Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 041 160
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 711

Garwood Julie - Biala

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :606.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Garwood Julie - Biala.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 107 osób, 52 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 110 stron)

1 GARWOOD JULIE CZAS RÓś- BIAŁA

2 Prolog Dawno temu Ŝyła niezwykła rodzina - bracia Claybor-ne'owie, złączeni więzami silniejszymi niŜ więzy krwi. Po raz pierwszy spotkali się, gdy jako dzieci mieszkali na jednej z ulic Nowego Jorku. Zbiegły niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas, rewolwerowiec Cole i oszust Travis przeŜyli w dŜungli miasta rządzonego przez gangi starszych od nich chłopców tylko dlatego, Ŝe trzymali się razem. Kiedy na swojej ulicy znaleźli małą dziewczynkę - podrzutka - postanowili, Ŝe wyjadą na Zachód i stworzą jej prawdziwy dom. Jakiś czas później osiedlili się w samym sercu Terytorium Montany na skrawku ziemi, który nazwali RóŜanym Wzgórzem. Dorastając, otrzymywali listy od matki Adama, RóŜy. To ona kształtowała ich charaktery. RóŜa dobrze znała ich obawy, nadzieje i marzenia, gdyŜ chłopcy odpisywali na jej listy, wzruszeni matczyną troską, miłością i oddaniem. Z biegiem lat kaŜdy z nich zaczął ją uwaŜać za swą własną matkę. Po upływie długich dwudziestu lat RóŜa dołączyła do nich i wreszcie jej dzieci były szczęśliwe. Córka wyszła za mąŜ za dŜentelmena i spodziewała się dziecka, a synowie wyrośli na porządnych ludzi. Ale mama RóŜa nie była do końca usatysfakcjonowana. Martwiła się, Ŝe synowie zbyt polubili kawalerskie Ŝycie. A poniewaŜ naleŜała do tych, co uwaŜają, Ŝe Bóg pomaga tylko tym, którzy sami sobie pomagają, wiedziała, Ŝe zostało jej tylko jedno wyjście - wtrącić się w ich poukładane Ŝycie.

3 Thomas Hood, „Time of Roses" Nie w zimie z naszych wróŜb Wyczytał los kochanie. Był czas kwitnienia róŜ – Rwaliśmy je w altanie. Bo nie wie młoda miłość, śe zima jest na świecie. Ach, skądŜe! Pięknie było, Świat czcił nas świeŜym kwieciem. Przeł. Wojciech Usakiewicz

4 ROZDZIAŁ 1 No i doczekała się. Wpadła w tarapaty po same uszy. KaŜdy, kto grozi Douglasowi Clayborne'owi, powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji tak nierozsądnego czynu i gdy tylko Douglas odbierze jej strzelbę, wytłumaczy damie jej błąd. Gruby błąd. Ale najpierw musi jakoś ją przekonać, by wyszła z końskiego boksu i stanęła w świetle latarni. Postanowił, Ŝe będzie do niej mówić tak długo i łagodnie, aŜ uśpi jej czujność i podejdzie na tyle blisko, by wziąć ją z zaskoczenia. Wyrwie jej strzelbę z rąk, rozładuje, a potem złamie na kolanie. Chyba, Ŝe byłby to Winchester... wtedy go zatrzyma. Ale teraz ledwie ją widział. Przykucnęła w cieniu za bramką boksu i oparła lufę strzelby o najniŜszą deskę. Po drugiej stronie stajni, na kołku, wisiała naftowa lampa, lecz dawała tak marne światło, Ŝe ze swego miejsca Douglas niewiele mógł zobaczyć. Stał na progu stajni przestępując z nogi na nogę, a deszcz siekł go po plecach. JuŜ dawno przemókł do suchej nitki, podobnie jak Brutus, jego kasztanowaty wałach. Im szybciej zdejmie z niego siodło i wytrze go do sucha, tym lepiej dla zwierzęcia. Ale to, co chce zrobić Douglas, i to, co zamierza dama przycupnięta w boksie, to dwie róŜne rzeczy. W tej samej chwili mroki nocy - i kawałek korytarza w stajni - rozświetliła błyskawica, po której natychmiast rozległ się ogłuszający huk grzmotu. Brutus stanął dęba i głośno zarŜał podrzucając łbem. Najwyraźniej koń, podobnie jak jego pan, bardzo chciał schować się przed deszczem. Cały czas wpatrując się w lufę strzelby, Douglas starał się uspokoić zwierzę czczymi obietnicami, Ŝe wszystko będzie dobrze. - Pani nazywa się Isabel Grant? Odpowiedziała mu niskim, gardłowym jękiem. Pomyślał, Ŝe to jego ostry ton ją przestraszył i właśnie chciał ponowić pytanie nieco łagodniejszym głosem, gdy usłyszał, jak kobieta w boksie cięŜko oddycha. Najpierw przyszło mu do głowy, Ŝe się przesłyszał, ale nie... Dyszała głośno, lecz Douglas nie rozumiał, dlaczego. Wszak odkąd wszedł do stajni, nie ruszyła się nawet na krok, więc nie mogła się zmęczyć. Odczekał chwilę, po czym zapytał ponownie: - Czy jest pani Ŝoną Parkera Granta?

5 - Dobrze wiesz, kim jestem. Odejdź natychmiast, albo cię zastrzelę. I zostaw drzwi otwarte, chcę widzieć jak odjeŜdŜasz. - Proszę pani, mam do załatwienia interes z pani męŜem, jeŜeli będzie pani taka miła i powie mi, gdzie mogę go znaleźć, pójdę z nim porozmawiać. Nie uprzedził pani, Ŝe przyjadę? Nazywam się... - Nic mnie nie obchodzi, jak się nazywasz! - wrzasnęła w odpowiedzi. - Jesteś jednym z ludzi Boyle'a i to mi wystarczy. A teraz wynoś się! Wyczuł, Ŝe panicznie się bała. To go zdenerwowało. - Nie ma czym się irytować. Zaraz sobie pójdę. Niech pani będzie tak miła i przekaŜe męŜowi, Ŝe Douglas Clayborne czeka na niego w mieście. Chcę mu dać resztę pieniędzy za araba. Najpierw jednak muszę zobaczyć konia, tak, jak się umawialiśmy. Powtórzy mu pani? - Mój mąŜ sprzedał panu konia? - Tak. Parę miesięcy temu kupiłem od niego ogiera. - Kłamiesz! - krzyknęła. - Parker nigdy nie sprzedałby Ŝadnego z moich arabów! Douglas nie był w nastroju, by się z nią kłócić. - Mam dokumenty... mogę to udowodnić. Niech mu tylko pani przekaŜe to, co przed chwilą powiedziałem, dobrze? - Kupił pan konia, którego nigdy w Ŝyciu nie widział pan na oczy? - Mój brat go widział - wyjaśnił spokojnie. - Zna się na koniach równie dobrze, jak ja. Kobieta w boksie nagle Wybuchnęła płaczem. Douglas ruszył w jej stronę, chcąc ją uspokoić, ale zatrzymał się w pół kroku. - Bardzo mi przykro, Ŝe mąŜ nic pani nie powiedział o sprzedaŜy konia. - Och, BoŜe... błagam... nie teraz. Znowu zaczęła dyszeć. Co się z nią dzieje, u wszystkich diabłów?! Instynktownie wyczuł, Ŝe stało się coś złego i dałby sobie głowę uciąć, iŜ to jej mąŜ jest odpowiedzialny za ten potok łez. Powinien był jej powiedzieć o sprzedaŜy konia; z drugiej strony, dama trochę przesadzała. Przyszło mu do głowy, Ŝe powinien ją pocieszyć. - Wiem, Ŝe wiele małŜeństw przeŜywa czasami złe okresy. Pani mąŜ musiał mieć powód, by sprzedać tego ogiera... Pewnie zbyt wiele spraw zaprzątało mu głowę i zapomniał pani o tym powiedzieć. To wszystko...

6 Ale ona tylko oddychała coraz głośniej, aŜ nagle przestała. Ten dźwięk przypominał mu dyszenie rannego zwierzęcia. Bardzo chciał juŜ sobie stąd pójść, lecz przecieŜ nie mógł jej tak zostawić... a przy okazji, to gdzie teŜ się podziewa mąŜ tej damy? - To nie powinno się wydarzyć! - zawołała. - Co nie powinno się wydarzyć? - Wynoś się! - krzyknęła ze złością, ale Douglas był wystarczająco uparty, by nie ruszyć się na krok. - Nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, kim jest Boyłe. Czy to on cię skrzywdził? Czy coś cię boli? Isabel natychmiast zareagowała na współczucie w jego głosie. - Więc nie pracujesz dla Boyle'a? - Nie. - Udowodnij to. - Niczego nie mogę ci udowodnić, dopóki nie pokaŜę listu, jaki dostałem niedawno od twego męŜa. - Nie ruszaj się ani na krok. PoniewaŜ od dobrych paru minut tkwił w miejscu jak kamień, nie rozumiał, dlaczego ona na niego krzyczy. - JeŜeli chcesz, bym ci pomógł, musisz mi powiedzieć, co się stało? - Wszystko jest nie tak! - A dokładniej? - ZbliŜa się, a jest stanowczo za wcześnie. Nie rozumiesz? To moja wina... O BoŜe... nie pozwól na to. Jest jeszcze za wcześnie... - Kto się zbliŜa? - spytał Douglas, oglądając się nerwowo przez ramię, lecz choć wytęŜał wzrok, nikogo nie dojrzał w mrokach nocy. MoŜe mówiła o tym Boyle'u, czy jak mu tam? Mylił się. - Poród! - krzyknęła Isabel. - Poród się zbliŜa! Czuję kolejny skurcz! Douglas aŜ skulił się w sobie. - Poród?! Chcesz rodzić dziecko? Teraz? - Tak. - O, nie! Nie rób tego, błagam! - Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie bzdury wygaduje, więc uświadomiła mu to między jednym a drugim spazmem. Przekrzywił głowę i spojrzał na nią uwaŜnie. - Masz bóle? Teraz?

7 - Tak! - jęknęła przeciągle. - Więc na miłość boską, zdejmij palec ze spustu i odłóŜ strzelbę na ziemię! Nie rozumiała, o co mu chodzi; skurcze następowały teraz tak często i z taką mocą, Ŝe ledwo mogła to znieść. Zacisnęła mocno powieki i zagryzła wargi. Kuląc się w sobie czekała, aŜ ból minie. Zbyt późno zdała sobie sprawę ze swego błędu. Gdy otworzyła oczy, nigdzie nie zobaczyła nieznajomego. Na pewno nie odjechał, bo jego koń nadal stał w progu stajni... więc gdzie u diabła...? Nagle ktoś wyrwał jej strzelbę z rąk. Z okrzykiem przeraŜenia wycofała się w głąb boksu i czekała na atak. Zdawało się, Ŝe wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Furtka boksu skrzypnęła przy otwieraniu i potęŜnie zbudowany męŜczyzna, który zdawał się przesłaniać sobą mdłe światełko lampy, wszedł do środka. Miał ciemne oczy i włosy... i bardzo wściekłą minę. O BoŜe, nie pozwól mu mnie zabić... Jeszcze nie teraz. JeŜeli ja umrę, umrze teŜ dziecko w moim łonie! Nie mogła juŜ dłuŜej tego znieść. Otworzyła usta, by zaczerpnąć powietrza. Wiedziała, Ŝe gdy raz zacznie krzyczeć, juŜ nigdy nie przestanie. Błagam, BoŜe, zrozum mnie... Nie zniosę tego... juŜ nie mogę... nie mogę... Ale on tylko połoŜył duŜą dłoń na jej ramieniu i oddał jej strzelbę. - A teraz mnie posłuchaj - warknął tonem nie znoszącym sprzeciwu. Potem dodał idiotycznie: - Nie moŜesz teraz rodzić! - To powiedziawszy, odwrócił się i wyszedł z boksu. - Opuszczasz mnie? - Nie. Po prostu chcę przysunąć bliŜej lampę, Ŝebym widział, co robię. JeŜeli miałaś rodzić, to dlaczego przyszłaś do stajni? Powinnaś leŜeć w łóŜku. Znowu zaczęła dyszeć. - PrzecieŜ kazałem ci przestać! Dziecko nie moŜe przyjść na świat w takich warunkach, więc lepiej zapomnij o porodzie! Zaczekała, aŜ skurcze ustaną, po czym poinformowała go, Ŝe jest skończonym idiotą. Zgodził się z nią w duchu, lecz powiedział tylko: - Po prostu chcę, byś zaczekała, aŜ znajdę twojego męŜa. - PrzecieŜ nie robię tego umyślnie! - Gdzie jest Parker? - Odszedł. Douglas zaklął pod nosem.

8 - Obawiałem się, Ŝe to właśnie mi powiesz. TeŜ sobie wybrał porę na wycieczki! - Dlaczego jesteś na mnie taki zły? PrzecieŜ cię nie zastrzelę. Nie był zły; był przeraŜony. JuŜ nie raz pomagał w narodzinach źrebaków czy cielaków, lecz nigdy nie odbierał porodu dziecka i nie miał ochoty uczestniczyć w przyjściu na świat dziecka Isabel Grant. No, pewno, Ŝe był przeraŜony, ale był teŜ na tyle rozsądny, by jej o tym nie mówić. - Nie jestem zły - powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. - Po prostu mnie zaskoczyłaś. Pomogę ci wrócić do domu, a potem pojadę po doktora. Miał nadzieję, Ŝe pani Grant nie powie mu, iŜ w mieście nie ma medyka. - Doktor tu nie przyjedzie. Douglas zawiesił lampę na kołku tuŜ obok boksu. Odwrócił się do kobiety i po raz pierwszy uwaŜnie się jej przyjrzał. Była atrakcyjna, nawet kiedy tak paskudnie marszczyła brwi. Na nosku miała małą garstkę piegów, a jemu zawsze bardzo podobały się piegowate kobiety. Zawsze teŜ podobały mu się rude włosy, a długie loki Isabel Grant pobłyskiwały ciemną czerwienią w blasku naftowej lampy. Skarcił się za te myśli; wszak była męŜatką, więc nie powinien zwracać uwagi na jej urodę. A jednak tak właśnie sprawy się miały - Isabel Grant była wyjątkowo piękną kobietą. I z brzuchem jak beczka. To pomogło mu odzyskać opanowanie. - Niby dlaczego doktor nie miałby tu przyjechać? - Bo Sam Boyle mu na to nie pozwoli. Doktor Simpson zjawił się tu tylko raz, gdy byłam juŜ w zbyt zaawansowanej ciąŜy, by pojechać do niego do miasta, i Boyle zagroził, Ŝe zabije go, jeŜeli jeszcze raz mnie odwiedzi. Boyle zrobiłby to... - dodała szeptem. - To zły człowiek. Rządzi całym miastem. Ludzie są tu przyzwoici, ale robią, co on im kaŜe, bo się go boją... I trudno im się dziwić. Sama się go boję. - Co Boyle ma przeciw tobie i twojemu męŜowi? - Jego ranczo sąsiaduje z naszym. Boyle chciał wykupić naszą posiadłość, by powiększyć swoje pastwiska, ale cena, jaką zaoferował, była śmiesznie niska. Tak, czy inaczej, Parker nigdy nie sprzedałby naszej ziemi... To był nasz dom... i nasze marzenie. - Isabel, gdzie jest Parker? - Gdy tylko zobaczył łzy w jej oczach, juŜ znał odpowiedź. - On nie Ŝyje, prawda? - Tak. Pochowałam go na wzgórzu za stajnią. Ktoś strzelił mu w plecy. - Boyle? - KtóŜby inny.

9 Douglas oparł się plecami o boks, załoŜył ręce na piersi i zaczekał, aŜ ona się opanuje. Isabel oparła się cięŜko o ścianę i spuściła głowę; była bardzo zmęczona. Douglas odczekał dłuŜszą chwilę, po czym zadał jej następne pytanie. - Czy szeryf prowadził śledztwo? - W Sweet Creek od dawna nie ma juŜ szeryfa. Boyle musiał go stąd wygonić na długo, zanim Parker i ja osiedliliśmy się tutaj. - Podejrzewam, Ŝe nikt nie rwie się na to stanowisko? - A ty byś się rwał? - Otarła łzę z policzka i spojrzała mu w oczy. - Doktor Simpson opowiadał mi, Ŝe kiedyś Sweet Creek było spokojnym, małym miasteczkiem. On i jego Ŝona są moimi przyjaciółmi - dodała po chwili. - Pomagają mi, jak mogą. - W jaki sposób? - Wysłali listy i telegramy do wszystkich okolicznych szeryfów z prośbą o pomoc. Kiedy ostatnio widziałam się z doktorem, powiedział mi, Ŝe w okolicy kręci się agent federalny... to było jak odpowiedź na moje modły. Doktor nie potrafił go zlokalizować, ale był przekonany, Ŝe gdy tylko ten agent dowie się, ile razy Boyle złamał prawo, natychmiast się tu zjawi. Nie tracę nadziei... - dodała cicho, - ...ale Boyle ma na swoich usługach co najmniej dwudziestu opryszków i by go pokonać, trzeba mniej więcej tylu agentów federalnych. - Na pewno jest jakiś sposób... - zaczął, lecz zaraz urwał, gdyŜ właśnie do niego dotarło, Ŝe Isabel rozmawia z nim od paru minut i juŜ nie dyszy. - Przestało cię boleć? Spojrzała na niego zaskoczona, po czym przyłoŜyła dłoń do olbrzymiego brzucha. - Tak, przestało. - Uśmiechnęła się do niego. Dzięki Bogu. - Naprawdę jesteś tu sama? Nie patrz tak na mnie, Isabel. Chyba juŜ się przekonałaś, Ŝe nie pracuję dla Boyle'a. Powoli skinęła głową. - Nauczyłam się, Ŝe lepiej nie być zbyt ufną. Jestem sama juŜ od bardzo dawna. Starał się nie okazać jej swego przeraŜenia; wszak kobieta w ostatnich miesiącach ciąŜy powinna mieć kogoś do pomocy! Zaczęło się w nim gotować ze złości. - I nikt z miasta nie przyjeŜdŜa ci pomagać? - Panie Clayborne, ja... - Mam na imię Douglas - poprawił ją natychmiast. - Douglasie, nie sądzę, byś w pełni rozumiał moją sytuację. Boyle odciął drogę prowadzącą z miasta do mojej posiadłości. Nikt bez jego zgody tu się nie dostanie.

10 - Ja się dostałem. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Kiedy dotarło do niej znaczenie tych słów, teŜ się uśmiechnęła. - Ludzie Boyle'a pewnie pojechali do domu, gdy tylko zaczęło padać. Zdaje mi się, Ŝe wracają na jego ranczo zaraz po zachodzie słońca, lecz nie jestem tego pewna. Isabel wyprostowała się i nadal opierając się o ścianę, chciała strzepać kurz ze spódnicy, gdy kolana się pod nią ugięły. Z przeraŜeniem opadła na słomę i odwracając twarz do ściany, głosem przytłumionym z zaŜenowania, wyjaśniła mu, co się stało. Była przeraŜona i zawstydzona. Douglas natychmiast podszedł do niej i połoŜył jej dłoń na ramieniu, chcąc ją pocieszyć. - Nie przejmuj się. Wody powinny odejść. To dobry znak. - I to by było na tyle, jeŜeli chodzi o jego wiedzę na temat rodzenia dzieci. - Coś jest nie tak. Dziecko miało się urodzić dopiero za jakieś trzy, cztery tygodnie. O, BoŜe, to wszystko moja wina. Nie powinnam była wczoraj myć podłogi i robić prania, ale wszystko było takie brudne... No i chciałam się czymś zająć, aby tylko nie myśleć o tym, Ŝe sama będę musiała wychowywać dziecko. Nigdy nie powinnam była... - Na pewno nie zrobiłaś nic złego - wtrącił Douglas. - Przestań się obwiniać... Niektóre dzieci przychodzą wcześniej na świat niŜ powinny. To wszystko. - Chyba nie sądzisz... - Wiem tylko, Ŝe to nie twoja wina - powtórzył z uporem. - Dziecko ma własny rozum, i nawet gdybyś od miesiąca leŜała w łóŜku, i tak to dziś wody by odeszły. Dam sobie głowę uciąć. Zdawało się, Ŝe wie, o czym mówi, więc Isabel przestała czuć się winna. - Coś mi się zdaje, Ŝe dziecko urodzi się jeszcze dziś w nocy. - Na to wychodzi - przytaknął. - To dziwne. Nic mnie nie boli. Oboje mówili szeptem. On starał się jakoś ją pocieszyć i uspokoić; ona usiłowała zapomnieć o swoim wstydzie. Douglas Clayborne był jej zupełnie obcy... O BoŜe, dlaczego nie jest przynajmniej stary i brzydki? Dlaczego jest młody i tak niewiarygodnie przystojny? JeŜeli to on ma pomóc jej dziecku przyjść na świat... O słodki Jezu... to oznacza, Ŝe będzie musiała zdjąć przy nim ubranie i... - Isabel, przestałaś się juŜ mnie wstydzić? Musisz spojrzeć na to wszystko z praktycznego punktu widzenia - powiedział łagodnie. - No, spójrz na mnie.

11 Dopiero po dłuŜszej chwili zebrała siły i spojrzała mu w oczy. Policzki nadał ją paliły. - Spójrz na to z praktycznego punktu widzenia - powtórzył i wziął ją na ręce. - Co robisz? - Niosę cię do domu. Obejmij mnie. Ich twarze niemal się zetknęły. Douglas bezczelnie przyglądał się jej piegom, a Isabel z zakłopotaniem patrzyła w sufit. - Jakie to niezręczne... - wykrztusiła. - Zdaje mi się, Ŝe dziecku jest wszystko jedno, czy jego matka czuje się niezręcznie, czy nie... Wyniósł ją z boksu, zatrzymał się na chwilę, by oprzeć wyjętą z jej rąk strzelbę o ścianę stajni, po czym podszedł do drzwi. - UwaŜaj - odezwała się Isabel. - Strzelba jest naładowana. MoŜe wystrzelić, jeŜeli... - Rozładowałem ją. Była tak zaskoczona, Ŝe spojrzała mu w oczy. - Co takiego? Kiedy? - Zanim ci ją oddałem. Chyba nie zaczniesz znowu się na mnie boczyć? - Nie, ale postaw mnie na ziemi jeszcze na chwilę. Zanim pójdziemy do domu, muszę się zająć Pegazem. - Masz na myśli ogiera? - Tak. - W twoim stanie nie powinnaś się do niego zbliŜać. - Nic nie rozumiesz. Skaleczył się w lewą tylną nogę i muszę ją opatrzyć, zanim wda się zakaŜenie. To nie potrwa długo. - Ja się nim zajmę. - A wiesz, jak to zrobić? - Taak. Znam się na koniach. OdpręŜyła się nieco w jego ramionach. - Douglasie? - Tak? - Znasz się teŜ na kobietach? Zastanawiałam się...? - Nad czym? - No... nad porodem. Czy odbierałeś juŜ kiedyś poród?

12 Postanowił, Ŝe lepiej ją uspokoić niŜ tłumaczyć zawiłości jego wcześniejszych doświadczeń. - Tak... mam trochę doświadczenia, jeśli o to chodzi. - Ale z końmi, dodał w myślach. - Wiesz co robić, jeŜeli coś pójdzie nie tak? - Wszystko będzie w porządku - powiedział tak pewnie, jak tylko potrafił. Chyba się udało. - Wiem, Ŝe jesteś przeraŜona i pewnie czujesz się samotna... - Ale nie jestem sama. Chyba mnie teraz nie zostawisz? - Nie denerwuj się. Nie zostawię cię. Isabel westchnęła cichutko i połoŜyła mu głowę na ramieniu. Kiedy tylko wyszli na dwór, Douglas poŜałował, Ŝe nie owinął jej choćby w końską derkę - nadal lało jak z cebra. Drewniana chatka, którą ona nazwała domem, znajdowała się jakieś pięćdziesiąt jardów od stajni, ale zanim tam dotarli, oboje byli przemoczeni. W środku stała zapalona lampa naftowa; wnętrze było przytulne, lecz Douglas przede wszystkim poczuł wszechobecny zapach róŜ. Na prawo od wejścia stał podłuŜny stół przykryty biało-Ŝółtą serwetą, z kryształowym wazonem pełnym białych róŜ. Najwyraźniej Isabel starała się wnieść trochę radości i piękna do swego smutnego Ŝycia. Douglasa aŜ zabolało serce na myśl o jej samotności. Domek był dokładnie wysprzątany. Naprzeciw drzwi znajdował się duŜy kominek z okapem, na którym znajdowały się fotografie w srebrnych ramkach. Po lewej stronie paleniska stał bujany fotel pokryty biało-Ŝółtym obiciem, zaś po drugiej drewniane krzesło z wysokim oparciem, na którym stał koszyk z włóczką. Z kłębuszka czerwonej wełny wystawały druty. - Bardzo tu ładnie - powiedział uczciwie. - Dziękuję. Wolałabym mieć większą kuchnię. Mam zamiar powiesić zasłonę między kuchnią a pokojem, tak, Ŝeby je oddzielić od siebie... ale i tak strasznie tu ciasno. Miałam zamiar tu posprzątać po powrocie ze stajni. - O nic się nie martw. - ZauwaŜyłeś, jakie piękne mam róŜe? Rosną dziko za polem, przy drzewach. Parker przesadził część z nich pod dom, lecz jeszcze się nie przyjęły. Douglas pomyślał, Ŝe lepiej będzie odwrócić jej myśli od zmarłego męŜa. - W twoim stanie nie powinnaś oddalać się od domu. Mogłaś upaść i zrobić sobie krzywdę.

13 - Chciałam przynieść je do domu... a spacer tylko dobrze mi zrobił. Nie znoszę siedzieć całymi dniami w jednym miejscu. Proszę, zrozum mnie. A teraz postaw mnie na podłodze... naprawdę czuję się juŜ dobrze. Zrobił, jak prosiła, lecz podtrzymywał ją tak długo, aŜ się nie przekonał, Ŝe istotnie moŜe stać o własnych siłach. - Mogę ci jakoś pomóc? - Rozpal ogień. PołoŜyłam drewno przy kominku, lecz z rozpalaniem ognia chciałam poczekać do powrotu ze stajni. - Sama przyniosłaś tu to drewno? - To moja wina, Ŝe dziecko rodzi się za wcześnie, prawda? Przyniosłam drewno ze wzgórza dziś rano, a po południu poszłam po więcej. W nocy jest tak zimno i wilgotno, Ŝe chciałam... Nie myślałam... A teraz moje dziecko... Przerwał jej, Ŝeby nie wpadła znowu w histerię. - Uspokój się, Isabel. Wiele kobiet pracuje aŜ do samego porodu. Martwiłem się tylko, czy aby nie upadłaś. To wszystko. - Więc dlaczego powiedziałeś...? - Chodziło mi o to, Ŝe mogłaś się przewrócić - powtórzył uspokajająco. - O nic więcej. Nie upadłaś, więc nic złego się nie stało. A teraz przestań się martwić. Kiwnęła głową i energicznie ruszyła do drzwi prowadzących do drugiego pokoju, lecz Douglas dogonił ją w mgnieniu oka i złapawszy pod ramię, zmusił do zwolnienia kroku. - JeŜeli nadal będziesz traktować mnie jak inwalidkę, do łóŜka dojdę dopiero rano. Otworzył przed nią drzwi sypialni; w środku było ciemno. - Nie ruszaj się ani na krok, dopóki nie przyniosę lampy. Nie chcę, byś... - Upadła? Czemu aŜ tak się tym przejmujesz? - Nie obraź się, ale jesteś tak gruba, Ŝe pewnie nie widzisz własnych stóp. Jasne, Ŝe martwię się, byś nie upadła. Roześmiała się; naprawdę się roześmiała. - Musisz się przebrać w coś suchego - przypomniał jej. - W komodzie po prawej stronie jest kilka świeczek. Douglas był zadowolony, Ŝe ma coś do roboty. Dopóki nie spróbował zapalić świecy, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo drŜą mu ręce, dopiero za trzecim razem udało mu się podpalić knot. Kiedy odwrócił się do Isabel, zdąŜyła podejść do łóŜka i odrzucić kolorową kołdrę.

14 - Jesteś przemoczona. Zanim cokolwiek zrobisz, powinnaś przebrać się w suche ubranie - rzekł uparcie. - A ty? Masz w co się przebrać? - spytała. - W jukach przy siodle mam zapasowe spodnie i koszulę. JeŜeli dasz sobie sama radę, pójdę rozpalić ogień. Potem wrócę do stajni i zajmę się końmi. Czy twoje dostały juŜ obrok? - Tak - odparła. - A z Pegazem bardzo uwaŜaj; nie lubi obcych. - Zaciśnięte w pięści dłonie schowała w fałdach spódnicy i stała, wpatrując się w podłogę. Kiedy Douglas odwrócił się, by wyjść z pokoju, zawołała za nim: - Ale wrócisz tu, prawda? Znowu zaczyna! Tylko tego brakowało, by zaczęła się martwić o to, Ŝe on nie wróci i zostawi ją samą. Douglas dałby sobie głowę uciąć, Ŝe czeka ich cięŜka noc... więc lepiej, niech Isabel oszczędza siły. - Musisz mi zaufać. - Ja... Postaram się. Ale minę miała nadal niepewną. Oparłszy się o framugę drzwi, Douglas usiłował wymyślić coś, co by ją przekonało, Ŝe jej nie opuści. - Robi się późno - odezwała się cicho. Podszedł do niej. - Wyświadczysz mi przysługę? - Tak. Z kieszeni wyciągnął cięŜki, złoty zegarek, zdjął go z łańcuszka i podał jej ostroŜnie. - To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. Dostałem go od mamy RóŜy i nie chciałbym go stracić. Nie daj Bóg, jeszcze twój Pegaz zgniecie go kopytem, albo wypadnie mi z kieszeni gdy się pochylę, by wytrzeć Brutusa. Przechowaj go dla mnie, dobrze? - Tak... tak, oczywiście. Gdy tylko wyszedł z pokoju, zamknęła oczy i przycisnęła zegarek do piersi. Ani jej, ani dziecku nic nie groziło, skoro jest przy nich ten silny i opiekuńczy męŜczyzna. Po raz pierwszy od długiego czasu Isabel odzyskała spokój.

15 ROZDZIAŁ 2 Zupełnie oszalała. Wiedziała, Ŝe traci panowanie nad sobą, ale nie zwaŜała na to. Chciała umrzeć. Wiedziała, Ŝe to tchórzliwe i niegodne, ale w tej chwili nie przejmowała się takimi drobiazgami. Śmierć byłaby błogosławionym wybawieniem od niesamowitego bólu, który ją przeszywał, i gdy nadchodził jeden skurcz za drugim, potrafiła myśleć juŜ tylko o śmierci. Douglas cały czas powtarzał jej, Ŝe wszystko będzie w porządku i teraz chciała jeszcze poŜyć, ale tylko po to, by móc go zamordować. Jak on śmie być tak spokojny i racjonalny?! Co on tam wie?! Jest tylko męŜczyzną, na miłość boską, i to właśnie przez jego upór ona musi cierpieć. - JuŜ dłuŜej nie wytrzymam! Słyszysz, Douglasie? JuŜ dłuŜej nie mogę! Jak miał jej nie słyszeć, skoro wrzeszczała, ile sił w płucach? - Jeszcze tylko parę minut, Isabel - zamruczał łagodnie i tak uspokajająco, jak tylko potrafił. Powiedziała mu, Ŝe moŜe iść do diabła. Na miły Bóg, przecieŜ on naprawdę chciał jej pomóc. Nie mógł patrzeć na jej cierpienie. Czuł się bezradny, nieszczęśliwy i zupełnie nie wiedział co ma robić. A poza tym, był okropnie przeraŜony. Usiłował robić dobrą minę do złej gry i nie okazywać po sobie strachu, lecz nie wiedział, jak długo uda mu się zachować kamienną twarz. Jeszcze trochę, a Isabel dostrzeŜe, jak bardzo drŜą mu ręce, a wtedy przerazi się nie na Ŝarty. Wolał, Ŝeby się na niego wściekała, niŜ płakała ze strachu; bo jeŜeli to, Ŝe wrzeszczy na niego, choć trochę poprawia jej samopoczucie, to niech i tak będzie. Kiedy przycisnął jej do czoła szmatkę zmoczoną w zimnej wodzie, odrzuciła ją z wściekłością i przy okazji przewróciła miednicę z wodą. - Gdybyś był dŜentelmenem, zrobiłbyś to, o co cię proszę. - Isabel, nie mam zamiaru pozbawić cię przytomności. - Po prostu uderz mnie w podbródek. Tak troszeczkę. Bardzo chcę odpocząć. Potrząsnął przecząco głową, a ona, widząc to, rozpłakała się. - Jak długo to juŜ trwa? Powiedz mi, jak długo? - Tylko sześć godzin - odparł. - Tylko sześć godzin? Nienawidzę cię, Douglasie Clay-borne.

16 - Wiem... wiem, Isabel. - DłuŜej tego nie zniosę. - Skurcze są juŜ bardzo częste. Jeszcze troszkę i będziesz trzymać swojego dzidziusia w ramionach. - Wcale nie chcę mieć dzidziusia! - wrzasnęła. - Zdecydowałam się, Douglasie, i nie chcę! Nie chcę i juŜ! - Wszystko w porządku, Isabel. Wcale nie musisz mieć dziecka. - Dziękuję panu uprzejmie. Przestała płakać i zamknęła oczy. Przeprosiła Douglasa za wszystkie wyzwiska, jakimi go obrzuciła. Pomyślał, Ŝe ma co najmniej pięć minut, by wytrzeć wodę z podłogi i przynieść więcej ręczników, zanim zacznie się następny skurcz. Właśnie zamykał za sobą drzwi do sąsiedniego pokoju, gdy usłyszał jej głos. - Zostaw drzwi otwarte, byś mógł mnie słyszeć. Chyba Ŝartowała! Darła się tak głośno, Ŝe słyszało ją pewnie pół Montany. W uszach nadal mu dźwięczało od jej ostatniego wrzasku, lecz pomyślał, Ŝe lepiej będzie jej o tym nie mówić. Posłusznie zostawił drzwi otwarte; jakieś trzy godziny temu nauczył się, Ŝe lepiej nie dyskutować z rodzącą kobietą. Nie potrafił jej zmusić do logicznego myślenia; o wiele łatwiej było się zgadzać z kaŜdym jej słowem, choćby najbardziej niedorzecznym. Douglas zaniósł porcelanową miednicę do kuchni i wziął ze stołu naręcze świeŜych ręczników. Gdy wracając przechodził obok kominka, nagle zrozumiał, Ŝe sytuacja go przerosła. Jak miał odebrać poród?! Zrobiło mu się słabo i upuściwszy ręczniki na podłogę, oparł się plecami o ścianę. Zgiąwszy się w pół, oparł dłonie na kolanach i przymknął oczy. Jego brat, Cole, nauczył go kiedyś pewnej sztuczki, ułatwiającej branie się z Ŝyciem za bary. Cole radził, by wyobrazić sobie najgorszą z moŜliwych sytuacji, pomyśleć, jak by to było cudownie, gdybyś bez trudu z niej wybrnął. Douglas zawsze uwaŜał radę brata za bzdurną, lecz tym razem postanowił spróbować. I tak gorzej juŜ być nie mogło. Dam sobie radę. Niech to wszyscy diabli! Nigdy w Ŝyciu nie dam sobie z tym rady. Nie, nie, nie... Nie będzie aŜ tak źle... potrafię sobie z tym poradzić. No, dobra... stoję sobie przed Tawerną Tommy'ego w Hammond Five... gdzie czyha

17 na mnie dziesięciu Ŝądnych krwi morderców. Nie mam wyjścia i muszę wejść do środka. Wiem, Ŝe na mnie czekają i jestem przygotowany na najgorsze. Wiem, Ŝe wszyscy mają juŜ wyciągnięte rewolwery i odciągnięte kurki. Ale spokojnie mogę ich pokonać. Załatwię pięciu z rewolweru w lewej ręce i pięciu z tego w prawej. Łatwo i szybko. Nic trudnego. Na pewno dam sobie z nimi radę. Odetchnął głęboko. I odbiorę ten poród. Ale sztuczka Cole'a nie zadziałała. Douglas zaczynał mieć kłopoty z oddychaniem. Z trudem łapał powietrze... Isabel poczuła, Ŝe nadchodzi kolejny skurcz. Zacisnęła mocno powieki i właśnie chciała krzyknąć na Douglasa, gdy usłyszała dziwny dźwięk. Zupełnie jakby ktoś cięŜko dyszał... Douglas? Nie, przecieŜ chyba nigdzie nie biegł... Nie, to nie mógł być Douglas. Dobry BoŜe, pewnie z tego bólu pomieszało się jej w głowie. Nawet nie zauwaŜyła, kiedy skurcz minął i juŜ chciała odetchnąć z ulgą, gdy pojawił się następny, dwa razy silniejszy. Miała wraŜenie, Ŝe jej ciało rozdziera się na tysiąc kawałeczków... jęk przerodził się w mroŜący krew w Ŝyłach krzyk. Nagle tuŜ obok niej zjawił się Douglas i objąwszy Isabeł, mocno przytulił do siebie. - Trzymaj mnie mocno, słonko. Po prostu trzymaj mnie mocno, dopóki nie przejdzie. Isabel głośno płakała z bólu. Zaraz za tym skurczem nadszedł następny, i jeszcze jeden. - Teraz to juŜ na pewno to, Douglasie... Dziecko się rodzi! Miała rację. Dziesięć minut później Douglas trzymał w ramionach jej synka. Dziecko miało długie rączki i nóŜki, ale było okropnie blade i tak chude, Ŝe obawiał się, iŜ nie przeŜyje nocy. Oddychało płytko i z trudem, a gdy wreszcie otworzyło usteczka do płaczu, z gardziołka wydobył się tylko Ŝałosny pisk. - Czy wszystko z nim w porządku? - spytała słabo. - To chłopiec, Isabel. Dam ci go potrzymać, gdy tylko go wytrę. Jest bardzo chudziutki - ostrzegł ją. - Ale jestem pewien, Ŝe nic mu nie będzie... Nie był jednak przekonany, czy powinien jej dawać tę złudną nadzieję. Naprawdę nie wiedział, czy dziecko przeŜyje tę noc. Było tak malutkie, Ŝe mieściło się spokojnie w złoŜonych dłoniach Douglasa, a jednak miało dość siły, by mrugać oczkami i wiercić się gniewnie w jego uścisku. Dobry BoŜe, paluszki u jego rąk i nóg były tak maleńkie, Ŝe Douglas bał się ich dotknąć w obawie, by ich nie zmiaŜdŜyć. Delikatnie przesunął dłonie i dotknął palcami klatki piersiowej malucha - wyczuł słabiutkie, lecz miarowe bicie serduszka.

18 Jak coś tak maleńkiego, moŜe być tak doskonale uformowane? Dziwne, Ŝe ta krucha istotka potrafi oddychać! O, mój BoŜe... jeŜeli nie będę uwaŜać, jeszcze przypadkiem złamię mu rączkę albo nóŜkę. Takie to wszystko maciupkie! Patrząc na ten Ŝywy cud Natury, Douglas był zachwycony i jednocześnie wzbudził w sobie skruchę. Wiedział teŜ, Ŝe potrzeba będzie jeszcze jednego cudu, by utrzymać maleństwo przy Ŝyciu. - Musisz być małym wojownikiem - szepnął do dziecka głosem ochrypłym z przejęcia. Isabel dosłyszała te słowa i uśmiechnęła się lekko. - Nie będzie sam. Zakonnice opowiadały nam, Ŝe za kaŜdym razem, gdy na ziemi rodzi się dziecko, Bóg przysyła tu Anioła StróŜa, by nad nim czuwał. Douglas spojrzał na nią spode łba. - No, cóŜ... mam nadzieję, Ŝe zjawi się tu jak najszybciej. Isabel uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, Ŝe Anioł StróŜ jej synka juŜ tu jest. Właśnie trzyma go w ramionach. *** Okazało się, Ŝe chcąc ułoŜyć dziecko do snu, Douglas musi wymyślić coś na poczekaniu, gdyŜ kołyska, którą zrobił Parker Grant, rozpadła się, gdy tylko Douglas ją ruszył. Pewnie drewno było zbutwiałe, gdyŜ odpadło dno. Nawet gdyby kołyska była solidnie zrobiona, i tak nie włoŜyłby do niej małego: długie na trzy cale gwoździe, zostały wbite od zewnątrz w nierówne deseczki, a ostre wewnętrzne krawędzie stanowiły zagroŜenie dla Ŝycia dziecka. AŜ wzdrygnął się na myśl, jak bardzo chłopczyk mógłby się pokaleczyć o zardzewiałe ostrza. Jednak teraz był juŜ zbyt zmęczony, by naprawiać kołyskę. Zdjął z siebie przepocone ubranie i włoŜywszy suche spodnie z cienkiej, garbowanej skóry, wrócił do sypialni, by zrobić dla dziecka prowizoryczne łóŜeczko. Wyciągnął z komody dolną szufladę, wyłoŜył ją grubo ręcznikami, a z wierzchu wyścielił poszewką na poduszkę. Kiedy wrócił do świeŜo upieczonej matki i jej dziecka, okazało się, Ŝe Isabel usnęła. Była tak piękna, Ŝe nie potrafił oderwać od niej oczu. Patrzył, jak śpi... była równie doskonała i śliczna, co jej synek. Miedziano-złote włosy rozsypały się na poduszce... wyglądała jak anioł... W niczym nie przypominała wściekłej diablicy, z którą porównywał ją w myślach, gdy podczas porodu ciskała gromy na jego głowę.

19 Ziewnął szeroko i to wyrwało go z otępienia. OstroŜnie przeniósł dziecko do szuflady i okrył je troskliwie; właśnie wychodził z pokoju, gdy Isabel zawołała go po imieniu. Pospieszył do niej zapominając, Ŝe ma na sobie tylko nie dopięte spodnie i jest bez koszuli, lecz w tej chwili bardziej martwiło go to, Ŝe krwawienie Isabel mogło przybrać na sile. - Czy coś się stało? Chyba nie... - Nie, nic mi nie jest. Wszystko jest w porządku. Usiądź tu przy mnie. Chcę, Ŝebyś odpowiedział na moje pytanie, więc patrz mi w oczy, bym wiedziała, czy mówisz prawdę, czy tylko to, co chcę usłyszeć. Czy moje dziecko przeŜyje? - Wierzę, Ŝe tak... ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. - Jest taki malutki... Powinnam była chodzić z nim w ciąŜy o wiele dłuŜej. - Wygląda mi na wojownika. Moim zdaniem potrzeba mu tylko trochę przytyć i to wszystko. Isabel wyraźnie się odpręŜyła. - Taak... CzyŜ on nie jest cudowny? I ma czarne włoski, zupełnie jak jego ojciec. - Tak, masz rację. Jest cudowny. - Douglas mówił jej to juŜ chyba z dziesięć razy. - Nadal jest cudowny... nic a nic się nie zmienił od ostatnich pięciu minut. - Proszę, postaw kołyskę obok mojego łóŜka... - Nie włoŜyłem go do kołyski. Rozpadła się, kiedy tylko ją ruszyłem. Jakoś nie wydawała się być zaskoczona. - Więc co zrobiłeś z moim dzieckiem? - WłoŜyłem go do szuflady. - Jak to „do szuflady"? Wskazał jej na komodę. Isabel wychyliła się nieco z łóŜka i zobaczyła, Ŝe jej dziecko śpi spokojnie w prowizorycznym łóŜeczku. Opadła na poduszki, śmiejąc się głośno. - Jesteś wyjątkowo pomysłowy, jak na męŜczyznę. - Acha... i mam nieźle rozwinięty zmysł praktyczny. - Święte słowa. Dziękuję ci bardzo. Spadłeś mi z nieba, Douglasie Clayborne. - Tylko mi tu nie płacz, Isabel - upomniał ją ostrym tonem. - Musisz się przespać i odpocząć. - Zostań ze mną... tylko chwilkę. Proszę... Usiadł, opierając się plecami o ścianę, a nogi wyciągnął na kocu. Spojrzał z góry na leŜącą Isabel. - Czy juŜ zdecydowałaś, jak dasz mu na imię?

20 - Parker, po ojcu - odparła natychmiast. - Miło. Usłyszała, Ŝe ziewnął. Pomyślała, Ŝe pewnie jest równie zmęczony, co ona, a jednak nie chciała zasypiać sama. Chciała zatrzymać te chwile intymności, które dzielili w momencie narodzin syna. Wiedziała, Ŝe jej mąŜ zrozumiałby to. Wyobraziła sobie, Ŝe uśmiecha się teraz z nieba do niej i do ich synka. Potem wróciła myślami do Douglasa. Właśnie miała go zapytać, gdzie będzie spać, gdy usłyszała ciche chrapanie. Nie obudziła go. Przysunęła się do niego ostroŜnie i wsunąw- szy dłoń w jego rękę, ścisnęła mocno. A potem zasnęła.

21 ROZDZIAŁ 3 Douglas wdepnął w sam środek koszmaru. Wiedział, Ŝe Isabel znajduje się w fatalnej sytuacji. JeŜeli poprzedniego dnia powiedziała mu prawdę - a tego był pewien - miała rzeczywiście powaŜne kłopoty. Nie dość, Ŝe znajdowała się na łasce bandy rzezimieszków dowodzonych przez wstrętnego Boyle'a, to jeszcze była kompletnie odcięta od miasta i nie mogła robić zakupów. No i właśnie urodziła dziecko, co znacznie komplikowało jej sytuację. Niemowlę wymagało ciągłej opieki, a jego matka była wyraźnie osłabiona. Douglas wiedział, Ŝe przewiezienie jej do miasta byłoby fatalnym rozwiązaniem. No i jeszcze ten deszcz. Od dwóch dni padało, a i tego dnia od rana siąpiło bez przerwy. Kiedy Douglas wyszedł przed chatkę, by rozejrzeć się po okolicy, naprawdę zaczaj się niepokoić. Poprzedniego dnia niewiele widział; zjeŜdŜając nocą ze wzgórza kierował się w stronę ledwo widocznego światła, to wszystko. Wiedział tylko, Ŝe domek otoczony jest trzema wzgórzami... nie spodziewał się jednak, Ŝe leŜy dokładnie na szlaku powodziowym. JeŜeli tylko jakaś górska rzeczka wyleje, woda będzie musiała spłynąć przez środek chatki Isabel, by połączyć się z głównym nurtem rzeki poniŜej. Douglas zupełnie nie rozumiał, jak moŜna było wybudować dom w tak niebezpiecznym miejscu. Nie miał zwyczaju mówić źle o zmarłych, lecz fakty pozostawały faktami, a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mu, Ŝe zmarły Parker Grant Senior był niekompetentnym imbecylem. Douglas nic nie powiedział, gdy zobaczył rozpadającą się kołyskę - niektórzy męŜczyźni po prostu nie potrafią zrobić solidnych mebli, nie widział więc w tym nic złego. Ale zbudowanie domu na szlaku powodziowym, to juŜ zupełnie inna sprawa. A jednak Douglas nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Być moŜe ktoś inny zbudował chatkę w tym miejscu wiele lat temu, a Grant wprowadził się tu z Ŝoną na krótko... na przykład do czasu, aŜ skończy budowę domu połoŜonego gdzieś wyŜej. Oby tak było... JeŜeli Grant zdąŜył połoŜyć dach na nowej chacie i jeŜeli nie była ona zbyt oddalona od starej, za parę dni Douglas mógłby przenieść tam Isabel i dziecko. Na szczęście nie było to konieczne juŜ teraz. ChociaŜ na polach za domem i stajnią stały juŜ ogromne kałuŜe, a ziemia na podwórku przesiąknięta była wodą, mogli tu jeszcze pomieszkać. No... zawsze istniała teŜ moŜliwość, Ŝe przestanie padać. Było lato, więc słońce szybko wysuszyłoby wodę... i po kłopocie.

22 Douglas był przemęczony i zmartwiony tym, co zobaczył, poszedł więc do stajni, by zająć się końmi. Bardzo chciał znowu zobaczyć araby. Ogier był naprawdę tak wspaniały, jak mu to brat mówił. Wyjątkowo duŜy, jak na araba, o pięknej, lśniącej siwej sierści. Miał potęŜne mięśnie i piękne kształty. I był bardzo nieufny. Isabel miała rację - Pegaz nie lubił obcych, ale Douglas od dziecka miał rękę do koni i gdy tylko ogier przywykł do jego zapachu i głosu, zaraz pozwolił opatrzyć sobie zranioną nogę. Klacz stojąca obok była mniejsza od Pegaza, drobniejszej budowy i bardzo dumna. Potrząsała głową jak próŜna kobieta, co tylko wzmogło sympatię Douglasa. Oba konie najwyraźniej chciały stać obok siebie, bo gdy tylko Douglas przeprowadził klacz do wolnego boksu sąsiadującego z przegrodą Pegaza, zwierzęta zaczęły cichutko parskać i dotykać się pyskami. Nic dziwnego, Ŝe Isabel chciała je zatrzymać. Jej mąŜ nie powinien był sprzedawać ogiera bez uprzedniego porozumienia się z nią, bez względu na to, jak bardzo potrzebował pieniędzy. Paszy było bardzo mało. Nakarmiwszy araby i swego wałacha, Douglas przekonał się, Ŝe owsa i siana nie wystarczy nawet na tydzień. Zapasy w chatce były równie skromne. Ledwo skończył spisywanie inwentarza, gdy usłyszał cichutkie kwilenie dziecka. Postanowił przewinąć malucha, by Isabel nie musiała wstawać, lecz gdy znalazł się przed drzwiami sypialni, przekonał się, Ŝe są zamknięte. Musiał zapukać dwukrotnie, zanim mu odpowiedziała. Zmieszana, poprosiła przytłumionym głosem, by zaczekał chwilkę, aŜ skończy się ubierać. - MoŜesz juŜ wejść - zawołała parę minut później. Stała obok komody w niebieskim szlafroku zapiętym aŜ pod szyję, trzymając w ramionach Parkera. Z minuty na minutę wyglądała coraz piękniej. Dopiero gdy uświadomił sobie, Ŝe przygląda się jej jak pierwszy lepszy prostak, odwrócił wzrok i zobaczył sukienkę rozłoŜoną na łóŜku. - Nie powinnaś wstawać, wiesz? Wreszcie uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, a potem natychmiast przeniosła spojrzenie na ścianę za jego plecami. Na jej policzki wypłynął rumieniec. - Czy coś się stało? - Nie... Nic się nie stało - odparła trochę nerwowo. - Chcę się ubrać i zrobić ci śniadanie. Potrząsnął głową.

23 - Na miłość boską, dopiero co urodziłaś dziecko. To ja zrobię tobie śniadanie. Usiądź w fotelu bujanym, a ja zmienię ci pościel. Powiedział to tonem nie znoszącym sprzeciwu, więc Isabel usiadła gwałtownie, ale zaraz jęknęła. - O nie! Lepiej będzie, jeŜeli wstanę. Douglas pomógł jej wstać, lecz ona nadal na niego nie patrzyła. - Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? Wstydzisz się mnie, czy co? Isabel poczerwieniała jeszcze bardziej. MoŜe nie powinien był być taki bezpośredni? - Po... no, wiesz. - Nie, nie wiem. Dlatego zapytałem. - Jestem... czuję się niezręcznie. Myślałam sobie o tym, jak cię poznałam... a potem musiałeś... było konieczne, Ŝebyś... kiedy dziecko się rodziło... Douglas roześmiał się głośno. Po prostu nie mógł się powstrzymać, lecz Isabel nie było do śmiechu. - Byłem wtedy bardzo zajęty. Pamiętam tylko dziecko... Bałem się, Ŝe go upuszczę. To wszystko. - Naprawdę? - Tak, naprawdę. JeŜeli za bardzo cię boli, by usiąść, oprzyj się o komodę. Nie chcę, byś mi tu upadła... Pewnie jesteś słaba, jak kocię. - Parker jest niespokojny - wyjąkała, usiłując zmienić temat. Douglas podszedł do niej i sponad jej ramienia spojrzał na śpiące niemowlę. „Niespokojny" to określenie, które zupełnie nie pasowało do malca. - Wydaje się być całkiem spokojny - zauwaŜył. Spojrzeli sobie w oczy i... uśmiechnęli się do siebie. Douglas pierwszy odwrócił wzrok, lecz zanim to zrobił, zdąŜył zauwaŜyć, jakie Isabel ma piękne oczy. Bardziej złote, niŜ brązowe i... te jej piegi strasznie go rozpraszały. Jeszcze trochę i w ogóle nie będzie mógł na nią patrzeć! Poza tym miała takie delikatne dłonie! ZauwaŜył to juŜ wcześniej, gdy zaciskała mu je na gardle, gdy w czasie skurczów nie chciał pozbawić jej przytomności. Szybko i sprawnie posłał łóŜko, podczas gdy Isabel opowiadała mu o zaletach swego synka i o tym, jakie to z niego genialne dziecko. Douglas zupełnie nie mógł zrozumieć, skąd ona o tym wie, przecieŜ dzieciak miał dopiero niecały dzień. Jak wywnioskowała to wszystko? Ze sposobu, w jaki malec spał i siusiał?

24 Opierała się cięŜko o komodę, więc posławszy łóŜko, Douglas wziął od niej Parkera. - Mogę iść z tobą do kuchni i pomóc ci w przygotowaniu śniadania. - Ale nie ma takiej potrzeby - odparł spokojnie. - Czy Parker dostał juŜ coś do jedzenia? - JuŜ wkrótce dostanie... - Proszę, postaraj się przełamać to zaŜenowanie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. - Tak, tak... wszystko jest w jak najlepszym porządku. Doktor bardzo długo mi wyjaśniał, czego mam się spodziewać. JuŜ dziś wieczorem powinnam mieć pod dostatkiem pokarmu. Douglas skinął głową. - JeŜeli znowu zaczniesz krwawić, powiesz mi o tym, prawda? - Douglasie... - Chodzi mi tylko o dobro Parkera - wyjaśnił pospiesznie. - MoŜe powinienem pojechać do miasta i sprowadzić doktora, by zbadał was oboje? Moglibyśmy się przemknąć niepostrzeŜenie obok ludzi Boyle'a... - Ale to nie jest konieczne. Obiecuję, Ŝe powiem ci, jeŜeli coś będzie nie tak... Kiedy juŜ połoŜył niemowlę do prowizorycznego łóŜeczka, podszedł do Isabel i pomógł jej zdjąć szlafrok. Co prawda rozpinając guziki cały czas protestowała zapewniając, Ŝe sama doskonale da sobie radę, ale i tak jej pomógł. - Nie jestem aŜ taka zmęczona. Bardzo długo spałam... Protestowała nawet wtedy, gdy juŜ połoŜył ją do łóŜka i po brodę opatulił kołdrą. Raz jeszcze sprawdził, czy małemu Parkerowi niczego nie brakuje, po czym wyszedł do kuchni, zamykając za sobą drzwi. *** Isabel zjadła śniadanie późnym popołudniem. Douglas nakarmił ją przypaloną grzanką i grudkowatą owsianką osłodzoną resztką cukru, jaką znalazł w spiŜarni. Wydawało mu się, Ŝe nieźle sobie poradził z gotowaniem. Isabel była innego zdania. PoniewaŜ zadał sobie tyle trudu, by przygotować dla niej posiłek, zjadła ile mogła i uśmiechnąwszy się do niego promiennie, podziękowała mu najpiękniej, jak umiała.

25 Kiedy juŜ skończyła, Douglas odstawił tacę na podłogę, po czym przysiadł na skraju łóŜka, by pomówić z nią o sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Isabel, musimy porozmawiać... Upuściła serwetkę na kolana. - WyjeŜdŜasz. - Isabel... - Nie ma sprawy. Rozumiem. MoŜe i rozumiała, ale była blada, jak ściana, o którą się opierała. - Nie, nie wyjeŜdŜam. Ale muszę się zająć uzupełnieniem zapasów, spiŜarnia jest pusta. - Naprawdę? - Tak. - Przydałoby mi się trochę mąki i cukru... - Pojadę do miasta po zakupy. - Nie pozwolą ci tu wrócić. Ujął jej dłoń w swoje ręce i ścisnął lekko. - Posłuchaj mnie. Nie powinnaś się denerwować. Nie planuję wjechać do miasta w samo południe i wykupić całego sklepu trąbiąc dokoła, Ŝe to dla wdowy po Parkerze Grancie. Nie jestem aŜ taki głupi... - Więc jak...? - Pojadę tam w nocy. - Douglas wyszczerzył w uśmiechu wszystkie zęby. - Chcesz obrabować pana Coopera? - Isabel była z lekka zszokowana. - Potrzebujemy Ŝywności, a mnie przyda się dodatkowa zmiana ubrania. Przywiozłem tu tylko jedną koszulę i spodnie. Zostawię pieniądze na ladzie w sklepie. - Nie! Nie rób tego... Pan Cooper zorientuje się, Ŝe ktoś był w sklepie i zaraz powie wszystko Boyle'owi. On zawsze wszystko mu mówi. To zbyt ryzykowne, Douglasie. Któryś z nich mógłby się domyślić, Ŝe mi pomagasz. Poczekaj... wiem juŜ, co powinieneś zrobić. Schowaj pieniądze między dokumentami pod ladą... Pan Cooper w końcu je znajdzie, niewaŜne, czy się domyśli, kto je zostawił. Wiedząc, Ŝe go nie okradliśmy, będziemy mieć czyste sumienie. Tak... tak właśnie powinieneś zrobić. - Dlaczego Cooper mówi o wszystkim Boyle'owi?