Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Jordan Nicole - LK 1 Księżniczka z bajki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Nicole - LK 1 Księżniczka z bajki.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 297 osób, 212 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 267 stron)

Jordan Nicole Legendarni kochankowie 01 Księżniczka z bajki Mężczyźni ze słynącego ze skandali rodu Wilde'ów łamią konwenanse i damskie serca. Lecz szukają prawdziwej miłości - jak legendarni kochankowie… Markiz Ashton Wilde nie myśli o ożenku, lecz jego siostra ma co do niego zgoła inne plany. Wyprawia wspaniały bal i zaprasza swą przyjaciółkę Maurę, by przedstawić ją bratu. Maura przybywa do pałacu nie po to, by znaleźć męża. Ma nadzieję spotkać tu człowieka, który zrujnował reputację jej ojca, i wyrównać z nim rachunki. Lecz jej plan nie przewidywał, że będzie musiała wyruszyć w niebezpieczną podróż… w towarzystwie czarującego i zuchwałego markiza Wilde’a…

Prolog Kent, Anglia, sierpień 1804 Zanurzony po pas w wodzie, Ashton Wilde przyglądał się z zado- woleniem, jak czwórka młodszego rodzeństwa i kuzynów bawi się beztrosko w jeziorze w Beauvoir, starej siedzibie markizów Beaufort. W powietrzu unosiły się krzyki, piski, wybuchy śmiechu, a niewinna przepychanka w wodzie zamieniła się w regularną bitwę. Lato miało się ku końcowi, ale Ash czuł się taki beztroski po raz pierwszy od wielu miesięcy. Starannie przygotował wyprawę - jazdę konną, łowienie ryb, pływanie wraz z piknikiem na świeżym powietrzu - częściowo, dlatego że dzień był zbyt piękny, żeby spędzić go w czterech ścianach, ale głównie dlatego, żeby stworzyć wrażenie normalności dla rodziny, zwłaszcza dla dwóch, dużo młodszych od trzech chłopców, dziewczynek. Ash uśmiechnął się mimowolnie na ten widok: jedenastoletnia Skye wpychała pod wodę głowę siedemnastoletniego Jacka, który wspaniałomyślnie jej na to pozwalał. Dwunastoletnia Katharine włą- czyła się do walki, ochlapując osiemnastoletniego Quinna garściami wody. Quinn parskał rozpaczliwie i błagał o litość, żeby następnie przystąpić do ataku; rozbawiona, roześmiana Katharine wywinęła się jak piskorz z potrzasku. Jej śmiech niósł się nad całym jeziorem.

Zasługiwali na trochę radości i zabawy, myślał zadowolony Ash. Podczas ubiegłej godziny dwóch różnych służących zjawiało się, żeby ich wezwać do domu na podwieczorek, ale Ash nie chciał dopuścić, żeby ktoś zepsuł to cudne popołudnie. Choć na krótką chwilę postanowił przywrócić beztroskę dzieciństwa, którą im odebrała śmierć rodziców w katastrofie okrętowej ostatniej zimy. Ash, prawie o rok starszy od Quinna, dźwigał brzemię odpo- wiedzialności jako najstarszy, osierocony członek rodziny Wilde'ów, który w dodatku przedwcześnie odziedziczył tytuł markiza Beaufort i rodzinną fortunę. Teraz było mu dużo lżej na sercu niż kiedykolwiek od czasu tragedii. Żałobę, którą wciąż w sobie nosili, przegnała na krótko zimna woda i gorące słońce. Ash wiedział, że Quinn, zostawszy hrabią Traherne o wiele za wcześnie, odczuwa podobną gorycz wobec okrucieństwa losu. Po- siadłości Beaufortów i Traherne'ów leżały tuż obok siebie w Kent, więc pomimo tego, że Skye i Quinn należeli do innej gałęzi rodu Wilde'ów, kuzyni wychowywali się razem jak rodzeństwo. Ta bliskość ułatwiła także sprawowanie nadzoru nad obydwoma domostwami prawnemu opiekunowi dzieci, staremu kawalerowi, ich wujowi, lordowi Corneliusowi Wilde'owi. Bolesna strata rodziców sprawiła, że Quinn stał się cynikiem w młodym wieku, ale nawet on zgodził się z planem Asha, żeby dać dziewczynkom i Jackowi parę chwil tak potrzebnej im zabawy. Ro- dzinny status Jacka stanowił rzecz dość wyjątkową - kuzyn Asha i Katharine w pierwszej linii, był zarazem ich adoptowanym bratem. - Uważaj, Ash! Quinn chce cię zaatakować! Ostrzeżenie Skye wyrwało Asha z zamyślenia; jednocześnie poczuł silne szarpnięcie za nogę - to był Quinn, który właśnie wynurzył się z wody. Ash wpadł z pluskiem do jeziora, wypijając przy tym porządny łyk wody. Kiedy wypłynął na powierzchnię, Ouinn posłał mu kpiący, triumfalny uśmiech, co tylko sprowokowało Asha do natych- miastowego odwetu.

Obaj chłopcy siłowali się przez chwilę w płytkiej wodzie, machając rękami, żeby znaleźć oparcie na mokrym, śliskim torsie przeciwnika. Zamiast kostiumów kąpielowych mieli na sobie tylko bryczesy, a dziewczynki sukienki bez rękawów i rajtuzy. W końcu Quinn uwolnił się i rzucił w stronę głębszej części jeziora, pozostali Wilde'owie ruszyli w pościg, wrzeszcząc radośnie: „Łapać go! Łapać go!". Po mniej więcej dwudziestu minutach nieustającej zabawy cala piątka wygramoliła się na trawiasty brzeg, zwalając na koce; leżeli zmordowani, sapiąc ciężko, pod niebieskim, bezchmurnym niebem. Leżąc tak w otoczeniu rodzeństwa i kuzynów, czując ciepło słońca na mokrej skórze, Ash czuł się niemal szczęśliwy. Potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie stała się dla niego potrzebą silną i palącą niczym ogień w piersi. Prędzej by umarł, niż dopuścił, żeby stała im się jeszcze jakaś krzywda - ale jednak chciał czegoś więcej niż tego, żeby rodzina po prostu jakoś przeżyła. Chciał, żeby rozkwitali, a to oznaczało zapewnienie im więcej takich dni, jak dzisiejszy, żeby przyćmić ból. Jednak przyjemne rozleniwienie zaraz minęło, kiedy odezwała się Katharine: - Dużo myślałam, Ash - oznajmiła marzycielskim głosem. -Musisz się ożenić i sprowadzić do domu mamę dla nas. Ash, zaskoczony, otworzył szeroko oczy; jakoś udało mu się zakrztusić, chociaż siedział daleko od jeziora. - Ożenić się? - powtórzył, kiedy atak kaszlu minął. - Co ci znowu przyszło do głowy, hultajko? - Gdybyś się ożenił, mielibyśmy matkę, która by nas wychowała i nie musielibyśmy za dwa tygodnie wyjeżdżać do szkoły z internatem. Skye nadstawiła uszu. - To byłoby wspaniale, Ash. Nie chcę, żeby mnie wysłano do szkoły. Teraz zrozumiał, dlaczego Kate pragnie nowej matki: miała nadzieję uniknąć rozłąki z innymi członkami rodziny - tak bardzo ze sobą zżytej. Jako dzieci uprzywilejowane z racji urodzenia, Wilde'owie

otrzymywali, jak dotąd, najlepsze wykształcenie pod kierunkiem świetnych pedagogów i guwernantek, ale to miało się wkrótce skoń- czyć. Ash niedługo wracał do Cambridge, ostatni semestr spędził w domu, starając się pomóc młodszym Wilde'om pozbierać się po nieszczęściu, jakie ich dotknęło. Quinn, którego ostry jak brzytwa umysł wymagał wyzwań po- ważniejszych, niż mógł mu postawić zwykły nauczyciel, miał to- warzyszyć Ashowi jesienią, a zadziorny Jack dołączyć do nich rok później. Natomiast dziewczynki zamierzano umieścić w elitarnej akademii dla młodych dam - wbrew ich gorącym sprzeciwom. - Szkoła to nie koniec świata - próbował je uspokoić Ash. - To będzie koniec naszego świata - upierała się Kate. - Musisz nas uratować, znajdując nam mamę, Ash. Krzywiąc się na jej nieustępliwość, Ash podniósł się na łokciu. - Mam ledwie dziewiętnaście lat. Jestem za młody, żeby się żenić. - Cóż, wujek Cornelius jest na to za stary, zostajesz ty - odparowała siostrzyczka. - Wuj ma tylko pięćdziesiąt jeden lat - odparł Ash, choć wiedział, że w jej oczach pół wieku to straszliwie dużo. - Ale on już nie chce nas wychowywać - poskarżyła się Kate. - To nie tak. On po prostu uważa, że zasługujecie na coś lepszego, niż przebywać pod opieką samotnego mola książkowego. Ash nie wątpił, że wujem nie kieruje egoizm, ale z pewnością pragnął wrócić do swoich studiów naukowych, które w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy zarzucił, żeby zająć się rozhukanym rodzeństwem swoich zmarłych krewnych. Skye westchnęła ciężko. - Wujek Cornelius powiada, że kiedy będziemy starsi, podziękujemy mu za rozszerzenie naszych horyzontów, ale ja wcale nie chcę szerokich horyzontów. Nie mogę znieść myśli, że opuszczę dom na tak długo. - Ani ja - poparła ją Kate, siadając. Ash zerknął błagalnie na Quinna. W odpowiedzi kuzyn pociągnął Kate za rudobrązowy warkocz.

- Wujek boi się, że stajemy się bandą dzikusów, kochana Katie, a dzikość nie przystoi młodej damie z twoją pozycją. Ty i Skye zdzi- czałyście, przebywając z nami, chłopcami, przez całe lato. Kate pokręciła głową, najwyraźniej nie chcą uznać jego rozu- mowania. - Jeśli wujek sądzi, że szkoła z internatem poprawi moje zachowanie - mruknęła - to się bardzo myli. A potem, jak pies do kości, wróciła do poprzedniego tematu. - Dlaczego, Ash, nie możesz po prostu znaleźć kogoś, żeby się ożenić i zakochać? To nie powinno być dla ciebie zbyt trudne. My, Wilde'owie, zawsze mamy szczęście w miłości, wszyscy tak mówią. Mama i papa byli w sobie zakochani do szaleństwa, tak samo, jak ciocia Angélique i wujek Lionel. - Ja nigdy nie wyjdę za mąż - oświadczyła Skye, nie zwracając się do nikogo w szczególności - chyba że spotkam prawdziwą miłość. Ten wyraz poparcia dodał Kate skrzydeł. - Mama zawsze mówiła, że gdzieś w świecie czeka na mnie ktoś wyjątkowy - w istocie, nas wszystkich czeka idealny związek. Jack przewrócił oczami. - Przeczytałaś za dużo romantycznych bajek, szkrabie. Kate zrobiła nadąsaną minę. - Być może, ale wuj Cornelius twierdzi, że wszelka lektura wzmacnia umysł, nawet bajki. A przynajmniej - dodała tonem wyjaśnienia, zerkając na mity greckie, które ze sobą przyniosła - bajki zwykle dobrze się kończą, w przeciwieństwie do historii tych gwałtownych Greków i Rzymian w literaturze... Ash podniósł rękę, żeby przerwać dysputę, wiedząc, że jeśli nie będzie stanowczy, uparta siostra nie odstąpi od swoich romantycznych pomysłów, czy też prób rozwiązania problemów na swój sposób. - Poprzysiągłem opiekować się wami wszystkimi, Kate, ale mał- żeństwo nie wchodzi teraz w grę. - Jeśli nie teraz, to kiedy? - Kiedyś.

Kate, wyraźnie rozczarowana, opadła z powrotem na koc, wpatrując się w niebo nad głową. - Chciałabym, żeby to nastąpiło wkrótce. Znalazłbyś nam mamę natychmiast, jakby tylko chciało ci się rozejrzeć dokoła, Ash. Wiemy, że wszystkie damy mdleją na twój widok. - Coś w tym jest - zauważył Quinn z kpiną w głosie. Quinn uśmiechał się, bawiąc jego zmieszaniem, z czego Ash doskonale zdawał sobie sprawę. Przygwoździł kuzyna przeszywającym spojrzeniem. - Jeśli sądzisz, że sprowadzenie do domu matki dla dziewcząt to taki doskonały pomysł, to dlaczego sam nie znajdziesz sobie żony? Mógłbyś się tak samo łatwo ożenić. - Nie, nie mógłbym. Jeszcze się dostatecznie nie wyszalałem. - Dlaczego miałbyś szaleć? - zapytała Skye. Jack parsknął śmiechem. - Nieważne, kotku. - Chwytasz się słomki, Katie - powiedział Ash łagodniejszym tonem. - Kocham cię nad życie, ale nie założę sobie kajdanek tylko po to, żeby cię uchronić przed szkołą z internatem. Ponadto uważał, że dziewczynki skorzystają na zmianie środowiska, gdzie nie będą tak odosobnione i trzymane pod kloszem, jak tutaj, w Beauvoir i Tallis Court, pobliskiej siedzibie rodziny Traherne. - Poznacie nowe przyjaciółki - dodał Ash pocieszającym tonem. -I, oczywiście, będziecie wracać do domu na wakacje i wszystkie święta. Znowu będziemy wszyscy razem, zanim się spostrzeżecie. A ja będę was często odwiedzał w szkole... - Lepiej dotrzymaj słowa, bo inaczej nigdy ci nie wybaczę - po- wiedziała groźnie Kate, po czym odwróciła wzrok. - Ale i tak nigdy już nie będzie taa-ak samo... Głos jej się załamał przy ostatnim dźwięku - objaw słabości, czego, jak Ash wiedział, Kate nie znosiła. Parsknąwszy z niezadowolenia, Katharine podniosła się i odeszła kawałek, odwracając się do reszty plecami, usiłując opanować szloch.

Ash, czując, że ją zawiódł, wstał także i podszedł do niej. Dotknął delikatnie jej ramienia, a dziewczynka odwróciła się nagle i objęła go mocno ramionami w pasie. - Tak okroo-opnie będę za tobą tęęęsknić, Ash... - Ja też będę za tobą tęsknić, kochana - zapewnił Ash, odwza- jemniając uścisk z równą siłą. Zaszlochała, nie zdoławszy się opanować; Ash zerknął do tyłu. Obaj chłopcy patrzyli na nich z ponurymi minami, a Skye usiłowała powstrzymać łzy. Chcąc, żeby zapomnieli o smutkach, Ash zarzucił sobie Kate na ramię i zaniósł nad jezioro, do którego, wbrew jej namiętnym protestom, ją wrzucił. Ku jego ogromnej uldze, wychynęła z wody, plując i parskając, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Wiem doskonale, że chcesz odwrócić moją uwagę! - wrzasnęła, odsuwając mokre włosy z oczu. - Ale ja się nigdy nie poddam! - Nie! - odkrzyknął Ash, chichocząc. - Nie spodziewałbym się po tobie czegoś innego! Wtedy właśnie zauważył w oddali zbliżającą się ku nim wysoką, szczupłą postać wuja Corneliusa. Najprawdopodobniej, kiedy żadnemu ze służących nie udało się zagnać ich do domu, obdarzony anielską cierpliwością starszy dżentelmen postanowił osobiście ratować dziewczynki, nawet jeśli wcale nie chciały ratunku. Kiedy lord Cornelius w końcu dotarł do miejsca ich pikniku, wydawał się zrozpaczony i przygaszony. Nie chodziło o to, że żadnej dyscypliny nie potrafił utrzymać; po prostu nie robił tego zbyt skutecznie. Ash przynajmniej większość czasu trzymał młodsze towarzystwo, na wodzy. Cornelius zatrzymał się ze skrzyżowanymi ramionami, tupiąc nogą i wodząc powoli wzrokiem po każdym po kolei, aż w końcu jego surowy wzrok spoczął na Ashu. - Ostrzegałem cię przed siłą promieni słonecznych o tej porze, panie Ashton. - Wskazał na mocno zaróżowioną buzię Skye.

Uświadomiwszy sobie, że cera kuzynki płonie, Ash przełknął hardą odpowiedź. - Już idziemy, wuju - powiedział, rzucając Skye żałosne spojrzenie i kiwając głową na innych. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy i ładować je na konie. A potem razem ruszyli niespiesznym krokiem w stronę dworu. Kate, tuląc do siebie mity greckie, dotrzymywała kroku wujowi. Za nimi podążali Quinn i Jack, prowadząc konie, Ash i Skye zamykali pochód. Kiedy lśniące jezioro zostało za nimi, Ash rozejrzał się, chcąc zapisać tę chwilę w pamięci. Kończyło się ich złote, letnie popołudnie, a wkrótce każde z nich miało ruszyć własną drogą; on także, jak młodsza siostra, bardzo chciał odsunąć rozstanie. Przypuszczał, że Skye tak samo odczuwa poetycki czar tej chwili, bo wsunęła małą rączkę w jego rękę. - Nie chcę nowej mamy, Ash - powiedziała cicho. - Nikt nie zdoła zastąpić naszych matek, kochana. - Nie po raz pierwszy próbował ją pocieszyć. Ale wyglądało na to, że jej nie docenił. - Nie, chodziło mi o to, że nie musisz nam szukać mamy i żenić się dla naszego dobra. Powinieneś się ożenić tylko z miłości, Ash. Ku jego zdumieniu broda już jej nie drżała z wysiłku, żeby po- wstrzymać łzy. Patrzyła na niego spokojnie, z ufnym uśmiechem. Wyraźnie chciała dodać mu otuchy; Ash uśmiechnął się i uścisnął jej rękę. - Dziękuję, kochana. Chwilę trwało, zanim przełknął gorzką grudę w gardle i otoczył ręką jej delikatne ramiona. - Wszystko będzie dobrze, Skye - szepnął... i po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy sam był w stanie uwierzyć we własną, pustą obietnicę.

1 Londyn, maj 1816 Zaintrygował go błysk bursztynowego jedwabiu, chociaż nie aż tak, jak piękna kobieta, która go nosiła. Opierając się niedbale o kolumnę w swojej pełnej gości sali balowej, Ashton Wilde, ósmy markiz Beaufort, zmrużył oczy w zamyśleniu. Jasnowłosa piękność podążyła na taras za jednym z zaproszonych arystokratów. Maura Collyer, serdeczna przyjaciółka jego siostry. Co ona, do diabła, wyprawia? Kiedy Ash zastanawiał się nad tym, ciekawość walczyła w nim z dziwnym rozczarowaniem. Wydawało się, że panna Collyer ma schadzkę z wicehrabią Deering. Przy jej całej urodzie, nigdy by jej nie wziął za kobietę wątpliwych obyczajów. Na tyle, na ile wiedział, większości mężczyzn nawet nie lubiła i mając dwadzieścia cztery lata od dawna przekroczyła właściwy wiek dla zamążpójścia. A jednak wyszła z lordem Deering w środku wspaniałego balu na zalany światłem księżyca taras, a to zdecydowanie sprawiało wrażenie umówionego spotkania dwojga kochanków. Ash, zapomniawszy o nudzie, przedarł się przez lśniący klejnotami tłum. Po pannie Collyer spodziewał się czegoś lepszego...

Skrzywił usta w drwiącym uśmiechu. Szczyt ironii, żeby członek słynącego z namiętności klanu Wilde'ów potępiał kobietę za uchybianie regułom przyzwoitości przez schadzkę z kochankiem. Skandaliczne przygody Wilde'ów od dawna stanowiły temat plotek; ich nazwisko stanowiło synonim otwartego lekceważenia reguł rządzących beau mondem, a Ash wyróżniał się pod tym względem na tle rodziny. A jednak nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego uczucia na myśl o tym, że najbliższa przyjaciółka Katharine mogła wziąć sobie za kochanka Deeringa. Drzwi na taras otwarto szeroko, żeby złagodzić duchotę wywołaną płonącymi świecami oraz zapachem naperfumowanych ciał. Zbliżywszy się do progu, Ash przystanął, żeby oczy przyzwyczaiły się do mroku; zauważył parę przy kamiennej balustradzie. Nie obejmowali się, ale stali dość blisko siebie, a raczej dama stała przed dżentelmenem. Stała tak, że Ash widział jej profil, zwrócił więc uwagę, że zaciskała mocno szczęki i splatała mocno dłonie. Uznał, że to nie romantyczna schadzka, ale raczej konfrontacja. Słyszał jej niski, proszący głos, choć większość słów tonęła w gwarze i muzyce dobiegających z sali. Ash posunął się o krok naprzód akurat wtedy, kiedy muzyka na chwilę ścichła, dzięki czemu usłyszał pełen pasji głos panny Collyer. - Powiadam panu, że Emperor do niej nie należał! Nie miała prawa go panu sprzedać. - Mam prawny dowód sprzedaży, który stanowi inaczej - odparł Deering leniwym, przeciągłym głosem, który najwyraźniej podziałał pannie na nerwy. Wciągnęła głęboko powietrze, jakby panowanie nad sobą przy- chodziło jej z trudem. - Zatem niech pan pozwoli mi go odkupić... Proszę. - Nie stać panią na moją cenę, panno Collyer. - Jakoś zbiorę pieniądze. Sprzedam stajnie, jeśli zajdzie potrzeba.

Deering zaśmiał się lekceważąco; Ash odczuł irytację. Znał Ruperta Firtha, wicehrabiego Deering, całkiem nieźle. W podobnym wieku - trochę po trzydziestce - studiowali w Cambridge w tym samym czasie. Podobnie jak Ash, Deering miał ciemne kręcone włosy, arystokratyczny tytuł i znaczną fortunę. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Na pierwszy rzut oka widać było, że wicehrabia jest o głowę niższy, a jego korpulentne ciało zaczyna wiotczeć od nadmiaru dobrego porto. Ash nigdy za nim nie przepadał, głównie w związku z okazywanym przez niego wszem i wobec poczuciem wyższości. Ta niechęć wzrastała, w miarę jak trwała rozmowa. - Mógłbym dać się przekonać... za pewną cenę - oznajmił Deering z drwiącym uśmiechem, sprawiając, że Ash poczuł gwałtowną ochotę, żeby się wtrącić. - Jaką cenę? - zapytała panna Collyer podejrzliwie. W odpowiedzi arystokrata wyciągnął rękę i przesunął leniwie palcem po jej nagiej szyi aż do nisko wyciętego dekoltu sukni. Dama zazgrzytała zębami, a Ash ucieszył się, że nie przyjmuje awansów wicehrabiego. Zaskoczyła go jednak własna reakcja: miał gwałtowną ochotę zacisnąć dłonie na szyi rozpustnika. Deering roześmiał się niskim, uwodzicielskim głosem, wprawiając Asha we wściekłość. - Widzę, że rozumiesz, o czym mówię, panno Collyer. Jeśli naprawdę chcesz odzyskać swoją własność, spełnisz moje życzenie. Stwierdziłem, że pragnę cię niemal tak samo, jak pożądałem twojego wspaniałego ogiera. Maura skrzywiła się i cofnęła o krok, na jej twarzy malowało się obrzydzenie. - Muszę odrzucić pańską propozycję, lordzie Deering. - Powinna sobie pani zdawać sprawę, że żebracy nie mają wyboru. - Jeszcze nie jestem żebraczką. Wicehrabia podszedł bliżej, ale Maura ani drgnęła. Kiedy jego palce objęły jej pierś i ścisnęły, Ash odruchowo zrobił krok do przodu.

Ale Maura Collyer najwidoczniej nie potrzebowała obrońcy -mocno wbiła obcas w stopę wicehrabiego. Nawet przy miękkich wieczorowych pantofelkach cios musiał być odczuwalny. Wskazywał na to bolesny jęk, jaki wydał z siebie Deering. - Twój upór przypomina mi twojego przeklętego ojca! - warknął Deering. - Nie zdołałem go przekonać, żeby sprzedał konia, ale w końcu znalazłem sposób, żeby wygrać. Twoja macocha okazała się dużo przystępniejsza. Panna Collyer zamarła na moment, z rozpaczą na twarzy. Dopiero wtedy Ash przypomniał sobie historię niesnasek między jej rodziną a wicehrabią. Dwa lata wcześniej Deering oskarżył ojca panny Collyer o oszustwo w kartach, ale Noah Collyer umarł, zanim sprawę wyjaśniono. Kiedy Deering ponownie wyciągnął rękę do jej biustu, panna wróciła gwałtownie do przytomności. Zakląwszy głośno, podniosła kolano do satynowych bryczesów wicehrabiego, uderzając w szczególnie wrażliwe miejsce. Deering jęknął i zgiął się wpół, obejmując dłońmi owo miejsce. Wtedy Maura, żeby dopełnić miary, nadepnęła mu na drugą stopę. Ash nie wiedział, co w nim przeważa - rozbawienie, podziw czy gniew. Rozbawienie, ponieważ od lat chciał Deeringa potraktować właśnie w ten sposób. Podziw, ponieważ bardzo niewiele kobiet spoza jego własnej rodziny miało odwagę, żeby wdać się w fizyczną utarczkę ze znacząco większym mężczyzną. I gniew, ponieważ szlachetna młoda dama padła ofiarą wulgarnej zaczepki w jego własnym domu. I to akurat ta młoda dama, przyja- ciółka Katharine, która, również ze względu na siostrę, znajdowała się pod jego opieką. Deering też wpadł w złość, w istocie był wściekły - Ty... pożałujesz tego... przeklęta czarownico! - wysapał, nadal zgięty wpół.

- Jedyne, czego żałuję - odparowała panna Collyer - to tego, że uważałam pana za osobę na tyle godną, żeby przedstawić moją prośbę! Byłam gotowa odkupić swojego konia, a nie samej się sprzedać! Dyszała równie ciężko jak jej obolały przeciwnik, ale z gniewu, a nie bólu. Nawet z tej odległości Ash widział iskry w jej oczach. Kiedy zwinęła dłonie w pięści, jakby chciała uderzyć wykrzywioną złością twarz Deeringa, Ash uznał, że pora się wtrącić. - Czas, żebyś się pożegnał, Deering - oznajmił, idąc w ich stronę przez taras. Panna Collyer drgnęła na dźwięk jego głosu, a Deering wyprostował się z trudem. - Nie twoja sprawa! Beaufort! - warknął - To wybitnie moja sprawa. Napastujesz jednego z moich gości. - Ja ją napastuję? - parsknął Deering. - To ten diabeł w spódnicy na mnie napadł! Ash stłumił uśmiech. - Nie chwaliłbym się tym głośno na twoim miejscu, Rupert. Wzbudzisz tylko pogardę i staniesz się celem karykaturzystów. Czy potrzebujesz pomocy, żeby wezwać karetę? - Do diabła, nie... Sam wezwę cholerny powóz. - A zatem zrób to. Nie jesteś tu już mile widziany. Wicehrabia rzucił Ashowi spojrzenie pełne jadowitej niechęci. - Nie tak się traktuje człowieka o mojej pozycji, Beaufort. Nie powinieneś kazać mi się wynosić, biorąc stronę tej czarownicy. - Oszczędź mi protestów. Masz dokładnie to, na co zasłużyłeś. Sam bym cię obił, gdyby ona tego nie zrobiła. Mina Deeringa stała się jeszcze bardziej ponura. Jednak poczę- stowawszy pannę Collyer jeszcze jednym wściekłym spojrzeniem, pokuśtykał w stronę sali balowej. Sam na tarasie z damą, Ash odwrócił się - i zachwycił tym, co zobaczył. Maura stała z wciąż zaciśniętymi pięściami, z policzkami zaczerwienionymi z gniewu, piersią unoszącą się gwałtownie w rytm przyspieszonego oddechu. W blasku świec dobywającym się przez okna sali wyglądała dumnie i pięknie, a jej włosy barwy miodu były

tylko odrobinę jaśniejsze od wyszywanej złotem, bursztynowej je- dwabnej sukni zdobiącej jej wysoką, szczupłą postać. Nie przywykł do widoku panny Collyer w tale eleganckim stroju. Miała na sobie świetnie uszytą suknię z krótkimi bufiastymi rękawami i niskim dekoltem, który ledwie okrywał jej dojrzałe piersi. Zwykle nosiła proste muślinowe albo wełniane sukienki, albo - od czasu nagłej śmierci ojca na atak serca dwa lata wcześniej - czarne, żałobne suknie z bombazyny. Długie, białe rękawiczki z koźlej skórki chroniły jej ramiona przed nocnym chłodem, ale wciąż drżała, zapewne nie tyle z zimna, co ze złości po przykrym incydencie. Widząc, jak silne są jej emocje, Ash wyobraził ją sobie w łóżku, drżącą w porywie namiętności. Zdając sobie sprawę z prymitywnego pożądania, jakie go ogarnęło, Ash stłumił nieprzystojne myśli, zauważając jednocześnie, że rękaw sukni Maury zsunął się lekko w dół, odsłaniając białe ramię. Podszedł do niej i poprawił rękaw, starając się, żeby ten gest wypadł obojętnie i opiekuńczo. Zarumieniała się bardziej, jakby nagle dotarło do jej świadomości, że musiał być świadkiem całego zdarzenia, wraz z nieprzyzwoitymi zaczepkami wicehrabiego. Kiedy Ash skończył poprawiać jej rękaw, odwróciła się szybko w stronę drzwi od sali balowej. Ale zatrzymał ją, lekko dotykając jej ramienia w rękawiczce. - Powinnaś tu zostać przez chwilę. Nie możesz wrócić na salę w takim stanie - taka wzburzona i zrozpaczona. - Nie jestem zrozpaczona. Jestem wściekła! - Nie sprzeczaj się o słowa. To prawie to samo. Zioniesz ogniem. Wystraszysz mi wszystkich gości. Skrzywiła się niechętnie, ale widocznie zgodziła się z nim, bo po krótkim wahaniu stanęła przy balustradzie, ściskając palcami w rękawiczkach szary kamień. - Co tu właściwie robisz, lordzie Beaufort? Jesteś przecież go- spodarzem balu swojej siostry.

Ash stanął obok niej i odpowiedział na pytanie zgodnie z prawdą. - Wzbudziłaś moją ciekawość, idąc tutaj za Deeringiem. Pomyślałem, że to może schadzka z kochankiem. - Z lordem Deering? - zawołała z obrzydzeniem. - Prędzej wzięłabym węża za kochanka... Nie to, żebym miała ochotę szukać jakiegokolwiek kochanka - dodała pospiesznie. - A nawet jeśli, to i tak nie twoja sprawa. Ash zostawił tę zastanawiającą uwagę bez komentarza. - Uświadomiłem sobie twoją niechęć do niego, kiedy usłyszałem waszą rozmowę. - Czy nigdy ci nie mówiono, że nieładnie jest podsłuchiwać? - mruknęła. Uśmiechnął się. - Wielu ludzi próbowało nauczyć mnie dobrych manier, ale obawiam się, że z marnym skutkiem. W tym wypadku jednak to nie grubiaństwo skłoniło mnie do podsłuchiwania. - Nie? - Nie. Uwielbiam tajemnice, a właśnie cierpiałem na atak niemal śmiertelnej nudy. Kiedy się wymknęłaś na taras, ucieszyłem się, że wreszcie dzieje się coś interesującego. A potem zostałem na tarasie, ponieważ uznałem, że możesz potrzebować mojej pomocy. Spojrzała na niego z irytacją. - Nie potrzebuję twojej pomocy. Sama potrafię się obronić. - To prawda - stwierdził Ash z rozbawieniem. Jej orzechowe oczy wciąż ciskały pioruny. - Jeśli można by zabijać wzrokiem, Deering znajdowałby się już sześć stóp pod ziemią. A tak, udało ci się go na chwilę pozbawić męskości. - Żałuję, że nie trwale - mruknęła przez zaciśnięte zęby. Jej wzburzenie było widoczne; wydawało się, że koniecznie chce podrzeć rękawiczki na szorstkim kamieniu. Nagle głosy z sali balowej zaczęły dobiegać głośniej poprzez drzwi otwarte za ich plecami. Nie życząc sobie publiczności, Ash sięgnął ręką i oderwał palce panny Collyer od balustrady.

- Chodź ze mną - powiedział stanowczym tonem, biorąc ją za rękę. Pociągnął ją za sobą, zwracając się w stronę schodów. - Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała, próbując się opierać. - Tylko do ogrodów, żebyś ochłonęła. Potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie. Pozwoliła się więc prowadzić, chociaż niezbyt chętnie. Schodząc wraz z nią po szerokich, marmurowych schodach, Ash usiłował dojść, dlaczego jest taki opiekuńczy w stosunku do Maury, a co jeszcze bardziej niezrozumiałe, dlaczego czuje się taki wobec niej zaborczy. To, że parę chwil wcześniej oświadczyła, że nie chce żadnego kochanka, sprawiło mu dziwną satysfakcję. Nigdy nie słyszał, żeby panna Collyer bawiła się w jakieś romanse, ale mogła przecież robić to dyskretnie. Przypuszczał, że jego opiekuńczość brała się stąd, że Maura była bliską przyjaciółką jego siostry, Katharine oraz kuzynki Skye. Trzy panny zżyły się ze sobą bardzo, kiedy przed laty wysłano je do elitarnej akademii z internatem. Podobnie jak Katharine, Maura wyróżniała się bardziej męskimi zainteresowaniami niż większość rówieśniczek. Hodowla koni wyścigowych z pewnością nie była zajęciem dla damy. Straciwszy niespodziewanie ojca, Maura usunęła się na wieś, poświęcając roz- budowie stajni, żeby zarabiać na swoje utrzymanie. Ash zawsze podziwiał jej siłę charakteru i temperament. Jednak nie starał się do niej zbliżyć, uważając, że jest poza jego zasięgiem. Ale niewątpliwie ją zauważał. W gruncie rzeczy, odkąd skończyła szesnaście lat. Jaki pełnokrwisty samiec nie zwróciłby na nią uwagi? Musiałby umrzeć, żeby nie pociągała go taka piękność jak Maura. Ale dżentelmen - nawet o nazwisku Wilde - nie uwodzi niewinnych pensjonarek, w szczególności koleżanek własnej siostry. Maura nie była już, oczywiście, dziewczynką. Ash był w pełni świadomy dojrzałości jej gibkiego ciała, kiedy zeszli do ogrodów poniżej tarasu. Skończyła już także żałobę po ojcu, a zatem mógłby ją uwodzić bez wyrzutów sumienia, gdyby tego zapragnął...

Ta myśl go zaintrygowała, ale odsunął ją na razie, prowadząc Maurę ścieżką oświetloną od czasu do czasu chińskimi latarniami. - Może chciałabyś usiąść - zaproponował, prowadząc ją do kamiennej ławki pod krzakiem bzu. Nie zwróciła uwagi na jego słowa, tylko wysunęła dłoń z jego uścisku i zaczęła chodzić w tę i z powrotem po wyłożonej kamiennymi płytkami alejce. Ash uśmiechnął się z rozbawieniem, siadając zamiast niej na ławce. Nie chcąc się narzucać, wyciągnął przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Chociaż przyglądanie się jej sprawiało mu przyjemność, uznał, że grzeczniej będzie próbować jakoś uspokoić jej wzburzenie. Po chwili więc przerwał milczenie. - Pozwól, że cię przeproszę, panno Collyer. - Za co? - zapytała, wciąż zamyślona. - Przykro mi, że musiałaś znosić lubieżność Deeringa. - Nie odpowiadasz za jego niegodne zachowanie. - Nie, ale to mój dom i jestem odpowiedzialny za poczynania moich gości. - Być może, ale Deering w żaden sposób nie jest dżentelmenem. Co za czelność - mruknęła pod nosem - żeby myśleć, że będę miała ochotę mu się sprzedać. - Świetnie sobie z nim poradziłaś. Jestem pełen podziwu. Gdzie nauczyłaś się tej sztuczki z obezwładnianiem mężczyzny? - Od mojego zarządcy, Gandy'ego. W światku wyścigów konnych zdarzają się nieciekawe typy i Gandy chciał mnie przygotować, na wypadek gdybym miała jakiegoś spotkać. - Sądziłem, że Katharine i Skye to jedyne dobrze urodzone panny, które są biegłe w sztuce samoobrony. Tego chwytu sam Kate nauczyłem. Nie uzyskawszy odpowiedzi, Ash ciągnął swobodnym tonem: - Powinienem ci podziękować. Dzięki tobie wieczór stał się interesujący i uchroniłem się przed straszliwą nudą.

Ta uwaga wydawała się zwrócić jej uwagę, w każdym razie przy- stanęła, żeby na niego spojrzeć. - Po co w ogóle wydałeś bal, skoro ich tak nie lubisz? - Wiesz, dlaczego. Ponieważ Katharine mnie o to prosiła. - A ty nigdy nie potrafisz jej odmówić? - Och, odmawiam regularnie, ale w tym wypadku wypełniłem obowiązek starszego brata. Twierdziła, ku mojemu zdumieniu, że postanowiła w końcu znaleźć sobie męża. - Mnie także to zaskoczyło - przyznała Maura, podejmując spacer na nowo. W istocie niespodziewane życzenie Katharine przed dwoma ty- godniami, żeby wydał bal, ponieważ pragnie się rozejrzeć za ewen- tualnym kandydatem na męża, wprawiło go w najwyższe zdumienie. Ale w tej chwili nie obchodziły go plany matrymonialne siostry. Chciał się tylko dowiedzieć, co doprowadziło do starcia między jej najlepszą przyjaciółką a jednym z jego arystokratycznych gości. A zwłaszcza, dlaczego Deeringowi przyszło do głowy, że wdzięki Maury Collyer są na sprzedaż... - A może powiesz mi, dlaczego doszło do twojej kłótni z Deeringiem? - Ponieważ nie odpowiedziała natychmiast, dodał: - Co go skłoniło, żeby wystąpić wobec ciebie z taką propozycją? - Sądzi, że ulegnę naciskowi - odparła cicho - ponieważ nielegalnie wszedł w posiadanie czegoś bardzo dla mnie cennego. - Twojego ogiera, Śmiałego Emperora, jak się domyślam? - Tak. Zaiste cenny, zadumał się Ash. Miał okazję oglądać znakomitego konia na wyścigach. Potomek Byerley Turka ~ jednego z trzech oficjalnych ogierów rozpłodowych znakomitej rasy - a bardziej bezpośrednio championa Noble'a, niezwykle wytrzymały Emperor podczas swojej świetnej kariery pędził jak burza, pozostawiając daleko w tyle konkurentów w wielu prestiżowych wyścigach. W wieku dziesięciu lat koń nie występował już na torze, ale przebywał na farmie Maury w pobliżu Newmarket i jak dotąd spłodził z tuzin zwycięzców wyścigów.

W istocie stadnina Collyer zyskiwała renomę jednej z najlepszych hodowli w Anglii, głównie dzięki doskonałej rasie ogiera, a także doświadczeniu i wiedzy starzejącego się nadzorcy stadniny, George'a Gandy'ego. - Nie wiedziałem, że Emperor zmienił właściciela - zauważył Ash. - Moja macocha sprzedała go Deeringowi trzy tygodnie temu, mimo że prawnie należy do mnie. - W głosie Maury brzmiała głęboka gorycz. - Emperor zawsze do mnie należał. Ojciec podarował mi go w tę noc, kiedy się urodził, a ja pomagałam się nim zajmować od źrebaka. - A zatem w jaki sposób twoja macocha zdołała go sprzedać? Wyrzuciła z siebie potok słów, opowiadając całą historię, może, dlatego że była zbyt wściekła, żeby się ugryźć w język. - Lord Deering też ma stajnie wyścigowe i od dawna łaknął podnieść ich prestiż dzięki świetnemu ogierowi. Udało mu się pozyskać przychylność Priscilli obietnicą pomocy przy debiutach towarzyskich córek. To się zgadzało z tym, co Ash wiedział o sytuacji rodzinnej Maury. Jako dziecko straciła matkę, która zmarła na złośliwą gorączkę, a ojciec ożenił się około dziesięciu lat temu z owdowiałą damą, która miała już dwie własne córki; dziewczęta dorosły do zamążpójścia, ale ich widoki na skromne nawet partie rysowały się mgliście, a to ze względu na niesławę, jaką okryło się ich nazwisko. Podobno stosunki Maury z macochą nie układały się najlepiej, co miało ponoć wynikać z matczynej zazdrości. Priscilla Collyer nigdy nie znosiła dobrze faktu, że uroda Maury zaćmiewa jej raczej przeciętne siostry przyrodnie. - Sądziłem, że ojciec zaopatrzył godziwie panią Collyer, a tobie zostawił stadninę. - Owszem - przyznała Maura. - Po śmierci ojca nasz dom w Londynie przeszedł na Priscillę, ale testament zapewniał mi majątek wiejski i stadninę ze wszystkimi końmi. Jednak akt własności, kiedy Emperor się urodził, wystawiono na imię mojego ojca

i Priscilla fakt ten wykorzystała. Odwiedzając wiejską posiadłość przed paroma tygodniami, wyjęła akt z teczki i sprzedała Emperora za sporą sumę wicehrabiemu Deering. Nie wiedziałam nawet, co się stało, póki Deering nie przyjechał z szeryfem, żeby zabrać Emperora. Tamtego popołudnia nie było mnie w domu, więc Gandy musiał wydać konia. - I nie masz dowodu własności? - Nie, żadnego. I niewiele mogę zrobić. Mogłabym próbować wytoczyć sprawę w sądzie, ale pewnie bym przegrała. A do czasu, kiedy sprawa by się rozstrzygnęła, Emperor mógłby odnieść poważną szkodę. - Maura zacisnęła dłonie w pięści, zdradzając swój niepokój. - Deering sprowadził go do Londynu i trzyma w zatłoczonej stajni, gdzie nie ma miejsca do biegania. A według znajomych Gandy'ego Deering nie raz podniósł na niego bicz. Nie mogę znieść myśli, że jest bity i źle traktowany. - Tak więc uznałaś, że lepiej spróbować go odkupić, niż rozpoczynać walkę w sądzie, której mogłabyś nie wygrać? Maura skinęła głową. - W tej chwili nie dysponuję tak dużą sumą, ponieważ cały spadek włożyłam w rozbudowę stadniny, ale wartość zwierząt jest znaczna i zamierzam sprzedać dwa inne ogiery i wszystkie klacze rozpłodowe, jeśli trzeba będzie. W gruncie rzeczy dlatego przyjechałam natychmiast do Londynu - żeby osobiście ułożyć się z De-eringiem. Ale nie chciał mnie przyjąć, ilekroć przychodziłam do jego domu. Wtedy Katharine wymyśliła plan, żeby mi pomóc. - Jaki plan? - Kiedy dowiedziała się, co zaszło, obiecała dopilnować, żeby Deering był na dzisiejszym balu, dając mi okazję do rozmowy. Ash lekko się zmarszczył. - Kiedy to było? - Dwa tygodnie temu. A więc w tym czasie, kiedy Katharine poprosiła go, żeby wydał wielki bal. Zdumiewający zbieg okoliczności. Ash wyczuwał w tym subtelne matactwa siostry. Katharine często spiskowała, żeby nagiąć

los do swojej woli. Nie zdziwiłby się, gdyby Katharine zależało na balu, dlatego że chciała pomóc serdecznej przyjaciółce. - Ale całe to planowanie na nic się nie zdało - szepnęła Maura. - Ponieważ Deering odmówił twojej propozycji? - zapytał Ash. - Tak. Słyszałeś jego wstrętną odpowiedź. Przysięgłam sobie, że będę nad sobą panować podczas tego spotkania, ale nie udało mi się. - Zagryzła dolną wargę. - Sądzę, że nie należało go uderzyć w ten sposób, nawet mimo jego nieprzyzwoitej propozycji. - Pewnie nie - stwierdził Ash cierpko, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie wicehrabiego, który dostał to, na co zasłużył. Kiedy jednak Maura zatrzymała się, rzucając mu gniewne spojrzenie, stłumił uśmiech. - Nie krytykuję twojej odwagi, moja miła. Miałem na myśli to, że Deering nie może ścierpieć, żeby ktoś miał nad nim przewagę. Raniąc jego dumę, zrobiłaś sobie z niego wroga. „Diabeł w spódnicy", „czarownica", „jędza"... jak jeszcze cię nazwał? Sapnęła z irytacją. - Też mam parę określeń na tego podstępnego drania. Ale chyba zaprzepaściłam szansę na to, żeby go namówić na odstąpienie Em- perora. - Maura podniosła rękę do skroni, jakby nagle uświadomiła sobie konsekwencje swoich czynów. Ku zaskoczeniu Asha podeszła do ławki i opadła obok niego. Skuliła ramiona, wpatrując się w ziemię niewidzącym wzrokiem. - To nie jest niepodobne do Deeringa, żeby mścić się na niewinnym zwierzęciu - poskarżyła się żałośnie. - A ja nigdy sobie nie wybaczę, jeśli gniew na mnie przeniesie na Emperora. Ashowi nie spodobała się nuta rozpaczy w jej głosie ani postawa osoby, która poniosła klęskę. Wolał Maurę zionącą ogniem niż poddającą się rozpaczy i rozczarowaniu. Kiedy zadrżała i potarła ramiona, Ash uznał, że wreszcie dotarło do niej w pełni, gdzie się znajduje i co się dookoła dzieje - teraz, kiedy jej gniew nieco zelżał. Wiosenny chłód i wilgoć w powietrzu czuło się w ogrodach wyraźniej niż na tarasie; na odsłoniętych częściach jej ciała pojawiła się gęsia skórka.

Ash objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Ten gest, w jego intencji niewinny, nie był jednak zupełnie stosowny i Maura znie- ruchomiała przestraszona. - Nie sprzeciwiaj się, panno Collyer - powiedział lekkim tonem. - Potrzebujesz ciepła, a ja mogę ci je dać. Tak samo bym się zachował wobec siostry i kuzynki. Maura nie protestowała; pozwoliła, żeby ją obejmował. - Mógłbym ci pożyczyć mój kubrak - dodał Ash tytułem dalszego wyjaśnienia - ale twojej reputacji tylko by zaszkodziło, gdyby na sali balowej zobaczono, że nosisz coś mojego. - Zdumiewasz mnie, mój panie - odparła żywo, jakby odzyskując dawny humor. - Sądziłam, że przyzwoitość nic cię nie obchodzi. - Zwykle nie obchodzi, ale, ostatecznie, jesteś moim gościem. Milczeli chwilę, dzieląc ciepło swoich ciał. Ash przedstawił swoje motywy jako niewinne, ale nie potrafił sam siebie oszukać; nie żywił wobec Maury żadnych braterskich uczuć. Na pewno nie wtedy, kiedy czuł jej cudownie miękkie ciało tulące się do jego boku. Odchrząknął. - Może mógłbym ci pomóc, jeśli chodzi o Deeringa - powiedział, w dużym stopniu po to, żeby skupić uwagę na czymś innym. Maura podniosła głowę zaskoczona, przyglądając mu się uważnie. - Dziękuję, lordzie Beaufort, ale zwykle sama rozwiązuję swoje problemy. Poza tym Katharine zrobiła już dla mnie dostatecznie dużo. Choć podziwiał jej rezolutność w rozmowie z wicehrabią, to jednak nie sądził, żeby sama dała sobie z nim radę. - Co zamierzasz zrobić? - Coś wymyślę. Nie mam zamiaru zostawiać Emperora w jego rękach zbyt długo. Ale moje ciało to zbyt wysoka cena... - przerwała, krzywiąc się i znowu odwróciła wzrok. - A ja tylko gadam i gadam o swoich własnych sprawach, z którymi nie masz nic wspólnego. Wybacz, proszę. Ash czuł, że jest zmieszana tym, że tyle mu powiedziała. Wątpił, żeby miała w zwyczaju dzielić się wylewnie swoimi troskami.

Poza tym, miała rację, jej sprawy w żaden sposób go nie dotyczyły. A jednak rycerskość, jeden z rysów jego charakteru, nie pozwalała mu zostawić jej samej wobec takiego rozpustnika, jak Deering. - Nie powinnaś tak lekko odrzucać mojej oferty - stwierdził. -Jako par, mam możliwości, jakich tobie brakuje. Musiał poruszyć czułą strunę, bo Maura znowu zesztywniała. - Jakże dobrze o tym wiem - sapnęła gniewnie. - Bogatemu, potężnemu arystokracie nawet morderstwo ujdzie na sucho. Robi mi się niedobrze na myśl, że muszę błagać o coś człowieka, który zabił mojego ojca. To oskarżenie, rzucone pełnym pasji głosem, wstrząsnęło Ashem, ale odpowiedział w sposób spokojny, wyważony: - To poważny zarzut, moja słodka wiedźmo. Skąd wiesz, że miał udział w śmierci twojego ojca? Wzruszyła niecierpliwie ramionami. - Och, wiem, że nie zabił papy bezpośrednio. Tylko wpędził przedwcześnie do grobu fałszywymi oskarżeniami. Serce papy nie wytrzymało, nie zdążył oczyścić się z zarzutów. Doktorzy uważają, że skandal był główną przyczyną nieszczęścia. - Chyba nigdy nie słyszałem całej tej historii - powiedział Ash zachęcająco. - To proste. Deering zawsze chciał mieć Emperora dla siebie, a papa nie zgadzał się go sprzedać. Więc żeby zdobyć naszego ogiera dwa lata temu jego lordowska mość próbował wygrać go za pomocą hazardu. Zwabił ojca do kasyna a potem oskarżył, że gra znaczonymi kartami. Oczywiście, było to bezczelne kłamstwo, ale kto uwierzy człowiekowi z gminu, któremu zarzuca coś takiego dostojny arystokrata? Po drżeniu jej ciała Ash zorientował się, że znowu ogarnia ją gniew. - A dzisiaj, kiedy usłyszałam, jak Deering chełpi się swoją wygraną. .. - szepnęła Maura. - Tak, jakby mi wbił nóż w piersi. Jakże gardzę tym wstrętnym człowiekiem! Wiele mnie kosztowało, żeby rozmawiać z nim w sposób cywilizowany - jęknęła głucho. - Nie