Hannah Howell
MIÓD
1
Francja, wiosna, 1458
Dlaczego ją tutaj przyprowadziłeś?
Mocarny sir Bearnard uniósł muskularną rękę, chwycił omdlałą dziewczynę
mocniej i ostrożnie zerknął na swego suzerena, sir Charlesa DeVeau.
- Schwytałem ją podczas napadu - odpowiedział.
- Nie wysyłałem was przeciwko Lucettom po to, żebyście łapali kobiety. Tu, w
majątku, kreci się dość niewiast chętnych do zaspokojenia potrzeb każdego
mężczyzny.
- Zrobiliśmy wszystko, co nam nakazałeś, panie. Ale napotkałem tę kobietę, gdy
opuszczaliśmy już płonące ruiny twierdzy Lucettów, i pomyślałem, że mogę nią
spłacić dług.
- Jaki dług?- Sir Charles potarł brodę długimi upierścienionymi palcami lewej
ręki, usiłując przyjrzeć się dokładniej brance sir Bearnarda.
- Chodzi mi o przegraną w zakładzie z sir Cameronem MacAlpinem. - Sir
Bearnard skrzywił się, słysząc cichy śmiech.
- Po pierwsze, ta dziewka to jeszcze prawie dziecko, w dodatku brudne i
posiniaczone, a po drugie chyba zapomniałeś,że nasz potężny szkocki rycerz
złożył śluby czystości.
- Zauważyłem, że nie zadaje się z kobietami, chociaż sporo ich się przy nim
kręci.
- Cóż, rób, jak uważasz, ale na pewno się przekonasz, że sir Cameron wolałby
pieniądze.
- Może, jeśli ofiaruję mu obie kobiety...
- Obie? Przecież widzę tylko jedną.
- Druga jest jeszcze mniejsza, zupełne dziecko. Zabrał ją sir Renford, bo
upodobał sobie takie delikatniutkie.
Sir Charles wzruszył ramionami.
- Idź, próbuj szczęścia. Ten człowiek wkrótce nas opuści. Może będzie podatny
na jakieś targi, może nawet wiedzieć, jak zamienić taką dziewkę na pieniądze.
Tylko pamiętaj, jeśli będą z nią kłopoty, ty za to zapłacisz.
Avery poczuła, że jej ciemięzca skłania się lekko. Skręcało ją z wściekłości, toteż
z trudem przychodziło jej udawanie bezwładnej, gdy sir Bearnard zakończył
rozmowę z mężczyzną o lodowatym wzroku i skierował się do wyjścia z wielkiej
sieni. Ten brutal dopiero co chciał zniszczyć jej krewniaków i wszystko, co im
drogie, a teraz miał zamiar użyć jej do spłacenia jakiegoś długu.
Nie mogła uwierzyć w to, jak szybko jej urocza wizyta u rodziny matki zmieniła
się w krwawe i tragiczne wydarzenie, ilu jej kuzynów zginęło od mieczy rycerzy
DeVeau? Czy wszystko zniszczyli? I gdzie jest jej kuzynka Gillyanne? Była
jeszcze dzieckiem, miała zaledwie trzynaście lat. Wszystkie te pytania Avery
miała na końcu języka, ale wiedziała, że bydlak, który ją niósł ku jej zgubie, na
żadne z nich nie odpowie.
Sir Bearnard zatrzymał się w końcu przed grubymi drewnianymi drzwiami i
począł w nie walić. Dziewczyna skrzywiła się; z każdym łomotem pulsujący ból
w skroniach stawał się silniejszy. Zaklęła cicho gdy drzwi się otworzyły, i obiła
sobie nogi o futrynę, kiedy mężczyzna wciągał ją do jakiegoś pomieszczenia.
Próbowała coś dostrzec, lecz rozczochrane włosy za słaniały jej widok. Gdy
mężczyzna rzucił ją na owcza skórę przed paleniskiem, nagły upadek oszołomił
ją i tak spotęgował ból głowy, że omal nie zemdlała.
- A co to? - rozległ się głęboki, dźwięczny głos.
- Kobieta.
- To widzę. Ale czemu mi ją przyniosłeś?
- Żeby spłacić dług - wyjaśnił sir Bearnard.
- Nawet gdybym był skłonny do takiej wymiany -głos jego rozmówcy,
mówiącego z francuskim akcentem, był zimny i mocny - nie wydaje się warta
nawet połowy tego, co jesteś mi dłużny.
Avery, usłyszawszy taką obelgę, zagryzła zęby i uznała, że już wystarczająco
długo udawała zemdloną. Odgarnęła włosy z twarzy i omal nie krzyknęła z
wrażenia. Mężczyzna, stojący obok sir Bcarnarda i spoglądający na nią groźnie,
wydawał się olbrzymi i to nie tylko dlatego, że leżała na podłodze u jego stóp i
patrzyła z dołu. Nosił buty z miękkiej jeleniej skóry, a jego długie, zgrabne nogi
opinały brązowe wełniane spodnie. Rozpięta biała, lniana koszula odsłaniała
muskularny brzuch i szeroką, gładką pierś. Cerę miał ciemną, jak wielu
Francuzów, z którymi służył. Avery pomyślała, że przy nim nawet ona
uchodziłaby za bladą. Na ciemnej, szczupłej twarzy nieznajomego nie malował
się nawet ślad zainteresowania ani cień emocji. A jednak to oblicze, okolone
gęstymi kruczoczarnymi włosami, opadającymi w miękkich falach aż na szerokie
ramiona, było niemal piękne. Miał mocno zarysowany podbródek, wystające
kości policzkowe, długi prosty nos i usta, które nawet ona uznała za kuszące,
choć zaciskał je tak, że tworzyły prostą kreskę. Ale najbardziej zwracały uwagę
jego oczy: czarne jak węgiel pod ciemnymi, delikatnie wygiętymi brwiami,
okolone nieprzyzwoicie długimi rzęsami. Nie widziała w życiu tak ciemnych
źrenic i tak twardo spoglądających. Nie wierzyła, te mogłaby w nich dojrzeć
litość. Kiedy mężczyzna zauważył wściekłość branki, jego brwi nieznacznie sie
uniosły.
- Słyszałem, sir Cameronie, że ty i twoi ludzie niedługo nas opuszczacie -
odezwał się sir Bearnard.
- Za dwa dni.
- Obawiam się, że do tego czasu nie zdołam zebrać pieniędzy, które jestem ci
winien.
- Wiec nie powinieneś się był zakładać.
Sir Bearnard spurpurowiał.
- Była to wielka nieostrożność z mojej strony. Ale może coś uda się uzyskać za
tę kobietę. Wykorzystać ją, zażądać okupu albo sprzedać.
- Pojmałeś ją w ataku na Lucettes?
- Oui, tuż za bramą.
- A wiec może być zwykłą wieśniaczką i nikt nie da za nią okupu.
- Non, sir Cameronie, proszę popatrzeć na jej szaty. Wieśniaczki nie chodzą tak
ubrane.
Kiedy sir Cameron schylił się, żeby z bliska przyjrzeć się sukni, Avery okazała
całą wzbierającą w niej wściekłość. Kopnęła, starając się trafić w brodę, ale był
szybszy i chwycił! ją za łydkę. Spódnica i halki zadarły się, odkrywając nogi.
Przerażona dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wreszcie prychnęła z
wściekłością, gdy uniósł spódnicę i zajrzał pod nią.
- Pludry - mruknął. Na jego pięknych wargach pojawiło się coś na kształt
uśmiechu.
Sir Bearnard zdołał zerknąć, nim sir Cameron opuścił suknię.
- Dziwny strój.
- A wiec nie naruszyłeś daru, który próbujesz mi wręczyć -powiedział Cameron.
- Non, przysięgam. Wziąłem ją tylko po to, by spłacić dług wobec ciebie.
Sir Cameron wciąż siedział w kucki i prawą ręką trzymał ją za nogę, a lewą
obmacywał. Avery kipiała z wściekłości; czuła się zupełnie bezradna. Ten
człowiek traktował ją jak konia, którego ma zamiar kupić. Była spięta i
przestraszona nie z powodu urażonej niewinności, ale z obawy przed tym, że
zostanie zdemaskowana. Po chwili długie palce mężczyzny powędrowały wyżej i
natrafiły na nóż w pochwie, przywiązanej do uda. Dziewczyna zaklęła, a on
spojrzał na nią z rozbawieniem. Wpatrywała się w niego z dziką nienawiścią.
- Wierzę ci, sir Bearnardzie - rzekł ar Cameron, przeciągając głoski, po czym
wyjął nóż z pochwy, oswobodził nogę branki i wstał.
- Merde. - Sir Bearnard pokręcił głową. - Nie przyszło mi do głowy, żeby szukać
u niej broni. W końcu to tylko kobieta.
Avery chciała go kopnąć, ale się uchylił, więc szybko poprawiła suknię. Sir
Cameron tymczasem ze skrzywioną twarzą przyglądał się broni. Po chwili
podszedł do niego jakiś młodzieniec, mniej więcej w wieku Avery, osiemnasto-
czy dziewiętnastoletni. Był zupełnie rudy, wysoki i trochę za chudy.
- Cameronie, to jest... - odezwał się chłopak po angielsku, patrząc na sztylet, a
potem szerokimi ze zdumienia oczyma na Avery.
- Wiem o tym, Donaldzie -przerwał mu sirCameron w rym
samym języku.
- Ona ma oczy jak kot - szepnaj młodzieniec wpatrując się w dziewczynę.
- Zaczynam podejrzewać, że jest równie dzika, jak drapieżne koty. -
Cameron spojrzał groźnie w stronę drzwi, w które ktoś zaczął walić. - Stałem się
nagle bardzo pożądanym towarzystwem - mruknął po francusku, zwracając się
do sir Bearnarda.
Bearnardzie, ty tłusty draniu! Wiem, że tam jesteś! -zaryczał ktoś grubym
głosem.
- O, to do ciebie - rzekł sir Cameron. - Dowiedz się lepiej, czego chce ten
człowiek.
- Czy uiściłem swój dług? - spytał sir Bearnard.
- Wciąż rozważam tę sprawę.
Sir Bearnard otworzył drzwi i do pomieszczenia wkroczył potężny mężczyzna o
kasztanowych włosach, ale Avery interesowała tylko drobna i szczupła
dziewczyna, którą za sobą ciągnął.
- Gillyanne! -zawołała i chciała się ruszyć, lecz sir Cameron przytrzymał ją
delikatnie, acz zdecydowanie, opierając obutą stopę o jej pierś.
- Możesz sobie zabrać z powrotem tę małą dziwkę! - ryknął sir Renford i
popchnął Gillyanne w stronę sir Beamarda. — Jest zarażona.
Rzuciwszy okiem na Gillyanne, sir Bearnard odsunął się od niej natychmiast,
wyciągając przed siebie ręce, aby się uchronić przed przypadkowym
zetknięciem. Nie zwracając na nich uwagi, dziewczynka podbiegła do Avery.
Zatrzymała się nagle i pisnęła ze strachu, gdy Cameron wyciągnął miecz i
skierował w jej stronę.
- Zabiłbyś dziecko?! - zawołała Avery, ze strachu o Gillyanne zapominając o
tym, żeby milczeć albo udawać Francuzkę.
- Jest zarażona - odparł Cameron.
Avery popatrzyła na kuzynkę i uśmiechnęła się; na jasnej skórze dziewczynki
widać było czerwone plamy i wysypkę, a oczy miała zaczerwienione i
opuchnięte. - Truskawki? - zapytała małą. - Dał ci truskawki? - Nie -
odpowiedziała Gillyanne. - Miał je w komnacie i kiedy nie patrzył, wrzuciłam
kilka do ust.
Cameron zawahał się na moment, po czym wsunął miecz do pochwy.
- Wiec to była sztuczka. - Zdjął stopę z piersi Avery i skrzywił się, gdy
dziewczynka rzuciła się w jej ramiona. - Oszustwo.
- Więc uznałbyś za bardziej honorowe, gdyby pozwoliła siej zgwałcić tej
francuskiej świni? - Warknęła Avery.
- Przecież to jeszcze dziecko - wyszeptał Donald, patrząc na sir Renforda ze źle
ukrywanym obrzydzeniem.
- One mówią po angielsku - zauważył sir Bearnard, gdy zamknął drzwi za
przeklinającym sir Renfordem.
- Na to wychodzi - odparł sir Cameron. - Może są ze Szkocji.
- Lucettowie mają tam krewną. Hmmm, czy to dobry pomysł, żeby to zarażone
dziecko dotykało tej kobiety?
- Boisz się, te straci na wartości? Nie obawiaj się. To, co dolega tej małej, nie
zagraża nikomu innemu.
- Weźmiesz więc je obie jako zapłatę?
- Chyba nie mara wyboru. Jeśli nie będę miał z nich pożytku, mogę cię przecież
zawsze odnaleźć.
Avery zdziwiła się nieco, gdy sir Beamard zbladł i gwałtownie skinął głową,
mówiąc:
- Niech Bóg cię prowadzi w podróży do domu, sir Cameronie.
- Szkot - szepnęła Gillyanne, kiedy Cameron odprowadzał sir Bearnarda do
drzwi. - Jesteśmy bezpieczne?
- Nie jestem pewna- odparła również szeptem Avery, - Przyjął nas jako spłatę
wygranego zakładu; To nie świadczy o nim zbyt dobrze. Nie wydaje mi się
zupełnie niegroźny. Niepokoi mnie też nazwisko MacAlpin, ale nie potrafię po-
wiedzieć dlaczego. - Drzwi za sir Bearnardem zamknęły się, lecz Avery zdołała
jeszcze spytać, dotykając leciutko policzka kuzynki: - Czy to szybko przejdzie?
- Tak, tylko trochę swędzi.
- Nie odzywaj się. Ja będę z nim rozmawiać - powiedziała Avery, widząc, że sir
Cameron zbliża się do nich.
Ten popatrzył na dwie istoty, które mu właśnie ofiarowano. Całą sprawę handlu
kobietami uznawał za wstrętną, ale już dawno uświadomił sobie, że należy do
wyjątków. Nie miał wiele wspólnego z żołnierzami, z którymi walczył przez
ostatnie trzy lam. On i jego ludzie wyraźnie izolowali się od pozostałych, co
wywoływało wystarczająco dużo problemów, więc tym bardziej nie chciał, aby
na drodze stanęły mu dodatkowe przeszkody. Marzył, by wreszcie dotrzeć do
Szkocji, do domu, i mieć, jeśli Bóg da, trochę spokoju.
Dziewczyna, którą dostał pierwszą, wprawiała go w wielkie zakłopotanie. Była
rozczochrana, brudna i nie miała krzty dziewczęcej przyzwoitości. Nosiła pludry
i miała sztylet przywiązany do zgrabnego uda. Wydawała mu się piękna i in-
trygująca, i to go niepokoiło. Znakomitą większość dwudziestu ośmiu lat życia
zabrało mu zrozumienie, że kobiety, które wzbudzają w nim pożądanie,
sprowadzają same kłopoty, Wcale mu się nie podobało, że ta mała złotooka
kobietka wznieca w nim emocje, które tak umiejętnie kontrolował prawie przez
trzy lata. W ciągu tych długich zimnych lat ani razu nie zachwiał się w swym
postanowieniu celibatu, teraz jednak zaczynał się wahać.
Przypatrując się dokładnie dziewczynie, próbował znaleźć w niej coś, co
tłumaczyłoby jego napięcie i ból, i szybsze pulsowanie krwi w żyłach. Była
filigranowa, sięgałaby mu najwyżej do piersi. I smukła; nie taka dorodna jak
kobiety, którymi interesował się w przeszłości. Miała małe sterczące piersi o
kuszącym kształcie, szczupłą talię i łagodnie zaokrąglone biodra. Wiedział też
dobrze, że ma piękne, smukłe, zdumiewająco długie nogi. Całe jej ciało
wydawało się leciutko pozłacane. Donald miał rację. Miała oczy jak kot. Nie
tylko o bursztynowym kolorze, ale leciutko skośne, co podkreślała ich koci
wygląd. Obramowane były długimi, ciemnymi rzęsami, nad nimi znajdowały się
lekko wygięte brwi, a wszystko to prawie wypełniało niedużą, trójkątną twarz.
Mały, prosty nosek, pełne usta, całość otoczona burzą złotokasztanowych,
przetykanych czerwienią włosów, sięgających do bioder.
Cameron przeczesał palcami włosy, rozmasował karki westchnął. Była to złota
kobieta - od czubka głowy z rozszalałymi włosami po małe, zgrabne stopki.
Nawet gdyby przekonywał sam siebie do upadłego, ze to nieprawda, i tak
musiałby przyznać, że jest rozkoszna. Jeśli ma dochować celibatu, tak jak sobie
przysiągł, będzie musiał trzymać się od niej z daleka, co podczas podróży do
Szkocji mogło się okazać niemożliwe,
- Kim jesteś? - zapytał.
Avery przez moment miała ochotę skłamać, ale stwierdziła, że nie ma to
większego sensu, choćby z tego powodu, że Gillyanne jest za młoda i zbyt
prostolinijna, aby długo kłamać. Jestem Avery Murray z Donncoil. To moja
kuzynka, Gillyanne Murray, córka sir Erica i lady Bethii Murray z Dubhlinn.
Nie rozumiała, czemu jego wyraz twarzy w mgnieniu oka zmienił się; zdumienie
przeszło w złość.
- Cameron, czy to nie był jeden z Murrayów, który... - zaczął Donald.
- Tak, to był Murray -warknął Cameron, chwytając Ayery za szczupłe ramię i
podnosząc ją z podłogi. - Znasz niejakiego sir Pay tona Murraya, panienko?
- To mój brat -odpowiedziała, zastanawiając się, co takiego mógł Payton zrobić,
że tak rozwścieczył tego powieka. Odsunęła się o krok. a gdy w końcu sir
Cameron uśmiechnął się zimno i przerażająco, poczuła w sercu ukłucie strachu.
Może rzeczywiście stary Bearnacd w pełni spłacił swój dług.
- Rodzina moja i Gillyanne zapłaci ci, panie, bardzo dobrze, za bezpieczne
odprowadzenie nas do domu.
- O tak, na pewno zapłacą. Nareszcie los się do mnie uśmiechnął. Jakiś głupiec
daje mi dziewczynę jako okup, a ona okazuje się siostrą tchórzliwego łajdaka,
który zgwałcił moją siostrę.
Avery wpatrywała się w mężczyznę, zdumiona jego obraźli-wymi oskarżeniami,
aż wezbrała w niej wściekłość. Wyzwała go od najgorszych, po czym małą
piąstką walnęła w usta. Zaklął głośno, ale ten nagły atak, na który był kompletnie
nieprzygotowany, sprawił, że zachwiał się, potknął o stołek, stracił równowagę i
upadł, pociągając dziewczynę za sobą. Gdy tylko się na nim znalazła, złapała
garść jego włosów obiema rękami zaczęła uderzać jego głową o podłogę.
Wytrzymała, ile mogła, a gdy uchwyt jego rak na jej nadgarstkach stał się zbyt
bolesny, natychmiast go puściła. Kiedy Cameron odruchowo zaczaj rozcierać
obolałą głowę, Avery natychmiast wykorzystała chwilę wolności. Znów uderzyła
go w twarz, zerwała się na równe nogi i rzuciła się do biegu. Złapał ją za
spódnicę i mocno pociągnął. Upadła i z jej ust wymknęło się przekleństwo.
Szybko obróciła się na plecy i widząc, że mężczyzna chce ją przydusić swym
ciałem, kopnęła go w twarz. Zaklął, ale próbował dalej. Avery wykręcała się,
kopała, waliła go pięściami, żeby tylko nie dać się przygwoździć do podłogi.
Nagle kątem oka zobaczyła jakiś błyskawiczny ruch. a już po chwili Gillyanne
siedziała na plecach napastnika, zaciskając chude rączki wokół jego szyi-Avery
jeszcze raz uderzyła sir Camerona, jej kuzynka zaś starała się odchylić jego
głowę do tyłu.
- Donald! - ryknął sir Cameron. - Zabierz ze mnie to szatańskie dziecko!
Donald szybko ściągnął małą przeklinającą Gillyanne z ple ców Camerona, a ten
jeszcze szybciej przygwoździł do podłogi Avery. Patrzyła na niego z
wściekłością, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że robił, co mógł, żeby jej nie
skrzywdzić. Postanowiła, że tym odkryciem zajmie się później.
- Mój brat nie jest gwałcicielem - rzuciła.
- Moja siostra mówi, że jest - odpowiedział Cameron chłodnym głosem i
trzymając ją jedną ręką za nadgarstki, poderwał na nogi.
- I słuchałeś tego oszczerstwa, gdy służyłeś tym bandyckim świniom, DeVeau?
Sposób, w jaki wypowiedziała to nazwisko, jakby to było najstraszliwsze
przekleństwo, bardzo go zainteresował, ale postanowił odłożyć na później
zaspokojenie ciekawości.
- Kuzyn Iain, który pod moją nieobecność pełni funkcję pana Cairnmoor,
przekazał mi tę wiadomość przez posłańca. Wypełnienie moich zobowiązań tutaj
zajęło mi dwa tygodnie, ale w końcu mogę jechać do domu, by zająć się tą
sprawą.
Nagle Avery przypomniała sobie, gdzie spotkała nazwisko MacAlpin. Widziała
je w ostatnim liście, który dostała z domu. Matka wspominała w nim o „drobnym
nieporozumieniu" miedzy MacAlpinami a Murrayami, które należało wyjaśnić.
Ponieważ matka delikatnie napomknęła, że może obie z Gillyanne chciałyby
zostać dłużej u francuskich kuzynów, Avery w kolejnym liście zapytała, cóż to
za „drobne nieporozumienie". Wtedy nastąpił atak bandy DeVeau. Teraz już
wiedziała i rozumiała, dlaczego matka chciała, aby zostały w gościnie dłużej.
Gwałt popełniony na krewnej szlachcica był poważnym przestępstwem, które
mogło prowadzić do krwawej walki o plamę na honorze, co z kolei zapewne
przywiodłoby do długotrwałej wendety.
-Czy spotkałeś kiedyś mojego brata lub kogoś z mojej rodziny? - spytała.
Spotkałem raz sir Balfoura Murraya przy dworze - odpowiedział Cameron i
zaciągnąwszy dziewczynę na łoże sięgnął po kajdanki, leżące obok na dużej
skrzyni.
Avery patrzyła, jak przypina ją za ręce do grubego drewnianego słupka.
Kajdanki przy łóżku? Masz kłopoty z utrzymaniem na nim panien, co?
Donald wydał dziwny odgłos, a po twarzy Camerona przemknął ciemny
rumieniec. Avery zaczęła się zastanawiać, czy denerwowanie swego oprawcy
było rozsądne.
- Kupiłem je, żeby zabrać do Cairnmoor, bo są mocniejsze, ale też delikatniejsze
od tych, jakich tam używamy - wycedził przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiedział,
dlaczego się tłumaczy przed tą bezczelną dziewczyną.
Wzruszyła ramionami i zaczęła rozważać oskarżenie jej brata o tak poważne
przestępstwo.
- A gdzie to niby mój brat miał popełnić tę ohydną zbrodnię przeciwko twojej
siostrze i twojemu klanowi?
- Na dworze. Iain i moja ciotka zabrali tam siostrę, żeby zaaranżować dla niej
małżeństwo.
- To dlaczego nie rozwikłano tego problemu na miejscu, skoro był tam król i
mógł pomóc?
- Ponieważ dziewczyna nie powiedziała ani słowa, póki nie wrócili z powrotem
do Cairnmoor. Namawiali ją, żeby zaakceptowała związek z sir Malcolmem
Cameronem, ale odmawiała. W końcu przyznała, że nie może poślubić żadnego
mężczyzny, gdyż twój brat odebrał jej cnotę. Jakby tego było mało, sądziła, że
zostawił ją przy nadziei. Iain próbował załatwić sprawę szybko i pokojowo, ale
twój brat nie przyznaje się do winy i odmawia poślubienia mojej siostry.
- Z pewnością nie poznałeś mojego kuzyna Paytona - wtrą-
cila się Gillyanne. - On nie musi niczego dziewczynom zabierać na siłę.
- Otóż to. Dlaczego mężczyzna miałby się kłopotać i silą zdobywać to, co samo
do niego przychodzi, często i chętnie?
- Tak? A dlaczegóż to dziewczyna miałaby się sama pohańbić takim
kłamstwem?
- Tego nie wiem. Nie znam twojej siostry.
- A ja myślę, że jesteś zaślepiona, jeśli idzie o twego brata. - Cameron schwycił
Gillyanne za rękę i ruszył ku drzwiom.
- Dokąd zabierasz moją kuzynkę? - Avery odruchowo zerwała się, żeby iść za
nim, i zaklęła, kiedy powstrzymały ją kajdanki na przegubach rąk.
- Zabieram ją, żeby się umyła. Chodź z nami, Donaldzie. Przyślę do ciebie kogoś
z wodą, żebyś ty tez się umyła, i z czystą suknią- zwrócił się do Avery, patrząc
na nią pogardliwie.
- Jak mogę się wykąpać i przebrać, skoro jestem przywiązana?
- Wydajesz się bystrą panną, na pewno coś wymyślisz.
2
Gdy tylko wyszły służki, które pomagały jej się wykąpać i przebrać, Avery
oglądała swoją nową suknię. Była to cudna ciemnoniebieska szata. Avery
zastanawiała się, skąd ten prostak Cameron wziął coś tak ładnego. Może kupił
dla jakiejś kochanki lub krewniaczki?
Spoglądając na ciężkie kajdanki wokół przegubów, raz jeszcze spróbowała się
uwolnić, ale ostre brzegi otarły jej naskórek. Łańcuch przymocowany z jednej
strony do nadgarstka, a z drugiej do kolumienki przy baldachimie, nie miał nawet
długości łoża, więc miała naprawdę niewiele swobody. Uśmiechnęła się
złośliwie. Był wystarczająco długi, aby mogła go owinąć wokół szyi tego
czarnookiego łajdaka. Kiedy jej prześladowca wszedł do komnaty, Avery
gładziła delikatnie ogniwa łańcucha, wyobrażając sobie, jak Cameronowi
zsinieje twarz, gdy zaciśnie mu go na gardle. Wiedziała, ze własna
krwiożerczość powinna ją przerażać, ale była na to zbyt wściekła.
- Gdzie jest Gillyanne? - spytała ostro, kiedy ani kuzynka, ani młody giermek nie
powrócili z sir Cameronem.
- Zostawiłem je z kobietami - odparł, zrzucił nakolanniki i podszedł do stołu, na
którym stała duża miednica z wodą.
- Jakimi kobietami?
- Jest kilka kobiet, które podróżują z moimi ludźmi
- Żołnierskie dziwki? Zostawiłeś moją kuzynkę z żołnierskimi dziwkami?
- To nie są dziwki. Dwie z nich to żony, a pozostałe dwie niedługo nimi będą.
- A ja chcę, żeby była ze mną.
- Obawiam się, że nie spełnię tej prośby.
Avery patrzyła, jak mężczyzna się myje, i żałowała, że łańcuch nie jest
dostatecznie długi, żeby podciągnąć się bliżej i go kopnąć. Jego głos brzmiał
właściwie milutko, jakby żałował, że musi odmówić, ale przez tę fałszywą
uprzejmość przebijała złośliwa nuta. Nie przypuszczała, że spotka kiedyś kogoś,
komu tak bardzo będzie chciała zrobić krzywdę.
- Będzie się bała i martwiła o mnie.
Gdy się wycierał, widziała z jego spojrzenia, że nie udało jej się wzbudzić w nim
współczucia dla tego dziecka.
- Kobiety o nią zadbają. Były zachwycone, że ją do nich przyprowadzono.
Cameron obserwował dokładnie brankę, siadając na skraju łoża i ściągając buty.
Nie ulegało wątpliwości, że jest wściekła. Złoto w jej oczach roztapiało się w
gorącu tej wściekłości. Małe dłonie o długich palcach zacisnęły się, aż zbielały
kostki. Gdyby miała swój sztylet, poderżnęłaby mu gardło.
Zdmuchnął świece, a potem wyciągnął się na olbrzymim łożu. Z rękami
założonymi pod głowę patrzył, jak dziewczyna stoi wciąż po drugiej stronie łoża.
Kilka świec, które paliły się jeszcze po jego stronie, oświetlało jej postać,
podkreślając otaczającą ją aurę dzikości. Zauważył związaną z boku rozdartą
suknię i prawię się uśmiechnął.
- Chodź do łoża - rozkazał.
- Gdzie? Obok ciebie? Potrząsnęła głową. - Nie, nie ma mowy.
- Dobrze. - Przymknął Oczy. - Stój tu sobie bezradnie przez całą noc. Nie
obchodzi mnie to.
Na słowo „bezradnie" aż warknęła. Gdyby łańcuch był odrobinę dłuższy,
użyłaby go jako maczugi, żeby uderzyć Camerona. Avery upajała się przez
moment tą myślą, po czym westchnęła. Bardzo wątpliwe, by leżał tak spokojnie i
pozwoli | się bić do nieprzytomności.
Najbardziej złościło ją to, że miał rację, nazywając ją bezradną. Miał również
rację, że głupotą byłoby sterczeć tak całą noc, choć szczerze żałowała, że tego
nie zrobi. Powoli usiadła i oparła się plecami o bok łoża. Głowę ułożyła na
materacu; był z pierza i zdziwił ją taki luksus. Zastanawiała się, czy należy do
Camerona, czy też gospodarze, DeVeau, tak się wzbogacili i dogadzają
wynajętym rycerzom. Kusiło ją, żeby wsunąć się na łoże i zagłębić obolałe ciało
w miękkim materacu, ale odsunęła od siebie tę pokusę. Byłoby największą
głupotą położyć się koło nieznanego mężczyzny, który uważał, że ma słuszny żal
do jej rodziny.
Zerknęła na jego ciało, rozciągnięte na posłaniu. Nie powiadomił jej jeszcze, jaką
planuje zemstę, jego zdaniem, niewątpliwie sprawiedliwą. Wierzył, że jej brat
zgwałcił jego siostrę, więc może chce odpłacić w podobny sposób. Jednak nie
dotknął jej nawet, mimo że byli sami i że była skrępowana. Chociaż oskarżenie
rzuciła jego siostra, powinien najpierw się upewnić, że to prawda. Zastanawiała
się, jaką formę przybierze zemsta. Im dłużej jednak go obserwowała, tym mniej
wyglądał na takiego, który zniżyłby się do gwałtu.
- Co masz zamiar mi zrobić? - spytała, nie mogąc dłużej znieść niepewności,
choćby odpowiedź była przerażająca.
Cameron otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej głowa ledwo sięgała poza
krawędź łóżka. Mimo dorosłego wyrazu gniewu na twarzy, wyglądała młodo,
delikatnie i zadziwiająco niewinnie. Jakaś jego część brzydziła się tym, co
planował. Z kolei inna część była pod takim wrażeniem jej urody, że ciągnęło go
do realizacji tego planu. Splatającej się z pożądaniem chęci zemsty ani nie można
było się oprzeć, ani jej ignorować. A poza tym nie miał zamiaru sprawić bólu tej
dziewczynie. Postanowił potraktować ją znacznie delikatniej, niż zrobiłby to kto
inny na jego miejscu.
- Chcę cię uwieść - odpowiedział, nieco dotknięty tym, że wyraz zaciekawienia
na jej twarzy zmienił się w zdumienie.
- Doprawdy? -spytała, przeciągając głoski. -I spodziewasz się, że padnę u twoich
wielkich stóp, bo jesteś taki dzielny i przystojny?
Powstrzymał się z trudem, żeby nie zerknąć na swoje wstrętne Stopy.
- Nie u moich stóp, panienko, i wolałbym, żebyś była rozsądna.
- A ja wolałabym, żebyś sczezł, ale nie możemy mieć wszystkiego, czego
pragniemy.
- Takie okrucieństwo? Taka mała panienka jak ty nie powinna tak szybko
zapowiadać uszkodzenia czyjegoś ciała i morderstwa.
- Dodaj jeszcze okaleczenie, bo i do tego mam pewne ciągoty.
- Widać trzeba cię poskromić. Jesteś zbyt rozbestwiona. Teraz na mnie warczysz
i syczysz, ale niedługo będziesz mruczeć.
- Co za arogancja.
Avery pisnęła ze zdumienia, gdy nagle rzucił się na łańcuch Walczyła zażarcie,
ale udało mu się wciągnąć ją na łóżko Znów spróbowała uderzyć go w twarz,
lecz przygwoździł ją do łoża swoim ciężarem.
- To prawda, kotku. - Omal się nie uśmiechnął.
- Nie jestem takim chucherkiem ani dziwką, żebym uległa twoim zachciankom
po jednym pocałunku i pogłaskaniu. O, nie, zwłaszcza że robisz to tylko dlatego,
żeby pognębić mojego brata.
Avery odkryła, że ten mężczyzna, gdy się uśmiecha, jest stanowczo zbyt
pociągający, nawet z tym aroganckim wyrazem twarzy.
Twój brat mnie zhańbił, i to bardzo nieszlachetnie.
Nawet jeśli Payton zrobił tak, jak twierdzisz, chociaż na pewno tego nie uczynił,
to nie jest twoja hańba. To w ogóle nie jest niczyja hańba, tylko tego drania,
który popełnił ten występek.
- Moja siostra nie jest już cnotliwa...
- A ty?
Avery chciało się śmiać, gdy patrzyła na jego minę.
- To nie to samo - odpowiedział, zastanawiając się, czy jej poglądy nie są równie
dziwne jak uroda.
- I to mówi mężczyzna, który ciężko pracuje na to, żeby skraść dziewczynie
cnotę, a później potępić ją za to, ze ją straciła. Jak tu mówić o hańbie, skoro
szczytem niesprawiedliwości jest to, że jakaś biedna dziewczyna została siłą tej
cnoty pozbawiona.
W tym, co mówiła, było sporo prawdy, ale Camerona bardziej interesował
gniew, przebijający przez te słowa.
- Bardzo się tym emocjonujesz. Ciekawe dlaczego?
- Moja kuzynka została brutalnie pobita i zgwałcona. Sorcha starsza siostra
Gillyanne. Pochwycili ją i inną moją kuzynkę wrogowie jej ojca. Zbili i zgwałcili
biedną Sorchę i chcieli zrobić to samo z kuzynką Elspeth. Na szczęście wuj Erie,
wuj Balfour i mój ojciec zdołali ich powstrzymać. Sorcha zostanie zakonnicą.
Czy sądzisz, ze mój brat, wiedząc o takich okropnościach, mógłby dokonać
czegoś podobnego?
Cameron czuł, że musi się nad tym zastanowić, ale nic nie powiedział.
- To, że ktoś zna jakąś ofiarę przestępstwa, nie musi go powstrzymywać przed
popełnieniem tego samego. Zresztą, może moja siostra trochę przesadziła. Może
to było uwiedzenie, a nie gwałt. Może tylko za późno zawołała „nie!". Teraz nie
ma to znaczenia. Pozbawił moją siostrę cnoty i nie chce ratować jej honoru
poślubiając ją. Więc za karę ja pozbawię niewinności ciebie.
- Jakież to romantyczne - powiedziała z ironią, - Chyba zrobi mi się słabo od
tych twoich słodkich słówek. - Zatrzepotała rzęsami.
Cameron o mało się nie roześmiał, co go samego zdumiało. Nie był
człowiekiem, którego łatwo rozbawić, a przede wszystkim nie powinien się
śmiać z tego, co mówi siostra sir Paytona Murraya. Była tak drobna i delikatna,
że nie chcąc jej zadusić, opierał się na łokciach, a ona próbowała zniszczyć go
słowami, a także rzucała się na niego z pięściami, gdy tylko miała okazję. Uznał
też, patrząc na jej usta, że miałby ochotę ją pocałować.
- Nawet o tym nie myśl - powiedziala, dumna z lodowatego tonu swego głosu, bo
właściwie ona również pragnęła tego pocałunku. - Ale
myślę. - Dotknął ustami jej warg, poczuł obnażone zęby i ostrzegł: - Byłoby to
bardzo nierozsądne, gdybyś mnie ugryzła - Spoczął na niej całym ciężarem,
ujmując jej twarz w dłonie - Mam bowiem zamiar zaspokoić twoją ciekawość.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przywarł wargami do jej ust. Avery nagle
się ucieszyła, że jest tak mocno przygwożdżona dołożą. Niechciała, żeby
wiedział, jak wielka ma ochotę otrzeć się o niego, dotknąć gładkiej śniadej skóry,
poczuć pod palcami szerokie bary i silną pierś. Starała się ukryć swój
przyspieszony oddech i szybkie bicie serca.
Wzmagało się jej pożądanie, wzmagał się też strach. Nie potrafiła tego pojąć.
Ten mężczyzna chciał ją zniesławić, po czym oddać ją rodzinie, by jej hańba
okryła ich wszystkich. Oskarżył i obraził jej brata, zatem całą rodzinę i cały klan.
Był jej zupełnie obcy, przyjął ją tylko jako zapłatę za przegrany zakład. Powinna
odczuwać najwyżej obrzydzenie i strach. Tymczasem wystarczył jeden
pocałunek i cała płonęła. Miała ochotę zerwać z niego skórzaną przepaskę na
biodra, dotykać każdego centymetra jego mocnego ciała, chciała go czuć w
środku z siłą, która wywoływała w łonie ból.
Gdy w końcu uniósł głowę, miała oczy zamknięte. Jej matka zawsze żartowała z
ojca, że może z jego oczu wyczytać wszystkie grzeszne myśli, a ponieważ Avery
też miała takie oczy, obawiała się, że sir Cameron ujrzy w nich namiętność.
- Spójrz na mnie, Avery - zażądał.
Sam był zdziwiony siłą swego pożądania. W Avery Murray nie było nic takiego,
co mogłoby to wywołać. Była zbyt impertynencka, zbyt szczupła, zbyt
wybuchowa. Tłumaczenie, żęto wynik jego długiej wstrzemięźliwości, brzmiało
zdecydowanie fałszywie. Ta dziewczyna poruszała w nim coś bardzo głębokiego
i chciał sprawdzić w jej oczach, czy i ona ma choć w części podobne odczucia.
Wiedział już, że można w nich wszystko wyczytać, dlatego tak się domagał, aby
je otworzyła.
- Otwórz oczy - powtórzył.
- Nie mogę - odparta. - Niedobrze mi z obrzydzenia.
Cameron czułby się głęboko zraniony, gdyby nie fakt, że odezwała się tak
namiętnym głosem. Cóż, jest bardzo uparta. Koniecznie trzeba użyć jakiegoś
fortelu. Uniósł się nieco i odezwał, patrząc w kierunku drzwi.
- Och, Donaldzie, dlaczego przyprowadziłeś tu znów tę panienkę?
- Gillyanne? - szepnęła Avery, ale już otwierając oczy, wiedziała, że dala się
wykołować. - Obrzydliwy, chytry łajdak -mamrotała, gdy trzymał mocno jej
brodę, nie pozwalając odwrócić wzroku.
- Pewnie że tak - zgodził się niemal z radością. - Ale jestem też mężczyzną,
którego pragniesz. Dlaczego nie możesz się do tego przyznać, panienko?
Mało się nie zakrztusiła, słysząc tę zdumiewającą bezczelność. Oczywiście, że
go pragnęła, ale wstydziła się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Był
niezwykle przystojnym mężczyzną, wysokim, silnym i odrobinę
niebezpiecznym. Poza tym istniała taka możliwość, jak by to bezpośrednio ujął
jej brat, Payton, że „trzeba jej chłopa". Należało również wziąć pod uwagę fakt,
że całował z dużym kunsztem i miał zapewne wprawę w rozgrzewaniu panien do
białości. Ale najbardziej zezłościło ją to, że bez ogródek mówił ojej pożądaniu i
zakładał, że podda się bez oporu. Czy sądził, że jego urok jest taki nieodparty,
czy też że ona taka słaba?
- Może wczołgałbyś się z powrotem pod tę skałę, z której wypełzłeś? - spytała
głosem tak słodziutkim, że chyba tylko cudem nie rozbolały jej zęby.
- I pomyśleć, że to te same usta, które mnie tak słodko powitały.
- Sam się oszukujesz.
- Nie, ale myślę, że ty chcesz oszukać siebie.
Cameron zsunął się z niej, choć niechętnie rozstawał się ziej ciepłym i miękkim
ciałem. Ułożył się na plecach i skrzyżował ręce pod głową. Na jego ustach
wykwitł uśmieszek, gdy usłyszał, jak Avery odsuwa się w najdalszy kąt łoża.
Zaklął pod nosem, żałując, że spotkali się w tak niesprzyjających
okolicznościach. Były to niebezpieczne myśli. Nie tylko mógł zacząć się wahać,
czy dochodzić sprawiedliwości i zadośćuczynienia, ale i zapomnieć, z jakich
powodów zdecydował się na życie w celibacie. Dostał już nauczkę, poznał
zdradliwą naturę kobiet i nie chciał o tym zapomnieć przez jakaś chudzinę o
kocich oczach. Niedługo zrezygnuje z wstrzemięźliwości, ale nie pozwoli sobie
na zakochanie.
Avery ułożyła się tak blisko krawędzi łoża, że przy najmniejszym ruchu mogła
wylądować na podłodze. Miała nadzieję, że sir Cameron śpi spokojnie. Poprzez
przesłonięte rzęsami, przymknięte oczy oglądała mężczyznę, który z taką
łatwością doprowadził do wrzenia jej krew. Ku jej zdziwieniu, miał dość ponury
wyraz twarzy. Nie przypuszczała, żeby specjalnie przeżywał fakt, że nie uległa
jeszcze jego czarowi. Niestety, dała przeraźliwie zawstydzające sygnały,
świadczące o tym, jak łatwo można ją uwieść. Większość mężczyzn wyglądałaby
na zadowolonych, tymczasem on miał taką minę, jakby nadgryzł kwaśne jabłko.
A może i on, tak samo jak ona, uznał namiętność, jaka między nimi zaiskrzyła,
za kłopotliwą. Avery była przerażona, bo wiedziała, że Cameron chce ją
wykorzystać dla własnych celów. Dla niej mogłoby to być zgubne, ale dla niego
także, choć z innego powodu. Gdyby połączyło go z nią silne uczucie, trudno
byłoby mu skoncentrować się na zemście.
Przez krótki moment rozważała nawet, jak wykorzystać to dzikie pożądanie
przeciwko niemu, zmienić zwycięstwo w porażkę, ale szybko odrzuciła tę myśl.
Taka gra wymagała umiejętności i doświadczenia, a ona tego zupełnie nie miała
Wprawdzie orientowała się mniej więcej, co zachodzi między mężczyzną a
kobietą, wiedziała nawet to i owo od braci i kuzynów, ale dopóki nie porwał jej
ten czarny rycerz, nawet nie całowała się z żadnym mężczyzną. Całe
doświadczenie, jakie miała, to kilka cmoknięć w wykonaniu kuzynów, które
wcale jej nic rozpaliły. Avery westchnęła i spróbowała wygodniej się ułożyć,
podjąwszy postanowienie zdecydowanego oporu.
- Jeśli nie masz chęci spać, możemy powrócić do poprzednich zabaw - zaczął
Cameron.
- Nie sądzę, ty głupcze - odparowała. - Mam kłopoty żołądkowe.
- Jeżeli chcesz mieć jakieś szanse, powinnaś dokładniej poznać przeciwnika.
- Czy to pogróżka?
- Może.
- Umieram ze strachu.
- Nie posuwaj się za daleko, panienko.
- Bo co? Zrobisz mi krzywdę? - Spojrzała na niego przez ramię i zauważyła, że
trochę się zmieszał. - Skułeś mnie łańcuchem, znieważyłeś mój klan i masz
zamiar mnie zniesławić, aby się zemścić na moim bracie. Wybacz, ale dalsze
pogróżki nie robią na mnie wrażenia.
Cameron patrzył na jej smukłe, proste plecy. Nie wiedział, co dpowiedzieć na te
rozsądne stwierdzenia, więc milczał. Leżał z zamkniętymi oczami i zastanawiał
się, w jato sposób onieśmielić tę kobietę. Postanowi, że zrobi to jutro z samego
rana.
3
Avery!
Wołanie Gillyanne przerwało Avery podziwianie szerokich ramion oddalającego
się Camerona. Chociaż ucieszyła się bardzo, widząc, ze kuzyneczka jest w
dobrym humorze, to jednak złość jej nie przeszła. Najpierw przez dwa dni była
przykuta łańcuchem do łoża, a teraz, ze skrępowanymi rękami, przywiązana była
do jego siodła. Skoro jest tak traktowana, to po dotarciu do Szkocji nie będzie się
sprzeciwiać, jeśli jej klan zechce przyjechać do Caimmoor i wyrżnąć wszystkich
MacAl-pinów co do ostatniego. Pewnie by ich nawet zachęcała.
- Dobrze się czujesz, Gillyanne? - zapytała kuzynkę, spoglądającą najpierw ze
zdumieniem na więzy, a potem z wściekłością na Camerona. Chociaż kuzynka
była za młoda i za słaba, żeby mogła pomóc, miło jej było, że ma kogoś po
swojej stronie.
- Tak - odparła dziewczynka. - Kobiety o mnie dbają, tylko nie chciały mi
pozwolić, żebym tu przyszła do ciebie. Chyba pozwoliłyby mi na wszystko, poza
sprzeciwianiem się rozkazom sir Camerona. Mężczyźni też. Chociaż nikt mi tego
bezpośredni0 nie powiedział, podsłuchałam i wywnioskowałam z różnych
półsłówek, że nie wszyscy ludzie lorda popierają jego plany Ale każdy chce,
żeby Payton zapłacił za swój grzech.
- On tego nie zrobił.
- Mnie nie musisz przekonywać o jego niewinności. Wiem o tym. Był jednym z
nielicznych kuzynów, który żadnej z nas nigdy nawet nie trzepnąj w pupę,
chociaż mu dokuczałyśmy. Mężczyzna, który tego nie zrobił nawet wtedy, kiedy
w jego najpiękniejsze buty wrzucono świński nawóz, nie jest w stanie
skrzywdzić kobiety.
- A więc to byłaś ty? - Avery roześmiała się.
- Zezłościł mnie wtedy, bo sobie ze mnie żartował przez cały dzień. - Gillyanne
zaśmiała się wraz z kuzynką, po czym przyjrzała się więzom na jej smukłych
nadgarstkach. - Jak sobie radzisz?
- Nieźle. Wścieka mnie to - Avery wskazała głową sznury -ale zobacz, że
najpierw obwiązał mi ręce jedwabiem. Jak na takiego gbura, to się nawet stara,
żeby mi nie zrobić krzywdy.
- Ma zamiar cię uwieść i zhańbić.
- No właśnie. Jeszcze tego nie zrobił, jeśli o to się martwisz.
- Tak. Musisz się trzymać od niego z daleka, póki rodzina nas nie uwolni.
Jakie to proste, pomyślała Avery i westchnęła. Cameron przy każdej okazji jej
dotykał, rozpalał gorącymi słowami, kradł pocałunki. Nie miała dość siły woli,
żeby się przed nimi bronić, i bardzo ją to martwiło. Tylko złość na niego za to. że
jest skuta lub związana, dodawała jej sił do walki. Gdyby ją puścił, złość by
opadła i trudno byłoby oprzeć się pokusie.
- Powiem ci prawdę, kuzynko. Nie wiem, czy zdołam walczyć tak długo. -
Uśmiechnęła się smutno, widząc zdumienie na twarzy Gillyanne. Dziewczynka
odchrząknęła i powiedziała:
- To bardzo przystojny mężczyzna;
Tak, chociaż ciemny jak grzech. I kusi mnie do grzechu. Masz prawie
dziewiętnaście lat. Musieli cię i wcześniej kusić\ a jakoś się nie dałaś.
- No, nie.
- Kochasz go?
- Gillyanne, ten człowiek przykuł mnie do łoża, przywiązał do swego konia, chce
mnie wykorzystać, żeby zadać cios mojej rodzinie i zmusić Paytona do
małżeństwa, przed którym się wzdraga. Musiałabym być idiotką, żebyś go
pokochać.
- Niezupełnie. Nie ma racji, ale zachowuje się tak, jak zrobiłoby wielu innych,
bo jest przekonany o słuszności tego co robi. Ale nie zmusi cię do niczego siłą;
Więc jeśli nie jesteś w nim zakochana, to widocznie go pożądasz.
- Wygląda na to, że tak. - Avery westchnęła. Gillyanne poklepała ją po ramieniu.
- Możesz tylko się starać. Nie będę cię potępiać, jeśli ci nie starczy siły. A może
on któregoś dnia zrozumie, że jego siostra kłamie.
- Tak, a wtedy będzie się chciał zachować honorowo -mruknęła Avery.
- Jeżeli do tego czasu będziesz w nim zakochana, to wszystlco dobrze się
skończy.
- Zależy, co on będzie wtedy czuł. O, idzie ta bestia. Cameron zauważył
identyczne spojrzenia dwóch małych kobietek Murrayów i omal się nie
uśmiechnął. Miały więcej ikry niż niejeden mężczyzna. Gdyby im nie brakowało
męskiego wzrostu i siły, byłby w poważnych opałach. Wyglądało na w, że obie
mają ochotę zrobić mu krzywdę.
- Wracaj do kobiet - rozkazał Gillyanne i z trudem stłumił śmiech, słysząc,
jakimi barwnymi przekleństwami obdarza go pod nosem ta panienka, spełniając
polecenie. - Kiedy ta mała urośnie, przysporzy jakiemuś mężczyźnie sporo
kłopotów.
- Bardzo dobrze - podsumowała Avery. - Będzie cenną nagrodą, a takiej nie
powinno się dostawać zbyt łatwo.
- Tak jak ja ciebie?
- Owszem, rzucono mnie do twoich stóp. Bez trudu zdobyłeś broń, którą chcesz
wykorzystać przeciwko mojej rodzinie. Ale ciężko się napracujesz, by nią
władać.
- Doprawdy?
Bliskość tej dziewczyny sprawiała, ze szybciej płynęła mu krew w żyłach. Jeśli
dobrze odczytywał ciepły błysk w jej oczach, z nią działo się to samo. Bardzo
chciał, żeby to była prawda.
Ostatnia zdrada, jaką przeżył, po której to postanowił wycofać się z gry zwanej
miłością, osłabiła w nim pewność, że umie oceniać kobiety. Przedtem sądził, źe
potrafi zrozumieć kobiece serce i że tylko on może je rozpalić. Kiedy jednak co
rusz zamiast miłości spotykał się ze zdradą i niewiernością, odsunął się od
kobiet. Teraz wahał się, bo Avery Murray była inna od niewiast, jakie znał. Czy
ogień, który widział w jej oczach, to pożądanie, czy chęć zaszlachtowania go jak
prosiaka? W jej przypadku mogło to być po trosze jedno i drugie.
- Tak, mój pięknisiu, będziesz musiał - odparła, wściekła na siebie za to, że jej
ciało zdradza taką słabość.
- A jednak czujesz siew obowiązku zwodzić mnie pochlebstwami.
Avery miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale także kopnąć go w przyrodzenie.
Ochota do śmiechu bardzo ją niepokoiła, bo zawsze podobali jej sic mężczyźni,
którzy mieli poczucie humoru. Nim jednak zdołała na nim wyładować złość na
samą siebie, usadził ją w siodle i sam z gracją wspiął się za nią.
. .
Ledwo rumak postawił pierwsze kroki, Avery zrozumiała, ze trudna to będzie
podróż. Siedziała miedzy udami Camerona, jak kochanka, a jego ręce, trzymając
cugle, obejmowały ją mocno. Prgy każdym ruchu konia ich ciała ocierały się o
siebie Jeszcze nie wyjechali dobrze poza bramy warowni DeVeau gdy zaczęła
cierpieć z powodu tej bliskości.
Starała się odsunąć, ale przycisnął ją znowu silnym, lecz nie bolesnym
uchwytem. Próbowała siedzieć sztywno, nieruchomo, było jej jednak bardzo
niewygodnie, a poza tym mogli oboje spaść z konia. Widok Camerona
tarzającego się w błocie byłby miły dla jej oczu, ale musiała też wziąć pod uwagę
własne bezpieczeństwo. Była przytroczona do siodła liną, którą spętano jej
również ręce. Jeśli dobrze pójdzie, sama może znaleźć się na ziemi i być
ciągnięta przez przerażonego konia. To odebrałoby jej radość z upokorzenia
Camerona. Prawie uśmiechnęła się do własnych; myśli.
- Cieszę się, że jesteś w lepszym nastroju - powiedział, zauważywszy cień
uśmiechu na jej twarzy.
- Tak, właśnie myślałam, jak wspaniale byś wyglądał, leżąc twarzą w błocie -
odparła słodko.
- Jeśli upadnę, ty polecisz wraz ze mną.
- Wiero o tym i dlatego nie próbuję wykopać cię z siodła.
- Godna podziwu wstrzemięźliwość.
- Też tak uważam. Pilnie strzeżesz tyłu, co?
- Tak, mimo że jesteś bezbronna i siedzisz przede mną.
- Chodziło mi o to, czy pilnujesz się przed zgrają DeVeau? Wcale by mnie nie
zdziwiło, gdyby ci bandyci próbowali odebrać ci pieniądze, które ci dali za
milczenie. Albo gdyby uznali, że nie chcą, abyś miał szansę opowiedzieć o
wszystkim, co widziałeś i robiłeś w ich służbie.
- Widzę, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
- Co za próżność. Jedzie z nami moja mała kuzynka. Chciałabym, żeby wróciła
do Szkocji cala i zdrowa. A poza tym - dodała twardym tonem - jeśli ktoś ma cię
zadźgać to ja powinnam mieć ten przywilej.
- Jesteś twardą kobietą, Avery Murray. -Westchnął przesad-nie i spytał: -
Dlaczego tak nienawidzisz tych DeVeau?
- Bo to świnie i mordercy. Być może zamordowali wielu moich krewnych.
- Być może, ale wydaje mi się, że ta nienawiść sięga o wiele dawniejszych
czasów.
Przez moment Avery wahała się, czy mu nie powiedzieć, ze to nie jego interes,
ale tylko przez moment. Długotrwała wendeta między rodami DeVeau i
Lucettów nie była tajemnicą. Nie skrywano też, jakich problemów doświadczyła
jej rodzina w przeszłości z powodu rodu DeVeau. Może jeśli opowie tę historię,
to DeVeau nigdy już nie będą mieli na żołdzie nikogo z MacAlpinów, choćby im
oferowali złote góry. Cieszyła się z całego serca, że z jakichś powodów Cameron
i jego towarzysze nie brali udziału w ostatnim napadzie.
- Zaczęło się od mojej matki - zaczęła. - Chociaż i w przeszłości nie dawali
naszej rodzinie spokoju. Oni zawsze szukali ofiar słabszych i uboższych. Dla
zyskania spokoju i z biedy rodzina zmusiła moją matkę do małżeństwa z lordem
Mićhaelem DeVeau. Wszystkie okropne opowieści okazały się prawdziwe. Był
potworem, brutalem i ciągle ją zdradzał. Pewnej nocy znalazła go skatowanego,
z poderżniętym gardłem. Uciekła.
- Dlaczego? Czy go zabiła?
W głosie Camerona nie usłyszała potępienia. Chociaż nie opisała całego
okropieństwa pierwszego małżeństwa matki, widocznie wystarczyło to, co
powiedziała. Cameron wiedział też zapewne, jacy są mężczyźni z rodu DeVeau.
-Nie, chociaż wiedziała, że wszyscy będą tak sądzić-odparła Avery. - Zwłaszcza
że nieraz się odgrażała. Nikt nie wątpił w potworności, jakich doznawała w tym
małżeństwie, a ona często mówiła, że kiedyś nie wytrzyma i sama z tym
skończy. Zanim mój ojciec pomógł jej uciec do Szkocji, przez rok się ukrywała.
Hannah Howell MIÓD 1 Francja, wiosna, 1458 Dlaczego ją tutaj przyprowadziłeś? Mocarny sir Bearnard uniósł muskularną rękę, chwycił omdlałą dziewczynę mocniej i ostrożnie zerknął na swego suzerena, sir Charlesa DeVeau. - Schwytałem ją podczas napadu - odpowiedział. - Nie wysyłałem was przeciwko Lucettom po to, żebyście łapali kobiety. Tu, w majątku, kreci się dość niewiast chętnych do zaspokojenia potrzeb każdego mężczyzny. - Zrobiliśmy wszystko, co nam nakazałeś, panie. Ale napotkałem tę kobietę, gdy opuszczaliśmy już płonące ruiny twierdzy Lucettów, i pomyślałem, że mogę nią spłacić dług. - Jaki dług?- Sir Charles potarł brodę długimi upierścienionymi palcami lewej ręki, usiłując przyjrzeć się dokładniej brance sir Bearnarda. - Chodzi mi o przegraną w zakładzie z sir Cameronem MacAlpinem. - Sir Bearnard skrzywił się, słysząc cichy śmiech. - Po pierwsze, ta dziewka to jeszcze prawie dziecko, w dodatku brudne i posiniaczone, a po drugie chyba zapomniałeś,że nasz potężny szkocki rycerz złożył śluby czystości. - Zauważyłem, że nie zadaje się z kobietami, chociaż sporo ich się przy nim kręci. - Cóż, rób, jak uważasz, ale na pewno się przekonasz, że sir Cameron wolałby pieniądze. - Może, jeśli ofiaruję mu obie kobiety... - Obie? Przecież widzę tylko jedną.
- Druga jest jeszcze mniejsza, zupełne dziecko. Zabrał ją sir Renford, bo upodobał sobie takie delikatniutkie. Sir Charles wzruszył ramionami. - Idź, próbuj szczęścia. Ten człowiek wkrótce nas opuści. Może będzie podatny na jakieś targi, może nawet wiedzieć, jak zamienić taką dziewkę na pieniądze. Tylko pamiętaj, jeśli będą z nią kłopoty, ty za to zapłacisz. Avery poczuła, że jej ciemięzca skłania się lekko. Skręcało ją z wściekłości, toteż z trudem przychodziło jej udawanie bezwładnej, gdy sir Bearnard zakończył rozmowę z mężczyzną o lodowatym wzroku i skierował się do wyjścia z wielkiej sieni. Ten brutal dopiero co chciał zniszczyć jej krewniaków i wszystko, co im drogie, a teraz miał zamiar użyć jej do spłacenia jakiegoś długu. Nie mogła uwierzyć w to, jak szybko jej urocza wizyta u rodziny matki zmieniła się w krwawe i tragiczne wydarzenie, ilu jej kuzynów zginęło od mieczy rycerzy DeVeau? Czy wszystko zniszczyli? I gdzie jest jej kuzynka Gillyanne? Była jeszcze dzieckiem, miała zaledwie trzynaście lat. Wszystkie te pytania Avery miała na końcu języka, ale wiedziała, że bydlak, który ją niósł ku jej zgubie, na żadne z nich nie odpowie. Sir Bearnard zatrzymał się w końcu przed grubymi drewnianymi drzwiami i począł w nie walić. Dziewczyna skrzywiła się; z każdym łomotem pulsujący ból w skroniach stawał się silniejszy. Zaklęła cicho gdy drzwi się otworzyły, i obiła sobie nogi o futrynę, kiedy mężczyzna wciągał ją do jakiegoś pomieszczenia. Próbowała coś dostrzec, lecz rozczochrane włosy za słaniały jej widok. Gdy mężczyzna rzucił ją na owcza skórę przed paleniskiem, nagły upadek oszołomił ją i tak spotęgował ból głowy, że omal nie zemdlała. - A co to? - rozległ się głęboki, dźwięczny głos. - Kobieta. - To widzę. Ale czemu mi ją przyniosłeś? - Żeby spłacić dług - wyjaśnił sir Bearnard.
- Nawet gdybym był skłonny do takiej wymiany -głos jego rozmówcy, mówiącego z francuskim akcentem, był zimny i mocny - nie wydaje się warta nawet połowy tego, co jesteś mi dłużny. Avery, usłyszawszy taką obelgę, zagryzła zęby i uznała, że już wystarczająco długo udawała zemdloną. Odgarnęła włosy z twarzy i omal nie krzyknęła z wrażenia. Mężczyzna, stojący obok sir Bcarnarda i spoglądający na nią groźnie, wydawał się olbrzymi i to nie tylko dlatego, że leżała na podłodze u jego stóp i patrzyła z dołu. Nosił buty z miękkiej jeleniej skóry, a jego długie, zgrabne nogi opinały brązowe wełniane spodnie. Rozpięta biała, lniana koszula odsłaniała muskularny brzuch i szeroką, gładką pierś. Cerę miał ciemną, jak wielu Francuzów, z którymi służył. Avery pomyślała, że przy nim nawet ona uchodziłaby za bladą. Na ciemnej, szczupłej twarzy nieznajomego nie malował się nawet ślad zainteresowania ani cień emocji. A jednak to oblicze, okolone gęstymi kruczoczarnymi włosami, opadającymi w miękkich falach aż na szerokie ramiona, było niemal piękne. Miał mocno zarysowany podbródek, wystające kości policzkowe, długi prosty nos i usta, które nawet ona uznała za kuszące, choć zaciskał je tak, że tworzyły prostą kreskę. Ale najbardziej zwracały uwagę jego oczy: czarne jak węgiel pod ciemnymi, delikatnie wygiętymi brwiami, okolone nieprzyzwoicie długimi rzęsami. Nie widziała w życiu tak ciemnych źrenic i tak twardo spoglądających. Nie wierzyła, te mogłaby w nich dojrzeć litość. Kiedy mężczyzna zauważył wściekłość branki, jego brwi nieznacznie sie uniosły. - Słyszałem, sir Cameronie, że ty i twoi ludzie niedługo nas opuszczacie - odezwał się sir Bearnard. - Za dwa dni. - Obawiam się, że do tego czasu nie zdołam zebrać pieniędzy, które jestem ci winien. - Wiec nie powinieneś się był zakładać. Sir Bearnard spurpurowiał.
- Była to wielka nieostrożność z mojej strony. Ale może coś uda się uzyskać za tę kobietę. Wykorzystać ją, zażądać okupu albo sprzedać. - Pojmałeś ją w ataku na Lucettes? - Oui, tuż za bramą. - A wiec może być zwykłą wieśniaczką i nikt nie da za nią okupu. - Non, sir Cameronie, proszę popatrzeć na jej szaty. Wieśniaczki nie chodzą tak ubrane. Kiedy sir Cameron schylił się, żeby z bliska przyjrzeć się sukni, Avery okazała całą wzbierającą w niej wściekłość. Kopnęła, starając się trafić w brodę, ale był szybszy i chwycił! ją za łydkę. Spódnica i halki zadarły się, odkrywając nogi. Przerażona dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wreszcie prychnęła z wściekłością, gdy uniósł spódnicę i zajrzał pod nią. - Pludry - mruknął. Na jego pięknych wargach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Sir Bearnard zdołał zerknąć, nim sir Cameron opuścił suknię. - Dziwny strój. - A wiec nie naruszyłeś daru, który próbujesz mi wręczyć -powiedział Cameron. - Non, przysięgam. Wziąłem ją tylko po to, by spłacić dług wobec ciebie. Sir Cameron wciąż siedział w kucki i prawą ręką trzymał ją za nogę, a lewą obmacywał. Avery kipiała z wściekłości; czuła się zupełnie bezradna. Ten człowiek traktował ją jak konia, którego ma zamiar kupić. Była spięta i przestraszona nie z powodu urażonej niewinności, ale z obawy przed tym, że zostanie zdemaskowana. Po chwili długie palce mężczyzny powędrowały wyżej i natrafiły na nóż w pochwie, przywiązanej do uda. Dziewczyna zaklęła, a on spojrzał na nią z rozbawieniem. Wpatrywała się w niego z dziką nienawiścią. - Wierzę ci, sir Bearnardzie - rzekł ar Cameron, przeciągając głoski, po czym wyjął nóż z pochwy, oswobodził nogę branki i wstał. - Merde. - Sir Bearnard pokręcił głową. - Nie przyszło mi do głowy, żeby szukać u niej broni. W końcu to tylko kobieta.
Avery chciała go kopnąć, ale się uchylił, więc szybko poprawiła suknię. Sir Cameron tymczasem ze skrzywioną twarzą przyglądał się broni. Po chwili podszedł do niego jakiś młodzieniec, mniej więcej w wieku Avery, osiemnasto- czy dziewiętnastoletni. Był zupełnie rudy, wysoki i trochę za chudy. - Cameronie, to jest... - odezwał się chłopak po angielsku, patrząc na sztylet, a potem szerokimi ze zdumienia oczyma na Avery. - Wiem o tym, Donaldzie -przerwał mu sirCameron w rym samym języku. - Ona ma oczy jak kot - szepnaj młodzieniec wpatrując się w dziewczynę. - Zaczynam podejrzewać, że jest równie dzika, jak drapieżne koty. - Cameron spojrzał groźnie w stronę drzwi, w które ktoś zaczął walić. - Stałem się nagle bardzo pożądanym towarzystwem - mruknął po francusku, zwracając się do sir Bearnarda. Bearnardzie, ty tłusty draniu! Wiem, że tam jesteś! -zaryczał ktoś grubym głosem. - O, to do ciebie - rzekł sir Cameron. - Dowiedz się lepiej, czego chce ten człowiek. - Czy uiściłem swój dług? - spytał sir Bearnard. - Wciąż rozważam tę sprawę. Sir Bearnard otworzył drzwi i do pomieszczenia wkroczył potężny mężczyzna o kasztanowych włosach, ale Avery interesowała tylko drobna i szczupła dziewczyna, którą za sobą ciągnął. - Gillyanne! -zawołała i chciała się ruszyć, lecz sir Cameron przytrzymał ją delikatnie, acz zdecydowanie, opierając obutą stopę o jej pierś. - Możesz sobie zabrać z powrotem tę małą dziwkę! - ryknął sir Renford i popchnął Gillyanne w stronę sir Beamarda. — Jest zarażona. Rzuciwszy okiem na Gillyanne, sir Bearnard odsunął się od niej natychmiast, wyciągając przed siebie ręce, aby się uchronić przed przypadkowym zetknięciem. Nie zwracając na nich uwagi, dziewczynka podbiegła do Avery.
Zatrzymała się nagle i pisnęła ze strachu, gdy Cameron wyciągnął miecz i skierował w jej stronę. - Zabiłbyś dziecko?! - zawołała Avery, ze strachu o Gillyanne zapominając o tym, żeby milczeć albo udawać Francuzkę. - Jest zarażona - odparł Cameron. Avery popatrzyła na kuzynkę i uśmiechnęła się; na jasnej skórze dziewczynki widać było czerwone plamy i wysypkę, a oczy miała zaczerwienione i opuchnięte. - Truskawki? - zapytała małą. - Dał ci truskawki? - Nie - odpowiedziała Gillyanne. - Miał je w komnacie i kiedy nie patrzył, wrzuciłam kilka do ust. Cameron zawahał się na moment, po czym wsunął miecz do pochwy. - Wiec to była sztuczka. - Zdjął stopę z piersi Avery i skrzywił się, gdy dziewczynka rzuciła się w jej ramiona. - Oszustwo. - Więc uznałbyś za bardziej honorowe, gdyby pozwoliła siej zgwałcić tej francuskiej świni? - Warknęła Avery. - Przecież to jeszcze dziecko - wyszeptał Donald, patrząc na sir Renforda ze źle ukrywanym obrzydzeniem. - One mówią po angielsku - zauważył sir Bearnard, gdy zamknął drzwi za przeklinającym sir Renfordem. - Na to wychodzi - odparł sir Cameron. - Może są ze Szkocji. - Lucettowie mają tam krewną. Hmmm, czy to dobry pomysł, żeby to zarażone dziecko dotykało tej kobiety? - Boisz się, te straci na wartości? Nie obawiaj się. To, co dolega tej małej, nie zagraża nikomu innemu. - Weźmiesz więc je obie jako zapłatę? - Chyba nie mara wyboru. Jeśli nie będę miał z nich pożytku, mogę cię przecież zawsze odnaleźć. Avery zdziwiła się nieco, gdy sir Beamard zbladł i gwałtownie skinął głową, mówiąc:
- Niech Bóg cię prowadzi w podróży do domu, sir Cameronie. - Szkot - szepnęła Gillyanne, kiedy Cameron odprowadzał sir Bearnarda do drzwi. - Jesteśmy bezpieczne? - Nie jestem pewna- odparła również szeptem Avery, - Przyjął nas jako spłatę wygranego zakładu; To nie świadczy o nim zbyt dobrze. Nie wydaje mi się zupełnie niegroźny. Niepokoi mnie też nazwisko MacAlpin, ale nie potrafię po- wiedzieć dlaczego. - Drzwi za sir Bearnardem zamknęły się, lecz Avery zdołała jeszcze spytać, dotykając leciutko policzka kuzynki: - Czy to szybko przejdzie? - Tak, tylko trochę swędzi. - Nie odzywaj się. Ja będę z nim rozmawiać - powiedziała Avery, widząc, że sir Cameron zbliża się do nich. Ten popatrzył na dwie istoty, które mu właśnie ofiarowano. Całą sprawę handlu kobietami uznawał za wstrętną, ale już dawno uświadomił sobie, że należy do wyjątków. Nie miał wiele wspólnego z żołnierzami, z którymi walczył przez ostatnie trzy lam. On i jego ludzie wyraźnie izolowali się od pozostałych, co wywoływało wystarczająco dużo problemów, więc tym bardziej nie chciał, aby na drodze stanęły mu dodatkowe przeszkody. Marzył, by wreszcie dotrzeć do Szkocji, do domu, i mieć, jeśli Bóg da, trochę spokoju. Dziewczyna, którą dostał pierwszą, wprawiała go w wielkie zakłopotanie. Była rozczochrana, brudna i nie miała krzty dziewczęcej przyzwoitości. Nosiła pludry i miała sztylet przywiązany do zgrabnego uda. Wydawała mu się piękna i in- trygująca, i to go niepokoiło. Znakomitą większość dwudziestu ośmiu lat życia zabrało mu zrozumienie, że kobiety, które wzbudzają w nim pożądanie, sprowadzają same kłopoty, Wcale mu się nie podobało, że ta mała złotooka kobietka wznieca w nim emocje, które tak umiejętnie kontrolował prawie przez trzy lata. W ciągu tych długich zimnych lat ani razu nie zachwiał się w swym postanowieniu celibatu, teraz jednak zaczynał się wahać. Przypatrując się dokładnie dziewczynie, próbował znaleźć w niej coś, co tłumaczyłoby jego napięcie i ból, i szybsze pulsowanie krwi w żyłach. Była
filigranowa, sięgałaby mu najwyżej do piersi. I smukła; nie taka dorodna jak kobiety, którymi interesował się w przeszłości. Miała małe sterczące piersi o kuszącym kształcie, szczupłą talię i łagodnie zaokrąglone biodra. Wiedział też dobrze, że ma piękne, smukłe, zdumiewająco długie nogi. Całe jej ciało wydawało się leciutko pozłacane. Donald miał rację. Miała oczy jak kot. Nie tylko o bursztynowym kolorze, ale leciutko skośne, co podkreślała ich koci wygląd. Obramowane były długimi, ciemnymi rzęsami, nad nimi znajdowały się lekko wygięte brwi, a wszystko to prawie wypełniało niedużą, trójkątną twarz. Mały, prosty nosek, pełne usta, całość otoczona burzą złotokasztanowych, przetykanych czerwienią włosów, sięgających do bioder. Cameron przeczesał palcami włosy, rozmasował karki westchnął. Była to złota kobieta - od czubka głowy z rozszalałymi włosami po małe, zgrabne stopki. Nawet gdyby przekonywał sam siebie do upadłego, ze to nieprawda, i tak musiałby przyznać, że jest rozkoszna. Jeśli ma dochować celibatu, tak jak sobie przysiągł, będzie musiał trzymać się od niej z daleka, co podczas podróży do Szkocji mogło się okazać niemożliwe, - Kim jesteś? - zapytał. Avery przez moment miała ochotę skłamać, ale stwierdziła, że nie ma to większego sensu, choćby z tego powodu, że Gillyanne jest za młoda i zbyt prostolinijna, aby długo kłamać. Jestem Avery Murray z Donncoil. To moja kuzynka, Gillyanne Murray, córka sir Erica i lady Bethii Murray z Dubhlinn. Nie rozumiała, czemu jego wyraz twarzy w mgnieniu oka zmienił się; zdumienie przeszło w złość. - Cameron, czy to nie był jeden z Murrayów, który... - zaczął Donald. - Tak, to był Murray -warknął Cameron, chwytając Ayery za szczupłe ramię i podnosząc ją z podłogi. - Znasz niejakiego sir Pay tona Murraya, panienko? - To mój brat -odpowiedziała, zastanawiając się, co takiego mógł Payton zrobić, że tak rozwścieczył tego powieka. Odsunęła się o krok. a gdy w końcu sir Cameron uśmiechnął się zimno i przerażająco, poczuła w sercu ukłucie strachu.
Może rzeczywiście stary Bearnacd w pełni spłacił swój dług. - Rodzina moja i Gillyanne zapłaci ci, panie, bardzo dobrze, za bezpieczne odprowadzenie nas do domu. - O tak, na pewno zapłacą. Nareszcie los się do mnie uśmiechnął. Jakiś głupiec daje mi dziewczynę jako okup, a ona okazuje się siostrą tchórzliwego łajdaka, który zgwałcił moją siostrę. Avery wpatrywała się w mężczyznę, zdumiona jego obraźli-wymi oskarżeniami, aż wezbrała w niej wściekłość. Wyzwała go od najgorszych, po czym małą piąstką walnęła w usta. Zaklął głośno, ale ten nagły atak, na który był kompletnie nieprzygotowany, sprawił, że zachwiał się, potknął o stołek, stracił równowagę i upadł, pociągając dziewczynę za sobą. Gdy tylko się na nim znalazła, złapała garść jego włosów obiema rękami zaczęła uderzać jego głową o podłogę. Wytrzymała, ile mogła, a gdy uchwyt jego rak na jej nadgarstkach stał się zbyt bolesny, natychmiast go puściła. Kiedy Cameron odruchowo zaczaj rozcierać obolałą głowę, Avery natychmiast wykorzystała chwilę wolności. Znów uderzyła go w twarz, zerwała się na równe nogi i rzuciła się do biegu. Złapał ją za spódnicę i mocno pociągnął. Upadła i z jej ust wymknęło się przekleństwo. Szybko obróciła się na plecy i widząc, że mężczyzna chce ją przydusić swym ciałem, kopnęła go w twarz. Zaklął, ale próbował dalej. Avery wykręcała się, kopała, waliła go pięściami, żeby tylko nie dać się przygwoździć do podłogi. Nagle kątem oka zobaczyła jakiś błyskawiczny ruch. a już po chwili Gillyanne siedziała na plecach napastnika, zaciskając chude rączki wokół jego szyi-Avery jeszcze raz uderzyła sir Camerona, jej kuzynka zaś starała się odchylić jego głowę do tyłu. - Donald! - ryknął sir Cameron. - Zabierz ze mnie to szatańskie dziecko! Donald szybko ściągnął małą przeklinającą Gillyanne z ple ców Camerona, a ten jeszcze szybciej przygwoździł do podłogi Avery. Patrzyła na niego z wściekłością, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że robił, co mógł, żeby jej nie skrzywdzić. Postanowiła, że tym odkryciem zajmie się później.
- Mój brat nie jest gwałcicielem - rzuciła. - Moja siostra mówi, że jest - odpowiedział Cameron chłodnym głosem i trzymając ją jedną ręką za nadgarstki, poderwał na nogi. - I słuchałeś tego oszczerstwa, gdy służyłeś tym bandyckim świniom, DeVeau? Sposób, w jaki wypowiedziała to nazwisko, jakby to było najstraszliwsze przekleństwo, bardzo go zainteresował, ale postanowił odłożyć na później zaspokojenie ciekawości. - Kuzyn Iain, który pod moją nieobecność pełni funkcję pana Cairnmoor, przekazał mi tę wiadomość przez posłańca. Wypełnienie moich zobowiązań tutaj zajęło mi dwa tygodnie, ale w końcu mogę jechać do domu, by zająć się tą sprawą. Nagle Avery przypomniała sobie, gdzie spotkała nazwisko MacAlpin. Widziała je w ostatnim liście, który dostała z domu. Matka wspominała w nim o „drobnym nieporozumieniu" miedzy MacAlpinami a Murrayami, które należało wyjaśnić. Ponieważ matka delikatnie napomknęła, że może obie z Gillyanne chciałyby zostać dłużej u francuskich kuzynów, Avery w kolejnym liście zapytała, cóż to za „drobne nieporozumienie". Wtedy nastąpił atak bandy DeVeau. Teraz już wiedziała i rozumiała, dlaczego matka chciała, aby zostały w gościnie dłużej. Gwałt popełniony na krewnej szlachcica był poważnym przestępstwem, które mogło prowadzić do krwawej walki o plamę na honorze, co z kolei zapewne przywiodłoby do długotrwałej wendety. -Czy spotkałeś kiedyś mojego brata lub kogoś z mojej rodziny? - spytała. Spotkałem raz sir Balfoura Murraya przy dworze - odpowiedział Cameron i zaciągnąwszy dziewczynę na łoże sięgnął po kajdanki, leżące obok na dużej skrzyni. Avery patrzyła, jak przypina ją za ręce do grubego drewnianego słupka. Kajdanki przy łóżku? Masz kłopoty z utrzymaniem na nim panien, co?
Donald wydał dziwny odgłos, a po twarzy Camerona przemknął ciemny rumieniec. Avery zaczęła się zastanawiać, czy denerwowanie swego oprawcy było rozsądne. - Kupiłem je, żeby zabrać do Cairnmoor, bo są mocniejsze, ale też delikatniejsze od tych, jakich tam używamy - wycedził przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiedział, dlaczego się tłumaczy przed tą bezczelną dziewczyną. Wzruszyła ramionami i zaczęła rozważać oskarżenie jej brata o tak poważne przestępstwo. - A gdzie to niby mój brat miał popełnić tę ohydną zbrodnię przeciwko twojej siostrze i twojemu klanowi? - Na dworze. Iain i moja ciotka zabrali tam siostrę, żeby zaaranżować dla niej małżeństwo. - To dlaczego nie rozwikłano tego problemu na miejscu, skoro był tam król i mógł pomóc? - Ponieważ dziewczyna nie powiedziała ani słowa, póki nie wrócili z powrotem do Cairnmoor. Namawiali ją, żeby zaakceptowała związek z sir Malcolmem Cameronem, ale odmawiała. W końcu przyznała, że nie może poślubić żadnego mężczyzny, gdyż twój brat odebrał jej cnotę. Jakby tego było mało, sądziła, że zostawił ją przy nadziei. Iain próbował załatwić sprawę szybko i pokojowo, ale twój brat nie przyznaje się do winy i odmawia poślubienia mojej siostry. - Z pewnością nie poznałeś mojego kuzyna Paytona - wtrą- cila się Gillyanne. - On nie musi niczego dziewczynom zabierać na siłę. - Otóż to. Dlaczego mężczyzna miałby się kłopotać i silą zdobywać to, co samo do niego przychodzi, często i chętnie? - Tak? A dlaczegóż to dziewczyna miałaby się sama pohańbić takim kłamstwem? - Tego nie wiem. Nie znam twojej siostry. - A ja myślę, że jesteś zaślepiona, jeśli idzie o twego brata. - Cameron schwycił Gillyanne za rękę i ruszył ku drzwiom.
- Dokąd zabierasz moją kuzynkę? - Avery odruchowo zerwała się, żeby iść za nim, i zaklęła, kiedy powstrzymały ją kajdanki na przegubach rąk. - Zabieram ją, żeby się umyła. Chodź z nami, Donaldzie. Przyślę do ciebie kogoś z wodą, żebyś ty tez się umyła, i z czystą suknią- zwrócił się do Avery, patrząc na nią pogardliwie. - Jak mogę się wykąpać i przebrać, skoro jestem przywiązana? - Wydajesz się bystrą panną, na pewno coś wymyślisz. 2 Gdy tylko wyszły służki, które pomagały jej się wykąpać i przebrać, Avery oglądała swoją nową suknię. Była to cudna ciemnoniebieska szata. Avery zastanawiała się, skąd ten prostak Cameron wziął coś tak ładnego. Może kupił dla jakiejś kochanki lub krewniaczki? Spoglądając na ciężkie kajdanki wokół przegubów, raz jeszcze spróbowała się uwolnić, ale ostre brzegi otarły jej naskórek. Łańcuch przymocowany z jednej strony do nadgarstka, a z drugiej do kolumienki przy baldachimie, nie miał nawet długości łoża, więc miała naprawdę niewiele swobody. Uśmiechnęła się złośliwie. Był wystarczająco długi, aby mogła go owinąć wokół szyi tego czarnookiego łajdaka. Kiedy jej prześladowca wszedł do komnaty, Avery gładziła delikatnie ogniwa łańcucha, wyobrażając sobie, jak Cameronowi zsinieje twarz, gdy zaciśnie mu go na gardle. Wiedziała, ze własna krwiożerczość powinna ją przerażać, ale była na to zbyt wściekła. - Gdzie jest Gillyanne? - spytała ostro, kiedy ani kuzynka, ani młody giermek nie powrócili z sir Cameronem. - Zostawiłem je z kobietami - odparł, zrzucił nakolanniki i podszedł do stołu, na którym stała duża miednica z wodą. - Jakimi kobietami? - Jest kilka kobiet, które podróżują z moimi ludźmi - Żołnierskie dziwki? Zostawiłeś moją kuzynkę z żołnierskimi dziwkami?
- To nie są dziwki. Dwie z nich to żony, a pozostałe dwie niedługo nimi będą. - A ja chcę, żeby była ze mną. - Obawiam się, że nie spełnię tej prośby. Avery patrzyła, jak mężczyzna się myje, i żałowała, że łańcuch nie jest dostatecznie długi, żeby podciągnąć się bliżej i go kopnąć. Jego głos brzmiał właściwie milutko, jakby żałował, że musi odmówić, ale przez tę fałszywą uprzejmość przebijała złośliwa nuta. Nie przypuszczała, że spotka kiedyś kogoś, komu tak bardzo będzie chciała zrobić krzywdę. - Będzie się bała i martwiła o mnie. Gdy się wycierał, widziała z jego spojrzenia, że nie udało jej się wzbudzić w nim współczucia dla tego dziecka. - Kobiety o nią zadbają. Były zachwycone, że ją do nich przyprowadzono. Cameron obserwował dokładnie brankę, siadając na skraju łoża i ściągając buty. Nie ulegało wątpliwości, że jest wściekła. Złoto w jej oczach roztapiało się w gorącu tej wściekłości. Małe dłonie o długich palcach zacisnęły się, aż zbielały kostki. Gdyby miała swój sztylet, poderżnęłaby mu gardło. Zdmuchnął świece, a potem wyciągnął się na olbrzymim łożu. Z rękami założonymi pod głowę patrzył, jak dziewczyna stoi wciąż po drugiej stronie łoża. Kilka świec, które paliły się jeszcze po jego stronie, oświetlało jej postać, podkreślając otaczającą ją aurę dzikości. Zauważył związaną z boku rozdartą suknię i prawię się uśmiechnął. - Chodź do łoża - rozkazał. - Gdzie? Obok ciebie? Potrząsnęła głową. - Nie, nie ma mowy. - Dobrze. - Przymknął Oczy. - Stój tu sobie bezradnie przez całą noc. Nie obchodzi mnie to. Na słowo „bezradnie" aż warknęła. Gdyby łańcuch był odrobinę dłuższy, użyłaby go jako maczugi, żeby uderzyć Camerona. Avery upajała się przez
moment tą myślą, po czym westchnęła. Bardzo wątpliwe, by leżał tak spokojnie i pozwoli | się bić do nieprzytomności. Najbardziej złościło ją to, że miał rację, nazywając ją bezradną. Miał również rację, że głupotą byłoby sterczeć tak całą noc, choć szczerze żałowała, że tego nie zrobi. Powoli usiadła i oparła się plecami o bok łoża. Głowę ułożyła na materacu; był z pierza i zdziwił ją taki luksus. Zastanawiała się, czy należy do Camerona, czy też gospodarze, DeVeau, tak się wzbogacili i dogadzają wynajętym rycerzom. Kusiło ją, żeby wsunąć się na łoże i zagłębić obolałe ciało w miękkim materacu, ale odsunęła od siebie tę pokusę. Byłoby największą głupotą położyć się koło nieznanego mężczyzny, który uważał, że ma słuszny żal do jej rodziny. Zerknęła na jego ciało, rozciągnięte na posłaniu. Nie powiadomił jej jeszcze, jaką planuje zemstę, jego zdaniem, niewątpliwie sprawiedliwą. Wierzył, że jej brat zgwałcił jego siostrę, więc może chce odpłacić w podobny sposób. Jednak nie dotknął jej nawet, mimo że byli sami i że była skrępowana. Chociaż oskarżenie rzuciła jego siostra, powinien najpierw się upewnić, że to prawda. Zastanawiała się, jaką formę przybierze zemsta. Im dłużej jednak go obserwowała, tym mniej wyglądał na takiego, który zniżyłby się do gwałtu. - Co masz zamiar mi zrobić? - spytała, nie mogąc dłużej znieść niepewności, choćby odpowiedź była przerażająca. Cameron otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej głowa ledwo sięgała poza krawędź łóżka. Mimo dorosłego wyrazu gniewu na twarzy, wyglądała młodo, delikatnie i zadziwiająco niewinnie. Jakaś jego część brzydziła się tym, co planował. Z kolei inna część była pod takim wrażeniem jej urody, że ciągnęło go do realizacji tego planu. Splatającej się z pożądaniem chęci zemsty ani nie można było się oprzeć, ani jej ignorować. A poza tym nie miał zamiaru sprawić bólu tej dziewczynie. Postanowił potraktować ją znacznie delikatniej, niż zrobiłby to kto inny na jego miejscu.
- Chcę cię uwieść - odpowiedział, nieco dotknięty tym, że wyraz zaciekawienia na jej twarzy zmienił się w zdumienie. - Doprawdy? -spytała, przeciągając głoski. -I spodziewasz się, że padnę u twoich wielkich stóp, bo jesteś taki dzielny i przystojny? Powstrzymał się z trudem, żeby nie zerknąć na swoje wstrętne Stopy. - Nie u moich stóp, panienko, i wolałbym, żebyś była rozsądna. - A ja wolałabym, żebyś sczezł, ale nie możemy mieć wszystkiego, czego pragniemy. - Takie okrucieństwo? Taka mała panienka jak ty nie powinna tak szybko zapowiadać uszkodzenia czyjegoś ciała i morderstwa. - Dodaj jeszcze okaleczenie, bo i do tego mam pewne ciągoty. - Widać trzeba cię poskromić. Jesteś zbyt rozbestwiona. Teraz na mnie warczysz i syczysz, ale niedługo będziesz mruczeć. - Co za arogancja. Avery pisnęła ze zdumienia, gdy nagle rzucił się na łańcuch Walczyła zażarcie, ale udało mu się wciągnąć ją na łóżko Znów spróbowała uderzyć go w twarz, lecz przygwoździł ją do łoża swoim ciężarem. - To prawda, kotku. - Omal się nie uśmiechnął. - Nie jestem takim chucherkiem ani dziwką, żebym uległa twoim zachciankom po jednym pocałunku i pogłaskaniu. O, nie, zwłaszcza że robisz to tylko dlatego, żeby pognębić mojego brata. Avery odkryła, że ten mężczyzna, gdy się uśmiecha, jest stanowczo zbyt pociągający, nawet z tym aroganckim wyrazem twarzy. Twój brat mnie zhańbił, i to bardzo nieszlachetnie. Nawet jeśli Payton zrobił tak, jak twierdzisz, chociaż na pewno tego nie uczynił, to nie jest twoja hańba. To w ogóle nie jest niczyja hańba, tylko tego drania, który popełnił ten występek. - Moja siostra nie jest już cnotliwa... - A ty?
Avery chciało się śmiać, gdy patrzyła na jego minę. - To nie to samo - odpowiedział, zastanawiając się, czy jej poglądy nie są równie dziwne jak uroda. - I to mówi mężczyzna, który ciężko pracuje na to, żeby skraść dziewczynie cnotę, a później potępić ją za to, ze ją straciła. Jak tu mówić o hańbie, skoro szczytem niesprawiedliwości jest to, że jakaś biedna dziewczyna została siłą tej cnoty pozbawiona. W tym, co mówiła, było sporo prawdy, ale Camerona bardziej interesował gniew, przebijający przez te słowa. - Bardzo się tym emocjonujesz. Ciekawe dlaczego? - Moja kuzynka została brutalnie pobita i zgwałcona. Sorcha starsza siostra Gillyanne. Pochwycili ją i inną moją kuzynkę wrogowie jej ojca. Zbili i zgwałcili biedną Sorchę i chcieli zrobić to samo z kuzynką Elspeth. Na szczęście wuj Erie, wuj Balfour i mój ojciec zdołali ich powstrzymać. Sorcha zostanie zakonnicą. Czy sądzisz, ze mój brat, wiedząc o takich okropnościach, mógłby dokonać czegoś podobnego? Cameron czuł, że musi się nad tym zastanowić, ale nic nie powiedział. - To, że ktoś zna jakąś ofiarę przestępstwa, nie musi go powstrzymywać przed popełnieniem tego samego. Zresztą, może moja siostra trochę przesadziła. Może to było uwiedzenie, a nie gwałt. Może tylko za późno zawołała „nie!". Teraz nie ma to znaczenia. Pozbawił moją siostrę cnoty i nie chce ratować jej honoru poślubiając ją. Więc za karę ja pozbawię niewinności ciebie. - Jakież to romantyczne - powiedziała z ironią, - Chyba zrobi mi się słabo od tych twoich słodkich słówek. - Zatrzepotała rzęsami. Cameron o mało się nie roześmiał, co go samego zdumiało. Nie był człowiekiem, którego łatwo rozbawić, a przede wszystkim nie powinien się śmiać z tego, co mówi siostra sir Paytona Murraya. Była tak drobna i delikatna, że nie chcąc jej zadusić, opierał się na łokciach, a ona próbowała zniszczyć go
słowami, a także rzucała się na niego z pięściami, gdy tylko miała okazję. Uznał też, patrząc na jej usta, że miałby ochotę ją pocałować. - Nawet o tym nie myśl - powiedziala, dumna z lodowatego tonu swego głosu, bo właściwie ona również pragnęła tego pocałunku. - Ale myślę. - Dotknął ustami jej warg, poczuł obnażone zęby i ostrzegł: - Byłoby to bardzo nierozsądne, gdybyś mnie ugryzła - Spoczął na niej całym ciężarem, ujmując jej twarz w dłonie - Mam bowiem zamiar zaspokoić twoją ciekawość. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przywarł wargami do jej ust. Avery nagle się ucieszyła, że jest tak mocno przygwożdżona dołożą. Niechciała, żeby wiedział, jak wielka ma ochotę otrzeć się o niego, dotknąć gładkiej śniadej skóry, poczuć pod palcami szerokie bary i silną pierś. Starała się ukryć swój przyspieszony oddech i szybkie bicie serca. Wzmagało się jej pożądanie, wzmagał się też strach. Nie potrafiła tego pojąć. Ten mężczyzna chciał ją zniesławić, po czym oddać ją rodzinie, by jej hańba okryła ich wszystkich. Oskarżył i obraził jej brata, zatem całą rodzinę i cały klan. Był jej zupełnie obcy, przyjął ją tylko jako zapłatę za przegrany zakład. Powinna odczuwać najwyżej obrzydzenie i strach. Tymczasem wystarczył jeden pocałunek i cała płonęła. Miała ochotę zerwać z niego skórzaną przepaskę na biodra, dotykać każdego centymetra jego mocnego ciała, chciała go czuć w środku z siłą, która wywoływała w łonie ból. Gdy w końcu uniósł głowę, miała oczy zamknięte. Jej matka zawsze żartowała z ojca, że może z jego oczu wyczytać wszystkie grzeszne myśli, a ponieważ Avery też miała takie oczy, obawiała się, że sir Cameron ujrzy w nich namiętność. - Spójrz na mnie, Avery - zażądał. Sam był zdziwiony siłą swego pożądania. W Avery Murray nie było nic takiego, co mogłoby to wywołać. Była zbyt impertynencka, zbyt szczupła, zbyt wybuchowa. Tłumaczenie, żęto wynik jego długiej wstrzemięźliwości, brzmiało zdecydowanie fałszywie. Ta dziewczyna poruszała w nim coś bardzo głębokiego i chciał sprawdzić w jej oczach, czy i ona ma choć w części podobne odczucia.
Wiedział już, że można w nich wszystko wyczytać, dlatego tak się domagał, aby je otworzyła. - Otwórz oczy - powtórzył. - Nie mogę - odparta. - Niedobrze mi z obrzydzenia. Cameron czułby się głęboko zraniony, gdyby nie fakt, że odezwała się tak namiętnym głosem. Cóż, jest bardzo uparta. Koniecznie trzeba użyć jakiegoś fortelu. Uniósł się nieco i odezwał, patrząc w kierunku drzwi. - Och, Donaldzie, dlaczego przyprowadziłeś tu znów tę panienkę? - Gillyanne? - szepnęła Avery, ale już otwierając oczy, wiedziała, że dala się wykołować. - Obrzydliwy, chytry łajdak -mamrotała, gdy trzymał mocno jej brodę, nie pozwalając odwrócić wzroku. - Pewnie że tak - zgodził się niemal z radością. - Ale jestem też mężczyzną, którego pragniesz. Dlaczego nie możesz się do tego przyznać, panienko? Mało się nie zakrztusiła, słysząc tę zdumiewającą bezczelność. Oczywiście, że go pragnęła, ale wstydziła się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Był niezwykle przystojnym mężczyzną, wysokim, silnym i odrobinę niebezpiecznym. Poza tym istniała taka możliwość, jak by to bezpośrednio ujął jej brat, Payton, że „trzeba jej chłopa". Należało również wziąć pod uwagę fakt, że całował z dużym kunsztem i miał zapewne wprawę w rozgrzewaniu panien do białości. Ale najbardziej zezłościło ją to, że bez ogródek mówił ojej pożądaniu i zakładał, że podda się bez oporu. Czy sądził, że jego urok jest taki nieodparty, czy też że ona taka słaba? - Może wczołgałbyś się z powrotem pod tę skałę, z której wypełzłeś? - spytała głosem tak słodziutkim, że chyba tylko cudem nie rozbolały jej zęby. - I pomyśleć, że to te same usta, które mnie tak słodko powitały. - Sam się oszukujesz. - Nie, ale myślę, że ty chcesz oszukać siebie.
Cameron zsunął się z niej, choć niechętnie rozstawał się ziej ciepłym i miękkim ciałem. Ułożył się na plecach i skrzyżował ręce pod głową. Na jego ustach wykwitł uśmieszek, gdy usłyszał, jak Avery odsuwa się w najdalszy kąt łoża. Zaklął pod nosem, żałując, że spotkali się w tak niesprzyjających okolicznościach. Były to niebezpieczne myśli. Nie tylko mógł zacząć się wahać, czy dochodzić sprawiedliwości i zadośćuczynienia, ale i zapomnieć, z jakich powodów zdecydował się na życie w celibacie. Dostał już nauczkę, poznał zdradliwą naturę kobiet i nie chciał o tym zapomnieć przez jakaś chudzinę o kocich oczach. Niedługo zrezygnuje z wstrzemięźliwości, ale nie pozwoli sobie na zakochanie. Avery ułożyła się tak blisko krawędzi łoża, że przy najmniejszym ruchu mogła wylądować na podłodze. Miała nadzieję, że sir Cameron śpi spokojnie. Poprzez przesłonięte rzęsami, przymknięte oczy oglądała mężczyznę, który z taką łatwością doprowadził do wrzenia jej krew. Ku jej zdziwieniu, miał dość ponury wyraz twarzy. Nie przypuszczała, żeby specjalnie przeżywał fakt, że nie uległa jeszcze jego czarowi. Niestety, dała przeraźliwie zawstydzające sygnały, świadczące o tym, jak łatwo można ją uwieść. Większość mężczyzn wyglądałaby na zadowolonych, tymczasem on miał taką minę, jakby nadgryzł kwaśne jabłko. A może i on, tak samo jak ona, uznał namiętność, jaka między nimi zaiskrzyła, za kłopotliwą. Avery była przerażona, bo wiedziała, że Cameron chce ją wykorzystać dla własnych celów. Dla niej mogłoby to być zgubne, ale dla niego także, choć z innego powodu. Gdyby połączyło go z nią silne uczucie, trudno byłoby mu skoncentrować się na zemście. Przez krótki moment rozważała nawet, jak wykorzystać to dzikie pożądanie przeciwko niemu, zmienić zwycięstwo w porażkę, ale szybko odrzuciła tę myśl. Taka gra wymagała umiejętności i doświadczenia, a ona tego zupełnie nie miała Wprawdzie orientowała się mniej więcej, co zachodzi między mężczyzną a kobietą, wiedziała nawet to i owo od braci i kuzynów, ale dopóki nie porwał jej ten czarny rycerz, nawet nie całowała się z żadnym mężczyzną. Całe
doświadczenie, jakie miała, to kilka cmoknięć w wykonaniu kuzynów, które wcale jej nic rozpaliły. Avery westchnęła i spróbowała wygodniej się ułożyć, podjąwszy postanowienie zdecydowanego oporu. - Jeśli nie masz chęci spać, możemy powrócić do poprzednich zabaw - zaczął Cameron. - Nie sądzę, ty głupcze - odparowała. - Mam kłopoty żołądkowe. - Jeżeli chcesz mieć jakieś szanse, powinnaś dokładniej poznać przeciwnika. - Czy to pogróżka? - Może. - Umieram ze strachu. - Nie posuwaj się za daleko, panienko. - Bo co? Zrobisz mi krzywdę? - Spojrzała na niego przez ramię i zauważyła, że trochę się zmieszał. - Skułeś mnie łańcuchem, znieważyłeś mój klan i masz zamiar mnie zniesławić, aby się zemścić na moim bracie. Wybacz, ale dalsze pogróżki nie robią na mnie wrażenia. Cameron patrzył na jej smukłe, proste plecy. Nie wiedział, co dpowiedzieć na te rozsądne stwierdzenia, więc milczał. Leżał z zamkniętymi oczami i zastanawiał się, w jato sposób onieśmielić tę kobietę. Postanowi, że zrobi to jutro z samego rana. 3 Avery! Wołanie Gillyanne przerwało Avery podziwianie szerokich ramion oddalającego się Camerona. Chociaż ucieszyła się bardzo, widząc, ze kuzyneczka jest w dobrym humorze, to jednak złość jej nie przeszła. Najpierw przez dwa dni była przykuta łańcuchem do łoża, a teraz, ze skrępowanymi rękami, przywiązana była do jego siodła. Skoro jest tak traktowana, to po dotarciu do Szkocji nie będzie się sprzeciwiać, jeśli jej klan zechce przyjechać do Caimmoor i wyrżnąć wszystkich MacAl-pinów co do ostatniego. Pewnie by ich nawet zachęcała.
- Dobrze się czujesz, Gillyanne? - zapytała kuzynkę, spoglądającą najpierw ze zdumieniem na więzy, a potem z wściekłością na Camerona. Chociaż kuzynka była za młoda i za słaba, żeby mogła pomóc, miło jej było, że ma kogoś po swojej stronie. - Tak - odparła dziewczynka. - Kobiety o mnie dbają, tylko nie chciały mi pozwolić, żebym tu przyszła do ciebie. Chyba pozwoliłyby mi na wszystko, poza sprzeciwianiem się rozkazom sir Camerona. Mężczyźni też. Chociaż nikt mi tego bezpośredni0 nie powiedział, podsłuchałam i wywnioskowałam z różnych półsłówek, że nie wszyscy ludzie lorda popierają jego plany Ale każdy chce, żeby Payton zapłacił za swój grzech. - On tego nie zrobił. - Mnie nie musisz przekonywać o jego niewinności. Wiem o tym. Był jednym z nielicznych kuzynów, który żadnej z nas nigdy nawet nie trzepnąj w pupę, chociaż mu dokuczałyśmy. Mężczyzna, który tego nie zrobił nawet wtedy, kiedy w jego najpiękniejsze buty wrzucono świński nawóz, nie jest w stanie skrzywdzić kobiety. - A więc to byłaś ty? - Avery roześmiała się. - Zezłościł mnie wtedy, bo sobie ze mnie żartował przez cały dzień. - Gillyanne zaśmiała się wraz z kuzynką, po czym przyjrzała się więzom na jej smukłych nadgarstkach. - Jak sobie radzisz? - Nieźle. Wścieka mnie to - Avery wskazała głową sznury -ale zobacz, że najpierw obwiązał mi ręce jedwabiem. Jak na takiego gbura, to się nawet stara, żeby mi nie zrobić krzywdy. - Ma zamiar cię uwieść i zhańbić. - No właśnie. Jeszcze tego nie zrobił, jeśli o to się martwisz. - Tak. Musisz się trzymać od niego z daleka, póki rodzina nas nie uwolni. Jakie to proste, pomyślała Avery i westchnęła. Cameron przy każdej okazji jej dotykał, rozpalał gorącymi słowami, kradł pocałunki. Nie miała dość siły woli, żeby się przed nimi bronić, i bardzo ją to martwiło. Tylko złość na niego za to. że
jest skuta lub związana, dodawała jej sił do walki. Gdyby ją puścił, złość by opadła i trudno byłoby oprzeć się pokusie. - Powiem ci prawdę, kuzynko. Nie wiem, czy zdołam walczyć tak długo. - Uśmiechnęła się smutno, widząc zdumienie na twarzy Gillyanne. Dziewczynka odchrząknęła i powiedziała: - To bardzo przystojny mężczyzna; Tak, chociaż ciemny jak grzech. I kusi mnie do grzechu. Masz prawie dziewiętnaście lat. Musieli cię i wcześniej kusić\ a jakoś się nie dałaś. - No, nie. - Kochasz go? - Gillyanne, ten człowiek przykuł mnie do łoża, przywiązał do swego konia, chce mnie wykorzystać, żeby zadać cios mojej rodzinie i zmusić Paytona do małżeństwa, przed którym się wzdraga. Musiałabym być idiotką, żebyś go pokochać. - Niezupełnie. Nie ma racji, ale zachowuje się tak, jak zrobiłoby wielu innych, bo jest przekonany o słuszności tego co robi. Ale nie zmusi cię do niczego siłą; Więc jeśli nie jesteś w nim zakochana, to widocznie go pożądasz. - Wygląda na to, że tak. - Avery westchnęła. Gillyanne poklepała ją po ramieniu. - Możesz tylko się starać. Nie będę cię potępiać, jeśli ci nie starczy siły. A może on któregoś dnia zrozumie, że jego siostra kłamie. - Tak, a wtedy będzie się chciał zachować honorowo -mruknęła Avery. - Jeżeli do tego czasu będziesz w nim zakochana, to wszystlco dobrze się skończy. - Zależy, co on będzie wtedy czuł. O, idzie ta bestia. Cameron zauważył identyczne spojrzenia dwóch małych kobietek Murrayów i omal się nie uśmiechnął. Miały więcej ikry niż niejeden mężczyzna. Gdyby im nie brakowało męskiego wzrostu i siły, byłby w poważnych opałach. Wyglądało na w, że obie mają ochotę zrobić mu krzywdę.
- Wracaj do kobiet - rozkazał Gillyanne i z trudem stłumił śmiech, słysząc, jakimi barwnymi przekleństwami obdarza go pod nosem ta panienka, spełniając polecenie. - Kiedy ta mała urośnie, przysporzy jakiemuś mężczyźnie sporo kłopotów. - Bardzo dobrze - podsumowała Avery. - Będzie cenną nagrodą, a takiej nie powinno się dostawać zbyt łatwo. - Tak jak ja ciebie? - Owszem, rzucono mnie do twoich stóp. Bez trudu zdobyłeś broń, którą chcesz wykorzystać przeciwko mojej rodzinie. Ale ciężko się napracujesz, by nią władać. - Doprawdy? Bliskość tej dziewczyny sprawiała, ze szybciej płynęła mu krew w żyłach. Jeśli dobrze odczytywał ciepły błysk w jej oczach, z nią działo się to samo. Bardzo chciał, żeby to była prawda. Ostatnia zdrada, jaką przeżył, po której to postanowił wycofać się z gry zwanej miłością, osłabiła w nim pewność, że umie oceniać kobiety. Przedtem sądził, źe potrafi zrozumieć kobiece serce i że tylko on może je rozpalić. Kiedy jednak co rusz zamiast miłości spotykał się ze zdradą i niewiernością, odsunął się od kobiet. Teraz wahał się, bo Avery Murray była inna od niewiast, jakie znał. Czy ogień, który widział w jej oczach, to pożądanie, czy chęć zaszlachtowania go jak prosiaka? W jej przypadku mogło to być po trosze jedno i drugie. - Tak, mój pięknisiu, będziesz musiał - odparła, wściekła na siebie za to, że jej ciało zdradza taką słabość. - A jednak czujesz siew obowiązku zwodzić mnie pochlebstwami. Avery miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale także kopnąć go w przyrodzenie. Ochota do śmiechu bardzo ją niepokoiła, bo zawsze podobali jej sic mężczyźni, którzy mieli poczucie humoru. Nim jednak zdołała na nim wyładować złość na samą siebie, usadził ją w siodle i sam z gracją wspiął się za nią. . .
Ledwo rumak postawił pierwsze kroki, Avery zrozumiała, ze trudna to będzie podróż. Siedziała miedzy udami Camerona, jak kochanka, a jego ręce, trzymając cugle, obejmowały ją mocno. Prgy każdym ruchu konia ich ciała ocierały się o siebie Jeszcze nie wyjechali dobrze poza bramy warowni DeVeau gdy zaczęła cierpieć z powodu tej bliskości. Starała się odsunąć, ale przycisnął ją znowu silnym, lecz nie bolesnym uchwytem. Próbowała siedzieć sztywno, nieruchomo, było jej jednak bardzo niewygodnie, a poza tym mogli oboje spaść z konia. Widok Camerona tarzającego się w błocie byłby miły dla jej oczu, ale musiała też wziąć pod uwagę własne bezpieczeństwo. Była przytroczona do siodła liną, którą spętano jej również ręce. Jeśli dobrze pójdzie, sama może znaleźć się na ziemi i być ciągnięta przez przerażonego konia. To odebrałoby jej radość z upokorzenia Camerona. Prawie uśmiechnęła się do własnych; myśli. - Cieszę się, że jesteś w lepszym nastroju - powiedział, zauważywszy cień uśmiechu na jej twarzy. - Tak, właśnie myślałam, jak wspaniale byś wyglądał, leżąc twarzą w błocie - odparła słodko. - Jeśli upadnę, ty polecisz wraz ze mną. - Wiero o tym i dlatego nie próbuję wykopać cię z siodła. - Godna podziwu wstrzemięźliwość. - Też tak uważam. Pilnie strzeżesz tyłu, co? - Tak, mimo że jesteś bezbronna i siedzisz przede mną. - Chodziło mi o to, czy pilnujesz się przed zgrają DeVeau? Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby ci bandyci próbowali odebrać ci pieniądze, które ci dali za milczenie. Albo gdyby uznali, że nie chcą, abyś miał szansę opowiedzieć o wszystkim, co widziałeś i robiłeś w ich służbie. - Widzę, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
- Co za próżność. Jedzie z nami moja mała kuzynka. Chciałabym, żeby wróciła do Szkocji cala i zdrowa. A poza tym - dodała twardym tonem - jeśli ktoś ma cię zadźgać to ja powinnam mieć ten przywilej. - Jesteś twardą kobietą, Avery Murray. -Westchnął przesad-nie i spytał: - Dlaczego tak nienawidzisz tych DeVeau? - Bo to świnie i mordercy. Być może zamordowali wielu moich krewnych. - Być może, ale wydaje mi się, że ta nienawiść sięga o wiele dawniejszych czasów. Przez moment Avery wahała się, czy mu nie powiedzieć, ze to nie jego interes, ale tylko przez moment. Długotrwała wendeta między rodami DeVeau i Lucettów nie była tajemnicą. Nie skrywano też, jakich problemów doświadczyła jej rodzina w przeszłości z powodu rodu DeVeau. Może jeśli opowie tę historię, to DeVeau nigdy już nie będą mieli na żołdzie nikogo z MacAlpinów, choćby im oferowali złote góry. Cieszyła się z całego serca, że z jakichś powodów Cameron i jego towarzysze nie brali udziału w ostatnim napadzie. - Zaczęło się od mojej matki - zaczęła. - Chociaż i w przeszłości nie dawali naszej rodzinie spokoju. Oni zawsze szukali ofiar słabszych i uboższych. Dla zyskania spokoju i z biedy rodzina zmusiła moją matkę do małżeństwa z lordem Mićhaelem DeVeau. Wszystkie okropne opowieści okazały się prawdziwe. Był potworem, brutalem i ciągle ją zdradzał. Pewnej nocy znalazła go skatowanego, z poderżniętym gardłem. Uciekła. - Dlaczego? Czy go zabiła? W głosie Camerona nie usłyszała potępienia. Chociaż nie opisała całego okropieństwa pierwszego małżeństwa matki, widocznie wystarczyło to, co powiedziała. Cameron wiedział też zapewne, jacy są mężczyźni z rodu DeVeau. -Nie, chociaż wiedziała, że wszyscy będą tak sądzić-odparła Avery. - Zwłaszcza że nieraz się odgrażała. Nikt nie wątpił w potworności, jakich doznawała w tym małżeństwie, a ona często mówiła, że kiedyś nie wytrzyma i sama z tym skończy. Zanim mój ojciec pomógł jej uciec do Szkocji, przez rok się ukrywała.