Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 041 160
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 711

Gregory Kay - O ślubie nie ma mowy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :733.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Gregory Kay - O ślubie nie ma mowy.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse G
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 110 osób, 67 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 83 stron)

Kay Gregory O ślubie nie ma mowy

ROZDZIAŁ PIERWSZY Bronwen, zmęczona długim lotem, spala przez prawie pół dnia, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, że uznano ją za zmarłą. Dopiero po południu obudziły ją jakieś krzyki dobiegające z ulicy. Gdy jej wzrok padł na poobdzierane tapety, skrzywiła się i czym prędzej ponownie zamknęła oczy. W nocy była zbyt wykończona, by zwracać uwagę na to, gdzie odpocznie. Zależało jej tylko na niewygórowanej cenie. Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, że wybrała strasznie tandetny hotelik. Westchnęła, z niechęcią wstała z łóżka, ubrała się i zeszła na wyjątkowo późne śniadanie. Usiadła przy brudnym stoliku w obskurnej kawiarence i z roztargnieniem spojrzała na pozostawioną przez kogoś gazetę. Jedna z notatek na ostatniej stronie nosiła tytuł „Śmierć w taksówce”. Wzrok Bronwen machinalnie przesunął się po tekście, który informował, że turystka z Wielkiej Brytanii zginęła wczoraj w Vancouver, gdy jej taksówka zderzyła się z autobusem. Pasażerowie autobusu i kierowca taksówki nie doznali obrażeń. Natomiast pasażerkę taksówki przewieziono ambulansem do szpitala, gdzie zmarła kilka godzin później. Nazywała się Bronwen Evans. Kanapka wypadła z dłoni Bronwen. – Przecież ja żyję! – Miło to słyszeć, moja droga – zauważyła nieco uszczypliwie, zaniedbana kobieta w średnim wieku. – Nie da się tego powiedzieć o wszystkich moich klientach. – Obrzuciła zdegustowanym spojrzeniem mężczyznę, który ze zwieszoną głową drzemał obok nad talerzem zupy. – Och, miałam na myśli... – Bronwen pokazała artykuł. – Chodziło mi o tę informację w gazecie. Myślę, że napisali o mnie, ponieważ rzeczywiście taksówka, którą jechałam, miała wypadek. Nie wpadliśmy jednak na autobus, tylko na inny samochód. Kelnerka pobieżnie przejrzała notatkę. – Faktycznie, trochę to bez sensu – przyznała. – Najpierw powinni chyba zawiadomić najbliższych. No cóż, przynajmniej zawiadomili nieboszczkę. Bronwen aż się zakrztusiła. – Najbliższych... Och! Jeśli Michael przeczyta gazetę... – skoczyła na równe nogi, mało brakowało, by wylała kawę, której nawet nie tknęła. Rzuciła na stół pieniądze i pobiegła do drzwi. – Proszę pani! – usłyszała głos kelnerki. – Proszę wziąć resztę! Bronwen nie słuchała. Musiała jak najszybciej wrócić do szpitala, do Michaela. Wystarczy, że jest ranny, należy mu oszczędzić wstrząsającej wiadomości o śmierci siostry. Trudno uwierzyć, że to już osiem łat temu Michael i Slade opuścili rodzinny Pontglas w Walii, pomyślała w autobusie. Rodziców załamało to kompletnie, postarzeli się bardzo szybko i trzy lata później zmarli, jedno po drugim. Bronwen została jedyną właścicielką

sklepu, który tak bardzo chcieli przekazać synowi. Przed ich śmiercią Michael napisał z Kanady raz czy dwa, że u niego wszystko w porządku. Przez następne pięć lat w ogóle nie dawał znaku życia, co zbytnio nie dziwiło Bronwen. Zawsze był nieodpowiedzialny, nie liczył się z uczuciami innych. Trzeba jednak przyznać, że nigdy nie ranił nikogo celowo. Nie zaskoczyło jej również, gdy nieznajomy głos powiadomił ją przez telefon, że jej brat został pchnięty nożem w ulicznej bójce i leży w szpitalu. Bez wahania zostawiła sklep pod opieką zaprzyjaźnionych starszych ludzi wsiadła do pierwszego samolotu lecącego do Vancouver. Autobus zatrzymał się ponownie. Bronwen nerwowo spojrzała na zegarek. Musi zdążyć przyjechać do brata, zanim on przeczyta o jej wypadku! Michael siedział na łóżku z termometrem pod pachą i wodził wzrokiem za śliczną ciemnowłosą pielęgniarką. Na ten widok Bronwen z ogromną ulgą oparła się o framugę drzwi. Nawet on nie byłby zdolny uwodzić wzrokiem jakąś dziewczynę, gdyby się właśnie dowiedział, że jego siostra nie żyje. – Bron! – krzyknął, gdy ją zauważył. – Co się stało? Wyglądasz gorzej niż ja. – Po prostu przeżyłam mały wstrząs, to wszystko. – Opadła na krzesło i opowiedziała o artykule. Gdy skończyła, Michael roześmiał się. – Do licha – skrzywił się, gdyż od śmiechu zabolały go jeszcze świeże szwy. – Ciekawe, skąd wzięli tę historyjkę. – Nie mam pojęcia. Myślę, że zejdę do izby przyjęć, to chyba tam musieli coś poplątać. – No, to zabijesz im ćwieka – powiedział z uciechą Michael. – Założę się, że niecodziennie przychodzą do nich jakieś truposzczaki, żeby ich straszyć. – Mhm – zgodziła się Bronwen, choć myśl o własnym zgonie nie wydawała jej się taka zabawna. Wołała zmienić temat. – Wyglądasz dziś znacznie lepiej. Chyba cię wkrótce wypiszą. – Mam nadzieję. Spojrzała na niego surowo. – I żadnych więcej głupich bójek. – Oczywiście, że nie – odparł z urazą. – Przecież wiesz, że to nie była moja wina. – Jasne – powiedziała sucho. – Nigdy nie jest. Odkąd pamiętała, Michael, gdy miał kłopoty, zawsze zrzucał winę na kogoś innego, zazwyczaj na Slade’a, Potem się dziwił, dlaczego rodzice nie aprobują jego przyjaciela. Posiedziała jeszcze chwilę, po czym pożegnała się. – Wpadnę wieczorem – dodała i zastanowiła się, dlaczego zadaje sobie tyle trudu. Jej brat i tak już się wpatrywał w kolejną pielęgniarkę, przechodzącą korytarzem. Westchnęła. Miał dwadzieścia dziewięć lat, trzy lata więcej niż ona, a ciągle zachowywał się jak nastolatek. Odrzuciła do tyłu spadający na oczy kosmyk rudych włosów i skierowała się do wyjścia. Po przejściu kilku kroków zorientowała się, że idący z naprzeciwka

mężczyzna przystanął nagle, blokując przejście. – Przepraszam – powiedziała, nie patrząc na niego. – Bronwen? – usłyszała znajomy, niski i zmysłowy głos. Powoli podniosła wzrok. – Slade – szepnęła i poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Gdy spojrzała w jego szafirowe oczy, zauważyła, że on również pobladł tak wyraźnie, iż dało się to zauważyć mimo śniadej cery. – Bronwen Evans! – Jego głos zabrzmiał nieco ochryple. Wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć i upewnić się, czy naprawdę przed nim stoi. – Ale przecież ty... Już się otrząsnęła z pierwszego szoku. Poczuła oburzenie. – Nic z tego – „ucięła. – Chociaż, może bym nawet chciała, żeby tak się stało, pod warunkiem, że i ty zniknąłbyś z życia Michaela. – Mogę cię zapewnić, że nie zniknąłem – odparł normalnym już głosem. – A ty nie umarłaś. – Dzięki. Też mi się tak wydawało, ale dobrze, że ktoś mnie upewnił. Chciała go wyminąć, lecz natychmiast chwycił ją za ramię. Niebieskie oczy zalśniły niebezpiecznie. Bronwen nie mogła się powstrzymać od myśli, że jego jasne włosy, przypominające lwią grzywę wikinga, idealnie pasują do tych niezwykłych oczu o kolorze czystej ultramaryny. Cofnęła się, gdy tylko ją puścił. Uśmiechnął się lekko. – Mała, nieśmiała Bronwen – mruknął. – Ludzie się rzeczywiście zmieniają. Kiedyś nie miałaś takiego ciętego języka – cedził powoli, jednak nagle jego głos stwardniał. – Dlaczego, Bronwen? – Co „dlaczego”? – Dlaczego nie jesteś zadowolona z naszego spotkania? Myślałem, że byliśmy przyjaciółmi. Przyjaciółmi? Nigdy nimi nie byli. Zaledwie znajomymi. Nie podobała jej się jego ogromna pewność siebie i to, że lubił być zawsze w centrum uwagi. Wolała towarzystwo cichego i spokojnego Lloyda Morgana. Ponadto jej rodzice uważali, że to pod złym wpływem Slade’a ich syn stracił zainteresowanie rodziną i sklepem. Nie chciała im przysparzać dodatkowych zmartwień i trzymała się od niego z daleka. – Nie byliśmy przyjaciółmi – powiedziała w końcu. – I nie jestem specjalnie ucieszona twoim widokiem, jeśli chcesz wiedzieć. Ale to chyba i tak nie ma znaczenia, prawda? Przyszedłeś zobaczyć się z moim bratem, a nie ze mną. – Przyszedłem powiedzieć mu, że nie żyjesz. Zanim zrobi to ktoś inny. – Teraz jego oczy przypominały kawałki lodu. – Jak widać, nie ma takiej potrzeby. Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego stoisz tu przede mną w tych swoich jak zwykle porządnych i praktycznych butach, zamiast leżeć boso w mniej przyjemnym miejscu, jak to donoszą gazety. – Przykro mi, że tak cię rozczarowałam. – Zirytował ją nie tylko jego ton, ale również niepochlebna uwaga o jej butach. W dodatku rozdrażniło ją odkrycie, że jednak troszczył się o uczucia Michaela.

– Wcale mnie nie rozczarowałaś. – Objął ją chłodnym, taksującym spojrzeniem. Miała okropne wrażenie, że rozbierają wzrokiem. Zrobiło jej się gorąco. – Muszę iść – powiedziała gwałtownie. – Michael pewnie na ciebie czeka. – Widzi mnie dwa razy dziennie od chwili, gdy tu wylądował, więc raczej nie zdążył się za mną stęsknić. Zajrzę do niego za godzinę czy dwie, a tymczasem pójdziemy gdzieś pogadać. – Ale ja muszę wyjaśnić sprawę tego artykułu – zaprotestowała i odsunęła się, gdy poczuła, jak silne, długie palce obejmują jej ramię. – Załatwisz to później. – Nie... Slade zacisnął usta. – Słuchaj, moja cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. Miałem w pracy sądny dzień, a kiedy chciałem dla odprężenia poczytać gazetę, dowiedziałem się, że siostra mojego przyjaciela właśnie była uprzejma zginąć. Potem okazało się, że żyje, jednak jest bardziej kwaśna niż ocet siedmiu złodziei... – Dobrze, ja jednak muszę iść do izby przyjęć. – Nie spodobała jej się ta ostatnia uwaga. – Moja droga, jeśli musisz coś zrobić, to iść ze mną na kawę i pogadać. A jak nadal będziesz się opierać, to obiecuję, że na pewno znajdziesz się w izbie przyjęć. Czy wyrażam się jasno? Słysząc pogróżkę, Bronwen uznała, że sprawę artykułu można wyjaśnić później, gdyż niezależnie od tego, co jest napisane w gazecie, i tak nie ma jeszcze skrzydełek i aureoli. A może raczej ogona i rogów? Wsiedli do windy. Slade spojrzał na płomienne włosy Bronwen. Zawsze mu się podobały. Tak samo, jak jej piegi i ogromne szare oczy. Miała taką słodką twarzyczkę. Nie tyle piękną, co ujmująco niewinną. Szkoda, że w ciągu tych lat, kiedy się nie widzieli, jej usposobienie zmieniło się na gorsze. Zjadliwość nie pasowała do delikatnych rysów. W zamyśleniu zabębnił palcami o udo. Musi coś z tym zrobić. Przekonać Bronwen, że taki sposób bycia nie popłaca. Tak, Slade myślał perspektywicznie. Weszli do gwarnej kawiarni. – Czy Michael widział gazety, zanim przyszłaś? – Nie, zdążyłam wcześniej. – To dobrze. Przynajmniej nie doznał szoku. – Zaprowadził ją do narożnego stolika. – Nie to, co ty – rzuciła sarkastycznie, podejrzewając, że dla Slade’a nie był to żaden szok. – Nie to, co ja – przytaknął spokojnie. – Jednak wynagrodziła mi to przyjemność, kiedy zobaczyłem nie ducha, ale żywą osobę. Zwłaszcza jej język okazał się wyjątkowo żywy. Zachmurzyła się nieco. – To naprawdę była przyjemność? – Chciała, by zabrzmiało to nieco pogardliwie, jednak wyglądało tak, jakby domagała się potwierdzenia. Uśmiechnął się szeroko, lecz jego oczy pozostały chłodne. – Wtedy tak. Ale czy nadal tak będzie... – Wzruszył ramionami. – Wątpię.

Zanim zdążyła odparować, Slade wstał i odszedł od stolika. – Zaczekaj tutaj – rzucił jej przez ramię. – Chcesz kawę czy herbatę? – Herbatę – odpowiedziała Bronwen, która uwielbiała kawę. Wiedziała, że Slade zna jej upodobanie i nie mogła się oprzeć pokusie, żeby go zaskoczyć. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że po wstrząsie, jaki dziś przeszedł, nawet nie zwróci uwagi na taki drobiazg. – Teraz powiedz, skąd wzięły się te bzdury w gazecie – zażądał po powrocie. – To nie moja wina – zaprotestowała, urażona jego tonem. – Nauczyłaś się tego od twojego braciszka? Jej uraza wzrosła. Niezależnie od wszystkiego, Slade nie miał prawa krytykować jej brata. Nie po tym, co sam narobił. Gdyby nie on, Michael nie wyjechałby osiem lat temu do Kanady, zupełnie zmieniając życie rodziców i jej własne. – Potrafię mówić sama za siebie – odparła, unosząc dumnie brodę. – Naprawdę? Kiedyś nie umiałaś. – Może po prostu nie miałam ochoty rozmawiać z tobą. Zamieszała łyżeczką herbatę. Wolała nie patrzeć na Slade’a. Przez tych kilka lat stał się jeszcze bardziej atrakcyjny niż kiedyś. Zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że jego nieco drapieżne rysy pod blond grzywą doprowadzały dziewczyny z Pontglas do szaleństwa. Ona była wtedy na to dość odporna, ale nie miała pewności, czy będzie tak nadal. Wiedziała tylko, że jeżeli już ma dla kogoś stracić głowę, to na pewno nie dla Slade’a. Zabębnił palcami o blat stolika, a Bronwen podniosła wzrok. Było w nim coś niebezpiecznego, wyglądał jak drapieżnik szykujący się do ataku. – Jasne. Nie rozmawiałaś ze mną, bo byłaś zajęta robieniem maślanych oczu do Lloyda Morgana. Krew napłynęła jej do twarzy. Bronwen zaniknęła z rozpaczą oczy, świadoma, że z rumieńcem wygląda jak ugotowana marchewka. A więc wiedział. Wszyscy wiedzieli. Jeśli celowo chciał ją zranić, a z pewnością o to mu chodziło, to nie mógł wybrać nic lepszego. Znów się poczuła naiwną, głupią smarkulą. Ciągle nie mogła myśleć o Lloydzie tak, żeby ponownie nie przeżywać tych okropnych dni, gdy chciała się skryć w mysią dziurę, żeby już nikt się z niej nie śmiał. – Dobra, chciałbym wreszcie usłyszeć, jakim cudem ten artykuł znalazł się w gazecie. Z tym tematem mogła sobie poradzić. – Też bym. chciała wiedzieć – odparła bezbarwnym głosem. – To znaczy, że nie wiesz? – Oczywiście, że nie. Z lotniska pojechałam prosto do szpitala, aby zobaczyć się z bratem. Potem złapałam taksówkę, która chwilę później miała wypadek. Znalazłam się z powrotem w szpitalu, jeszcze szybciej, niż z niego wyszłam. – Czy coś ci się stało? – spytał gwałtownie. – Och, nie. Mam parę sińców i drobne skaleczenie na szyi, które na szczęście włosy zakrywają. – Zauważyła ponury wyraz jego twarzy. – Przestań” tak na mnie patrzeć, jakbyś żałował, że ten artykuł nie mówił prawdy – dodała kwaśno.

Gwałtownie odstawił filiżankę na spodek. Dziwne, że się nie stłukła. – Nie życzę ci, Bronwen, niczego złego. Żałuję tylko, że znajdujemy się w miejscu publicznym. – Dlaczego? – Prowokuj mnie dalej, a zrozumiesz, dlaczego. – Coś takiego! – parsknęła drwiąco. – Jeśli sądzisz, że zachowywanie się jak jaskiniowiec robi na mnie jakieś wrażenie, to się mylisz! Jednak zdradliwa wyobraźnia od razu podsunęła jej przed oczy wizję jego silnego muskularnego ciała, jego rąk, które dotykały jej tam, gdzie nie powinny... Gdy spojrzała na niego, zobaczyła na jego twarzy sceptyczny uśmiech, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Slade odgadł jej myśli. – Naprawdę? Ale ja „nie jestem pewien, czy chcę wywrzeć na tobie wrażenie. – To świetnie, bo nie wywierasz – odparła cierpko. – Właśnie widzę. Przyjrzała mu się uważniej. Kącik jego ust drgał leciutko. Wielkie nieba, ten człowiek śmiał się z niej, chód nie robił tego głośno. Może ona też powinna znaleźć w tej sytuacji coś zabawnego? W sumie spotkali się po ośmiu latach dość nieoczekiwanie, a ona powitała go jak wroga. Przecież nigdy nie byli wrogami. Poczuła do niego niechęć dopiero wtedy, gdy po jego wyjeździe dowiedziała się, co zrobił. Proszę bardzo, Slade może się z niej śmiać do woli, ona jednak nie zapomni mu przeszłości. Skrzywdził zbyt wiele niewinnych osób. – Chciałabym wiedzieć, jak mój brat wpakował się w tarapaty. Nie powiedział mi, jak do tego doszło. On przecież nie ma zwyczaju wdawać się w bójki... – Skoro już musi znosić jego towarzystwo, to spróbuje przynajmniej wyciągnąć z tego jakąś korzyść dla siebie. – Nie było mnie przy tym, ale postarałem się dowiedzieć, jak to wyglądało. Otóż Michael wychodził z kolegami z pubu, kiedy zauważył... – Slade zawahał się, szukając słów – pewną młodą damę, której zachowanie i wygląd były niedwuznaczne. Michael uznał to za zaproszenie, – A nie było nim? – Owszem, było, ale nie dla. niego. Zrozumiał to dość szybko, gdy pojawił się jej chłopak z bandą uzbrojonych kumpli. Zrobiła się niezła rozróba, której kres położyła dopiero policja. Napastnicy trafili do aresztu, a Michael do szpitala. – Och! – Bronwen była wstrząśnięta. – W Pontglas nie zdarzają się takie rzeczy. No... Może z wyjątkiem tego jednego razu, gdy pani Jones ścigała z nożem po ulicy panią Griffiths, dlatego że ta nazwała jej męża obleśnym starym capem, którym zresztą był. – Pamiętam. Rzeczywiście, podobna sytuacja. Ich rozbawione spojrzenia spotkały się i wspólne wspomnienie na chwilę zbliżyło ich do siebie. – Powiedziałeś, że nie byłeś przy tym – przypomniała Bronwen, starając się zakończyć ów moment bliskości oraz próbując nie zwracać uwagi na kolano Slade’a, które przez moment dotykało jej nogi. – Powinna ci sprawić ulgę wiadomość, że ostatnio starałem się zniknąć z życia Michaela,

dokładnie tak, jak chciałaś. Podróżowaliśmy kiedyś razem po kraju. Kiedy przyjechaliśmy tutaj, uznałem jednak, że czas zapuścić korzenie. Oczywiście, gdy Michael zgłosił się do pracy w firmie, którą właśnie rozkręcałem, dałem mu tę robotę z przyjemnością. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Naprawdę? – Cokolwiek o mnie myślisz, nie zwykłem zostawiać przyjaciół na lodzie. Ponadto zawsze uważałem, że twój nieudolny braciszek ma ukryte zdolności, którym powinien dać szansę. Może dlatego tak długo trzymaliśmy się razem, że ciągle w niego wierzyłem. Michael jednak nie zamierzał się przepracowywać i wkrótce rzucił tę robotę. Zatrudnił się w barze, znalazł sobie innych przyjaciół. Powiedział, że doskonale sobie poradzi beze mnie. Przyjąłem to z ulgą. – I potrafił? Slade wzruszył ramionami. Bronwen nie mogła oderwać oczu od silnych mięśni napinających się pod cienką koszulą. – Jeśli oberwanie nożem w ulicznej bójce można nazwać radzeniem sobie, to potrafił. – Czyli jednak zostawiłeś go na lodzie. Ale to nie pierwszy raz, prawda? – Do czego zmierzasz? – Zacisnął dłonie na filiżance i pochylił się ku Bronwen, jakby to ją chciał trzymać” teraz w rękach, bynajmniej nie z nadmiaru uczuć. Spochmurniała. W jej oczach stracił jeszcze bardziej. Czy nie ma nawet tyle przyzwoitości, by się przyznać? – Myślę, że wiesz, do czego zmierzam. – Odwróciła głowę i z udawanym zainteresowaniem zaczęła się przyglądać przystojnemu studentowi, który właśnie usiadł przy sąsiednim stoliku. – Nie potrafię czytać w myślach – warknął. – Może zechciałabyś mnie oświecić? Był wyraźnie wściekły. Bez wątpienia zalazła mu teraz za skórę. Przyzwyczaił się przecież do tego, że może traktować ludzi, jak mu się podoba, nie poczuwając się do żadnej odpowiedzialności. – Wydaje mi się, że wszelkie wyjaśnienia są zbędne. – Ręce jej nieco drżały, niechcący wylała trochę herbaty na stolik. – Rozkojarzona widokiem? – Slade spojrzał znacząco na studenta. Bronwen postanowiła zignorować jego uwagę. – Wracając do Michaela... – Nie jestem zainteresowany wracaniem do tego tematu. – Ale ja jestem. To mój brat. – To dorosły facet i sam o sobie decyduje. Teoretycznie miał rację. Jednak Michael często podejmował decyzje, powodując się nagłym impulsem, a nie rozsądkiem. Najlepszym przykładem był ten nagły wyjazd do Kanady. Nawet nie pomyślał, że rodzicom zależało na tym, żeby przejął po nich sklep. Córka, choć kochali ją bardzo, nie była dla nich tym samym. Bronwen długo miała do nich o to żal. Jednak z drugiej strony dzięki temu stała się niezależna, chciała bowiem udowodnić i im, i sobie, że potrafi to robić równie dobrze, jak syn. Rzeczywiście, spisała się całkiem nieźle. Od

czasu gdy została właścicielką sklepu, zaczął on przynosić większe zyski niż przedtem. – Jeśli byłabyś w stanie przestać myśleć o tym, żeby się dobrać do tego słodkiego gogusia przy sąsiednim stole, to moglibyśmy wyjść – rzucił Slade. – Mam jeszcze masę do zrobienia. Spiorunowała go wzrokiem. – Nie mam ochoty do nikogo się dobierać. Z wyjątkiem ciebie. Jednak nie w taki sposób, w jaki mógłbyś sobie życzyć. – Ciekawe, jakoś wcale mnie to nie dziwi. – Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? – Z trudem udało jej się nie podnieść głosu. – Nie. – Wstał gwałtownie. – Ponieważ jednak nie zamierzam tego powiedzieć tutaj, proponuję, żebyśmy najpierw wyjaśnili sprawę twojego zejścia z tego świata. Potem wprowadzisz się do odpowiedniego miejsca... – Już się wprowadziłam... – Spieraj się ze mną dalej, a zobaczysz, gdzie trafisz. Potem postawię ci obiad i pogadamy. Wtedy dopiero zrozumiesz, że mam ci znacznie więcej do powiedzenia, niż był się kiedykolwiek mogła domyślać. – Zdecydowanym ruchem chwycił Bronwen za nadgarstek i zmusił do wstania. – Gdzie jest twój bagaż? Powiedziała mu. – Żartujesz! Naprawdę wykazałaś się taką głupotą? – Co masz na myśli? – spytała słodkim tonem, jednocześnie zdołała przy tym przydepnąć jego lśniące półbuty. Zaklął. – To, że nie mogłaś już znaleźć gorszej dzielnicy! Tym razem on, i to celowo, przydepnął jej stopę. Zrobił to tak, by jej nie zabolało, ale zarazem tak, żeby nie mogła się ruszyć. – Tam jest tanio – wykrztusiła. Cofnął nogę. – Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby to oni tobie płacili, żebyś u nich wynajmowała pokój. – Taak? A co w takim razie proponujesz? – To nie jest żadna propozycja. – Ujął ją pod ramię i skierował do wyjścia. – Wprowadzisz się do mnie i koniec! – Zauważył, że Bronwen z oburzeniem otwiera usta, więc dodał: – Jeśli zaczniesz się ze mną kłócić, to ostrzegam, że nie cofnę się przed zachowaniem jaskiniowca, o którym wspomniałaś. Chociaż, przy moim obecnym nastroju, wcale nie jestem pewien, czy właśnie to nie okazałoby się najlepsze. Dla nas obojga.

ROZDZIAŁU DRUGI Bronwen milczała wyniośle, dopóki nie wyszli na ulicę. Dopiero wtedy, odezwała się lodowato: – Rozumiem, że nawet nie mam po co pytać, dokąd idziemy? – Czemu nie? Do samochodu. – Ach, tak – teraz z kolei jej glos byt pełen słodyczy. – Ponieważ jednak izba przyjęć znajduje się tuż za nami, nie jest to chyba zbyt sensowne? Zatrzymał się gwałtownie i po raz drugi w ciągu zaledwie kilku minut Bronwen miała możliwość usłyszeć, z jaką biegłością Slade posługuje się tą odmianą języka, której zazwyczaj nie używa się w dobrym towarzystwie. Zawrócił i pociągnął ją za sobą w stronę szpitala. Zerknęła na niego, tłumiąc rozbawienie. Wyglądał jak chmura gradowa. Bardzo mu tak dobrze, pomyślała, zasłuży! sobie na to. Godzinę zajęło im rozwikłanie tego, co Bronwen określiła jako dziwaczną pomyłkę, zaś Slade nazwał bez ogródek cholerną niekompetencją. W izbie przyjęć zareagowano z oszołomieniem i pewnym niezadowoleniem, po czym skierowano ich do działu administracyjnego. Tam z kolei potężna i wyraźnie nieżyczliwie nastawiona kobieta w ogóle nie chciała uwierzyć w całą historię. W końcu spojrzała na nich groźnie sponad okularów i poszła się z kimś naradzić. – Jest wściekła – Bronwen rzuciła figlarne spojrzenie na kamienną twarz Slade’a. – Sądzę, że wolałaby raczej nie być świadkiem mego zmartwychwstania. – Wcale nie jest do końca przekonana, że zmartwychwstałaś – odparł sucho. Na chwilę jego twarz straciła nieprzenikniony wyraz, pochylił głowę i dodał w zamyśleniu: – Zastanów się może jeszcze nad tym. Jesteś pewna... ? – Najzupełniej – znów z trudem powstrzymała się od śmiechu. Jeśli Slade sądził, że prezentując twarz pokerzysty, łatwiej sobie z nią poradzi, to się mylił. Urzędniczka wróciła i z ociąganiem przyznała, że Bronwen Evans rzeczywiście pozostaje przy życiu. Natomiast siedemdziesięciodwuletnia Barbara Evans, która również przyleciała z Wielkiej Brytanii, faktycznie nie żyje. Nie wiadomo, kto pomylił osoby, jednak z całą pewnością nie jest to wina personelu szpitalnego. – W takim razie czyja? – dopytywał się Slade z groźnym błyskiem w niebieskich oczach. – To nieistotne – powiedziała pośpiesznie Bronwen. – Najważniejsze, iż zostało oficjalnie potwierdzone, że żyje. Nie chciała dać się wplątać w walkę między zawziętym Slade’em, a równie nieprzejednaną kobietą, gotową do upadłego bronić dobrego imienia szpitala, więc podniosła się szybko. – Czy moglibyśmy już iść? – Starała się, by ton jej głosu poruszył go. – Jestem bardzo zmęczona... Slade wstał.

– Jeśli czujesz się usatysfakcjonowana... – Całkowicie. Widząc jego niezdecydowanie, przytrzymała się jego ramienia, jakby potrzebowała oparcia. Spojrzał na nią, zmarszczył brwi, ujął ją pod rękę i wyszli. Gdy tylko znaleźli się na ulicy zalanej blaskiem majowego słońca, Bronwen spróbowała się odsunąć. – Nie zostanę z tobą ani chwili dłużej. Nie boję się twoich pogróżek. Milczał. – Powiedziałam, że nie zamierzam z tobą zostać. Nadal milczał, jednak jego uścisk wzmocnił się. Zmusił ją do przejścia na drugą stronę ulicy. – Slade... – Wiedziała, że w jej głosie pobrzmiewa nieco błagalna nuta, jednak nie mogła na to nic poradzić. – Slade, odpowiedz mi. – Podobno byłaś zmęczona. – Otworzył drzwiczki czerwonego porsche. – Wsiadaj więc. – Nie pojadę z tobą – poinformowała z największym przekonaniem, na jakie było ją stać. Jednocześnie przypomniała sobie, jaki okropny jest ten jej hotelik i że jest straszliwie głodna. O ileż łatwiej byłoby ustąpić i dać mu się sobą zaopiekować. Gdyby to nie był Slade... Ale to był Slade. I właśnie dlatego w ciągu pięciu sekund została wzięta na ręce i posadzona na fotelu. – Nawet nie próbuj – ostrzegł, gdy usiadł na swoim miejscu. Jej dłoń, która ukradkiem sięgała ku klamce, znieruchomiała. Slade pochylił się i zapiął jej pas. Owionął ją jego ekscytujący zapach, a gdy nacisnął pedał gazu, nie mogła oderwać wzroku od napinającego się muskularnego uda... – Niech ja skonam! Naprawdę musiałaś wybrać takie slumsy? – Pomógł jej wysiąść i wskazał na poprzewracane pojemniki ze śmieciami oraz chrapiącego w przejściu pijaka. – Powiedziałam ci, że szukałam czegoś niedrogiego. Nie wszyscy są tacy zamożni, jak ty. Zapewniam cię, że ludzie rzadko mieszkają w takich miejscach dlatego, że to lubią. – O, jaka reformatorka. Bardzo to chwalebne. Przy okazji, dlaczego sądzisz, że jestem taki zamożny? – To, że się wychowałam w maleńkiej mieścinie nie oznacza, że nie potrafię rozpoznać ani jedwabnej koszuli, ani luksusowego porsche. – Nie podoba ci się mój samochód? – Miłe cacko – zauważyła wyrozumiale. – Odpowiednia zabawka dla wyrośniętego chłopca? To miałaś na myśli? Rzuciła ukradkowe spojrzenie na idącego obok niej szybkim krokiem mężczyznę o zdecydowanych ruchach. Nie, ten człowiek z pewnością nie był chłopcem. – Nie – powiedziała z namysłem. – Ten samochód pasuje do ciebie. Wyraz jego twarzy zmienił się. – To brzmi prawie jak komplement. Nie powinienem jednak popadać w samozadowolenie, biorąc pod uwagę, co mogą w twoich ustach oznaczać takie pozorne komplementy.

Powstrzymała się od uśmiechu. Kiedy mówił w ten sposób, drocząc się z nią z rozbawieniem, czuła, że mogłaby go nawet polubić. Gdyby nie pamiętała, co zrobił. – Myślę, że zawsze byłeś zadowolony z siebie – zauważyła chłodno, starając się dłużej nie myśleć o polubieniu go. – Miałeś zresztą ku temu powody. Wszystkie dziewczyny z Pontglas zakochały się w tobie po uszy, kiedy tylko przyjechałeś, żeby zamieszkać z twoją ciotką i wujem. Chłopcy także zabiegali o twoją przyjaźń, chociaż ci zazdrościli. Znaleźli się przed zniszczonymi drzwiami jej hotelu. Oczy Slade’a pociemniały. – Nie było czego zazdrościć – oznajmił szorstko. – Miałem piętnaście lat, nagle znalazłem się w obcym, zamkniętym środowisku, gdzie wszyscy znali się od urodzenia. Desperacko próbowałem wyglądać jak światowy młody człowiek. Naprawdę byłem tylko zagubionym dzieciakiem, którego rodzice zginęli w płonącym domu, bo jak zwykle pijany ojciec zasnął z zapalonym papierosem. Znam lepsze powody do zadowolenia. Bronwen poczuła się niezręcznie. Oczywiście znała historię o tym, jak Slade wrócił z kina i znalazł już tylko zgliszcza swojego domu, jednak nigdy nie słyszała, żeby sam o tym opowiadał. Sądziła, że oczekuje jej współczucia, ale gdy spojrzała na niego, doszła do wniosku, że po prostu ją sprawdzał. Chciał wiedzieć, jak zareaguje, a ponadto zbić ją z tropu, żeby przestała się z nim wreszcie spierać w kwestii przeprowadzki, – Ale odniosłeś sukces – podkreśliła. – Sukces? – wyglądał na zdziwionego. – Większość z nas uważała, że jesteś niezwykle interesującym, światowym facetem. – Większość z was? – powtórzył i przystanął pod drzwiami oznaczonymi numerem szóstym. – Ale oczywiście nie Bronwen Evans – musnął dłonią jej policzek. Zaśmiała się, nieco skrępowana. – Ja uważałam, że jesteś nadmiernie pewny siebie. I bardzo przystojny – powiedziała, nie patrząc na niego. – Co wcale nie robiło na tobie wrażenia. – Wcale – westchnęła. – Slade, co my tu robimy? Dlaczego po prostu nie pójdziesz sobie i nie zostawisz mnie... – Co tu robimy? Przeprowadzamy cię z tej zapchlonej dziury. Nie zamierzam cię zostawić kompletnie samej w obcym mieście, gdzie nikogo nie znasz. – Znam Michaela. – Który obecnie leży w szpitalu, za co zresztą w dużym stopniu czuję się odpowiedzialny. To jednak nikomu w niczym nie pomoże. – Slade, posłuchaj. Nie potrzebuję żadnej pomocy. I nie mogę się do ciebie wprowadzić. – Czemu nie? Obawiasz się, że skorzystam z okazji, gdy będę miał pod ręką taką czarującą ślicznotkę? – Powiedział to dość lekkim tonem, jednak Bronwen miała wrażenie, że rozgniewał się. – Owszem, pomyślałam o tym – odparła sucho, żałując, że nie potrafi wymyślić jakiejś miażdżącej odpowiedzi. – To lepiej przestań myśleć. Nie mam zwyczaju uwodzić sióstr moich przyjaciół. Z jakichś powodów przyjaciele tego nie lubią. Z drugiej jednak strony, jeśli siostry decydują się

uwieść mnie... – spojrzał na nią z wyzwaniem w szafirowych oczach. – Nic z tego – Bronwen zacisnęła usta i otworzyła drzwi. Jeśli Slade sądzi, że ona zamierza podjąć takie, wyzwanie, to się nieźle oszuka. – Obawiałem się, że tak właśnie powiesz – mruknął, schylając się nieco, żeby wejść do skąpo umeblowanego pokoju. – No nie! Bronwen, chyba nie sądzisz, że uwierzę, że udało ci się zasnąć wśród tych koszmarnych tapet! Wygląda na to, że jakiemuś obłąkańcowi zależało na tym, aby wynaleźć słoneczniki-ludojady. Zachichotała, a jej irytacja zniknęła bez śladu. – Okropne, prawda? – To jeszcze za mało powiedziane. Czy możemy zabrać stąd twoje walizki, zanim te cholerne kwiatki rzucą się na nas? Tamten w rogu wygląda tak, jakby myślał, że jestem obiadem. Bronwen znowu chciała zaprotestować przeciw przeprowadzce, jednak ten kpiący, beztroski Slade miał znacznie większą siłę przekonywania, niż wtedy gdy zachowywał się jak tyran. Takiemu Slade’owi mogła nawet zaufać. Ponadto rzeczywiście miał rację, co do słoneczników. Ten, który znajdował się nad rozklekotanym stolikiem, wydawał się patrzeć na nią wyraźnie nieżyczliwie. Dwie minuty później schodziła po schodach za Slade’em niosącym jej rzeczy i zastanawiała się, w jaki sposób udało mu się dokonać tego, by zrobiła dokładnie to, czego chciał. Po pięciu latach radzenia sobie z prowadzeniem własnego interesu wydawało jej się, że bez trudu potrafi postawić na swoim. Gdy wyszli na ulicę, okazało się, że grupa niechlujnie ubranych małych uliczników otacza samochód Slade’a. Stojący w środku nastolatek z kilkudniowym zarostem na twarzy manipulował przy zamku. Bronwen na chwilę zamknęła oczy. Slade co prawda powiedział, że nie ma zwyczaju wszczynać bójek, jednak nie wyglądał na człowieka, który będzie potulnie stał z boku i pozwalał niszczyć swoją własność. Ku jej zdziwieniu, Slade spokojnie odsunął stojących mu na drodze chłopców i odezwał się głosem, w którym nie było nawet śladu pogróżki, a jedynie odrobina ironii. – Jeśli nie masz nic przeciw temu, wolałbym użyć kluczyka, gdyż tak się składa, że to mój samochód. A może mógłbym cię gdzieś podwieźć? Na przykład na policję. Chłopcy parsknęli śmiechem, a nastolatek miał taką minę, jakby mu znienacka spadła cegła na głowę. – Niech pan lepiej nie próbuje – zaczął się odgrażać. – Ty również nie próbuj, bo pożałujesz. Jednak, jeśli zdecydujesz się wybrać uczciwą drogę zarobkowania, to masz moją wizytówkę. Może się u mnie znaleźć praca dla kogoś o zręcznych rękach. A takie bez wątpienia posiadasz – wskazał na drzwiczki porsche, które tamtemu udało się przed sekundą otworzyć. Chłopak, przedtem zaczerwieniony, teraz zbladł i potrząsnął głową, jakby miał kłopoty ze słuchem. – Pan zwariował? – spytał i spojrzał na Slade’a podejrzliwie.

– Być może. A teraz, jeśli raczycie się odsunąć, będę mógł odwieźć panią do domu. Z głupimi minami patrzyli, jak Slade podaje dłoń Bron wen i ostentacyjnie przeprowadzają przez milczący tłumek. Gdy ruszyli, zauważyła we wstecznym lusterku, że cała banda razem z pijaczkiem z bramy odprowadza ich takim wzrokiem, jakby byli przybyszami z obcej planety. W pewnym sensie byli nimi, pomyślała, jeszcze nieco oszołomiona. Nie wyobrażała sobie, żeby Slade kiedykolwiek zgodził się zostawić wóz w takiej dzielnicy. Dziś zrobił to wyjątkowo, tylko ze względu na nią. – Myślę, że ten chłopak miał rację – powiedziała w końcu. – Zwariowałeś. – Dzięki. Miło, że to mówisz. – Och, poradziłeś sobie wspaniale, jednak nie rozumiem, dlaczego zaproponowałeś mu pracę? I dlaczego tak ryzykowałeś, zostawiając tam samochód? Mogłam pojechać autobusem. – Bez wątpienia mogłaś. I przeprowadziłabyś się do innego, równie nieodpowiedniego hoteliku, który różniłby się od poprzedniego tylko tym, że na ścianach tym razem byłyby maki. – Zacisnął palce na kierownicy. – Nie mogłem na to pozwolić. Oczywiście wiedziałem, że dobry wóz nie postoi za długo w takim miejscu, ale przecież zamierzałem tam zostawać najkrócej, jak to było możliwe. Skinęła głową. – No dobrze, to ma sens. Ale oferowanie włamywaczowi pracy? – Może tak, może nie. Kiedyś byłem w takiej sytuacji jak on. Bez celu w życiu, sfrustrowany, zagubiony, a rodzice byli zazwyczaj zbyt pijani, by się mną przejmować. Gdyby nie zginęli i gdyby ciotka Nerys nie przygarnęła niesfornego siostrzeńca, mógłbym skończyć jako drobny złodziejaszek. Popatrzyła na wyraźnie zarysowaną linię jego ust i zdecydowanie potrząsnęła głową. . – Nie. Nie skończyłbyś. Posiadasz zbyt wielką siłę wewnętrzną, żeby tak się stało. Jesteś wyniosły, ale silny. – Nie odpowiedział, więc dodała z nieco ponurym uśmieszkiem: – A gdybyś jednak został przestępcą, to na pewno dużego kalibru. Nie byłbyś byle złodziejaszkiem. Slade rzucił jej drwiące spojrzenie. – Tak myślałem, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. – O co ci chodzi? – Prawie powiedziałaś mi komplement. Na szczęście udało ci się z tego jakoś wybrnąć. – Wyniosły i arogancki – odcięła się. – No, tak lepiej. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Zobaczyła, jak jego usta rozciągają się w niezwykle zadowolonym uśmiechu, odwróciła więc głowę i milczała z chmurną miną. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wjechali do podziemnego garażu pod eleganckim wysokościowcem na Point Gray Road. – Ciemno tutaj – wyrwało jej się niechcący. – Pod ziemią zazwyczaj jest ciemno. Dlatego używamy czegoś, co się nazywa światło. – Tak, ale... – zamilkła. Właściwie miał rację, garaż był odpowiednio oświetlony. Bronwen po prostu nienawidziła mrocznych wnętrz od czasu, gdy Michael zamknął ją dla żartu w szafie, a potem

o niej zapomniał. Została uwięziona na ponad godzinę i od tej pory panicznie bała się ciemności. Nie był to jednak powód, żeby się zachowywać jak wystraszona pensjonarka, zwłaszcza w obecności Slade’a, który ją obserwował i uśmiechał się dziwnie. – Chodźmy – powiedział. – Tam jest winda. Tym razem poczuła zadowolenie, gdy ujął ją pod ramię. Ich kroki rozbrzmiewały głucho* i posępnie na betonowej posadzce, jednak nie można się było niczego obawiać, mając przy sobie takiego towarzysza. Nawet przypadkowy dotyk jego uda napawał zaufaniem, jakkolwiek z drugiej strony niósł ze sobą pewne niebezpieczeństwo... – Co za elegancja. – Bronwen oglądała szeroko otwartymi oczami wyłożoną dywanem, luksusową windę, która bezszelestnie mknęła do góry. – Naprawdę tak uważasz? – uśmiechnął się, a ona poczuła się, jakby była straszną gąską. Jednak, gdy Slade wprowadził ją do najpiękniejszego pokoju, jaki w życiu widziała, nie była w stanie powstrzymać okrzyku zachwytu. – Podoba ci się? – To... To niewiarygodne! Ogromne okno na jednej ze ścian wychodziło na szeroki balkon, z którego roztaczał się widok na rozmigotany ocean. Kolor wody znakomicie harmonizował z wystrojem wnętrza, utrzymanym w odcieniach błękitu i zieleni. Znajdujący się wysoko sufit potęgował wrażenie przestrzeni. Na podłodze nie było dywanu, a posadzka została ułożona z zielonobiałych płytek. Wiszące na ścianach obrazy bez wątpienia nie wyszły spod pędzla byle artystów malarzy. – W jakim sensie niewiarygodne? – spytał sucho Slade. – Rozumiem, że masz na myśli, iż jest tu goło i zimno, zupełnie inaczej niż w twoim przytulnym domku? – Rzeczywiście, nie przypomina to mojego domu. – Przyszły jej na myśl staroświeckie abażury z frędzlami i setki innych rzeczy, których nie zmieniła od śmierci rodziców. – To wnętrze nie jest jednak gołe ani zimne. Jest wyważone i dzięki temu przestronne. – Czyli aprobujesz je? – Ujął jeden z jej rudych loków i założył go za jej ucho. – Cieszy mnie to. Jakaś nuta w jego głosie spowodowała, że Bronwen spojrzała na niego uważnie, jednak nie mogła niczego wyczytać z przystojnej, lekko uśmiechniętej twarzy. – Gdzie są sypialnie? – wyrwało jej się. Miała ochotę samą siebie wytargać za uszy za to pytanie. Tak, jak przewidziała, jego uśmiech stał się szeroki. – Sypialnia – poprawił. – Jest tylko jedna. Poczuła, że zaczyna się rumienić i odwróciła się szybko. Slade roześmiał się cicho. – Nie jestem Don Juanem. – Nie jesteś? To raczej dyskusyjne. Ale... – Ale nie planujesz dzielić ze mną łóżka? Nie obawiaj się, jakoś przeżyję to straszne

rozczarowanie. Oczywiście, że przeżyjesz, i to bez najmniejszego trudu, pomyślała Bronwen. Ponieważ to dla ciebie żadne rozczarowanie. Po prostu śmiejesz się ze mnie. Głośno jednak powiedziała co innego. – To już druga wielka ulga, jakiej dzisiaj doświadczam. Czy mogę spytać, gdzie w takim razie mam spać? – W moim łóżku. Tego było już nadto. Od jakiegoś czasu musiała nie być przy zdrowych zmysłach, skoro pozwalała mu na takie zachowanie, ale teraz natychmiast wszystko wróci do normy. Slade dogonił ją, zanim zdążyła dojść do drzwi. – Nie uciekaj! – Chwycił ją za ramię i odwrócił do siebie. – Wiesz, że cię nie puszczę. – Nie masz prawa mnie zatrzymać! – Zauważyła cyniczny błysk w jego oczach. – Najwyżej... – Najwyżej mogę próbować, ale masz nadzieję, że tego nie zrobię – dokończył za nią, podniósł wolną rękę i położył dłoń na jej karku. – Przykro mi, że muszę tę nadzieję rozwiać, ale z pewnością cię tu zatrzymam. Po raz pierwszy, od chwili gdy spotkali się na szpitalnym korytarzu, Bronwen zaczęła się Slade’a obawiać. Do tej pory czuła irytację i złość, czasem onieśmielenie. Teraz poczuła strach. Musiało to znaleźć odbicie w jej oczach, gdyż Slade uwolnił ją gwałtownie i odezwał się dość niecierpliwie: – Do licha, za kogo ty mnie uważasz? Zamierzam spać w tym pokoju na kanapie. Oddaję sypialnię do twojej wyłącznej dyspozycji. – Och! – Znowu poczuła się jak idiotka. Przecież w sumie przyszła tu z własnej woli. Nikt jej nie ciągnął siłą. – To chyba jawnie panią satysfakcjonuje? – spytał zjadliwie. Miała co do tego wątpliwości, jednak było już za późno, żeby się wycofać. Zresztą musiała gdzieś mieszkać, ponadto przekonała się, że Slade dziś nie wykorzysta okazji, no i lepiej było spędzić tę jedną noc tutaj w zgodzie. – Satysfakcjonuje – odpowiedziała sztywno. – Świetnie. Cieszę się, że w końcu wyraziłaś aprobatę – w przesadzonym geście ulgi wytarł czoło chusteczką. – Skoro to już zostało ustalone, zdecyduj, czy chcesz zjeść tutaj, czy gdzieś na mieście? – Umiesz gotować? – Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. – Oczywiście, że nie. Ty umiesz. Zatkało ją na chwilę. – Ze wszystkich dwuznacznych zaproszeń, jakie kiedykolwiek otrzymałam, to jest najbardziej egoistyczne... – Moja gospodyni, pani Doyle, akurat wyjechała na wakacje, jednak zostawiła lodówkę pełną już przygotowanych dań, z których podaniem nawet ja mogę sobie poradzić. – Och... – „Och” to nie jest odpowiedź.

– Odpowiedź? – Bronwen, nie uważam cię za głupią, przynajmniej kiedyś taka nie byłaś. Chcesz jeść tutaj, czy gdzieś indziej? Miała ochotę go uderzyć. – Tutaj. Tak będzie wygodniej. Wcale nie o to jej chodziło. Po prostu nie chciała, by Slade fundował jej posiłek. – Znakomicie. – Schylił się, by podnieść walizki. – Pokażę ci twój pokój. Przez pomalowane na niebiesko drzwi zaprowadził ją do małej sypialni, utrzymanej w odcieniach brązu i złota, co zaskakująco kontrastowało z resztą mieszkania. Bronwen nie udało się ukryć zachwytu. – Lubię, jak mi ciepło i przytulnie w łóżku – wyjaśnił Slade. Spojrzał na nią przy tym z ukosa, jednak umknęła przed jego wzrokiem. Łoże było ogromne, dwie osoby mogły się w nim zmieścić z łatwością... – Sam to wszystko urządzałeś? – spytała, mniej z ciekawości, a bardziej po to, by oderwać myśli od łóżka i tego, do czego ono może służyć. – Nie, od tego ma się ludzi, którzy dla ciebie pracują. Powiedziałem im, czego chcę, a oni zrobili resztę. Bronwen spochmurniała i zaczęła powoli otwierać walizki, które Slade rzucił na łóżko. – Pracują dla ciebie? – powtórzyła. – Co ty właściwie robisz? Westchnął. – Nie patrz na mnie tak, jakbyś podejrzewała, że mam na własność tabun niewolników. Prawda jest znacznie mniej interesująca. – To znaczy? – Prowadzę własną firmę. Projektujemy różnego rodzaju przyczepy kempingowe i tego typu rzeczy. – Jak tego dokonałeś? – Bronwen zawsze widziała praktyczną stronę każdego przedsięwzięcia. – Najpierw przecież trzeba zgromadzić pewien kapitał. – Znalazłem ludzi, których przekonały moje pomysły, zainwestowali więc w moje przedsięwzięcie – wyjaśnił jakby z zaskoczeniem. No pewnie, że jest zaskoczony, pomyślała z urazą. Przecięż Slade zawsze oczekiwał, że dostanie wszystko, czego chce i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby mu się nie udać. – I oczywiście twojej firmie powiodło się – powiedziała z uśmieszkiem. – Można tak powiedzieć. Popatrzyła na luksusowo urządzony pokój, przypomniała sobie porsche i jedwabną koszulę. Nieźle, jak na dzieciaka, który pochodził z marginesu społecznego, a potem trafił do maleńkiej miejscowości na prowincji. Całkiem nieźle. – Obiad. – Prawie podskoczyła, gdy Slade dotknął jej ramienia. – Rozpakować się możesz później. Objął ją nonszalancko i wprowadził z powrotem do dużego pokoju. Gdy doszli do wnęki kuchennej, puścił ją i Bronwen poczuła ukłucie żalu. Przeszło jej to jednak błyskawicznie, gdy usłyszała jego słowa. – Tam masz lodówkę – powiedział, wyraźnie oczekując, że Bronwen zaraz rzuci się do roboty.

– To miło – patrzyła uważnie na taflę wody za oknem. – Jest w niej jedzenie. – Bardzo mnie to cieszy. Westchnął z rozdrażnieniem. – Jeśli ją otworzysz, moja droga, to będziemy mogli coś zjeść. – Wydawało mi się, że słyszałam, iż nawet ty dajesz sobie radę z odgrzewaniem gotowych dań. – Śledziła wzrokiem płynącą powoli łódkę z czerwonymi żaglami. – Mogło mi się coś takiego wyrwać w chwili słabości, ale naprawdę jestem fatalnym kucharzem. Chyba nie zależy ci na tym, żebym przypalił twój obiad? Spojrzała na niego. Kołysał się na piętach, z dłońmi w kieszeniach, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Widać było, że nie ustąpi. Co za atrakcyjny facet, przemknęło jej przez głowę. Dziwne, że przedtem nie uległa jego urokowi. Teraz też nie ulegam, pośpiesznie upomniała siebie. A obiad mogła ugotować i tak. Uwielbiała gotować i naprawdę świetnie jej to wychodziło. Slade’owi z tego co mówił, udawało się. to znacznie gorzej. Jeśli więc nie chce nabawić się niestrawności, lepiej będzie, jak sama wszystko zrobi. Ponadto Slade zaoferował jej gościnę. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że zmusił ją do zamieszkania u niego, niemniej jednak korzystała z jego pomocy. Wzruszyła lekceważąco ramionami, żeby nie miał poczucia wygranej. – Dobrze, gdzie są warzywa? – Warzywa? – powtórzył dość bezmyślnie. – Chyba nie ma żadnych. Chociaż... Czekaj, widziałem któregoś dnia coś zielonego, ukrytego gdzieś na dole lodówki, ale kiedy to było? We wtorek. A może w poniedziałek? Wzniosła oczy do nieba. Przygotowanie posiłku okazywało się trudniejsze, niż przypuszczała. Zielone „coś” wyglądało tak obrzydliwie, że błyskawicznie wylądowało w koszu. Oprócz tego Bronwen odkryła brązową papkę, która kiedyś pewnie była sałatą. Na szczęście marchewka zachowała się w znacznie lepszym stanie. Zaczęła ją obierać, podczas gdy Slade kręcił się po pokoju, wyraźnie zadowolony z siebie. Gdy Bronwen podgrzała jedną z przygotowanych przez panią Doyle potraw, usiedli przy lśniącym stole z sosnowego drzewa, który oddzielał aneks kuchenny od pokoju. Nie odzywali się do siebie. Slade wyczuwał jej niezadowolenie i wyraźnie był ciekaw, ile czasu wytrzyma w milczeniu. Wytrzymała pięć minut. – Słuchaj, skoro jesteś tak fatalnym kucharzem, to jak udało ci się przetrwać te wszystkie lata, kiedy włóczyłeś się z Michaelem po kraju? Z całą pewnością nie głodowałeś. Uśmiechnął się leciutko i odłożył widelec. – Twój brat całkiem nieźle gotuje, jeśli tylko zechce się do tego przyłożyć – zaimprowizował na poczekaniu. – Bywa to też, że razem z pracą mieliśmy zapewnione wyżywienie. Czy odpowiedziałem na twoje pytanie? – Tak by wyglądało. – Ale za cholerę w to nie wierzysz, co? – Właśnie.

Uśmiechnął się nieco złośliwie. – Tak myślałem. No cóż, przykro ci będzie to usłyszeć, ale rzeczywiście, kiedy jestem do tego zmuszony, potrafię sobie poradzić. – Rozumiem – powiedziała lodowatym tonem. – Udawałeś bezradnego mężczyznę tylko po to, żeby mnie zmusić do pracy. Wzruszył ramionami. – Nigdy nie jestem bezradny, Bronwen. Po prostu nie lubię gotować. – Za to lubisz zawsze stawiać na swoim. Mogłam to przewidzieć. – Mogłaś – zgodził się. – Ale nie przewidziałaś. A tak poza tym, to jest naprawdę świetne. Wolała odstawić szklankę z winem, zanim ulegnie pokusie rzucenia mu nią w twarz. – Powinno takie być. Nie wątpię, że zatrudniasz tylko najlepszych. – Ciekawe, dlaczego mam wrażenie, że to nie było pochlebne? – Przymknął jedno oko i oglądał swoją szklaneczkę pod światło. – Bo nie było – odcięła się. Postawił szklankę na stole. – Dobra, Bronwen – warknął, przestając wreszcie udawać obojętność. – Skończmy z tym. Mam dość tego, że traktujesz mnie jak najgorszego wroga. O ile sobie przypominam, nigdy nie wyrządziłem ci najmniejszej krzywdy. – Mnie nie. Patrzyła na jego przymrużone oczy i zaciśnięte usta. Z trudem ukryła lekki dreszcz, jaki ją przeszedł. – A komu, jeśli mogę wiedzieć? – spytał niebezpiecznie niskim głosem. Bronwen zacisnęła w dłoni serwetkę, jednak rozumiała, że przecież sama to zaczęła. – Jenny Price – powiedziała w końcu. – Jenny Price? – W tym momencie Slade przypominał jej orła, który lada moment ma spaść na swoją zdobycz. – Co Jenny Price ma wspólnego z tobą? I co ja mam do tego? Bronwen nie wierzyła własnym uszom. – Jak możesz o to pytać? – wbrew sobie podniosła głos. – Właśnie, dobre pytanie, też mam ochotę je zadać. Nie ufasz mi, traktujesz mnie, jak jakiegoś potwora, a gdy chcę się dowiedzieć, czemu, ty wtedy mówisz „Jenny Price”. – Dobrze – odezwała się zimno i dobitnie. – Jeśli chcesz, żeby zostało to powiedziane głośno, to śpieszę ci przypomnieć, że zaszła z tobą w ciążę, chociaż była zaręczona z Brice’em Barkerem. Załamała się i wyznała mu prawdę, a on wtedy zagroził, że cię zabije. Zwiewałeś z miasta tak szybko, że tylko się za tobą kurzyło. Dlatego nie mam najmniejszego powodu, żeby ci ufać. Nie chcę skończyć tak, jak biedna Jenny.

ROZDZIAŁ TRZECI Bronwen wpatrywała się w pusty talerz i przypominała sobie, jak w osadzie dowiedziano się, że Slade. umknął przed słusznym gniewem Brice’a Barkera. Niedługo potem zadzwonił Michael. Przebywali we dwóch w Londynie i właśnie stamtąd jej brat raczył poinformować rodzinę, że już nie wrócą do Pontglas. – A dokąd jedziecie? – spytała płaczliwym tonem matka. – Do Kanady. Bronwen do tej pory pamiętała wyraz jej twarzy, gdy usłyszała odpowiedź syna. Nigdy też nie zapomniała rozpaczy Jenny, trwającej jeszcze przez wiele miesięcy... Ostry głos Slade’a brutalnie wdarł się w jej wspomnienia. – Ciekawe, skąd wzięłaś tę interesującą historyjkę? I dlaczego sądzisz, że miałabyś się znaleźć w sytuacji Jenny? Spojrzała na niego. Jego twarz o napiętych rysach wyglądała jak maska. Zbladł, jednak ta bladość wynikała z ledwo hamowanego gniewu. – Nie pamiętam, od kogo to słyszałam – wyznała, nerwowo mnąc pod stołem serwetkę. – Brice nigdy o tym nie wspominał, a nikt nie odważył się go pytać, żeby nie oberwać. Ale i tak wszyscy o tym mówili, a on i Jenny nigdy nie zaprzeczyli tym pogłoskom. W końcu ożenił się z nią i dał dziecku swoje nazwisko – wygładziła serwetkę na kolanach. – Myślę, że mimo wszystko byli szczęśliwi, aż do jego śmierci. Zginął w kopalni dwa lata temu. – Ach, tak – wyraz twarzy Slade’a nie zmienił się ani na jotę. – A to dziecko... to chłopiec czy dziewczynka? Bronwen nawet nie próbowała ukryć potępienia. – Do tego stopnia miałeś to w nosie, że nawet się nie dowiedziałeś? Bobby jest już dużym chłopcem, za kilka miesięcy skończy osiem lat. – Ach, tak – powtórzył. Wstał i podszedł do okna. Blask słońca rozświetlił jego złociste włosy. – To dlatego... – przerwał na moment. – Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje drugie pytanie. Czemu się boisz, że skończysz jak Jenny? – Ja... Właściwie nie miałam tego na myśli. – Naprawdę? To ciekawe. Sądzisz, że się poprawiłem? A może uważasz, że w łóżku wolę inne kobiety... nie takie, jak ty? – Ani jedno, ani drugie – zająknęła się. Gdyby tylko mogła znajdować się teraz gdziekolwiek indziej, wszystko byłoby lepsze od tej jaskini lwa! Slade odwrócił się do niej. Jego wysoka sylwetka rysowała się wyraźnie na tle nieba. – Odpowiedź jest w takim razie tylko jedna. Nie ufasz samej sobie. Nie wierzysz, że mogłabyś mi się oprzeć. W takim razie przede mną szczęśliwa noc – postąpił krok w jej kierunku, a w niebieskich oczach zamigotał złośliwy błysk. – Co robisz?! – krzyknęła i zacisnęła palce na kancie stołu. – Slade, nie możesz... – Owszem, mogę – odparł spokojnie.

– Nie możesz. Obiecałeś. Roześmiał się tak, że Bronwen aż zadrżała. – Chyba nie sądzisz, że facet, który uwiódł biedną Jenny, ma zwyczaj dotrzymywać obietnic? Nagle przestała się bać i poczuła gniew. Jak on śmie drwić z kogoś, komu niemal zrujnował życie? Jednak nie miała po co zwracać mu na to uwagi. Pokazał aż nadto wyraźnie, że wyrzuty sumienia są mu najzupełniej obce. Na szczęście istniał sposób, w jaki można było położyć kres tej scenie. – Owszem, oczekuję, że tym razem dotrzymasz słowa. Gdybyś o tym zapomniał, to przypominam, że jestem siostrą Michaela. – Ach, tak, Michael. Nie, nie zapomniałem. – Chłód i okrucieństwo zniknęły z jego głosu, który był teraz lekko zdławiony. – Kochasz go, prawda? – Oczywiście – powiedziała niecierpliwie. – Przecież to mój brat. – W takim razie, jeśli chcesz się jeszcze raz dzisiaj z nim zobaczyć, lepiej się zbierajmy – jego ton znów brzmiał neutralnie, prawie obojętnie. – Aha, jedno musimy ustalić. Ponieważ tak długo, jak zostaniesz w Vancouver, będziesz mieszkać ze mną... – Nie! Przeprowadzę się do Michaela, kiedy tylko da mi adres. – Bronwen miała nadzieję, że nie wygląda na tak wystraszoną, jaką była w rzeczywistości. – To nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. – Oczywiście, że jest... – Nie kłóć się ze mną. Nie po to zabrałem cię z deszczu, żebyś się pchała pod rynnę. Uwierz mi na słowo, że nie powinnaś tam mieszkać. Ku swojemu największemu zdziwieniu, Bronwen poczuła, że mu wierzy. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że Slade nie kłamie. Zresztą, rzeczywiście było wysoce prawdopodobne, że Michael wynajął sobie takie mieszkanie, którego nie mógłby pokazać swojej siostrze. – Dobrze – powiedziała z godnością, przynajmniej miała nadzieję, że tak to zabrzmiało. – Co więc mamy w związku z tym ustalić? – Nie zamierzam dzielić domu z sekutnicą, która przy każdej okazji krytykuje mój styl życia, charakter, zasady moralne... Której wszystko się we mnie nie podoba, może z wyjątkiem gustu przy urządzaniu wnętrz. Nie tylko gust jest w porządku, pomyślała, gdy stanął przed nią. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie krytykowałaby tak wspaniałego ciała... Slade ujął Bronwen mocno za ramiona, pochylił się i spojrzał jej prosto w twarz. – Jak już powiedziałem, nie zamierzam tego znosić. Możesz myśleć o mnie, co ci się tylko podoba, jesteśmy w wolnym kraju. Jednak tak długo, jak długo tu zostaniesz, masz się powstrzymać od wytykania mi przeszłości i zachowywać się wobec mnie przyzwoicie. – A może raczej służalczo? – spytała ze słodyczą. Silniej zacisnął palce na jej ramionach, a w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie. – Proszę, nie przeciągaj struny. Szybko tracę cierpliwość. – Ale się boję – prychnęła. – A co, jeśli przeciągnę strunę? Szafirowe oczy zalśniły

niebezpiecznie. – Naprawdę chcesz wiedzieć? Dobra, też mam ochotę ci to pokazać. Chodź – obrócił ją i popchnął w kierunku turkusowej kanapy. – Hej, co ty robisz? – Myślałem, że chciałaś się dowiedzieć. Odwróciła się gwałtownie, niemal wpadając na jego szeroką pierś. – Och, skończ wreszcie z tymi prymitywnymi wygłupami! Jeśli sądzisz, że pozwolę ci się ze mną kochać... – Nie sądzę. Istnieją inne sposoby, żeby rozładować męską frustrację. I żeby zdenerwować kobietę. – Jeśli chodzi o denerwowanie kogoś, to jesteś w tym bezkonkurencyjny. – Wątpię. Ktoś jest w tym lepszy – ujął jej drobną twarz w dłonie. – A teraz, moja marcheweczko, przestańmy się kłócić i zawrzyjmy rozsądną umowę. W zasadzie nie jest to zły pomysł, pomyślała ponuro. Też miała dość tej nieustannej walki. Ponadto rzeczywiście nadal mogła o nim myśleć, co tylko zechce. – Jaką umowę? – spytała ostrożnie. Opuścił ręce. – Zapewnię ci mieszkanie i jedzenie. W zamian oczekuję jedynie jakiegoś cywilizowanego zachowania. Przestań ostrzyć na mnie swoje ząbki i pazurki, bo nie jestem kawałkiem drewna i nie lubię tego. To prawda, nie była dla niego zbyt miła. Osiem lat temu skrzywdził kilka osób, jednak dzisiaj starał się jej pomóc. W dodatku cały czas pozostał lojalny w stosunku do Michaela, którego przecież czasami było tak trudno znieść. – Zgadzam się – powiedziała w końcu. Ponieważ Slade nie odpowiedział, wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją. – Znam lepszy sposób na przypieczętowanie zgody – powiedział miękko, a jego oczy przybrały dziwny wyraz. Wyglądał, jakby coś sprawiało mu ból. – Co masz na myśli? – spytała niepewnie. – To. – Zanim zdążyła się zorientować, przyciągnął ją do siebie i lekko przesunął ustami po jej wargach. Zamarła na moment, oszołomiona przede wszystkim pozytywną reakcją własnego ciała na ten tak krótki pocałunek, który nawet nie wiadomo, czy był naprawdę pocałunkiem. – Czy to nie lepsze, niż podanie ręki? – spytał prowokacyjnie. – Nie. Tak. Ja... To ma się więcej nie powtórzyć – powiedziała nieswoim głosem. – Skoro sobie tego życzysz... Obiecuję, że cię więcej nie dotknę. Chodź, musimy iść do Michaela. W szpitalu zabawili niedługo, gdyż okazało się, że Michael, prawdopodobnie zmęczony nieustannym flirtowaniem, prawie już zasypia. Nie pozostało im nic innego, jak tylko obiecać, że przyjdą następnego dnia i zostawić go samego. – Myślę, że możesz się o niego nie martwić – zauważył Slade, gdy jechali windą. – Wychodzi z tego błyskawicznie. – Aha – westchnęła. – I robi przy tym oko do każdej ślicznotki, jaka się pojawi. Tak bym

chciała, żeby znalazł sobie jakąś odpowiednią dziewczynę i wreszcie się ustatkował. – Jest o rok młodszy ode mnie – zadumał się Slade. – Czy sądzisz, że ja też powinienem się ustatkować? Przy pomocy jakiejś wyjątkowo odpowiedniej młodej damy? Zignorowała prowokacyjny błysk w jego oczach. – Na szczęście nie jestem odpowiedzialna za ciebie – odparła, sznurując usta. Ponieważ nie zareagował na jej słowa, nie mogła się powstrzymać od dodania: – Ale kobietę, która zrobiłaby z tobą porządek, darzyłabym ogromnym podziwem. Winda zjechała na parter i Slade ujął Bronwen pod ramię. – Uważasz, że trzeba zrobić ze mną porządek? – Owszem, ale obawiam się, że to niewykonalne zada – , nie – potrząsnęła głową, a rude loki miękko musnęły jego ramię. Slade popatrzył na nią z wyrazem twarzy, który wprawiłby Bronwen w zdumienie, gdyby teraz na niego spojrzała. – Nie byłbym tego taki pewien. Nigdy nic nie wiadomo. Może w rękach właściwej kobiety stałbym się miękki jak wosk? – Zgadza się, byłbyś w jej rękach. Ale daję głowę, że na pewno nie stałbyś się wtedy miękki jak wosk. Usłyszała stłumiony śmiech i zorientowała się, co powiedziała. Na szczęście zapadł już zmierzch i Siądę nie mógł dojrzeć koloru jej policzków. W dodatku ta myśl była taka kusząca... Czuć pod rękoma jego muskularne ciało, przesunąć dłońmi po szerokim torsie, a potem w dół po plecach... Wsiadła do samochodu i postarała się przywołać do porządku niesforne myśli. Pożądać Slade’a było równie bezpiecznie, jak bawić się z grzechotnikiem, Jenny Price drogo zapłaciła za tę wiedzę. Pół godziny później w apartamencie na szczycie wieżowca Bronwen znalazła się sam na sam z tym niebezpiecznym mężczyzną, który w dodatku rozpiął koszulę i zdjąwszy ją, rzucił niedbale na krzesło. – Co ty robisz? – Próbowała panować nad głosem, a przede wszystkim nie spoglądać na kusząco nagi tors Slade’a. – A jak myślisz? – Wygląda... jakbyś się rozbierał. – Tylko częściowo. Mamy bardzo ciepłą noc. – Jego dłonie powędrowały w kierunku paska od spodni. – Slade! – krzyknęła, tym razem rezygnując z wszelkich niedomówień. – Nie możesz zdjąć spodni. To jest, to jest... – Zachowanie niegodne dżentelmena. Chyba że zamierza kogoś uwieść – dopowiedział gładko. – Nie obawiaj się. Rzadko poddaję się pokusie. Chciałem jedynie zobaczyć wyraz oburzenia w tych wielkich szarych oczach. Uwielbiam to. Ta przyjemność wynagradza mi z nawiązką wszelkie przykrości – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z siebie. Bronwen zupełnie nie wiedziała, czy ma się roześmiać, czy obrazić, czy może raczej

rzucić w niego pierwszą lepszą poduszką. W końcu bez słowa usiadła na kanapie. Slade błyskawicznie usiadł obok i niedbale położył rękę na oparciu. Odniosła wrażenie, że dotyka palcami jej włosów. Znów poczuła słaby zapach wody kolońskiej i rozgrzanej, złocistej skóry. Zastanowiła się, jak sobie poradzi przez resztę wieczoru. W sumie miała mało doświadczenia, jeśli chodzi o mężczyzn. Oczywiście, spotykała się z różnymi chłopcami, jednak od paru lat prowadzenie sklepu zostawiało jej na to niewiele czasu. Ponadto zawód, jaki sprawił jej Lloyd Morgan, spowodował, że nie miała zamiaru dać się tak zranić po raz drugi. Nie angażowała się więc w żadne poważniejsze związki. Lloyd. Nie wolno jej o nim zapominać. Zbyt łatwo jest nie pamiętać, że rzeczy nie zawsze są takie, na jakie wyglądają. A czasami są właśnie dokładnie takie, na jakie wyglądają. Slade obserwował zmarszczkę przecinającą jej czoło. Zastanawiał się, co też ten zwariowany, wyraźnie rozdrażniony rudzielec knuje. Pewnie myśli, jak by mu dokuczyć. Nieźle byłoby móc czytać w myślach tej dziewczyny. Z uśmiechem położył dłoń na jej ramieniu. Bronwen nie zwróciła na to uwagi. Z bólem myślała o Lloydzie, który zamiast zostać z nią na stałe, jak wyobrażała to sobie w marzeniach, zniknął nagle z miasta, i to wywołując potworny skandal. Okazało się, że był związany nie z jedną, lecz aż z trzema dziewczynami, a ponadto w jego biurze zginęła spora suma. – O czym myślisz? – Slade łagodnie przerwał rozmyślania Bronwen. Zawahała się. Przecież i tak wszyscy wiedzieli o tym fatalnym zauroczeniu. – O Lloydzie Morganie. – Coś takiego! – Była to ostatnia rzecz, jakiej Slade się spodziewał. – Nie powiesz mi chyba, że ciągle... – Och, nie – zaprzeczyła szybko i w końcu spojrzała na niego. – Uważam po prostu, że lepiej o tym nie zapominać. – Dlaczego? Wiem, że się w nim durzyłaś, ale to był obrzydliwy złodziejaszek, który w dodatku bez pamięci uganiał się za spódniczkami. – I kto to mówi? Dobrze, zgadza się, ale nie o to chodzi. – A o co? – spytał niecierpliwie. – Po prostu należy pamiętać, że lepiej nie oddawać serca bez zastanowienia, bo można się bardzo boleśnie oszukać – tkwiło w tym niedwuznaczne oskarżenie. – Zwłaszcza komuś, kogo się nie zna – dodał ponuro. – Byłam młoda i głupia. – I zadziwiająco niedoświadczona, jak na swój wiek – odezwał się tonem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszała. – Dlatego wszyscy się śmiali. Wiedzieli, że Lloyd to straszny podrywacz. – Nie wszyscy się śmiali. – To prawda. Na pewno nie moi rodzice. I ty też nie – dodała zaskoczona. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Dziwne. Slade miał przecież wtedy zwyczaj śmiać się ze wszystkiego i wszystkich. – Nie uważałem tego za zabawne. Tak samo, jak nie uważam, że powinnaś przez resztę

życia unikać bliskich związków z facetami, tylko dlatego, że ktoś mógłby cię znowu skrzywdzić. – Po prostu stałam się ostrożna. Zresztą, na razie nie mam na to czasu. A w dodatku liczba interesujących mężczyzn nie zwiększyła się w Pontglas od czasu, gdy wyjechałeś. Wręcz przeciwnie. – Hmm, rozumiem, że nie mam się co łudzić, iż było to coś więcej, niż zwykłe stwierdzenie faktu? Roześmiał się. Usłyszała w tym śmiechu coś niepokojącego, chciała się odsunąć, ale nie zdążyła. W ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach. Próbowała zaprotestować, ale nagle jej usta zostały zamknięte pocałunkiem, lecz nie tak delikatnym i nierealnym jak poprzednio. Tym razem Slade całował ją gwałtownie, z pasją, wyglądało to tak, jakby drapieżnik wreszcie dopadł swoją ofiarę... Jednak czy aby na pewno jest się ofiarą, gdy nie ma się nic przeciw napaści? Bronwen wiedziała, że powinna go odepchnąć, ale nie mogła tego zrobić. Nikt nigdy nie całował jej w laki sposób. Ogarnął ją płomień pożądania, tak potężny, jak jedynie Slade był w stanie wzniecić. Gdy w końcu wypuścił ją z objęć, opadła ciężko na oparcie kanapy i spojrzała na niego. Pomyślała, że pewnie takim wzrokiem patrzy na jastrzębia królik, ogarnięty mrożącym krew w żyłach strachem. Z tym, że ona wciąż jeszcze płonęła z pożądania. Nie jestem żadnym królikiem, pomyślała, odzyskując panowanie nad sobą, i wyprostowała się. – Dlaczego to zrobiłeś? – Było jej strasznie gorąco. Miała ogromną ochotę zdjąć sweter. – Nie podobało ci się? Spojrzała na niego. Wiedział, że jej się podobało, więc nie było sensu kłamać. – Owszem, było miło – powiedziała z wymuszonym uśmieszkiem. – Jednak podobno nic nie chciałeś w zamian zamieszkanie... – To prawda, ale kiedy powiedziałaś, że mój wyjazd przerzedził szeregi kawalerów w Pontglas, musiałem to choć częściowo naprawić – zrobił skromną minę. – Czy naprawdę uważasz, że jestem dobrą partią? – Och! Ze wszystkich najbardziej aroganckich, zarozumiałych, protekcjonalnych... – Łajdaków? – podpowiedział. – Miałam powiedzieć „kanalii” albo „szczurów”. – Wstała gwałtownie. – A ty dokąd się wybierasz? – Do łóżka. – O, kobieta, jaką lubię – podniósł się również. – Nie pójdziesz ze mną – zaprotestowała gorąco i cofnęła się. – Obiecałeś... – Och, już przerabialiśmy tę lekcję o obiecankach. Kanalie nie dotrzymują obietnic. – W oczach Slade’a błysnęło coś, jakby chęć zemsty. Objął Bronwen mocno, zanim zdołała uciec. Tym razem szarpnęła się bez wahania. – Slade, puść mnie – zażądała. – O, nie. Kanalie tak nie postępują. – Ignorując jej daremne próby oswobodzenia, wziął ją na ręce, kopnięciem otworzył drzwi i zaniósł do sypialni.