Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 877
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 901

Garbera Katherine - Jak zdobyć bogatego męża

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :768.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Garbera Katherine - Jak zdobyć bogatego męża.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 4 lata temu

Dziękuję

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

1 Katherine Garbera Jak zdobyć bogatego męża?

2 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Pan Dexter przyjmie panią teraz. Lily Stone zamknęła terminarz i ruszyła za sekre- tarką ku wykonanym z orzechowego drewna drzwiom. Jak na połowę sierpnia, było w Nowym Orleanie bar- dzo gorąco. Lily zdecydowanie wolałaby słoneczną plażę od tego klimatyzowanego pokoju. Ale straciła już przynajmniej dwa dni, żeby spo- tkać się z Dexterem. I gotowa była czekać w sekreta- riacie aż do skutku. Wysokie obcasy jej butów tonęły w grubym dywa- nie leżącym w gabinecie prezesa Sieci Hoteli „Dexter" - przedsiębiorstwa o międzynarodowym zasięgu. Ga- binet prezesa, cały w chromie i szkle, emanował lu- ksusem i elegancją. Na środku zaś stało olbrzymie, przytłaczające petentów biurko. Ją także przytłoczyło. Miała wrażenie, jakby jej neseser wykonano nie ze skóry, lecz z ołowiu. Kiedy zbliżała się do biurka, ude- rzył ją boleśnie w nogę. Od dwudziestego roku życia z powodzeniem prowadziła rodzinny interes. A tu, nagle, poczuła się, jakby po raz pierwszy w życiu rozmawiała R S

3 w poważnym klientem. Miała na sobie najlepszy kostium, czerwono-czarny, który, zdaniem jej asystentki Mae, nadawał jej bardzo profesjonalny wygląd. Preston Dexter wstał na jej powitanie. Podał jej rękę i potrząsnął krótko. Miał ciepłą, idealnie utrzymaną dłoń, z długimi, delikatnymi palcami. Rozsiewał wokół zapach kosztownej wody kolońskiej i czegoś nieokreślonego... Pomyślała, że nie pachniał tak żaden z jej braci. I uspokoiła się. Nie miało znaczenia, że mógł kupić jej dom i całe przedsiębiorstwo za drobne, które miał w portfelu. Był przecież tylko facetem, jak Dash i Beau. Było jednak coś, czego nie potrafiła nazwać, co róż- niło go od jej braci. Przez chwilę wpatrywała się w jego szare oczy. Dostrzegła w nich błysk zimnej kalkulacji, wy- rachowania. Cień cynizmu, zmęczenia światem, którego jej bracia nie znali. - Proszę usiąść, panno Stone. Bardzo mi przykro, że musiała pani czekać. Mocno wątpiła, czy naprawdę było mu przykro. W końcu przesiedziała u niego cały ranek. Ale wiedziała, że jeżeli nie porozmawiają, będą mieli problem. Niedawno odesłał jej trzy projekty wystroju wnętrz Domu Pod Białą Wierzbą. A czas uciekał. Otwarcie tego hotelu zaplanowa- no na pierwszego stycznia. Należało już podjąć decyzje, żeby miała czas za- mówić zabytkowe meble i wykonać repliki. Znała się R S

4 na tym. Jej sklep z antykami, Sentymentalna Podróż, do- starczył wyposażenie do bardzo wielu posiadłości w ca- łej Luizjanie. -Nic się nie stało - powiedziała. Od dawna wiodła samodzielne życie. Ale po raz pierwszy zdarzyło się jej, że ktoś zrobił na niej tak pioru- nujące wrażenie. Zwłaszcza mężczyzna. Miała wrażenie, że jego szare oczy hipnotyzowały ją. Gdzieś, bardzo głę- boko kryło się w nich coś, co sprawiało, że miała chęć do- tknąć go. Jak dotykała braci, kiedy rzucały ich dziewczy- ny. Garnitur od Armaniego leżał na nim jak druga skóra. Nie znała dotąd takiego mężczyzny. Jej dotychczasowi znajomi ubierali się zwykle w dżinsy i bawełniane ko- szulki. Mieli też spracowane dłonie ze zniszczonymi pa- znokciami. -Co mogę dla pani zrobić, panno Stone? - spytał. Usiadł wygodnie w wielkim skórzanym fotelu i w ge ście oczekiwania splótł dłonie na piersi. Jego lekko zaciśnięte wargi wydawały się twarde i jędrne. Ciekawe, jakie byłyby pod moimi wargami, pomy- ślała. I poczuła dreszczyk podniecenia. Serce zaczęło jej uderzać szybciej, a piersi uniosły się i wyprężyły. Psiakrew! Co się ze mną dzieje?! Przecież jestem tu w pracy, pomyślała. Od dawna zabiegałam o to spotkanie. Zmusiła się, by przypomnieć sobie wielokrotnie R S

5 ćwiczone wystąpienie. Wykonała głęboki wdech, żeby uspokoić łomoczące serce. - Dziękuję, że zechciał pan mnie przyjąć, panie Dexter. Jak już mówiłam panu Rohrowi, zawsze staram się poznać ludzi, których domy zapełniam antykami. - Jak pani wie, nie zamierzam mieszkać w Domu Pod Białą Wierzbą. Będzie to najnowsze ogniwo w Sieci Hoteli ,JDexter". - Pan Rohr mówił mi o tym. Chciałabym stworzyć wnętrza pasujące do standardów tej sieci. Kiedy odesłał pan ostatnie dwa projekty, pomyślałam, że najlepiej będzie, gdy spotkamy się twarzą w twarz. - Odpowiem na każde pani pytanie. Ale tylko przez kwadrans. Potem jestem umówiony na obiad w interesach po drugiej stronie miasta, Wciąż jestem przekonany, że pani firma jest w stanie doskonale wywiązać się z zamó- wienia. Kiedy zaczęli rozmawiać o interesach, Lily rozluź- niła się. Dexter był człowiekiem bardzo zajętym. Jej nale- gania na spotkanie zirytowały go trochę. Dwa razy zmie- niał termin. Ale Lily nie ustępowała. Jako prezes najlepiej znał wszystkie tajniki przedsiębiorstwa. A jej potrzebne były informacje, których nie można było znaleźć w ofi- cjalnych raportach czy prospektach reklamowych. Pragnęła bowiem stworzyć coś więcej, niż zastawiony zabytkowymi meblami hol hotelowy. Marzyła o tym, by stworzyć tam atmosferę domowego ciepła. R S

6 Wbiła wzrok w ścianę za jego plecami. Żeby nie myśleć o dołeczkach w jego policzkach. I to tym, że miała wrażenie, jakby jego spojrzenie przenikało ją na wylot. - Lubię poznać osobowość rodziny czy firmy, któ- rej dom urządzam. - No cóż, rad będę pomóc. Wielkie wrażenie zro- biła na mnie pani praca w willi Nadmorski Pałac w Hilton Head - powiedział z urzekającym uśmiechem. Była w nim szczególna charyzma. A przy tym w ni- czym nie przypominał pospolitych gwiazd z Hol- lywood. Czuło się drzemiącą w nim siłę. I zapał do pracy, której poświęcał całe życie. - Skąd pan wie, że urządzałam ten dom? - spytała. Wykonała tamten projekt w prezencie dla koleżanki i jej męża. Była to jej pierwsza samodzielna praca. Jego szare oczy z natężeniem wpatrywały się w jej usta. Cholera! Na pewno szminka rozmazała mi się na zębach. Wspaniale! -Właścicielem jest mój przyjaciel - wyjaśnił. Przesunęła końcem języka po zębach. To on zna Kel- ly? -Sześć tygodni spędziłam na rozmowach z Britem i Kelly, zanim w ogóle zaczęłam pracę. Ale pan nie ma tyle czasu. Wyjęła z neseseru terminarz i zaczęła robić notat- ki. Z notesem na kolanach czuła się niewidzialna. Było to bardzo ważne narzędzie. Na górze strony napisane było: „Spokojnie!". I uśmiechnęła się. Jeszcze w domu R S

7 przygotowała także listę pytań, licząc się z tym, że nie bę- dzie miała dużo czasu na rozmowę. - No, dobrze - odezwał się. - Co chciałaby pani wie- dzieć o Sieci Hoteli „Dexter"? Jesteśmy firmą rodzinną, funkcjonującą od wczesnych lat dwudziestych. - Czytałam doroczny raport w państwa prospekcie. Proszę opowiedzieć mi coś o sobie. Co pan najbardziej lubi w hotelach, w których pan się zatrzymuje? - Co wspólnego mają moje upodobania z wystrojem holu czy pokoi hotelowych? Przez chwilę nie odzywała się. Dla zwiększenia efe- ktu. Widać było, że Dexter przywykł, by ludzie skakali, kiedy im kazał. Ale nie ona. - Pozwoli mi to sprecyzować listę wyposażenia. - Proszę kupić to, co kazał Rohr - rzucił władczym tonem. - Jeśli wszystko, czego pan potrzebuje, to spis anty- ków do kupienia, to lepiej, żeby poszukał pan innego de- koratora. - Chcę, żeby zrobiła pani coś tak dobrego jak w Nadmorskim Pałacu. - A zatem potrzebuję kilku odpowiedzi. - Uśmie- chnęła się. - Czy Britowi też zadawała pani tyle pytań? - Uniósł brwi. A zatem znał Brita, nie Kelly. - Nie. Rozmawiałam z Kelly. Zna pan jego żonę? - Tak osobiste pytanie wyraźnie zaskoczyło go. Opadł na fotel i milczał długo. R S

8 -Nie - powiedział w końcu. Lily rysowała esy-floresy w notatniku i zastanawiała się, jak mogła zadać to pytanie. - Przepraszam - odezwała się. - Nie powinnam wtrą- cać się w pańskie prywatne sprawy. - Nic się nie stało. Sam panią sprowokowałem. Dla- czego nie zrezygnowała pani z tego pytania? Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Była w nich autentyczna ciekawość. -A pan zrezygnowałby? - spytała. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Preston Dexter usiłował manipulować nią. - Nie. Ale ja przywykłem, że ludzie tańczą, jak im zagram. -Ja też - powiedziała z rozbawieniem. Roześmiał się. I przestał nagle działać na nią onie- śmielająco. Wydało się jej nawet, że zauważyła w jego twarzy cień słabości i cierpienia. Uśmiechnęła się w duchu. Udało się jej zawiązać nić porozumienia, jakie zwykle osiągała z klientami. Śmiech zawsze rodzi zaufa- nie. - Gdzie nauczyła się pani wydawać rozkazy? - Dorastałam z dwoma młodszymi braćmi. Weszliby na głowę każdemu, kto by im na to pozwolił. Była pewna, że miał ochotę zadać jej więcej oso- bistych pytań. Powstrzymał jednak ciekawość i zaczął opowiadać o swoich upodobaniach i niechęciach. Był człowiekiem złożonym. R S

9 - Nie chcę czuć się jak w muzeum, gdzie nie wolno niczego dotknąć - powiedział. - Nie chcę też bać się, że jeśli usiądę na delikatnie wyglądającym fotelu, ten rozleci się pode mną. Lily słuchała go uważnie. I nagle uświadomiła so- bie, że ten zimny, twardy, skomplikowany mężczyzna przeraża ją. Preston nie miał zwyczaju spotykać się z dekora- torami wnętrz. Wolał zostawiać te sprawy wicepreze- sowi, Jayowi Rohrowi. Ufał mu, gdyż płacił mu bardzo dobrze. Jego matka często mówiła, że człowiek zawsze dostaje to, za co zapłaci. Kiedy Jay poprosił, by spotkał się z dekoratorką, był zaskoczony. Zgodził się z ociąganiem. Ale nie ża- łował. Spodziewał się spotkać osobę władczą, pewną siebie. Osobę, która potrafiła sprawić, że Jay zrobił coś, czego nigdy nie robił. Nie przypuszczał, że wywrze na nim takie wraże- nie. Wszystkie dekoratorki, z którymi wcześniej miał do czynienia, były matronami w kwiecie wieku. Świe- żość tej Lily Stone zaskoczyła go. W niczym nie przy- pominała tamtych kobiet. Jej długie, zgrabne nogi zbudziły w nim gorące wspomnienia. Absolutnie nieodpowiednie przy spotka- niu w interesach. Z zachwytem spoglądał, jak co jakiś czas obciągała kusą spódniczkę. Kiedy weszła do jego gabinetu, emanowała profe- R S

10 sjonalizmem. A przecież czuł kryjącą się w niej do- broć. To coś nienormalnego w świecie biznesu. Kiedy uścisnął jej dłoń, przekonał się, że skórę miała gładką i delikatną. Takie ręce miewają damy. Wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej śmiałe obrazy. Skarcił się w myślach. Nie mógł pozwolić so- bie na takie zachowania. Ale ona zaintrygowała go na- prawdę. Jego gabinet powinien był onieśmielić ją. Widział już wielu zawodowców tracących tam zimną krew. Specjalnie tak to wszystko urządził, żeby móc zawsze panować nad sytuacją. Jednak na Lily nie zrobiło to żadnego wrażenia. Dowiodła tego, stojąc przed nim śmiało i pewnie. Po- czuł chęć, by ponownie poddać ją próbie. Podobała mu się jej siła charakteru i pewność sie- bie. Podobały mu się ogniki w jej niebieskich oczach, gdy pytała o jego prywatne sprawy. Czego nikt przed nią nie robił, gdyż płacił ludziom pensje i bardzo sta- rali się, by go nie rozgniewać. Panna Stone nie wyglądała na zaniepokojoną. Po- winno go to zirytować. Lecz nie zirytowało. Może dla- tego, że podobała mu się. Zauważył jednak, że jeśli nawet gabinet nie depry- mował jej, to on tak. Zapatrzył się w jej twarz, w oczy i zapragnął, by została jego dziewczyną. - Tak, teraz znacznie więcej wiem o tym, jak urzą- dzić hol i pokoje hotelowe. Nie będzie to na pewno odzwierciedlenie Nadmorskiego Pałacu, ale pana go- R S

11 ście będą czuli się tu jak w domu - powiedziała, no- tując coś gorączkowo. - Bardzo chciałbym, żeby udało się stworzyć po- nadczasowy nastrój, jaki panuje w pensjonacie Van Benthuysen-Elms. Była tam pani kiedyś? - Owszem. Kilka razy. Co szczególnie podoba się tam panu? Jej urzędowy ton drażnił go. A jego reakcje na cia- ło tej dziewczyny skłaniały go do innego rodzaju roz- myślań. Postanowił więc ją złowić. Poczuł wdzięcz- ność do losu, że dane mu było uczyć się flirtowania od mistrza nad mistrzami - od ojca. - Czy ma pani czas, by pojechać tam ze mną? Mam tam spotkanie. W restauracji. - Teraz? - Tak. - Niech sprawdzę... - Ponownie otwarła terminarz. - Może się uda - powiedziała z delikatnym uśmiesz- kiem. - Droczy się pani ze mną, panno Stone? - Owszem, panie Dexter. - Już bardzo dawno nikt nie traktował go w taki sposób. A już na pewno nie podczas spotkania służbowego. Dzierżył w dłoniach tak wielką władzę i bogactwo, że ludzie traktowali go z respektem. Ale nie Lily Stone. - Możemy kontynuować rozmowę w samochodzie - powiedział. - A co zrobię z moim autem? R S

12 - Któryś z moich pracowników pojedzie za nami. Czym pani jeździ? - Furgonetką chevy z 1959 roku. Obawiam się, że dla każdego z pana pracowników jazda nią będzie wielkim przeżyciem. - Dam mu premię. Sięgnął po telefon i wydał polecenia. - Załatwione, panno Stone. - Proszę mówić mi Lily - powiedziała. W jej oczach zamigotały radosne ogniki. - Mam na imię Preston. - Posłał jej uśmiech, który, jak sądził, zawsze działał na kobiety. - Żadnego zdrobnienia? Nie był całkiem pewien, czy odpowiadał mu sposób, w jaki starała się kierować rozmową. -Nie - odparł sucho. -Dlaczego? - spytała, zanim zdążył zmienić temat. Usiłował znaleźć w myślach choćby jedną osobę, która mogłaby zwracać się do niego aż tak poufale. Bez skutku. Był człowiekiem, który raczej onieśmielał otoczenie. Zawsze bardzo poważnie traktował życie i ludzi. Bez reszty oddany tylko jednej idei: żeby odnieść sukces jesz- cze większy niż jego ojciec. -Nie jestem zwyczajnym chłopakiem z biura. Wstał i podniósł walizeczkę z dokumentami. Lily scho- wała terminarz do neseseru i także wstała. Preston był za- dowolony, że udało mu się przerwać ten potok pytań. R S

13 -A co z przyjaciółmi? - Lily nie dawała za wy- graną. Traci przy bliższym poznaniu, pomyślał Preston. Zdecydowanie wolał kobiety ładne i małomówne. A ona zmuszała go do wyznania czegoś, czego wyznać nie chciał. Że jego życie osobiste było puste. Od zawsze. - Brit mówi do mnie Preston. A innych przyjaciół, którzy nie byliby jednocześnie partnerami w intere- sach, nie mam. - Zresztą nawet Brit był związany z nim interesami. Preston był cichym wspólnikiem Nadmorskiego Pałacu. - To dziwne. - Wcale nie. Moja praca jest moim życiem. - Wcześnie przekonał się, że w zamian za przyjaźń, wię- kszość ludzi oczekiwała od niego czegoś. Zwykle pie- niędzy, rady albo poparcia. Lily przygryzła wargę. Rozważała jego słowa. A jemu przypomniały się róże, które matka zawsze sta- wiała w jadalni. Były tak samo różowe jak wargi Lily. Ciekawe, czy smakują tak samo jak płatki tamtych róż? - pomyślał. -Moja praca i dla mnie jest bardzo ważna - powie- działa. - Ale przecież mam jeszcze przyjaciół poza nią. Była tak uroczo naiwna, kiedy porównywała swoją małą firmę z jego międzynarodowym przedsiębior- stwem. Podobało mu się nawet, że nie zdawała sobie sprawy, jaką stanowił potęgę w branży hotelarskiej. Nie chciał rozmawiać o swoim życiu prywatnym. R S

14 Wolałby raczej rozmawiać o niej. Na przykład, dlaczego wychowywała dwóch młodszych braci? - No cóż, nasze style życia chyba się różnią - bąk- nął. - Ja myślę! - zawołała i roześmiała się. Pragnął jej. Ale nie chciał jej polubić. Zbyt bliskie związki nie są wskazane w interesach. - Nigdy dotąd nie spotkałem kogoś takiego jak ty - powiedział. - To dobrze czy źle? Preston pomyślał, że dobrze byłoby zdobyć Lily. Ponieważ posiadała ten uroczy rodzaj niewinności, któ- ry każdemu pozwala odnajdywać lepsze strony życia. Przy niej po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że żyje. -Nie wiem - odparł. W milczeniu zjechali windą. Na dole czekał Jo shua, jeden z pracowników Prestona. Przyprowadził z garażu jaguara i czekał na kluczyki do auta Lily. - Jedziemy do pensjonatu Van Benthuysen-Elms. - Tak jest, proszę pana. Lily gorączkowo szukała w torebce kluczyków. Znalazła je. -Dobrze. Jestem gotowa - powiedziała, gdy Jo- shua odszedł. Preston ujął ją pod łokieć i poprowadził do drzwi. Była sprytna i rozumna. Już bardzo dawno nikt nie stał się dla Prestona takim wyzwaniem. Zwłaszcza kobieta. R S

15 ROZDZIAŁ DRUGI Lily zdawała sobie sprawę, że musiała chyba post- radać zmysły, żeby zgodzić się jechać dokądkolwiek z tym człowiekiem. Jego samochód miał skórzane obicia, komputer pokładowy, który pilnował, by nie utknęli w korku. A z głośników słychać było muzykę Vivaldiego. Dotknięcie Prestona podziałało na nią jak błyskawica przecinająca nocne niebo. Nigdy przedtem nie reagowała w taki sposób na mężczyznę. Jego obecność ożywiała ją. Ale i dener- wowała. Jej skóra stała się nagle wyjątkowo wrażliwa. Początkowo był jak inni jej klienci. Niecierpliwy, gotów spławić ją po kilku minutach rozmowy. Oni za- wsze żądali najwyższej jakości, ale nigdy nie chcieli poświęcić choćby odrobiny swego czasu. A potem zaszło między nimi coś dziwnego, trudne- go do nazwania. Nawiązała się między nimi nić porozu- mienia. Czuła jego spojrzenie na swoich długich nogach, gdy obciągała spódnicę. I przyrzekła sobie, że już nigdy więcej nie kupi niczego bez dokładnego przymierzenia. Niespodziewanie poczuła się bezbronna. Było to całkiem niezrozumiałe u dorosłej, dwudzie- R S

16 stopięcioletniej kobiety, która z powodzeniem prowa- dziła solidną firmę. A przecież kiedy Preston patrzył na nią, traciła gło- wę. Jego samochód kosztował więcej niż roczne czesne Dasha i Beau. - Ależ wspaniały samochód! - powiedziała z po- dziwem w głosie. - Sam go projektowałem. - Naprawdę? - Tak. Wysłałem do fabryki listę elementów wy- posażenia, które chciałem mieć. Takim samym tonem przemawiali jej bracia, kiedy dostali pod choinkę prezenty dokładnie takie, jakie so- bie wymarzyli. Uśmiechnęła się do siebie. - Nie wiedziałam, że tak można. Czy amerykańscy producenci też oferują takie możliwości? - Przypuszczam, że większość zrobiłaby to za od- powiednią cenę. Wszystko jest możliwe, jeśli tylko ze- chcesz za to zapłacić. - Ty chciałeś. - Nie zauważyłaś nigdy, że to, czego pragniesz naj- bardziej, kosztuje zwykle najwięcej? - Zatrzymał sa- mochód przed czerwonym światłem i spojrzał na nią. Zaciekawiły ją cienie wokół jego oczu. Musi niewiele czasu spędzać na świeżym powietrzu, pomyślała. - Nie, nie zauważyłam tego. - Wymień choć jedną cenną rzecz, za którą nie trzeba drogo zapłacić. R S

17 Zawahała się przez moment. Skoro już rozmowa potoczyła się w ten sposób, nie było sensu wracać do spraw zawodowych. Poza tym coś w jego szarych oczach kazało jej powiedzieć: -Miłość. Zapaliło się zielone światło i błyskawicznie odje- chali ze skrzyżowania. -Miłość to dziecięce rojenia. Wymień coś prawdzi- wego. Spoglądała nań z niedowierzaniem. Nie umiała wyobrazić sobie życia bez miłości. - Miłość jest prawdziwa - powiedziała. - Oczywiście. A także wielkanocny króliczek i Święty Mikołaj. - Miłość to coś więcej niż świąteczne tradycje. Chociaż, rzecz jasna, je także obejmuje. Jest to cu- downe uczucie, które ogarnia cię, gdy wiesz, że nie jesteś sam na świecie. - Zauroczenie. - To coś więcej niż zauroczenie. - Wierzę ci na słowo. - Czemu nie wierzysz w miłość? - spytała. - Ponieważ nie da się jej kupić. Umilkła. Było coś w Prestonie, co chwytało ją za serce. Co sprawiało, że pragnęła walczyć z nim, choć należał do ludzi, którzy zwykle wygrywali. Zapragnęła otoczyć go czułością i dotrzeć do tego mrocznego za- kątka jego duszy, który odbijał się w jego oczach. R S

18 Ale im bardziej pragnęła matkować mu, tym moc- niej się go lękała. Na samo wspomnienie jego zimnego spojrzenia i wystudiowanego uśmiechu zadrżała. Jest coś sztucznego w jego uroku, pomyślała. Jak- by nauczył się manipulować kobietami dużo wcze- śniej, nim mógł zrozumieć, co czynił. - Byłeś kiedyś zakochany? - spytała. - Nie. Ale kilka razy zakosztowałem pożądania. A ty? - Nie byłam zakochana. Ale jestem pewna, że pra- wdziwa miłość kiedyś nadejdzie. - Skąd ta pewność? Nuty w jego głosie przyprawiały ją o dreszcze. Nie umiała zrozumieć, czemu tak bardzo ją fascynował. Czyżby dlatego, że po raz pierwszy od siedmiu lat czu- ła się wolna? Nie musiała wrócić do domu przed dzie- wiątą, żeby sprawdzić, czy bracia odrobili lekcje i po- łożyli się spać. Nie musiała spieszyć się, żeby przy- pomnieć babci o lekarstwach. Nie musiała chronić ni- kogo. - Bo moi rodzice ją znaleźli. - Może mieli tylko wyjątkowe szczęście? - Czemu więc tylu ludzi przez całe życie szuka te- go uczucia? - Ponieważ wmówiono im coś, czego nie ma. Każ- de pokolenie przechodzi takie pranie mózgów, dlatego nikt nie zauważa, jak jest oszukiwany. - Preston... R S

19 -Udowodnij, że nie mam racji. Dojechali na miejsce. Lily nie miała ochoty przery- wać tej rozmowy, ale musiała pamiętać, że była z klien- tem. Może widzieli te sprawy całkiem inaczej, ale ona była pewna, że gdzieś czekał na nią jej mężczyzna, który chciałby żyć z nią w Nowym Orleanie i wraz z nią prowadzić firmę istniejącą od pokoleń. Preston zaprowadził ją do cichego zakątka za ho- telem. - Nadal chcesz udowodnić mi, że miłość istnieje? - Tak. - Jeśli podasz mi choć jeden przykład ludzi, którzy pobrali się z miłości, spełnię każdą twoją zachciankę. Nie była przekonana, czy chciałby zapłacić cenę, o której myślała. Preston Dexter był bez wątpienia odważnym gra- czem. I widać było, że dobrze poznał zakątki kobiecej duszy. Dostrzegła w jego spojrzeniu tyle podniecają- cych obietnic, że zadrżała. Ale przecież nie potrafiłaby tyle lat prowadzić fir- my, gdyby miała cofać się przed byle wyzwaniem. -Umowa stoi - rzuciła. Preston poprosił, by pozwolono im obejrzeć kilka pokojów. Po drodze mówił o tym, co podoba mu się najbardziej i co chciałby znaleźć w Domu Pod Białą Wierzbą. Zatrzymali się w małym saloniku. Idealnym dla damy. R S

20 Był przekonany, że Lily nie zdoła znaleźć przykła- du małżeństwa z miłości. I troszkę żałował, bo czuł chęć spełnienia jej pragnień. - To miejsce jest urocze - powiedziała. - Nie tak jak ty - odparł. I naprawdę tak uważał. Tak dawno posiadł sztukę prawienia komplementów, że niemal zapomniał, co to znaczy być szczerym. Jed- nak Lily przypomniała mu. Była tak czarująco naiwna w sprawach życia i miłości. Ale na antykach znała się doskonale. - Nie praw mi tanich komplementów. Nie jestem dziewczyną z towarzystwa, która ci uwierzy. -Nigdy nie mówię rzeczy nieprawdziwych. Zbliżała się ku niemu jak anioł w erotycznym śnie. Jej biodra kołysały się zmysłowo. Serce zabiło mu gwałtownie. Ależ się poruszała! s Upał na zewnątrz był niczym wobec żaru, który oblał Prestona. Sam nie wiedział, jak to się stało. Czuł tylko gorące ostrze przeszywające go na wylot. -Nie baw się ze mną we flirty, Prestonie. Ja na prawdę wierzę w szczęśliwe życie w małżeństwie i znajdę na pewno parę, która na pewno przekona do tego i ciebie. Bardzo chciałby, żeby się jej udało. Ale wiedział, że to niemożliwe. Wiedział to od bardzo dawna. -Zobaczymy, aniołku - powiedział. Przygryzła wargę. A on zapragnął posmakować jej ust. R S

21 Była czystą niewinnością. On zaś chłodnym reali- stą. Ona była światłem. On mrokiem. Ona była żarem domowego ogniska, a on luksusem pustego pokoju ho- telowego. Spłynęła nań fala gwałtownego pożądania. I wtedy uświadomił sobie, że Lily Stone nigdy nie będzie dla niego tylko przypadkowo poznaną dekoratorką. Miała do odegrania ważną rolę także w jego życiu prywat- nym. Aż ciarki przebiegły mu po plecach. Ich oczy spotkały się. Pragnął jej. Wiedział, że zro- bi wszystko, by ją zdobyć. -Chyba już pora na twoje spotkanie, prawda? - spy- tała. Jej głos drżał lekko. Czyżby także była podniecona? Zastanawiał się, co zrobiłaby, gdyby pochylił się i pocałował ją. Namiętnie i bezwstydnie. Niezwykła myśl, jak na człowieka szczycącego się opanowaniem. -Owszem - przyznał. Ujął ją pod łokieć i ruszył ku schodom. Odprowadził Lily do samochodu, choć wiedział, że spóźni się na spotkanie. A ona uparcie milczała przez cały czas. Kiedy otwarł drzwi auta, pochyliła się ku niemu z... prawdziwym pragnieniem w oczach. Raz kozie śmierć, pomyślał. - Zjesz ze mną jutro obiad? - zapytał. - Co? - Chciałbym poznać cię lepiej. - Jak bardzo? R S

22 - Na tej randce czy w ogóle? - W ogóle - powiedziała. - Chciałbym poznać cię tak blisko, jak mężczyzna może poznać kobietę. - A potem? - Co: potem? - Kiedy poznasz już wszystkie moje sekrety, co wtedy? - Każde z nas pójdzie w swoją stronę. - Rozumiem. - Zrozum, Lily, ja nie jestem typem domatora. - Wiem. - Ale to nie znaczy, że ty i ja nie możemy zaznać trochę przyjemności. Milczała. - Po co martwić się przyszłością? Trzeba cieszyć się chwilą. Przecież proszę tylko, żebyś zjadła ze mną obiad - powtórzył, chociaż myślał o czymś więcej. Za- mierzał uwieść tę rozkoszną dziewczynę. - Cieszyć się chwilą... - powtórzyła. - Właśnie tak. - Zgoda. Ale obiad będzie u mnie w domu. Stroje niezobowiązujące. Preston kiwnął głową. Kiedy wsiadła do furgonetki, zamknął za nią drzwi. Wraz ze swym autem zdawała się zupełnie nie z tego świata. Zrozumiał wtedy, że ona wielkie znaczenie przykłada do przeszłości, od której on zawsze uciekał jak najdalej. R S

23 Opuściła szybę i podała mu wizytówkę. - Na od- wrocie jest mój adres domowy. Przyjedź około siód- mej. Kiedy Lily zatelefonowała, żeby odwołać obiad, Preston pomyślał, że jak zwykle spędzi wieczór, pra- cując. Jednak skończył pracę wcześniej, niż przypusz- czał. Był typem pracoholika. Jay nieraz mówił, że pra- cuje zbyt ciężko. Nieraz też namawiał go, żeby roze- rwał się trochę. Kazał więc sekretarce zamówić stolik w restauracji U Christiana w Iberalle. A po drodze zamierzał jeszcze skontrolować stan prac nad hotelem. Naprawdę jednak myślał tylko o tym, żeby zobaczyć Lily. Chciał prze- konać samego siebie, że wcale nie była tak ponętna i urocza, jak mu się zdawało. Że była tylko wynajętą de- koratorką. Zatrzymał samochód na parkingu przed jej sklepem. Siedział w swoim aucie za osiemdziesiąt pięć tysięcy do- larów, słuchał Mozarta i wahał się. Zwykle zmierzał pro- sto do celu, ale tym razem stracił pewność siebie. Pomyślał nawet, żeby zrezygnować. Ale przecież był człowiekiem czynu. Nie jakimś tchórzem. Potrafił zapanować nad tą sytuacją. I nad tą kobietą. Wysiadł z jaguara. Wetknął kluczyki do kieszeni. Zastukał w siatkowe drzwi na zapleczu. Z głębi do- biegała spokojna muzyka. Lily zastygła w bezruchu. Zaskoczył ją. Co udawało się chyba niewielu ludziom. R S

24 - Przywiozłem jedzenie. - Wspaniale. Odezwał się jak dostawca pizzy. - Ja... hm... dziękuję. - Mogę wejść? - Tak, oczywiście. Skończę tylko lakierować te drzwi. Przyglądał się jej przez siatkową zasłonę. Czuł się jak wtedy, gdy jako mały chłopiec strzelił przypadkiem ważnego gola bardzo dobrej drużynie. R S

25 ROZDZIAŁ TRZECI - Dziękuję za przyniesienie obiadu - powiedziała Lily, otwierając drzwi. - Nie ma za co. Całe zaplecze zastawione było antykami. W więk- szości zniszczonymi, wymagającymi renowacji. - Na górze jest stół, gdzie zwykle jadamy z Mae lunch - powiedziała. - Prowadź. Idąc schodami, Lily martwiła się, że miała na so- bie tak zniszczony dżinsowy kombinezon. Czuła na plecach intensywne spojrzenie Prestona. Pomieszczenia na pięterku były przestronne. Nie- raz mieszkali tam odwiedzający ją goście. Na środku pokoju stał wielki, stary stół, który Lily kupiła trzy lata wcześniej na licytacji i kilka dużych, skórą krytych fo- teli. W kuchennej wnęce mieściła się mała lodówka i kuchenka mikrofalowa. Pod ścianą stał tapczanik na- kryty ręcznie zrobioną narzutą. Przez dwa duże okna wpadały do wnętrza promienie zachodzącego słońca. A R S