Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Hardy Kate - Mozesz miec wszystko

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :716.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Hardy Kate - Mozesz miec wszystko.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 173 osób, 111 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 87 stron)

Kate Hardy Możesz mieć wszystko

PROLOG – Czyż nie jest to najbardziej czarujące dziecko, jakie kiedykolwiek widziałaś? Vicky przytuliła do siebie swoją nową bratanicę. Gdyby ktoś powiedział jej przed rokiem, że Sebastian będzie oczarowany swą córeczką, byłaby mocno rozbawiona. Jej starszy brat miał opinię playboya i sam przyznawał, że nie znosi dzieci. Teraz był głową rodziny i ojcem. I wszystko wskazywało na to, że Chloe Victoria Radley owinie sobie ojca wokół palca. – Tak, Seb. Ona jest czarująca. – Alyssa i ja chcemy poprosić cię o przysługę. – O co chodzi? – spytała przekonana, że chodzi o opiekę nad dzieckiem podczas ich nieobecności. – Czy zgodzisz się zostać jej chrzestną matką? Chrzestną matką... Vicky nie miała dzieci. Obaj jej starsi bracia byli szczęśliwymi mężami i ojcami, ale ona wiedziała, że życie rodzinne nie jest dla niej. Nie miała czasu na bycie żoną i matką. Zamierzała zostać profesorem neurologii i zrobić karierę. Aby się sprawdzić, musiała pracować dwa razy ciężej niż zatrudnieni w jej branży mężczyźni. A to wymaga ofiar. Teraz, trzymając na rękach małą Chloe i czując jej słodki zapach, zastanawiała się przez chwilę, czy jej kariera jest warta takich poświęceń. Szybko jednak odrzuciła od siebie te wątpliwości. Była pewna, że wybrała słuszną drogę. Od dziecka marzyła o tym, by być lekarzem, i to wybitnym. A teraz wiedziała, że jest w stanie zrealizować te marzenia. – Vic, czy dobrze się czujesz? – spytał Seb. – Oczywiście. – To nieprawda. Pracujesz zbyt ciężko. Wiem, że chcesz zostać profesorem. Jestem pewny, że postawisz na swoim. Ale nie chciałbym, żebyś zaharowała się na śmierć. – Nic mi nie jest. Przestań mnie strofować. – Napuszczę na ciebie Alyssę. Albo Sophie. Albo obydwie. – To nic nie da – odparła z uśmiechem Vicky. Obie jej bratowe też były lekarzami. Alyssa pracowała na oddziale ratownictwa, a Sophie zrobiła specjalizację z chirurgii. – One znają zasady tej gry. Seb westchnął z rezygnacją. – No dobrze, nie będę się wtrącał. Więc zgadzasz się? – Na co? – Na to, żeby zostać chrzestną matką. – Wzniósł oczy do nieba. – Jesteś beznadziejna. Kiedy zadaję ci pytanie z zakresu neurochirurgii, potrafisz gadać przez wiele godzin. A kiedy pytam o sprawy prywatne... – Nie jestem aż tak monotematyczną maniaczką – mruknęła z uśmiechem Vicky. – Dziękuję wam, propozycja zostania chrzestną matką Chloe jest dla mnie bardzo zaszczytna. Szczególnie że daliście jej drugie imię z myślą o mnie. – Jeśli się okaże, że ma choć połowę twoich zalet, będę z niej bardzo dumny – oznajmił Sebastian.

Vicky zamrugała oczami. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby Seb, który zawsze jej dokuczał, naprawdę zdobył się na komplement? – Widzę, że pod wpływem małżeńskiego życia straciłeś poczucie krytycyzmu – zauważyła z uśmiechem. – Nie. Po prostu uświadomiłem sobie, co jest ważne. I wiem, że życie nie polega jedynie na pracy. – Tylko nie próbuj mnie z kimś swatać. Ja nie wtrącałam się do twoich spraw osobistych... ani Charliego. – Nieprawda, Vicky. To ty zorganizowałaś tę dobroczynną loterię, w której ja byłem główną wygraną, żeby odciągnąć na chwilę uwagę fotoreporterów od Charliego, który mógł dzięki temu pomyślnie ułożyć swoje sprawy z Sophie. I to ty skłoniłaś Alyssę do przyjęcia moich oświadczyn. – Nie słuchaj taty – rzekła Vicky do małej Chloe. – Ja się do niczego nie wtrącałam. Po prostu otworzyłam im oczy na kilka spraw, których nie dostrzegali. – I postąpiłaś słusznie – dodała Alyssa, która właśnie weszła do salonu. – Czy Sebastian już ci powiedział? – Tak. A ja z radością przyjęłam waszą propozycję. – To świetnie. Ale słyszałam, co on mówi i uważam, że ma rację. Ty naprawdę za ciężko pracujesz, Vic. – I bardzo to lubię. Koniec dyskusji – oświadczyła Vicky, a potem, chcąc zmienić temat, spytała: – Czy widzieliście już te zdjęcia Chloe? Oboje połknęli przynętę i zaczęli się zachwycać pierwszymi fotografiami swej córeczki, rezygnując z dalszych uwag na temat prywatnego życia Vicky. A o to właśnie jej chodziło.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Jake wszedł na oddział neurologii. Była środa, a on miał zacząć pracę dopiero następnego dnia. Wiedział jednak, że tylko w ten sposób może się przekonać, jak naprawdę funkcjonuje jego nowy oddział, gdyż w czwartek rano wszyscy będą wychodzić z siebie, chcąc zrobić dobre wrażenie na nowym konsultancie. Wszystko działało bez zarzutu. Mimo sporej liczby pacjentów na oddziale panował spokój, co dobrze świadczyło o sprawności zespołu. Wszędzie panowała nieskazitelna czystość, co również wzbudziło jego uznanie. Pracował w kilku szpitalach, których administracja lekkomyślnie trwoniła pieniądze, zaniedbując tak podstawowe sprawy jak higiena. Dostrzegł dużą tablicę, z której można się było dowiedzieć, gdzie w danej chwili przebywają poszczególni lekarze. Doszedł do wniosku, że przepływ informacji działa sprawnie, a oddział jest dobrze zarządzany. W tym momencie pojawiła się przed nim jakaś kobieta. Miała na sobie biały kitel, z jej szyi zwisał identyfikator. Doszedł do wniosku, że jest to najbardziej atrakcyjna kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Musiała mieć około metra siedemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, bo w butach na wysokich obcasach mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Miała też długie nogi i znakomitą figurę oraz ciemne, falujące włosy i szaroniebieskie oczy. A także najbardziej zmysłowe usta, jakie w życiu widział. Wydała mu się piękna jak gwiazda. Poczuł zdenerwowanie i zapomniał, gdzie się znajduje. Miał ochotę zrobić krok do przodu, chwycić ją w ramiona i namiętnie pocałować. Zupełnie jak w kinie. – Co mogę dla pana zrobić? – spytała. – Czy pan kogoś szuka? Jej głos przywołał go do rzeczywistości. Gwiazdy filmowe nie mówią z akcentem typowym dla angielskich klas wyższych. Zauważył pod jej kitlem ciemny kostium, który był zapewne dziełem jakiegoś znanego projektanta, co dowodziło jej zamożności. Poza tym miała niebawem zostać jego koleżanką, a to wyklucza jakiekolwiek bliższe związki. Nigdy nie umawiał się ze współpracownicami. Wiedział z doświadczenia, że może to prowadzić do poważnych komplikacji. Od dawna jednak nie spotkał kobiety, która przyprawiłaby go o takie dreszcze zachwytu. – Dziękuję bardzo, jakoś sobie poradzę – odparł chłodnym tonem, ale niemal natychmiast zdał sobie sprawę, że postępuje bezsensownie, ukrywając swoją tożsamość. – Jestem Jake Lewis – oznajmił, naprawiając błąd i wyciągając do niej rękę. – Zjawił się pan o dzień za wcześnie. Poczuł, że się czerwieni i wzbudziło to w nim złość na samego siebie. Przecież na miłość boską jestem jej przełożonym! – pomyślał z gniewem. Więc dlaczego reaguję jak uczniak na widok nauczycielki? – Przechodziłem tędy i postanowiłem na chwilę wstąpić – oznajmił zdawkowym tonem. Vicky natychmiast się domyśliła, że doktor Lewis wcale nie wstąpił do szpitala przypadkowo, lecz chciał po prostu sprawdzić, jak funkcjonuje oddział na dzień przed

rozpoczęciem pracy. Nie miała mu tego za złe, bo na jego miejscu postąpiłaby tak samo. Podała mu rękę i stwierdziła, że ma mocną, suchą dłoń. Co więcej, zauważyła ze zdziwieniem, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Miała wrażenie, że w jego uścisku było coś osobistego. Niemal pieszczotliwego. Natychmiast odpędziła od siebie te myśli, uznając je za absurdalne. Nigdy wcześniej nie miewała tego rodzaju urojeń. A koledzy z pracy nie byli dla niej potencjalnymi partnerami. Jak na konsultanta Jake prezentował się trochę... dziwnie. Tanie ubranie, tanie buty. Większość dotychczas spotykanych przez nią wybitnych lekarzy lubiła popisywać się szytymi na miarę garniturami i ręcznie robionym włoskim obuwiem. Pomyślała z nadzieją, że być może Jake Lewis nie dba o wygląd, gdyż skupia się na medycynie. – Obchód właśnie się skończył – oznajmiła. – Ale jeśli pan chce poznać nasz personel, mogę go panu przedstawić. – Nie, poczekam z tym do jutra. Jest obcesowy, pomyślała z żalem. Miejmy nadzieję, że nie będzie taki w stosunku do pacjentów. Gdyby się uśmiechnął, mógłby wyglądać bardzo sympatycznie. Jest wysoki. Ma ciemne, wyraziste oczy. Ciemne włosy, które spadają mu na czoło, a z tyłu są nieco za długie. I usta, których miałabym ochotę dotknąć... Ale on za niecałe dwadzieścia cztery godziny zostanie moim przełożonym. A poza tym ja mam na głowie ważniejsze sprawy. Praca: numer jeden. Związki z mężczyznami: zero. Tak od dawna wygląda mój program i tak będzie, dopóki nie zostanę profesorem neurologii. Potem mogę na nowo ocenić sytuację. Ale w żadnym wypadku nie wcześniej. – Czy chciałby pan zobaczyć coś jeszcze? – Zdała sobie sprawę, że to pytanie zabrzmiało uwodzicielsko. – Chodzi mi o to, że gdybym panu pokazała pokój dla personelu, szatnię i kuchenkę, nie tracilibyśmy na to czasu jutro. Czy chciałby jeszcze coś zobaczyć? Jake miałby ochotę zobaczyć o wiele więcej, ale nie zamierzał ujawnić przed nią swoich myśli. Miał nadzieję, że nie zdradza, ich wyraz jego twarzy. – Nie, zostawmy to na później – odparł, wiedząc, że nie może sobie ufać. Gdyby szedł za nią, oceniałby jej chód. Zachwycałby się jej figurą. Marzyłby o tym, by ją objąć i pocałować. – Wpadłem tylko na chwilę, a pani z pewnością ma mnóstwo pracy. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a on w tym momencie zdał sobie sprawę, że popełnił nietakt. Zamierzał powiedzieć, że nie chce jej zabierać czasu, ale jego wypowiedź zabrzmiała tak, jakby podejrzewał ją o zaniedbywanie obowiązków. – Ma pan słuszność – odparła lodowatym tonem. – A więc do zobaczenia jutro, doktorze Lewis. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Jake zaklął w duchu. Wiedział, że jeśli zostawi sprawy własnemu biegowi, Victoria potraktuje go jutro bardzo chłodno i zapewne powie kolegom, że nowy szef jest nadęty. Jeśli zaś pójdzie za nią, by się wytłumaczyć, będzie to tylko bezsensowny bełkot. Tak czy owak,

stoi na straconej pozycji. Doszedł do wniosku, że woli uchodzić za wyrachowanego profesjonalistę niż za durnia. Postanowił więc wybrać mniejsze zło i odłożyć wszystkie wyjaśnienia do następnego dnia.

ROZDZIAŁ DRUGI – Chciałabym wiedzieć, czy Jake jest kawalerem – powiedziała Gemma, pielęgniarka oddziałowa. – Mnie bardziej interesuje to, czy jest dobrym lekarzem – odparła Vicky, wzruszając ramionami. Gemma zerknęła na nią badawczo, ale ona zignorowała jej spojrzenie. Zastanawiała się, kiedy jej koledzy zrozumieją, że nie zamierza zawierać żadnych trwałych związków, dopóki nie osiągnie zaplanowanego szczebla swej kariery. I że naprawdę nie interesuje jej Jake Lewis. Nadal była na niego obrażona o wczorajsze zachowanie – usiłowała go życzliwie powitać, a on dał jej do zrozumienia, że zaniedbuje obowiązki. Miała nadzieję, że Jake niebawem odkryje swą pomyłkę i przekona się, że Victoria Charlotte Radley jest osobą niezwykle sumienną. A równocześnie zdawała sobie sprawę, że powinna zignorować jego podejrzenia i robić swoje. Nigdy w życiu nie kierowała się emocjami, a jej uczucia zarezerwowane były dla braci i niedawno urodzonej bratanicy. – Wydaje się sympatyczny – ciągnęła Gemma. – I musisz przyznać, że jest bardzo przystojny. Wysoki, ciemne włosy, wprost ideał. A te jego oczy... to po prostu zaproszenie do łóżka. Vicky westchnęła. W tym momencie odezwał się jej pager. – Wzywają mnie na ratownictwo – oznajmiła, zerknąwszy na wyświetlacz. – Dokończę obchód później i zadzwonię, kiedy dowiem się, w której sali operacyjnej będę. – W porządku, a ja naniosę twoje dane na tablicę – obiecała Gemma. – Dziękuję – odparła z uśmiechem Vicky i odeszła szybkim krokiem. – Jestem doktor Radley – przedstawiła się dyżurnej recepcjonistce. – Ktoś mnie do was wzywał. – Tak... chodzi o jednego z pacjentów doktora Francisa. Zaraz go przyprowadzę. Odeszła, a po chwili wróciła w towarzystwie jakiegoś młodego lekarza. – Jestem Hugh Francis – rzekł do Vicky. – Dziękuję, że zechciała pani przyjść. Mam dziesięcioletniego pacjenta z podejrzeniem krwiaka podtwardówkowego. – Czy on upadł? – spytała Vicky. – Jeździł na deskorolce, stracił równowagę i uderzył głową o obudowę zjeżdżalni. – Nie miał kasku? – Vicky zmarszczyła brwi. – Nie mogłem z niego wiele wyciągnąć – przyznał Hugh. – Był bardzo wystraszony. Ale powiedział Ruth, jednej z naszych pielęgniarek, że miał kłopoty z jakimiś chuliganami. Kiedy szedł dziś rano do szkoły, otoczyła go w parku grupka napastników, którzy zaczęli mu wmawiać, że jest niezdarą, bo nie potrafi wykonać jakiegoś ćwiczenia na deskorolce. Namawiali go, żeby spróbował, a kiedy oświadczył, że nie ma kasku, zarzucili mu tchórzostwo. – A on myślał, że dadzą mu spokój, jeśli to zrobi, prawda? – No właśnie. – Biedne dziecko – mruknęła ze współczuciem. – Czy stracił przytomność?

– Twierdzi, że nie, ale spóźnił się do szkoły. Nauczycielka zauważyła, że jest rozkojarzony i otępiały. Podejrzewała, że wąchał klej czy coś w tym rodzaju i wysłała go do ambulatorium. Powiedział, że boli go głowa, ale nie chciał ujawnić żadnych szczegółów. – W takim razie dobrze się stało, że skierowano go do nas – oświadczyła Vicky. – Pielęgniarka nie poczuła od niego zapachu żadnych toksycznych substancji, więc zadzwoniła do jego rodziców i zasugerowała, żeby go tu przywieźli. – No dobrze. Co ustaliliście do tej pory? – Jedenaście w skali Glasgow. Źrenice w normie, reagują na światło. Uszy OK. – Hugh zmarszczył brwi. – Ale nie podoba mi się jego ciśnienie, tętno i oddech. – Czy badaliście oczy oftalmoskopem? – Tak. Myślę, że ciśnienie wewnątrzczaszkowe wzrasta, ale chciałbym zasięgnąć opinii specjalisty. – No dobrze, zaraz go obejrzę. Trzeba by zrobić tomografię komputerową. – Już uprzedziłem, że niedługo tam będziemy. Vicky uśmiechnęła się z aprobatą. – Dobra robota – pochwaliła kolegę, idąc za nim do izby przyjęć. Na łóżku leżał blady, wystraszony chłopiec, a obok niego siedziała na krześle zaniepokojona kobieta. – Pani Foster, to jest doktor Radley – oznajmił Hugh. – Jest neurologiem. A oto nasz pacjent Declan. – Dzień dobry pani – Vicky powitała matkę chłopca. – Jak się masz, Declan? – Usiadła na łóżku i wzięła go za rękę. – Jestem Vicky i będę się tobą przez jakiś czas opiekować. Słyszałam, że miałeś niemiłą przygodę na deskorolce. Jeśli mi pozwolisz, zajrzę ci do oczu, a potem wyślemy cię na badanie komputerowe. – Bardzo mi przykro, że sprawiam tyle kłopotu – wymamrotał chłopiec. – Nie przejmuj się, po to tu jesteśmy. – Uścisnęła jego dłoń. – Wyleczymy cię bardzo szybko. Hugh podał jej oftalmoskop, a ona zajrzała do oczu chłopca i kiwnęła głową. – Tak, stanowczo muszę zobaczyć wynik tomografii. Czy wiesz, na czym polega to badanie, Declan? – Nie. – Tomograf komputerowy to rodzaj aparatu rentgenowskiego, który wykonuje zdjęcia głowy pod wieloma różnymi kątami i pokazuje warstwy znajdujące się w jej wnętrzu. Jeśli zechcesz, obejrzymy je później razem na komputerze; niewielu ludzi ma okazję widzieć wnętrze swojej głowy. Mogę też poprosić o przegranie tych zdjęć na płytę CD, którą będziesz mógł pokazać później kolegom. – Nie mam żadnych kolegów. Powiedział to obojętnym tonem, ale Vicky była pewna, że głęboko przeżywa swą samotność. Znała to uczucie z własnego dzieciństwa, i to aż nazbyt dobrze. – Czy w twojej szkole są sami chłopcy? – Nie. – Pozwól, że udzielę ci dobrej rady – powiedziała łagodnym tonem. – Spróbuj rozmawiać

z dziewczynkami. Może odkryjesz, że niektóre interesują się tym samym co ty. – Dziewczyny nie lubią gier dla chłopców. – Kiedy byłam w twoim wieku, interesowałam się grami komputerowymi, więc może spotkać cię miła niespodzianka. Spróbuj. Nie masz nic do stracenia. – Uśmiechnęła się do niego serdecznie. – Teraz Hugh weźmie cię na badanie, a ja porozmawiam z twoją mamą. Pani Foster trzymała się najwyraźniej resztkami sił, bo gdy tylko Hugh wywiózł Declana z pokoju, po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Bardzo przepraszam – wymamrotała, ocierając je dłonią. – Chyba jestem złą matką. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może go napaść w drodze do szkoły. Nie mam pojęcia, co mu zrobili ci chłopcy. I od jak dawna go prześladują. On nigdy mi o tym nie mówił. – Prześladowane dzieci z reguły nie zwierzają się swoim rodzicom, bo boją się, że jeśli napastnicy zostaną ukarani, ich sytuacja ulegnie pogorszeniu. Niekiedy mają też wrażenie, że prześladowanie wynika z ich winy, bo z jakiegoś powodu różnią się od otoczenia: sposobem mówienia, kolorem włosów albo barwą skóry. Niech pani go często chwali, żeby podnieść jego poczucie wartości. A zanim zacznę leczyć syna, muszę zadać pani kilka pytań. Czy Declan miał kiedyś jakieś urazy głowy? – Nie. – To dobrze. Czy ktoś w jego rodzinie skarżył się na wybroczyny lub na krwawienia, które trudno było zatamować? – Nie. – To jeszcze lepiej. Czy cierpiał po urodzeniu na wodogłowie? – Nie, nic podobnego. – Czy ma jakieś uczulenia? Na penicylinę lub coś w tym rodzaju? – Nie. Zawsze był zupełnie zdrowy. – Czy przyjmuje jakieś leki? – Nie. Co mu jest? – Będę wiedziała więcej, kiedy obejrzę wynik tomografii, ale myślę, że jest to krwiak podtwardówkowy. Zdarza się to niekiedy, gdy ktoś mocno uderzy o coś głową. – Czy to znaczy, że będziecie musieli go operować? – spytała z przerażeniem pani Foster. – Nie mogę nic powiedzieć, dopóki nie zobaczę wyniku badania – odparła szczerze Vicky. – Czasem operacja nie jest potrzebna, bo mniejsze krwiaki wchłaniają się samoistnie. Niekiedy musimy wyciąć krwiak, zanim zacznie on nadmiernie uciskać mózg. – Och, moje biedne dziecko! – jęknęła pani Foster. – Czy pani chce, żebyśmy wezwali kogoś, kto się panią zaopiekuje? – Mój mąż jest już w drodze. – To dobrze. Zanim nadjechał pan Foster, badanie było skończone. Vicky obejrzała wydruki i pokazała jeden z nich doktorowi Francisowi. – To mi się bardzo nie podoba – powiedziała. – Będę musiała go wziąć na salę operacyjną. Potem wróciła do Declana i jego rodziców.

– Jaki jest wynik badania? – spytała pani Foster. – Niestety, niezbyt pomyślny – odparła łagodnym tonem. – Między mózgiem Declana a pokrywającą go błoną tworzy się krwiak. Uciska on na mózg, powodując jego obrzęk i niedotlenienie. Właśnie dlatego Declan ma zaburzenia wzroku i jest nieco oszołomiony. Dobra wiadomość brzmi tak, że mogę go operować. Zastosujemy znieczulenie ogólne, a potem wytnę drobny fragment jego czaszki i usunę krwiak. Będzie musiał spędzić jakiś tydzień na obserwacji w szpitalu, ale poza tym nic mu nie grozi. – Czy on umrze? – spytała szeptem pani Foster. – Zawsze istnieje pewne ryzyko, ale gdybyśmy zrezygnowali z operacji, niebezpieczeństwo byłoby o wiele większe – odparła spokojnie Vicky. – Po zabiegu będzie mu trochę szumieć w głowie, ale ból ustanie. – Pozabijam tych drani za to, co zrobili naszemu dziecku – wycedził przez zęby pan Foster. – Rozwalę im głowy kijem do krykieta. – Uspokój się, Neil – szepnęła jego żona. – Nie wolno ci tak postąpić, bo byłbyś wtedy równie złym człowiekiem jak oni. – Nie puszczę im tego płazem – upierał się ojciec Declana. – Owszem, może pan dochodzić sprawiedliwości na różne sposoby – wtrąciła spokojnie Vicky. – Ale teraz skupmy uwagę na leczeniu Declana. Podczas gdy przygotowywano chłopca do zabiegu, zatelefonowała na oddział ratownictwa. – Będę teraz w sali numer pięć – powiedziała dyżurnej pielęgniarce. – Poproś doktora Lewisa, żeby tam przyszedł. Było jej wszystko jedno, czy będzie operować Declana, czy tylko asystować przy zabiegu. Ale choć bała się trochę konfrontacji z nowym szefem, chciała, by doszło do niej jak najszybciej. Aby mogła się przekonać, czy jego stosunek do pacjentów jest bardziej życzliwy niż sposób, w jaki traktuje personel. Kończyła właśnie myć ręce, kiedy do sali wszedł Jake. – Co my tu mamy? – spytał od progu. – Nacięcie i otworzenie czaszki w celu usunięcia krwiaka podtwardówkowego. Tu są wyniki badań. Jake szybko przejrzał wydruki. – Słuszna decyzja. Czy robiła pani już tego rodzaju operacje? Vicky kiwnęła potakująco głową. – Chcę dokonać cięcia linijnego, zamiast standardowego cięcia półkolistego. Wiemy, gdzie znajduje się krwiak, a chciałabym zmniejszyć utratę krwi i skrócić czas operacji. Miała wrażenie, że Jake spojrzał na nią z szacunkiem. – Słusznie – oznajmił. – Ja operuję, pani asystuje. – A gdybym to ja operowała? Jeśli nie będzie pan zadowolony ze sposobu, w jaki to robię, może pan zawsze wziąć sprawę w swoje ręce. – W porządku – odparł po chwili zastanowienia. – Ale będzie mi pani przez cały czas mówić, co i dlaczego zamierza pani zrobić. – Jak debiutantka? – spytała, zaciskając usta.

– Jak każdy inny doświadczony lekarz dokonujący operacji w obecności nowego konsultanta. W ten sposób będziemy mogli oboje poznać swoje metody pracy. Ma rację, pomyślała. Nadal jest trochę zbyt obcesowy jak na mój gust, ale może dowiedział się, że jestem córką barona i uważa mnie za arystokratkę, która udaje lekarza dla kaprysu. Mam szansę dowieść mu, że się myli. Declan miał już ogoloną głowę, ale nie wyglądał wcale jak skin, tylko jak bezbronny wystraszony chłopiec. Vicky spojrzała na niego ze współczuciem. – Zamierzam dokonać cięcia w tym miejscu – powiedziała, wskazując pewien punkt na głowie chłopca. – OK – zgodził się Jake. Przystąpiła do pracy. Konsultując z nim każdy kolejny krok, przecięła warstwy skóry, mięśni i błony, wyborowała otwory w czaszce i otworzyła oponę twardą, by dostać się do krwiaka, a następnie usunęła go i zacisnęła pęknięte naczynie krwionośne. Potem delikatnie włożyła na miejsce kość i zaczęła się przygotowywać do szycia. – Czy pozwoli pani, że dokończę? – spytał Jake. W gruncie rzeczy nie było to pytanie. Ocenił już jej kwalifikacje, a teraz chciał zademonstrować swoje. Bez słowa kiwnęła głową i odsunęła się od stołu. Musiała przyznać, że jest świetny. Pracował szybko, dokładnie i bardzo sprawnie. – Nigdy jeszcze nie widziałam tak perfekcyjnie zszytej rany – powiedziała z podziwem. – Dziękuję. Vicky czuła, że praca z doktorem Lewisem będzie dla niej przyjemnością. Był całkowicie skupiony na tym, co robi. W gruncie rzeczy wcale go nie obchodziło, co myślą o nim inni – liczyło się tylko dobro pacjenta. – Czy pani chce, żebym porozmawiał z jego rodzicami? – spytał, gdy wracali na oddział po zakończeniu operacji. Vicky potrząsnęła głową. – Zrobię to sama. Oni mnie już poznali, więc chyba lepiej, żeby mieli do czynienia z tą samą osobą, która przyjmowała ich na oddziale. – Słusznie – przytaknął Jake. – W razie potrzeby wie pani, gdzie mnie szukać. Weszła do poczekalni, w której siedzieli zdenerwowani rodzice chłopca. – Informuję państwa z radością, że operacja się udała. Declan powinien odzyskać świadomość już za kilka minut, więc będziecie państwo mogli się z nim zobaczyć. Musi leżeć płasko przez najbliższe dwa dni, ale stopniowo będziemy unosić jego głowę. Wykonamy też tomografię, żeby się upewnić, że nie ma komplikacji. – Więc twierdzi pani, że wyzdrowieje? – Wszystko na to wskazuje – odparła z uśmiechem Vicky. – Och, dzięki Bogu. Jesteśmy pani bardzo wdzięczni. – To po części zasługa naszego konsultanta. Gdyby mieli państwo jakieś dodatkowe pytania, proszę zwrócić się do mnie lub do doktora Lewisa. – Więc poznał pan już wszystkich – powiedziała Gemma. – A z Vicky spotkał się pan w sali operacyjnej.

– Czy ma pani na myśli doktor Radley? – spytał Jake. – Tak, ale ona jest ze wszystkimi po imieniu. Nikomu nie daje odczuć, że pochodzi z wyższych sfer. – Z wyższych sfer? – No tak, ale zawsze zaznacza, że jest przede wszystkim lekarzem. – Uśmiechnęła się. – Jej starszy brat, Charlie, ma tytuł barona. Pewnie pan o nim słyszał. Jake był przekonany, że zna to nazwisko, ale nie miał pojęcia skąd. Nie czytywał kolorowych czasopism specjalizujących się w plotkach na temat znanych ludzi. – Tylko proszę nie myśleć, że ona jest snobką – ciągnęła Gemma. – Nie bierze udziału w naszych spotkaniach towarzyskich, ale nie dlatego, żeby uważała się za kogoś lepszego. Po prostu pisze pracę naukową i śledzi wszystkie interesujące przypadki. Pracuje bardzo ciężko. – Nie ma w tym nic złego – mruknął Jake. Jemu też zarzucano nieraz, że poświęca zbyt wiele uwagi sprawom zawodowym. Teraz zrozumiał, dlaczego doktor Radley tak perfekcyjnie przeprowadziła trudną operację... Wiedząc, że jest wolna, zastanawiał się już wcześniej, czy nie podjąć próby nawiązania z nią bliższego kontaktu. Zamierzał zaprosić ją któregoś dnia na drinka. Ale teraz, gdy dowiedział się o jej pochodzeniu, zdał sobie sprawę, że jest dla niego niedostępna. Ktoś, kto obraca się w kręgach zbliżonych do rodziny królewskiej, nie będzie chciał nawiązać bliższej znajomości z mężczyzną, który w dzieciństwie korzystał z pomocy opieki społecznej. Był zadowolony, że poznał prawdę, zanim zdążył zrobić z siebie głupca. Postanowił nadal trzymać się swych zasad. Vicky była koleżanką z pracy, więc o spoufalaniu się nie może być mowy. Ani teraz, ani później.

ROZDZIAŁ TRZECI Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu Albert Memoriał w londyńskiej dzielnicy Chelsea Jake czuł się tak, jakby pracował tam od lat. Został zaakceptowany przez członków zespołu. Zaproszono go nie tylko na dwudzieste piąte urodziny jednej z pielęgniarek, lecz również na wspólną kolację pracowników, organizowaną w hinduskiej restauracji. Skorzystał z obu zaproszeń i doskonale się bawił, choć zauważył, że Vicky była nieobecna. Podobno pełniła dyżur, ale Gemma wyznała mu po kilku kieliszkach wina, że doktor Radley nigdy nie bierze udziału w tego rodzaju imprezach. Pracuje nawet w święta, takie jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc, żeby koledzy mający dzieci mogli spędzić te dni z rodzinami. A w czasie urlopu zawsze uczestniczy w jakimś kursie lub odbywa praktykę u znanego lekarza, by zdobyć nowe doświadczenia. Czuł się winny, bo do tej pory nie przeprosił jej za swoją gafę. Ale w gruncie rzeczy nie miał na to szansy. Vicky ograniczała rozmowy z nim do koniecznego minimum i koncentrowała je na sprawach dotyczących pacjentów. Musiał przyznać, że ma wspaniały stosunek do chorych, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego go unika. Czyżby po pierwszym spotkaniu uznała go za aroganta? Przecież naprawił swój błąd, chwaląc jej umiejętności! Ćwicząc pewnego ranka w siłowni, doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Postanowił przepłynąć dwadzieścia długości basenu, zjeść lekkie śniadanie, a następnie pójść na oddział i porozmawiać z Vicky. W basenie przebywało kilka osób, ale tylko jedna z nich przyciągnęła jego uwagę. Pływała w tę i z powrotem równym, bezbłędnym crawlem. Wskoczył do wody, wynurzył się blisko niej i stwierdził ze zdumieniem, że jest to Victoria Radley. Mimo starań nie potrafił oderwać od niej wzroku. A kiedy wyszła z wody, zapomniał o swym postanowieniu przepłynięcia dwudziestu długości basenu, wyskoczył na brzeg i dogonił ją w drodze do szatni. – Cześć – powiedział, starając się, żeby jego głos brzmiał zdawkowo. – Och, dzień dobry – powitała go obojętnym tonem. – Nie wiedziałem, że jesteś członkiem tego klubu. – To najbliższa siłownia i pływalnia od naszego szpitala – odparła, wzruszając ramionami. Jej słowa były uprzejme, ale nie dopatrzył się w nich cienia życzliwości. – Czy zjesz ze mną śniadanie? – spytał. Nie spodziewała się chyba takiego zaproszenia, bo otworzyła szeroko swoje piękne oczy. – Prawdę mówiąc, powinnam iść na oddział... – Przecież pracujemy na tej samej zmianie. A to znaczy, że zaczynamy dopiero za... – zerknął na zegarek – czterdzieści minut. Wystarczy czasu na prysznic i śniadanie. Miał wrażenie, że na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. – Słyszałem, że w naszej stołówce robią doskonałe kanapki z bekonem – rzekł zachęcającym tonem. – Ja zapraszam, bo muszę z tobą o czymś porozmawiać.

– O czym? – spytała podejrzliwie, mrużąc lekko oczy. – O sprawach zawodowych. Vicky wyraźnie się odprężyła i spojrzała na niego niemal z aprobatą. – W porządku. Spotkajmy się w holu za dziesięć minut. – Dobra, dziesięć minut – potwierdził, a ona zrobiła coś, co kompletnie go zaskoczyło: uśmiechnęła się... Jake poczuł przyspieszone bicie serca, a dziewięć minut później czekał już na nią w holu. Podeszła do niego dokładnie po upływie sześćdziesięciu sekund. – Dzwonił do mnie wczoraj dyrektor szpitala – oznajmił. – W jakiej sprawie? – Declana Fostera. Jego rodzice napisali do niego dziękczynny list, w którym wychwalali pod niebo twoje kwalifikacje. – Po prostu spełniłam swój obowiązek – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Zrobiłaś znacznie więcej. Zauważyłem, że twoje notatki są bardzo dokładne i że zawsze informujesz pacjentów oraz ich krewnych o postępach terapii. Myślę też, że uczenie małych pacjentów gry w szachy wykracza poza zakres twoich obowiązków. – Och, to był przyjemny sposób spędzenia przerwy na lunch – rzekła Vicky nonszalanckim tonem. – Kilku przerw – poprawił ją Jake. – Czy masz coś przeciwko temu? – zapytała. – Nie, dopóki nie odbywa się to kosztem twojego odpoczynku. Każdy człowiek potrzebuje trochę czasu na doładowanie baterii... Victorio. – Wszyscy mówią do mnie Vicky. – Vicky... Musisz od czasu do czasu pozwolić sobie na odpoczynek. – Nic mi nie dolega. Wyczuł w jej głosie irytację i ciężko westchnął. – Chyba źle zacząłem tę rozmowę – mruknął. – Chcę powiedzieć... chcę cię przeprosić. Podczas naszego pierwszego spotkania zachowałem się nietaktownie. Nie zamierzałem wcale sugerować, że zaniedbujesz obowiązki. Wiem, że sprawy zawodowe są dla ciebie najważniejsze. W gruncie rzeczy nie spotkałem nigdy nikogo, kto pracowałby tak ciężko jak ty. – Tylko tak można się przebić przez szklaną ścianę – rzekła Vicky. Szklaną ścianę? Musiał przyznać, że ten aspekt zawodowej kariery nigdy nie przyszedł mu do głowy. – Przecież żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Wszyscy mają równe szanse. – Ile znanych ci kobiet pełni funkcje ordynatorów? spytała, marszcząc brwi. – Ile ma profesorskie tytuły? – Niewiele – odparł po chwili namysłu. – No właśnie. Jeśli mają rodziny, muszą robić przerwę w pracy, co opóźnia ich postępy, bo spędzają pięć lat na wychowywaniu dzieci. W tym czasie ich koledzy je wyprzedzają. A jeśli nie idą na urlop macierzyński, zyskują opinię karierowiczek nie dbających o rodzinę, co

często bywa wykorzystywane przeciwko nim. – Dyskryminacja jest nielegalna – oświadczył Jake. – Ale istnieje. – Wnoszę z tego, że ty nie masz dzieci? – Nie. Miał ochotę spytać, kim jest jej partner, ale w porę się powstrzymał. Bądź co bądź nie jest to jego sprawa. A poza tym obiecał sobie, że nie będzie zabiegał o jej względy. Postanowił więc ograniczyć rozmowę do tematów całkowicie neutralnych. – Co ci zamówić? – spytał, gdy weszli do bufetu. – Proszę o kawę, sałatkę owocową i jogurt. Traktowała go uprzejmie, ale nadal zachowywała pełen czujności dystans. Jako profesjonalista nie miał nic przeciwko temu, ale jako mężczyzna czuł się nieco zawiedziony. – Czy nie będzie ci przeszkadzało, że zjem kanapkę z bekonem? Vicky spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Skądże! To twoje arterie, nie moje. Gdy usiedli, obficie polał swoją kanapkę ketchupem. – Likopen jest jednym z najsilniejszych utleniaczy – wyjaśnił z uśmiechem. – Ale nie neutralizuje w pełni cholesterolu. – Nic mnie to nie obchodzi. – Ugryzł kęs. – Jest naprawdę doskonała. Czy na pewno nie chcesz jej skosztować? Vicky uwielbiała kanapki z bekonem. Gdyby naprzeciw niej siedział Seb lub Charlie, sięgnęłaby do jego talerza, nie czekając na zaproszenie. Ale nie chciała pozwolić sobie na tak poufały gest wobec Jake’a. – Dziękuję, ale jestem pewna. – Polała jogurtem sałatkę owocową. – Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? – O tobie. Resztę pracowników naszego oddziału poznałem bliżej podczas wieczornych spotkań towarzyskich. Ale ty zawsze brałaś wtedy dyżury, więc nie miałem okazji z tobą pogadać. – Wszelkie informacje znajdziesz w moich aktach. – Owszem, wiem, że jesteś w trakcie robienia specjalizacji, że wyniki twoich egzaminów były znakomite i że dzieli cię tylko krok od stanowiska konsultanta. Skoro przeglądał już moją teczkę, to czego jeszcze chciałby się dowiedzieć? – pomyślała Vicky. Pytanie to musiało się odbić na jej twarzy, bo Jake natychmiast na nie odpowiedział. – Nie znam cię osobiście, choć widziałem, jak traktujesz pacjentów i zrobiło to na mnie wrażenie. Miała nadzieję, że Jake nie zacznie się do niej zalecać. Wiedziała, że ma silną wolę, ale w przypadku tak atrakcyjnego mężczyzny pokusa może zwyciężyć. – Czytałeś moje akta i widziałeś mnie przy pracy – oznajmiła. – To wszystko, co powinieneś wiedzieć. – Otóż nie. Jeśli mam doprowadzić do tego, żeby członkowie mojego zespołu byli zadowoleni z pracy i funkcjonowali tak, jak tego od nich oczekuję, muszę wiedzieć, czego

pragną i co chcą osiągnąć. Gdzie chcieliby się znaleźć za pięć lat i jak zamierzają zrealizować swoje plany. Muszę poznać ich zalety i słabości, żeby zorientować się, kto i w jaki sposób powinien doskonalić swoje umiejętności. A tego nie znajdę przecież w aktach. Zerknęła na niego badawczo, chcąc przekonać się, czy mówi poważnie i doszła do wniosku, że tak jest. Zauważyła też, że jego nadal mokre włosy mają barwę ciemnej czekolady i stłumiła cichy jęk. Po raz nie wiadomo który stwierdziła, że Jake Lewis jest człowiekiem niebezpiecznym i postanowiła go unikać. – Więc powiedz mi, co chcesz osiągnąć, Vicky – poprosił łagodnym tonem. – Zostać ordynatorem? Profesorem? – Jednym i drugim. – Na podstawie tego, co widziałem, mogę stwierdzić, że w pełni na to zasługujesz. – Dziękuję. – Więc jak wyglądają twoje plany? – Mam nadzieję, że w przyszłym roku zostanę konsultantem. Potem postaram się o posadę w jakiejś placówce naukowej. Chcę uczyć studentów i prowadzić badania, ale za bardzo lubię pracę z pacjentami, żeby z niej kompletnie zrezygnować. Poza tym teoria jest nic niewarta, jeśli nie można jej zastosować w życiu. – A jak zamierzasz zdobyć niezbędne doświadczenie? – Chcę częściej operować. – Zwrócę na to uwagę – obiecał Jake. – Kiedy znajdziemy się razem w operacyjnej, będę jak najczęściej oddawał ster w twoje ręce. – Dziękuję. – Daj mi też listę szkoleń, w których chciałabyś wziąć udział. – Budżet naszego oddziału jest podobno bardzo ograniczony. – Właśnie dlatego nie obiecuję, że wyślę cię na wszystkie. Ale być może uda mi się zorganizować szkolenia międzyoddziałowe, służące wymianie doświadczeń między lekarzami różnych specjalności. – Pod warunkiem, że zgodzi się na to nasz ordynator. – Z tym nie powinno być problemu – oznajmił Jake. – W razie potrzeby posiadam dużą siłę przekonywania. Nie mam co do tego wątpliwości, pomyślała Vicky, patrząc na jego wyraziste usta. Potem przypomniała sobie, że nie wolno jej myśleć o nim w taki sposób. – Dlaczego zostałaś lekarzem? – spytał, sypiąc cukier do filiżanki z kawą. – Bo medycyna wydawała mi się interesująca. I była wyzwaniem. – Czy ktoś w twojej rodzinie uprawia ten sam zawód? – Owszem, dwaj moi bracia – odparła krótko. – Jaką mają specjalność? Nie mogła pojąć powodów, z których Jake wypytuje o jej braci. Charlie, który patrzył na wszystko przez różowe okulary, powiedziałby na pewno, że robi to z uprzejmości. Seb – w każdym razie ten dawny Seb – podejrzewałby, że Jake jest snobem, który chce za jej pośrednictwem zostać przedstawiony baronowi i być zapraszany na wykwintne przyjęcia. Tak

czy owak, nie miała ochoty rozmawiać z nim o swej rodzinie. – Nie są neurologami – odparła wymijająco, zdając sobie sprawę, że zachowuje się nieuprzejmie. Jake spojrzał na nią z uwagą, ale zanim zdążył zadać następne pytanie, odezwał się jej pager. – Dziękuję za śniadanie – powiedziała, zerkając na wyświetlacz. – Wzywają mnie na ratownictwo. – Przecież nie zaczęłaś jeszcze dyżuru – mruknął, marszcząc brwi. – Czy twój pager jest zawsze włączony? – Nie. Nie zawsze. Tylko przez jakieś dwadzieścia trzy godziny na dobę. Dostrzegła w jego oczach rozbawienie zmieszane z odrobiną niedowierzania. Tak jakby podejrzewał, że przed wyjściem z siłowni poprosiła którąś z koleżanek o nadanie sygnału za piętnaście minut i wybawienie jej z potencjalnie krępującej sytuacji. – Do zobaczenia – powiedziała, wstając od stolika. – Witaj, Vicky! – zawołał z uśmiechem Hugh Francis, gdy dotarła na oddział. – Miałem nadzieję, że to będziesz ty. – Na czym polega problem? – Pani Carter, siedemdziesiąt lat, podejrzenie przejściowego ataku niedokrwienia, ale nie jestem pewny, czy to nie jest początkowa faza udaru. – Dobrze, zaraz ją obejrzę. Jeśli będę miała wątpliwości, przyjmę ją na nasz oddział. – Dzięki. – Hugh zaprowadził Vicky do pokoju i przedstawił jej pacjentkę. – W gruncie rzeczy nic mi nie jest – stwierdziła pani Carter. – Nie musicie się mną przejmować, lepiej idźcie do kogoś, kto jest naprawdę chory. – To bardzo szlachetna postawa – odparła z uśmiechem Vicky – ale mimo to chciałabym panią zbadać. – To był tylko moment słabości. – Proszę mi o nim opowiedzieć. – Poczułam się tak, jakby na moje jedno oko spadła jakaś zasłona. Ale wszystko już minęło. Z opisu pani Carter wynikało niezbicie, że było to przejściowe zaćmienie wzroku. – Co jeszcze pani dolega? – spytała Vicky. – Otwierając drzwi, uderzyłam się w nogę, ale to po prostu starcza niezborność ruchów. Albo kolejny symptom przejściowego ataku niedokrwienia, pomyślała Vicky. – A czy nie ma pani kłopotów z mówieniem? – Mówię zupełnie normalnie. Nasz listonosz jest chyba przygłuchy, bo kazał mi wszystko powtarzać kilka razy. – Pani Carter westchnęła. – Nie wiem, dlaczego uparł się, żeby mnie tu przywieźć. – Po prostu zaniepokoił się o pani zdrowie – odrzekła Vicky, zaglądając do notatek. – Myślę, że cierpi pani na coś, co nazywa się przejściowym niedokrwieniem. Polega ono na tym, że dostęp tlenu do pewnego segmentu mózgu jest zablokowany. Ludzki organizm potrafi przywracać dopływ krwi i rozpraszać małe zakrzepy, dlatego teraz czuje się pani normalnie.

– Więc mogę jechać do domu? – Jeszcze nie – odparła Vicky. – Problem w tym, że osobom, które miały przejściowe niedokrwienie, może w przyszłości grozić udar, więc zanim wypuszczę panią do domu, muszę panią dokładnie zbadać. Czy mogę zacząć od kilku pytań? Pani Carter kiwnęła głową. – Czy miała pan kiedyś udar, albo przeszła niedawno jakąś operację? – Nie. – Czy któryś z członków pani rodziny miał kiedykolwiek atak padaczkowy lub drgawki? – Nic mi o tym nie wiadomo. – Czy miała pani niedawno jakąś infekcję? – Nie. – Czy zażywa pani jakieś leki? – Tak, na nadciśnienie. Zawsze o nich pamiętam, bo córka kupiła mi specjalny pojemnik, do którego wkłada się tygodniowy zapas. – Czy córka mieszka niedaleko pani? – Tak – odparła z westchnieniem pani Carter. – Ona się za bardzo wszystkim przejmuje, więc proszę jej nie mówić o tej sprawie. Po prostu za szybko wstałam, kiedy listonosz zadzwonił do drzwi. I tyle. – Czy odczuwała pani jakiś ból? – W gruncie rzeczy nie. – Co panią bolało? – nalegała Vicky. – Jest pani tak męcząca jak moja córka – mruknęła pani Carter. – Ona też nigdy nie daje za wygraną. Czułam lekki ból w klatce piersiowej, ale minął. Zanim pani o to zapyta, chcę powiedzieć, że przestałam palić wiele lat temu i odżywiam się prawidłowo. Nie tykam tych gotowych posiłków, które podgrzewa się w kuchence mikrofalowej. Vicky lekko się uśmiechnęła. Doszła do wniosku, że za jakieś czterdzieści lat upodobni się do pani Carter. – Widzę, że jest pani całkowicie samodzielna. Ale muszę się upewnić, że pani nie przecenia swoich sił. Jeśli ma pani jakieś kłopoty, mogę pani dać lekarstwo, które postawi panią na nogi. Ale jeśli pani coś przede mną ukrywa, może to być groźne. – Ponieważ pacjentka spojrzała na nią wyzywająco, dorzuciła swoją najwyższą kartę. – To znaczy, że będę musiała porozmawiać z pani córką, która niewątpliwie poprosi, żeby się pani do niej wprowadziła, bo zechce zapewnić pani stałą opiekę. – Boże zachowaj! – zawołała pani Carter. – Zasiadłabym w ciągu tygodnia na ławie oskarżonych pod zarzutem morderstwa. Nie zniosłabym tych ciągłych pytań o zdrowie ani towarzystwa jej dorastających dzieci, które ciągle trzaskają drzwiami i słuchają tego łomotu, który nazywają muzyką. – Ja też za tym nie przepadam – przyznała Vicky. – A więc czy jest coś, o czym pani mi nie powiedziała? – Miałam lekkie duszności. Ale jak już mówiłam, za szybko wstałam z łóżka. – Czy pozwoli pani się zbadać?

– Tak, ale pod warunkiem, że nie powie pani o niczym mojej córce. Vicky ponownie się uśmiechnęła. Na podstawie przeprowadzonej dotychczas rozmowy oceniła już pozytywnie zdolność pacjentki do koncentracji, jej pamięć i reakcje na bodźce. Teraz zmierzyła więc już tylko jej ciśnienie oraz temperaturę i sprawność układu oddechowego. – Muszę zajrzeć do pani oczu – powiedziała, a potem sprawdziła reakcję źrenic na światło i obejrzała siatkówki. Później poprosiła panią Carter o zrobienie kilku kroków i przyłożenie palca do czubka nosa. Wszystkie badania wypadły zadowalająco. – Czy teraz wierzy pani, że nic mi nie dolega? – spytała pacjentka. – Jestem o tym niemal przekonana, ale skieruję panią na tomografię komputerową, żeby sprawdzić, co się dzieje w pani głowie. Pani Carter parsknęła z irytacją. – Młoda damo, gdyby pani potrafiła odczytać teraz moje myśli, byłaby pani z pewnością zszokowana. – Nic podobnego – odparła ze śmiechem Vicky. – Lubię spotykać osoby, które są tak niezależne jak pani. Mimo woli pomyślała o swojej matce, która nie posiadała tych zalet i z którą nigdy nie potrafiła znaleźć wspólnego języka. – Musimy też zrobić EKG, żeby sprawdzić serce. – Moje serce jest w porządku. – To dobrze, ale te badania są konieczne. Muszę się dowiedzieć, dlaczego pani zasłabła i czy nie grozi pani atak serca. Wpadnę tutaj, kiedy nadejdą wyniki. – Myślę, że potrafimy się dogadać, jeśli nie będzie pani do tego mieszać mojej córki. – Wyciągnęła rękę. – Nawiasem mówiąc, mam na imię Violet. – A ja Vicky. Nie obiecuję niczego, dopóki nie obejrzę wyników. Ale z pewnością nie będę nikogo niepokoić, jeśli nie okaże się to konieczne. – To mi wystarczy – oznajmiła z triumfalnym uśmiechem pani Carter.

ROZDZIAŁ CZWARTY Jake kończył przeglądanie teczek pacjentów, kiedy rozległo się pukanie do drzwi jego gabinetu. – Proszę! – zawołał i szeroko otworzył oczy, widząc wchodzącą Vicky. – Co mogę dla ciebie zrobić? – Chciałabym skonsultować z tobą przypadek pacjentki z ratownictwa. Uświadomił sobie, że naprawdę wzywano ją na oddział, a wiadomość zostawiona na jej pagerze nie była tylko wybiegiem mającym skrócić ich wspólne śniadanie. Odkrycie to sprawiło mu wielką przyjemność. – Słucham – powiedział uprzejmym tonem. Vicky zrelacjonowała mu przypadek Violet Carter. – Na podstawie objawów przypuszczałam, że jest to przejściowe niedokrwienie. Elektrokardiogram potwierdził moją wstępną diagnozę. Szmer naczyniowy tętnicy szyjnej w zwężeniu. – Oznaczało to, że krew nie przepływa normalnie przez tętnicę, lecz napotyka na przeszkodę. – A więc? – Skierowałam ją na angiografię tętnicy szyjnej, żeby ustalić miejsce zwężenia arterii. Jeśli okaże się ono poważne, będę zalecała endarterektomię. Była to bardzo delikatna operacja, polegająca na wycięciu błony wewnętrznej tętnicy. Jake przypomniał sobie ich poranną rozmowę, podczas której Vicky oznajmiła mu, że pragnie poszerzyć swoje doświadczenia z zakresu neurochirurgii. – Czy robiłaś już kiedyś taki zabieg? – Tak, dwa razy. – Metodą endoskopii? – Nie. – W takim razie muszę obejrzeć wyniki angiografii. Jeśli możemy to zrobić metodą endoskopii, ja ją zoperuję, a ty będziesz asystować. Jeśli nie, ty przeprowadzisz operację, a ja będę asystować. – To bardzo miła kobieta, Jake. Jest samodzielna i niezależna. Nie chciałaby leżeć długo w szpitalu. Jake kiwnął głową. Znał taką kobietę. Tyle że... Siłą woli odpędził od siebie myśli o Lily. – Daj mi znać, kiedy otrzymasz wyniki. Będę w szpitalu przez całe przedpołudnie. – Dobrze. Vicky obejrzała wyniki angiografii i westchnęła. Stenoza sięgała osiemdziesięciu procent. Tętnice pani Carter były tak zwężone, że uniemożliwiało to normalny przepływ krwi. W tej sytuacji operacja była nieunikniona. – Jak się pani czuje, Violet? – spytała, podchodząc do jej łóżka. – Dobrze. Czy mogę wrócić do domu? – Niestety nie. Już wiem, dlaczego pani dziś zasłabła. Tętnice szyjne są bardzo zwężone,

więc do mózgu nie dopływa odpowiednia ilość krwi i tlenu. – Co z tego wynika? – Przyczyną zwężenia są zawarte we krwi cząsteczki tłuszczu, które przylegają do błony wewnętrznej tętnic. Nazywa się to arteriosklerozą. Ma pani prawo wyboru. Możemy przeprowadzić endarterektomię, czyli operację polegająca na wycięciu błony wewnętrznej tętnic szyjnych, wraz z blokującymi je cząsteczkami. Błona odrasta zwykle w ciągu dwóch tygodni od dnia operacji. – A jeśli nie zgodzę się na operację? – Tętnice mogą zostać całkowicie zablokowane. Powiem tylko tyle, że u mniej więcej połowy chorych cierpiących na to schorzenie udar następuje w ciągu roku. U dwudziestu procent – w ciągu miesiąca. – A jeśli dojdzie do udaru, będę musiała zamieszkać w domu opieki, prawda? Vicky kiwnęła potakująco głową. – A czy po operacji wrócę do zdrowia? – Nie ma gwarancji, ale wszystko na to wskazuje. – Czy w czasie zabiegu będę przytomna? – Nie, zastosujmy ogólną narkozę. – Czyli będę musiała zostać w szpitalu – westchnęła Violet. – Tylko przez kilka dni. – A to oznacza, że muszę zawiadomić córkę. – Gdyby pani była moją matką, chciałabym wiedzieć, co pani dolega – odparła wymijająco Vicky. – Pani matka ma szczęście – mruknęła z irytacją Violet. – Jej córka jest rozsądną kobietą, która nie wpada w panikę i nie biega w kółko jak kura, której obcięto głowę. Vicky była pewna, że nie odziedziczyła zdrowego rozsądku po Marze. Żywiła też przekonanie, że w jej rodzinie nie ma miejsca na dwie kury z obciętymi głowami. Ale szybko odsunęła od siebie te myśli. – Mam nadzieję, że ona panią docenia – dodała Violet. Vicky wydała niewyraźny pomruk. Mara nigdy jej nie rozumiała i zawsze twierdziła, że Vicky powinna się urodzić jako chłopiec. Zwłaszcza od dnia, w którym jej pięcioletnia córka pocięła nożyczkami swą krótką spódniczkę i baletki, a potem zagroziła, że obetnie włosy, jeśli matka będzie ją zmuszała do nauki tańca klasycznego. Mara nie była też zadowolona z tego, że Vicky dała się wyrzucić ze szkoły średniej już w ciągu pierwszego tygodnia roku szkolnego. Ani z tego, że w wyniku swych usilnych starań została oddana pod opiekę kuratora sądowego, więc mogła uczyć się w domu. – Zadzwonię do pani córki i przedstawię jej całą sytuację. Jeśli wyrazi pani zgodę na operację, to wpiszę panią na popołudniową listę. – Kto będzie mnie operować? – Ja i nasz konsultant, Jake Lewis. Przedstawię go pani. A tymczasem... – Wyciągnęła z kieszeni kolorowe czasopismo. – Mam tu coś, co nie pozwoli pani się nudzić.

Kiedy przedstawiła Jake’a pani Carter, zauważyła, że potraktował on starszą kobietę z wielkim szacunkiem. Wyjaśnił jej dokładnie, na czym polega operacja i poinformował, jak długo będzie musiała zostać w szpitalu. Gdy przygotowywali się do zabiegu, dostrzegła malujący się na jego twarzy wyraz troski. – Czy masz jakieś powody do zmartwienia? – spytała. – Nie – odparł obcesowo Jake. Hm... Zapewne jest zdenerwowany. Wszyscy znani jej chirurdzy przeżywali przed operacją coś w rodzaju tremy. Był to dobry znak, gdyż oznaczał, że nie traktują oni zabiegu w sposób rutynowy. Niektórzy pod wpływem napięcia mówili zbyt dużo. Jake najwyraźniej należał do innej kategorii, bo prawie się nie odzywał. Przeżyła chwilę zaskoczenia, kiedy kazał puścić płytę z nagraniem Corellego. Uważała go za człowieka, który woli pracować przy dźwiękach muzyki pop i nie lubi klasyki. Potem poczuła zażenowanie, bo zdała sobie sprawę, że zachowała się jak snobka, reagując w taki sam sposób, w jaki mogła zareagować jej matka. Jake nie mówił po angielsku z akcentem typowym dla wyższych sfer, ale pochodzenie nie musi decydować o muzycznych gustach. W ciągu dwóch następnych godzin udzielał jej szczegółowych instrukcji dotyczących kolejnych etapów zabiegu. Podziwiała jego zręczność, dokładność i precyzję. Ale gdy tylko skończyli pracę, znów wpadł w ponury nastrój i przestał się odzywać. Operacja zakończyła się sukcesem, musiało więc chodzić o coś innego. Nie przypominała sobie, by zrobiła coś, co mogłoby go dotknąć. Więc może przypadek pani Carter obudził w nim złe wspomnienia? Kiedy pani Carter została przeniesiona na oddział i oddana pod opiekę zatroskanej córki, Vicky postanowiła wykorzystać chwilę przerwy i wymknęła się do bufetu. Kupiła tam kawałek ciasta marchewkowego i dwie kawy, a potem zapukała do drzwi gabinetu Jake’a. – Proszę! Był pochylony nad papierami, ale dostrzegła na jego twarzy wyraz troski. – Co to jest? – spytał, kiedy zamknęła drzwi i postawiła na jego biurku kawę oraz ciastko. – Ciastko. – Ale dlaczego? – spytał ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć w to, że szlachetnie urodzona Victoria Radley okazuje mu dowód takiej życzliwości. – Wszyscy mężczyźni mojego życia uwielbiają ciastka – odparła, wzruszając ramionami. Słysząc słowa „mężczyźni mojego życia”, poczuł ukłucie zazdrości, choć wiedział, że nie ma do tego prawa. – Nasza kucharka piekła najlepsze ciasta na świecie – ciągnęła. – Dlatego obaj moi bracia miękną jak wosk w rękach każdej kobiety, która częstuje ich słodyczami. Jake zmarszczył brwi. Czyżby chciała mu w ten sposób dać do zrozumienia, że pragnie, by zmiękł jak wosk w jej rękach? A może po prostu wyjaśnić, co znaczyły słowa „mężczyźni mojego życia”... ? – Wydawałeś się przygnębiony – oznajmiła, jakby odpowiadając na jego nieme pytanie. – Chciałam, żebyś poczuł się lepiej. I przeprosić za to, że zostawiłam cię samego podczas śniadania.

– Nie ma problemu – mruknął, wzruszając ramionami. – Przecież wezwano cię na oddział. – Czy chcesz ze mną o tym porozmawiać? Nagle zdał sobie sprawę, o co chodzi. Vicky współczuła małemu Declanowi, który został napadnięty przez chuliganów. Okazywała też sympatię pani Carter. A teraz, przynosząc mu ciastko i proponując rozmowę, zamierzała wyraźnie dołączyć go do swojej kolekcji ofiar losu. – Nic mi nie jest – oznajmił chłodnym tonem. – To nieprawda. Chodzi o coś, co ma związek z panią Carter. Był zdumiony jej umiejętnością czytania w jego myślach, ale jeszcze bardziej zaskoczyły go jej słowa. – Ja też przejęłam się jej losem – oznajmiła. – Nie znałam w gruncie rzeczy moich dziadków, bo oboje umarli, kiedy byłam bardzo młoda. Ale pomyślałam sobie, że chciałabym mieć taką babcię jak ona. – Ona przypomina mi moją babcię, która mnie wychowywała – wyznał Jake. – Uważałem ją za najważniejszą osobę na świecie. Moja matka była śpiewaczką, a ojciec jej menedżerem. Oboje ciągle podróżowali, ale babcia nie pozwoliła mnie oddać do szkoły z internatem, bo uważała, że dziecko powinno dorastać w warunkach domowych. – Urwał i spojrzał w przestrzeń. – Podczas pierwszego tournee mojej matki w Stanach ich samolot się rozbił. – Ile miałeś wtedy lat? – Dwanaście. – Utrata rodziców jest w tym wieku ciężkim przeżyciem. – To prawda. Ale przynajmniej miałem babcię. Niestety nie dożyła chwili, w której wręczono mi dyplom. Umarła z powodu udaru. Miała przejściowe niedokrwienie, ale nie chciała się przyznać, że coś jej dolega. Była typową przedstawicielką swojego pokolenia, które uważało, że nie wolno się nad sobą użalać. Niestety... – Czy dlatego zrobiłeś specjalizację z neurologii? Jake wolał nie odpowiadać na to pytanie, ale Vicky, widząc jego minę, domyśliła się, że dotknęła czułego miejsca w jego duszy. – Gdybyś nie nakłoniła Violet do operacji, opowiedziałbym jej o mojej babce – odparł wymijająco. – Uprzedziłam cię. Podałam jej dane statystyczne, bo chciałam, żeby sama mogła wyciągnąć wnioski. Wie, że w razie udaru grozi jej pobyt w domu opieki albo – co bardziej ją przeraża – przeprowadzka do córki. – Już dawno zauważyłem, że masz dobry stosunek do pacjentów. Ty chyba też nie jesteś zadowolona, kiedy ktoś się o ciebie nadmiernie troszczy. – Doprowadza mnie to do szału. To chyba skutki tego, że byłam w domu najmłodsza. Mam dwóch starszych braci. – Wspominałaś, że obaj są lekarzami. Czym się zajmują? – Jeden jest chirurgiem plastycznym, a drugi pracuje na ratownictwie. Obaj są wspaniali, ale nadal traktują mnie jak małą dziewczynkę. Słysząc, jak Vicky mówi o swojej rodzinie, poczuł w sercu ukłucie zazdrości. On sam

podjął decyzję już dawno temu. Utrata rodziców była dla niego ciosem, ale dopiero śmierć babki sprawiła, że postanowił nie zakładać własnej rodziny. Bał się kolejnego rozstania z kimś bliskim. Właśnie dlatego nie zamierzał się z nikim wiązać. Nawet z kobietą, która pociągała go tak bardzo jak Vicky. – Dziękuję za kawę i ciastko – rzekł oschłym tonem. Vicky wyczuła jego intencje, bo ruszyła w stronę drzwi. – Do zobaczenia – powiedziała i opuściła pokój.

ROZDZIAŁ PIĄTY Pracowali razem zaledwie od miesiąca, od czterech krótkich tygodni, mimo to Vicky nie potrafiła przestać o nim myśleć. Kiedy podczas chrztu małej Chloe wzięła ją na ręce, miała wrażenie, że trzyma własne dziecko. Które miało wielkie, piwne oczy – takie same jak jego ojciec. Nigdy dotąd nie zdarzały jej się takie przywidzenia. Nie chciała mieć ani dzieci, ani stałego partnera. Pragnęła zdobyć rozgłos w dziedzinie medycyny i dokonać szeregu odkryć. Leczyć ludzi. Więc dlaczego ciągle widzi przed sobą jego twarz? Postanowiła coś w tej sprawie przedsięwziąć. I to bezzwłocznie. Zakleiła kopertę, zaadresowała ją i napisała na niej: DO RĄK WŁASNYCH. Potem weszła ukradkiem do jego gabinetu i położyła ją na stosie korespondencji. Jake stał na dachu Wharf Tower – jednego z najwyższych budynków w Londynie. Wiedział, że nic mu nie grozi – miał na sobie ochronny kombinezon i pasy bezpieczeństwa. Mimo to czuł przypływ adrenaliny. Za kilka minut miał zjechać na linie z drapacza chmur. Wiedział, że skorzysta na tym jego fundacja imienia Lily Lewis. Wszyscy pracownicy neurologii podpisali wręczony im przez niego formularz i zostali jej sponsorami, choć pieniądze nie były przeznaczone dla ich szpitala. Promując założoną przez siebie fundację, wyskoczył dwukrotnie z samolotu, przepłynął dystans równy szerokości kanału La Manche, zjechał na linie z kilku wysokościowców, skoczył na bungee z mostu w Nowej Zelandii, przebiegł parę maratonów. Potrafiłby może lepiej wykorzystać swój wolny czas, ale wszystkie te wyczyny były dla dobra sprawy. I nie miał wątpliwości, że postępuje słusznie. – Robię to dla ciebie, babciu – wyszeptał, odbijając się stopami od brzegu dachu. Ale zamiast piwnych źrenic swojej babki zobaczył w tym momencie szaroniebieskie oczy Vicky Radley. Następnego ranka znalazł w swojej bieżącej korespondencji kopertę zaadresowaną nieznanym mu charakterem pisma. I opatrzoną adnotacją: DO RĄK WŁASNYCH. Wydało mu się to zastanawiające. Rozciął kopertę i stwierdził, że zawiera ona tylko czek na wysoką sumę, wystawiony przez V. C. Radley i przeznaczony dla fundacji imienia Lily Lewis. Wiedział, że Vicky podpisała formularz sponsorski i wpłaciła na rzecz jego fundacji podobną kwotę jak inni lekarze. Nie rozumiał więc motywów jej postępowania. Wsunął czek z powrotem do koperty, którą włożył do kieszeni marynarki i udał się na poszukiwanie Vicky. Gdy ją znalazł, była akurat zajęta rozmową z pacjentem. – Przepraszam, że przerywam – powiedział z uprzejmym uśmiechem. – Doktor Radley, czy zechciałaby pani w wolnej chwili zajrzeć do mojego gabinetu? – Oczywiście, doktorze Lewis – odparła równie bezosobowym tonem. Wrócił do siebie i podjął pracę, ale stale powracał myślami do spraw, które uprzytomnił mu jej widok. Przypominał sobie, że w jego życiu nie ma miejsca dla drugiej osoby.