Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

James Stephanie - Mezczyzna znad jeziora

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :619.3 KB
Rozszerzenie:pdf

James Stephanie - Mezczyzna znad jeziora.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 88 osób, 68 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

STEPHANIE JAMES Mężczyzna znad jeziora

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Proszę się nie zatrzymywać! To zaczyna byc interesujące! M ę s k i głos, dochodzący z wnętrza ciemnego po­ mieszczenia, brzmiał lodowato i przypominał trzask odwodzonego cyngla. Brenna Llewellyn m i a ł a wraże­ nie, że wycelowano w nią śmiercionośnąbroń. Zjedna nogą przerzuconą już przez parapet okna, zamarł w bezruchu. Znalazła się w pułapce. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się przera­ żona w głąb ciemnego pokoju. Przypłacę życiem tę moją przygodę, pomyślała nieco histerycznie. N i e mając nic do stracenia, postanowiła ratować się ucieczką. Ten wynajęty przez nią domek letniskowy, do którego przyjechała na wakacje nad jezioro Tahoe, nie b y ł pusty. Miał już lokatora! U k r y w a ł się w n i m jakiś złodziej lub nawet bandyta. Jej niespodziewane nocne wtargnięcie musiało być dla niego przykrym zaskoczeniem. - Na pani miejscu nie próbowałbym uciekać - ostrzegł ten sam stalowy męski głos. - Jest na to stanowczo za późno. W bezsilnym geście Brenna zacisnęła dłonie na parapecie. Wiedziała, że mężczyzna ma rację. Na tle okna, w księżycowej poświacie, była z wnętrza domku dobrze widoczna. Stanowiła doskonały cel. Z a n i m udałoby się jej zeskoczyć z okna, ukrywający się złoczyńca mógłby ją zastrzelić. Nie wątpiła, że jest uzbrojony. Brenna siedziała więc nadal okrakiem na parapecie, rozpaczliwie szukając w myśli jakiegoś

6 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA wyjścia. Próbowała opanować strach. Jeśli wpadnie w panikę, sytuacja stanie się jeszcze gorsza. - Niech mnie pan posłucha - powiedziała po chwili zdumiewająco spokojnym głosem. - N i e widzę w tych ciemnościach pańskiej twarzy. Nie wiem, jak pan wygląda, więc nigdy nie będę mogła pana ziden­ tyfikować. Proszę pozwolić mi wyjść tą samą drogą, którą tu przyszłam. Słowo honoru, n i k o m u nie powiem, że pana tu zastałam. - Słowo honoru? - powtórzył mężczyzna. - W ustach włamywaczki? To brzmi interesująco - dodał z sarkazmem. W ciemnościach Brenna dostrzegła nagle jakiś ruch. - N i e ! Proszę! - krzyknęła. W tej właśnie chwili promienie księżyca oświetliły wnętrze pokoju. Na widok mężczyzny serce podeszło jej do gardła. B y ł bosy, obnażony do pasa. Miał na sobie tylko obcisłe dżinsy. Trzymał ł u k ze strzałą. Brennę zdumiał widok prymitywnej broni. Była jednak przekonana, że w rękach tego mężczyzny może być równie groźna, jak każda inna. - M ó j Boże! - szepnęła. W co ja się wpakowałam? pomyślała z przerażeniem. - Jak długo zamierza pani tak siedzieć na parapecie? Równie dobrze może pani wejść teraz do środka. - Przepraszam, nastąpiło jakieś nieporozumienie... - powiedziała niepewnym głosem. - Jestem o t y m przekonany - mruknął mężczyzna, Zbliżył się do niej jednym nagłym kocim ruchem. - Przykrą stroną życia jest to, że trzeba płacić za popełnione błędy. Jako profesjonalna włamywaczka pani chyba dobrze o t y m wie. N i e spuszczając wzroku ze swej ofiary, odstawił na bok ł u k i strzałę. Teraz albo nigdy, pomyślała Brenna. To moja ostninia szansa. Jednym szybkim ruchem spróbowała

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 7 przerzucić nogę przez parapet i zeskoczyć na zewnątrz domku. N i e udało się. Poczuła nagle, jak wokół przegubu jej d ł o n i zaciska się stalowa obręcz. Błys­ kawicznym ruchem ręki mężczyzna wciągnął ją do środka. Zapalił światło w pokoju. Do licha, nie poddam się przecież bez walki, pomyślała rozgniewana Brenna patrząc w zimne oczy przeciwnika. Rzuciła się na niego jak rozeźlona kotka, usiłując się uwolnić ze stalowego uścisku. Widząc bezlitosny wzrok mężczyzny, była przekonana, że nie cofnie się on przed niczym. I zanim zorientowała się, co się stało, leżała już na podłodze, przygwożdżona jego rękami. Zamknęła bezwiednie oczy i nabrała głęboko powietrza. - Ty łobuzie! - syknęła z wściekłością. Napastnik jedną ręką docisnął obie dłonie Brenny do podłogi, drugą zaś zaczął przesuwać wzdłuż jej ciała. Siedział teraz na niej okrakiem. Pod wpływem dotyku męskiej ręki Brenna zesztywniała. - Przysięgam na Boga, że jeśli mnie zgwałcisz, to gorzko tego pożałujesz. Sprawiedliwość dosięgnie cię nawet na końcu świata. - B y ł a równie wściekła, jak przerażona. - Niech pani się uspokoi - powiedział. - Chcę się tylko przekonać, jaki ekwipunek noszą włamywaczki w dzisiejszych czasach. Brenna popatrzyła na niego zaskoczona. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, że mężczyzna rzeczywiście tylko ją obszukuje. R o b i to sprawnie i fachowo. - N i e jestem uzbrojona - powiedziała po chwili, zwilżywszy językiem spieczone wargi. - Na litość boską, niech mi pan da spokój, nie jestem włamywaczką! -Natychmiast pożałowała swych słów, gdyż uprzytom­ niła sobie, że ten bandzior, ukrywający się w opuszczo­ n y m domku nad jeziorem, potraktuje ją łagodniej, jeśli będzie przekonany, że i ona jest na bakier z prawem.

8 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA Skończył obszukiwać Brermę. Wyprostował się powoli i zaczął przyglądać się jej uważnie. - M n i e nie nabierzesz. - Mężczyzna zachowywał się spokojnie, a jego głos brzmiał teraz niemal wesoło. - O ile mi wiadomo, większość ludzi włażących w nocy do cudzych mieszkań ma złodziejskie zamiary. - W c h o d z i ł a m nie do cudzego domu, lecz do własnego! Usiłowałam dostać się do środka! - Tak się składa, że to ja jestem w tej chwili właścicielem tego domku. K t o pierwszy, ten lepszy. Jak wiesz zapewne, w obliczu prawa najczęściej' wygrywa posiadacz... - zawiesił głos nie kończąc zdania. - Wszedł pan nielegalnie w jego posiadanie! - prze­ rwała mu ostro Brenna. Zaczęła wstępować w nią odwaga. Instynkt podpowiadał, że sytuacja nie jest bardzo zła. Pocieszające b y ł o to, że bandyta za­ chowywał się jak profesjonalista, a nie jak wariat. N i e wyglądało na to, że nagle wpadnie w szał i ją zabije. Taką przynajmniej miała nadzieję. - Wejść nielegalnie w posiadanie - powiedział kpiącym tonem. - W ustach włamywaczki taka terminologia? Do czego to już doszło w dzisiejszych czasach! - Zamierza pan temu zaprzeczyć? - przypierała Brenna mężczyznę do m u r u . - Tak. Zaprzeczam. Czy mampokazać mojąumowę dzierżawną?Brenna popatrzyła na mężczyznę z największym zdumieniem. - Umowę? - powtórzyła. - Na trzy miesiące począwszy od pierwszego czerwca. - Podniósł się z podłogi i podciągnął Brermę do góry. Była niemile zaskoczona i zmieszana. - Coś mi się zdaje - zaczęła ostrożnie - że nastąpiła jakaś pomyłka.

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 9 - Już to pani mówiłem. - Przyglądał się jej napiętej twarzy. - Za błędy się płaci, w taki czy inny sposób. Patrzyła na niego w milczeniu, próbując wziąć się w garść. Czy to możliwe, że usiłowała dostać się do niewłaściwego domku? Rozejrzała się po pokoju. W i d o k wnętrza zdawał się potwierdzać te ponure podejrzenia. Pościel na ł ó ż k u była rozrzucona. Otwarte drzwi szafy ukazywały jej p ó ł k i wypełnione męskimi rzeczami. Na podłodze stało eleganckie obuwie, a obok niego dwie pary zniszczonych, turystycznych butów. M a ł a półka w rogu pokoju była zarzucona papierami i książkami. Z głębokim westchnieniem Brenna spojrzała ponownie na mężczyznę. Stał, spokojnie czekając, aż nieproszony gość zakończy lustrację wnętrza, a na jego wargach błąkał się lekki uśmiech. Kiedy ich oczy ponownie się spotkały, Brenna odetchnęła z ulgą. Z uśmiechem na ustach mężczyzna wyglądał mniej groźnie niż poprzednio. B y ł a przeko­ nana, że, sprowokowany, potrafi być niebezpieczny, ale że nie jest wariatem, mimo łuku i strzały. Nieco uspokojona, zaczęła przyglądać mu się. uważnie. B y ł wysoki. Bruzdy wyżłobione w o k ó ł oczu i ust świadczyły o tym, że młodość ma już za sobą. Wyglądał na jakieś trzydzieści siedem lub osiem lat. Skronie m i a ł przyprószone siwizną. Gęste brązowe włosy były, jak na jej gust, ostrzyżone zbyt krótko. N i e b y ł przystojny w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa, lecz jego twarz uwidaczniała wewnętrzne cechy charakteru. Malowały się na niej zarówno pewność siebie, jak i autorytet. Twarde spojrzenie stalowych oczu, orli nos, mocno zarysowany pod­ bródek i wysokie kości policzkowe dopełniały obrazu. Bezwiednie, wzrok Brermy przesunął się niżej i zatrzymał na szerokim i umięśnionym torsie, po krytym ciemnym owłosieniem. Dolną cześć ciała

10 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA skrywały obcisłe czarne dżinsy. Mężczyzna b y ł silny i dobrze zbudowany. Brenna przypomniała sobie, jak wynurzył się z m r o k u , z łukiem i strzałą w rękach. Spokojny i opanowany, b y ł panem sytuacji. Wyglądał na profesjonalistę w każdym calu. Brenna nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, j a k i m ó g ł być jego zawód. W każdym bądź razie było oczywiste, że na posiedzeniach ciała pedagogicznego w college'u, w których brała udział, jego obecność byłaby zupełnie nie na miejscu. Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna też przygląda się jej uważnie. Musiała wyglądać okropnie, ale się t y m nie przejmowała. D ł u g i e ciemne włosy wysunęły się spod klamerki zapiętej z t y ł u głowy i opadały teraz w nieładzie na plecy i ramiona. Według obiego­ wych kanonów urody, nie była ładna. M i a ł a inte­ resującą twarz. Szeroko rozstawione brązowe oczy odzwierciedlały inteligencję i poczucie humoru. M i m o łagodnie zarysowanych ust, skłonnych do śmiechu, z oblicza Brermy przebijały upór i stanowczość. Była ubrana w długi, czerwony, bawełniany sweter, zbyt obcisły na piersiach. Pod wpływem taksującego wzroku mężczyzny uświadomiła sobie nagle, że nie ma na sobie biustonosza. Na wyjazd nad jezioro Tahoe ubrała się w wytarte dżinsy i równie zniszczone mokasyny. Chciała podróżować wygodnie i nie sądziła, że po drodze będzie musiała z kimkolwiek się kontaktować. M a m przecież dwadzieścia dziewięć lat, pomyślała Brenna, powinnam mieć więcej pewności siebie. Była już bądź co bądź osobą poważną. Pracowała jako wykładowca filozofii w m a ł y m , lecz znanym college'u. Dziś jednak nie była w dobrej formie. - Jest mi przykro - zaczęła - bo wygląda na to, że wtargnęłam po nocy do d o m u będącego czasowo

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 11 w pańskim posiadaniu. - Uniosła w górę podbródek. - Niestety, tak się jednak składa, że ja też m a m taką samą umowę. To błąd właściciela. Jak mógł dwóm różnym osobom wynająć na lato tę samą posiadłość? - Z n a m doskonale właścicieli i nie sądzę, żeby aż tak się pomylili. Czy może pani pokazać swoją umowę? - zapytał i wyciągnął rękę w stronę Brenny. - Jest w samochodzie - odrzekła chłodno. - No to chodźmy ją obejrzeć - zaproponował. - Nie musi być pan aż tak niegrzeczny - powie­ działa, gdy mężczyzna wziął ją mocno za ramię i energicznym krokiem wyprowadził z sypialni w głąb mieszkania i skierował ku drzwiom wyjściowym. - Byłem przekonany, że wykazuję maksimum cierpliwości. - Otworzył drzwi. Wyszli na zewnątrz. Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna idzie boso po żwirze podjazdu. R o b i ł długie, niemal kocie kroki i nie zważał na ostre podłoże. Oparł się o samochód i bez ruchu patrzył, jak Brenna otwiera drzwi i wyjmuje teczkę z jakimiś papierami. - Oto moja umowa. - Z triumfem podała mu jakiś papier. Wziął go bez słowa i pochylił się w stronę wnętrza wozu, usiłując odczytać treść w słabym świetle. - Nazywasz się Brenna Llewellyn? - spytał. - Tak. I mogę tego dowieść - odrzekła zaczepnie. Mężczyzna wyprostował się i uśmiechnął. - Jestem Ryder Sterne. Najwyraźniej będziemy sąsiadami przez całe lato. - Jak to: sąsiadami? - Brenna była zaskoczona. - Ćwiczyłaś sposoby dostawania się do d o m u nie na t y m obiekcie, co trzeba. Twój domek jest tam. - Pokazał ręką w stronę lasu. - Zaraz za m o i m . - N i c nie widzę. - Brenna wpatrywała się w ciemną grupę sosen. - W ogóle go nie zauważyłam - przyznała, dostrzegając wreszcie majaczące kontury jakiegoś

12 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA domku. - Do diabła - mruknęła pod nosem - co za okropny sposób kończenia równie okropnego dnia! - Z widocznym wysiłkiem odwróciła się w stronę mężczyzny stojącego nadal obok samochodu. - Czy zawsze wchodzisz oknem? - spytał spokojnie. - N i e bądź śmieszny. Chciałam otworzyć drzwi kluczem, ale mi się to nie udało. Dlatego inną drogą próbowałam dostać się do środka. - Usłyszałem, jak ktoś majstruje przy zamku. Gdybyś poczekała chwilę, otworzyłbym ci drzwi, a nam obojgu zaoszczędziłbym trochę nerwów. Kiedy obeszłaś d o m i usiłowałaś wejść przez okno, uznałem, że twoje intencje są co najmniej podejrzane. - I dlatego czaiłeś się z łukiem? Ryder Sterne wzruszył ramionami. - To była jedyna broń, jaką miałem pod ręką. Przecież nie wiedziałem, kto się tu zakrada. Weźmy twoje rzeczy z samochodu. Jest j u ż druga w nocy, a ja chciałbym się jeszcze trochę przespać. Brenna dotknęła odruchowo obnażonego ramienia Rydera. Poczuła p o d palcami napięte mięśnie. - W porządku, sama sobie poradzę - odrzekła szorstkim głosem. - Jest mi bardzo przykro, że wywołałam całe to zamieszanie. K ł a d ź się spać. Twoja pomoc nie jest mi j u ż potrzebna. Spojrzał przelotnie na swoje ramię, którego Brenna przed chwilą dotykała i podniósł wzrok. Na jego wargach błąkał się lekki uśmiech. - Zaniosę bagaże na miejsce - powtórzył niezwykle łagodnym głosem. - Najpierw jednak wrócę po buty. Poczekaj chwilę, to nie potrwa długo. Brenna obserwowała jego płynne, lekkie ruchy. Zachowywał się przedziwnie. Była przyzwyczajona do mężczyzn postępujących zupełnie inaczej. W iden­ tycznej sytuacji albo próbowaliby się z nią spierać, albo wycofaliby się. Nigdy dotychczas nie miała do

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 13 czynienia z osobnikiem, który po prostu oświadcza, że zamierza coś zrobić, a następnie bez słowa to wykonuje, nie bacząc na to, co ona ma w tej kwestii do powiedzenia. Po chwili Ryder Sterne wrócił do samochodu iw milczeniu zaczął wyładowywać bagaże. Im m ó w i spokojniej i łagodniej, tym działa sprawniej i bardziej profesjonalnie, pomyślała. M i a ł a świeżo w pamięci jego łagodny głos, którym zakazał jej ucieczki. D a m spokój, nie będę protestowała, niech mi pomaga, postanowiła. N i e ma sensu się spierać w samym środku nocy. Wzięła do ręki neseser i podążyła za Ryderem. - Sądzę, że te drzwi dadzą się bez trudu otworzyć twoimi kluczami - powiedział zatrzymując się na ganku małego domku z bardzo spadzistym dachem. Po raz drugi tej nocy Brenna sięgnęła po klucz. - M a m propozycję. Zawrzyjmy umowę. Jeśli mi przyrzekniesz, że o t y m nocnym incydencie nie wspomnisz przez całe lato, to ja nie powiem nikomu, że witasz gości uzbrojony w ł u k i strzałę. Zgoda? W księżycowej poświacie Brenna zobaczyła, jak kąciki ust Rydera unoszą się w górę. - Stawiasz trudne warunki. Będę się musiał nad t y m zastanowić. Weszli do środka. Ryder zapalił światło. Brenna rozglądała się z zaciekawieniem Wnętrze domku było urządzone w wiejskim stylu. W saloniku, ume­ blowanym niskimi prostymi meblami, znajdował się duży kominek. W rogu pokoju zauważyła schody biegnące na stryszek, gdzie pewnie urządzono sypia­ lnię. - Czy widać stąd jezioro? - spytała wpatrując się w okno i próbując przebić wzrokiem otaczające ich ciemności. - Jutro zobaczysz więcej. Teraz zasłaniają drzewa.

14 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA - Postawił przyniesione bagaże. - Chodźmy. Resztę rzeczy uda się chyba zabrać za jednym zamachem. - Oto człowiek czynu. Silny małomówny mężczyzna - powiedziała Brenna do odwróconych pleców Rydera. - Tylko o drugiej w nocy - odparł nie odwracając głowy w jej stronę. Co się ze mną dzieje? Dlaczego robię takie kretyńskie uwagi? Brenna była zadowolona, że Ryder nie może zobaczyć, jak bardzo się zaczerwieniła. - Teraz powinniśmy się czegoś napić. Idziemy do mnie - stwierdził spokojnie, biorąc do ręki ostatnią walizkę. Nie czekając na Brennę, ruszył w kierunku własnego domku. Po chwili zobaczyła, że wraz z jej bagażem znika w środku. Podbiegła do niego. - Dziękuję, to bardzo m i ł o z twojej strony. Jestem pewna, że mimo tych przeżyć będę dobrze spała. Jest już zresztą tak późno... - Ale ja nie zasnę - odrzekł miękkim głosem, przytrzymując otwarte drzwi. Niechętnie weszła do środka. - Siadaj, proszę. Zaraz przyniosę kieliszki. - O d ­ wrócił się i tym swoim, dobrze już Brennie znanym, kocim zwinnym krokiem wyszedł z pokoju. Zaczęła przyglądać się wnętrzu. Spojrzała od­ ruchowo na półkę z książkami. Dowiem się, co czytasz, a będę wiedziała, kim jesteś, powiedziała do siebie. Z górnej półki wyjęła na chybił trafił jeden tom. Popatrzyła na broszurową okładkę z prawdziwym obrzydzeniem. B y ł a krzykliwa i w najgorszym guście. W i d n i a ł na niej supersamiec strzelający w obronie własnej do otaczających go ponurych drabów. U boku bohatera znajdowała się seksowna blondynka, uwie­ szona na jego ramieniu. Co za szmira! pomyślała Brenna. Typowa literatura

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 15 sensacyjno-przygodowa dla mężczyzn. Zza jej pleców dobiegł nagle łagodny głos Rydera: - Widzę, że nie jesteś tą książką zachwycona. Obawiam się jednak, że pozostałe są jeszcze gorsze. Ja je nie tylko czytam. Ja je piszę. - Co?! - wykrzyknęła zdumiona Brenna. Rzuciła ponownie wzrokiem na kartonową okładkę. -Autorem jest Justin M u r d o c k . - To pseudonim. - Trzymając tackę z kieliszkami brandy, wolną ręką przesuwał jakieś papiery leżące na starym, obitym blachą pniaku, służącym widocznie za podręczny stolik. Usiadł na kanapie i wyciągnął w stronę Brermy rękę z kieliszkiem. - To dobry gatunek. Sama się zresztą przekonasz. M o i bohaterowie piją zawsze tylko to, co najlepsze. - Jestem p o d wrażeniem - wycedziła Brenna biorąc brandy. Spróbowała. Trunek b y ł rzeczywiście przedni. Usiadła naprzeciw pana domu, zajmując wyściełany trzcinowy fotelik. - Czego? Brandy czy mojej książki? - spytał Ryder. - I tego, i tego. - Ale takich książek nie lubisz. M a m rację? - Uśmie­ chnął się lekko. - Tak. Ale przede wszystkim liczy się sukces. Czy go osiągnąłeś? - Tak. I to duży. - Gratuluję. - Teraz kolej na ciebie. Brenna westchnęła i na widok spojrzenia stalowych oczu Rydera ściągnąła bezwiednie wargi. - Wykładam filozofię w m a ł y m college'u w rejonie Z a t o k i San Francisco. W oczach Rydera Brenna dojrzała lekkie roz­ bawienie. - Co w t y m śmiesznego? - zapytała łagodnym głosem. Brała przykład z gospodarza domu. Na myśl

16 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA jednak o własnej pracy zawodowej robiło się jej niedobrze. Najgorszy b y ł ostatni tydzień. Nie była w stanie wysłuchiwać teraz jakichś drwiących uwag. - Twoja kariera zawodowa stoi w wyraźnej sprzecz­ ności z t y m , co widziałem p ó ł godziny temu. Właśnie przypomniałem sobie, jak pięknie się włamywałaś. - B y ł y czasy, panie Sterne, kiedy to filozof musiał być także człowiekiem czynu! - Ale zapewne nie sprzecznego z prawem. Musisz jednak przyznać, że dziś większość naukowców zamyka się w czterech ścianach swych instytutów bądź uczelni i rzadko kiedy staje oko w oko z rzeczywistością, Wychodzą czasami ze swych wież z kości słoniowej, żeby znaleźć się przed kamerami telewizyjnymi i prze­ mówić w imię jakiejś sprawy akurat na czasie. - W tej sprawie, która od dawna jest przedmiotem ciągłych sporów, stoimy po przeciwnych stronach barykady. - Brenna ściągnęła brwi. - Osobiście wątpię, czy uda się kiedyś zlikwidować panującą od wieków animozję między t y m i , którzy propagują posługiwanie się rozumem, a zwolennikami jakichś błyskotliwych działań. T y , jak sądzę, żyjesz sobie wygodnie, opisując w atrakcyjny sposób przejawy gwałtownych działań i przemocy. Ja zaś właśnie skończyłam semestralne wykłady, usiłując pięćdzie­ sięciu studentom pierwszego r o k u wbić do głowy podstawy etyki. Co za ironia losu, pomyślała. Spędzam życie na nauczaniu etyki po to tylko, by pewnego dnia odkryć, że sama się stałam obiektem postępowania niezwykle nieetycznego... Spojrzała na Rydera. B y ł jeszcze bardziej rozbawiony niż na początku rozmowy. - A więc jesteśmy przeciwnikami! Kiedyś obiło mi się chyba o uszy, że to w wyniku oddziaływania przeciwieństw może w końcu nastąpić harmonia.

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 17 Brenna spojrzała na niego zaskoczona. - To Heraklit - powiedziała podnosząc do ust kieliszek z resztą brandy. - Przepraszam, nie dosłyszałem. - Heraklit - powtórzyła z wolna. - Grecki filozof, z Efezu. Ż y ł jakieś pięćset lat przed naszą erą. Głosił teorię wiecznego ruchu w świecie i w wewnętrznych przeciwieństwach zjawisk przyrody upatrywał przy­ czynę ich rozwoju. Uważał, że harmonia natury jest wynikiem oddziaływania na siebie dwóch przeciw­ stawnych sił. - W oczach Brenny pojawiły się wesołe ogniki. - Jeśli dobrze pamiętam, do zademonstrowania napięć leżących u podstaw harmonii, Heraklit posłużył się przykładem łuku... - Łuku? - Ryder b y ł zaintrygowany. - To ma sens. M i ę d z y osadzoną strzałą a naciągniętą cięciwą jest idealna równowaga. Lubię ruch. Wszystko, o czym mówiliśmy, jest interesujące. Umieszczę to w książce, którą zaczynam pisać w przyszłym tygodniu. - Nie chcesz poznać tej teorii? Czy nie powinieneś dowiedzieć się o niej czegoś więcej? - spytała zaczepnie Brenna. - Po co? - Wzruszył ramionami. - Powiedziałaś mi przecież to, co najważniejsze. Przed rozpoczęciem pisania muszę zbadać inne zagadnienie: ł u k jako b r o ń współczesnego komandosa. - W rękach dzisiejszych komandosów? To b r z m i bezsensownie! Sądziłam, że wynalazek prochu mamy j u ż za sobą. - Ł u k a m i posługiwano się niedawno, w Wietnamie - powiedział Ryder sadowiąc się wygodniej na kanapie i sącząc brandy. - Oczywiście, w bardzo ograniczonym zakresie. Współczesne techniki zbrojeniowe nie do­ starczyły nam wielu sposobów niemal bezszelestnego zabijania ludzi. W rękach człowieka, który musi po cichu poruszać się na terytorium wroga, na przykład

18 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA podczas akcji zwiadowczej, ł u k może być pożyteczną bronią. Brenna popatrzyła na niego zdegustowana. - Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie chcesz męczyć czytelników filozoficznymi podtekstami. Prze­ cież w swoich książkach sprzedajesz zupełnie coś innego, przemoc i akcję. - A t a k ż e seks. W oczach Brenny malowała się pełna dezaprobata. - Świetnie współgra z przemocą i akcją - wyjaśnił Ryder spokojnym głosem. - Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości. - Miała już dość tej rozmowy. Podniosła się z zamia­ rem zakończenia bezsensownej gadaniny. - Bardzo dziękuję za brandy i za pomoc w wyładowaniu bagażu. Chyba już najwyżs2y czas, żebym pozwoliła ci wreszcie położyć się do łóżka. - Żwawym krokiem ruszyła w stronę drzwi. - Odprowadzę cię do domku. - Błyskawicznie znalazł się przed nią i otworzył drzwi. Porusza się bezszelestnie. Jak dzikie zwierzę. Z a n i m człowiek się obejrzy, może go już dopaść, pomyślała z lekkim niepokojem. - Dziękuję, to niepotrzebne - zaprotestowała. - Trafię sama. - Odstawię cię na miejsce - powtórzył z uporem. Z rezygnacją wzruszyła ramionami. N i e było sensu się spierać. Bez słowa doszli do domku. I tutaj Brenna za­ chowała się w sposób dla niej zupełnie nieoczekiwany. Wkładając klucz do zanika, odwróciła się w stronę Rydera i popatrzyła przeciągle w jego stalowe oczy. - O co chodzi? - zapytał. - Powiedz m i , proszę, czy naprawdę wziąłeś mnie za włamywaczkę, kiedy mnie zobaczyłeś siedzącą na parapecie?

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 19 Uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie, lecz jego głos brzmiał zupełnie serio: - Przyznaję, że przyszło mi to do głowy. Na ogół nie witam kobiet z łukiem w ręku. Czemu się śmiejesz? - Przepraszam, zupełnie bez powodu - odrzekła szybko, stojąc w otwartych drzwiach. - Dobranoc. Skinął lekko głową na pożegnanie i już go nie b y ł o . Zapadł się w ciemność. Brenna zatrzymała się na chwilę. Jak m ó g ł wziąć ją za włamywaczkę? To śmieszne, przecież nie była osobą zdolną do przeprowadzenia jakiejkolwiek niebezpiecznej akcji! Zamknęła drzwi, odwróciła się i zamyślona błądziła wzrokiem po przytulnym wnętrzu. Ryder Sterne m y l i ł się bardzo twierdząc, że Brenna, pracując na uczelni, żyje w całkowicie nierealnym świecie. Właśnie kilka dni temu stanęła w obliczu ponurej rzeczywistości. W wieży z kości słoniowej ukryć się nie mogła. Przed przykrościami, które przyniosło jej życie, nie było ucieczki. Okazało się także, iż nie może liczyć na pomoc jedynego mężczyzny, który powinien opowiedzieć się po jej stronie, lecz tego nie uczynił. Ogarnęło ją ponownie uczucie rozczarowania, a także złość na niego. D a m on Fielding powiedział wyraźnie, co myśli o całej sprawie, gdy próbował dziś rano „przemówić jej do rozsądku". Jego rada była nadzwyczaj praktyczna, w pełni racjonalna i niezwykle szokująca, jeśli zważyć, że pochodziła od znanego i cenionego profesora filozofii i etyki. Namawiał ją usilnie, żeby pogodziła się z t y m , co się stało, i puściła w niepamięć całą sprawę. Od tego bowiem zależała jej dalsza kariera. D a m o n Fielding przyznał, że to, co zrobił dyrektor Instytutu Filozofii, było nieetyczne. N i e powinien publikować wyników pracy naukowej Brenny bez jej wiedzy, i do tego p o d własnym nazwiskiem. Ale

20 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA w świecie akademickim takie rzeczy się zdarzają. Brenna musi pamiętać o tym, że profesor Paul Humphrey idzie lada chwila na emeryturę i że zgodnie z wszelkimi przewidywaniami nie kto inny, lecz sam D a m o n Fielding zajmie jego miejsce i zostanie dyrektorem instytutu, a więc jej bezpośrednim szefem, Jeśli Brenna zachowa się rozsądnie, będzie milczała i nie wywlecze na szersze forum swojej sprawy, wszystko ułoży się dobrze. Tak m ó w i ł D a m o n . Czy w imię dalszej kariery naukowej powinna przymykać oczy na nieuczciwe i krzywdzące po­ stępowanie? Przemawiając jej do rozsądku, D a m o n powiedział wczoraj jeszcze jedno. Z nieubłaganą życiową logiką, która z pewnością lepiej przemawiałaby do ludzi pokroju Rydera Sterne'a, zwrócił Brennie uwagę na fakt, że w razie otwartej konfrontacji z profesorem Humphreyem, jest z góry na pozycji przegranej i nie ma żadnych szans. Jako zwyczajny wykładowca znajduje się zbyt nisko w hierarchii uczelnianej, by móc stawić czoło takiemu autorytetowi, j a k i m jest profesor. M i m o że argumentacja Damona do Brenny nie przemawiała, zasiała jednak w jej umyśle poważne wątpliwości. Podważała sensowność dalszego kroczenia wybraną drogą życiową. Czy naprawdę pragnie nadal nauczać innych o poszukiwaniu prawdy i normach moralnych, godząc się równocześnie z nieetycznym postępowaniem i przymykać na nie oczy w imię własnej kariery? Czy powinna przystać na moralny kompromis? Pragmatyczne podejście do życia jest z pewnością bliższe takim ludziom, jak Ryder Sterne.

ROZDZIAŁ DRUGI Jest to być może punkt zwrotny nie tylko w mojej karierze zawodowej, lecz także w życiu, powiedziała do siebie Brenna następnego ranka. Podejmując decyzję dotyczącą swej przyszłości, musi cały czas pamiętać o spoczywającej na niej odpowiedzialności za m ł o d ­ szego brata. Craig także zbliża się teraz do przełomo­ wego punktu w życiu. Wyczuwała to dobrze, m i m o że chłopak robił wszystko, by ją przekonać, że ze swych studiów jest zadowolony. Oby wytrzymał do końca! Ma przed sobąjeszcze tylko jeden rok. A kiedy dostanie już dyplom do ręki, będzie m ó g ł spokojnie zastanowić się nad przyszłością i wybrać to, co go najbardziej zainteresuje. Byleby tylko skończył studia! pomyślała. B y ł o to jej najgorętsze życzenie. M i m o porannego chłodu panującego w domku, wzięła prysznic. W ł o ż y ł a te same dżinsy, które nosiła poprzedniego dnia i z jednej z walizek wyciągnęła białą bawełnianą koszulę o klasycznym kroju, z długimi rękawami i m a ł y m kołnierzykiem zapinanym p o d szyją. Dzisiejszego ranka ten prosty, niemal surowy strój odzwierciedlał jej poważny nastrój. Stanęła przed lustrem w sypialni i zaczęła się czesać. Odgarnęła z czoła wszystkie włosy i upięła je w luźny węzeł z t y ł u głowy. Przy t y m skromnym uczesaniu bur­ sztynowe oczy Brermy wydawały się bardziej skośne niż zwykle. Tego ranka patrzyły na nią w lustrze z całą powagą i stanowczością. Od czego zacząć dzień? Zeszła na d ó ł , do kuchni. Nalała wody do czajnika i postawiła go na ogniu. Z niewielkiej torby, w której

22 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA przywiozła wiktuały, wyjęła paczkę herbaty. Sięgając do kredensu po fajansowy kubek, spojrzała przelotnie w okno. Przez szybę zobaczyła Rydera. Na jego widok natychmiast powróciło uczucie nieprzyjemnego zaskoczenia, którego doznała przy pierwszym spotkaniu. Dzisiejszego ranka było ono mniej przykre, nadal jednak obecność tego mężczyzny wprowadzała w jej umyśle poczucie irracjonalnego zagrożenia. Stał na skraju polany w pobliżu swego domku i z ł u k u mierzył do tarczy przyczepionej do drzewa. Promienie porannego słońca rozjaśniały jego brązo­ we włosy i podkreślały zgrabną sylwetkę. B y ł ubra­ ny w czarne obcisłe dżinsy. Do pasa miał przy­ troczony kołczan wypełniony strzałami. Odwinięte rękawy żółtej koszuli ukazywały umięśnione opalone ręce. Na jednym nadgarstku widniał skórzany pas ochronny. Patrząc na tego mężczyznę miało się nieodparte wrażenie, że jest człowiekiem twardym. Ostre rysy twarzy świadczyły o tym, że w życiu niejedno przeszedł. Brenna nadal przyglądała mu się przez okno. Nale­ wając do kubka zagotowaną wodę, pomyślała, że Ryder wygląda dokładnie tak, jak powinni wyglądać bohaterowie jego sensacyjnych powieści. Brakowało mu tylko jednego. Seksownej blondynki uwieszonej u ramienia! Postawiła gorący kubek na stole i ponownie spojrzała w okno. Ryder właśnie strzelał. Trafił idealnie w sam środek tarczy. Zręcznym ruchem wyciągnął z kołczana następną strzałę, osadził ją i napiął ł u k . Po chwili strzała utkwiła w pniu drzewa tuż obok pierwszej. W tym momencie, jakby czując na sobie czyjś wzrok, przed wyciągnięciem z kołczana trzeciej strzały, Ryder odwrócił głowę i spojrzał w okno Brenny.

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 23 -Zobaczył ją przez szybę i zdecydowanym, lekkim krokiem ruszył w jej stronę. U p r z y t o m n i ł a sobie nagle swe okropne zachowanie w nocy i postanowiła wykazać się teraz lepszymi manierami. Z a n i m Ryder zbliżył się do domku, otworzyła drzwi i stanęła na progu, witając gościa kubkiem gorącej herbaty. - Bardzo dziękuję. - Wszedł do środka. O d ł o ż y ł ł u k i kołczan na kuchenny stół i wziął kubek do ręki. - Może nie jest tak dobra, jak twoja brandy, ale da się wypić - powiedziała Brenna z uśmiechem. - Zastanawiałem się, czy przywiozłaś ze sobąjakieś jedzenie. M i a ł e m cię zapytać, czy m a m dać ci śniadanie. - Stał spoglądając na Brennę. Jego srebrzyste oczy przesuwały się po jej twarzy. - M y , filozofowie, nie jesteśmy aż tak bardzo oderwani od rzeczywistości, żeby zapominać o tak podstawowych rzeczach, jak jedzenie! - Roześmiała się wesoło. Ryder wysunął krzesło i usiadł przy stole. Brenna patrzyła, jak gość ze smakiem pije gorącą herbatę. - Dzisiaj wcale nie wyglądasz na profesorkę od filozofii - powiedział lekko schrypniętym zmysłowym głosem, który sprawił, że Brenna od razu zaczęła mieć się na baczności. - Ale, prawdę rzekłszy, wczoraj też w niczym jej nie przypominałaś - dodał po chwili. - Pozory mogą mylić. To jedna z podstawowych zasad każdej sensownej filozofii - odrzekła lekkim tonem. - To jedna z podstawowych zasad działania każdego sensownego człowieka - odrzekł z poważną miną. - Dasz mi się wyciągnąć stąd jutro wieczorem? Zaskoczona t y m niespodziewanym pytaniem i zupeł­ ną zmianą tematu, Brenna spojrzała na gościa ze zdumionym wyrazem twarzy. - Do Gardnerów, właścicieli tych domków. Miesz-

24 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA kają niedaleko stąd. Zaprosili mnie na kolację i pomyślałem sobie, że może zechcesz wybrać się ze mną. Jestem pewien, że ucieszy ich twoja wizyta. - Bardzo m i ł o , że o mnie pomyślałeś, ale... - W porządku. - Ryder skinął głową. - Bądź gotowa jutro o wpół do siódmej. - Panie Stenie... Ryderze - poprawiła się szybko Brenna. Zirytowana uniosła brwi. - N i e przyjęłam tego zaproszenia. Dziękowałam ci tylko za to, że o mnie pomyślałeś, i m i a ł a m właśnie ci odmówić. Będę bardzo zajęta. M a m tu dużo rzeczy do zrobienia i... - I będziesz miała na to całe wakacje. - Ryder uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy, od chwili kiedy go poznała. W t y m uśmiechu zawarł cały swój uwodzicielski czar. - Nawiasem mówiąc, pozwalam sobie przypomnieć, że jesteś moją dłużniczką. Czas, żebyś się zrewanżowała. - Jestem ci coś winna? To śmieszne! Dlaczego? - N i e wiesz? Przecież napędziłaś mi porządnego stracha ostatniej nocy. Masz więc dług do spłacenia. Coś mi się za to należy. Brenna patrzyła na Rydera w osłupieniu. Zupełnie nie wiadomo dlaczego, pragnęła, by nadal patrzył na nią z t y m swoim zniewalającym uśmiechem. - O ile mnie pamięć nie m y l i , nie wyglądałeś wcale na wystraszonego - odcięła się, odzyskując po chwili głos. Uwodzicielska mina Rydera gdzieś się ulotniła, a na jego wargach pojawił się jeden ze znanych już Brennie sardonicznych uśmieszków. - Człowiek uczy się, jak sobie z t y m radzić. - Z czym? Ze strachem? - Aha. - W z i ą ł kubek do ręki i wypił duży ł y k herbaty. Podniósł głowę i popatrzył Brennie prosto w oczy.

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 25 - Wczoraj w nocy nie tylko ja dobrze sobie ze strachem poradziłem. - N i e praw m i , proszę, czczych komplementów. Na żadne pochwały nie zasłużyłam. N i e musisz być dla mnie aż tak łaskawy! - Brenna nie bardzo wiedziała, dlaczego tak ostro zareagowała na słowa Rydera. - Nie jestem łaskawy - odrzekł spokojnym głosem. - Odwaga jest godną podziwu zaletą każdego czło wieka. - Podniósł rękę do góry, żeby powstrzymać młodą kobietę przed dalszymi protestami. - Poczekaj, pozwól, że powiem to inaczej. Odwaga jest cnotą, którą ja osobiście podziwiam u każdego, zarówno u mężczyzny, jak i u kobiety. Wyraziłem tylko własny pogląd i nic nie uogólniam. Czy teraz jest w porządku? - Nie zamierzałam się z tobą sprzeczać - odrzekła powoli Brenna. - Ja także jestem pełna podziwu dla odwagi innych ludzi. - Wreszcie być może w czymś się zgadzamy - powiedział żartobliwym tonem. - Coś mi się jednak zdaje - ciągnęła niewzruszenie - że mówimy o dwóch odmiennych rodzajach odwagi. Ten, który ty wychwalasz, różni się nieco od tego, któryja m a m na myśli. - Czyżby? - Ryder przyglądał się Brennie z zacie­ kawieniem. Przytaknęła ruchem głowy. - D l a ciebie odwaga polega na fizycznym przeciw­ stawianiu się niebezpieczeństwu. Wczoraj w nocy usiłowałam z tobą walczyć, co w twoich oczach znalazło uznanie. Z mojej strony była to jednak nie odwaga, lecz czysta desperacja. W p a d ł a m w panikę i reagowałam instynktownie. Prawdziwą odwagę wykazują ludzie, którzy odmawiają wyparcia się własnych przekonań dlatego, że większość społeczeń­ stwa ich nie uznaje, a także wówczas, gdy nie podobają się one jakiejś osobie o dużym autorytecie. Rozważmy

26 MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA to na konkretnych przykładach. Człowiekiem odważ­ n y m był Sokrates. Pogodził się z tym, że go osądzono i skazano na śmierć za to, iż nauczał swej filozofii, m i m o że tak okrutnego losu mógł być może uniknąć. Niezwykle dzielnym człowiekiem b y ł także wielki humanista, angielski filozof Thomas M o r ę . Przeciw­ stawił się on królowi Henrykowi Ósmemu i nie poszedł ręka w rękę z parlamentem, który usiłował mianować króla głową Kościoła. - I podobnie jak Sokrates dał się zamordować? - W głosie Rydera przebijała wyraźna ironia. - Tak. Został skazany na śmierć za zdradę stanu. Dyskutując teraz z Ryderem, Brenna przypomniała sobie nagle ostatnią rozmowę z Damonem Fieldingiem. Usiłował ją przekonać, że wystąpienie przeciw włas­ nemu szefowi byłoby z jej strony czymś w rodzaju zdrady. - Zgoda. N i e zamierzam zaprzeczać. To byli mężowie prawi i odważni - rzekł po chwili Ryder. - M u s z ę jednak dodać, że osobiście nie jestem wielkim zwolennikiem męczeństwa. To wszystko jednak, o czym teraz mówimy, nie zmienia faktu, że wczoraj za­ chowałaś się nadzwyczaj dzielnie i że b y ł to czyn zasługujący na pochwałę. Od samego początku wiedziałaś przecież, że jesteś na pozycji przegranej, a m i m o to walczyłaś i opierałaś się nawet wówczas, gdy wciągnąłem cię do pokoju i przewróciłem na ziemię. To b y ł przejaw odwagi, moja pani. - Sądzę, że raczej głupoty - odpowiedziała ze śmiechem. - Sytuacja przedstawiałaby się zupełnie inaczej, gdybym od samego początku próbowała wyjaśnić ci powstałe nieporozumienie, zanim roz­ płaszczyłeś mnie na podłodze! B y ł to bowiem klasyczny przykład sytuacji, w której powinien zatriumfować rozum. - Łatwo tak mówić po fakcie - skomentował

MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA 27 Ryder. - Przecież w nocy miałaś zbyt m a ł o przesłanek do powzięcia właściwej decyzji. N i c nie wskazywało na to, że posłużenie się wyłącznie rozumem dałoby lepsze rezultaty. Dokonywanie tego rodzaju wyboru czasami wymusza na nas życie, a my w określonych okolicznościach zachowujemy się najlepiej, jak po­ trafimy. Ponadto wczoraj w nocy dowiedzieliśmy się czegoś o sobie, co w innych warunkach zajęłoby zapewne znacznie więcej czasu. Brenna podniosła wzrok i zdziwiona popatrzyła na Rydera. - Czego to dowiedzieliśmy się o sobie? - spytała. Ryder dosłyszał zaczepny ton w jej głosie. Na jego ustach zakwitł zniewalający uśmiech. - Ty się przekonałaś o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że nie pozwalam zuchowatym m a ł y m włamywaczkom bezkarnie wdzierać się przez okno do mojego domu. A po drugie, że nie m a m zwyczaju uciekać się do gwałtu i w t y m celu na kobiety się nie rzucam. - N i e bacząc na to, że Brenna zrobiła się nagle czerwona, Ryder m ó w i ł dalej: - A ja przekonałem się naocznie, że powalona na plecy nie trzęsiesz się ze strachu, i sprawdziłem namacalnie, iż w moich rękach czujesz się nie najgorzej. - N i e najgorzej? - powtórzyła ze złością Brenna, przypominając sobie równocześnie dotyk d ł o n i Rydera, kiedy to przesuwał nią po jej ciele w poszukiwaniu ukrytej broni. Poczerwieniała jeszcze bardziej. - Praw­ dziwy dżentelmen nie wracałby w rozmowie z kobietą do tak koszmarnego dla niej przeżycia. Przypominanie mi o n i m równocześnie z zaproszeniem do wspólnego spędzenia jutrzejszego wieczoru, nie jest z twojej strony posunięciem bardzo roztropnym. - liczę na to, że dobrze sobie zapamiętałaś, iż nie uciekam się do gwałtu. - Uśmiechnął się lekko. - D a ł e m niezbity dowód, że nie jestem groźny.

28 .MĘŻCZYZNA ZNAD JEZIORA - I to ma być wystarczający powód, żeby się z tobą umawiać? - spytała Brenna. Propozycja Rydera ' dotycząca wspólnego spędzenia wieczoru zachwyciła ją, a zarazem rozzłościła. - Czy naprawdę nie chcesz poznać właścicieli domku, w którym tutaj mieszkasz? - zaczął z innej beczki. - Nie uważam tego za konieczne. Zawarliśmy umowę na wynajem za pośrednictwem agenta i nic więcej nas nie łączy. - To bardzo m i l i ludzie. No i jak już mówiłem, jesteś mi coś winna. - Masz tak fantastyczną siłę przekonywania, że trudno ci się oprzeć - odrzekła ze śmiechem. Wzięło w niej górę poczucie humoru. Co mi tam, pomyślała. M o ż e być nawet przyjemnie spędzić wieczór w towa­ rzystwie człowieka tak całkowicie odmiennego nie tylko od D a m o n a Fieldinga, lecz także od każdego innego znanego jej mężczyzny w college'u! - Czy miałaś inne plany? - Właściwie to nie - przyznała szczerze. - Zgoda. Pójdę z tobą do Gardnerów. Ale czy jesteś zupełnie pewny, że nie będą mieli nic przeciwko temu, że zamiast kołczanu ze strzałami przytaszczysz mnie? W y p i ł ostatni ł y k herbaty i podniósł się zza stołu. M i a ł zadowoloną minę. - Nie. Z samego rana zadzwoniłem do Sue Gardner i powiedziałem jej, że przyjdziemy oboje. N i e wstając od stołu, Brenna popatrzyła przeciągle na Rydera. - Coś mi się zdaje, że jesteś człowiekiem bardzo pewnym siebie. Czy zawsze tak manipulujesz ludźmi, żeby robili to, na co masz ochotę? - Wybrałem sobie sposób życia, który pozwala mi egzystować na własnych, przeze mnie ustalonych zasadach -powiedział spokojnym głosem, wytrzymując jej wzrok.