Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 850
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 984

Johansen Iris - Korona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Johansen Iris - Korona.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 584 stron)

IRISJOHANSEN Korona

12 stycznia, Sheffield, Anglia Syrena! Kate siadła na łóŜku, dysząc i próbując zapanować nad przeraŜeniem, które ją ogarnęło. Czy wykrzyczała to słowo na głos? Dobry BoŜe, spraw, by nie. Ale w gardle tak ją drapało, Ŝe wiedziała, iŜ się zdradziła. Cofnęła się do wezgłowia, skuliła i otarłszy łzy z policzków, utkwiła przeraŜone spojrzenie w drzwiach. Jeśli krzyczała, wkrótce się pojawią. Usłyszy kroki, drzwi się uchylą... Ciągle jeszcze Ŝadnego odgłosu. MoŜe nie zawołała głośno, a nawet jeśli, to udało jej się ich nie zbudzić. MoŜe Bóg się nad nią zlituje i tym razem... Kroki. Zamknęła oczy czując, jak serce ściska jej śmiertelne przeraŜenie. Zebrała się w sobie, usiłując nad nim zapanować. Nie dopuści, by zauwaŜyli jej słabość - pomyślała hardo. Oczywiście, wyparliby się, ale ona wiedziała, Ŝe lubią, gdy jest strwoŜona. Strach stanowił broń w walce, którą z nią toczyli. Zwykle nie ulegała łatwo lękowi, ale po tym śnie zawsze czuła się tak roztrzęsiona i zagubiona, Ŝe... - Ach, dziecię! Znowu ten sen? Otworzyła powieki i zobaczyła w progu Sebastiana Landfielda. W ręku trzymał lichtarz ze świecą. Koszula nocna i przetarta, szara peleryna przywarły mu do ciała, tak Ŝe wyglądał na bardzo kruchego i słabego. W blasku świecy potargane, siwe włosy wyglądały jak aureola otaczająca pomarszczoną twarz, a szare oczy zasnuła mgiełka, gdy popatrzył na dziewczynę. - Modliłem się, by to nie nadeszło. JakŜe mnie boli, gdy widzę twe cierpienie. - Ja wcale nie cierpię. Nie mogła się powstrzymać od choćby cienia oporu, choć wiedziała, Ŝe przyjdzie jej za to zapłacić.

ZbliŜył się do łóŜka i postawił lichtarz na stoliku obok. - Jak moŜesz tak mówić, skoroś nas swą męką wyrwała z głę bokiego snu? - Wyciągnął rękę i musnął pasmo włosów na jej czole. - Spójrz, od tego miotania się włosy uwolniły ci się z czepka. Do licha, powinna była pamiętać o włoŜeniu czepka. Starannie unikała zerknięcia w stronę znienawidzonego czepka, który przed pójściem spać niecierpliwie cisnęła na stolik przy łóŜku. Sebastian zatrzymał wzrok na czepku. - Wygląda podejrzanie schludnie, skoro musiał znieść twoje szarpanie, prawda? - Znowu popatrzył na dziewczynę. - Lecz wiem, Ŝe nie sprzeciwiłabyś się moim rozkazom i nie połoŜyła się spać z rozpuszczonymi włosami. Ostatnio tak dobrześ się sprawowała. - Przepraszam, jeślim wam zakłóciła sen, panie - szybko zmieniła temat. - Nie waŜyłabym się... - Nie trzeba przepraszać za przywołanie do spełnienia obowiązku - przerwał. - To wola BoŜa. - Przeciągnął palcem po struŜce łzy, która spłynęła jej po policzku. - Choć Marta nie była uszczęśliwiona, kiedy wyrwano ją ze snu. Dziewczynie nie podobało się, Ŝe pieści jej policzek tymi długimi, zimnymi palcami. Ostatnio chyba coraz częściej jej dotykał. Odchyliła głowę. - Pójdę ją przeprosić. Gdzie teraz jest? - Wkrótce się tu zjawi. - Uśmiechnął się smutno. - I chyba wiesz, gdzie musiałem ją posłać.

Do pomywalni, a tam do najwyŜszej szuflady w kredensie. Kate przeszył dreszcz, kiedy sobie wyobraziła krępą Ŝonę Sebastiana, idącą w dół po schodach, z ponurym uśmiechem zadowolenia na twarzy. - Marta sądzi, Ŝe jesteś juŜ za duŜa na takie sny - powiedział cicho Sebastian. - UwaŜa to tylko za pretekst, Ŝeby nas wyrwać ze snu. Popatrzyła na niego zdumiona. - A po cóŜ miałabym to robić? ToŜ to głupota. - Och, ja teŜ tak sądzę. Marta nie grzeszy rozumem, jeśli chodzi o innych. -Przesunął rękę, Ŝeby pogładzić ją po szyi. - A szesnaście łat to nie taki znowu powaŜny wiek. Ciągłe jeszcze mamy dość czasu, by cię oczyścić i ukształtować. Jak więc sądzisz, czemu dziś miałaś ten sen? Nie odpowiedziała. - Milczysz? Uległość to cnota, lecz nie sądzę, by to ona kryła się za twym milczeniem. Co ci się przyśniło? Ten sam sen co zawsze? Wiedział, Ŝe ten sam co zawsze. Setki razy przeklinała chwilę, w której mu się zwierzyła z tego snu, ale gdy zaczął się pojawiać, była jeszcze dzieckiem. Nie zdawała sobie sprawy, jak potęŜną broń daje swemu opiekunowi do ręki. - Powiedz - nalegał cicho. - Wiesz, Ŝe to dla twego dobra. Wyznaj swój grzech, dziecię. Mogła skłamać, wyprzeć się, Ŝe nie śniła o syrenie. MoŜe by jej uwierzył. Ogarnął ją gniew. Nie będzie kłamać. To nieuczciwe. On postępuje nieuczciwie. - Mylicie się. Nie zgrzeszyłam. - Głos drŜał jej ze wzburzenia. - Ja tylko śniłam. Jak sen moŜe być grzechem? - A, znowu się zaczyna - mruknął. - Te złociste oczy Ŝarzą się od gniewu. Tyle lat wysiłku, tyle włoŜonego trudu, a tak mało się nauczyłaś. Udajesz łagodność, lecz choćbym nie wiem, co uczynił, by ukrócić twe rozhukanie, w końcu nadchodzi chwila, Ŝe stajesz okoniem. - Bo mówicie nieprawdę! Nie zgrzeszyłam!

Czy Sebastian myśli, Ŝe ona nie widzi róŜnicy? Grzechem jest to, co czuje, kiedy ma ochotę wyrwać mu resztki włosów i kopnąć w patykowate nogi. Grzechem jest to, co czuje, kiedy zalewa ją furia na którąś z podstępnych uwag Marty. - JuŜ wcześniej ci to tłumaczyłem - wyjaśniał cierpliwie. - Kiedy zapadasz w sen, twoja dusza się uwalnia i oddaje zepsuciu. Nie potrafisz tego pojąć? - Pochylił się, w oczach płonął mu fanatyczny blask. - Wiesz, jak jesteś grzeszna. Bo i jak masz nie być zepsuta? Powstałaś z nasienia, które libertyn posiał w łonie największej dziewki, jaką ziemia nosiła. A od wiecznego potępienia tylko ja mogę cię ocalić. Więc wyznaj mi prawdę. Śniła ci się syrena? Nagle odeszła ją wszelka wola walki. Po co zaprzeczać? - pomyślała znuŜona. - Tak. Rozluźnił się nieco. - Doskonale. Teraz pozostaje nam ustalić, co doprowadziło do tego grzechu. - Spod zmruŜonych powiek obserwował jej twarz. - Co dziś robiłaś? - Uczyłam się pod okiem nauczyciela Gywnth. Pomagałam pani robić świece. - Czy to wszystko? Przygryzła dolną wargę. - A po skończeniu obowiązku wybrałam się na wycieczkę, na Cairdzie. - Aha. Do wioski? - Nie, ścieŜką wśród lasów. Wróciły wspomnienia wyprawy, przynosząc ukojenie: chłodne, wonne powietrze, zapach ziemi wilgotnej po niedawnym deszczu, gładka praca mięśni niosącego ją Cairda, aksamitny dotyk jego nozdrzy, kiedy klepała go, wiodąc do wodopoju. - Nie kłamiesz? Z nikim nie rozmawiałaś? - Z nikim. - Napotkała jego spojrzenie i wybuchnęła: - Z nikim, powiadam wam. A nawet gdybym pojechała do wioski, to i tak nikt by się do mnie nie odezwał. Zwłaszcza

po tym, jak Ŝeście... - Czyli sprawiła to sama przejaŜdŜka. - Zmarszczył brwi. - Nigdym nie pochwalał nauki jazdy konnej. Taka wolność nie wychodzi na dobre istocie o tak słabej duszy jak twoja. Zachęca do najgorszych... SparaliŜował ją strach. Nie moŜe jej odebrać Cairda. Wszystko zniesie, ale nie to. - Nie! Pani powiedziała, Ŝe mogę. Samiście przyznali, Ŝe pani chce, Ŝebym dobrze jeździła konno. - Cicho! Sama widzisz, jaką zuchwałością owocuje takie dogadzanie swoim chętkom. - Znowu kłopoty? - W drzwiach pojawiła się Marta. - A nie mówiłam, Ŝe robi się coraz gorsza? Gospodyni podeszła do męŜa, podając mu biczyk. - Gdybyś tylko pozwolił mi go uŜywać zgodnie z moją wolą, bardzo szybko by się z niej wypleniło wszelkie zło. Potrząsnął głową. - IleŜ razy mam ci powtarzać? Ten obowiązek tylko na mnie spoczywa. MoŜesz juŜ wracać do łóŜka. Spojrzała nań zaskoczona. - Nie chcesz, bym została i była świadkiem? - MoŜesz juŜ odejść - powtórzył. Kate była równie zdziwiona jak tamta. Karanie stanowiło cały rytuał, podczas którego kobieta z wyjątkową rozkoszą syciła się cierpieniem dziewczyny. - Chcę zostać - oburzyła się Marta. - Dlaczego kaŜesz mi odejść? - Dostrzegłem, Ŝe jej cierpienie sprawia ci zbytnią przyjemność. Nie chłoszczemy dla naszej przyjemności, lecz by oczyścić jej duszę. Na policzki kobiety wystąpił rumieniec. - Przyznam, Ŝe nie darzę wielkim uczuciem tego suczego pomiotu, ale nie masz prawa mnie odpędzać. - Moim obowiązkiem jest nie tylko ją oczyścić, ale teŜ i strzec. Rozgniewana poczerwieniała jeszcze bardziej. - Mamisz się! - syknęła. - Sądzisz, Ŝe nie wiem? śe nie

widziałam, jak ostatnio na nią patrzysz? Nie chciało mi się wierzyć, ale tyś... - Urwała, widząc pałający wzrok męŜa. Kate znała to spojrzenie, które zdawało się niszczyć wszystko,

co mu stanie na drodze, ale nigdy przedtem Sebastian nie skierował go na Martę. - Ale ja co? - powtórzył lodowato. Marta oblizała wargi. - Nic. Nic. Szatan próbował mnie omamić. Pospiesznie uciekła do swej alkowy. Sebastian znowu zwrócił się do Kate. - JuŜ pora. Wiedziała, co ją czeka. Nerwowo miętosiła prześcieradło. Istniała szansa, Ŝe w trakcie sprzeczki z Ŝoną zapomni o Cairdzie. Musi sprawić, by zajął się wyłącznie przewinieniem, a nie tym, co jego zdaniem je wywołało. - To był tylko sen - szepnęła. - Sen to grzech. Czy nie widzisz, Ŝe prowadzi cię do złego? - Odsunął się od łóŜka. - Przygotuj się. Wstała i podeszła do stołka, przy którym otrzymywała chłostę. Wkrótce juŜ będzie to miała za sobą. Sebastian zawsze dbał, by nie zostawić blizn, i za tak mały występek zwykle karał ją zaledwie paroma lekkimi liźnięciami bata. Gdyby udała wyrzuty sumienia... Święci aniołowie, na samą myśl zrobiło jej się niedobrze. Lecz cóŜ, nie tylko okaŜe skruchę, ale takŜe będzie go błagać na klęczkach, byle zatrzymać Cairda i zachować te okruchy wolności. - ObnaŜ plecy. Szybko zsunęła z ramion koszulę, opuszczając ją do pasa i równocześnie klękając przy stołku. Przez cienki materiał czuła chłód podłogi. RozłoŜyła ramiona, jak ją nauczył juŜ w dzieciństwie i czekała na pierwsze uderzenie. Nie spadło. Zerknęła przez ramię. Sebastian stał z batem w ręku, wzrok utkwił w jej plecach. Policzki mu dziwnie poczerwieniały. Dłoń rytmicznie zaciskała się i rozluźniała na trzonku. - Jak swobodnie pozbyłaś się odzienia! AzaliŜ całkiem jesteś wyzuta ze wstydu? - spytał chrapliwie. - Właśnie tak się za chowujesz w tym śnie? Wpatrywała się w niego nie rozumiejącym spojrzeniem. Do tej pory sposób, w jaki się rozbierała, nie wywoływał Ŝadnych uwag.

- Mówiłam wam... W snach nigdy tak nie jest. Czemu nie zaczyna? Chciała to mieć za sobą. - Kazaliście mi się przygotować - ciągnęła, starając się nie okazać zniecierpliwienia. - Zrobiłam tylko to, co mi kazaliście. - Bez skromności ni naleŜytej powagi. - Nie odrywał wzroku od zagłębienia w jej plecach, gdzie kręgosłup przechodził w miękkie zaokrąglenie pośladków. - ZauwaŜyłem, jak ostatnio się kołyszesz. Lękałem się, Ŝe to się stanie wraz z odejściem dzieciństwa. Nie zwalczysz złej krwi, zbyt silnie płynie w twoich Ŝyłach. Będziesz kusić kaŜdego męŜczyznę, który stanie na twej drodze. - Nie! - Tak. - Zacisnął usta, jakby coś go bolało. - Widziałem, jak spoglądasz na męŜczyzn spod rzęs i uśmiechasz się tymi pełnymi ustami dziewki. Znam ten uśmiech. Widywałem, jak chodziła przez wioskę, przez prawie dwadzieścia lat rzucając czar na kaŜdego. Sądziłaś, Ŝe nie rozpoznam tych znaków u ciebie? - Nie jestem taka jak ona. Nie jestem jak moja matka. - Głos drŜał jej w gniewu. - Jestem sobą. Przysięgam, nikogo nie pragnę kusić. Chcę tylko, by mnie zostawiono w spokoju. - Kłamiesz. Wszystkie rozpustnice kłamią! - syknął. - Nawet we śnie myślisz o grzechu. Przyznaj. - Nie śnię o... - Ręce zacisnęły jej się w pięści. - Proszę, wymierzcie mi karę i niech juŜ będzie po wszystkim. - śebyś mogła znowu zasnąć i nurzać się w rozpuście? - Zamachnął się. - Przez wzgląd na twą duszę, muszę dopilnować, byś dzisiejszej nocy nie mogła folgować swym chuciom. Ból smagnął ją jak ogień, gdy na plecy spadł pierwszy cios. Przygryzła wargę, by nie płakać. - Sądzę teŜ, Ŝe trzeba będzie się pozbyć tego ogiera. - Nie! - krzyknęła na te słowa, choć uderzenie bicza nie wywołało takiej reakcji. Kolejne sieknięcie. Przez mgłę bólu rozpaczliwie usiłowała myśleć. Pani. Sebastian niczego tak się nie lękał jak jej gniewu.

- Pani się to... nie spodoba. KaŜe...

- Nie naleŜy zawsze wszystkiego jej mówić. Koń jest stary. Przewróci się i zdechnie. - Bicz znowu spadł na plecy dziewczyny. - Po prostu zapomnimy kupić ci innego. Zrobiło jej się niedobrze. - Zabilibyście go? - CzymŜe jest Ŝycie zwierzęcia wobec zbawienia duszy? Powinienem się był go pozbyć juŜ trzy miesiące temu, po twojej ucieczce. Kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. I następne. Nigdy nie widziała u Sebastiana takiej zaciekłości. Straciła rachubę, ile razy bicz smagał ją po plecach, nim wreszcie chłosta ustała. Z trudem walczyła o zachowanie świadomości, kiedy męŜczyzna dźwignął ją i przeniósł do łóŜka. Bardzo delikatnie złoŜył ją w pościeli. - Teraz będzie ci się dobrze spało - mruknął. - Choć nie powinnaś mnie zmuszać, bym karał cię aŜ tak surowo. - Proszę... Nie zabierajcie Cairda... - O koniu porozmawiamy jutro. - Otulił ją kapą. - A wtedy zrozumiesz, Ŝe to wyłącznie dla twego dobra. Jeszcze czego! Pod narzutą wbiła paznokcie w dłoń. Kochała Cairda. Był jej najbliŜszy z wszelkich istot Ŝywych i nie dopuści, by go zabito. Zapanuje nad słabością i znowu będzie walczyć. Sebastian wziął lichtarz i ruszył do drzwi. - Dobranoc, Kathryn. Ledwo drzwi się za nim zamknęły, zrzuciła kapę i z trudem dźwignęła się z łóŜka. Nie pozwoli, by zabił Cairda. Byle nie Cairda... Pałac w Greenwich Czarny Robert - mruknęła królowa. - Macie go? Jesteś pewny, Percy? - Całkiem pewny, wasza królewska mość. Trudno o większą

pewność. Na potwierdzenie mam dwóch zabitych i jednego cięŜko rannego. Hrabia Craighdhu znajduje się w Tower. - Doskonale. - Upierścieniona dłoń władczyni uderzyła o poręcz fotela. - Choć, Bóg mi świadkiem, wiele czasu ci to zajęło. Mówiłam, Ŝe potrzebuję go pół roku temu. - Pobiegła wzrokiem ku dokumentowi na stole w drugiej części komnaty. - Omal się nie spóźniłeś. Zdziwiony Percy zmarszczył brwi. Cały dwór wiedział, ile troski przysparzał ElŜbiecie ten rozkaz, ale z tego, co wiedział, nie miał on Ŝadnego związku z osobą hrabiego. - Trudno go nazwać pokornym jagnięciem. Przez jakiś czas obawiałem się, czy Hiszpanie pierwsi go nie dopadną, nim zdąŜy wrócić do Szkocji. ElŜbieta pokręciła głową. - Jest dla nich za sprytny. - Schwytaliście go na Craighdhu? Percy potrząsnął głową. - W Edynburgu. W jego rodzinnych stronach nie było co na to liczyć. Ci barbarzyńcy z jego klanu nie dopuściliby, by ich przywódca znalazł się w kajdanach. Jednak wasz krewniak, pani, Jakub, aŜ nadto chętnie przymknął oko, gdy usuwaliśmy niewygodny cierń z jego boku. - Czy zupełnie nie moŜna na to liczyć? - Darujcie, pani? - Czy zupełnie nie moŜna liczyć na złamanie oporu Craighdhu? - MoŜe nie tak znowu zupełnie. - Skrzywił się. - O ile zaatakować ją siłami armady, jaką Filip buduje przeciwko waszej królewskiej mości. - Więc jest aŜ tak mocna... - Wieść najwyraźniej nie sprawiła królowej przykrości. - śadnego słabego punktu. - Craighdhu to wyspa na zachodnim wybrzeŜu Szkocji. Z tego, co o niej wiem, to jałowe, mroczne miejsce, wszędzie tylko góry i mgła. Zamek jest dobrze umocniony, a od morza moŜna się doń dostać tylko przez port. Ten zaś jest wyjątkowo pilnie strzeŜony.

- Zawiesił głos. - Czy wolno spytać, azali są jakieś powody, dla których winna nas interesować potęga hrabiego?

ElŜbieta nie zareagowała na pytanie dworaka. Jakim jest człowiekiem? Śmiertelnie niebezpiecznym. Zbyła to niecierpliwym machnięciem dłoni. - śadna wada. MęŜczyzna, któremu brak niebezpiecznych cech, nic jest godny nosić tego miana. Jakie poza tym zrobił na tobie wraŜenie? Na krew Chrystusa, czegóŜ ona od niego chce? Ponad rok temu zaŜądała wyjątkowo drobiazgowego raportu na temat tego łajdaka. Sporządził go dla niej. W ciągu ostatnich trzech lat kazała mu sporządzić wiele podobnych tajnych raportów na temat licznych szlachciców, lecz coś w hrabim Craighdhu wzbudziło jej szczególne zainteresowanie. Percy nie pojmował tej obsesji na punkcie Szkota. Robert MacDarren nie miał wpływów ani na szkockim dworze Jakuba, ani na angielskim ElŜbiety. Oczywiście, nie da się wy- kluczyć, Ŝe wzbudził sympatię królowej pirackimi atakami na statki hiszpańskie. ElŜbieta zawsze Ŝywiła słabość do korsarzy, lecz Robert MacDarren nie pływał pod jej banderą. - Więc? - ponagliła. Próbując zapanować nad własną niechęcią, starał się naszkicować obiektywny obraz hrabiego. - Inteligentny. - Wybitnie inteligentny - poprawiła. Skłonił głowę. - MoŜe. - Nie wykręcaj się. W ciągu pół roku zdobył cztery galeony Filipa. - Co moŜe oznaczać, Ŝe posiada doskonały instynkt dowódczy. Wcale nie musi być przy tym... - Wybitnie inteligentny - upierała się. - Czy mam przypomnieć, Ŝe zdobył równieŜ jeden ze statków waszej miłości? - Sądzę, Ŝe uczynił to nie bez powodu. - Owszem. A powód ten to złoto. ElŜbieta przyjrzała się Percy'emu w zadumie. - Czymś ci zalazł za skórę. Straszysz się, gdy o nim mowa.

Dlaczego?

Percy się zawahał. - On... DraŜni mnie. Czekała w milczeniu. - Nie lubię tych nieokrzesanych szkockich górali. - A zwłaszcza tego jednego nieokrzesanego szkockiego górala. - Jest niczym więcej jak bezczelnym hultajem - wybuchnął. - Językiem siecze jak biczem, nie masz dla niego Ŝadnego autorytetu ani władzy, jeno on sam, a do tego... za duŜo się śmieje. Władczyni uniosła brwi. - Śmieje? - Dostrzega powód do uciechy w najmniej stosownych materiach. - Mianowicie? PrzecieŜ nie przyzna się, Ŝe MacDarren wykpił zadarte czubki jego modnych, jasnoróŜowych ciŜemek. - Na przykład we wszystkim tym, co wykracza poza jego barbarzyńskie wyobraŜenie o ogładzie. - CzemuŜ więc... Urwała, przez moment przyglądając się szlachcicowi, wodząc wzrokiem od jego aksamitnego beretu z purpurowym piórem, przez białe bufiaste pantalony, które nadawały mu niemal kobiece kształty aŜ po delikatne, fioletowe pończochy i srebrną lamówkę podwiązek. Parsknęła śmiechem. - Naigrawał się z twego stroju? Poczerwieniał. ElŜbieta miała niezawodny instynkt i nigdy nie wahała się dotknąć tego, co lepiej zostawić w spokoju. - Niczegom takiego nie powiedział. - Lecz wybitnie inteligentny człowiek pozbawiony oręŜa tak długo będzie szukał, aŜ znajdzie jakąś broń. - Powiadacie pani, Ŝe moje odzienie... - Jest jak najbardziej odpowiednie — uspokoiła. - Wszyscy moi dworzanie ci zazdroszczą, a i ja lubię Ŝywe barwy. Lecz, jak sam powiedziałeś, ktoś wychowany tak barbarzyńsko jak MacDarren nie doceni wytworności dworskiego stroju. - Zmieniła

temat. - Był sam, kiedy go ująłeś? - Przywódca klanu rzadko bywa sam. Ani na chwilę nie

odstępuje go giermek, który go broni. Musieliśmy wziąć równieŜ kuzyna MacDarrena, Gavina Gordona. - Dworak wzruszył ramionami. - Wyjątkowo marnie się spisał w swej roli. Przywódca mej straŜy powiada, Ŝe to MacDarren bronił siebie i giermka. Gordon odniósł rany. - Ale Ŝyje? - Stracił wiele krwi, ale się wyliŜe. - Dobrze. MoŜe nam się przydać. - Na co? - Nawet łajdacy mają swój kodeks, a z tego, coś mi doniósł, wynika, Ŝe hrabia równie gorąco miłuje przyjaciół, jak nienawidzi wrogów. - Wstała z szelestem aksamitnych, bursztynowych spódnic i poprawiła kryzę, otaczającą jej szyję. - Zresztą, rychło się o tym przekonamy. Bierzmy się do dzieła. Będziesz mi towarzyszyć do Tower. - Teraz? - Szeroko otworzył oczy ze zdumienia. - AleŜ, wasza królewska mość, dochodzi północ. - Tym lepiej. Nie chcę, Ŝeby o moich odwiedzinach krzyczano na kaŜdym rogu Londynu. KaŜ sprowadzić łódź. - A czy nie moŜna tego odłoŜyć do jutra? - Nie, nie moŜna - ucięła. - Za sprawą twego opieszalstwa omal juŜ nie jest za późno. Rób, co ci kaŜę. Percy spuścił wzrok, by ukryć gniew. Na Boga, krew w nim wrzała, Ŝe musi tak stać i znosić jej wyrzuty. Królowa, nie królowa - wszak to tylko niewiasta, a jej zachowanie w tej kwestii przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku. Najpierw ubliŜa mu ten bezczelny hultaj, teraz monarchini oskarŜa go o opieszałość, A co niby miał począć? Uganiać się statkiem po morzu w poszukiwaniu tego barbarzyńcy, napadającego na hiszpańskie galeony? Głęboko zaczerpnął tchu i wydusił przez zaciśnięte zęby: - W tej chwili, wasza królewska mość. Nisko się skłonił i wycofał z komnaty.

Na wszystkie świętości, coraz trudniej z nim wytrzymać! ElŜbieta patrzyła, jak drzwi zamykają się za Percym, dopiero wtedy podeszła do okna i zapatrzyła się w mrok. Ale choć fircyk i nadto

się wynoszący ponad swój stan, to z pewnością nie moŜna go nazwać głupcem. Wszak sprowadził jej MacDarrena! Ponownie zerknęła na dokument na stole i poczuła, jak napręŜają się jej mięśnie ramion i pleców. LeŜał, czekał tylko na podpis. Dobry BoŜe, czyŜ nie ma innego wyjścia? Znała odpowiedź. Ale nie musiała stawiać jej czoła. Jeszcze nie. Nie ulegnie tym Ŝądnym krwi pijawkom z Parlamentu. Na razie. Póki nie wprowadzi w Ŝycie swego planu. Jak to się stało? - pomyślała znuŜona. Pragnęła jedynie strzec i chronić, tymczasem kłamstwa rodzą następne kłamstwa i oto cały świat nagle spowija pajęczyna oszustw. Oderwała wzrok od dokumentu i natychmiast poczuła się lepiej. W tej walce nie zwycięŜy. Bliska konfrontacja z MacDarrenem znacznie bardziej jej odpowiadała. Z tego, co słyszała, hrabia to przeciwnik na jej miarę, a niczego bardziej nie lubiła, jak udowodnić mądremu męŜczyźnie, o ile mądrzejsza potrafi być kobieta. Odwróciła się od okna i szybko ruszyła do gotowalni. - Margaret! Moja opończa! Zawiodłem cię. - Gavin wodził wzrokiem po małej celi, Wreszcie spojrzał na Roberta, siedzącego na pryczy pod drugą ścianą. - Gdybym spełnił swój obowiązek, nie znaleźlibyśmy się w tej norze. Robert ziewnął. - Święte słowa. Giermek z ciebie Ŝaden. Trzymasz miecz, jakby to była miotła, a poruszasz się z wdziękiem kotnego lwa morskiego. Gavin zmarszczył nos. - Wszystko to racja, ale nie Ŝyczę sobie, by mnie porównywano do lwa morskiego. Poza tym, jak lew moŜe być kotny? Musiałby być lwicą, bo... Nie słuchasz. - Słucham. UŜalałeś się nad sobą, Ŝe wciągnąłeś nas w te opały. Dalej, niewątpliwie dobrze ci to robi. - Ale to prawda, wiesz? Za nic nie powinienem był ci towarzyszyć. Jock by nie dopuścił,

by cię pojmano.

- Tamci mieli nad nami przewagę. - Nieraz juŜ potykałeś się z wrogiem, który miał. liczebną przewagę. Gdybym nie dał się zranić, zdołałbyś uciec. - Gavin! - Tak? - Nudzisz mnie. Zgadzam się, Ŝe marny z ciebie giermek, ale do tej pory miałeś jedną wspaniałą cechę. Nigdy nie nudziłeś. - Tak, na trefnisia się nadawałem - stwierdził ponuro Gavin. - Powinieneś był mnie zostawić w... BoŜe, aleŜ tu gorąco! - Pociągnął nosem. - I cuchnie. - To pewnie ode mnie. - Robert teŜ pociągnął nosem. - Nie, to chyba jednak od ciebie. Gavin usiadł na pryczy i oparł nogi na podłodze. - Zaraz powiesz, Ŝe cuchnę jak lew morski. - Nigdy się na tyle do niego nie zbliŜyłem, Ŝeby poczuć zapach. - Ja tak. - Twarz Gavina nagle rozjaśniła się na wspomnienie tamtego cudownego dnia. - Kiedyś obozowałem na pustkowiu i obserwowałem lwy morskie. Początkowo się bały, potem przywykły do mnie i pozwoliły mi się zbliŜyć. - Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. - Byłem jeszcze chłopcem. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. Wraz ze starszym o pięć lat Robertem dorastali na Craighdhu. Gavin jak cień włóczył się wszędzie za kuzynem i przeŜyli wspólnie wiele przygód. Tamten dzień był dla Gavina tak wyjątkowy, Ŝe z pewnością opowiedziałby o nim Robertowi. - Widocznie to się wydarzyło, kiedy byłeś w Hiszpanii. - Niewykluczone. W mrocznej celi Gavin nie widział wyrazu twarzy Roberta, ale usłyszał w jego głosie rezerwę, która nigdy przedtem się nie pojawiła. Ten jego przeklęty, niewyparzony ozór! Zwykle nie był taki głupi. Wszystko przez tę diabelną gorączkę. - NiewaŜne, wiem, Ŝe nie cuchnę jak lew morski.

- Wierzę ci na słowo. Chce ci się pić? - Troszeczkę. Prawdę powiedziawszy, bardziej niŜ troszeczkę, ale nie wiedział,