Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Hingston Sandy - Tajemniczy wielbiciel

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Hingston Sandy - Tajemniczy wielbiciel.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 360 stron)

Hingston Sandy Tajemniczy wielbiciel Piękna i majętna Katherine Devereaux nie myśli, że jest lepsza niż wszyscy inni - ona po prostu to wie. Snobistyczne zachowanie dziewczyny zraża do niej każdą poznaną osobę, a jej rodzice obawiają się, że zaprzepaściła szansę na zamążpójście. Pragnąc się przekonać, czy ich uparta córka zdolna jest do miłości, proszą o pomoc hrabinę d'Olivieri, wychowawczynię z pensji, do której oddali Katherine. Hrabina znajduje idealnego pomocnika w osobie francuskiego lekkoducha, Alaina Montclaire'a. Zgadza się on rozkochać w sobie dumną arystokratkę, a następnie porzucić ją, by złamać jej zimne serce. Czy jednak misternie przygotowany plan się powiedzie? Serce ma powody, których rozum nie zna - Blaise Pascal

Pensja dla panien, hrabstwo Kent, Anglia Czerwiec 1813 - Och, Martho! - westchnęła Bessie Boggs z głębi serca. - To po prostu najpiękniejsza suknia ślubna na świecie! - Naprawdę ci się podoba? Pasuje do mnie? - Martha Westin stała przed niewielkim lustrem w dzielonym z koleżankami pokoju w pensjonacie pani Treadwell i obracała się to w jedną, to w drugą stronę, usiłując złowić większy fragment swego odbicia w sukni z kremowego adamaszku. - Jak białe pióra do łabędzia - zapewniła ją Gwen Carstairs, podchodząc do Marthy ze stroikiem w dłoniach. - Nie mogę uwierzyć, że tak ci się poszczęściło - rzuciła Bess melancholijnym tonem. - Pomyśleć tylko: jesteś tu zaledwie od trzech miesięcy, a już wychodzisz za mąż! Zostanę starą panną. - Nie pleć - obruszyła się Martha. - Zapominasz, że Peter i ja znamy się od dziecka. Nasze rodziny już dawno przyzwyczaiły się do myśli, że kiedyś się pobierzemy. - Co wcale nie oznacza, że musiał postąpić tak, jak od niego oczekiwano - odparowała Bess; patrzyła, jak Gwen ostrożnie umieszcza tiarę z perełkami i oczkami z oliwinu na upiętych kasztanowych lokach Marthy. - Lord Fanning to znakomita partia. -Podobnie jak nasza Martha, Bessie. - Gwen zerknęła.na przyjaciółkę z rozbawieniem. - Och, nie to miałam na myśli! - Bess oblała się szkarłatem. -Oczywiście, że tak, Martho! - Nic nie szkodzi, Bessie. - Martha zaśmiała się pogodnie. -Wierz mi, ja też jestem tym wszystkim zaskoczona i oszołomiona. - Dłonie dziewczyny bezwiednie gładziły połyskliwy materiał sukni, szare oczy rozbłysły. - Kocham go od zawsze. Chcę tylko, aby był szczęśliwy! Bess teatralnie rzuciła się na łóżko. - Ja się chcę zakochać! - Peter ma kilku kuzynów, z których każdy wprost idealnie 2

nadawałby się na kandydata na męża - pocieszyła ją Martha. -Poznasz ich na moim ślubie. - Tak ci ładnie w tej sukni, że i tak najpewniej nikt na mnie nawet nie spojrzy. - Ach, ale ja będę już zajęta! - Rzeczywiście. - Twarz Bess nieco się rozpogodziła. - No cóż, kto wie? Ponoć cuda się zdarzają. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do sali weszła wysoka, wyniosła blondynka. Bess, która zamierzała coś dodać, zasznurowała usta i popadła w posępne milczenie, Martha zaś nerwowym gestem ponownie przygładziła fałdy sukni. - Tylko mi nie mów - odezwała się blondynka przeciągle, lustrując Marthę od stóp do głów - że zamierzasz iść do ślubu w tym czymś. - Och, zamknij się, Katherine - fuknęła Gwen gniewnie. - A czemu nie? To prześliczna suknia! - zawołała równocześnie Bess. Piękna blondynka wzruszyła ramionami. - Cóż, to jej sprawa, rzecz jasna, aczkolwiek... - A ta jest niedobra? - spytała Martha niepewnie. - Nie słuchaj jej, Martho! Widzi, że jesteś szczęśliwa, i tylko szuka okazji, by ci popsuć humor. Jak zawsze - wtrąciła Gwen. Katherine Devereaux spojrzała na nią, unosząc arystokratyczne jasne brwi. - Przeciwnie! Moją intencją było zaoszczędzić jej upokorzenia. - Jak to, upokorzenia? - Martha zbladła. - Chodziło mi o te rękawy, nic więcej. -A te są niedobre? - dopytywała się Martha coraz bardziej piskliwie. Katherine niedbałym krokiem podeszła do garderoby i zdjęła kapelusz. - Mniejsza o to. Jestem pewna, że nikt z kręgu znajomych'lorda Fanninga nie zwróci uwagi na taką błahostkę. - „Z kręgu znajomych lorda Fanninga?" - powtórzyła Gwen Z osłupiałą miną. - Na miłość boską, Katherine, chyba nawet ty nie zdołasz niczego zarzucić lordowi Fanningowi albo jego znajomym! Najlepsza panią sezonu, każdy ci to powie! 3

Katherine rozpięła naszyjnik z pokaźnych pereł i odłozyla go do szkatułki na biżuterię. - Dość ponura refleksja na temat samego sezonu - stwierdziła z ubolewaniem. - Och, ty zazdrośnico! - wykrzyknęła Bess z oburzeniem. Tylko dlatego, że Martha znalazła sobie kawalera, a ty nie... - Zapominasz, że jestem córką diuka - wycedziła Katherine. -W moich sferach trudno o odpowiedniego kawalera. - O ile takowy istnieje - mruknęła Gwen - a nic mi o tym nie wiadomo. - Lord Fanning jest synem hrabiego - przypomniała Bess tryumfalnie. - W dodatku pierworodnym synem. Wywodzi się z dawnego i znamienitego rodu. - Zapewne - Katherine zawiesiła głos i spojrzała na Bess lekceważąco - rofcie może się on wydawać dawny. Drobniutka Martha wyprostowała się groźnie. - Obrażasz lorda Fanninga? Gwen zaśmiała się nerwowo. - Na miły Bóg, Martha, nie zwracaj na nią uwagi. Z pewnością wystarczająco długo przebywasz w towarzystwie lady Devereaux, aby zdawać sobie sprawę z tego, że ona nigdy i dla nikogo nie ma ciepłego słowa. - O mnie niech wygaduje, co jej ślina na język przyniesie, ale, na Boga, nie będę stała z założonymi rękami, kiedy obraża Petera! Bess doskoczyła do Marthy, całej w pąsach, i mocno objęła ją ramieniem. - Ona nie miała na myśli nic złego. Prawda, Katherine? - Cisza. - Prawda, Katherine? Katherine uniosła twarz. Piękne, kręcone włosy barwy złota przesunęły się miękko, odsłaniając długą, kształtną szyję; zalśniły w słońcu, które tego późnego popołudnia wlewało się przez okna. Lazurowe oczy dziewczyny roziskrzyły się nagle, usta, pełne i krągłe jak ostatni w lecie pąk róży, ułożyły w oszałamiający uśmiech. - Myślę, że lord Fanning jest dla ciebie stworzony, Martho. Tworzycie idealną parę - stwierdziła w końcu. - Bądź co bądź fama głosi, że jego prapraprababka była kochanką króla Jerzego. Nie faworytą, ale zawsze. Bess zaniemówiła. 11

- Chryste Panie, Katherine?! - Gwen była wstrząśnięta. Martha zachwiała się jak uderzona. - Wybaczycie, jeśli się teraz oddalę, mam nadzieję...? - odezwała się Katherine pogodnie i sięgnęła po torbę z przyborami do haftowania. W drzwiach dodała: - Przykro mi, że te rękawy takie niewydarzone. -Ty... - Ton Marthy sprawił, że Katherine zatrzymała się w progu i obejrzała. - Ty... Myślisz, że taka z ciebie wielka pani... - Ja tak nie myślę, ja to wiem - przerwała jej Katherine wyniośle. - Mój ojciec to diuk Marne. - A twoja matka? - Moja matka także pochodziła z nieskazitelnego rodu - odpaliła Katherine. - Była córką diuka Southerby. < - Owszem - wycedziła Martha głucho, przez ściśnięte gardło. -A jak sądzisz, jakiego zdania byłaby o kobiecie, która zajęła jej miejsce w łóżku twojego ojca? - O czym mówicie? - zainteresowała się nagle Bess. Widząc, że obojętna zwykle twarz Katherine wykrzywia się w grymasie wściekłości, Gwen rzuciła ostrzegawczym tonem: - Martho! - Co? No, co? Po co szkaluje mężczyznę, którego kocham? - Radzę ci, trzymaj język za zębami - syknęła Katherine. - Dlaczego? Ty nigdy tego nie robisz. Możesz odsądzać rodzinę Petera od czci i wiary, ale bądź pewna, że nikt z jego rodu nie zniżył się do poślubienia... - Kogo? No, kogo? - dopytywała się Bess chciwie. Gwen usiłowała mitygować koleżanki: - Wiecie co? Z chęcią napiłabym się herbaty. Może zejdziemy na dół? - Na twoim miejscu więcej bym się nie odzywała - ostrzegła Katherine, świdrując Marthę wzrokiem. - Ale nie jesteś na moim miejscu, prawda? Możesz sobie tylko o tym pomarzyć! - W życiu nie słyszałam czegoś równie niedorzecznego -, odparła Katherine lodowatym tonem. Martha obróciła się twarzą ku Gwen i Bess, - Nigdy się nie zastanawiałyście, dlaczego wielka potomkini diuka Marne kisi się w pensyjce pani Treadwell zamiast błysz- 5

czeć w Londynie? Bądź co bądź wiek, w którym panny z jej sfer debiutują, ma już dawno za sobą. - Owszem - przyznała Bess. - Myślę o tym przeciętnie raz na pięć minut. - Jak uważasz, Katherine? Ile czasu musi upłynąć, żeby przycichł skandal, żeby twoja osoba przestała budzić w towarzystwie niesmak? He minęło do tej pory, sześć lat? - A co się stało przed sześciu laty? - domagała się odpowiedzi Bess. - Martha, proszę cię - raz jeszcze odezwała się Gwen, lecz tym razem bez większej nadziei. - Nie muszę tu stać i wysłuchiwać waszego bajdurzenia -żachnęła się Katherine. - Nic mnie tu nie trzyma. Nic! - Kogo poślubił jej ojciec? - spytała Bess piskliwie. - Nie mów, Bess, że nie słyszałaś o Nanette OToole. - Ton Marthy był pełen jadu. - Nanette OToole! Oczywiście, że słyszałam! Wprawdzie nie spotkał mnie zaszczyt oglądania jej na scenie, ale ojciec mówił, że to najbardziej uznana aktorka w swojej... - Nagle oczy Bess stały się okrągłe jak spodki. - Nanette OToole jest twoją matką, Katherine? - Macochą! - krzyknęła Katherine z furią. - Macochą, nie matką! - Ależ to Irlandka! - zdumiała się Bess. Gwen nie zdołała się powstrzymać: wybuchła gromkim śmiechem. Po chwili dołączyła do niej Martha. - Owszem, Irlandka, ale to jeszcze nic! - odpowiedziała, śmiejąc się do rozpuku. - Kochanków miała na pęczki, a wszyscy z najwyższych sfer, nieprawdaż, Katherine? Sami wielmoże... tyle że nie tacy bogaci jak twój papa. Dał się nabić w butelkę pospolitej łowczyni majątków, dobrze mówię? Katherine wymierzyła palec w kruchą postać w ślubnym stroju. - Pożałujesz, żeś to powiedziała - oznajmiła tak lodowatym tonem, że Gwen przestała się śmiać i zadrżała. Marthę natomiast te słowa rozweseliły jeszcze bardziej; Zgięła się wpół i złapała za boki, płacząc ze śmiechu. - Dla... dlaczego? - wykrztusiła w końcu. - Mówię prawdę, jak na świętej spowiedzi. - Nanette OToole! - gorączkowała się Bess. - Panie, wszystko bym dała, żeby ją poznać! - Nos do góry - pocieszyła ją Martha i zachichotała złośliwie. - 13

Jestem pewna, że lada dzień będzie po skandalu i Nanette zacznie bywać w towarzystwie. - Martho, już wystarczy - upomniała ją Gwen rozsądnie. Katherine chciała podejść do Marthy, lecz Gwen błyskawicznie wślizgnęła się między koleżanki. - Niech to będzie dla ciebie nauczką, Katherine. Nawet najspokojniejszy pies na świecie ugryzie, jeśli wystarczająco długo go nękać. Katherine z lekceważącą miną potrząsnęła złocistymi lokami. - Jej opinia nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia - oznajmiła chłodno. - Maluczcy zawsze chcą wszystkich ściągnąć do swego poziomu, nieprawdaż? -Powiedziałabym, że twojego ojca nikt nie musiał ściągać. Sam się... - Martho! - rozzłościła się Gwen. - Ani słowa więcej! - To po co gadała na Petera? - Masz rację. Nie powinna była. Ale... - Gwen urwała zamyślona. Rozległ się szelest jedwabnych halek, potem trzasnęły drzwi: Katherine jak burza wypadła na korytarz. Patrząc za nią, Gwen odezwała się z troską: - Och, Martho... Oby się nie okazało, że posunęłaś się za daleko...

1. Christiane, hrabina d'Oliveri, mocno zastukała knykciami o ściankę powozu. - Szybciej, proszę! - Podniosła głos, żeby przekrzyczeć turkot kół. Odpowiedź stangreta zdawała się napływać z wiatrem: - Więcej z tej parki nie wycisnę, jaśnie pani. - W takim razie zatrzymaj się przy pierwszej okazji i zmień konie! Ja muszę jak najszybciej dostać się do Londynu! To sprawa... - Christiane umilkła z przejęcia. - Boże miły! To sprawa życia i śmierci - Taa, a która nie jest? - mruknął pod nosem stary Stains, ale strzelił z bata. Christiane wcisnęła się plecami w oparcie i nerwowo wyłamywała palce. Minęły dwa lata, od kiedy wspólnie z przyjaciółką z dzieciństwa, panią Evelyn Treadwell, założyły pensję dla panien - obie pragnęły stworzenia placówki, która uczyłaby dziewczęta samo- dzielnego myślenia, zamiast wpajać im wyświechtane stereotypy -ale nigdy dotąd nie stały wobec tak poważnego kryzysu. Po raz kolejny przypomniała sobie dramatyczne wydarzenia dzisiejszego poranka, chwilę, gdy krew odpłynęła z krągłej twarzy Evelyn, a jej radosna, zaintrygowana mina - „Patrz tylko, Christiane, list od mamy naszej drogiej Marthy!" - przerodziła się w wyraz zgrozy i przerażenia. A potem jęk: „O Boże w niebiesiech..." i kartka wysunęła się z jej zmartwiałej dłoni. Christiane podniosła list z podłogi, przejrzała pobieżnie jego treść i poczuła, że serce w niej zamiera. Zamrugała i ponownie spojrzała na kartkę, pewna, że się omyliła. Jednakże koślawe, krzywe litery, skreślone w ewidentnym pośpiechu i w niczym niepodobne do zwykłego, kaligraficznego pisma lady Wenin, czarno na białym składały się w tę samą bulwersującą tresć. - Cb ją popchnęło do takiego desperackiego kroku? - załkała Ewelyn, sięgając pó sole trzeźwiące. - Violet wspomina o jakiejś plotce - zauważyła Christiane. - Pie- 8

kielnie trudno wydedukować, w czym rzecz, bo to same ogólniki, najwyraźniej jednak ktoś podał w wątpliwość cnotę Marthy, a lord Fanning przejął się tym na tyle, że poprosił ją o wyjaśnienia. - Ale żeby targnąć się na własne życie? - Evelyn dosłownie się trzęsła. - Och, Christiane, pomyśl, jaki będzie skandal! Biedna Martha! - Opanuj się - upomniała przyjaciółkę Christiane i potrząsnęła dzwonkiem na służbę. - Clarisse, natychmiast przyprowadź tu pannę Carstairs oraz pannę Boggs. -Tak, psze pani. - Pokojówka dygnęła i wycofała się szybko. Po kilku minutach do saloniku wkroczyły Gwen i Bess. Popatrzyły na upiornie bladą panią Treadwell i zasępioną hrabinę, po czym wymieniły znaczące spojrzenia. - Madame nas wzywała? - odezwała się Gwen; na wyraźne życzenie wychowawczyni wszystkie dziewczęta tytułowały ją madame zamiast „hrabiną". - Zakładam - w głosie Christiane brzmiała powaga - iż mogę całkowicie polegać na waszej dyskrecji...? - Panny zgodnie kiwnęły głowami. - Dotarły do nas straszne wieści z Londynu. Najwyraźniej Martha... - Takie nieszczęście! Jesteśmy skończone! - lamentowała pani Treadwell. - Co się stało, u nieba? - zdumiała się Bess. - Znamy sytuację tylko z grubsza. Niemniej jednak otrzymałyśmy list od lady Westin, z którego wynika, iż Martha próbowała... odebrać sobie życie. - Martha? - wykrzyknęła Bess wstrząśnięta. - Och, nie! To niemożliwe! - Z pewnością zaszła jakaś pomyłka - zawtórowała jej Gwen. - Jak już mówiłam - podjęła hrabina - szczegóły nie są nam znane. Lady Westin pisze o gorszących pogłoskach na temat Marthy, plotkach, które dotarły do uszu lorda Fanninga i brzmiały na tyle przekonująco, że nabrał wątpliwości co do tego, czy Martha jest... - Katherine - odezwała się raptem Gwen jadowicie. - A to suka! - Gwendolyn Carstairs! - wykrzyknęła pani Treadwell, zaledwie odzyskała mowę. - Jak ty się wyrażasz?! - A co Katherine ma do tego, Gwen? - podchwyciła Christiane. - Obawiałam się, że dojdzie do tragedii. I ty też, Bess, więc nie Mprzeczaj! Po tamtej scysji między nimi... 16

- Och, Gwen! Zastanów się, co wygadujesz! -Bess. - Nawet Katherine przenigdy by nie... - Jakiej scysji? - przerwała jej madame. - Ot, zwykła sprzeczka, nic więcej - wykręcała się rine zadzierała nosa jak to ona. Skrytykowała rodzinę lorda Fanninga, a wtedy Martha... choć to zupełnie do Marthy niepodobne, wie madame, bo to taka miła i kochana... - A wtedy Martha...? - Christiane zawiesiła głos, nie bez wysiłku opanowując zniecierpliwienie. - Ale ona tylko się tak przekomarzała! - Wcale nie. To było coś więcej - sprostowała Gwen. - Przynajmniej moim zdaniem. Przyznasz chyba, Bess, że zaraz po tamtej kłótni powiedziałam do Marthy, że boję się, czy aby nie posunęła się za daleko? - Tak, ale... - Co... Martha... wtedy... zrobiła? - wycedziła hrabina słowo po słowie. - Ona... mówiła okropne rzeczy o przybranej mamie Katherine - poddała się Bess. - Naprawdę okropne. - Och, nie! - jęknęła Evelyn z sofy. Christiane poczuła, że nogi się pod nią uginają. - Jednego nie rozumiem - mówiła Bess w zamyśleniu - dlaczego ktokolwiek miałby się wstydzić powinowactwa z Nanette O'Toole. Mój ojciec widział ją w roli Kleopatry. Zapewniał, że kiedy opadła kurtyna, na widowni nie było ani jednej osoby, która ukradkiem nie ocierałaby łez. Hrabina zdążyła już dojść do siebie. - Bardzo wam dziękuję, dziewczęta. Możecie wracać do swoich pokojów. A przy okazji, jeśliście tak dobre, przyślijcie do mnie Katherine. -Jak gdyby Katherine można było gdziekolwiek „przysłać" - zauważyła Gwen złośliwie. - Ale zrobimy, co w naszej mocy. - Zostaw to mnie, Evelyn - poprosiła przyjaciółkę Christiane, kiedy znowu zostały same. - Ty się w ogóle nie odzywaj. - Jestem zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek mówić - oświadczyła pani Treadwell grobowym tonem i zaordynowała sobie kieliszek sherry. - Dla ciebie też? 10

- Mam przeczucie, że tę rozmowę powinnam przeprowadzić wrecz śmiertelnie trzeźwa. Po chwili pojawiła się Katherine w olśniewającej sukni dziennej Z haftowanego szwajcarskiego muślinu, z loczkami upiętymi w asymetryczny, acz twarzowy koczek, śliczna i promienna jak wiosenny dzień. - Chciały mnie panie widzieć? - spytała, powitawszy milczące damy impertynenckim dygnięciem. Christiane najchętniej by ją spoliczkowała. - Usiądź, Katherine. - Dziewczyna z lekceważącą miną opadła na krzesło. - Otrzymałyśmy pewne wiadomości z Londynu. - Doprawdy? - Wiadomości dotyczące Marthy. - Coś podobnego. Och, na litość boską, proszę tylko spojrzeć! Paznokieć mi się złamał. Christiane kątem oka złowiła minę pani Treadwell i uprzedziła ją szybko: - Rzecz w tym, iż do narzeczonego Marthy dotarły jakoweś niepochlebne aluzje na jej temat. Kalumnie, niemniej jednak lord Fanning wziął je sobie do serca i domagał się od Marthy wyjaśnień. - Całkiem rozsądnie - mruknęła Katherine, nadal pochłonięta swoim manikiurem. - W następstwie owej rozmowy Martha próbowała popełnić samobójstwo. Usta dziewczyny lekko drgnęły, lecz po chwili odparła ironicznym tonem: - Wielkie nieba, jakież to melodramatyczne. Kto by pomyślał, że Marthę na to stać. Chociaż... cicha woda brzegi rwie, nieprawdaż? - Zastanawiałyśmy się z panią Treadwell - podjęła hrabina, rzuciwszy kolejne ostrzegawcze spojrzenie pod adresem Evelyn, z każdą chwilą oblanej gorętszym pąsem - czy nie zauważyłaś może czegoś, co pozwalałoby przypuszczać, iż podczas swego pobytu u nas Martha dopuściła się... jakiejś niedyskrecji. Katherine wyciągnęła rękę przed siebie i raz jeszcze krytycznie przyjrzała się swoim paznokciom. - Teraz będę musiała wszystkie skrócić. A to pech! Przepraszam, nie dosłyszałam...? - Och, ty wynaturzone, pozbawione uczuć stworzenie! - wy- 18

krzyknęła pani Treadwell ze zgrozą. - Dowiadujesz się, że jedna z twoich koleżanek usiłowała się zabić, i lamentujesz nad złamanym paznokciem? Katherine wdzięcznie wzruszyła ramionami. - Po prostu nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Skoro lord Fanning jest taki podejrzliwy i wierzy we wszystko, co ktoś napisze w byle anonimie, a Martha wątpi w jego miłość', zamiast skwitować jego obawy śmiechem... - urwała, słysząc zdławiony okrzyk pani Treadwell. - Co się stało? i i - Żadna z nas nie wspominała o anonimie - wycedziła hrabina. - Och. - Katherine spojrzała na nią obojętnie. - A mnie się zdawało, że tak. Pani Treadwell zerwała się na równe nogi. - Katherine Devereaux! Coś ty uknuła za diabelstwo? Katherine także wstała. Jej zimne oczy zabłysły. - Nie pozwolę, by mnie przesłuchiwano i besztano jak byle służącą. To poniżej mojej godności. Raczą panie pamiętać, iż jestem córką diuka Marne. - Odwróciła się i dumnie wyprostowana ruszyła ku drzwiom. W progu zatrzymała się na chwilę. -Gdyby Martha o tym pamiętała, nie znalazłaby się w takiej nieprzyjemnej sytuacji. Żegnam. - I zatrzasnęła ża sobą drzwi. Pani Treadwell patrzyła za nią z szeroko otwartymi ustami. - Po prostu... po prostu bezczelna! - wykrztusiła w końcu. -Przecież ona po prostu chwali się tym, co zrobiła! I jaki to przykład dla pozostałych dziewcząt, Christiane! Nie pozwolę, by nasze wychowanki były dłużej narażone na jej jad. Niezwłocznie odsyłamy ją do rodziny! - To nie takie proste, Evelyn. - Hrabina przygryzła usta. -Wiesz, że Richard i Nanette przebywają obecnie w Rosji. Powierzyli mi odpowiedzialność za Katherine do swego powrotu. Ponadto to rzeczywiście przyszła diuszesa. Nie wyrzucę jej przecież na ulicę! - A dobrze by jej to zrobiło - oświadczyła pani Treadwell niewzruszona. Chwilę później ciężko opadła na sofę. - Cóż my teraz poczniemy, Christiane? - I rozszlochała się gwałtownie. - Sprawą najpilniejszą, rzecz jasna, jest doprowadzenie do pojednania między Marthą a lordem Fanningiem. Toteż bezzwłocznie wyruszam do Londynu. 12

- Tak, tak, to jasne - wymamrotała pani Treadwell przez łzy. -A... potem? - A potem, Evelyn - odparła hrabina głucho - będziemy dopóty łamać sobie głowy, jak poskromić tę małą złośnicę, dopóki czegoś nie wymyślimy! Z zadumy wyrwał Christiane gromki okrzyk Stainsa: -Jest drogowskaz, jaśnie pani! Pięć mil i będziemy na miejscu! Pięć mil. Pięć mil, żeby wymyślić, jak sprawić, aby dwoje młodych ludzi, którzy kochali się i ufali sobie od lat, na nowo odnalazło w sobie miłość i zaufanie. - Myśl, Christiane. - Noskami butów nerwowo stukała o podłogę powozu, palcami bębniła o kolana skryte pod ciemnopopie-latą spódnicą podróżną. - Myśl. Myśl. 2 Zaledwie cztery godziny później w domu lady Westin hrabina d'01iveri miała przyjemność prowadzić wielce skruszonego i zawstydzonego lorda Fanninga do drugiego saloniku, gdzie na niskiej otomanie, wsparta na poduszkach, spoczywała Martha, stosownie blada i krucha pod zwiewnym, białym szalem. - Lord Fanning ma ci coś do powiedzenia, Martho - oznajmiła hrabina uroczyście i zerknęła na lady Westin, która krążyła nerwowo u wezgłowia córki, po czym ledwie zauważalnie skinęła głową. Lord Fanning, postawny, krzepki młody mężczyzna o kręconych brązowych włosach, padł przed narzeczoną na kolana. - Ukochana - odezwał się zdławionym ze wzruszenia głosem -moja ukochana, najdroższa Martho! Jakże mogłaś pomyśleć, że w ciebie zwątpiłem? Martha pociągnęła nosem ukrytym za śnieżnobiałą chusteczką. - Och, Peterze, ja nie chciałam w to wierzyć... Ale kiedy przyszedłeś do mnie z takim... takim nikczemnym oskarżeniem... - Słodka, kochana Martho! Ależ to nie było oskarżenie! Byłem pewny, że razem się z tego pośmiejemy! Ten niedorzeczny pomysł... że miałabyś oddać się jakiemuś młodemu wiejskiemu 13

próżniakowi, jakiemuś bezimiennemu śmieciowi... ty, kwiat niewinności, uosobienie kobiecych cnót... Ponad głowami młodych hrabina i lady Westin spojrzały na siebie z ulgą. - Ale sam fakt, Peterze, że spytałeś... - Biorę Boga na świadka, Martho, że nie wierzyłem w ani jedno oszczercze słowo - zapewnił lord Fanning gorąco. Ujął watłą dłoń dziewczyny i przycisnął do ust. - Ale ty, mój mały głuptasie! Laudanum? Jak mogłaś? Co cię do tego skłoniło? - Myśl, że tracę twoją miłość - wyszeptała Martha. Po jej policzku spłynęła łza. - Bez niej... nie mam po co żyć. - Och, Martha... - Lord Fanning porwał narzeczoną w ramiona i ucałował jej blade czoło. - Nie zasługuję na ciebie. - Nie, nie, mój kochany! To ja nie zasługuję na ciebie! Przywarli do siebie i trwali w uścisku, szeptali słowa czułości. Lady Westin, wyraźnie uspokojona, pogłaskała córkę po głowie i dyskretnie wycofała się ku wyjściu, gestem wzywając za sobą hrabinę. - Za to my zasłużyłyśmy na kieliszeczek czegoś mocniejszego - oznajmiła półgłosem, kiedy obie stały już w korytarzu. - Jakich czarnoksięskich sztuczek użyłaś, żeby dotrzeć do tego wielkiego, upartego gamonia? - Po prostu powiedziałam mu, że jedna z dziewcząt przyznała się do napisania tego anonimu... Powodowana szaleńczą zazdrością, bo zadurzyła się w nim po same uszy. Lady Westin parsknęła śmiechem i otworzyła drzwi do bawialni. - Oczywiście. Wystarczy odwołać się do męskiej próżności. Że też sama na to nie wpadłam... - Ty też masz się czym pochwalić, Violet. Jak zdołałaś nakłonić Marthę, by go przyjęła? - Wyjaśniłam, że jeśli tego nie zrobi, to już nigdy nie odzyska reputacji, albowiem Peter, jak każdy wzgardzony mężczyzna, nie dochowa dyskrecji i niebawem wszyscy się dowiedzą o oskarżeniach z anonimu. - Hm... Jemu schlebiamy, ją straszymy. Nie sądzę, by to było szczególnie sprawiedliwe podejście. - Istotnie - przyznała lady Westin z przygnębieniem. - Muszę powiedzieć, że kiedy zapisywałam Marthę do twojej szkoły, miałam ci- 21

cha nadzieję, iż wywrzesz na nią większy wpływ, niż to się stało. Nadzieję?! Na litość boską, Violet, większość matron z socjety przeżegnałaby się ze zgrozą na wieść o tym, iż ktoś taki jak ja macza pałce w edukacji przyzwoitych angiełskich panienek. - Większość matron z socjety to idiotki. Wychowują dziewczynki na bezmózgie ślicznotki, a potem się dziwią, że ich latorośle są nieszczęśliwe w małżeństwie. Zapewniam cię solennie, że gdyby Evelyn przypadkiem nie wymknęła się uwaga, że jesteś jej cichą wspólniczką, nigdy bym do was swojej Marthy nie zapisała. Czego się napijesz? Sherry? A może wolisz maderę? - Kapkę whisky, jeśliś tak miła. Lady Westin spojrzała na nią z udanym zgorszeniem. - Whisky...? Dla damy...? - Nie dworuj sobie ze mnie, Violet. Wszyscy mieliśmy dzisiaj wyjątkowo ciężki dzień - odparła hrabina, po czym zwróciła na panią domu poważne, zatroskane spojrzenie. - Dużo brakowało, żeby...? - Raczej nie. Jeszcze łyk czy dwa, jak zawyrokował doktor Fennerly, i byłoby po niej. - Napiszę podręcznik o tym, jak postępować, by dramatyczne wydarzenia nie przeradzały się w najprawdziwsze tragedie, i zrobię z tego nowy przedmiot wykładowy. Lady Westin zakrztusiła się winem. - Christiane, jesteś niepoprawna! - zawołała, kiedy przestała się śmiać. - Tylko odpowiedz mi na jedno pytanie, tak z ręką na sercu. Czy oni będą ze sobą szczęśliwi? - Och, nie widzę powodów, by miało się stać inaczej. Nie sposób wątpić, że łączy ich szczere uczucie. Znają się od najmłodszych lat, toteż można chyba zakładać, że wystarczająco dużo wiedzą o sobie nawzajem. Ale sądziłam, że go lubisz...? - Wprawdzie to nie ma nic do rzeczy, ale owszem, lubię tego chłopaka. Nie uważam, żeby był szczególnie porywający, pełen życia czy inteligentny... - Co zapewne czyni z niego - przerwała jej Christiane z uśmiechem - typowego brytyjskiego lorda. Niemniej jednak to najlepsza partia sezonu. I tylko jedno napawa mnie jakimś optymizmem. Pewność, że Martha nie jest zauroczona jego pieniędzmi i tytułem. Ona szczerze tego gamonia kocha. Zawsze go kochała. Miała zaledwie sześć lat, 22

kiedy usłyszałam od niej po raz pierwszy, że kiedyś wyjdzie za niego i mąż. A później, kiedy zaczęli napomykać o dacie ślubu, pomyslalam że może pobyt u ciebie, w gronie rówieśniczek, poszerzy jej horyzonty. - Lady Westin ze smutkiem zapatrzyła się w swój kieliszek - Jestem przekonana, że stworzą udane, szczęśliwe stadło - zapewniła hrabina łagodnie. - Od moich dziewcząt słyszałam, ze z Marthą właściwie nie było rozmowy, wciąż tylko Peter i Peter. - Ależ dokładnie o to mi chodzi - jęknęła pani domu. - Przecież życie nie sprowadza się do znalezienia sobie męża, prawda? A te głupie dzisiejsze dziewczyny nie myślą chyba o niczym innym. Podnieś mnie na duchu, Christiane. Powiedz, że masz i takie wychowanki, które chcą coś w życiu osiągnąć, a nie tylko rodzić dzieci i kupować biżuterię. Hrabina mrugnęła figlarnie. - Mam, mam. Tylko nikomu ani słowa, bo wszyscy zabiorą od nas swoje latorośle. - Cieszę się. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. I chwała Panu za to. - Lady Westin dopiła wino, po czym zakołysała pustym kieliszkiem. - Dasz się skusić na powtórkę? - Niestety, czas na mnie najwyższy. Autorka tego „anonimu" wciąż jeszcze nie doczekała się należytej kary. - Nie mów, że już chcesz uciekać! - zmartwiła się lady Westin. - Tak się cieszyłam na myśl, że spędzimy razem trochę czasu, może zaszalejemy na mieście... - Zapominasz, Violet, że ja w dalszym ciągu nie mogę się pokazać w towarzystwie. - Phi! Z powodu tamtego niepoważnego skandaliku sprzed lat...? Przecież wiadomo, że to były wierutne kłamstwa. Ale jednego nie pojmuję: nie masz nic przeciwko kształceniu dzieci tych, którzy obeszli się z tobą w tak okrutny sposób? - Odpowiem ci słowami, które często powtarzam Evelyn. Mogę jedynie dziękować losowi za ten, jak się wyraziłaś, „niepoważny skandalik". To prawda, że gdyby lord Weatherston nie rozpowiadał na prawo i lewo, że zrobił ze mną, co chciał, nie straciłabym dobrego imienia i nie tułałabym się po Francji i Włoszech. Ale też nie otworzyłby się przede mną cały szereg możliwości, z których dane mi było skorzystać. Lady Westin roześmiała się pogodnie. 23

- Ide o zaklad, ze Kent wydaje ci się straszliwie spokojne, tobie, ktora prowadziłaś kasyno w Paryżu i poślubiłaś najbogatszego czlowieka w całych Włoszech? - Przeciwnie, Violet - odrzekła hrabina z westchnieniem. - Jak tego dowodzą ostatnie dni, kiedy człowiek ma pod opieką stadko młodych panien, nader rzadko może się cieszyć bodaj chwilą spokoju. - Odstawiła niską szklankę. - Kryzys zażegnany, toteż mogę już wracać. Rozkoszuj się swym tryumfem, Violet. Wypraw córce wspaniałe wesele. - Nie mów mi, że nie przyjdziesz, Christiane! - Nie odważę się, bardzo mi przykro. - Hrabina ucałowała przyjaciółkę w czoło. - Jesteś niebywale wyrozumiałą kobietą, chérie, lecz gwarantuję ci, że gdyby którakolwiek z matek dowiedziała się o moim udziale w pensji pani Treadwell, nasz eksperyment, by uczyć dziewczęta samodzielnego myślenia, skończyłby się w mgnieniu oka. - Co samo w sobie dowodzi, jak ważne jest, by trwał. Nie będę cię namawiała. Do dzieła, Christiane! Nim minęło pół godziny, hrabina d'Oliveri siedziała już w powozie, który przemierzał mroczniejące ulice Londynu. Na ulicach panował potworny ścisk; zapewne regent wypuścił się na miasto, pomyślała sennie, gdy Stains zjechał na krawężnik, by przepuścić sznur spieszących w przeciwnym kierunku karoc i bryczek. Apatycznie wyjrzała przez okno i zatrzymała wzrok na jasno oświetlonym frontonie budynku. Szczęknęły drzwi i w środku znikło trzech wyelegantowanych dżentelmenów. Sekundę później w ich ślady poszła równie frymuśnie odziana czwórka; także sami mężczyźni. Hrabina ożywiła się; natychmiast rozpoznała kasyno. Ktoś znowu zbliżał się do wejścia: samotna postać, wysoka, smukła, acz szeroka w ramionach, okazała się mężczyzną w wieczorowej pelerynie, kruczoczarnej jak jego gładko uczesane i związane w kucyk włosy. Na głowie miał wytworny cylinder. Christiane otworzyła szerzej oczy i przycisnęła twarz do szyby. W sposobie, na jaki ów człowiek się nosił, było coś dziwnie znajomego, swoista urokliwa nonszalancja. -No, nareszcie. Jedziemy dalej - rzucił Stains ze zmęczeniem w głosie, gdy obok przetoczył się ostatni powóz z kolumnady. Uniósł lejce i cmoknął na konie, które zamiast ruszyć, zarżały 24

niespokojnie, nienawykłe do tłumów i mnóstwa świateł. Potem świsnął bat i poczłapały przed siebie, podzwaniajac uprzeza.Christiane obejrzała się raptownie: drzwi kasyna były otwarte, czarnowłosy mężczyzna stał w progu. W tej samej chwili ponad turkotem kół, szczękiem uprzęży i setkami odgłosów miasta, zlewających się w jeden nieustanny szum podobny do ćwierkania tysięcy świerszczy, usłyszała coś, co zaparło jej dech w piersi., Mężczyzna w pelerynie śmiał się głośno; był to śmiech, który Christiane w skrytośei ducha uważała za najpiękniejszy na świecie. Śmiech Alaina Montclaira. - Stój, Stains! - krzyknęła tak rozpaczliwie, że stangret w popłochu targnął za lejce. - Co jest? Co się stało? - Nic, nic - uspokoiła go, mocując się z drzwiczkami. - Po prostu muszę się tu na chwilę zatrzymać. Wjedź w tamtą alejkę i czekaj na mnie. - Tutaj? - zgorszył się Stains. - Jak słowo daję, jaśnie pani! Jaśnie pani nie wie, co to za lokal? Jak to nie szulernia, to ja jestem dzika kaczka. - Owszem, wiem - żachnęła się hrabina. - Ale bądź łaskaw nie dzielić się swoimi obserwacjami z panią Treadwell. Zresztą nie ma o czym mówić. Chcę zamienić słowo z serdecznym znajomym, z którym nie widziałam się od lat. - Jaśnie pani chyba nie zamierza tam wejść?! - Poczciwy stangret był zbulwersowany. - Oczywiście, że zamierzam. Nie widzę żadnych przeszkód. Czekaj w tamtej alejce, Stains. To nie potrwa długo. - Wysiadła, ze smętną miną przyjrzała się swojej wygniecionej spódnicy i poprawiła zakurzony kapelusik. Jak pensjonarka, pomyślała ze wstydem, po czym śmiało podeszła do drzwi i zastukała mosiężną kołatką, świadoma, że Stains wybałusza na nią oczy. Drzwi otworzył szwajcar w liberii. Uśmiechał się uprzejmie, lecz uśmiech spełzł mu z twarzy w chwili, gdy stwierdził, iż patrzy na kobietę. - Pomyłka - stwierdził sucho i zatrzasnął Christiane drzwi przed nosem. Christiane zakołatała ponownie. Tym razem szwajcar już się nie uśmiechał. 18

- Poszła stąd, i to Jul! Nie trzeba tu takich jak ty - syknął. Christiane parsknęła śmiechem, najpierw jednak przezornie oparła na framudze drzwi dłoń obleczoną w elegancką rękawiczkę. -Pochlebiasz mi - oznajmiła z rozbawieniem. - Nikt nie wziął mnie za córę Koryntu od dobrych piętnastu lat. Odźwierny przyjrzał się jej uważniej zza niedomkniętych drzwi. - Z Całym szacunkiem, pani, ale musiałaś pomylić adres. To klub dla dżentelmenów. - A mnie chodzi właśnie o dżentelmena. Wycofał się do środka, urażony i zgorszony jej odpowiedzią. - To przyzwoity lokal! Nie takiego rodzaju, jaki masz pani na mytlil - Młody człowiek - zniecierpliwiła się hrabina, skinieniem głowy wskazując korytarz za plecami szwajcara. - Ten, który przed chwilą tu wszedł. Monsieur Alain Montclair. To jego szukam. - Na karcie wizytowej widniało nazwisko... - Mniejsza o to, jakie. I wstydź się pan swoich lubieżnych myśli, bo chcę tylko z nim porozmawiać. To mój dawny, serdeczny znajomy. - Panie nie mają tu wstępu - oznajmił chłodno. - Ejże, mój dobry człowieku. - Christiane spojrzała na niego z dobrodusznym uśmiechem. - Nie chcesz mi chyba wmawiać, że w środku nie ma kobiet. - Zerknęła ponad jego ramieniem; starała się na wyczucie oszacować liczbę gości. - Podejrzewam, że przy samych stolikach jest ich ze dwa tuziny. I kolejny tuzin w pomieszczeniach na zapleczu. W specjalnych pokojach. Szwajcar wytrzeszczył na nią oczy. - Ale skąd to wiesz, pani? Christiane sięgnęła do torebki po swój bilet wizytowy. - Czy przynajmniej przekażesz mu to i spytasz czy chciałby się ze mną zobaczyć? - Nieoczekiwanie tknęła ją pewna myśl, w pełni skrystalizowana: w osobie Alaina Montclaira los składał jej w ręce idealne narzędzie zemsty na Katherine Devereaux. Odźwierny ujął w dwa palce ozdobny bilecik z wytłaczanego papieru, spojrzał w głąb lokalu, po czym zatrzymał wzrok na twarzy Christiane. - Zechce pani chwilę zaczekać... - rzucił i drzwi znowu się zatrzasnęły. 26

Christiane czekała z niezmąconym spokojem, dopóki drzwi nie otwarły się na oścież i nie stanął w nich nieprzyzwoicie przystojny młody człowiek. Doskoczył do niej, porwał ją w ramiona i wykręcił młynka. - Christiane! - wykrzyknął z radością; głos miał równie uroki liwy jak śmiech. - To ty? To naprawdę ty? - Jeśli to nie ja - zauważyła sucho - to właśnie obściskujesz nieznajomą. - Oczywiście, że to ty! - Odsunął przyjaciółkę na odległość ramienia, nie odrywając od niej płomiennego wzroku, Christiane zaś zarumieniła się po same uszy. - Mój Boże. Pięknie wyglądasz. W ostatniej chwili ugryzła Się w język, by nie odpowiedzieć: „Ty też". Mężczyźni, z którymi wiązała się podczas dobrowolnego wygnania z ojczyzny - pierwszy, generał Jean-Baptiste Vo-uillard, oraz drugi, hrabia d'Oliveri - byli czarujący, błyskotliwi, oczytani i porywający. Ale nie byli piękni - nie tak jak Alain Montclair. Alain miał zachwycające kruczoczarne włosy, które kręciły się lekko nad wysokim czołem, wydatne kości policzkowe oraz długie' rzęsy, za którymi kryły się oczy tak intensywnie lazurowej barwy, iż wydawała się ona wręcz nienaturalna. Jego usta były kształtne i pełniejsze od warg kurtyzany. Na mocno zarysowanym podbródku kładł się cień zarostu - kiedy Christiane poznała Alaina, był jeszcze nieopierzonym młokosem, lecz już wtedy wyróżniał się z tłumu, już wtedy należał do mężczyzn, którym kobiety nie są zdolne się oprzeć. Ramiona pod świetnie skrojonym surdutem i oślepiająco białą koszulą były szerokie, choć nie plebejskie, biodra zadziwiająco szczupłe. Nienagannie uszyte bryczesy, które leżały na nim jak ulał, tak ściśle opinały jego... Christiane z popłochem przywołała się do porządku. - Zechciałbyś za mnie poręczyć, Alainie? Ten jegomość jest taki podejrzliwy... - poprosiła i skinieniem głowy wskazała odźwiernego. - Czyś ty kiep, mój panie, że robisz wstręty hrabinie d'Oliveri? - spytał go Alain z taką wyższością w głosie, że Christiane omal się nie zaśmiała. - Nie ma jej na liście - tłumaczył się szwajcar bezradnie. - Hrabina zawsze jest na liście. Na każdej liście - pouczył go 20

Alain, wprowadzając przyjaciółkę do środka, po czym dodał na odchodnym: - Zapamiętaj to sobie. - Za... zapamiętam - wyjąkał odźwierny przepraszającym tonem. - Czekaj na mnie! - zawołała hrabina, spoglądając w kierunku Stalrua. - O, nie! - zaprotestował Alain; także się obejrzał i machnął ręka jakby przeganiał natrętnego owada. - Zamierzam ją tu zatrzymać na zawsze! - Masz na mnie czekać, Stains! - ucięła dyskusję hrabina i pozwoliła, by Alain powiódł ją korytarzem. - Zawsze popsujesz zabawę - rzekł Alain z wyrzutem, kiedy wchodzili na salę. - Jak możesz uciekać, skoro dopiero co cię odzyskałem? Czego się napijesz? Nie, nawet nie będę pytał. Dom Perignon - rzucił pod adresem mijającego go kelnera. - Całą butelkę. Kelner się zawahał. - Pani Fourtenay mówiła, że pański rachunek... - Chrzanić mój rachunek! Nie wiesz, kto to? Hrabina d'01iveri! Kelner zmierzył ją taksującym spojrzeniem, Christiane zaś przybrała najbardziej arystokratyczną minę, na jaką ją było stać -a było ją stać na doprawdy niemało. Po chwili kelner skłonił się uprzejmie. - Wedle życzenia, sir - odparł i oddalił się szybko. - Cóż, Alainie - odezwała się Christiane. - Choć tyle pożytku z mojej wizyty, że będziesz miał przedłużony kredyt. - Ot, przejściowe trudności, nic więcej - odparł Montclair, przedzierając się przez labirynt stolików. - Czy wiesz, że Anglia to ostatnie miejsce-na ziemi, w którym spodziewałabym się na ciebie natknąć? Doskonale się orientuję, jakimi uczuciami darzysz moich rodaków. - Uznałem, iż we Francji chwilowo jest nazbyt... gorąco jak na mój gust - wyjaśnił z czarującym uśmiechem. - Jakże to możliwe? Kiedy się ostatnio widzieliśmy, cały Paryż wnosił toasty na twoją cześć! - Wynikła nie najprzyjemniejsza sytuacja w związku z pewną młodą damą. - Alain poczekał, aż Christiane usiądzie, i opadł na sąsiednie krzesło. - Ktoś, kogo znam? - spytała. - Możliwe. - Przekrzywił głowę. - Niejaka Mimi Boule. 28

- Co? - Christiane szeroko otworzyła oczy. - Siostra Jacqu- esa Boule? - Ta sama. - O ile pamięć mnie nie myli, to było takie niewysokie, garbate stworzenie? - Było i jest. Ale z wyjątkowo zasobną szkatułą na biżuterię. - I bratem, który poprzysiągł sobie dopilnować, by ta biedaczka zmarła w staropanieństwie, dzięki czemu ta biżuteria jemu przypadnie w udziale. Czyś ty rozum postradał, Alainie? Boule obraca się w najwyższych sferach, brata z kamarylą Napoleona: - Kolejny powód, by pokazać la petite Mimi, jak wygląda piekło. -Trudno o lepszego przewodnika w tamte strony... może z wyjątkiem Dantego - odparła hrabina z uśmiechem. - Zatem wypadłeś z łask Francuzów... - Nie trzeba wiele, by wypaść z łask reżimu - stwierdził Alain Montclair głucho. - Nie. Wierzę ci na słowo. - Umilkła na widok kelnera. - Mimo to był z ciebie taki obiecujący młody... - Dlaczego „był"? Jest - poprawił Alain z cieniem urazy. - Ale, ale... - urwał, po czym odezwał się zupełnie innym tonem: - O ile dobrze pamiętam, kiedy się rozstawaliśmy, byłem ci winien trzydzieści tysięcy franków. - Och, Alain, Alain. Właśnie to czyni z ciebie takiego czarującego łotra. Nikt prócz ciebie nie poruszyłby kwestii długów sam z siebie. Montclair spojrzał na nią z uśmiechem, który zapierał dech w piersi. - Musi być dla ciebie najzupełniej jasne, że nie dysponuję taką sumą. - A dla ciebie, że jej nie potrzebuję. - Skoro tak, to na zdrowie, jak się u was w Anglii mawia! -uniósł kieliszek do toastu. - Na zdrowie! - Hrabina skosztowała szampana, a przy okazji rozejrzała się dyskretnie. Przybytku, w którym się znajdowali, nie sposób nazwać lokalem pierwszej klasy; żyrandole pokrywała warstwa kurzu, kobiety siedzące na kolanach graczy albo uczepione ich ramion wyglądały na zaszczute i głodne. - A któż to taki, ta pani Fourtenay? 22

- Jedna z dawnych zabawek waszego regenta. Daleko ją zaprowadziły umizgi do tego, odrażającego kmiotka, nie sądzisz? - Bądzze oetrożny, Alainie - upomniała go Christiane cicho. -Znam takich, którzy trafili do więzienia, choć wypowiadali się znacznie bardziej oględnie. - Z pewnością nie w twojej obecności. Ale mniejsza z tym. -Przeczesał palcami włosy i uśmiechnął się szeroko - Zboczyliśmy z, tematu. W miarę swoich skromnych możliwości służę pani Fouitenay pomocą. To niemądre stworzenie najwyraźniej sobie ubrdało, że moja obecność nadaje tej spelunie poloru. - Rzeczywiście niemądre stworzenie. Alain zaśmiał się i nachylił ku Christiane. - Skoro nie zamierzasz mnie nękać żądaniami, bym spłacił dług, to czego szukasz w takim podrzędnym lokalu? Rozglądasz się za nowym kochankiem? Roześmiała się mimo woli. - Alain, ty niepoprawny łotrze! - Noszę ten tytuł zasłużenie i z dumą. Wracając do pani Four-tenay, pozwolę sobie zaznaczyć, że to wdowa. Nie uwierzysz, ale wyrosłem z uwodzenia dziewic. - Szkoda. Uniósł głowę i zastygł w bezruchu. . - Co proszę...? - Powiedziałam: „szkoda". Dokładnie taką misję chciałam ci zlecić. Podejrzliwie zerknął na swój kieliszek, odstawił go ze zdegustowaną miną i odchylił się w krześle. - Sporo dziś wypiłem, Christiane. Zapewne więcej, niż powinienem. Zdawało mi się przed chwilą, że mówisz, że twoim życzeniem byłoby, żebym uwiódł jakąś dziewicę. - „Uwiódł" to chyba zbyt mocne słowo - zastanowiła się hrabina uczciwie. - Powiedzmy, wpadł jej w oko. -Jej, czyli komu? - Pewnej młodej damie. Jednej z moich uczennic. - Twojej uczennicy? - Spojrzał na nią, unosząc brwi. - To musi być co najmniej nietuzinkowa szkoła. - Pochlebiam sobie, że tak. - Gdzie się mieści? We Florencji? 30

- Och, nie, skądże. Jak żółw morski na stare lata pawrocilam do miejsca mych narodzin. - Mów dalej - poprosił zaintrygowany, opierając się łokciami o blat stołu. Christiane opowiedziała mu pokrótce o swojej roli oraz rolipani Treadwell we wspólnie założonej pensji. Następnie szczegółowo opisała postępek Katherine - naturalnie nie wymieniając wychowanki z nazwiska - jej sytuację życiową oraz usposobienie. Alain słuchał Christiane z na poły przymkniętymi oczami. Kiedy skończyła, zaczął kiwać się na krześle, dopił swojego szampana, po czym ponownie napełnił oba kieliszki. - Jaka w tym korzyść dla mnie? - spytał. - Świadomość, że stałeś się posłannikiem opatrzności i dzięki tobie pewna młoda dama zazna w przyszłości szczęścia, które inaczej nie byłoby jej dane. Milczał chwilę, a potem się- roześmiał. - A oprócz tego? - To jedyna córka diuka. Bogatego jak Krezus. Alain zastanowił się szybko. - Nie. - Nie? - powtórzyła hrabina z rozczarowaniem w głosie. - Bardzo mi przykro. Rzecz w tym, że ja po prostu nie trawię Anglików. - Ja jestem Angielką - przypomniała. - A także wyjątkiem potwierdzającym regułę. Mon Dieu, pomyśl, jak cię ten kraj potraktował! Nieledwie wyklął cię, wydał na pastwę występnych Francuzów... - Cały ty. Masz brzydki zwyczaj szufladkowania całych nacji. - Być może - odparł lekceważąco. - Ale fakt faktem, Że oprócz ciebie wszystkie Angielki, które dotąd poznałem, były beznadziejnie ugrzecznione. Blade, afektowane panienki płaskie jak deska. - Ta nie jest płaska jak deska. Powiedziałabym wręcz, że zdecydowanie ma czym oddychać. Większość zgodziłaby się ze mną, że to prześliczna dziewczyna. - Większość twoich rodaków - podkreślił z ironiczną miną, po czym zamknął oczy. - Niech to sobie wyobrażę. Tak... zupełnie, jakbym ją widział. Złotowłosa, oczywiście. Niebieskooka. 24

Orli nosek Porcelanowa cera. Usta jak pączek róży. - Nieznacznie rozchylił powieki. - Zgadłeil - ucieszyła się hrabina. - Przykro mi. Nie w moim typie. Ponadto podejrzewam, że byłoby przy tym masę zachodu, a jak sama doskonale wiesz, jestem organicznie niezdolny do wysiłku. - Alain! - wykrzyknęła hrabina. - Przy niewinnej Angielce? Przecież W dwa tygodnie rozkochałbyś ją w sobie, nie kiwnąwszy nawet palcem! - Za to najpewniej byłbym zmuszony pokiwać czymś innym. -Błysnął zębami w szelmowskim uśmiechu i znacząco zerknął na swoje bryczesy. Christiane parsknęła śmiechem, lecz niemal natychmiast spoważniała. - Sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy. - Skrzywiła się z niesmakiem. - Żeby powierzyć tę misję akurat tobie...? Piękna, młoda dziewczyna, w dodatku przyszła diuszesa, nie spojrzałaby na ciebie dwa razy. Szybko się przekonała, iż obrała dobrą strategię. - Spojrzałaby, o ile ja bym tego chciał. Gdybym nie miał obecnie multum innych spraw do załatwienia... - Nie sądzę, by kwoty, jakie możesz wygrać w spelunkach takich jak ta, umywały się do zawartości kufrów ojca tej dziewczyny. - Aha! Przecież nie chcesz, żebym ją uwiódł - zauważył Alain przytomnie - a tym bardziej poślubił. Zatem zapytam raz jeszcze: co ja będę z tego miał? Hrabina machnęła ręką. - Przypuszczam, że odwoływanie się do szlachetniejszej strony twojej natury nic nie da...? - Nic a nic - odparł wesoło. Nagle za plecami Christiane szczęknęły drzwi, a spojrzenie Ałaina błyskawicznie zwróciło się ku niewidocznemu dla niej wejściu do głównej sali. Kiedy się obejrzała, zobaczyła kobietę w gęstej woalce; spod rozpiętego futra, narzuconego na ramiona nieznajomej, wyzierała piękna suknia z brokatu. Alain zerwał się z krzesła. - Czas na mnie, Christiane. Miałem szczęście umówić się na małe tête-à-tête z pewną młodą mężatką, którą pragnę bliżej poznać. - Ucałował dłoń hrabiny. - Cudownie było cię znowu zobaczyć. Żałuję, że nie okazałem się bardziej pomocny. 25