Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Jennifer Echols - Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Jennifer Echols - Miłość, flirt i inne zdarzenia losowe.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 67 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 223 stron)

Spis treści część pierwsza chłopaki z sąsiedztwa1234567891011121314151617181920 część druga niekończące się lato12345678910111213141516171819 Przypisy

część pierwsza chłopaki z sąsiedztwa

1 Sean uśmiechnął się do mnie, a jego ciemnoblond włosy zalśniły w słońcu złotem. Prze- krzykiwał ryk silnika motorówki i szum wiatru. – Lori, chcę, żebyś została moją dziewczyną, kiedy będziemy dorośli. Nie obchodziło go nawet, że pozostałe chłopaki go słyszą. – Wchodzę w to! – wykrzyknęłam, ponieważ na pewno nie można byłoby mnie nazwać nie- śmiałą. Mówię wam, wszyscy chłopcy jedli mi z ręki. – A kiedy będziemy dorośli? Błękitne oczy, jaśniejsze od intensywnie niebieskiego nieba nad nim, lśniły. Odpowiedział mi z uśmiechem – a przynajmniej myślę, że mi odpowiedział. Jego wargi się poruszyły. – Nie słyszę cię. Możesz powtórzyć? – Wiedziałam, jak przeciągnąć romantyczny moment. Znowu coś powiedział, ale nadal go nie słyszałam, chociaż warkot silnika i świst wiatru nie stały się głośniejsze. Może po prostu poruszał bezgłośnie ustami, udając, że mówi coś miłego, cze- go nie byłam w stanie usłyszeć. Chłopcy bywają tacy. Od samego początku drażnił się ze mną… – Dupek! – Usiadłam gwałtownie na przykrytym przepoconą pościelą łóżku, odgarniając kosmyki włosów, które przylepiły mi się do mokrej twarzy. Uświadomiłam sobie, że powiedziałam to na głos. – Przepraszam, mamo – powiedziałam do zdjęcia na szafce przy łóżku. Może nie usły- szała mnie przez budzik, z którego rozbrzmiewało Ain’t no other man Christiny Aguilery. A może by mnie zrozumiała? Dopiero co miałam bliskie spotkanie z Seanem! Nawet jeśli to był tylko sen. Zazwyczaj nie pamiętałam swoich snów. Za każdym razem, kiedy mój brat, McGillicuddy, przyjeżdżał do domu z college’u, opowiadał przy śniadaniu tacie, co mu się śniło ostatniej nocy: a to Lindsay Lohan sprała go na ulicy za to, że próbował zrobić jej zdjęcie (czysta fantazja), a to Amanda Bynes w mundurze policjantki drogówki zatrzymała go, żeby wypisać mu mandat. Za- zdrościłam mu. Nie chciałam śnić o Lindsay Lohan ani o byciu praną na kwaśne jabłko, ale gdyby się okazało, że spędziłam noc w towarzystwie Patricka Dempseya, a nawet tego nie pamiętam, to by znaczyło, że tracę bardzo istotną, jedną trzecią część życia. Kiedyś wyguglowałam sobie „śnie- nie” i dowiedziałam się, że niektórzy ludzie nie pamiętają snów, jeśli ich organizm przyzwyczaił się do wstawania codziennie o tej samej porze i ma dostatecznie dużo czasu na zakończenie cyklu snu. Czemu więc dzisiaj zapamiętałam swój sen? Dlatego że był właśnie pierwszy dzień wakacji, a żeby pójść do pracy w marinie, nastawiłam budzik na pół godziny wcześniej niż w ciągu roku szkolnego. Proszę bardzo, i oto mój sen! Śniłam o Seanie, to na plus. Wystawił mnie jak zwykle, nieeee! Coś takiego mogło się zdarzyć we śnie, ale nie powtórzy się w prawdziwym życiu. Nie po raz kolejny! Począwszy od dzisiaj, Sean będzie mój! Pokazałam zdjęciu mamy na szafce uniesiony kciuk – w wakeboardingu1 sygnał, że jest się gotowym do jazdy – a potem zwlekłam się z łóżka. Tata i brat niczego nie podejrzewali, ha, ha. Nie zauważyli nawet, w co jestem ubrana, a wy- miana zdań przy śniadaniu pozostała niezmienna i powtarzana w każde wakacje od czasu, kiedy mój brat miał osiem lat, a ja pięć. Tata do brata: – Opiekuj się dzisiaj siostrą. Brat, przełykając kęsy jajka: – Okej. Tata do mnie: – A ty uważaj na tych chłopaków z sąsiedztwa. Ja: … – (przewracam oczami). Brat: – Miałem niesamowity sen o Anne Hathaway. Po skończeniu płatków śniadaniowych razem z bratem przemaszerowaliśmy przez nasz

ogród i ogród Vaderów, zmierzając do kompleksu hal wystawowych, magazynów i doków w Mari- nie Vaderów. Poranne powietrze było już ciężkie od upału, wilgoci i zapachu skoszonej trawy, nie- odłącznych towarzyszy lata w Alabamie. Nie przeszkadzało mi to – lubiłam upał i omal nie wyska- kiwałam z klapków na myśl o tym, że po raz kolejny spędzę całe lato z Seanem. Cierpiałam na ze- spół abstynencyjny. Dawniej każdy z trzech braci Vaderów, łącznie z Seanem, mógł wpaść do naszego domu o dowolnej porze, żeby pokopać piłkę albo pograć w gry wideo z moim bratem. Czasem pozwalali mi się przyłączyć, jeśli robiło im się mnie szkoda albo jeśli ich mama nakłoniła ich do tego. Mój brat mógł też o dowolnej porze wpadać do nich do domu, ale ze mną oczywiście było inaczej. Gdy- bym to ja tam weszła, przerwaliby to, co akurat robili, zaczęliby się na mnie gapić i zastanawiać, po co mnie przyniosło. Byli kumplami mojego brata, nie moimi. No dobra, Adam był moim kumplem – prawdopodobnie bardziej moim niż mojego brata. Chociaż byliśmy rówieśnikami, nie miałam razem z nim lekcji w szkole, więc mógłby czasem przejść te sto metrów do mojego domu i wpaść z wizytą, ale nie robił tego. A gdybym ja go odwie- dziła, byłoby jasne, że przez cały czas kątem oka obserwuję Seana. Przez ostatnie dziewięć miesięcy, które mój brat spędził w college’u, wszystkie moje kon- takty z Seanem się urwały. Był ode mnie o dwa lata starszy, więc z nim także nie miałam lekcji – nawet nie odbywały się w tym samym skrzydle liceum. Raz zobaczyłam go na meczu futbolu i raz przed kinem, kiedy podjechałyśmy tam z Tammy na kilka minut po meczu tenisowym. Ale nigdy nie podeszłam do niego – zawsze flirtował z Holly Chambliss albo Beige Dupree, albo inną efek- towną dziewczyną, z którą właśnie w tym czasie się umawiał. Byłam dla niego za smarkata i nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby umówić się ze mną. Przy niezwykle rzadkich okazjach, kiedy wy- nosił śmieci akurat wtedy, gdy ja szłam do skrzynki pocztowej, witał mnie jak zwykle szerokim uśmiechem, szczerym uściskiem i zachowywał się tak, jakbym była jego najlepszą kumpelą… przez trzydzieści niebiańskich sekund. To była długa zima, ale w końcu wróciło lato. Vaderowie zawsze potrzebowali pomocy w marinie w czasie sezonu turystycznego, trwającego od końca maja do początku września. Tak samo jak rok temu, dostałam u nich pracę – a tym samym okazję, by zrobić wrażenie na Seanie. Przyspieszyłam kroku po pokrytej igliwiem ścieżce między drzewami i po chwili ścigaliśmy się z bratem w marszu. To było absolutnie nieuczciwe, bo ja niosłam plecak, a on miał tenisówki, ale i tak dotarłam pierwsza do głównego magazynu. Bracia Vader byli tam przed nami i wzięli lepsze zadania, więc nie miałam szansy, żeby pra- cować obok Seana. Cameron pomagał etatowym pracownikom wyciągać łodzie z magazynu i wziął do pomocy mojego brata, żeby móc pogadać i porównać, jak wygląda ich życie w dwóch różnych college’ach. Sean i Adam poszli już odprowadzać na weekend łodzie do klientów w innych przysta- niach nad jeziorem. To znaczyło, że Sean nie będzie mógł podziwiać mojego nowego stroju, a ja byłam tak zdesperowana, żeby dowiedzieć się czegoś o moim „nowym stylu”, że wystarczyłby mi zachwyt Adama lub Camerona. Musiałam się zadowolić panią Vader. Jakby się jednak nad tym zastanowić, była dobrą oso- bą do oceniania ciuchów. O ile mogę stwierdzić, chodziła modnie ubrana, a jej podcięte blond wło- sy z pasemkami zawijały się na końcach. Wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać wasza mama, żeby nie narobić wam pu- blicznie obciachu. Znalazłam ją w biurze piszącą coś na komputerze i usiadłam na stołku, patrząc jej przez ramię. – Zauważyła pani jakąś różnicę? – zapytałam. Wetknęła pasemko włosów za ucho i zmrużyła oczy, nie odrywając wzroku od ekranu. – Używam złej czcionki? – Zauważyła pani jakąś różnicę w moim biuście? To zwróciło jej uwagę. Okręciła się na krześle i przyjrzała mojej klatce piersiowej. – Zmieniłaś sobie piersi? – Wyeksponowałam moje piersi! – oznajmiłam z dumą, przesuwając przed nimi dłoń, jak- bym prezentowała je w reklamie telewizyjnej. „To wszystko może należeć do ciebie! Albo raczej do

twojego syna”. Zazwyczaj na mój letni strój składały się ciuchy, z których wyrósł Adam i które dawał mi przez lata: szorty zrobione z obciętych dżinsów, szeroki pasek podkreślający talię oraz T-shirt jego drużyny futbolowej. Na popołudniowy wakeboarding pod spód wkładałam jednoczęściowy, sporto- wy kostium kąpielowy, zabudowany pod samą szyję. W początkowym okresie rozwoju „atrybutów” byłam kompletnie płaska i strasznie drażliwa na tym punkcie. Pamiętacie tę dziewczynę, za którą krzyczeliście na przerwie: „płaska decha”? To byłam ja, wy dupki. Szlag by mnie chyba trafił na miejscu, gdyby któryś z chłopaków powiedział chociaż słowo o moich mikroskopijnych piersiach. Wydaje mi się jednak, że do zeszłych wakacji moje piersi rozwinęły się całkiem ładnie, a ja zamieniłam jednoczęściowy kostium na tankini. Nie byłam jednak wtedy jeszcze gotowa na śmiel- sze stroje i nie chciałam, żeby chłopcy zaczęli traktować mnie jak dziewczynę. Teraz było inaczej, dlatego dzisiaj miałam na sobie prześliczne bikini. Na to jak zwykle za- łożyłam obcięte dżinsy Adama, które tym razem, o dziwo, wyglądały sexy, opierając się nisko na biodrach. Do tego zamieniłam futbolową koszulkę na obcisły różowy top bez ramion, który kończył się powyżej pępka. Było nawet widać, że mam zagłębienie między piersiami. Pękałam z dumy – Sean będzie zachwycony! Pani Vader patrzyła na mnie ze zdumieniem, aż w końcu powiedziała: – A, rozumiem. Starasz się wyglądać sexy. – Dziękuję! – Pełen sukces. – Dobra rada: nogi razem. Gwałtownie złączyłam uda – ludzie zawsze mi dogadywali, że siedzę jak chłopak. Zsunęłam się ze stołka i zirytowana pomaszerowałam do drzwi. – Co mam robić? Pani Vader odwróciła się do komputera. – Zajmij się benzyną. Hmm, cudownie. Wyszłam z biura i skierowałam się do głównego doku, gdzie miałam ob- sługiwać stację paliwową. To oznaczało, że w którymś momencie w ciągu dnia jeden z chłopaków rozejrzy się po biurze przystani i zapyta: „To kto dzisiaj śmierdzi?”, a inny odpowie: „Lori śmier- dzi”. Jeśli będę miała naprawdę dużo szczęścia, Sean uzna to za świetny dowcip. Drzwi biura skrzypnęły za mną. – Lori? – zawołała pani Vader. – Chciałaś o czymś porozmawiać? Nieeee, nic podobnego. Zajrzałam tylko do biura i spróbowałam zacząć rozmowę. Pani Va- der miała trzech synów i nie umiała rozmawiać z nastoletnimi dziewczynami. Moja mama zginęła w wypadku na łodzi na jeziorze, kiedy miałam cztery lata, więc ja nie umiałam rozmawiać z doro- słymi kobietami. Każda wymiana zdań między panią Vader a mną była z góry skazana na klęskę. – Nie, a dlaczego? – odparłam, nie odwracając się. Przedtem zbiegałam po drewnianych schodach, ale teraz stąpałam ostrożnie, patrząc pod nogi, jakbym musiała kontrolować każdy krok, żeby się nie przewrócić. – Uważaj na chłopaków – ostrzegła mnie. Podniosłam rękę i pomachałam jej lekceważąco „pa pa” trzema palcami. Ci chłopcy byli nieszkodliwi. Ci chłopcy powinni raczej uważać na mnie. Tak naprawdę, pomijając wizję chłopców dyskutujących o moim zapachu, lubiłam obsługi- wać pompę paliwową. Siedziałam na pomoście z nogami w wodzie i obserwowałam, jak zimorodki i czaple przemykają nad powierzchnią jeziora. Później mogłam popływać obok pomostu – ale nie teraz, zanim Sean zobaczy mnie pierwszy raz tego lata. Całe dnie spędzane na wietrze nad jeziorem, w jeziorze i na łódkach, sprawią, że moje włosy zaczną wyglądać okropnie. To było oczywiste, ale chciałam mieć czystą, suchą i ułożoną fryzurę przynajmniej za pierwszym razem, kiedy mnie zoba- czy – z nadzieją, że zachowa ten obraz w pamięci. Mogłam iść popływać potem, kiedy będę czekać na ludzi, którzy podpływają łódkami, żeby zatankować. Im byli bogatsi, tym częściej przyjeżdżali nad jezioro z Birmingham, do letnich willi za mi- lion dolarów. Tym większa była też szansa, że okażą się kompletnymi głąbami, kiedy przyjdzie do cumowania łódki i znajdowania wlewu paliwa. Jeśli nie zdemaskowałam ich ignorancji przed rodzi-

ną, a zamiast tego chichotałam i pomagałam im, powtarzając coś w stylu: „Ojej, proszę pana, okropnie przepraszam, powinnam sama umieć to zrobić!”, zostawiali niesamowite napiwki. Właśnie chowałam do kieszeni dwudziestodolarówkę, kiedy Sean i Adam nadpłynęli moto- rówką z napisem MARINA VADERÓW na burcie. Z głośników na łodzi ryczał zespół Nickleback. Chłopcy zrobili ostry zwrot przed wejściem do portu, a metrowe fale gwałtownie zachybotały pły- wającym pomostem i zrzuciłyby mnie do wody, gdybym nie trzymała się barierki. Chwilę później dziób łódki dotknął łagodnie pomostu. Najwyraźniej to Adam sterował – Sean podpłynąłby aż pod główny magazyn, bliżej miejsca, z którego mieli zabrać następną łódkę. Rzeczywiście, kiedy Sean rzucił mi linę, żebym przywiązała cumę rufową, a Adam zgasił silnik, usłyszałam, że kłócą się o to. Sean i Adam kłócili się praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc byłam do tego przyzwyczajona. Wolałabym jednak nie musieć słuchać, jak Sean na- rzeka, że będą musieli przejść całe dodatkowe pięćdziesiąt metrów i wejść po schodach tylko dlate- go, że Adam chciał się ze mną przywitać. Sean zeskoczył z łódki, żeby przywiązać cumę dziobową, a jego ciężar znowu zakołysał po- mostem. Był wysoki, chyba ponad metr osiemdziesiąt, miał ciemną opaleniznę od pracy przez całą wiosnę w marinie, a ramiona i klatkę piersiową umięśnione i twarde od rywalizacji z Adamem przez ostatnie pięć lat o to, który podniesie więcej razy hantle u nich w garażu (Sean i Adam tacy byli). Potem wyprostował się i obdarzył mnie tym swoim cudownym uśmiechem, a ja mu wszystko wybaczyłam.

2 Cześć, Młodsza – powiedział do mnie, a ja mogłam z bliska zobaczyć jego dziwne, jasno- błękitne oczy i złocistą skórę. Objął mnie, ale nie zatrzymał się, więc musiałam też go objąć, żeby nie runąć jak długa na plecy na deski pomostu. – Och, proszę o wybaczenie. – Odsunął mnie i postawił pewniej na nogach. – W ogóle cię nie zauważyłem. – Ależ nie ma o czym mówić. – Udało mi się przybrać taki sam pseudoformalny ton. Ciepłe dłonie nadal obejmowały mnie w talii. To był pierwszy raz, kiedy chłopak dotykał mojego gołego brzucha. Zachwycona skóra wysyłała do mózgu sygnały zaskoczenia: dotyka mnie! Łapiesz to? Do- tyka mnie! Iiiiiik! Mózg łapał to znakomicie i postawił resztę organizmu w pełnej gotowości. Serce tłu- kło się boleśnie, zupełnie jak w moim śnie. Ale kiedy podniosłam na niego wzrok, on już miał w głowie co innego i patrzył na schody prowadzące do zabudowań mariny. Gdybym nie była mądrzejsza, pomyślałabym, że ze mną flirtuje. Byłam mądrzejsza – wszystkie dziewczyny traktował w ten sposób. Wyślizgnął się z moich objęć i niewykluczone, że musiał gwałtownie potrząsnąć ręką, żeby uwolnić ją z mojego przyjacielskiego, przypominającego imadło uścisku. – Na razie, Juniorka – rzucił przez ramię i ruszył w górę schodami. Kiedy byliśmy mali, zaczął nazywać mojego brata „McGillicuddy”, ponieważ uznał, że na- sze nazwisko jest przekomiczne. Podchwycili to pozostali bracia Vaderowie, a Cameron powtórzył to wszystkim w szkole. Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze w mieście mówił o moim bracie „Bill”. Mnie na szczęście wszyscy nazywają Lori, ponieważ przezwiska, które dla mnie wymyślał Sean, były zbyt długie, by wykorzystywać je w praktyce: McGillicuddy Juniorka, McGillicuddy Młodsza, McGillicuddy Część Druga, McGillicuddy Powraca, McGillicuddy Kontratakuje. Widzicie, z czym musiałam się zmierzyć? To jasne, że nadal widział we mnie małą sio- strzyczkę mojego brata. Westchnęłam, obserwując, jak wchodzi po schodach, a mięśnie jego nóg poruszają się pod opaloną skórą. Był odporny na apetycznie kuszący różowy top, ale ja miałam jeszcze jednego asa w rękawie – a raczej w nieobecności rękawa. Później tego popołudnia, kiedy mieliśmy pływać na wakeboardach, zamierzałam wypróbować „Krok Drugi: Bikini”. Pomost znowu się zachwiał, kiedy Adam wyskoczył z łódki, więc odwróciłam się, żeby się z nim przywitać. Wykonaliśmy nasze specjalne powitanie, do którego przez lata dochodziły kolejne elementy: zwykły uścisk dłoni (pierwsza klasa), odwrócony uścisk (druga klasa), z obrotem (czwar- ta klasa), przybicie piątki (piąta klasa), przybicie piątki na dole (pierwsza gimnazjum), skrzyżowa- nie małych palców (druga gimnazjum), stuknięcie łokciami (trzecia gimnazjum). Byliśmy znani z tego powitania, które powtarzaliśmy, mijając się na korytarzu w szkole albo na linii bocznej bo- iska, kiedy Adam miał mecz. Wszystkie dziewczyny z drużyny tenisowej przynosiły drużynie futbolowej wodę i bandaże, kiedy chłopcy grali mecze. To nie było fair: drużyna futbolowa nigdy nie przynosiła nam napojów i bandaży na turnieje tenisowe, ale ja nie narzekałam, bo mogłam stać tuż przy boisku, blisko akcji, a na tym mi najbardziej zależało. Specjalne powitanie było zaskakująco trudne, kiedy Adam miał na sobie ochraniacze, ale nam się udawało. Jednakże Adam miesiąc temu zaczął chodzić z Rachel, a od kiedy usłyszałam plotki, że ona nie życzy sobie, żeby jej chłopak odstawiał specjalne powitania z „tą zdzirą z sąsiedztwa”, starałam się hamować przy ludziach. To znaczy: gdybym ja miała chłopaka, nie chciałabym, żeby witał się w specjalny sposób z kimkolwiek poza mną. Szczególnie jeśli wyglądałby jak Adam, ponieważ Adam wyglądał właściwie tak samo jak Sean. Z bliska i w dzień nigdy by się ich nie pomyliło, szczególnie teraz, kiedy byli starsi. Mieli inne rysy twarzy. Ale z odległości albo w półmroku moż- na było tylko zgadywać.

Włosy Adama były dłuższe niż Seana i zawsze właziły mu w oczy, ale nie dało się tego za- uważyć, kiedy obaj byli potargani wiatrem, tak jak w tej chwili. Jeśli ktoś obserwowałby ich z okna sypialni – nie, żebym ja kiedykolwiek coś takiego robiła – jak tłuką się na kwaśne jabłko na skraju ogrodu, tam gdzie mama nie mogła ich zobaczyć z domu, dawało się ich odróżnić tylko dzięki temu, że Sean był trochę bardziej umięśniony i wyższy, ponieważ był o dwa lata starszy. Poza tym chodzili inaczej: Sean stąpał miękko, a Adam podskakiwał sprężyście jak piłka, która wypadła ci z rąk i za którą zaraz wybiegniesz na ulicę. Jeśli nie mogłam ich odróżnić na pierwszy rzut oka, patrzyłam zawsze na wisiorek Adama: czaszka i skrzyżowane piszczele na rzemyku. Wylosowałam go w automacie z gumą do żucia, kie- dy miałam dwanaście lat – była to kolejna w ciągu wielu lat, nieudana próba wykrzesania z siebie jakiejś dziewczęcości. Chciałam dostać dla siebie wisiorek z Miley Cyrus, a ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, była czaszka z piszczelami. Podarowałam więc wisiorek Adamowi, ponieważ wy- glądał jak stworzony specjalnie dla niego. Nagle uświadomiłam sobie, że nadal stoję na rozgrzanych słońcem deskach, dotykając łok- ciem łokcia Adama i wpatrując się w ten wisiorek. A kiedy spojrzałam wyżej, w jasnobłękitne oczy, zobaczyłam, że on wpatruje się w moją szyję. Nie. Trochę niżej. – Na co się gapisz? – zapytałam. Odchrząknął. – Nowy top, co nie? – To była z jego strony oznaka najwyższej aprobaty, jak w zdaniu: „Ko- niec szkoły, co nie?” albo: „Dallas Cowboys Cheerleaders, co nie?”. Hurra! Nie był Seanem, ale był ulepiony z tej samej gliny. To doskonały znak! Na wszelki wypadek pociągnęłam go jeszcze za język. – To co z tym topem? – Włożyłaś go. – Popatrzył w kierunku jeziora, prezentując mi swój profil: policzek pod opalenizną był intensywnie czerwony. Zawstydziłam nie tego chłopaka. Kurczę, powinnam wrócić do futbolowej koszulki. Nie, wcale nie! Nie mogłam zrezygnować z planu: musiałam złowić moją rybkę. – Patrz – powiedziałam do Adama, jakby już nie spojrzał. – Sean wyjeżdża z końcem waka- cji. Tak, wiem, wróci w przyszłe wakacje, ale boję się, że nie dam rady konkurować z jego colle- ge’owym życiem i dziewczynami z klubów studenckich. Teraz albo nigdy, a ciężkie czasy wymaga- ją lekkich topów. Adam otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem ręki. Odezwałam się, naśladując jego niski męski głos: – Nie mam pojęcia, dlaczego chcesz chodzić z tym dupkiem. – Przerabialiśmy to ostatnio za każdym razem, kiedy się widzieliśmy. Dodałam normalnym głosem: – Po prostu chcę, okej? Po- zwól mi na to i nie wchodź mi w drogę. Trzymaj się z dala od moich sieci, mały delfinku. – Szturchnęłam go biodrem w biodro, a przynajmniej próbowałam. Był znacznie wyższy ode mnie, więc trafiłam chyba gdzieś w połowie uda. Skrzyżował ramiona, spojrzał na mnie z góry i zacisnął wargi. Starał się wyglądać ponuro, ale widziałam, że próbuje stłumić śmiech. – Nie nazywaj mnie tak. – Czemu nie? – Delfiny nie żyją w jeziorach – powiedział rzeczowo, jakby to był prawdziwy powód. Prawdziwym powodem jednak było to, że prawie każdy mężczyzna nie lubi być nazywanym „ma- łym” czymkolwiek. Chłopaki tacy są. Wzruszyłam ramionami. – Niech ci będzie, mały okoniu. Mały szczupaczku. – Ruszył w stronę schodów. – Mały su- miku. Odwrócił się. – A co będzie, jeśli Sean naprawdę się z tobą umówi? Nie chciałam, żeby sobie z tego żartował. To naprawdę mogło się zdarzyć! – Zachowujesz się tak, jakby na to była zupełnie minimalna szan…

– Musi jeździć z otwartym dachem, żeby jego wielki łeb zmieścił się w furgonetce. Gdzie ty miałabyś siedzieć? – Na jego kolanach? Grymas niesmaku przemknął przez twarz Adama. Odwrócił się i pobiegł w górę schodami, a spłowiałe deski skrzypiały pod jego ciężarem. Tak naprawdę nie bałam się, że będzie przeszka- dzać mnie i Seanowi. Adam i ja zawsze świetnie się dogadywaliśmy, a kiedy starsi chłopcy nam do- kuczali, broniliśmy się nawzajem najlepiej, jak potrafiliśmy. To, że chciałam chodzić z Seanem, de- nerwowało go po prostu dlatego, że nienawidził brata z siłą żaru tysiąca słońc, a Sean odwzajemniał to uczucie. Kilka minut później, kiedy pomagałam bezradnemu kapitanowi jachtu motorowego odcze- pić się od pomostu, usłyszałam za sobą kroki na schodach. Alarm Seanowy! Czujniki szaleją! Ale nie, po czaszce i piszczelach poznałam, że to Adam. Jak na zamówienie, Sean z warkotem przepłynął obok potężnym jachtem motorowym, pusz- czając tym razem dla urozmaicenia Crossfade zamiast Nicklebacków. Sam także sprawiał wrażenie potężnego, w szykownych ciemnych okularach i z opaloną klatą lśniącą na słońcu. Miał dostarczyć łódź na drugą stronę jeziora, dopłynął więc do wyjścia z portu (pan Vader prawdopodobnie obser- wował gdzieś z biura i pilnował, czy chłopcy nie szaleją na przystani) i wcisnął gaz. Nie pamiętałam o stojącym za mną Adamie, dopóki nie połaskotał mnie w żebra. Zaskoczył mnie tak bardzo, że wleciałabym do jeziora, gdyby mnie nie złapał. To był drugi raz w życiu, kiedy chłopak dotknął mojego gołego brzucha i przy okazji przykry kontrast z poprzednim. Nie zrozumcie mnie źle: jego zainteresowanie i dotyk palców na skórze były bardzo przy- jemne. Ale zachowywał się po prostu jak przyjaciel albo brat. Był całkowicie oddany Rachel i wie- dział, że ja jestem całkowicie oddana Seanowi. To przypominało taką chwilę, kiedy masz ochotę na pączka, a dostajesz frytki – potem masz dziwny smak w ustach i cały czas chciałabyś zjeść tego pączka. Mniam, pączek. Przez resztę przedpołudnia nalewałam benzynę i pracowałam nad lekką opalenizną z pomo- cą kremu z filtrem czterdzieści pięć. W porze drugiego śniadania poszłam na górę do biura, zjadłam zrobioną przez panią Vader kanapkę z sałatką z kurczaka i obejrzałam Jak się nie ubierać, co ostat- nio studiowałam równie pilnie, jak podręcznik algebry przed testami na koniec roku. Jadłam ba- aaaaaaardzo powoli, skubiąc okruszki chleba i kawałeczki selera, na wypadek gdyby początek prze- rwy Seana zbiegł się z końcem mojej. Kiedy pani Vader popatrzyła na mnie po raz czternasty, zrozumiałam aluzję i pogalopowa- łam do pompy paliwowej. Oczywiście właśnie wtedy Sean i Adam z rykiem silnika wrócili na przy- stań. Poddałam się. Skoro Sean widział mnie już suchą, mogłam spokojnie iść popływać. „Spo- kojnie” to pojęcie względne. Wiedziałam z doświadczenia, że każdego lata zanim po raz pierwszy wejdzie się do wody w marinie, należy uważnie obejrzeć krawędzie pomostu i drabinkę w poszuki- waniu mszywiołów, kolonii oślizgłych zielonych stworzonek, które porastają twarde powierzchnie pod wodą (coś jakby korale, tylko galaretowate – brrr!). Są nieszkodliwe, stanowią część zdrowego ekosystemu słodkowodnego, ich obecność oznacza, że woda jest idealnie czysta i nieskażona, bla, bla, bla – ale świadomość tego wszystkiego ani odrobinę nie pomaga, kiedy się ich przypadkowo dotknie. Poszturchałam pomost nartą wodną, a ponieważ nic nie znalazłam, spędziłam resztę popołu- dnia, obserwując Seana z jeziora. Co jakiś czas wynurzałam się z wody, akurat kiedy przepływał obok motorówką, aby zauroczyć go tak, jak wychodząca z oceanu Halle Berry zauroczyła Jamesa Bonda. Widziałam ten film z chłopakami ze sto razy, a scenę z bikini – chyba z siedemset razy. Bra- kowało mi tylko sztyletu. Czasem prowadził Sean, czasem Adam. Potrafiłam ich odróżnić, nawet jeśli byli za daleko, by dawało się dostrzec czaszkę i piszczele. Adam machał do mnie, a Sean wyglądał odjazdowo w ciemnych okularach. Może obserwował mnie, a ja po prostu nie potrafiłam przeniknąć jego ta- jemniczej maski? I tylko udawał nieporuszonego moją nową biuściastą odsłoną.

Jasne, raczej nie. Ta teoria miała kilka dziur, wśród których nie najmniejszą było to, że nig- dy nie udało mi się trafić z wynurzeniem z wody akurat na chwilę, kiedy mnie mijali, by móc zapre- zentować „Krok Drugi: Bikini”. A na wypadek gdyby któryś z nich się obejrzał, powinnam wyjść na pomost, jakby właśnie tylko to było moim zamiarem, a nie doprowadzenie do tego, żeby Seana rozproszyło pożądanie. Och – odrzuciłam włosy na plecy – wyszłam z wody, żeby spojrzeć na czasopisma z modą młodzieżową, jak każda normalna prawie szesnastolatka. Przyglądałam się zdjęciom i porównywa- łam je z tym, co zobaczyłam w Jak się nie ubierać, filtrując to dodatkowo przez zdrowy rozsądek (a przynajmniej taką miałam nadzieję). Propozycje z wybiegów na pokazach mody wyglądały super i ekstra, ale jeśli mogły spowodować, że obiekt twego uwielbienia zapyta, czy jesteś w ciąży albo czy masz płaskostopie, to coś było trochę nie tak. Około czwartej wspięłam się po schodach i poszłam do magazynów. Wiedziałam, że chłop- cy nie oszczędzą mi tego spaceru i nie podpłyną do stacji benzynowej, żeby mnie zabrać. Adam zrobiłby to, gdyby to od niego zależało – ale nie zależało. Nie szkodzi. Adam, Sean, Cameron i mój brat, ubrani w bermudy, stali w szeregu i podawali sobie wakeboardy, narty wodne, kamizelki ratunkowe i zwoje liny z magazynu do łodzi. Adam, Ca- meron i McGillicuddy byli półobróceni do Seana, który opowiadał im zabawną anegdotkę, zapewne prawdziwą w jakichś trzydziestu procentach. Nie zauważyli, że przestał im pomagać i podawali wa- keboardy obok niego – jego zadaniem było tylko dostarczanie rozrywki. Chciałam, żeby także i mnie dostarczał rozrywki – mogłam bez końca słuchać jego history- jek. W jego ustach nawet opowieść o zwykłej wyprawie do sklepu spożywczego brzmiała jak epi- zod z American Pie. Miałam jednak swoje zadanie: czekało mnie wielkie wejście. Podchodząc do nich, rzuciłam plecak na ziemię i ściągnęłam przez głowę top, odsłaniając bikini. Potem zrolowałam top w ręku, jakby to był zupełny drobiazg, i rzuciłam go do łodzi. – Czeeeeeść – powiedziałam wysokim, dziewczęcym głosem i uściskałam Camerona, które- go nie widziałam, od kiedy wrócił kilka dni temu z college’u na wakacje. Odwzajemniając uścisk, nie odrywał wzroku od moich piersi, choć starał się to ukryć. Mój brat miał taki wyraz twarzy, jak- by zamierzał poprosić tatę, żeby znowu zabrał mnie do psychiatry. Pochyliłam się tyłem do nich, zdjęłam szorty i je także rzuciłam do łodzi. Kiedy się wypro- stowałam i odwróciłam do chłopaków, przeżyłam szok. Chciałam, żeby Sean na mnie patrzył. Naprawdę chciałam, żeby Sean na mnie patrzył. Ale teraz, gdy Sean, Cameron i Adam gapili się na mnie jak oniemiali, zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam sałatki z kurczaka na bikini albo – co gorsza – nie wylazła mi brodawka. Nie czułam jed- nak nadmiernego przewiewu. Nawet ja, z bardzo ograniczoną wiedzą o wielkich wejściach i uwo- dzeniu chłopców, wiedziałam, że gdybym popatrzyła na to, na co oni patrzyli, i nie zobaczyła żad- nej brodawki, efekt wielkiego wejścia szlag by trafił. Strzeliłam więc tylko palcami i zapytałam: – Zamurowało? W tłumaczeniu: Jestem sexy? Serio? Phrr. Adam zamrugał i spojrzał na Seana. – Bikini, co nie? Sean dalej wpatrywał się w moje piersi, ale powoli podniósł spojrzenie dziwnie jasnych oczu, żeby spotkać mój wzrok. – Doskonale w tym wyglądasz. – Wskazał bikini zamaszystym gestem jak Clinton z Jak się nie ubierać. Na pewno tylko mi się wydawało. Nie mógł naprawdę wiedzieć, że przez ostatni rok uczyłam się pilnie, jak być dziewczęca! – Sean – odparłam bez namysłu – to bikini wygląda doskonale na mnie. Cameron prychnął i popchnął Seana. Adam popchnął go w drugą stronę. Sean uśmiechnął się i sprawiał wrażenie zaskoczonego, jakby próbował wymyślić jakąś ripostę, ale raz jeden nie po- trafił. Mój brat stał z boku, nadal mocno zakłopotany. Nie zastanawiałam się, jak zareaguje na po- jawienie się łabędzicy. Nie przemyślałam głębiej żadnych ich reakcji, jeśli jeszcze nie zauważyli- ście. Chciałam, żeby Sean się ze mną umówił, ale nie chciałam tracić dotychczasowych relacji z po-

zostałymi. Jak w programie Dobra cena: próbowałam zbliżyć się do zdobycia Seana, jak tylko to możliwe, ale nie przesadzić. – Rozgrzewka grupowa! – zawołał McGillicuddy. Rozumiałam, że chciał zmienić temat, ale miałam nadzieję, że darujemy sobie rozgrzewkę, skoro byliśmy już prawie dorośli. Pan Vader daw- niej zmuszał nas, żebyśmy przed wypłynięciem na jezioro robili pompki – ponieważ im byliśmy sil- niejsi, tym mniejsza istniała szansa, że sobie zrobimy krzywdę. Kiedy mój brat i Cameron dostali patenty sternika i zaczęliśmy wypływać bez pana Vadera, dalej robiliśmy pompki przed każdym wypłynięciem na wakeboardy. Dla pozostałych chłopaków to była doskonała okazja, żeby pokazać Adamowi i mnie, gdzie nasze miejsce. Żadnego wahania, żadnych narzekań – to stanowiło część zabawy. Równie szybko jak pozo- stali podparłam się na rękach na betonowym nabrzeżu i zaczęłam robić pompki. Cała nasza piątka ćwiczyła z głowami blisko siebie, początkowo pojękując trochę – chociaż ja i Adam nawet nie pi- snęliśmy. Byliśmy w formie, bo pamiętaliśmy o rozgrzewce. No i dlatego, że uprawialiśmy sport. Adam w tym roku miał szansę znaleźć się w podstawo- wym składzie drużyny futbolowej, a ja po prostu starałam się nie zostać wypchnięta z drużyny teni- sa przez pierwszoklasistki. Grałam nieźle, ale nie szło mi nawet w części tak dobrze jak Holly i Be- ige, które właśnie skończyły liceum. Albo Tammy, obecnie trzecioklasistce i kapitanowi drużyny. Poza tym w zeszłym roku miał miejsce niefortunny incydent: nie trenowałam przez całą zimę, a po- tem na pierwszych zawodach przeliczyłam się z siłami i zwymiotowałam na korcie. Kontynuowa- łam mecz i wygrałam sześć do dwóch i sześć do jednego, ale jakoś o tym nikt już nie pamiętał. Od tamtej pory pilnowałam, żeby nie tracić kondycji. Dzisiaj radziłam sobie z pompkami doskonale. Po jakichś pięćdziesięciu granica moich możliwości była jeszcze daleko. Cameron pojękiwał coraz głośniej – próbowałam się skoncentro- wać na własnych ćwiczeniach, ale trudno było to ignorować. Jego twarz poczerwieniała, ramiona zaczęły drżeć i w końcu padł na goły brzuch. Mój brat nie trząsł się ani nie jęczał tak bardzo, ale skorzystał z okazji, żeby się także położyć, z nadzieją, że nikt tego nie zauważy, ponieważ Cameron narobił sobie obciachu. Cameron zaklął. – Nie wiem, czemu nie mogę się dzisiaj pozbierać – powiedział. – Obaj mieliście o parę kilo imprez studenckich za dużo – wysapałam między pompkami. Cameron rzucił się na mnie – wiedziałam, że mam kłopoty, ale było za późno, żeby się ze- rwać i uciekać. Jedno mocne ramię złapało mnie w talii, a drugim ścisnął moje nogi tak, że nie mo- głam się wykręcić albo – co byłoby lepsze – kopnąć go w brzuch. Zrobił dwa kroki w stronę krawę- dzi nabrzeża. Udało mi się nie zacząć prosić ani wrzeszczeć – po prawie szesnastu latach życia z chłopa- kami potrafiłam doskonale kontrolować dziewczyńskie odruchy. Dopiero kiedy mnie podniósł, przypomniałam sobie, że dzisiaj chciałam zachowywać się jak dziewczyna. Gdy leciałam do wody, uświadomiłam sobie, że nie rozglądałam się tutaj za mszywiołami. – Iiiiii… Zanurkowałam i zanim jeszcze dotknęłam stopami dna, odbiłam się do góry, w stronę słońca i platformy z tyłu łodzi, która w odróżnieniu od betonowego nabrzeża nie powinna raczej zawierać mszywiołów. Fuj, fuj, fuj – prawie czułam ohydną zieloną masę rozgniatającą się na mojej skórze, ale udało mi się bezpiecznie dotrzeć na powierzchnię. Wspinając się na platformę, dałam sobie w duchu w łeb. Gdybym utrzymała się w mojej no- wej roli łabędzicy, Cameron nie wrzuciłby mnie do jeziora. Byłabym na to zbyt delikatna i zbyt wy- niosła – nie ośmieliłby się mnie dotknąć. Z drugiej strony do pewnego stopnia docenił, że jestem dziewczyną – Adama na pewno by nie podnosił, po prostu wepchnąłby do wody. Zanim weszłam na platformę, uświadomiłam sobie, że właśnie mam na sobie mokre bikini. Pozbierałam się na tyle, by wskoczyć do łódki z przynajmniej połowiczną gracją, ale nikt już na mnie nie patrzył. Cameron i mój brat stali nad Adamem i Seanem, którzy dalej robili pompki. Adam, nie odrywając spojrzenia od betonu, podnosił się i opadał w równym rytmie. Sean obserwował go z półuśmieszkiem i zaciśniętymi zębami, ale robił się coraz bardziej i bardziej czer-

wony. Nabrzmiałe mięśnie jego opalonych ramion zadrżały. O Boże, Sean zaraz przegra.

3 Padł płasko na beton z jękiem i jedenastoma doborowymi przekleństwami. Adam dalej robił pompki, zapewne dlatego że reguły w tego rodzaju zabawach zmieniały się bez ostrzeżenia. Sean mógł oznajmić, że Adam powinien zrobić o pięć pompek więcej za każdy dzielący ich rok. Adam nie był głupi, chciał mieć pewność – robił pompki jeszcze wtedy, kiedy Sean wstał. – Stworzyliśmy potwora – oznajmił mój brat. Adam zrobił na wszelki wypadek jeszcze jedną pompkę i podniósł się powoli. Zatarł ręce, żeby strzepnąć z nich kurz, a potem – nie rób tego, Adam, nie wkurzaj Seana jeszcze bardziej – wy- szczerzył zęby do brata. – Nie wierzę! – krzyknął Cameron. – Wiecie co? Adam jest wyższy! Stańcie plecami do sie- bie, to sprawdzimy. Sean odmówił stanięcia plecami do Adama, więc zaczęli go namawiać i przezywać słowami, których nie powtórzę. Sens był taki, że Sean jest dziewczyną, co stanowiło najgorszą możliwą obe- lgę. W końcu Sean i Adam stanęli do siebie plecami i rzeczywiście – Sean jak zawsze był bardziej barczysty i umięśniony, ale Adam okazał się o centymetr wyższy. Adam odwrócił się i popatrzył na Seana ponuro, starając się nie roześmiać. – Jestem największy. – Auuuuuuuć – jęknęli Cameron i mój brat, zupełnie jakby Adam sprzedał Seanowi celny cios w jednym z ich pojedynków bokserskich. Oszczędzę wam następnych pięciu minut żartów na temat rozmiarów. Tammy i inne dziewczyny z drużyny tenisowej zazdrościły mi, że dorastałam z chłopakami, ponieważ dzięki temu wiedziałam, o czym oni myślą. To, moje miłe, jest bardzo, bar- dzo mroczny sekret. Żarty o rozmiarach latały bez końca, zupełnie jakby mnie tam nie było albo jakbym nie była dziewczyną. Nie jestem pewna, co gorsze. Sean uśmiechał się, tylko odrobinę mrużąc oczy, kiedy go popychali. Uśmiechałby się nie- zależnie od tego, co by mu powiedzieli – to była jedna z wielu rzeczy, które w nim uwielbiałam. Pozostali doskonale wiedzieli, że nie wyprowadzą go z równowagi, ale mimo wszystko próbowali. Niepokoiłam się trochę, co Sean zrobi Adamowi później – nie pozwalał, żeby tego rodzaju rzeczy uchodziły na sucho. Uznałam jednak, że to zmartwienie idioty Adama. Zdegustowana usiadłam na łodzi, plecami do nich. Kiedy chwilowo skończyły im się żarty o rozmiarach (możecie być pewne, że wymyślą nowe jeszcze tego popołudnia), wpakowali się na pokład i zaczęli kłócić, kto ma pierwszy sterować. Zgodzili się, że Sean – jako nagroda pocieszenia za przegraną. Nie było mowy o tym, żebym ja sterowała. Zrobiłam patent sternika, kiedy skończyłam pięt- naście lat, tak samo jak oni. Problem polegał jednak na tym, że nie odróżniałam lewej od prawej. To tak naprawdę była ich wina. Zaczęli mnie uczyć jazdy na nartach wodnych, kiedy miałam pięć lat. Nikomu nie przyszło do głowy, że uda mi się wstać i utrzymać na nogach za pierwszym razem, więc nikt mi nie wyjaśnił, jak należy się prawidłowo wyczepić. Nie potrafiłam także sterować, więc zbyt przerażona, żeby puścić linę, wpadłam na pomost i złamałam rękę. Prawą rękę. Właśnie wtedy mój mózg pewnie zaczął wykształcać ten zespół obwodów, któ- ry pozwala odróżniać prawą stronę od lewej, ponieważ od tamtej pory, kiedy słyszałam, jak Sean krzyczy „w lewo!” albo mój brat drze się „skręć w prawo!”, musiałam się zastanowić: no dobra, złamałam prawą rękę. To jest prawa ręka. Mam skręcić w tę stronę. Przez ten czas traciłam swoją kolejkę albo chłopak, którego ciągnęłam na wakeboardzie, wpadał na drzewo. Przekonaliśmy się o tym boleśnie w zeszłym roku, kiedy po raz pierwszy spróbowałam ciągnąć Adama. Sean odpalił silnik i ruszył na niskim biegu przez basen portowy, a Adam był na tyle bez- czelny, że usiadł naprzeciwko mnie. Sean dotarł tymczasem do wyjścia z przystani i przydusił gaz do maksimum. Adam powiedział tak cicho, że ledwie słyszałam jego słowa przez ryk silnika: – Nogi razem.

– Dlaczego? Są wydepilowane! – Popatrzyłam w dół, żeby sprawdzić. Teraz mogłam to zro- bić, ponieważ Sean patrzył w inną stronę i nie mógł mnie usłyszeć w hałasie. Oczywiście były gład- kie, więc rozłożyłam nogi szerzej, wyciągnęłam ręce na boki na oparciu i postarałam się zajmować jak najwięcej miejsca, zupełnie jak chłopak. Rzuciłam okiem na Adama. – Nie podoba ci się, że tak siedzę? Obserwował mnie ostrożnie. – Nie. – Czy mogę zasugerować, że to twój problem, a nie mój? Oblizał wargi i pochylił się do mnie. – Jeśli Sean się przez to z tobą nie umówi, to będzie twój problem, a ty zrobisz z tego mój problem. – Właśnie, skoro o tym mowa. – Założyłam nogę na nogę jak dziewczyna. – Dzięki, że mi nie przeszkadzasz. Jak, do diabła, mam niby sprawić, żeby Sean się ze mną umówił, jeśli jest tak wkurzony? – Chciałabyś, żebym przegrał z nim w rozgrzewce? To było zbyt piękne, żeby sobie daro- wać. – Nie musiałeś wygrywać z taką przewagą. Wiedziałeś, że mi zależy, żeby był w dobrym humorze. Nie musiałeś się tak popisywać. Adam wyszczerzył się w uśmiechu. – Miałem też przestać rosnąć? – Nie żartuj sobie ze swoich rozmiarów. Jeśli nie możesz wymyślić innego tematu rozmowy niż rozmiary, po prostu zamilknij. Tak więc siedzieliśmy w milczeniu, aż Sean zatrzymał łódź na środku jeziora. McGillicuddy założył kamizelkę ratunkową, usiadł na platformie, wsunął stopy w wiązania na desce i wskoczył do wody. On i Cameron jako pierwsi odkryli wakeboarding i zaczęli się w to bawić, kiedy reszta z nas jeździła jeszcze na nartach wodnych. Gdyby ktoś spojrzał na nich dzisiaj, doszedłby do wnio- sku, że nigdy się tego nie nauczyli. Mój brat wylądował na twarzy dwa razy w ciągu dwudziestomi- nutowej kolejki, a Cameron miał problemy ze wstaniem. Szczerze mówiąc, zaczynałam się mar- twić. Od kiedy byliśmy mali, każde letnie popołudnie spędzaliśmy na nartach wodnych i wakebo- ardach, jeżdżąc w charakterze żywej reklamy za motorówką z napisem MARINA VADEROW. Sean zdołał nawet przekonać pana Vadera, żeby zainwestował w specjalną motorówkę do wakebo- ardingu, która robiła większe fale, miała specjalne poręcze do mocowania liny, a z głośników za- czynała automatycznie płynąć muzyka Nicklebacków, kiedy tylko był odpalany silnik. (Raz przy- niosłam pierwszy album Kelly Clarkson i poprosiłam o włączenie go, kiedy pływaliśmy. Wyśmiali mnie i przez całe miesiące wołali na mnie Miss Independent.) Dawaliśmy specjalne pokazy wakeboardingu, kiedy na jeziorze było pełno ludzi z okazji Dnia Niepodległości w lipcu czy Święta Pracy we wrześniu. Najważniejszy był jednak pokaz w trakcie Święta Leszczy2 , które miało być za dwa tygodnie, ponieważ właśnie na początku sezonu marina sprzedawała najwięcej łodzi i sprzętu wodnego. No dobra, tak naprawdę to był Dzień Lesz- cza, a jego nazwa pochodziła od ryby. W trakcie Dnia Leszcza były konkursy na Królową Leszcza, Leszczowe Ciasto i Rzut Leszczem, polegający na tym, że ludzie na brzegu jeziora starali się rzucić jak najdalej zdechłą rybą. Sean zaczął o tym mówić „Święto Leszczy”, co brzmiało znacznie za- bawniej. Ale święto nie było miłą perspektywą, jeśli wszyscy będziemy pływać w taki sposób! Żadne z nas nie było na jeziorze od zeszłego września, ale dajcie spokój – nie spodziewałam się, że Came- ron i mój brat okażą się tak beznadziejni za pierwszym razem. A ponieważ Sean patrzył teraz na mnie, miałam nadzieję, że przerwę tę złą passę. Zapięłam kamizelkę ratunkową na bikini – cóż za szkoda, że musiałam zakryć moje kształt- ne ciało! Phhrr. Potem wsunęłam stopy w wiązania na desce i mocno je zapięłam. Wskoczyłam z wakeboardem do wody i zajęłam pozycję. Żałowałam, że mój brat nie może trochę szybciej od- płynąć ode mnie łodzią – deska dryfowała przede mną, a ja leżałam za nią w wodzie, z podkulony-

mi nogami i z rozłożonymi kolanami. Czy ktoś tu mówił o trzymaniu nóg razem? Ta żenująca pozy- cja sprawiała, że często wstawałam za szybko i wywalałam się więcej razy, niż mogłabym policzyć, tylko dlatego że chciałam sobie oszczędzić kilku kolejnych żartów chłopaków, których nie mogłam nawet usłyszeć. Dzisiaj było inaczej. Odprężyłam się w wodzie. Ktoś ma ochotę popatrzeć? Rozchyliłam kolana i pokazałam Adamowi kciuk w górę – to on był obserwatorem. Sean i Cameron także na mnie patrzyli, podobnie jak ja zaniepokojeni, co się stanie, jeśli się okaże, że wszyscy jesteśmy do niczego i pan Vader ukróci nasze codzienne wyprawy. Zero stresu. Kiedy mój brat w końcu przy- spieszył, pozwoliłam, żeby łódź mnie pociągnęła i poddałam się przypływowi adrenaliny. Wakeboarding jest bardzo prosty. Stałam na wakeboardzie jak na deskorolce i trzymałam się liny, tak jak na nartach wodnych. Motorówka, mknąc po wodzie, zostawiała za sobą trójkątny kil- water. Przesunęłam się na zewnętrzny brzeg śladu poprzez drobne falki, a potem obróciłam i wyko- rzystałam większą falę, żeby się wybić jak z rampy do skateboardingu. Przeleciałam nad kilwate- rem i wylądowałam na przeciwnej fali jak na rampie. Po kilku minutach prawie zapomniałam o chłopakach, nawet o Seanie. Warkot motoru po- trafił, jak nic innego, przenieść mnie do innego wymiaru. Chociaż lina łączyła mnie z łodzią i świa- tem zewnętrznym, byłam sama we własnym towarzystwie, rozkoszując się słońcem, wodą i deską. Od początku zamierzałam tego pierwszego dnia przyzwyczaić się tylko na nowo do wake- boardu i ewentualnie spróbować trudniejszych skoków, kiedy wypłyniemy następnego dnia. Nie chciałam przesadzić z pewnością siebie i wyłożyć się na oczach Seana. Ale kiedy zaczęłam się czuć pewniej i zapomniałam o obawach, spróbowałam kilku podstawowych sztuczek: salto w przód, sca- recrow3 . Nie wyłożyłam się. Spróbowałam zrobić salto w bok i wylądowałam pewnie. Teraz faktycznie zrobiłam się pewna siebie. Jadąc heelside’em4 , zrobiłam salto w bok i nose-grab5 , co oznaczało, że w trakcie skoku puściłam jedną ręką drążek, sięgnęłam w dół i złapa- łam dziób deski. To nie służyło niczemu poza popisaniem się, bo to tylko wygląda jak trudny skok. Hej, mam mnóstwo czasu, mogę sobie podotykać deski. Ziew. Wylądowałam. To się robiło zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Mój brat zawrócił tuż przed pomazanym grafitti mostem, którym autostrada przecinała je- zioro. Cameron napisał na nim sprayem imiona swoje i dziewczyny, obok wielu innych i na wielu wyblakłych. Mój genialny brat też się próbował podpisać, ale skończyło mu się przęsło: McGILLICUDD Y Sean rozsądnie nigdy nie pisał tam imion swoich dziewczyn – za często musiałby je zmie- niać. Jeśli o mnie chodziło, byłam wdzięczna losowi, że kiedy chłopaki zeszłego lata bawili się w mazanie na moście, byłam jeszcze za niska, żeby sięgnąć z dołu przęsła i podciągnąć się we wła- ściwe miejsce. Teraz byłam już prawdopodobnie dostatecznie wysoka i miałam dość siły w rękach, więc pozostawała nadzieja, że żaden z chłopców tego nie zauważy. Musiałabym wtedy napisać sprayem: LORI KOCHA SEANA, a potem wyprowadzić się do Kanady. Było trochę dziwne, że Adam w ciągu ostatnich tygodni nie umieścił tam imion – swojego i Rachel. Może nie uznał tego za dostateczne wyzwanie, skoro Cameron mógł to zrobić. Adam oczywiście coś napisał: na samym środku czerwone litery zachęcały UMYJ MNIE. Most stanowił ważny element naszych wypraw po jeziorze – wspaniale pływało się pod nim na wakeboardzie, ale sterowanie w tym miejscu łodzią, połączone z ciągnięciem kogoś na desce, było niebezpieczne. Od- krył to Adam (pierwsza gimnazjum). Mój brat skierował motorówkę w stronę przeszkody. Kilka lat temu chłopcy wyciągnęli sil- nik ze starego pontonu, na którym także był napis MARINA VADERÓW, a potem zakotwiczyli go w pobliżu brzegu i zbudowali na nim przeszkodę z rur PCV. Można było sobie na niej naprawdę zrobić krzywdę (Adam, druga gimnazjum), ale na razie szło mi świetnie i czułam, że jestem na fali. Odpłynęłam łukiem od motorówki, skoczyłam na przeszkodę, prześlizgnęłam się po niej na desce i wylądowałam pewnie i bezpiecznie po drugiej stronie.

Adam podniósł w górę obie pięści (to miłe, ale żadnej reakcji ze strony Seana?). Jeśli coś krzyczał, to nie słyszałam go przez warkot silnika. Natomiast kiedy mój brat poprowadził łódź rów- nolegle do brzegu, słyszałam Thompsonów i Fosheesów – naszych sąsiadów, którzy robili coś na swoich pomostach. Często wychodzili, żeby popatrzeć na nasze popołudniowe ćwiczenia. Dzyń- dzyń! Marina Vaderów miała zapewnionych klientów, kiedy tylko ich dzieciaki trochę podrosną. Potem zbliżyliśmy się do naszego pomostu, pomostu przy domu Vaderów, a wreszcie do mariny. Zobaczyłam, że tata wrócił już z pracy – on i pan Vader siedzieli z piwem na leżakach na nabrzeżu. Naprawdę nie powinnam była tego robić, jeśli chciałam się zachowywać jak dama, ale ta- kiej pokusie zbyt trudno było się oprzeć, a dawne przyzwyczajenia niełatwo wykorzenić. Wypłynę- łam z kilwateru i skręciłam w stronę przystani. Tata zobaczył mnie i doskonale wiedział, co się zaraz stanie. Zerwał się z leżaka i wbiegł na brzeg schodami, żeby uchronić się przed zniszczeniem garnituru. Krawat powiewał mu przez ramię. Nie ostrzegł pana Vadera, który popijał właśnie piwo, a ja przemknęłam obok, wyrzucając w powie- trze chyba pięciometrową kurtynę wody. Wodna ściana trafiła go centralnie, ale ja nie mogłam odwrócić głowy i popatrzeć, żeby nie stracić równowagi, nie przewrócić się i nie zrujnować efektu (przypominam: sałatka z kurczaka na bikini). Widziałam go jednak kątem oka, w przemoczonym T-shircie i szortach, zastygłego z pod- niesionym do ust piwem. Sean prawdopodobnie słyszał mój rechot aż na łodzi. Nie ma to jak być sexy. Postarałam się opanować i skoncentrować – chciałam spróbować skoku nazywanego „air raley”6 . Ćwiczyłam go całe zeszłe lato, ale nie mogłam opanować lądowania. Gdybym miała wska- zać dobry powód, dla którego Sean nigdy nie chciał się ze mną umówić, obstawiałabym, że nie może zapomnieć, jak ląduję z pluskiem w wodzie po nieudanej próbie. Jeśli air raley wyszłoby pra- widłowo, na kilka sekund zawisłabym w powietrzu za łodzią, z deską nad głową, a potem opadła na przeciwległą falę i miękko wylądowała. Nieudany skok kończył się lądowaniem na brzuchu w przyspieszonym tempie. Wiedziałam, że jeśli wyląduję na tyłku (albo na brzuchu), Sean i pozostali chłopcy będą kpić sobie ze mnie przez resztę mojej kolejki, a potem rozgadają o tym podczas wieczornej impre- zy. Jednakże byli daleko na motorówce, a warkot silnika otaczał mnie jak bańka – nic nie mogło mnie teraz dosięgnąć. Podniosłam rękę, co było sygnałem dla Adama, żeby powiedział mojemu bratu, że ma przy- spieszyć. Adam domyślił się, co planuję i potrząsnął głową. To będzie koszmar, jeśli zatrzyma łódź i zacznie się ze mną wykłócać. On nie pytał nikogo, kiedy zamierzał spróbować jakiegoś skoku i wywalić się przy lądowaniu. Jeśli się zatrzymamy, Sean będzie się upierać, że to koniec mojej ko- lejki i dzisiaj już niczego nie spróbuję. Nie chciałam jeszcze kończyć, więc energicznie pokiwałam głową. Adam karcąco pogroził mi palcem, a potem odwrócił się i powiedział coś do mojego brata. Dźwięk silnika stał się wyższy, a łódź przyspieszyła. Rozluźniałam, rozluźniałam i rozluź- niałam mięśnie, pozwalając, żeby całą pracę za mnie wykonywały motorówka i fale. Moje ciało pa- miętało, czego próbowałam dokonać w zeszłe lato, ale tym razem było do tego zdolne. Pofrunęłam wysoko w powietrze, czując przypływ ekscytacji, i spojrzałam na łódź: czterej chłopcy stali z otwartymi ustami. Prawie wpadłam w panikę, kiedy straciłam na moment równowagę, bo deska znalazła się w najwyższym punkcie trajektorii lotu. Prawie – ale udało mi się zachować zimną krew. Pozwoliłam, żeby grawitacja sprowadziła mnie na przeciwległą falę. Natychmiast skręciłam kilka razy dla nabrania prędkości i skoczyłam trzysta sześćdziesiąt z grabem7 . Wylądowałam. Potem pięćset czterdzieści8 . Wylądowałam. Pomyślałam, że chyba nadmiernie kuszę los – pewnie złamię sobie nogę, wspinając się z powrotem do łodzi. Poza tym nie chciałam, żeby obolałe ręce uniemożliwiły mi jutro jazdę. Da- łam Adamowi sygnał, że się zatrzymuję, i rzuciłam linę. Drążek oddalił się ode mnie, skacząc po powierzchni jeziora. Kiedy dźwięk motoru umilkł, a ja zanurzyłam się w ciepłej wodzie, słyszałam, jak biją mi brawo. Cała czwórka stała na łodzi, twarzami do mnie, i robiła owację. – Wiwat, Juniorka!

Nigdy w całym życiu nie byłam tak szczęśliwa. A dzień się jeszcze nie skończył.

4 Zgięłam się w wodzie, żeby poluzować wiązania, wyciągnęłam z nich stopy i popłynęłam do łodzi, pchając przed sobą deskę. Kiedy podciągałam się na platformę, Sean podał mi rękę – kompletnie niepotrzebnie, ponieważ wyłaziłam na tę platformę już tysiące razy bez żadnej pomocy. – To ja ją wszystkiego nauczyłem – powiedział dostatecznie głośno, żeby pozostali chłopcy usłyszeli, ale patrzył tylko na mnie. Obdarzył mnie cudownym uśmiechem, potajemnym uśmie- chem tylko dla nas, a potem usiadł na swoim miejscu. – Brednie – odparł Cameron. – To zwykle ja jej pomagałem zeszłego lata ćwiczyć air raley – przypomniał mój brat. – Trudno będzie to przebić – powiedział do mnie Adam, zakładając kamizelkę ratunkową. Byłabym zachwycona tym komentarzem, gdyby w głowie nie szumiało mi jeszcze z powodu Seana. I to jak szumiało! Zdjęłam kamizelkę, rzuciłam ją na dno łodzi, usiadłam zgrabnie na miej- scu Adama i założyłam nogę na nogę. Zupełnie bezwiednie zaczęłam gładzić palcami miejsce na dłoni, gdzie dotknął mnie Sean – czułam mrowienie w całym ciele na samo wspomnienie. A może czułam mrowienie, bo nadwyrężyłam sobie mięśnie przez te wszystkie skoki? Tak czy inaczej, czu- łam się cudownie, całkowicie usatysfakcjonowana, ze słońcem świecącym mi w oczy. Żałowałam, że Adamowi tak się spieszy do jego kolejki. Obserwowanie Adama na desce nie było w najmniejszym stopniu relaksujące. Nie zachowy- wał ostrożności podczas wakeboardingu ani w żadnych innych okolicznościach. Stanowił przeci- wieństwo ostrożności, a jego życie przypominało jeden długi odcinek Jackass. Dawał się zawsze podpuścić, więc starsi chłopcy często go podpuszczali, a moja rola polegała na biegnięciu po ich mamę. Gdybym umiała szybciej biegać, kiedy byliśmy dziećmi, być może oszczędziłabym Adamo- wi złamanej ręki, kilku pękniętych żeber i paru ukąszeń węża. Wziąwszy to pod uwagę, mogło się wydawać dziwne, że pan Vader pozwala nam na wake- boardach reklamować marinę. Doszliśmy jednak do tego stopniowo. Kiedy zaczynaliśmy, chodziło raczej o efekt: patrzcie, jakie maluszki jeżdżą na nartach wodnych! Urocze! Pewnego razu lokalna gazeta zamieściła zdjęcie, na którym ja i Adam jedziemy w parze na nartach wodnych, a każde z nas trzyma amerykańską flagę. Możecie się teraz zacząć nabijać, jakoś to wytrzymam. Ale pan Vader nie był idiotą – wiedział, że wszystko się zmienia. Kiedy Adam po raz drugi złamał sobie obojczyk, jego ojciec surowo przestrzegł nas przed uleganiem wypadkom, ponieważ stanowiły antyreklamę. Klienci mogli być mniej chętni do kupowania wakeboardów i całego ekwi- punku, jeśli widzieli, jak pogrążamy się w odmętach. Aby wyegzekwować tę zasadę, pan Vader za- rządził, że karą za zakrwawienie łodzi jest jej mycie. Adam w zeszłym roku robił to bardzo często. Trzymający koniec liny Adam dał sygnał, że jest gotów, więc powtórzyłam to Cameronowi, który w tej chwili sterował. Zaczął za wolno, a Adam spróbował wstać za szybko. – Leży – zawołałam. – No dalej, dziecko specjalnej troski – mruknął Sean, zupełnie jakby jego brat był tuż obok. Chociaż słyszałam ten żart już z milion razy i nie wydawał mi się zabawny, pamiętałam, żeby spoj- rzeć na Seana i śmiać się tak długo, aż zauważy, że się śmieję. On też się roześmiał. Adam cierpiał na zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi i właśnie dla- tego w szkole się prawie nie widywaliśmy. Ja chodziłam na kursy zaawansowane, natomiast on zde- cydowanie tam nie pasował. Sean często się z tego nabijał – chłopaki naprawdę nazywali Adama „daunem” i „dzieckiem specjalnej troski” i mówili mu, że zaraz przyjadą po niego z wariatkowa. Miał przepisane leki, które powinny mu pomagać w koncentracji w szkole, ale nie chciał ich brać, ponieważ czuł się po nich jak martwy. Innymi słowy, był całkowicie szczęśliwy ze swoim ADHD – a w każdym razie byłby, gdyby chłopaki odczepili się od tego tematu. Czasem myślałam, że Adam ryzykuje tak głupio, żeby odbić sobie problemy w szkole, ale możliwe, że po prostu taki był. Wisiorek z czaszką i piszczelami pasował do niego idealnie. Chłopa-

ki mówili mu, że jeśli uda mu się poprawić oceny, to po maturze może iść do szkoły dla piratów. Cameron zawrócił łódź i wyprostował linę. Powiedziałam mu, że Adam jest gotowy i tym razem wszystko poszło gładko. Adam stanął na desce i natychmiast zasygnalizował, żeby przyspie- szyć, co przekazałam Cameronowi. Adam skoczył tantrum do blinda, co oznacza, że zrobił salto w tył i wylądował tyłem do łodzi, z drążkiem za plecami. Lubił skoki, które kończyły się lądowa- niem tyłem do łodzi. Znowu kazał przyspieszyć, więc powtórzyłam to Cameronowi. Adam zrobił obrót do blinda, dotknął krawędzi deski i jakimś cudem zdołał się nie wywalić. – Dobre! – wrzasnął McGillicuddy z dziobu motorówki. – Głupi ma szczęście – powiedział Sean. Uśmiechnęłam się do niego – potem będę się czuła winna, jak zawsze, kiedy bawiły mnie wredne żarty Seana. Ale kiedy byłam z nim, wydawał się tak czarujący, że po prostu musiałam się śmiać. Kiedy znowu spojrzałam na Adama, skakał właśnie pięćset czterdzieści do blinda, w czym nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie to, że – dobry Boże – ledwie zdołał wylądować i uniknąć uderzenia w przeszkodę na pontonie. Pomachałam, żeby zwrócić jego uwagę i przesunęłam kciu- kiem w poprzek gardła: „przestań natychmiast!”. Dał znak, żeby przyspieszyć. – Adam życzy sobie spędzić lato na wyciągu ortopedycznym – powiedziałam do Camerona. – Przyspieszaj. Odwróciłam się na siedzeniu, żeby obserwować Adama, ale Sean pochylił się do mnie i przypatrywał mi się. – Zimno ci? – zapytał. Słucham? Jasne, trzydzieści dwa stopnie w cieniu i dziewięćdziesiąt procent wilgotność po- wietrza zawsze sprawiały, że dygotałam z zimna. Ale pojedyncza delikatna i wyniosła szara komór- ka, schowana w zakątku mózgu, podpowiedziała, że Sean flirtuje ze mną, więc powinnam udawać bezradność. – Zaraz zamarznę! – pisnęłam. Sean Vader, jak gdyby nigdy nic, przesiadł się do mnie i oparł na moim siedzeniu tak, że musiałam mu zrobić miejsce. Położył gołe, gorące ramię na moich gołych ramionach, a ja zemdlałam. No dobra, tak naprawdę to nie. Ale poczułam, że kręci mi się w głowie, być może od hiper- wentylacji. Nagle uświadomiłam sobie, że Adam od kilkunastu sekund dziko do mnie macha, a ja w ogóle tego nie zauważam. Dawał sygnał, żeby zwolnić. Powtórzyłam Cameronowi. Adam skoczył salto, a Sean szepnął mi do ucha: – Rany, nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Chyba kupię sobie wakeboard w Marinie Vaderów! Zachichotałam. Adam dał znak, żeby jeszcze zwolnić, więc powiedziałam to Cameronowi. Adam skoczył salto w bok z grabem. Sean położył mi wolną gorącą dłoń na odsłoniętym kolanie i szepnął: – Nie wierzysz, że Adam jest ode mnie większy, prawda? Tym razem zawahałam się – byłam przyzwyczajona do koszarowego humoru, ale do Seana, który kierował koszarowy żart do mnie? Flirtował ze mną? Wydawało się nieprawdopodobne, żeby „Krok Drugi: Bikini” zadziałał tak szybko. Czy źle go rozumiałam? Adam pokazał kciuk w dół, a ja znowu powiedziałam Cameronowi, żeby zwolnił. Kiedy znowu się odwróciłam, Adam wybił się do skoku, który mógł być tylko S-bendem9 – prawidłowe lądowanie przy tej prędkości było absolutnie niemożliwe. Sean, McGillicuddy i ja zaklęliśmy jednocześnie i patrzyliśmy z zainteresowaniem oraz re- zygnacją na długi, zakończony potężnym pluskiem upadek. – Leży – zawołałam do Camerona. Sean rzucił mi skrajnie rozbawione spojrzenie mówiące: „czego ty nie powiesz”. Roześmia- łam się na głos, a on znowu się uśmiechnął, wziął deskę i przesunął się na platformę na rufie łodzi. Adam wynurzył się z głębi, wgramolił przez burtę i stanął obok mnie, tak żeby kapać na moją, przed momentem jeszcze zrelaksowaną i wysuszoną przez słońce skórę. – S-bend, co nie? – skomentował.

– Co nie? – powtórzył Cameron. – Co ty u diabła usiłowałeś zrobić, próbując tego przy ta- kiej prędkości? – Czasem trzeba spróbować nowych rzeczy – oznajmił Adam. – Czasem chcę zrobić coś, co się może źle dla mnie skończyć, po prostu dla radochy i przyjemności. A ty nie, Lori? Podniosłam na niego oczy i obdarzyłam go spojrzeniem mówiącym: „Trzymaj się z dala od moich sieci, mały delfinku”. Uśmiechnął się do mnie bezczelnie. – Jasne – odparłam. – Czasem mam ochotę powsadzać palce do kontaktu, żeby zobaczyć, co się stanie. – Dokładnie tak! – Wskazał mnie palcem i nie kontynuując już tematu, ściągnął kamizelkę, którą podał Seanowi. Sean wstał za pierwszym podejściem bez żadnych problemów. Nigdy nie próbował skoków, których nie miał doskonale opanowanych, więc zawsze to on kończył nasze pokazy. Mogliśmy li- czyć na to, że zrobi efektowne skoki i zawsze wyląduje bezpiecznie. Dlatego patrzyłam z niedowierzaniem, gdy po kilku podręcznikowych saltach wybił się do air raley. Przecież chyba nie próbował dlatego, że mnie się to udało skoczyć! A może próbował i w ten sposób się ze mną drażnił? Wszystko, co ja umiałam zrobić, on potrafił zrobić lepiej. Tyle że nie potrafił. Na szczycie trajektorii spanikował, zrobił za dużą korektę i w rezultacie stracił równowagę. Wylądował na brzuchu w jeziorze, a rozbryzg wody zakołysał pontonem. – Leży – zawołał Cameron, który był obserwatorem. – Nie da się ukryć – zgodził się mój brat. Adam, który teraz sterował, zawrócił motorówkę. Kiedy wyłączył silnik (i Nicklebacków), on, Cameron i McGillicuddy wiwatowali i bili Seanowi brawo prawie tak samo, jak wcześniej mnie. Chciałam, żeby przestali – nie zależało mi na tym, żeby Sean był wściekły. Flirtowanie z nim okazało się znacznie trudniejsze, niż przypuszczałam. Sean w wodzie wyszczerzył zęby w uśmiechu. Chociaż jego kolejka trwała krótko, najwy- raźniej miał już dość. Zdjął kamizelkę i rzucił na łódź, a potem zanurkował. Jeśli lina holownicza w coś się zaplątała, mógł potrzebować pomocy. A może ktoś powinien zanurkować razem z nim? I ten ktoś – przez przypadek – mógłby otrzeć się o niego tam pod wodą, gdzie nikt tego nie zoba- czy? – Buuu! – Z jeziora poleciała na mnie garść mszywiołów. Wrzasnęłam (tym razem nie musiałam się zastanawiać nad dziewczęcymi reakcjami) i spa- dłam z siedzenia na plecy. Sean podciągnął się jedną ręką na burcie, drugą podnosząc do góry mszywioły, które ściekały mu zielonym śluzem przez palce. – Muahahaha! – Pogonił za mną. Znowu pisnęłam. To, że ze mną flirtował, było nieprawdopodobnie fantastyczne, ale to były mszywioły! Czy były tego warte? Nie! Zatrzymałam się przy burcie, gotowa do skoku do wody. Możliwe, że będzie mnie gonić w jeziorze, ale przynajmniej wtedy mszywioły trochę by się wypłu- kały. Z drugiej strony nie miałam szczególnej ochoty skakać do tej samej wody, z której właśnie zo- stały wyciągnięte. Sean rozwiązał ten dylemat za mnie. Wślizgnął mi się za plecy i pokazał, że trzyma wolną ręką tasiemki do stanika bikini. Gdybym skoczyła do wody, zostałby mu w ręku. Wcześniej pomyślałam nawet o zawiązaniu bikini na podwójny supeł. Miałam nikłą nadzie- ję, że jeśli „Krok Drugi: Bikini” podziała, Sean może spróbować czegoś takiego. Oczywiście tak naprawdę nie chciałam, żeby stanik mi zleciał przy wszystkich… Dobra, przy kimkolwiek. Ale kie- dy obejrzałam się w lustrze, podwójny supeł wyglądał… no, jak bardzo podwójny supeł dla ochro- ny. To zupełnie jak przyjść na bal maturalny w golfie. Zawiązałam więc tasiemki normalnie. Teraz żałowałam, że nie zdecydowałam się jednak na podwójny supeł. Sean przysunął ka- piący śluz do mojego ramienia. – No proszę, skacz – powiedział, skręcając tasiemki od bikini w palcach. – Sean – rzucił ostrzegawczo McGillicuddy. To mnie zaskoczyło: brat nigdy wcześniej mnie nie bronił. Oczywiście żaden z chłopców do tej pory nie próbował przekroczyć akurat tej granicy. Ale to było nic w porównaniu z zaskoczeniem, jakie przeżyłam, kiedy mszywioły nieocze-

kiwanie wyleciały z dłoni Seana, poszybowały w powietrzu i plusnęły do jeziora. To stojący za nim Adam musiał mu je wytrącić z ręki. Co oznaczało, że jestem winna Adamowi podziękowanie za to, że mnie uratował. Tyle że wcale nie chciałam, żeby to on mnie ratował przed Seanem, i wydawało mi się, że powiedziałam to dostatecznie jasno. Ale ratowanie mnie przed Seanem trzymającym mszywioły… to już nie było takie oczywiste. Nie byłam pewna, czy kiedy nasze oczy się spotkają, powinnam rzucić Adamowi spojrzenie z kategorii „mały delfinek”. Ale to nie miało znaczenia, bo kiedy się odwróciłam, przełaził właśnie przez nogi Camerona, wracając na miejsce sternika. Za to Sean popatrzył na mnie i wytarł rękę z resztkami mszywiołów o mój brzuch. To był trzeci raz, kiedy chłopak dotknął mojego gołego brzucha, i miałam dość. Powiedziałam przez zaciśnięte zęby, jakby każdy dodatkowy ruch mógł jeszcze bardziej rozsmarować mszywioły na mojej skórze: – Lubię cię mniej niż przedtem. Skoczyłam przez burtę łodzi – przeciwną do miejsca, w którym mszywioły powróciły do swojego naturalnego środowiska. Głęboko w ciepłej wodzie zaczęłam szorować brzuch obiema rę- kami. Połączenie resztek mszywiołów i zarazków Seana: jednocześnie najlepsze i najgorsze, co mo- gło mi się przytrafić. Chociaż raczej najgorsze, ponieważ teraz miałam śluz na rękach. A może tyl- ko mi się zdawało? Kiedy trzymałam przed sobą otwarte dłonie w wodzie, nie widziałam żadnego śluzu. Na wszelki wypadek spróbowałam je wytrzeć o siebie nawzajem. Ktoś zanurkował koło mnie w chmurze bąbelków. Wypłynęłam, żeby nabrać oddechu, a obok wynurzył się Sean, otrząsając z włosów błyszczące kropelki wody. – Ale dalej mnie lubisz, prawda? – Jasne. Zieleń to nowa czerń. Machnęłam ręką na dalsze czyszczenie i popłynęłam do platformy, żeby wyjść z wody. Po- trzebowałam teraz prysznica z chlorowaną wodą i mydła bakteriobójczego. Może nawet przydałoby się przetrzeć pępek wodą utlenioną. – Mogę ci jakoś pomóc? – Płynął blisko, tuż za moimi plecami. – A może pomogę ci się wyczyścić? Nie powinnaś chodzić brudna. – Przesunął w wodzie ręce i pogładził mnie po brzuchu. To czwarty raz, kiedy chłopak dotykał mojego brzucha! I było naprawdę dziwnie. Unosił się tuż za mną. Miałam problemy z płynięciem tak, żeby go nie kopnąć. Musiałam wybierać między flirtowaniem a oddychaniem. Cameron i mój brat przechylali się przez burtę łodzi i gapili się na nas, co zdecydowanie nie pomagało. Obawiałam się tego. Flirtowanie z Seanem nie było fajne, jeśli pozostali chłopcy mieliby nas traktować jak trędowatych. No dobra – było fajne, ale nie takie fajne, jak powinno być. Najwyraźniej musiałam porozmawiać z McGillicuddym o małych delfinkach. Nie byłam pewna, czy uda mi się to w przypadku Camerona – raczej nie zdarzały nam się pogawędki od serca – ale być może będę musiała spróbować, jeśli nadal będzie się na nas gapił jak na różowy film z ko- dowanego kanału (oglądałam ich całe mnóstwo – życie z chłopakami). Biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii… Sean i ja spojrzeliśmy zaskoczeni w stronę łodzi. Siedzący za kołem sterowym Adam oparł podbródek na ręku, a łokieć na klaksonie. …iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii… Niech to szlag! Odwróciłam się do Seana i posłałam mu kwaśny uśmiech, ale zdążył już za- brać ręce z mojego brzucha. Klakson naprawdę popsuł nastrój chwili. …iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii… Sean podciągnął się na platformę. Płynęłam tuż za nim, a on (huraa!) wyciągnął rękę, żeby mi pomóc. Cameron i mój brat wrzeszczeli na Adama. …iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip… – Ojej! – powiedział Adam, jakby w ogóle nie zauważył, że przyciska klakson. Popatrzył na swój łokieć, jakby należał do kogoś innego. Byłam teraz na motorówce z Seanem, który nadal trzymał mnie za rękę. Albo może to ja ciągle ściskałam jego rękę, ale nie bądźmy drobiazgowi. Tak czy inaczej, pociągnęłam go do pozo- stałych chłopaków, na dziób. Nie mieliśmy szansy na chwilę prywatności – to było niemożliwe na

łodzi do wakeboardingu. Ale przynajmniej szyba motorówki oddzielała nas od pozostałych. Siadając na ławeczce, pokazałam język Adamowi, który zrobił do mnie zeza. Sean znowu usiadł tuż koło mnie. Udał, że ziewa i chce się przeciągnąć, a potem objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niego i spróbowałam wymyślić jakiś temat rozmowy. Przez całe lata był wobec mnie dość życzliwy, ale praktycznie obojętny, a ja dotąd nie uświadamiałam sobie, że nie mamy wspólnych tematów poza wakeboardingiem – a podejrzewałam, że w tym momencie lepiej o tym nie gadać. Nie musieliśmy rozmawiać. Obejmował mnie ramieniem przez całą krótką drogę powrotną do mariny. Zamiast podpłynąć do kei, gdzie zwykle cumowaliśmy motorówkę, Adam zwolnił koło doku, żeby chłopcy mogli pożartować sobie z pana Vadera, który nie ruszył się z miejsca, od kiedy go oblałam. Zaczął tylko kolejne piwo. Chłopcy powiedzieli mu, że wreszcie wygląda na umytego, że powinien startować w konkursie na mistera mokrego podkoszulka i tak dalej. Mój brat zawołał do taty: – Masz dobry refleks! – Cześć. – Tata zasalutował nam piwem. – Trzeba mieć dobry refleks, jeśli Lori jest w pobli- żu. – Muszę przyznać, moja panno – burknął pan Vader – że byłem naprawdę pod wrażeniem tych wszystkich twoich sztuczek. Aż do momentu, w którym zostałem oblany. Jeśli nie zmienię zdania, możesz się zacząć zastanawiać nad występem na zakończenie pokazu w Dzień Leszcza. To oznaczało: „dopóki czegoś nie zawalisz”, ale całkowicie mi odpowiadało. Przyznawał, że wreszcie raz w życiu byłam w czymś lepsza od chłopaków! Odwróciłam się do Seana z uśmiechem tak szerokim, że rozbolały mnie policzki. Sean mrużył oczy w słońcu, a jego uśmiech był dziwnie nieruchomy. Nawet mój brat i Ca- meron popatrzyli na siebie z zaskoczeniem i nie spieszyli się z gratulacjami. Tylko Adam popatrzył mi w oczy i potrząsnął głową. O szlag! Szlag leszczowy! Przeklęte Święto Leszczy! Zakłóciłam naturalny porządek rzeczy po tym, jak Adam zakłócił naturalny porządek rzeczy podczas rozgrzewki. Powinnam była wszyst- ko przemyśleć znacznie staranniej. – Ale ja nie miałem nawet okazji… – zaczął Sean. – Widziałem, co się stało – powiedział pan Vader. – Miałeś okazję. Bogowie zadecydowali. – Ścigamy się na keję! – krzyknął Adam. Pan Vader powiedział coś do mojego taty, odstawił piwo i spróbował wbiec po schodach, zanim Adam na niskim biegu doprowadzi łódź na keję. Chło- paki to idioci – to u nich genetyczne. Adam pozwolił ojcu wygrać o pół długości, dotykając dzio- bem odbijaczy na kei tuż po tym, jak pan Vader przebiegł koło nas. Chłopcy zawyli radośnie, a któ- ryś rzucił stos banknotów dolarowych – pan Vader pozbierał je starannie, jakby od tego zależały jego dochody, a potem zszedł ciężko po schodach do mojego taty. Sean wyskoczył na brzeg i przycumował łódkę. On, Cameron i mój brat próbowali sobie podstawiać nogi, odnosząc naręcza ekwipunku do magazynu. Żaden nawet na mnie nie spojrzał. Adam zgasił silnik. – No to masz przerąbane. – Dlaczego? – zapytałam spokojnie, wysiadając z łodzi. – Myślisz, że Sean nie będzie chciał ze mną chodzić, bo zajęłam jego miejsce w pokazie? Adam tylko na mnie popatrzył – dokładnie tak pomyślał. Zaczynałam mieć dosyć jego ostrzeżeń przed Seanem. Zebrałam ciuchy do plecaka, obróciłam się na pięcie i odmaszerowałam oburzona. Nie wyglądało to szczególnie imponująco, biorąc pod uwagę, że szłam boso po suro- wym, porowatym betonie. – Zobaczysz wieczorem na imprezie! – zawołał za mną Adam. – Nie, to ty zobaczysz! – rzuciłam przez ramię. Sean i jego duma będą niczym, kiedy zapre- zentuję „Krok Trzeci: Obcisły Wydekoltowany Top”.

5 Kiedy szłam do domu, balansując na falochronie odgradzającym ogród Vaderów i nasz od jeziora, zadzwoniła komórka. Bez pośpiechu wyciągnęłam ją z plecaka. Dzwonić mógł tylko mój tata, brat, któreś z Vaderów – żeby powiedzieć, że mam przyjść wcześniej lub później do roboty (może nawet Sean, ale zawsze sprawiał wrażenie rozdrażnionego, kiedy do mnie dzwonił, więc nie było się z czego cieszyć) lub Tammy – żeby mi powiedzieć, że mam przyjść wcześniej lub później na trening tenisowy, albo Frances. Spojrzałam na ekranik i odebrałam telefon. – Co słychać, Franca? Od śmierci mamy do czasu, gdy skończyłam jedenaście lat, opiekunka do dzieci, Frances, była kimś ważnym w mo im życiu. Pewnego razu Sean podsłuchał, jak ktoś zwraca się do niej „Franca”, co najwyraźniej było żartobliwym przezwiskiem od imienia Frances. Zaskoczyło to nas – kto może mieć przezwisko, które brzmi jak jakaś choroba? Kto w ogóle miewa na imię Frances? Dlatego chłopcy zaczęli ją nazywać Superfrancą, a potem Zarazą do Dzieci, a potem Cholera, Nie Potrzebuję Niani. To wszystko wywodziło się z przezwiska Franca i z tego, że bardzo usiłowała nie dać się wyprowadzić z równowagi tym, że zwracamy się do niej w tak lekceważący sposób. Starała się nas wychować na zdolne do empatii, odpowiedzialne dzieci. Przezwisko nie miało natomiast żadnego związku z jej charakterem – Frances była urocza, mimo że zawsze nosiła się jak hipiska. – Jestem na brzegu – powiedziała. Popatrzyłam na odległy o kilometr drugi brzeg jeziora i pomachałam do niej. Ledwie ją do- strzegałam z tej odległości na tle drzew osłaniających ogród Harbargerów, u których w tej chwili pracowała. Widziałam tylko domowej roboty fioletową patchworkową sukienkę, która prawdopo- dobnie byłaby widoczna nawet z Marsa. – Oglądaliśmy z dziećmi końcówkę twojego pokazu na wakeboardzie – powiedziała. – Bar- dzo się rozwinęłaś od zeszłego roku! – Dzięki! Ale wiem, że nie dlatego dzwonisz. Umierasz z ciekawości, co zaszło między mną a Seanem. Frances była wtajemniczona w moją Wielką Przemianę. Nie w część związaną z modą – rany, popatrzcie tylko na nią. Nie doradzała mi nawet, co powinnam zrobić. Mniej więcej co ty- dzień odwiedzałam dom Harbargerów i opowiadałam jej, jak moje plany nabierają kształtów, a ona mi mówiła, że to idiotyczne i nigdy w życiu się nie uda. Chodziłam do niej chyba dlatego, że po- trzebowałam matczynej opinii, a z nią miałam idealną relację. Nie była tak naprawdę moją matką, więc mogłam wysłuchać jej zdania, a potem zrobić coś przeciwnego. Różnica między mną a dziew- czętami mającymi matki polegała na tym, że ja nie pakowałam się przez to w kłopoty. – Niech zgadnę – powiedziała. – Kiedy Sean zobaczył cię w bikini, zaczął stopniowo zacho- wywać się coraz bardziej poufale. Dlatego spodziewałaś się, że wyzna ci miłość. Naprawdę się spo- dziewałaś. A on tego nie zrobił. – Buuuu! – udałam teleturniejowy sygnał niepoprawnej odpowiedzi. Opowiedziałam jej, co się wydarzyło. – Co? – wtrąciła, kiedy opowiadałam, jak Adam pokonał Seana na rozgrzewce. – Co? – wtrąciła, kiedy opowiadałam, że udało mi się skoczyć air raley. – Co? – wtrąciła, kiedy opowiada- łam, jak Sean się wyłożył. Kiedy doszłam do tego, jak Sean kilka razy dotknął mojego brzucha, za- częła mi tak przerywać, że musiałam jakoś dać ujście frustracji. Rzuciłam komórkę na trawę, zrobi- łam tubę z dłoni i ryknęłam w stronę jeziora: – DAJ! MI! SKOŃCZYĆ! – Czyć, czyć, czyć – odezwało się echo. Podniosłam telefon i dokończyłam relację, zamykając ją opisem planowanego na wieczór „Kroku Trzeciego”. – Ale nie myślisz serio, że założenie na imprezę u chłopaków wydekoltowanego topu roz-