Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 497
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 741

Heyer Georgette - Hazardzistka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :898.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Heyer Georgette - Hazardzistka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 127 stron)

k. GEORGETTE HEYER Przełożyła Danuta Dowjat

Tytuł oryginału FARO'S DAUGTHER 1969 by Georgette Heyer li 1 Gdy majordomus zaanonsował przybycie pana Ravenscara, lady Mablethorpe, drzemiąca nad powieścią wypożyczoną z biblioteki, ocknęła się raptownie i poprawiła przekrzywiony czepek. - Co takiego powiedziałeś? Pan Ravenscar? Natychmiast proś na górę. Kiedy majordomus poszedł przekazać wiadomość porannemu gościowi, szacowna dama poprawiła nieco zmiętą suknię, wzmoc­ niła się solami trzeźwiącymi i ułożyła na sofie, oczekując wizyty. Dżentelmen, który po chwili wszedł do pokoju, był od niej o dobre dwadzieścia lat młodszy. Jego kształtne nogi opinały pantalony i wysokie skórzane buty, szerokie ramiona przykrywał płaszcz z doskonałej materii, rysy miał ostre, surowo zarysowane usta i niezwykle twarde spojrzenie szarych oczu. Był bardzo wysoki. Czarne, kręcone włosy były obcięte w coś na kształt ścierniska w Bedford. Lady Mablethorpe należała do starszego pokolenia, więc choć premier, okropny pan Pirt, nałożył podatki na puder do włosów, nie zrezygnowała z tego kosmetyku i nie potrafiła bez odrazy patrzeć na nowomodne fryzury. Teraz też się wzdrygnęła, widząc nie tylko uczesanie bratanka, ale także swobodnie narzucony płaszcz, wysokie buty z przypiętą jedną ostrogą i niewymyślnie zawiązany halsztuk, którego końce przeciągnięte były przez obramowaną złotem dziurkę od guzika 5

tfWr -fmf " * " * i - '—^"T^T*™ i*****'-**' GEORGETTE HEYER przy płaszczu. Jeszcze raz uniosła sole trzeźwiące do nosa i odezwała się łamiącym głosem: - Na Boga, Maks! Ile razy patrzę na ciebie, mam wrażenie, że czuję zapach stajni! Pan Ravenscar wolno przemierzył pokój i stanął plecami do kominka. - Teraz też? - zapytał spokojnie. Lady Mablethorpe zignorowała pytanie. - Wielkie nieba, dlaczegóż tylko jedna ostroga? - indagowała. - To ostatni krzyk mody - wyjaśnił Maks. - Wyglądasz zupełnie jak pocztylion. - Tak właśnie ma być. - Ale ty przecież nie przejmujesz się modą! Błagam, tylko nie ucz Adriana, jak robić z siebie tak wulgarne widowisko! - Raczej unikam aż tak wielkiego wysiłku - odparł Ravenscar, unosząc brwi. To zapewnienie w najmniejszym stopniu nie uspokoiło jego ciotki. Ostro stwierdziła, że po raz pierwszy się spotyka z oby­ czajem składania wizyt damom w stroju odpowiednim jedynie na wyścigi w Newmarket. - Przyjechałem do miasta konno - wyjaśnił Ravenscar tonem obojętnym, nie próbując usprawiedliwić się. - Sądziłem, że ciocia chce mnie widzieć. - Od ponad pięciu dni na ciebie czekam. Gdzieś ty się podziewał, nieznośny chłopcze? Pojechałam aż na Grosvenor Sąuare, ale dom był zamknięty, a kołatka zdjęta z drzwi. - Byłem w Chamfreys. - Och, doprawdy? Mam więc nadzieję, że zastałeś mateczkę w dobrym zdrowiu, choć oczywiście to szczyt absurdu tak nazywać panią Ravenscar, skoro nie jest twoją matką i jeśli chodzi o głupstwa... - Nie - rzucił krótko. - Hmm, mam więc nadzieję, że zastałeś ją w dobrym zdrowiu - powtórzyła lady Mablethorpe zbita z pantałyku. 6 HAZARDZISTKA - Wcale jej nie zastałem. Wyjechała z Arabellą do Tunbridge Wells. ' Oczy lady Mablethorpe zalśniły na wspomnienie bratanicy, - Ach, kochane dziecko! I co ona robi, Maks? Ravenscar nie podzielał entuzjazmu ciotki. - Zadręcza mnie - odparł. Lady Mablethorpe zaniepokoiła się. - Och, doprawdy? No, tak, jest jeszcze bardzo młoda i ośmielę się twierdzić, że pani Ravenscar dogadza jej ponad miarę, ale... - 01ivia głupotą dorównuje Arabelli - uciął Ravenscar. - Obie przyjeżdżają do miasta w przyszłym tygodniu. Czternasty regiment piechoty stacjonuje w pobliżu Wells. W tym ponurym oświadczeniu kryła się ważna informacja. Po chwili pełnego namysłu milczenia lady Mablethorpe powiedziała: - Nadszedł czas, by Arabellą pomyślała o małżeństwie. Przecież ja sama wyszłam za mąż, gdy miałam zaledwie... - Ona nie myśli o niczym innym. Ostatnio to jakiś bezimienny wielbiciel w czerwonym mundurze. - Powinieneś bardziej jej pilnować - stwierdziła ciotka. - Przecież jesteś jej opiekunem tak samo jak pani Ravenscar. - Właśnie to robię. - Może, gdybyśmy ją odpowiednio wydali... - Droga ciotko - przerwał niecierpliwie. - Arabellą jest jeszcze za młoda, przecież dopiero niedawno wyszła z dziecięcego pokoju. 01ivia mi wyznała, że w ciągu pięciu miesięcy straciła głowę dla ni mniej, ni więcej tylko pięciu młodzieńców. - Maks, na Boga! Jeżeli nie będziesz uważał, ani się obejrzymy, a ucieknie z jakimś okropnym łowcą posagów! - Wcale bym się nie zdziwił. Lady Mablethorpe westchnęła z przejęciem. - Jesteś niepoprawny! Jak możesz tak obojętnie o tym mówić? - Hmm, przynajmniej bym się jej pozbył. Jeżeli ciocia myśli o wydaniu jej za Adriana, to ostrzegam z góry, że... - Och, Maks, właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać! 7

GEORGETTE HEYER - Słysząc imię syna, lady Mablethorpe przypomniała sobie o własnych kłopotach. - Tracę zmysły ze zmartwienia! - Tak? - zdziwił się uprzejmie Ravenscar. - I cóż ten młody głupiec zrobił? Lady Mablethorpe skrzywiła się, słysząc taki epitet, ale po chwili ze smutkiem uznała, że jest on uzasadniony. - Twierdzi, że się zakochał - oświadczyła tragicznym tonem. - Jeszcze nieraz dojdzie do takiego wniosku - stwierdził Maks spokojnie. - Ile właściwie lat ma ten szczeniak? - Jesteś jednym z jego opiekunów, powinieneś więc wiedzieć, że jeszcze nie skończył dwudziestu jeden! - W takim razie mu zabroń - poradził beztrosko. - Daj spokój niewczesnym żartom! Za parę miesięcy będzie pełnoletni! I nim się obejrzymy, ożeni się z jakąś przebiegłą damulką! - Moim zdaniem to wysoce nieprawdopodobne. Radziłbym zostawić go w spokoju. Przecież musi się wyszumieć. - Mówisz okropieństwa, jakbyś się zupełnie nie przejmował... - aż się zarumieniła ze złości. - Odpowiadam wyłącznie za jego majątek. - Powinnam była wiedzieć, że to zbagatelizujesz! Nie krępuj się, zrzuć z siebie odpowiedzialność za moje biedactwo. Tylko tyle się mogę po tobie spodziewać. Ale nie miej do mnie pretensji, jeżeli zawrze przerażający mezalians! - Kim jest ta dziewczyna? - zapytał pan Ravenscar. - To osoba, och, prosto z szulerni. - Co takiego? - zdumiał się Maks. - Wiedziałam, że nie będziesz mógł spokojnie o tym słuchać - oświadczyła ze złośliwą satysfakcją. - Wyobraź sobie, jak ja się przejęłam. Natychmiast pojechałam do ciebie. Coś z tym trzeba zrobić! - Och, pozwól mu się zabawić. - Wzruszył ramionami. - To romans bez znaczenia. Może nawet będzie go mniej kosztowała niż tancerka z opery. 8 HAZARDZISTKA - Ona będzie kosztowała go znacznie więcej! - zaprzeczyła gwałtownie. - Adrian chce się żenić z tym stworzeniem. - Nonsens! Nie jest aż takim głupcem. Nikt nie żeni się z kobietami z szulerni. - Chciałabym, żebyś mu to powiedział, bo mnie zupełnie nie słucha. Wyobraź sobie, twierdzi, że ta dziewczyna jest niezwykła. Oczywiście, wszystko jasne jak słońce. Moje biedactwo jest niewinne jak nowo narodzone jagnię, a do tego pełne romantycz­ nych pomysłów. Ta okropna, wulgarna kobieta podstępem zwabiła go do swego domu. Bez wątpienia od początku zagięła na niego parol. Sally Repton mówiła mi, że to zupełnie niewiarygodne, jak Adrian uwielbia tę kokotę. Jest głuchy na wszystkie argumenty. Trzeba ją przekupić. Dlatego po ciebie posłałam. - Zauważyła chłodne spojrzenie oczu pana Ravenscara i dodała ostrzejszym tonem: - Nie musisz się martwić o pieniądze, Maks! Nie spodziewam się, byś na ten cel uszczuplił swój obrzydliwie wielki majątek. - I bardzo dobrze, że ciocia tak myśli, bo z całą pewnością czegoś takiego bym nie zrobił. - Nikt cię nie będzie o to prosił - rzuciła ostro. - Choć oczywiście przy twoim bogactwie nawet byś nie zauważył wydatku. I muszę dodać, Maks, że sądząc po twoim wyglądzie, nikt by nie powiedział, że jesteś najbogatszym człowiekiem w mieście. - Czy to komplement na cześć mej skromności? - Nie, bynajmniej - odparła lodowato. ~ Moim zdaniem nic w tobie nie zasługuje na pochwałę. Że też nie mam nikogo, do - kogo mogłabym się zwrócić w kłopotach. Jesteś twardy, Maks, pozbawiony uczuć i wyjątkowo samolubny. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej tabakierkę i otworzył. - A może wuj Juliusz? - poradził. - Ta stara baba! - wykrzyknęła lady Mablethorpe, deprec­ jonując szwagra tym pogardliwym wyrażeniem. - I cóż on takiego mógłby zrobić? 9

GEORGETTE HEYER - Współczuć ciężkiej doli - odparł, wąchając tabakę. Widząc, że ciotka sięga po sole trzeźwiące, z trzaskiem zamknął tabakierkę. - Kim jest ta bogini Adriana? - To bratanica lady Bellingham, przynajmniej tak twierdzą - opowiedziała, odkładając sole. - Znasz przecież Elizę Bellin­ gham! Prowadzi dom gry przy St James's Sąuare. - W rodzaju przybytku Archer-Buckingham? - Tak, właśnie. Oczywiście, nie twierdzę, że jest tam tak samo, bo któż by im dorównał?, ale to wszystko jedno. Była żoną Neda BelHnghama, a wszyscy wiemy, jakie było z niego ziółko! - Obawiam się, że jako jedyny tkwię w nieświadomości. - Och, byłeś wtedy jeszcze dzieckiem. Można o tym mówić, bo on nie żyje już od piętnastu lat; zapił się na śmierć, choć oficjalnie nazwano to zapaleniem płuc. Też coś! Oczywiście, jak się tego należało spodziewać, zostawił jej długi. Nie wiem, z czego się utrzymywała, zanim otworzyła ten okropny dom gry; podejrzewam, że z łaski bogatych krewnych. Teraz wszędzie się pokazuje, wynajęła nawet łożę w operze, ale nie jest przyjmowana w towarzystwie. - To jak znajduje klientów? Pewnie w zwykły sposób? Dyskretnie rozsyłane zaproszenia, wykwintne kolacje, morze tanich win, E.O. i stoły do faro na piętrze? - Mówiąc o towarzystwie, miałam na myśli dobrze urodzone damy - chłodno wyjaśniła ciotka. - Niestety, powszechnie to znany fakt, że dla hazardu panowie pójdą wszędzie! Złożył jej nieznaczny, ironiczny ukłon. - I, o ile pamięć mi dopisuje, także lady Sarah Repton. - Nie usprawiedliwiam Sally. Ale choć jest córką księcia, nie określiłabym jej jako damy z towarzystwa. - Błagam o objaśnienie. - Popatrzył na nią z lekkim roz­ bawieniem. - Czy ciotka ją przyjmuje? - Daruj sobie tak okropne żarty! Oczywiście, że Sally bywa w najlepszych kręgach. Eliza Bellingham to zupełnie inna historia i możesz mi wierzyć, że choć Sally chodzi do jej domu, to ona 10 HAZARDZISTKA nie postawiła nogi u Sally! To właśnie Sally mnie ostrzegła przed tym, co się szykuje. I jak się domyślasz, natychmiast przepytałam o to Adriana. - Tego się właśnie obawiałem - przyznał Ravenscar ironicz­ nym tonem. Lady Mablethorpe zmierzyła go wzrokiem pełnym przygany. - Maks, nie obawiaj się, jeszcze nie zwariowałam. Wspo­ mniałam o tym bardzo taktownie i ani przez chwilę nie dałam mu do zrozumienia, że się domyślam, iż ten związek może być czymś więcej niż tylko... Hmm, wiesz, co każdy pomyśli słysząc, że młodzieniec zapałał uczuciem do kokoty z kasyna! Możesz sobie wyobrazić moje przerażenie, gdy Adrian natychmiast i bez wahania poinformował mnie, że rzeczywiście szaleńczo się w niej zakochał i zamierza ją poślubić! Maks, tak mnie zaskoczył, że nie zdołałam wykrztusić słowa! - Czy on postradał zmysły? - zapytał z naciskiem Ravenscar. - Wykapany ojciec - z rozpaczą przyznała lady Mablethorpe. - Nabił sobie głowę jakimiś romantycznymi niedorzecznościami! Wiesz, że w dzieciństwie bez końca czytał romanse rycerskie i podobne bzdury. I takie są tego skutki! Żałuję, że go nie posłałam do Eton! Pan Ravenscar uniósł wzrok i z namysłem przyglądał się portretowi znajdującemu się na przeciwległej ścianie. Przedstawiał przystojnego młodzieńca w błękitnym fraku, dziecko jeszcze, które patrzyło na świat z nikłym uśmiechem w błękitnych oczach. Jasne włosy miał związane z tyłu, brodę oparł na wysmukłej, pięknej dłoni. Na twarzy malował się słodki wyraz, ale w kształcie ust krył się upór, a w rozmarzonej miękkości spojrzenia czaiła się stanowczość. Lady Mablethorpe spojrzała w tym samym kierunku i przez chwilę przypatrywała się portretowi czwartego wicehrabiego. Z jej ust wyrwało się smutne westchnienie; zwróciła się do Ravenscara. - Co robić, Maks? - zapytała. 11

GEORGETTEHEYER - On nie może poślubić kokoty. - Czy z nim porozmawiasz? - W żadnym razie. - Przyznaję, że to nie byłoby łatwe, ale może zdołałbyś mu przemówić do rozsądku. - Wysoce nieprawdopodobne, wedle mojej opinii. Jaką sumę wyłożyłaby ciocia na opłacenie tej dziewczyny? - Żadna ofiara nie byłaby zbyt wielka, byle nie dopuścić do takiego związku! Polegam na tobie, bo sama nie znam się na takich sprawach. Tylko wybaw tego biedaka! - Woda zupełnie nie na mój młyn - oświadczył ponuro. - Doprawdy! - Lady Mablethorpe zesztywniała. - I cóż to oznacza? - Przyrodzoną niechęć do bycia wykorzystywanym. - Och - nieco się rozluźniła. - Może cię uspokoi fakt, że nie ty, lecz ja będę płaciła. - Nikła pociecha. - Bez wątpienia ta dziewczyna okaże się droga. Sally twierdzi, że jest przynajmniej o pięć lat starsza od Adriana. - W takim razie będzie głupia, jeżeli przyjmie mniej niż dziesięć tysięcy. - Maks! - zawołała zdumiona lady Mablethorpe. - Adrian nie jest biedakiem, droga ciociu. - Wzruszył ramio­ nami. - A do tego tytuł. Dziesięć tysięcy. ~ To nikczemne! - Owszem. - Z radością bym zadusiła to wstrętne stworzenie. - Niestety, prawa tego kraju nie dozwalają wprowadzania w czyn takich przyjemności. - Będziemy musieli zapłacić - stwierdziła grobowym tonem. - Mówiono mi, że nie mam co odwoływać się do jej serca. - Okazanie takiej słabości to poważny błąd. - Nic mnie nie zmusi, by z nią zamienić choć słowo! Maks, tylko posłuchaj! Ona pełni honory pani domu w tej spelunce! 12 HAZARDZISTKA Wyobrażasz sobie, co to za bezczelna, wulgarna damulka! Sally mówi, że chodzą tam największe hulaki w mieście, i że ona obdarza względami mężczyzn w rodzaju tego wstrętnego lorda Ormskirka. Nie odstępuje go na krok. Moim zdaniem, on jest dla niej kimś więcej, niż to się wydaje memu otumanionemu chłopcu. Ale nawet nie ma co mu o tym wspominać. Natychmiast wpadłby w pasję. - Aaa... Ormskirk? - zamyślił się Ravenscar. - Wszystko jasne: jakiekolwiek próby przemówienia do rozsądku tej damy są z góry skazane na przegraną. Ceniłem wyżej gust Adriana. - Nie możesz go winić. Jakież on ma doświadczenie w oce­ nianiu takich ludzi? Założę się o dziesięć do jednego, że ta dziewczyna opowiedziała mu o sobie jakąś wzruszającą historię, przynajmniej wedle słów Sally. Nie ma najmniejszej szansy, żeby ona wybrała Ormskirka? - Moim zdaniem - ani cienia nadziei. Ormskirk się z nią nie ożeni. Lady Mablethorpe wyglądała tak, jakby za chwilę miała się zalać łzami. - Och, Maks, co poczniemy, jeżeli ona się go nie wyrzeknie? - Trzeba ją zmusić, żeby się wyrzekła. - Gdyby nie to, że na kontynencie panuje taki zamęt, chyba wysłałabym go za granicę. Tylko boję się, że odmówi! - Nader prawdopodobne. Lady Mablethorpe otarła oczy rąbkiem chusteczki. - To by mnie zabiło, gdyby mój syn wpadł w szpony takiej osoby! - Wątpię, ale niech się ciocia nie martwi. Ona go nie złowi. To oświadczenie nieco ją uspokoiło. - Wiedziałam, że mogę na tobie polegać, Maks. Co zamierzasz uczynić? - Osobiście zobaczyć tę czarodziejkę - odparł. - Na St James's Square, nieprawdaż? - Tak, ale wiesz, że oni są bardzo ostrożni. Boję się, że bez zaproszenia nie wpuszczą cię. 13

GEORGETTE HEYER - Nie wpuszczą bogatego pana Ravenscara? - zapytał z cy­ nicznym uśmiechem. - Moja droga ciotko! Zostanę powitany z otwartymi ramionami. - Mam nadzieję, że nie oskubią cię z pieniędzy. - Wręcz przeciwnie, masz nadzieję, że właśnie to zrobią. Ale ja zupełnie się nie nadaję do skubania. - Jeżeli Adrian cię tam spotka, przejrzy twoje zamiary. A już na pewno domyśli się, że to ja cię posłałam. - Zaprzeczę - odparł znudzonym tonem. Lady Mablethorpe zaczęła umoralniający wykład na temat zła płynącego ze wszelkich form zwodzenia, ale widząc, że nie robi to najmniejszego wrażenia na bratanku, zmieniła temat. - Błagam, uważaj na siebie! Mówią, że mężczyźni ciągną do niej jak pszczoły do miodu i nie chcę, byś i ty wpadł w jej sidła - rzuciła złośliwie. - O to akurat ciocia nie musi się martwić - roześmiał się. - Ani nie mam dwudziestu jeden lat, ani romantycznego usposo­ bienia. Tylko, proszę, nie wspominaj Adrianowi o mojej wizycie. Na pewno spotkam się z nim dziś wieczorem na St James's Sąuare. Podała mu rękę na pożegnanie. - Chociaż czasem mnie złościsz, to naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Maks - powiedziała nieco uspokojona. - Wiem, że doskonale sobie poradzisz i całkowicie na tobie polegam. - Tym razem może to ciocia zrobić z całkowitym spokojem - odparł, składając na jej dłoni pocałunek. Pożegnał się i wyszedł z pokoju. Lady Mablethorpe w zamyś­ leniu wpatrywała się w ogień, pogrążona w przyjemnych marze­ niach. Miała nadzieję, że jej syn zostanie wyciągnięty z tarapatów i dzięki tej nauczce będzie trzymał się z dala od nieodpowiednich kobiet. Choć z lekką niechęcią słuchała o poczynaniach Arabelli Ravenscar, to była na tyle wspaniałomyślna, by nie przejmować się zbytnio płochością panny ledwie osiemnastoletniej. Oczywiś- 14 HAZARDZISTKA cie, wielka szkoda, że Arabella jak motyl lata z kwiatka na kwiatek, ale to, co u innej dziewczyny uznano by za fatalną wadę, u tak posażnej panny traktowano tylko jako słabość właściwą młodości. Bez względu na wszystko lady Mablethorpe i tak postanowiła, że Arabella poślubi jej syna. Mariaż pod każdym względem najodpo­ wiedniejszy. Arabella była dobrze urodzona, śliczna i bogata; z pewnością wyrośnie na doskonałą żonę. Lady Mablethorpe w najmniejszym stopniu nie ganiła żywej natury młodej osóbki; szczególnie że szła w parze z szacunkiem okazywanym ciotce. Jej błogie marzenia na moment zakłóciło wspomnienie bez­ imiennego zalotnika w czerwonym mundurze. Szybko jednak przypomniała sobie, że i w tym wypadku może liczyć na Maksa. Na pewno nie będzie spokojnie stał z boku i patrzył, jak Arabella oddaje siebie i osiemdziesiąt tysięcy funtów w ręce jakiegoś nicponia z oddziałów liniowych. Lady Mablethorpe uważała, że Arabella postąpiłaby karygodnie, gdyby obdarowała tymi wspa­ niałymi darami kogoś innego niż młodego lorda Mablethorpego. Uważała, że nie jest zaborczą matką, i gdyby jej najdroższy syn nie lubił kuzynki, byłaby ostatnią osobą namawiającą go na to małżeństwo. Ale osiemdziesiąt tysięcy funtów zainwestowanych bezpiecznie w trusty! Każda rozsądna kobieta chciałaby dys­ ponować taką sumą, zwłaszcza że (jeżeli wierzyć Maksowi) majątek, który Adrian otrzyma w dniu osiągnięcia pełnoletności, zmniejszy się o oszałamiającą kwotę dziesięciu tysięcy funtów. Lady Mablethorpe pomyślała, że dobrze się stało, iż zarząd majątkiem rodowym spoczywał nie w rękach szanownego Juliusza Mablethorpego, lecz w znacznie sprawniejszych dłoniach Maksa. Bez wątpienia Ravenscar ma głowę nie od parady. To dzięki niemu głównie Adrian - mimo utraty dziesięciu tysięcy funtów - wejdzie w posiadanie niemałej fortuny. Oczywiście, nawet wtedy jego majątek nie będzie mógł się równać z bogactwem Ravenscarów i ta smutna okoliczność już od wielu lat budziła złość w jej sercu. Nawet czasami żałowała, że nie ma córki, która mogłaby poślubić Maksa. 15

GEORGETTE HEYER Nie przejmowałaby się tym tak bardzo, gdyby dana jej była . satysfakcja obserwowania, jak Maks szasta pieniędzmi. Ale Ravenscar żył skromnie. Miał rezydencję na Grosvenor Sąuare i majątek na wsi, w Chamfreys. Był tam przestronny dwór w rozległym parku, po którym spacerowały jelenie, bardzo dobre tereny myśliwskie i pola uprawne aż po horyzont. Ani w Grosve- nor Sąuare, ani w Chamfreys Maks nie urządzał wielkich przyjęć, na których jego macocha mogłaby pełnić honory pani domu. Lady Mablethorpe bolała nad tym, bo być może zajęta przyjęciami druga pani Ravenscar miałaby lepszy temat do rozmyślań niż tylko stan swojego zdrowia. Drażniło ją, że jej szwagierka spędzała większą cześć roku w uzdrowiskach typu Bath czy Tunbridge Wells. I to, że Maks wydawał albo kawalerskie przyjęcia, albo kolacje, na które z racji ich charakteru nie zapraszał ciotki, by pełniła honory pani domu. Zastanawiała się często, dlaczego bratanek pędzi samotne życie w tak wielkim domu! Zastanawiała się również, dlaczego tak mało dba o swą opinię. Bez skutku szukać by go na balach, rautach czy maskaradach, za to bez trudu znaleźć go można było na walkach kogutów albo w jakiś wulgarnych tawernach w dzielnicy Whitechapel w towa­ rzystwie bokserów opłacanych przez magnatów i walczących w ich barwach. Należał do wiełu modnych klubów, ale rzadko w nich bywał. Słyszała, że często grywał w karty i to o wysokie stawki. Wiedziała też, że przyjaciele zazdroszczą mu koni. Podczas gdy dandysi i flrcyki, a nawet mężczyźni, którzy nie interesowali się modą, długie godziny spędzali nad projekto­ waniem kamizelek i wydawali fortuny na pierścienie, dewizki do zegarków, klamry do butów i szpilki do krawatów, Maks nie marnował czasu ani pieniędzy na takie rzeczy, wydając je jedynie na buty do konnej jazdy, trzeba przyznać, że wspaniałe. Nigdy nie widziano też, by nosił jakąkolwiek biżuterię, tylko ciężki złoty sygnet na palcu lewej ręki. Miał trzydzieści pięć lat i już dawno nawet największe optymistki spośród matek panien na wydaniu straciły nadzieję, że 16 HAZARDZISTKA obdarzy ich córki względami. Kiedyś w całym Londynie to jego najczęściej zapraszano, na niego zastawiano pułapki, ale on wszystkie przedstawicielki płci pięknej traktował z obojętnością, której nawet nie starał się ukrywać. Ta oziębłość i zasada, by w każdej sytuacji robić tylko to, co mu najbardziej odpowiada, sprawiły wreszcie, że postawiono na nim krzyżyk. Jego bliższe znajome dobrze wiedziały, że nie mają co liczyć na piękny i kosztowny drobiazg w dowód szacunku. Pan Ravenscar nie dawał prezentów. Powtarzano cicho za jego plecami: nie trać czasu na złudzenia, że z galanterią zapłaci twój dług przy partyjce wista; bardziej prawdopodobne, że wstanie od stolika bogatszy o twoją przegraną. Nikłą pociechę można było czerpać z faktu, że damy swobodniejszych obyczajów, z którymi od czasu do czasu łączono jego imię, nie mogły się pochwalić otrzymanym od niego prezentem, co świadczyło o skąpstwie godnym nagany! Uważano go za człowieka dumnego, nie liczącego się z nikim. Dżentelmeni twierdzili, że jest skrupulatny w grze i wypłacie przegranej, a damy miały go za grabianina. Lady Mablethorpe od lat korzystała z jego pomocy w interesach. Potępiała jednak ten brak grzeczności, gardziła oziębłością serca, odrobinę obawiała się jego ciętego języka i miała nadzieję, że pewnego dnia Maks dostanie porządną nauczkę. Przydałoby się, gdyby stracił dużo pieniędzy na St James's Square, na przykład dziesięć tysięcy funtów, które mniej samolubny człowiek lekką ręką wyłożyłby na uratowanie kuzyna.

2 Przy wejściu do domu lady Beilingham na St James's Sąuare Ravenscar spotkał znajomego, który chętnie zgodził się przed­ stawić go pani domu. Berkeley Crewe oświadczył, że staruszka z radością go przyjmie, zapewnił, że gra jest uczciwa, wina całkiem znośne, a kolacje najlepsze w mieście, po czym dodał, że przy domu lady Bel bledną przybytki prowadzone przez panie Sturt i Hobart. Drzwi otworzył im krępy, dobrze zbudowany jegomość o pros­ tackim wyglądzie i zniekształconym uchu, a gdy wchodzili do przestronnego holu, pan Crewe skinął odźwiernemu przyjaźnie i rzucił krótko: - Wantage, to mój znajomy. Silas Wantage obrzucił przybysza badawczym spojrzeniem, zanim zaofiarował pomoc przy zdejmowaniu okrycia. Ravenscar zwrócił się do niego z zainteresowaniem. - Walczyłeś kiedy na pięści? - spytał. - Ach, kopę lat - odparł zadowolony Silas. - Znaczy się, nim zaciągnąłem się do wojska. Że też pan to spostrzegł. - Nic trudnego - przyznał Ravenscar, strzepując koronki przy mankietach. - Pan chyba też czasem staje na ringu - zauważył Wantage. Ravenscar lekko się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Crewe poprawił satynowy żakiet, ułożył koronki, skrupulatnie obejrzał 18 HAZARDZISTKA swe odbicie w lustrze na ścianie i ruszył pierwszy ku schodom. Ravenscar rozejrzał się wkoło, zauważył, że dom jest umeblowany elegancko, i poszedł za nim na pierwsze piętro. Znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie wszyscy bez reszty zajęci byli hazardem. Wokół stołu siedziało około dziesięciu osób tak głęboko zatopionych w grze w karty, że nie zauważyli ich przybycia. Przytłumiony szmer licytacji kontrastował z wesołą wrzawą rozbrzmiewającą w sąsiednim pokoju, do którego Crewe wprowadził Maksa. W przestronnym pomieszczeniu, którego ściany pokrywał zielony jedwab, stały krzesła i stoliki, a na nich podstawki na monety i szklanki gości. Na końcu znajdował się stół do faro, nad którym pieczę miała umalowana dama w sukni z fioletowej satyny i turbanie bogato zdobionym strusimi piórami. W drugim końcu pokoju, przy kominku, hałaśliwy tłumek zgromadził się wokół stołu do E.O., który obsługiwała wysoka młoda kobieta o kasztanowych włosach, lśniących w świetle świec, oraz ciemnych, roześmianych oczach pod cienkimi, ostro zarysowanymi brwiami. Fryzurę miała prostą i nie upudrowaną: gęste, wysoko upięte loki, spadały ciężką falą na plecy. Kiedy Crewe podszedł ku niej, uniosła wzrok i Maks, oceniając ją bez uprzedzeń, z łatwością pojął, dlaczego jego młody krewny całkowicie stracił dla niej głowę. Nigdy wcześniej nie widział tak wyrazistych i lśniących oczu. Pomyślał, że w sercu naiwnego młodzieńca z pewnością czynią spustoszenie. Jako znawca kobiecych wdzięków, nie mógł nie docenić wyglądu panny Grantham. Zbudowana jak bogini, wdzięcznie trzymała głowę, miała śliczne dłonie i ładne kostki. Sprawiała wrażenie osoby dowcipnej, a niski głos brzmiał przyjemnie. U jej boku w niedbałej pozie spoczywał na krześle mężczyzna ubrany w wytworny frak w prążki i w upudrowanej peruce, który obojętnie przyglądał się wirowaniu stołu; z drugiej strony stołu kuzyn pana Ravenscara nie odrywał oczu od twarzy panny Grantham. Ta zaś widząc, że zbliża się ku niej pan Crewe z nieznajomym, obrzuciła tego ostatniego krytycznym spojrzeniem. Nauczyła się 19

GEORGETTE HEYER szybko oceniać mężczyzn, ale nie potrafiła rozszyfrować Ravensca- ra. Jego prosty ubiór, brak jakiejkolwiek biżuterii czy ozdób nie świadczyły o pękatej sakiewce. Zachowywał się jednak z wyraźną pewnością siebie, jakby był przyzwyczajony do postępowania wedle własnego widzimisię w każdym towarzystwie. Jeżeli z początku zaliczyła go do grupy prostaczków z prowincji, szybko zmieniła zdanie. Może i nie przejawiał troski o swój wygląd, ale, stwierdziła w duchu, takiego surduta nie uszyłby żaden wiejski krawiec. Odwróciła głowę w stronę fircyka w średnim wieku rozpartego na krześle. - Mój panie, kim jest nasz nowy gość? Czyżby przybył do nas purytanin? Mężczyzna uniósł monokl i zmierzył przybysza wzrokiem. Na przystojnej, szczupłej twarzy wyraźnie rysowały się zmarszczki pod wyszukanym makijażem. Wysoko uniósł brwi. - Moja droga, to nie purytanin - odparł lekko znudzonym tonem - lecz bardzo tłusty kąsek. Ravenscar we własnej osobie. Słysząc to, młody lord Mablethorpe aż podskoczył. Utkwił zdumione spojrzenie w kuzynie i wykrzyknął: - Maks! W jego głosie znać było zaskoczenie i podejrzliwość. Na jasnej twarzy wykwitły rumieńce, wyglądał więc jeszcze niewinnej niż zwykle. Podszedł do nowo przybyłego i powiedział trochę napastliwie: - Nie spodziewałem się ciebie tutaj! - Dlaczego? - spytał spokojnie Ravenscar. - Sam nie wiem. A raczej... Nie sądziłem... Czy znasz lady Bellingham? - Mam nadzieję, że Crewe mnie przedstawi. - Och! A więc to Crewe cię tu przyprowadził! - zawołał z ulgą. - Myślałem... To jest sądziłem... Ale to bez znaczenia. - Adrian, wyglądasz na bardzo przejętego moim przybyciem. - Ravenscar popatrzył na niego zdziwiony. - Cóż uczyniłem, by ściągnąć na siebie taką dezaprobatę? 20 HAZARDZISTKA Lord Mablethorpe zalał się jeszcze głębszym pąsem i ścisnął go za ramię po przyjacielsku. - Och, Maks, ty głupcze. Oczywiście, że nic nie zrobiłeś! Wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę! Chciałbym cię przedstawić pannie Grantham. Deb! To mój kuzyn, pan Ravenscar. Nie wątpię, że już o nim słyszałaś. Znany z niego hazardzista. Panna Debora Grantham spojrzawszy w twarde, szare oczy Ravenscara, nie była pewna, czyjej się spodobał. Na jego ukłon odpowiedziała nieznacznym dygnięciem. - Serdecznie witam - rzuciła lekko. - Z całą pewnością dobrze pan trafił. Jak sądzę, zna pan lorda Ormskirka? Dandys w średnim wieku i Ravenscar przywitali się skinieniem głowy. Wysoki, nieco otyły mężczyzna stojący po drugiej stronie stołu odezwał się kpiąco. - Bez ceregieli, Ravenscar, wszyscy czekamy, by cię oskubać. Aie ostrzegam, szczęście sprzyja pannie Grantham, nieprawdaż moja droga? Bank już od przeszło godziny stale wygrywa. - Tak się zwykle dzieje z bankami w E.O.: wygrywają - odezwał się ktoś, nieco złośliwie obok Maksa. - Uniżony sługa, Ravenscar. Odpowiadając na pozdrowienia, Ravenscar postanowił w duchu, że wyciągnie kuzyna z towarzystwa, w które wpadł, nawet gdyby miał go związać i porwać. Hrabia Ormskirk, sir James Filey oraz najbardziej zapamiętali hazardziści bywający w klubach na Pall Mali i w okolicach - omiótłszy salę szybkim spojrzeniem, zobaczył wielu z nich - to nieodpowiednie towarzystwo dla młodzieńca, który ledwo wyszedł z dziecięcego pokoju. W tej chwili z wielkim zadowoleniem ujrzałby w dybach pannę Grantham razem z cioteczką i wszystkimi spryciarzami, którzy kuszą i rujnują żółtodzioby w tych wytwornych kasynach. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, gdy przyjął uprzejme zaproszenie Debory Grantham. Gra w E.O. w najmniejszym stopniu go nie pociągała, ale ponieważ przyszedł na St James's Sąuare z zamiarem jak najszybszego zaprzyjaźnienia się z panną 21

GEORGETTE HEYER Grantham, uznał, że dokona tego najszybciej, zostawiając dużą sumę w jej przybytku. Przez następne pół godziny stawiał więc niezmordowanie. W tym czasie lady Bellingham z przyjemnością dowiedziała się, kto u niej gości. Jeden z sąsiadów poinformował ją, że Ravenscar ma przynajmniej trzydzieści tysięcy rocznie, ale szybko popsuł jej nastrój dodając, iż podobno ma niesłychane szczęście w grze. Jeśli tak, to tego wieczoru fortuna go opuściła. W krótkim czasie pan Ravenscar stracił pięćset gwinei. Udając zainteresowa­ nie ruchami kulki, korzystał z okazji, by obserwować pannę Grantham i miłosne zabiegi kuzyna. Na ten widok robiło mu się zimno. Adrian otwarcie ją wielbił spojrzeniem błękitnych, szcze­ rych oczu; na nikogo innego nie zwracał uwagi, a jego zachowanie wobec hrabiego Ormskirka przypomniało Maksowi zabiegi psa pilnującego kości. Ormskirk sprawiał wrażenie rozbawionego. Wielokrotnie pro­ wokował Adriana, jakby z drażnienia się z nim czerpał sadystycz­ ną przyjemność. Wielokrotnie Adrian był już niemal o krok od wybuchu, ale w takich momentach interweniowała panna Gran­ tham; żartobliwą uwagą uspokajała młodzieńca, a lekki, porozu­ miewawczy uśmiech zdawał się mówić, że łączy ich tajemna więź, której nie mogą zniszczyć złośliwości dandysa. Ravenscar uznał ją za bardzo mądrą kobietę, ale nie wzbudziła w nim sympatii. W myślach porównał ją do woźnicy trzymającego w cuglach bardzo delikatnie dwa jakże różne wierzchowce, który jak dotąd nie poplątał lejców. Ale choć Adrianem łatwo było kierować, to Ormskirkiem nie. Hrabia, który zbliżał się do pięćdziesiątki, był dwukrotnie żonaty i właśnie ponownie owdowiał. Powszechnie uważano, iż wpędził do grobu obie połowice. Miał kilka córek, jeszcze pod opieką guwernantek, i jednego syna, również małoletniego. Domem zarządzała siostra, bezbarwna osoba skłonna do płaczu, co być może tłumaczyło, dlaczego tak rzadko bywał w domu. Oba związki małżeńskie zawarł z rozsądku, a ponieważ od lat 22 HAZARDZISTKA szukał rozkoszy w ramionach cór Koryntu, nikt nie przypuszczał, by chciał po raz trzeci stanąć na ślubnym kobiercu. A gdyby nawet, to, zdaniem Ravenscara, na pewno nie szukałby panny młodej w kasynie. Zatem z całą pewnością nie żywił wobec panny Grantham uczciwych zamiarów, sądząc zaś po jego zachowaniu pana i władcy, był całkowicie pewny jej względów, a takiej pewności nie zmąci cielęce zadurzenie młodego zalotnika. , Ravenscar znał Ormskirka zbyt dobrze, by spokojnie na to patrzeć. Jeżeli panna Grantham uznałaby, że małżeństwo z Ad­ rianem lepiej się jej opłaca niż nieformalny związek z hrabią, to młodzieniec będzie miał bardzo niebezpiecznego wroga. Jego młodość nic nie znaczyła dla kogoś, kto chlubił się licznymi zwycięstwami w walce na szpady i pistolety. Maks wiedział doskonale, że hrabia zabił trzech ludzi w pojedynkach i coraz wyraźniej widział, że musi jak najszybciej wyrwać kuzyna ze szponów panny Grantham. Trzeci mężczyzna - ten, który wcześniej powitał go - również sprawiał wrażenie związanego z młodą panną. Traktował ją jak bliską znajomą, ale ani Adrian, ani hrabia nie odnosili się do niego wrogo. Był sympatycznym człowiekiem o śmiejących się oczach i pociągającym sposobie zachowania. Ravenscar bez wahania uznał go za najemnego żołnierza. Panna Grantham nazywała go Luciusem, on mówił do niej „moja kochana", co wskazywało na długą znajomość lub bliższą zażyłość. Zdaniem Maksa, panna Grantham zbyt hojnie szafowała swymi względami. O pierwszej w nocy pozwoliła poprowadzić grę Luciusowi Kennetowi. - Och, jestem zmęczona i zasłużyłam na kolację - powiedziała. - Czy zaprowadzi mnie pan do stołu? Przysięgam, że konam z głodu! - Z największą przyjemnością, moja droga - odparł lord Ormskirk znudzonym głosem. - Możesz się wesprzeć na moim ramieniu, Deb! - Lord Mablethorpe przysunął się. 23

GEORGETTE HEYER Stała między nimi i z kpiącym uśmiechem w oczach wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. - Och, jestem zaszczycona, ale doprawdy... Ravenscar przystąpił do niej. - Została pani wzięta w dwa ognie. Proszę mi pozwolić pospieszyć z pomocą. Czy mogę liczyć na zaszczyt poprowadzenia pani do stołu? - I wyrwać polano z płomieni? - rzuciła z ironią. - Panowie! - skłoniła się im nisko. - Proszę mi wybaczyć! - Ravenscar wygrał - oświadczył sir James Filey kpiąco, - Jak zawsze i wszędzie. W jej oczach na moment zapalił się gniew, ale udała, że nie słyszy i wyszła z sali wsparta na ramieniu Ravenscara. W jadalni na parterze znajdowało się już wiele osób, ale Maks znalazł dla nich miejsce przy jednym z mniejszych stolików z boku, przyniósł marynowanego łososia oraz zimy szampan i usiadł naprzeciwko. - Niech mi pani pozwoli wyznać, że porażkę obu panów uważam za swoją wygraną - odezwał się, ujmując sztućce. - Zgrabnie powiedziane. - Wygięła kąciki ust w uśmiechu. - Jednak coś mi mówi, że piękne słówka nie są w pańskim stylu. - To zależy od towarzystwa, w którym jestem - odparł. Przyjrzała mu się z namysłem. - Co pana tu sprowadza? - spytała gwałtownie. - Ciekawość, panno Grantham. - Czy zaspokoił ją pan? - Och, nie, jeszcze nie. Proszę mi pozwolić nałożyć zielonego groszku. Doskonały! - Tak, szczycimy się jakością naszych kolacji - powiedziała. - Dlaczego grał pan w E.O.? Przecież faro to pańska gra. - Znów ciekawość. Mój największy grzech. - Ochota, by obserwować drżącą kobiecą rączkę? - Właśnie tak - przyznał. - Dlatego pan przyszedł. 24 HAZARDZISTKA - Oczywiście - rzucił chłodno. - Na pierwszy rzut oka nie wygląda pan na hazardzistę - roześmiała się. - Czyżby uznała mnie pani za kmiotka? - Och, przyznaję, w pierwszej chwili. - W jej oczach zamigo­ tały czarujące iskierki. - Ale hrabia Ormskirk wyprowadził mnie z błędu. Szczęście bogatego Ravenscara w kartach i kościach jest przysłowiowe. - Dziś wieczór mnie odstąpiło. - Och, pan nie traktuje poważnie tej głupiej gry. Wolałabym, żeby pan nie rozbił banku w faro, który prowadzi moja ciotka! - Jeżeli pani poinformuje tego osobnika przy wejściu, że mam wstęp do tego domu, przyrzekam, że się o to pokuszę przy następnej wizycie. - Wie pan równie dobrze jak ja, że przed bogatym panem Ravenscarem wszystkie drzwi stoją otworem, a szczególnie do takich przybytków jak nasz. - W takim razie proszę to wyjaśnić temu zbójowi albo doczeka się pani bójki na progu. - Silas zbyt dobrze zna swój fach. Nie wpuszcza tylko sługusów prawa i ich szpicli, a potrafi ich wyczuć z daleka. - Bezcenny to skarb dla pani! - Nie potrafimy sobie wyobrazić życia bez niego. Służył jako sierżant u mojego ojca. Znam go od kołyski. - Pani ojciec był wojskowym? - spytał Ravenscar, lekko unosząc brwi. - Tak, kiedyś. - A potem? - Znów pana gnębi ciekawość? - Bardzo. - Hazardzistą. Jak pan widzi, mamy to we krwi. - To wyjaśnia pani obecność tutaj. - Och, od dzieciństwa bywałam w kasynach! W dziesięć minut po wejściu na salę rozpoznam oszusta czy szulera znaczą- 25

GEORGETTE MEYER cego karty. Mogę usiąść do każdej gry karcianej albo trzymać bank przy faro; umiem wyczuć fałszywe kości równie szybko jak pan, a człowiek, który w czasie gry ze mną zdołałby szachrować przy rozdawaniu, po prostu nie istnieje. - Zdumiewa mnie pani, panno Grantham. Zaiste, cóż za wyjątkowo gruntowne wykształcenie. - Nie, to mój zawód. On wymaga znajomości tych wszystkich rzeczy - odparła poważnie. - Brak mi prawdziwego wykształcenia. Nie umiem śpiewać ani grać na klawikordzie, ani malować akwareli. To są rzeczywiste umiejętności. - Prawda - przyznał. - Ale czemuż żałować? W pewnych kręgach należą do kanonu, ale przypuszczam, że tutaj w niewielkim stopniu by się pani przydały. Okazała pani mądrość nie tracąc czasu na takie błahostki; w tym domu pani jest chodzącą doskonałością. - W tym domu! - powtórzyła, czerwieniąc się nieco. - A niech to! Pański kuzyn prawi zgrabniejsze komplementy! - Tak, zapewne. - Ravenscar dolał szampana do jej kieliszka. - A poza tym jest bardzo młody i łatwo na nim zrobić wrażenie. - Z całą pewnością na panu trudniej. - O tak - przyznał pogodnie. - Ale chętnie będę panią komplementował tak długo, jak pani zechce. Zagryzła wargi i odpowiedziała po chwili, a w jej głosie brzmiała nutka zranionej dumy. - Nie mam na to najmniejszej ochoty. - W takim razie dobraliśmy się jak w korcu maku. Czy gra pani w pikietę? - Oczywiście. - Ale ja pytam, czy wystarczająco dobrze, by zagrać ze mną robra? Panna Grantham zmierzyła go wrogim spojrzeniem. - Mówiono mi, że dobrze rozumiem zasady - oświadczyła chłodno. - Znam wielu, którzy rozumieją, ale to nie znaczy, że są dobrymi graczami. 26 HAZAROZISTKA Kobieta wyprostowała się na krześle. Jej wspaniałe oczy ciskały błyskawice. - Panie Ravenscar, moich umiejętności przy kartach nigdy nie podano w wątpliwość! - Ale ze mną pani jeszcze nie grała - zauważył. - Łatwo temu zaradzić - oparła. - Na pewno chce się pani odważyć? - pytająco uniósł brwi. - Odważyć! - prychnęła pogardliwie. - Zagram z panem, kiedy pan zechce, i pan wyznaczy stawkę. - A więc dziś wieczorem ~ odparł natychmiast. - A więc zaraz! - To mówiąc wstała z krzesła. Również powstał i podał jej ramię. Zachował poważny wyraz twarzy, ale ona czuła, że w duchu śmieje się z niej do rozpuku. Na schodach spotkali lorda Mablethorpego idącego na kolację. Na ich widok mina mu zrzedła. - Już skończyłaś! - zawołał do panny Grantham. - Byłem pewny, że znajdę cię w jadalni. Och, Deb, proszę, wróć. Usiądź ze mną i wypij kieliszek wina! - Spóźniłeś się - stwierdził Ravenscar. - Panna Grantham obiecała spędzić w moim towarzystwie następną godzinę. - Następną godzinę! Och, Maks, to niemożliwe! Żartujesz sobie ze mnie! - Nic z tych rzeczy, chcemy rozegrać parę robrów. - Och, biedna Deb! - zaśmiał się Adrian. - Nie siadaj z nim do stolika. Oskubie cię bez miłosierdzia. - Jeżeli tak, to moim zdaniem raczej bez wstydu - od­ powiedziała z uśmiechem. - Właśnie tak! Mój kuzyn nie ma w sobie za grosz dworności. Żałuję, że się z nim umówiłaś! A poza tym, jakie to nudne grać całą noc w pikietę. I cóż ja mam począć? - Jeżeli nie ciągnie cię do E.O., to możesz się przyłączyć do nas. - Przybędę ci z pomocą - obiecał. Śmiejąc się minęła go. W większym salonie znajdowało się 27

GEORG ETTE HEYER parę pustych stołów gotowych do gry; panna Grantham podeszła do jednego z nich i zawołała kelnera, by przyniósł karty. Przyjrzała się uważnie Ravenscarowi, który usiadł naprzeciwko; spojrzał jej w oczy, a ona znów odniosła wrażenie, że w duchu się z niej śmieje. - Ależ z pana dziwny człowiek! - powiedziała bez ogródek, jak to miała w zwyczaju. - Dlaczego tak pan ze mną rozmawiał? - By wzbudzić pani ciekawość - odparł z równą otwartością. - Och, a w jakimż to celu? - Żeby skłonić panią do zagrania ze mną. Ma pani tylu wielbicieli, którzy tworzą tak oddany orszak, że uznałem, iż komplementy na nic by się tu zdały. - Był pan wobec mnie niegrzeczny! Nie wiem doprawdy, na jak surową karę pan zasłużył! Ravenscar odwrócił się, by wziąć od kelnera z tacy talię kart. a na jej miejscu położył kilka monet jako zapłatę. ~ Bez wątpienia na oskubanie. O jaką stawkę chce pani grać, panno Grantham? - Zapewne pan pamięta, że decyzja należy do pana. - Hmm, w takim razie dziesięć szylingów za punkt, skoro to tylko towarzyska potyczka. Szerzej otworzyła oczy, słysząc tak wysoką stawkę, ale odparła chłodno: - Wedle życzenia. Jeżeli panu to odpowiada, mnie nie wypada zgłaszać obiekcji. - Cóż za pokora! - rzucił, tasując karty. - Jeżeli to panią nudzi, zawsze możemy podwoić. Debora zgodziła się i pod wpływem impulsu zaproponowała, by poza tym wyznaczyli stawkę dwadzieścia pięć funtów za wygranie robra. Ustaliwszy warunki, przystąpili do gry: dama z nerwami napiętymi jak struny, dżentelmen w oburzająco beztroskim nastroju. Bardzo szybko się okazało, że Ravenscar doświadczeniem przewyższa przeciwniczkę; bardzo zgrabnie obliczał szanse, 28 HAZARDZISTKA dobrze rozgrywał karty i z zabójczą dokładnością dedukował rękę panny Grantham, przez co okazał się wyjątkowo groźnym przeciwnikiem. Przegrała pierwszego robra, ale nieznacznie, skoro zdobyła na nim trzy rozdania. Przyznał, że szczęście mu sprzyjało. - To mnie ośmiela, by stwierdzić, że ostatecznie nie uważa pan moich umiejętności za godne pogardy. - Och, tak - odparł. - Gra pani dobrze jak na kobietę. Pani słaby punkt to zrzutki. Panna Grantham przełożyła talię energicznym ruchem. W połowie trzeciego robra do salonu wszedł lord Mablethorpe i zajął miejsce u boku dziewczyny. - Już jesteś zrujnowana, Deb? - spytał, uśmiechając się ciepło do niej. - W żadnym razie! Każde z nas przegrało po robrze i ten zadecyduje o wszystkim. A teraz cicho! Nabrałam wiatru w żagle i muszę się skupić. Przysunął delikatne, pozłacane krzesło i usiadł na nim, za­ kładając dłonie za plecy. - Powiedziałaś, że mogę się przyglądać. - Oczywiście i mam nadzieję, że przyniesiesz mi szczęście. Ma pan oczko, panie Ravenscar. - A kolor? - Także. - Więc doskonale: pięciokartowy kolor, sekwens trzykartowy, asy czternaście, trzy króle, poszło jedenaście kart. Debora z namysłem patrzyła na wachlarz kart rozłożonych przez Ravenscara i z wahaniem zerknęła na koszulkę ostatniej pozostającej w jego dłoni. - A niech to. Wszystko od niej zależy i przysięgam, że w żaden sposób nie wiem, jak wydedukować, co powinnam zatrzymać. - Zaiste, w żaden. - Karo! - powiedziała, rzucają resztę swoich kart. - Przegrała pani - stwierdził Maks, kładąc blotkę pik. 29

GEORGETTE HEYER - Grała, grała i przegrała! - jęknął lord Mablethorpe. - Deb, najdroższa, ostrzegałem cię, żebyś trzymała się z daleka od Maksa. Proszę, odejdź od stolika! - Nie jestem takim tchórzem. Czy chce pan grać dalej? - Z ochotą! - zawołał, zbierając talię. - Umie pani przegrywać, panno Grantham. - Och, zapewniam pana, że nie przejmuję się tak drobną porażką. To jeszcze nie koniec. Ałe z upływem nocy było coraz gorzej, jakby Ravenscar na początku bawił się z nią tylko, a teraz postanowił wykorzystać wszystkie swe umiejętności. Sądziła najpierw, że sprzyja mu szczęście, ale wreszcie musiała mu przyznać palmę pierwszeństwa. - Zaczynam się czuć jak żółtodziób! - rzuciła lekko, kiedy znów ją przechytrzył. - Żeby tak zbierać piki. Nie sądziłam, że mnie pan tak podpuści. - Założyłem, że wyrzuci pani blotkę, licząc na nikłą szansę wyciągnięcia asa lub króla, prawda? - Och, zawsze liczę na niewielkie szanse i rzadko przegrywam! Ale z pana wytrawny hazardzista! - Muszę przyznać, że stawiam na pewne karty. - Uśmiechnął się skinąwszy na kelnera. - Czy wypije pani kieliszek bordo? - Nie, dziękuję. Poproszę o lemoniadę. W tym pojedynku nie wolno mi osłabić umysłu. Ale to będzie nasz ostatni rober. Widziałam właśnie ciotkę zmierzającą na drugą kolacje, więc pewnie już po trzeciej. Lord Mablethorpe, który niepocieszony jakiś czas temu odszedł od stolika, by opowiedzieć historię o przegranej w faro i narzekać na Deb zaniedbującą go na korzyść nieznośnego kuzyna, właśnie powrócił. - Jaki wynik? - spytał, kładąc dłoń na oparciu jej krzesła. - Trochę przegrywam, ale chyba niewiele ponad trzysta funtów. - Wiesz, jak nienawidzę, gdy to robisz - rzucił półgłosem. - Mój drogi, przeszkadzasz w grze. - Po ślubie nie pozwolę ci na to - kontynuował. 30 HAZARDZISTKA - Po ślubie, mój głuptasie, także będę robiła to, co będę chciała. - Popatrzyła na niego uśmiechając się. - Pan rozdaje, panie Ravenscar! Maks, który doskonale słyszał tę wymianę zdań, ujął talię i żałował, że zamiast kart nie trzyma w dłoniach gardła panny Grantham. Ostatni rober poszedł Deborze fatalnie. Maks wygrał w trzech szybkich rozdaniach i podliczywszy wynik oświadczył, że prze­ grała sześćset funtów. Bez zmrużenia powieki odwróciła się i powiedziała coś cicho do Luciusa Kenneta, który wraz z innymi gośćmi od jakiegoś czasu obserwował grę. Ten potaknął i ruszył do sąsiedniej sali. - Moja droga, popełniłaś wielki błąd grając przeciw Ravensca- rowi - stwierdził sir James Finley. - Ktoś powinien był cię ostrzec. - Na przykład ty. - Maks rzucił mu spojrzenie spod czarnych brwi. - Kto się na gorącym sparzył, ten na zimne dmucha, prawda? Panna Grantham, która nie lubiła sir Jamesa, z wdzięcznością zerknęła na swego niedawnego przeciwnika. Sir James zaczer­ wienił się, ale dalej się uśmiechał. - Och, pikieta to nie moja gra! - oświadczył spokojnie. - Więc nie staję przeciw tobie. Co innego w sporcie... - W jakiej dyscyplinie? - dopytywał się Ravenscar. - Nadal masz w stajniach parę siwków? - Sir James wyciągnął tabakierkę. - Znów to samo? Mam i one pobiją każdą z twoich kobył. - Nie sądzę. - Sir James zażył tabaki eleganckim ruchem. - Ja bym przeciw nim nie stawiał - stwierdził mężczyzna w bordowym fraku i peruce związanej wstążką. - Ale bym je kupił, gdybyś je sprzedał. Ravenscar pokręcił głową. - Och, Maks wygrywa wszystkie wyścigi! - oświadczył lord Mablethorpe. - Sam wytrenował te siwki i przysięgam, że się z nimi nie rozstanie nawet za fortunę. Czy kiedykolwiek przegrałeś wyścig, gdy były w zaprzęgu? 31

GEORGETTE HEYER - Jak dotąd nie. - Bo nie trafiły na godnych siebie przeciwników - stwierdził sir James. - Kiedyś już twierdziłeś, że masz równorzędną parę - rzucił Ravenscar z lekkim uśmiechem. - Och, tak sądziłem - przyznał Filey machnąwszy ręką. - Jak wielu innych przede mną nie doceniłem twoich koni. Lucius Kennet wrócił do salonu i położył na stole plik banknotów oraz parę rulonów monet. Panna Grantham posunęła je w kierunku Ravenscara. - Pańska wygrana. Spojrzał na nią obojętnie, po czym wyciągnął dłoń, ujął dwa banknoty i pomięte trzymał między palcami. - Pięćset funtów, Filey - powiedział. - Proponuję wyścig: para moich siwków przeciw dowolnej parze wybranej przez ciebie, na dystansie, który ty wyznaczysz i w dniu ustalonym przez ciebie. - Zakład! - Oczy lorda Mablethorpego zalśniły. -I co powiesz, Filey? - Takie grosze? - spytał sir James. - O pięćset funtów? Zdaje się, że nie traktujesz mnie poważnie, Ravenscar. - Och, więc pomnóżmy stawkę - rzucił beztrosko Maks. - To mi się podoba. - Sir James schował tabakierkę do kieszeni. - Przez ile? - Dziesięć - powiedział Ravenscar. Panna Grantham siedziała bez ruchu na krześle, wodząc tylko spojrzeniem od jednego do drugiego. Adrian zagwizdał. - Czyli pięć tysięcy. Ja bym nie przyjął. Wszyscy znamy twoje siwki. Filey, za wysokie progi dla ciebie. - Przyjąłbyś, gdybyś wiedział, jak oceniam swoje szanse - wyjaśnił Maks. Mężczyzna w bordowym fraku prychnął śmiechem. - Ależ zabawa! Oskubie cię do czysta. Co ty na to, Filey? - Nigdy nie godziłem się z większą chęcią. - Sir James 32 HAZARDZISTKA popatrzył na Ravenscara nadal rozpartego na krześle. - Jesteś bardzo pewny swych koni i swych umiejętności. Ale tym razem mam cię! Czy powiedziałeś, że korzystnie oceniasz swoje szanse? - Tak - potwierdził niewzruszony Maks. Lord Mablethorpe, który obserwował sir Jamesa, wtrącił szybko: - Maks, uważaj! Przecież nawet nie wiesz, jaką parę postawi przeciw twoim siwkom! - Hmm, mam nadzieję, że na tyle dobrą, żebym miał się z czym ścigać. - Wystarczająco dobrą - uśmiechnął się sir James. - Jaką stawkę oferujesz przeciw mojej parze? - Pięć do jednego - odparł Ravenscar. Nawet sir James był zaskoczony. Adrian jęknął i wykrzyknął: - Szalony! - Albo pijany - zasugerował mężczyzna w bordowym fraku, potrząsając głową. - Mówisz poważnie? - nalegał Filey. - Najpoważniej w świecie. - W takim razie zakład stoi! Wyścig odbędzie się za tydzień, na dystansie, który ustalę później. Zgoda? - Zgoda - przytaknął Ravenscar. Kennet, który przysłuchiwał się rozmowie z wielkim zaintere­ sowaniem, dodał: - A teraz, panowie, zapiszmy ten zakład! Kelner, przynieś księgę! Ravcnscar zerknął na pannę Grantham, uśmiechając się lekko. - A więc macie nawet księgę zakładów - stwierdził. - O wszys­ tkim pani pomyślała, nieprawdaż?

3 Adrian pozostał przy faro, a Maks skierował się do wyjścia, nie chciał bowiem ryzykować utraty wygranej. Hrabia Ormskirk przyłączył się do Ravenscara, który właśnie zakładał swój skromny płaszcz. - Och, mój drogi Ravenscar! - zawołał Ormskirk, unosząc delikatnie wyrysowane brwi. - A więc i ty znajdujesz towarzystwo nudnym. Wantage, kapelusz i płaszcz! Jeżeli idziesz w moją stronę, pozwól sobie towarzyszyć. Laska, Wantage! - Tak, z przyjemnością - odparł nieco zdziwiony Max. - Mój drogi, wielkie dzięki. Czy również znajdujesz powietrze nocy, hmm... raczej poranka... odświeżającym? - Niezwykle. Podbiegł do nich chłopiec z pochodnią, oferując lektykę lub powóz. - Pójdziemy piechotą - odprawił go Ravenscar. Minęła już czwarta rano, szare światło rozjaśniało nieboskłon. Dzięki niemu na placu było dość jasno, by panowie widzieli drogę. Ruszyli na północ ku York Street. Para śpiących lek- tykarzy zerwała się, by zaoferować im usługi; z dala dobiegł melancholijny głos obwieszczający godzinę, znak, że strażnicy miejscy czuwali, lecz poza tym wokoło nie było innych oznak życia. - Pamiętam czasy - zaczął rozmarzonym tonem Ormskirk 34 HAZAHDZISTKA - gdy chodzenie nocą po mieście było wysoce niebezpieczne. Łatwo było stracić życie. - Szlachcice w przebraniu? - spytał Ravenscar. - Gotowi na wszystko szaleńcy - westchnął Ormskirk. - Teraz jest zupełnie inaczej, choć mówiono mi, że idąc bocznymi ulicami, można wpaść w tarapaty. Czy kiedykolwiek cię napad­ nięto? - Raz. - Na pewno stawiłeś im dzielnie czoło - uśmiechnął się hrabia - skoro tak wyjątkowo dobrze władasz pięściami. Jednak ta dziedzina sportu nigdy mnie nie pociągała. Kiedyś okoliczności mnie zmusiły, bym pojawił się w jakimś parku... już nie pomnę; chyba gdzieś na przedmieściu i w mej pamięci zapisało się tylko błoto. Był tam człowiek, którego wszyscy dopingowali. Tak, sam wielki Mendoza: nawet sobie nie zdajesz sprawy z głębin mej ignorancji! Jego przeciwnikiem był Humphries, który, co zupełnie niezrozumiałe, nosił tytuł szlachecki. Nie pamiętam wyniku pojedynku, być może przysnąłem. Był bardzo krwawy, a odór potu, mimo silnego, wschodniego wiatru, docierał wszędzie. Ale zdaje się, że rozmawiam z jednym z wielbicieli Mendozy! - Brałem u niego lekcje - przyznał Ravenscar. - Chyba jednak nie postanowiłeś iść ze mną do domu tylko po to, by omawiać moje kaprysy. Drogi panie, kawa na ławę: czego ode mnie chcesz? - Mój drogi Ravcnscar, po cóż tak ostro. - Ormskirk machnął lekceważąco ręką. - Wspólny spacer to z mojej strony gest najczystszej przyjaźni! - Uniżony sługa! - roześmiał się Maks. - Cała przyjemność po mojej stronie - mruknął hrabia. - Właśnie miałem ci zasugerować, proszę, uznaj to za dowód moich przyjacielskich intencji, że nadszedł właściwy czas na usunięcie twego... ach, tak niecierpliwego, młodego kuzyna. Wiem, że mnie rozumiesz. - Tak - przyznał ponuro Maks. - A teraz błagam, nie zrozum mnie źle. Jestem pewny, że 35

GEORGETTE MEYER właśnie w tym celu złożyłeś wizytę w jakże gościnnym domu lady Bellingham. Podzielam twe uczucia; doprawdy, jaka by to była strata, gdyby tak obiecujący młodzieniec zmarnował się tak haniebnie! Nie zamierzam też przed tobą kryć, że ten młody człowiek wchodzi mi w paradę. Ravenscar skinął głową. - Kim jest ta kobieta dla ciebie, Ormskirk? - spytał ostro. - Powiedzmy, że łączę z nią, jak ufam, pewne nadzieje - wyjaśnił hrabia łagodnie. - Życzę powodzenia. - Dziękuję, Ravenscar, dziękuję! Byłem pewny, że przynaj­ mniej, jeśli chodzi o tę sprawę, doskonale się zgodzimy. Daję ci słowo, że z największą niechęcią usunąłbym z drogi tak niedo­ świadczoną przeszkodę. - Rozumiem. Pozwól, że postawię sprawę jasno - powiedział Maks, a w jego spokojnym głosie zabrzmiał nieprzyjemny ton. - Gdyby to miało służyć osiągnięciu naszych zgodnych celów, mógłbyś z moim błogosławieństwem nawet wychłostać Adriana, ale jeżeli wyzwiesz go na pojedynek, moja cierpliwość się wyczerpie! Dołożę wtedy wszelkich starań, by cię całkowicie zrujnować. Wierz mi, to najpoważniejsze przyrzeczenie, jakie w życiu złożyłem! Zapadła cisza. Obaj mężczyźni zatrzymali się i stali teraz naprzeciwko siebie. Było zbyt ciemno, żeby Maks mógł widzieć twarz hrabiego, ale miał wrażenie, że stężała. Ormskirk przerwał milczenie, wybuchając cichym śmiechem. - Ależ mój drogi Ravenscar! Ktoś mógłby powiedzieć, że próbujesz mnie sprowokować do kłótni! - Jeżeli chcesz tak to odebrać, wolna droga. - Och, nie! - rzucił hrabia delikatnie. - Mój drogi, to by nie posłużyło realizacji żadnego z naszych celów. Z ciebie waleczny lew, ja zaś jestem wyjątkowo łagodnym stworzeniem. Zawrzyjmy rozejm, choć odrobinę wymuszony! Przyznajemy obaj, że prag­ niemy tego samego rozwiązania. Zastanawiam się, czy zdajesz sobie sprawę, iż twój impulsywny kuzyn poprosił ową damę o rękę? 36 HAZARDZISTKA - Tak, wiem. Dlatego przyszedłem osobiście zobaczyć tę czarodziejkę. - Jak zwykle, mój drogi Ravenscar, doskonale powiedziane - westchnął Ormskirk. - Zachwycająca, prawda? Jest w niej, jak zapewne widziałeś, świeżość, wyjątkowo pociągająca dla zużytego podniebienia. - Doskonale się nadaje do roli, jaką jej wyznaczyłeś - powie­ dział Maks wydymając usta. - Właśnie. Ale ci młodzieńcy z głowami pełnymi romantycz­ nych ideałów! Musisz też przyznać, że małżeństwo stanowi łakomy kąsek. Nie można zaprzeczyć, bardzo łakomy kąsek. - Zwłaszcza jeżeli łączy się z nim tytuł i fortuna - przyznał Maks lodowato. - Wiedziałem, że doskonale się zrozumiemy. Moim zdaniem ten problem może zostać rozwiązany ku obopólnemu zadowoleniu. Byłoby inaczej, gdyby to urocze stworzenie zaangażowało się uczuciowo, Wtedy, jak sądzę, nie pozostałoby mi nic innego, jak uznać porażkę i ustąpić pola. Jednak przypuszczam, że w tej sytuacji nie ma mowy o uczuciach. - Jest za to duża ambicja - stwierdził Maks. - I któż mógłby ją winić? - ciepło spytał hrabia. - Ze współczuciem patrzę na jej rozterkę. Jaka szkoda, że nie jestem młody i głupi! Kiedyś byłem młody, ale, o ile pamiętam, nigdy głupi. - Za to Adrian spełnia te dwa warunki - Ravenscar powrócił do sedna sprawy. - Ja zaś nie jestem ani młody, ani głupi. Dlatego właśnie nie zamierzam roztrząsać tej sprawy z mym kuzynem i próbować go odciągnąć od wdzięcznej damy. Cier­ pienia młodzieńca spowodowane pierwszą miłością zupełnie mnie nie interesują i choć nie szczycę się bujną wyobraźnią, doskonale się domyślam rezultatów mego działania, gdybym się wtrącił, nawet w najlepszych intencjach. Cios w serce musi zadać sama panna Grantham. - Wspaniale - wymruczał hrabia. - Uderzające, jak zbieżne są 37

GEORGETTI: HKYER nasze myśli. To samo przyszło mi do głowy. Powiem otwarcie: uważam za opatrznościowe, prawdziwie opatrznościowe, twoje pojawienie się na naszej małej scenie. Jak ufam, dzięki temu nie będę musiał się uciekać do metod urągających dobremu smakowi. Intuicja podpowiada mi, że postanowiłeś zaofiarować boskiej Deborze pieniądze, by wyrzekła się twego kuzyna. - Sądząc po wyposażeniu tego przybytku, jej wyobrażenie o odpowiedniej rekompensacie może dramatycznie odbiegać od mojego. - Pozory często mylą - rzucił słodko hrabia. - Ciotka, urocza kobieta, nie została niestety obdarzona zaletami, które mają inne damy trudniące się tą profesją. Jej pomysły, uroczo niepraktyczne, wykluczają, by ten dom przynosił dochód, że zastosuję ten wulgarny zwrot. Innymi słowy, dama tonie w długach. - Bez wątpienia znasz dobrze sytuację? - W najdrobniejszych szczegółach - przyznał Ormskirk. - Wi­ dzisz, udzieliłem im pożyczki hipotecznej pod zastaw domu. 1 padłszy ofiarą wspaniałomyślności, które to uczucie jest ci niewątpliwe znane... hmm... kupiłem parę dawniejszych weksli. - Ten rodzaj wspaniałomyślności jest mi zupełnie obcy: - Uznałem to za inwestycję - wyjaśnił hrabia. - Przyszłoś­ ciową, ale moim zdaniem nie bez szans na wysokie zyski. - Skoro jesteś w posiadaniu weksli lady Bcllingham, to nie masz najmniejszych powodów, by potrzebować mojej pomocy - oświadczył ostro Ravenscar. - Po prostu użyj ich! - Mój drogi. - W jedwabistym głosie Ormskirka zabrzmiała bolesna nutka. - Obawiam się, że się nie rozumiemy. Tylko się zastanów! Na pewno dostrzeżesz wielką różnicę, jak jest między oddaniem się z... nazwijmy to wdzięczności, a oddaniem się... po niewoli. - Tak czy owak wyjdziesz na łajdaka - stwierdził Maks. - Osobiście wolę stawiać sprawę jasno. - Ale na nieszczęście jest się dżentelmenem - podkreślił hrabia. - Choć to czasem męczące, trzeba pamiętać: noblesse oblige. 38 HAZARDZISTKA - Nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałem, Ormskirk. Honor nie pozwala ci użyć długów, by szantażować lub przekupić dziewczynę, chciałbyś więc wyjąć kasztany z ognia cudzymi, na przykład moimi, rękami? Hrabia kroczył dłuższą chwilę w milczeniu, nim wreszcie odezwał się: - Wielokrotnie zauważyłem, że osoby młode wplatają w uprzejmą konwersację pewną ostrość czy gwałtowność, które są obrazliwe dla ludzi mego pokolenia. Ty, Ravenscar, przed­ kładasz pięści nad szable. Ja wręcz przeciwnie. Wierz mi, ubieranie wszystkiego w słowa to niemal zawsze błąd. - Bo nie brzmi ładnie, prawda? W takim razie uspokoję cię! Mój kuzyn nie poślubi panny Grantham. - Chyba mogę na tobie polegać - westchnął hrabia. - W takim razie czas zmienić temat. Zagrałeś parę robrów z boską Deborą! Mówiono mi, że wyjątkowo dobrze radzisz sobie przy pikiecie. Ale podobno grasz w „Brook". Cóż za mauzoleum! Zastanawiam się, po co tam chodzisz. Musisz mnie zaszczycić wizytą któregoś wieczoru, żebym miał okazję sprawdzić twe umiejętności. Jak wiesz, nie jestem nowicjuszem. Dotarli właśnie do Grosvenor Sąuare, gdzie mieszkał także Ormskirk. Przed domem hrabia zatrzymał się i powiedział poważnie: - O właśnie, mój drogi Ravenscar, czy wiesz, że Filey zdobył parę kasztanków tak pięknych, że nigdy w życiu nie miałem szczęścia widzieć lepszych? - Nie wiem - przyznał obojętnie Maks. - Podejrzewałam, że kupił lepszą parę od tej, którą pół roku temu wystawił przeciw moim siwkom. - Ależ ty masz zimną krew - zauważył hrabia. - Urocze, wręcz wspaniałe. Zatem uważasz, że zwyciężysz w wyścigu, nie widząc koni, z którymi twoje mają konkurować. - Nic nie wiem o koniach Fileya - odparł Maks. - Jednak wystarczy raz się z nim ścigać, by wiedzieć, że powozi nimi jakby to były krowy. 39

GEORCFJTE HF.YER Hrabia roześmiał się cicho. - Zastanawiam się, czy nie postawić na ciebie, mój drogi! O ile pamiętam, twój ojciec był cenionym znawcą wierzchowców? - Tak, to prawda. Jeżeli rumaki Fileya są rzeczywiście tak dobre, to na pewno dostaniesz bardzo korzystną stawkę. - Mówiąc to, uniósł kapelusz i ruszył do swojego domu, który znajdował się po przeciwnej stronie placu. Parę godzin później Ravenscar właśnie kończył śniadanie, gdy zaanonsowano lorda Mablethorpego. Na stoie znajdowała się kawa, piwo, resztki sera stilton i szynki, milczące świadectwo dobrego apetytu. Młodzieniec, wyraźnie zmęczony, skrzywił się na widok jedzenia. - Jak ty możesz. Maks? O pierwszej jadłeś kolację! Ravenscar, ubrany tylko w koszulę, pantalony i narzucony na ramiona mało wytworny brokatowy szlafrok, wskazał mu krzesło naprzeciwko. - Siadaj i napij się piwa albo kawy, czy co tam pijesz o tej porze. Po czym zwrócił się do stojącego przy nim majordomusa: - Apartament pani Ravenscar ma być gotowy i lepiej uprzedź Dove, żeby przyszykowała niebieski pokój dla panny Arabelli. Zdaje się, że spodobał się jej w czasie ostatniej wizyty. 1 każ zdjąć pokrowce z foteli w salonie. Jeżeli jeszcze coś trzeba zrobić, pewnie wiesz o tym lepiej ode mnie. - Och, ciotka Olivia i Arabclla przyjeżdżają do miasta? - spytał Adrian. - Wspaniale! Wieki całe nic widziałam Arabelli. Kiedy się ich spodziewasz? - Dziś, wedle ostatnich wieści. Przyjdź na kolację. - Nie mogę - odparł, a rumieniec zdradził jego tajemnicę. - Ale powiedz Arabelli, że jak najszybciej złożę jej poranną wizytę. Maks jęknął i skinieniem odprawiwszy majordomusa, nalał sobie następny kufel piwa. Trzymając go w dłoni, oparł się wygodniej na krześle i przez stół zmierzył spojrzeniem zmiesza­ nego kuzyna. 40 HAZARDZISTKA - Skoro nie możesz przyjść dziś wieczór na kolację, zajrzyj jutro do Vauxhall Gardens - zaproponował. - Będę eskortował Arabellę i 01ivię na jakiś festyn czy inną błazenadę. - Och, dziękuję! Doskonały pomysł. To jest... ale chyba nie... - urwał zmieszany Adrian. - Tak się cieszę, że cię zastałem w domu. Bardzo chciałem z tobą porozmawiać. - O czym? - W gruncie rzeczy przyszedłem prosić cię o radę - odparł pospiesznie. - A właściwe to nie, bo już się zdecydowałem! Ale moja matka polega na twojej opinii, a ty zawsze byłeś dla mnie tak dobry, więc pomyślałem, że ci o wszystkim powiem. Ravenscar nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać zwierzeń kuzyna na temat jego uczuć do panny Grantham, ale powiedział: - Oczywiście! Czy wybierasz się na mój wyścig? To pytanie na chwilę odwróciło uwagę lorda Mablethorpego, który odparł z rozjaśnioną twarzą: - Och, na Jowisza! Jak najbardziej! Maks, ależ ty masz zimną krew! Nigdy nie słyszałem, żebyś się tak zakładał! Myślę, że wygrasz. W powożeniu nie ma tobie równych. Gdzie będziecie się ścigać? - Przypuszczam, że do Epsom. Zostawiłem Fileyowi wybór trasy. - Nienawidzę go! - rzucił lord, marszcząc brwi. - Mam nadzieję, że go pokonasz. - Cóż, dołożę wszelkich starań, Wybierasz się do Newmarket w przyszłym miesiącu? - Tak. Nic. To znaczy, jeszcze nie wiem. Ale nic przyszedłem rozmawiać o wyścigach konnych! Ravenscar pogodził się z tym, co nieuniknione, i wygodniej rozparł na krześle. - A o czym? Lord Mabtethorpe widelcem rysował wzory na obrusie. - Nie miałem zamiaru ci o tym wspominać - wyznał. - Prze­ cież nie jesteś moim opiekunem! Oczywiście, wiem, że oddano ci pod opiekę mój majątek, ale to co innego, prawda? 41

GEORGETTE HEYER - O, tak - zgodził się Maks. - To znaczy, że nie ponosisz odpowiedzialności za to, co robię - upewniał się Adrian z lekkim niepokojem. - Najmniejszej. - A poza tym za parę miesięcy będę pełnoletni. Dlatego to niczyja sprawa! - Niczyja - przyznał Maks bez cienia skrępowania, którego się po nim spodziewał kuzyn. - Dlatego możesz polegać na swojej opinii i napić się piwa. - Nie chcę piwa - rzucił niecierpliwie młodzieniec. - Jak ci wspomniałem, nie miałem zamiaru nic ci mówić. Ale skoro przypadkiem odwiedziłeś dom lady Bel i... ją spotkałeś. - Ale zamieniłem z lady Bellingham tylko parę zdań. - Nie chodzi mi o lady Bellinghm! - zawołał Adrian rozzłosz­ czony taką głupotą. - Miałem na myśli pannę Grantham! - Och, pannę Grantham! Tak, grałem z nią w karty, oczywiście. I cóż z tego? - Co o niej myślisz, Maks? - spytał nieśmiało. - Naprawdę, nie przypominam sobie, żebym w ogóle o niej myślał. Dlaczego? Adrian podniósł na niego zdumione spojrzenie. - Na Boga, przecież musiałeś zauważyć, jaka jest piękna! - Tak, rzeczywiście, ma niebrzydkie rysy - przyznał. - Niebrzydkie rysy! - wykrzyknął wielce zaskoczony Adrian. - Tak, jak na kobietę nie pierwszej młodości. Na mój gust jest trochę zbyt wysoka i rozłożysta, z wiekiem zapewne nieco się zaokrągli, ale muszę przyznać, że jest ładna. Adrian odłożył widelec i zarumieniwszy się mocno, oświadczył: - W takim razie lepiej, żebym jasno postawił sprawę, Maks., ee... zamierzam ją poślubić! - Poślubić pannę Grantham? - Ravenscar uniósł brwi. - Mój drogi chłopcze, ale po cóż? Spokojne przyjęcie tak szokującej informacji podziałało na młodzieńca niczym kubeł zimnej wody; przygotował się na 42 HA/ARD/ASYKA walkę, nie wiedział więc, co powiedzieć. Po chwili milczenia wyznał z wielką godnością: - Bo ją kocham. - Jakie to dziwne - stwierdził zaintrygowany Maks. - Nic widzę w tym nic dziwnego! - No, tak, oczywiście. Jak mógłbyś? Ale ktoś bliższy ci... - Różnica wieku nie ma najmniejszego znaczenia. Zupełnie, jakby Deb dawno temu skończyła trzydzieści lat. - Przepraszam. - Maks, podjąłem ostateczną decyzję. - Adrian zmierzył kuzyna nieprzyjaznym spojrzeniem. - Nigdy nie pokocham innej kobiety. Gdy tylko ją ujrzałem, od razu wiedziałem, że to moje przeznaczenie! Oczywiście, nie przypuszczam, żebyś ty umiał to zrozumieć. Jesteś zimny jak głaz. No i nigdy się nie zakochałeś! Ravenscar roześmiał się. - No, może nie w taki sposób - poprawił się lord Mablethorpe. - Najwidoczniej nic. Ale cóż ja mam z tym wspólnego? - Absolutnie nic! - odparł Adrian z naciskiem. - Ale skoro poznałeś Deb, myślałem, że powinienem ci powiedzieć. Nie zamierzam niczego robić w tajemnicy. Wcale się nie wstydzę swej miłości do niej! - Byłoby bardzo dziwne, gdybyś się wstydził - zauważył Ravenscar. - Czy mam rozumieć, że panna Grantham przyjęła twe oświadczyny? - Nic całkiem - wyznał młodzieniec. - To znaczy ona za mnie wyjdzie, wiem o tym, ale to taka urocza, przekorna istota. Och, nic umiem ci wytłumaczyć, ale gdy ją lepiej poznasz, to sam zobaczysz! Ravenscar odstawił kufel, - Co miałeś na myśli mówiąc: „nie całkiem"? - Och, powiedziała, że muszę najpierw skończyć dwadzieścia jeden lat, nim podejmę decyzję. Jak gdybym mógł zmienić zdanie! Prosiła, żebym nikomu o tym nie wspominał, ale ktoś uprzedził moją matkę, że Deb mnie opętała... Opętała! I w ten 43

GEORGETTE HEYER sposób wszystko się wydało. I dlatego właśnie przyszedłem do ciebie. - Tak? - Ciebie matka posłucha. Wbiła sobie w głowę, że Deb to nie żona dla mnie. Oczywiście, jej obecność w domu lady Bel to bardzo niefortunna okoliczność, ale ona wcale nie jest taką dziewczyną, jak to sobie wyobrażasz. Maks, daję ci słowo! Wcale nie lubi grać w karty! Pomaga tylko ciotce. - Ona ci to powiedziała? - Och nie, Kennet. Zna ją od dziecka. Naprawdę, Maks, to jest najcudowniejsza, najsłodsza... och, brak słów, by ją opisać! Ravenscar mógłby podsunąć mu całą litanię, ale się po­ wstrzymał. - Jest zupełnie inna niż wszystkie kobiety, które do tej pory spotkałem - ciągnął lord. - Dziwię się, że ciebie też to nie uderzyło! - Cóż, spotkałem znacznie więcej kobiet, niż tobie się do tej pory udało - wyznał przepraszającym tonem Ravenscar. - To chyba dlatego. - Tak, ale sądziłem, że nawet ty... To i tak bez znaczenia. Chcę tylko, byś zrozumiał, że mam zamiar poślubić Deb bez względu na to, co ludzie o tym powiedzą! - Doskonale. 1 skoro to zrozumiałem, co chcesz, żeby zrobił? - No więc sądziłem, że mogę z tobą rozmawiać swobodniej niż z mamą. Wiesz, jak to z nią jest! Tylko dlatego, że Deb trzyma bank w kasynie, to mama już nie chce słyszeć o niej ani słowa! Niesprawiedliwość wołająca o pomstę do nieba! To nie jest wina Deb, że musi się przyjaźnie odnosić do mężczyzn pokroju Fileya czy Ormskirka. Nic na to nie może poradzić! Och, kiedyż nadejdzie chwila, gdy ją stamtąd wyrwę! - Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. Bez wątpienia zwiodły mnie pozory, ale wedle moich obserwacji panna nad twoje przedkłada towarzystwo Ormskirka. - Nic nie rozumiesz. - Adriana coś gnębiło. - Dlatego właśnie 44 HAZARDZISTKA tak się niepokoję... Krótko mówiąc, lady Bel jest zależna od Ormskirka, finansowo, rzecz jasna... i Deb nie śmie mu się narazić. Dla niej to nieznośna sytuacja! Gdybym tylko mógł zarządzać majątkiem, natychmiast bym z tym skończył! Ravenscar bez trudu mu uwierzył i bardzo się w duchu ucieszył, że kuzyn dopiero za dwa miesiące będzie pełnoletni. - Czyżby to znów pan Kennet dostarczył ci tych bezcennych wiadomości? - zapytał. - O, tak! Deb nawet mi nie wspomniała. Ale Kennet zna wszystkie szczegóły. - Panna Grantham ma szczęście, że czuwa nad nią tak oddany przyjaciel - zauważył z ironią. - Hmm, tak. No cóż... tylko że... Wprawdzie nie jest w rodzaju, który bym... Ale to wszystko się zmieni po naszym ślubie! - Panna Grantham bez wątpienia wywodzi się z dobrej rodziny - powiedział tonem twierdzącym Maks. - O tak! O ile wiem, Granthamowie są spokrewnieni z Am- berleyami. Jacyś kuzyni czy coś takiego, nie wiem dokładnie. Ojciec Deb służył w wojsku, ale sprzedał patent oficerski. - Lord Mablethorpe popatrzył na kuzyna z rozbrajającym uśmiechem. - Prawdę mówiąc był hazardzistą. Owszem, pochodził z szacownej rodziny, lecz z tego, co słyszałem, wynika, że zszedł na złą drogę. Ale w końcu przecież nie żyje i trudno ją obciążać jego grzechami. Ma też brata. Jeszcze go nie poznałem, podobno ma niebawem dostać urlop; stacjonuje gdzieś na południu. Też wojskowy, ale skończył szkołę w Harrow, więc sam widzisz, że to dobra koneksja. - Urwał, czekając na uwagi. Ravenscar jednak się nie odezwał. Adrian głęboko zaczerpnął powietrza. - Skoro ci wszystko wyjaśniłem, chciałbym... byłbym bardzo zobowiązany, gdybyś porozmawiał z moją matką! - Ja? Co miałbym jej od ciebie powiedzieć? - Myślałem, że mógłbyś ją przekonać, jaka to w gruncie rzeczy niezła partia. 45

GtiORGIJTE HtlYtlR - Nie sądzę, by mi się to udało. Wątpię, czy ktokolwiek zdołałby to uczynić. - Ale, Maks... - Na twoim miejscu czekałbym do dnia urodzin. - Ale gdyby mateczka się zgodziła, to nie musiałbym czekać! 1 trzeba wziąć pod uwagę tego całego Ormskirka! Chcę, żeby mama się zgodziła, bo to rozwieje skrupuły Deb. Wtedy ogłosilibyśmy zaręczyny i jak sądzę, bez trudu dostałbym część majątku. - Niemożliwe! - Ale gdybyście ty i wuj Juliusz zgodzili się... - Dlaczego tak uważasz? - Przecież ci wszystko wytłumaczyłem! - odparł Adrian niecierpliwie. Ravenscar wstał i wyprostował długie kończyny. - Poczekaj do dnia urodzin. Wtedy będziesz robił, co tylko zechcesz. - Nie przypuszczałem, że mnie tak źle potraktujesz! - zawo­ łał młodzieniec. - Czy nie wiesz, że jestem obrzydliwie skąpy? - spytał Maks z uśmiechem. - To nic są twoje pieniądze - mruknął lord. - I chodzi o co innego - jesteś równie niedobry jak mama i nic chcesz, żebym poślubił Dcb. - Nic będę przed tobą krył, że nie odnoszę się z entuzjazmem do tego związku. Lepiej porozmawiaj z wujem Juliuszem. - Wiesz doskonale, że jest równie okropny jak mama! Byłem pewien, że mi pomożesz ją przekonać! Zawsze na tobie polega­ łem! Nic przypuszczałem, że mnie zawiedziesz w sprawie dla mnie najważniejszej! Ravenscar obszedł stół i położywszy dłoń na ramieniu kuzyna, uścisnął je mocno. - Wierz mi, nie chcę cię zawieść. Ale musisz poczekać. A teraz zamierzam wziąć siwki na przejażdżkę. Jedź ze mną! 46 HAZARDZISTKA Adrian tylko pokręcił przecząco głową, co najlepiej świadczyło o tym, jak bardzo był zakochany. - Nie, nie chcę - odparł ponuro. - Nie mam do tego teraz serca. Muszę iść. Gdybyś lepiej poznał Deb, natychmiast zmienił­ byś zdanie! - W takim razie powinieneś mieć nadzieję, że się zaprzyjaź­ nimy - oświadczył Ravenscar, pociągając za sznur od dzwonka. Adrian wstał. - I tak się z nią ożenię! - oświadczył stanowczo. Ravenscar wyprowadził go do holu. - Ależ oczywiście, jeśli tylko nadal będziesz tego chciał za dwa miesiące. I pozdrów ode mnie ciocię. - Nie sądzę, żebym jej powiedział o wizycie u ciebie - odparł Adrian obrażonym tonem. - To będzie dla mnie sroga nauczka - przyznał kuzyn. Adrian nigdy nie umiał się długo gniewać. Złość szybko przegrała z uśmiechem. - Och, Maks, niech cię kule biją! - rzucił wychodząc. Ravenscar powrócił do małej jadalni i stał przez parę minut oparty o półkę nad kominkiem, wpatrzony w widok za oknem. Wrogie myśli skierował ku pannie Grantham i gdy tak dumał, na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny wyraz. Jakaż sprytna z niej kokota: uprzejmy pan Kennet opowiadał Adrianowi wzruszające historie! I nie zgodziła się, by ogłosił zaręczyny przed uzyskaniem pełnoletności! Też bardzo sprytne, ale nie dość przebiegłe. Panna Grantham będzie miała okazję zmierzyć się z niejakim Maksem Ravenscarem i może dzięki temu czegoś się nauczy. - Pan dzwonił? - zapytał lokaj. Ravenscar odwrócił głowę. - Tak. Wyślij kogoś do stajni, za pół godziny chcę mieć siwki pod domem.

4 Tego ranka panna Grantham spała długo i wyszła ze swego pokoju dopiero po jedenastej. Służący, w zielonych fartuchach z sukna i bez żakietów, jeszcze zamiatali i odkurzali salony; ciotkę znalazła w buduarze; siedziała przed toaletką, na której przybory kosmetyczne mieszały się z rachunkami, listami, piórami, kałamarzem i opłatkami do lakowania. Lady Bellingham w młodości była bardzo ładną kobietą, ale na jej twarzy zostały już tylko ślady dawnej urody. Białoróżową cerę zniszczyły barwiczki i mazidła; pod błękitnymi oczami rysowały się ciemne kręgi, policzki obwisły, złota peruka nie dodawała wdzięku. Na wysoko zaczesanych włosach widniały jeszcze resztki pudru z wczorajszej koafiury. Miała na sobie szlafrok z falbankami i kokardami, szal z cienkiej wełny, który cały czas albo zsuwał się z ramion, albo jego frędzle wplątywały się w szpilki i grzebienie leżące na blacie toaletki. Gdy bratanica weszła do pokoju, dama podniosła na nią wzrok i zawołała z rozpaczą: - Och, moja droga, Bogu dzięki, że przyszłaś! Jestem cała roztrzęsiona! Jesteśmy zrujnowane! Panna Grantham, która wyglądała bardzo skromnie w szlafroku z wzorzystej bawełny i gładko upiętych włosach, pochyliła się, by ją ucałować w policzek. 48 HAZARDZISTKA - Och, nie! Proszę, nie mów tak! Ubiegłej nocy sama się do tego przyczyniłam. - Lucius powiedział mi, że przegrałaś sześćset funtów. Oczy­ wiście, teraz nic na to nie poradzimy, ale dlaczego pan Ravenscar nie grał w faro? Ludzie są tacy wstrętni! Popadłyśmy w straszliwe kłopoty. Tylko popatrz na ten rachunek od Priddy! Dziesięć tuzinów butelek reńskiego wina po trzydzieści szylingów za tuzin, a było takie okropne! Bordo z pierwszego zbioru winorośli, a więc gorsze, po czterdzieści dwa szylingi, przecież to rozbój na prostej drodze! Dalej - biały szampan po siedemdziesiąt szylin­ gów. Nie umiem pojąć, jak zdołaliśmy wypić choć połowę tego, a tymczasem Mortimer mi mówi, że będziemy potrzebowali więcej! Panna Grantham usiadła i wzięła do ręki rachunek z „Za­ granicznych Składów i Piwnic Priddy". - Rzeczywiście zdumiewające - przyznała. - Może powinnyś­ my kupować tańsze wina? - Wykluczone! - rzuciła stanowczo lady Bellingham. - Wiesz, co wszyscy mówią o cienkuszach, jakie ta Hobart daje swoim gościom. Ale to jeszcze nie koniec! Gdzie jest ten okropny rachunek za węgiel? Płacimy czterdzieści cztery szylingi za tonę 'i to wcale nie jest najlepszy gatunek! A do tego opłata dla węglarza.. O, mam! Nie, to nie to... Siedemdziesiąt funtów za zielony groszek, to przecież niemożliwe, prawda moja droga? Obawiamsię, że łupią z nas skórę, ale co mamy począć? Cóż to takiego? Świece, pięćdziesiąt funtów i to tylko za pół roku. Jak się z nich spuści oko, to palą woskiem w kuchni. Gdzie to jest? Och, cały czas trzymałam w ręku! A teraz posłuchaj, Deb! Siedemset funtów za parę gniadoszów i nowy ekwipaż! Nie wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze. Chyba za dużo policzyli. - Możemy się ich pozbyć i wynająć parę zwykłych koni - zaproponowała Debora z wahaniem. - Nie mogę i nie będę żyła w nędzy! - oświadczyła ciotka płaczliwie. 49

GEORGETTE HEYER Dziewczyna zaczęła zbierać rachunki i sortować je. - Wiem, to byłoby okropne, ale przynajmniej nie miałybyśmy tych strasznych wydatków na naprawy. Co to jest żelazne K.Q? - Nie mam pojęcia, moje złotko. Czy tego też używamy? - Tak tu jest napisane: „Najlepsze żelazne K.Q. o wy­ gładzonych brzegach". Och, pamiętam, to było potrzebne do osi powozu. - W takim razie musiałyśmy to kupić - przyznała uspokojona lady Bellingham. - Ale jeśli chodzi o osiemdziesiąt funtów za liberie, w bardzo osobliwym kolorze i zupełnie inne, niż chciałam, to naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie! Panna Grantham uniosła na ciotkę zdumione spojrzenie. - Ciociu, czy my naprawdę zapłaciłyśmy czterysta funtów za lożę w operze? - Zdaje się, że tak. Bardzo drogo. Poszłyśmy tam najwyżej trzy razy w trakcie całego sezonu. - Musimy z niej zrezygnować - oświadczyła stanowczo Debora. - Deb, błagam, bądź rozsądna! Kiedy mój drogi sir Edward żył, zawsze mieliśmy lożę. Każdy tak robił! - Ale sir Edward nie żyje już od wielu lat, ciociu - przypo­ mniała. Lady Bellingham uniosła do oczu koronkową chusteczkę. - A ja niestety zostałam bezbronną wdową, którą każdy z rozkoszą wykorzystuje. Ale loży nie oddam! To stwierdzenie zakończyło rozmowę na ten temat. Panna Grantham zaś dokonała następnego, jeszcze bardziej przerażają­ cego odkrycia. - Dziesięć łokci zielonej włoskiej tafty! Poszło na tę sukienkę, którą wyrzuciłam, bo w niej źle wyglądałam! - I cóż innego można zrobić z taką suknią? - zapytała ciotka rozsądnie. - Mogłam przynajmniej raz ją założyć! Zamiast tego kupiłyśmy tę wzorzystą satynę i modystka uszyła nową toaletę! 50 ffr HAZARD/JSTKA - Deb, to twoja najpiękniejsza suknia - rozmarzyła się dama. - Miałaś ją na sobie tego dnia, kiedy Mablethorpe po raz pierwszy cię zobaczył. Na chwilę zapadło milczenie. Panna Grantham popatrzyła niespokojnie na ciotkę i przełożyła rachunki do drugiej ręki. - A może jednak byś mogła... - zaczęła ostrożnie dama -jakoś się zmusić do... - Nie - odparła Debora. - To nie - zgodziła się z ciężkim westchnieniem. - Tylko że zrobiłabyś doskonałą partię i gdyby się rozeszło po mieście o twoich zaręczynach z Mablethorpem, dłużnicy przestaliby mnie nachodzić. - Adrian przecież nie jest jeszcze pełnoletni. - Prawda, moja droga, ale on jest tak oddany! - To cielęca miłość. Nie poślubi kobiety z domu gry. - Chciałam jak najlepiej! - Usta lady Bellingham wykrzywiły się do płaczu. - Oczywiście, to nas postawiło w niezręcznej sytuacji, ale jak inaczej bym sobie poradziła? Wszyscy tak lubili moje wieczory przy kartach, wręcz z nich słynęłam!... że wydawało mi się to właściwym posunięciem. Ale od chwili kupna tego domu nasze wydatki tak gwałtownie rosną, że nie wiem, co się z nami stanic. I jeszcze nasz najdroższy Chris! Zapomniałam ci powiedzieć, kochanie. Mam tu gdzieś list od niego... Och, chyba go gdzieś położyłam. No więc... Drogi chłopiec sądzi, że lepiej by się czuł w kawalerii i chciałby się przenieść. - Przenieść! - zawołała zaskoczona jego siostra. - Ale to będzie kosztowało przynajmniej osiemset funtów! - Bardzo prawdopodobne - przyznała pokornie lady Belling­ ham. - Ale niewątpliwie wyglądałby doskonale w mundurze huzarów, nigdy mi się też nie podobało, że służy w regimencie liniowym. Tylko nie wiem, skąd na to weźmiemy pieniądze! - Chris nie może się przenieść. Absurd! Musisz mu wyjaśnić, ciociu, że to niemożliwe. 51