Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 041 160
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 711

Gordon Lucy - Wszystkie twarze agentki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :729.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Gordon Lucy - Wszystkie twarze agentki.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 78 osób, 79 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

LUCY GORDON Wszystkie twarze agentki czytelniczka scandalous

ROZDZIAŁ PIERWSZY Debbie Harker energicznym ruchem pchnęła drzwi do hote­ lowego pokoju. Nie pukając w nie, rzecz jasna. Mężczyzna prze­ bywający w pokoju odwrócił się gwałtownie. Był wyraźnie prze­ straszony, a na jej widok niemal wpadł w panikę. - Ja tylko sprawdzam, czy wszystko jest w porządku, proszę pani - powiedział nerwowo. - Możesz darować sobie tę panią, George - odparła. Rzuciła torebkę na łóżko i badawczo rozejrzała się po pokoju. Energicz­ ny, zdecydowany sposób bycia Debbie wyraźnie onieśmielał jej rozmówcę. - Nie masz już do czynienia z policjantką. Teraz jestem prywatnym detektywem. - Tak, już mi to mówiłaś przez telefon. Omal nie padłem trupem, gdy powiedziałaś, że mam zrobić dla ciebie kilka zdjęć. - George był coraz bardziej zmieszany. - Wiesz przecież, że moja specjalność to... - Świńskie fotki. - Fotografia artystyczna - zaprotestował. - Daj spokój, George. Nie zapominaj o tym, że widziałam twoje dzieła. Właśnie dlatego tobie kazałam wybrać miejsce. Potrzebne mi są zdjęcia, które wprawią pewnego gościa w wy­ jątkowe zakłopotanie. George bał się coraz bardziej. - Masz na myśli szantaż, co? - W pewnym sensie. Będziemy szantażować szantażystę. Wstrętną kreaturę, niejakiego Elroya Speke'a. Upodobał sobie kobiety, które kiedyś, gdy były bardzo młode, pozowały nago do fotografii, a potem szybko dały sobie z tym spokój. Speke sku­ puje stare zdjęcia i grozi, że je opublikuje. Jedna z takich kobiet czytelniczka scandalous

6 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI jest właśnie moją klientką. Zamierzam ukrócić ten jego proceder na zawsze. Jesteś pewien, że jest tu wszystko, czego potrzebu­ jemy? - Oczywiście. Po drugiej stronie lustra, które jest za tobą, mam cały swój sprzęt. Debbie spojrzała na wielkie lustro wprawione w drzwi szafy. Wyglądało najzupełniej normalnie. Gdy jednak zajrzała do środ­ ka szafy, znalazła się w ciasnym, zapełnionym sprzętem fotogra­ ficznym wnętrzu, skąd, jak przez okno, można było oglądać cały pokój. Był urządzony nawet luksusowo, ale w typowo hotelo­ wym stylu. Oprócz podwójnego, szerokiego łóżka stały tam tylko szafa, stół, mała lodówka i fotel. Dywan, zasłony i narzuta, wszystko utrzymane było w jednolitej beżowo-brązowej tonacji. Wyszła z szafy i podeszła do okna. Była trochę zdenerwowa­ na i podniecona, jak zawsze, gdy miała przed sobą trudne zadanie do wykonania. Lubiła niecierpliwe oczekiwanie na ten wspaniały dreszczyk emocji. Właśnie to uczucie dziesięć lat temu sprawiło, że wstąpiła do policji. Miała wtedy osiemnaście lat. Szybko jednak znużyła ją monotonia służby. Dosłużyła się stopnia sierżanta. Jednak jej skłonność do lekceważenia formal­ ności, obowiązujących procedur i, jak to nazywała, biurokra­ cji, doprowadziła komisarza Mannersa - jej szefa, nauczyciela i przewodnika zarazem - do wybuchu. - Kimże ty jesteś, u diabła - grzmiał - żebyś wypełniała książkę raportów według własnego widzimisię, kiedy przyjdzie ci na to ochota?! - Gdybym siedziała nad książką, Slasher Gibbs nie byłby teraz w celi - burknęła. - To nie ma nic do rzeczy! Nie zamierzam tłumaczyć się przed szefem z powodu twojego oryginalnego podejścia do obo­ wiązków służbowych. To twoja ostatnia szansa, sierżancie Har¬ ker. Przechodzisz z wydziału śledczego do biura, aż do odwoła­ nia. Dopóki nie ustatkujesz się nieco. - Nie przyszłam do policji, żeby siedzieć za biurkiem, sir! - powiedziała z naciskiem. czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 7 Manners posiniał na twarzy. - Będziesz siedzieć za biurkiem, skoro ja ci każę. Czy to jasne?! - Tak jest, sir! Składam wymówienie. Tego samego dnia odeszła z policji i została prywatnym de­ tektywem. Przez pół roku odniosła kilka niewielkich sukcesów, lecz dopiero teraz trafiła się jej sprawa naprawdę poważna. Po­ stanowiła zrobić wszystko, by ją rozwikłać. Mimo wielkiej pewności siebie czuła obawę przed korzysta­ niem z metody szantażu. Jednak to, co usłyszała od Jane Quinlan, rozwiało jej wątpliwości. - Miałam wtedy dziewiętnaście lat - mówiła Jane, z trudem powstrzymując łzy - gdy pozwoliłam zrobić sobie te cholerne zdjęcia. Byłam studentką i potrzebne mi były pieniądze. Na je­ dzenie, czynsz i czesne. Po latach została uznaną prawniczką. Zamierzała wyjść za mąż za znanego polityka. Gdy jednak rozeszła się wiadomość o jej zaręczynach, pojawił się Elroy Speke. Okazało się, że foto­ grafie, o których Jane dawno zdążyła zapomnieć, są w jego po­ siadaniu. - Proponowałam mu pieniądze - mówiła Jane - lecz nie chciał ich. Powiedział, że interesują go „przysługi". Rozmawiały w pokoiku szumnie nazywanym przez Debbie biurem. Z trudem mieścił się tam stół, dwa krzesła i ekspres do kawy. Debbie napełniła właśnie kolejną filiżankę i podała ją Jane, mówiąc: - Uważasz, że jest to taki łajdak, który nie potrafi w inny sposób zdobyć kobiety? - Nie, to nie o to chodzi. Gdybym nie wiedziała, że to taki wstrętny szczur, powiedziałabym z pewnością, że jest całkiem przystojny. Wydaje mi się, że kobiety odtrącają go, bo się go boją. Myślę także, że on próbuje w ten sposób mścić się na swojej żonie. - Mścić się? Za co? - Bo to ona pławi się w bogactwie, a on nie ma ani grosza. czytelniczka scandalous

8 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI Co prawda, jeździ wspaniałym samochodem, ma szafę pełną jedwabnych koszul i robionych na zamówienie butów, ale to ona za wszystko płaci. On nienawidzi takiej zależności, ale brak mu odwagi, by odejść i zacząć żyć na własny rachunek. Próbuje więc odegrać się na niej, skupując za jej pieniądze fotografie z nagimi kobietami i sypiając ze swymi ofiarami. - Chcesz powiedzieć, że ona wie o wszystkim? - Na Boga, nie! Rozerwałaby go na strzępy, gdyby się do­ wiedziała. - To czemu nikt jej o tym nie powiedział? - Próbowałam nastraszyć go, że powiadomię o wszystkim żonę, lecz roześmiał się tylko. „Spróbuj", powiedział. „Twoje słowa przeciwko moim". I ma rację. To nic nie da. - Trzeba zatem zdobyć niepodważalne dowody - mruknęła Debbie w zamyśleniu. - Jest tylko jeden sposób, żeby to zrobić. I tak narodził się jej plan. Debbie zatelefonowała do Elroya Speke'a i zaproponowała mu zestaw „bardzo interesujących fotografii". Umówiła się z nim na spotkanie w ustronnym hoteliku na przedmieściu Londynu. Adres hotelu otrzymała od George'a, który był kopalnią infor­ macji o takich podejrzanych miejscach. Teraz pozostało już tylko czekać. - A ona kiedy przyjdzie? - spytał George. -. Jaka ona? - No, wiesz, panienka, która się rozbierze. Żeby wrobić go­ ścia, musisz mieć specjalne zdjęcia. Ona goła, on goły, przyjem­ ne figury, te rzeczy... - Tą panienka będę ja, George. - Chcesz to zrobić sama?! - Niemal zamurowało go ze zdu­ mienia. - Uznałam, że im mniej osób w to wciągnę, tym lepiej. - Chyba nie wiesz, co robisz?! - W głosie George'a za­ brzmiała urażona duma zawodowa. - To jest sztuka, rozumiesz? Nie wystarczy tylko się rozebrać. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak. - Wiem o tym. Wzięłam małą lekcję u jednej z twoich mo- czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 9 delek. O co chodzi? Myślisz, że nie potrafię i się do tego nie nadaję?! Roześmiała się. Ostatecznie miała wszystko, co potrzebne, i to w najlepszym gatunku. Była wysoka i szczupła, ale tu i tam zaokrąglona. Jasne, niemal srebrne włosy dodawały jej szczegól­ nego uroku. Miała na sobie kusą i bardzo obcisłą spódniczkę oraz czarną skórzaną bluzkę. Bardzo prowokującą, ciasno przylega­ jącą do ciała i podkreślającą krągłość wydatnych piersi oraz szczupłość talii. Bluzka nie miała rękawów, a głębokie wycięcia odsłaniały całe ramiona. Za to zamek błyskawiczny zapinał ją szczelnie aż pod szyję. Był to strój stworzony po to, by drażnić, intrygować i prowokować. Debbie wiedziała, że z tej strony jest przygotowana bez za­ rzutu. Dlatego bez zmrużenia oka wytrzymała dociekliwe oglę­ dziny George'a. - Wyglądasz całkiem, całkiem... - powiedział po chwili. - Gdybyś chciała kiedyś dorobić parę groszy... - Daj spokój, George - roześmiała się. - Zostaw takie gadki dla kogoś, kto nie zna cię tak dobrze jak ja. George westchnął ciężko. - Musiałem spróbować. Nie wściekaj się. A co z tym typ­ kiem? Jest fotogeniczny? - Nie mam pojęcia. Moja klientka nie miała jego fotografii. Opisałam mu tylko w rozmowie swój wygląd. Dla niego nazy­ wam się Esther Bridges. - Spojrzała na zegarek. - Mamy się spotkać na dole. Jeżeli jesteś gotowy, zejdę tam i poczekam. - Włączę jakąś muzykę - powiedział George. - Mam specjal­ ny, bardzo cichy aparat... ale ostrożności nigdy za wiele. Do umówionej godziny pozostało jeszcze dwadzieścia minut, lecz Debbie wolała poczekać. I dobrze się stało, gdyż już po pięciu minutach przed hotel zajechał lśniący sportowy samo­ chód. Wysiadł z niego wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Na pe­ wno nie miał jeszcze czterdziestki. Na widok samochodu serce Debbie ścisnęło się z żalu. Do­ skonale wiedziała, ile takie cacko kosztuje. Już od dawna ma- czytelniczka scandalous

10 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI rzyła o podobnym modelu. Pragnęła takiego samochodu i raz po raz przeliczała posiadane oszczędności. I za każdym razem prze­ konywała się, że wciąż nie stać jej na takie cudowne auto. A ten łobuz kupił je sobie za pieniądze żony, którą po prostu zdradzał. Debbie zawrzała z wściekłości, lecz zachowała kamienną twarz. Z obojętną miną patrzyła, jak Speke wchodzi do holu. Rozejrzał się i napotkał jej wzrok. Na jego pytające spojrzenie odpowiedziała skinieniem głowy. Wolno podeszła do niego i powiedziała: - Wydaje mi się, że właśnie mnie szukasz. - Jeżeli masz coś dla mnie, to znaczy, że tak. - O, tak - powiedziała słodkim głosem. - Mam coś dla cie­ bie. Coś, co na pewno ci się spodoba. - A więc? - rzucił niecierpliwie. - Chyba nie sądzisz, że mam to przy sobie? To jest w pokoju na górze. - No to chodźmy. Debbie szła przodem, z trudem kryjąc zaskoczenie. Inaczej go sobie wyobrażała. Owszem, samochód pasował do obrazu nakreślonego przez Jane. Lecz jego ubranie - ani trochę... może z wyjątkiem butów. Wykonane na zamówienie buty i lśniący, niezwykle drogi samochód - tyle zgadzało się z opisem. Bo już ani wytarte dżinsy, ani skórzana marynarka, kiedyś może nawet droga, lecz obecnie zniszczona - nie pasowały do niego w żaden sposób. Nie dostrzegła w nim także ani odrobiny czaru czy łagodno­ ści. Przeciwnie. Jego sposób bycia był irytująco niedbały, niemal gburowaty. Może to taka metoda, pomyślała. Czyżby podrywa­ nie subtelne i delikatne wyszło już z mody? Pod jednym względem Speke spełnił jej oczekiwania całko­ wicie. Był naprawdę atrakcyjny i pociągający. Miał bardzo miły, głęboko brzmiący głos, a pod wyświechtanym ubraniem kryło się ciało potężne i muskularne. Pokój był pusty. Z radia sączyła się cicho spokojna muzyka. czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 11 Łagodny jazz. Debbie szybkim spojrzeniem obrzuciła wnętrze, starannie omijając lustro w szafie. Usiłowała się skoncentrować na czekającym ją zadaniu. - Może napijesz się czegoś? - spytała, podchodząc do lo­ dówki. - Nie, dziękuję - odparł. - Nie mam czasu. Wiesz, po co przyjechałem, więc od razu przystąpmy do załatwiania inte­ resów. - Musimy omówić jeszcze to i owo - powiedziała cicho. Starała się, by zabrzmiało to jak najbardziej tajemniczo i obie­ cująco. - Chyba nie masz nic przeciwko kilku chwilom spędzo­ nym w moim towarzystwie? Otwarł usta, by zaprotestować, lecz nie powiedział ani słowa. Debbie wpatrywała się w niego z zachęcającym uśmiechem. - To może być całkiem... interesujące - powiedział powoli. - Ja jestem interesującą kobietą. Czy nie miałbyś ochoty przekonać się, jak bardzo potrafię być interesująca? Zmrużył oczy. - Czy zawsze w ten sposób załatwiasz interesy? - To zależy, z kim te interesy załatwiam. Z jednymi ludźmi idzie mi łatwiej, z innymi trudniej. Coś jakby cień uśmiechu pojawiło się na jego wargach. Nie był to jednak uśmiech przyjazny. Ku jej zdumieniu ten mężczy­ zna stał się przez to jeszcze bardziej pociągający. - Teraz zamierzasz spróbować ze mną? - spytał. - Myślę, że spodoba mi się to - odrzekła. - Nie uważasz, że tu jest strasznie gorąco? Czemu nie zdejmiesz marynarki? Nie zaprotestował, nie drgnął nawet, gdy zsunęła mu ją z ra­ mion. - Tak jest lepiej - mruknęła. Przechylił głowę na bok i powiedział: - Teraz twoja kolej. - Uważasz, że powinnam? - Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Uważam, że powinnaś robić, na co masz ochotę. To twoja prywatka. Intryguje mnie tylko, co będzie dalej? czytelniczka scandalous

12 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI Bez słowa Debbie rozsuwała powolutku zamek. Ciasno opięta bluzka zaczęła się rozchylać, ukazując mlecznobiałą skórę. Męż­ czyzna nie drgnął nawet, lecz ona wyraźnie usłyszała jego przy­ spieszony oddech. Wpatrywał się w nią w napięciu, gdy centy­ metr po centymetrze odsuwała zamek błyskawiczny. W końcu odrzuciła bluzkę, ukazując mu prześliczne piersi, prowokująco przysłonięte czarnym koronkowym staniczkiem. Uśmiechnęła się do niego bez skrępowania. Wiedziała, że ma piękne ciało. Kołysała się w rytm muzyki, przyglądając mu się przymru­ żonymi oczyma. Wpatrywał się w nią z natężeniem. Drwiący uśmieszek zgasł na jego wargach, gdy jednym ruchem pozbyła się spódniczki. Nie miała na sobie rajstop, jedynie równie jak staniczek skąpe koronkowe czarne majteczki. Z wdzięcznie po­ chyloną na bok głową, z dłonią wplecioną w jasne pukle, sunęła przez pokój w rytm łagodnej muzyki. - No, co z tobą? - mruknęła, rozpinając guziki jego koszuli. Zamknął jej dłoń w swojej i powiedział: - Zanim posuniemy się dalej, musimy coś sobie wyjaśnić. - Co? - Nie bawią mnie takie gry i nie zamierzam być zabawką w rękach kobiety. Zrozumiałaś? Oto miała najlepszy dowód. Tylko wstrętny, bezduszny szan­ tażysta mógł patrzeć na nią tak zimnym wzrokiem. Człowiek bez serca, pomyślała. Zdolny do wszystkiego. - Zrozumiałaś? - powtórzył. - Jeśli nie przestaniesz mnie prowokować, pożałujesz. Debbie poczuła ukłucie strachu na dźwięk jego twardego, bezlitosnego głosu. Mężczyzna trzymał jej dłoń w delikatnym uścisku. Czuła jednak, że w każdej chwili jego palce mogły zacisnąć się jak stalowe imadła. Po raz pierwszy przestraszyła się, że nie podoła zadaniu, którego się podjęła. Ale nie było już odwrotu. Dała słowo klientce. Przez głowę przelatywały jej ob­ razy z lekcji samoobrony i technik walki wręcz. - Po co tyle mówisz? - szepnęła. - Jest wiele ciekawszych sposobów spędzania czasu. czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 13 Uwolnił jej dłoń. - Dopóki nie poznamy się bliżej - powiedział. Powoli rozpięła mu koszulę. Gładka skóra jego klatki pier­ siowej aż prosiła się, by dotykać ją i głaskać. Debbie poczuła nagle rozkoszną przyjemność. - Dlaczego nie zdejmiesz koszuli? - szepnęła. - Czemu sama tego nie zrobisz? - zapytał z uśmiechem. Zdarła z niego koszulę. Nagle, niczym potężny wąż, jego silne ramię owinęło jej talię. Przycisnął ją do nagiej piersi tak mocno, że aż straciła oddech. - Czytałaś dziś swój horoskop? - zapytał. - No... nie... - Nie wiedziała, co powiedzieć. Ze wstydem i niezadowoleniem pomyślała, że zabrzmiało to bardzo niepew­ nie. Co gorsza, tak właśnie czuła się w tym momencie. Stwier­ dziła, że przebywanie w jego ramionach niezwykle jej się po­ doba. - A powinnaś. Ja czytam swój codziennie. Dziś rano gwiazdy powiedziały, że czeka mnie wspaniała niespodzianka. No i miały rację. Objął Debbie za szyję i delikatnie pocałował w brodę. Musnął ją ledwie, lecz ona musiała zagryźć wargi, by nie westchnąć głośno. Gorące iskierki przenikały jej ciało. Próbowała zapano­ wać nad sobą, lecz mężczyzna znów ją pocałował. Wspaniale! Rozum podpowiadał, że powinna przerwać tę grę natychmiast, lecz ciało... wołało o jeszcze. Znała go z opowieści i wszystko, czego się dowiedziała, świadczyło o nim jak najgorzej. A przecież to w jednej chwili straciło znaczenie. Pozostała tylko nieopisana przyjemność. Zdobyła się na jeszcze jeden wysiłek. Drżącymi palcami za­ częła rozpinać mu spodnie. Musi zrobić to jak najprędzej. George czeka w ukryciu. Trzeba skończyć tę grę... i to szybko. Lecz wcale nie chciała jej kończyć. Gdy zdjęła mu spodnie, przylgnęła do niego zachłannie. Była w nim siła, potęga. Uniósł ją do góry jak piórko i przeniósł na łóżko. Złożył ją na podusz­ kach i leżąc oparty na łokciu obok niej, powiedział: czytelniczka scandalous

14 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Jesteś bardzo piękną kobietą. Zaniemówiła. Jego bliskość sprawiła, że nie mogła wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. Gdyby to zauważył, zorientowałby się, że straciła nad sobą panowanie. A to byłoby bardzo niedobre. Wobec tego uśmiechnęła się tylko. Powabnie i zachęcająco. Nie wiedziała jednak, że szalona rozkosz przepełniająca ją całą ma­ lowała się w tym uśmiechu. Oddychała coraz szybciej. Okryte czarną koronką piersi falowały, przykuwając jego spojrzenie. Wsunął powoli palce za krawędź staniczka i szarpnął gwał­ townie. Delikatna materia pękła z cichym trzaskiem i odfrunęła w dal. Skrył w potężnej dłoni jedną pierś i trącił kciukiem różo­ wą sutkę. Debbie gwałtownie westchnęła i wyciągnęła przed siebie rę­ ce. Nie po to jednak, by odepchnąć go, lecz by przytulić, przy­ cisnąć z całej siły. Zanurzyła palce w jego włosach. Wspaniale! Cudownie! A on powtarzał pieszczotę. Ciało Debbie zaczęło żyć własnym życiem. Poddawało się miłosnym zabiegom, wyginało w łuk i prężyło bez udziału jej woli i świadomości. A ramiona coraz mocniej przygarniały ko­ chanka. Przerwał na chwilę pieszczotę i badawczo spojrzał w twarz Debbie. A potem, przerażająco powoli, pochylił się do jej ust. Wargi Debbie zapłonęły żywym ogniem. To było coś więcej niż pocałunek. Misterium ognia, próba namiętności... Była gotowa. Przez sekundę pomyślała z nadzieją, że George zdołał ich sfotografować. Po chwili wszystko stało się nieważne. Liczyła się tylko wszechogarniająca namiętność. Dłonie mężczyzny ani na chwilę nie ustawały w niecierpli­ wej wędrówce po rozpalonej skórze Debbie. Doprowadzały ją do szaleństwa. Już jej nie było, nie istniała. Pozostało tylko pragnienie... pożądanie, niecierpliwe czekanie na wymarzony ciąg dalszy. Krew zatętniła jej w skroniach, gdy resztką świadomości po­ jęła, do czego zmierza pieszczący ją mężczyzna. Gdzieś w głębi czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 15 duszy zabrzmiało rozpaczliwe wołanie. Przestroga. Przecież to jest przestępca! Kryminalista. A poza tym całkiem obcy. Co ja robię? pomyślała z rozpaczą. Naga w ramionach kogoś takiego?! A dusza odpowiadała jej radosnym okrzykiem. To on! Ten jedyny, którego szukałaś przez całe życie! Był tak blisko. Zajrzała mu prosto w oczy i stwierdziła, że miejsce cynicznego chłodu i obojętności zajęła nieokiełznana namiętność. On także to czuł! Oboje wpadali w śmiertelną pu­ łapkę pożądania, z której jedynym wyjściem było całkowite speł­ nienie. Wzdrygnął się nagle. Opanował wysiłkiem woli. - No i? - spytał ochryple. - No i co? - westchnęła. - Na pewno tego chcesz? Spojrzała na niego przestraszona. Czy chce?! Jego opanowa­ nie było wprost nadludzkie. Czy mogła podjąć z nim walkę? A może powinna ulec pragnieniom rozpalającym jej krew w ży­ łach, żądzom aż do bólu szarpiącym jej wnętrze? - Odpowiedz - warknął. - Ja... Ciąg dalszy zagłuszył gwałtowny łoskot dobiegający od stro­ ny szafy. Nieprzytomnymi oczami Debbie ujrzała otwierające się drzwi i George'a siedzącego wewnątrz, zaplątanego w statyw aparatu fotograficznego. Speke gwałtownie odwrócił głowę i zaczął szykować się do skoku. Błyskawicznym ruchem Debbie oplotła go ramionami i przytrzymała z całych sił. Przez kilka chwil szamotali się w milczeniu. On próbował uwolnić się, ona trzymała go mocno. Tymczasem George w locie pozbierał swoje manatki i popędził do drzwi. W końcu Debbie musiała ulec męskiej sile. Jednak ta krótka walka pozwoliła George'owi wybiec z pokoju, nim dopadł go Speke. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, w chwili gdy Debbie, jak rasowy zawodnik rugby, chwyciła goniącego go mężczyznę za nogi i przewróciła na podłogę. Lecz było to krót- czytelniczka scandalous

16 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI kotrwałe zwycięstwo. Już po chwili przeciwnik trzymał ją za nadgarstki, boleśnie przygniatając do podłogi. Długo, bardzo długo patrzyli sobie w oczy, dysząc ciężko z wściekłości i... pożądania. - Już za późno - wysapała. - Nie dogonisz go. - Jesteś bardzo pewna siebie - powiedział z uśmiechem. - I pewnie powiesz zaraz, że żałujesz bardzo tego, co zrobiłaś. - Ani myślę. To ty będziesz żałował. Jak sądzisz, co powie twoja żona, kiedy dostanie te fotografie? - Ja nie mam żony. - Nie próbuj kłamać. Wiem, że jesteś żonaty. Ale to już koniec, panie Speke. - Co za bzdury wygadujesz?! Nie jestem Speke. Nazywam się Jake Garfield i nie mam żony. Inspektor Jake Garfield. A ty jesteś aresztowana. czytelniczka scandalous

ROZDZIAŁ DRUGI - Aresztowana?! Co to znaczy: aresztowana? - Doskonale wiesz, co to znaczy, panno James. Na pewno nie po raz pierwszy trafisz za kratki. - Pozwolił jej wstać, lecz nadal mocno ściskał jej nadgarstki. - Elizabeth James, aresztuję cię za utrudnianie pracy policjantowi na służbie, próbę szantażu i za wszystko, co mi jeszcze przyjdzie do głowy, kiedy będę się ubierał. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie. Ponura prawda powoli torowała sobie drogę do świadomości Debbie. - Ty jesteś policjantem? - spytała w osłupieniu. - Daj spokój, nie udawaj niewiniątka. Możesz już darować sobie to przedstawienie. Ściągnęłaś mnie tutaj, obiecując niezwy­ kle ważne informacje, a potem podjęłaś próbę szantażu. - Nie ciebie zamierzałam szantażować - wybąkała. - Elroya Speke'a. - Kim jest, u diabła, ten Elroy Speke? - To przecież ty, czyż nie? - Już powiedziałem ci, kim jestem, a moi kumple z komisa­ riatu potwierdzą to z radością. Będziesz miała w celi dużo czasu, by przekonać samą siebie, że to prawda - dodał z uśmiechem. Prawda? Oczywiście! To przecież jasne, że ten stanowczy facet nie mógł być żałosnym gnojkiem, którego tropiła. Czuła to instynktownie od samego początku. Nie zaufała jednak swemu instynktowi. A teraz... nie dość, że zawaliła prowadzoną sprawę, to jeszcze dała się aresztować. Niech to diabli! - Czy byłbyś łaskaw mnie puścić? Chciałabym się ubrać - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Co za skromność - ironizował. - Nie mogę powiedzieć, czytelniczka scandalous

18 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI byś była równie skromna, gdy zapraszałaś mnie tutaj... na wielce interesujące spotkanie. Puścił ją jednak i sam także ubierał się powoli. Wciąż jednak uważał, by stać między nią a drzwiami. Debbie z wściekłością zbierała porozrzucane fragmenty ubra­ nia. Stanik był w strzępach. Nie nadawał się do użytku. We­ pchnęła go więc do torebki i zapięła suwak bluzki. Nagle zaczęło jej przeszkadzać, że spódniczka była aż taka kusa. Próbowała obciągać ją, ale bez skutku. Ostatecznie została ona uszyta właś­ nie po to, by prowokować i wabić. - Czemu wciąż nazywasz mnie „panną James"? - spytała. Roześmiał się głośno. - No nie, znowu zaczynasz. - Niczego nie zaczynam. Nie znam żadnej Elizabeth James. Nazywam się Debra Harker. Niegdyś sierżant Harker. Odeszłam z policji, żeby zostać prywatnym detektywem. Właśnie prowadzę sprawę. A ty kim jesteś? - No dobrze. Grajmy do końca. Ja jestem inspektor Jake Garfield, a ty jesteś Elizabeth James. Udawanie policjantki to nawet niegłupi pomysł, ale... - Dziesiątki ludzi z policji powiedzą ci, kim jestem - prze­ rwała mu ze złością. - Począwszy od komisarza Mannersa. - Manners? - bąknął zaskoczony. - Teraz przypominam so­ bie, że Manners rzeczywiście wspomniał kiedyś, że służy u niego Debbie Harker. Nazywał ją wściekłą kocicą. - To właśnie ja - rzuciła bez wahania. Jake zmrużył oczy i wpatrywał się w nią intensywnie. - Byłem tutaj umówiony z Liz James. Miała przekazać mi informacje, dzięki którym mógłbym przyszpilić pewnego wred­ nego typa. Niejakiego Lucky'ego Drivera. Wiedziałem tylko, że to blondynka... tak jak ty. Naprawdę sądzisz, że uwierzę, iż nie jesteś Elizabeth James? - Ale to prawda. Jake westchnął głęboko. Potem podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił do recepcji. czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 19 - Czy jest tam młoda, jasnowłosa kobieta czekająca na ko­ goś? - warknął. Debbie wyraźnie słyszała głos recepcjonisty: - Był tu ktoś taki... Ale już sobie poszła. Jeżeli pan nazywa się Garfield, to kazała przekazać panu wiadomość. - Nazywam się Garfield. Co powiedziała? Recepcjonista odchrząknął zmieszany i powtórzył słowa pan­ ny James. Były wyjątkowo wulgarne, niezwykle dosadne i Jake nie mógł mieć cienia wątpliwości, że to źródło informacji stracił bezpowrotnie. Zaklął i rzucił słuchawkę na widełki. - Widzisz, co narobiłaś?! - zawołał z wściekłością. - Wolnego! - powiedziała Debbie i teraz ona podeszła do telefonu. - Halo, recepcja? Mówię z pokoju numer 18. Czy pytał o mnie pan Speke? - Nie, proszę pani. - Jest pan pewien? - Była tu tylko młoda dama, ale już sobie poszła. - Dziękuję. - Odłożyła słuchawkę zasmucona. - Ciągle pan Speke - mruknął złośliwie Jake. - On istnieje. Doprowadza do rozpaczy moje klientki. - A ty postanowiłaś rozebrać się trochę, by zawrócić go ze złej drogi? Debbie zacisnęła zęby. - On jest szantażystą... - On jest szantażystą? - powtórzył z uśmiechem, - Próbowałam ukrócić jego proceder, ale ty zepsułeś mi wszystko. - Ja... Zaraz, zaraz! To ty podeszłaś do mnie tam, na dole. Prosto do mnie. Nie pytałaś o nazwisko. Od razu uznałaś, że ja jestem Speke. Bez żadnych podstaw. - Owszem, miałam podstawy. Sposób, w jaki spojrzałeś na mnie. To znaczące uniesienie brwi... - Uniesienie... - Zupełnie jakbyś pytał mnie, czy to ja jestem tą właściwą osobą. czytelniczka scandalous

20 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Owszem, zastanawiałem się, czy jesteś tą właściwą osobą. Ale okazało się, że nie. - A skąd, u diabła, miałam o tym wiedzieć? A poza tym ten twój samochód. To jest auto, którym jeździ człowiek bardzo zamożny. - Nie musisz mi tego mówić. Z powodu rat, które muszę spłacać, wciąż żyję w biedzie. - Chyba niezupełnie, skoro możesz pozwolić sobie na robio­ ne na zamówienie buty. - Mam kłopoty ze stopami - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Muszę nosić buty szyte na miarę. I to są, twoim zdaniem, dowody wystarczające do tego, by oskarżyć mnie o szantaż, tak? Żałuję, że nie widziałem żadnej twojej sprawy w sądzie. To musi być bardzo interesujące. - Nie odwracaj kota ogonem - przerwała mu z oburzeniem w głosie. - Ty też nie podałeś żadnego nazwiska i wcale nie próbowałeś przeszkodzić mi w rozbieraniu się. - Umierałem wprost z ciekawości, jak daleko jesteś gotowa się posunąć. - Doprawdy? - A poza tym oczarował mnie twój popis. Nie żartuję! Jesteś w tym naprawdę dobra. Tak bardzo... - przerwał i przyjrzał się jej uważnie. - Wyjątkowo dobra - powtórzył powoli. - Tak bar- dzo przekonująca, że mogłaś być kobietą, której szukałem. - O czym ty mówisz? - Załóżmy na chwilę, że rzeczywiście jesteś byłą policjantką Debbie Harker. Nie jestem, co prawda, całkiem przekonany... ale obdarzę cię kredytem zaufania. - Co za uprzejmość - mruknęła. - A zatem, kiedyś byłaś stróżem prawa. Kto jednak wie, po czyjej dzisiaj jesteś stronie? - Hej!... - Załóżmy, że jako prywatny detektyw nie miałaś zbyt wielu sukcesów. To jest całkiem możliwe, jeżeli wziąć pod uwagę twoją dzisiejszą wpadkę. Załóżmy dalej, że jesteś zrozpaczona czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 21 i zdesperowana, więc chętnie podejmiesz się każdego zadania bez zadawania zbyt wielu pytań. - Nie! Nie założymy niczego takiego, bo to nieprawda! - po­ wiedziała ze złością. - To ty tak mówisz. Przypuśćmy jednak, iż przysłał cię tutaj Lucky Driver, który nabrał podejrzeń, że jego przyjaciółka knuje coś przeciw niemu. A twoje zadanie polegało na uniemożliwie­ niu jej rozmowy ze mną. Za wszelką cenę. - Bzdury! - przerwała mu gwałtownie. - Gdyby rzeczywi­ ście coś podejrzewał, po prostu uniemożliwiłby jej przyjście tutaj. Sam nie wierzysz w to, co mówisz. - Ale mógłbym, panno Harker, uznać, że wierzę, i tym sa­ mym bez żadnych skrupułów wsadzić cię za kratki, nieprawdaż? - Gdybyś chciał być niesympatyczny, to tak. - Sęk w tym, że ja jestem niesympatyczny - powiedział uprzejmie. - Spytaj, kogo chcesz. Nie znajdziesz nikogo, kto powiedziałby o mnie choćby jedno dobre słowo. Wcale cię nie oszukuję. - Wierzę. - Tak więc pytanie brzmi: W jaki sposób zamierzasz przeko­ nać mnie, że jesteś obrończynią prawa? - Dam ci w zęby - powiedziała ponuro. Zaśmiał się. - Nawet nie próbuj. Tylko przez przypadek udało ci się zła­ pać mnie za nogi i przewrócić. Teraz mam się na baczności. Zawaliłaś sprawę. Ale będę wyrozumiały, bo możesz mi się przy­ dać. - A jeśli nie zechcę? - Powiedzmy, że to w twoim interesie leży przekonanie mnie, że naprawdę jesteś tą, za którą się podajesz. Spojrzała mu w oczy. Były zimne i bezlitosne. Zrozumiała, że to on jest zwycięzcą. - W jaki sposób mogę ci się przydać? - spytała. - Potrzebuję kobiety, która będzie potajemnie dla mnie pra­ cować. czytelniczka scandalous

22 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Jest tyle policjantek w mieście... - Żadna z nich się do tego nie nadaje. To zadanie wymaga specjalnych zdolności i umiejętności. Takich właśnie, jakie ty zademonstrowałaś dziś tak wspaniale. Czy znasz klub „U Luc¬ ky'ego"? - Słyszałam o nim. To jest nocny klub. Bardzo drogi i szy­ kowny. Modny. - Jest to także kasyno, gdzie gra się ostro. Tam przegrywa się i wygrywa fortuny. Wymarzone miejsce do prania pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami. A może nawet ten klub to centrala ich dystrybucji. - Czy tak jest w rzeczywistości? - Jestem o tym przekonany. Kluczem do sprawy jest właści­ ciel klubu, Abel Driver, znany wśród przyjaciół... i wrogów pod przydomkiem „Lucky"*. To jest niezły cwaniak, który zała­ twia ciemne interesy pod przykrywką nocnego klubu. Ale udo­ wodnienie mu tego nie jest wcale takie proste. Zamierzam wkręcić się do pracy u niego. Ale to nie wystarczy. Lucky ma jednak pewną słabość. Chodzi o kobiety. Tobie będzie łatwiej niż mnie zbliżyć się do niego. Na Liz nie ma już co liczyć. Jeśli tylko ma jeszcze odrobinę oleju w głowie, jest już bardzo, bardzo dale­ ko stąd. - Nie zapomniałeś o czymś? - Sądzę, że nie. A o czym? - O moim honorze i dumie. - O czym? - spytał rozbawiony. - O dumie zawodowej - powtórzyła z wściekłością. - Pro­ wadzę teraz sprawę. Dla ciebie to może świetny żart... - Jeśli będziesz prowadzić ją tak jak dotąd, to obawiam się, że umrę ze śmiechu. Jednak wcale nie wyglądał na rozbawionego. Debbie na­ tomiast z trudem powstrzymywała się przed chluśnięciem mu w twarz zawartością trzymanej szklanki. * Lucky (ang.) - szczęściarz (przyp. tłum.) czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 23 - Prowadzę teraz sprawę - powtórzyła. - Nie mogę przyjąć innego zlecenia, dopóki nie powstrzymam Elroya Speke'a przed szantażowaniem mojej klientki. - Czyś ty oszalała? Zawaliłaś swoją sprawę całkowicie i nie­ odwracalnie... tak jak i moją. - No, to chyba powinieneś mi pomóc, co? - Co takiego?! Myślisz, że nie mam nic innego do roboty niż naprawianie tego, co popsułaś? - Chyba nie masz. Przecież potrzebujesz mojej pomocy, żeby dopaść Lucky'ego Drivera. - I pomożesz mi! Dla swojego własnego dobra. Debbie uśmiechnęła się tajemniczo. A on zadrżał na wspo­ mnienie nieodległych chwil, które uśmiech ten przywiódł mu na pamięć. - Ależ tak, pomogę panu, panie inspektorze - powiedziała z teatralnym patosem. Jake spiął się cały, czując, że coś może się wydarzyć. - A przynajmniej zrobię wszystko, co w mojej mocy. Tylko że zupełnie nie wiem, ile będę miała tej mocy, gdyż za­ martwianie się z powodu nie rozwiązanej sprawy Elroya Speke'a będzie spędzać mi sen z powiek: - Powinni byli udusić cię zaraz po urodzeniu - roześmiał się głośno. - Pomożesz mi zniszczyć Speke'a? - Zrobię coś o wiele lepszego. Sam go unieszkodliwię. Bez twojej pomocy. Przynajmniej będę spokojny, że nie grozi mi jakaś wpadka. - Nie ma sprawy. - Pewnie. Przypomniało mi się coś jeszcze. Gdzie mogę zna­ leźć tego twojego fotografa? - Czego od niego chcesz? - Zupełnie nie mam ochoty zobaczyć gdzieś przypadkiem fotografii, które zrobił mi w wiadomych okolicznościach. Chcę odebrać mu te cholerne zdjęcia, a potem wyślę go do diabła. No dobrze, jak się nazywa i gdzie go znajdę? - Nigdy nie ujawniam swoich informatorów. czytelniczka scandalous

24 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Tym razem zrobisz to. - Ani mi się śni. - Błysk gniewu pojawił się w jej oczach. Po krótkiej chwili Jake wzruszył ramionami. Po co kruszyć kopie. Prawdopodobnie i tak zdoła wytropić Speke'a w nieda­ lekiej przyszłości. Posłał Debbie łagodniejsze spojrzenie i po­ prosił: - Daj mi swój adres. Skontaktuję się z tobą, kiedy wszystko będzie gotowe. Od tej chwili nie zajmuj się już tą sprawą. Czekaj na mój sygnał - dodał, chowając kartkę, na której zapisała mu swój adres. - Teraz rozumiem, czemu jesteś taki popularny - rzuciła. - Nigdy nie zabiegam o popularność, panno Harker. Szkoda mi na to czasu. Popularność jeszcze nikomu nie pomogła wsadzić przestępcy do więzienia. No dobrze, zabierajmy się stąd. Może ty nie, ale ja mam dziś wiele pracy. Ruszył przez pokój w kierunku drzwi, pociągając ją za sobą. - Jesteś niezwykle subtelny, prawda? - spytała z ironią. Odwrócił się i gwałtownie przycisnął ją do ściany. - To była tylko maleńka próbka mojej subtelności. Ale będą jeszcze... - Zaczekaj... - przerwała mu niecierpliwie, patrząc ponad jego ramieniem. - Chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. - Ale tam... - Nie odzywaj się i słuchaj. Nie mam ochoty pracować z to­ bą, ponieważ, mówiąc szczerze, twoje metody zupełnie mi nie odpowiadają. Jednak okoliczności zmuszają mnie do tego. W tej sytuacji musisz przyjąć do wiadomości, że to ja wydaję rozkazy, a ty je wykonujesz. Czy to jest jasne? - Tak jest, kapitanie - zasalutowała z drwiącym uśmiechem. - Wcale nie jesteś zabawna - powiedział chłodno. - Wiesz, czym się różnimy? - Nie drażnij mnie, panno Harker. - Przestań już pouczać mnie i opowiadać o swoich wspania­ łych metodach pracy. Podczas gdy byłeś tak okropnie zajęty czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 25 straszeniem mnie, z windy wyszedł jakiś mężczyzna. Gdy nas zobaczył, cofnął się i zjechał na dół. I coś mi mówi, że to był Elroy Speke. Klnąc pod nosem, Jake rzucił się do windy. Jednak mimo że z uporem naciskał guzik, winda nie przyjeżdżała. - Na pewno zablokował otwarte drzwi na parterze - powie­ działa Debbie. - Już za późno. Wygląda więc na to, że dzisiaj uciekł nam obojgu. Czyż nie jest tak, inspektorze? Następnego dnia Debbie odwiedziła komisarza Mannersa. Spotkali się po południu, w małej kawiarence. Słuchając jej opo­ wiadania, niemal płakał ze śmiechu. - To wcale nie było zabawne - rzuciła zagniewana, patrząc na wstrząsane śmiechem potężne ramiona komisarza. - Coś wspaniałego! - powiedział, przecierając załzawione oczy. - Ty i Jake Garfield weszliście sobie w paradę! Założę się, że gotów był umrzeć. - Już raczej gotów był zabić. Mnie. - Jeśli schrzaniłaś mu dochodzenie, to wcale się nie dziwię. - To on udaremnił moje śledztwo - westchnęła Debbie. - Założę się, że on uważał inaczej. - No pewnie! Próbował wmówić mi, że to wszystko moja wina. Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego grubianina. - Wiesz, on bardzo nie lubi przegrywać. - Poprosiłam cię o to spotkanie, bo chciałabym dowiedzieć się czegoś o Garfieldzie. - Pracowałem z nim z kilka razy. Nie mogę powiedzieć, że­ bym specjalnie go polubił. Choć są tacy, którym to się udało. On sam zaś wcale nie stara się być sympatyczny. Postępuje tak, jak uważa za stosowne, a ty, czy chcesz, czy nie, musisz się z tym pogodzić. - Kiedyś sam nieustannie miałeś do mnie pretensje o taki sposób bycia. - To prawda. Ale on jest tajnym agentem. - No i jeszcze jest mężczyzną. Łatwiej to mu wybaczyć. czytelniczka scandalous

26 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Czy mogłabyś przestać mnie dręczyć? - poprosił Manners błagalnym tonem. - Miałem dziś bardzo ciężki dzień. - Ale to prawda. Garfieldowi nie kazałbyś pracować za biur­ kiem. - Nawet nie próbowałbym. To jest wyjątkowy twardziel. Ża­ dnych wad, żadnych słabości. - Phi! - No, tak przynajmniej mówią niektórzy. Jake obrósł już właściwie legendą. Nazywają go Kamienna Twarz. - W to akurat mogę uwierzyć. - Kamienna twarz, serce z kamienia. Tak o nim mówią. Szantażować go? Nie, to niemożliwe! Przekupić, skusić pochleb­ stwem, uwieść... - Manners spojrzał na nią trochę dziwnie. - Może masz na ten temat inne zdanie? Marzycielski uśmieszek przemknął po jej twarzy. - Cóż, chyba rzeczywiście skruszyłam nieco tę kamienną opokę. Ale jak mocno, jak głęboko? Czas pokaże. - Mam nadzieję, że nie jesteście wrogami? - Skądże. - Debbie wybuchnęła śmiechem. - Jesteśmy naj­ lepszymi kolegami. Wspólnikami. Garfield chce, żebym pomog­ ła mu dopaść Lucky'ego Drivera. Gdy zrelacjonowała pokrótce plan Jake'a, Manners aż gwizd­ nął z podziwu. - Teraz rozumiem - powiedział zamyślony. - Ty możesz zbliżyć się do Lucky'ego bardziej niż jakakolwiek inna kobieta. Ale to jest jak wkładanie głowy do paszczy lwa. Posyłając cię tam, Jake nie postępuje zbyt elegancko. No, tak. Kamienna Twarz nigdy nie przejmuje się takimi drobiazgami. - W końcu jednak oznacza to także, że traktuje mnie jak partnerkę - zauważyła Debbie. - Tak... - powiedział Manners powoli. - Masz wątpliwości? - Widzisz, on nie cierpi pracować z kobietami. Uważa, że nie można ufać im ani na nich polegać. Naprawdę musiałaś zrobić na nim wrażenie. czytelniczka scandalous

WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 27 - O, tak. Na pewno - powiedziała. - Jako idealne mięso armatnie. Czuła narastającą złość. Była wściekła na Jake'a za wrażenie, jakie zrobił... na niej. Zawsze świetnie radziła sobie z mężczy­ znami, broniła się przed nimi bez trudu. Poza tym nikt przedtem nie taksował jej od stóp do głowy po to, by ocenić, czy nadaje się do pracy dla niego. Ą po tym, co zdarzyło się w pokoju hotelowym, takie zachowanie było szczególnie obraźliwe. Nie miał prawa chłodnym, beznamiętnym okiem oceniać jej wa­ lorów. Inna rzecz, pomyślała, że sama go do tego sprowokowałam. Wbrew jej przypuszczeniom Jake odezwał się dopiero po trzech dniach. Nudę oczekiwania rozproszyła jej tylko niewielka wzmianka w gazecie. Pisano tam, że „miało miejsce włamanie do biura przedsiębiorcy Elroya Speke'a". Okazało się, że pan Speke wcale nie zawiadomił o tym policji, twierdząc, że sam nie zachował wszystkich środków ostrożności i nie powinien zawra­ cać nikomu głowy takim głupstwem. Podał też mnóstwo innych, równie mało przekonujących powodów. Jakimś sposobem histo­ ria trafiła jednak do gazet. Opisano tam szczegółowo biuro, ograbione doszczętnie z najmniejszego nawet skrawka papieru. Pozostały tylko puste skoroszyty i segregatory oraz kartka z wia­ domością, że wszystkie zabrane z biura dokumenty zostaną zni­ szczone. Debbie przeczytała informację bardzo uważnie i aż gwizdnęła z podziwu dla Jake'a Garfielda. Następnego wieczoru zabrała się do pracy. Ona i jej współ­ pracownicy przemierzali ulice w poszukiwaniu bezdomnych na­ stolatków. Odwozili ich do przytułków i schronisk. Tym razem w niczym nie przypominała prowokującej pię­ kności, która kilka dni wcześniej tak omotała Jake'a. Miała na sobie ogromny, luźny sweter, na twarzy ani, śladu makijażu, a wspaniałe jasne włosy związała ciasno w koński ogon. Dochodziła druga w nocy, gdy otwarła drzwi swego miesz­ kania i weszła do wewnątrz. Zatrzymała się nagle przerażona. czytelniczka scandalous

28 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI Wokół panowała niczym nie zmącona cisza, lecz ona każdym nerwem czuła, że nie jest sama! Napięła mięśnie, gotowa do natychmiastowego działania. Nagle, pod wpływem jakiegoś im­ pulsu, powiedziała: - Myślę, że ktoś, kto tak skutecznie obrobił biuro Speke'a, nie miał żadnych kłopotów z moimi zamkami. - Wspaniale! - usłyszała. Zapaliła światło i zobaczyła rozpartego na kanapie Jake'a. Był nie ogolony i wydawało się, że od dawna nie spał i nie jadł niczego. Przetarł zmęczone oczy. - Myślałam, że odezwiesz się wcześniej. - Byłem bardzo zajęty. Pewien facet, którego kiedyś za­ trzymałem, uciekł z więzienia i koniecznie chciał mnie zabić. Już wrócił za kratki, ale musiałem poświęcić mu całą uwagę. No, prawie całą. Proszę. - Podał jej dużą, brązową kopertę. Debbie otwarła ją szybko. W środku znajdowały się kompro­ mitujące fotografie Jane Quinlan i komplet negatywów. - Zabrałem wszystko, co miał. Pozostałe zniszczyłem - po­ wiedział, z trudem powstrzymując ziewnięcie - a te... Pomyśla­ łem, że chciałabyś oddać je swojej klientce. - Będzie zachwycona. Dziękuję. Sama nie zrobiłabym tego lepiej. - Nie doceniasz się. Twoje... hmm... zdolności przyniosłyby w końcu efekty. , - Tak. Pewnie nawet zdobyłabym zdjęcia Jane. Jednak nie potrafiłabym, tak jak ty to zrobiłeś, uratować wszystkich innych jego ofiar - przyznała uczciwie. - Jesteś bardzo bystra - powiedział Jake, przyglądając się jej uważnie. Wreszcie z wyraźnym ociąganiem dodał: - Myślę, że mogę z tobą pracować. - Ale wolałbyś tego nie robić - rzuciła, dotknięta tonem jego głosu. - Masz rację - przyznał. - Nie lubisz pracować z kobietami, prawda? - Skąd ci to przyszło do głowy? czytelniczka scandalous