Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 281
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 508

Green Grace - Przeznaczenie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :642.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Green Grace - Przeznaczenie.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 103 stron)

Grace Green Przeznaczenie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Rozdział 1 Poszukiwania dobiegły końca. Była tak blisko, że niemal czuł duszący zapach jej perfum, tak charakterystyczny dla pewnego rodzaju kobiet. Prowadził samochód wzdłuż Lakeshore Boulevard. Zwolnił, kiedy zbliżył się do czterotysięcznego osiedla. Opuścił szybę samochodu, żeby lepiej zorientować się w ciemnościach. Lodowaty podmuch wiatru znad zamarzniętego jeziora wdarł się ze świstem, zagłuszając skrzypienie śniegu pod kołami. Boże, ale był zmęczony! Przetarł oczy wierzchem dłoni i – wypatrując właściwego numeru – mijał rzędy domów. Czterdzieści-dwa trzydzieści-cztery, czterdzieści-dwa trzydzieści-sześć, czterdzieści-dwa trzydzieści-osiem... Serce biło mu głucho, kiedy wreszcie znalazł numer, którego szukał. Czterdzieści-dwa czterdzieści. Samotna uliczna latarnia oświetlała drewniany, piętrowy budynek, którego dach pokrywała gruba warstwa śniegu. Z dachu zwisały lodowe sople. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zaparkować gdzieś dalej, ale po namyśle wzruszył ramionami i podjechał do krawężnika. Jeśli nawet zobaczy jego mercedesa, i tak nie domyśli się, do kogo należy samochód. Wyłączył światła i sięgnął do kieszeni marynarki. Wyjął z portfela małe zdjęcie. W świetle ulicznej latarni jej falujące włosy wydawały się jaśniejsze, a twarz nienaturalnie ziemista. „Dla Patryka na pamiątkę – Courtenay”. Przesunął palcem po fotografii, wykrzywiając pogardliwie usta. Courtenay. Ta druga. Robiła wrażenie pięknej, samolubnej blondynki. To typ kobiety, którego wystrzegał się jak zarazy. Cóż, kiedy ona miała coś, czego pragnął. A kiedy chciał coś mieć, nie dawał za wygraną, dopóki tego nie zdobył. Był początek grudnia. Jeżeli wszystko pójdzie tak gładko, jak sobie zaplanował, jeszcze przed Nowym Rokiem on i Alanna usłyszą dziecięcy śmiech w samotnych pokojach Seacliffe House. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, z jego oczu zniknęło zmęczenie. Spojrzenie stało się twarde i zdecydowane. Jutro zacznie realizować swój plan. „W dzień Bożego Narodzenia aniołowie powiedzieli... „ Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Courtenay West śpiewała cichutko ulubioną kolędę, układając stosy czerwonych i zielonych papierowych serwetek na jutrzejsze przyjęcie w biurze. W powietrzu czuło się świąteczny nastrój, chociaż do świąt brakowało jeszcze paru dni. Radosne podniecenie towarzyszyło jej nie tylko w biurze Mom’s Own, ale i w domu. Myślała o planach, które snuły z Vicky w związku ze świętami i o uroczystych chwilach, jakie będą wspólnie przeżywać. Czy dziewięć lat temu, kiedy była w ciąży i musiała znieść tyle cierpień i upokorzeń, mogła przewidzieć, że później zazna tyle szczęścia? Przypomniała sobie moment, kiedy dowiedziała się, że Patryk ją oszukał. Zdumienie i rozpacz. Rozważała wtedy możliwość oddania dziecka do adopcji... Jak mogło jej coś podobnego przyjść do głowy! Teraz nie wyobrażała sobie życia bez Vicky. – Courtenay! Drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię. To Krystle, młoda, pulchna maszynistka, wtoczyła się przez otwarte drzwi. Policzki jej pałały rumieńcem, kiedy oznajmiła zadyszana: – Nigdy nie zgadniesz, kto do nas przyszedł! – O kim mówisz? – zapytała spokojnie Courtenay, składając ostatnią serwetkę. – O nowym właścicielu Mom’s Own! – Co ty mówisz, Krystle! – Courtenay zerknęła w stronę otwartych drzwi, a następnie półgłosem dodała: – Pan Ketterton nigdy nie wspominał, że chciałby sprzedać spółkę. To jakaś plotka. Krystle uniosła brzeg spódnicy i usadowiła swoje pulchne pośladki na biurku Courtenay. – Jeżeli to tylko pogłoska, to skąd pan Ketterton wziął pieniądze na modernizację, zakładu? Wszyscy wiedzą, że na początku grudnia był na krawędzi bankructwa, a teraz – w niecałe trzy tygodnie później – stare piece zastąpił nowymi z komputerowym sterowaniem... – Czy widziałaś tego człowieka, czy to tylko twoje domysły? – przerwała Courtenay. – Och, widziałam go! – jęknęła z zachwytem Krystle. – Szedł do biura pana Kettertona we wspaniałej skórzanej kurtce. Wysoki brunet, tak przystojny i seksowny, że po prostu zbija z nóg! Włosy czarne jak węgiel, wspaniała opalenizna z Palm Springs, oczy koloru pawich piór... – Pawich piór? – spytała ironicznie Courtenay. Ale Krystle nie dała się zbić z tropu. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Tak – potwierdziła stanowczo. – Pawich piór. Zaraz przygotuję kawę, bo pan Ketterton na pewno o nią poprosi. Tak, Courtenay, ten człowiek jest kimś! – Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski, Krystle. – Sama zobaczysz. Po prostu emanuje z niego siła I bogactwo... Ostry dźwięk telefonu przerwał entuzjastyczny potok słów, co Courtenay przyjęła jako dar niebios. – Courtenay? – usłyszała głos szefa. – Słucham, panie Ketterton. – Poproszę dwie kawy. – Dobrze, Krystle zaraz tam będzie. – Nie, Courtenay. Chcę, żebyś tyją nam przyniosła. Courtenay zaskoczona odłożyła słuchawkę. Jakie to dziwne! Od kiedy awansowała z posady sekretarki na stanowisko zastępcy, Alf nigdy nie prosił, żeby robiła mu kawę. – No i co? Czy nie miałam racji? – Krystle polizała wargi koniuszkiem języka, jak kotek oczekujący swej porcji śmietanki. Courtenay odsunęła krzesło od komputera i wstała. – Obawiam się, że miałaś rację tylko częściowo. Jego lordowska mość życzy sobie kawy, ale to ja dostąpiłam tego zaszczytu... – O cholera! Kiedy spojrzy na ciebie, nie będzie już chciał patrzeć na nikogo innego. Courtenay uśmiechnęła się. – A może on nie lubi blondynek? – I na pewno nie cierpi ogromnych zielonych oczu i nóg do samej szyi! – Wiesz, że mężczyźni mnie nie interesują. – Możesz nie zwracać uwagi na mężczyzn, ale to nie znaczy, że oni cię nie zauważają. Sądzisz, że kobieta z dziewięcioletnim dzieckiem nie ma szans, a tymczasem wcale tak nie jest. Jedynie stary Alf nie patrzy na ciebie pożądliwie – a to tylko dlatego, że on i Flo traktują cię jak córkę, której nie mogli mieć! Kiedy w kilka minut później Courtenay szła korytarzem do gabinetu Alfa, doszła do wniosku, że Krystle miała rację. Mężczyźni rzeczywiście byli zafascynowani jej popielatoblond włosami i pełnym biustem. Starała się, jak mogła, nie przyciągać uwagi – upinała długie włosy, nosiła skromne bluzki i spódnice, wyglądała na zapracowaną i nieprzystępną. Mimo to, wbrew jej woli, wydawała się wyzywająca i prowokująca... Przed wejściem do pokoju szefa rzuciła okiem na tacę, żeby upewnić się, czy niczego nie brakuje. Jeżeli Krystle rzeczywiście miała rację i ten nieznajomy okaże Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

się nowym właścicielem Mom’s Own, dobrze byłoby, żeby wywarła na nim korzystne wrażenie. Praca była dla niej najważniejsza. Sama wychowywała córkę i nie mogła stracić źródła utrzymania. Śmiało zapukała i otworzyła drzwi. – O, Courtenay, wejdź. – Alf siedział za biurkiem z poważną miną. Blada twarz pokryta była rumieńcem, zniknęła gdzieś zwykła dobroduszność. Kątem oka Courtenay zerknęła na „nowego człowieka”. Stał oparty niedbale o ścianę przy oknie, z rękami w kieszeniach, typowy zadufany w sobie przedstawiciel męskiego rodu. Atmosfera w biurze była na ogół przyjemna i wszyscy zachowywali się w miarę swobodnie. Tym razem wprost wyczuwało się w powietrzu napięcie. – Kawy, panie Ketterton? – zapytała oficjalnym tonem. – Tak, dziękuję, Courtenay. Postawiła dzbanek, czując na sobie baczne spojrzenie nieznajomego. Nie może mi nic zarzucić, pomyślała, nadal odwrócona. Uświadomiła sobie z zadowoleniem, że ma na sobie najlepszą popielatą plisowaną spódnicę i bluzkę, którą wczoraj wieczorem staranie uprasowała. Odwróciła głowę i ich spojrzenia nagle się spotkały. Courtenay znieruchomiała. Pawie pióra... Krystle miała rację, kiedy mówiła o kolorze jego oczu! Były niespotykanej błękitnozielonej barwy, ocienione długimi, czarnymi rzęsami... Patrzyły na nią chłodno, niemal z odrazą. Wyraźnie nie przypadła do gustu nieznajomemu. Z całą pewnością spotkali się po raz pierwszy – skąd więc tyle pogardy w jego spojrzeniu? Co u licha mogłoby usprawiedliwiać taką wrogość? Mimo wyraźnego zdenerwowania udało się jej wziąć w garść i spokojnym głosem zapytać: – Jaką kawę pan sobie życzy? – Poproszę czarną – odpowiedział sucho. Serce Courtenay zaczęło walić jak młotem. Taki niepokój wzbudziła w niej wysoka postać w ciemnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli z pedantycznie zawiązanym krawatem. Nic dziwnego, że zrobił na Krystle piorunujące wrażenie. Nawet z odległości kilku kroków Courtenay wyczuwała bijącą od niego, niemal magnetyczną zmysłowość. Kiedy podawała mu kawę, ich palce na moment zetknęły się i wtedy początkowe wrażenie zwielokrotniło się. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś podobnego. Zauważyła, że mężczyzna zwracał się do niej per „pani West”. Alf zawsze Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

mówił do niej po imieniu – dlaczego podał gościowi nazwisko? Z jakiego powodu ten człowiek chciał je poznać? Czy rzeczywiście okaże się nowym właścicielem Mom’s Own? Nieznajomy nie spuszczał wzroku z Courtenay. Lodowate spojrzenie oczu, teraz raczej błękitnych niż zielonych, było aroganckie, drwiące i wyzywające. Courtenay wyczuła instynktownie, że ten człowiek mógłby nawet czytać w jej myślach. Wyszła na drżących nogach, z bijącym sercem. Zamknęła drzwi i oparła się o nie. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Nie miała pojęcia, jak długo tak stała, nie zwracając uwagi na dobiegającą zza drzwi rozmowę dwóch mężczyzn. W końcu powlokła się korytarzem i skręciła najpierw do toalety, żeby uniknąć spotkania z Krystle. Stwierdziwszy z ulgą, że w pobliżu nie ma nikogo, opadła na jedno z krzeseł stojących pod lustrem i próbowała zebrać myśli. Niewątpliwie kawa posłużyła szefowi tylko za pretekst. Najwyraźniej chciał dać nieznajomemu okazję poznania Courtenay. Ale do czego mu to było potrzebne? Pracowała w Mom’s Own od siedmiu lat. Był to spokojny okres w jej życiu. Ostatnio wprawdzie mówiło się, że zakład może zostać zamknięty, ponieważ wyposażenie było niezbyt nowoczesne. Brakowało pieniędzy na modernizację, ale do tej pory wszystko toczyło się utartym trybem. Courtenay zrozumiała, że coś wisi w powietrzu. Zorientowała się od razu, kiedy weszła do pokoju Alfa. O tej porze roku Millar’s Lake było małym, prowincjonalnym miasteczkiem. Tętniło życiem w lecie, kiedy zjeżdżali się turyści, ale teraz, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, niemal zapadło w sen zimowy. Dlatego też ta niezwykła dla miejscowych stosunków wizyta mogła oznaczać tylko kłopoty. A sposób, w jaki ten dziwny nieznajomy prowokował Courtenay, rodził w jej sercu uzasadnione przypuszczenie, kto popadnie w tarapaty. Courtenay miała właśnie wychodzić. Porządkowała biurko, kiedy Alf przyniósł jej wypłatę. Gdy spojrzała na czek, stwierdziła zaskoczona, że opiewał na sumę dwa razy wyższą niż zwykle. W kopercie był również jakiś różowo-biały formularz, jak się okazało – jej karta obiegowa. Courtenay nie wierzyła własnym oczom. – Czy to znaczy, że jestem... wyrzucona? – chyba nic nie mogło jej bardziej zaskoczyć. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Nie wyrzucona, Courtenay... Czasowo zwolniona. Zostałem zmuszony do pewnych redukcji... Jak widzisz, dałem ci dwutygodniową wypłatę... – Zawstydzony i zakłopotany, unikał jej wzroku. – Jeżeli wszystko... jeżeli interes będzie się później rozwijał, może... – Kiedy w końcu spojrzał Courtenay w oczy, oblał się rumieńcem. Courtenay stała jak sparaliżowana. Zwolniona, wyrzucona – co to za różnica? Tak czy owak oznacza to brak pracy i pieniędzy... – Nie rozumiem – szepnęła wreszcie. – Dlaczego właśnie ja? A może jeszcze są inne osoby... – Nie, tylko ty, Courtenay. Przykro mi. Nie chciałem tego, ale nie miałem wyboru. Mogłem podjąć taką decyzję albo... – przerwał, przygryzając wargę, jakby nie chciał dokończyć. Courtenay uświadomiła sobie, że cokolwiek kryło się za postanowieniem Alfa, wydarzenie było nieprzyjemne dla nich obojga. – Nie martw się, Alf – powiedziała znużonym głosem. – Wiem, że nie zwolniłbyś mnie, gdybyś nie został do tego zmuszony. Takie sytuacje się zdarzają. Tylko właśnie... wiem, że miałeś kłopoty finansowe, ale sądziłam... sądziłam, że sytuacja musi się jakoś wyklarować... teraz, kiedy już mamy nowe wyposażenie... Alf podszedł bliżej i otoczył ją ramieniem. – Tak mi przykro, kochanie. Gdyby tylko był jakiś inny sposób... Życzę ci wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że nie zerwiesz kontaktu z Flo i ze mną. Bardzo cię kochamy... Courtenay objęła go. – Och, Alf, oczywiście, odezwę się. – W przypływie wzruszenia wspięła się na palce i pocałowała go szybko. – Ja też cię kocham... Nagle do uszu Courtenay dobiegł jakiś dźwięk. Za plecami Alfa dostrzegła wysoką postać nieznajomego. Zdenerwowana i zajęta rozmową, nie usłyszała kroków. Teraz, gdy znajdowała się w objęciach szefa, zobaczyła drwiący grymas na twarzy przybysza i uświadomiła sobie z przerażeniem całą dwuznaczność sytuacji. Alf oczywiście nic nie zauważył. Poklepał ją delikatnie. – No to pa, Courtenay. Może spotkamy się w czasie świąt. – I odszedł. Courtenay machinalnie wyjęła dużą torbę z szuflady. Jak to możliwe, żeby to, co tak dobrze się zaczęło, skończyło się tak fatalnie? Jeszcze parę godzin temu myślała z niecierpliwością o przerwie świątecznej. Teraz będzie musiała poświęcić ten czas na szukanie nowego zajęcia. A gdzie znajdzie pracę o tej porze roku? Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Zamyśliła się. Czy to możliwe, żeby Alf skłamał, skorzystał z okazji, żeby się jej pozbyć? Nigdy przedtem jej nie oszukał. Zastanawiała się nad przyczyną jego postępowania. Być może jej zwolnienie miało jakiś związek z wizytą nieznajomego? Czy miał jakiś wpływ na Alfa? Nie ukrywał przecież swojej niechęci do niej. Zaciskając wargi, wpychała do torby wszystkie swoje rzeczy. W końcu – czy to nie wszystko jedno? Jakikolwiek był powód – straciła pracę. A jeżeli wiadomość, że Alf ją wyrzucił, rozejdzie się – a w takim małym miasteczku to pewne – nie ma żadnej nadziei, że ktoś ją zatrudni. Alf był nie tylko właścicielem Mom’s Own. Zajmował również stanowisko burmistrza i to bardzo wpływowego. Nie może tu jednak siedzieć bez końca, bo i tak nie znajdzie odpowiedzi na te wszystkie pytania. Musi wracać do domu – obiecała Vicky, że zrobią ostatnie przedświąteczne sprawunki. Nałożyła kurtkę i po raz ostatni rozejrzała się po pokoju. Wyszła razem z Marge, recepcjonistką. Kiedy schodziły po schodach, trzymając się poręczy, żeby nie pośliznąć się na oblodzonych i zaśnieżonych stopniach, czarny mercedes ruszył z piskiem opon i zniknął w ciemności. – Wspaniały samochód – powiedziała Marge z tęsknym westchnieniem. – Nieczęsto można zobaczyć taki wóz w Millar’s Lake. Zwłaszcza poza sezonem. Ale ten widzę dzisiaj już po raz drugi, czy to nie dziwne? Alf miał dzisiaj gościa, który przyjechał czarnym mercedesem. Pewnie go nie zauważyłaś – parkował po drugiej stronie. Wiatr był lodowaty i Courtenay otuliła się futrzanym kołnierzem, żeby ochronić twarz przed zimnem. Kiedy zobaczyła ten samochód, ogarnął ją lęk. Wystarczyło przelotne spojrzenie, aby rozpoznać w kierowcy ciemnowłosego nieznajomego. Dlaczego kręci się ciągle w pobliżu zakładu? – Kto to jest, Marge? – zapytała od niechcenia. – Czy to tajemnica? – Skądże – roześmiała się koleżanka. – Przedstawił się, kiedy prosił mnie, żebym powiadomiła Alfa o jego wizycie. – Marge zamilkła, kiedy dostrzegła swego przyjaciela. – To Rob, przepraszam, muszę lecieć. Do zobaczenia! – Marge! – Courtenay schwyciła ją za ramię. – Chwileczkę... Nie zobaczymy się jutro. Alf... mnie zwolnił. – Co? – Marge spojrzała zaskoczona. – Dlaczego, do diabła? – Myślę, że ma to jakiś związek z mężczyzną, który przyszedł dziś do Alfa. Kto to jest, Marge? Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– On się nazywa Winter. Graydon Winter. Czy czytałaś może w zeszłym tygodniu artykuł o nim w Vancouver Standard! „Bogaty, samotny, bezwzględny”. Jest założycielem i prezesem Ocean-West, największej spółki żeglugowej. – Z zielonej ciężarówki rozległo się ochrypłe trąbienie. – Muszę już iść, Courtenay. Zadzwoń do mnie, zjemy razem lunch. Courtenay opadła bez sił na ławkę na przystanku. Gwałtownie pobladła. Graydon Winter, o dobry Boże! Co brat Patryka robi w Millar’s Lake? Czy on już wie, kim ona jest? Czy dowiedział się o jej związku z Patrykiem? Czy domyśla się, że urodziła dziecko Patryka? Poczuła nagle straszliwe, obezwładniające przerażenie. Bała się spojrzeć prawdzie w oczy. Czy Graydon przyjechał do Millar’s Lake, żeby zabrać jej Vicky? Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Rozdział 2 Kiedy Courtenay skręciła na drogę prowadzącą do domu, zauważyła z daleka, że nad sutereną nie pali się światło. Widocznie w ciągu dnia żarówka się przepaliła. Kiedy dotarła na miejsce, weszła od razu do pokoju. Zrzucając kurtkę, podeszła do staromodnego kominka, udekorowanego sosnowymi szyszkami i kartkami świątecznymi. Od razu znalazła to, czego szukała. Zapadła w sofę i rozłożyła na kolanach wycinek z gazety z pozaginanymi rogami. Prawdę mówiąc, nie musiała czytać tego nekrologu – znała go na pamięć. „Patryk Winter, wiceprezes Ocean-West Shipping w Vancouver, i jego żona Elżbieta, zginęli 3 lipca na Karaibach. Przeżyli w związku małżeńskim 17 lat. Patryk pozostawił matkę Alannę i starszego brata Graydona. Pogrzeb odbędzie się 8 lipca na cmentarzu Cedars, West Vancouver”. Chociaż od czasu wypadku upłynęło pół roku, Coutenay nadal pamiętała, jakim szokiem była dla niej ta wiadomość. Mówi się, że czas leczy rany. Ale ciągle jeszcze odczuwała gorycz sprzed z górą dziewięciu lat. Poznała wtedy całą prawdę o Patryku. Jak mógł tak ją oszukać? Dlaczego była taka zaślepiona, głupia i naiwna? Chociaż wracały te pytania, odpowiedź była zawsze taka sama: uległa urokowi Patryka, bo była spragniona miłości. Była jeszcze małym dreptusiem, kiedy umarła jej matka. Ojciec zabrał ją do siebie, ale nie poświęcał jej dużo czasu. Mimo upływu lat ciągle jeszcze czuła ból w sercu, kiedy wspominała desperacką walkę o ojcowskie uczucie i rozpacz, w którą wpadła, gdy odrzucił jej miłość. Najtrudniejsze okazały się ostatnie lata szkoły średniej. Ojciec ożenił się, kiedy skończyła 14 lat. Oboje z macochą zapowiedzieli, że będą ją utrzymywać tylko do końca nauki. Nie ukrywali, że nie mogą się doczekać, kiedy się od nich wyprowadzi. Po ukończeniu szkoły opuściła rodzinne miasto Kelowna i przeniosła się do Whistler, gdzie znalazła pracę w ekskluzywnym hotelu. W niespełna sześć miesięcy później Patryk Winter – czarujący, niebieskooki mężczyzna o kasztanowatych włosach – zawładnął jej życiem. Z grupą przyjaciół przyjechał do Whistler na narty. Powiedział, że jest komiwojażerem. W ciągu kilku dni zdołał ją Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

przekonać o swojej wielkiej miłości i serce Courtenay otworzyło się dla niego jak pączek rozkwitający w słońcu. Nie zanudzał jej opowieściami o swojej rodzinie, a i ona nie była skłonna do zwierzeń. Pożądał jej szaleńczo, powtarzał bez końca, że opętało go jej szczupłe ciało, długie, jasne włosy... Chociaż zdarzyło się to tak dawno, jeszcze dziś pamiętała, z jakim zażenowaniem wyznała, że i ona go kocha, ale nie jest zwolenniczką pożycia przedmałżeńskiego. W ciągu kilku tygodni Patryk często przyjeżdżał do Whistler, przekonywał ją, prosił, błagał, zapewniał, że może mu zaufać. Ale Courtenay była nieprzejednana. Wtedy poślubił ją... A może tylko tak się jej wydawało? Trzaśniecie drzwi wyrwało ją z rozmyślań. – Gdzie jesteś, mamusiu? – Tutaj! – Cześć! – rozległ się wesoły głos Vicky. – Byłam na spacerze ze Snoopym pani Albert. Zobacz, co mi dała! – Szczupła figurka w dżinsach i szmaragdowozielonej kurtce, z rozwichrzonymi lokami zrzuciła buty i podbiegła do matki. Courtenay spostrzegła, że Vicky patrzy na nią wyczekująco. Dziecko nic nie mówiąc otworzyło małą dłoń, żeby pokazać brzęczące monety. Courtenay spojrzała na zarumienione od wiatru policzki córki, na zadarty nosek i uśmiechniętą, szeroką buzię z nieco wystającymi zębami, błyszczące niebieskie oczy – i ogarnęła ją fala czułości. Cóż to było za słodkie i drogie dziecko – nie najpiękniejsze na świecie, przyznawała uczciwie, może nawet nie najinteligentniejsze. Ale bez wątpienia najukochańsze. I żywe odbicie swego ojca... Jak postąpiłby Graydon Winter, gdyby ją ujrzał? Courtenay poczuła, że serce ściska jej się z lęku o dziecko. To człowiek, którego nic nie powstrzyma przed osiągnięciem tego, co zamierzał... – Czy chcesz to wpłacić na swoje konto? – zapytała. Głos zabrzmiał ochryple, chociaż próbowała opanować uczucie ogarniającej ją paniki. – Część tego – odpowiedziała Vicky, wsuwając pieniądze do kieszeni. – Resztę przeznaczę na sprawunki. – Vicky... – Courtenay zawahała się. Nie chciała psuć radosnego nastroju dziecka opowieścią o kłopotach, ale może lepiej byłoby mieć to już za sobą. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Co takiego, mamusiu? – Wydarzyło się parę rzeczy, o których powinnaś wiedzieć – powiedziała spokojnie. – Przede wszystkim – pogładziła delikatnie piegowaty policzek Vicky – straciłam pracę. – Och, mamusiu! – Vicky usiadła na kanapie i Courtenay poczuła, jak para małych rączek, pachnących jeszcze trochę psem, obejmuje ją za szyję. – Nie martw się. Znajdziesz coś innego. Do tej pory zawsze sobie radziłyśmy. Mamy przecież pieniądze, które zaczęłyśmy odkładać na mojego ortodontę. Courtenay chciałaby podzielać optymizm córki. – Jest jeszcze coś – mówiła dalej. – Dziś przyszedł do naszego biura pewien człowiek, który złożył wizytę panu Kettertonowi. Dowiedziałam się później, że to twój wujek, Graydon Winter. – Mój wujek? – spojrzenie niebieskich oczu prześliznęło się na skrawek papieru. – To dlatego patrzyłaś na nekrolog? Kiedy Patryk zginął, Courtenay opowiedziała Vicky o jego śmierci. Pamiętała, jak mała bardzo zbladła, ciągle jeszcze słyszała ten błagalny głos: „Muszę iść na pogrzeb! Nigdy go nie spotkałam, jakby w ogóle nie istniał. Zupełnie jak postać z książki. Jeżeli zobaczę go choć martwego, stanie się prawdziwy. Będę wiedziała, że naprawdę miałam ojca”. Serce Courtenay ścisnęło się boleśnie. Vicky wychowywała się bez ojca i nigdy nie dała odczuć, że tęskni do niego. Przygarnęła córkę i trzymała mocno w objęciach. – Tak mi przykro – szepnęła, głaszcząc kasztanowe loki. – Nie możemy tam pojechać. Jego matka i brat z pewnością będą na pogrzebie. Jesteś tak podobna do ojca, że mogliby się domyślić, kim jesteś, a to sprawiłoby im wielką przykrość. Po dłuższej chwili Vicky powiedziała zdławionym głosem: – Dobrze, mamusiu, rozumiem. Nigdy już nie było o tym mowy, chociaż Courtenay zauważyła, że dziewczynka parę razy czytała nekrolog. – Tak, właśnie dlatego przyglądam się temu wycinkowi – powiedziała. – Ale pora na obiad. Zanim wyjdziemy, przygotuję termos z gorącą czekoladą. Po powrocie usiądziemy sobie przy kominku i będziemy pakować prezenty. – Świetnie. Mamusiu... – zapytała Vicky – dlaczego wujek Graydon przyjechał tutaj, do Millar’s Lake? Czy myślisz, że chce nas odwiedzić? Courtenay odwróciła głowę, żeby dziewczynka nie dostrzegła obawy w jej oczach, i odpowiedziała: Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Nie wiem, kochanie. Musimy poczekać i przekonamy się same. Kiedy wracały z zakupów, Courtenay ze zgrozą dostrzegła przed domem czarnego mercedesa. W samochodzie nie było nikogo. – Pośpiesz się, mamusiu! Na co tak patrzysz? – zawołała Vicky. – Zimno mi w nogi! Courtenay podeszła wolno do ruchliwej figurki, z trudem hamując niepokój. Zatrzasnęła furtkę do ogródka. – Nigdy nie zgadniesz, co ci kupiłam – szczebiotała Vicky. – Czy mogę ci to pokazać dzisiaj? Wiesz, że nienawidzę czekania... – O, wiem doskonale, ale nie, dzisiaj nie możesz tego zrobić. Ty nie znosisz czekania, a ja uwielbiam... – Czy mogę otworzyć, mamusiu? – przerwała Vicky. – Daj mi klucz, proszę. – Uważaj, nie potknij się. Powinnam była wymienić żarówkę, zanim wyruszyłyśmy do miasta. – Courtenay przetrząsała w ciemnościach swoją torbę w poszukiwaniu kluczy. – O, tutaj są. Jak już mówiłam, panno Niecierpliwko, najbardziej ze wszystkiego lubię niespodzianki. Nagle zamarła z przerażenia. Ktoś stał na ganku. Jakiś mężczyzna. Widziała jego wysoką sylwetkę, słyszała równy, głęboki oddech, czuła zapach dobrej wody kolońskiej. Odwróciła się, żeby przytrzymać Vicky, ale zanim zdążyła krzyknąć, silna ręka chwyciła jej ramię, a znajomy, drwiący głos zabrzmiał nieprzyjemnie: – A więc lubisz niespodzianki... Mam dla ciebie niespodziankę jak diabli. O mało nie zemdlała. Więc Graydon Winter przyjechał do Millar’s Lake, żeby ją odnaleźć! Teraz już wiedziała, że obawy były uzasadnione. Modliła się, żeby to było jakieś nieporozumienie. Z nagłym przypływem siły wyszarpnęła ramię z uścisku. Szukając po omacku Vicky, powiedziała: – Daj mi klucz, kochanie. Otworzyła drzwi, a Vicky, zapalając światło w przejściu, weszła do kuchni. Oczywiście Graydon Winter nie czekał na zaproszenie, żeby wejść do środka. Courtenay cisnęła paczki na stół kuchenny, odwróciła się ze złością i niemal z odrazą. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę, która zrobiła takie wrażenie na Krystle, ale zamiast garnituru miał teraz czarny sweter i sztruksowe spodnie w tym samym kolorze. Strój ten podkreślał jego smukłą sylwetkę i muskularne ciało. Wiatr rozburzył mu włosy, ostry, zawzięty profil rysował się wyraźnie. Courtenay wyglądała tak, jakby zobaczyła upiora. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Czego chcesz? – warknęła, ale szybko ogarnął ją strach. Jeżeli oczy człowieka są zwierciadłem duszy, to dusza Graydona Wintera była pełna sprzeczności. Courtenay dostrzegła w tej błękitnozielonej otchłani nie tylko złość, wrogość i pogardę, ale coś jeszcze. Nie po raz pierwszy widziała pożądanie w oczach mężczyzny, ale to, co czaiło się w spojrzeniu Graydona, było czymś znacznie groźniejszym i wyzywającym. To była nieokiełznana żądza... Trwało to ułamek sekundy i po chwili Courtenay mogłaby przysiąc, że uległa złudzeniu. Z ulgą stwierdziła, że Graydon nie patrzy już na nią. Otwarcie lustrował teraz zniszczoną kuchnię, a jego twarz przybrała znowu krytyczny i zdecydowany wyraz. – Czy powiesz coś wreszcie? – krzyknęła – czy przyszedłeś tylko po to, żeby napawać się moim ubóstwem? Vicky patrzyła niepewnie na matkę, po czym przeniosła wzrok na Graydona. – Czy mam nalać czekoladę, mamusiu? – zapytała pojednawczym tonem. – Myślę, że wystarczy dla nas trojga. – Twoja córka wydaje się lepiej wychowana niż ty – skomentował ironicznie Graydon. – Czy nie masz zwyczaju proponować chociaż gorącej herbaty komuś, kto przybył w tak zimny wieczór? Ośmielona Vicky dodała: – Mama zaraz napali w kominku i usiądziemy wszyscy przy ogniu. Prawda, mamusiu? – Nasz gość nie zostanie dłużej, Vicky. Kiedy pójdzie, my... – Nazywasz mnie gościem – odezwał się Graydon. – Dlaczego nie powiesz swojej córce, kim jestem? A może nie wiesz? Czy przeceniam sprawność poczty pantoflowej w Mom’s Own? – O nie, ona działa jak w zegarku – powiedziała szyderczo Courtenay. – Jesteś tym bogatym, samolubnym, bezwzględnym Graydonem Winterem, prezesem Ocean-West, największej spółki żeglugowej w Vancouver! Zanim zdążył odpowiedzieć, Vicky pisnęła: – Miałam rację! Ty jesteś moim wujkiem, prawda? Bratem tatusia... – Vicky... – ręka Courtenay drżała, kiedy nalewała gorącą czekoladę do kubka. – Chciałabym, żebyś poszła do swojego pokoju, kiedy będę rozmawiała z panem Winterem... – Ależ, mamusiu... – Bez żadnego ale! – Courtenay była stanowcza. Zobaczyła, jak Vicky wzdycha zawiedziona. W milczeniu szła z matką w kierunku pokoju. Dopiero kiedy tam Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

dotarły, zatrzasnęła drzwi z taką siłą, że podmuch oderwał kilka plakatów przymocowanych do ściany. – Dlaczego nie mogę zostać z wami? Przecież to mój wujek! – Przykro mi, kochanie – powiedziała Courtenay, stawiając kubek z czekoladą na szafce nocnej. – Obiecuję ci, że po wyjściu naszego gościa wszystko ci opowiem. – Dlaczego on jest taki zły na ciebie? Co mu zrobiłaś? Courtenay zerknęła w przelocie do lustra i przeciągnęła palcami po włosach, na próżno usiłując je przygładzić. Policzki jej pałały, oczy błyszczały jak w gorączce, a wargi drżały. Odetchnęła z trudem i szepnęła do Vicky: – Kochanie, muszę już iść. – Myślała, że mała coś jeszcze powie, ale dziewczynka rzuciła się nadąsana na łóżko i odwróciła twarzą do ściany. Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, Courtenay wróciła do kuchni. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak małe jest to pomieszczenie. Postać Graydona wypełniła je niemal całkowicie. Zacisnęła pięści. – Jak śmiałeś wtargnąć w nasze życie? I to jeszcze tak podstępnie! O mało nie dostałam ataku serca, kiedy tak nagle wychynąłeś z ciemności! Courtenay obserwowała, jak wzrok Graydona przesuwa się po jej sylwetce i żałowała, że nie ma na sobie biurowego uniformu zamiast tej zrobionej na drutach sukienki, która niepotrzebnie uwydatniała jej kształty i była w dodatku w tym samym kolorze, co jej oczy... Nie miała wątpliwości, że jest przekonany o sile swego męskiego wdzięku. Czuła nieznośne gorąco, jak gdyby Graydon zaplatał lśniące pasma jej włosów i pieścił jej ciało... – Nie miałem zamiaru cię przestraszyć – rzekł, a jego spojrzenie znów stało się chłodne. – Zdążyłem tylko podejść i zadzwonić, kiedy właśnie wyszłaś zza rogu. Nie mam zwyczaju robić krzywdy bezbronnym kobietom. – Powiedz, po co przyszedłeś, i idź sobie. – Przyjechałem po Wiktorię. Pod Courtenay ugięły się nogi. Ręką poszukała oparcia, żeby nie upaść. – Chyba oszalałeś! Wiktoria jest moją córką. Skąd ci do diabła, przyszło do głowy, że mógłbyś mi ją zabrać? – To jasne. Po prostu zapewnię jej lepsze warunki. – Nam jest tu bardzo dobrze – Courtenay zebrała siły i z ulgą stwierdziła, że jej głos nie jest już taki drżący i niepewny, jak przed chwilą. – Nie jest tu oczywiście Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

tak wspaniale jak w Vancouver, ale Millar’s Lake to piękne miasteczko, a i to mieszkanie w zupełności nam wystarcza. – Może to miejsce jest odpowiednie dla ciebie, ale nie dla mojej bratanicy. Och, oczywiście, rozumiem, że kiedy przeprowadziłaś się tutaj siedem lat temu, byłaś zadowolona, że udało ci się wynająć ten kąt... Courtenay słuchała oszołomiona. Skąd on tyle o niej wie? – Dwa lata temu zaciągnęłaś pożyczkę w banku, żeby opłacić stałą opiekunkę dla Wiktorii, która przeszła zapalenie płuc. W jaki sposób masz zamiar spłacić dług? Skąd weźmiesz pieniądze na czynsz? O ile wiem, dzisiaj zostałaś zwolniona z biura... Drwina Graydona potwierdzała przeczucia Courtenay. Podejrzewała, że ten człowiek ma jakiś związek z jej zwolnieniem. Złość znalazła ujście w wybuchu: – Ty draniu! Jakim prawem wtrącasz się w moje życie? Co zrobiłeś, że Alf mnie zwolnił? – Ach, więc kojarzysz te dwie sprawy. Miałem nadzieję, że tak będzie. To oszczędzi mi wiele wyjaśnień... – To niczego nie wyjaśnia! Chce wiedzieć, w jaki sposób zmusiłeś Alfa, żeby się mnie pozbył. Graydon wzruszył ramionami. – Kupiłem waszą spółkę. – Kupiłeś naszą spółkę? – szepnęła. Dobry Boże, myślała, że takie sytuacje zdarzają się tylko w filmach. – Ale dlaczego? – zapytała zdławionym głosem. – Przecież nie z mojego powodu? – To było jedyne wyjście. Kiedy zorientowałem się, że Alf ma słabość do ciebie, wiedziałem, że nigdy nie zwolni cię z własnej woli. Nie było innej możliwości, musiałem go skusić. – Więc kiedy przekonałeś się, że Mom’s Own stoi na krawędzi bankructwa, a pan Ketterton nie może sobie pozwolić na modernizację zakładu... – Wykupiłem go. To ogromna korzyść dla pana Kettertona. Jest teraz dyrektorem, ma przyzwoitą pensję. W jego wieku to prawdziwy dar losu. – Pochylił się z udanym przepraszającym gestem i mówił dalej: – Kiedy stałem się właścicielem, stwierdziłem, że w administracji pracuje zbyt wiele osób. Alf musiał przeprowadzić redukcję personelu. – I oczywiście zastrzegłeś, że ja mam być tą pierwszą ofiarą! – wybuchnęła Courtenay. – Czytałam o ludziach takich jak ty – bezwzględnych, niszczących bez Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

skrupułów każdą przeszkodę – ale nie przypuszczałam, że będę miała kiedykolwiek do czynienia z takim człowiekiem. Wstyd mi za ciebie. – O, nie – sprostował łagodnie. – Ja po prostu zawsze osiągam to, na co mam ochotę. Nie w ten sposób, to inaczej. Od dawna wiem, że za pieniądze można mieć wszystko. Pieniądz, pani West, to siła! – Szantażowałeś Alfa! To niewybaczalne, to taki dobry... – Nie od razu dał się przekonać, to prawda, kiedy powiedziałem, że musisz odejść z Mom’s Own... ale – czy miał możliwość wyboru? – Jesteś nikczemny... – Nie, to ty jesteś podła. – Wypił ostatni łyk czekolady i odstawił kubek. Z rękami w kieszeniach okrążył stół i stanął przed Courtenay. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a napięcie między nimi niebezpiecznie rosło. – „Ta druga” – jego głos był podejrzanie łagodny. – To nie jest najlepsza wizytówka, prawda? Co właściwie przyciąga do ciebie żonatych mężczyzn? Czy mój brat był pierwszy, czy... – Milcz! – Courtenay cofnęła się trochę. Czuła mrowienie w całym ciele, chociaż nawet jej nie dotknął. Z trudem zachowywała spokój. – Pan nie zna faktów, panie Winter. Nigdy nie byłam „tą drugą”. Nie miałam pojęcia, że twój brat był żonaty. – Czy nie wiedziałaś również, że Alf ma żonę? O nie, pani West, nie spodziewaj się, że ci uwierzę. Wiem, że Flo Ketterton była zawsze dla ciebie życzliwa, ale tobie wcale to nie przeszkadzało romansować z Alfem poza jej plecami... – Zupełnie opacznie interpretujesz to, co widziałeś dziś po południu. – A jak można to interpretować? Zobaczyłem starszego człowieka omotanego przez nikczemną dziwkę. Usłyszałem miękki głos szepczący: „kocham cię!”. Po prostu zbierało mi się na mdłości! Chcę zabrać Wiktorię do siebie, do rodziny, do której i tak należy, zanim zepsujesz ją swoim niemoralnym prowadzeniem się! – Jak mam cię przekonać, że nie miałam pojęcia o istnieniu żony Patryka! Myślałam, że... Przerwała gwałtownie. Chciała powiedzieć: „Myślałam, że ja byłam jego żoną”, ale po co? Z jakiej racji ten mężczyzna ma wiedzieć, że była taka głupia I naiwna? Zresztą i tak nie uwierzyłby... – Nie ma sensu przekonywać cię – powiedziała. – I tak ty wiesz swoje, a mnie doprawdy jest wszystko jedno, czy mi wierzysz, czy nie. Nie jest mi za to obojętny los Vicky. Nigdy mi jej nie zabierzesz – rozumiesz? Nigdy! W ciszy, która zaległa, słychać było tylko szczekanie Snoopy’ego na podwórku Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

sąsiadów. Wreszcie Graydon odezwał się szorstko: – Wiktoria nosi nazwisko Winterów i należy do rodziny Winterów. Wiem, że w świetle prawa ty sprawujesz nad nią opiekę, ale nie zostawię jej tutaj. A jeżeli nie zgodzisz się, zabiorę również i ciebie... – Gdzie chcesz nas zabrać? – Do mojego domu w Vancouver. – Jesteś szalony! Jeżeli nie wyjdziesz stąd w ciągu dwóch minut, zawołam policję. Graydon spoważniał. – Od śmierci brata i bratowej moja matka z dnia na dzień popada w coraz większe przygnębienie. – Jestem pewny, że obecność twojej córki mogłaby być dla niej pociechą. Zawsze marzyła o wnukach, mógłbym teraz spełnić to marzenie. Z twoją zgodą albo bez niej. Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to jakiś koszmarny sen? Od śmierci Patryka Courtenay nawet bała się myśleć, że jego rodzina mogłaby ją odnaleźć i próbować odebrać jej Vicky. A jednak Graydon dowiedział się o jej istnieniu. – Nigdy się nie zgodzę, żeby moja córka była narzędziem w twoich rękach. Może pieniądze są potęgą, ale nawet wszystkie pieniądze świata nie zmienią mojej decyzji. Vicky nie jest na sprzedaż! Courtenay odwróciła się, słysząc jakiś dźwięk za plecami. W drzwiach stała Vicky w nocnej koszulce. – Mamusiu, poczytaj mi... – Idź do swojego pokoju. Zaraz tam przyjdę. Pan Winter już wychodzi. Spostrzegła, że wargi Vicky drżą. Oczy utkwiła w mężczyźnie, który też ją obserwował. – Słyszałam, co mówiłeś, wujku Graydonie – odezwała się. – Nie miałam zamiaru podsłuchiwać, ale właśnie szłam do łazienki, bo rozlała mi się czekolada. Wtedy usłyszałam, że mówisz coś o moim tatusiu. Przepraszam, mamusiu, jeśli cię rozgniewam, ale... ja chcę... chcę... Courtenay oniemiała. Vicky nigdy nie mówiła w ten sposób! – Słucham, Wiktorio? – Graydon przeszedł parę kroków i zbliżył się do bratanicy. – Co chciałaś powiedzieć? Courtenay zawsze była pewna, że dobrze zna swoje dziecko. W ułamku sekundy zrozumiała, że była w błędzie. Jasne, niebieskie oczy Vicky nie patrzyły na nią, kiedy dziewczynka powiedziała spokojnie: Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Chcę poznać moją babcię. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Rozdział 3 Nieśmiałe promienie grudniowego słońca przedzierały się przez zasłony, kiedy następnego ranka Courtenay pakowała walizkę. Piękna, zimowa pogoda za oknem kontrastowała z jej ponurymi myślami. Jakie to dziwne, myślała – oparła się Graydonowi, a została pokonana przez wrażliwość własnego dziecka. Przyjrzała się ubraniom rozłożonym na łóżku. Były tanie i podniszczone. Czy ona sama nie wyglądała podobnie? Miała na sobie najlepszy sweter i nowe dżinsy, ale nawet miękka różowa angora nie zdołała ożywić zmęczonej twarzy. Oczy były bardziej szare niż zielone, twarz ziemista i wychudzona. Trzasnęły drzwi wejściowe i Courtenay usłyszała jakiś głos nawołujący Vicky z drugiej strony ulicy, a następnie dumną odpowiedź córki: – Jedziemy do babci w Vancouver na ferie! Vicky błyskawicznie zaakceptowała wielką zmianę w swoim życiu, idąc – nie, biegnąc ku niej z podnieceniem, podczas gdy Courtenay czuła się niemal jak sparaliżowana. – Jest już! – radosny okrzyk przerwał jej rozmyślania. – Chodź, mamusiu, czekamy! Courtenay zgarnęła ze stołu stos książek wypożyczonych z biblioteki i wyszła, zamykając drzwi. Na widok Graydona, stojącego przy samochodzie, serce zabiło jej żywiej. Miała nadzieję, że w świetle zimowego poranka będzie wyglądał mniej korzystnie niż wczoraj wieczorem. Ale jakże się myliła! Błękitnozielone oczy i ciemne włosy rozwiane przez wiatr sprawiały, że wydał się jej jeszcze bardziej interesujący. Otworzył przednie drzwi, pytając szorstko: – Gotowa? – Dzień dobry! – odparowała, unosząc wyniośle głowę. – Co za wspaniały dzień na podróż! – Przeszła obok niego i zanim zdążył się zorientować, otworzyła tylne drzwi i usadowiła się obok Vicky. Obserwowała z krzywym uśmiechem, jak zdejmuje marynarkę. Był w ciemnoszarym, eleganckim swetrze. Nagle przyszła jej do głowy absurdalna myśl. Czy ta wełna okazałaby się tak kusząco miękka pod palcami, jak na to wygląda? Co by się stało, gdyby dotknęła ramion Graydona? Przeszył ją dreszcz. Chwyciła książki i nachyliła się do niego. – Czy moglibyśmy pojechać okrężną drogą? Muszę zwrócić książki do biblioteki. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Chwilę później Graydon zatrzymał się przed niewielkim budynkiem ozdobionym sztukaterią. Zanim Courtenay zdążyła otworzyć drzwi, podszedł i wyciągnął rękę po książki. Rzucił okiem na tytuły, potem przeczytał je na głos z rosnącym niedowierzaniem: „Pochodzenie człowieka”. „Życie człowieka”. „Początek ewolucji”. – Antropologia? – uniósł ironicznie brwi. – Mama wybiera się na uniwersytet! – wykrzyknęła Vicky. – Każdą wolną chwilę poświęca nauce. Courtenay była niezadowolona. Tak bardzo chciała trzymać Graydona z dala od swojego życia, a już zdążył odkryć jej najskrytszą tajemnicę. W dodatku wydawał się tym bardzo zainteresowany. Dlaczego? Od pewnego czasu powzięła nieuzasadnione chyba podejrzenie, że z jakiegoś powodu jej osoba bardziej go interesuje niż Vicky. Głęboko westchnęła, wyjrzała przez okno i postanowiła więcej o tym nie myśleć. Około pierwszej zatrzymali się na lunch w przydrożnej gospodzie, a kiedy wrócili do samochodu, Courtenay musiała zająć przednie siedzenie. Graydon przygotował bowiem pled dla Vicky, która rozłożyła się wygodnie z tyłu ze swoją „Małą encyklopedią psów”. Nie zdążyli nawet ujechać dziesięciu kilometrów, kiedy usnęła. Courtenay reagowała wszystkimi zmysłami na siedzącego obok mężczyznę. Do tej pory nikt nie działał na nią tak silnie. Było to tak, jak gdyby jego ciało wysyłało impulsy, a ona odbierała je, niczym czuła antena. W dodatku zapach wykwintnej wody po goleniu drażnił jej nozdrza... – Chciałbym porozmawiać z tobą, zanim dotrzemy do Seacliffe House – głos Graydona przywołał ją do rzeczywistości. – Chodzi o moją matkę, Alannę. Patryk i Beth znali się od dzieciństwa i matka szczyciła się potem, że Patryk okazał się najlepszym mężem.. – Dlaczego mi to mówisz? Cóż mnie obchodzi Patryk i jego żona! – Chciałbym cię tylko uprzedzić, żebyś nie zrobiła ani nie powiedziała niczego, co mogłoby zaniepokoić Alannę. Nie chcę, żeby dowiedziała się o waszym romansie. – Zabierasz Vicky, żeby twoja matka mogła ją poznać, a jednocześnie chcesz utrzymać w tajemnicy mój związek z Patrykiem? – zapytała ironicznie Courtenay. – Bardzo jestem ciekawa, jak jej wyjaśnisz, skąd się wzięła Vicky. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Chcę jej powiedzieć prawdę. Nie będzie to ta historyjka, którą opowiedziałaś mi zeszłego wieczoru. Opowiem jej, jak uwiodłaś mojego brata i schwytałaś go w pułapkę. – W rzeczywistości to Patryk mnie uwiódł – odrzekła Courtenay. – Nie wiedziałam, że był żonaty, a kiedy po sześciu tygodniach znajomości zaproponował mi małżeństwo, zgodziłam się. Wzięliśmy cichy ślub w pięknym parku w Whistler... Courtenay krzyknęła, kiedy Graydon gwałtownie zahamował. Książka Vicky spadła na podłogę, a ona sama wymamrotała coś przez sen. Courtenay nigdy jeszcze nie widziała oczu tak pełnych nienawiści jak oczy Graydona. – Wysiadaj! – rozkazał, a kiedy zawahała się, w obawie, że zostawi ją tutaj, na pokrytej śniegiem autostradzie, dodał: – Czy chcesz, żeby twoja córka usłyszała, co mam ci do powiedzenia? Courtenay wysiadła bez sprzeciwu, otulając się kurtką, aby osłonić się przed lodowatym wiatrem, który wdzierał się pod ubranie i szarpał włosy. – Bigamia? – krzyknął Graydon ze złością. – Posądzasz mojego brata o popełnienie przestępstwa? Masz akt ślubu? Chciałbym go zobaczyć? – Nie, nie mam... – Och, jakie to przykre! – Poczekaj, daj mi skończyć! Nie mam żadnego dokumentu, bo to nie był prawdziwy ślub. Wtedy oczywiście o tym nie wiedziałam. „Ślubu” udzielił nam przyjaciel Patryka, a świadkami była para, którą poznaliśmy w kawiarni. Patryk powiedział mi... – Patryk mówił mi, że jesteś cwaną dziwką – warknął Graydon ze złością. – Ale nawet on nie przypuściłby, że wymyślisz taką nieprawdopodobną historię, żeby usprawiedliwić siebie i swoje postępowanie! – To nie jest kłamstwo. Och, dlaczego nie chcesz mi uwie... Urwała, bo Graydon boleśnie ścisnął jej ramiona. Nie mogła się ruszyć. Przyciągnął ją tak blisko, że miała jego twarz tuż przed sobą. – Jeżeli odważysz się rozpowiadać te brednie – syknął – pozwę cię do sądu, oskarżę o oszczerstwo i zapewniam cię, że pójdziesz do więzienia! Mój Boże, chyba jesteś niespełna rozumu, jeśli sądzisz, że ktokolwiek uwierzy w te kłamstwa! Ty mała... Na szczęście dalsze słowa zagłuszyła przejeżdżająca obok cysterna. Courtenay patrzyła ze zgrozą na złośliwie wykrzywione usta, ciskające zniewagi. Wreszcie Graydon odepchnął ją tak gwałtownie, że się zachwiała. Zacisnęła Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

pięści, żałując, że nie jest mężczyzną. Och, z jaką chęcią uderzyłaby tę bezczelną gębę. Powiedziała tylko zduszonym głosem: – Szkoda czasu na rozmowę z tobą... – Dobrze, że w końcu to zrozumiałaś. – Ale to wcale nie znaczy, że zachowam prawdę tylko dla siebie. Nie mam zamiaru osłaniać tego drania Patryka... – Odniosłem wrażenie, że Wiktoria nie podziela twojej opinii... – Oczywiście, że nie! Nie chcę, żeby Vicky gardziła własnym ojcem. Każde dziecko powinno mieć dwoje kochających się rodziców. Moje zostało pozbawione ojca nie z własnej winy. Musiałam zapewniać ją, że Patryk był wspaniałym człowiekiem, który ją kochał. I ona mi uwierzyła. Graydon odgarnął włosy spadające na czoło. – To bardzo wrażliwe dziecko, prawda? Courtenay nie wierzyła własnym uszom. Jego głos stał się niemal czuły. Czyżby ten człowiek był zdolny do ludzkich uczuć? – Tak – odpowiedziała ostrożnie. – Muszę ją ochraniać. Może jestem nadopiekuńcza, ale chciałabym jak najdłużej oszczędzać jej stresów i rozczarowań. – Rozumiem to i widzę, że jesteście bardzo ze sobą zżyte. Szkoda byłoby, gdyby coś tę harmonię zepsuło. – Nie martw się – mruknęła. – Nic takiego się nie zdarzy. – Nawet jeśli Wiktoria odkryje, że nienawidziłaś jej ojca? – Mówiłam ci już, że nigdy jej tego nie powiem. Ku swemu przerażeniu Courtenay dostrzegła w oczach Graydona wyraz triumfu. Triumf? Strach chwycił ją za gardło. – Czy mógłbyś... – wyjąkała z niedowierzaniem. Ton jego głosu był jak smagnięcie mroźnego wiatru. – Chcę zawieźć Wiktorię do jej babki, ale nie dopuszczę, żeby to spotkanie okazało się bolesne dla Alanny. A ty nie ośmielisz się przeszkodzić mi. Courtenay odwróciła się i spojrzała na pokryte śniegiem góry. Patryk wykorzystał ją, a teraz jego brat usiłuje się nią posłużyć. Wprawdzie w inny sposób, ale równie nikczemny... – Czy chcesz nastawić Vicky przeciwko mnie? – To już zależy od ciebie. Jeśli będziesz się upierać przy swoich niedorzecznych kłamstwach, zapewniam cię, że powtórzę je słowo w słowo twojej córce. Odwrócił się i ze złością otworzył drzwiczki samochodu. Courtenay wiedziała, Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

że spełni groźbę. Wsunęła się na swoje miejsce. Znowu, bez udziału woli, znalazła się w zasięgu jego niezwykłego oddziaływania. Jak mogła ulegać magnetycznej sile tego mężczyzny, który był przecież pozbawionym skrupułów potworem? Zapadł zmierzch, kiedy dotarli do Vancouver. Chociaż była to wigilia Bożego Narodzenia, Courtenay nie udzielił się świąteczny nastrój, który panował na ulicach. Vicky przeciwnie – witała radosnymi okrzykami światła i dekoracje. Kiedy Graydon zajechał na parking, pisnęła: – Dlaczego się tu zatrzymujemy? – Nie pojedziemy do babci bez prezentu, prawda? Courtenay spojrzała z obawą na Graydona. – Zabrałyśmy prezenty, które kupiłyśmy dla siebie – powiedziała. – Przykro mi, ale mój budżet nie pozwala na nic więcej. Zwłaszcza że po powrocie będę bez pracy – nie zawahała się dodać oskarżycielskim tonem. – Chodźmy po sprawunki, zanim zamkną sklepy. Później porozmawiamy o pieniądzach. Kiedy Vicky ruszyła przodem, Graydon przytrzymał Courtenay za ramię. – Nie mów przy dziecku o swoich kłopotach. Do diabła, wiem przecież, że masz mało pieniędzy. Zapłacę rachunek. Pomogę ci wybrać upominki. – Kup matce, co chcesz! Jestem tu tylko dlatego, żeby nie robić Vicky przykrości! Odeszła na bok i zaczęła przyglądać się puszystym szalom. Nagle usłyszała głos za sobą: – Czy podoba ci się któryś z nich? – Myślę, że przydałyby się twojej matce. Wyglądają na bardzo ciepłe. Starsi ludzie źle znoszą zimno... Nie zwracając uwagi na cenę, Graydon zdecydował się na dwa szale, brązowy i turkusowy. Poprosił ekspedientkę, by zapakowała je w ozdobny, świąteczny papier. Rozejrzał się, po czym zatrzymał wzrok na czarnej aksamitnej sukience koktajlowej. Zwrócił się do drugiej ekspedientki: – Proszę podać tę sukienkę pani West do zmierzenia. – Courtenay zaś rzucił: – Wrócę za dziesięć minut. – I zanim zdołała się zorientować, wyszedł, trzymając Vicky za rękę. – Proszę tędy, madam – ekspedientka w różowej, jedwabnej sukience, pobrzękując bransoletkami, wskazała jej przebieralnię. Courtenay zawahała się. Do tej pory nie była w takim eleganckim magazynie – Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

zwykle korzystała ze sprzedaży wysyłkowej. Co ona tu robi? Nigdy przecież nie pozwoli, żeby Graydon kupował jej sukienkę. – Przepraszam – powiedziała. – Nie będę mierzyć tej sukienki. Kobieta zdziwiła się. – Jestem pewna, że to pani rozmiar. – Tak, oczywiście, ale... – Czy nie lubi pani czarnego koloru? – Ja... lubię. I uważam, że sukienka jest piękna... – widząc utkwione w nią oczy ekspedientek, miała ochotę zapaść się pod ziemię. – Po prostu nie chcę kupować nowej sukienki. – Czy jest pani pewna? – Najzupełniej. – Och... Pan Winter tu wróci. Proszę poczekać, żeby się pani z nim nie rozminęła. Mamy dzisiaj taki duży ruch... Przepraszam, mam klienta. Pogrążona w myślach Courtenay nie zauważyła Vicky, która podbiegła do niej z twarzyczką zarumienioną z podniecenia. – Wujek kupił mi sukienkę! Zobacz, mamusiu! Courtenay ukryła niezadowolenie, żeby nie robić przykrości Vicky. – Jakiego koloru, kochanie? – Pomarańczową! Powiedział, że moje włosy przypominają mu błędny ognik. A wiesz, mamusiu, babcia dostanie ode mnie koronkową chusteczkę! Wujek powiedział, że ona nie uznaje jednorazowych serwetek, obrusów... – I małżeństw – odezwał się w pobliżu głos Graydona. – Którą kreację wybrałaś? – zapytał, wyjmując portfel. – Czy ta ci się podoba? – Jest piękna – odpowiedziała. – Ale wiesz, że muszę pilnować mojego budżetu. Graydon wyglądał tak, jakby miał ochotę potrząsnąć nią, ale opanował się i powiedział do ekspedientki: – Wezmę tę. Dziękuję. W Courtenay wzbierała złość. Nie mogła zrobić tu sceny, ale wiedziała, że nic nie zmusi jej do włożenia tej sukienki. Idąc przez obszerny hol, chciała wziąć Vicky za rękę. Dziewczynka nie zauważyła jej gestu. Podskakiwała uczepiona ramienia Graydona, jakby zupełnie zapomniała o istnieniu matki. Courtenay poczuła bolesne ukłucie w sercu. Marine Drive, główna ulica Vancouver, była teraz – za zalaną deszczem szybą Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)