ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jej siedemnastoletnia siostra znowu nie wraca do domu o umówionej porze.
Odemknąwszy jedno oko, Jenna Reed zerknęła na świecące w ciemnościach wskazówki
budzika. Prawie dwunasta. Rae miała być w domu pół godziny temu. Gdzie ona się
podziewa?
Przewróciła się na plecy, obciągając pod kołdrą bawełnianą koszulkę. Z ulicy dochodziły
głośne rozmowy, a z otwartego okna któregoś z sąsiednich domów płynęła nastawiona na
cały regulator muzyka rap. Nic nadzwyczajnego. W dzielnicy Barclay Park miasta Milwaukee
na ulicach rzadko panowała cisza, a jej dom miał ściany cienkie jak papier. Niemniej, po
przyłożeniu głowy do poduszki, Jenna zapadała zwykle w kamienny sen.
Chyba że jej siostrzyczka wypuściła się na miasto ze swoim chłopakiem, tym durnym
Nelsonem. W takie wieczory o śnie nie było mowy. Rae nic nie obchodziło, że Jenna musi
wstać o szóstej, żeby zdążyć na siódmą do stacji ratownictwa lotniczego Lifeline.
Przeraźliwy pisk opon, a zaraz potem głośny łomot, poderwały Jennę na nogi.
– Ratunku! Pomocy!
Jenna wyskoczyła z łóżka, wsunęła pospiesznie stopy w sandały i wybiegła na ulicę. Na
pustym placu po drugiej stronie jezdni stal rozbity samochód, który wbił się nosem w uliczną
lampę. Powodowana instynktem ratownika, przedarła się przez tłumek gapiów.
– Ile osób jest w środku? Dwie?
– Trzy – odparła stojąca obok Jenny znajomo wyglądająca nastolatka. – Dwie z przodu i
dziecko z tyłu.
Jenna bezskutecznie spróbowała otworzyć wgniecione drzwi od strony kierowcy. Zalana
krwią twarz mężczyzny spoczywała bezwładnie na kierownicy. Samochód nie był
wyposażony w poduszki powietrzne.
– Zadzwoń pod numer 911 i powiedz, że są trzy ofiary zderzenia, jedna w poważnym
stanie – zarządziła.
Nastolatka z ufarbowanymi na fioletowo włosami, mniej więcej w wieku jej siostry,
posłusznie wyciągnęła komórkę, a Jenna przeszła na prawą stronę samochodu, gdzie
zauważyła opuszczone tylne okno.
– Zaraz przyleci helikopter! – zawołała podniecona nastolatka.
– Helikopter? – zdziwiła się Jenna. Do śródmieścia na ogół nie wysyłano helikoptera,
chyba że akurat znajdował się w pobliżu.
– Jak ich wydostaniemy? – zaciekawiła się nastolatka, która miała na imię chyba LuAnn.
– Bardzo ostrożnie. – Jenna wsunęła rękę w szparę okna i z pewnym trudem odblokowała
drzwi. Będzie mogła przynajmniej wyciągnąć dziecko, które na szczęście siedziało w
foteliku, przypięte pasami. Wyglądało, jakby nie doznało obrażeń. Miało dobrą cerę i równy
oddech. – Potrzymaj małego i pilnuj go – rzekła Jenna, podając dziecko LuAnn. Dziewczyna
stała w grupie nastolatków, których Jenna znała z miejskiego ośrodka młodzieżowego.
Wsiadła do samochodu i między siedzeniami przeczołgała się do przodu. Stwierdziwszy,
iż kobieta na siedzeniu pasażera daje znaki życia, zajęła się kierowcą. Przyłożyła dwa palce
do jego szyi i po chwili odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła słaby puls. Poczuła też wyraźny odór
alkoholu.
– Czy pan mnie słyszy? – zapytała, przykładając kierowcy usta do ucha. Mężczyzna nie
odpowiedział, ani się nie poruszył, a jego oddech był bardzo słaby. Potrzebował
natychmiastowej pomocy. Zwracając się do pasażerki, spytała: – Czy pani mnie słyszy?
– Tak – odpowiedział jej niewyraźny szept. Kobieta była w niewiele lepszym stanie.
– Gdzie panią boli?
– Wszędzie. Najbardziej w piersiach.
– Proszę się nie ruszać. Zaraz przyjedzie pogotowie.
Usłyszawszy warkot nadlatującego helikoptera, Jenna wyczołgała się z auta, otwierając
przy okazji prawe przednie drzwi. Z helikoptera, który wylądował tymczasem na wolnej
parceli, wyskoczyły dwie osoby z noszami na kółkach. Jenna rozpoznała jedną z nich i serce
jej zamarło. Dlaczego lekarzem, który przyleciał do wypadku, musi być akurat Zach Taylor?
– Jenna, to ty? – wykrzyknął Zach, równie zaskoczony. Więc jednak pamięta, jak mam na
imię, pomyślała, a jednocześnie zawstydziła się swego skąpego stroju. – Mieszkasz w tej
dzielnicy? – dodał z niedowierzaniem.
Poczuła, że się rumieni.
– Mamy młodą kobietę z poważnie uszkodzoną klatką piersiową – powiedziała rzeczowo,
ignorując jego pytanie. – Kierowca też ma uszkodzoną klatkę piersiową, a do tego obrażenia
głowy. Nie reaguje na pytania, słabo oddycha, jego puls jest ledwo wyczuwalny.
– Dzięki, zaraz się nimi zajmiemy – odparł Zach z godnym pozazdroszczeniem spokojem
i pewnością siebie.
Zdając sobie sprawę, jak musi wyglądać w powyciąganej, a do tego przykrótkiej
koszulce, Jenna oddałaby w tej chwili połowę swoich odkładanych na studia młodszej siostry
oszczędności, żeby móc jakimś cudem wycofać się między gapiów i uciec do domu.
Pielęgniarka Kate uklękła przy samochodzie, aby zbadać poszkodowaną pasażerkę.
– Chodź, pomożesz mi zająć się kierowcą – powiedział Zach, podchodząc do samochodu.
Rozwiała się nadzieja na ucieczkę. Ostrożnie przesunęli wspólnym wysiłkiem rannego na
tylne siedzenie, aby tam przygotować go do transportu.
– Trzeba mu przede wszystkim założyć kołnierz – zarządził Zach.
Jenna niezwłocznie otworzyła apteczkę pierwszej pomocy, podając mu niezbędny
ekwipunek. Przeszkadzały jej w tym rozpuszczone włosy. Kiedy na koniec pacjent znalazł się
na noszach, Zach kazał podać mu kroplówkę.
Jenna dopiero od siedmiu miesięcy pracowała w pogotowiu lotniczym i mogła na palcach
jednej ręki policzyć swoje wyjazdy z Zachem, a i to głównie w okresie szkolenia, kiedy na
wszelki wypadek towarzyszyła im trzecia osoba. Albo się mijali, albo mieli wolne dni, kiedy
drugie pracowało, dość, że nigdy nie wysyłano ich na akcje razem. Widać los tak chciał,
zresztą ku najwyższej uldze Jenny. A dziś musiał się zdarzyć taki pech!
Kiedy Zach umieścił kateter w żyle chorego, Jenna podłączyła kroplówkę i uregulowała
przepływ płynu.
– Gotowe! – zameldowała.
– Dzięki, Jenna! – powiedział Zach, obdarzając ją swoim olśniewającym uśmiechem, a jej
zabiło serce. Musiała sobie przypomnieć, że Zach rozdaje uśmiechy na prawo i na lewo, więc
nie można sobie po tym niczego obiecywać. Jenna dobrze wiedziała, że Zach Taylor jest dla
niej całkowicie nieosiągalny. Żył w sferach oddalonych o mile świetlne od jej ubogiego,
przyziemnego świata.
Zrobiła gwałtowny krok do tyłu i aż syknęła, czując ostry ból w stopie. Spojrzawszy na
ziemię, zobaczyła sączącą się z boku stopy krew. Musiała nastąpić na odłamek szkła.
– Skaleczyłaś się w nogę? – zapytał wyraźnie zatroskany Zach, który szykował się już do
odejścia z noszami. – Powiedz Kate, żeby cię opatrzyła.
– Zapomniałeś, że jestem ratownikiem? – uśmiechnęła się Jenna. – Sama dam sobie radę.
– Ale nie lekceważ tego. – To powiedziawszy, ruszył z noszami w kierunku helikoptera.
Kate umieściła tymczasem drugą ofiarę na noszach i, poleciwszy ratownikom zająć się
dzieckiem, oddaliła się w tym samym kierunku. Po paru minutach śmigłowiec uniósł się w
powietrze.
– Jenna, co się tutaj dzieje?
Obejrzała się za siebie i ujrzała swoją nieletnią siostrę, ubraną w minispódniczkę i równie
skąpą bluzkę, odsłaniającą brzuch. Miała nadzieję, że Rae i jej przygłupi chłopak nie
uprawiają seksu ani nie biorą narkotyków.
– Gdzie byłaś do tej pory?
– Spoko. Straciliśmy poczucie czasu. Nie czepiaj się, i tak będę musiała niedługo
zakuwać do egzaminów – odparła Rae.
Jenna objęła siostrę, między innymi po to, aby zorientować się, czy nie piła. Nie
wyczuwszy alkoholu, trochę odetchnęła. Oby tylko Rae dotrwała bezpiecznie do końca roku
szkolnego i do czasu wyjazdu na studia. Wprawdzie jej cel nie zostanie osiągnięty, dopóki
siostra nie zdobędzie wykształcenia, lecz ukończenie szkoły średniej stanowi na tej drodze
pierwszy, najtrudniejszy etap.
Rae wyrwała się z objęć siostry z grymasem znudzenia i pomaszerowała przez jezdnię do
domu. Jenna, westchnąwszy, poszła za nią znacznie wolniej, utykając na skaleczoną nogę. Jej
własne wspomnienia ze szkoły były bardzo mgliste. Nie miała wtedy czasu na beztroskie
zabawy i niekiedy miała żal do siostry za lekceważenie zasad, jakie usiłowała jej narzucić.
Dobrze przynajmniej, że za nikogo więcej nie jest już odpowiedzialna. Przy odrobinie
szczęścia wkrótce wyjdzie z długów.
Obmywając pod kranem zranioną stopę, Jenna starała się nie myśleć o niedowierzającej
reakcji Zacha na jej widok w najuboższej i najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Miała
nadzieję, że w pracy nadal będą się mijać, bo nie wiedziała, jak po tym wszystkim spojrzy mu
w oczy.
Było za dziesięć siódma, kiedy Jenna weszła do holu stacji Lifeline i nalała sobie kawy.
– Dzień dobry. – Na głos Zacha aż podskoczyła, oblewając się kawą.
– Dzień dobry – bąknęła. Dlaczego w jego obecności zachowuje się jak idiotka?
Wytarłszy serwetką przód lotniczego uniformu, opanowała się na tyle, by zapytać: – Jak ci
minęła reszta nocnego dyżuru?
– Względnie spokojnie. A jak twoja stopa? Oczyściłaś ranę z odłamków szkła?
– Wszystko w porządku odparła, niezgodnie z prawdą. Nie zdołała wyjąć jednego
odłamka, który przy każdym kroku boleśnie dawał o sobie znać. Ale za nic mu się do tego nie
przyzna. Upiwszy łyk kawy, spojrzała znacząco w kierunku sali odpraw. – Trzeba iść.
Zach ruszył za nią bez słowa. Pokonanie niewielkiej odległości jeszcze nigdy nie było dla
niej tak trudne. W sali czekał na nich kierownik zmiany, Reese Jarvis. Nie widząc swojej
partnerki, Jenna sięgnęła po dzienny grafik.
– Samantha wzięła wolny dzień, więc ją zastąpię przez pierwsze cztery godziny. Potem
zmieni mnie Kendall Simmons – wyjaśnił Zach.
– Co z Sam? – zaniepokoiła się Jenna, spoglądając pytająco na Reese’a, który był mężem
doktor Samanthy Jarvis.
– Nic wielkiego, ale przez całą noc okropnie wymiotowała. Możesz mi wyjaśnić,
dlaczego tak zwane poranne mdłości zdarzają się o różnych porach dnia? – zażartował Reese.
– Nie mam pojęcia. – W sprawach ciąży wiedza Jenny ograniczała się do tego, czego się
dowiedziała w szkole ratownictwa medycznego.
– Miejmy nadzieję, że poczuje się na tyle lepiej, aby móc bezpiecznie wyjść z domu –
odparł Reese. – Dziękuję, Zach, że zgodziłeś się ją zastąpić.
– Nie ma o czym mówić.
Na myśl, że ma spędzić z Zachem połowę dyżuru, Jennie przeszły ciarki po plechach. Ale
w końcu cztery godziny to nie tak długo. Chyba wytrzyma, nie tracąc profesjonalnego
podejścia do swego partnera. Popatrzyła na niego i spytała:
– Wracając do wczorajszego wypadku, czy wiesz, co z kierowcą samochodu?
– Jego stan jest stabilny. Leży w Trinity – odparł Zach. – Żona jest na obserwacji
kardiochirurgicznej, ale ma się stosunkowo nieźle. Dzięki za pomoc, bardzo się przydałaś.
Jenna przypomniała sobie swój wczorajszy wygląd i szybko zmieniła temat.
– Są jakieś planowe wezwania? – spytała.
– Tak. Dzwonili z Green Bay, zapowiadając transport do specjalistycznej klmiki, ale
muszą wpierw uzyskać zgodę rodziny. Na razie czekamy.
– A co z pogodą? – zwróciła się do Reese’a.
– Prognozują dobre warunki lotu. Bezchmurne niebo i brak wiatru.
Czyli nie wywinie się od wspólnego lotu do Green Bay. Co nie znaczy, że musi spędzić z
Zachem czas oczekiwania. Wstała i poszła do sali ogólnej po drugą kawę. W trakcie
nalewania usłyszała za sobą czyjeś kroki i sądząc, że to Reese, spytała:
– Tobie też nalać? Musisz być niewyspany.
– Bardzo proszę – usłyszała za plecami niski głos Zacha. Dobrze przynajmniej, że tym
razem nie rozlała kawy.
Opanowując drżenie rąk, napełniła drugi kubek. Kiedy mu go podawała, ich dłonie
zetknęły się na moment.
– Od dawna mieszkasz na rogu Barclay i Dwudziestej Drugiej? – zapytał. – To niezbyt
przyjemna dzielnica.
W Jennie wszystko się zagotowało. Ale snob! Jemu pewnie nigdy nie doskwierał brak
pieniędzy.
– Chcesz powiedzieć, że na Wzgórzu pijani kierowcy nigdy nie lądują na latarni?
Wzgórzem nazywano w skrócie The Hills of Riverbend, atrakcyjną podmiejską dzielnicę
Milwaukee, zamieszkałą wyłącznie przez ludzi dobrze sytuowanych.
Niedostępną dla Jenny dzielnicę, w której mieszkał Zach Taylor, który wydawał się
zdziwiony jej reakcją.
– Tego nie powiedziałem. Ale na Wzgórzu jest o wiele bezpieczniej niż tam, gdzie
mieszkasz. I mamy znacznie mniej pijanych kierowców.
– Nie narzekam na swoją dzielnicę – odparła, z trudem hamując złość. Czy jemu się
wydaje, że lubi tam mieszkać? Nikt przy zdrowych zmysłach nie osiedla się z upodobania w
Barclay Park, jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Niestety, ona na nic lepszego nie
mogła sobie pozwolić, ale Zachowi nic do tego.
Chciała go wyminąć i poszukać Reese’a, lecz skaleczona stopa dała o sobie znać i Jenna
aż syknęła z bólu. Musi coś z tym zrobić, bo inaczej nie wytrzyma do końca dyżuru.
– Siadaj! – polecił Zach, wyjmując jej z ręki niedopitą kawę i sadzając ją na kanapie. – I
pokaż mi tę stopę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie zważając na protesty Jenny, zabrał się do rozsznurowywania jej buta. Stwierdził z
zadowoleniem, że dziewczyna nosi regulaminowe obuwie z metalowymi noskami, chociaż
nie widział jeszcze roboczych butów tak małego rozmiaru.
– Pewnie nie dałaś się nikomu zbadać – powiedział z naganą w głosie. Nie rozumiał
takiego postępowania. Czy to tak trudno poprosić kogoś o pomoc?
Jenna się nie odzywała. Biorąc jej milczenie za zgodę, zsunął but i zdjął skarpetkę. Nie
przypuszczał, jakie wrażenie zrobi na nim kontakt z jej stopą. Nigdy nie przypisywał stopom
erogennego działania, ale Jenna najwidoczniej działała na niego na wiele różnych sposobów.
Nic sobie nie wyobrażaj, zgromił się w duchu. Jest twoją koleżanką z pracy i nikim
więcej. Delikatnie obmacał zaczerwienione miejsce, ale cofnął rękę, gdy Jenna syknęła.
– Nie przejmuj się, wyjmij to cholerstwo, i basta! – rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Był zaskoczony jej tonem. Jenna Reed to twarda sztuka. Co prawda wczoraj wieczorem,
w tej swojej cienkiej, a do tego przykrótkiej koszulce pozwalającej podziwiać jej długie nogi i
tyłeczek, wyglądała niemal bezbronnie. W dodatku widział ją po raz pierwszy z
rozpuszczonymi włosami, które bardzo podkreślały jej kobiecość.
Jednak jej ostatnia odzywka wskazywała, że Jenna nie jest bezbronną istotą. Lepiej mieć
się przed nią na baczności. Z paru odbytych z nią szkoleniowych lotów pamiętał, że ma
wielkie poczucie obowiązku i umiejętność koncentrowania się na tym, co w danej chwili
najważniejsze. Z drugiej strony brakuje jej jednak zdrowego rozsądku. Kto słyszał, by biec na
miejsce wypadku w odkrytych sandałach. A efekt jest taki, że trzeba jej wyciągać szkło ze
stopy. Sięgnąwszy do podręcznej torby, wyjął pęsetę i skalpel.
– Co robisz? – krzyknęła na widok skalpela.
– Nie bój się, skalpela użyję tylko w ostateczności.
– Każdy lekarz tak mówi, zanim człowieka nie dziabnie – mruknęła pod nosem.
– Obiecuję, że będę delikatny.
Widocznie nie jest tak twarda, za jaką chciałaby uchodzić. Wziąwszy pęsetę, zagłębił ją
ostrożnie w zaognionej ranie, ale odłamek szkła tkwił zbyt głęboko. Wobec tego sięgnął po
skalpel i, dziwnie przejęty, czując spływające po plecach krople potu, zrobił małe nacięcie,
które pozwoliło wyjąć ostre szkiełko pęsetą.
– No i po krzyku! – oznajmił z ulgą.
– Nareszcie – mruknęła. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Delikatnie pogłaskał jej stopę, ale szybko cofnął rękę, zdając sobie
sprawę, że jego gest może być potraktowany jak pieszczota. Wyjął z torby mały opatrunek i
przyłożył go do rany. Czuł jednak, że między nim a Jenną rodzi się erotyczne napięcie. Nagle
zadzwonił telefon. Zach wstał i podniósł słuchawkę.
– Stacja lotniczego pogotowia Lifeline.
– Czy mogę rozmawiać z Jenną Reed? Dzwonię z gimnazjum w Barclay Park.
– Do ciebie – powiedział, oddając jej słuchawkę. Podszedł do umywalki, aby zwilżyć
ściereczkę do obmycia skaleczonej stopy, bezwstydnie przysłuchując się jej rozmowie.
– Znowu uciekła z lekcji? – zatroskanym tonem spytała Jenna. Po wysłuchaniu swej
rozmówczyni, dodała: – Tak, wiem, matura za pasem. Dziękuję, że dała mi pani znać.
Zacha opanowała niezdrowa ciekawość. Nie był specem od rozpoznawania wieku kobiet,
ale Jenna na pewno jest za młoda na to, by mieć córkę w maturalnej klasie.
– Jakieś problemy? – zapytał.
– Nic nowego – westchnęła ciężko, wciągając skarpetkę i wkładając but.
– Z tego, co przypadkiem usłyszałem, to się martwisz, czy twoja siostra zda maturę –
powiedział podchwytliwie.
– Skąd wiesz, że chodzi o siostrę? – spytała zaskoczona.
– Domyśliłem się. – To śmieszne, ale kamień spadł mu z serca, kiedy się potwierdziło, że
chodzi o siostrę, a nie córkę. – Nie martw się, to przecież dorosła osoba, która sama za siebie
odpowiada.
– Ładna mi dorosła osoba! – parsknęła Jenna. – Najwidoczniej nie masz zielonego pojęcia
o nastolatkach.
– Sam byłem nastolatkiem, tak jak ty – odparł, niezrażony jej sarkazmem. – Moim
zdaniem młodym ludziom należy pozwolić decydować o swoim losie.
– Rae musi zrobić maturę i pójść na studia. Koniec rozmowy – rzuciła kategorycznym
tonem.
Znowu zadzwonił telefon. Odebrał Zach, ponieważ Jenna kończyła sznurować but.
– Szpital w Green Bay potwierdza zamówienie na transport – usłyszał głos dyspozytora. –
Możecie ruszać.
– Przyjąłem. – Odłożył słuchawkę. – Lecimy do Green Bay.
– Znakomicie. Czy Reese był uprzedzony? Słyszałam, jak parę minut temu wyprowadzał
helikopter z hangaru.
W tym momencie do pokoju zajrzał Reese.
– Jesteście gotowi?
– Tak jest. – Jenna skierowała się do drzwi, wymijając Zacha, który w przelocie poczuł
zapach jej perfum. Schwyciwszy ratowniczą torbę, ruszył w ślad za Jenną do hangaru. Oboje
włożyli kaski i wsiedli do śmigłowca.
Siedząc obok niej, miał poczucie, że choć znajdują się tak blisko siebie, Jenna jest istotą
całkowicie mu obcą. Wiele by dał, by poznać jej myśli. Zaniepokoiła go jej nadopiekuńczość
wobec młodszej siostry i chęć pokierowania jej życiem według własnego widzimisię.
Bezskuteczność takich wysiłków znał aż za dobrze z doświadczenia. Ale to w końcu nie jego
sprawa. Nie wolno mu zapominać, że oprócz pracy nic go z Jenną nie łączy.
Z ulgą odebrała sygnał do startu, lecz świadomość, że przez całą drogę będzie siedziała
tuż obok Zacha, nadal wprawiała ją w zdenerwowanie. Jak ma się zachować? Czym się zająć?
Sięgnęła po grafik i włączyła mikrofon.
– Wiesz coś o naszym pacjencie? – spytała, wypełniając puste kratki formularza.
– Do mnie mówisz? – zapytał Zach, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
– Oczywiście, a niby do kogo? Chyba mam prawo prosić o informacje na temat pacjenta,
nie sądzisz?
Zach stuknął palcem w mikrofon.
– Nacisnęłaś główny guzik. Wszyscy nas słyszą.
– Co? – Rzuciła okiem na mikrofon. Zach ma rację, nacisnęła niewłaściwy guzik.
Wszyscy, zarówno w bazie, jak i w helikopterze, musieli usłyszeć jej kąśliwą uwagę. – Nie
mam pojęcia, jak mogłam zrobić takie głupstwo.
– Nic się nie stało – uspokoił ją Zach.
– Chyba jednak tak. – Co się z nią dzieje? Musi się opanować. Nie myśleć o tym, co
czuła, kiedy opatrywał jej nogę, ani o tym, że siedzą tuż koło siebie.
Zach tymczasem połączył się z bazą.
– Reese, słyszysz mnie? Czy mógłbyś zadzwonić do Green Bay i zapytać o aktualny stan
pacjenta, którego mamy transportować? Nazywa się Mark Bowan.
– Już się robi – padła natychmiastowa odpowiedź.
– Powiem ci, co wiem – rzekł Zach, zwracając się do Jenny. – Pacjent ma dziewiętnaście
lat i ostre zapalenie płuc, pewnie wirusowe. Leży od dwóch dni na intensywnej terapii i jego
stan jest stabilny, ale ze względu na poważne uszkodzenie płuc lekarze z Green Bay uznali, że
należy go przenieść do Trinity.
– Wirusowe zapalenie płuc? – zastanowiła się Jenna. – Czyżby przyjmował środki
immunosupresyjne, na przykład po przeszczepie?
– Dobre pytanie – pochwalił ją Zach. – Był w wojsku, gdzie przeszedł cały szereg
szczepień, ale wrócił na poród żony i zachorował już w drodze do domu. Zdradza objawy
posocznicy.
– Ciężki przypadek. – Chętnie zadałaby więcej pytań, ale nie mogła żądać, by doktor
Taylor udzielał jej bezpłatnych lekcji z dziedziny podstaw medycyny.
– Na to wygląda – potwierdził Zach. – Jego stan pogarsza się w bardzo szybkim tempie.
– Rozumiem. – Jenna wróciła do wypełniania formularza. – Miejmy nadzieję, że nie
będzie jakichś niespodzianek w czasie transportu.
– Święte słowa – zgodził się, tłumiąc ziewnięcie. Nic dziwnego, że jest senny, skoro ma
za sobą dwunastogodzinny nocny dyżur. Przyłożył głowę do oparcia fotela i zamknął oczy.
Jenna, widząc to, odczuła ulgę.
– Za dwie minuty lądujemy – usłyszała w słuchawkach głos Reese’a i serce mocniej jej
zabiło. Uwielbiała swoją pracę i uwielbiała latać. Ekscytowało ją, że może nieść ludziom
ratunek z powietrza.
Zach natychmiast się wyprostował i otworzył oczy. Może wcale nie spał, tylko udawał,
ponieważ jest tak samo skrępowany jak ona, przemknęło Jennie przez głowę. Nie było jednak
czasu, aby się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ śmigłowiec właśnie siadał na lądowisku.
– Jesteśmy na miejscu – mruknął Zach, odpinając pas.
Jenna wyskoczyła w ślad za nim i poszła na tył śmigłowca, by wyciągnąć składane
zawsze na kółkach. Następnie ruszyli razem do wejścia. Zach najwyraźniej czuł się w szpitalu
jak w domu, bo bez wahania skręcił w lewo, w kierunku windy, a gdy znaleźli się w jej
środku, nacisnął właściwy guzik.
W windzie Jenna zdjęła kask i odgarnęła włosy, które wymknęły się spod
przytrzymującej je opaski.
– Oiom jest na trzecim piętrze – oznajmił Zach. Jenna zauważyła, że nie może oderwać
oczu od jej włosów. Niestety w windzie nie było lustra, w którym mogłaby sprawdzić, czy
jest bardzo rozczochrana.
W chwilę później dojechali na miejsce i Zach ponownie ruszył bez wahania we
właściwym kierunku. Jenna w swej niedługiej karierze ratowniczej bywała już w wielu
różnych izbach przyjęć, natomiast oddział intensywnej terapii był dla niej nowością, toteż
onieśmieliła ją obecność tylu monitorów i innej skomplikowanej aparatury.
– Przylecieliśmy po Marka Bowana – powiedział Zach, zwracając się do dyżurnej
pielęgniarki.
– Proszę za mną. Pomogę przygotować pacjenta do podróży. – Pielęgniarka patrzyła tylko
na Zacha, jakby Jenna w ogóle nie istniała.
– Słyszałem, że jego żona wczoraj rodziła – rzekł Zach.
– Tak, urodziła ślicznego chłopczyka. Mama i dziecko czują się świetnie.
– Kiedy Mark dostał ostatnią dawkę antybiotyków? – zainteresował się Zach.
– Przed godziną. – Pielęgniarka podała mu dokumenty pacjenta. – Następną dawkę
powinien otrzymać najwcześniej za trzy godziny.
Podczas gdy Zach wypytywał pielęgniarkę o szczegóły, Jenna odłączyła pacjenta od
aparatury i podłączyła go do przenośnego monitora. Zdumiał ją młody, niemal dziecinny
wygląd bladego, wymizerowanego Marka Bowana, który nie dalej jak wczoraj został ojcem.
Wyglądał na rówieśnika Nelsona, szesnastoletniego chłopaka jej siostry.
– Z powodu niewydolności płuc pacjent oddycha przy pomocy respiratora – dodała
pielęgniarka.
Zach skinął głową, po czym, umieściwszy papiery pod materacem noszy, przyjrzał się
wskazaniom respiratora.
– Nasz przenośny respirator zapewni mu identyczny poziom tlenu – stwierdził. Zwracając
się do Jenny, zapytał: – Gotowa do przełączenia?
– Tak. – Jenna odłączyła pacjenta od szpitalnego respiratora i podłączyła go do
przenośnej aparatury. – Wykonane.
– Dobrze. Przenosimy go na nosze. – Wspólnymi siłami przełożyli chorego na nosze, a
Jenna przypięła go szybko pasami.
Sprawdziwszy jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku, Zach dał Jennie znak do
opuszczenia oiomu. Nie uszło uwadze Jenny, że wychodząc z sali, Zach nie obejrzał się nawet
na pielęgniarkę, która okazywała mu tyle zainteresowania. Przez cały czas śledził wzrokiem
wskazania na monitorze respiratora. Wsiadłszy do windy, oboje niemal równocześnie włożyli
kaski, a Jenna, która również obserwowała monitor, zauważyła, że wskaźnik nasycenia
tlenem spadł do 91 procent.
Reese czekał na nich w helikopterze i już po paru chwilach nosze zostały umieszczone na
swoim miejscu, a Jenna wskoczyła do środka tylnym wejściem, pozostawiając Zachowi
zamknięcie klapy.
– Gotowi? – zapytał Reese.
– Gotowa – odparła Jenna, sprawdziwszy, czy nacisnęła właściwy guzik.
– Ja też – powiedział Zach.
Moment startu umknął uwadze Jenny, ponieważ śledziła z niepokojem monitor, na
którym wskaźnik tlenu spadł do 90 procent.
– Coś się dzieje? – zapytał Zach.
– Tak mi się zdaje. Spada tlen. Wykonam odsysanie płuc.
– Dobrze.
Skrępowana spoczywającym na niej uważnym spojrzeniem, z trudem opanowywała
drżenie rąk.
– Niemal zupełny brak wydzieliny – zauważyła, ukończywszy szczęśliwie trudne zadanie.
– Musi być inna przyczyna. – Po paru chwilach nasycenie tlenem spadło poniżej
dziewięćdziesięciu, a cyfry na monitorze zaczęły ostrzegawczo mrugać. Jenna sprawdziła
podłączenie do respiratora, ale wszystko na pozór wyglądało dobrze, dopóki nie przyjrzała się
rurce intubacyjnej. – Zach? Mam wrażenie, że rurka dotchawiczna jest założona zbyt płytko.
– Chyba masz rację. Trzeba to sprawdzić. Jenna posłusznie odkleiła taśmę, którą
umocowana była rurka intubacyjna, i w tym samym momencie rurka wyskoczyła z gardła
pacjenta.
– Podaj mi rurkę dotchawiczną numer siedem. Szybko! – zawołał Zach. – Trzeba go na
nowo podłączyć do respiratora.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie umieraj, szeptała w duchu Jenna. Błagam cię, nie umieraj! Musisz wytrzymać! Przed
chwilą podała Zachowi niezbędne narzędzia, a sama założyła Markowi podręczną maskę
tlenową, wspomagającą oddychanie.
Tymczasem poziom tlenu we krwi spadał w zastraszającym tempie: z 88 do 85, a zaraz
potem do 80 procent. Mark, wytrzymaj! Jesteś to winien swojemu synkowi. Jesteś mu
potrzebny. Jemu i jego matce.
– Gotowy – usłyszała głos Zacha i szybko zdjęła z twarzy pacjenta maskę tlenową.
Zach począł wprowadzać laryngoskop do krtani pacjenta, a następnie wsunął rurkę.
Dzięki wstrzykniętemu wcześniej środkowi uspokajającemu Mark nie poruszył się ani nie
zakrztusił.
– W porządku, myślę, że jest na miejscu.
– Chyba tak. – Przyłożyła rękę do klatki piersiowej Marka, sprawdzając, czy podnosi się i
opada w rytm oddechu.
– Podaj rurkę łączącą z respiratorem.
Jenna wykonała polecenie, a po podłączeniu pacjenta na nowo taśmą umocowała świeżo
założoną rurkę dotchawiczną. Teraz pozostało jedynie obserwować wskazania monitora.
Poziom stężenia tlenu zdążył spaść w międzyczasie do 71 procent. Jenna wstrzymała oddech.
Wskaźnik przestał spadać, po czym powoli zaczął się podnosić, aż osiągnął wymagany
poziom 92 procent.
– Miałaś rację, rurka była założona za płytko – stwierdził Zach z uznaniem. – Chyba nie
poruszyliśmy jej w drodze do helikoptera?
– Na pewno nie – odparła. Zawsze bardzo uważała, aby w trakcie transportu nie poruszyć
podtrzymujących życie urządzeń. – Od razu miałam wrażenie, że jest źle założona. Może
powinnam wcześniej zwrócić na to uwagę.
– Spójrz, poziom tlenu skoczył do 95 procent! Brawo, Jenna, dobrze się spisałaś.
Spisałabym się lepiej, gdybym zapobiegła wyskoczeniu rurki, pomyślała. Nie mogła
sobie tego darować. Gdyby była uważniejsza, uniknęliby momentu strachu o los pacjenta. Ale
wszystko stało się tak szybko!
– Nie rób sobie wyrzutów – odezwał się Zach, który najwidoczniej odgadł jej myśli. –
Rurka wyskoczyła, bo była źle założona. A ty wykazałaś ogromną spostrzegawczość i
diagnostyczną intuicję. Masz talent. Powinnaś zostać lekarzem albo przynajmniej
pielęgniarką. Nie myślałaś o studiowaniu medycyny?
Powiedział to takim tonem, jakby pójście na studia było sprawą jej wolnego wyboru. Nie
miał pojęcia, ile trudu kosztowało ją opłacenie kursu ratownictwa. Na to, by zarobić na
utrzymanie swoje i siostry, pracowała i tak na dwóch posadach: kelnerki w barze szybkiej
obsługi i asystentki w laboratorium pogotowia. Dla niego sprawa była prosta – powinna pójść
na studia. Nie widział problemu.
Może Zach jest dobrym lekarzem, ale z jego głową nie jest najlepiej. Może mózg nie
dostaje dosyć tlenu.
– Nie sądzę, żebym marnowała swoje zdolności. Uważam, że robię coś ważnego –
odparła z godnością.
– Oczywiście, że wykonujesz ważną pracę – pospiesznie zgodził się Zach. Chyba lekko
się zaczerwienił. – Wcale jej nie deprecjonuję. Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś
nieprzeciętnie bystra. Możesz wiele w życiu osiągnąć.
Figa z makiem, pomyślała ponuro. Postanowiła jednak nie rozwiewać jego iluzji. W
milczeniu sięgnęła po formularz i odnotowała zmianę rurki intubacyjnej. Może kiedyś w
przyszłości uda jej się pójść na studia, ale na pewno nie wcześniej jak za cztery lata. Teraz
głównym jej celem było zapewnienie siostrze lepszej przyszłości. Była gotowa na każde
poświęcenie, byle otworzyć przed Rae perspektywy, których sama nigdy nie miała.
Kamień spadł jej z serca z chwilą, gdy udało się dowieźć Marka w stabilnym stanie do
szpitala Trinity. W drodze powrotnej do rodzimego hangaru zorientowała się, iż
czterogodzinny dodatkowy dyżur Zacha zbliża się do końca.
Po wylądowaniu pierwsza wyskoczyła na ziemię i, chwyciwszy ratowniczą torbę, udała
się do magazynu, aby uzupełnić zużyte leki i elementy oprzyrządowania. W trakcie
rutynowego uzupełniania zapasów zastanawiała się, dlaczego Rae wybrała się na wagary w
ostatnim dniu szkoły, dokąd poszła i co teraz robi. Może najzwyczajniej w świecie wolała
korzystać z pięknej pogody zamiast siedzieć w klasie. Oby tylko nie dała się zaciągnąć do
Nelsona. Jenna wzdrygnęła się na myśl o tym, że jej siostra mogłaby spędzać czas sama ze
swym chłopakiem w pustym mieszkaniu.
Odniósłszy torbę do hangaru, wyjęła komórkę i zadzwoniła do Rae, chociaż
podejrzewała, że siostra rozpozna jej numer i nie odbierze telefonu. Nie myliła się. Po paru
sygnałach usłyszała tylko uprzejmą zachętę do nagrania wiadomości.
– Wiem, że nie poszłaś do szkoły, więc nie udawaj, że masz wyłączony telefon. Jeśli
punktualnie o ósmej wieczorem nie zobaczę cię w MOSN, będziesz miała ze mną do
czynienia.
– MOSN? Co to takiego? – usłyszała za plecami glos Zacha i gwałtownie się odwróciła.
– Podsłuchiwałeś!
– Przepraszam, nie chciałem. Po prostu czekałem, aż skończysz, żeby uzupełnić
dokumentację lotu.
Akurat! Minąwszy go bez słowa, weszła do poczekalni ratowników.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – upomniał się idący za nią Zach. – Czy MOSN to
ośrodek w rodzaju Centralnego Stadionu Bradleya? Nigdy nie słyszałem tej nazwy.
– Nic dziwnego. – Porównanie MOSN do Centralnego Stadionu Bradleya, siedziby
słynnej koszykarskiej drużyny Bucksów, było tak komiczne, że omal nie parsknęła śmiechem.
Jej tylko raz udało się zbliżyć do znanego stadionu, kiedy zabiegała o posadę kelnerki w
jednym ze stadionowych barów, podczas gdy Zach miał zapewne stały abonament na mecze
Bucksów. Mieszkańcy Wzgórza nie bywają w MOSN, czyli Miejskim Ośrodku Społecznym
dla Nastolatków.
– Macie dzisiaj mecz? – zaciekawił się przechodzący obok Reese. – Jeżeli Samantha
poczuje się lepiej, chętnie wpadniemy popatrzeć.
Jenna zaklęła w duchu. Reese swoim zwyczajem stara się być miły, co nie zmienia faktu,
że ona nie ma ochoty spowiadać się przed Zachem ze swego prywatnego życia.
– Rozmawiałeś z Sam? Lepiej się czuje? – zapytała, zmieniając temat.
– Trochę. W każdym razie wymioty ustały.
– Jaki mecz? – Zach nie zamierzał ustąpić.
– Koszykówki – odparła niechętnie. – Trenuję młodzieżową drużynę.
– Aha. A twoja siostra jest koszykarką. Rozumiem. Jenna skrzywiła się. Rae nie wyjdzie
dziś na boisko.
Jenna miała żelazną zasadę: nieusprawiedliwiona nieobecność w szkole oznacza
przesiedzenie meczu na ławce rezerwowych.
– Cześć! – Do sali wszedł Kendall Simmons. – Hej, Zach, nieźle wyglądasz po
nieprzespanej nocy.
Jenna musiała przyznać mu rację. Zielonooki i ciemnowłosy Zach faktycznie wyglądał
wyjątkowo dobrze.
– Nie było tak źle – odparł Zach, posyłając pytającemu jeden ze swoich zabójczych
uśmiechów. – Ale teraz chętnie pójdę się przespać. Dzięki, że zgodziłeś się przyjechać.
Żegnam wszystkich. Na razie.
– Cześć! – wymamrotała Jenna, spoglądając za wychodzącym z sali wysokim,
barczystym mężczyzną, który przez cały ranek nie odstępował jej na krok, a teraz oddalił się
niemal bez pożegnania. No cóż, powinna się z tego raczej cieszyć. Przez resztę dyżuru nie
będzie się czuła skrępowana jego obecnością. Dobrze, że w najbliższej przyszłości nie grożą
jej loty z doktorem Taylorem.
Zach źle spał tej nocy. Budził się wiele razy, wyobrażając sobie, że dzwoni telefon. Jenna
miałaby do niego zadzwonić? Mało prawdopodobne. Traktowała go na ogół jak powietrze.
O co jej chodzi? Przecież nic jej nie zrobił. Jest przyzwoitym człowiekiem, który
wszystkim życzy jak najlepiej. Kilka lat temu omal się nie ożenił, ale po oficjalnych
zaręczynach jego narzeczona stała się tak nieznośna, usiłując kontrolować każdy jego krok, iż
poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie popełni podobnego błędu.
Rozbudził się na dobre. Powinien zapomnieć o Jennie. Ma wprawdzie wiele zalet i bardzo
mu się podoba, ale zanadto chce kierować życiem siostry. Wyobraził ją sobie, jak z groźną
miną szuka jej po całym mieście, podczas gdy dziewczyna chce się po prostu trochę zabawić.
Niektórzy ludzie mają niezrozumiałą potrzebę kontrolowania bliskich im osób. Pomyślał
o ojcu, ale szybko odsunął od siebie przykre wspomnienie. Niemniej siostra Jenny stała mu
się jakoś bliska, miał ochotę ją poznać. Może potrafi przekonać Jennę, żeby zostawiła
dziewczynie więcej swobody. Usiadł na łóżku i zadzwonił do swego kumpla, Ethana Webera.
– Cześć, Web, co robisz?
– Nic szczególnego. Kate za chwilę wychodzi do pracy. Czemu dzwonisz?
– Czy mógłby wziąć za mnie dzisiejszy nocny dyżur?
– No jasne, zawsze chętnie latam z Kate, ale przecież chciałeś mieć wolny sobotni
wieczór z powodu jakiejś rodzinnej uroczystości.
O cholera! Na śmierć zapomniał, że już wcześniej zamienił się z Ethanem dyżurami. Ale
co tam, ciekawiej będzie wybrać się do Centrum dla Nastolatków i poznać występną
siostrzyczkę Jenny, niż iść na rodzinne przyjęcie z okazji drugiej rocznicy ślubu ojca z
kolejną macochą. Zwłaszcza że ojciec na pewno zaprosił kilka panien do wzięcia i będzie go
próbował swatać.
– Zmieniłem plany. – Wstał i z telefonem w ręku poczłapał do kuchni. – Wolę mieć
dzisiaj wolne, a w sobotę pracować. Co ty na to?
– Jak na lato – ucieszył się Ethan. – Zabiorę Kate w sobotę do restauracji.
Zachowi zrobiło się wstyd. Nie powinien był prosić Ethana o zastępstwo w sobotę.
Ethanowi i Kate, którzy niedawno się zaręczyli, zależało na wspólnych dyżurach.
– Dzięki, stary, odwdzięczę się. – Odłożywszy słuchawkę, zatarł ręce. Ma akurat tyle
czasu, by wziąć prysznic, szybko coś przegryźć i zdążyć na mecz.
Ciekawe, co powie Jenna, kiedy go tam zobaczy.
Zach długo błądził po nieznanej sobie dzielnicy, zanim udało mu się zlokalizować
Miejski Ośrodek Społeczny dla Nastolatków, który zresztą, jak się okazało, znajdował się
nieopodal miejsca, skąd minionej nocy zabrał ofiary wypadku. W dzień okolica robiła jeszcze
gorsze wrażenie niż w nocy. Na dodatek wszyscy się na niego gapili, rozpoznając w nim
outsidera. Miał wprawdzie na sobie zwykłe dżinsy i sportową koszulkę, ale i tak wyglądał
obco na tle młodzieńców w zwisających w kroku roboczych spodniach, kolorowych trykotach
z obciętymi rękawami i z masą jaskrawo złotej albo srebrnej tandetnej biżuterii. W
sąsiedztwie ośrodka nie było gdzie zaparkować, i w rezultacie musiał zostawić samochód w
odległości kilku przecznic.
Dotarł na miejsce dobrze po rozpoczęciu meczu i natychmiast wypatrzył Jennę. Była
ubrana w króciutkie szorty i opiętą koszulkę bez rękawów. Trzymała w rękach blok na
sztywnej podkładce, do którego często zaglądała, niemniej całą jej uwagę pochłaniała akcja
na boisku, gdzie walczyły z sobą o piłkę dwa dziewczęce zespoły: jeden w
niebiesko-czerwonych, drugi w niebieskozielonych kostiumach. Mecz sędziowało dwóch
surowo wyglądających mężczyzn.
Jenna była niezwykle aktywna, okrzykami i zamaszystymi gestami rąk dyktując
dziewczynom, co mają robić. Zach odniósł wrażenie, że Jenna trenuje obie drużyny albo
może zastępuje trenera jednego z zespołów.
Gra była wyrównana, a niektóre zawodniczki dawały dowody niewątpliwego talentu.
Wysoka dziewczyna z zespołu biało-czerwonych zdobyła trzy punkty, trafiając do kosza z
odległej pozycji. Zach miał wielką ochotę przyłączyć się do gry. Sam należał kiedyś do
uniwersyteckiej drużyny, dopóki kontuzja kolana nie wyłączyła go z tej aktywności.
Szukając wolnego miejsca, zauważył, że widownia składa się głównie z kilkunastoletnich
chłopaków, którzy rzecz jasna kibicują swoim dziewczynom. Zacha zdumiały ich stroje, w
szczególności opuszczone nisko na biodra workowate spodnie, znad których wystawały
wzorzyste kalesony. Widać nie znał się na młodzieżowej modzie.
Nie znalazłszy wolnego miejsca, stanął oparty plecami o ścianę. Kiedy sędzia odgwizdał
koniec pierwszej kwarty, Jenna dała dziewczętom znak, by do niej podeszły, lecz jedna z
zawodniczek nadal biegła, chcąc wykonać zaplanowany manewr, i wpadła z rozpędu na
dziewczynę z przeciwnego zespołu, przewracając ją na ziemię.
Koleżanki poszkodowanej dziewczyny natychmiast otoczyły ją murem, a jedna z nich,
wysoka rudowłosa pannica, podskoczyła do mimowolnej winowajczyni, w której obronie
stanęły jej towarzyszki. Jenna i sędziowie zaczęli nawoływać do zachowania spokoju, ale
Zach dostrzegł kątem oka, że obecni na widowni chłopcy też dzielą się na dwa obozy i
szykują do wejścia na boisko.
Zapowiadała się ogólna bójka. Zastanawiając się, czy nie wezwać policji, Zach
postanowił przyjść Jennie i sędziom z pomocą. Na moment stracił z oczu Jennę, która
usiłowała rozdzielić rozjuszone dziewczyny.
– Spokój! Cofnąć się! – krzyknął na chłopców, a sam ruszył w tłum dziewcząt.
Jedna z nich odepchnęła Jennę, która o mało nie upadła, a jednocześnie ucichły gwizdki
sędziów, którzy też zapewne spotkali się z fizyczną agresją.
– Dość tej awantury! – wrzasnął Zach. – Spokój!
Rozstąpić się! – Dziewczyny zaczęły się powoli cofać, patrząc na niego jak na cudaczne
widowisko. Tylko mimowolna agresorka i jej ofiara nadal skakały sobie do oczu. –
Przestańcie! Chcecie, żebym wezwał policję?
Nie był wcale pewien, czy pogróżka ta odniesie skutek. W tej dzielnicy policja ma pewnie
dosyć roboty z prawdziwymi przestępcami.
– Zach, uważaj! – usłyszał za sobą krzyk Jenny. Odwrócił się błyskawicznie. Jeden z
chłopaków wyciągał nóż.
– Natychmiast to schowaj! – krzyknął, starając się poskromić wzrokiem młodego
człowieka. – Chyba nie chcesz, żeby komuś stała się krzywda.
– Jovo, schowaj to! – zawołała Jenna.
– Taki z ciebie chojrak? Proszę bardzo! – zawołał inny chłopak, również wyciągając nóż i
stając naprzeciw pierwszego.
– Chłopcy, dość tego, mówię ostatni raz. Znacie zasady – perswadowała Jenna, usiłując
zwrócić na siebie uwagę adwersarzy.
Zach najchętniej odciągnąłby ją na bok, lecz bał się spuścić z oczu gotowych do bójki
chłopców. W tym momencie na ulicy odezwały się policyjne syreny i obaj młodzi ludzie
chyba oprzytomnieli, bo zaczęli się wycofywać. Zach odetchnął z ulgą i na moment stracił
czujność, mimo że za plecami słyszał odgłosy trwającej między dziewczynami przepychanki.
Odwrócił się, chcąc im powiedzieć, by się uspokoiły, zanim policja przyjdzie je aresztować,
ale w tej samej chwili poczuł ostry ból w okolicy prawego oka i zachwiał się na nogach.
W pierwszym odruchu nastawił pięści, jakby chciał stanąć do walki, lecz natychmiast
opuścił ręce. Dziewczyna, która zadała cios, patrzyła na niego przez chwilę z przerażeniem w
oczach, po czym wycofała się za namową nie mniej od niej przerażonych koleżanek.
Awantura dobiegła końca.
Zach obmacał palcami obolałe oko, a gdy spróbował je otworzyć, zobaczył tylko
niebieską mgłę. Zamknął je i otworzył ponownie. Znowu tylko mgła. – Miał nadzieję, że
przed najbliższym dyżurem odzyska wzrok.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jenna nie mogła się otrząsnąć po tym, co się wydarzyło. Wszystko stało się tak nagle i
niespodziewanie.
– Otrzymaliśmy telefon o bójce w ośrodku – oświadczył jeden z policjantów, obrzucając
Jennę bezczelnie pożądliwym wzrokiem. Chętnie dałaby mu w mordę, ale wiedziała, że musi
nad sobą panować.
– Dziękuję za troskę, ale sami panowie widzicie, że nie dzieje się nic złego – odparła.
Policjanci przyglądali się podejrzliwie chłopcom, którzy stopniowo opuszczali salę z
nisko pochylonymi głowami. Gdyby funkcjonariusze dostrzegli nóż albo inny niebezpieczny
przedmiot, nie obyłoby się bez zatrzymań i oskarżenia o napaść z bronią w ręku. Jenna
postanowiła zachowywać się, jakby rzeczywiście nic się nie stało.
– Rae, czy mogłabyś poszukać lodu i zrobić Zachowi okład na oko? – zwróciła się do
siostry.
– Jasne. – Rae, o dziwo, zamiast odpyskować, poszła wykonać polecenie. Zach trzymał
się blisko Jenny, za co była mu szczerze wdzięczna.
Podszedł do niej policjant kierujący grupą.
– Jenna, to już drugie wezwanie w tym miesiącu – powiedział. – Kiedy wreszcie
zrozumiesz, że twojego widzimisię nie da się dłużej ciągnąć? Gdybyśmy nie dojechali na
czas, komuś mogła się stać poważna krzywda.
Pomysłu na stworzenie dzieciom alternatywy do włóczenia się po ulicach Jenna nie
nazwałaby swoim „widzimisię”, lecz była na tyle rozsądna, by się z nim nie spierać.
– Przepraszam za sprawienie wam kłopotu – odparła najuprzejmiej, jak umiała. – Mogę
wam zaproponować coca colę albo inny bezalkoholowy napój na orzeźwienie?
– Dziękuję, ale nie mamy czasu. – Zabrzęczał policyjny radiotelefon. – Hej, Al, zwijamy
się, mamy kolejne wezwanie!
– Cześć, Jenna! – rzekł policjant, rzucając ostatnie spojrzenie na jej nogi. – Do
następnego razu.
Szczęśliwa, że na tym się skończyło, Jenna zwróciła się do Zacha, który stał obok niej,
trzymając na oku okład z lodu. Niemniej drugim okiem przez cały czas bacznie śledził
poczynania policjantów.
– Już raz w tym miesiącu musieli interweniować?
– W jego głosie brzmiał ton oskarżenia. – Często zdarzają się takie historie jak dziś?
– Nie, tak tylko powiedział. – Co nie było prawdą. Poprzednim razem też doszło do bójki
o dziewczynę. Winni zostali ukarani miesięcznym zakazem wstępu do ośrodka. Tak samo
będzie musiała ukarać obu chłopców, którzy dzisiaj sięgnęli po noże. Jak tak dalej pójdzie,
wkrótce nie będzie komu grać w koszykówkę.
– Usiądź, Zach, obejrzę twoje oko – powiedziała.
– Ale i tak musimy z tym pojechać do szpitala.
– Nie trzeba, to tylko podbite oko – odparł.
– Widzisz jak przez mgłę? – spytała, zdejmując okład i obmacując okolice oka. Skrzywił
się, gdy dotknęła kości policzkowej, ale kość oczodołowa chyba nie była uszkodzona.
– Widzę jeszcze trochę niewyraźnie, ale się poprawia. – Wyjął jej z ręki okład i przyłożył
go z powrotem do oka. – Nie mam zamiaru jechać do szpitala z powodu podbitego oka.
Jenna wolała się z nim nie kłócić. Zachowywał się tak samo jak ona wczoraj, kiedy nie
pokazała pielęgniarce skaleczonej stopy. Wiadomo, że nie ma gorszych pacjentów od lekarzy
i w ogóle personelu medycznego.
– Byłem zaskoczony, że policja zjawiła się tak szybko – zauważył Zach.
– Ja też – przyznała Jenna. – Ciekawa jestem, kto ich wezwał.
Siedząca nieopodal Rae poruszyła się niepewnie.
– To ja zadzwoniłam – rzekła cicho.
– Naprawdę? – zdziwiła się Jenna. – Mądrze zrobiłaś, siostrzyczko. Gdyby nie policja,
nie skończyłoby się na jednym podbitym oku.
Zach zdjął z oka okład i wstał z ławki.
– Na mnie czas – powiedział.
– Poczekaj! – Jenna położyła mu rękę na ramieniu. – Nie możesz w takim stanie
prowadzić.
– E, chyba mogę. Wystarczy, że założysz mi na oko opaskę. Wprawdzie widzę coraz
lepiej, ale mgła jeszcze do końca nie ustąpiła. Jeśli sieje zasłoni, będę drugim okiem widział
na tyle dobrze, żeby dojechać do domu.
Jenna chętnie by na to przystała, ponieważ nie chciała zostawiać siostry samej, lecz
sumienie nie pozwalało jej puścić Zacha do domu z chorym okiem. Co prawda nikt go nie
zapraszał, ale w niebezpiecznej sytuacji bez wahania stanął w jej obronie.
– Nie ma mowy, odwiozę cię. – Zwracając się do siostry, dodała: – Rae, wracam za pół
godziny i mam nadzieję zastać cię w domu.
– Jasne. – Rae obojętnie wzruszyła ramionami. Dobrze przynajmniej, że jej Nelson
wymknął się z ośrodka razem z resztą chłopców.
– A czy Rae nie może pojechać za nami twoim samochodem? Bo inaczej jak wrócisz do
domu? – spytał Zach.
Jak mu powiedzieć, że nie ma samochodu? To znaczy ma, ale akurat jest nie na chodzie, a
ona nie ma pieniędzy, by zapłacić za naprawę.
– Wykupiłaś samochód z warsztatu? Dlaczego nic o tym nie wiem? – zdziwiła się nie
grzesząca subtelnością Rae.
– Nie, nie wykupiłam – prychnęła z irytacją Jenna. – Ale to drobiazg, mogę przecież
wrócić autobusem.
– Masz zepsuty samochód? – Tym razem zdziwienie wyraził Zach.
– Czy musimy w kółko powtarzać to samo? Daj kluczyki, odwiozę cię, nie pozwolę ci
prowadzić.
– A ja nie pozwolę, żebyś wracała autobusem. Miała ochotę roześmiać mu się w nos.
Zach nie ma pojęcia, jak często musi korzystać z miejskich środków transportu. Niewiele
miała pożytku ze swego stale psującego się samochodu.
– Będziemy się o to spierać podczas jazdy, a teraz chodźmy!
Zach niechętnie oddał jej kluczyki.
– Proszę. Zaparkowałem niedaleko stąd. Możemy po drodze podrzucić Rae do domu.
– Dziękuję. – Nie powinna się tak głupio denerwować, skoro Zach i tak wie, że mieszka
w najgorszej dzielnicy miasta. Ale co sobie pomyśli, kiedy zobaczy jej dom z bliska? Dobrze
przynajmniej, że rok temu naprawiła dach. Oczywiście na kredyt, który spłaca po dziś dzień.
Na widok samochodu Zacha Jenna otworzyła szeroko oczy. Nie przypuszczała, że jej
kolega jeździ tak wystrzałową bryką. Ręce zwilgotniały jej z wrażenia, kiedy sobie
uświadomiła, że ma zasiąść za kierownicą lexusa.
Zach usiadł obok niej, a Rae rozsiadła się z tyłu. Po przekręceniu klucza w stacyjce Jenna
zaczęła się przyglądać tablicy rozdzielczej auta.
– Nie przejmuj się. Samochód jest praktycznie niezniszczalny – uspokoił ją Zach.
Łatwo mu mówić! Samochód musiał kosztować majątek. To, że Zach wyczuł jej
zdenerwowanie, nie dodało Jennie otuchy. Wzięła się jednak w karby i ruszyła. Przed jej dom
zajechali w niecałe dwie minuty, po czym Rae wysiadła.
– Nie wychodź, dobrze? – poprosiła ją Jenna.
– Jak sobie życzysz – odparła szesnastolatka, z udaną obojętnością zatrzaskując za sobą
drzwi.
– Do zobaczenia, Rae, miło było cię poznać – zawołał za nią Zach.
– Mnie też – odkrzyknęła dziewczyna, odwracając się i robiąc oko do starszej siostry.
Jenna ruszyła dopiero, gdy siostra znikła we wnętrzu domu. Wybrała najkrótszą drogę
przez Barclay Park do obwodnicy. Przez cały czas patrzyła wprost przed siebie, tak bardzo się
bała, że na twarzy Zacha dostrzeże wyraz politowania.
– Od kiedy masz zepsuty samochód? – zapytał.
– Od paru dni – skłamała. Ujrzawszy przed sobą zjazd na obwodnicę, nacisnęła pedał
gazu. – Co ci przyszło do głowy, żeby przyjechać do MOSN?
– Chciałem cię zobaczyć. – To proste wyznanie bardziej nią wstrząsnęło niż awantura
podczas meczu koszykówki. Ręce zadrżały jej na kierownicy i na moment straciła panowanie
nad samochodem.
– Będziesz mnie musiał pilotować, bo nie wiem, gdzie mieszkasz – rzekła, byle coś
powiedzieć.
– Jasne. Jedź dalej obwodnicą aż do zjazdu na Riverbend.
A więc mieszka na Wzgórzu, tak jak przypuszczała. Ona i Zach żyją w dwóch osobnych
światach, oddalonych od siebie o lata świetlne. Kiedy parę godzin temu dostrzegła jego
barczystą postać w sali ośrodka, myślała, że śni. Jego zadbany wygląd aż raził oczy na tle
zgrzebnego otoczenia. Teraz na pewno żałuje swojej lekkomyślności.
– Jak oko? – zapytała, kierując się w stronę Riverbend.
– Wciąż nie najlepiej widzę – przyznał.
– Jeśli nie poprawi się do jutra, musisz pójść do okulisty. – Wolała rozmawiać o jego oku,
zamiast zastanawiać się nad przyczynami rodzącego się między nimi dziwnego napięcia.
Przecież nie łączy ich nawet przyjaźń, nie mówiąc już o innego typu bliskości.
– I kto to mówi? – powiedział z lekkim uśmiechem. – Teraz trzymaj się prawej strony.
Przez następne minuty udzielał jej wskazówek, jak jechać, po czym dał znak, by
zaparkowała przed okazałym kondominium.
– Tu mam stanąć? – spytała. Eleganckie kompleksy mieszkalne nie miały na ogół
naziemnych parkingów. Gdzieś musi być zjazd do podziemi.
– Chcę cię prosić, żebyś wróciła do domu moim samochodem – powiedział, odwracając
się ku niej i kładąc jej rękę na ramieniu. – Zgódź się, bardzo proszę.
Był tak miły, że trudno było powiedzieć nie.
– A jak dojedziesz jutro do pracy?
– Możesz przyjechać po mnie wieczorem. Pracujemy jutro razem na nocnej zmianie.
– Jak to, miałam dyżurować z Ethanem. – Poczuła się okropnie nieswojo. Była pewna, że
w najbliższym czasie nie grożą jej loty z Zachem.
– Zamieniłem się z Ethanem – odparł. Kiedy wysiadał z samochodu, światło latarni padło
na jego twarz, a Jenna zobaczyła, że wokół jego oka pojawiła się sina obwódka. – On zastąpi
mnie dzisiaj, a ja wezmę jego jutrzejszy nocny dyżur, żeby mógł w sobotę zabrać Kate do
restauracji.
Wiedziała, że Ethan i Kate są zaręczeni i należy im się czasem wolny wieczór, niemniej
wiadomość o zamianie bynajmniej jej nie ucieszyła.
– Twoje oko wygląda naprawdę niedobrze. Nie wiem, czy możesz w tym stanie
pracować.
Ku jej zaskoczeniu Zach odparł:
– Jeśli nie będę lepiej widział, na pewno zwolnię się z pracy. Nie mogę narażać zdrowia
pacjentów.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Chwilę się zastanawiała. Bała się zabierać do swojej
dzielnicy tak drogi samochód. Jeśli będzie miała pecha, do rana zostanie pod jej domem
doszczętnie ograbiony. – Nie, Zach, nie wezmę twojego samochodu. – Wcisnęła mu kluczyki
do ręki. – Skoro nie chcesz mi pokazać parkingu, niech zostanie tu, gdzie stoi.
Szybko wyskoczyła z samochodu i ruszyła przed siebie. Zach podążył za nią.
– Jenna, nie wygłupiaj się! – Chwycił ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie. Przez
moment patrzył jej w oczy, potem pochylił się i pocałował ją w usta.
Była zbyt zaskoczona, by w porę go odepchnąć, a potem zmieniła zdanie i już nie chciała
się bronić. Zach jednak oderwał się szybko od jej warg.
– Tutaj nie ma autobusów. Musiałabyś iść kilometrami – oświadczył, wciskając jej
kluczyki do ręki. – Dobranoc, do jutra. – Odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.
Jenna nie od razu otrząsnęła się z wrażenia, jaki zrobił na niej nieoczekiwany pocałunek.
Dopiero po dłuższej chwili wróciła do samochodu, usiadła za kierownicą i z gotowym planem
w głowie ruszyła przed siebie. Zach nie będzie jej wydawał rozkazów, niech sobie mówi, co
chce, a ona i tak nie zabierze jego lexusa na noc do Barclay Park.
Pojechała do stacji ratownictwa, zostawiła samochód na parkingu, a sama poszła na
przystanek. Druga część planu była trudniejsza do wykonania – nie wiedziała, jak uniknąć
jutrzejszego nocnego dyżuru w towarzystwie Zacha.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zach wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Twarz nie była opuchnięta,
miał tylko siną obwódkę wokół oka, lecz widzenie wyraźnie się poprawiło. Odetchnął z ulgą
na myśl, że będzie mógł pracować. Czułby się okropnie, gdyby musiał wystawić kolegów do
wiatru. Ale jego samopoczucie i tak nie było najlepsze, a to wyłącznie z powodu Jenny.
Zwiesił głowę, aby pomasować sobie kark. Po tym, jak pocałował Jennę, zamiana dyżuru
z Ethanem nabrała nowego znaczenia. Jedno pragnienie przez całą noc spędzało mu sen z
powiek – marzył o tym, by mieć obok siebie Jennę, móc ją pieścić i całować. Dosyć tego!
Bezsensowny spór o to, czy Jenna ma jechać jego samochodem, czy nie, był wyraźną
wskazówką, że nie powinien szukać z nią zbliżenia. Była równie apodyktyczna jak jego ojciec
i była narzeczona. Zarazem jednak martwiło go, że Jenna najwidoczniej nie ma pieniędzy na
wykupienie samochodu z naprawy. Wprawdzie wczoraj mógł się tylko pobieżnie przyjrzeć jej
domowi, niemniej zauważył, że wejściowe schodki zapadają się w ziemię, a ściany nie były
malowane od lat. I chociaż nie wiedział tego na pewno, to domyślał się, że siostra jest na jej
wyłącznym utrzymaniu.
Ale to nie jego sprawa. Odkręcił kurek i ochlapał twarz zimną wodą. Jenna jest dzielną,
godną podziwu kobietą, ale on nie zamierza się z nikim wiązać. Wystarczy, że raz się sparzył.
No tak, ale przecież nie muszą się z sobą wiązać, mogą zostać przyjaciółmi. Wytarł twarz
ręcznikiem. Każdy potrzebuje przyjaznej duszy.
Idąc do kuchni, zadał sobie pytanie, czy w tym przypadku może myśleć o czysto
przyjacielskich stosunkach i doszedł do wniosku, że przyjaźń z Jenną byłaby możliwa, gdyby
potrafił zapomnieć o wczorajszym pocałunku i innych pokusach, jakie w nim budziła. W
przyjaźni nie ma miejsca na pocałunki. A jak się ich ustrzec, mając do czynienia z kobietą,
której jeden pocałunek wciąż na nowo rozpala mu zmysły?
Z markotną miną zajrzał do lodówki. Czy Jenna i Rae mają dosyć jedzenia? Czy
zawartość ich lodówki wygląda równie ubogo, jak ich dom? Troska o ich byt nie dawała mu
spokoju. Może powinien je zaprosić na śniadanie?
Zadzwonił telefon, odrywając go od lodówki.
– Zach? Tu Jared. Chciałem cię tylko zawiadomić, że na parkingu Lifeline stoi twój
samochód.
– Naprawdę? – Czy Jenna przyjechała rano do pracy, czy też odstawiła samochód na
parking wczoraj wieczorem? – Pożyczyłem go Jennie. Czy ona jest w stacji?
– Nie, ma przyjechać dopiero na nocny dyżur. – Jared był wyraźnie zbity z tropu. – Dziś
jej nie widziałem. Kiedy przyjechałem rano, twój samochód już tu był. Może się zepsuł?
Może trzeba cię podwieźć?
– Dzięki, to zbyteczne. – Odłożył słuchawkę, mocno zirytowany postępkiem Jenny. Co
ona wyprawia? Dlaczego jest tak uparta, że nie chce skorzystać z życzliwej pomocy? Jenna
nie musi nawet przyjeżdżać po niego wieczorem, bo miał drugi samochód, czerwoną corvettę,
którą sprawił sobie w chwili słabości dla uczczenia momentu ostatecznego zerwania swego
nieudanego narzeczeństwa.
Poczuł lekki wstyd. Nie tylko nie powiedział Jennie, że ma drugie auto, ale zasugerował,
że dziś wieczorem będzie musiała wstąpić po niego w drodze do pracy. A ona tymczasem
zostawiła samochód na parkingu i pojechała do domu autobusem.
Do diabła z nią! Zabrał się ze złością do smażenia jajecznicy. Niech sobie Jenna robi, co
chce, skoro tak bardzo się upiera przy samodzielności! On ma ważniejsze rzeczy na głowie,
niż martwić się o los jej i jej siostry. Musi się całkowicie skoncentrować na pracy, bo do
końca rezydentury został mu niecały rok. W jego życiu nie ma miejsca dla kolejnej
przemądrzałej kobiety.
Usłyszawszy głośny warkot zniżającego się śmigłowca, Zach zadarł głowę. Dzienna
zmiana wraca z ostatniego wezwania.
Przyjechał do bazy corvettą kwadrans przed czasem. Teraz stał na ulicy, czekając ma
Jennę. Chciał, żeby mu wyjaśniła, dlaczego nie raczyła skorzystać z jego uprzejmości.
Zobaczył, że idzie od strony przystanku. Granatowy kombinezon z białymi pasami po bokach
podkreślał jej smukłość. W miarę, jak się zbliżała, serce biło mu coraz mocniej. Co się ze mną
dzieje? – pomyślał. Była narzeczona, Lynette, nawet w najwcześniejszej fazie ich romansu
nie robiła na nim tak silnego wrażenia.
Ponadto Lynette nigdy nie budziła w nim opiekuńczych odruchów, gdy tymczasem
Jenna... która w dodatku nie życzyła sobie tego typu względów... Więc dlaczego tak silnie na
niego działa?
Na widok Zacha Jenna natychmiast zrobiła zaczepną minę. Jakby widziała w nim
przeciwnika, a nie sprzymierzeńca.
– Cześć. Jak ci się jechało autobusem?
– Świetnie.
– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem?
– Co za różnica? – Weszli do bazy. – Nie ma o czym mówić.
– Dlaczego? – Nie mógł tego tak zostawić. – Jenna, posłuchaj. Mam drugie auto i proszę,
żebyś korzystała z mojego lexusa, dopóki nie naprawisz swojego samochodu.
– A kto powiedział, że kiedykolwiek zostanie naprawiony?
– To nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie.
– Nic na to nie poradzę – odparła wyzywająco.
– Jenna, porozmawiajmy po ludzku. Proszę tylko o jedną minutę.
– No dobrze, masz minutę. – Popatrzyła ostentacyjnie na zegarek, jakby zamierzała
odmierzać czas rozmowy.
– Dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem? – zapytał, z trudem hamując
irytację.
Jenna splotła ręce na piersi.
– Jak na lekarza, nie jesteś zbyt bystry – oświadczyła. – W tym swoim lexusie masz
odtwarzacz CD, telewizor, szpanerskie kołpaki i tak dalej. Gdybym takie cacko postawiła
sobie na noc przed domem, to byłoby tak, jakbym ogłosiła na całą dzielnicę: chodźcie tutaj i
bierzcie, co wam się podoba. I musiałabym potem za wszystko odpowiadać. Dziękuję bardzo.
Racja. Ta możliwość nie przyszła mu do głowy.
– Za nic byś nie odpowiadała. Samochód jest ubezpieczony – zapewnił ją.
– Jeśli nawet, to jeszcze nie powód, żeby niepotrzebnie kusić los.
– Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Chciałem po prostu, żebyś bezpiecznie dotarła
do domu.
Twarz Jenny złagodniała.
– Nic mi się nie stało, jak widzisz, a w dodatku po powrocie spotkała mnie wielka radość,
bo zastałam Rae w domu.
Jej wyjaśnienie wcale Zacha nie uspokoiło.
– Chcesz powiedzieć, że twoje samopoczucie zależy wyłącznie od tego, co zrobi albo
czego nie zrobi twoja siostra? – oburzył się. – To nie najlepsze podejście do życia.
Jenna obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
– Czyli uważasz, że powinnam myśleć wyłącznie o sobie, tak? Bardzo przepraszam, ale
nie odpowiada mi taka filozofia. – Spojrzała na zegarek. – Minuta minęła. Musimy iść na
odprawę.
Zach, chcąc nie chcąc, udał się do sali odpraw. Słuchając dyspozytora, myślał sobie, że
dla Jenny byłoby lepiej, gdyby stała się trochę bardziej egocentryczna i zajęła się czasami
własnym losem. W końcu kto ma to zrobić, jeśli nie ona?
W trakcie składania raportu ratowników z poprzednich zmian Jenna starała się nie myśleć
o sprzeczce z Zachem.
– Przewieźliśmy do szpitala ofiarę zderzenia dwóch samochodów w Glen Valley, a potem
mieliśmy dwa planowane przeloty ze szpitala do szpitala – poinformowała ich Samantha
Jarvis.
– Reese przed chwilą uzupełnił zapas paliwa. Bawcie się dobrze w sobotni wieczór –
dodał ratownik imieniem Ivan.
– Zależy, jak kto rozumie dobrą zabawę – uśmiechnął się Zach. – No dobrze, a co z
pogodą?
– Bez niespodzianek. Zapowiadają wprawdzie burze, ale nie wcześniej jak jutro nad
ranem.
– Uff, odetchnęłam – rzekła Jenna. Uwielbiała latać helikopterem, ale miała złe
wspomnienia z lotu podczas burzy, kiedy to mało nie zwymiotowała. – Zapowiadają się jakieś
trudne planowane przeloty?
– Nie. – Ivan wstał i przeciągnął się. – Muszę już iść, może zdążę ucałować córeczkę na
dobranoc. Powodzenia!
– Cześć, nie zapomnij ucałować Bethany ode mnie. – Jenna obdarzyła Ivana serdecznym
uśmiechem. Była zaprzyjaźniona z Ivanem, który pomógł jej dostać pracę ratownika. Gdyby
nie jego rekomendacja, nie wiadomo, czy zostałaby przyjęta.
– Nie zapomnę. Do zobaczenia.
Samantha i Reese też zbierali się do wyjścia. Jenna zdała sobie sprawę, że za chwilę
zostanie sama z Zachem. Nie spodziewała się, by obecność pilota, małomównego Nate’a,
mogła się przyczynić do rozładowania narastającego między nią a Zachem napięcia.
Szykując się do lotu, wyjęła komórkę, aby sprawdzić, czy Rae nie wysłała jej
wiadomości. Siostra niestety nie dała znaku życia. Rae nie lubiła przesiadywać w sobotę w
domu. Źa ostatnie wagary powinna dostać szlaban, ale zakaz wychodzenia nic by nie dał w
sytuacji, gdy Jenna spędzała noc w pracy. A zresztą, nawet gdyby Rae została w domu, kto
wie, czy nie zaprosiłaby wówczas swego chłopaka. Słowem, same kłopoty.
Czekając na zgłoszenia, Jenna włączyła telewizor, głównie po to, by uniknąć rozmowy z
Zachem. Zaraz jednak ściszyła go, ponieważ zadzwonił telefon.
– Tu Lifeline – powiedział Zach, po czym zamilkł. Jego twarz poważniała z minuty na
minutę. – Zrozumiałem, zaraz wylatujemy – rzekł na koniec, odkładając słuchawkę.
– Co się dzieje?
– W centrum handlowym w Riverbend jakiś szaleniec postrzelił kilkanaście osób. Nie
wiadomo jeszcze, czy są poważnie ranni ani czy ktoś został zabity. Policjanci, którzy są już
na miejscu, zażądali helikoptera.
– Idziemy. – Jenna szybko wyłączyła telewizor. – Nate? Mamy wezwanie.
Wszyscy troje w pośpiechu zajęli miejsca w śmigłowcu, a Jenna zabrała się do
wypełniania formularza lotu. Ręce drżały jej z przejęcia. Lot do Riverbend zabierze najwyżej
kwadrans. Kto by się spodziewał, że do centrum handlowego w tej zamożnej dzielnicy
wejdzie szaleniec i zacznie strzelać! Strzelaniny zdarzały się na ogół w jej części miasta,
najczęściej w Barclay Park.
W napięciu słuchała podawanych Nate’owi instrukcji, gdzie ma wylądować. Wynikało z
nich, że karetki pogotowia są kierowane w pobliże wschodniego wejścia do centrum. Kiedy
usiedli na ziemi, Zach położył jej dłoń na kolanie.
– Trzymasz się? – zapytał z troską w głosie.
– W porządku – odparła z udanym spokojem. Czy on sądzi, że jest zdenerwowana,
ponieważ boi się, iż Rae mogła się znajdować na miejscu tragedii? To akurat nie wchodzi w
grę. Po pierwsze Rae nie ma pieniędzy na zakupy, a jeśli nawet wybrała się do sklepów, to na
pewno nie w Riverbend, gdzie bywają ludzie bogaci i dokąd nie jeżdżą autobusy.
Zewsząd dochodziło przeraźliwe wycie jadących na sygnale ambulansów i policyjnych
wozów. Kiedy Jenna i Zach wysiedli ze śmigłowca, podszedł do nich jeden z policjantów.
– Dobrze, że już jesteście – powiedział. – Od funkcjonariuszy, którzy weszli do środka,
dostaliśmy wiadomość, że napastnik postrzelił osiem osób, a potem odebrał sobie życie.
– Czy można już wejść? – zapytał Zach.
– Tak. W tej chwili policja wyprowadza ludzi z budynku. Ofiary są nadal w środku.
Funkcjonariusze zaprowadzą was na miejsce.
– Więc na co jeszcze czekamy? – zniecierpliwiła się Jenna.
Zach skarcił ją wzrokiem, ale milczał. Pchając nosze, pobiegli do wejścia. Od progu
uderzyło ich w twarz chłodne, klimatyzowane powietrze.
Pierwsze, co rzuciło się Jennie w oczy, to krwawe plamy. Dopiero potem zauważyła
leżące na posadzce w dziwnych pozach ciała. Odniosła wrażenie, że niektóre ofiary chyba już
nie żyją. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Od kogo zacząć?
Laura Iding Radość życia
ROZDZIAŁ PIERWSZY Jej siedemnastoletnia siostra znowu nie wraca do domu o umówionej porze. Odemknąwszy jedno oko, Jenna Reed zerknęła na świecące w ciemnościach wskazówki budzika. Prawie dwunasta. Rae miała być w domu pół godziny temu. Gdzie ona się podziewa? Przewróciła się na plecy, obciągając pod kołdrą bawełnianą koszulkę. Z ulicy dochodziły głośne rozmowy, a z otwartego okna któregoś z sąsiednich domów płynęła nastawiona na cały regulator muzyka rap. Nic nadzwyczajnego. W dzielnicy Barclay Park miasta Milwaukee na ulicach rzadko panowała cisza, a jej dom miał ściany cienkie jak papier. Niemniej, po przyłożeniu głowy do poduszki, Jenna zapadała zwykle w kamienny sen. Chyba że jej siostrzyczka wypuściła się na miasto ze swoim chłopakiem, tym durnym Nelsonem. W takie wieczory o śnie nie było mowy. Rae nic nie obchodziło, że Jenna musi wstać o szóstej, żeby zdążyć na siódmą do stacji ratownictwa lotniczego Lifeline. Przeraźliwy pisk opon, a zaraz potem głośny łomot, poderwały Jennę na nogi. – Ratunku! Pomocy! Jenna wyskoczyła z łóżka, wsunęła pospiesznie stopy w sandały i wybiegła na ulicę. Na pustym placu po drugiej stronie jezdni stal rozbity samochód, który wbił się nosem w uliczną lampę. Powodowana instynktem ratownika, przedarła się przez tłumek gapiów. – Ile osób jest w środku? Dwie? – Trzy – odparła stojąca obok Jenny znajomo wyglądająca nastolatka. – Dwie z przodu i dziecko z tyłu. Jenna bezskutecznie spróbowała otworzyć wgniecione drzwi od strony kierowcy. Zalana krwią twarz mężczyzny spoczywała bezwładnie na kierownicy. Samochód nie był wyposażony w poduszki powietrzne. – Zadzwoń pod numer 911 i powiedz, że są trzy ofiary zderzenia, jedna w poważnym stanie – zarządziła. Nastolatka z ufarbowanymi na fioletowo włosami, mniej więcej w wieku jej siostry, posłusznie wyciągnęła komórkę, a Jenna przeszła na prawą stronę samochodu, gdzie zauważyła opuszczone tylne okno. – Zaraz przyleci helikopter! – zawołała podniecona nastolatka. – Helikopter? – zdziwiła się Jenna. Do śródmieścia na ogół nie wysyłano helikoptera, chyba że akurat znajdował się w pobliżu. – Jak ich wydostaniemy? – zaciekawiła się nastolatka, która miała na imię chyba LuAnn. – Bardzo ostrożnie. – Jenna wsunęła rękę w szparę okna i z pewnym trudem odblokowała drzwi. Będzie mogła przynajmniej wyciągnąć dziecko, które na szczęście siedziało w foteliku, przypięte pasami. Wyglądało, jakby nie doznało obrażeń. Miało dobrą cerę i równy oddech. – Potrzymaj małego i pilnuj go – rzekła Jenna, podając dziecko LuAnn. Dziewczyna stała w grupie nastolatków, których Jenna znała z miejskiego ośrodka młodzieżowego. Wsiadła do samochodu i między siedzeniami przeczołgała się do przodu. Stwierdziwszy,
iż kobieta na siedzeniu pasażera daje znaki życia, zajęła się kierowcą. Przyłożyła dwa palce do jego szyi i po chwili odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła słaby puls. Poczuła też wyraźny odór alkoholu. – Czy pan mnie słyszy? – zapytała, przykładając kierowcy usta do ucha. Mężczyzna nie odpowiedział, ani się nie poruszył, a jego oddech był bardzo słaby. Potrzebował natychmiastowej pomocy. Zwracając się do pasażerki, spytała: – Czy pani mnie słyszy? – Tak – odpowiedział jej niewyraźny szept. Kobieta była w niewiele lepszym stanie. – Gdzie panią boli? – Wszędzie. Najbardziej w piersiach. – Proszę się nie ruszać. Zaraz przyjedzie pogotowie. Usłyszawszy warkot nadlatującego helikoptera, Jenna wyczołgała się z auta, otwierając przy okazji prawe przednie drzwi. Z helikoptera, który wylądował tymczasem na wolnej parceli, wyskoczyły dwie osoby z noszami na kółkach. Jenna rozpoznała jedną z nich i serce jej zamarło. Dlaczego lekarzem, który przyleciał do wypadku, musi być akurat Zach Taylor? – Jenna, to ty? – wykrzyknął Zach, równie zaskoczony. Więc jednak pamięta, jak mam na imię, pomyślała, a jednocześnie zawstydziła się swego skąpego stroju. – Mieszkasz w tej dzielnicy? – dodał z niedowierzaniem. Poczuła, że się rumieni. – Mamy młodą kobietę z poważnie uszkodzoną klatką piersiową – powiedziała rzeczowo, ignorując jego pytanie. – Kierowca też ma uszkodzoną klatkę piersiową, a do tego obrażenia głowy. Nie reaguje na pytania, słabo oddycha, jego puls jest ledwo wyczuwalny. – Dzięki, zaraz się nimi zajmiemy – odparł Zach z godnym pozazdroszczeniem spokojem i pewnością siebie. Zdając sobie sprawę, jak musi wyglądać w powyciąganej, a do tego przykrótkiej koszulce, Jenna oddałaby w tej chwili połowę swoich odkładanych na studia młodszej siostry oszczędności, żeby móc jakimś cudem wycofać się między gapiów i uciec do domu. Pielęgniarka Kate uklękła przy samochodzie, aby zbadać poszkodowaną pasażerkę. – Chodź, pomożesz mi zająć się kierowcą – powiedział Zach, podchodząc do samochodu. Rozwiała się nadzieja na ucieczkę. Ostrożnie przesunęli wspólnym wysiłkiem rannego na tylne siedzenie, aby tam przygotować go do transportu. – Trzeba mu przede wszystkim założyć kołnierz – zarządził Zach. Jenna niezwłocznie otworzyła apteczkę pierwszej pomocy, podając mu niezbędny ekwipunek. Przeszkadzały jej w tym rozpuszczone włosy. Kiedy na koniec pacjent znalazł się na noszach, Zach kazał podać mu kroplówkę. Jenna dopiero od siedmiu miesięcy pracowała w pogotowiu lotniczym i mogła na palcach jednej ręki policzyć swoje wyjazdy z Zachem, a i to głównie w okresie szkolenia, kiedy na wszelki wypadek towarzyszyła im trzecia osoba. Albo się mijali, albo mieli wolne dni, kiedy drugie pracowało, dość, że nigdy nie wysyłano ich na akcje razem. Widać los tak chciał, zresztą ku najwyższej uldze Jenny. A dziś musiał się zdarzyć taki pech! Kiedy Zach umieścił kateter w żyle chorego, Jenna podłączyła kroplówkę i uregulowała przepływ płynu.
– Gotowe! – zameldowała. – Dzięki, Jenna! – powiedział Zach, obdarzając ją swoim olśniewającym uśmiechem, a jej zabiło serce. Musiała sobie przypomnieć, że Zach rozdaje uśmiechy na prawo i na lewo, więc nie można sobie po tym niczego obiecywać. Jenna dobrze wiedziała, że Zach Taylor jest dla niej całkowicie nieosiągalny. Żył w sferach oddalonych o mile świetlne od jej ubogiego, przyziemnego świata. Zrobiła gwałtowny krok do tyłu i aż syknęła, czując ostry ból w stopie. Spojrzawszy na ziemię, zobaczyła sączącą się z boku stopy krew. Musiała nastąpić na odłamek szkła. – Skaleczyłaś się w nogę? – zapytał wyraźnie zatroskany Zach, który szykował się już do odejścia z noszami. – Powiedz Kate, żeby cię opatrzyła. – Zapomniałeś, że jestem ratownikiem? – uśmiechnęła się Jenna. – Sama dam sobie radę. – Ale nie lekceważ tego. – To powiedziawszy, ruszył z noszami w kierunku helikoptera. Kate umieściła tymczasem drugą ofiarę na noszach i, poleciwszy ratownikom zająć się dzieckiem, oddaliła się w tym samym kierunku. Po paru minutach śmigłowiec uniósł się w powietrze. – Jenna, co się tutaj dzieje? Obejrzała się za siebie i ujrzała swoją nieletnią siostrę, ubraną w minispódniczkę i równie skąpą bluzkę, odsłaniającą brzuch. Miała nadzieję, że Rae i jej przygłupi chłopak nie uprawiają seksu ani nie biorą narkotyków. – Gdzie byłaś do tej pory? – Spoko. Straciliśmy poczucie czasu. Nie czepiaj się, i tak będę musiała niedługo zakuwać do egzaminów – odparła Rae. Jenna objęła siostrę, między innymi po to, aby zorientować się, czy nie piła. Nie wyczuwszy alkoholu, trochę odetchnęła. Oby tylko Rae dotrwała bezpiecznie do końca roku szkolnego i do czasu wyjazdu na studia. Wprawdzie jej cel nie zostanie osiągnięty, dopóki siostra nie zdobędzie wykształcenia, lecz ukończenie szkoły średniej stanowi na tej drodze pierwszy, najtrudniejszy etap. Rae wyrwała się z objęć siostry z grymasem znudzenia i pomaszerowała przez jezdnię do domu. Jenna, westchnąwszy, poszła za nią znacznie wolniej, utykając na skaleczoną nogę. Jej własne wspomnienia ze szkoły były bardzo mgliste. Nie miała wtedy czasu na beztroskie zabawy i niekiedy miała żal do siostry za lekceważenie zasad, jakie usiłowała jej narzucić. Dobrze przynajmniej, że za nikogo więcej nie jest już odpowiedzialna. Przy odrobinie szczęścia wkrótce wyjdzie z długów. Obmywając pod kranem zranioną stopę, Jenna starała się nie myśleć o niedowierzającej reakcji Zacha na jej widok w najuboższej i najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Miała nadzieję, że w pracy nadal będą się mijać, bo nie wiedziała, jak po tym wszystkim spojrzy mu w oczy. Było za dziesięć siódma, kiedy Jenna weszła do holu stacji Lifeline i nalała sobie kawy. – Dzień dobry. – Na głos Zacha aż podskoczyła, oblewając się kawą. – Dzień dobry – bąknęła. Dlaczego w jego obecności zachowuje się jak idiotka? Wytarłszy serwetką przód lotniczego uniformu, opanowała się na tyle, by zapytać: – Jak ci
minęła reszta nocnego dyżuru? – Względnie spokojnie. A jak twoja stopa? Oczyściłaś ranę z odłamków szkła? – Wszystko w porządku odparła, niezgodnie z prawdą. Nie zdołała wyjąć jednego odłamka, który przy każdym kroku boleśnie dawał o sobie znać. Ale za nic mu się do tego nie przyzna. Upiwszy łyk kawy, spojrzała znacząco w kierunku sali odpraw. – Trzeba iść. Zach ruszył za nią bez słowa. Pokonanie niewielkiej odległości jeszcze nigdy nie było dla niej tak trudne. W sali czekał na nich kierownik zmiany, Reese Jarvis. Nie widząc swojej partnerki, Jenna sięgnęła po dzienny grafik. – Samantha wzięła wolny dzień, więc ją zastąpię przez pierwsze cztery godziny. Potem zmieni mnie Kendall Simmons – wyjaśnił Zach. – Co z Sam? – zaniepokoiła się Jenna, spoglądając pytająco na Reese’a, który był mężem doktor Samanthy Jarvis. – Nic wielkiego, ale przez całą noc okropnie wymiotowała. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak zwane poranne mdłości zdarzają się o różnych porach dnia? – zażartował Reese. – Nie mam pojęcia. – W sprawach ciąży wiedza Jenny ograniczała się do tego, czego się dowiedziała w szkole ratownictwa medycznego. – Miejmy nadzieję, że poczuje się na tyle lepiej, aby móc bezpiecznie wyjść z domu – odparł Reese. – Dziękuję, Zach, że zgodziłeś się ją zastąpić. – Nie ma o czym mówić. Na myśl, że ma spędzić z Zachem połowę dyżuru, Jennie przeszły ciarki po plechach. Ale w końcu cztery godziny to nie tak długo. Chyba wytrzyma, nie tracąc profesjonalnego podejścia do swego partnera. Popatrzyła na niego i spytała: – Wracając do wczorajszego wypadku, czy wiesz, co z kierowcą samochodu? – Jego stan jest stabilny. Leży w Trinity – odparł Zach. – Żona jest na obserwacji kardiochirurgicznej, ale ma się stosunkowo nieźle. Dzięki za pomoc, bardzo się przydałaś. Jenna przypomniała sobie swój wczorajszy wygląd i szybko zmieniła temat. – Są jakieś planowe wezwania? – spytała. – Tak. Dzwonili z Green Bay, zapowiadając transport do specjalistycznej klmiki, ale muszą wpierw uzyskać zgodę rodziny. Na razie czekamy. – A co z pogodą? – zwróciła się do Reese’a. – Prognozują dobre warunki lotu. Bezchmurne niebo i brak wiatru. Czyli nie wywinie się od wspólnego lotu do Green Bay. Co nie znaczy, że musi spędzić z Zachem czas oczekiwania. Wstała i poszła do sali ogólnej po drugą kawę. W trakcie nalewania usłyszała za sobą czyjeś kroki i sądząc, że to Reese, spytała: – Tobie też nalać? Musisz być niewyspany. – Bardzo proszę – usłyszała za plecami niski głos Zacha. Dobrze przynajmniej, że tym razem nie rozlała kawy. Opanowując drżenie rąk, napełniła drugi kubek. Kiedy mu go podawała, ich dłonie zetknęły się na moment. – Od dawna mieszkasz na rogu Barclay i Dwudziestej Drugiej? – zapytał. – To niezbyt przyjemna dzielnica.
W Jennie wszystko się zagotowało. Ale snob! Jemu pewnie nigdy nie doskwierał brak pieniędzy. – Chcesz powiedzieć, że na Wzgórzu pijani kierowcy nigdy nie lądują na latarni? Wzgórzem nazywano w skrócie The Hills of Riverbend, atrakcyjną podmiejską dzielnicę Milwaukee, zamieszkałą wyłącznie przez ludzi dobrze sytuowanych. Niedostępną dla Jenny dzielnicę, w której mieszkał Zach Taylor, który wydawał się zdziwiony jej reakcją. – Tego nie powiedziałem. Ale na Wzgórzu jest o wiele bezpieczniej niż tam, gdzie mieszkasz. I mamy znacznie mniej pijanych kierowców. – Nie narzekam na swoją dzielnicę – odparła, z trudem hamując złość. Czy jemu się wydaje, że lubi tam mieszkać? Nikt przy zdrowych zmysłach nie osiedla się z upodobania w Barclay Park, jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Niestety, ona na nic lepszego nie mogła sobie pozwolić, ale Zachowi nic do tego. Chciała go wyminąć i poszukać Reese’a, lecz skaleczona stopa dała o sobie znać i Jenna aż syknęła z bólu. Musi coś z tym zrobić, bo inaczej nie wytrzyma do końca dyżuru. – Siadaj! – polecił Zach, wyjmując jej z ręki niedopitą kawę i sadzając ją na kanapie. – I pokaż mi tę stopę.
ROZDZIAŁ DRUGI Nie zważając na protesty Jenny, zabrał się do rozsznurowywania jej buta. Stwierdził z zadowoleniem, że dziewczyna nosi regulaminowe obuwie z metalowymi noskami, chociaż nie widział jeszcze roboczych butów tak małego rozmiaru. – Pewnie nie dałaś się nikomu zbadać – powiedział z naganą w głosie. Nie rozumiał takiego postępowania. Czy to tak trudno poprosić kogoś o pomoc? Jenna się nie odzywała. Biorąc jej milczenie za zgodę, zsunął but i zdjął skarpetkę. Nie przypuszczał, jakie wrażenie zrobi na nim kontakt z jej stopą. Nigdy nie przypisywał stopom erogennego działania, ale Jenna najwidoczniej działała na niego na wiele różnych sposobów. Nic sobie nie wyobrażaj, zgromił się w duchu. Jest twoją koleżanką z pracy i nikim więcej. Delikatnie obmacał zaczerwienione miejsce, ale cofnął rękę, gdy Jenna syknęła. – Nie przejmuj się, wyjmij to cholerstwo, i basta! – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Był zaskoczony jej tonem. Jenna Reed to twarda sztuka. Co prawda wczoraj wieczorem, w tej swojej cienkiej, a do tego przykrótkiej koszulce pozwalającej podziwiać jej długie nogi i tyłeczek, wyglądała niemal bezbronnie. W dodatku widział ją po raz pierwszy z rozpuszczonymi włosami, które bardzo podkreślały jej kobiecość. Jednak jej ostatnia odzywka wskazywała, że Jenna nie jest bezbronną istotą. Lepiej mieć się przed nią na baczności. Z paru odbytych z nią szkoleniowych lotów pamiętał, że ma wielkie poczucie obowiązku i umiejętność koncentrowania się na tym, co w danej chwili najważniejsze. Z drugiej strony brakuje jej jednak zdrowego rozsądku. Kto słyszał, by biec na miejsce wypadku w odkrytych sandałach. A efekt jest taki, że trzeba jej wyciągać szkło ze stopy. Sięgnąwszy do podręcznej torby, wyjął pęsetę i skalpel. – Co robisz? – krzyknęła na widok skalpela. – Nie bój się, skalpela użyję tylko w ostateczności. – Każdy lekarz tak mówi, zanim człowieka nie dziabnie – mruknęła pod nosem. – Obiecuję, że będę delikatny. Widocznie nie jest tak twarda, za jaką chciałaby uchodzić. Wziąwszy pęsetę, zagłębił ją ostrożnie w zaognionej ranie, ale odłamek szkła tkwił zbyt głęboko. Wobec tego sięgnął po skalpel i, dziwnie przejęty, czując spływające po plecach krople potu, zrobił małe nacięcie, które pozwoliło wyjąć ostre szkiełko pęsetą. – No i po krzyku! – oznajmił z ulgą. – Nareszcie – mruknęła. – Ale dziękuję. – Nie ma za co. – Delikatnie pogłaskał jej stopę, ale szybko cofnął rękę, zdając sobie sprawę, że jego gest może być potraktowany jak pieszczota. Wyjął z torby mały opatrunek i przyłożył go do rany. Czuł jednak, że między nim a Jenną rodzi się erotyczne napięcie. Nagle zadzwonił telefon. Zach wstał i podniósł słuchawkę. – Stacja lotniczego pogotowia Lifeline. – Czy mogę rozmawiać z Jenną Reed? Dzwonię z gimnazjum w Barclay Park. – Do ciebie – powiedział, oddając jej słuchawkę. Podszedł do umywalki, aby zwilżyć
ściereczkę do obmycia skaleczonej stopy, bezwstydnie przysłuchując się jej rozmowie. – Znowu uciekła z lekcji? – zatroskanym tonem spytała Jenna. Po wysłuchaniu swej rozmówczyni, dodała: – Tak, wiem, matura za pasem. Dziękuję, że dała mi pani znać. Zacha opanowała niezdrowa ciekawość. Nie był specem od rozpoznawania wieku kobiet, ale Jenna na pewno jest za młoda na to, by mieć córkę w maturalnej klasie. – Jakieś problemy? – zapytał. – Nic nowego – westchnęła ciężko, wciągając skarpetkę i wkładając but. – Z tego, co przypadkiem usłyszałem, to się martwisz, czy twoja siostra zda maturę – powiedział podchwytliwie. – Skąd wiesz, że chodzi o siostrę? – spytała zaskoczona. – Domyśliłem się. – To śmieszne, ale kamień spadł mu z serca, kiedy się potwierdziło, że chodzi o siostrę, a nie córkę. – Nie martw się, to przecież dorosła osoba, która sama za siebie odpowiada. – Ładna mi dorosła osoba! – parsknęła Jenna. – Najwidoczniej nie masz zielonego pojęcia o nastolatkach. – Sam byłem nastolatkiem, tak jak ty – odparł, niezrażony jej sarkazmem. – Moim zdaniem młodym ludziom należy pozwolić decydować o swoim losie. – Rae musi zrobić maturę i pójść na studia. Koniec rozmowy – rzuciła kategorycznym tonem. Znowu zadzwonił telefon. Odebrał Zach, ponieważ Jenna kończyła sznurować but. – Szpital w Green Bay potwierdza zamówienie na transport – usłyszał głos dyspozytora. – Możecie ruszać. – Przyjąłem. – Odłożył słuchawkę. – Lecimy do Green Bay. – Znakomicie. Czy Reese był uprzedzony? Słyszałam, jak parę minut temu wyprowadzał helikopter z hangaru. W tym momencie do pokoju zajrzał Reese. – Jesteście gotowi? – Tak jest. – Jenna skierowała się do drzwi, wymijając Zacha, który w przelocie poczuł zapach jej perfum. Schwyciwszy ratowniczą torbę, ruszył w ślad za Jenną do hangaru. Oboje włożyli kaski i wsiedli do śmigłowca. Siedząc obok niej, miał poczucie, że choć znajdują się tak blisko siebie, Jenna jest istotą całkowicie mu obcą. Wiele by dał, by poznać jej myśli. Zaniepokoiła go jej nadopiekuńczość wobec młodszej siostry i chęć pokierowania jej życiem według własnego widzimisię. Bezskuteczność takich wysiłków znał aż za dobrze z doświadczenia. Ale to w końcu nie jego sprawa. Nie wolno mu zapominać, że oprócz pracy nic go z Jenną nie łączy. Z ulgą odebrała sygnał do startu, lecz świadomość, że przez całą drogę będzie siedziała tuż obok Zacha, nadal wprawiała ją w zdenerwowanie. Jak ma się zachować? Czym się zająć? Sięgnęła po grafik i włączyła mikrofon. – Wiesz coś o naszym pacjencie? – spytała, wypełniając puste kratki formularza. – Do mnie mówisz? – zapytał Zach, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
– Oczywiście, a niby do kogo? Chyba mam prawo prosić o informacje na temat pacjenta, nie sądzisz? Zach stuknął palcem w mikrofon. – Nacisnęłaś główny guzik. Wszyscy nas słyszą. – Co? – Rzuciła okiem na mikrofon. Zach ma rację, nacisnęła niewłaściwy guzik. Wszyscy, zarówno w bazie, jak i w helikopterze, musieli usłyszeć jej kąśliwą uwagę. – Nie mam pojęcia, jak mogłam zrobić takie głupstwo. – Nic się nie stało – uspokoił ją Zach. – Chyba jednak tak. – Co się z nią dzieje? Musi się opanować. Nie myśleć o tym, co czuła, kiedy opatrywał jej nogę, ani o tym, że siedzą tuż koło siebie. Zach tymczasem połączył się z bazą. – Reese, słyszysz mnie? Czy mógłbyś zadzwonić do Green Bay i zapytać o aktualny stan pacjenta, którego mamy transportować? Nazywa się Mark Bowan. – Już się robi – padła natychmiastowa odpowiedź. – Powiem ci, co wiem – rzekł Zach, zwracając się do Jenny. – Pacjent ma dziewiętnaście lat i ostre zapalenie płuc, pewnie wirusowe. Leży od dwóch dni na intensywnej terapii i jego stan jest stabilny, ale ze względu na poważne uszkodzenie płuc lekarze z Green Bay uznali, że należy go przenieść do Trinity. – Wirusowe zapalenie płuc? – zastanowiła się Jenna. – Czyżby przyjmował środki immunosupresyjne, na przykład po przeszczepie? – Dobre pytanie – pochwalił ją Zach. – Był w wojsku, gdzie przeszedł cały szereg szczepień, ale wrócił na poród żony i zachorował już w drodze do domu. Zdradza objawy posocznicy. – Ciężki przypadek. – Chętnie zadałaby więcej pytań, ale nie mogła żądać, by doktor Taylor udzielał jej bezpłatnych lekcji z dziedziny podstaw medycyny. – Na to wygląda – potwierdził Zach. – Jego stan pogarsza się w bardzo szybkim tempie. – Rozumiem. – Jenna wróciła do wypełniania formularza. – Miejmy nadzieję, że nie będzie jakichś niespodzianek w czasie transportu. – Święte słowa – zgodził się, tłumiąc ziewnięcie. Nic dziwnego, że jest senny, skoro ma za sobą dwunastogodzinny nocny dyżur. Przyłożył głowę do oparcia fotela i zamknął oczy. Jenna, widząc to, odczuła ulgę. – Za dwie minuty lądujemy – usłyszała w słuchawkach głos Reese’a i serce mocniej jej zabiło. Uwielbiała swoją pracę i uwielbiała latać. Ekscytowało ją, że może nieść ludziom ratunek z powietrza. Zach natychmiast się wyprostował i otworzył oczy. Może wcale nie spał, tylko udawał, ponieważ jest tak samo skrępowany jak ona, przemknęło Jennie przez głowę. Nie było jednak czasu, aby się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ śmigłowiec właśnie siadał na lądowisku. – Jesteśmy na miejscu – mruknął Zach, odpinając pas. Jenna wyskoczyła w ślad za nim i poszła na tył śmigłowca, by wyciągnąć składane zawsze na kółkach. Następnie ruszyli razem do wejścia. Zach najwyraźniej czuł się w szpitalu
jak w domu, bo bez wahania skręcił w lewo, w kierunku windy, a gdy znaleźli się w jej środku, nacisnął właściwy guzik. W windzie Jenna zdjęła kask i odgarnęła włosy, które wymknęły się spod przytrzymującej je opaski. – Oiom jest na trzecim piętrze – oznajmił Zach. Jenna zauważyła, że nie może oderwać oczu od jej włosów. Niestety w windzie nie było lustra, w którym mogłaby sprawdzić, czy jest bardzo rozczochrana. W chwilę później dojechali na miejsce i Zach ponownie ruszył bez wahania we właściwym kierunku. Jenna w swej niedługiej karierze ratowniczej bywała już w wielu różnych izbach przyjęć, natomiast oddział intensywnej terapii był dla niej nowością, toteż onieśmieliła ją obecność tylu monitorów i innej skomplikowanej aparatury. – Przylecieliśmy po Marka Bowana – powiedział Zach, zwracając się do dyżurnej pielęgniarki. – Proszę za mną. Pomogę przygotować pacjenta do podróży. – Pielęgniarka patrzyła tylko na Zacha, jakby Jenna w ogóle nie istniała. – Słyszałem, że jego żona wczoraj rodziła – rzekł Zach. – Tak, urodziła ślicznego chłopczyka. Mama i dziecko czują się świetnie. – Kiedy Mark dostał ostatnią dawkę antybiotyków? – zainteresował się Zach. – Przed godziną. – Pielęgniarka podała mu dokumenty pacjenta. – Następną dawkę powinien otrzymać najwcześniej za trzy godziny. Podczas gdy Zach wypytywał pielęgniarkę o szczegóły, Jenna odłączyła pacjenta od aparatury i podłączyła go do przenośnego monitora. Zdumiał ją młody, niemal dziecinny wygląd bladego, wymizerowanego Marka Bowana, który nie dalej jak wczoraj został ojcem. Wyglądał na rówieśnika Nelsona, szesnastoletniego chłopaka jej siostry. – Z powodu niewydolności płuc pacjent oddycha przy pomocy respiratora – dodała pielęgniarka. Zach skinął głową, po czym, umieściwszy papiery pod materacem noszy, przyjrzał się wskazaniom respiratora. – Nasz przenośny respirator zapewni mu identyczny poziom tlenu – stwierdził. Zwracając się do Jenny, zapytał: – Gotowa do przełączenia? – Tak. – Jenna odłączyła pacjenta od szpitalnego respiratora i podłączyła go do przenośnej aparatury. – Wykonane. – Dobrze. Przenosimy go na nosze. – Wspólnymi siłami przełożyli chorego na nosze, a Jenna przypięła go szybko pasami. Sprawdziwszy jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku, Zach dał Jennie znak do opuszczenia oiomu. Nie uszło uwadze Jenny, że wychodząc z sali, Zach nie obejrzał się nawet na pielęgniarkę, która okazywała mu tyle zainteresowania. Przez cały czas śledził wzrokiem wskazania na monitorze respiratora. Wsiadłszy do windy, oboje niemal równocześnie włożyli kaski, a Jenna, która również obserwowała monitor, zauważyła, że wskaźnik nasycenia tlenem spadł do 91 procent. Reese czekał na nich w helikopterze i już po paru chwilach nosze zostały umieszczone na
swoim miejscu, a Jenna wskoczyła do środka tylnym wejściem, pozostawiając Zachowi zamknięcie klapy. – Gotowi? – zapytał Reese. – Gotowa – odparła Jenna, sprawdziwszy, czy nacisnęła właściwy guzik. – Ja też – powiedział Zach. Moment startu umknął uwadze Jenny, ponieważ śledziła z niepokojem monitor, na którym wskaźnik tlenu spadł do 90 procent. – Coś się dzieje? – zapytał Zach. – Tak mi się zdaje. Spada tlen. Wykonam odsysanie płuc. – Dobrze. Skrępowana spoczywającym na niej uważnym spojrzeniem, z trudem opanowywała drżenie rąk. – Niemal zupełny brak wydzieliny – zauważyła, ukończywszy szczęśliwie trudne zadanie. – Musi być inna przyczyna. – Po paru chwilach nasycenie tlenem spadło poniżej dziewięćdziesięciu, a cyfry na monitorze zaczęły ostrzegawczo mrugać. Jenna sprawdziła podłączenie do respiratora, ale wszystko na pozór wyglądało dobrze, dopóki nie przyjrzała się rurce intubacyjnej. – Zach? Mam wrażenie, że rurka dotchawiczna jest założona zbyt płytko. – Chyba masz rację. Trzeba to sprawdzić. Jenna posłusznie odkleiła taśmę, którą umocowana była rurka intubacyjna, i w tym samym momencie rurka wyskoczyła z gardła pacjenta. – Podaj mi rurkę dotchawiczną numer siedem. Szybko! – zawołał Zach. – Trzeba go na nowo podłączyć do respiratora.
ROZDZIAŁ TRZECI Nie umieraj, szeptała w duchu Jenna. Błagam cię, nie umieraj! Musisz wytrzymać! Przed chwilą podała Zachowi niezbędne narzędzia, a sama założyła Markowi podręczną maskę tlenową, wspomagającą oddychanie. Tymczasem poziom tlenu we krwi spadał w zastraszającym tempie: z 88 do 85, a zaraz potem do 80 procent. Mark, wytrzymaj! Jesteś to winien swojemu synkowi. Jesteś mu potrzebny. Jemu i jego matce. – Gotowy – usłyszała głos Zacha i szybko zdjęła z twarzy pacjenta maskę tlenową. Zach począł wprowadzać laryngoskop do krtani pacjenta, a następnie wsunął rurkę. Dzięki wstrzykniętemu wcześniej środkowi uspokajającemu Mark nie poruszył się ani nie zakrztusił. – W porządku, myślę, że jest na miejscu. – Chyba tak. – Przyłożyła rękę do klatki piersiowej Marka, sprawdzając, czy podnosi się i opada w rytm oddechu. – Podaj rurkę łączącą z respiratorem. Jenna wykonała polecenie, a po podłączeniu pacjenta na nowo taśmą umocowała świeżo założoną rurkę dotchawiczną. Teraz pozostało jedynie obserwować wskazania monitora. Poziom stężenia tlenu zdążył spaść w międzyczasie do 71 procent. Jenna wstrzymała oddech. Wskaźnik przestał spadać, po czym powoli zaczął się podnosić, aż osiągnął wymagany poziom 92 procent. – Miałaś rację, rurka była założona za płytko – stwierdził Zach z uznaniem. – Chyba nie poruszyliśmy jej w drodze do helikoptera? – Na pewno nie – odparła. Zawsze bardzo uważała, aby w trakcie transportu nie poruszyć podtrzymujących życie urządzeń. – Od razu miałam wrażenie, że jest źle założona. Może powinnam wcześniej zwrócić na to uwagę. – Spójrz, poziom tlenu skoczył do 95 procent! Brawo, Jenna, dobrze się spisałaś. Spisałabym się lepiej, gdybym zapobiegła wyskoczeniu rurki, pomyślała. Nie mogła sobie tego darować. Gdyby była uważniejsza, uniknęliby momentu strachu o los pacjenta. Ale wszystko stało się tak szybko! – Nie rób sobie wyrzutów – odezwał się Zach, który najwidoczniej odgadł jej myśli. – Rurka wyskoczyła, bo była źle założona. A ty wykazałaś ogromną spostrzegawczość i diagnostyczną intuicję. Masz talent. Powinnaś zostać lekarzem albo przynajmniej pielęgniarką. Nie myślałaś o studiowaniu medycyny? Powiedział to takim tonem, jakby pójście na studia było sprawą jej wolnego wyboru. Nie miał pojęcia, ile trudu kosztowało ją opłacenie kursu ratownictwa. Na to, by zarobić na utrzymanie swoje i siostry, pracowała i tak na dwóch posadach: kelnerki w barze szybkiej obsługi i asystentki w laboratorium pogotowia. Dla niego sprawa była prosta – powinna pójść na studia. Nie widział problemu. Może Zach jest dobrym lekarzem, ale z jego głową nie jest najlepiej. Może mózg nie
dostaje dosyć tlenu. – Nie sądzę, żebym marnowała swoje zdolności. Uważam, że robię coś ważnego – odparła z godnością. – Oczywiście, że wykonujesz ważną pracę – pospiesznie zgodził się Zach. Chyba lekko się zaczerwienił. – Wcale jej nie deprecjonuję. Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś nieprzeciętnie bystra. Możesz wiele w życiu osiągnąć. Figa z makiem, pomyślała ponuro. Postanowiła jednak nie rozwiewać jego iluzji. W milczeniu sięgnęła po formularz i odnotowała zmianę rurki intubacyjnej. Może kiedyś w przyszłości uda jej się pójść na studia, ale na pewno nie wcześniej jak za cztery lata. Teraz głównym jej celem było zapewnienie siostrze lepszej przyszłości. Była gotowa na każde poświęcenie, byle otworzyć przed Rae perspektywy, których sama nigdy nie miała. Kamień spadł jej z serca z chwilą, gdy udało się dowieźć Marka w stabilnym stanie do szpitala Trinity. W drodze powrotnej do rodzimego hangaru zorientowała się, iż czterogodzinny dodatkowy dyżur Zacha zbliża się do końca. Po wylądowaniu pierwsza wyskoczyła na ziemię i, chwyciwszy ratowniczą torbę, udała się do magazynu, aby uzupełnić zużyte leki i elementy oprzyrządowania. W trakcie rutynowego uzupełniania zapasów zastanawiała się, dlaczego Rae wybrała się na wagary w ostatnim dniu szkoły, dokąd poszła i co teraz robi. Może najzwyczajniej w świecie wolała korzystać z pięknej pogody zamiast siedzieć w klasie. Oby tylko nie dała się zaciągnąć do Nelsona. Jenna wzdrygnęła się na myśl o tym, że jej siostra mogłaby spędzać czas sama ze swym chłopakiem w pustym mieszkaniu. Odniósłszy torbę do hangaru, wyjęła komórkę i zadzwoniła do Rae, chociaż podejrzewała, że siostra rozpozna jej numer i nie odbierze telefonu. Nie myliła się. Po paru sygnałach usłyszała tylko uprzejmą zachętę do nagrania wiadomości. – Wiem, że nie poszłaś do szkoły, więc nie udawaj, że masz wyłączony telefon. Jeśli punktualnie o ósmej wieczorem nie zobaczę cię w MOSN, będziesz miała ze mną do czynienia. – MOSN? Co to takiego? – usłyszała za plecami glos Zacha i gwałtownie się odwróciła. – Podsłuchiwałeś! – Przepraszam, nie chciałem. Po prostu czekałem, aż skończysz, żeby uzupełnić dokumentację lotu. Akurat! Minąwszy go bez słowa, weszła do poczekalni ratowników. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – upomniał się idący za nią Zach. – Czy MOSN to ośrodek w rodzaju Centralnego Stadionu Bradleya? Nigdy nie słyszałem tej nazwy. – Nic dziwnego. – Porównanie MOSN do Centralnego Stadionu Bradleya, siedziby słynnej koszykarskiej drużyny Bucksów, było tak komiczne, że omal nie parsknęła śmiechem. Jej tylko raz udało się zbliżyć do znanego stadionu, kiedy zabiegała o posadę kelnerki w jednym ze stadionowych barów, podczas gdy Zach miał zapewne stały abonament na mecze Bucksów. Mieszkańcy Wzgórza nie bywają w MOSN, czyli Miejskim Ośrodku Społecznym dla Nastolatków.
– Macie dzisiaj mecz? – zaciekawił się przechodzący obok Reese. – Jeżeli Samantha poczuje się lepiej, chętnie wpadniemy popatrzeć. Jenna zaklęła w duchu. Reese swoim zwyczajem stara się być miły, co nie zmienia faktu, że ona nie ma ochoty spowiadać się przed Zachem ze swego prywatnego życia. – Rozmawiałeś z Sam? Lepiej się czuje? – zapytała, zmieniając temat. – Trochę. W każdym razie wymioty ustały. – Jaki mecz? – Zach nie zamierzał ustąpić. – Koszykówki – odparła niechętnie. – Trenuję młodzieżową drużynę. – Aha. A twoja siostra jest koszykarką. Rozumiem. Jenna skrzywiła się. Rae nie wyjdzie dziś na boisko. Jenna miała żelazną zasadę: nieusprawiedliwiona nieobecność w szkole oznacza przesiedzenie meczu na ławce rezerwowych. – Cześć! – Do sali wszedł Kendall Simmons. – Hej, Zach, nieźle wyglądasz po nieprzespanej nocy. Jenna musiała przyznać mu rację. Zielonooki i ciemnowłosy Zach faktycznie wyglądał wyjątkowo dobrze. – Nie było tak źle – odparł Zach, posyłając pytającemu jeden ze swoich zabójczych uśmiechów. – Ale teraz chętnie pójdę się przespać. Dzięki, że zgodziłeś się przyjechać. Żegnam wszystkich. Na razie. – Cześć! – wymamrotała Jenna, spoglądając za wychodzącym z sali wysokim, barczystym mężczyzną, który przez cały ranek nie odstępował jej na krok, a teraz oddalił się niemal bez pożegnania. No cóż, powinna się z tego raczej cieszyć. Przez resztę dyżuru nie będzie się czuła skrępowana jego obecnością. Dobrze, że w najbliższej przyszłości nie grożą jej loty z doktorem Taylorem. Zach źle spał tej nocy. Budził się wiele razy, wyobrażając sobie, że dzwoni telefon. Jenna miałaby do niego zadzwonić? Mało prawdopodobne. Traktowała go na ogół jak powietrze. O co jej chodzi? Przecież nic jej nie zrobił. Jest przyzwoitym człowiekiem, który wszystkim życzy jak najlepiej. Kilka lat temu omal się nie ożenił, ale po oficjalnych zaręczynach jego narzeczona stała się tak nieznośna, usiłując kontrolować każdy jego krok, iż poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie popełni podobnego błędu. Rozbudził się na dobre. Powinien zapomnieć o Jennie. Ma wprawdzie wiele zalet i bardzo mu się podoba, ale zanadto chce kierować życiem siostry. Wyobraził ją sobie, jak z groźną miną szuka jej po całym mieście, podczas gdy dziewczyna chce się po prostu trochę zabawić. Niektórzy ludzie mają niezrozumiałą potrzebę kontrolowania bliskich im osób. Pomyślał o ojcu, ale szybko odsunął od siebie przykre wspomnienie. Niemniej siostra Jenny stała mu się jakoś bliska, miał ochotę ją poznać. Może potrafi przekonać Jennę, żeby zostawiła dziewczynie więcej swobody. Usiadł na łóżku i zadzwonił do swego kumpla, Ethana Webera. – Cześć, Web, co robisz? – Nic szczególnego. Kate za chwilę wychodzi do pracy. Czemu dzwonisz? – Czy mógłby wziąć za mnie dzisiejszy nocny dyżur? – No jasne, zawsze chętnie latam z Kate, ale przecież chciałeś mieć wolny sobotni
wieczór z powodu jakiejś rodzinnej uroczystości. O cholera! Na śmierć zapomniał, że już wcześniej zamienił się z Ethanem dyżurami. Ale co tam, ciekawiej będzie wybrać się do Centrum dla Nastolatków i poznać występną siostrzyczkę Jenny, niż iść na rodzinne przyjęcie z okazji drugiej rocznicy ślubu ojca z kolejną macochą. Zwłaszcza że ojciec na pewno zaprosił kilka panien do wzięcia i będzie go próbował swatać. – Zmieniłem plany. – Wstał i z telefonem w ręku poczłapał do kuchni. – Wolę mieć dzisiaj wolne, a w sobotę pracować. Co ty na to? – Jak na lato – ucieszył się Ethan. – Zabiorę Kate w sobotę do restauracji. Zachowi zrobiło się wstyd. Nie powinien był prosić Ethana o zastępstwo w sobotę. Ethanowi i Kate, którzy niedawno się zaręczyli, zależało na wspólnych dyżurach. – Dzięki, stary, odwdzięczę się. – Odłożywszy słuchawkę, zatarł ręce. Ma akurat tyle czasu, by wziąć prysznic, szybko coś przegryźć i zdążyć na mecz. Ciekawe, co powie Jenna, kiedy go tam zobaczy. Zach długo błądził po nieznanej sobie dzielnicy, zanim udało mu się zlokalizować Miejski Ośrodek Społeczny dla Nastolatków, który zresztą, jak się okazało, znajdował się nieopodal miejsca, skąd minionej nocy zabrał ofiary wypadku. W dzień okolica robiła jeszcze gorsze wrażenie niż w nocy. Na dodatek wszyscy się na niego gapili, rozpoznając w nim outsidera. Miał wprawdzie na sobie zwykłe dżinsy i sportową koszulkę, ale i tak wyglądał obco na tle młodzieńców w zwisających w kroku roboczych spodniach, kolorowych trykotach z obciętymi rękawami i z masą jaskrawo złotej albo srebrnej tandetnej biżuterii. W sąsiedztwie ośrodka nie było gdzie zaparkować, i w rezultacie musiał zostawić samochód w odległości kilku przecznic. Dotarł na miejsce dobrze po rozpoczęciu meczu i natychmiast wypatrzył Jennę. Była ubrana w króciutkie szorty i opiętą koszulkę bez rękawów. Trzymała w rękach blok na sztywnej podkładce, do którego często zaglądała, niemniej całą jej uwagę pochłaniała akcja na boisku, gdzie walczyły z sobą o piłkę dwa dziewczęce zespoły: jeden w niebiesko-czerwonych, drugi w niebieskozielonych kostiumach. Mecz sędziowało dwóch surowo wyglądających mężczyzn. Jenna była niezwykle aktywna, okrzykami i zamaszystymi gestami rąk dyktując dziewczynom, co mają robić. Zach odniósł wrażenie, że Jenna trenuje obie drużyny albo może zastępuje trenera jednego z zespołów. Gra była wyrównana, a niektóre zawodniczki dawały dowody niewątpliwego talentu. Wysoka dziewczyna z zespołu biało-czerwonych zdobyła trzy punkty, trafiając do kosza z odległej pozycji. Zach miał wielką ochotę przyłączyć się do gry. Sam należał kiedyś do uniwersyteckiej drużyny, dopóki kontuzja kolana nie wyłączyła go z tej aktywności. Szukając wolnego miejsca, zauważył, że widownia składa się głównie z kilkunastoletnich chłopaków, którzy rzecz jasna kibicują swoim dziewczynom. Zacha zdumiały ich stroje, w szczególności opuszczone nisko na biodra workowate spodnie, znad których wystawały wzorzyste kalesony. Widać nie znał się na młodzieżowej modzie. Nie znalazłszy wolnego miejsca, stanął oparty plecami o ścianę. Kiedy sędzia odgwizdał
koniec pierwszej kwarty, Jenna dała dziewczętom znak, by do niej podeszły, lecz jedna z zawodniczek nadal biegła, chcąc wykonać zaplanowany manewr, i wpadła z rozpędu na dziewczynę z przeciwnego zespołu, przewracając ją na ziemię. Koleżanki poszkodowanej dziewczyny natychmiast otoczyły ją murem, a jedna z nich, wysoka rudowłosa pannica, podskoczyła do mimowolnej winowajczyni, w której obronie stanęły jej towarzyszki. Jenna i sędziowie zaczęli nawoływać do zachowania spokoju, ale Zach dostrzegł kątem oka, że obecni na widowni chłopcy też dzielą się na dwa obozy i szykują do wejścia na boisko. Zapowiadała się ogólna bójka. Zastanawiając się, czy nie wezwać policji, Zach postanowił przyjść Jennie i sędziom z pomocą. Na moment stracił z oczu Jennę, która usiłowała rozdzielić rozjuszone dziewczyny. – Spokój! Cofnąć się! – krzyknął na chłopców, a sam ruszył w tłum dziewcząt. Jedna z nich odepchnęła Jennę, która o mało nie upadła, a jednocześnie ucichły gwizdki sędziów, którzy też zapewne spotkali się z fizyczną agresją. – Dość tej awantury! – wrzasnął Zach. – Spokój! Rozstąpić się! – Dziewczyny zaczęły się powoli cofać, patrząc na niego jak na cudaczne widowisko. Tylko mimowolna agresorka i jej ofiara nadal skakały sobie do oczu. – Przestańcie! Chcecie, żebym wezwał policję? Nie był wcale pewien, czy pogróżka ta odniesie skutek. W tej dzielnicy policja ma pewnie dosyć roboty z prawdziwymi przestępcami. – Zach, uważaj! – usłyszał za sobą krzyk Jenny. Odwrócił się błyskawicznie. Jeden z chłopaków wyciągał nóż. – Natychmiast to schowaj! – krzyknął, starając się poskromić wzrokiem młodego człowieka. – Chyba nie chcesz, żeby komuś stała się krzywda. – Jovo, schowaj to! – zawołała Jenna. – Taki z ciebie chojrak? Proszę bardzo! – zawołał inny chłopak, również wyciągając nóż i stając naprzeciw pierwszego. – Chłopcy, dość tego, mówię ostatni raz. Znacie zasady – perswadowała Jenna, usiłując zwrócić na siebie uwagę adwersarzy. Zach najchętniej odciągnąłby ją na bok, lecz bał się spuścić z oczu gotowych do bójki chłopców. W tym momencie na ulicy odezwały się policyjne syreny i obaj młodzi ludzie chyba oprzytomnieli, bo zaczęli się wycofywać. Zach odetchnął z ulgą i na moment stracił czujność, mimo że za plecami słyszał odgłosy trwającej między dziewczynami przepychanki. Odwrócił się, chcąc im powiedzieć, by się uspokoiły, zanim policja przyjdzie je aresztować, ale w tej samej chwili poczuł ostry ból w okolicy prawego oka i zachwiał się na nogach. W pierwszym odruchu nastawił pięści, jakby chciał stanąć do walki, lecz natychmiast opuścił ręce. Dziewczyna, która zadała cios, patrzyła na niego przez chwilę z przerażeniem w oczach, po czym wycofała się za namową nie mniej od niej przerażonych koleżanek. Awantura dobiegła końca. Zach obmacał palcami obolałe oko, a gdy spróbował je otworzyć, zobaczył tylko niebieską mgłę. Zamknął je i otworzył ponownie. Znowu tylko mgła. – Miał nadzieję, że
przed najbliższym dyżurem odzyska wzrok.
ROZDZIAŁ CZWARTY Jenna nie mogła się otrząsnąć po tym, co się wydarzyło. Wszystko stało się tak nagle i niespodziewanie. – Otrzymaliśmy telefon o bójce w ośrodku – oświadczył jeden z policjantów, obrzucając Jennę bezczelnie pożądliwym wzrokiem. Chętnie dałaby mu w mordę, ale wiedziała, że musi nad sobą panować. – Dziękuję za troskę, ale sami panowie widzicie, że nie dzieje się nic złego – odparła. Policjanci przyglądali się podejrzliwie chłopcom, którzy stopniowo opuszczali salę z nisko pochylonymi głowami. Gdyby funkcjonariusze dostrzegli nóż albo inny niebezpieczny przedmiot, nie obyłoby się bez zatrzymań i oskarżenia o napaść z bronią w ręku. Jenna postanowiła zachowywać się, jakby rzeczywiście nic się nie stało. – Rae, czy mogłabyś poszukać lodu i zrobić Zachowi okład na oko? – zwróciła się do siostry. – Jasne. – Rae, o dziwo, zamiast odpyskować, poszła wykonać polecenie. Zach trzymał się blisko Jenny, za co była mu szczerze wdzięczna. Podszedł do niej policjant kierujący grupą. – Jenna, to już drugie wezwanie w tym miesiącu – powiedział. – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że twojego widzimisię nie da się dłużej ciągnąć? Gdybyśmy nie dojechali na czas, komuś mogła się stać poważna krzywda. Pomysłu na stworzenie dzieciom alternatywy do włóczenia się po ulicach Jenna nie nazwałaby swoim „widzimisię”, lecz była na tyle rozsądna, by się z nim nie spierać. – Przepraszam za sprawienie wam kłopotu – odparła najuprzejmiej, jak umiała. – Mogę wam zaproponować coca colę albo inny bezalkoholowy napój na orzeźwienie? – Dziękuję, ale nie mamy czasu. – Zabrzęczał policyjny radiotelefon. – Hej, Al, zwijamy się, mamy kolejne wezwanie! – Cześć, Jenna! – rzekł policjant, rzucając ostatnie spojrzenie na jej nogi. – Do następnego razu. Szczęśliwa, że na tym się skończyło, Jenna zwróciła się do Zacha, który stał obok niej, trzymając na oku okład z lodu. Niemniej drugim okiem przez cały czas bacznie śledził poczynania policjantów. – Już raz w tym miesiącu musieli interweniować? – W jego głosie brzmiał ton oskarżenia. – Często zdarzają się takie historie jak dziś? – Nie, tak tylko powiedział. – Co nie było prawdą. Poprzednim razem też doszło do bójki o dziewczynę. Winni zostali ukarani miesięcznym zakazem wstępu do ośrodka. Tak samo będzie musiała ukarać obu chłopców, którzy dzisiaj sięgnęli po noże. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce nie będzie komu grać w koszykówkę. – Usiądź, Zach, obejrzę twoje oko – powiedziała. – Ale i tak musimy z tym pojechać do szpitala. – Nie trzeba, to tylko podbite oko – odparł.
– Widzisz jak przez mgłę? – spytała, zdejmując okład i obmacując okolice oka. Skrzywił się, gdy dotknęła kości policzkowej, ale kość oczodołowa chyba nie była uszkodzona. – Widzę jeszcze trochę niewyraźnie, ale się poprawia. – Wyjął jej z ręki okład i przyłożył go z powrotem do oka. – Nie mam zamiaru jechać do szpitala z powodu podbitego oka. Jenna wolała się z nim nie kłócić. Zachowywał się tak samo jak ona wczoraj, kiedy nie pokazała pielęgniarce skaleczonej stopy. Wiadomo, że nie ma gorszych pacjentów od lekarzy i w ogóle personelu medycznego. – Byłem zaskoczony, że policja zjawiła się tak szybko – zauważył Zach. – Ja też – przyznała Jenna. – Ciekawa jestem, kto ich wezwał. Siedząca nieopodal Rae poruszyła się niepewnie. – To ja zadzwoniłam – rzekła cicho. – Naprawdę? – zdziwiła się Jenna. – Mądrze zrobiłaś, siostrzyczko. Gdyby nie policja, nie skończyłoby się na jednym podbitym oku. Zach zdjął z oka okład i wstał z ławki. – Na mnie czas – powiedział. – Poczekaj! – Jenna położyła mu rękę na ramieniu. – Nie możesz w takim stanie prowadzić. – E, chyba mogę. Wystarczy, że założysz mi na oko opaskę. Wprawdzie widzę coraz lepiej, ale mgła jeszcze do końca nie ustąpiła. Jeśli sieje zasłoni, będę drugim okiem widział na tyle dobrze, żeby dojechać do domu. Jenna chętnie by na to przystała, ponieważ nie chciała zostawiać siostry samej, lecz sumienie nie pozwalało jej puścić Zacha do domu z chorym okiem. Co prawda nikt go nie zapraszał, ale w niebezpiecznej sytuacji bez wahania stanął w jej obronie. – Nie ma mowy, odwiozę cię. – Zwracając się do siostry, dodała: – Rae, wracam za pół godziny i mam nadzieję zastać cię w domu. – Jasne. – Rae obojętnie wzruszyła ramionami. Dobrze przynajmniej, że jej Nelson wymknął się z ośrodka razem z resztą chłopców. – A czy Rae nie może pojechać za nami twoim samochodem? Bo inaczej jak wrócisz do domu? – spytał Zach. Jak mu powiedzieć, że nie ma samochodu? To znaczy ma, ale akurat jest nie na chodzie, a ona nie ma pieniędzy, by zapłacić za naprawę. – Wykupiłaś samochód z warsztatu? Dlaczego nic o tym nie wiem? – zdziwiła się nie grzesząca subtelnością Rae. – Nie, nie wykupiłam – prychnęła z irytacją Jenna. – Ale to drobiazg, mogę przecież wrócić autobusem. – Masz zepsuty samochód? – Tym razem zdziwienie wyraził Zach. – Czy musimy w kółko powtarzać to samo? Daj kluczyki, odwiozę cię, nie pozwolę ci prowadzić. – A ja nie pozwolę, żebyś wracała autobusem. Miała ochotę roześmiać mu się w nos. Zach nie ma pojęcia, jak często musi korzystać z miejskich środków transportu. Niewiele miała pożytku ze swego stale psującego się samochodu.
– Będziemy się o to spierać podczas jazdy, a teraz chodźmy! Zach niechętnie oddał jej kluczyki. – Proszę. Zaparkowałem niedaleko stąd. Możemy po drodze podrzucić Rae do domu. – Dziękuję. – Nie powinna się tak głupio denerwować, skoro Zach i tak wie, że mieszka w najgorszej dzielnicy miasta. Ale co sobie pomyśli, kiedy zobaczy jej dom z bliska? Dobrze przynajmniej, że rok temu naprawiła dach. Oczywiście na kredyt, który spłaca po dziś dzień. Na widok samochodu Zacha Jenna otworzyła szeroko oczy. Nie przypuszczała, że jej kolega jeździ tak wystrzałową bryką. Ręce zwilgotniały jej z wrażenia, kiedy sobie uświadomiła, że ma zasiąść za kierownicą lexusa. Zach usiadł obok niej, a Rae rozsiadła się z tyłu. Po przekręceniu klucza w stacyjce Jenna zaczęła się przyglądać tablicy rozdzielczej auta. – Nie przejmuj się. Samochód jest praktycznie niezniszczalny – uspokoił ją Zach. Łatwo mu mówić! Samochód musiał kosztować majątek. To, że Zach wyczuł jej zdenerwowanie, nie dodało Jennie otuchy. Wzięła się jednak w karby i ruszyła. Przed jej dom zajechali w niecałe dwie minuty, po czym Rae wysiadła. – Nie wychodź, dobrze? – poprosiła ją Jenna. – Jak sobie życzysz – odparła szesnastolatka, z udaną obojętnością zatrzaskując za sobą drzwi. – Do zobaczenia, Rae, miło było cię poznać – zawołał za nią Zach. – Mnie też – odkrzyknęła dziewczyna, odwracając się i robiąc oko do starszej siostry. Jenna ruszyła dopiero, gdy siostra znikła we wnętrzu domu. Wybrała najkrótszą drogę przez Barclay Park do obwodnicy. Przez cały czas patrzyła wprost przed siebie, tak bardzo się bała, że na twarzy Zacha dostrzeże wyraz politowania. – Od kiedy masz zepsuty samochód? – zapytał. – Od paru dni – skłamała. Ujrzawszy przed sobą zjazd na obwodnicę, nacisnęła pedał gazu. – Co ci przyszło do głowy, żeby przyjechać do MOSN? – Chciałem cię zobaczyć. – To proste wyznanie bardziej nią wstrząsnęło niż awantura podczas meczu koszykówki. Ręce zadrżały jej na kierownicy i na moment straciła panowanie nad samochodem. – Będziesz mnie musiał pilotować, bo nie wiem, gdzie mieszkasz – rzekła, byle coś powiedzieć. – Jasne. Jedź dalej obwodnicą aż do zjazdu na Riverbend. A więc mieszka na Wzgórzu, tak jak przypuszczała. Ona i Zach żyją w dwóch osobnych światach, oddalonych od siebie o lata świetlne. Kiedy parę godzin temu dostrzegła jego barczystą postać w sali ośrodka, myślała, że śni. Jego zadbany wygląd aż raził oczy na tle zgrzebnego otoczenia. Teraz na pewno żałuje swojej lekkomyślności. – Jak oko? – zapytała, kierując się w stronę Riverbend. – Wciąż nie najlepiej widzę – przyznał. – Jeśli nie poprawi się do jutra, musisz pójść do okulisty. – Wolała rozmawiać o jego oku, zamiast zastanawiać się nad przyczynami rodzącego się między nimi dziwnego napięcia. Przecież nie łączy ich nawet przyjaźń, nie mówiąc już o innego typu bliskości.
– I kto to mówi? – powiedział z lekkim uśmiechem. – Teraz trzymaj się prawej strony. Przez następne minuty udzielał jej wskazówek, jak jechać, po czym dał znak, by zaparkowała przed okazałym kondominium. – Tu mam stanąć? – spytała. Eleganckie kompleksy mieszkalne nie miały na ogół naziemnych parkingów. Gdzieś musi być zjazd do podziemi. – Chcę cię prosić, żebyś wróciła do domu moim samochodem – powiedział, odwracając się ku niej i kładąc jej rękę na ramieniu. – Zgódź się, bardzo proszę. Był tak miły, że trudno było powiedzieć nie. – A jak dojedziesz jutro do pracy? – Możesz przyjechać po mnie wieczorem. Pracujemy jutro razem na nocnej zmianie. – Jak to, miałam dyżurować z Ethanem. – Poczuła się okropnie nieswojo. Była pewna, że w najbliższym czasie nie grożą jej loty z Zachem. – Zamieniłem się z Ethanem – odparł. Kiedy wysiadał z samochodu, światło latarni padło na jego twarz, a Jenna zobaczyła, że wokół jego oka pojawiła się sina obwódka. – On zastąpi mnie dzisiaj, a ja wezmę jego jutrzejszy nocny dyżur, żeby mógł w sobotę zabrać Kate do restauracji. Wiedziała, że Ethan i Kate są zaręczeni i należy im się czasem wolny wieczór, niemniej wiadomość o zamianie bynajmniej jej nie ucieszyła. – Twoje oko wygląda naprawdę niedobrze. Nie wiem, czy możesz w tym stanie pracować. Ku jej zaskoczeniu Zach odparł: – Jeśli nie będę lepiej widział, na pewno zwolnię się z pracy. Nie mogę narażać zdrowia pacjentów. – Cieszę się, że tak uważasz. – Chwilę się zastanawiała. Bała się zabierać do swojej dzielnicy tak drogi samochód. Jeśli będzie miała pecha, do rana zostanie pod jej domem doszczętnie ograbiony. – Nie, Zach, nie wezmę twojego samochodu. – Wcisnęła mu kluczyki do ręki. – Skoro nie chcesz mi pokazać parkingu, niech zostanie tu, gdzie stoi. Szybko wyskoczyła z samochodu i ruszyła przed siebie. Zach podążył za nią. – Jenna, nie wygłupiaj się! – Chwycił ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie. Przez moment patrzył jej w oczy, potem pochylił się i pocałował ją w usta. Była zbyt zaskoczona, by w porę go odepchnąć, a potem zmieniła zdanie i już nie chciała się bronić. Zach jednak oderwał się szybko od jej warg. – Tutaj nie ma autobusów. Musiałabyś iść kilometrami – oświadczył, wciskając jej kluczyki do ręki. – Dobranoc, do jutra. – Odwrócił się i oddalił szybkim krokiem. Jenna nie od razu otrząsnęła się z wrażenia, jaki zrobił na niej nieoczekiwany pocałunek. Dopiero po dłuższej chwili wróciła do samochodu, usiadła za kierownicą i z gotowym planem w głowie ruszyła przed siebie. Zach nie będzie jej wydawał rozkazów, niech sobie mówi, co chce, a ona i tak nie zabierze jego lexusa na noc do Barclay Park. Pojechała do stacji ratownictwa, zostawiła samochód na parkingu, a sama poszła na przystanek. Druga część planu była trudniejsza do wykonania – nie wiedziała, jak uniknąć jutrzejszego nocnego dyżuru w towarzystwie Zacha.
ROZDZIAŁ PIĄTY Zach wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Twarz nie była opuchnięta, miał tylko siną obwódkę wokół oka, lecz widzenie wyraźnie się poprawiło. Odetchnął z ulgą na myśl, że będzie mógł pracować. Czułby się okropnie, gdyby musiał wystawić kolegów do wiatru. Ale jego samopoczucie i tak nie było najlepsze, a to wyłącznie z powodu Jenny. Zwiesił głowę, aby pomasować sobie kark. Po tym, jak pocałował Jennę, zamiana dyżuru z Ethanem nabrała nowego znaczenia. Jedno pragnienie przez całą noc spędzało mu sen z powiek – marzył o tym, by mieć obok siebie Jennę, móc ją pieścić i całować. Dosyć tego! Bezsensowny spór o to, czy Jenna ma jechać jego samochodem, czy nie, był wyraźną wskazówką, że nie powinien szukać z nią zbliżenia. Była równie apodyktyczna jak jego ojciec i była narzeczona. Zarazem jednak martwiło go, że Jenna najwidoczniej nie ma pieniędzy na wykupienie samochodu z naprawy. Wprawdzie wczoraj mógł się tylko pobieżnie przyjrzeć jej domowi, niemniej zauważył, że wejściowe schodki zapadają się w ziemię, a ściany nie były malowane od lat. I chociaż nie wiedział tego na pewno, to domyślał się, że siostra jest na jej wyłącznym utrzymaniu. Ale to nie jego sprawa. Odkręcił kurek i ochlapał twarz zimną wodą. Jenna jest dzielną, godną podziwu kobietą, ale on nie zamierza się z nikim wiązać. Wystarczy, że raz się sparzył. No tak, ale przecież nie muszą się z sobą wiązać, mogą zostać przyjaciółmi. Wytarł twarz ręcznikiem. Każdy potrzebuje przyjaznej duszy. Idąc do kuchni, zadał sobie pytanie, czy w tym przypadku może myśleć o czysto przyjacielskich stosunkach i doszedł do wniosku, że przyjaźń z Jenną byłaby możliwa, gdyby potrafił zapomnieć o wczorajszym pocałunku i innych pokusach, jakie w nim budziła. W przyjaźni nie ma miejsca na pocałunki. A jak się ich ustrzec, mając do czynienia z kobietą, której jeden pocałunek wciąż na nowo rozpala mu zmysły? Z markotną miną zajrzał do lodówki. Czy Jenna i Rae mają dosyć jedzenia? Czy zawartość ich lodówki wygląda równie ubogo, jak ich dom? Troska o ich byt nie dawała mu spokoju. Może powinien je zaprosić na śniadanie? Zadzwonił telefon, odrywając go od lodówki. – Zach? Tu Jared. Chciałem cię tylko zawiadomić, że na parkingu Lifeline stoi twój samochód. – Naprawdę? – Czy Jenna przyjechała rano do pracy, czy też odstawiła samochód na parking wczoraj wieczorem? – Pożyczyłem go Jennie. Czy ona jest w stacji? – Nie, ma przyjechać dopiero na nocny dyżur. – Jared był wyraźnie zbity z tropu. – Dziś jej nie widziałem. Kiedy przyjechałem rano, twój samochód już tu był. Może się zepsuł? Może trzeba cię podwieźć? – Dzięki, to zbyteczne. – Odłożył słuchawkę, mocno zirytowany postępkiem Jenny. Co ona wyprawia? Dlaczego jest tak uparta, że nie chce skorzystać z życzliwej pomocy? Jenna nie musi nawet przyjeżdżać po niego wieczorem, bo miał drugi samochód, czerwoną corvettę, którą sprawił sobie w chwili słabości dla uczczenia momentu ostatecznego zerwania swego
nieudanego narzeczeństwa. Poczuł lekki wstyd. Nie tylko nie powiedział Jennie, że ma drugie auto, ale zasugerował, że dziś wieczorem będzie musiała wstąpić po niego w drodze do pracy. A ona tymczasem zostawiła samochód na parkingu i pojechała do domu autobusem. Do diabła z nią! Zabrał się ze złością do smażenia jajecznicy. Niech sobie Jenna robi, co chce, skoro tak bardzo się upiera przy samodzielności! On ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż martwić się o los jej i jej siostry. Musi się całkowicie skoncentrować na pracy, bo do końca rezydentury został mu niecały rok. W jego życiu nie ma miejsca dla kolejnej przemądrzałej kobiety. Usłyszawszy głośny warkot zniżającego się śmigłowca, Zach zadarł głowę. Dzienna zmiana wraca z ostatniego wezwania. Przyjechał do bazy corvettą kwadrans przed czasem. Teraz stał na ulicy, czekając ma Jennę. Chciał, żeby mu wyjaśniła, dlaczego nie raczyła skorzystać z jego uprzejmości. Zobaczył, że idzie od strony przystanku. Granatowy kombinezon z białymi pasami po bokach podkreślał jej smukłość. W miarę, jak się zbliżała, serce biło mu coraz mocniej. Co się ze mną dzieje? – pomyślał. Była narzeczona, Lynette, nawet w najwcześniejszej fazie ich romansu nie robiła na nim tak silnego wrażenia. Ponadto Lynette nigdy nie budziła w nim opiekuńczych odruchów, gdy tymczasem Jenna... która w dodatku nie życzyła sobie tego typu względów... Więc dlaczego tak silnie na niego działa? Na widok Zacha Jenna natychmiast zrobiła zaczepną minę. Jakby widziała w nim przeciwnika, a nie sprzymierzeńca. – Cześć. Jak ci się jechało autobusem? – Świetnie. – Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem? – Co za różnica? – Weszli do bazy. – Nie ma o czym mówić. – Dlaczego? – Nie mógł tego tak zostawić. – Jenna, posłuchaj. Mam drugie auto i proszę, żebyś korzystała z mojego lexusa, dopóki nie naprawisz swojego samochodu. – A kto powiedział, że kiedykolwiek zostanie naprawiony? – To nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie. – Nic na to nie poradzę – odparła wyzywająco. – Jenna, porozmawiajmy po ludzku. Proszę tylko o jedną minutę. – No dobrze, masz minutę. – Popatrzyła ostentacyjnie na zegarek, jakby zamierzała odmierzać czas rozmowy. – Dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem? – zapytał, z trudem hamując irytację. Jenna splotła ręce na piersi. – Jak na lekarza, nie jesteś zbyt bystry – oświadczyła. – W tym swoim lexusie masz odtwarzacz CD, telewizor, szpanerskie kołpaki i tak dalej. Gdybym takie cacko postawiła sobie na noc przed domem, to byłoby tak, jakbym ogłosiła na całą dzielnicę: chodźcie tutaj i
bierzcie, co wam się podoba. I musiałabym potem za wszystko odpowiadać. Dziękuję bardzo. Racja. Ta możliwość nie przyszła mu do głowy. – Za nic byś nie odpowiadała. Samochód jest ubezpieczony – zapewnił ją. – Jeśli nawet, to jeszcze nie powód, żeby niepotrzebnie kusić los. – Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Chciałem po prostu, żebyś bezpiecznie dotarła do domu. Twarz Jenny złagodniała. – Nic mi się nie stało, jak widzisz, a w dodatku po powrocie spotkała mnie wielka radość, bo zastałam Rae w domu. Jej wyjaśnienie wcale Zacha nie uspokoiło. – Chcesz powiedzieć, że twoje samopoczucie zależy wyłącznie od tego, co zrobi albo czego nie zrobi twoja siostra? – oburzył się. – To nie najlepsze podejście do życia. Jenna obrzuciła go zimnym spojrzeniem. – Czyli uważasz, że powinnam myśleć wyłącznie o sobie, tak? Bardzo przepraszam, ale nie odpowiada mi taka filozofia. – Spojrzała na zegarek. – Minuta minęła. Musimy iść na odprawę. Zach, chcąc nie chcąc, udał się do sali odpraw. Słuchając dyspozytora, myślał sobie, że dla Jenny byłoby lepiej, gdyby stała się trochę bardziej egocentryczna i zajęła się czasami własnym losem. W końcu kto ma to zrobić, jeśli nie ona? W trakcie składania raportu ratowników z poprzednich zmian Jenna starała się nie myśleć o sprzeczce z Zachem. – Przewieźliśmy do szpitala ofiarę zderzenia dwóch samochodów w Glen Valley, a potem mieliśmy dwa planowane przeloty ze szpitala do szpitala – poinformowała ich Samantha Jarvis. – Reese przed chwilą uzupełnił zapas paliwa. Bawcie się dobrze w sobotni wieczór – dodał ratownik imieniem Ivan. – Zależy, jak kto rozumie dobrą zabawę – uśmiechnął się Zach. – No dobrze, a co z pogodą? – Bez niespodzianek. Zapowiadają wprawdzie burze, ale nie wcześniej jak jutro nad ranem. – Uff, odetchnęłam – rzekła Jenna. Uwielbiała latać helikopterem, ale miała złe wspomnienia z lotu podczas burzy, kiedy to mało nie zwymiotowała. – Zapowiadają się jakieś trudne planowane przeloty? – Nie. – Ivan wstał i przeciągnął się. – Muszę już iść, może zdążę ucałować córeczkę na dobranoc. Powodzenia! – Cześć, nie zapomnij ucałować Bethany ode mnie. – Jenna obdarzyła Ivana serdecznym uśmiechem. Była zaprzyjaźniona z Ivanem, który pomógł jej dostać pracę ratownika. Gdyby nie jego rekomendacja, nie wiadomo, czy zostałaby przyjęta. – Nie zapomnę. Do zobaczenia. Samantha i Reese też zbierali się do wyjścia. Jenna zdała sobie sprawę, że za chwilę zostanie sama z Zachem. Nie spodziewała się, by obecność pilota, małomównego Nate’a,
mogła się przyczynić do rozładowania narastającego między nią a Zachem napięcia. Szykując się do lotu, wyjęła komórkę, aby sprawdzić, czy Rae nie wysłała jej wiadomości. Siostra niestety nie dała znaku życia. Rae nie lubiła przesiadywać w sobotę w domu. Źa ostatnie wagary powinna dostać szlaban, ale zakaz wychodzenia nic by nie dał w sytuacji, gdy Jenna spędzała noc w pracy. A zresztą, nawet gdyby Rae została w domu, kto wie, czy nie zaprosiłaby wówczas swego chłopaka. Słowem, same kłopoty. Czekając na zgłoszenia, Jenna włączyła telewizor, głównie po to, by uniknąć rozmowy z Zachem. Zaraz jednak ściszyła go, ponieważ zadzwonił telefon. – Tu Lifeline – powiedział Zach, po czym zamilkł. Jego twarz poważniała z minuty na minutę. – Zrozumiałem, zaraz wylatujemy – rzekł na koniec, odkładając słuchawkę. – Co się dzieje? – W centrum handlowym w Riverbend jakiś szaleniec postrzelił kilkanaście osób. Nie wiadomo jeszcze, czy są poważnie ranni ani czy ktoś został zabity. Policjanci, którzy są już na miejscu, zażądali helikoptera. – Idziemy. – Jenna szybko wyłączyła telewizor. – Nate? Mamy wezwanie. Wszyscy troje w pośpiechu zajęli miejsca w śmigłowcu, a Jenna zabrała się do wypełniania formularza lotu. Ręce drżały jej z przejęcia. Lot do Riverbend zabierze najwyżej kwadrans. Kto by się spodziewał, że do centrum handlowego w tej zamożnej dzielnicy wejdzie szaleniec i zacznie strzelać! Strzelaniny zdarzały się na ogół w jej części miasta, najczęściej w Barclay Park. W napięciu słuchała podawanych Nate’owi instrukcji, gdzie ma wylądować. Wynikało z nich, że karetki pogotowia są kierowane w pobliże wschodniego wejścia do centrum. Kiedy usiedli na ziemi, Zach położył jej dłoń na kolanie. – Trzymasz się? – zapytał z troską w głosie. – W porządku – odparła z udanym spokojem. Czy on sądzi, że jest zdenerwowana, ponieważ boi się, iż Rae mogła się znajdować na miejscu tragedii? To akurat nie wchodzi w grę. Po pierwsze Rae nie ma pieniędzy na zakupy, a jeśli nawet wybrała się do sklepów, to na pewno nie w Riverbend, gdzie bywają ludzie bogaci i dokąd nie jeżdżą autobusy. Zewsząd dochodziło przeraźliwe wycie jadących na sygnale ambulansów i policyjnych wozów. Kiedy Jenna i Zach wysiedli ze śmigłowca, podszedł do nich jeden z policjantów. – Dobrze, że już jesteście – powiedział. – Od funkcjonariuszy, którzy weszli do środka, dostaliśmy wiadomość, że napastnik postrzelił osiem osób, a potem odebrał sobie życie. – Czy można już wejść? – zapytał Zach. – Tak. W tej chwili policja wyprowadza ludzi z budynku. Ofiary są nadal w środku. Funkcjonariusze zaprowadzą was na miejsce. – Więc na co jeszcze czekamy? – zniecierpliwiła się Jenna. Zach skarcił ją wzrokiem, ale milczał. Pchając nosze, pobiegli do wejścia. Od progu uderzyło ich w twarz chłodne, klimatyzowane powietrze. Pierwsze, co rzuciło się Jennie w oczy, to krwawe plamy. Dopiero potem zauważyła leżące na posadzce w dziwnych pozach ciała. Odniosła wrażenie, że niektóre ofiary chyba już nie żyją. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Od kogo zacząć?