Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

George Catherine - W słońcu Toskanii

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :730.9 KB
Rozszerzenie:pdf

George Catherine - W słońcu Toskanii.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Catherine George W słońcu Toskanii

ROZDZIAŁ PIERWSZY Atmosfera w całym Cardiff była jak naelektryzowana. Alicia Cross z dreszczem na plecach dołączyła do walijskich fanów rugby, których tysiące napływały na Stadion Millenium. Wygrana z Włochami byłaby kolejnym krokiem w stronę zdobycia wielkiego szlema w Pucharze Sześciu Narodów – zwycięstwa nad pięcioma pozostałymi druzynami. Dotychczas Walia miała tyle samo zwycięstw co Anglia. Po kilku tygodniach wytęzonej pracy przy organizacji przyjęć i konferencji prasowych Alicia wybłagała wolne popołudnie, by obejrzeć mecz z przyjaciółmi. Musiała wcześniej dopilnować organizacji lunchu dla sponsorów na stadionie oraz zajrzeć do hotelu w Cardiff Bay, gdzie miał się odbyć bankiet po meczu, teraz jednak była juz wolna. Wpośpiechu zmierzając na swoje miejsce na trybunach, omal nie zderzyła się z jakimś męzczyzną, który stanął tuz przed nią, zagradzając jej drogę. Otworzyła usta, by przeprosić, ale zaraz pobladła i znów je zamknęła. Nim zdązyła rzucić się do ucieczki, męzczyzna pochwycił ją za rękę i powiedział głosem, od którego przeszedł ją dreszcz: – Alicia!

Z mocno bijącym sercem podniosła wzrok na przystojną twarz człowieka, który kiedyś zmienił jej dziewczęce marzenia w koszmary. Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, skryte pod cięzkimi powiekami, po czym wyrwała rękę i obróciła się na pięcie, ale Francesco da Luca tym razem pochwycił ją za łokieć. – Alicia, zaczekaj! Muszę z tobą porozmawiać. Znaleźli się w samym środku kolejnej fali kibiców przepychających się przez kołowroty. Alicia usłyszała stłumione przekleństwo i Francesco puścił ją wreszcie. – Tylko nie myśl, ze mi uciekniesz! W jego głosie zabrzmiała groźba. Alicia pobiegła za gromadą kibiców i na łeb na szyję rzuciła się w dół po stromych schodach. Na jej widok Gareth Davies poderwał się z fotela tuz przy przejściu. – Powoli, bo skręcisz sobie kark! – zawołał, chwytając ją za rękę. – Gdzieś ty była? – ozywiła się jego siostra Meg. – Zaraz wyjdą na boisko. Hej, co się dzieje? – dodała na widok twarzy przyjaciółki. – Bardzo się spieszyłam – mruknęła Alicia, zajmując miejsce pomiędzy nimi. – Cześć, Rhys! – uśmiechnęła się do męza Meg, który siedział o jeden fotel dalej. – Dobrze się czujesz? – dopytywał się zaniepokojony Gareth, ale odpowiedź Alicii utonęła we wrzawie, jaką podnieśli włoscy kibice, gdy ich druzyna wybiegła na boisko. Po chwili z tunelu wyprowadzono słynnego barana Billy’ego Walesa, maskotkę walijskiej druzyny, i teraz juz cały stadion wybuchnął entuzjazmem. Kapitan

Walijczyków, trzymając za rękę drobnego chłopca w czerwonej koszulce, poprowadził swoją druzynę na środek boiska. Uśmiechnięty ksiązę Walii przeszedł wzdłuz˙ szeregu graczy, ściskając ich dłonie, i mówiąc kilka słów, po czym wrócił do lozy. Orkiestra gwardzistów walijskich odegrała hymny obydwu krajów, po czym odmaszerowała wśród wiwatów, sędzia dmuchnął w gwizdek, piłka poleciała w powietrze i podniecenie tłumu sięgnęło szczytu. Alicia krzyczała wraz ze wszystkimi, gdy długie podanie od walijskiego łącznika młyna rozpoczęło rajd przez całe boisko. Publiczność wstała. Walijscy atakujący rzucili się w stronę linii, unikając szarz włoskich przeciwników i podając sobie piłkę z rąk do rąk. Wrzawa publiczności przeszła w gorączkowe crescendo, gdy szybki jak błyskawica walijski skrzydłowy przechwycił ostatnie podanie od obrońcy, przemknął pomiędzy ścigającymi go obrońcami włoskimi i rzucił się za linię, by zdobyć przyłozenie. Alicia krzyczała jak szalona. Wrzawa na chwilę przycichła, po czym znów się wzmogła, gdy łącznik ataku podwyzszył wynik, przerzucając piłkę nad poprzeczką, równo pomiędzy słupkami. Alicia z radością uścisnęła Meg, ale jakaś część jej umysłu wciąz była odrętwiała po spotkaniu z Franceskiem. Przewidywała, ze on moze przyjechać do Cardiff, by kibicować swej druzynie w tak waznym meczu, ale niestety, wzięcie wolnego dnia w pracy w tak gorącym okresie nie wchodziło w rachubę. Jak miałaby to wyjaśnić swoim szefom? Nikt ze znajomych nie wiedział, ze ją coś łączyło z byłym włoskim rugbistą.

Wkońcu rozległ się ostatni gwizdek obwieszczający zwycięstwo Walijczyków i tłum oszalał. Rozradowani gracze pozdrawiali kibiców. Nikt nie ruszał się z miejsc. – To fantastyczny wynik, ale muszę juz iść. Obowiązki wzywają – westchnęła Alicia, podnosząc się. –Wy jeszcze zostańcie. Spotkamy się jutro na lunchu. Ucałowała Meg i ruszyła do wyjścia, przedzierając się między grupami wiwatujących kibiców, uśmiech jednak zniknął z jej twarzy, gdy tuz przy bramie stadionu zauwazyła elegancką postać w płaszczu przeciwdeszczowym. Poczuła pokusę, by odwrócić się i uciec z powrotem do przyjaciół, ale tylko usztywniła plecy i uniosła wyz˙ej głowę, ignorując dłoń, którą Francesco do niej wyciągnął. Szła za nim w lodowatym milczeniu. Otworzył duzy, czarny parasol i otoczył ją ramieniem. – Musimy porozmawiać – rzekł w końcu, pochylając się do jej ucha. – Nie – odparła gładko. – Rozumiem przyczyny twojej wrogości. Dobrze wiesz, ze wielokrotnie próbowałem się z tobą skontaktować, ale nie odpowiadałaś na moje telefony i odsyłałaś nieotwarte listy. Twoja matka tez nie chciała mi nic powiedzieć. – Oczywiście, sama jej tego zabroniłam. A poza tym juz dawno wyprowadziła się z Blake Street. Francesco odciągnął ją na bok, by uniknąć maszerujących chodnikiem tłumów. – Dio, tu nie da się rozmawiać. Chodź ze mną do hotelu!

– Chyba śnisz! – oburzyła się, odpychając jego ramię. – Śnię tylko o tobie – odparował, patrząc jej w oczy. – Poczułem nadzieję, gdy w końcu dostałem od ciebie list. Ale to były tylko condoglianze z powodu śmierci mojej matki. – Wysłałam je tylko dlatego, ze moja matka na to nalegała. – Czy tak bardzo mnie nienawidzisz? – zapytał i jego twarz pociemniała. Alicia uśmiechnęła się z politowaniem. – Zupełnie nic juz do ciebie nie czuję, Francesco. A ta rozmowa – przypuszczam, ze chcesz rozwodu? Po tylu latach nie potrzebujesz mojej zgody, chyba ze w twoim kraju prawo stanowi inaczej. Ale zeby cię uspokoić, nie chcę od ciebie niczego, więc mozesz działać śmiało! Podpiszę wszelkie papiery, jakie mi przedstawisz. Jeśli o mnie chodzi, jesteś wolnym człowiekiem. Francesco powoli potrząsnął głową. – Ty i ja wzięliśmy ślub przy ołtarzu, wobec Boga. Wciąz jesteś moją zoną, Alicio, a ja wciąz jestem twoim męzem. – Tylko na papierze. Jako panna młoda nie spełniłam twoich wymagań. Okazałeś mi to wystarczająco jasno. Z pewnością mozesz uzyskać anulowanie małzeństwa. – Miałbym wystawić nasze prywatne sprawy na widok publiczny? – Potrząsnął głową i wsunął się głębiej pod osłonę parasola. – Po tylu latach wątpię, byś wciąz była dziewicą. A jeśli nią nie jesteś – wzruszył

ramionami – to nie ma zadnego dowodu, ze nasze małzeństwo nie zostało skonsumowane. W oczach Alicii błysnęła niechęć. – To twój problem, Francesco, nie mój. Nie mam zamiaru znów wychodzić za mąz. Obecnie wystarczają mi luźniejsze związki. – Spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się ze znudzeniem. – To fascynujący temat, ale muszę juz iść. Francesco puścił ją tak gwałtownie, ze straciła równowagę. – Va Bene. Rób to, co potrafisz najlepiej – uciekaj! Zadna miazdząca riposta nie przyszła jej do głowy, więc po prostu obróciła się na pięcie i zostawiła go na ulicy. Obejrzała się raz, zeby sprawdzić, czy on wciąz za nią patrzy, ale wysoka sylwetka w długim, czarnym płaszczu juz zniknęła – a wraz z nią zniknął dobry nastrój Alicii. Próbowała zapomnieć o tym spotkaniu, przygotowując się do wieczornego bankietu. Juz dawno opanowała tę rutynę do najdrobniejszego szczegółu. Sprawnie przekształciła burzę niesfornych włosów wgładką, lśniącą powierzchnię, związała je w skomplikowany węzeł i zajęła się twarzą. Działała jak automat, spojrzenie miała nieobecne, a myśli zajęte wspomnieniami dnia, gdy spotkała Francesca po raz pierwszy. Wdniu swoich osiemnastych urodzin, zupełnie nieświadoma, ze jej zycie ma się zmienić na zawsze, Alicia wybrała się samotnie na zwiedzanie Florencji. Był to pierwszy dzień jej wakacji. Zaopatrzona w plan miasta wędrowała starymi uliczkami o fascynujących

nazwach i bardzo z siebie zadowolona dotarła w końcu na Piazza della Signoria. Z oczami błyszczącymi z podniecenia przecisnęła się przez tłum pomiędzy chmarami gołębi, podziwiając widoki znane z albumów i telewizji, ale przede wszystkim z jej ulubionego filmu Pokój z widokiem. Starając się zapamiętać kazdy szczegół, ruszyła wstronę słynnej Caffe Rivoire. Jakaś para idąca przed nią zatrzymała się raptownie pośrodku chodnika i zaczęła się całować. Próbując ich wyminąć, Alicia zrobiła gwałtowny unik, którego nie powstydziłby się zaden rugbista, i upuściła przy tym torbę. Zanurkowała za nią w panice, z takim impetem, ze jedynie doskonały refleks męzczyzny, z którym się zderzyła, ochronił ją przed upadkiem na twarz. – Mi dispiace! – powiedział męski głos i czyjeś dłonie przytrzymały ją mocno. Zarumieniona z zazenowania, podniosła wzrok na oliwkową twarz otoczoną kędzierzawymi, czarnymi włosami – twarz męzczyzny, którego fotografia wisiała na ścianie jej sypialni. Wszystkie włoskie zdania, których zdołała się do tej pory nauczyć, wyparowały jej z pamięci. Patrzyła na niego jak zaczarowana. – Bardzo przepraszam, to była moja wina – wyjąkała w końcu po angielsku. Męzczyzna uśmiechnął się. – Ach! Jest pani Angielką, piccola. Czy coś się pani stało? – Nie – wykrztusiła przez zaciśnięte gardło. – Ale jest pani bardzo zdenerwowana. Powinna się pani napić czegoś zimnego – rzekł stanowczo. – Pozwoli pani, ze się przedstawię. Francesco da Luca.

Czy to się działo naprawdę? Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. – Bardzo mi miło. Nazywam się Alicia Cross. W cieniu markizy przy stoliku stojącym na zewnątrz Rivoire zdjęła okulary przeciwsłoneczne i nowiutką białą czapeczkę z daszkiem i zapytała z nieśmiałym uśmiechem, czy zamiast zimnego napoju mogłaby zamówić gorącą czekoladę. – Słyszałam, ze to specjalność tego miejsca. Właśnie tu szłam, kiedy wpadłam na pana. – A więc przyjechała pani do Florencji na wakacje? – Tak. – Sama? W tak młodym wieku? – Nie. Przyjechałam tu z przyjaciółką, ale Megan źle zniosła podróz samolotem i wolała dzisiaj zostać w hotelu. Uparła się jednak, ze powinnam wyjść do miasta i zobaczyć je bez niej. Przed wyjściem udzieliła mi całego mnóstwa dobrych rad. – Mogę się domyślić – uśmiechnął się Luca. – Z pewnością radziła, zeby nie rozmawiała pani z obcymi. W policzkach Alicii ukazały się dołeczki. – Owszem, to był pierwszy punkt na liście. – Napotkała pełne napięcia spojrzenie Luki i jej uśmiech zbladł. – Przepraszam, nie chciałam pana urazić. – Nie czuję się urazony. Podziwiam pani fossetti. Alicia nie znała tego słowa, ale była pewna, ze chodzi o piegi. – Nie cierpię ich – powiedziała z pasją. Francesco pochylił się nad stolikiem.

– Dlaczego ich pani nie cierpi? Są czarujące. – Nie dla mnie – westchnęła z rezygnacją. – Próbowałam juz wszystkiego, by się ich pozbyć, ale nic nie działa. Luca zmarszczył brwi. – Chyba mamy tu problem językowy. Proszę się do mnie jeszcze raz uśmiechnąć, per favore. Usłuchała i zrozumiała, ze on ma na myśli dołeczki w policzkach, za którymi tez˙ nie przepadała. – Myślałam, ze chodzi panu o piegi. – One tez są czarujące – stwierdził z wielką powagą. Nie była pewna, co odpowiedzieć, totez skupiła się na czekoladzie, która przypominała płynne złoto, jednocześnie zastanawiając się nad swoim niesłychanym szczęściem. Oto w końcu znalazła się we Florencji, na słynnym placu pełnym rzeźb i wspaniałej architektury, a do tego – choć wciąz nie mogła w to uwierzyć – w towarzystwie samego Francesca da Luki! – O czym myślisz? – zapytał w końcu. – Bardzo dobrze mówi pan po angielsku. – Grazie, ale proszę, nazywaj mnie Francesco. A mówię po angielsku, bo to bardzo się przydaje w mojej pracy. Jego sportowa kariera trwała tak krótko, ze Alicia nie zdązyła się wówczas dowiedzieć niczego o jego zyciu prywatnym. – Czym się zajmujesz? – zapytała teraz i oblała się rumieńcem. – Przepraszam, nie musisz odpowiadać. Francesco z rozbawieniem potrząsnął głową. – A który męzczyzna nie lubi mówić o sobie?

– Odchylił się na krześle i z wielkim zadowoleniem zaspokoił jej ciekawość. – Studiowałem prawo, ale nie pracuję jako prawnik, choć wiedza zdobyta na studiach bardzo mi się przydaje. – Wzruszył ramionami. – Moje zycie to wino, oliwki i marmur, a takze odpowiedzialność. A ty wciąz chodzisz do szkoły? – Skończyłam szkołę w zeszłym tygodniu – rzekła szczerze. – Jestem świezo po egzaminach. Jeśli moje oceny okazą się wystarczająco dobre, to w październiku zacznę studia na uniwersytecie. – To znaczy, ze jesteś starsza, niz sądziłem. Ile właściwie masz lat, Alicio? – Osiemnaście. – Zawahała się, po czym dodała, znów pokazując dołeczki w policzkach: – Dzisiaj są moje urodziny. Francesco szeroko otworzył oczy i Alicia dopiero teraz zauwazyła, ze miały one zielononiebieski kolor, zupełnie nieoczekiwany w oliwkowej twarzy. – Dzisiaj są twoje urodziny? – wykrzyknął. – Buon compleanno! – Dziękuję. – Zamiast czekolady powinniśmy wypić szampana, by to uczcić. Skoro juz jesteś dorosła, to wolno ci pić szampana, prawda? – Czy będziesz się śmiał, jeśli powiem, ze nie przepadam za szampanem? – Nie, nie będę. Zapadło milczenie. Luca nie spuszczał z niej wzroku. Alicia wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. W końcu zamrugała i wyznała: – Prawdę mówiąc, wiem, kim jesteś.

Skinął głową z uśmiechem. – Przeciez powiedziałem ci, jak się nazywam. – Nie o to mi chodzi. Widziałam cię kiedyś, jak grałeś w rugby. – Davverro?! – wykrzyknął z zaskoczeniem. Skinęła głową i podała mu nazwę turnieju, w którym brał udział. – Prawie nikt juz o tym nie pamięta. Wkrótce potem odniosłem kontuzję i juz nigdy nie wróciłem do gry na tak wysokim poziomie. – Potrząsnął głową z zadziwieniem. – Byłaś wtedy jeszcze dzieckiem, a w dodatku dziewczynką, dlatego mnie to dziwi. – Dziwi cię, ze cię pamiętam, czy ze dziewczynka moze się interesować rugby? – Jedno i drugie. Czy twój ojciec grał w rugby? – Nie wiem. Nigdy go nie poznałam. – Alicia z opóźnieniem ugryzła się w język. – Mi dispiace – skrzywił się Francesco. Wzruszyła ramionami. – Oglądam mecze, bo ojciec mojej przyjaciółki i jej brat są fanami rugby. Najpierw oglądałam razem z Meg szkolne mecze Garetha, potem jego występy klubowe. Kiedyś nawet zdobył dla nas bilety na międzynarodowe spotkanie na stadionie Millenium wCardiff. – To imponujący stadion – zgodził się Francesco. – Oglądałem tam mecz Walia–Włochy. – Brakuje ci gry? – Tak. Ale nie mam teraz czasu na sport. Czasem tylko obejrzę coś w telewizji. Czy taka fanka rugby jak ty będzie na mnie patrzeć z niechęcią, jeśli przyznam,

ze kibicuję równiez Fiorentino, miejscowej druzynie piłkarskiej? Alicia z uśmiechem potrząsnęła głową. Zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, ze siedzą tu juz dość długo. Z westchnieniem załozyła ciemne okulary i nasunęła czapeczkę na czoło. – Muszę juz wracać. Dziękuję za czekoladę. Byłeś bardzo miły. Francesco podniósł się szybko. – Gdzie mieszkasz? Podała mu nazwę hoteliku w spokojnej dzielnicy, dość daleko od centrum. – Przyjaciółka mamy poleciła nam ten hotel. – Bene. Odprowadzę cię. Muszę dopilnować, zebyś wróciła bezpiecznie. Wcześniej droga do Piazza della Signoria wydawała jej się dość długa, ale teraz czas mijał zbyt szybko. Opowiadała o swoich planach na wakacje z wrazeniem, ze zna go od lat. Przed hotelem wyciągnęła do niego rękę. – Dziękuję raz jeszcze. To była dla mnie wielka przyjemność i niesłychany zbieg okoliczności, ze cię poznałam. Była zachwycona, gdy Francesco ucałował jej dłoń. – Dla mnie równiez była to wielka przyjemność. Mam nadzieję, ze twoja przyjaciółka czuje się juz dobrze. Arrivederci. Weszła do windy wciąz z wrazeniem, ze śni. Wjechała na piętro i pospiesznie zastukała do drzwi pokoju. Megan otworzyła, półprzytomnie mrugając powiekami.

– Przepraszam, ze cię obudziłam. – Wcześnie wróciłaś. – Martwiłam się o ciebie. Jak się czujesz? – Słabo, ale juz przestałam wymiotować. Do jutra wszystko będzie w porządku. Ale co z tego? – westchnęła Meg. – Urodziny masz przeciez dzisiaj. – Będziemy świętować jutro. Połóz się teraz. Meg posłusznie wróciła do łózka i opadła na poduszki. – Opowiedz mi, co widziałaś, Lally. – Bez problemu znalazłam Piazza della Signoria. To niedaleko stąd. Wygląda jeszcze wspanialej, niz sądziłam, zupełnie jak galeria rzeźb na wolnym powietrzu. Rzuciłam okiem na Palazzo Vecchio, ale nie weszłam do środka. Potem obejrzałam fontannę Neptuna, kopię Dawida i posągi w Loggia dei Lanzi. Porwanie Sabinek jest bardzo realistyczne – dodała Alicia z nabozną czcią. – Ale najbardziej podobał mi się Perseusz trzymający odciętą głowę Meduzy. – Nie mogę się juz doczekać, kiedy sama to zobaczę. Wpadłaś potem do Rivoire na urodzinową gorącą czekoladę? – Coś w tym rodzaju. – Co to znaczy: coś w tym rodzaju? Alicia wzięła głęboki oddech i w jej oczach zabłysło podniecenie. – Nie zgadniesz, kogo spotkałam. Megan szeroko otworzyła oczy. – Tak od razu? Ledwie wypuściłaś się sama do miasta? Kogo? Alicia dramatycznie opisała przygodę z torebką

i męzczyznę, który przyszedł jej na pomoc.Meg prychnęła. – Chcesz powiedzieć, ze pomimo moich ostrzezeń pozwoliłaś, zeby ktoś cię podrywał? – Tak, mamusiu! – Czy to był Włoch? – A jak myślisz? Spodziewałaś się kogoś z Cardiff? – Dołeczki w policzkach Alicii pogłębiły się. – Siedzisz wygodnie, kochana? Bo powiem coś, w co zapewne nie uwierzysz. To był Francesco da Luca. Meg patrzyła na nią z otwartymi ustami. – Ten włoski skrzydłowy z twojej galerii rugby?! – We własnej osobie. – Alicia połozyła rękę na sercu. – Obiekt moich dziewczęcych westchnień. – Powiedziałaś mu to? – Jasne, ze nie! Ale przyznałam się, ze jestem fanką rugby. – I co było dalej? – Uparł się, ze kupi mi coś do picia. Poprosiłam o czekoladę i usiedliśmy przy stoliku przed Rivoire. Rozmawialiśmy, a potem odprowadził mnie do hotelu. Chyba to opatrzność sprawiła, ze potknęłam się akurat przed nim. – Ana mnie zesłała chorobę, zebyś poszła do miasta sama – dodała Meg dramatycznie ponurym tonem. – Ale bardzo się cieszę, ze w dniu urodzin spotkało cię coś tak miłego. – Mama nigdy mi nie uwierzy. – Moja tez nie. – Meg ziewnęła szeroko. – Posłuchaj, ja jeszcze nie mogę nic zjeść, ale ty na pewno jesteś głodna.

– Nie. Nasyciłam się tą czekoladą, a ty wciąz wyglądasz na zmęczoną, więc prześpij się. Ja poczytam sobie na tarasie. – Alicia sięgnęła po ksiązkę. – Cóz za rozkosz, zwykła powieść zamiast podręczników! Spróbuj się zdrzemnąć, porozmawiamy później. Ale gdy w końcu usiadła pod parasolem, wciąz była zbyt podekscytowana, by skupić się na powieści. Oparła się na krześle, przymknęła oczy i zaczęła wspominać kazdą chwilę spotkania z Franceskiem. W końcu przestała udawać, ze czyta, i wróciła do pokoju. Stolik zawalony był kwiatami. – Właśnie miałam cię zawołać. Przed chwilą je przyniesiono – wyjaśniła Meg. – Ten bukiet goździków jest dla mnie. Na karteczce napisano, ze to z zyczeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Ale róze są dla panny Alicii Cross. Róze były kremowe, na wpół rozwinięte. Na dołączonym bileciku wypisane były zyczenia urodzinowe oraz pytanie, czy panna Alicia Cross i jej przyjaciółka zechciałyby zaszczycić Francesca da Lukę swoim towarzystwem przy kolacji. Jeśli tak, wyzej wymieniony przyjdzie po nie o ósmej wieczorem. – Czy zechcemy zaszczycić go swoim towarzystwem? Fantastycznie! Przepraszam za wścibstwo, ale musiałam przeczytać, co napisał. – Oczy Meg błyszczały w bladej twarzy. – Wyciągaj wieczorową sukienkę! – Jeszcze czego! Nie zostawię cię tu znów samej – oburzyła się Alicia. – Gdy Francesco przyjdzie, ładnie mu podziękuję i wyjaśnię, ze jeszcze nie czujesz się dobrze. Moze innym razem.

– Czyś ty zwariowała?! Nie będzie innego razu! – Meg pociągnęła Alicię na łózko. – Lally, to jedyna szansa, skorzystaj z niej! Ajeśli masz jakieś wątpliwości, to zadzwoń najpierw do mamy i zapytaj, co ona o tym myśli. – Nie zadzwonię, bo ona na pewno mi zabroni. – Naprawdę nie chcesz iść z Franceskiem na kolację? – Pewnie ze chcę.Załuję tylko, ze ty nie czujesz się dobrze. – Ja tez załuję. Ale wyglądam okropnie i niedobrze mi się robi na samą myśl o jedzeniu. Powiedz mu, ze bardzo mi przykro z tego powodu. – Megan poklepała ją po dłoni. – Zamów mi jakąś herbatę, a potem leć pod prysznic, ubierz się ładnie i przygotuj do wyjścia. Wciąz protestując, Alicia zmusiła Meg do zjedzenia tosta, w końcu jednak poddała się i zaczęła przygotowania. – Bron kazała mi zapakować sukienkę, którą kupiła mi w prezencie. Chyba ją dzisiaj włozę. – Oczywiście. Ten kawowy odcień dobrze na tobie wygląda. Subtelnie i ładnie. – Chciałam, zeby Bron kupiła mi coś czarnego i bez ramiączek, ale nie zgodziła się – westchnęła Alicia. Naraz zadrzała i odwiesiła sukienkę z powrotem do szafy. – Wiesz co, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Chyba raczej zostanę tu z tobą. – Bzdury! Do końca zycia będziesz tego załować. Rusz się! Włóz tę bieliznę, którą dostałaś ode mnie, i zrób makijaz, a ja ci pomogę ułozyć włosy. Przez całe zycie Alicia pragnęła mieć długie, ciem-

ne włosy, takie jak Meg. Zeby jakoś zapanować na swoimi rudymi kędziorami, zwykle splatała je w gruby warkocz, ale tym razem Meg ułozyła je w luźne fale opadające na ramiona. – Świetnie wyglądasz. Wkładaj sukienkę, a ja idę umierać. – Wzdychając z ulgą, wróciła do łózka. – Pospiesz się. I weź te nowe buty. – Mam nadzieję, ze nie będę musiała iść w nich daleko – skrzywiła się Alicia. Wrzuciła kilka drobiazgów domałej torebki i zapięła na ręku złotą bransoletkę, którą dostała od rodziców Meg. – Na pewno chcesz tu zostać sama? Gdyby coś, to mozesz do mnie zadzwonić. – Nie będę cię potrzebować. Poczytam sobie albo pooglądam telewizję. – Meg uśmiechnęła się do niej zachęcająco. – Rany boskie, idź juz i baw się dobrze! Wwindzie Alicię ogarnął przypływ paniki. Pomyślała, ze jeśli pokaze się sama, to Francesco moze niewłaściwie to zrozumieć. W końcu nic o niej nie wiedział. Moze pomyśli, ze Alicia przywykła do takich sytuacji? Tymczasem jej znajomości z chłopcami ograniczały się do brata Meg i jego przyjaciół, którzy traktowali ją jak piegowatego dzieciaka. Serce podeszło jej do gardła, gdy Francesco wszedł do holu. Elegancki, w lnianym garniturze, wyglądał jak ucieleśnienie marzeń kazdej dziewczyny. Musiała się uszczypnąć, by się upewnić, ze nie śni. – Buona sera – powiedział, biorąc ją za rękę. – Pięknie wyglądasz. Odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem. – Meg i ja bardzo dziękujemy ci za kwiaty, ale obawiam się, ze jest pewien problem...

– Nie mozesz zjeść ze mną kolacji? – zapytał szybko i jego uśmiech zgasł. – Meg nie czuje się jeszcze wystarczająco dobrze, by pójść z nami. – Popatrzyła na niego niepewnie. – Czy masz coś przeciwko temu, ze pójdę sama? – Doskonale. To dla mnie wielki zaszczyt, ze mogę świętować z tobą twoje urodziny. – Wyjął telefon z kieszeni. – Zadzwonię do restauracji. Zjemy kolację w Santa Croce. Dotrzesz tam w tych butach? Skinęła głową. Nie odstraszała jej nawet perspektywa, ze następnego dnia będzie miała pęcherze. Noc była ciepła i gwiaździsta. Florencja po zmierzchu pulsowała zyciem i światłami. Wszędzie słychać było jazgot skuterów i szum samochodów. Przeszli przez Piazza della Signoria, wciąz pełen ludzi siedzących przy stolikach przed restauracjami. Pośrodku placu majaczyła srebrzysta sylwetka Neptuna w otoczeniu nimf, ale wzrok Alicii natychmiast powędrował w stronę Loggia dei Lanzi, gdzie Perseusz dumnie unosił swoje trofeum. – Podoba ci się ten posąg? – zapytał Francesco. – Wszystko mi się tu podoba. Długo czekałam na te wakacje i obawiałam się, ze mogę się rozczarować, ale twoje miasto jest jeszcze piękniejsze, niz sądziłam. – Jest piękne – zgodził się. – Ale to nie jest moje miasto. Przyjechałem tu tylko na kilka dni w interesach. Mieszkam w Montedaluce. Minęli rozświetloną fasadę kościoła Santa Croce i zatrzymali się przed zabytkowym palazzo, w którym mieściła się restauracja. Naraz Alicia uświadomiła sobie, ze Francesco moze mieć zonę i rodzinę.

– Coś cię martwi – zauwazył swoim powolnym, starannym angielskim, który od początku wzbudził w niej zdziwienie. Spodziewałaby się raczej, ze jako Włoch będzie mówił szybko, machając przy tym rękami. Jednak Francesco da Luca miał w sobie wewnętrzny spokój, który ją fascynował. – Co to takiego, Alicio? Zebrała się na odwagę. – Czy jesteś zonaty? – Ach, rozumiem. A co by było, gdybym powiedział, ze tak? – zapytał z rozbawieniem. – Wróciłabym prosto do hotelu. – I nie zjadłabyś urodzinowej kolacji? – uśmiechnął się. –Wtakim razie dobrze się składa, cara, ze nie jestem zonaty. – Wyciągnął do niej rękę. – Nie mam zony, nie mam tez fidanzata. – Co to takiego? – Narzeczona. Gdybym miał jedno lub drugie, to nigdzie bym cię nie zapraszał. Elegancka recepcjonistka poprowadziła ich do podwyzszenia na samym końcu sali, gdzie stało kilka dwuosobowych stolików. Alicia z zachwytem rozglądała się dokoła. Zwyblakłych freskówna ścianach spoglądały na nią surowe twarze średniowiecznych rycerzy, konie stające dęba i charty. Migotanie świec nadawało wszystkimtympostaciompozory ruchu. Gdy Francesco odsunął przed nią krzesło,Aliciawpatrzyła sięwtalerz, na którym lezała pojedyncza kremowa róza. – Długo ją wybierałem – wyjaśnił z oczami błyszczącymi w blasku świec. – Płatki mają dokładnie tę samą barwę co twoja skóra. – Dziękuję. To fantastyczny prezent na urodziny.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Kelner napełnił kieliszki. – Allora, nawet jeśli nie lubisz szampana, to musisz wypić choć łyk, z˙eby uczcić ten dzień. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Alicio! Z uśmiechem podniosła kieliszek do ust. – Jest doskonały – powiedziała ze zdziwieniem. – Cieszę się, ze ci smakuje. A teraz powiedz, co chciałabyś zjeść? Spojrzała na menu. – Pomozesz mi wybrać? – Co tylko zechcesz, cara. Jedli antipasti i rozpływającą się w ustach jagnięcinę z karczochami, Alicia jednak była tak przejęta, ze prawie nie czuła smaku jedzenia. – Gdzie chodziłaś do szkoły? – zapytał Francesco. – To była szkoła zakonna – przyznała z niechęcią. – Gdy siostry usłyszały, ze wybieramy się do Florencji, powiedziały, ze musimy odwiedzić Santa Croce, ale chodziło im o kościół, nie o restaurację. – Jesteś katoliczką? – Tak. A ty? Skinął głową. – Ale nie tak zarliwym, jak zyczyłaby sobie moja matka. – Ja tez nie jestem tak mocno wierząca jak Bron. – Bron? – Moja mama. Bronwen Cross. Mówiłam ci, ze nigdy nie poznałam mojego ojca. A czy twój ojciec jeszcze zyje? W oczach Francesco pojawił się cień.

– Nie. Moi rodzice późno się pobrali. Alicia dotknęła jego dłoni. – Tak mi przykro. Masz jakieś rodzeństwo? – Nie. – Więc twoja matka ma tylko ciebie. – Davverro – rzekł cięzko, po czym uśmiechnął się i zmienił temat. – Zaproponowałbym ci jeszcze szampana, ale moze lepiej będzie, jeśli ograniczysz się do jednego kieliszka. – Z pewnością tak – zgodziła się i z westchnieniem zerknęła na zegarek. – To był cudowny wieczór, Francesco, ale muszę wracać do Meg. Gdy zblizali się do hotelu, Francesco zatrzymał ją w cieniu spokojnej uliczki. – Jutro przez cały dzień będę zajęty, ale czy wieczorem zechciałabyś znów wybrać się ze mną na kolację? Oczywiście twoja przyjaciółka tez, jeśli juz poczuje się lepiej. – Uśmiechnął się na widok jej zaskoczenia. – Proszę, zgódź się. – Muszę najpierw zapytać Meg – odrzekła z wahaniem, starając się ukryć entuzjazm. – Czy masz telefonino? Telefon komórkowy? Skinęła głową. – Dostałam od brata Meg na urodziny. – Daj mi go, zapiszę ci mój numer. Allora – dodał z satysfakcją, gdy skończył. – Teraz będziemy w kontakcie. Chociaz istnieją jeszcze inne sposoby komunikacji, Alicio. A najprzyjemniejszym jest pocałunek z zyczeniami szczęśliwych urodzin. – Bardzo delikatnie pociągnął ją w ramiona. – Przechodniów tutaj nie zdziwi widok całującej się pary.

Stała w jego ramionach zupełnie nieruchomo. Miała wcześniej nadzieję, ze Francesco ją pocałuje, marzyła o tym często w przeszłości, gdy usypiała, patrząc na jego fotografię, i gdy to się stało, zabrakło jej tchu. Po dłuzszej chwili Francesco podniósł głowę. – Mi dispiace – rzekł z wysiłkiem. – Nie sądziłem, ze... – Ja tez nie. – Alicia wzięła głęboki oddech. – Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie całował. Francesco uśmiechnął się z nieskrywanym tryumfem i pocałował ją jeszcze raz. – Jestem tobą oczarowany, Alicio. Przyjdę po was jutro wieczorem. – Jeszcze się przeciez nie zgodziłam – zaprotestowała. – To zgódź się teraz, tesoro. Powiedz: tak, Francesco, z wielką przyjemnością znów zjem z tobą kolację. Alicia zebrała resztki siły woli. – Zadzwoń jutro. Powiem ci, czy Meg się zgodziła. – Va bene. – Wziął ją za rękę i poprowadził do hotelu. – A domani – rzekł oficjalnie i zaczekał, az drzwi windy zamkną się za nią.

ROZDZIAŁ DRUGI Francesco zadzwonił wcześnie następnego ranka. – Cokolwiek zaproponuje, masz się zgodzić! – zawołała natychmiast Meg, siedząca nad śniadaniem. – Buon giorno, Alicia. Jak się dzisiaj miewasz? I czy twoja przyjaciółka czuje się juz lepiej? – zapytał. – Dzień dobry! Obydwie jesteśmy w doskonałej formie – uśmiechnęła się, podając Meg ostatnią bułeczkę. – Eccelente. Pozdrów ją ode mnie, proszę. Czy miałybyście ochotę zjeść ze mną dzisiaj kolację? – Z wielką przyjemnością! – Alicia przewróciła oczami. Na ten widok Meg triumfalnie uniosła zaciśniętą pięść. – Bene. Jakie macie plany na dzisiaj? – Chcemy trochę pozwiedzać. – Mam nadzieję, ze wieczorem nie będziecie zbyt zmęczone. Przyjadę po was o ósmej. Ciao! – Ciao! – powtórzyła i wyłączyła telefon. – No to jesteśmy umówione. Zadowolona? – zaśmiała się. – Mogłaś go poprosić, zeby przyprowadził przyjaciela. – Nie za wiele wymagasz? No, trudno, będziesz musiała podzielić się nim ze mną. – Nie mam zwyczaju uwodzić chłopaków przyjaciółek – odrzekła Meg załośnie. – Przeciez nic mnie z nim nie łączy! – obruszyła się Alicia. – Po prostu jest bardzo miły i zlitował się nad dwiema wychowankami szkoły klasztornej, które po raz pierwszy w zyciu wypuściły się samopas za granicę. – Powiedziałaś mu o klasztorze? – oburzyła się Meg. – Ale chyba wyjaśniłaś, ze to była tylko szkoła i ze nie jesteśmy zakonnicami? – Właściwie to zadna róznica – odparła Alicia ponuro. – Nigdy w zyciu nie miałam chłopaka. – Bo jesteś za bardzo wybredna, a Rhys Evans był juz zajęty.

– Zawojowałaś go bez reszty juz pierwszego dnia, gdy Gareth przyprowadził go do was na kolację. – Alicia ze śmiechem uścisnęła przyjaciółkę. – Bogu dzięki, ze czujesz się juz lepiej. Chodź, nie traćmy czasu! Całymi dniami zwiedzały miasto, starając się zobaczyć jak najwięcej. Z szacunku do zakonnic obejrzały groby Michała Anioła i Galileusza we wspaniałym kościele Santa Croce i zwiedziły olbrzymią katedrę z kopułą Brunelleschiego, a takze odstały swoje w kolejce, by zobaczyć posąg Dawida Michała Anioła w Akademii. Po odstaniu w następnej kolejce dostały się do Galerii Uffizi i gdy udało imsię przepchnąć przez tłum, by obejrzeć obrazy z bliska, uznały, ze najbardziej podobała imsię PrimaveraBotticellego.Kupiły panini z szynką i poszły do pałacu Pittich oglądać kolejne obrazy, a potem urządziły sobie piknik w ogrodach Boboli.