Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

James Eloisa - Wiele hałasu o miłość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Wiele hałasu o miłość.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 268 stron)

Przekład Barbara Jabłońska

1 Wrzesień 1816 Holbrook Court, siedziba księcia Holbrooka w pobliżu Silchester, po południu Konie na biegunach już przysłano. Wstawiłem je do pokoju dzie­ cięcego, niech wasza wysokość sam raczy zobaczyć. Ale dzieci ani śladu. Rafael Jourdain, książę Holbrook, odwrócił się od kominka. Coś w głosie kamerdynera, jakaś rezerwa, zdradzała niezadowolenie. Może raczej należałoby powiedzieć, że ton Brinkleya odzwiercied­ lał zły humor całej, dość już wiekowej służby, niezbyt zachwyconej perspektywą opieki nad czterema dziewczynkami. Do licha! Prze­ cież wcale się o nie nie dopraszał. - Konie na biegunach? - spytał ktoś przeciągle z głębi fotela po prawej stronie kominka. - Świetny pomysł, Rafe. Niech kocha­ ne maleństwa od małego przywykną do wierzchowców! - Garret Langham, hrabia Mayne, wyciągnął rękę z kieliszkiem ku gospo­ darzowi. Czarne, kędzierzawe włosy miał przeraźliwie potarga­ ne. Jego słowa tchnęły arogancją, a sposób bycia ledwie maskował wzbierającą się w nim irytację. Rafael wiedział, że to nie on jest po­ wodem złości przyjaciela, po prostu w ciągu ostatnich paru tygodni Mayne'a nie odstępowały troski. - Twoje zdrowie, papciu małych amazonek! - dodał hrabia i wysączył ostatnie krople. 5

- Idź do diabła - odparł Rafe, ale bez wrogości. Mayne był w tej chwili nieznośnym towarzyszem ze swymi jadowitymi komen­ tarzami i czarnym humorem. Można się jednak było spodziewać, że zły nastrój, zawiniony przez pewną damę, która dała mu kosza, z czasem minie. - Po co aż tyle koni na biegunach? - spytał hrabia. - W pokoju dziecięcym zazwyczaj bywa jeden. - Niedużo wiem o dzieciach. - Rafe pociągnął spory łyk bran­ dy - ale nazbyt dobrze pamiętam, że z bratem zawsze biliśmy się o zabawki, więc kupiłem cztery. Na krótko zapanowała cisza. Mayne zastanawiał się, czy powie­ dzieć, że widocznie Rafe nadal tęskni za zmarłym pięć lat temu bratem. W końcu zrezygnował; mężczyźni nie lubią łzawych wspo­ mnień. Rzekł tylko; - Niepotrzebnie je psujesz. Większość opiekunów wolałaby trzy­ mać sieroty jak najdalej od siebie. Nie są przecież twoimi krewnymi. - Żadne zabawki nie zmienią tego, co się stało. - Rafe wzruszył ramionami. - Brydone powinien był dwa razy pomyśleć, nim do­ siadł narowistego ogiera. Rozmowa zaczynała niebezpiecznie zbaczać w stronę uczuć, a Mayne wolał tego uniknąć. Wstał z fotela. - Rzućmy okiem na te koniki. Nie widziałem ich od lat. - Chętnie. - Rafe odstawił szklankę na stół; dno głośno stuknę­ ło o blat. - Brinkley, kiedy dziewczynki przyjadą, zaprowadź je na górę. Będę na nie czekał w pokoju dziecięcym. Kilka chwil później stali obydwaj w dużym pokoju na piętrze. Pomieszczenie wyglądało niczym sklep z zabawkami przy Bond Street. Cztery złotowłose lalki siedziały dumnie na ławce, obok każdej z nich stało łóżeczko i stoliczek, a na blatach stolików - pu­ dełka z figurkami na sprężynach. Cztery konie na biegunach, któ­ rych grzywy i ogony zrobiono z prawdziwego włosia, królowały pośrodku pokoju. Sięgały mężczyznom niemal do pasa. - O Boże-stęknął Mayne. Rafe trącił stopą jednego z koni, który zakołysał się w tył i w przód na drewnianej posadzce. Pulchna kobieta w białym fartuchu wyj­ rzała zza drzwi prowadzących do pokoju obok. 6

- Ach, to wasza wysokość? Wciąż czekamy na dzieci. Chce pan może zobaczyć nowe służące? - Oczywiście, pani Beeswick. Cztery młode niańki weszły za nią do pokoju. - To Daisy, Gussie, Elsie i Mary, wszystkie ze wsi. Chciałyby się zatrudnić we dworze. Wprost nie możemy się doczekać naszych aniołeczków! Niańki stanęły po obu jej bokach i dygnęły z uśmiechem. - O Boże! - stęknął powtórnie Mayne. - Nie wystarczy jedna? - Dlaczego? My z bratem mieliśmy trzy. - Trzy?! - Dwie zajmowały się nim, odkąd jako siedmiolatek został księ­ ciem, a jedna mną. - Ależ to absurd! - parsknął Mayne. - Kiedy ostatni raz widziałeś ich ojca? - Dość dawno temu. - Rafe wziął do ręki jedno z pudełek i na­ cisnął je. Figurka wyskoczyła z głośnym trzaskiem. - Uzgodnili­ śmy wszystko listownie. - I nigdy nie widziałeś dziewczynek? - Nigdy Od lat nie byłem w Szkocji, a Brydone przyjeżdżał tu wyłącznie na wyścigi w Ascot czy Silchester i czasami w Newmar- ket. Prawdę mówiąc, obchodziły go tylko konie. Nawet nie pomy­ ślał o umieszczeniu potomstwa w spisie parów Debretta. Oczywi­ ście, skoro miał same córki, nie było kwestii dziedziczenia. Majątek dostał się dalekiemu kuzynowi. - W takim razie po cóż, u licha... - Mayne spojrzał na pięć kobiet pod ścianą i zamilkł. - Poprosił mnie o to. - Rafe znów wzruszył ramionami. - Nie wahałem się. Rzecz jasna, Monkton bardziej by się nadawał, ale w zeszłym roku umarł i Brydone chciał, żebym go zastąpił. Kto by pomyślał, że koń go zrzuci? Chociaż, oczywiście, to nie było roz­ sądne wsiąść na tego ogiera. - Nie sądzę, żebyś się nadawał na ojca. - Nie umiałem mu odmówić. Z moim majątkiem mogę wycho­ wać tyle dzieci, ile mi się zamarzy. Prócz tego Brydone zrewanżo­ wał mi się Szpakiem. Nie musiał tego robić, ale i tak przysłał mi 7

go potem ze Szkocji. Nikt by nie wzgardził takim koniem w swojej stajni. - Czy Szpak jest może potomkiem Wybrańca? - Owszem, to brat Srokacza. Najlepsze konie ze stajni Brydone'a pochodzą właśnie od Srokacza i tylko one w całej Anglii wywodzą się w prostej linii od niego. Mam nadzieję, ze Szpak wygra przy­ szłoroczne derby, nawet jeśli jest po Wybrańcu, a nie po Srokaczu. - Co się stanie z potomstwem Wybrańca? - spytał Mayne z za­ ciekawieniem, jakie budziły w nim jedynie rozmowy o koniach. - Na przykład z Figlarzem? - Jeszcze nie wiem. Oczywiście stajnie nie były częścią majora­ tu. Mój sekretarz zajął się sprawami spadkowymi. Konie Brydone'a przypadną córkom, będę zatem mógł wystawić je na aukcję, a pie­ niądze złożyć w depozycie. Dziewczynki muszą kiedyś otrzymać posagi. Dziwi mnie, że Brydone nie pomyślał o tym. - Jeśli Figlarz będzie na sprzedaż, kupię go, choćbym miał zapła­ cić kilka tysięcy. To byłby najlepszy nabytek dla mojej stajni. - Masz rację - przytaknął Rafe. Mayne wybrał najładniejsze spośród odlanych z żelaza koników, tak że każdy ekwipaż ciągnęła wspaniała para, i ustawił je rzędem na gzymsie kominka. - Popatrz, te są piękne! Niech tylko twoje wychowanki je zo­ baczą, a raz dwa przestaną tęsknić za Szkocją. Szkoda, że nie ma między nimi żadnego chłopca. Rafe ledwie raczył na niego spojrzeć. Mayne był jednym z jego najbliższych przyjaciół, ale tym razem nie rozumiał go zupełnie. Wiódł wygodne i bezpieczne życie, nie wiedział, czym jest żal po stra­ cie ukochanej osoby. Za to Rafe znał to uczucie aż za dobrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że w przytulnym pokoju dziecięcym można się czuć bardzo samotnym. Żelazne koniki nic tu nie pomogą, choćby kupił ich nie wiem ile. Zabawki nie wskrzeszą zmarłego ojca. - Nie przypuszczam, żebyś... Drzwi za nimi się otworzyły. Rafe zamilkł. Brinkley wkroczył do pokoju znacznie żwawiej, niż było to w je­ go zwyczaju. Nie każdego dnia można swego pana zaskoczyć taką nowiną. 8

- Mam zaszczyt zaanonsować panny Essex: Tess, Imogen, An- nabel Josephine! A potem nie mógł się powstrzymać, żeby nie dorzucić, chociaż prawda była aż nadto oczywista: - Dzieci przyjechały, wasza wysokość! 2 Anglicy bawili się zabawkami - to była pierwsza rzecz, jaką Tere­ sa Essex zauważyła po przybyciu do tego domu. Zabawkami! Spo­ strzeżenie pasowało do wszystkiego, co o nich słyszały: cherlawe typy które nigdy nie dorosną i drżą z zimna przy byle podmuchu wiatru. Mimo wszystko byli jednak mężczyznami, choćby nawet i w angielskim wydaniu. Odkąd skończyła szesnaście lat, wiedziała, że mężczyźni mogą rozmaite rzeczy traktować jak zabawki. Rzuciła więc okiem na Jo- sie, dotknęła ramienia Imogen i ustawiła siostry rządkiem. Annabel stała już tam, gdzie należało, z nieco pochyloną głową, żeby lepiej uwydatnić połysk złocistych jak miód włosów. Widok całej ich czwórki wywarł na Anglikach jeszcze większe wrażenie niż to, do którego już się przyzwyczaiły Gapili się na nie bez słowa! Co za brak wychowania! W dodatku nie byli wcale wy­ sokimi, bladymi osobnikami, jakich się spodziewała. Jeden z nich, ubrany jak z żurnala, miał na głowie istne kłębowisko czarnych kę­ dziorów. Zapewne jakaś modna fryzura, choć wcale nie przypomi­ nał dandysa. Wyczuwało się w nim coś niebezpiecznego, a dandysi tacy nie bywają. Drugi, wysoki i tęgawy, z grzywą kasztanowatych włosów tuż nad czołem, wyglądał na samotnika. - Chciałabym przeprosić... - zabrała w końcu glos, skoro wszyscy milczeli - że przerywamy panom pilne zajęcia. - Starała się mówić swo­ bodnie, chcąc dać do zrozumienia, że nie sąjedynie ładnymi szkockimi dziewczętami, które można upchnąć gdzieś w tylnych pokojach i zigno­ rować. Wkońcu były damami. Nawet, jeśli nosiły niemodne suknie. 9

Jeden z Anglików, elegant, skłonił się i zbliżył do nich. - Co za urocza niespodzianka, panno Essex. Miło mi poznać wszystkie cztery siostry. Jego ton był nieco dziwny, jakby powstrzymywał śmiech, lecz ucałował jej dłoń jak prawdziwy dżentelmen. Drugi mężczyzna otrząsnął się gwałtownie niczym pies, który wyskoczył z kałuży, i również do nich podszedł. - Przykro mi z powodu mego niedopatrzenia. Jestem Rafe Jour- dain, książę Holbrook. Obawiam się, że błędnie oceniłem wasz wiek. - Nasz wiek? - Tess uniosła lekko brwi, nim zrozumiała, o co chodzi. - Czyżby panowie myśleli, że jesteśmy dziećmi? Rafe przytaknął i złożył kolejny ukłon ze swobodą kogoś, kto przez całe życie obracał się w najwyższych sferach. Nawet jeśli, pozornie, nie dbał o fryzurę. - Serdecznie przepraszam. Sądziłem, że chodzi o małe dziew­ czynki. - Małe? Mieli nas panowie za niemowlęta? - Tess dopiero teraz dostrzegła piastunkę, cztery niańki w białych fartuchach, konie na biegunach i lalki. - Czy papa nie powiedział... Urwała nagle. Oczywiście, że nie! Mógł z nimi rozmawiać o tym, ile lat ma Szpak, o galopie Figlarza albo co Miłośnica lubi jadać przed wyścigami, ale o wieku własnych córek na pewno nie wspo­ minał ani słowem. Rafe ujął ją za rękę i uśmiechnął się, a Tess, mimo urazy, poczuła miłe wzruszenie. - Co za głupiec ze mnie, że go nie spytałem. No, ale nie miałem pojęcia, że zostanę waszym opiekunem. Czy mogę pani złożyć ser­ deczne wyrazy współczucia z powodu straty? Oczy jej nowego opiekuna miały osobliwy, szaroniebieski odcień. Był miły, mimo że wyglądał trochę jak dzikus z Borneo. - Oczywiście. Czy mogę przedstawić panu moje siostry? To Imo­ gen, skończyła właśnie dwadzieścia lat. - Chwilami Tess uważała, że Imogen jest piękniejsza nawet od Annabel, a to był ogromny komplement. Odziedziczyła po matce czarne włosy i roześmiane 10

oczy, a usta... och, tylko usta Imogen miały tak wspaniały wykrój. Niekiedy działały na mężczyzn niczym cios w żołądek. Ciekawe, czy książę Holbrook zareaguje jak inni? Imogen nie obchodziło ani trochę, jakie wrażenie robi na męż­ czyznach, bo była zakochana. Uśmiechnęła się jednak i ładnie dyg­ nęła. Kiedy ich ojciec miewał nieco pieniędzy, wynajmował guwer­ nantkę, przynajmniej na pewien czas, miały zatem okazję zyskać co nieco ogłady. - To Annabel. - Tess położyła dłoń na ramieniu siostry. - Jest najstarsza po mnie, ma dwadzieścia dwa lata. - Jeśli Imogen nie dbała o mężczyzn, to Annabel od dziecka wiedziała, czym jest flirt. Posłała księciu uroczy uśmiech, a ton, jakim się odezwała, wyrażał niezwykły wręcz szacunek. Wydawało się jednak, że na ich opieku­ nie nie zrobiło to większego wrażenia. - Mimo mi panią poznać, Annabel - powiedział spokojnie. - A to jest Josephine. Ma dopiero piętnaście lat i jeszcze się uczy. Tess dostrzegła, że książę uśmiechnął się zarówno do Annabel, jak i do Josephine, miał więc nieskazitelne maniery. Nie cierpiała mężczyzn, którzy nieprzytomni z wrażenia wpatrywali się w Anna­ bel, a Josie ledwo raczyli zauważać. - Wolałabym, żeby nie całował mnie pan w rękę - żachnęła się Josephine. - Czy mogę wam przedstawić mego przyjaciela? -Wydawało się, że książę nie zwrócił uwagi na słowa Josie, postąpił jednak zgodnie z jej życzeniem. - Garret Langham, hrabia Mayne. Annabel posłała hrabiemu pełen rozmarzenia uśmiech. Uwiel­ biała przystojnych i utytułowanych mężczyzn. Mayne zrewanżował się jej w podobny sposób, choć -jak sądziła Tess - nie myślał przy tym o przodkach Annabel. Prezentacja była zakończona, Rafe znów zwrócił się ku Teresie. - Panno Essex, skoro żadna z pań nie jest zainteresowana... - tu wykonał płynny ruch ręką, wskazując zabawki - tymi drobiazgami, może przejdziemy do salonu? Obawiam się, że moja gospodyni potrzebuje nieco czasu, aby przygotować odpowiednie sypialnie. Może pomogłyby jej wasze służące? 11

Tess się zaczerwieniła. - Nie mamy ze sobą służby. - W takim razie - opiekun nawet nie mrugnął okiem - zechcą to zapewne zrobić te cztery młode kobiety. - Wskazał oniemiałe niańki, nadal stojące rzędem pod ścianą. - Gospodyni wyjaśni im nowe obowiązki. - Potrzebujesz przyzwoitki - Mayne spojrzał na niego spod oka. -I to zaraz. - Do licha, powinienem napisać do lady Clarice i zaprosić ją tu­ taj. - Rafe, zaskoczony, przejechał ręką po rozwichrzonych wło­ sach. - To znaczy, jeśli zechce mnie znów odwiedzić po tym, co stało się ostatnim razem. Myślę, że niełatwo jej to było przełknąć. - Pewnie byłeś wstawiony? Holbrook się skrzywił. - Wyrzuciłem ją za drzwi, na szczęście niepoturbowaną, choć zu­ pełnej pewności nie mam. - Rafe nagle zdał sobie sprawę, że Tess i jej siostry patrzą na niego z uśmiechem. Nie było w nim bynajmniej wy­ rzutu. - No i zrobiłem z siebie głupca wobec moich wychowanek. - Zyskasz przy bliższym poznaniu - zauważył hrabia z sarka­ stycznym grymasem. - Droga panno Essex, prędzej piekło zakwit­ nie różami, niż pani opiekun zrezygnuje z towarzystwa butelki brandy każdego wieczoru. - Ziemie lady Clarice graniczą z moimi - wyjaśnił książę, zbywa­ jąc milczeniem uwagę przyjaciela. - Założę się, że jeśli dostatecznie zręcznie ujmę rzecz w liście, lady mi wybaczy, bo doprawdy wpad­ liśmy w niemałe kłopoty. Nie możecie spędzić pod moim dachem nawet jednego dnia bez przyzwoitki. Mayne nie dał się jednak zmusić do milczenia. - Lady Clarice jest wdową i zagięła parol na Holbrooka. Liczy, jak przypuszczam, na to, że pewnego dnia będzie dostatecznie pija­ ny, żeby nie zauważyć, kiedy ona da na zapowiedzi. Jak do tej pory nie miała szczęścia, bo Rafe nie lubi pijać w towarzystwie. - Bzdura! - burknął Holbrook. Przeczesał włosy ręką tak zama­ szystym ruchem, że teraz do złudzenia przypominał uciekiniera z zakładu dla obłąkanych. 12

- Nie martwi jej wcale, że ma z dziesięć lat więcej niż on - ciąg­ nął z rozbawieniem Mayne. - Nie traci nadziei, chociaż jej własny syn to prawie rówieśnik Rafe'a. - Maitland jest znacznie młodszy ode mnie - uciął książę. - Ma dwadzieścia parę lat, a więc lady Clarice musi być od ciebie starsza co najmniej o pięć. Tess raczej wyczuła niż usłyszała westchnienie, jakie wydała z siebie Imogen, i serce się jej ścisnęło. Wszystkie miały nadzieję, że uda się wyperswadować siostrze beznadziejną miłość do lorda Maitlanda. Fakt, że będzie mieszkał w najbliższym sąsiedztwie, nie zapowiadał nic dobrego. - Czy ma pan może na myśli Dravena Maitlanda, wasza miłość? - spytała, widząc błagalne spojrzenie Imogen. - Ach, więc go znacie? - Tess odniosła wrażenie, że książę ma o lordzie równie niskie mniemanie jak ona. - Powinien zjawić się tu wkrótce wraz z matką, zaproszę obydwoje na kolację. Pewnie ra­ zem z siostrami chciałaby pani nieco wypocząć przed wieczornym posiłkiem? - Jak najbardziej - odparła. Imogen uśmiechnęła się wniebowzię­ ta. Tess widziała, że książę dostrzegł to, ale nic nie powiedział. - Póki wasze pokoje nie będą gotowe, przejdźmy gdzie indziej. - Holbrook podał jej ramię, a Tess przyjęła je, choć z niejakim za­ kłopotaniem. Anglicy okazali się zupełnie inni, niż oczekiwała. Po prostu wspaniali. A spodziewała się po nich wszystkiego co najgorsze. An­ gielscy dżentelmeni, sądząc z tego, co o nich zawsze słyszała, byli cherlawymi słabeuszami, których byle powiew mógł zdmuchnąć. Oczywiście nie wszyscy. Lord Maitland na przykład prezentował się nie najgorzej. Nowy opiekun też nie pasował do jej wyobrażeń. Ani trochę nie wyglądał na księcia. Nie chadzał w jedwabiach i aksamitach, a spodnie miał tak stare i wytarte, że mogła na nich dojrzeć szwy, zwłaszcza tam, gdzie opinały się na brzuchu. Rękawy białej koszu­ li, bynajmniej nie atłasowej, zawinął zaś aż do łokci, jakby dopiero co wrócił ze stajni. 13

W jego głosie nie słyszała wyniosłego arystokratycznego tonu. Brzmiał dosyć miło, choć burkliwie. Koło oczu książę miał zmarsz­ czki, choć liczył sobie najwyżej trzydzieści pięć lat. Wyglądał na hulakę, a nie zniewieściałego typa. Tess kogoś takiego potrafiłaby wyczuć na kilometr. I choć patrzył na nie wszystkie z zaciekawie­ niem, nie budziły wcale jego zainteresowania jako kobiety. Mimo rozwichrzonych włosów, niemodnego stroju i twarzy birbanta nie budził strachu. Tess poczuła się spokojniejsza. Ten wiecznie podpity dżentelmen, który wynajął cztery niańki dla czterech domniemanych dziewczy­ nek, nie był kimś, kogo trzeba byłoby się bać. Rzuciła okiem na podniszczone mankiety jego koszuli. - Jestem szczerze wdzięczna waszej miłości za to, że zgodził się zostać naszym opiekunem. - Słowa utknęły jej w gardle, ale mu­ siała to wreszcie wykrztusić. - Mój ojciec nie zastanawiał się nad przyszłością i w efekcie obarczono pana brzemieniem... Holbrook wydawał się zaskoczony. - Nie przejmuj się tym, moja droga. - Mówię poważnie. Ja... - Ja też. Figuruję jako przyszły opiekun w co najmniej dwudzie­ stu testamentach. W końcu jestem księciem. Nigdy nie miałem po­ wodu, żeby odmówić podobnej prośbie. - Och! - Tess wprost zamarła z wrażenia. A więc nie tylko jej ojciec potrafił wykorzystać swoją znajomość z Holbrookiem! Rafę poklepał ją po ręce niczym jakiś wujaszek w średnim wie­ ku. - Bez obaw, na pewno jakoś sobie poradzimy. Bez trudu znaj­ dziemy guwernantkę dla Josie. Wyszukanie przyzwoitki, która musi z nami zamieszkać, będzie może bardziej kłopotliwe, ale nie ma się o co martwić. Łatwo powiedzieć! Przez ostatnich kilka miesięcy Tess nie ro­ biła nic innego. Nie wiedziała przecież, czy ich opiekun okaże się rozumnym, życzliwym człowiekiem. Bała się, że będzie to ktoś podobny do ojca - pasjonat, któremu miłość do koni przesłania cały świat. Na każde nerwowe pytanie sióstr uparcie odpowiadała 14

jednak: „To na pewno ktoś godny szacunku i papa musiał się długo zastanawiać, nim go wybrał". Oby tak było! Na łożu śmierci ojciec chwycił ją za rękę. - Nie martw się, Tess. Wybrałem wam najlepszego człowieka na świecie. Znam go od lat. - Dlaczego nigdy nas nie odwiedził? - Nie widzieliśmy się od dawna. - Ojciec tak zbladł, że Tess zdjął strach. - Nie martw się. Trafiałem od czasu do czasu na jego na­ zwisko w „Sporting Magazine". Zadba należycie o Figlarza, o Nie­ bieskiego Dzwonka i całą resztę. Napisał, że się zgadza. - Na pewno, papo, na pewno. - Tess ujęła słabnącą dłoń ojca, który zdawał się zapadać w sen. Tak, książę z pewnością zadba o ukochane konie ojca, ale czy przejmie się losem jego córek? - Holbrook ci się spodoba, Tess. - Ojciec znów otworzył oczy. - Zatroszcz się o nie przez wzgląd na mnie, dobrze? Znowu chwyciła go pospiesznie za rękę, tłumiąc płacz, który du­ sił ją w gardle. - Niewyraźnie cię widzę, jakby przez śnieg - wyszeptał. - Och, papo kochany! - Niedługo zobaczę twoją matkę. - Ojciec usiłował zebrać siły, uśmiechając się słabo. Papa zawsze lubił patrzeć w przyszłość z na­ dzieją. Czasami myślała, że bardziej się cieszył na tydzień przed wielkim wyścigiem niż po wygranej. A wygrywał bardzo rzadko. - Tak, papo - odparła, wycierając łzy. - Moja kochana dziewuszka... - powiedział, chociaż nie wie­ działa, czy chodzi mu o nią, czy o matkę. - Pamiętaj, że Figlarz lubi rozgotowane jabłka. Zadbasz o nie, prawda? - Tak. Zaraz po przyjeździe powiem księciu, że Figlarz ma słaby żołądek. - Nie zapomnij o tym. - Ojciec uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie był przeznaczony ani dla niej, ani dla matki. - Annabel jest tro­ chę za ładna. A Josie... za łagodna... - Przez chwilę milczał, potem odezwał się znowu: - Maitłand nie pasuje do Imogen. Zbytnio jest zapalczywy. A ty... - Głos ojca osłabł, stał się senny. - Tess... te jab­ łka... 15

I zapadł w sen. I ona, i siostry, mówiły mu nadal o koniach, aż do ochrypnięcia, a Josie wtaszczyła nawet do sypialni kociołek dymiących jabłek w nadziei, że ojciec się ocknie. Ale nie odzyskał już przytomności i po paru dniach zgasł cicho w środku nocy. Pogrzeb minął im jak we śnie. Pulchny kuzyn, który odziedziczył majątek, przyjechał razem z gadatliwą żoną i dwiema niezamęż­ nymi ciotkami. Tess starała się, jak mogła, żeby było im wygodnie w domu, w którym brakowało nawet porządnej pościeli. Wreszcie przybył sekretarz księcia. Na początku ledwo powstrzymywała się od zadawania nurtujących ją pytań. Później okazało się, że ten czło­ wiek przez cały tydzień nie zajmował się niczym innym, jak tylko przygotowaniem koni do podróży. Wolała więc nie pytać wcale. Czyż nieznany opiekun mógł jaśniej dać do zrozumienia, na czym mu najbardziej zależy? Tess uspokajała zatem Josie i ostrzegała Imogen, że jeśli nie prze­ stanie wciąż mówić o Maitlandzie, to udusi ją jedyną wstążką po­ zostałą Annabel, ale w istocie zamartwiała się bez przerwy. Wresz­ cie ból, żal i zgryzota na dobre nią zawładnęły. Książę Holbrook, jak się bez trudu domyśliła, rzeczywiście przepadał za końmi - sądząc po jego fryzurze i stroju - a także za ogrodnictwem. Zapewne nic więcej dla niego nie istniało. Mimo to był miły, uprzejmy i wcale nie wyglądał na rozpustnika. Nie wy­ dawało się jej również, by z podobną jak ojciec beztroską ignoro­ wał ich potrzeby. Z pewnością nie musiał ich lokować we własnym domu ani traktować jak krewnych. Chyba zbyt pochopnie go oceniła. Może zresztą wszyscy męż­ czyźni mają swoją pasję? 3 K i l k a godzin później Tess leżała z twarzą przykrytą wilgotnym okładem, który własnoręcznie zaaplikowała jej gospodyni księcia. Czuła słabą woń cytryny, a do jej uszu docierały odgłosy z roz- 16

ległej siedziby. Nie był to ostry stukot butów na gołej podłodze jej własnego domu (papa dawno już sprzedał dywany), lecz raczej słaby szum, który łączył się z zapachem mebli natartych cytryno­ wym olejkiem, suszonej na słońcu pościeli i przewracanego co parę miesięcy materaca. - Czas na rodzinną naradę - odezwał się ktoś pogodnie. Materac ugiął się pod ciężarem Annabel. Tess zsunęła okład z oczu i spojrzała na siostrę. - Przecież dopiero co się położyłam! - Ależ skąd. Leżysz pod tą mokrą szmatą co najmniej od dwóch godzin, a musimy porozmawiać, nim przebierzemy się do kolacji. Imogen i Josie zaraz tu przyjdą. Wkrótce wszystkie trzy siedziały na jej łóżku. Zupełnie jak przed­ tem, u nich w domu, gdzie niejeden wieczór spędziły skulone pod kołdrą, rozprawiając bez końca o przyszłości, ojcu i koniach. - No dobrze. - Tess ziewnęła. - Powinnam za niego wyjść - oznajmiła Annabel, kiedy już każ­ da znalazła dla siebie miejsce. - Za kogo? - spytała Tess, opierając się o poduszki. - Za księcia, rzecz jasna! Jedna z nas koniecznie musi zostać księżną Holbrook. Książę jest co prawda kawalerem, ale... - Może już się z kimś zaręczył? - zwróciła im uwagę Imogen. -Jak Draven. - Lord Maitland od przeszło dwóch lat miał narze­ czoną, chociaż najwyraźniej nie spieszyło mu się do ołtarza. - Wątpię - odparła Annabel. - W każdym razie powinien zostać moim mężem. W ten sposób zapewnię wam pierwszorzędne po­ sagi. Wprawdzie nie zawrzecie tak świetnych małżeństw jak ja, bo w Anglii jest zaledwie ośmiu książąt, wyjąwszy książąt krwi. Ale znajdziemy dla każdej utytułowanego kandydata. - Co za poświęcenie! - W głosie Josie zabrzmiała zgryźliwość. - Pewnie przejrzałaś cały wykaz parów, żeby wyszukać tych ośmiu? - Zadbam o was - upierała się Annabel. - A biorąc pod uwagę aparycję naszego opiekuna, uważam, że to właśnie ja się poświę­ cam, zapamiętajcie sobie. Jeśli nie zadba o siebie, jeszcze przed pięćdziesiątką będzie gruby jak beka. 17

Imogen wzniosła oczy ku niebu, lecz Josie okazała się szybsza. - Poświęcenie? Wyszłabyś za osiemdziesięciolatka, żeby tylko zostać księżną! - Na pewno nie! - krzyknęła Annabel, ale zaraz potem wybuch- nęła śmiechem. - Tylko wtedy, gdyby się okazał bardzo bogaty. - Ależ jesteś łasa na pieniądze! - docięła jej Josie. -A skąd wiesz, czy książę jest choć trochę bogatszy od papy? Mimo że on był wi­ cehrabią, tytuł nie dał mu pieniędzy. - Jeśli Holbrook ich nie ma, to za niego nie wyjdę. Raczej się zabiję, niż poślubię kogoś tak zrujnowanego jak papa. Ale nie martw się, Josie! Spójrz tylko na ten dom! Książę z pewnością jest bogaty. - Nie ubliżaj pamięci ojca - wtrąciła Tess. - Książę rzeczywiście może być z kimś zaręczony i byłoby lepiej nie myśleć w tak niesto­ sowny sposób o kimś, kto zgodził się być twoim opiekunem. Annabel uniosła jedną brew i wyjęła z torebki lusterko. - Kto wie, może każę mu pożałować tej zgody? - spytała, po­ cierając usta skrawkiem hiszpańskiego papieru, kupionego jeszcze przed wyjazdem ze Szkocji. - Och, jesteś wstrętna - mruknęła Josie. - A ty śmiechu warta - odcięła się Annabel. -Ja po prostu umiem trzeźwo myśleć. Jedna z nas musi wyjść za mąż, i to zaraz. Imogen już od dwóch lat plecie o mariażu z Maitlandem. Tess nawet nie próbowała poślubić kogokolwiek, więc pozostaję tylko ja. Któraś musi to zrobić i zabrać do siebie pozostałe. Takie przecież miały­ śmy zamiary. - Tess może wyjść za kogo chce - zabrała głos Josie. -Jest najład­ niejsza z nas wszystkich. Prawda, Imogen? Siostra skinęła wprawdzie głową, lecz rękami obejmowała ciasno kolana i najwyraźniej nie słuchała wcale rozmowy. - Byle nie za Dravena - odparła w zadumie. - I pomyśleć, że mogę go ujrzeć tak szybko... może nawet za parę minut. Annabel zignorowała jej słowa, jak robiła prawie za każdym ra­ zem, gdy Imogen wspominała o Maitlandzie. - Zgadzam się z tobą co do urody Tess - zwróciła się do Josie - ale mężczyznom nie spieszno do poślubienia biednej jak mysz 18

kościelna dziewczyny, która w dodatku wcale nie pali się do mał­ żeństwa. Za to ja się palę do niego jak najbardziej. - Do małżeństwa, ale nie do męża - burknęła Josie. - Och, Imogen jest taką romantyczką, że starczy za nas wszyst­ kie. - Annabeł wzruszyła ramionami. - To wina papy. Kazał mi przez te wszystkie lata prowadzić rachunki. Teraz mam przed ocza­ mi same liczby, gdy tylko pomyślę o małżeństwie. - Przecież cię do tego nie zmuszał. - Tess miała już dość tej roz­ mowy. Nużyło ją bronienie ojca przed zarzutami Annabeł, bo Josie każdą krytyczną wobec niego uwagę przyjmowała bardzo źle. Nie dało się ukryć, że odkąd ojciec odkrył u trzynastoletniej Annabeł talent arytmetyczny, złożył cały trud prowadzenia finansów mająt­ ku na jej wątłe barki. - Najważniejsze, że nie muszę tego dłużej robić. Chcę na za­ wsze zapomnieć o liczbach, kwitach i niezapłaconych rachunkach! Dzięki Bogu mężczyźni nie będą dbać o to, że brak mi pieniędzy. - Mogłabyś być trochę skromniejsza - mruknęła Josie. - A ty dojrzalsza - odcięła się Annabeł. - Wcale nie jestem zaro­ zumiała, tylko rozsądna! Jedna z nas musi wyjść za mąż, a natura była dla mnie na tyle łaskawa, że mąż pogodzi się z brakiem posa­ gu. Prawda, nie nabyłam cnót odpowiednich dla damy, jak wy. Za późno na to. Gdyby papa naprawdę chciał z nas uczynić damy, nie powinien był robić czegoś wręcz przeciwnego. - Ależ papa chciał tego! - zaprotestowała Josie. - To dzięki nie­ mu mówimy całkiem jak angielskie damy. - Głupstwa pleciesz. - W głosie Annabeł nie było złośliwości, tylko rozbawienie. - Gdyby go to rzeczywiście obchodziło, nasze życie wyglądałoby inaczej. Przede wszystkim nie powinien był ko­ rzystać z nocnika akurat w jadalni! - Annabeł! - krzyknęła Tess. - Milcz! Ale Annabeł roześmiała jej się w nos. - Bądź spokojna. Z miłą chęcią postaram się udawać damę, póki nie zaciągnę jakiegoś bezmyślnego arystokraty do ołtarza i nie po­ łożę ręki na jego pieniądzach. Tess westchnęła. Niełatwo być starszą siostrą Annabeł z jej ude­ rzającą urodą i niezłomnym przekonaniem o własnej atrakcyjności. 19

Cała rzecz w tym, że zarówno Annabel, jak i Imogen wyglądały niczym księżniczki z bajki. - Dlaczego chcesz złowić Holbrooka? Nie sądzę, żeby okazał się najlepszym z mężów. - Jeśli jest dość bogaty, będzie idealny. Nie mogę wyjść za byle kogo, mam zanadto kosztowne upodobania. - Annabel zeskoczyła z łóżka i przejrzała się w lusterku. - Może nigdy nie nadarzy mi się okazja, żeby je zaspokoić, ale jestem pewna, że jeżeli tak będzie, to okażą się niezwykle kosztowne! Nie miałabym nic przeciw hrabie­ mu Mayne, gdyby okazał się równie zamożny, jak nasz opiekun. - Zdumiewasz mnie! -jęknęła Tess. Annabel nie zwróciła uwagi na jej słowa, jak zresztą na żadne inne upomnienia, na które narażała się, okazując brak odpowied­ nich dla damy manier. - Założę się, że książę byłby lepszym kandydatem, ma wyższy tytuł. Już ja mu zawrócę w głowie, a potem pojadę z nim prosto do Londynu. I od naszego ślubu będę chodzić w samych jedwabiach. - Jest takie słowo, które doskonale określa takie kobiety jak ty - zauważyła Josie. - To słowo „szczęściara"! - Trudno było obrazić Annabel, mimo że najmłodsza siostra starała się, jak mogła. Annabel była sobą i ty­ le. Zanadto pewna siebie, zanadto olśniewająca i zmysłowa. Godna pożądania. - Wprost nie mogę uwierzyć, że wreszcie zdołałyśmy uciec z pro­ wincji i jesteśmy niemalże u bram Londynu. Przyznaję, że nieraz bywałam zrozpaczona. Z zamiarów papy nigdy nic nie wychodziło, mimo że zawsze obiecywał nas zabrać do stolicy na sezon. Spoglądając w lustro, Tess mogła się przekonać, że ona i Annabel są niezwykle podobne do siebie. Ale na mężczyznach robiły cał­ kiem odmienne wrażenie. Imogen i Annabel miały w sobie coś, co sprawiało, że mężczyźni nie mogli wykrztusić słowa na ich wi­ dok, ona zaś była tego pozbawiona. Wszystkie cztery odziedziczyły wprawdzie urodę po matce - najpiękniejszej debiutantce Londynu, która wyszła później za zbiedniałego szkockiego wicehrabiego - ale widok Tess nikomu nie odbierał mowy. 20

Czasami myślała, że dzieje się tak, bo nie tylko jest podobna do matki, ale też ją pamięta. Annabel nigdy o niej nie mówiła, a Imogen i Josie były za małe, żeby zachować coś więcej niż mgliste wspo­ mnienie. Ale w niej przetrwała pamięć o matce. A kiedy zmarł ich ojciec, czuła podobny ból, jak po tamtej stracie. - Kiedy już wyjdę za księcia - odezwała się nagle Annabel -jed­ na z nas powinna poślubić tego hrabiego, którego przedstawił nam opiekun. - Hrabia byłby lepszy od księcia - uznała Imogen. - Holbrook nie czesał się chyba od zeszłego wtorku. Mimo to nie chciałabym żadnego z nich. - Jestem jeszcze za młoda na małżeństwo - oznajmiła z satysfak­ cją Josie. - A nawet gdyby tak nie było, Mayne nigdy nie ożeni się z kimś takim jakja. Nie uważacie, że jest w nim coś z aroganta? - Co rozumiesz, mówiąc: „ktoś taki jakja"? - spytała Tess. -Jo­ sie, przecież ty jesteś śliczna. Mayne byłby szczęściarzem, żeniąc się z tobą. - Z taką tłustą gęsią?! - spytała żałośnie siostra. - Papa uważał, że to zaleta, nie wada. - Tess w duchu przeklęła ojca i od razu pomodliła się o wybaczenie. - Słyszałyście, że książę chce zrobić z lady Clarice nasząprzyzwoit- kę? - spytała Imogen, kierując rozmowę na swój ulubiony temat. - To przecież matka Dravena! Teraz będziemy go częściej widywać. Ajeżeli ona mnie polubi... - Oprócz matki Maitland ma także narzeczoną - zauważyła Jo­ sie. - Wiem, ale on wcale się nie kwapi do tego ożenku - odparła stanowczo Imogen. - Zaręczył się już dwa lata temu. - Nie chciałabym cię rozczarować - zabrała głos Annabel - ale posag jest bardzo pokaźny, a za pieniądze można utrzymać staj­ nię. Naprawdę myślisz, że Maitland będzie wolał ciebie od swoich koni? Imogen otworzyła wprawdzie usta, lecz nic nie powiedziała. - Dosyć tego! - Tess usiadła na łóżku, odrzucając kołdrę. - Mu­ simy się przebrać do kolacji. 21

- Zejdę na krótko do salonu, żeby powitać naszą przyzwoitkę - oznajmiła Josie. - Potem pani Beeswick poda mi porządny posi­ łek w pokoju lekcyjnym. Już tam byłam, kiedy spałaś. Pełno w nim książek. Wspaniałych książek! Tess przytuliła ją. - Doskonale, moja droga. Książę powiedział, że natychmiast po­ szuka dla ciebie guwernantki, tak że już wkrótce będziesz mogła zacząć lekcje. Dobrze byłoby, żeby choć jedna z nas zyskała należy­ te wykształcenie. Imogen, lepiej żeby lady Clarice nie spostrzegła, że masz słabość do jej syna. - Przecież nie jestem głupia! - Siostra zeskoczyła z łóżka. Roz­ puszczone włosy śmignęły za nią jak jedno wielkie, czarne pasmo jedwabiu. - Tylko nie myśl sobie, że wydasz mnie za kogoś innego niż Dra- ven, obojętne, księcia czy hrabiego. Jestem pewna, że... - Och! - jęknęła Josie. - Dlaczego nie możesz się pogodzić z tym, że Maitland jest nieosiągalny? - Nie zrobię tego - odparła Imogen z determinacją. - Nie pa­ miętasz, jak mnie podniósł, kiedy spadłam z jabłonki? To było coś cudownego. Jakiż on jest silny! - Tak, ale... - zaczęła Josie, lecz Imogen ją ubiegła. - Myślałam, że dopiero w Londynie będę mogła spotkać Drave- na, ale skoro mieszka tak blisko, a jego matka zostanie naszą przy- zwoitką... - Oczy jej rozbłysły. - To z pewnością zrządzenie losu! Jesteśmy sobie przeznaczeni. - Myślę, że ten upadek z drzewa częściowo odebrał jej rozum - oświadczyła Josie, zwracając się do Annabel i Tess. Tess westchnęła. Wszystkie wiedziały, że Maitland nie żywił żad­ nych uczuć do Imogen, ale oczywiste było, że siostra nie zgodzi się poślubić nikogo innego. Albo ona, albo Annabel muszą więc zapewnić jej dom, póki Imogen nie wyleczy się z beznadziejnej miłości. - To małżeństwo jest nam pisane! - oświadczyła patetycznie Imogen niby heroina melodramatu. Annabel stanęła przed lustrem, piętrząc masę złotych jak miód włosów ponad ramionami. 22

- Moja droga - powiedziała, rzucając Imogen rozbawione spoj­ rzenie - zachowaj swoje zdanie o małżeństwie, a ja mam własne. Najlepszy wydaje mi się związek pomiędzy dwoma rozumnymi osobami, zawarty z rozumnego powodu, z rozsądną dozą zaufania i zgodności charakterów. - Mówisz jak kancelista - odparła Imogen. - Jak buchalter. Papa zrobił go ze mnie i może dlatego życie wy­ daje mi się ciągiem umów, z których małżeństwo jest najważniej­ szą. Uśmiechnęła się do własnego odbicia w lustrze i zwinęła włosy w wielki, lśniący węzeł. - Czyż nie wyglądam jak księżna? - Przybrała wyniosłą pozę. - Proszę zrobić miejsce dla jej wysokości! - Dla gęsi! - prychnęła Josie, a potem wrzasnęła i rzuciła się pę­ dem ku drzwiom, bo Annabel trzepnęła ją z rozmachem szczotką po pośladkach. 4 Imogen była bardzo dumna z tego, że nie drżały jej ręce. Każ­ da inna dygotałaby w takiej sytuacji niczym listek. Po raz pierwszy miała ujrzeć przyszłą teściową, a może nawet i Dravena... Porządnie wyszczotkowała włosy i wyszczypała policzki tak moc­ no, że wyglądała na osobę z gorączką. Potem ćwiczyła przed lu­ strem skromny uśmiech. Nie ma powodu, żeby się denerwować, przecież połączyło ich zrządzenie losu. Ułożyła usta w jeszcze je­ den uśmiech. Powinna to zrobić w taki sam sposób, gdy spotka matkę Dravena - nie zaborczo ani nie agresywnie. Zaprezentuje się z najlepszej strony, będzie wdzięczna, nieśmiała i pełna życia zarazem. Zabrało jej to trochę czasu, bo nieśmiałość nie leżała w jej na­ turze, lecz w końcu była pewna sukcesu. Gdy unosi w górę same kąciki warg i pozwala uśmiechowi delikatnie na nich igrać, wygląda 23

właśnie tak, jak przystało szekspirowskiej Julii. Najwyżej czterna­ stoletniej. Josie wsunęła głowę przez drzwi w momencie, kiedy Imogen ćwiczyła przed lustrem niski ukłon. - Twój wyśniony Maitland - zauważyła Josie swoim zwykłym, sardonicznym tonem - na pewno pojechał na wyścigi. Możesz so­ bie oszczędzić zachwyconych spojrzeń. Imogen nie chciała martwić Josie, przyznając jej rację. Gdyby w promieniu osiemdziesięciu kilometrów odbywały się jakieś go­ nitwy, Draven nie siedziałby w domu. Ktoś jego pokroju nie trzy­ ma się matczynej spódnicy. - Doprawdy, nie pojmuję, co cię w nim tak pociąga - ciągnęła Josie. Imogen odwróciła się w stronę lustra i zgięła w kolejnym ukłonie. Nie dbała o to, że siostry okazały się nieczułe na niezliczone wręcz uroki Dravena. Rzecz jasna, przede wszystkim był przystojny, uro­ dą godną niebezpiecznego rozpustnika. Wspaniałe prezentował się na koniu i zawsze robił wrażenie, jakby miał w ręku szpicrutę. Na­ wet w kościele. Na samą myśl o nim czuła zawrót głowy. - Powstrzymaj się od tych docinków - rzuciła młodszej siostrze w drzwiach. - Kiedyś zrozumiesz, czym jest miłość. Do tego czasu nie będę z tobą o tym rozmawiać. Siedziałyjuż w salonie i czekały, jak im się wydawało, od wieków, kiedy wreszcie drzwi się otworzyły i Brinkley oznajmił: - Lady Clarice Maitland. W progu stanęła starannie odziana dama. Lekko przechyliła gło­ wę na bok i uczyniła kilka wytwornych gestów dłońmi, nim jeszcze rzekła choć słowo. Wąski nos o subtelnym kształcie pasował do wysokich kości policzkowych. Jej strój i fryzura robiły wrażenie niezwykle kosztownych. - Witaj, mój drogi! - zaszczebiotała do księcia, mijając kamerdy­ nera. - Brinkley, nie trzeba anonsować mego syna, jesteśmy prze­ cież niemal członkami rodziny! Widok młodzieńca stojącego za sługą sprawił, że Imogen zaparło dech. Jakiż on był przystojny z tym dołeczkiem w wydatnym pod- 24

bródku, z migdałowym wykrojem oczu... Wstała, choć kolana się pod nią uginały. - Pamiętaj, on ma narzeczoną! - syknęła Tess, kiedy skłoniły się przed lady Clarice. Oczywiście Imogen powinna traktować Dravena co najwyżej z chłodną grzecznością. W końcu był po słowie z inną. Obojętne, ile czterolistnych koniczynek znalazłaby przez te dwa lata, odkąd go ujrzała po raz pierwszy, nic tego nie zmieni. Poczuła jednak, że w jej uśmiechu nie ma, niestety, ani cienia nieśmiałości. - Dowiedziałam się wszystkiego w samą porę - oznajmiła lady Clarice, podając Holbrookowi dłoń do ucałowania. - Akurat mia­ łam jechać do mojej londyńskiej krawcowej, no, ale wizyta u ciebie jest pilniejsza, skoro znalazłeś się w tak kłopotliwej sytuacji. A to pewnie twoje wychowanki? Lady była ubrana w najwspanialszą suknię, jaką Imogen kiedykol­ wiek widziała - ze szkarłatnej tafty o ukośnym splocie, ozdobioną potrójną falbaną i obszytą lamówką. Tymczasem one miały na so­ bie okropne, żałobne stroje z pospolitej krepy, przybrane tylko przy szyi wąziutkim rąbkiem białej koronki - z łaski prowincjonalnej szwaczki, która nie chciała ich puścić do odległej Anglii bez żadnej ozdóbki, chociaż wiedziała, że nigdy nie dostanie zapłaty. Lady Clarice za to nie skąpiła sobie koronki, mimo że jej ostre rysy świetnie mogły się bez niej obejść. Imogen z całych sił próbo­ wała zdusić w sobie tę myśl. W końcu chodziło o matkę Dravena. Gdy i ona, i Tess wykonały już ukłon, spojrzała na jego buty. Na­ wet i one były przepiękne, ze wspaniałej, brązowej skóry, równie olśniewające i doskonałe, jak ich właściciel. - Pozwolę sobie przedstawić ci moją wychowankę, pannę Tess Essex - wyrecytował książę - i jedną z jej sióstr, pannę Imogen. Wszyscy będziemy ci niezwykle wdzięczni za życzliwą pomoc. Lady Clarice spojrzała na nie, jakby były okazami z wędrownego gabinetu osobliwości. - Co wasz ojciec sobie myślał, wysyłając was tutaj bez... - urwała w połowie zdania, jakby dopiero teraz coś do niej dotarło. - Ach oczywiście, przecież on nie żyje, prawda? Nie mógł pamiętać 25

o przyzwoitce... Niech żywi myślą o żywych! - dodała z promien­ nym uśmiechem. Imogen otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknęła je bez słowa. Chciała spojrzeć w oczy Dravenowi. Zaręczył się, powtó­ rzyła znów w duchu. Tyle razy już to słyszała! A jednak... - A gdzie dwie pozostałe? Mówiłeś o czterech, Hołbrook - spy­ tała przenikliwym głosem lady Clarice. - Masz w końcu cztery wy­ chowanki, czyż nie? Książę, który właśnie witał się z Dravenem, odwrócił się, wyraź­ nie zaskoczony. - Jak najbardziej cztery - przyznał, przeciągając ręką po wło­ sach. Tess skinęła na Annabel, flirtującą z hrabią Mayne'em, a potem na Josie, która ukryła się za fortepianem. - Ach, co za urocze młode damy! - wykrzyknęła lady Clarice, gdy stanęły przed nią rzędem. - Znakomicie! Nie będziesz miał kłopotów z wydaniem ich za mąż, Hołbrook! Każda może wyjść co najmniej za lorda, a może nawet za kogoś z wyższym tytułem. O wiele wyższym! Oczywiście, mamy tu jeszcze co nieco do zro­ bienia - dodała jednym tchem. - Te suknie są okropne. Żałoba ża­ łobie nierówna, a Szkoci nie mają pojęcia o strojach, nigdy go nie mieli. Od dawna nie byłam na północy, zresztą dostaję dreszczy na samą myśl o tym! - Dotknęła lekko swoich rudych loków z wyraź­ nym zadowoleniem. Josie dygnęła i wycofała się za fortepian, udając, że przerzuca nuty. Niestety papa nigdy nie zatrudnił nauczyciela muzyki. Imo­ gen wiedziała równie dobrze, jak pozostałe siostry, że to wyłącznie pretekst. Miała nadzieję, że książę nie poprosi, by Josie coś zagra­ ła. - Dieta z jajek na twardo i duszonej kapusty poprawi waszej sio­ strze sylwetkę. - Lady Clarice zwróciła się do Tess teatralnym szep­ tem. - Ze mną było tak samo wjej wieku, nie uwierzysz! A jednak wyszłam za barona! Może wy równie wysoko nie sięgniecie, ale myślę, że każda z was śmiało może rozglądać się za jakimś lordem. Nawet ta pulchna dziewczyna, jeśli krawcowa nam pomoże, ma szansę na dobre małżeństwo. 26

Tess już chciała coś powiedzieć, gdy nagle Holbrook obwieścił iście książęcym tonem: - Niejedna młoda dama mogłaby pozazdrościć Josephine figury. Lady Clarice posłała mu kwaśny uśmieszek i zachichotała. - Święta racja, wasza wysokość. Nie należy tracić nadziei, że wszystkie cztery znajdą amatorów! Powiadają, że niektórzy wolą niewiasty okrąglutkie niczym pudding! Imogen straciła resztki nadziei, że lady Clarice mogłaby pozwolić synowi na małżeństwo z miłości. Wyglądała na kogoś, kto nigdy nie zdoła pojąć, co znaczy to słowo. Z pewnością nie sprzyjałaby romantycznemu uczuciu. - Ach, powinnam wam przedstawić Dravena! - Dama wskazała na syna. - Ale muszę was ostrzec, moje miłe, że jest zaręczony! - Zaśmiała się piskliwie. - Dołożymy jednak starań, żeby znaleźć wam kogoś równie odpowiedniego. Tess, Imogen, to mój syn, lord Maitland. Obydwie po kolei dygnęły. Tess poczuła, że z irytacji zarumieniły jej się policzki. - Zdążyliśmy się już wcześniej poznać, lady Clarice. - Jej głos zabrzmiał raczej chłodno. -Jest... był przecież przyjacielem nasze­ go ojca, wicehrabiego Brydone'a. Imogen wiedziała, że siostra uważa Dravena za nieznośnego z powodu jego buńczuczności, wesołości i tego, iż był aż za bardzo przystojny; jakby się wyraziła ich dawna niania. Draven skłonił się, jakby nigdy w życiu nie jadł razem z nimi skromnego obiadu, co w końcu robił. Zaprosił go wtedy ich ojciec. - Znam panny Essex od blisko dwóch lat, matko - powiedział. Spojrzał Imogen prosto w oczy. Serce zatrzepotało jej w piersi jak ptak w klatce. - Co takiego? Och! - Wybuchnęła śmiechem. - Pewnie spotka­ łyście go podczas jego polowań w Szkocji, nieprawdaż? - W głosie matki Dravena pojawiła się czujność. Lady Clarice nie była głupia; siostry Essex odznaczały się wyjątkową urodą. Tess zauważyła tę zmianę i się zlękła. Jeśli lady Clarice domyśli się, że Imogen kocha jej syna, zostanie ich przyzwoitką. I co wtedy poczną? 27