Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 281
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 508

Gates Olivia - Kolumbijski lekarz

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :640.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Gates Olivia - Kolumbijski lekarz.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 156 stron)

Olivia Gates Kolumbijski lekarz

PROLOG Doganiali ją. Wiedziała, z˙e chodzi im o coś więcej niz˙ pieniądze. Widziała ich twarze. Zawzięte, otępiałe od narkoty- ków. Czuła, z˙e jeśli ją złapią, nie ujdzie z z˙yciem. Biegła, choć nogi zaczynały jej drętwieć, a serce biło jak oszalałe. Rozpaczliwie wołała o pomoc, ale głos miała juz˙ bardzo słaby. Z˙adna pomoc nie nade- szła. Otoczyli ją, zepchnęli z drogi i zaciągnęli w ciemny zagajnik. – Juz˙ nie z˙yjesz, ty bogata suko! – krzyknął je- den z napastników. – Zaraz się przekonasz! – dorzucił drugi. Wybuchnęli dzikim śmiechem podobnym do wy- cia hien. Czuła wstręt i obrzydzenie, ale to było wciąz˙ za mało, by przestała się bać. Ogarnęła ją rezygnacja, wiedziała, z˙e za chwilę nie będzie zdolna do naj- mniejszego ruchu. Strach ją paraliz˙ował. Gdyby nie unikała wciąz˙ ostrych dyz˙urów i za- biegów w nagłych przypadkach, moz˙e teraz umiałaby zachować zimną krew. Sytuacja wyglądała na bez- nadziejną, ale postanowiła drogo sprzedać swoją skórę. Kiedyś lubiła wspinać się na drzewa. To była jedna z tych rzeczy, które robiła za plecami ojca, zanim stłamsił jej inicjatywę i aktywność. Księz˙niczki Ri-

chardsonów nie mogły mieć podrapanych kolan i ru- mianych policzków. Ich dłonie stworzone były do noszenia pierścionków z pięciokaratowym brylantem i trzymania skalpeli za dziesięć tysięcy dolarów. Księz˙niczki Richardsonów nie chodziły równiez˙ na takie przyjęcia jak to, z którego uciekła. Tyle z˙e trafiła z deszczu pod rynnę. Była w butach na wysokich obcasach, jeden zgubi- ła w czasie ucieczki, teraz zrzuciła drugi, by łatwiej było wspiąć się na drzewo. Zdąz˙yła juz˙ zapomnieć, jak to się robi. Ręce i nogi drz˙ały jej tak bardzo, z˙e zsunęła się po pniu, rozdarła sukienkę i poraniła skórę do krwi. Była za nisko. Dwóch napastników zaczęło wspinać się za nią, jeden chwycił ją za nogi, drugi pociągnął za koniec sukni. Spadła na ziemię i poz˙ałowała, z˙e gwałtowne uderzenie nie pozbawiło jej przytomności. Lez˙ała skulona. Wokół widziała ich twarze. Niech to się szybko skończy, pomyślała. Lecz zamiast rzucić się na nią, jeden z atakujących nagle uderzył o drzewo. A drugi odwrócił się tylko po to, by w następnej chwili runąć bezwładnie na nią. Poruszyła się, nie wiedząc, co o tym myśleć. Kto jej przybył na ratunek? Czy teraz kolej na nią? Ktoś zdjął z niej bezwładne ciało. I wtedy go zobaczyła. Potęz˙ny, groźny, wręcz emanujący siłą męz˙czyzna. – Nie radzę – rzekł spokojnie do napastników. Mimo to zaatakowali go, przeszywając powietrze noz˙ami spręz˙ynowymi. Z łatwością się z nimi uporał. A potem odwrócił się do niej. Dobry Boz˙e. – Jesteś ranna? 4 OLIVIA GATES

Potrząsnęła głową na znak, z˙e nic jej nie jest. Zadbał o wszystko. Zadzwonił na policję i dopil- nował, by z˙aden ze zbirów nie uciekł przed przyjaz- dem radiowozu. Potem dodawał jej otuchy, gdy składała zeznania. Chciała być daleko stąd. Z nim. – Mam w domu apteczkę. Moz˙esz mnie tam zabrać? Wszystko w niej zamarło, kiedy na nią spojrzał. Gdyby się nie zgodził... Tymczasem on bez słowa zaprowadził ją do swoje- go samochodu. Przez całą drogę rozkoszowała się jego widokiem. Nigdy jeszcze nie widziała tak przy- stojnego męz˙czyzny. Pomógł jej wsiąść do windy, a potem wejść do mieszkania. Stał pod drzwiami do łazienki, podczas gdy ona brała prysznic. Ledwo włoz˙yła płaszcz kąpie- lowy, kiedy przyłączył się do niej. Bezradnie spo- jrzała mu prosto w piękne czekoladowe oczy. Zsunął z niej płaszcz. Mój Boz˙e. Czyz˙by znowu czekało ją piekło? Jeśli tak, mogła mieć pretensje tylko do siebie... Jej strach zmienił się w zawstydzenie, gdy nie- znajomy sięgnął do apteczki. Potem tymi samymi pięknymi rękami, którymi wcześniej ją obronił, za- czął delikatnie przemywać jej rany. Jak mogła się go obawiać? On jest aniołem. Jej aniołem stróz˙em. Wiedziała juz˙, co to znaczy kogoś pragnąć. Bo właśnie jego pragnęła. Otulił ją z powrotem płasz- czem kąpielowym, włoz˙ył do ust proszek przeciw- bólowy i podał szklankę wody. – Potrzebny ci odpoczynek. Na pewno nie chcesz 5KOLUMBIJSKI LEKARZ

do nikogo zadzwonić? Do jakiejś przyjaciółki? Ko- goś z rodziny? Zamiast odpowiedzieć, przytuliła się do niego ze wszystkich sił. Z początku był zszokowany, potem poczuła jego opór, az˙ w końcu się opanował. Posinia- czoną ręką uniósł jej brodę i uśmiechnął się do niej łagodnie. – Dobrze. Zostanę. Zaprowadzę cię do łóz˙ka. Mu- sisz to wszystko odespać. – Chcę to odespać z tobą – powiedziała. Odsunął się, zdąz˙yła jednak poczuć reakcję jego ciała. – Querida, jesteś w szoku. Nie wierzysz, z˙e jesteś juz˙ bezpieczna. – Przeczesał palcami kruczoczarne włosy. – Po prostu potrzebujesz pocieszenia... – Potrzebuję ciebie! – Nie... – Tak. – Nigdy nie myślała równie jasno jak w tej chwili. Mogła tej nocy zginąć, mając za sobą kilka bezowocnych związków, nie poznawszy nikogo, kto odmieniłby jej z˙ycie. Az˙ wreszcie pojawił się on – ten wyśniony, wymarzony. Nie miała wątpliwości. Więc na co miałaby jeszcze czekać? – Nie musisz juz˙ mnie chronić. Musisz się ze mną kochać. Zrzuciła płaszcz kąpielowy, chwyciła obiema rę- kami jego głowę i przycisnęła jego usta do piersi. – Savannah... – wyszeptał, a ona wiedziała juz˙, z˙e wszystko, co zrobiła, było tylko zapowiedzią tego, co właśnie miało nastąpić. 6 OLIVIA GATES

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co ty, do diabła, tu robisz? Savannah drgnęła. To nie było takie powitanie, jakiego się spodzie- wała. Oczekiwała raczej obojętności, moz˙e zaniepo- kojenia, z˙adną miarą nie złości. Javier jednak spra- wiał wraz˙enie wściekłego. Spróbowała wziąć się w garść. Miała trzy lata na przygotowanie się do tej chwili. Powinna być opano- wana. Powinna... ale nie była. Odwróć się do niego i przestań się trząść, na miłość boską, pomyślała. Odwróciła się i oparła o dz˙ipa. Javier patrzył na nią gniewnie, tropikalne słońce rzucało cień na jego twarz. Alez˙ ona za nim tęskniła! To nie była z˙adna nowość. Wiedziała o tym. Nie wzięła jednak pod uwagę, co poczuje, gdy znowu go zobaczy i jak się w tej sytuacji zachowa. Trzydzie- ści jeden lat, a ma problemy z logicznym myś- leniem. Rezultat: jeszcze jedna błędna ocena. Kolej- na w jej z˙yciu, które zdawało się składać wyłącznie z błędnych ocen. Ale poniewaz˙ rzucenie mu się w ramiona było niemoz˙liwe, musiała spróbować czegoś innego. Moz˙e uśmiechu? Nie. Jeszcze by odpowiedział warknięciem. A to załamałoby ją osta- tecznie.

Dobrze, pozostaje jeszcze jedna moz˙liwość. Po- wiedzenie czegoś niezobowiązującego. – Tez˙ się cieszę, z˙e cię widzę, Javier. Nie podszedł bliz˙ej, tylko się do niej pochylił. Nagle zrobiło jej się gorąco. – Nie przypominam sobie, z˙ebym mówił, z˙e się cieszę na twój widok. – Niezbyt to uprzejme z twojej strony, skoro wiesz, z˙e po raz pierwszy w z˙yciu goszczę w twoim kraju. – Ale ty nie przyjechałaś tutaj w gości. Ty przyje- chałaś przeszkodzić mi w pracy. Chcę wiedzieć, dlaczego. – Więc jestem dla ciebie tylko przeszkodą? W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. Prze- chylił głowę na bok i włosy opadły mu na czoło. – Ty to powiedziałaś, nie ja. Wiatr uniósł tumany kurzu znad niewybrukowanej drogi. Zapiekły ją oczy. Nawet o tym nie myśl. Wasz związek to juz˙ przeszłość. Pamiętaj, po co przyjecha- łaś. Tym razem lepiej się postaraj. Nie pozwól, by sprawy wymknęły ci się spod kontroli. Wyprostowała się. – Przynajmniej wiemy, na czym stoimy. Wolał- byś, z˙ebym była na Alasce? – Wolałbym, z˙ebyś wróciła tam, skąd przybyłaś, i nie wkraczała na moje terytorium. Jak mogła mieć nadzieję, z˙e ucieszy się na jej widok? Czyz˙by cały czas siebie okłamywała? Wzruszyła ramionami. – Rozumiem. No cóz˙. Nie liczyłam na to, z˙e ucieszysz się na mój widok. Ale skoro juz˙ tutaj 8 OLIVIA GATES

jestem, będziesz musiał przyzwyczaić się do mojej obecności... Przerwała na widok grymasu na jego twarzy. Po- czuła niemiłe ukłucie w sercu. – Przyjmij to jak męz˙czyzna, pogódź się z tym, wytrzymaj i tak dalej, co? – zakpił. To było coś nowego. Javier, którego kiedyś znała, nigdy by sobie z niej nie z˙artował. Nigdy nawet się z nią nie droczył. Ale jeśli teraz się przekomarzał, to moz˙e jeszcze nie wszystko stracone? Jej nastrój odrobinę się polepszył. – Ty to powiedziałeś, nie ja. Jego oczy stały się zimne. Więc to w ogóle nie były z˙arty, tylko wściekłość. – To miło, z˙e jesteś z siebie zadowolona. Tylko z˙e jak zwykle odbywa się to czyimś kosztem. Ale niech mnie diabli, jeśli pozwolę ci zniszczyć swój projekt. Popełniłaś błąd, przyjez˙dz˙ając tutaj. A teraz bądź tak dobra i oszczędź nam wszystkim kłopotów, odlatując pierwszym samolotem. Pragnęła czegoś innego niz˙ obojętność, prawda? Powinna uwaz˙ać na to, czego pragnie. Nie była przy- gotowana na taką reakcję z jego strony. Najgorsze, na co była gotowa, to z˙e będzie dla niej nieprzyjemny, myśląc, z˙e ona wciąz˙ nie moz˙e pogo- dzić się z przegraną. I czy nie miałby racji? Nie. Niezupełnie. A nawet gdyby miał, jej obec- ność nie powinna go az˙ tak bardzo poruszyć. To było coś więcej niz˙ zdenerwowanie. Jego zachowanie gra- niczyło z wrogością. Dlaczego miałby okazywać jej wrogość? Mógł mieć powody do niezadowolenia, ale w końcu, jeśli 9KOLUMBIJSKI LEKARZ

ktoś miałby być rozgoryczony, to właśnie ona. To on od niej odszedł, a nie ona od niego. – Jeszcze raz dziękuję za miłe powitanie. Dobrze wiedzieć, z jaką niecierpliwością mnie oczekiwano. – Oszczędziłabyś sobie podróz˙y i nieprzyjemno- ści, gdybyś przed przyjazdem zechciała się ze mną skontaktować. – No jasne. Do tej pory odpowiadałeś na wszyst- kie moje listy, prawda? – Nie wmówisz mi, z˙e do mnie pisałaś w tej sprawie! Ostatni list od ciebie dostałem dwa i pół roku temu. Więc pamięta. Pisała do niego przez sześć miesię- cy, na początku dziesięć razy dziennie, lecz na z˙aden z tych listów nie doczekała się odpowiedzi. Czyz˙by czerpał zadowolenie z faktu, z˙e się przed nim poniz˙ała? Pewnie tak. Dobrze, ma do tego prawo. Ale juz˙ nie czuła się przytłoczona jego obecnością. I tym razem nie będzie się przed nim poniz˙ała. Obecnie jest jego współpracownicą. Lepiej, z˙eby zaczął jej okazywać szacunek, na jaki zasługiwała. – Nie sądziłam, z˙e potrzebuję twojej zgody. – Nie uwaz˙ałaś, z˙e dobrze by było zapytać mnie o zdanie? – Tę misję sponsoruje GAO, czyli Międzynarodo- wa Organizacja Pomocy. To ona powinna przysłać ci wszelkie szczegóły. – GAO przysłała mi jedynie list, w którym poin- formowała mnie o zmianie planów. Szanowny panie doktorze, pragniemy poinformować, z˙e doktora Ru- perta Fiennesa na stanowisku współkierownika szpi- tala przez najbliz˙sze dwa miesiące zastępować będzie 10 OLIVIA GATES

doktor Savannah Richardson. GAO wybrała ją spo- śród najlepszych chirurgów. Słowo najlepszych wypowiedział z jawną drwiną. Czyz˙by uwaz˙ał, z˙e nie zasługuje na to określenie? – Znam dobrze wszystkie szczegóły – ciągnął. – Po raz kolejny pytam: co ty tutaj robisz? Co się stało z Rupertem? I jak ci się udało w to wkręcić? GAO jest organizacją humanitarną, nie ma nic wspól- nego z twoim nastawionym na zyski medycznym imperium. Za jakie sznurki pociągnęłaś? Do diabła, po co ja w ogóle pytam... – Roześmiał się. – Prze- ciez˙ dzięki rodzinie moz˙esz załatwić wszystko. Pozo- staje więc pytanie: dlaczego? To nie twoja bajka, Savannah. Dlaczego to zrobiłaś, dlaczego tu przyje- chałaś? Po prostu mi to wyjaśnij. Javier chciał krzyknąć. Z całych sił. Dlaczego? Dlaczego zjawiła się tutaj właśnie te- raz? Kiedy juz˙ zaczął o niej zapominać! Nie powinna była mu tego robić. Czego on właściwie oczekiwał? Czy chciał, by przyznała, z˙e przyjechała tu dla niego? Nie! Nie chciał jej widzieć, chciał się trzymać od niej z daleka. Pragnął, by z˙ycie zaczęło się od nowa, by cofnął się do czasów, zanim usłyszał jej wołanie o pomoc, zanim pospieszył jej na ratunek, a sobie na zgubę. Czy jednak naprawdę? Demonios! Czy nie ma ucieczki od tego uzalez˙- nienia? – Ja... – Urwała, kiedy podszedł do nich kierow- ca, przynosząc jej bagaz˙ i papiery do podpisania. Musnęła Javiera, kiedy odwracała się do męz˙czyz- ny. Od tego lekkiego dotyku cały zesztywniał. Nie, 11KOLUMBIJSKI LEKARZ

nie zaczął zapominać. Nagle zrozumiał, z˙e nigdy jej nie zapomni. Ale przynajmniej uwolnił się od bez- ustannego myślenia o swych pragnieniach. Całą ener- gię włoz˙ył w swą pracę. Tutaj jest bezpieczny. Prze- stanie tak być, jeśli ona będzie w pobliz˙u. W ogóle się tego nie spodziewał. To był zamach na jego oazę spokoju. Jak ona śmie? Cieplejszy niz˙ zazwyczaj w Bogocie wiatr igrał w jej platynowych włosach. Czemu je skróciła? Kiedyś błagał ją, by tego nie robiła. Dlaczego to go tak wyprowadziło z równowagi? Przeciez˙ podjął decyzję i odszedł. I zawsze wiedział, z˙e jego prag- nienia nic jej nie obchodzą. Najlepszym dowodem jest jej obecność tutaj! Odwróciła się do niego i napięcie stało się nie do zniesienia. Zauwaz˙ył, z˙e nie tylko jej włosy się zmieniły. Piękne lazurowe oczy równiez˙. Nie potrafił jednak określić, co się z nimi stało. W ogóle miał wraz˙enie, z˙e się zmieniła. A moz˙e to tylko złudzenie? – Kierowca potrzebował podpisu potwierdzające- go, z˙e zostałam bezpiecznie dostarczona na miejsce. Powiedziałam mu, z˙eby poczekał, na wypadek gdy- byś mnie wyrzucił. Wypowiadając te słowa, nie miała na twarzy owego pociągającego, zmysłowego uśmiechu, który tak dobrze znał. Nawet podczas ich ostatniego spot- kania, mimo z˙e było dla niego upokarzające, znaj- dował się pod jego urokiem. Powinien czuć ulgę, z˙e to się skończyło, powinien się modlić, by skończyło się raz na zawsze. A jednak nie robił tego. Idiota! – Pytałeś, dlaczego tu przyjechałam. Odpowiedź jest prosta: z powodu pracy. 12 OLIVIA GATES

– Wybacz, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Przestań udawać. Richardsonowie nie pracują w ta- kich dziurach jak ta. Co się stało z twoją pracą w Richardson Health Group? Z twoją pozycją społe- czną? – Z Markiem? To ostatnie pytanie zabrzmiało w jego głowie, ale nie odwaz˙ył się wypowiedzieć go głośno. – I jakim sposobem udało ci się zastąpić Ruperta na stanowisku mojego pracownika? – Współpracownika! – Tym gorzej. Jeśli myślisz, z˙e się na to zgodzę, to się grubo mylisz! Oddech jej przyspieszył, a on odruchowo spojrzał najej piersi. Pamiętał, jakje całował, kiedy kochali się pierwszy raz. Nie miał wątpliwości. Zawsze jej prag- nął, to uczucie prześladowało go przez całe trzy lata, mimo z˙e sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Odgarnęła biało-złote kosmyki z oczu. – Nie muszę ci się tłumaczyć. Wiem doskonale, jakipotrafisz byćuparty,kiedyjuz˙ cośsobiewbijesz do głowy. Ale tym razem to nie ma nic wspólnego z tobą. Potrzebujesz współpracownika. Rupert zrezygnował z waz˙nych powodówrodzinnych i,a GAOstwierdziła, z˙eja jestem najlepszą kandydatką ijedynąosobą,która ma kwalifikacje wystarczające do poprowadzenia tej misji razem z tobą. Wysłali mnie tutaj i ja tu zostanę! Hałas uliczny panujący wokół szpitala, w którym pracował przez ostatni rok, wypełnił jego głowę ze zdwojoną siłą. Zostaje? Ona nie moz˙e tu zostać. Nie moz˙e! Ta praca to była jedyna rzecz, jaką się cieszył. Pracował nad tym projektem przez sześć długich lat. Ona nie ma prawa ot tak, po prostu tu przyjechać i stać 13KOLUMBIJSKI LEKARZ

się częścią tego wszystkiego. Nagle zrozumiał. Tak, to ma sens. – Twoja korporacja za tym stoi, prawda? Jak duz˙o pieniędzy przeznaczają na dotowanie tego projektu? Przysłali cię tutaj, z˙ebyś zabezpieczała ich interesy, tak? Na pewno masz przetestować nasz szpital polo- wy pod kątem wykorzystania go w komercyjnych przedsięwzięciach. Jej oczy nagle się rozszerzyły, po czym równie szybko zwęziły i opuściła wzrok. Co się w nich pojawiło? Oburzenie? Ból? Z całą pewnością to nie był ból. Musiałaby dbać o swoje uczucia. A nie dbała. Nigdy. Ani o swoje, ani o nikogo innego. Więc obu- rzenie? Przeciez˙ to wszystko prawda. A moz˙e jed- nak się mylił... Nie! To musiała być prawda. Savannah unikała jego wzroku, pomału dochodząc do siebie. Jak nisko ją cenił! Nie mógł znieść myśli, z˙e musi się podzielić z nią swoją pracą. Czy naprawdę widział w niej same wady, chociaz˙ tak bardzo starała się je przed nim ukryć? Jego zarzuty były bardzo krzywdzące. – Muszę cię rozczarować – powiedziała. – Zna- lazłam się tu z tego samego powodu co ty. Naprawdę zalez˙y mi na sukcesie tej misji. Moz˙esz sprawdzić moje referencje w GAO... – Twierdzisz, z˙e reprezentujesz GAO, a nie swoją korporację? – A ja zawsze myślałam, z˙e jesteś inteligentny. Chyba jednak się myliłam. – Skoro tak, to wyjaśnij, co tutaj robisz. Nasza 14 OLIVIA GATES

misja wyruszy do regionu kraju, w którym trwają walki partyzanckie i panuje skrajne ubóstwo. Ciągłe zagroz˙enie, brud i ludzka rozpacz, oto czego będzie- my świadkami przez najbliz˙sze dwa miesiące. Nie wytrzymasz tam nawet dwóch dni! Javier pewnie ma rację. Nie. Nie zacznie wątpić w siebie i nie zmieni postanowienia. Jeśli on to moz˙e przetrwać, ona tez˙ da radę. Naprawdę? Sama nie wiedziała. Ale przyjechała tu po to, by się przekonać. Wyjaśnić wszystko raz na zawsze. Popatrzyła mu w oczy, zastanawiając się po raz kolejny, czym sobie zasłuz˙yła na tak lekcewaz˙ące traktowanie. – Przekonamy się. – Nie, nie przekonamy się. – Jego wrogość nagle ustąpiła miejsca zaciętości. – To nie jest reality show, w którym pomoc jest zawsze w zasięgu ręki i moz˙na się wycofać z gry, kiedy ma się dość. Tutaj wszystko dzieje się naprawdę. Trzeba być silnym i odpowie- dzialnym. Popatrz na siebie. – Lekcewaz˙ący gest i grymas twarzy wyraz˙ały jego opinię o niej. – Twoje powody pojawienia się tutaj nic mnie nie obchodzą. Zaklinam cięnawszystkieświętości: wracaj dodomu. Savannah poczuła, jak serce jej zamiera, a w płu- cach brakuje powietrza. Wszyscy sądzili, z˙e uschnie niczym jakaś delikatna roślinka, jeśli nie będzie z˙yła w dostatku. To tylko dodawało jej siły, wzmacniało motywację. Javier jednak odrzucił ją jak zbędny balast. Czy faktycznie tak ją postrzegał? To nie dodawało jej skrzydeł, a tylko sprawiało ból. Raniło do z˙ywego. 15KOLUMBIJSKI LEKARZ

Och, Boz˙e, z˙eby tylko się nie zorientował, jak bardzo ją to obeszło. Bóg jej wysłuchał. Tropikalne niebo, zaledwie kilka minut temu jeszcze bezchmur- ne, nagle pociemniało i zaczął padać deszcz, ukrywa- jąc jej łzy. Dwie godziny później lez˙ała na łóz˙ku w czystym, spartańskim pokoju, w którym ulokował ją Javier – jak zapewniał, tylko po to, by wzięła prysznic i się przebrała. Potem ma zniknąć. Jego pokój. Jego łóz˙ko. Jego obecność wypełniała całe pomieszczenie, wyczuwała ją w powietrzu. Co ona tutaj robi? Czy naprawdę przyjechała tu z własnej woli? Dobrze, z˙e przynajmniej Javier myś- lał rozsądnie. Odeśle ją do domu, powinna mu być wdzięczna. Znajoma natrętna melodia wypełniła jej uszy. Cholera, komórka! Nie chciała odbierać. To mógł być ojciec albo Mark lub Lucas. Nie miała ochoty roz- mawiać z z˙adnym z nich. Po dziewiątym dzwonku poddała się. Moz˙e się martwią... Akurat! Po prostu chcą ją kontrolować. Odebrała. To był ojciec. Człowiek, który uwaz˙a swoją trzydziestojednoletnią córkę za dziewczynkę. Inna sprawa, z˙e udowodniła mu nie raz, iz˙ rzeczywiś- cie jest duz˙ym dzieckiem. Powiedziała mu wszystko. I tak, prędzej czy później, by to odkrył. Jacob Ri- chardson posiadał dar odgadywania najskrytszych myśli. Nawet nie próbowała ukryć swojego cierpie- nia. Wystarczy, z˙e udawała, z˙e wszystko jest w po- rządku, gdy Javier od niej odszedł. 16 OLIVIA GATES

– Nie zmieniłam zdania! – wykrzyknęła. – To on odrzucił propozycję pracy ze mną. – Oburzenie ojca ją zasmuciło. Starszy pan nie mógł darować Javiero- wi, z˙e tak potraktował jego córkę. – Uwaz˙a siebie za szefa, a mnie... Aaaa! – krzyknęła na widok Javiera wpadającego z impetem do pokoju. – Nie, nic się nie stało. Ktoś mnie po prostu przestraszył. Nie, nie chcę wracać, tato. Zadzwonię później. Cześć. Rozłączyła się i napotkała wzrok Javiera. Widział to wszystko. Jej poraz˙kę, gniew ojca, sposób, w jaki lez˙ała na jego poduszce, jak kiedyś przy nim... I co z tego? Niech się napatrzy i nacieszy zwycięst- wem. Czy tak właśnie wyglądał, kiedy triumfował? Nigdy tak naprawdę go nie rozumiała. Ani go nie poznała do końca. Czy to nie dziwne, z˙e nic nie pozostało po tych pięciu miesiącach, które spędzili razem? Z˙e opuścił ją tak łatwo, jakby była mu zu- pełnie obca? Nie zwracając na nią uwagi, ruszył szybko na drugi koniec pokoju, otworzył szafę i wyjął z niej skrzynkę. Narzędzia chirurgiczne! Myśl, z˙e ktoś potrzebuje pomocy, nagle ją otrzeź- wiła. – Co to? Spojrzał na nią przelotnie, ale milczał. Popatrzyła na narzędzia. Chwilę później biegła przy nim koryta- rzem. – Pęknięcie tętniaka aorty brzusznej? Jego zaskoczone spojrzenie podniosło jej ciśnie- nie. Jak śmie wątpić w jej kwalifikacje! – A, widziałaś narzędzia – odgadł. – Tak. To Garcia, jeden z naszych dozorców. 17KOLUMBIJSKI LEKARZ

– Czy zrobiłeś mu tomografię? – Nie ma czasu. Bardzo z nim źle. – Skąd wiesz, z˙e to właśnie pęknięcie tętniaka? – Ma klasyczne objawy. Poza tym jest po siedem- dziesiątce, a w przeszłości ostro palił. Wszystko się zgadza. Wiedziała, z˙e jeśli objawy są ewidentne, byłoby zbrodnią opóźniać operację tylko po to, by się upew- nić i tracić cenny czas. – Blok operacyjny gotowy? – Tak. Czemu pytasz? – Chcę ci asystować! – Mam juz˙ pielęgniarkę. – Nie wierzę! Mając wybór między chirurgiem a pielęgniarką, wybierasz pielęgniarkę? – Jest wysoko wykwalifikowana... – W przeciwieństwie do mnie, oczywiście! – Zna moje metody, wyprzedza kaz˙dy mój ruch... – Świetnie. Pielęgniarka w zupełności ci wystar- czy, z˙eby operacja się udała. – Drugi chirurg nie jest potrzebny do asystowa- nia... – ...więc się nie wtrącaj – dokończyła za niego. – Nie jesteś tu ani potrzebna, ani mile widziana, naj- lepiej zabieraj się stąd. Odwróciła się i szybko odeszła. Usłyszała za plecami jego cięz˙kie kroki. Dogonił ją w drzwiach pokoju, po czym pociągnął za sobą przez korytarz do umywalni, która była jednocześnie szatnią dla leka- rzy. Gdy przechodzili do sali operacyjnej, zatrzymał ją na chwilę. Jego szlachetna twarz była napięta. Tak jak i głos. 18 OLIVIA GATES

– Nigdy nie pracowaliśmy razem. Nie. Ale nigdy tez˙ razem nie jedli, nie robili wspólnych zakupów, nie śmiali się, nie z˙artowali i nie kłócili. A nawet nigdy razem nie spali. Oni po prostu uprawiali seks. A potem on odszedł. – Wiem. Uda się, zobaczysz. Skinął głową i wpuścił ją do środka. Co mu odbiło? To przeciez˙ sala operacyjna. Tu kaz˙da chwila się liczy, więc co on robi najlepszego, zastępując kompetentną pielęgniarkę Anitę dawną kochanką, której umiejętności są wielką niewiado- mą? Tytuł chirurga o niczym nie świadczy. Zwłasz- cza jeśli prześliznęła się przez studia z pomocą taty magnata. Teraz jest juz˙ jednak za późno. Było za późno, kiedy na korytarzu usłyszał jej łamiący się głos. A nawet jeszcze wcześniej, kiedy znalazł ją zapłaka- ną w swoim łóz˙ku. Albo wtedy, gdy tropikalny deszcz nie zdołał ukryć jej łez. Był wobec tego wszystkiego bezbronny. Niewaz˙ne. Jeśli coś jej pójdzie nie tak, po prostu to naprawi. – Ciśnienie osiemdziesiąt na sześćdziesiąt – rze- kła Savannah, kierując te słowa do Anity. – Po- trzebuje więcej resuscytacji płynowej. Proszę kon- tynuować podawanie kroplówki az˙ do momentu, gdy ciśnienie skurczowe zatrzyma się na poziomie stu. Anita spojrzała na nią, mruz˙ąc swoje czarne oczy, po czym przeniosła wzrok na Javiera. Wiedząc dos- konale, z˙e Savannah go obserwuje, skinął głową na znak zgody. Nie był zaskoczony jej wiedzą. Zawsze była zdol- na. Jednocześnie jednak nie chciała stosować teorii 19KOLUMBIJSKI LEKARZ

w praktyce. W jego mniemaniu była to powaz˙niejsza wada niz˙ luki w wykształceniu. Pewne chirurgiczne sprawności nie były tak łatwe do osiągnięcia jak wykucie na pamięć formułki. Wymagały ciągłej pra- ktyki, powołania i bezustannej troski o pacjentów. Tego wszystkiego, czego jej brakowało. – Rozumiem, z˙e najpierw próbowałeś techniki wewnątrznaczyniowej? – zapytała. – Tak. W przeciwnym razie nie ryzykowałbym z˙ycia pacjenta ani powikłań pooperacyjnych. Gdyby to było moz˙liwe, z pewnością zastosowałbym jakąś mniej inwazyjną metodę. – Och, jesteś z tego znany! Pamiętała? Dziwne. Był przekonany, z˙e nigdy tak naprawdę nie zwracała na niego uwagi. Wzięła od niego pustą strzykawkę i podała mu skalpel. – W Richardson Memorial w przypadkach pęk- nięcia tętniaka aorty brzusznej stało się normą stoso- wanie wewnątrznaczyniowych protez. – Brałaś osobiście udział w tego rodzaju zabie- gach? – W sześciu. Czterech pacjentów przez˙yło. To był imponujący wynik, zwaz˙ywszy, z˙e ponad pięćdziesiąt procent pacjentów z pęknięciem tętniaka aorty brzusznej umierało zaraz po operacji. Otworzył usta, by poprosić o prowadnik angio- graficzny, ale Savannah bez słowa mu go podała. Patrzył na nią przez chwilę. Otrząsnąwszy się z wra- z˙enia, odwrócił się do Anity. – Przygotuj się do arteriografii – powiedział. Zrobił nacięcie pachwiny. Wprowadził prowadnik 20 OLIVIA GATES

do tętnicy i posuwał się naprzód, obserwując swoje postępy na monitorze. Po wprowadzeniu cewnika ba- lonowego zapytał: – Chcesz to zrobić? Drgnęła zaskoczona. Spojrzała na niego wymow- nie. – Jasne. – Przejęła cewnik, po czym wyćwiczo- nymi ruchami rozwinęła stent, by dopasować go do aorty. Nie miał juz˙ teraz wątpliwości. Robiła to wiele razy, i to dobrze. Po skończonej operacji zawieźli pacjenta na od- dział intensywnej terapii, po czym udali się do pokoju Javiera. W jego sercu radość z dobrze przeprowadzonego zabiegu i zadowolenie z profesjonalizmu Savannah ustąpiły nagle miejsca zmieszaniu i wzburzeniu. Przedtem jej odesłanie wydawało się prostą sprawą – powodem miał być brak kompetencji. Tyle z˙e ona okazała się świetnie przygotowana. Pod jakim pretekstem ma ją więc nakłonić do wyjaz- du? Przekonanie, z˙e nie podoła trudnościom i niewy- godom, to trochę za mało. Nikt, poczynając od niej samej, w to nie uwierzy. Co miał powiedzieć? Z˙e nie moz˙e przy niej normal- nie funkcjonować? Z˙e myśli tylko o tym, by zedrzeć z niej ubranie i się z nią kochać? Oparł się o drzwi, pochłaniając ją wzrokiem. Gdyodwróciła się do niego, gotów był zrezygnować ze zdrowego rozsądku, byle tylko się stąd nie ruszać. To muszą być jakieś czary. – Dalej chcesz, z˙ebym wyjechała? Nie! Nie wyjez˙dz˙aj. Jesteś zła i nie pasujemy do siebie. Ale zostań tu i mnie dobij, pomyślał. 21KOLUMBIJSKI LEKARZ

Jego pager zabrzęczał. Gracias Dios! Wyszedł bez słowa. Savannah opadła na łóz˙ko, oczy ją zapiekły. Przyjazd tutaj okazał się jedną wielką pomyłką. – Dalej chcesz, z˙ebym wyjechała? – usłyszała nagle Javiera powtarzającego drwiąco jej słowa. Stał w drzwiach pokoju. Serce podeszło jej do gardła. Zadrz˙ała, widząc wyraz jego twarzy. Malowała się na niej nienawiść. – Wystarczyło, z˙e powiedziałaś: Nie chcę wracać, tato, a tatuś zatroszczył się o to, z˙ebym nie mógł cię stąd wygonić. – O czym ty mówisz? Uniósł kartkę papieru, po czym wypuścił ją z rąk. Opadła jej na kolana. – O tym! – warknął. 22 OLIVIA GATES

ROZDZIAŁ DRUGI – To zakrawa na szantaz˙ – oświadczył. Popa- trzyła na faks, omijając wzrokiem jego jadowite spoj- rzenie. – Czy podyktowałaś go przez telefon? – cią- gnął. – Czy tez˙ dałaś tatusiowi i jego prawnikom wolną rękę? Przyjrzała się dokumentowi. Niewiele rozumiała z prawniczego z˙argonu, którym był napisany, ale jedna rzecz do niej dotarła: to była otwarta groźba. Jeśli wyjedzie, GAO przestanie wspierać finansowo misję. Niech to diabli! Kto jest za to odpowiedzialny? Co za głupie pytanie? Jej ojciec, oczywiście. A tak- z˙e Mark i Lucas. Ale dlaczego? Nawet jeśli powiedziała ojcu, z˙e powrót do domu nie oznacza powrotu do niego, to i tak on uznałby to za krok w dobrym kierunku. Mógłby ją znowu ura- biać, az˙ wreszcie złamałaby się i stała częścią jego świata, do czego zmuszał ją, odkąd się urodziła. Dlaczego więc dał jej moz˙liwość pozostania tutaj? Tylko jedna rzecz mogła go do tego doprowadzić: nienawiść do Javiera! Javier Sandoval nie będzie rozkazywał córce Jacoba Richardsona. Ojciec chce sprowadzić Javiera na ziemię, pokazać mu, kto tu rządzi, a potem jego delikatna córeczka do tego stopnia zatęskni za swoim jacuzzi i kosmetyczką, z˙e sama wróci w te pędy do domu.

Dlatego przystał w końcu na jej przylot do Kolum- bii. Pewnie pomyślał: pozwól tej upartej dziewczynie podąz˙ać swoją drogą. Sprzeciwisz się jej, a zacznie odgrywać męczennicę. Pozwól jej lecieć, a i tak wróci niedługo z podkulonym ogonem. W sumie idealny plan. Nic dziwnego, z˙e Javier był wściekły. Moz˙e nawet tak bardzo jak ona. Najukochańszy tatko musi dostać nauczkę. To ostatnia szansa, by mu dała do zrozumienia, z˙e nie pozwoli sobą rządzić. Moz˙e dotąd nie broniła mu wtrącać się w jej z˙ycie, ale za nic nie dopuści, by rządził równiez˙ Javierem! – To nalez˙y do mnie. – Wyrwał jej faks. – Jestem pewien, z˙e masz kopię. Chwyciła go za rękę. – Nieprawda. Ja tego nie zrobiłam! Uwolnił się z jej uścisku, po czym przeszył ją wzrokiem pełnym nienawiści. Juz˙ wolałaby, z˙eby ją uderzył. – Ty nigdy sama niczego nie robisz, co? – O czym ty mówisz? – O tym, z˙e zawsze ktoś inny jest winien, nie ty. Twoja matka kazała ci być z Jordanem, przyjaciele przekonali, z˙e Andrew jest męz˙czyzną stworzonym dla ciebie, potem ojciec zarządził, z˙e będziesz z Mar- kiem, jego protegowanym i następcą. A Belinda kazała ci iść na przyjęcie, potem ktoś spowodował, z˙e uciekłaś, potem... – Nie zapominaj, z˙e nikt nie kazał mi z tobą spać. Chyba jednak niektóre rzeczy robię sama. – Ale nie robisz ich świadomie. Ty po prostu idziesz za głosem instynktu. 24 OLIVIA GATES