Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 115 490
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 287

Jordan Nicole - LK 3 - Tajniki uwodzenia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Nicole - LK 3 - Tajniki uwodzenia.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 160 stron)

Jordan Nicole Legendarni kochankowie 03 Tajniki uwodzenia

Jay, na zawsze

1 East Sussex, Anglia, wrzesień 1816 Jeszcze nigdy nie poważyła się na zdobycie mężczyzny, ale w sprawach sercowych dama powinna brać los we własne ręce. Skye Wilde spojrzała w zapadającym zmroku przez okienko powozu na zrujnowaną budowlę majaczącą we mgle i deszczu. Hawkhurst Castle, wzniesiony dwieście lat wcześniej, był dużym zamkiem z kamienia o złotawej barwie, zwieńczonym wieżyczkami. Kiedyś robił imponujące wrażenie, ale teraz wyglądałby na opuszczony, gdyby nie słabe światło w oknie z zaciągniętymi zasłonami, które wzbudziło w niej nadzieję, że jej wyprawa nie spełznie na niczym. Hrabia Hawkhurst potrzebował żony, Skye zaś za wszelką cenę pragnęła nią zostać. Rozmyślała o tym przez całe lato, odkąd się tylko dowiedziała, że lord Hawkhurst ma zamiar ponownie się ożenić. Teraz, gdy upragniona chwila wreszcie nadeszła, Skye czuła się tak, jakby rój motyli trzepotał gwałtownie skrzydłami w jej żołądku. Doskonale wiedziała, że cała jej przyszłość może zależeć od tego pierwszego spotkania. Nie chcąc stracić odwagi, naciągnęła kaptur płaszcza na jasne włosy i wysiadła z powozu. Bez wątpienia robiła niemądrze, celowo pozwalając sobie zmoknąć, ale gwałtowna burza sprzyjała jej zamiarom, by dostać się do zamku frontowym wejściem. Ulewa zwiększała szanse, że hrabia zlituje się nad nią i udzieli jej schronienia, a może nawet pozwoli u siebie przenocować. Gdzieś w pobliżu zalśniła ostro błyskawica i Skye zrozumiała, że powinna się pospieszyć, nim burza zacznie szaleć na dobre. A jednak z wahaniem podeszła ku kamiennym stopniom przed masywnymi drzwiami. Zetknęła się z hrabią tylko raz, ale Hawkhurst – zwany przez bliskich mu ludzi Hawkiem – nie był mężczyzną, którego jakakolwiek kobieta albo też dziewczyna zdołałaby zapomnieć… Jako trzynastolatka o mało nie spadła mu prosto na głowę, a potem doznała bolesnego rozczarowania, dowiadując się, że jest już żonaty. Wkrótce potem Hawkhurst przeżył jednak osobistą tragedię, tracąc ukochaną żonę i malutkiego synka podczas pożaru rodowej siedziby. Z miejsca, gdzie stała, nie mogła jednak dostrzec zwęglonych szczątków tych pomieszczeń. Widocznie pożar musiał wybuchnąć w drugim skrzydle. Po kolejnej błyskawicy, tym razem dużo bliższej, huknął potężny grom, wzbudzając popłoch w i tak już niespokojnych koniach. Skye odwróciła się i krzyknęła do stangreta, by odprowadził powóz do stajni, a także sam poszukał tam schronienia. – Milady, nie chciałbym zostawić tu pani samej! – odkrzyknął, usiłując przemóc coraz ostrzejszy wiatr i strugi deszczu. Skye doceniała troskę lojalnych sług, dwóch stajennych i woźnicy, którzy raczej dbali o jej bezpieczeństwo, niż byli lokajami. Quinn, jej brat, nastawał, by towarzyszyli jej w podróżach, choć miała już całe dwadzieścia dwa lata. Zwykle odpowiadała jej obecność tych postawnych mężczyzn, bo gwarantowała niezależność, której większości niezamężnych kobiet brakowało. Teraz jednak stanowczo jej zawadzali.

– Nic mi nie będzie! – zawołała z uporem. – Lord Hawkhurst to bliski przyjaciel mojej ciotki. Nie wyrzuci mnie na zewnątrz w podobną burzę! „Przynajmniej taką mam nadzieję”, dodała w duchu. Hawkhurst słynął jako wielki miłośnik koni i doskonały jeździec, najpewniej nie chciałby więc pozbawiać przerażonych zwierząt schronienia, nawet gdyby miał go odmówić ich właścicielce. – Skoro pani tak mówi, milady… Kolejny huk gromu nie pozwolił mu skończyć zdania. – Owszem, ale pospiesz się, Josiah! W tejże chwili deszcz przeobraził się w ulewę. Obydwaj stajenni pospiesznie wdrapali się na żerdkę z tyłu powozu i kareta ruszyła. Skye rzuciła się pospiesznie ku kamiennym stopniom z lękiem, że nie doceniła zagrożenia burzą. Kaptur nie był zbyt dobrą osłoną i ulewa siekła już jej delikatną cerę. Niemal bez tchu i prawie nic nie widząc, wbiegła na schodki, a gdy stanęła na ich szczycie, była już przemoczona z kretesem. W mroku i zacinającym deszczu ledwie zdołała dostrzec brak kołatki. Stukała więc przez dłuższą chwilę, a potem uderzyła w drzwi całą dłonią. Nie było odpowiedzi. Choć spodziewała się, że drzwi będą zamknięte, spróbowała jednak nacisnąć klamkę. Poddała się bez trudu, pchnęła je zatem, a wtedy rozwarły się raptownie na oścież, tak ostro, że niemal wpadła do wnętrza. Potknęła się o próg i ległaby jak długa na posadzce, gdyby nie schwyciły jej silne ręce. Skye zabrakło tchu. Jakiś mężczyzna trzymał ją przyciśniętą do szerokiej piersi swego bardzo męskiego ciała. Z bijącym sercem uniosła wzrok. Płomień pojedynczego kinkietu rzucił migotliwe światło na twarz jej wybawcy. Był nim właściciel zamku we własnej osobie, Morgan Blake, szósty hrabia Hawkhurst. Skye ponownie zaparło dech na widok jego urody. Wysokie czoło, piękny zarys kości policzkowych, arystokratyczny nos, zmysłowe wargi… A największe wrażenie robiły w tej twarzy czarne łuki brwi nad parą szarych, gniewnych oczu. Rysy jego wyglądały na surowsze, niż je zapamiętała, może z powodu zmierzwionych i zbyt długich czarnych włosów, a także zarostu kiełkującego na silnie zarysowanych szczękach. Cała twarz była też dużo bardziej wyrazista dzięki wyżłobionym przez ból bruzdom, których wcześniej nie zauważyła. No jasne, przecież liczył sobie teraz dziesięć lat więcej. Zdążył już poznać mroczną stronę życia, skoro miał ich już trzydzieści cztery. Przenikliwe oczy tak samo ją jednak urzekały jak przedtem. Gdy skrzyżowały się ich spojrzenia, poczuła, że całe jej ciało ogarnia gorąco. Może i on odczuł coś zbliżonego, bo odchylił głową brzeg kaptura, odsłaniając jasne, złociste włosy. Ze zmarszczonymi brwiami dotknął jej twarzy, jakby chciał się przekonać, że Skye jest kimś rzeczywistym. Nawet sobie nie wyobrażała bardziej fascynującej chwili. Wciąż jeszcze bez tchu, rozchyliła wargi, ale nie zdołała nic powiedzieć i tylko odwzajemniła mu pytające spojrzenie. Wreszcie Hawkhurst zrozumiał, że trzyma ją w objęciach. Odniosła jednak wrażenie, że wcale nie chce jej z nich wypuścić. Zrobił tak dopiero wtedy, gdy dzięki jego pomocy odzyskała równowagę. Poczuła dotkliwe rozczarowanie, bo jego uścisk był właśnie tak oszałamiający, jak sobie wymarzyła, wcale więc nie chciała, by się skończył. Niezamierzona bliskość ich ciał okazała się czymś o wiele wspanialszym, niż się spodziewała… póki nie dostrzegła w jego drugiej ręce

ostrza. Ściskał w niej jakieś ostre narzędzie o przerażającym wyglądzie i wyglądało na to, że chce je w nią wbić. Z trudem przełknęła ślinę, ale chwilę później przekonała się, że to tylko nożyk do ostrzenia piór. – Mi… milordzie… – zdołała z trudem wykrztusić, choć głos miała względnie opanowany – …nie musi się pan przede mną bronić. Nie jestem złodziejką ani morderczynią, bo przecież nie stukałabym wcześniej do pańskich drzwi! – W takim razie kim? – spytał głosem stanowczym, ale też przyjemnie głębokim. – Jestem Skye Wilde, krewna pana bliskiej przyjaciółki, lady Isabelli Wilde. Zmarszczył ostro brwi. – Czy to Bella panią do mnie przysłała? – Tak… to znaczy… niezupełnie. – O co więc chodzi? – spytał zniecierpliwiony. – Właściwie ona mnie tu nie przysłała, przyjechałam aż z Londynu na własną rękę… – Skye urwała. Gdy ją coś zdenerwowało, zawsze zaczynało brakować jej tchu i mówiła wtedy zbyt pospiesznie. – Proszę mi wybaczyć, milordzie. Nie potrafię się jasno wyrażać, kiedy jakiś dżentelmen patrzy na mnie srogo i grozi mi nożem. Złagodniał nieco i odjął od niej ostrze. – Czy pani straciła rozum, żeby jechać w taką burzę? O mało się nie roześmiała, bo sama też się temu dziwiła. – Gdy wyjeżdżałam po południu, burzy jeszcze nie było. Nie straciłam wcale rozumu, tylko nie wiem, co począć z pewną sprawą. Czy wolno mi wejść? Potem może pan mnie sobie łajać do woli. Hawkhurst mruknął coś pod nosem z niechęcią, ale cofnął się, żeby mogła wejść do środka. Kiedy go mijała, wyjrzał na ogarnięty już mrokiem podjazd, niemal niewidoczny w strugach deszczu. – Gdzie pani powóz? – Pozwoliłam sobie odesłać go do pańskich stajni. Moim koniom i służbie potrzeba było schronienia. Miałam pewność, że udzieli im pan gościny. Czy można zamknąć drzwi? – dodała możliwie uprzejmym tonem. – Deszcz wpada do środka i zalewa pańską marmurową posadzkę. Znów zatrzymał na niej wzrok, jakby nie chciał ustąpić wobec jej śmiałości. Zrobił jednak, o co prosiła, i zamknął drzwi, broniąc dostępu burzy, po czym znów zaczął się jej przyglądać. W przedsionku było teraz ciszej, choć na zewnątrz nadal dudniła głucho ulewa. Skye uśmiechnęła się do niego. – Przepraszam, milordzie. Nie zrozumieliśmy się dobrze. Może zacznę od nowa? Jestem lady Skye Wilde i miło mi wreszcie pana spotkać. Słyszał pan może o mnie? – Owszem, słyszałem. Nie wyglądał na zachwyconego. – Sądziłam, że ciotka Bella o mnie wspominała. Jesteśmy w gruncie rzeczy spokrewnione ze sobą. Znów spojrzał na nią nieufnie i nieco sceptycznie. – Co pani każe tak myśleć? – No, cóż… nie jesteśmy właściwie jednej krwi, ale ciotka Bella zna pana od dziesięciu lat. A że jesteście niezwykle zaprzyjaźnieni, czułam się zatem tak, jakbym znała pana osobiście. Zna pan zresztą mojego brata, Quinna Wilde’a, hrabiego Traherne. Nigdy nas sobie oficjalnie nie

przedstawiono, ale już się raz widzieliśmy, dawno temu, kiedy był pan z żoną na balu w naszym domu, Tallis Court. To właśnie ja o mało nie spadłam z balustrady, patrząc na gości tańczących w sali poniżej. Nawet w tym słabym świetle mogła dostrzec, że Hawkhurst sobie to niejasno przypomina. – Miło mi, że mnie pan zapamiętał – ciągnęła, mówiąc zresztą całkiem szczerze. – Tylko że poza tą krótką chwilą już pan na mnie więcej nie zwracał uwagi. – Obawiałem się, że mogło pani coś grozić. Skye poczuła, że pieką ją policzki na samą myśl o tym incydencie. Razem z kuzynką Katharine obserwowała wtedy wytworne towarzystwo z galerii nad salą balową. A gdy niesłychanie wprost przystojny lord Hawkhurst spojrzał w górę i uśmiechnął się do niej, zamarła z wrażenia, przechylając się zanadto przez poręcz. Lord podbiegł ku niej, chcąc ją ratować. Tylko że na szczęście – a może na nieszczęście? – nie pozwolił na upadek i uchronił Skye od katastrofy, chwytając ją mocno za suknię. Poczuła się niepewnie. Już drugi raz o mało nie padła przed nim jak długa. Co za pech, że okazuje się niezręczna właśnie wobec mężczyzny, na którym chciała zrobić wrażenie. – Słowo daję, że nie zawsze jestem niezgrabna. Najwyraźniej jednak Hawkhurst wcale nie miał ochoty roztrząsać tego tematu. – Co panią do mnie sprowadza w środku burzy, lady Skye? Był niezbyt uprzejmy, ale mogła mu to wybaczyć. Przybyła przecież całkiem nieoczekiwanie. – Ciotka napisała dla mnie list polecający i wyjaśniła w nim powód mojej podróży… – Skye pogrzebała w torebce, wyciągnęła z niej złożony list, co nieco już zmięty, i wręczyła go Hawkhurstowi. – Może zechciałby pan to przeczytać? Złamał wprawdzie pieczęć, lecz ledwo zerknął na treść, bo trudno mu było czytać w słabym świetle. Gdy podszedł do kinkietu, Skye spytała: – Czy mogłabym się gdzieś ogrzać przy ogniu? Zawahał się, ale w końcu odparł: – W moim gabinecie. Proszę za mną. Poszedł wielkimi krokami przez przedsionek, a ona pospieszyła za nim, podziwiając jego atletyczną sylwetkę. Ubrany był bardzo nieoficjalnie, w koszulę, bufiaste spodnie i buty do konnej jazdy. Strój ten podkreślał jego rozłożyste ramiona, smukłe biodra i muskularne uda. Skye musiała przyznać, że przygląda mu się w sposób trochę zbyt śmiały, ale robił na niej niesłychane wrażenie, o wiele mniej zresztą niewinne niż wtedy, gdy była trzynastolatką. Musiała przyznać, że jej obecność w opustoszałej wiejskiej siedzibie bez odpowiedniej przyzwoitki też jest czymś zbyt śmiałym. Chcąc jednak zdobyć to, czego pragnęła, musiała być śmiała i ryzyko skandalu nie mogło jej powstrzymać. Skandaliczne zaloty należały bowiem w rodzinie Wilde’ów do tradycji, a ona była jej nieodrodną córką. Gdy szli mrocznym korytarzem, rzucała okiem na mijane pomieszczenia. Zionęło z nich stęchlizną i wilgocią – nic dziwnego, skoro w zamku nie mieszkano od przeszło dziesięciu lat. Meble jednak wciąż okryte były płóciennymi pokrowcami. – Spodziewałam się, że otworzy mi drzwi ktoś z pana służby. – Staruszek, który służy tu jako stróż, jest przygłuchy i nie usłyszałby, jak się pani dobija do drzwi. – Ale pan przyjechał tu przecież już tydzień temu. Sądziłam, że zaczął pan już porządkować zamek. Odpowiedział na jej uwagę dopiero po kolejnej długiej chwili.

– Jeszcze nie zatrudniłem stałych służących. Kilka kobiet ze wsi przyszło tu dzisiaj, żeby rozpocząć sprzątanie, ale odesłałem je do domów przed burzą, nim zrobiło się zbyt ciemno. – Postąpił pan bardzo uprzejmie. Hawkhurst znów mruknął coś lekceważąco pod nosem, nie zatrzymując się. – Jestem panu bardzo wdzięczna za wpuszczenie mnie do zamku – ciągnęła Skye – choć o mało nie padłam z przerażenia, kiedy przyłożył mi pan nóż do gardła. – Nie wyglądała pani na zbyt przerażoną. No i rzeczywiście nie była, tyle że zrozumiała wówczas, z jakim mężczyzną będzie musiała mieć do czynienia. – Chyba można zrozumieć pańską przesadną reakcję. Przecież nauczono pana podejrzliwości. W końcu był pan agentem Foreign Office przez wiele lat. Od ukończenia studiów, prawda? Hawkhurst zatrzymał się nagle i zmierzył ją bacznym spojrzeniem. – Kto pani o tym powiedział? – Ciotka, rzecz jasna. Uprzedziła mnie też, że jest pan skamieniałym odludkiem. Mógłby pan traktować mnie trochę uprzejmiej choćby ze względu na nią. Uniósł brwi, słysząc podobną impertynencję, i przyglądał się jej jeszcze dłużej niż przedtem. Najwyraźniej myślał teraz o niej inaczej. Musiał sobie w końcu zdać sprawę, że próbowała go rozbawić, bo uśmiechnął się lekko. – Wdziera mi się pani do domu, a potem pozwala sobie mnie upominać? – Wcale się nie wdarłam – zwróciła mu uwagę. – Pan sam mnie wpuścił. – Głównie ku memu niezadowoleniu. W tejże chwili mrok korytarza rozświetliła kolejna błyskawica. Hawkhurst nie zatrzymał się jednak, a Skye wciąż szła tuż za nim. Przepuścił ją przodem, gdy dotarli do gabinetu. Ku jej wielkiej uldze, ten pokój wyglądał przynajmniej na zamieszkany. Ogień buzował na kominku, a na masywnym biurku stała lampa z opuszczonym nisko abażurem. – Może pani tu siąść przy ogniu – powiedział, wskazując na głęboki, obity skórą fotel koło paleniska. Zaproszenie było nieco mrukliwe, ale Skye nie wzięła sobie tego do serca. – Pozwoli pan, że najpierw zdejmę płaszcz? Strasznie przemarzłam. Wcale nie kłamała. Płaszcz przemókł na wskroś, a suknia zwilgotniała aż do samego gorsu i była całkiem mokra dołem. Hawkhurst wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało całkiem jak: „zasłużyła sobie pani na to”, ale podszedł, żeby jej pomóc. Wyciągnął ręce, żeby zdjąć z niej płaszcz, a oddech Skye przyspieszył wtedy gwałtownie. Pod płaszczem miała na sobie elegancko skrojony strój podróżny z delikatnej wełenki o skośnym splocie. Hawkhurst skierował wzrok ku jej piersiom. Instynktownie znieruchomiała, gdy przyjrzał się jej z obiektywnym uznaniem. Skye dobrze wiedziała o swojej atrakcyjności, a kobiece walory jej sylwetki robiły wrażenie na mężczyznach. Zazwyczaj to ona miała u swoich stóp wielbicieli wyznających jej uczucie. Nie wiedziała jednak, co myśli albo czuje Hawkhurst. Natomiast reakcja własnego ciała Skye była jednoznaczna. Nie doznała jeszcze erotycznych doświadczeń, ale intensywna fascynacja, jaką w niej budził, miała jawnie zmysłowy charakter. Było to pożądanie dorosłej już kobiety, a nie uwielbienie młodej dziewczyny. Gdy tylko Hawkhurst się do niej zbliżał, czuła, że cała drży z podniecenia. Nie budził w niej dotąd podobnych odczuć żaden inny mężczyzna.

Bez trudu wyobrażała sobie go teraz jako swego męża, jak to już wiele razy robiła w romantycznych rojeniach przez ostatnie kilka miesięcy. Gdyby nim jednak został, mogłaby teraz zdjąć z siebie suknię, zamiast stać, trzęsąc się z zimna, bo kleiła się jej do ciała. Rozebrałaby się wówczas do koszuli i rzuciła w jego ramiona. Obnażyłaby przed nim całe swoje przemarznięte ciało i odczuła ciepło jego własnego… Kuszący obraz rozwiał się, gdy Hawkhurst rozwiesił jej mokry płaszcz przed kominkiem, a potem bez jednego słowa podszedł do biurka. Ściągając mokre rękawiczki, mogłaby przysiąc, że nie był zadowolony z jej obecności w swoim domu. Powinno ją to było onieśmielić. Każda normalna młoda dama zareagowałaby podobnie. Ale żaden mężczyzna nie działał na nią tak mocno, mimo że nawykła do przestawania z członkami własnej rodziny, mężczyznami pełnymi siły i determinacji. Zazwyczaj potrafiła ich sobie podporządkować, przemawiając im do rozsądku. Czuła jednak, że w tym przypadku trzeba czegoś dużo silniejszego niż rozsądek. Zaczęła się obawiać, że to zadanie ją przerośnie. Jeśli jednak lord Hawkhurst chciał mieć żonę, to ona, jak uznała, też może nią zostać! Chciała się przynajmniej przekonać, czy pasowaliby do siebie. Niezależnie od swoich romantycznych nadziei, pragnęła bohatera – a Hawkhurst z pewnością nim był. Nabrała tchu i zebrała całą swoją odwagę. Skoro już zdołała znaleźć się w jego domu, to powinna skorzystać ze zdobytej sposobności. – Czy nie zechciałby pan przeczytać listu ciotki, milordzie? – spytała. Usłuchał jej. Podkręcił knot w lampie na biurku, a potem przysunął kartkę do światła. Wtedy dopiero dostrzegła ślady po oparzeniach na wierzchu jego dłoni. Zaczęło ją dławić w gardle. Hawkhurst był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała, ale też najbardziej poznaczonym bliznami. I to nie tylko w widocznych miejscach, jeśli dokładnie ją poinformowano. Rzucił się przecież w ogień, żeby ratować żonę i synka, zresztą daremnie. Po tej tragedii dobrowolnie wyjechał z kraju, osiadł na dalekiej wyspie nad Morzem Śródziemnym i całe dziesięć lat życia poświęcił niebezpiecznym działaniom, nie dbając wcale, czy wyjdzie z nich żywy. Serce się jej ścisnęło na myśl o tym. Może było ono zbyt czułe, ale jako najmłodsza z Wilde’ów uchodziła powszechnie za osobę wrażliwą. Tylko że zarazem za najbardziej przewrotną. Skarciła się w duchu za to, że obserwuje jego poparzone ręce, i zajęła sie rozwieszaniem rękawiczek nad paleniskiem. Potem siadła głębiej w fotelu i zaczęła wyciągać szpilki z fryzury, by rozpuszczone włosy prędzej wyschły. Gdy Hawkhurst czytał list, w pokoju panowała głucha cisza. Mącił ją tylko odgłos deszczu bębniącego w okiennice i od czasu do czasu potrzaskiwanie polan w kominku. Kiedy sięgnął z roztargnieniem po prawie już pusty kieliszek, Skye zauważyła na wpół opróżnioną kryształową karafkę wypełnioną czymś, co wyglądało na brandy. Najwyraźniej hrabia nie był trzeźwy, co częściowo wyjaśniało jego posępny nastrój. Nic dziwnego, że siedział tutaj sam, zatopiony w rozmyślaniach. Z nią byłoby tak samo, gdyby musiała wciąż mieć do czynienia z widmami zmarłej rodziny, jak on, który przybył do zamku po dziesięciu latach nieobecności. Właśnie zamek kazał Skye zwątpić, czy hrabia mógłby być jej idealną parą. Według teorii jej kuzynki, pięcioro kuzynów Wilde – Ashton, Quinn, Jack, Katharine i Skye – mogło znaleźć prawdziwą miłość na wzór legendarnych kochanków znanych z historii lub literatury. Skye żywiła nadzieję, że jej romans winien się wzorować na francuskiej baśni napisanej blisko sto lat wcześniej. Piękna młoda dama uwalniała w niej od czaru Bestię kryjącą się samotnie w głębi pałacu.

Rzecz jasna, lord Hawkhurst nie był bynajmniej bestią w dosłownym znaczeniu, ale jego uparte odosobnienie upodabniało go do niej. A ten ponury zamek, jak pomyślała Skye nie bez dreszczu lęku, mógł odgrywać rolę jej legowiska. Hawkhurst spojrzał ku niej znad listu, gdy przeczesywała sobie włosy palcami. Zatrzymał na nich wzrok, a potem powiedział dość cierpkim tonem: – W liście Isabelli wcale nie ma wyjaśnienia, o którym pani wspominała. Napisała jedynie, że ma pani do mnie jakąś prośbę. Czego więc sobie pani życzy, lady Skye? Zawahała się, wiedząc, że musi ostrożnie dobierać słowa. Oczywiście nie mogła mu wyjawić prawdziwego powodu, bo pomyślałby, że celowo się wkradła do jego domu. Musiało to pozostać sekretem. Miała jednak na podorędziu całkowicie odmienną wymówkę. – Chciałabym, żeby pan kogoś odnalazł. – Kogo? – Zaginioną ukochaną mojego stryja. Hawkhurst najwyraźniej w to wątpił. – Dlaczego, do licha, sądzi pani, że mógłbym w tym pomóc? – Bo ma pan doświadczenie w rozwikływaniu tajemnic i odnajdywaniu zagubionych osób. Gdy berberyjski szejk uprowadził niegdyś lady Isabellę i ukrył ją w górach koło Algieru, odszukał ją pan i uratował, za co jest niesłychanie wdzięczna. Gdy hrabia milczał, Skye dodał: – Wynagrodziłabym pana bardzo hojnie. Nie było to właściwe pociągnięcie, bo Hawkhurst pokręcił przecząco głową. – Moje usługi nie są na sprzedaż. – W takim razie niech pan to zrobi z życzliwości dla mojej ciotki. Najwyraźniej i to również nie skłoniło go do ustępstwa. Skye westchnęła z desperacją: – Przecież jest pan bohaterem, lordzie Hawkhurst. Powinien mi pan z chęcią pomóc. Odparł ze szczerym rozbawieniem: – Wcale nie jestem bohaterem. – Ależ tak! A prócz tego członkiem tajnego stowarzyszenia bohaterów zwanego Strażnikami Miecza. W dodatku najsłynniejszym ze wszystkich. Hawkhurst nie dał wprawdzie niczego poznać po sobie, ale sądząc z jego tonu, nie był wcale rad, że Skye tak wiele o nim wie. – Spodziewałem się po Belli większej dyskrecji. – Niesłusznie ją pan oskarża. Nie dawałam jej spokoju, póki mi wszystkiego nie zdradziła. Skye nie kłamała. Wyciągnęła z niej wszystko, co tylko Isabella o nim wiedziała. Od dawna bowiem znała dobrze Strażników, z którymi zetknęła się za pośrednictwem pierwszego męża, hiszpańskiego szlachcica. A że znała też Hawkhursta, i to przez całe ostatnie dziesięć lat, uważała się wręcz za coś w rodzaju jego starszej siostry i bardzo pragnęła jego szczęścia. – Proszę się nie bać – dodała pospiesznie Skye. – Wyjawiła mi tylko nazwę waszej ligi agentów i to, że działa ona jako tajna komórka Foreign Office. Wiem też jednak, że jest pan człowiekiem honoru, niezwykle bystrym i pełnym zdolności przywódczych. Wcześniej był pan oddanym mężem i ojcem, a potem ryzykował niezliczoną ilość razy życiem i uratował wiele osób. Hawkhurst niemalże burknął w odpowiedzi: – Ale to nie wystarczy, żebym mógł spełnić pani prośbę. Skye spojrzała na niego zgnębiona. Nie chciała zgodzić się na porażkę, zwłaszcza wtedy,

gdy tak bardzo pragnęła działać. Może kariera szpiegowska Hawkhursta pozostawała tajemnicą, ale ciotka o innych jego sprawach mówiła całkiem otwarcie. Hawkhurst zamierzał wkrótce ożenić się z młodą krewną swego zwierzchnika i mentora. Było to pozbawione uczucia małżeństwo z rozsądku, zawierane tylko z przyczyn politycznych. Wprawdzie nie zaczął się jeszcze starać o tę dziewczynę i dopiero zamierzał doprowadzić dom do porządku na przyjęcie panny młodej. Skye miała jednak niewiele czasu, by się przekonać, czy oboje są dla siebie stworzeni – a gdyby tak istotnie było, musiałaby w jakiś sposób zapobiec jego ślubowi z inną kobietą. Nigdy się jednak nie cofała przed wyzwaniami. Pohamowała więc rozczarowanie i zaprezentowała Hawkhurstowi najbardziej triumfalny ze swoich uśmiechów. – Proszę mnie tylko wysłuchać, milordzie. Chyba może pan się na to zdobyć, zważywszy na przyjaźń z moją ciotką. Hawkhurst siadł wygodniej w fotelu i skrzyżował ręce na piersi. – No, dobrze. Daję pani pięć minut.

2 Hawk, czekając na odpowiedź, przyglądał się lady Skye i uznał, choć wbrew woli, że mimo całkowitego przemoczenia jest prześliczna. Miała delikatne, klasyczne rysy, jasne włosy były jedwabiste, a oczy, błękitne jak niebo w bezchmurny dzień, harmonizowały z jej osobliwym imieniem[1] . Jakby nie chcąc się zgodzić na jego stanowcze oświadczenie, nie zaczęła mówić od razu, tylko nachyliła się jeszcze bardziej ku palenisku, chcąc prędzej wysuszyć wilgotną fryzurę. Blask płomieni uwydatnił jej profil, który wyglądał teraz jak wyrzeźbiony z kości słoniowej, i przeświecał przez rozczesywane palcami włosy. Hawk zaklął z cicha pod nosem, bo jej ruchy pełne były nieświadomej zmysłowości. Prawda, że zbyt długo już obchodził się bez kobiety, ale nie umiałby powiedzieć, dlaczego właśnie ta wzbudziła w nim tak dojmujące pożądanie. Poczuł je już w chwili, gdy otwierał jej drzwi. Zdołała go całkowicie zaskoczyć. Był to nie lada wyczyn i nawet jego najgorszym wrogom rzadko się udawał. Gdy zaś padła mu w ramiona, wzięły w nim górę najniższe instynkty i poczuł zesztywnienie w pachwinie. Właśnie ta niepożądana reakcja, a prócz tego tożsamość Skye sprawiły, że mówił bardziej szorstkim tonem niż zazwyczaj. No i w dalszym ciągu tak na niego działała. Gdyby dał się ponieść zmysłowym fantazjom, lady Skye pasowałaby do nich idealnie: giętkie ciało, dojrzałe piersi, kobieca gracja, kuszące ciepło. Niezbyt wysoka, wyglądała jak kruche kryształowe naczynie o wytwornej linii, ale podejrzewał, że ta kruchość jest złudna. Stanowczo wniosła ze sobą świeżość, wdzierając się przemocą do jego posępnego, niemalże opustoszałego domu o późnej porze, uparcie domagając się, żeby jej wysłuchał. Była zuchwała, ale miała w sobie jakiś diabelski lub raczej syreni urok. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy to nie jest nieprzyjacielski podstęp. W jego profesji nie było niczym niezwykłym posługiwanie się pięknymi syrenami, żeby poznać sekrety o fundamentalnym znaczeniu. Tylko że on już się z nią zetknął przeszło dziesięć lat temu. Zachwycająca dziewczynka stała się teraz kobietą: wilgotna suknia wyraźnie uwydatniała opływowe kształty jej sylwetki. Pachniała deszczem i różami, a ten zapach zawsze go oszałamiał. A swoimi uśmiechami mogłaby pokonać niejedno monstrum – albo pozbawić mężczyznę rozumu. Bez wątpienia zawdzięczał te wrażenia nadmiarowi brandy, ale już od lat nie czuł takiego podniecenia. Poruszył się nerwowo w fotelu, wiedząc aż za dobrze, że musi trzymać swoje pragnienia na wodzy. Po pierwsze lady Skye była powinowatą Isabelli. Po drugie przebywała u niego bez towarzystwa przyzwoitki. Żaden człowiek honoru nie skorzystałby z jej bezbronności, nawet gdyby wyszło na jaw, że sama świadomie doprowadziła do tej kompromitującej sytuacji. Najlepiej byłoby się jej pozbyć, gdy tylko pozna szczegóły sprawy, którą mu pobieżnie wyjaśniła, równie zaskakującej, jak jej nieoczekiwane najście. Hawk potrząsnął głową, usiłując zmniejszyć alkoholowe zamroczenie, i raz jeszcze powtórzył, że chodzi najwyraźniej o pięć minut, chcąc, by jak najbardziej ograniczyła swoje wyjaśnienia. – Nie jestem pewna, czy mi wystarczy pięć minut – odparła nonszalancko. – To długa

historia. – A więc niech pani się streszcza. Nie wydawała się wcale onieśmielona jego szorstkimi manierami, wręcz przeciwnie. Błękitne oczy zdawały się patrzeć na niego ze zrozumieniem i współczuciem, gdy zaczynała swoją opowieść. – Wie pan zapewne, że zmarły trzeci mąż ciotki Isabelli, Henry Wilde, był młodszym bratem mojego stryja, lorda Corneliusa. Hawk skinął głową. Wiedział, że pełna temperamentu wdówka, na wpół Hiszpanka z pochodzenia, wychodziła za mąż trzykrotnie, a jej ostatnim małżonkiem był syn brytyjskiego szlachcica. Bella miała teraz czterdzieści kilka lat, ale jej uroda i urok wciąż mogły zawrócić mężczyznom w głowach. – Proszę mówić dalej. – Wprawdzie lord Cornelius jest dość dalekim krewnym naszej rodziny, ale mój brat Quinn i ja sama uważamy go za naszego stryja. Kiedy miałam dziesięć lat, objął oficjalnie opiekę nade mną i moimi trzema kuzynami, kiedy nasi rodzice zginęli w katastrofie morskiej. W sposób dość dla niego zaskakujący prześlizgnęła się gładko nad tą stratą i skoncentrowała uwagę na stryju. – Stryj Cornelius był już wtedy znawcą literatury o pewnej renomie, ale porzucił życie mola książkowego, by zająć się wychowaniem pięciorga niesfornych dzieci. Teraz ma już blisko sześćdziesiąt lat i pozostał zatwardziałym starym kawalerem, ale mimo to jest najcudowniejszym człowiekiem, jakiego można sobie wymarzyć. Dlatego właśnie uważałam, że nie ma w nim nic z prawdziwego Wilde’a, bo przez wiele pokoleń członkowie naszej rodziny słynęli ze skłonności do gorących romansów. Stryj nigdy nie był mężczyzną tego pokroju, a przynajmniej tak uważałam, póki ostatniej wiosny nie pomagałam mu w porządkowaniu biblioteki. Znalazłam tam wtedy plik listów napisanych ćwierć wieku temu. Była to jego korespondencja z młodą damą mieszkającą w pobliżu. Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy odkryłam, że nasz stateczny, podstarzały stryjaszek przeżył za młodu tragiczny romans. Skye spojrzała na Hawka wyczekująco, licząc bez wątpienia na to, że zaciekawi go i w ten sposób zyska na czasie. Kiedy wcale nie zareagował, ciągnęła dalej. – Kiedy go spytałam, powiedział mi, że jego ukochana już nie żyje. Zmuszono ją do małżeństwa z pewnym baronem, ale po urodzeniu córeczki wpadła w taką melancholię, że utopiła się w rzece. Śmierć jej złamała stryjowi serce i właśnie dlatego nigdy się nie ożenił. Ale całkiem niedawno dowiedziałam się, że ona wcale nie umarła! Uciekła się tylko do podstępu, a ja zyskałam dowody, że to prawda. – Zapewne chce mi pani teraz zdradzić, co się z nią stało? – spytał Hawk bez entuzjazmu. Skye uśmiechnęła się triumfalnie, uradowana, że zdobył się na to pytanie. – Przyznam, że niesłychanie zaciekawiły mnie te listy i postanowiłam rozwikłać tajemnicę stryja. Znalazłam w nich pewne wskazówki. Położna, która odbierała poród córeczki, była też poufnym łącznikiem między dwojgiem zakochanych i ułatwiała im spotkania, a jej imię często pojawiało się w tej korespondencji. Listy wysyłano z miasteczka koło Beauvoir, rodzinnej siedziby markizów Beaufort, gdzie stryj wzrastał i gdzie później wychowywał całą naszą piątkę. Beauvoir leży niedaleko mojego domu, Tallis Court. Dwa miesiące temu udałam się do miasteczka i wypytałam położną. Jest wprawdzie bardzo wiekowa i sporo zapomniała, zdołałam jednak wydobyć z niej pewne wiadomości. Hawk uśmiechnął się cierpko. Mimo że dopiero co poznał Skye, mógł sobie doskonale wyobrazić, jak zręcznie jej to poszło. – Zdumiała mnie ta historia niesłychanie – zwierzyła mu się. – Utytułowany mąż tej damy

maltretował ją tak okrutnie, że zaczęła się obawiać o życie. Żeby od niego uciec, nie miała innego wyjścia i upozorowała swoją śmierć przy pomocy położnej. Niedługo po uprowadzeniu córki uciekła potajemnie do Irlandii, gdzie miała życzliwych krewnych. – Niełatwo upozorować utonięcie – stwierdził Hawk. – Ciało można przecież bez trudu rozpoznać. – Ale nie znaleziono zwłok od razu i przypuszczano, że woda je zniosła. Kilka miesięcy później natknięto się na jakąś topielicę o wiele mil dalej z biegiem rzeki i uznano, że to właśnie ona. Nie było więc powodu, żeby jej nadal poszukiwać. – Skye zacisnęła wargi. – Nie mam co do tego pewności, ale sądzę, że ona nadal żyje w Irlandii. – Chce pani ją więc odnaleźć? – Tak, jeśli okaże się to możliwe. Ogromnie bym chciała, żeby się teraz oboje połączyli, a prócz tego chodzi mi jeszcze o coś innego. – Mianowicie o co? Skye znów uśmiechnęła się czarująco. – Nigdy by pan nie uwierzył, ale… myślę, że ta córeczka jest w rzeczywistości dzieckiem mojego stryja, a nie barona. – Dlaczego pani tak sądzi? – Przede wszystkim dzięki dacie urodzenia. Przyszła na świat ledwie dziewięć miesięcy po małżeństwie tej damy, a są też inne wskazówki, na przykład wygląd dziecka. Ma na przykład oczy takie same jak mój stryj, a także kolor włosów, choć stryj oczywiście już posiwiał. – Spotkała się pani z nią? – Tak. Kiedy dowiedziałam się, że mieszka w Londynie, odszukałam ją. Jest niemal w moim wieku, a już sporo osiągnęła w życiu jako znawczyni botaniki, zwłaszcza róż, i uzdolniona artystka. Oczywiście nie zdradziłam jej, dlaczego się interesuję jej pracami. Na Hawku szczegółowość jej relacji zrobiła spore wrażenie, wciąż jednak był sceptyczny. – Dlaczego jej matka nie powiedziała pani stryjowi, że ma z nim dziecko? – Bo wydano ją za bogatego i wpływowego arystokratę i lękała się jego zemsty. Położna uważała też, że nie mogła prosić Corneliusa o pomoc, bo nie chciała go zranić. Rozpaczała, że musi porzucić malutkie dziecko, ale ujawnienie jej niewierności spowodowałoby ogromny skandal, a baron mógłby się mścić na dziewczynce lub przynajmniej ją wydziedziczyć. Gdyby chciała ją zabrać ze sobą, baron zapewne nie przerwałby tak łatwo poszukiwań, gdyby natomiast została tylko uznana za zmarłą, dziecko mogłoby dorastać w dobrych warunkach. – Co za melodramat – wycedził Hawk przez zęby. – Zgoda, ale wybuchłby skandal, gdybym wszystko ujawniła. Baron ożenił się powtórnie rok później, a gdyby wyszło na jaw, że pierwsza żona jeszcze wtedy żyła, okazałby się bigamistą. Teraz już umarł, ale tytuł barona odziedziczył jego syn, ten zaś okazałby się z kolei dzieckiem nieślubnym! Jeśli zatem chcę dalej w to brnąć, widzi pan chyba, że muszę zachować ostrożność. Hawk również to rozumiał, ale Skye wcale nie czekała na jego odpowiedź i ciągnęła dalej. – W dodatku póki nie zyskam pewności, że ukochana stryja żyje, nie mogę budzić jego nadziei. Jeśli zmarła, nie ma sensu odnawianie bolesnych wspomnień. Nie mogę jednak po prostu poniechać wszystkiego ani zignorować tego, o czym już wiem. Stryj najwyraźniej nie ma pojęcia, że mógł mieć córkę. Ale jeśli tak, to powinien się o tym dowiedzieć – a córka o nim. Mówiłam już, że był dla mnie zawsze jak ojciec i zasługuje na osobiste szczęście. – Czemu nie poprosi pani o pomoc brata lub kuzynów? – Są teraz zaprzątnięci czymś innym. Quinn, prawdziwy geniusz nauki, zniknął ostatnio z Londynu, bo – jak się domyślam – pracuje nad swoim najnowszym wynalazkiem, a niekiedy robi

mi na przekór tylko po to, żeby sobie ze mnie zażartować. Moi kuzyni, Ashton i Jack, właśnie się ożenili, a ja nie chcę odrywać ich od świeżo poślubionych żon, zwłaszcza że poszukiwania musieliby prowadzić w innym kraju. Tylko ciotka Isabella i kuzynka Katharine znają bolesną przeszłość stryja i obydwie szczerze pragną mu pomóc w jej przezwyciężeniu, jeśli tylko będzie to możliwe. – A więc przez kilka miesięcy starała się pani po kryjomu połączyć obydwoje rozdzielonych od dawna zakochanych? Uśmiechnęła się promiennie. – O tak, ale zrobiłam już wszystko, co mogłam, i właśnie dlatego potrzeba mi pańskiej pomocy, milordzie. Komuś z pana specyficznymi doświadczeniami o wiele łatwiej będzie odnaleźć zbiegłą damę po tak wielu latach. Położna przypomniała sobie tylko nazwisko jej irlandzkich krewnych, ale nie nazwę hrabstwa, do którego uciekła. Wiem, że zna pan dobrze Irlandię, bo często kupuje pan tam konie. – Irlandia jest sporym krajem. – Ale dzięki pańskim szpiegowskim doświadczeniom może pan tę kobietę odnaleźć. W pliku listów znalazłam jej miniaturę, którą stryj kazał sporządzić. Córka jest do niej uderzająco podobna, różni się tylko kolorem oczu i włosów, więc pozna ją pan łatwo. Mam tę miniaturę w torebce. Może pan zechce ją obejrzeć? Hawk zignorował tę zachętę. – Gdybym nawet chciał pani pomóc, brak mi teraz czasu. Skye natychmiast zareplikowała: – Ciotka powiedziała mi, dlaczego wrócił pan do Anglii. Żeby zawrzeć małżeństwo z rozsądku. – Że też nie mogła ugryźć się w język! – mruknął Hawk z irytacją i przygnębieniem jednocześnie. – Mówiłam już, że nie należy jej obwiniać – odparła, nic sobie nie robiąc z jego zgryźliwości. – Musiałam przecież wydobyć z niej informacje o pańskim tajnym stowarzyszeniu – uśmiechnęła się niemal przepraszająco i absolutnie uroczo. – Kiedy sobie coś postanowię, zwykle mi się udaje tego dopiąć. Hawk prychnął z pogardą, co z kolei zignorowała Skye. – Ciotka Isabella ogromnie pana lubi, milordzie, i jest głęboko przekonana, że mi pan pomoże, częściowo dlatego, że – jak powiedziała – lubi pan i tajemnice, i wyzwania. Hawk zajrzał do listu leżącego na biurku. Istotnie, Bella wyraźnie prosiła go o podjęcie tego wyzwania i wyznała, że zrobiłby jej ogromną przysługę, przychodząc Skye z pomocą. Choć sam się temu dziwił, jego również to kusiło, nie tylko dlatego, że cieszyła go sposobność wypróbowania własnych umiejętności. Pragnął w gruncie rzeczy pretekstu do opóźnienia swoich starań o narzeczoną. Nie miał wielkiej ochoty żenić się powtórnie, zwłaszcza z nieśmiałą panienką tuż po szkole. Ogromnie mu jednak leżała na sercu przyszłość Strażników Miecza i spełnienie obietnicy danej sir Gawainowi Olwenowi, wiekowemu już przywódcy, który chciał się wkrótce wycofać z działalności. Nikogo nie cenił bardziej od niego. Olwen nie tylko zwrócił stowarzyszenie na nowo ku jego pierwotnym celom i kierował nim przez dziesięć lat walki przeciwko francuskiemu zagrożeniu, ale był też od dawna mistrzem, przewodnikiem i czymś w rodzaju ojca dla licznych członków ligi, zwłaszcza zaś dla niego. Sir Gawain uwolnił go od głębokiego żalu po stracie rodziny i wskazał mu cel w życiu, przyjmując Hawka do stowarzyszenia. Uczynił też z niego niezwykle skutecznego agenta. Gdyby nie on, Hawk byłby się osunął w szaleństwo.

Gniewało go jednak, że Isabella wyjawiła Skye aż tyle z jego sekretów. Sekretami Strażników nie wolno się było dzielić z nikim. Złożył w tym celu przysięgę wiele lat temu. Nie mógł też wyjawić prawdziwego powodu swego dążenia do ożenku z panną Olwen. Aby samemu przewodniczyć Strażnikom, musiał poślubić kobietę spokrewnioną z ich przywódcą, gdyż wymagał tego statut. Strażnicy, których główną kwaterą była wyspa Cyrene przy południowym wybrzeżu Hiszpanii, istnieli już od kilku wieków. Krewna sir Gawaina pochodziła wprawdzie z rodu założycieli, lecz miała dopiero dziewiętnaście lat i była cichą, łagodną, lękliwą istotą, gotową zemdleć w razie gwałtowniejszych doznań. Poślubiłby ją niechętnie, ale gotów był na wszelkie poświęcenia dla dobra Strażników. Zostałby wówczas następcą sir Gawaina i przewodziłby stowarzyszeniu w imię żony i przyszłych dzieci, gdyby je potem spłodził. Postanowił więc poślubić tę dziewczynę mimo braku osobistych skłonności. Co więcej, zaczął już czynić do tego przygotowania, o czym samemu sobie przypomniał, pociągając łyk brandy. Musiał podążyć tym szlakiem w najbliższej przyszłości, co nie pozwalało na wypad do Irlandii i szukanie czyjejś zaginionej ukochanej, jeśli w ogóle jeszcze żyła. – Obawiam się, że nie mogę pani pomóc. Nie starczy mi czasu. Skye nie robiła wrażenia zgnębionej jego odpowiedzią. – Mogłam się tego spodziewać. Przypuszczam, że musi pan wyremontować swój dom, żeby przyjąć w nim żonę, ofiarowując jej godną podziwu siedzibę. Hawk spojrzał na nią z niechęcią, ale wzruszył ramionami. – Nie mogę wprowadzić żony do mauzoleum. – Z pewnością nie. – Skye zawahała się, nim powiedziała cichym głosem: – Powrót do Hawkhurst Castle z pewnością nie przyszedł panu łatwo. Istotnie. Hawk znów pociągnął łyk brandy. Trudniej mu było zetknąć się ponownie ze zniszczonym i opuszczonym dawno temu zamkiem, niż przypuszczał. Sądził, że czas złagodził jego ból, ale po przyjeździe odczuł go równie dotkliwie jak przedtem. Choć unikał pobytu w skrzydle, gdzie przedtem mieszkał, zwłaszcza zaś pokoju dziecinnego, w którym wybuchł pożar, nie mógł uniknąć wspomnień. Były czymś nie do zniesienia. Tego wieczoru pragnął utopić je w alkoholu. Gdy milczał, Skye zagadnęła go znów o remont. – Co pan przedsięwziął w sprawie gruntownej przebudowy? Ten temat go nie drażnił, więc odpowiedział bez niechęci: – Zatrudniłem architekta, który polecił robotnikom wyburzyć zniszczone pomieszczenia i przebudować uszkodzone skrzydło. Zaczną pracować pod koniec tygodnia. – Wprawdzie niedużo zdołałam zobaczyć, ale wydaje mi się, że trzeba będzie zrobić jeszcze wiele innych rzeczy. Powinien pan wynająć stałą służbę, by usunęła nagromadzony brud, sporządzić inwentarz dobytku… A co się stanie z resztą posiadłości? Nie wiedział, dlaczego pytała, ale odpowiedział jej bez oporów. – Stajnie i farmy dzierżawców są w dużo lepszym stanie niż zamek. Moi stajenni dbają o konie, a rządca o ziemie. Nigdy nie chciał narażać swoich ludzi na ubóstwo. Pozwalał niszczeć jedynie zamkowi. Skye już miała zadać mu kolejne pytanie, gdy jej przerwał. – Nie tylko remont domu zatrzymuje mnie tutaj. Wkrótce będę musiał zacząć starania o żonę. – No oczywiście. Nie spotkałam nigdy panny Olwen, bo nie udziela się w towarzystwie. Sądziłam, że żyje gdzieś spokojnie na wsi. Hawk uznał, że Skye staje się doprawdy zbyt natrętna, co go nieco rozdrażniło. Skoro

sądziła, że wolno jej będzie wypytywać go o przyszłą żonę, powinna była dwa razy pomyśleć. Kiedy spojrzał na nią z niechęcią, Skye powróciła do suszenia swoich jasnych włosów i zdawała się zadowolona z milczenia, które między nimi znów zapadło. Spojrzał na nią przez szkło kieliszka, nie mogąc powstrzymać się od porównywania jej z Amelią Olwen. Skye stanowczo nie była nieśmiała ani powściągliwa, przeciwnie, wprost emanowała witalnością i zmysłowością. W łagodnym świetle kominka oddziaływała na jego własne zmysły. Od bardzo dawna nie przebywał w tym pokoju z żadną piękną kobietą i dobrze o tym wiedział. Urok Skye jakby rzucił na niego jakiś czar. A może to wszystko to tylko sen? Jeśli tak, od dawna nie śniło mu się coś równie przyjemnego. Wzajemne przyciąganie między nimi nie mogło jednak być złudzeniem. Gdy znów napotkał jej wzrok, ich milczenie nagle stało się pełne znaczenia. Pragnął jej, a ona jego również. Bez trudu mógł sobie wyobrazić, jak ją bierze do łóżka, a nawet że robi to tutaj, w swoim własnym gabinecie. Powoli ściąga z niej wilgotne odzienie i kładzie ją na dywaniku przed kominkiem. Jedwabiste włosy rozsypują się wokół jej twarzy, a on rozchyla jej uda i powoli w nią wnika, podejrzewając, że namiętność Skye dorówna jego własnej… Skrzywił się, zirytowany na siebie samego. Wzbudza w sobie zakazane fantazje, które wzmagają i tak już bolesne zesztywnienie w lędźwiach. Stanowczo zbyt długo obywał się bez kobiety. Tylko że czynienie ze Skye przedmiotu tych fantazji było dobrym sposobem na odwrócenie uwagi od ponurych wspomnień nawiedzających go w tym domostwie. Hawk raptownie uciął swoje rojenia i wypił resztkę brandy, nim dał jej ostateczną, krótką odpowiedź: – Pojmuję, że chce pani pomóc stryjowi, lady Skye, ale z żalem muszę odmówić. Spodziewał się protestów lub przynajmniej sporu, ale Skye tylko uśmiechnęła się i powiedziała miłym głosem: – Pomówimy o tym jutro rano, milordzie.

3 Nie zaskoczyło jej, że hrabia zmrużył oczy i powtórzył po niej: – Jutro rano? – Owszem. Mam nadzieję, że pozwoli mi pan zostać tutaj na noc. – To niemożliwe. Skye spojrzała ostentacyjnie w pociemniałe już okna, po których ciurkiem spływały krople deszczu. – Przecież na dworze szaleje bura. Nie wygna mnie pan chyba z domu w tę straszną pogodę? Zignorował jej całkiem rozsądne pytanie. – Nie zostanie tu pani na noc. Skye nie robiła wrażenia, że przejęła się bezwzględną odpowiedzią. Przysięgła sobie, że pomoże stryjowi, i nie chciała z tego zrezygnować. A co jeszcze ważniejsze, za nic nie chciała też rezygnować ze zdobycia lorda Hawkhursta, skoro dopiero zaczęła to robić. Zdobyła się na pełną przejęcia minę i zaczęła go błagać: – Milordzie… przyjechałam z daleka, żeby z panem pomówić. Moi stajenni i stangret są przemoczeni, zziębnięci i głodni. Z pewnością użyczy nam pan chyba schronienia na tę jedną noc? – A kiedy milczał, dodała jeszcze: – Jeśli nas pan teraz wyrzuci, mogą na tym ucierpieć moje konie. Spostrzegła, że zaczął się wahać, posłużyła się więc jeszcze mocniejszym argumentem: – Sądziłam, że jest pan zbyt wielkim dżentelmenem, żeby nas wypędzić. Usłyszała jedynie krótką odpowiedź: – Jestem zbyt wielkim dżentelmenem, by was nie wypędzić. Nie może pani spędzić nocy w domostwie nieżonatego mężczyzny. – Co to szkodzi? Jest pan wielkim przyjacielem mojej ciotki. Cóż dziwnego w tym, że poszukałam schronienia w pańskim domu podczas burzy? Prócz tego nikt nie wie, że tutaj jestem. – Służba będzie plotkować. – Powiedział mi pan, że ma tylko służących na przychodne, a moi są wobec mnie absolutnie lojalni. – Prawda, że prawie nie mam stałej służby, ale przywiozłem ze sobą pół tuzina stajennych z Cyreny. – Czemu tak wielu? – spytała Skye ze zdziwieniem. – Bo hoduję konie. Kupno koni czystej krwi łącznie z wyjazdami zabiera mi sporo czasu i jestem wtedy bardzo zajęty. „A także nie muszę wtedy myśleć o remoncie”, pomyślała sobie Skye w kolejnym przypływie współczucia. – Ciotka mówiła mi, że pańska stajnia jest wspaniała, a pan twierdzi, że te budynki są w lepszym stanie niż dom. Czy nie można by tam umieścić mojego stangreta i stajennych? – Owszem, moi pracownicy mają kwatery za stajnią, jest tam również sporo miejsca dla czyjejś służby, ale tu nie chodzi o przestrzeń, tylko o pani reputację. – Nie martwię się o nią.

Miała niemal całkowitą pewność, że może uniknąć wszelkiego zagrożenia pod tym względem. Wychowanie, rodzina, fortuna i koneksje w wyższych sferach byłyby dostateczną osłoną przed ludzkim potępieniem, gdyby rozeszła się wieść o jej szalonym postępku. Aby mieć szansę znalezienia w nim bratniej duszy, warto było zaryzykować. A co do rodziny, to ciotka i kuzynka Katharine całym sercem poparły jej plan zdobycia hrabiego, nie towarzyszyły jej jednak, bo musiała się osobiście przekonać, czy zdoła urzeczywistnić swój zamiar. Miała zaś na tyle rozumu, by nic nie mówić pozostałym krewnym. Była kobietą i najmłodszą z Wilde’ów, więc brat, stryj i kuzyni okazywali się wobec niej zbyt opiekuńczy. Skye jednak trochę przesadzała, mówiąc, że brat zbyt skwapliwie jej pomaga. W rzeczywistości Quinn był ostatnio rzadkim gościem w domu, ale raczej z przekory niż z chęci uniknięcia matrymonialnych machinacji Katharine. Quinn jawnie szydził z każdej wzmianki o legendarnych kochankach. Skye natomiast skwapliwie chwyciła się tej możliwości, nawet jeśli analogia z baśnią o Bestii, która nie jest w istocie Bestią, i Pięknej uwalniającej ją od złego czaru wydawała się nieco naciągana. Cyniczny braciszek nie pojmował jej przemożnego pragnienia, by znaleźć prawdziwą miłość. Quinn, który często zarzucał jej zbytni idealizm i nierealne marzenia, wcale się nie mylił. – Bardzo proszę, milordzie – ponownie próbowała go ubłagać. – Może mnie pan przecież wyrzucić stąd jutro, kiedy burza ustanie. Na szczęście jego upór złagodniał. – No, dobrze. Ale odjedzie pani stąd z samego rana, obojętne, czy się wypogodzi, czy nie. Skye nie chciała dać poznać po sobie, jak jej ulżyło. – Dziękuję. Jest pan bardzo wielkoduszny. – No i bez wątpienia tego pożałuję – mruknął. Nim zdołał zmienić zdanie, Skye wstała i podeszła do kominka, chcąc włożyć mokry płaszcz. – Co pani robi? – Muszę powiedzieć sługom, że zostajemy tutaj, i upewnić się, czy dostaną kolację oraz jakieś miejsce do spania. – Nie pozwalam pani iść do stajni. – Może w takim razie poszedłby tam pański stróż? Hawkhurst zmarszczył gniewnie brwi. – Mówiłem już, że to staruszek. Jest taki słaby, że wiatr mógłby go przewrócić. Sam tam pójdę. Była to kolejna cecha świadcząca o tym, że jest człowiekiem nietuzinkowym: wysoko urodzony arystokrata chciał spełnić obowiązek starego służącego. – Cieszy mnie, że chce mu pan oszczędzić fatygi – odparła. – Ale ja również mogłabym to zrobić. Już i tak cała przemokłam. – Czy wzięła pani ze sobą sakwojaż z ubraniem na zmianę? – Tak, ale mogę spać i w dziennej koszuli. Przez chwilę jego szare oczy przesunęły się po niej z góry na dół, jakby sobie ją wyobrażał w tej koszuli. – To zbyteczne. Przyniosę pani sakwojaż. – Nie chciałabym sprawiać panu kłopotu. Wystarczyłoby mi, gdyby pan znalazł dla mnie jakąś bieliznę, byle suchą. Zawahał się, ale potem pokręcił głową i szybko wstał. – Nie, nic bym dla pani nie znalazł.

Znów przemawiał do niej szorstkim tonem. Zabrał lampę z biurka i ruszył ku drzwiom. – Czy znajdę coś do jedzenia w kuchni? – spytała. – Nie mam kucharki, która mogłaby pani coś ugotować. – Nieważne. Z pewnością poradzę sobie sama. Nie wyglądał na przekonanego, ale wzruszył tylko ramionami. – Wskażę pani drogę do kuchni. Skye szybko zgarnęła resztę swoich rzeczy i poszła za nim. Musiała się szybko poruszać, by dotrzymać mu kroku, kiedy szli wzdłuż korytarza. Był co najmniej o głowę wyższy od niej, miał władcze maniery wyraźnie świadczące o jego wysokim pochodzeniu, a silna budowa i atletyczna sylwetka sprawiały, że czuła się intensywnie kobieca i bezpieczna. Autorytarna postawa Hawkhursta działała na nią uspokajająco, gdy światło lampy budziło wokół nich tańczące cienie. Hawkhurst Castle wyglądał raczej na elegancki pałac niż na warownię lub fortecę, ale był tak mroczny i ponury, że łatwo mogła uwierzyć, iż nawiedzają go widma zmarłej rodziny. Skoro siedziba Hawkhursta była majoratem, nie mógł jej sprzedać, ale miał przecież dosyć pieniędzy, żeby kupić jakiś inny dom dla swojej nowej żony; tym bardziej godny podziwu wydawał się jego powrót i stawienie czoła przeszłości. Dreszcz przebiegł jej po plecach na myśl o widmach i przysunęła się bliżej do Hawkhursta. Kiedy musnęła go niechcący ramieniem, doznała kolejnego raptownego przypływu podniecenia. Gdy spojrzała na jego silnie zarysowany profil, dostrzegła, że drgnął mu mięsień w policzku, jakby i on poczuł to samo. Sprowadził ją na dół schodami aż do najniższej części zamku. Kiedy wreszcie dotarli do kuchni złożonej z kilku dużych pomieszczeń, Skye z ulgą ujrzała, że płonie tam ogień na kominku i pod piecem kuchennym. Hawkhurst wskazał jej, gdzie się mieści spiżarnia, i rzucił cierpko: – Zostawię tu pani lampę. A potem naciągnął płaszcz na szerokie barki i wyszedł bocznymi drzwiami. Gdy tylko się za nim zamknęły, Skye usłyszała, jak deszcz bębni na zewnątrz o bruk. Pożałowała, że musiał dla niej wyjść na zewnątrz w taką pogodę, ale zamierzała mu to wynagrodzić ciepłą herbatą i jakimś posiłkiem. Przeszukała spiżarnię, potem zawiesiła nad ogniem kociołek, pokrajała chleb i ser, żeby zrobić grzanki, a w końcu obrała jabłka. Zapaliła też dwie inne lampy, żeby przepędzić mroczne cienie. Myśl o spędzeniu nocy w zamku denerwowała ją trochę. Nie lubiła spać w nieznanych miejscach, bo cudze łóżka sprowadzały na nią zwykle niedobre sny o śmierci własnej rodziny. Rodzice Skye i kuzynów zginęli w katastrofie morskiej. Postanowiła jednak, że nie pozwoli, by kaprysy losu traktowały ją niczym bezwolną, szmacianą lalkę. Jak dotąd wszystko przebiegało po jej myśli, uznała, nabijając grubą pajdę chleba na nóż, żeby upiec grzankę. Pierwsze zetknięcie z Hawkhurstem było pomyślne. Czuła absurdalną nadzieję, iż może się odważyć na następny krok i szybko zacieśnić z nim znajomość. Czy miało to przypominać baśń, czy też świadczyć o tym, że są dla siebie stworzeni, musiała najpierw dużo lepiej go poznać. Miał jednak niezliczone sekrety, których nie chciał ujawniać lub był niezdolny do dzielenia się nimi z kimkolwiek. Mimo że zawsze wolała szczerość od podstępu, musiała się na razie kryć z teorią o legendarnych kochankach. A także udawać obojętność i nie zdradzać swoich pragnień, bo Hawkhurst z pewnością stroniłby od niej, gdyby zrozumiał, do czego ona dąży. Wiedziała, że nie może być agresywna. Wprawdzie mnóstwo mężczyzn interesowało się

nią całkiem jednoznacznie, ale sama nigdy nie była stroną atakującą. Na szczęście zastosowała się do bezcennej rady. Ciotka Bella, która miała trzech mężów, wiedziała, jak wziąć górę nad mężczyzną, jeśli już do tego dojdzie. Skye topiła właśnie na ogniu kawałek sera, gdy usłyszała za sobą ciche kroki. Gdy hrabia wyłonił się niespodziewanie nie wiadomo skąd, niemalże podskoczyła i ledwie zdołała stłumić krzyk. – Nie usłyszałam, jak pan wchodził – mruknęła ledwo dosłyszalnie, unosząc dłoń ku gardłu. – Wróciłem innym wejściem. Pani służący są już należycie zakwaterowani – powiedział i powiesił mokry płaszcz na kołku wbitym w ścianę. – A ja przyniosłem sakwojaż tylnymi schodami. – Dziękuję, milordzie – odparła tonem całkiem serio. – Widzę, że już się tu pani rozgościła – dodał, przyglądając się temu, co przygotowała: ustawiła na tacy porcelanę, nakrycia i nalała herbaty do imbryka. Uśmiechnęła się niepewnie. – Może przypominam teraz dziewicę w potrzebie, ale za nic nie chcę być bezradna. – Coś mi się zdaje, że rzadko bywa pani bezradna – stwierdził zgryźliwie. – Ale to dość osobliwe, by dama potrafiła dać sobie radę w kuchni. – Mój kuzyn Jack często bywa głodny. Kiedy dorastałam, nieraz dotrzymywałam mu towarzystwa w kuchni, nawet w środku nocy, uznałam więc, że nauczę się przygotowywać choćby najprostsze posiłki. – Wskazała na imbryk i kromki chleba z serem. – Nie byłam też pewna, czy ktoś panu ugotował kolację, zrobiłam więc tyle jedzenia, żeby starczyło dla nas obojga. Czy zechce pan zasiąść ze mną do stołu? – Nie jestem głodny. Zawahała się, nie wiedząc, czy wolno jej nalegać. Pragnęła wprawdzie nakarmić go i okazać mu serdeczność, wątpiła jednak, czy pozwoliłby jej na to, gdyby nie kryła, że się nim interesuje. – Ale może zostanie pan ze mną choćby przez chwilę? Nie lubię jadać samotnie. Hawkhurst zmierzył ją spojrzeniem, jakby wątpił w jej motywy, ale w końcu wzruszył ramionami i mruknął: „No dobrze” – ku jej wielkiej satysfakcji. – Może zaniesie pan tacę z herbatą do jadalni dla służby, a potem wróci tutaj? Gdy to zrobił, ułożyła na tacy resztę wiktuałów i pozwoliła, by postawił ją na długim stole, gdzie zapaliła wcześniej kolejną lampę. Rozstawiła nakrycia, poczekała, póki nie usiedli, po czym stwierdziła tonem zwykłej rozmowy: – Myślałam, że będzie pan zadowolony, gdy zostanę tutaj na noc. Przynajmniej mogłabym dotrzymać panu towarzystwa. – Nie mam ochoty na niczyje towarzystwo. – Nic dziwnego, skoro zamknął się pan w tym ponurym zamku. Niemiło tu chyba mieszkać samemu, ale trochę ciepłego jedzenia i herbaty poprawi panu nastrój. Odpowiedzią Hawkhursta był kolejny nieartykułowany pomruk oznaczający sprzeciw. – Sporo pan mruczy do siebie, prawda? – spytała. – Co pani ma na myśli? – Ten niski, głuchy dźwięk świadczący o niezadowoleniu, który pan wydaje. Właśnie dlatego robi pan wrażenie zrzędy. Hawkhurst uniósł jedną brew. – Na szczęście potrafię sobie radzić ze zrzędami. Zwłaszcza z Jackiem, kiedy za wiele wypije.

Wskazała na jego nietknięty talerz. Wypił wprawdzie herbatę, ale nic nie zjadł. – Ten ser z kawałkiem jabłka doprawdy świetnie smakuje, milordzie. Nie weźmie pan nawet kawałka? – Nie chcę, żeby mnie pani karmiła, lady Skye. Sam mogę sobie zrobić coś do zjedzenia, jeśli będzie trzeba. Skinęła porozumiewawczo głową. – Pewnie się pan tego nauczył, będąc szpiegiem. Hawkhurst znów zmarszczył brwi, tak bardzo, że się niemal zbiegły. – Ma pani doprawdy obsesję na punkcie mojej profesji. Dlaczego? Z niewinną miną stwierdziła: – Przyznam, że mnie ciekawi. – Pani ciekawość nie zostanie zaspokojona. – Rozumiem. Ciotka Isabella mówiła, że wszystkie pana sekrety muszą pozostać tajemnicą. Wydał jakiś dźwięk zbliżony do prychnięcia. – Już i tak wyjawiła zbyt wiele tajemnic. Chyba ją zaduszę przy najbliższej okazji. – Powinien pan jej wybaczyć, milordzie. Co więcej, również i mnie należało wybaczyć, że chcę sobie pana zjednać. Nawykłam do tego, mając do czynienia z moim bratem i kuzynami. Wiem również, że nadmiar brandy źle robi przy pustym żołądku. Mógłby pan sporo wypić, gdyby wcześniej coś zjadł. Jeśli więc pragnie pan topić smutki w alkoholu, należałoby zjeść przynajmniej kilka kęsów. Hawkhurst patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Sądziła, że znowu coś burknie, ale uśmiechnął się, choć niechętnie. Odkroił nożem kawałek zmiękłego sera i położył go na grzance, a potem szybko zjadł. – Jest pani teraz zadowolona? – To dopiero początek. Skye doszła do wniosku, że jej pragnienie pocieszenia go jest czymś naturalnym. Bruzdy, które smutek wyżłobił na jego przystojnej twarzy, nie były przywidzeniem. Znów zauważyła ślady po oparzeniach na dłoniach, co wzmogło jeszcze jej współczucie. Wedle powszechnej opinii hrabia Hawkhurst żył jak w bajce, póki los nie obszedł się z nim tak okrutnie. Najwyraźniej mieli ze sobą coś wspólnego. Los zabrał jej ukochanych rodziców. Tylko że ona miała jednak kuzynów i stryja, co łagodziło ból. On zaś pozostał samotny, żyjąc jak odludek w tym ogromnym domu, nękany tragicznymi wspomnieniami. Mogłaby to zmienić, gdyby jej pozwolono tutaj zostać. Jasne włosy i delikatne rysy sprawiły, że wyglądała jak aniołek. Natura psotnicy już niejeden raz wpędziła ją w niezliczone kłopoty. Może właśnie trochę żartobliwości zdołałoby rozjaśnić życie Hawkhursta, choć na pewno ten wieczór nie był najodpowiedniejszym momentem. Mogłaby się jednak pokusić o złagodzenie jego nastroju i nakłonić go, by porzucił swoją nieufność. Najlepszym sposobem będzie, jak uznała, rozmowa o hodowli koni. – Ciotka Isabella mówi, że hoduje pan wspaniałe konie, krzyżując berberyjskie z arabskimi, żeby były odporniejsze i szybsze. – Tak. W zeszłym tygodniu kupiłem właśnie dwie klacze zarodowe i ogiera. – Chętnie bym je zobaczyła. Sama ogromnie lubię konie. Spojrzał na nią poprzez stół swoimi szarymi oczami. – Nie będzie na to czasu, bo opuści pani zamek o świcie. – Wie pan dobrze, że nie muszę tego robić. Jeśli chodzi o względy przyzwoitości, mogę

przecież poprosić ciotkę Isabellę, żeby tu przyjechała w charakterze przyzwoitki. Hawkhurst krótko uciął jej sugestie. – Nie. – Gdybyśmy mogli oboje tutaj przebywać przez jakiś czas, wyszłoby to panu na dobre – ciągnęła, wciąż w nadziei, że pozwoli jej zostać w zamku. – W pańskiej siedzibie jest sporo do zrobienia prócz remontu. Jeśli chce pan zrobić wrażenie na nowej żonie, przydałaby się pomoc kobiety. Znowu nic nie powiedział, ale przełknął kawałek jabłka. Skye podjęła swoje starania. – Mówił pan, że ma tylko starego stróża, a prócz tego kilka kobiet z wioski gotuje panu i sprząta. Mogłabym przynajmniej pomóc w zatrudnieniu na stałe gospodyni i innej służby. Mogłabym też poprosić moją kuzynkę Katharine o wyszukanie służby dzięki agencji z Londynu. Hawkhurst wypił resztkę herbaty. – Czy nikt nie uważa pani za przesadnie wścibską? – Och, jak najbardziej. To jedna z moich licznych wad – odparła i uśmiechnęła się z fałszywą pokorą, nalewając mu kolejną filiżankę. – Ale ja tylko chcę zaofiarować swoją pomoc. Muszę się przecież jakoś panu odwdzięczyć, gdyby miał mi pan pomóc w poszukiwaniach. Zamyślił się. – Nie trzeba, żebym się w nie angażował. Znam w Londynie kogoś, kto byłby w stanie ustalić, gdzie żyje ukochana pani stryja. Skye zaniepokoiła się. Wcale nie chciała pomocy kogoś innego. – Ale ja chcę, żeby zrobił to pan, milordzie. Wolałabym, żeby nikt inny nie słyszał o romansie stryja Corneliusa. Powszechnie wiadomo, że lady Isabella jest niemalże pańską starszą siostrą. Przeżyłaby wielkie rozczarowanie na wieść, że nie jest pan człowiekiem tak dżentelmeńskim, jak sądziła. Czy naprawdę chce ją pan rozczarować tak dotkliwie? Skrzywił się, słysząc jej pytanie. – O co pani chodzi? Żeby wmówić we mnie poczucie winy? – Ależ oczywiście. – Gotowa była posłużyć się wszelkimi argumentami, byle go tylko sobie zjednać. – Czyż inaczej zdołam pana przekonać? Zaśmiał się, choć z przymusem, w taki sposób, jakby już od dawna tego nie robił, co bez wątpienia było prawdą. – W żaden sposób nie uda się pani mnie do tego namówić, lady Skye. – Wiem, że teraz pan tak uważa. Zaskoczyła pana moja niespodziewana wizyta. Ale wierzę – a przynajmniej mam szczerą nadzieję – że po namyśle zmieni pan zdanie. Zapewniam, że ja się nie poddam. Hawkhurst pokiwał głową, najwyraźniej nie wierząc w jej upór. – Niech pan tylko pomyśli – dodała – o ile łatwiej byłoby nam zachować dyskrecję, gdybym została w zamku. Przekonałam się, że w wiosce nie ma zajazdu, a najbliższa oberża z wynajmem karetek pocztowych, gdzie mogłabym się zatrzymać, znajduje się na drodze do Londynu, w Robertsbridge, ponad sześć mil stąd. Mniej byłoby plotek, gdybym pozostała tutaj, zamiast ciągle jeździć tam i z powrotem, żeby się z panem zobaczyć. Znów pan będzie burczał? – spytała, choć uśmiechnęła się przy tym słodko, żeby wyrzuty zabrzmiały łagodniej. Skye nie była jednak aż taką optymistką, jaką chciała udawać, a Hawkhurst nadal nie ustępował, skończyli więc posiłek bez słów. Kiedy zanieśli naczynia do kuchni, odparł krótko: – Proszę zostawić te talerze. Służba je jutro umyje. Wskażę pani drogę do sypialni. Najwyraźniej chciał się jej jak najprędzej pozbyć, więc Skye nic nie powiedziała. Choć było o wiele za wcześnie, by iść spać, nie mogła narzekać. W końcu zabrała ze sobą powieść i

mogła ją czytać, zanim poczuje senność. Wolała jednak czuwać jak najdłużej, bo wtedy istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że zaczną ją męczyć koszmary. Hawkhurst zgasił wszystkie lampy prócz jednej i zabrał ją ze sobą, gdy opuszczał kuchnię. Jeszcze raz Skye z trudem musiała nadążyć za jego krokami. Wziął sakwojaż, który wcześniej pozostawił na kuchennych schodach, a potem zaprowadził ją dwie kondygnacje wyżej i wyjaśnił, wskazując jej sypialnię: – Skrzydło, gdzie mieszkałem, zostało bardzo uszkodzone i jest teraz niedostępne, sypiam więc w tym dla gości. Moja sypialnia mieści się niżej od tej, koło przedsionka. Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Weszli do ciemnego pokoju, gdzie postawił na podłodze sakwojaż. – Jak pani widzi, nie byłem przygotowany do przyjmowania gości. Meble osłonięte były zakurzonymi pokrowcami, a wnętrze było zimne i wilgotne. – Jeśli zapali pani lampę, rozniecę ogień. – Mogę się obejść bez ognia – zapewniła go. – Nie chcę sprawiać kłopotu. – Już i tak od dłuższego czasu go pani sprawia – odparł suchym tonem. – Proszę chwilę poczekać, przyniosę kilka polan od siebie. W tej szafie powinna być czysta bielizna pościelowa i kołdra, jeśli chce pani posłać łóżko. A w końcu korytarza jest spiżarnia gospodyni. Znajdzie tam pani ręczniki i świeżą wodę. Można jej nalać do dzbanka i umyć się. – Dziękuję, na pewno dam sobie radę. Wyszedł, a Skye pożałowała, że nie został trochę dłużej. Blask błyskawicy rozświetlił sypialnię, a tuż po nim rozległ się łoskot kolejnego gromu. Burza szalała z równą gwałtownością co przedtem. Skye poczuła, że niełatwo jej przyjdzie zasnąć w tym upiornym domostwie, ale przynajmniej lord Hawkhurst będzie blisko, gdyby jej sny okazały się zbyt przerażające. Skarciła się w duchu za brak hartu i ściągnęła pokrowiec z łóżka, a potem wyjęła z szafy odpowiednią pościel i bieliznę, ale ucieszyło ją, gdy Hawkhurst wrócił z potężnym naręczem polan. Złożył je obok kominka, ukląkł i zaczął rozniecać ogień. Znów się zdumiała, że człowiek tak wysoko urodzony chce spełniać przy niej proste posługi. Większość arystokratów uznałaby za coś niegodnego brudzenie sobie rąk robotą odpowiednią dla służby. Kiedy spojrzał na nią przez ramię, również wyglądał na zaskoczonego tym, że potrafiła sama rozścielić łóżko. Rozpalił ogień hubką i krzesiwem, a polana zajęły się płomieniem. Patrzył na nie przez chwilę i Skye zdała sobie wtedy sprawę, że ona natomiast patrzy na niego. Blask ognia podkreślił modelunek jego twarzy. Miała w sobie jakieś surowe piękno. Nie można jej było nazwać ładną, ale mimo wszystko robiła wielkie wrażenie. Skye wpatrywała się w nią z zapartym tchem, a jej fascynacja wcale się nie zmniejszyła, gdy wstał i otrzepał dłonie o spodnie. – Dziękuję, milordzie – szepnęła. – Czy trzeba pani jeszcze czegoś? Pomyślała, że już tylko jego samego. – Nie. I tak zrobił pan więcej, niż było konieczne. Poczuła, że mówi zduszonym głosem, odchrząknęła więc i zatrzymała się kilka kroków od Hawkhursta. – Jestem panu szczerze wdzięczna. – W takim razie zostawiam panią samą. Przez chwilę jednak nie odchodził, patrząc na nią. Ciemne rzęsy sprawiły, że oczy błysnęły mu urzekająco. Skye znieruchomiała. Motyle znów zaczęły skakać w jej żołądku, ale nie miało to nic

wspólnego z lękiem przed burzą lub koszmarami sennymi. Znalazła się z nim sam na sam w sypialni, a złocisty blask ognia podkreślał jego męską urodę. Poczuła, że cała skóra zaczęła ją nagle mrowić. Zdumiewające, jak ten mężczyzna na nią działał, jak łatwo jego bliskość sprawiła, że zapomniała o obcym otoczeniu. Całowała się przedtem z różnymi wielbicielami namiętnie i długo, ale żaden z nich nie wywarł na niej takiego wrażenia, jakie Hawkhurst zdołał wywołać jednym spojrzeniem. Nie była niewiniątkiem. Od ciotki usłyszała sporo o sztuce uwodzenia i zdawała sobie sprawę, choć tylko teoretycznie, co dzieje się między kobietą a mężczyzną w akcie miłosnym. Wiedziała też, że natrafiłaby na opór z jego strony, gdyby w najmniejszej nawet mierze zechciała mu robić awanse. Nie spodziewała się, że zrobi na niej takie wrażenie. Sprawiał, że serce biło jej jak oszalałe, a ciało płonęło. Błysnęły jej w myśli zmysłowe obrazy, wzniecając w niej najrozmaitsze odczucia. Zbliżyła się do niego o kolejny krok. Przyciągał ją jak ogień bezwolną ćmę. Gdy skierował wzrok na jej usta, wargi Skye rozchyliły się wprawdzie, ale nie wydała żadnego dźwięku. Mogła sobie wyobrazić, jak go całuje i obejmuje, widziała już, jak oboje na łóżku w tej sypialni ściągają z siebie odzienie i kładą się obok siebie, czując wzajemnie ciepło obnażonej skóry… Może on też wyobrażał sobie coś podobnego, bo przez moment uniósł dłoń, jakby chciał nią dotknąć jej twarzy. Ale równie szybko wszystko minęło. Zmysłowe obrazy zblakły nagle, a Hawkhurst cofnął się i bez słowa podszedł ku drzwiom. Odwrócił się jednak w jej stronę, by złożyć Skye pospieszny ukłon, nim wyszedł. Odetchnęła głęboko, z rozczarowaniem i ulgą jednocześnie. Gdyby to trwało choć moment dłużej, padłaby mu w ramiona, a wszystkie jej starannie opracowane plany ległyby w gruzach. Nie wolno jej nigdy do tego dopuścić, ostrzegła się w myślach. Musiała w sobie zdusić tę fascynację, bo po jednym fałszywym kroku zostałaby natychmiast wyrzucona z zamku. Skrzywiła się z niesmakiem na myśl, że o mało nie straciła kontroli nad sobą, a potem podeszła do sakwojażu, żeby wreszcie ściągnąć z siebie mokrą suknię i przygotować się do spędzenia samotnej nocy.

4 Hawk zatrzasnął drzwi gościnnego pokoju znacznie głośniej, niż zamierzał. Niezwykle trudno mu było odejść od Skye teraz, kiedy spoglądała ku niemu z jawnym pożądaniem. Chrypka w jej głosie, tęskny wyraz wielkich błękitnych oczu mówiły mu wyraźnie, że mógłby ją mieć, gdyby tylko tego chciał. No i rzeczywiście chciał, w dodatku gwałtownie. Była ucieleśnioną pokusą. Kiedy spojrzał jej w oczy, skręcało go wręcz z pożądania. Zmusił się, żeby odejść, nim ulegnie pierwotnym instynktom. Znowu zaklął cicho pod nosem. Rzeczywiście, to absurd, żeby dziewczyna o tak subtelnej urodzie bez wysiłku pozbawiła go wszelkich zahamowań. Nie mógł wprost uwierzyć, że zdołała zuchwale wedrzeć się do jego zamku, rozgościć się w nim, wymusić pozwolenie, by mogła u niego pozostać na noc, grożąc, że się poskarży ciotce na jego niegodny dżentelmena postępek. Doprawdy, zadała mu cios poniżej pasa, używając Belli jako pretekstu. A potem zarzuciła mu, że jest odludkiem i opryskliwym mrukiem. Nikt dotąd nie pozwolił sobie na przeciwstawienie się jego złym nastrojom. Nikt prócz Skye. A przecież nie zawsze był ponurakiem. Stał się nim dopiero z czasem. Opryskliwie dziś zareagował, gdy spytała go, czy nie miałby dla niej suchej odzieży na zmianę, bo dotknęła w ten sposób wciąż jeszcze bolesnej rany. Pewnie mógłby znaleźć jakieś suknie zmarłej żony, ale wyglądałoby to na zdradę Elizabeth. Na szczęście nie porównywał obydwu kobiet, bo były całkiem niepodobne do siebie i z figury, i z typu urody. Elizabeth, dużo solidniej zbudowana, miała czarne włosy i ciemniejszą karnację. Nie była pastelowa, delikatna i zmysłowa jak lady Skye. Ani też nieznośnie natrętna. Ani też nie miała w sobie zuchwałości Skye, mimo że było w niej coś odświeżającego. Mimo determinacji, z jaką nie chciał ulec jej prośbom, Skye rozbawiła go, a nawet zmusiła do śmiechu. Śmiał się po raz pierwszy, odkąd przybył z Cyreny do Anglii trzy tygodnie temu. Rozmowa i spory ze Skye zapewniły mu rozrywkę. Przestał myśleć o swoim domostwie, które zamieniło się w monstrualną ruinę. Zwłaszcza podczas nocy takiej jak ta przygnębiało go ono szczególnie. Burza wywołała zbyt wiele dokuczliwych wspomnień, bo przypominała mu tamtą noc, kiedy zginęli jego żona i syn. Przedtem pracował przez cztery lata dla Foreign Office, a od trzech był mężem Elizabeth. O późnej porze wracał do domu z Londynu po załatwieniu interesów i wjeżdżał właśnie przez bramę posiadłości, gdy ujrzał upiorną łunę na nocnym niebie. Pożar wybuchł w pokoju dziecinnym, a Elizabeth i dwuletni Lucas, jak mu później powiedziano, znaleźli się w pułapce. Ulewny deszcz zgasił w końcu ogień i pozostała część domu przetrwała, ale nadszedł zbyt późno, by uratować bliskich. Odmieniło go to na zawsze. Przeżył, choć tego nie chciał. W gruncie rzeczy właśnie żal i poczucie winy sprawiły, że udał się na Cyrenę. Gdy sir Gawain zaoferował mu członkostwo w elitarnym tajnym stowarzyszeniu, dobrowolne wygnanie