Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 497
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 741

James Sophia - Upadły anioł

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

James Sophia - Upadły anioł.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

James Sophia Upadły anioł Anglia, okres regencji. Nicholas Pencarrow, książę Westbourne, właściciel licznych posiadłości i majątków ziemskich, nie miał najmniejszych wątpliwości, że bandyci, którzy napadli go na drodze, byli gotowi zabić. Uszedł z życiem dzięki przytomności umysłu i odwadze ślicznej nieznajomej, która znikła tak niespodziewanie, jak się pojawiła. Obiecał sobie, że dołoży wszelkich starań, aby ją odnaleźć. Natychmiast po powrocie do Londynu zlecił zebranie szczegółowych informacji. Okazało się, że jego wybawicielka to panna Brenna Stanhope, która wraz ze stryjem prowadzi sierociniec w ubogiej dzielnicy Londynu. Udał się tam niezwłocznie nie tylko po to, aby wyrazić wdzięczność. Zaintrygowała go ta niezwykła młoda kobieta...

Rozdział pierwszy Airelies, Kent - sierpień 1861 Brenna zastygła bez ruchu, wsłuchując się w przytłumione odgłosy letniego popołudnia. W oddali pluskała cicho rzeka i szumiały drzewa, poruszane łagodnym wiaterkiem. Jednak tym razem coś było inaczej niż zwykle, i nawet jej psy myśliwskie, Bellona i Mars, przystanęły, jeżąc sierść, jakby i one coś wyczuły. Zanim zdecydowała się ruszyć dalej, chwyciła strzelbę, odwiodła kurek i drżącymi palcami wsunęła nabój do lufy. Przed nią rozpościerał się spory zagajnik, oddalony o pół mili od Worsley i graniczący z londyńskim traktem. Drzewa rosły tu na tyle gęsto, że musiała rozgarniać gałęzie, aby dotrzeć do źródła hałasów, które była już w stanie rozpoznać. Były to męskie głosy. Groźne i przyciszone. Serce zabiło jej mocniej ze strachu, więc się cofnęła, dając znak psom, a potem przykucnęła w zaroślach, aby przed odejściem sprawdzić, co się dzieje. Na polance dwóch mężczyzn wlokło za ręce trzeciego, na wpół przytomnego, z zakrwawioną głową i opaską na oczach.

6 Sophia James Jego koszula z delikatnego płótna i eleganckie spodnie nie pasowały do siermiężnej odzieży pozostałych dwóch. Mój Boże, rozbójnicy! Brenna bezwiednie zakryła ręką usta, a drugą mocniej ścisnęła strzelbę. Słysząc za sobą warknięcie Marsa, chwyciła go za pysk, starając się natchnąć go spokojem, którego sama nie czuła. Wstrzymując oddech, patrzyła, jak napastnicy przywiązują nieprzytomnego mężczyznę do grubego wiązu, a potem odchodzą. Wytężyła słuch, próbując odgadnąć ich dalszą trasę. Na pewno wrócą do pojazdu, bo nie miała wątpliwości, że była świadkiem napadu. Zuchwalstwo rabusiów musiało być ogromne, skoro odważyli się zaatakować na tak uczęszczanym odcinku drogi. Pełznąc do drzewa z przywiązanym nieszczęśnikiem, nasłuchiwała przez cały czas, czy aby napastnicy, których niewyraźne głosy dobiegały do niej z oddali, nie zechcą wrócić. Kiedy była już całkiem blisko, mężczyzna musiał wyczuć jej obecność, bo zwrócił głowę w jej stronę. Wtedy odezwała się najcichszym szeptem: - Dwóch uzbrojonych ludzi okrada w tej chwili pański powóz... Mężczyzna zamarł, a potem przerwał jej gniewnym tonem: - Może mi pani rozwiązać sznury i to coś, co mam na oczach? - Najpierw sznury. Tak będzie bezpieczniej na wypadek, gdyby tamci wrócili. Kiedy skinął głową, zaczęła rozsupływać węzły wokół jego nadgarstków, przeklinając swoją niezdarność. Ledwie się z nimi uporała, usłyszała tupot kroków na polance, i gdy napadnięty zerwał z oczu opaskę, Brenna opadła na kolana i wystrzeliła, celując w nogę jednego ze zbójców. Sięgnęła potem

Upadły anioł 7 po drugi nabój, chcąc oddać kolejny strzał, ale nie zdążyła, bo silne ręce wciągnęły ją za drzewo w chwili, gdy nad jej głową świsnęła kula. Nagle wylądowała na szerokiej męskiej piersi, której imponującą muskulaturę mogła podziwiać dzięki rozpiętej koszuli. Zarumieniona, wyswobodziła się z uścisku i przykucnęła obok, zachowując bezpieczną odległość. - Proszę dać mi strzelbę i uciekać - rozkazał nieznajomy. - Umie się pan obchodzić z bronią? Biorąc strzelbę z jej rąk, nieoczekiwanie się uśmiechnął. Brenna odsunęła się instynktownie i pomyślała, że nie wolno jej nikogo do siebie dopuszczać. - Będę ich trzymał na muszce, dopóki pani nie będzie bezpieczna - powiedział, wsuwając nowy nabój do lufy. Zauważyła na małym palcu nieznajomego złoty sygnet i złociste nitki we włosach, a potem puściła się biegiem, przez las i pola, szczęśliwa, że ma przy sobie psy, które mogą ją obronić. Zza drzew dobiegły ją echa wystrzałów: trzy, cztery, pięć. Potem zapadła cisza. Oczyma duszy zobaczyła nieznajomego, jak pada, patrząc w niebo niewidzącymi, złotozielonymi oczyma, i ogarnął ją bezbrzeżny smutek. - Proszę cię, Boże, pozwól mu żyć, ocal go - powtarzała jak litanię, biegnąc ścieżką ku Airelies Manor, a gdy dopadła domu, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie, ciężko dysząc. Zaniepokojona hałasem gospodyni, pani Fenton, wyłoniła się z kuchni i widząc Brennę w takim stanie, podbiegła do niej. - Na Boga, kochaneczko, co się stało? - W lasach grasują zbójcy. Trzeba pozamykać drzwi i okna i przynieść strzelby z gabinetu. Jeżeli zastrzelili człowieka, któ-

8 Sophia James rego próbowali obrabować, Airelies może być następne. Boję się, że mogli mnie zobaczyć! Rose Fenton zamknęła drzwi wejściowe na mosiężne zasuwy. - O mój Boże, co tu począć? - zaczęła desperować. - Jesteśmy całkiem same, niebogi, jeśli nie liczyć Alberta i młodego Stephena. Nie potrafiłybyśmy nikogo zastrzelić. - Właśnie to zrobiłam - odparła z westchnieniem Brenna, a gospodyni zaczęła się żegnać. - Zabiłaś człowieka?! - wykrzyknęła. - Chyba przestrzeliłam mu kolano. To powinno go powstrzymać. Nie wspomniała o drugim rabusiu. Była pewna, że napadnięty dżentelmen sobie poradzi. Wyglądał na silnego i sprawnego, zaś broń naładował z wielką wprawą. Spróbowała sobie przypomnieć herb na jego pierścieniu. Widniał na nim wspinający się lew na tle dwóch skrzyżowanych sztyletów. Groźny i majestatyczny. Zupełnie jak on, pomyślała z uśmiechem. Rzuciła się zamykać okna, a gdy sięgnęła po strzelbę stryja, poczuła się bezpieczniej. Cisza i pustka w dolinie dodawały jej otuchy. Czy powinna wrócić na miejsce napadu, żeby wesprzeć nieznajomego? Nie, doszła do wniosku. Swoim pojawieniem się mogłaby mu bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Mimo to myśl o nim nie dawała jej spokoju i do końca dnia raz po raz spoglądała z lękiem w okno. Wieczornej ciszy nie zakłóciły żadne strzały, choć w pewnym momencie dały się słyszeć krzyki mężczyzn z miasteczka. Na widok pobladłej twarzy poczciwej gospodyni Brenna powiedziała, starając się nie okazywać zdenerwowania:

Upadły anioł 9 - Chyba nikt nie zakłóci nam teraz spokoju, żywy czy umarły, ale jutro z rana spakujemy się i wrócimy do Londynu. Poproszę też Alberta, żeby posłał Stephena do Worsley. Niech zasięgnie języka. Ledwie skończyła mówić, jakaś kariolka skręciła na podjazd i zatrzymała się przed domem. W wysiadającym z pojazdu mężczyźnie ze strzelbą w ręku Brenna rozpoznała dżentelmena, któremu pomogła wyswobodzić się z więzów. Bez namysłu rzuciła się ku schodom, polecając gospodyni: - Powiedz, że wyszłam. Podziękuj za zwrot strzelby i powiedz. .. że nie chcę go więcej widzieć - dokończyła, wbiegając na piętro, po czym zniknęła w pokoju w chwili, gdy rozległ się głuchy stukot kołatki. Rose Fenton wygładziła fartuch i z mało zachęcającym uśmiechem otworzyła drzwi, by stanąć oko w oko z najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego zdarzyło jej się spotkać. Miał włosy koloru polerowanej miedzi, a oczy złocistozielone. Ciemny płaszcz był pognieciony i rozdarty na ramieniu. - W czym mogę panu pomóc? - zapytała, wbijając wzrok w strzelbę Brenny. Nieznajomy wręczył jej broń i skłonił się z przepraszającym uśmiechem. - W zajeździe w Worsley powiedziano mi, że mieszka tutaj panna Brenna Stanhope. Przypuszczam, że to jej własność, choć nie mam pewności. - Panienka Brenna opowiedziała mi, co się stało, i kazała panu podziękować. - A więc jest tutaj? - zapytał, omiatając wzrokiem pusty hol. - Mógłbym zamienić z nią kilka słów? Rose Fenton zastawiła mu drogę.

10 Sophia James - Nie, proszę pana, ona... właśnie wyjechała. - Wróciła do Londynu? - Na razie nie. Pojechała na południe. - Nie chciała się ze mną zobaczyć? - zapytał mężczyzna, marszcząc brwi. - Nie pozwoliła sobie podziękować? - Nie, proszę pana. - A mógłbym zostawić list? - Nie, proszę pana. Ona chce jak najszybciej o tym zapomnieć. Było, minęło, i niech tak lepiej zostanie. - Rozumiem. - Nieznajomy wyprostował się i cofnął od drzwi. - Czy może jej pani powtórzyć, że tu byłem, i przekazać moje najgorętsze podziękowania? - Zrobię to, może pan być pewny - odparła pani Fenton z lekkim niepokojem, bo wzrok mężczyzny powędrował ku oknu na pierwszym piętrze. - Macie gości? - zapytał, przyglądając się bacznie gospodyni. - Nie, proszę pana. Po jego odejściu Rose Fenton zaryglowała drzwi i odetchnęła z ulgą. Na górze Brenna śledziła go zza firanki. Widział ją, to pewne. Dowiedział się nawet, jak się nazywa i gdzie mieszka. Czy jego dociekliwość to zwykła ciekawość? Zasępiona patrzyła, jak powóz odjeżdża, by zniknąć w mroku na trakcie wiodącym na północ.

Rozdział drugi Nicholas Pencarrow, książę Westbourne i właściciel co najmniej pół tuzina największych majątków ziemskich w Anglii, siedział wygodnie rozparty w skórzanym fotelu i lekko zafrasowany czytał list od swego prawnika. Mimo usilnych starań udało nam się zdobyć bardzo niewiele informacji o Brennie Stanhope. Z całą pewnością nie ma o niej żadnych wzmianek do czasu, gdy ukończyła szesnaście lat, kiedy to zaczęła występować jako pianistka na wieczorach organizowanych dla socjety przez niejakiego sir Michaela De Lanceya, jej stryja. Panna Stanhope pojawiła się w londyńskich salonach przed pięciu laty jako debiutantka, po czym zniknęła bez śladu po jednym sezonie. Dalsze poszukiwania doprowadziły nas do sierocińca na Beaumont Street. Wygląda na to, że sir Michael prowadzi go wraz z panną Stanhope, która jest tam nauczycielką. Nicholas zmarszczył brwi. Sierociniec? Zaintrygowała go ta informacja, podobnie jak wszystko, co dotyczyło nieuchwytnej panny Stanhope. Pozostała część listu zawierała kilka ską-

12 Sophia James pych wzmianek o sytuacji rodzinnej sir Michaela De Lanceya i niewiele ponadto. - Niech to diabli! - zaklął. - Dlaczego ta dziewczyna jest taka tajemnicza? Wrócił myślami do swojej wybawicielki o hebanowych włosach, fiołkowych oczach i przyjemnie zaokrąglonym ciele. - Brenna Stanhope... - szepnął, wspominając tembr jej głosu, dołeczki w policzkach i ciepły oddech muskający jego nagi tors. Jakiś ruch na korytarzu wyrwał go z zadumy, podniósł się więc zza biurka. W tym samym momencie do gabinetu wkroczyła lady Letitia Carruthers - błękitnooka, z głową w blond loczkach, w modnej różowej sukni, podkreślającej talię tak cienką, że mógł ją objąć dłońmi. - Nicholas, najdroższy - powiedziała bez tchu, rzucając mu się w ramiona, po czym opadła na najbliższą sofę, przybierając wystudiowaną pozę. - Jestem kompletnie wykończona, ale ten bal, który zamierzasz wydać, będzie ukoronowaniem wielogodzinnej ciężkiej pracy. Sądzę, że swą wspaniałością przyćmi nawet najwspanialsze bale Christophera... Nicholas uśmiechnął się na wzmiankę o jej nieżyjącym od dawna mężu, po czym nalał dwie pełne szklaneczki brandy i włożył jedną w jej wyciągniętą dłoń. - Słyniesz z wyjątkowego gustu, Letty, i jestem ci wdzięczny za czas oraz wysiłek włożone w przygotowania. - Podszedł do biurka i wyjąwszy czarne aksamitne puzderko, położył je przed nią. - To dla ciebie w dowód wdzięczności. Letty aż pisnęła z uciechy i otworzyła je pospiesznie. - Rubiny! Och, Nicholas, jakie piękne! - zachwycała się.

Upadły anioł 13 Ostrożnie wyjęła złoto-czerwony naszyjnik. - Możesz mi zapiąć? - zapytała, odwracając się tyłem. Skinąwszy głową, stanął za nią i natychmiast osaczył go zapach kosztownych perfum spowijających ją jak obłok. Kiedy wprawnie zapinał naszyjnik, odezwała się nieoczekiwanie: - Nicholas, wiesz, że cię kocham, prawda? Odwrócił się, zaskoczony jej poważnym tonem i jak zawsze, kiedy mu to mówiła, ogarnęło go poczucie winy, bo nie był w stanie zrewanżować się podobnym wyznaniem. Dlaczego kobiety domagały się od niego tego, czego nie potrafił im ofiarować? Odpowiedź znał aż nazbyt dobrze: przyczyną tego stanu rzeczy była Johanna, jego matka. Ojciec ożenił się z miłości i źle się to dla niego skończyło. Owdowiały w wieku lat dwudziestu sześciu, z dwoma synkami i złamanym sercem, Gerald zaczął pić na umór, bo najlepiej funkcjonował w stanie kompletnego zamroczenia. Ośmioletni Nicholas robił, co mógł, aby pocieszyć ojca i pięcioletniego braciszka Charlesa, jednak bez Johanny rodzina przestała istnieć. Gerald zmarł po trzynastu latach, gdy wątroba odmówiła mu posłuszeństwa, ale jeszcze przed śmiercią przepowiedział synom podobny los. Nicholas przysiągł sobie wówczas, że proroctwo to się nie ziści, i szukał zaspokojenia w ramionach doświadczonych wdów łub dziewcząt z wodewilu, ponieważ nie nalegały na małżeństwo, którego zdecydowany był uniknąć. Nachylił się i zgarnął leżące na biurku papiery. Potrzebował dystansu i życzliwości, ale niczego ponadto. Nawet jeśli czasami w swoim rozumowaniu dopatrywał się pewnych wad, natychmiast przypominał sobie samotne dzieciństwo i przysięgę, że nie pozwoli się zranić tak dotkliwie.

14 Sophia James Odwrócił się do Letty i przerywając krępujące milczenie, rzucił jakby nigdy nic: - Pozwolisz, że odprowadzę cię do wyjścia. Był zadowolony, kiedy bez protestów ruszyła długim korytarzem, gdzie obecność służby wykluczała bardziej intymną rozmowę. Po spektaklu w operze tłumy wyległy do foyer. Nicholas był wręcz rozrywany, gdyż prawie każdy miał do niego pilny interes. Jedni chcieli mu wręczyć zaproszenie, zaś inni pogratulować kolejnego udanego przedsięwzięcia. Słynął bowiem z tego, że podobnie jak król Midas, czego by się dotknął, zamieniało się w złoto. Na każdej inwestycji zarabiał krocie i z roku na rok pomnażał stan posiadania: ziemie, konie, okręty... a także kobiety. Gdy pojawiał się Nicholas Pencarrow, książę Westbourne, ścigały go spojrzenia dam, które marzyły tylko o jednym -aby ujarzmić tego lwa o miedzianej grzywie i zielonozłotych oczach, najprzystojniejszego mężczyznę na królewskim dworze i, co więcej, najbogatszego. Tego wieczoru, cały w czerni, z kieliszkiem w ręku, wydawał się obojętny na to, co działo się wokół, a jednak żywo zareagował na dźwięk pewnego nazwiska. - Michael De Lancey. - Jakaś dama przedstawiała starszego dżentelmena stojącej tuż obok parze. Nazwisko to natychmiast skojarzyło się Nicholasowi z Brenną Stanhope. Czy to jej stryj? Zlustrował go wzrokiem i uśmiechnął się, słysząc jego akcent, spokojny i wytworny jak u bratanicy, po czym dał lokajowi znak, a gdy ten przedarł się przez tłum, wyjął z kieszeni wizytówkę.

Upadły anioł 15 - Proszę przekazać sir Michaelowi De Lanceyowi, że chciałbym się z nim spotkać, kiedy będzie wolny - powiedział, a gdy lokaj oddalił się pospiesznie, podjął przerwaną rozmowę. Starszy pan pojawił się po kilku minutach i skłonił się niepewnie. Nicholas wyciągnął rękę i ściskając dłoń sir Michaela, powiedział: - Cieszę się, że mogę pana poznać. Pańska bratanica, Brenna Stanhope, z pewnością opowiedziała panu, jak wybawiła mnie z tarapatów. Michael De Lancey stropił się i potrząsnął głową. - Nie, Wasza Wysokość, nic mi o tym nie wiadomo. - Nie widział jej pan w ciągu ostatnich trzech tygodni? -zapytał. - Och, widziałem. Przecież Brenna mieszka ze mną. - Mimo to nic panu nie mówiła? - Niestety nie! - Szare oczy starszego pana spoglądały tak szczerze, że nie mógł kłamać, wobec czego Nicholas zmienił taktykę. - Sir Michaelu, czy zgodzi się pan, abym złożył wizytę pańskiej bratanicy? -Nie! Nicholas nie wierzył własnym uszom. Czy ten człowiek nie wie, z kim rozmawia? Czy nie zna zasad etykiety? Spróbował jeszcze raz: - Nie zgadza się pan, abym odwiedził pańską bratanicę? -zapytał z niedowierzaniem raczej niż gniewem. - Przykro mi, ale nie. - Otrzymał pan moją wizytówkę? - Tak, Wasza Wysokość.

16 Sophia James Nicholasowi nagle coś przyszło do głowy. - Czy ona jest mężatką? - zapytał. - Nie, Wasza Wysokość. - Może zaręczona? - Nie, Wasza Wysokość. - Skoro tak, zgodzi się pan chyba ze mną, że może sama decydować o tym, czy chce się ze mną widzieć, czy nie. Sir Michael wyraźnie się zmieszał. -Tak. - Wobec tego zechce pan dać jej to. - Nicholas wyjął kolejną wizytówkę i szybko nakreślił kilka słów. - Proszę o odpowiedź. Michael De Lancey skinął głową, po czym kazał lokajowi przynieść płaszcz i cylinder i wyszedł. Następnego ranka Brenna wstała dosyć wcześnie. Narzuciła ciemnoniebieski szlafrok i zbiegła na dół, do jadalni, gdzie, ku swemu zdumieniu, zastała stryja. - Dzień dobry - powiedziała z uśmiechem, zajmując miejsce naprzeciw niego i nalewając sobie herbaty. Stryj, wyraźnie zakłopotany, powiedział: - Muszę z tobą pomówić, Brenno. - A o czym? - O tym! - powiedział, kładąc przed nią wizytówkę. Podniosła kartonik o złoconych brzeżkach: NICHOLAS PENCARROW KSIĄŻĘ WESTBOURNE. - Kto to jest? - zapytała, tknięta złym przeczuciem. - Przeczytaj na odwrocie. Odwróciła wizytówkę: „Czy pozwoli Pani, abym Jej podziękował osobiście za udzieloną pomoc".

Upadły anioł 17 Spojrzała niepewnie na stryja. - Nie mówiłam ci, bo nie chciałam cię niepokoić. - Ale teraz mi powiesz, prawda? - Tak - odparła, po czym zdała mu szczegółową relację z całego wydarzenia. Sir Michael wysłuchał jej w milczeniu i po dłuższym namyśle zapytał: - Rozmawiałaś z nim w Airelies? - Nie. - A czy chociaż dobrze mu się przyjrzałaś? - W głosie stryja wyraźnie brzmiało wahanie. - Nie. Czemu pytasz? - Obawiam się, że on może się okazać natarczywy. Cały Londyn kłania mu się w pas i wygląda na to, że pół miasta należy do niego. - Mam rozumieć, że uratowałam niewłaściwego człowieka? Powinnam była zostawić go na pastwę losu, zwłaszcza że mógłby mnie nachodzić? - Uważam, że powinnaś się z nim spotkać. Możesz sobie przy tym być i skwaszona, i opryskliwa. Dobrze znam takich, jak on; pociąga ich tajemnica. - Myślałam, że skończyłam z tym raz na zawsze - oznajmiła Brenna, wstając od stołu. - Jeden sezon w Londynie w zupełności mi wystarczył. Skończyłam dwadzieścia cztery lata, jestem szczęśliwą starą panną, a więc panią siebie, i nie chcę, aby książę Westbourne składał mi wizyty. - Skoro tak, załatwmy to od ręki. Niech Kenneth natychmiast zaniesie mu twoją odpowiedź. Przy odrobinie szczęścia jeszcze dziś książę Westbourne zniknie raz na zawsze z naszego życia. - Sir Michael wstał i z sekretarzyka pod

18 Sophia James ścianą wyjął arkusz papieru oraz pióro. - Napisz, że możesz się z nim zobaczyć o trzeciej. Ja wrócę do domu o wpół do czwartej i przypomnę ci, że jesteśmy zaproszeni na czwartą. W ten sposób w niespełna godzinę raz na zawsze załatwimy tę sprawę. Brenna niechętnie wzięła kartkę i napisała krótkie i bardzo oficjalne zaproszenie dla Nicholasa Pencarrowa. Około południa nadeszła odpowiedź: Nicholas Pencarrow z przyjemnością złoży wizytę o trzeciej po południu. O wpół do trzeciej Brenna poszła do swojego pokoju, aby zrobić sobie jak najmniej twarzową fryzurę. Aksamitną suknię zapięła pod szyję i narzuciła na nią bezkształtny niebieski kitel, który zwykła nosić podczas zajęć w sierocińcu. Za pięć trzecia siedziała sztywno wyprostowana na krześle przy kominku, z rękami złożonymi na kolanach. Gdy usłyszała zajeżdżający powóz, z trudem zwalczyła pokusę, aby wyjrzeć przez okno. Wstała i czekała, zwrócona ku drzwiom. - Książę Westbourne do panienki Brenny. - Młoda służąca Polly wprowadziła gościa do pokoju, po czym wyszła, zamykając drzwi. Brenna spojrzała na Nicholasa. Uroda wszystkich uwodzicieli, prześladujących ją w sennych koszmarach, scaliła się w nim w jedno. W zwężających się spodniach, dwurzędowym żakiecie, z cylindrem i rękawiczkami pod pachą, stanowił uosobienie męskiego wdzięku i szyku. - Panno Stanhope - zaczął Nicholas, napotykając zimne spojrzenie fiołkowych oczu. Przyszło mu na myśl, że ona się go boi. - Jestem Nicholas Pencarrow i dziękuję, że zechciała mnie pani przyjąć.

Upadły anioł 19 - Nie musiał pan przychodzić - odezwała się wreszcie głosem tak melodyjnym, jak to zapamiętał. - Ale chciałem. Czy mogę usiąść na chwilę? Brenna skinęła głową i wskazała mu najdalsze krzesło. Tego dnia wydała mu się jakby starsza, z ciasno zaplecionymi warkoczami upiętymi powyżej uszu. Nie pamiętał, by widział u kogokolwiek taką fryzurę, i zadał sobie w duchu pytanie, czemu tak się uczesała, wiedząc, iż przyjdzie ją odwiedzić. Nagle doznał olśnienia: chciała, żeby ją zobaczył w takim stanie. Strój oraz fryzura miały dać mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany. Poruszył się na krześle i podjął półgłosem: - Chciałem pani osobiście podziękować za pomoc udzieloną mi w ubiegłym miesiącu. - Spojrzenie fiołkowych oczu przelotnie spotkało się z jego wzrokiem. - Gdyby wtedy pani się nie pojawiła, z pewnością nie byłoby mnie tu dzisiaj. Cień zniecierpliwienia przemknął przez jej twarz, jakby uprzejmość przychodziła jej z trudem. Ona mnie tu nie chce, uznał Nicholas. Żałuje, że nie zostawiła mnie w lesie. Buntując się wewnętrznie przeciwko takiej prawdzie, ciągnął: - Człowiek, którego pani postrzeliła, stracił nogę. Boję się, że mógł się dowiedzieć, kim pani jest, bo konstabl w Worsley od razu podał mi pani nazwisko. Mam nadzieję, że nie będzie pani miała z tego powodu kłopotów. W oczach Brenny mignął strach. - On jest w więzieniu, tak? - Tak, i dopilnuję, żeby tam długo posiedział. - A co się stało z tym drugim? - Nie żyje. - Och.

20 Sophia James W pokoju zapadło milczenie; rozmowa wyraźnie się nie kleiła. - Często pani bywa w mieście? - odezwał się po pewnym czasie Nicholas. Liczył na to, że dowie się czegoś o jej życiu i obyczajach. - Nie - odparła, marszcząc lekko brwi. - Może zechciałaby pani przyjąć zaproszenie na bal, który wydaję w przyszłym miesiącu? - Nie - rzuciła kategorycznym tonem Brenna. - Dziękuję -dodała po chwili. - A może jest inne miejsce w Londynie, gdzie zgodziłaby się pani ze mną wybrać? Opera? Moglibyśmy pójść na balet albo na koncert? - Na dźwięk ostatniego słowa Brenna uniosła głowę i po raz pierwszy ujrzał w jej oczach błysk zainteresowania, mimo że potrząsnęła głową. - Lubi pani muzykę? -Tak. - Jest pani dobrą pianistką. Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. Brenna spojrzała podejrzliwie na księcia. Zbierał informacje na jej temat! Na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Wstała pospiesznie. - Przyjęłam pańskie podziękowanie, Wasza Wysokość, ale teraz się pożegnam. Polly pana odprowadzi. Zadzwoniła na służącą, po czym odwróciła się do okna. Nicholas nie mógł długo kontemplować jej pleców, bo do pokoju wpadła młoda pokojówka. Sposób, w jaki został odprawiony, lekko go rozbawił. Ta dziewczyna miała za nic szacunek, jaki okazywano mu w towarzystwie. Prawdę mówiąc, nawet mu się to podobało. Przed drzwiami przystanął. - Zostawię na stoliku wizytówkę, Brenno. Gdyby zmieniła

Upadły anioł 21 pani zdanie i nabrała ochoty na koncert, z przyjemnością dotrzymam pani towarzystwa. Żachnęła się, kiedy pozwolił sobie zwrócić się do niej po imieniu, a po jego wyjściu dostrzegła swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Była blada, miała podkrążone oczy i czujne spojrzenie. Więc taką się stałam? - pomyślała, rozplatając nietwarzowe warkocze. Uwolnione włosy bujną falą opadły jej na ramiona. Łzy napłynęły jej do oczu i przez sekundę miała ochotę zawołać księcia, żeby wrócił i zapamiętał ją właśnie taką jak teraz, ale powstrzymał ją głos rozsądku. Gdyby ludzie poznali choćby najdrobniejszą cząstkę jej sekretu, patronat nad jej ochronką byłby zagrożony i mogłoby na tym ucierpieć dobro dzieci. Zdecydowanym gestem odgarnęła włosy za uszy i spojrzała w lustro. - Zapomnij o księciu Westbourne - nakazała sobie surowo.

Rozdział trzeci Tuż po jedenastej Nicholas wszedł do sierocińca na Beaumont Street. Wcześniej polecił swojemu sekretarzowi, aby umawiając go na spotkanie jako przyszłego sponsora, podał jego drugi tytuł: hrabia Deuxberry. Miał nadzieję, że Brenna Stanhope wybaczy mu ten drobny podstęp. Cały korytarz obwieszony był malunkami, a z głębi domu dobiegał dziecięcy gwar oraz dźwięki pianina. Tuż za progiem powitała go drobna siwowłosa kobieta. - Nazywam się Betsy Plummer i jestem tu przełożoną -przedstawiła się, wyciągając rękę. - Domyślam się, że mam przyjemność z hrabią Deuxberrym. Z tego, co zrozumiałam, byłby pan skłonny objąć patronatem naszą ochronkę. Bóg jeden wie, jak bardzo by nam się to przydało - dorzuciła, oblewając się rumieńcem. - Co za piękna melodia - zauważył Nicholas. - To gra panna Stanhope. - Czy mógłbym przyjrzeć się, jak prowadzi lekcję? - Zazwyczaj nie udzielamy zgody, ale jeżeli będzie się pan zachowywał bardzo cicho, moglibyśmy popatrzeć na nich z antresoli na piętrze. To nie powinno im przeszkadzać. Pani Plummer zaprowadziła Nicholasa wąskimi schodami na górę. - Tutaj jesteśmy wystarczająco daleko. Panna Stanhope jest bardzo przeczulona na punkcie swojej prywatności.

Upadły anioł 23 Nicholas spojrzał w dół i ujrzał Brennę. Była piękna i jakże różna od tej skwaszonej kobiety, która dwa dni wcześniej powitała go w saloniku. Tego dnia czarne lśniące włosy opadały swobodnie aż do pasa. Właśnie wstała od pianina, ustawiła dzieci w krąg i wyjąwszy z rękawa chusteczkę, wytarła zaczer- wieniony nosek malcowi wtulonemu w jej spódnicę. - Tim, czyżby teraz przyszła kolej na ciebie? Nie wystarczy, że Laura choruje? - Pogłaskała chłopca po głowie, po czym kazała dzieciom wziąć się za ręce. - Zaśpiewajmy teraz „Koło młyńskie", dobrze? Ja zacznę. Weszła do koła i zaintonowała piosenkę, by się na koniec przewrócić razem z dziećmi. - Doskonale. Tylko tym razem nie musicie się wszyscy na mnie wywracać - odezwała się ze śmiechem, po czym wstała, ustawiła dzieci w koło i zaczęła od nowa. Nicholas poczuł, że pani Plummer ciągnie go do tyłu, więc niechętnie oderwał wzrok od rozgrywającej się na dole sceny. - Pozwoli pan, że zaprowadzę go teraz do kancelarii, aby przedstawić nadzieje, jakie wiążemy z tym miejscem, i oczywiście, naszymi podopiecznymi. Wzrok Nicholasa mimowolnie powędrował ku spękanemu sufitom i zardzewiałym rurom. Przypomniały mu się doniesienia o kłopotach finansowych sir Michaela De Lanceya. Gdzie bale i światowe rozrywki, należne pięknej kobiecie? Brenna ma zaledwie dwadzieścia cztery lata. Ciemnofiołkowe

24 Sophia James oczy, dołeczki w policzkach i piękna twarz stanęły mu przed oczami jak żywe. Bardzo niechętnie ruszył za panią Plummer do kancelarii. - Czy panna Stanhope często tu przychodzi? - zapytał z udaną obojętnością. - Nawet bardzo często. Odbywa lekcje trzy razy w tygodniu i spędza tu większość wieczorów. Jej stryj ufundował tę ochronkę, ale przyszły ciężkie czasy i teraz musimy zacisnąć pasa, że się tak wyrażę. Staramy się obciąć koszty do minimum, ale jak sam pan widzi, jest to dosyć trudne zadanie, zważywszy na zużycie starego budynku oraz potrzeby naszych podopiecznych... - Pani Plummer mówiła z coraz większym zapałem i Nicholasowi udało się jej przerwać dopiero po dziesięciu minutach. - Jestem pod wrażeniem tego, co zobaczyłem. Gdyby zechciała pani podsumować wydatki i przesłać je mojemu sekretarzowi, z całą pewnością będę mógł pomóc. Wymienił dużą kwotę, po czym nachylił się nad biurkiem i zapisał nazwisko i adres. - Była to bardzo interesująca wizyta, pani Plummer. - Muzyka w tle umilkła i nagle poczuł, że nie ma ochoty zostać przyłapany przez Brennę Stanhope. - Jestem pewny, że znowu się zobaczymy. - Otworzył drzwi i eskortowany przez panią Plummer, ruszył korytarzem, a po wyjściu na zewnątrz, z za- dowoleniem stwierdził, że jego stangret podstawił powóz. Betsy Plummer poczekała, aż wśiadł, i ledwie pojazd zniknął za rogiem, weszła szybko do domu. - Brenna! Kate! - zawołała podniecona. - Udało się! On nam tak dużo obiecał! - Kiedy podbiegły, piszcząc z radości, dodała: - Żałujcie, dziewczęta, że go nie widziałyście. To niezwykle przystojny mężczyzna.

Upadły anioł 25 W głowie Brenny odezwał się dzwonek alarmowy. - Możesz powtórzyć jeszcze raz, jak on się nazywa? - zapytała i z lękiem czekała na odpowiedź. Odetchnęła z ulgą, gdy pani Plummer odpowiedziała: „Hrabia Deuxberry". Minęło lato i nastały listopadowe chłody. Brenna była zadowolona, że Nicholas Pencarrow zostawił ją w spokoju, choć zdarzało się, że po pracowitym dniu, wieczorem, leżąc w łóżku, pozwalała sobie o nim pomarzyć - z początku skromnie, a potem coraz śmielej. Złotozielone oczy i szelmowski uśmiech zawładnęły jej fantazjami, pozostawiając ją o poranku z lekkim poczuciem winy oraz mocnym postanowieniem poprawy. Na Beaumont Street sprawy przybrały korzystniejszy obrót, gdyż dzięki szczodrobliwości lorda Deuxberry'ego naprawiono większość przeciekających rur i ocieplono dormitoria przed spodziewanym atakiem zimy. Czeki przychodziły niezwykle regularnie. Wszyscy też mieli nadzieję, że nadal tak będzie, bo, poza pierwszą wizytą, nie kontaktował się z nimi bezpośrednio, lecz poprzez swojego sekretarza, skwaszonego, choć kompetentnego człowieka nazwiskiem Winslop. Tego dnia pan Wińslop pojawił się z zaproszeniami dla Brenny, Betsy i Kate na kolację, którą lord Deuxber-ry zamierzał wydać w swoim domu w Kensington. Kiedy zaczął wyliczać, czego się po nich oczekuje, Brenna poczuła się nieswojo. - Jego lordowska mość życzy sobie, aby panie przybyły we trójkę. Boję się, że mógłby być bardzo niezadowolony, gdyby któraś z pań nie przyszła, jako że zadał sobie wiele trudu, aby zgromadzić gości skłonnych objąć patronatem waszą ochron-

26 Sophia James kę, jeśli tylko będziecie przekonujące. Nie będzie to oficjalne przyjęcie. Jeżeli pogoda okaże się łaskawa, będzie można się bawić również w oranżerii, a jeśli nie, do dyspozycji gości będą oddane trzy salony. Brenna wiedziała, czego może się spodziewać. Jedyny sezon w Londynie zapisał się tak wyraźnie w jej pamięci, że nie mogłaby zapomnieć. Służba będzie stała na baczność, a zblazowani mężczyźni i wystrojone, obwieszone biżuterią kobiety będą poddawać drobiazgowej analizie ich stroje, maniery i wygląd. Najgorsze było to, że będzie musiała się pojawić, bo niezadowolenie sponsora mogłoby się odbić na Bogu ducha winnych dzieciach. Pan Winslop wręczył każdej z dziewcząt zaproszenie z jej nazwiskiem wydrukowanym tłustym drukiem i wstając, aby się pożegnać, dodał: - Datę ustalono na szóstego. Gdyby panie sobie życzyły, mogę poprosić o przysłanie karety jego lordowskiej mości. - Nie trzeba. Mój stryj pożyczy nam powóz. Pan Winslop pokiwał głową i wręczając Betty kolejny czek, powiedział: - Dobrze. Wobec tego, oczekujemy pań w przyszłym tygodniu. Pięć dni później Brenna, Betsy i Kate zajechały powozem pod rezydencję przekraczającą swą wspaniałością ich najśmielsze wyobrażenia. - On musi być jednym z najbogatszych ludzi w Anglii -stwierdziła Brenna. - Nic dziwnego, że może nas wspomagać. Lord Deuxberry... Bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie arystokratę o tym nazwisku z jej jedynego sezo-

Upadły anioł 27 nu w Londynie. To dziwne, że nic o nim nie słyszała, bo takie bogactwo rzadko idzie w parze z anonimowością. Gdy powóz zatrzymał się przed frontowym wejściem, dwaj służący zbiegli po marmurowych schodach, aby im pomóc przy wysiadaniu, a następnie podprowadzili je do lokaja, który prężył się w drzwiach. Nicholas pojawił się w chwilę później. Na widok Brenny w prostej błękitnej sukni, ze związanymi włosami i twarzą jaśniejącą w świetle księżyca, dech mu zaparło z wrażenia. - Drogie panie - odezwał się, podchodząc do nich ze wzrokiem wbitym w Brennę Stanhope. - Miło mi panie powitać w moim domu. Brenna oniemiała. Książę Westbourne! W pierwszej chwili miała ochotę okręcić się na pięcie i odejść, jednak głos rozsądku przeważył i w tym momencie uświadomiła sobie, że pułapka została zastawiona nader przemyślnie. Kiedy Nicholas wyciągnął do niej rękę, zacisnęła dłonie w pięści. Na szczęście, Nicholas opuścił rękę, a jego łagodne spojrzenie oraz słowa zdumiały ją tym bardziej, iż nastąpiły po jej afroncie. - Podglądałem panią z antresoli, kiedy bawiła się pani z dziećmi - odezwał się z uśmiechem. - Och, doprawdy, hrabio Deuxberry... - Czasami używam tego nazwiska, które także mi się prawnie należy, gdyż pozwala mi ono zachować anonimowość. Spojrzał na nią, a ona uśmiechnęła się, rozbrojona jego szczerością. Twarz jej złagodniała, w policzkach pojawiły się urocze dołeczki i oczy jej zalśniły. Była taka piękna! Jak to możliwe, że sezon w Londynie okazał się klęską? - Czy mogę zabrać teraz panie i przedstawić moim gościom? - zapytał. - Starałem się zebrać grono osób najmniej

28 Sophia James agresywnych spośród moich znajomych, a także najbardziej szczodrych - dorzucił cicho. Kate i Betsy pokiwały ochoczo głowami, a Brenna zacisnęła wargi, modląc się w duchu, aby wśród zaproszonych nie było nikogo, kogo mogłaby znać z dawnych czasów. Wielki salon był pełen ludzi, a płomienie gazowych lamp przykręcono tak, by świeciły nie jaśniej niż świece, tworząc ciepły, intymny nastrój. Widząc to, Brenna od razu poczuła się lepiej. Nicholas dał sekretarzowi znak, aby zajął się Kate i Betsy, a sam przejął opiekę nad Brenną. Kiedy z niewymuszonym wdziękiem przedstawiał ją zebranym, nie uszło jej uwagi, iż wszyscy, z którymi rozmawiał, zwracali się do niego z wielkim szacunkiem. Ułatwił jej też rozmowy o sierocińcu, przyznając się na wstępie, że został jego sponsorem. Towarzystwo Nicholasa chroniło ją przed pytaniami natury osobistej, dlatego odetchnęła z ulgą i przestała się obawiać kompromitacji. Gdy po przyjęciu poprosiła, aby przyniesiono im okrycia, nie mogła się wręcz nadziwić, że czas tak szybko minął. - Czy zechciałyby panie obejrzeć mój dom przed odjazdem? - zwrócił się do nich Nicholas, kiedy już stały w drzwiach. Kate i Betsy bez namysłu pokiwały głowami i oczy im się zaświeciły, natomiast Brenna zdawała się wahać. - Wobec tego tylko salon muzyczny? - zaproponował, po czym poprowadził całą trójkę na drugą stronę rezydencji, do pełnej palm i egzotycznych kwiatów oranżerii, w której kącie stał fortepian. Rozmiary i uroda tego miejsca zrobiły na paniach wielkie wrażenie. Brenna podeszła do fortepianu, i aby sprawdzić jego ton, delikatnie dotknęła klawiszy z kości słoniowej. Książę stał obok i przyglądał jej się w milczeniu.