Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Jameson Bronwyn - Tajemnica diamentów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :741.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Jameson Bronwyn - Tajemnica diamentów.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 161 stron)

Jameson Bronwyn Diamentowe imperium 01 Tajemnica diamentów Kimberley odeszła z firmy ojca, potentata na rynku jubilerskim, i porzuciła swego męża Rica Perriniego, sądząc, że ożenił się z nią dla korzyści. Gdy ojciec ginie w katastrofie lotniczej, Kimberley wraca do domu. Otrzymuje propozycję, by znów się zająć rodzinnym biznesem. Musiałaby jednak wówczas pracować z byłym mężem, którego bliskość wciąż przyprawia ją o szybsze bicie serca...

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kimberley Blackstone szybkim krokiem zmierzała ku wyjściu z holu przylotów lotniska w Auckland. Nie przeszkadzały jej ani wysokie szpilki, ani walizka od Louisa Vuittona, którą ciągnęła za sobą. Chciała jak najszybciej dopaść taksówki na postoju. Pochłonięta przestawianiem umysłu z trybu leniuchowania na tryb gotowości do pracy po przerwie świąteczno-noworocznej za późno dostrzegła przed sobą tłum reporterów. Lampy aparatów rozbłysły wokół niej niczym noworoczne fajerwerki. Stanęła tak gwałtownie, że walizka uderzyła ją po nogach. Na pewno z kimś ją pomylili. Od prawie dekady, odkąd zerwała kontakty z ojcem miliarderem i jego diamentowym biznesem, nie figurowała już na szczycie listy wśród najbardziej pożądanych przez paparazzich obiektów do fotografowania. A jednak to jej imię wykrzykiwali i w jej twarz wycelowali długie obiektywy aparatów brzęczących niczym rój szerszeni. Strach i adrenalina przyprawiły ją o gwałtowne bicie serca. Czego od niej chcieli? Co się stało?

156 Bronwyn Jameson Coraz bardziej zdezorientowana omiotła wzrokiem otaczający ją tłum w poszukiwaniu odpowiedzi. I wtedy dostrzegła zmierzającą ku niej wysoką męską postać we włoskim garniturze. Znajomą postać. Ich oczy skrzyżowały się ponad morzem głów, póki lampy aparatów nie rozbłysły na nowo. Oślepiona fleszami i oszołomiona tą krótką jak błyskawica wymianą spojrzeń Kimberley nie odczytała intencji mężczyzny, póki ten nie stanął u jej boku, odsunąwszy stojących mu na drodze reporterów. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie opiekuńczym gestem. Nie miała czasu zaprotestować i stanowczo odepchnąć go od siebie. Nie dał jej takiej szansy. Ric Perrini. Jej kochanek przez dziesięć namiętnych tygodni, mąż przez dziesięć burzliwych dni. Jej były przez dziesięć spokojnych lat. Po tak długim czasie powinien się wydawać obcy, ale jednak nie był. Znała zapach tego mocnego ciała, jego siłę, żar i umiejętność wzniecania takiego samego żaru w niej. Znała łatwość, z jaką przejmował kontrolę nad sytuacją, i zdecydowany ton głosu, którym huknął jej wprost do ucha, przekrzykując gwar: - Samochód czeka. To cały twój bagaż? Kimberley kiwnęła głową. Tydzień w tropikalnym ra-

Tajemnica diamentów 157 ju nie wymagał wyszukanej garderoby. Tym bardziej że na sobie miała jedyny formalny strój, jaki zabrała. Kiedy wypuścił ją z objęć, by wyjąć jej z rąk walizkę, miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, gdzie może sobie schować swoje auto i swoją arogancję. Wiedziała jednak, że pewność siebie i władczość Rica Perriniego osadzi reporterów w miejscu. Choć wcale nie miała zamiaru dać się ciągnąć tak samo potulnie jak jej walizka. - Mam nadzieję - zaczęła ostrym tonem - że wyjaśnisz mi, co to za powitanie. - Nie, póki komitet powitalny słyszy, o czym mówimy. Tonem nieznoszącym sprzeciwu kazał jednemu z kamerzystów odsunąć się na bok i pociągnął Kimberley za sobą. Nie protestowała. Dobrze zbudowany, stanowił świetną osłonę przed reporterami. Z trudem za nim nadążała. Przecinając parking przed terminalem, niemal czuła na plecach gorący oddech przedstawicieli mediów. Czas i miejsce nie sprzyjały wyjaśnieniom. Musiała poczekać, aż wsiądą do auta. Pierwszy szok minął. Odzyskiwała jasność myśli. Jeśli sprawcą tego zamieszania był jej ojciec Howard Blackstone, musiało chodzić o Blackstone Diamonds, czyli firmę, która zawładnęła jego życiem. Wiedziała, że ojciec przylatywał dziś z Sydney na uroczyste otwarcie kolejnego ekskluzywnego butiku z biżuterią. Ulokowano go w bezpośrednim sąsiedztwie sklepu

158 Bronwyn Jameson konkurencyjnej firmy, dla której pracowała Kimberley. To nie przypadek, pomyślała gorzko, tak jak nie była przypadkiem obecność Rica Perriniego na lotnisku. Perrini był prawą ręką Howarda Blackstonea, drugą osobą w kierownictwie Blackstone Diamonds i szefem działu wydobycia. Wszystko dzięki krótkiemu małżeństwu z córką właściciela. I to właśnie jej ojciec musiał przysłać po nią byłego zięcia. Pytanie tylko: po co? Podczas ostatniej wizyty w Auckland Howard próbował namówić ją na powrót do rodzinnej firmy, którą opuściła po rozstaniu z mężem. Spotkanie ojca i córki skończyło się awanturą, w trakcie której Howard zagroził, że wydziedziczy Kimberley, jeśli natychmiast nie wróci do Blackstone Diamonds. Dwa miesiące później Kimberley nadal mieszkała w Auckland i pracowała dla zaprzysięgłego wroga swojego ojca w firmie House of Hammond. Od tamtego dnia nie rozmawiali ze sobą. Kiedy ojciec wykrzyczał jej w twarz, że wyrzeka się córki, potraktowała jego słowa poważnie. A teraz poplecznik Howarda Blackstone'a ciągnął ją do lśniącej czarnej limuzyny. Nie miała pojęcia, dlaczego ojciec zmienił zdanie i co oznacza obecność mediów na lotnisku prócz tego, że jutro ujrzy w gazetach swoje nazwisko. Jednego była pewna - została wykorzystana. Znowu. Przysłanie Perriniego przelało czarę goryczy. Jej serce przepełniało wspomnienie bólu i urazy.

Tajemnica diamentów 159 Kierowca limuzyny włożył jej walizkę do bagażnika, a Perrini wepchnął ją do środka. Opadła na siedzenie ze srebrzystoszarej skóry. Drzwi auta zamknęły się za nią, odcinając ją od kamer i aparatów. Perrini stanął na chodniku za limuzyną. Mówił coś do reporterów, szeroko rozkładając ramiona. Jego słowa najwyraźniej sprowokowały więcej pytań, flesze aparatów znów rozbłysły jak szalone. Kimberley nie mogła dłużej znieść tej niepewności. Chciała otworzyć drzwi, lecz były zablokowane. Wtedy złowiła w lusterku wstecznym spojrzenie kierowcy. - Muszę wyjść, proszę otworzyć - powiedziała. Mężczyzna odwrócił wzrok. I nie odblokował zanika. Kimberley zawrzała gniewem. - Jestem tutaj wbrew swojej woli. Jeśli pan nie otworzy, to przysięgam, że... Zanim skończyła, Perrini wsiadł do auta. Odsunęła się od niego najdalej, jak mogła. Auto ruszyło z piskiem opon. Zapięła pas i gotowa do konfrontacji zapytała: - Czemu kazałeś zamknąć mnie w aucie, a sam rozmawiasz z mediami? O co tu chodzi, Perrini? Pod wpływem spojrzenia jego niebieskich oczu zalała ją fala wspomnień. I przez ułamek sekundy miała wrażenie, że w jego oczach widzi to samo. Po chwili dotarło do niej, że jego wzrok wyraża tylko zmęczenie. I napięcie. - Nie przyjeżdżałbym po ciebie, gdyby to nie było coś ważnego - odparł szorstko.

160 Bronwyn Jameson Zabolały ją te słowa, ale nie dała tego po sobie poznać. Uniosła brodę i rzuciła wyzywająco: - Ważne dla kogo? Dla mojego ojca? Nie musiał odpowiadać. W jego głęboko osadzonych oczach dostrzegła cień irytacji. Świetnie. Właśnie o to jej chodziło. - Liczył, że jeśli przyśle tu ciebie, to zmienię zdanie? - ciągnęła chłodnym tonem, choć w środku trzęsła się ze złości. - Mógł sobie darować. - Nie on mnie tu przysłał, Kim. W tym prostym zdaniu było coś, co wzbudziło jej czujność. Pierwszy raz od chwili spotkania przyjrzała się Perriniemu uważniej. Nie rozwalił się swoim zwyczajem na siedzeniu, lecz siedział prosto, sztywno, nieruchomo. Słońce wpadające do środka przez boczną szybę rozświetlało jego profil, prostą linię nosa, dołek w podbródku, mięsień drgający w szczęce i zaciśnięte wargi. Ema- nujące z niego napięcie przyprawiło ją o nagły dreszcz. Przeczucie mówiło jej, że stało się coś złego. - O co chodzi? - zapytała, kurczowo zaciskając palce na pasku torebki. - Skoro to nie ojciec cię przysłał, to dlaczego tu jesteś? - Howard wyleciał z Sydney wczoraj wieczorem. Dziś nad ranem twój brat odebrał telefon, że samolot nie wylądował w Auckland. - Nie wylądował? Co się stało? - spytała z narastającym niepokojem.

Tajemnica diamentów 161 - Nie wiemy. Dwadzieścia minut po starcie zniknął z radarów. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Przykro mi, Kim. Odruchowo potrząsnęła głową. Jej wszechwładny ojciec nie żyje? To niemożliwe. W przeddzień triumfu nad Hammondami na ich własnym terenie? - Leciał na otwarcie sklepu przy Queen Street - powiedziała cicho. - Wiem. Miał wylecieć o wpół do ósmej, ale nastąpiło opóźnienie. Musiał jeszcze podpisać jakieś kontrakty. Odkąd pamięta, zawsze były jakieś kontrakty. I stosy dokumentów, i negocjacje. Nigdy nie widziała ojca w niczym prócz służbowego garnituru. Diamenty, kontrakty i nagłówki w gazetach były całym jego życiem. - Na lotnisku pomyślałam, że chodzi o otwarcie sklepu. Że to jakaś nowa strategia ojca. - Poczuła ściskanie w żołądku na myśl o jutrzejszych tytułach na pierwszych stronach gazet. - Przyjechali, bo wiedzieli, co się stało. W tym czasie ona odbywała ostatni spacer po plaży, zjadła ostatnie śniadanie złożone z mango, papai i ram-butanu, żartowała z obsługą ośrodka i flirtowała z dwudziestoletnim przystojniakiem siedzącym obok niej w samolocie... - A ja nie wiedziałam - wyszeptała przez ściśnięte gardło. Mimo różnicy zdań i wielu pretensji do ojca podziwiała go i od zawsze rywalizowała z bratem o jego względy. Przez trzydzieści jeden lat miał wpływ na jej

162 Bronwyn Jameson decyzje, karierę, przekonania. Przez dziesięć ostatnich lat zrobiła wszystko, by się od niego odciąć, lecz nadal był jej ojcem. - Wyszłam z terminalu wprost na kamery i aparaty... Skąd wiedzieli? - O twoim ojcu? Nie mam pojęcia. I nie wiem, skąd znali termin twojego powrotu. - A ty skąd wiedziałeś? - zapytała ze zmarszczonym czołem. -Nie odbierałaś telefonu, więc zadzwoniłem do biura. - Wczoraj wieczorem? - Dziś rano. W takim razie to Lionel, kierownik biura, musiał skierować go na lotnisko. - Dlaczego nie zadzwoniłeś od razu? - O takich rzeczach człowiek nie powinien się dowiadywać przez telefon, Kim. - Lepiej się dowiedzieć od reporterów? - Przyleciałem, żeby temu zapobiec. -1 prawie ci się udało - rzuciła szyderczo. - Kierownik biura nie chciał mi podać przez telefon informacji o twoim locie - przyznał niechętnie. Między Blackstone Diamonds i House of Hammond panowała jawna wrogość napędzana trzydziestoletnim konfliktem miedzy szefami obu firm - Howardem Blackstoneiem i jego szwagrem Ohverem Hammondem. Kimberley podsyciła ten spór, gdy przyjęła posadę asy-

Tajemnica diamentów 163 stentki Matta Hammonda, obecnego dyrektora generalnego House of Hammond. - Nie możesz winić Lionela za ostrożność - powiedziała z przekąsem, jakby czytała w jego myślach. Upłynął zaledwie kwadrans od ich spotkania, a już groziło im spięcie. Znużony pokręcił głową. Właściwie czemu się dziwił? Przecież cały ich związek był pasmem kłótni i namiętnych przeprosin. Nigdy nie spotkał kobiety stanowiącej większe wyzwanie niż Kim... ani gorętszej od niej. Po telefonie z wieściami o Howardzie bez chwili wahania podjął decyzję o locie do Auckland. Pragnął zabrać ją do domu, z powrotem do Blackstone Diamonds. I znów mieć ją w swoim łóżku. - Musiałeś bardzo wcześnie wylecieć - zauważyła. - Akurat wracałem do Sydney z kopalni Janderra, gdy zadzwonił Ryan. Leciałem firmowym odrzutowcem, który został w odwodzie. - Więc byłeś wtedy w powietrzu. Dlatego to ty zjawiłeś się w Auckland. Ric powoli odwrócił głowę i napotkał spojrzenie jej zielonkawych oczu w oprawie ciemnych rzęs i brwi. Kiedyś nauczył się czytać z nich jej skrywane emocje. Jako nieodrodna córka swojego ojca Kim nie przyznawała się do słabości. Teraz toczyła wewnętrzną walkę, by utrzymać na dystans jego samego i odsunąć od siebie złe wieści, które jej przywiózł.

164 Bronwyn Jameson - Nieważne, gdzie byłem. I tak bym przyleciał. - Powiadomić mnie, że ojciec nie... - Zabrać cię do domu. - Do Sydney? Czyżbyś zapomniał, że teraz mój dom jest tutaj? - Nie zapomniałem. Kiedy od niego odeszła, dał jej czas na ochłonięcie. Po długich jak wieczność czterech miesiącach milczenia z jej strony nie wytrzymał i przyjechał do niej. Przekonał się wtedy, że wcale nie ochłonęła. Co więcej, zamiast uznać, że są dla siebie stworzeni, uznała ich małżeństwo za wielką pomyłkę i znalazła w Auckland nowy dom. Z Mattem Hammondem jako szefem i opiekunem. Wspomnienie tej ostatniej zażartej kłótni w jej biurze wzburzyło w nim krew. Kim wyczuła, co się z nim dzieje. Poznał to po wyrazie jej oczu, wypiekach na twarzy i uniesionym podbródku. - Obiecałeś, że nigdy więcej za mną nie przyjedziesz. Obiecał i słowa dotrzymał. Duma i nieodwracalność faktu podpisania papierów rozwodowych nie pozwoliły mu postąpić inaczej. Dziś wiele się jednak zmieniło. - Nie chodzi o nas, lecz o twojego ojca i twoją rodzinę. Przeciągle popatrzyła mu w oczy. I ugryzła się w język, by nie powiedzieć, że Hammondowie to też jej rodzina. Jej matka, Ursula, była siostrą Olivera Hammonda. Osierociła ją w niemowlęctwie. Kim wychowała się

Tajemnica diamentów 165 w cieniu konfliktu między Hammondami i Blackstoneami. Mieszkający w Nowej Zelandii wujostwo oraz ich adoptowani synowie Jarrod i Matt byli przedmiotem nieustannej krytyki BlackstoneÓw. A jednak to właśnie oni otworzyli przed nią drzwi, gdy potrzebowała nowej pracy. Matt okazał jej mnóstwo serca. Choć jego żona Marise nie darzyła jej sympatią, Matt uparł się, by Kim została matką chrzestną ich młodszego syna Blakea. Przez dziesięć ostatnich lat Hammondowie byli jej prawdziwą rodziną. Jeśli właściwie odczytała wyraz oczu Perriniego, wzmianka na temat Matta Hammonda podziałałaby na niego jak płachta na byka. Nigdy nie wybaczył Mattowi, że zaoferował Kim lukratywną posadę w House of Hammond. Omal nie doszło między nim a Mattem do rękoczynów, gdy przyjechał namówić ją do powrotu. Dlatego w tej chwili lepiej było milczeć. „Nie chodzi o nas. Chodzi o twojego ojca". Miał rację. Poznali się w Blackstone Diamonds. Zbliżyli się do siebie, opracowując dla zarządu strategię sprzedaży biżuterii, a wylądowali w łóżku, świętując swój sukces. Perrini chciał więcej, dlatego się z nią ożenił. Teść zapewnił zięciowi wszystko, o czym marzy młody ambitny menedżer: władzę, prestiż, świetne miejsce na parkingu dla członków zarządu i wejście do jednej z najznamienitszych rodzin w Sydney. Przy okazji Perrini wygryzł Kim ze stanowiska, o które walczyła. Kiedy wyraziła swoje niezadowolenie, wziął

166 Bronwyn Jameson stronę ojca, który stwierdził, że córce brak wystarczającego doświadczenia. Z upływem czasu przyznała im rację, jednak wtedy -mając dwadzieścia jeden łat - była szaleńczo zakochana i potraktowała zachowanie Perriniego jako zdradę. Zdobył ją i ożenił się z nią tylko dla zaspokojenia własnych ambicji. Dziś przyjechał, by zabrać ją do Sydney. Tylko czy mogła mu ufać? Samolot ojca zaginął. Nie mogła teraz pracować ani siedzieć bezczynnie w domu, czekając na wieści. Matt był w podróży służbowej. Pod jego nieobecność nie miała do kogo zadzwonić ani komu się wypłakać. Nie potrzebowała już silnych ramion Perriniego, musiała jednak wrócić do Sydney, spotkać się z resztą rodziny i wynagrodzić im lata swojej nieobecności. Myśl o ujrzeniu Ryana i ciotki Sonyi, która w dzieciństwie zastępowała jej matkę, przyprawiła ją o skurcz w żołądku i gardle. Gwałtownie chwyciła leżącą na kolanach torebkę. Nie mogła się teraz rozpłakać. Nie przy Perrinim. - Tu mieszkasz? - spytał, gdy podjechali pod dom. Skinęła niecierpliwie głową. Sam podał kierowcy ten adres, więc po co to pytanie. Domowy raj stworzyła jako przeciwwagę dla szaleństwa przeżywanego w pracy. Nie chciała, by Perrini za-

Tajemnica diamentów 167 kłócił spokój tego miejsca, naruszył jej prywatność, zostawił wspomnienie swojej obecności. A jednak nie mogła nie zaprosić go do środka, skoro tyle czasu spędził w podróży, nawet jeśli leciał luksusowym firmowym odrzutowcem. - Wejdziesz? To zajmie chwilę. Przepakuję się tylko, podleję kwiaty i zadzwonię do pracy. Uniósł w górę ciemną brew. - Postanowiłaś lecieć? - A miałeś jakieś wątpliwości? - Z tobą nigdy nic nie wiadomo, Kim - rzucił cierpko. Parsknęła rozbawiona. Na wargach Perriniego błądził ledwie dostrzegalny uśmiech. Błękit jego oczu nagle wydał jej się głębszy, bardziej zmysłowy. Zamarła. Tylko serce waliło jej jak młotem. Do diabła z nim. Musi się wziąć w garść. Zanurzyła dłoń w torebce w poszukiwaniu kluczy. W tej samej chwili rozdzwoniła się komórka Perriniego. Odszedł na bok i odebrał. Otwierając drzwi, Kim jednocześnie wybrała numer biura i powiadomiła Lionela, że bierze tydzień wolnego z powodów osobistych. Został jeszcze telefon do Matta. Jako jej przyjaciel i szef musiał się o tym dowiedzieć. Ledwo wybrała numer, gdy Perrini złapał ją za nadgarstek. - Dzwonisz do szefa? - wycedził przez ściśnięte zęby. Nie miała siły na kolejną kłótnię o naturę swojego związku z Mattem.

168 Bronwyn Jameson - Jeśli nadal nie dociera do ciebie, że nie sypiam ze swoim... Na widok wyrazu jego twarzy słowa zamarły jej na wargach. Był poważny i blady. - Gdyby tylko o to chodziło, Kim - westchnął ciężko. Telefon. Są nowe wieści o samolocie, o ojcu. Poczuła paniczny strach. Wyprostowała się, gotowa na najgorsze. - Znaleźli szczątki. U wybrzeży Australii. Szczątki. Nie wrak, nie ciała. - Tylko... szczątki? - Nie tylko.. Wyłowili jedną żywą osobę. Kobietę. Wstrząsnął nią szloch. Perrini objął ją ramieniem, by dać jej oparcie. - Kto to? - spytała rozdygotana. - Oby nie Sonya. - To nie twoja ciotka. - Wyjął jej telefon z dłoni. -Według Ryana to może być Marise Hammond. Żona twojego szefa.

ROZDZIAŁ DRUGI Marise Hammond na pokładzie samolotu Howarda Blackstonea? Owszem, Marise ostatni miesiąc spędziła w Australii. Porządkowała sprawy po śmierci matki. Owszem, była kapryśną egocentryczką, ale znała zdanie Marta o Blackstone Diamonds i nie wracałaby do domu z zaprzysięgłym wrogiem swojego męża. Co więc robiła w towarzystwie Howarda Blackstone'a? To pytanie na razie pozostawało bez odpowiedzi. Informator Perriniego, wyższy oficer policji w Sydney, powiedział mu jeszcze, że tożsamość kobiety nie została dotąd potwierdzona, a samej Marise nie ma na liście pasażerów. Kim zajęła się pakowaniem - jeśli można tak nazwać bezładne wrzucanie ubrań do walizki. Dokonała jednego świadomego wyboru. Zamiast małej czarnej spakowała białą sukienkę na ramiączkach. Nie chciała snuć przypuszczeń o konieczności włożenia ponurej czerni.

170 Bronwyn Jameson Zerknęła w lustro. Spoglądała na nią kobieta o zmęczonych oczach i włosach niedbale związanych w koński ogon. Bladość jej twarzy zlewała się w jedno z bielą sukienki i kremowym odcieniem perłowych kolczyków. W tej samej chwili uleciały z niej resztki złości. Bezsilnie opadła na materac pośród wyjętych z walizki kwiecistych wakacyjnych ubrań. Z salonu dobiegł ją niski głos Perriniego rozmawiającego przez telefon. To podziałało na nią jak balsam. Uspokoiwszy się nieco, zaczęła rozumować jaśniej. Marise przeżyła. Istniał cień nadziei, że nie jest jedyną ocaloną z katastrofy. Perrini stanął na progu sypialni z telefonem w ręku. Pod wpływem jego spojrzenia serce żywiej zabiło jej w piersi. - Są jakieś nowe informacje? - zapytała. - Nie. Dzwonił mój pilot. Samolot jest gotów do lotu. Czekamy na ciebie. Skinęła głową. - Wybiorę tylko rzeczy i możemy jechać. Zważywszy na okoliczności, była to głupia uwaga. Kim pożałowała tych słów jeszcze bardziej, gdy Perrini podszedł do niej, zdecydowanym ruchem podniósł ją z materaca i zlustrował od stóp do głów. - Tak jest dobrze. Zawsze lubiłem cię w bieli. Kimberley zamrugała powiekami. Flirtuje ze mną?

Tajemnica diamentów 171 Przecież pół godziny temu poinformował mnie o prawdopodobnej śmierci ojca. Nie do wiary! - Nie ubieram się dla ciebie, Perrini - odparowała. -Daj mi pięć minut na przebranie. - Wykluczone. Ta rozmowa przywróciła ci rumieńce i blask w oczach. Wyjdźmy stąd, zanim Znikną. Lot z Auckland do Sydney odbywali luksusowym firmowym odrzutowcem Gulfstream IV. Obejrzaw- szy mahoniową boazerię, fotele obite kremową skórą, świetnie zaopatrzony barek i bogato zdobioną łazienkę, Kim zapytała Perriniego, czy właśnie takim samolotem leciał jej ojciec. Perrini potaknął, po czym wskazał łóżko. - Nie krępuj się. Korzystaj. Chętnie się przyłączę. Czyżby to była aluzja do wspólnego lotu sprzed lat? W samolocie lecącym z San Francisco do Vegas nie było łóżka, ale dla nich nie miało to znaczenia. Improwizowali. Przed wylądowaniem Perrini zaskoczył ją propozycją, która wydała jej się równie spontaniczna i szaleńczo romantyczna jak kochanie się z nim w chmurach. Tamten weekend był zwieńczeniem ich dziesięcioty-godniowego romansu. Pobrali się w kiczowatej kaplicy w Vegas, a potem spędzili trzy upojne dni, nie wychodząc z apartamentu Bellagio. Jedzenie donosiła im obsługa hotelowa. Kim nie spodziewała się, że więzy mał-

172 Bronwyn Jameson żeńskie tyle zmienią. Jakby się przerzuciła z dobrego szampana na najszlachetniejszą odmianę tego trunku. Do czasu. Po powrocie do Australii szczęście uleciało. Kim nie chciała tego rozpamiętywać, zarzuciła więc Perriniego pytaniami o odrzutowiec. Wbita w fotel podczas startu, trzymając się kurczowo poręczy fotela, z wyciem silników w uszach nie mogła się uwolnić od myśli o ojcu i Marise, doświadczających tego samego uczucia czternaście godzin wcześniej. Wyobraźnia uparcie podsuwała obraz pikującej maszyny, uderzającej w morze ze straszliwą siłą. Resztę trzygodzinnego lotu spędziła na huśtawce nastrojów między odsuwaniem od siebie myśli o najgorszym a lękiem przed tym, co ją czeka. Posłuchała Perriniego i położyła się, nie mogąc znieść widoku morza w dole. Poszła za głosem instynktu samozachowawczego. Udało jej się ukryć zamęt emocjonalny. Nie pozwoliła sobie na łzy. Zdołała nawet udać sen, gdy Perrini przyszedł sprawdzić, co się z nią dzieje. To było jedno z najtrudniejszych wyzwań w jej życiu - leżeć spokojnie i oddychać głęboko, gdy on stał w drzwiach i patrzył na nią, a potem okrył ją lekkim pledem. Gdyby się odezwał, gdyby musnął ją choćby przelotnie, mogłaby stracić kontrolę nad sobą i poprosić, żeby został.

Tajemnica diamentów 173 Zamiast tego leżała opleciona ciasno ramionami, jak to robiła w dzieciństwie, gdy nocą wymykała się ze swojego pokoju, by przycupnąć w kącie holu w oczekiwaniu na powrót ojca z pracy czy z podróży służbowej. Myśl, że ojciec już nigdy nie wróci do domu, raniła jej serce. Nie powinno tak boleć, przecież nienawidziła jego metod działania, pokrętnej etyki, a zwłaszcza jego nastawienia do Hammondów, rodziny swojej żony. Nie mówiąc o manipulacji dotyczącej jej małżeństwa, gdy umyślił sobie, jakie korzyści z niego wynikną. Może powinna się skupić na tym sukinsynie zamiast na wyidealizowanym w dzieciństwie tatusiu, który istniał tylko w jej wyobraźni. - W porządku? - zapytał Perrini zza kierownicy swojego lśniącego maserati coupé i nie czekając na odpowiedź, ruszył z piskiem opon. Świetnie do ciebie pasuje, powiedziałaby mu, gdyby pęd powietrza nie wciskał jej słów z powrotem do gardła. Na następnych światłach przykrył jej dłoń swoją. Pod wpływem tego niespodziewanego gestu odzyskała głos. - Przestań być taki miły. Działasz mi na nerwy. Posłał jej zza okularów słonecznych nieprzeniknione spojrzenie. - To chwilowa aberracja. Nie przyzwyczajaj się. - Dzięki za ostrzeżenie - odparła sucho. Potrząsnęła

174 Bronwyn Jameson głową, gdy dotarło do niej, że znów wyrwał ją z odrętwienia. - Dziękuję - dodała, tym razem szczerze. - Za co? - Po zmianie świateł cofnął dłoń i docisnął pedał gazu. - Za to, że osobiście przekazałeś mi te wieści. Za wyrwanie mnie ze szponów mediów i przywiezienie do domu. Za to, że nie dałeś mi się rozkleić. Doceniam to, Ric. Wielkie dzięki. - Nie ma za co. - Minęli kolejną przecznicę, zanim dodał: - Powiedziałaś Ric. Tó znaczy, że robię postępy- Od pierwszego spotkania mówiła mu po nazwisku, by ułatwić sobie zachowanie dystansu. Tego wymagał profesjonalizm. Gdy po niespełna dwóch miesiącach zostali kochankami, nie przestała nazywać go Perrini, choć on nalegał, by mówiła po prostu Ric. Teraz zwróciła się do niego po imieniu, by podkreślić szczerość swoich podziękowań. - To tylko chwilowa aberracja - odparła chłodno. -Nie przyzwyczajaj się. Zaśmiał się krótko, chrapliwie. Kim zbeształa się w duchu. Nie może ulec jego czarowi, to zbyt niebezpieczne. Na szczęście to tylko przejściowa sytuacja. Najdalej za tydzień wróci do Auckland. Byli już w Vaucluse i jechali ulicą, przy której stały warte miliony dolarów domy. W jednym z nich spędziła dwadzieścia lat życia. Per-

Tajemnica diamentów 175 rini zwolnił, by przecisnąć się przez tłum reporterów czatujących pod bramą wjazdową na teren posiadłości. Ich oczom ukazała się imponująca trzypiętrowa rezydencja. Dom w sam raz dla człowieka, którego australijskie media nazwały Królem Diamentów. Człowieka, który zabronił jej tu wstępu, gdy sprzeciwiła się jego woli. Utkwiła wzrok w schodach wiodących ku imponującym drzwiom wejściowym. Zalała ją fala sprzecznych emocji - urazy, bólu, niecierpliwego wyczekiwania, niepokoju. Usłyszała delikatny chrzęst skóry. Perrini poruszył się na siedzeniu i zwrócił ku niej. Serce podeszło jej do gardła. - Miło znów być w domu? - spytał. Dom? Czy to był nadal jej dom? Kiedy odeszła z Blackstone i dołączyła do House of Hammond, opuściła też swoich najbliższych. W tej rodzinie wybierało się albo Blackstone'ów, albo Hammondów. I nie miało to związku z noszonym nazwiskiem. Najlepszym przykładem była Sonya Hammond. Dużo młodsza od siostry, matki Kim, wprowadziła się do Blackstone'ów jako nastolatka i pozostała u nich po śmierci Ursuli, co przypieczętowało jej odsunięcie się od brata, Olivera Hammonda, i jego rodziny. Spotkanie z Sonyą budziło mniejszy niepokój Kim niż perspektywa konfrontacji z Ryanem. Jej młodszy brat

176 Bronwyn Jameson nie miał z ojcem lekko, teraz jednak zarządzał firmową siecią sprzedaży biżuterii, co sytuowało go w obozie BlackstoneÓw. Nie aprobował ani jej dezercji - tego słowa użył w rozmowie telefonicznej, gdy usiłował przekonać ją do powrotu - ani jej romansu i późniejszego małżeństwa z Perrinim. - Mam mieszane uczucia - przyznała - ale miło mi nie jest. Perrini zmarszczył czoło. - Wyjaśnisz mi to? Wolno odwróciła się w jego stronę. - Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie... wiesz co. Zrozumiał. Gdyby był tu Howard, jej by tu nie było. Proste i skomplikowane zarazem. Nie zdążył odpowiedzieć. Na najwyższym stopniu schodów stanęła Sonya - wysoka, smukła i nadal piękna. Jej brązowe włosy były zaczesane do tyłu. Uniosła rękę w geście powitania i uśmiechnęła się ciepło. Kim z trudem opanowała okrzyk radości. Odruchowo dotknęła naszyjnika, prezentu od Sonyi na dwudzieste pierwsze urodziny. Pięć nanizanych na niego kunsztownych wisiorków symbolizowało miłość, płodność, ochronę, siłę i wieczność. Po rozwodzie odłożyła go do szkatułki. Dopiero niedawno znów zaczęła go nosić. Przyjęła pomoc Perriniego przy wysiadaniu z nisko zawieszonego auta i wbiegła po schodach, by wpaść wprost w otwarte ramiona ciotki. Owionął ją znajomy zapach

Tajemnica diamentów 177 Chanel No. 5. Łzy, które nie popłynęły na wieść o ojcu, teraz znalazły ujście. - Tak mi przykro - zaszlochała. - Nam też, skarbie. Sonya wypuściła Kim z objęć, cofnęła się nieco i ujęła dłonie siostrzenicy w swoje. - Dobrze mieć cię znów w domu - powiedziała. -Pięknie wyglądasz... mimo okoliczności. - Dobrze znów tu być, mimo tego, co mnie stąd wygnało. - Nie mówmy o tym teraz. - W orzechowych oczach Sonyi pojawił się cień. - Chodźmy do środka. Twój brat jest na tarasie z Garthem. Pewnie się nie możesz doczekać spotkania z nimi. Dosłownie przed chwilą przyjechała Danielle. Danielle, córka Sonyi, czekała tuż za drzwiami. Przez dziesięć lat bardzo się zmieniła. Z siedemnastolatki stała się dwudziestosiedmioletnią pięknością o miedzianych włosach i odziedziczonej po matce smukłej figurze. Jej urodę podkreślała delikatna opalenizna. Danielle zamknęła Kim w serdecznym uścisku z charakterystyczną dla niej wylewnością. - Przywiozłeś ją - rzuciła w stronę Perriniego ponad ramieniem kuzynki. - Nigdy więcej nie zwątpię w twój geniusz. - Jestem tylko szoferem. A czasem bagażowym. Dokąd to zanieść? - Wskazał walizki Kim.

178 Bronwyn Jameson Sonya natychmiast weszła w rolę gospodyni. - Do jej pokoju. Wiesz gdzie. Kim zmarszczyła brwi. Nigdy go tu nie przyprowadzała, gdy byli kochankami. Spotykali się u niego. Skąd miałby wiedzieć, gdzie w tym wielkim domu jest jej sypialnia? Jej rozmyślania przerwała Danielle. - Jak sobie radzisz, Kim? - Dobrze. Danielle zmrużyła oczy. Dopiero teraz Kim dostrzegła, że są zaczerwienione od płaczu. Danielle wyrosła w tym domu, Howard mocno zaznaczył swoją obecność w jej życiu. Należała bardziej do Blackstoneow niż do Hammondów, chociaż po przeprowadzce w tropiki północnej Australii założyła własną firmę jako Dani Hammond, projektantka biżuterii. - Widzę, że życie w Port Douglas ci służy. A co skrywasz pod uśmiechem i opalenizną? - Nie zmieniaj tematu - fuknęła Danielle. - Teraz ty odpowiadasz na pytania. - Wszystko dobrze. Naprawdę. - Wyciągnęła ramiona i przytuliła kuzynkę. Potrzebowała paru chwil, by odzyskać równowagę. Otoczona ludźmi, wśród których wyrosła, naprawdę poczuła się dobrze. - Są jakieś nowe wieści? - spytała, prostując się i ocierając oczy. - Nie, przynajmniej Ryan nic nie mówił. - Przypuszczasz, że wie coś więcej?