Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

George Catherine - Nie masz wyboru, kochanie(2)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :665.2 KB
Rozszerzenie:pdf

George Catherine - Nie masz wyboru, kochanie(2).pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

CATHERINE GEORGE Nie masz wyboru, kochanie

ROZDZIAŁ PIERWSZY Pasażerowie samolotu do Pizy zaczęli szemrać, ponieważ ogłoszono, że odlecą z opóźnieniem. Uspokajając co bardziej nerwowych, stewardesy zapewniały, że nie stwierdzono defektu i nie stało się nic złego; po prostu muszą poczekać na ostatniego pasażera. Georgia Fleming przechyliła się i położyła rękę na kolanie siostry. Charlotte, która źle znosiła podróże i musiała brać środki uspokajające, niechętnie otworzyła oczy. Obie jednocześnie zobaczyły wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, zmierzającego do wolnego fotela obok nich. Aż dwie stewardesy usłużnie pomogły mu ułożyć podręczny bagaż. Ich przesadna grzeczność rozbawiła Georgię; nie zdołała opa­ nować się i parsknęła zduszonym śmiechem. - Co one mówią? - półgłosem zapytał Tom Hannay. - Ro­ zumiesz? - Przepraszają go za to, że nie ma miejsca w pierwszej klasie i musi lecieć z nami - szepnęła mu na ucho. - Według nich to skandal. • Tom powtórzył to żonie, której jednak nic nie interesowało. Georgia wiedziała, że siostra marzy tylko o tym, by lot się skończył jak najprędzej. Rozległ się warkot silników, więc Tom wziął żonę za rękę, aby dodać jej otuchy. Samolot wreszcie wystartował. R S

6 Georgia usiadła wygodniej i uśmiechnęła się zadowolona, że Charlotte zasnęła. Kątem oka widziała, że spóźniony pasażer wstał, zdjął marynarkę i starannie ją złożył. W momencie gdy ją odkładał, Georgia poczuła, że coś spadło jej na kolana. Był to elegancki portfel ze skóry. Poczekała, aż mężczyzna usiądzie i podała mu zgubę. - Pański portfel. Proszę. Nieznajomy spojrzał na nią. błękitnymi oczami, w których mignął zachwyt. - Graziel - W jego głosie zabrzmiała nuta, jaką często sły­ szała u Włochów, rozmawiających z piękną kobietą. - Mam nadzieję, że uderzenie nie było mocne i nie bolało. - Ani trochę - odparła chłodno. - Przykro mi, że się spóźniłem. Czy zwłoka bardzo pokrzy­ żuje pani plany? - N i e . Odpowiadała niechętnie, gdyż podobne rozmowy ją irytowa­ ły. Szczególnie w obecności szwagra, który potem z niej kpił. - Jedzie pani tylko do Pizy czy dalej do Florencji? - Do Florencji. Otworzyła książkę, aby dać do zrozumienia, że chce skoń­ czyć rozmowę. Przystojny Włoch usiadł wygodniej i nie ulegało wątpliwości, że ma zamiar z nią pogawędzić. Georgię denerwowała nie tylko sama rozmowa, ale i sposób bycia nieznajomego. Był bardzo pewny siebie, jakby uważał, że zawsze wszyscy są nim zachwyceni. - To będzie pani pierwszy kontakt z Italią? - Nie. Nieznajomy widocznie uważał, że zagadując ją, sprawia jej przyjemność. R S

1 - Będzie pani oczarowana. - Przechylił się ku niej, co ją jeszcze bardziej zirytowało. - Florencja nie jest zwykłym mia­ stem, więc czekają panią niezwykłe przeżycia. Na tym rozmowa się urwała, ponieważ nadchodziła stewar­ desa z wózkiem. Georgia nie była głodna, więc przez moment zastanawiała się, co wybrać. Gdy stewardesa poszła dalej, po­ smarowała bułkę masłem, obłożyła serem, zawinęła w serwetkę i odłożyła na bok. - To dla Charlotte - rzekła półgłosem. - Na ogół budzi się głodna. - Wiem o tym od dnia naszego ślubu. - Tom też przygoto­ wał dla żony kanapkę. - Gdy zajechaliśmy do Paryża, panna młoda zaczęła miesiąc miodowy od solidnej kolacji. Georgia Wybuchnęła perlistym śmiechem, ale spoważniała, gdy zobaczyła, że Włoch przygląda się jej bez żenady. Zarumie­ niła się i odwróciła głowę, lecz zdążyła zauważyć, że nie wziął nic do jedzenia. - Wpadłaś mu w oko - szepnął Tom, śmiejąc się pod nosem. - Z drugiej strony siedzą mężczyźni, więc jestem jedyną kobietą, do której mógł zagadać. - Prychnęła gniewnie. - Są­ dząc po tym, jak stewardesy mu nadskakują, jest ważną figurą. - Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz, ale nie mogę jej umiejscowić. Może to jakiś aktor? Ukradkiem zerknęła na sąsiada, lecz nikogo jej nie przypo­ minał. - Hm, profil ma odpowiedni - przyznała. - Klasyczny, rzymski nos. - Rzuciła okiem na duży, złoty zegarek oraz buty z najdroższej włoskiej firmy. - Wygląda na takiego, co lubi używać życia i jest przyzwyczajony, że wszyscy wokół niego skaczą. R S

8 - Przestań krytykować - ostrzegł szwagier - bo gotów cię usłyszeć. Speszyła się i zerknęła w bok; mężczyzna miał zamknięte oczy, jakby spał. Krótki lot do Pizy minął niepostrzeżenie. Charlotte zbudziła się tuż przed lądowaniem i z apetytem zjadła kanapki. Przystojny Włoch wstał, błysnął zębami w uwodzicielskim uśmiechu i lekko się skłonił. -Arrivederci! Życzę pani udanego pobytu. Przerzucił marynarkę przez ramię i wysiadł, wylewnie żeg­ nany przez stewardesy i pilota. - No, no - mruknęła Charlotte. - Georgio, kto to był? Jakaś szyszka? - Nie wiem, ale chyba jest przekonany o swojej ważności. Podczas jazdy pociągiem Charlotte była jakby inną osobą; wszystko ją interesowało i wprawiało w zachwyt. - Jakie cudowne słońce! Tom, przed nami całe dwa tygodnie murowanej pogody. - Spojrzała na siostrę i westchnęła: - Szko­ da, że nie jedziesz z nami. - Ja też żałuję, ale twój mąż chyba się cieszy, bo na pewno chce być tylko z tobą. - Oczywiście. - Tom uśmiechnął się filuternie. - Urocza szwagierko, kocham cię do szaleństwa, ale wolę być z twoją siostrą sam na sam. - Tom, wstydź się! Jak możesz tak mówić! - Przecież to prawda - powiedział nie speszony, patrząc na żonę rozkochanym wzrokiem. - Jesteś moja czy nie? -Jestem, najdroższy. Uśmiechnęli się do siebie z czułością. - Tylko bez publicznych umizgów - surowo upomniała ich Georgia. - Pamiętajcie, że jestem młoda i niedoświadczona. R S

9 - Nie żartuj. Jesteś młodsza ode mnie o niecały rok. Mama opowiadała okropne historie o tym, jak musiała borykać się z dwójką pędraków w pieluszkach. Pamiętasz? - Oczywiście. - Georgia zrobiła przesadnie poważną minę. - To główny powód, dla którego zwlekam z małżeństwem. - Nie lubisz dzieci? - spytał zaskoczony Tom. - W takim razie żal mi nieszczęśników, których uczysz. - Uczniowie to co innego, bo po lekcjach odsyłam ich do domu. - Roześmiała się wesoło. - Bardzo lubię dzieci, nawet niemowlęta, ale nie pociąga mnie ciąża. Dlaczego nie urodziłam się mężczyzną? Tom obrzucił obie siostry uważnym spojrzeniem, objął żonę i po krótkim namyśle rzekł: - Moim skromnym zdaniem kobiety w waszej rodzinie mu­ szą być tym, czym są... czyli ozdobą rodzaju ludzkiego. Przesadny komplement rozbawił siostry. Po rozlokowaniu się w pokoju Georgia wyszła na balkon. Urzeczona widokiem przesunęła doniczki z kwiatami i wychy­ liła się, aby lepiej widzieć Ponte Vecchio i napawać oczy pięk­ nem miasta. W oślepiającym blasku słońca woda w Arno wy­ glądała jak połyskliwa złota wstążka. Przed ukończeniem anglistyki Georgia spędziła jedne waka­ cje na obozie w Wenecji, co pośrednio wpłynęło na decyzję podjęcia pracy we Włoszech. Od roku uczyła języka angielskie­ go w szkole, niedaleko Wenecji, i z każdym dniem wzrastała jej miłość do Włoch. Nawet żmudny trud wbijania angielskiej gramatyki w niezbyt chętne głowy nie zdołał przygasić jej za­ chwytu. Jeden z młodszych uczniów tak ją wychwalał, że znajomy R S

10 jego rodziców przyjechał do szkoły i uprosił Georgię, by pod­ czas wakacji zechciała uczyć jego córkę. Początkowo nie uśmie­ chała się jej taka perspektywa, jednak pobyt w Toskanii okazał się bardzo kuszący. Zgodziła się pod warunkiem, że najpierw pojedzie do swoich rodziców, od których właśnie teraz wracała. Zamyślona oparła podbródek na złożonych dłoniach. Długo była przekonana, że urzeczywistnieniem wszystkich marzeń o Italii będzie Wenecja, a tymczasem Florencja od razu urzekła ją bogactwem sztuki renesansowej. Charlotte i Tom zatrzymali się w hotelu tylko na jedną noc, a potem jechali w głąb Toskanii, aby spędzić wakacje na łonie natury. Pragnęli nabrać sił przed powrotem do Londynu i obo­ wiązków. Charlotte pracowała jako sekretarka adwokata, który niedawno został jej mężem. Dla Georgii punktem docelowym była Villa Toscana, dom pana Marco Sardiego. Zobowiązała się codziennie uczyć angiel­ skiego jego córkę, Alessandrę. Ustawiła doniczki na miejscu i chciała wrócić do pokoju, gdy na sąsiednim balkonie zobaczyła szwagra. Miał bardzo zanie­ pokojoną minę. - Chodź do nas! Szybko! - O co chodzi? - Charlotte źle się czuje. Pobiegła do nich i od progu zawołała; - Co się stało? Tom ze zdenerwowania był blady jak płótno. - Charlotte męczą straszne torsje, więc trzeba wezwać leka­ rza, a tylko ty znasz język. W łazience Charlotte stała pochylona nad umywalką i pole­ wała twarz zimną wodą. R S

11 - To te kanapki z samolotu - mruknęła niewyraźnie, po omacku szukając ręcznika. - Nie słuchaj Toma i nie wzywaj lekarza. Wiesz, że źle znoszę podróże samolotem, a w dodatku taksówkarz jechał jak szalony. Wszystko się nałożyło. Georgia objęła ją i mocno przytuliła. - Cała drżysz jak liść osiki. - Ty też byś dygotała, gdyby wysiadł ci żołądek. Po powrocie do sypialni Charlotte uspokoiła męża słowami: - Nie przejmuj się, kochanie, nic mi nie jest. Dobrze mi zrobi gorąca herbata i sucharek. Może zdobędę się na odwagę i łyknę trochę tej mikstury żołądkowej, którą mama mi dała. - Jak dobrze, że ją wzięłaś. Georgia zamówiła herbatę i sucharki, a ponieważ na razie nic więcej nie mogła zrobić, poszła do swego pokoju. Przebrała się w powiewną różową suknię i wróciła do siostry i szwagra. Charlotte leżała w łóżku, ale wyglądała już trochę lepiej; była zadowolona, że nie zwróciła herbaty i sucharków. Popatrzyła na siostrę z zazdrością. - Wyglądasz jak okaz zdrowia. - Raczej jak uwodzicielką - sprostował Tom. - Skoro jest opiekunka, pójdę się umyć. Charlotte spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. - Na wszelki wypadek chciałabym mieć wolną łazien­ kę, więc bądź tak dobry i idź do Georgii. - Po jego wyjściu ciągnęła: - Przepraszam cię, siostrzyczko. Wstyd mi, że zepsu­ łam wam wieczór, ale na samą myśl o kolacji robi mi się nie­ dobrze. - Nic dziwnego. - Georgia przysiadła na brzegu łóżka. - Zamówię jedzenie przez telefon i przyniosą nam tutaj. - Na nic nie mogę patrzeć. - Charlotte zrobiła żałosną minę. R S

12 - Wolałabym, żebyście poszli do restauracji i tam zjedli coś solidnego, a ja w tym czasie się zdrzemnę. - Nie możemy cię zostawić! - Możecie, możecie. - Charlotte ziewnęła i ułożyła się wy­ godniej. - Jak mam być szczera, chętnie się prześpię. Chcę być wypoczęta, żeby móc podziwiać te osławione toskańskie krajo­ brazy. - Rozpromieniła się na widok męża. - Przekonałam Georgię, że musicie zejść na kolację, a ranie zostawić w spoko­ ju. Gdy wrócicie, zamówisz coś dla mnie. Tom chciał protestować, lecz ustąpił wobec uśmiechu, któ­ remu nigdy nie umiał się oprzeć. - Tak niechętnie się z tobą rozstaję... - To wyjątkowa sytuacja. Więcej razy nie pozwolę ci wy­ stąpić w towarzystwie szałowej blondynki. - Nie mam nie przeciwko „szałowej", ale nie podoba mi się „blondynka". - Georgia zaperzyła się. — Wolę określenie „ja­ snowłosa". - Bo taka była Helena Trojańska? Pamiętasz, ile przez nią było kłopotu? - zażartował Tom. - A więc, jasnowłosa panno, zaraz będę gotów towarzyszyć pani. Jestem strasznie głodny. Restauracja była pełna, ale kierownik sali zaprowadził ich do stolika ukrytego za filarem. Podał im karty i przywołał kel­ nera. - Jak to dobrze, Tom, że wcześniej zamówiłeś stolik - ucie­ szyła się Georgia. - Okropnie mi burczy w brzuchu, więc nie chciałabym długo czekać. Delektowała się doskonale przyrządzonym, smażonym łoso­ siem, gdy nagle Tom zaśmiał się z cicha. - Z czego się cieszysz? R S

13 - Nie oglądaj się, ale zgadnij, kto siedzi na poczesnym miejscu. - Ktoś znany? Zapytała bez zainteresowania, ponieważ całą uwagę skupiła na rybie. Apetyt zawsze jej dopisywał i jedzenie było najważ­ niejsze. - Facet, na którego musieliśmy czekać w samolocie. Machinalnie odwróciła głowę i napotkała błękitne oczy, w których malowała się niechęć. Tak duża, że wyczuła ją na odległość. - W samolocie wyglądało, że go interesujesz - ciągnął Tom - a teraz patrzy jakoś wilkiem. Dziwne. Mam iść zapytać, dla­ czego? - Też pomysł! - syknęła, po czym uśmiechnęła się przepra­ szająco. - Wybacz. Może myśli, że mnie skądś zna? A ja głowę dam, że nigdy się nie spotkaliśmy. Spokojnie powróciła do jedzenia. Żaden człowiek, nawet najbardziej wrogo usposobiony, nie mógł zepsuć jej apetytu. - Kelnerzy skaczą koło niego zupełnie tak samo, jak stew­ ardesy w samolocie - dorzucił Tom. - Ciekawe, kto zacz. - Odłożyła widelec i westchnęła roz­ anielona. - Ale tu umieją gotować! - Reflektujesz na deser? - Chętnie bym zjadła, ale już nie wypada. Wracajmy do Charlotte. - Dobrze. Zamówisz kolację dla niej i kawę dla nas? - Ma się rozumieć. Wychodząc, musieli przejść koło stolika dziwnego Włocha. Georgia chciała udawać, że go nie zauważyła, lecz coś ją ciąg­ nęło jak magnes i musiała na niego spojrzeć. Antypatia malująca R S

14 się w zimnych, niebieskich oczach zmroziła ją, więc schwyciła Toma za rękę i prawie wybiegła z sali. - Czemu mnie ciągniesz? Przecież nie zrobię awantury! - Wolę nie ryzykować. Nie zapominaj, że mój pracodawca płaci za hotel, więc nie chcę, żeby dopisano coś za szkody. - Nie szukam zwady z dużo wyższymi ode mnie, na to jestem za mądry. Ale rzuciłem mu srogie spojrzenie, które działa na każdego. - Och, to typ niewart twojego spojrzenia. - Incydent bardzo ją wzburzył, więc gdy weszli do pokoju, powiedziała: - Wyba­ czcie, ale nie będę już piła kawy. Zamówię coś dla ciebie, Char­ lotte, i się położę, bo jestem zmęczona. - Szkoda, że nie możesz sobie pozwolić na zwiedzenie tego pięknego miasta. - Mnie też żal, bo od lat marzyłam o tym, żeby zobaczyć „Dawida" Michała Anioła, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjadę i go obejrzę, Charlotte czuła się znacznie lepiej i miała apetyt na bulion i grzankę. - Wyobraź sobie - rzekł Tom - że ten przystojny Włoch z samolotu też był w restauracji, ale patrzył na twoją siostrę wściekłym wzrokiem. Wyciągnęła mnie przemocą z sali, bo się bała, że będzie awantura. - Słusznie postąpiła. - No, moi drodzy - rzekła Georgia, ziewając -jeśli nic ode mnie nie chcecie, idę spać. - Przyjdź do nas na śniadanie. — Charlotte pocałowała ją. -Dobranoc. Na podłodze koło drzwi swego pokoju Georgia znalazła kopertę, w której była kartka napisana po włosku, aby o jede­ nastej stawiła się koło recepcji, gotowa do drogi. R S

15 Zmarszczyła brwi niezadowolona. Nie poznała ani pisma, ani stylu pana Sardiego. Jej pracodawca był wyjątkowo uprzejmy, a notatka brzmiała jak oschłe polecenie, była prawie niegrzecz­ na. Wzruszyła ramionami i wrzuciła ją do kosza przekonana, że ominięto coś przy przepisywaniu. Wyszła na balkon, aby nacieszyć się pięknem letniej nocy. Skłamała, mówiąc, że jest zmęczona; po prostu chciała być sama. Wpatrzona w niewiarygodnie złoty księżyc zastanawiała się, dlaczego ów Włoch spoglądał na nią tak wrogo. Może nie lubił ciemnookich blondynek? Miała czarne oczy, a kontrast z jasnymi włosami zazwyczaj bardzo pociągał mężczyzn. Sądziła, że nigdy więcej nie spotka dziwnego Włocha, lecz w nocy śnili się jej podobni do niego mężczyźni, którzy chodzili za nią krok w krok. Był to dość upiorny sen. R S

ROZDZIAŁ DRUGI . Nazajutrz słońce zbudziło Georgię bardzo wcześnie, więc zdążyła się umyć, ubrać i zapakować, nim Tom przyszedł za­ prosić ją na śniadanie. Po dobrze przespanej nocy Charlotte czuła się wyśmienicie. Wszyscy byli głodni, więc z apetytem zjedli świeże bułki z dże­ mem i wypili dwa dzbanki kawy. Zaraz po śniadaniu Georgia zaczęła się żegnać. - Dałam wam telefon, więc odezwijcie się przed wyjazdem do domu.- poprosiła. - Zadzwonimy jutro - obiecała Charlotte - bo musimy do­ wiedzieć się, czy nikt nie robi ci krzywdy. Georgia roześmiała się, pocałowała siostrę i uścisnęła dłoń szwagra. Zabrała bagaż i zeszła do recepcji, gdzie powiedziano jej, że jeszcze nikt o nią nie pytał. Wobec tego wyszła na patio, usiadła w różowym fotelu pod zieloną palmą, założyła ciemne okulary i zaczęła przeglądać czasopisma, leżące na stoliku. Od czasu do czasu przerywała czytanie, aby sprawdzić, czy ktoś na nią czeka. Pokręciła głową na widok zdjęć z pokazu ekstrawaganckiej mody; miała nadzieję, że pan Sardi doceni jej umiarkowanie w stroju. Po długim namyśle wybrała na pierwszy dzień białą koszulową bluzkę, beżowe spodnie i sandały z jasnej skóry. R S

17 Włosy związała na karku jedwabnym szalikiem w brązowe i złote paski. Znowu spojrzała w stronę recepcji i tym razem skrzywiła się z niesmakiem, ponieważ recepcjonistka rozmawiała z przystojnym nieznajomym z samolotu. Rozgniewało ją, że znowu go widzi i czym prędzej powróciła do czytania. Liczyła na to, że niemiły Włoch zdąży wyjść, zanim przyjedzie kierowca pana Sardiego. Drgnęła nerwowo, gdy tuż obok rozległ się znajomy głos: - Signorina Fleming? Niechętnym wzrokiem spojrzała na eleganckiego mężczyznę w nieskazitelnie zaprasowanych, białych spodniach i niebie­ skiej koszuli. Z wdziękiem skłoniła głowę. - Tak. - Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Gianluka Valori. Powiedział to takim tonem, jakby uważał, że jest sławny i znany. Georgia bez słowa patrzyła na niego zza okularów. - Mam zawieźć panią do Villa Toscana - ciągnął, zirytowa­ ny jej milczeniem. - Pan Marco Sardi jest moim szwagrem. Jeśli pani mi nie wierzy, proszę zapytać dyrektora hotelu. - To zbyteczne, signor Valori. Mówiła płynnie, z lekkim akcentem, który na ogół podobał się Włochom. Wzięła torebkę i wstała. - Moje walizki są tam. Gianluka Valori wrócił do recepcji; błyskawicznie zjawiło się kilka osób do pomocy. Zniesiono skromny bagaż po scho­ dach wyłożonych czerwonym dywanem i białym chodnikiem. Georgia cierpliwie czekała, aż Valori ureguluje rachunek i wszy­ stkich pożegna. Gdy wyszli na ulicę, ogarnęło ją przerażenie na widok dużego, sportowego samochodu. R S

18 Valori z bezosobową grzecznością pomógł jej wsiąść, usiadł za kierownicą i ruszył z przeraźliwym piskiem opon, więc w mgnieniu oka zostawili za sobą całe miasto. Po pewnym czasie spojrzał na pobladłą twarz pasażerki. - Boi się pani? - Tak - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Mógłby pan zwolnić? Robi mi się niedobrze. Wzruszył ramionami i tylko nieznacznie zwolnił. - Proszę się uspokoić, nic pani nie grozi. - Uśmiechnął się krzywo. - Jestem doświadczonym kierowcą. - Ja też - odparła trochę swobodniejszym tonem. - Ale nie przy takiej szybkości i nie w takim samochodzie. - Podoba się pani supremo? Moim zdaniem to nasze najwię­ ksze osiągnięcie. Zerknęła na niego ukradkiem. Supremo? Valori? No tak! Dopiero teraz sobie przypomniała. Firma Vałorino nie była po­ tentatem na rynku samochodowym, ale produkowała najbardziej luksusowe i najszybsze wozy na świecie, a supremo było mo­ delem, o którym marzył każdy kierowca. Niektóre samochody tej firmy przeszły do legendy. Przygryzła wargę niezadowolona. Nic dziwnego, że nazwisko wydawało się znane. Gianluka Valori nie tak dawno uchodził za najlepszego włoskiego kierow­ cę rajdowego. Widywała go w telewizji, na podium dla zwy­ cięzców. - Nadał źle się pani czuje? - Już trochę lepiej. - Zaraz będziemy na miejscu, bo to zaledwie pół godziny jazdy. Była pewna, że zwykli kierowcy pokonują tę trasę w dwa razy dłuższym czasie. Odetchnęła, gdy zjechali z autostrady na R S

19 gorszą drogę wijącą się pośród wzgórz. Widoczne na horyzoncie smukłe cyprysy wyglądały jak palce, które ją przed czymś ostrzegają. Prędkość nadal była tak duża, że uniemożliwiała podziwianie pięknych domów na zboczach. Wjechali na drogę gruntową, prowadzącą do wąskiej bramy, za którą znajdował się rozległy ogród pełen kolorowych kwia­ tów i białych posągów. Stanęli przed domem, w niczym nie przypominającym pałacyku, jakiego można byłoby się tu spo­ dziewać. Stosunkowo nieduża, biało-niebieska willa stanowiła wspaniały przykład osiemnastowiecznej architektury. - Jesteśmy na miejscu - powiedział Valori. Georgia zdjęła okulary, uśmiechnęła się odprężona i zawo­ łała: - Prześliczny dom! Valori nieznacznie wzruszył ramionami. - Moja siostra miała wyrafinowany gust i nieskazitelny smak. Podczas remontu pilnowała najdrobniejszych szcze­ gółów. Wiadomość, że zmarła żona pana Sardiego była siostrą Gian- luki Valoriego zaskoczyła Georgię. W jej oczach pojawiło się współczucie, ale nic nie powiedziała. Z domu wybiegła dziewczynka w szortach i różowej bluzce. Miała błękitne oczy i czarne włosy, zaplecione w gruby war­ kocz. Vałori wyskoczył z samochodu, objął małą i pocałował rumiane policzki, podrzucił ją wysoko w górę, złapał i postawił na ziemi. - Chodź. - Podeszli do wysiadającej Georgii. - Powitaj pannę Fleming w waszym domu. - Ale jak? - szepnęło dziecko, podejrzliwie patrząc na go­ ścia. - Nie umiem po angielsku. R S

20 - Panna Fleming zna nasz język. - Valori przytulił siostrze­ nicę. - Do rozpoczęcia lekcji możesz mówić po włosku. Georgia wyciągnęła rękę. - Dzień dobry, Alessandro. Miło mi cię poznać. Dziewczynka nieśmiało ujęła jej dłoń i grzecznie powie­ działa; - Witam panią serdecznie. - Teraz możemy iść do domu - orzekł Valori. W obszernym przedpokoju podłoga była z lśniącej mozaiki, a ściany pokryte zielonym jedwabiem i jasną boazerią. Olbrzy­ mie lustro w złoconej ramie odbijało bukiety kwiatów ustawio­ ne na marmurowych stolikach. Z bocznych drzwi wyszła skromnie ubrana kobieta, która powitała ich takim potokiem słów, że Georgia z trudem wyło­ wiła kilka wyrazów. - Elso, nie tak prędko. Panna Fleming wprawdzie zna nasz język, ale nie na tyle, żeby zrozumieć włoską lawinę słów. Kobieta roześmiała się i wolniej zapytała gościa, czy chce od razu pójść do swego pokoju. - Tak. Bardzo chętnie się odświeżę. - Georgia spojrzała na Valoriego. - Dziękuję, że mnie pan przywiózł. . Vałori złożył wytworny ukłon. - Przepraszam, że na początku panią wystraszyłem. - Wujku, jechałeś jak błyskawica? - Chciałem, ale panna Fleming bała się, więc musiałem zwolnić i dlatego nie przyjechaliśmy szybciej. - Przykro mi, że przeze mnie stracił pan tyle cennego czasu - rzekła Georgia chłodno i podała mu rękę. - Do widzenia. - Wujek teraz mieszka z nami. Georgia nie zdołała ukryć przykrego zaskoczenia. R S

21 - Nocowałem we Florencji, bo rano miałem tam ważną spra­ wę do załatwienia i zaszczyt przywiezienia pani tutaj. - Ciszej dodał: - Wczorajszy wieczór dał mi wiele do myślenia. - Panno Fleming - odezwała się Elsa - Franco już zaniósł walizki na górę. Proszę za mną. Weszły na drugie piętro. Georgii wyrwał się okrzyk zachwy­ tu, gdy zobaczyła dwupoziomowy pokój - przytulną bawialnię oraz sypialnię, do której wchodziło się po czterech stopniach. Na tapetach i dywanie był ten sam kwiatowy wzór. Przy biurku stały dwa fotele obite różowym aksamitem, a w sypialni łóżko przykryte białą, koronkową narzutą. Z okien rozciągał się widok niemal zapierający dech w piersi. Elsa przekręciła jedną miedzianą gałkę na ścianie i otworzyła szafę. Przekręciła drugą, informując: - Tu jest łazienka. Gdy pani będzie gotowa, proszę zejść, zaprowadzę panią do oranżerii. - Dziękuję. Ślicznie tutaj. Gdzie śpi Alessandra? - W pokoju obok, a Pina, jej niania, w następnym. Łazienka była wyłożona kremowym marmurem. Patrząc w lustro, Georgia zastanawiała sie, czy ma w twarzy coś, co może wywoływać niechęć obcego człowieka, ale niczego takiego nie znalazła. Elsa, która czekała na parterze, zaprowadziła ją do przestron­ nej oranżerii pełnej olbrzymich donic z egzotycznymi roślina­ mi. Na wiklinowych stołach leżały kolorowe czasopisma, a na fotelach barwne poduszki. Rolety były ściągnięte do połowy okien, więc panował tu półmrok, ale drzwi zostawiono otwarte i przez nie widać było zalany słońcem ogród. Valori wstał. Elsa zapytała, czy może podać herbatę, ale Georgia poprosiła o mocną kawę. Po wyjściu gospodyni zapad­ ło kłopotliwe milczenie. R S

22 - Proszę, niech pani siądzie - wreszcie odezwał się Valori. - Podoba się pani pokój? - Bardzo. Zaczęła chwalić meble i tapety, lecz przypomniała sobie, że o wszystkim decydowała zmarła pani domu, więc speszona spojrzała na klomb przed drzwiami. - Ogród jest wyjątkowo piękny. Czy mnie słuch nie myli i słyszę wodę? - Niedaleko płynie strumień, w którym są pstrągi. - Usta wykrzywił mu ironiczny uśmiech. - Bardzo pani spostrze­ gawcza. - Gdzie jest Alessa? - zapytała, aby zmienić temat. - Z Piną, która niańczy ją od kołyski. Obawiam się, że będzie pani potrzebna święta cierpliwość. Muszę uprzedzić, że moja siostrzenica ani nie chce uczyć się angielskiego, ani jechać z ojcem do Anglii. - Wiem, że signor Sardi chce, żeby nauczyła się języka przed wyjazdem do Londynu, ale czy naprawdę musi tam je­ chać? Nie mogłaby zostać tu z krewnymi? Przez twarz Va!oriego przemknął cień. - Siostra szwagra chętnie by ją wzięła, ale on nie chce na tyle miesięcy rozstawać się z córką. Dlatego mała musi jechać i tam chodzić do szkoły... - Zawahał się. - Marco uważa, że to jej dobrze zrobi, a i ja tak sądzę. - Rozumiem. - Pomyślała, że nie zanosi się na to, aby miała łatwe zadanie. Pan Sardi dał do zrozumienia, że ciepło i współ­ czucie okazywane dziecku są daleko ważniejsze niż nauka an­ gielskiego, a tymczasem okazało się, że dziewczynka musi opa­ nować język na tyle, aby radzić sobie w szkole. - Lubi pani dzieci? R S

25 - Tak. I zawsze chciałam być nauczycielką. - Uśmiechnęła się do gospodyni, która przyniosła pełną tacę. - Bardzo dzię­ kuję. Nalała kawy do dwóch filiżanek z cienkiej porcelany w kwiaty. Jedną podała Vałoriemu, do drugiej nasypała cukru i dolała śmietanki. Piła w milczeniu, nie starając się podtrzymać rozmowy. - Czy ukochanemu było bardzo przykro, że musi się z panią rozstać? Pytanie tak ją zaskoczyło, że zatrzęsła się jej ręka i niewiele brakowało, a rozlałaby kawę. Ostrożnie odstawiła filiżankę na stolik. - Wybaczy pan, ale chyba się przesłyszałam. - Chyba nie. Pytałem, czy ukochany miał coś przeciwko temu, że musi panią oddać pod moją opiekę? Niech pani nie udaje, że mnie nie rozumie. Proszę pamiętać, że widziałem państwa w samolocie i na kolacji. Zdziwiłem się, gdy mi po­ wiedziano, kim pani jest. Szwagier mówił, że nauczycielka, którą zaangażował, będzie wolna przez całe lato, bo jej narze­ czony jest w wojsku na Cyprze. Czy niespodziewanie dostał urlop? Georgia czuła, że ogarnia ją wściekłość. - Nie - odparła lodowatym tonem. - Mężczyzna, który to­ warzyszył mi w samolocie i na kolacji, jest moim szwagrem. Valori popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Czy to aby prawda? - Oczywiście! - Wobec tego współczuję pani siostrze... z powodu niewier­ nego męża i nieszczerej siostry. Zerwał się i niemal wybiegł do ogrodu. Georgia długo pa- R S

24 trzyła w ślad za nim, trzęsąc się ze złości. Opanowała się, gdy weszła nieśmiała, ciemnowłosa dziewczyna z Alessa, która podeszła do niej z poważną miną. - Proszę pani, wujek przeprasza, ale ma... - Pilną sprawę do załatwienia - podpowiedziała niania. Georgia odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się tak serdecznie, że młoda dziewczyna poczuła się mniej skrępowana. - Jesteś Pina, prawda? - Tak. Przepraszam panią, ale muszę iść do kuchni. Alessa patrzyła na gościa zbuntowanym wzrokiem. - Chciałam, żeby wujek został z nami... Już dzisiaj zacznie pani mnie uczyć? - Ależ nie. Myślałam, że najpierw oprowadzisz mnie po ogrodzie albo pokażesz swój pokój i zabawki. - Uśmiechnęła się łagodnie, - Na imię mi Georgia i wolałabym, żebyś nie zwra­ cała się do mnie per pani. - Georgia - powtórzyła dziewczynka. - Czy to angielskie imię? -. Chyba tak. Moja siostra ma na imię Charlotte, zamiast Charles... to Carlo po włosku... a ja jestem Georgia, zamiast George... po waszemu Giorgio... Mój ojciec chciał mieć synów... Urwała przerażona, ponieważ Alessa rzewnie się rozpłakała. Objęła ją i szeptem uspokajała, aż szloch ustał. .- Kochanie, czemu płakałaś?— spytała zmartwiona. - Mo­ żesz mi powiedzieć? - Mamusia miała... synka... ale oni... razem... poszli do nieba. - Załkała i chciała się odsunąć, ale po chwili znowu się przytuliła, na piersi nauczycielki szukając ukojenia. Georgia też była bliska łez. R S

- Wypłacz się, biedactwo. W głębi duszy była przerażona, gdyż nikt jej nie powiedział. że Maddalena Sardi zmarła przy porodzie i że tragedia miała miejsce niedawno. Długo trwało, zanim Alessa się uspokoiła. - Obie mamy przemoczone bluzki, więc musimy się prze­ brać - zadecydowała Georgia. - Poszukamy Piny, czy zaprowa­ dzisz mnie do swojego pokoju i pokażesz, gdzie są twoje rze­ czy? Po namyśle dziewczynka postanowiła, że pójdą bez Piny. Jej pokój był pomalowany na biało i różowo. W biblioteczce stały bajki i encyklopedie, a na półkach pod oknami leżały różne zabawki, łącznie z całą kolekcją lalek. - Ubrania są w tej szafie. Georgia pomogła jej zdjąć mokrą bluzkę i włożyć suchą. Potem zaprosiła do siebie. - Ciekawe, czy znajdzie się jakaś niespodzianka dla ciebie. - Niespodzianka? Dla mnie? - Może. - Wyjęła z torby prezent opakowany w kolorowy papier. - Proszę. To przyjechało prosto z Anglii dla Alessandry Sardi. Dziewczynka niecierpliwym gestem rozerwała papier i wy­ ciągnęła duże tekturowe pudło. Otworzyła je i klasnęła w ręce z radości. W pudle znajdowała się złotowłosa lalka w niebie­ skiej sukience, białych skarpetkach i bucikach. Obok niej leżała miniaturowa walizka. - W walizeczce są rzeczy na zmianę. Możesz lalkę przebrać w dwa inne stroje. Podoba ci się? Alessa kiwnęła głową i znowu klasnęła. - Jest śliczna, pani... Georgio. Przywiozła pani... przywio­ złaś ją z Anglii specjalnie dla mnie? R S

26 - Oczywiście. Patrzyła na dziecko zażenowana. Miała wyrzuty sumienia, że je przekupuje drogim prezentem, ale uznała, że to jednak był dobry pomysł. Lalka skutecznie osuszyła łzy, więc choćby dla­ tego warto było ją dać. Gdy zeszły do oranżerii, Alessa z dumą pokazała lalkę Pinie. - Będzie miała na imię Luisa i posadzę ją na miejscu wujka. - Zwróciła się do Elsy, wnoszącej pierwsze danie: - Wujek nie mógł zostać. Georgia uważała, że raczej nie chciał zostać, ale nic nie powiedziała. Ledwo zaczęły jeść porcini w cieście, usłyszały warkot sa­ mochodu. Wrócił Valori, który powiedział uradowanej siostrze­ nicy, że zmienił zdanie. - Doszedłem do wniosku, że jesteś ważniejsza od interesów. - Spojrzał na Georgię zimnym wzrokiem. - Chwilowo pomyli­ łem to, co ważne, z tym,, co nieistotne. Wyborny lunch bardzo im smakował. Z rozmową nie było kłopotu, ponieważ Alessa przez cały czas opowiadała o nowej lalce. W pewnym momencie Valori jej przerwał. - To wyjątkowo piękny prezent. Za dobrze ci się wiedzie, moja mała. - W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. -Dla­ czego mnie nie zapytałaś, co ci przywiozłem? - Tatuś mówi, że nie wolno - odparła dziewczynka poważ­ nie, lecz nie wytrzymała i ciszej zapytała: - Go mi wujek przy­ wiózł? Też lalkę? - Nie. I skoro dostałaś taki wspaniały podarunek od panny Fleming... - Panna Fleming ma na imię Georgia. Czy wujek też może mówić ci po imieniu? - zadała niewinne pytanie. R S

27 - Tak. - Georgia przesadnie słodko uśmiechnęła się do Va- loriego. - Oczywiście, jeśli panu to odpowiada. - To dla mnie wielki zaszczyt - odparł uprzejmie. - Alesso, co robisz po południu? - Nic. Pobawimy się w basenie? - Niestety, nie mogę, bo czekam na ważny telefon. - Pogła­ skał ją po policzku. - Może później, dziecino. - Jeśli chcesz, ja z tobą pójdę - zaproponowała Georgia. Dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem; jej wzrok mówił, że nie nadaje się na zastępcę wspaniałego wujka. - Umie pani... umiesz pływać? - spytała z ociąganiem. - Tak. A ty? - Nie. - Więc mogę cię nauczyć. Od razu dzisiaj, jeśli chcesz. Alessa zeskoczyła z krzesła. - Chcę... proszę. - Wzięła lalkę. - Chodź, Luisa, poszuka­ my Piny i się przebierzemy. Georgia wstała, z przymusem uśmiechając się do Valoriego. - Przepraszam. Na pewno niedługo się zobaczymy. Wolałaby uniknąć wszelkich kontaktów z nim, lecz skoro mieszkał w Villa Toscana, było oczywiste, że będą się spotykali. Westchnęła ze smutkiem. Żałowała, że najatrakcyjniejszy męż­ czyzna, jakiego w życiu spotkała, miał o niej złe mniemanie, bo posądził ją o to, że romansuje ze szwagrem. Postanowiła, że przy najbliższej okazji wyjaśni sprawę i to nie tylko ze względu na swą reputację. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że wzbudziła w kimś wrogie uczucia. Nie była do tego przyzwy­ czajona. R S

ROZDZIAŁ TRZECI Wspólna kąpiel także przyczyniła się do zdobycia serca Ales- sy. Basen z jednej strony był bardzo głęboki i dlatego zabronio­ no dziecku wchodzić, gdy w pobliżu nie ma nikogo z dorosłych. - Wolno mi wchodzić tylko z tatą albo wujkiem. Dziewczynka z przyjemnością zanurzyła się w wodzie. Pisz­ czała z radości, gdy Georgia ciągnęła ją za ręce, więc mogła unosić się na powierzchni. Po pewnym czasie Georgia powie­ działa: - Teraz przytrzymaj się poręczy i machaj nogami, o tak. Zaraz ci pokażę, jak ruszać rękami i nogami jednocześnie. - Przepłynęła kawałek stylem klasycznym, którego nauczono ją w szkole podstawowej. - Jesteś gotowa? Będę cię mocno trzy­ mać, a ty próbuj mnie naśladować. Nie bój się, nie puszczę cię. Lekcja pływania sprawiła przyjemność nawet Pinie, która jednak nie weszła do wody, lecz tylko się przyglądała. Po krót­ kiej zabawie z piłką w płytszym końcu basenu Georgia odpro­ wadziła Alessę do Piny. Speszyła się, gdy kątem oka dostrzegła, że z domu wyszedł Valori w spodenkach kąpielowych. Zanur­ kował na drugim końcu, błyskawicznie przepłynął basen i stanął obok niej. - Obserwowałem lekcję przez okno i muszę przyznać, że świetnie pani sobie radzi. W jego obecności Georgia czuła się nieswojo i zapominała, R S