Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

George Catherine - Dziewczyna znikąd

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :644.0 KB
Rozszerzenie:pdf

George Catherine - Dziewczyna znikąd.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

CATHERINE GEORGE Dziewczyna znikąd Harlequin® Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa

Tytuł oryginału: Out of the Storm Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited 1991 Przekład: Anna Mieścicka Redakcja: Hanna Chęcińska Korekta: Ewa Popławska © by Catherine George 1991 © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1994 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podo- bieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Har!equin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: ROZALIN. Warszawa Printed In Germany by ELSNERDRUCK ISBN 83-7070-425-5 Indeks 360325

ROZDZIAŁ PIERWSZY Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać temu spokój. Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna - wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała, ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić powieki. To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Po­ mieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka... Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę - bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą, jak pokój... Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością, wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać spokojnie, a potem ostrożnie wstała. Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka. To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłod­ ną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej

6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko, a dalej - tylko chmurne niebo i morze, nad którym szalał sztorm. Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z oga­ rniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia prze­ szła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona tu robi? Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, od­ dychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy męż­ czyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę z jedze­ niem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku. - Powinnaś leżeć. - Mężczyzna okrył ją kołdrą, a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie, wyprostował się. - Przecież cię nie ugryzę - rzekł i usiadł na brzegu łóżka. Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki. - Zapewniam, że nic ci nie grozi - powtórzył chłodno. Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę prze­ straszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i za­ myślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szero­ kich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy. Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć. Odchrząknęła cicho. - Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? - Skrzy­ wiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem. -I kim pan jest?

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 7 - Właśnie miałem cię zapytać o to samo - odparł mężczyzna. - Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czu­ jesz? Możesz mi dać rękę? - spytał, pochylając się w jej stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie. -Po co? - Chcę Ci zbadać puls. - Był wyraźnie zniecierpliwio­ ny. - Jestem lekarzem, nie wróżbitą. Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę. Podała mu rękę. - A jak głowa? - spytał, nie odrywając wzroku od zegarka. - Boli, i to bardzo. - Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... - Spojrzał na nią uważnie. - Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się mnie boisz? Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń. - Może poczujesz się lepiej - rzeki - gdy ci powiem, kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki. - Rzucił jej ostre spojrzenie. - A teraz bądź tak miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz się na mój teren. Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu. - Ale... - zdołała wreszcie powiedzieć - to właśnie dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. -Przy­ gryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. - Ja... zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju spra­ wiał wrażenie olbrzyma. -I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu wzięłaś? - Tak... - Patrzyła na niego z rozpaczą. - Może to dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie wiem nawet, jak się nazywam!

8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł. - Zrobiłem d zupę - oznajmił. - Nie jestem w stanie nic jeść - odparła, wzdrygając się nieznacznie. ~ Jeśli nie zjesz - Penry był już zły - nie dam d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię znalazłem. Dziewczyna postanowiła usiąść. - Proszę... - zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej dokończyć. Opadła na poduszki. - No dobrze - zgo- dziła się w końcu. Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki i powiedział: - Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki. - Nie chcę grzanek! - zaprotestowała, biorąc filiżan­ kę z jego rąk. - Jako gość jesteś doprawdy urzekająca - odparł Penry sucho. - Obecność chorej osoby to coś, czego ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Po­ staraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? - Popa­ trzył na nią z góry. - Teraz może wypij tę zupę, a ja przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy zmądrzejesz. Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaug- hanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w gło­ wę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraź­ niej miał wprawę. Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz, pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaug- han lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła się na wyspie... - Świetnie! - powiedział Penry Vaughan na widok pustej filiżanki. - Cieszę się, że postanowiłaś być rozsądna.

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 9 - Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam pa­ nu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że wkrótce będę mogła stąd wyjechać. - Zadrżała na widok jego ironicznego spojrzenia. - Wyjechać? Dokąd? - Penry napełnił herbatą dwa kubki. - Z czym chcesz herbatę? -Z mlekiem, bez cukru... - Twarz dziewczyny rozjaśniła się na chwilę. - Jeżeli to wiem... a w jakiś dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie resztę, prawda? -Całkiem możliwe - odparł, podając jej talerz z grzankami. - Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem ci, jak cię znalazłem. Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad serią artykułów. - Musiałem zrobić sobie przerwę - oznajmił, siada­ jąc na krześle przy łóżku. - Kolega poradził mi, żebym spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się w słońcu... Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewa­ nego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą. - Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku - zgodził się Penry - ale trudno o lepsze miejsce dla kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do tej pory - dodał znacząco. - Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze - rzekła poważnie. - Na pewno nie, przecież to teren prywatny. - Znalazłem cię dziś o świcie... - Penry wziął od niej talerz. - Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę ci darować. Wypij herbatę. Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do popicia. - To nie jest mocny środek - powiedział. - Ale powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę. Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy

10 DZIEWCZYNA ZNIKĄD pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pemb- rokeshire, Lee Haven. - Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam tam swoją starą łódź - opowiadał Penry. - Za to Seal Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala. Właśnie tam panią znalazłem, pani X. Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już po­ trzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś ko­ lorowy przedmiot. - To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszed­ łem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni, byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myś- lałem, że nie żyjesz. Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. - Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską? - Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz. Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przy­ gnębiona. - Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra pogoda na kąpiel... - Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu. - Znalazł pan moją torbę? - popatrzyła na niego uważnie. - Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun jestem? - Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko. Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizel­ ka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza.

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 11 Dziewczyna skuliła się pod kołdrą. - Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi? -Chyba tak... - Penry poprawił się na krześle. Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spod­ niach robił duże wrażenie. - Ale z jakiej łodzi? I dokąd ona płynęła? - Sama chciałabym to wiedzieć! - Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeż­ ną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszyst­ ko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś - dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. - Nie nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za młodo na mężatkę... Dziewczyna cofnęła dłoń. - A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka? - To zależy - odparł z niechętnym grymasem. - Ma­ łżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy do niego nie dorastają. Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa. - Nie czuję się aż tak młodo - rzekła powoli. - Jest pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku? Po zębach czy jakoś tak? Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany. Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała je­ dnak długo. - Nie myśl o tym teraz - poradził Penry. Sięgnął do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. - Mia­ łaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przy- pomina? Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziew- czyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co wyglądało jak sanie. - Jaka dziwna! - Obracała ją powoli w palcach. - Co mogą znaczyć te sanie? - To nie są sanie, zobacz!

12 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Dopiero teraz zauważyła: - Przecież to L! - Uśmiechnęła się po raz pierwszy i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana? - Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił Penry. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię dokładniej zbadać. - Świecił mi pan w oczy - parsknęła. - Pamiętasz? - spytał, spoglądając na nią z uwagą. -Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją opuścił. - Przełknęła łzy. - Czułam ból i... i to światło, które mnie raziło. To przypomina sen. - Westchnęła. - Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem panu bardzo wdzięczna, doktorze. -Nonsens - odparł Penry zdecydowanie. - Nie mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem. Twoje ubranie suszy się w kuchni. -Dziękuję. - Dziewczyna z każdą chwilą czuła się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. - Sko- ro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe, co znaczy to L... -Spójrz na lwicę - zwrócił jej uwagę Penry. - Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie przypomina? Pokręciła głową. - No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś nazwać. - Rzucił jej kwaśne spojrzenie. - Tylko że ty nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek. - Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie swoim dzieckiem! Vaughan uniósł brew. - Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec także lubił Beethovena...

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 13 - Ja nie tubie, jestem tego pewna - odparta wzru­ szając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana! - Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam nawet własnego nazwiska? - Cierpisz na amnezję, Leonoro - odparł szorstko. -Na skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Moż­ liwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać. A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na siłę. - Penry wstał. - Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz zejść na dół. Leonora poczuła, że nie chce być sama. - Nie mogę zejść teraz? - spytała. - Nie. - Vaughan stał już w drzwiach. - Miałaś poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz. A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdro­ wiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego, co mówię. Chcę tylko twojego dobra. Dziewczyna przygryzła wargę. -Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną za­ chodu... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nawet panu porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować... - Nie mówmy o tym. - Penry wzruszył ramionami. - Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą. -Jest jeszcze coś... - Leonora była zakłopotana. - Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka? -Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć. - Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. - Wstawaj! - Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan, gdzie iść. Penry parsknął gniewnie. - Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz, kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod kołdrę? Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec.

14 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym tam pójść o własnych siłach. - Och, na litość... - urwał. - No dobrze, jak chcesz. Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach nierówna. - Będę uważać! - Nie złość się - odparł zniecierpliwiony. - Gdy wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do ciebie później. Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego poko­ ju, odważyła się zerknąć w lustro. Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspo­ mnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreś­ lając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewin­ ności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny, migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczy­ na spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej twarzy. Potrząsnęła smutno głową. -Co za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza!

ROZDZIAŁ DRUGI Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale - co uświadomiła sobie z przerażeniem - nadal miała kom­ pletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina - wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna sylwetka zastąpiła jej drogę. - Już wstałaś - rzekł Penry i zapalił światło. Dziew­ czyna zamrugała oślepiona. - Masz tu prąd? -Z własnego generatora. - Penry zdjął szlafrok z wieszaka na drzwiach. - Jeśli musisz chodzić po domu, to lepiej w tym. - Chciałam tylko pójść do łazienki - odparła z god­ nością. -Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zapropono­ wać, jeśli chodzi o środki upiększające. - Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. - Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. - Zdobyłam się na odwagę i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później? - spytała po chwili wahania. - Mogę wrócić do łóżka, nie będę panu przeszkadzać. - Nie gadaj bzdur! - Niech pan tak do mnie nie mówi! - krzyknęła i od razu zawstydziła się swego wybuchu. - Przepraszam. - Penry lekko się ukłonił. - Mam zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację.

16 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie. Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolej­ nego wstrząsu mózgu? - A wiec miałam wstrząs? To może spowodować utratę pamięci? - Tak. - Penry otworzył przed nią drzwi łazienki. - No, idź. Pogadamy na dole. Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny. Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel. Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant. Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otar­ cia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłys­ tując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła, by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny. Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta. Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym, a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy, zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na krześle, wyczerpana, ale triumfująca. Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi. - Wszystko w porządku, Leonoro?! - wołał Penry. - Coś długo tam siedzisz! Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco. - Nic mi nie jest. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu... Nie mogłam się oprzeć i wzięłam kąpiel.

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 17 Penry przyglądał się turbanowi na jej głowie. - Chyba nie byłaś taka głupia, żeby myć włosy? - Nie wzięłam dużo żelu... - Nieważny żel, chodzi o twoją ranę! - Zaklął cicho i posadził ją siłą z powrotem. - Czekaj, muszę to obejrzeć. Otworzył apteczkę i wyjął stamtąd materiły opat­ runkowe. Leonora bez słowa zniosła badanie i ponow­ ne zakładanie opatrunku. Penry' był na nią wściekły i absolutnie zakazał jej moczyć włosy. -Mam nadzieję, że wszystkiego nie zepsułam... Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. Nie wytrzymałabym ani chwili dłużej bez mycia. - Umyłem cię gąbką dziś rano, dziecino. Nie byłaś brudna. - Ale tak się czułam! Rzucił jej ciężkie spojrzenie. - No nic - rzekł, wzruszając ramionami - skoro już zrobiłaś takie głupstwo, weź ręcznik i zarzuć sobie na ramiona. Nie wolno ci teraz używać suszarki. Gdy Leonora spełniła jego polecenie, oboje wyszli z łazienki. Dopiero wtedy Penry zdał sobie sprawę, że dziewczyna stoi boso. - Nie mam żadnych dobrych na ciebie butów, a two­ je są jeszcze mokre. Mogę ci dać skarpetki. - Chętnie, dziękuję. Poprowadził ją w stronę sypialni i ostrożnie posadził na krześle. Dziewczyna z zakłopotaniem przyglądała się, jak przeszukuje szafkę. No tak, łóżko było ogromne, w sam raz dla kogoś o rozmiarach Penry'ego... I pewnie był to jedyny pokój, w którym mógł się on położyć. Wreszcie odwrócił się do niej z parą grubych skarpet w dłoni. Leonora przyjęła je z podziękowaniem. - Co się dzieje? - spytał, widząc jej niepewną minę. - Nie podobają ci się? - Nie, nie o to chodzi. Właśnie zdałam sobie sprawę, że to pańska sypialnia - powiedziała cicho, zakładając skarpetki.

18 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - To nie jedyna sypialnia w tym domu. Są jeszcze trzy, no i sofa w pokoju na dole. Tu akurat wszystko było gotowe. - Jest pan bardzo miły. Penry wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. - Mylisz się. Posłuchaj, Leonoro, i dobrze to zapa­ miętaj: potrzebowałaś pomocy. Ja jestem lekarzem i udzieliłem ci jej. To wszystko. Nie próbuj mi wma­ wiać, że mam cechy, których nie mam. - Dobrze. - Wstała z krzesła i omal nie upadła, przydeptując za dużą skarpetkę. Penry westchnął, a potem wstał i, wziąwszy ją na ręce, skierował się w stronę drzwi. - Proszę mnie postawić - zaprotestowała Leonora. - Sama dam sobie radę! - Och, przestań marudzić! - odparł Penry i wyniósł ją z pokoju. - Jutro, kiedy wyschnie ci ubranie, będziesz wszędzie chodzić sama. Nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że ktoś nosi ją jak... jak worek! - Jutro - powiedziała uszczypliwie - mam nadzieję być w drodze tam, skąd się wzięłam. Penry ostrożnie niósł ją po schodach. -Nie sądzę - rzucił pobłażliwie. - Nawet jeśli wszystko sobie przypomnisz, nie będziesz mogła od­ płynąć. W marcu zawsze wieją tu silne wiatry, a pro­ gnoza na jutro jest okropna. Leonora przyjęła tę wiadomość z mieszanymi uczu­ ciami. Cóż, wygląda na to, że będzie musiała tu zo­ stać... Nawet, gdyby zdołała wydostać się z wyspy, nie wiedziałaby, dokąd się udać. No nic, pomyślała, muszę spokojnie poczekać, nie warto się denerwować. A poza tym wolałaby uniknąć przeprawy łodzią na ląd, choćby znaczyło to, że ma pozostać na wyspie z tym dziwnym człowiekiem. No, i wiedziała już, że jest marzec. Gdy wreszcie znaleźli się w salonie, Leonora zaczęła się rozglądać. Kiedyś musiały tu być trzy małe pokoje. Na jednej ze ścian znajdowało się duże, kamienne

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 19 palenisko. Pokój był pełen starych, solidnych mebli, które tworzyły bardzo ciepły nastrój. Na fotelach i sofie pyszniły się poduszki, wszędzie stały lampy - elektrycz­ ne i naftowe - a prócz nich świece w świecznikach. Półki uginały się pod ciężarem książek i kaset, na ścianach wisiało parę jasnych akwareli, a na stoliku przy sofie stał malutki żaglowiec w butelce. - Jak tu ładnie! - powiedziała z przekonaniem. - Podoba ci się? - Penry był chyba zaskoczony. - Tak. To takie... miłe miejsce. - Nie to, co właściciel, prawda? - Ja tego nie powiedziałam! - zastrzegła się Leono- ra. Penry ukłonił się z uśmiechem. - Racja. Usiądź sobie na sofie, blisko kominka. Zaraz przyniosę coś do jedzenia. - Chętnie bym pomogła - poczuła się zakłopotana - ale nie czuję się jeszcze najlepiej... - Na litość boską, siedź tu i nie rób nic niemądrego. Wytrzymaj do mojego powrotu, muszę tylko nalać cawl do dwóch talerzy. Leonorze zrobiło się nieprzyjemnie. - Nie chciałam mieć rany na głowie ani wdzierać się na pańską wyspę, doktorze. - Miałem na myśli mycie głowy - odparł Penry i skierował się w stronę drzwi w drugim końcu pokoju. Tam musi być kuchnia, pomyślała Leonora. Poło­ żyła się wygodnie na sofie i uśmiechnęła się na widok swych ogromnych skarpet. Głowa trochę ją bolała. Na zewnątrz wył wiatr, deszcz tłukł ciągle o szyby... Wstrząsnął nią dreszcz. Na samą myśl o wyprawie na ląd ogarniała ją panika. Gdybym tylko mogła dowie- dzieć się, kim jestem, skąd się tu wzięłam, myślała gorączkowo. Przecież ktoś się na pewno martwi moim zniknięciem. Tylko kto to może być? Powrót Penry'ego oderwał ją od tych ponurych rozważań. Leonora usiadła przy stoliku, wdychając aromat potrawy.

20 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - Cawl - oznajmił Penry z dumą. Leonora patrzyła na talerz z powagą. - Aha. A co to jest? - Bardzo pożywna zupa z jagnięciny, porów i innych warzyw. Moja matka robi do niej uszka. - Uniósł pytająco brew. - Czemu się dziwisz? Że umiem goto­ wać, czy że mam matkę, jak wszyscy normalni ludzie? - Ani jednemu, ani drugiemu. Radzisz sobie tak świetnie, że nie pojmuję, czemu nie robisz uszek. Nawet ja to potrafię! - Spojrzała na niego z rozpaczą. - No, i proszę! Mój głupi mózg wie, że umiem robić uszka, a nie wie, jak się nazywam! - Przypomni ci się to we właściwym czasie. - Penry nie przerwał nawet jedzenia. - Masz szczęście, że to był tylko wstrząs. Nie mam tu rentgena, ale jestem pewien, że czaszkę masz całą. Gdy tylko pogoda się polepszy, zabiorę cię na ląd i zrobię ci prześwietlenie w St Mary's. - Gdzie to jest? -To dom opieki. Pracuję tam raz w tygodniu. - Spojrzał na nią znad talerza. - I co sądzisz o mojej kuchni? - Doskonała! - Leonora uśmiechnęła się szeroko. - Kiedy się dziś rano obudziłam, myślałam, że umrę. Nie przypuszczałam, że tak szybko wrócą mi siły. I że aż tak będzie mi się to podobało. - Ciało ludzkie ma niezwykłe zdolności regeneracyj­ ne. Nie jesteś wprawdzie atletą, ale jesteś silna i młoda. Za parę dni będzie po wszystkim. Leonora zjadła połowę swojej porcji i odłożyła łyżkę. Zauważyła, że Penry przebrał się do kolacji. Miał teraz na sobie biały, trochę nowszy sweter i dżinsy - mniej poplamione od poprzednich. -A co będzie - spytała nagle - jeśli sobie nie przypomnę, kim jestem i nikt się po mnie nie zgłosi? - Zostaniesz ze mną. Będę tu jeszcze przez trzy tygodnie. Na razie i tak musisz zostać, dopóki pogoda się nie poprawi, więc nie zmuszaj się do myślenia. Szybciej się cofnie amnezja. Masz tu przecież co jeść,

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 21 masz dach nad głową, a ja jestem lekarzem. Ilu rozbit­ ków ma takie szczęście? Leonora próbowała się uśmiechnąć. - Racja - przyznała. Penry wstał, żeby zebrać naczynia. - Niestety, nie mamy deseru. Mam wprawdzie kilka gatunków sera, ale przy bólu głowy i o tej porze raczej bym ci odradzał. Kawy też nie wolno ci teraz pić. Za dużo kofeiny. - Czegoś jednak bym się napiła... - Słabej herbaty? Kiedy wyszedł do kuchni, dziewczyna położyła się z powrotem na sofie i słuchała wycia wiatru. W zamyś­ leniu przyglądała się kosmykowi swoich włosów. Były dość ciemne, popielatobrązowe. - Skąd taka ponura mina? - Gospodarz pojawił się w drzwiach, niosąc herbatę. - Mówiłem ci chyba, że masz. przestać się martwić! - To przez moje włosy. - Leonora uśmiechnęła się krzywo. - Miałam nadzieję, że okażę się platynową blondynką albo będę ruda, a teraz, kiedy włosy mi wyschły, widzę, że są... mysie. Penry przyjrzał się im krytycznie. -Ja bym tak nie powiedział. Podałem policji, że masz ciemne oczy i włosy w ciepłym, złotym kolorze. Leonora usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Przy zmianie pozycji ból głowy znów dał o sobie znać. -I co powiedzieli? - zapytała. Czy ktoś już zgłosił moje zaginięcie? - Obawiam się, że nie. - Penry podał jej herbatę. - Ale nie minęła jeszcze nawet doba. Znalazłem cię dziś rano, a sądząc po przypływie, nie leżałaś tam długo. Nikt nie zaginął z promu, który pływa stąd do Irlandii. Sprawdzili to, więc mamy z głowy jeden ślad. -Może wypadłam z samolotu! - Leonora była rozczarowana. - Zjawiłaś się znikąd... - zamyślił się Penry. - Nie, nie sądzę.

22 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Dziewczyna piła herbatę w milczeniu, przyglądając się, jak mężczyzna nakłada ser na krakersy. O tak, niełatwo zaspokoić jego apetyt! Potężna machina, jaką było jego ciało, potrzebowała z pewnością dużo paliwa. Penry uniósł głowę i spojrzał Leonorze prosto w oczy. - Myślę, że jest jeszcze jedna możliwość... - Coś w jego głosie zaniepokoiło dziewczynę. -Jaka? - Wokół jest sporo małych wysepek. Mogłaś płynąć łodzią na jedną z nich. Pewnie nie byłaś sama. Albo wypadłaś, albo zostałaś zmyta z pokładu przez fale. Pozostali dotarli być może do brzegu... Leonora rozpogodziła się na chwilę. - Więc na pewno zawiadomią policję i straż przy­ brzeżną! Penry w zamyśleniu potarł brodę. - Możliwe. Nie zapominaj jednak, że nie wszyscy tu mają radiotelefony. Nie ma innego sposobu, żeby zawiadomić tych na lądzie, co się stało, a to znaczy, że będziesz musiała czekać na poprawę pogody, żeby twoi znajomi mogli wrócić na ląd. - A zatem muszę czekać. -Nie rób sobie za dużych nadziei... Przecież oni mogli nigdzie nie dotrzeć. - Musiał pan to powiedzieć? - Leonora zbladła. -Uważam, że trzeba brać pod uwagę wszelkie możliwości. Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić się z tym, co usłyszała. - Czy moje rzeczy będą jutro suche? - spytała po chwili. - Przyniosę ci je po śniadaniu. - Panie doktorze...? -Dajmy sobie spokój z tym oficjalnym tonem, dobrze? Nie mogę przecież nazywać cię panią Jakjej- tam, więc czemu ty miałabyś zwracać się do mnie po nazwisku? Penry wystarczy. - Rzadkie imię...

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 23 - Nie w Walii. Znaczy tyle, co syn Henry'ego. Zanim w Walii zapanowali Anglicy, moi przodkowie używali słówka „ap", czyli „z" przed swoimi nazwis­ kami. Na przykład ostatni król Walii nazywał się Rhys ap Tewdwr. A mój ojciec miał na imię Henry. - Uśmie­ chnął się ironicznie. - Na dziś koniec wykładu. - Fantastyczne! Czy coś się stało? - spytała nagle, gdyż zauważyła, że Penry badawczo jej się przygląda. - Zastanawiałem się, z czego ty żyjesz... Leonora wzruszyła ramionami. -Kto wie? - Spojrzała na swoje dłonie. - Może robię czekoladki albo strzygę psy? A może maluję takie obrazki, jak te tutaj? - O, Boże, mam nadzieję, że nie! Namalowała je kiedyś moja ciocia-babcia Olwen, bardzo ekscentrycz­ na dama. Miała, zdaje się, więcej zapału niż talentu. Leonora zachichotała rozbawiona. - O, tak lepiej! - pochwalił ją Penry. - Nareszcie się ożywiłaś. A jak twoja głowa? Mniej boli? - Czasami trochę pobolewa. - Leonora uśmiechnęła się uwodzicielsko. - Czy dostanę jeszcze pigułkę przed snem? Penry pokręcił głową. - Wolałbym ci nic nie dawać. Wytrzymasz do jutra? - Dobrze - westchnęła. - A może coś do czytania? - Obawiam się, że też nie. Pozwól swojej głowie odpocząć. Nie wiem, licz owce albo coś takiego... Dziewczyna nie chciała się kłócić. - Czy na Gullholm są owce? - spytała. - Kiedyś były. Dawno temu była tu farma. Jeden z moich przodków miał trawler, i kupił tę wyspę, by zarabiać na uprawie roli, a jednocześnie mieć wokół swoje ukochane morze. - Czy on też miał na imię Penry? Vaughan wyciągnął się wygodnie w obitym skórą fotelu i zaczął opowiadać. Stary wilk morski, który kupił wyspę, nazywał się Joshua Probert i był pradzia­ dem Penry'ego ze strony matki. Nie nadawał się na

24 DZIEWCZYNA ZNIKĄD farmera. Jego gospodarstwo nie przynosiło docho­ dów, bo jego właściciel wolał łowić ryby przy Lee Haven albo spędzać czas w pubie po drugiej stronie cieśniny. - Od czasów Joshuy Probertowie używali tej wyspy tylko dla wypoczynku - zakończył Penry. - Część terenów była latem wynajmowana do wypasu owiec. - A zimą? - Różnie. Ja sam płaciłem ludziom z Brides Haven, żeby przypływali tu i utrzymywali wszystko w po­ rządku. Dziewczyna była pod wrażeniem. - Cała wyspa jest twoja? Penry skinął głową. - Moja matka jest jedynaczką, więc mój dziadek Probert zapisał mi wyspę, robiąc w testamencie adnota­ cję, że nie wolno mi jej sprzedać. Mam ją przekazać swemu synowi. - Boże, jak w średniowieczu! - Leonora przyjrzała się uważnie Penry'emu. - A masz syna? - Nie. - Penry skrzywił się niechętnie. - Przepraszam, nie chciałam być wścibska. - Nic się nie stało - odparł grzecznie. - To nie tajemnica. Jeszcze do niedawna byłem żonaty, ale nie mam dzieci. Leonora zaczęła mu współczuć. A więc dlatego był taki ponury... Biedak, przyjechał tu pewnie odpocząć po trudnych przejściach. - Przykro mi - rzekła. Penry rzucił jej cyniczne spojrzenie. - A czemuż to, jeśli można wiedzieć, jest ci przykro? - Bo... bo przecież straciłeś żonę... - Trudno mówić o stracie. To brzmi, jakby mi było wszystko jedno, prawda? - Penry uśmiechnął się. - Me­ lanie przestała interesować się mną, a zajęła się pewnym konsultantem. Potrzebowała kogoś, kto poświęciłby jej więcej czasu... i pieniędzy. Rozwiedliśmy się nie tak dawno temu - dodał wstając. - Chcesz jeszcze herbaty?

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 25 Leonora skinęła głową, a on zniknął w kuchni. Okropna sytuacja, szkoda, ze w ogóle zaczęła o tym mówić! Penry musiał chyba bardzo kochać swoją nie- wierną żonę, skoro teraz jest taki rozgoryczony. Pomy­ ślała o swoich bliskich i łzy błysnęły w jej oczach... Przecież musi mieć jakąś rodzinę, może chłopaka, i wszyscy szaleją teraz z niepokoju. Może nawet myślą, że utonęła! Nie, nie chciała o tym myśleć. Musi odzys­ kać pamięć, tylko to pozwoli jej wrócić do domu. Perspektywa siedzenia w nieskończoność tu, na Gull- holm, przyprawiała ją o dreszcze. Penry wrócił z herbatą. Leonora spostrzegła, że myślami był gdzieś daleko. Pewnie żałował, że wspo­ mniał o żonie... - Zjedz trochę, to ci dobrze zrobi. - Podał jej talerz biszkoptów. Nie była pewna, czy właśnie to jest jej teraz potrzeb­ ne, ale przyjęła ciastka. Penry nalał sobie whisky i usiadł. - Nie zapowiadają na jutro poprawy - rzekł ponuro. - Tutaj często wieje dziewiątka. - Już teraz jest straszny wiatr, prawda? - Leonora niespokojnie patrzyła w stronę okna. - Szyby to wy­ trzymają? - Nie bój się, tu są podwójne okna. Są bardzo mocne, no, i jest trochę ciszej. - Uąmiechnął się nie­ znacznie. - Za to na zewnątrz... Leonora zadrżała. -Trudno, nie pójdę dziś na spacer przed snem. - Upiła trochę herbaty, gdy nagle... zgasło światło. Dziewczyna krzyknęła i kubek wypadł jej z dłoni. - Nic ci nie jest? - usłyszała Penry'ego. Po chwili oślepiło ją światło latarki. -Nie. Tylko stłukłam twój kubek i polałam ci szlafrok herbatą - odparła bez tchu. - Co się stało? - Generator się psuje. - Penry przytknął zapałkę do knota lampy naftowej. W blasku płomyka jego twarz wyglądała diabolicznie, ale przy świetle Leonora od

26 DZIEWCZYNA ZNIKĄD razu poczuła się lepiej. Penry chodził po pokoju, zapalając kolejne lampy. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jest ich tu tyle. - To się często zdarza, prawda? - zapytała i sięgnęła po skorupy stłuczonego kubka. Och, znowu ten ból głowy... -To się robi niewygodne. Generator jest stary, wiem, ze powinienem go wymienić, ale zawsze okazuje się, że to tylko kolejna mała naprawa. Prawdę mówiąc, jestem do niego przywiązany. Obawiam się, że będę cię musiał zostawić samą. Podszedł do półki, na której stały kasety. - Chcesz czegoś posłuchać? Jakiejś muzyki, powie­ ści? - spytał, sięgając po przenośny radiomagnetofon. - Mam tu baterie. Leonora była zachwycona. - Dzięki, chętnie! - przejrzała kasety. - Nie dałeś mi Beethovena. - Nie, pamiętałem! Jeśli nic ci się tu nie spodoba, są jeszcze inne kasety na półce. Tylko nie chodź za dużo. - Tak, panie doktorze. - Czy ty czasem nie próbujesz być złośliwa? - Nie śmiałabym - odparła Leonora pokornie. - Bę­ dę bardzo grzeczna, obiecuję. A poza tym dałeś mi „Emmę" Jane Austen, czytaną przez Prunellę Scales. Nigdzie się stąd nie ruszę! -Moja matka zostawiła to, kiedy tu była. Macie chyba podobny gust, jeśli chodzi o książki. Leonora spojrzała na niego. - Chyba tak. To zupełnie jak kawałki układanki, prawda? - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Żeby tylko udało mi się złożyć cały obrazek... - No już, przestań - przerwał jej stanowczo. -I nie wstawaj, dopóki nie wrócę. Gdy tylko Penry wyszedł, Leonora wyciągnęła się na sofie i włączyła magnetofon. Tak się zasłuchała, że nie zauważyła, kiedy wrócił. Usiadła, mrugając oczami. Salon zalany był światłem. Penry chodził po pokoju

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 27 i gasił lampki. Włosy miał w nieładzie, twarz ubrudzo­ ną smarem, ale minę triumfującą. -I jak, pacjent zdrów? - zapytała rozbawiona. Skinął głową z zadowoleniem. - Tak, przynajmniej na razie. Zawsze się zastana­ wiam, który z nas wygra następnym razem. Na razie jestem górą, ale kto wie... - Nie zajęło ci to dużo czasu! Spojrzał na nią pytająco. - Zostawiłem cię z Jane Austen ponad godzinę temu. Dla ciebie to była chwila, dla mnie - mordercza walka na wietrze. Leonora poczuła się zakłopotana. - To naprawdę aż tyle? Nawet nie zauważyłam... - A ja się tam zabijałem, żeby jak najszybciej uru­ chomić to draństwo, żebyś nie bała się tu po ciemku! Dziewczyna spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Prawda jest taka, że bawiłeś się tam równie dob­ rze, jak ja tutaj. Penry uśmiechnął się, a potem spojrzał krytycznie na swój ubrudzony sweter. - Muszę się umyć. Możecie zaczekać tu razem z Ja­ ne, aż doprowadzę się do porządku? Leonora zgodziła się tak chętnie, że spojrzał na nią z rozbawieniem. - Widać, że lepiej się już czujesz. - Tak, na pewno. Głowa jeszcze trochę mnie boli, no, i jestem cała poobijana, ale gdy tylko wróci mi pamięć, będę jak nowo narodzona. - Ciesz się tym, co masz. Przecież mogłaś utonąć... - Tak, wiem. Gdyby nie ty, ryby dawno by mnie już zjadły. - Przestań! - obruszył się. - No już włącz kasetę, teraz, póki tu jestem. Tym razem Leonorze nie było dane długo słuchać Emmy. Penry wrócił z łazienki dość szybko. Miał teraz na sobie gruby sweter i czyste spodnie, a na nogach prastare espadrile.