Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Hunter Jillian - Smok

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :910.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Hunter Jillian - Smok.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse H
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 268 stron)

JILLIAN HUNTER

1 Szkocja, 1662 Zdobycie księżniczki byłoby jego ostatnim pod­ bojem. Pirat zamierzał zagarnąć dla siebie tę kobietę tak samo jak wszystkie inne łupy, które zdobywał do tej pory - podstępem. Ta metoda nigdy go jeszcze nie zawiodła. Pod fał­ szywą hiszpańską banderą potrafił zmylić eskortę gale­ onu i wykraść cenny ładunek bez jednego wystrzału. Zawsze wolał walkę wręcz niż z użyciem broni, a teraz w dodatku miał do czynienia z kobietą. Niewinną kobietą. Przez całe życie chroniono ją przed łajdakami jego pokroju. Przyzwyczajony do łat­ wych zwycięstw, nie przypuszczał, że zdobycie jej zajmie tak wiele czasu. Wiedział z doświadczenia, że walka podjazdowa może być niebezpieczną grą. Księżniczka miała być jego osobistym zwycięstwem, lecz nie chciał jej zranić, 5

JILLIAN HUNTER co niejednokrotnie zdarzało mu się w przeszłości. Zbyt wiele miał już na sumieniu. Chmury przesłoniły księżyc. Wiatr hulał po blankach murów. Bryza rozwiewała mgłę spowijającą potężne wieże zamku Dunmoral. Z szerokiej piersi pirata wyrwało się głębokie wes­ tchnienie. Był szalbierzem i czuł to teraz całym swoim jestestwem. Cztery potężne postacie uważnie mu się przyglądały. Czekali na rozkazy. Czuli się równie niezręcznie jak on na niebezpiecznych wodach społecznych konwenansów. Nie znali reguł rządzących w tym świecie. - Powinna już tu być - powiedział. - Dlaczego po nią nie wyjechałem? Może się zgubiła. Nawet my zgubiliśmy się tu za pierwszym razem. Tutejsze drogi to istny labirynt. - To przez rabusiów, Douglas... - odezwał się za jego plecami kobiecy głos. - To wszystko przez nich. Nie można było nic poradzić. Gdybyśmy przez cały dzień nie ścigali bydła, wyjechalibyśmy po nią. Twarz mu pociemniała, gdy sobie to przypomniał. O świcie tego samego dnia banda rozbójników znowu napadła na bezbronną wioskę Dunmoral. Uprowadzili bydło, z którym mieszkańcy przetrwaliby zbliżającą się surową zimę. Znieważyli młodą kobietę. Król nie mógł sobie pozwolić na utrzymywanie wojska w tych odleg­ łych górskich stronach, toteż wojny między klanami i najazdy, zdarzające się tu od dwóch wieków, znowu zaczęły pustoszyć okolicę. Zamiast przygotowywać się na przyjęcie księżniczki, 6

SMOK Douglas siedem godzin daremnie przeczesywał wzgórza w poszukiwaniu skradzionego bydła. Rabusie uciekli, przyrzekając rychły powrót. Ich przywódca, Neacail z Glengaldy, bezskutecznie rosz­ czący sobie prawa do własności zamku Dunmoral, wypowiedział nowemu lordowi otwartą wojnę. Douglas galopem wrócił do zamku, wściekły, że nie był w stanie ani zapobiec, ani pomścić ataku. Najwyższy z trzech pozostałych piratów zbliżył się do niego. Był to prawdziwy olbrzym, oddany sługa i prawa ręka Douglasa. Jeszcze miesiąc temu, gdy dotarła do nich wieść o przybyciu księżniczki, był pierwszym oficerem na pirackim statku „Zauroczenie". Jednak gdy zamieszkali w zamku, Dainty, kornwalijski gigant, wydawał się tak zagubiony w nowej sytuacji, że Douglas nadał mu oficjalny tytuł kapitana. - Możemy pojechać z Aidanem jej poszukać, sir - powiedział Dainty. Douglas zerknął na drugiego z piratów, który stał obok wsparty o mur. - To nie jest dobry pomysł - odpowiedział z prze­ kąsem. - Na wasz widok każdy by się przeraził, a cóż dopiero księżniczka. Poczekamy, aż Willie i Roy wrócą z patrolu. Aidan poruszył się, sięgając ręką do szpady. Szarpane wiatrem włosy co chwila opadały mu na spiętą, ponurą twarz. Douglas wiedział jednak, że gdzieś w głębi serca tego młodego pirata kryje się dobroć. - Rabusie wciąż tu są, sir. - Wiem o tym. - Douglas przesunął wzrokiem po 7

JILLIAN HUNTER wzgórzach ograniczających ziemie, które powierzono jego opiece. - Sam pojadę po księżniczkę. Ktoś musi tu zostać na wypadek jakichś kłopotów. A kłopoty będą z pewnością. To po prostu wisiało w powietrzu. Jego ludzie też to czuli. Douglas nigdy nie spotkał pirata, który na milę nie wyczuwałby awantury. - A niech to wszyscy diabli... - powiedział cicho. - A my spokojnie czekamy na rozwój wydarzeń... Piraci przebrani za szlachetnych rycerzy. Dobry Boże, co też strzeliło mi do głowy, że to się uda? Łatwiej byłoby oswoić stado wilków. Dainty potrząsnął łysą głową. - Nie trzeba nas oswajać, sir. Nasze maniery nie są wcale takie straszne. - A jakże...! - skomentował sarkastycznie Douglas. - Baldwin pluje w dłonie i wciera ślinę we włosy, żeby błyszczały. Willie miażdży orzechy pod pachami. Roy wciska do pustego oczodołu rozkwaszone winogrono, żeby straszyć dzieciaki. - Umilkł i uśmiechnął się iro­ nicznie. - A ty, Dainty, no cóż, któż nie padłby z wra­ żenia, widząc, jak pochłaniasz sto osiem marynowanych cebul za jednym zamachem, a potem czkasz jak armata? Księżniczka z pewnością byłaby zachwycona takim wyrafinowanym wyczynem. - Sto dziesięć - sprostował Dainty, niezrażony sar­ kazmem komentarza. Douglas znów ciężko westchnął. W skupieniu zacisnął usta. Zimny wiatr hulający na wieży strażniczej smagał jego twarz, ostre rysy pozostawały jednak nieporuszone 8

SMOK w świetle księżyca. Jak pirat może przypodobać się księżniczce? Powinien zapomnieć teraz o pirackiej przeszłości, ale na swoje nieszczęście nie potrafił tak szybko pozbyć się instynktu wykradania tego, co należy do innych. Siedem miesięcy wcześniej Douglas Moncrieff, Smok z Darien i postrach hiszpańskiej floty, został oczyszczony dekretem królewskim z wszelkich występków wobec prawa. Wkrótce postać Smoka z Darien rozpłynie się w mgle legendy, pozostanie już tylko bohaterem ludo­ wych opowieści. Czasy, gdy żeglował z patentem kaper- skim wygnanego króla, skończyły się bezpowrotnie. Niech Smok spoczywa w pokoju. Douglas nie będzie za nim tęsknił. Czasem sam się dziwił, jakie niestworzone historie o jego niegodziwościach opowiadają ludzie. Niestety jednak, sporo tych plotek okazywało się prawdą. Król z dynastii Stuartów odzyskał tron. Nagrodą dla Douglasa za potężny wkład w zasoby królewskiej kiesy był tytuł lordowski i ponury zamek zagubiony w szkoc­ kich górach. Złote czasy piractwa miały teraz pójść w niepamięć. Korona brytyjska nie będzie już chronić morskich rozbójników, a król oczekiwał, że Douglas zacznie odtąd żyć jak przykładny obywatel. Łatwo powiedzieć. Baldwin, niewysoki Szkot w średnim wieku o rudo- -siwych, kręconych włosach i odstających uszach, po­ stąpił krok naprzód. Zaniepokojony, zmarszczył spalone słońcem czoło. Był od samego początku kwatermistrzem Douglasa i nie czuł się specjalnie uszczęśliwiony mia­ nowaniem na zarządcę zamku. 9

JILLIAN HUNTER - Nie rozumiem, po co nam ta księżniczka - odezwał się. - Chyba żebyśmy mieli dostać za nią jakiś porządny okup. Z kobietami zawsze więcej kłopotów niż to warte. - Nie będziemy przetrzymywać księżniczki Roweny dla żadnego okupu! - wykrzyknął Douglas. - Czy to jest jasne? Lordowie nie porywają kobiet. Skąd ci przyszedł do głowy taki bezbożny pomysł? - Już kiedyś się to zdarzyło... - Baldwin podrapał się po zmierzwionym bokobrodzie. - Zapomniałeś, jaką piękną sumkę zapłacił za donnę Marię jej ojciec w Kar- tagenie? I obyło się bez żadnego zamieszania. - Te czasy minęły. - Douglas przesunął dłonią po oczach, starając się zachować surowy wyraz twarzy. - Księżniczka nie będzie tu więźniem, tylko naszym honorowym gościem. - A jeśli to jakaś straszna maszkara? - głośno za­ stanawiał się Baldwin. Douglas ściągnął brwi. - Mój brat nie zalecałby się do nieatrakcyjnej kobiety. - Ale jeżeli to po prostu zwykła brzydula, sir? - spytał Dainty, mrugając do Aidana. - Niedługo się przekonamy - odparł Douglas. - A te­ raz przestańcie zadawać głupie pytania i róbcie to, co do was należy. - Dobrze, Douglas, zrobimy wszystko, co każesz - odezwała się Gemma. Siostra Douglasa miała zaledwie siedemnaście lat, z czego połowę spędziła w domu publicznym, a połowę na pirackiej wyspie. O arystokratycznej etykiecie wie­ działa tyle samo co Douglas. 10

SMOK Trzej pozostali mężczyźni zapadli w ponure milczenie. Na ich wysmaganych morskim wiatrem twarzach ma­ lowała się ta sama niepewność, którą odczuwał Douglas. Obecność dawnych członków załogi „Zauroczenia" nie ułatwiała mu sytuacji. Przywlekli się za nim do Szkocji, bo nie mieli pojęcia, gdzie się podziać i co ze sobą począć. Douglas nie wiedział, jak się ich pozbyć, powierzył im więc różne funkcje w zaniku. Piraci jednak wciąż mieli nadzieję, że Douglas wróci z nimi na morze. Nadal marzyli o złocie i przygodach. - Z bożą pomocą księżniczka powinna dotrzeć tu szczęśliwie w ciągu godziny. Pamiętajcie: żadnych uwag o przeszłości. Ani słowa o korsarstwie, okupach lub zrabowanych bogactwach. - Tak jest, kapitanie - powiedział Baldwin. - Nie „Tak jest, kapitanie". — Douglas łypnął na niego groźnie spod gęstych ciemnych brwi. - Od dzisiaj macie mówić: „Tak, milordzie." Jestem trzecim wice­ hrabią Strathkeld i dziewiątym lordem Dunmoral... - Ósmym - poprawiła go Gemma. - Jesteś ósmym dziedzicem Dunmoral. - Odrobina ogłady i ona nigdy nie zorientuje się, że jesteśmy zwykłymi szumowinami - powiedział Da- inty z krzywym uśmieszkiem. - Mary MacVittie, siostra doktora, dała nam kilka lekcji dobrego wychowania- z dumą przypomniała Gemma. - Przed rokiem była pomocnicą szwaczki na dworze. Szyła dla niańki u księcia Buckingham. Douglas popatrzył na swoje ubranie - spodnie w szkoc- 11

JILLIAN HUNTER ką kratę i granatowo-zielony pled spięty na ramieniu srebrną broszą w kształcie głowy jelenia. Buty z klam­ rami i szkocki sztylet dopełniały stroju. Ciemne włosy do ramion związane miał z tyłu rzemieniem. Pani Mac- Yittie zapewniła go, że tak właśnie powinien wyglądać szkocki szlachcic na powitanie zagranicznej księżniczki. Jest teraz szlachcicem ubranym przez pomocnicę szwaczki. Kobieta chciała mu pomóc, ponieważ Douglas z kolei obiecał pomoc ludziom z Dunmoral. Jej drżący głos wciąż brzmiał mu w uszach: - Pled świetnie pasuje mężczyźnie o budowie praw­ dziwego wojownika, takiemu jak ty, milordzie. Na powitanie księżniczki nie możesz mieć na sobie jask­ rawego kaftana i obcisłych skórzanych bryczesów. Spo­ doba jej się element tradycji w twoim stroju. Element tradycji jako kamuflaż dla nieokrzesanego dzikusa. Jeszcze bardziej spochmurniał. To dziwne, że mniej przejmował się zatapianiem hiszpańskich galeonów, niż spotkaniem z tą Roweną z Hartzburga, która zresztą nie po to podróżowała dzień i noc, by spotkać się z pozbawio­ nym czci piratem, lecz z przyrodnim bratem tegoż pirata, ogólnie szanowanym sir Mateuszem Delacourt. - Prawdopodobnie nie spędzi w Dunmoral nawet jednej nocy, gdy dowie się, że nie ma tu jej księcia z bajki - mrukną) ponuro. - Czmychnie jak wystraszona myszka, kiedy domyśli się, że to ja jestem tym czarnym charakterem. - Może nie... - Gemma starała się pocieszyć brata. - 12

SMOK Nadal nie wiemy, dlaczego Mateusz wyznaczył jej spotkanie w Dunmoral. Oboje mają przecież rezydencje w Londynie. Douglas wiedział, dlaczego. Mateusz od lat prze­ chwalał się swoją przyjaźnią z Roweną. Opisywał ją szczegółowo, opowiadał, jaka jest ciepła, czarująca, szlachetna i bogata. Szczycił się, że walczył dla jej rodziny, gdy rebelianci zamierzali zaatakować ich pałac. Święty Mateusz, pogromca smoków i czuły adorator. Rycerz bez skazy. W przeciwieństwie do Douglasa - pirata, zbója, wy­ rzutka społeczeństwa. - Sądzisz, że chciał ją uwieść? - spytała ciekawie Gemma. - Jestem o tym przekonany. - Douglas zmarszczył czoło. - Myślę, że wybrał ten zamek na miejsce swojego podboju. Wie, że ja nie mogę odgrywać stróża prawa i dobrych obyczajów. - Co za pech, że utknął w Szwecji z tą złamaną nogą - odezwał się stojący w cieniu Aidan. - Doprawdy...? - zapytał Douglas zjadliwym tonem. Gemma westchnęła. Była zbyt niewinna, żeby zro­ zumieć znaczenie sarkazmu w głosie brata. - Mateusz pewnie planuje ożenić się z nią w Szkocji. „To się jeszcze okaże..." Douglas wyprostował sze­ rokie ramiona, jakby przygotowywał się do starcia. Zgodził się przyjąć tytuł szlachecki w nadziei, że uda mu się ukoić wewnętrzny ból. Pragnął zapomnieć o krzy­ wdach, jakie wyrządził ludziom w swojej ślepej pogoni za władzą i bogactwem. I wylądował wśród ludzi, którzy 13

JILLIAN HUNTER są w jeszcze większej opresji niż on, w okolicy zruj­ nowanej przez wewnętrzne walki, głód i bandy zbójów. Księżniczka może okazać mu się pomocna. - Biedny sir Mateusz... - Dainty wydobył z siebie dramatyczne westchnienie. - Taki dzielny, próbował wyciągnąć rannego konia z parowu. Douglas przyłożył rękę do serca. - Bohater w pełnym znaczeniu tego słowa. - Tylko pirat wykorzystałby cudze nieszczęście - mruknął pod nosem Aidan. - Szkoda, że nie jesteśmy już piratami - stwierdził stanowczo Douglas, lecz w jego oczach zabłysły szatań­ skie iskierki. - Jako poddani Korony musimy przyjąć księżniczkę z otwartymi ramionami. - Jak sobie życzysz, Douglas. - Gemma potrząsnęła głową. - Ale pamiętaj, że razem ze statkiem straciliśmy wszystko. Jesteśmy nędzarzami mieszkającymi w wiel­ kim zamku. Nadal sądzę, że powinieneś zapomnieć o dumie i przyjąć pożyczkę od Mateusza. - Pożyczkę, Gemmo... - Pogłaskał ją delikatnie po ciemnych, lśniących włosach i uśmiechnął się szelmow­ sko. - Może nawet wymyślimy coś lepszego, jeśli tylko nasz szacowny gość w końcu przyjedzie. - Nie ma się czym trapić, sir - powiedział Baldwin. - Któregoś dnia twoja księżniczka się pojawi.

2 Rowena opuściła łuk i wróciła do groty, gdy tętent koni dwóch jeźdźców oddalił się w stronę wzgórz. Zdjęła z ramienia kołczan z borsuczej skóry. Ci uzbro­ jeni ludzie przeszukiwali lasy. - Kogoś szukają. - Jej niski głos odbił się cichym echem o ściany jaskini. - Ciekawe, kim są. W całej okolicy nie widać żadnych świateł. - Sądząc z ich wyglądu, uciekli z głębin Hadesu - Towarzysząca jej starsza kobieta aż się wzdrygnęła. - Któż oprócz zbójców napadałby w tej niegościnnej krainie na dwie zagubione kobiety? - Nie napadli na nas - odparła Rowena. - Nawet nas nie widzieli. Może Mateusz wysłał ich jako naszą eskortę, a my, jak wystraszone gapy, ukryłyśmy się, więc nie mogą nam pomóc. - Sir Mateusz wysłałby takich ludzi? Nigdy. Rowena westchnęła. 15

JILLIAN HUNTER - Nawet jeśli pomyliliśmy drogę, nie jesteśmy już same. Fryderyk właśnie wraca. Księżniczka, równie smukła i silna jak strzały, którymi tak wprawnie się posługiwała, wskazała sobolową mufką zbliżającego się jeźdźca. Grube ciemnokasztanowe włosy opadały jej do bioder. Listopadowy chłód zaróżowił czubek jej nosa. Czuła się wyczerpana. Od samego Londynu podróżowała bez wytchnienia na spotkanie starego przyjaciela. Rzeczywiście, to było dziwne, że Mateusza wysłał takich zbirów albo w ogóle zapomniał o eskorcie, ale nie chciała głośno zgodzić się z Hildegardą. Od trzech dni, polegając na instynkcie Roweny, jechali jakąś nieznaną drogą, ale teraz już ostatecznie się zgubili. Wysoki mężczyzna z kozią bródką zeskoczył z konia i podszedł do groty. Zanim przemówił, skłonił się odruchowo. Ze złotych epoletów jego niebieskiego aksamitnego kaftana posypał się kurz. Fryderyk był jej osobistym doradcą i opiekunem i mimo iż bywał oschły w sposobie bycia, Rowena zawsze mogła na nim polegać. Po nim również widać było trud podróży w tak niebez­ piecznych okolicznościach. Hartzburg był niewielkim księstwem u podnóża Wo- gezów w dorzeczu Renu, w sąsiedztwie przyjaznej Francji. Jednak nawet Francja wydawała się obojętna wobec faktu, że księstwo jest bliskie upadku w obliczu rebeliantów pragnących przejąć władzę. Brat Roweny, książę Eryk, dziedzic Hartzburga, znik­ nął w tajemniczych okolicznościach podczas polowania. Nikt nie wiedział, czy padł ofiarą spisku, w obawie 16

SMOK jednak przed porwaniem Roweny i próbą wykorzystania jej w grze politycznej, ich ojciec, książę Randolf, wysłał córkę do Londynu. Niedługo po przyjeździe dostała list od sir Mateusza Delacourt. Jego treść wciąż powracała w pamięci Ro­ weny w tę lodowatą szkocką noc. Najdroższa Roweno! Dotarły do mnie wieści o Twym ciężkim położeniu. Musisz pozostawać pod dobrą opieką. Spotkajmy się w zamku Dunmoral w Szkocji. Gdybym nie dotarł na czas, zaufaj memu bratu, lordowi Dunmoral. Twój sługa Mateusz - Były jakieś kłopoty?- ściągając brwi Fryderyk popatrzył na łuk leżący obok torby podróżnej Roweny. Hildegarda odpowiedziała zamiast swej pani: - Dwóch jeźdźców kogoś goniło. Wyglądali na rze­ zimieszków. Rowena wzruszyła ramionami. - To mogli być po prostu mieszkańcy okolicy śpie­ szący po polowaniu do domu. Dowiedziałeś się czegoś? Nie było cię cały dzień. Jego szczupła twarz stężała. - Nie mogłem znaleźć żywej duszy mówiącej cywi­ lizowanym językiem, musiałem więc zawrócić do roz­ staju dróg, gdzie zostawiliśmy powóz. Tam natknąłem się na pastora, który błagał, żebym nie pozwolił wam jechać dalej. 17

JILLIAN HUNTER Hildegarda wydała z siebie cichy okrzyk. Była młod­ sza niż wyglądała, nie miała jeszcze pięćdziesięciu lat, lecz troski pozostawiły ślady na jej twarzy, przyprószyły siwizną włosy. - Buntownicy z Hartzburga przysłali tu kogoś za nami? Fryderyk zmarszczył czoło. - Kobieto, masz więcej wyobraźni niż rozumu. Nie powiedziałem nic o buntownikach. Broda Hildegardy zaczęła drżeć. Rowena pogłaskała ją po ręce. Pamiętała czasy, gdy przyjaciółka nie była tak strachliwa, zanim okrutni baronowie grasujący w gó­ rach Hartzburga nie zamordowali jej męża i trzech rosłych synów. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała spokojnie, przyglądając się twarzy Fryderyka. - Co powiedział ten człowiek? Czy coś stało się sir Mateuszowi? - Pastor nie słyszał o żadnym sir Mateuszu. - Fry­ deryk zawiesił głos dla wywołania większego efektu. - A jeśli chodzi o lorda Dunmoral, to wieść głosi, że nie ma nic wspólnego z rodziną, do której tytułu się przy­ znaje. Zamek jest najprawdopodobniej w rękach nik­ czemnego pirata, znanego niegdyś jako Smok z Darien. Rowena poczuła pulsowanie w skroniach. - Sądziłam, że... W Londynie mówiło się, że Smok nie żyje. - Najwyraźniej żyje i miewa się świetnie. - Fryderyk jeszcze bardziej się nachmurzył. - Plotka niesie, że król nakazał mu zmienić nazwisko i rozpocząć przyzwoite życie. Ale skąd wasza wysokość wie o tym zbóju? 18

SMOK Rowena powstrzymała uśmiech. - Był kimś ważnym w naszej historii, prawda? A his­ toria była moim ulubionym przedmiotem w klasztorze. Lecz nie śniło mi się nawet, że jest przyrodnim bratem Mateusza. Mateusz kiedyś o nim wspomniał, ale nie wdawał się w żadne szczegóły. - Ludzie zwykle nie opowiadają o czarnej owcy w ro­ dzinie - odparł Fryderyk. - Lord Dunmoral wyprawia podobno w zamku dzikie orgie. O kobietach z wioski, które przekroczyły bramy tego domostwa, zaginął wszelki słuch. - Może tak dobrze się bawiły, że nie miały ochoty wracać - powiedziała Rowena. - Poza tym Mateusz ryzykował za nas życie i jeśli twierdzi, że mam zaufać lordowi Dunmoral, to tak ma być i koniec. Nie powi­ nieneś wierzyć we wszystko, co ludzie gadają. - Ale to może być ten pirat! - wykrzyknął Fryderyk. - Albo i nie - skwitowała Rowena. - Najważniejsze, że to brat Mateusza. O, Boże, co za cudowna kombina­ cja - żołnierskie zdolności Mateusza i odwaga Smoka. Fryderyk ciężko westchnął. - Prowadzić cię wprost do jaskini lwa... Już sobie wyobrażam, co tam się dzieje. Wyobraźnia Roweny pracowała równie intensywnie. Żadna rozsądna księżniczka nie wróciłaby teraz do bezpiecznego Londynu. Tam, w przerwach między przyjęciami i balami maskowymi, mogłaby jedynie szlochać w swoją uperfumowaną chusteczkę, lamentując nad losem papy. Albo flirtowałaby z księciem Karolem, który wraz z kondolencjami przesłał jej pudełko z przy­ borami do robótek ręcznych. 19

JILLIAN HUNTER Rowena miała jednak własny rozum i po raz pierwszy mogła decydować sama o sobie. Wolność roztaczała się teraz przed nią jak niezbadana, rozległa przestrzeń, pełna niespodzianek i przygód. Rozpieszczana i wychowywana pod stałą opieką, zapragnęła nagle wyrwać się spod kontroli najbliższych. Poza tym nikt inny nie miał planu, jak pomóc jej ojcu. Dwa tygodnie powinny wystarczyć, by przekonać Smo­ ka, żeby wyruszył na kolejną wyprawę. Mateusz też z pewnością do niego dołączy. Rowena nie miała nic do stracenia. Wierzyła też w przeznaczenie. Nawet w jej ponurym księstwie, znanym głównie z aroganckich władców i trufli, podczas posiłków mówiło się o Smoku z Darien. Jedni go podziwiali, inni obrzucali błotem, w zależności od poglądów politycznych. - Czy jest żonaty? - spytała obojętnym tonem. - Wasza wysokość...! - wykrzyknął Fryderyk. - Co to może mieć za znaczenie? Hildegarda uśmiechnęła się pod nosem. - Jeśli księżniczka okazuje zainteresowanie jakąś osobą, to znaczy, że ma ku temu powody. - Zainteresowanie piratem? Ten łajdak mordował ludzi dla złota. Nie ma najmniejszego szacunku dla ludzkiego życia... - Baronowie, którzy grozili, że uwiężą ojca w jego własnym domu, to barbarzyńcy -powiedziała Rowena. - Palili wioski i mordowali całe rodziny. Zabili najbliż­ szych mojej biednej Hildegardy. Któż lepiej może stawić im czoło niż zaprawiony w rozbojach pirat? 20

SMOK Fryderyk przyjrzał jej się spod oka. - Zakonnicom nie udało się utemperować twego uporu, ale z pewnością nauczyły cię myśleć. - Dziękuję ci, Fryderyku. - Nie jestem przekonany, czy umiejętność myślenia dobrze służy kobiecie - dodał. - Zrobisz jednak to, o co proszę? - Rowena splotła ręce w mufce. Mężczyzna zacisnął szczęki. - Twój ojciec powierzył mi pewną sumę na sprowa­ dzenie najemników. Sądził, że w tych górach znajdę walecznych ludzi. - Nawet armia najemników potrzebuje przywódcy - stwierdziła Rowena. Fryderyk puścił tę uwagę mimo uszu. - Myślę, że mogę zostawić was na jakieś dwa tygo­ dnie w zamku, kiedy pojadę do Dunbrodie zobaczyć się z generałem Crichtonem. Nie służy już w wojsku, lecz obiecał pomóc mi znaleźć porządnych żołnierzy. - To daleko stąd? - spytała Rowena. - Trzy dni konno w jedną stronę. - Zaopiekuję się księżniczką- powiedziała Hilde- garda. Rowena poczuła ulgę. - Moja babka zawsze mawiała, że jeśli człowiek podda się swemu losowi, odnajdzie prawdziwe szczęście. - Albo nieszczęście - mruknął Fryderyk. Hildegarda parsknęła i podsumowała tę złotą myśl: - Mnie w tej chwili do prawdziwego szczęścia po­ trzebna jest miska gorącej zupy i ciepło bijące od 21

JILLIAN HUNTER kominka. Wiatr w tym kraju przeszywa człowieka na wskroś, nie wspominając o tym, jak to pobudza apetyt. Rowena zakręciła się na pięcie. - Pomóż mi się ubrać w tę purpurową suknię obszytą gronostajami. Znajdź też perfumowane rękawiczki i per­ ły. I tiarę mamy. - Tiarę? - spytał zdumiony Fryderyk. Rowena parsknęła śmiechem. - Chcę zrobić dobre wrażenie. - Wrażenie? - Zakrył twarz rękami. - Na piracie? Dobry Boże... Rowena roześmiała się na całe gardło. Nie umiała się dłużej powstrzymywać. Poza tym nie mogła do­ czekać się chwili, gdy stanie oko w oko z mężczyzną, który miał odwagę wprowadzić w życie swoje naj­ skrytsze marzenia. W końcu przyjechała do Szkocji w konkretnym celu. Wreszcie nadszedł czas, by księżniczka wkroczyła na scenę. Przecież... - powiedziała Gemma - w twoich żyłach płynie ta sama krew co w żyłach Mateusza. - O tak... - odparł Douglas uśmiechając się lekko. W ich żyłach płynie ta sama krew, lecz nie mają ze sobą nic wspólnego. Mateusz prowadził uczciwe życie. Douglas wyrobił sobie reputację zbira. Mateusz nosił białe aksamity i otaczała go gloria chwały. Dou­ glas - złoty kolczyk w uchu i blizny po niezliczonych potyczkach. 22

SMOK Bracia przyrodni, których nie łączy nic oprócz księżni­ czki Roweny z Hartzburga, jednej z najbogatszych dziedzi­ czek i najświetniejszych partii w Europie. Douglas miał jednak pewne wątpliwości co do tej panny. Jak niewinna dziewczyna mogła zgodzić się na schadzkę z Mateuszem w jego zamku? Nastały czasy upadku moralnego. W środo­ wisku arystokracji wciąż słyszało się o jakichś skandalach. Echo kroków na schodach wyrwało go z rozmyślań. Odwrócił się i rozpoznał krępą postać młodego żeglarza z Devon, który jako trzynastoletni chłopiec uciekł z sie­ rocińca. - Szukałem cię po całym tym przeklętym zamku, panie - odezwał się ponuro Willie. - Co wszyscy, do diabła, robią w taką pogodę na rufie? - To nie jest rufa, Willie - powiedziała Gemma. - To się nazywa blanki murów obronnych. - Blan... co? - Blanki, półgłówku- powtórzyła podpierając się pod boki. - A jeśli będziesz używał tego pirackiego języka przy księżniczce, zrzucę cię stąd na zbity pysk. - Odnalazłeś księżniczkę? - spytał Douglas. Willie ściągnął z głowy wełnianą czapkę. Jasne włosy stanęły dęba jak wiązka słomy. - Tak, widziałem ich, a potem zgubiłem. Zostawili powóz wiele mil stąd, tam, gdzie droga się kończy. Chyba resztę podróży odbędą konno. - Kazałem ci pilnować tej kobiety - cicho powiedział Douglas. - Jak mogłeś zgubić książęcy orszak? - Przelecieli obok nas jak diabły wcielone i mój koń się spłoszył. Ledwie utrzymałem się na tym zwierzaku. 23

JILLIAN HUNTER Nie jestem najlepszym jeźdźcem. Kiedy zebrałem się w kupę i opanowałem jakoś tę bestię, orszak księżniczki zniknął. - Zamrugał. - Zresztą, co to tam za orszak. Wyglądali raczej jak cygańska rodzina jadąca na targ. Powóz też był odrapany. Baldwin wykrzywił się w uśmiechu patrząc na chłopaka. - Willi, czy czasem nie ścigałeś innej księżniczki? - Nie - odparł urażony. - Dobrze jej się przyjrzałem. Miała twarz anioła, jasne loczki, zęby jak perły i koronę na głowie... - Zawahał się. - Przynajmniej tak mi się zdaje. Gemma parsknęła. - Podobno przeleciała obok ciebie jak diabeł wcie­ lony. - Widział zupełnie kogo innego. - Baldwin uderzył się dłonią po kolanie. - Co za głupek. Douglas powoli ruszył w stronę Williego, aż niższy od niego chłopak oparł się o potężną pierś Dainty'ego. - Jeśli księżniczka się zgubiła, będziemy musieli ją odnaleźć, prawda?- powiedział lodowato spokojnym tonem, który przyprawiał jego podwładnych o dreszcze. Douglas bardzo rzadko podnosił głos czy rękę na swoich ludzi, robił to tylko wtedy, gdy był naprawdę zmuszony. Zwykle już jego groźne milczenie i prze­ szywający wzrok sprawiały, że żeglarze drżeli przed karą. - Nie wyobrażam sobie młodej, wysoko urodzonej kobiety, która podróżowałaby po tych bezdrożach w lis­ topadową noc - dorzucił przez zęby. - Dainty, każ osiodłać dwa konie. Aidan, pojedziesz razem z nim, tylko nie wyciągaj z pochwy tej przeklętej szpady. 24

SMOK W tym momencie wzrok Douglasa przyciągnęło mi­ gotliwe światełko na mrocznych wzgórzach. Przesuwało się przez pewien czas w stronę zamku, po czym znikło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Douglas czujnie wpatrywał się w ciemność. Niektórzy górale w Dunmoral odprawiali celtyckie magiczne obrzę­ dy. W okolicznych lasach ukrywali się wyjęci spod prawa bandyci, którzy wypowiedzieli wojnę Douglasowi i wszyst­ kim jego podopiecznym. Gdzieś na tych dzikich wzgó­ rzach była też teraz Rowena, księżniczka Hartzburga. Światełko znów się pojawiło. Douglas dotknął złotego kolczyka w lewym uchu, jakby to był talizman. - Ktoś nadjeżdża- odezwał się głębokim głosem, tak spokojnie, jakby oznajmiał porę dnia. - Gemmo, zejdź na dół i sprawdź, czy wszystko jest w porządku. Nie chcę, żeby potknęła się na schodach o beczkę po piwie albo drewnianą nogę Simona. Gemma stała nieporuszona. Jej ciemne kręcone włosy powiewały wokół bladej twarzy. - O co chodzi, dziewczyno? - Nie wiem, co jej mam powiedzieć - szepnęła rzu­ cając mu przerażone spojrzenie. - Pamiętaj o radzie pani MacVittie - odparł udając surowość. - Kiedy masz wątpliwości, cytuj Szekspira. - Szekspira... - Gemma skinęła głową, wzdychając głęboko. Stukot kół po drugiej stronie fosy przerwał ciszę. Douglas odwrócił się. - Nadjeżdża. Pamiętajcie o wszystkim, co wam mó­ wiłem, a dobrze na tym wyjdziemy. 25

JULIAN HUNTER Po chwili grobowego milczenia cała szóstka rzuciła się do blanków, żeby wyjrzeć na dół. Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim koła zadudniły na drew­ nianym moście prowadzącym do zamku. Nawet Aidan, najbardziej opanowany i sceptyczny ze wszystkich, nerwowo wpatrywał się w podnóże murów. - Wjeżdża już prawie na most zwodzony - powiedział podniecony Baldwin, zapominając całkiem o planach porwania i wymuszenia okupu. - Nigdy nie widziałem prawdziwej księżniczki. - Nie sądzę, żebyśmy tym razem mieli przyjemność z prawdziwą księżniczką - w zamyśleniu rzuciła Gem­ ma. - Jeśli mnie oczy nie mylą, to nie jest żaden powóz. - To wózek do przewożenia torfu. - Douglas podniósł wzrok. - Willie, nie widziałeś przecież żadnego takiego wózka na wzgórzach. Twarz Williego pokrył rumieniec. - Nie widziałem nic takiego po drodze, sir. Przy­ sięgam. Pozbawiony woźnicy, ciągnięty przez dwa osły wózek zatrzymał się pod zewnętrznym murem obronnym. Jak poleciła zawczasu ich nauczycielka, pani Vittie, dwie młode służące podskoczyły w świetle pochodni przed wózek, by rzucić pod stopy księżniczki pęki wrzosu. Wrzos upadł w kurz, a osiołki obwąchując go postąpiły kilka kroków do przodu. Jednak żadna księżniczka nie wychynęła z wózka, by postawić szlachetną stopę na ukwieconej ziemi. - Nie znam zbyt dobrze historii - stwierdził Douglas - ale ten wózek przywodzi mi na myśl konia trojań- 26

SMOK skiego. Dainty, zabierz te dziewczyny w bezpieczne miejsce i przynieś mi szpadę i pistolety. Olbrzym zniknął z zaskakującą jak na jego zwalistą postać zręcznością. Douglas spojrzał znów w dół. W jego oczach widać było złość. - Pistolety? - Baldwin przyglądał mu się zdumiony. - Nie możesz witać księżniczki pistoletem. To nie przystoi. - Moglibyśmy powitać ją salwą armatnią - odezwał się Willie. - Spodobałoby jej się to. - W tym wozie nie ma żadnej księżniczki - stwierdził nagle Douglas. - Nie zauważyliście, że pokrycie poru­ szyło się, kiedy dziewczyny podeszły bliżej? Leży tam coś bardzo żywego i idę o zakład, że nie jest to jasno­ włosa księżniczka z koroną na głowie. - Pozwól nam najpierw sprawdzić, panie. - Aidan spojrzał mu w oczy. - Nie będziesz musiał brudzić prochem tego pięknego stroju. Douglas westchnął. - Przestańcie w końcu martwić się moim wyglądem. - Chcemy tylko pomóc - powiedział Aidan. - Przed przyjazdem księżniczki nie możesz brudzić sobie rąk zabijaniem rzezimieszków. - Co za szaleniec śmiałby napadać na ciebie na twoim własnym terenie? - spytał Baldwin. Douglas nie odpowiedział. W milczeniu chwycił broń, którą rzucił mu Dainty. Światło księżyca kładło cienie na jego spalonej słońcem twarzy, gdy zapinał pas ze szpadą. - Zbierz ludzi, Gemmo. Po cichu. Dziewczyna cofnęła się w stronę kamiennej ławki strażniczej, drżąc w swojej zielonej jedwabnej sukni. 27

JILLIAN HUNTER - A co z księżniczką? - Podnieście most zwodzony. - Douglas zawiesił pistolety na szerokiej piersi. Hebanowe lufy lśniły na tle intensywnych barw szkockiego pledu. - Wyślijcie dwóch ludzi, by trzymali ją stąd z dala. Ostatnia rzecz, jakiej pragnę, to wplątanie niewinnej kobiety w sam środek jatki. Baldwin smutno potrząsnął głową. - Nie mogę nawet o tym myśleć, panie. Biedna księżniczka zagubiona w tej dziczy pośród zbójów i złodziei. Co z nią będzie? - Zbóje i złodzieje... - zamruczał pod nosem Douglas kierując się w stronę schodów. - W jakim kierunku zmierza ten świat?