Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Jordan Penny - Doskonała para

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :947.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Penny - Doskonała para.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 231 osób, 137 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 161 stron)

Penny Jordan Doskonała para?

ROZDZIAŁ PIERWSZY – I naprawde˛ chcesz jechac´ do Haslewich, z˙eby sie˛ wszystkim zaja˛c´...? – Tak, mamo – zapewniła Chrissie, jednoczes´nie posyłaja˛c ojcu porozumiewawcze spojrzenie ponad jej ramieniem. We tro´jke˛ stanowili bardzo zz˙yta˛ rodzine˛ i dla nikogo z nich nie było tajemnica˛, ile zgryzoty i zmartwien´ przysporzył Rose jej młodszy brat. Pocza˛tkowo Rose łudziła sie˛ nadzieja˛, z˙e zdoła wpły- na˛c´ na nieodpowiedzialnego i naduz˙ywaja˛cego alkoholu Charlesa, wierzyła, z˙e sprowadzi go na dobra˛ droge˛. Ale gdy osiem lat temu okradł dom znajomych, bo po- trzebował pienie˛dzy na alkohol, i został za to skazany, przelała sie˛ czara goryczy. Od tamtej pory Rose zerwała z bratem wszelkie kontakty. Chrissie całkowicie ja˛ rozumiała. Oboje rodzice byli zupełnie innymi ludz´mi niz˙ Char- les. Mieszkali w niewielkim, lez˙a˛cym tuz˙ przy granicy ze Szkocja˛ miasteczku, gdzie byli powszechnie szanowani.

Ojciec, chirurg kardiolog, od rana do nocy pracował w tutejszym szpitalu, mama była członkiem rady miejskiej i działała w kilku lokalnych instytucjach dobroczynnych. Nic dziwnego, z˙e nie potrafiła sie˛ pogodzic´ ze sposo- bem z˙ycia brata, zaakceptowac´ jego odmiennos´c´. Teraz, kiedy zmarł, ktos´ z nich musi pojechac´ do Cheshire, by uporza˛dkowac´ sprawy po Charlesie, a prze- de wszystkim zaja˛c´ sie˛ sprzedaz˙a˛ jego niewielkiego, mieszcza˛cego sie˛ w centrum Haslewich domu, jedynego s´ladu po pienia˛dzach ze sprzedaz˙y ziemi i farmy nalez˙a˛- cych jeszcze do dziadko´w. Chrissie zaofiarowała sie˛, z˙e pojedzie. – Bo´g jeden wie, w jakim stanie jest teraz ten dom. – Mama Chrissie wzdrygne˛ła sie˛ z niesmakiem. – Kiedy byłam tam ostatni raz, wszystko było zaniedbane, a w ka- z˙dej szafce stały puste butelki... Dlaczego on taki był... – Zamkne˛ła oczy! – Juz˙ od małego był jakis´ inny... Skoncentrowany wyła˛cznie na sobie... i bardzo trudny w poz˙yciu. Zupełnie inny niz˙ nasz ojciec. Tata był dobrym i uczynnym człowiekiem, tak jak dziadek, a Charles... Nigdy nie bylis´my ze soba˛zz˙yci, nawet jako dzieci, chociaz˙ moz˙e to z powodu ro´z˙nicy wieku... – Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Mam wyrzuty sumienia, z˙e puszczam cie˛ tam sama˛, ale akurat wypadła ta konferen- cja w Meksyku, a zaraz potem gos´cinne wykłady taty. – Mamo, nie przejmuj sie˛, wszystko dobrze sie˛ składa – zapewniła ja˛ Chrissie. – Naprawde˛ che˛tnie pojade˛, bo jak sama wiesz, mam teraz duz˙o wolnego czasu. Szkoła, w kto´rej Chrissie uczyła angielskiego, była w trakcie restrukturyzacji. Chodziły plotki, z˙e z powodu ograniczenia funduszy cze˛s´c´ nauczycieli zostanie zwol- niona.

– Martwie˛ sie˛, z˙e be˛dziesz musiała zamieszkac´ w tym jego okropnym domu – powiedziała Rose. – No, przeciez˙ po to tam jade˛ – odrzekła Chrissie. – Musimy sprzedac´ ten dom, z˙eby pospłacac´ długi wujka, a sama powiedziałas´, z˙e nie ma co wystawiac´ go do sprzedaz˙y, nim sie˛ go porza˛dnie nie wysprza˛ta. – To prawda. Dobrze, z˙e sobie przypomniałam. Przed wyjazdem musze˛ skontaktowac´ sie˛ jeszcze z bankiem i adwokatem, z˙eby sporza˛dzic´ na ciebie wszystkie pełno- mocnictwa. Chrissie zno´w wymieniła z ojcem porozumiewawcze spojrzenie. Charles Platt pozostawił po sobie nie tylko zapusz- czony dom i zła˛ opinie˛, ale mno´stwo zaległych długo´w. Mo´wia˛c szczerze, wcale nie cieszyła jej perspektywa porza˛dkowania tych wszystkich spraw, ale przeciez˙ nie da sie˛ tego unikna˛c´. Robiła dobra˛ mine˛, bo chciała oszcze˛dzic´ mamie dodatkowych streso´w. Ostami raz była w Haslewich na pogrzebie babci. Niewiele z tego pamie˛tała, gło´wnie smutek i łzy mamy. Wujek Charles mieszkał z babcia˛ na farmie, od pokolen´ nalez˙a˛cej do rodu Platto´w. Dziadek, rozczaro- wany synem i zdaja˛cy sobie sprawe˛ z jego słabos´ci, po kawałku odste˛pował ziemie˛ sa˛siadowi. Po s´mierci babci farma została sprzedana. Do tej pory pamie˛tała wstyd, jaki ogarna˛ł ja˛na widok wujka Charlesa, chwiejnym krokiem wytaczaja˛cego sie˛ z kto´rejs´ z rozsianych po miasteczku piwiarni. Była wtedy z mama˛ na zakupach. Dzieciaki nas´miewały sie˛ z niego. Mama pobladła, wstrzymała oddech, pos´piesz- nie odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i szybko pocia˛gne˛ła ja˛w druga˛ strone˛.

Wtedy po raz pierwszy zrozumiała jej smutek i dziwne napie˛cie, gdy padała jakas´ wzmianka na temat jej brata. Teraz, po latach, dobrze znała cała˛ historie˛, jego słabos´c´ do alkoholu i hazardu. Charles, słaby a jednoczes´nie pro´z˙ny, nie pasował do tutejszej społecznos´ci, nie potrafił znalez´c´ swego miejsca ws´ro´d ro´wies´niko´w. Szybko stało sie˛ jasne, z˙e nie ma zamiaru kontynuowac´ rodzinnej tradycji i uprawiac´ ziemi. – Złamał ojcu serce – nie kryja˛c z˙alu, powiedziała jej kiedys´ mama. – Tata robił, co mo´gł, wyprzedawał ziemie˛ stopniowo, łudza˛c sie˛, z˙e moz˙e jednak Charles zmieni zdanie, z˙e sie˛ opamie˛ta. Wspierał go finansowo, gdy os´wiadczył, z˙e postanowił zostac´ aktorem. Ale oczywis´- cie to był tylko pretekst, by wycia˛gna˛c´ pienia˛dze na alkohol i hazard. Pocza˛tkowo jeszcze sie˛ krył, bawił sie˛ w Chester, ale potem znalazł sobie kumpli na miejscu. Nic dziwnego, z˙e dziadkowie i mama tak głe˛boko przez˙ywali innos´c´ Charlesa, jego sposo´b z˙ycia, z˙e nie mogli sie˛ pogodzic´ z całkowitym odrzuceniem przez niego moralnos´ci i norm, w jakich sie˛ wychowali. A najbardziej przykre było dojmuja˛ce poczucie wstydu z powodu złej sławy, jaka˛ Charles okrywał rodzine˛. Wraz z jego s´miercia˛ zakon´czyła sie˛ pewna cza˛stka historii Haslewich. Rodzina Platto´w od ponad trzech wieko´w była zwia˛zana z miasteczkiem; tutaj, w jego pobliz˙u, kolejne pokolenia uprawiały ziemie˛. Pozostały po nich kamienne nagrobki na miejscowym cmentarzu. – Nie martw sie˛, mamo. – Chrissie obje˛ła mame˛ i pocałowała ja˛ serdecznie. Były do siebie bardzo podobne: obie miały szeroko rozstawione, w kształcie migdało´w oczy i twarze o wy-

staja˛cych kos´ciach policzkowych i delikatnych rysach. Ro´z˙niły sie˛ figura˛– Rose była niska i kra˛gła, Chrissie po ojcu odziedziczyła wysoka˛ i szczupła˛ sylwetke˛. Tajemniczym zbiegiem okolicznos´ci, bo oboje rodzi- ce byli brunetami, Chrissie miała długie ls´nia˛ce kasz- tanowe włosy, ge˛ste i proste. Kon´czyła dwadzies´cia siedem lat i uwaz˙ała sie˛ za osobe˛ całkowicie dorosła˛ i odpowiedzialna˛. Nie dawała sie˛ zwies´c´ prawia˛cym jej komplementy me˛z˙czyznom, zachwycaja˛cym sie˛ jedynie jej uroda˛, a nie dostrzegaja˛- cym w niej niczego wie˛cej. A dla niej istota prawdziwie głe˛bokiego zwia˛zku polegała na czyms´ zupełnie innym. Najwaz˙niejsze było wne˛trze, osobowos´c´. Wierzyła w przeznaczenie, w instynktowne przeczucie, z˙e oto na jej drodze pojawi sie˛ ten jeden jedyny, ten, kto´rego do tej pory bezskutecznie szukała. Jednym słowem była niepo- prawna˛romantyczka˛, choc´ nigdy by sie˛ do tego otwarcie nie przyznała. – Wiesz, to niesprawiedliwe – z przekora˛zarzuciła jej kiedys´ przyjacio´łka. – Gdyby to mnie natura obdarzyła twoja˛uroda˛, to juz˙ ja bym wiedziała, jak ja˛spoz˙ytkowac´. I to duz˙o lepiej niz˙ ty. Nawet nie wiesz, jaka z ciebie szcze˛s´ciara. – Pie˛knos´c´ nie polega na urodzie – łagodnie od- powiedziała jej wtedy Chrissie, bo naprawde˛ w to wierzyła. Jeszcze w czasie studio´w mogła zostac´ modelka˛, ale zdecydowanie odrzuciła propozycje˛. Kiedy zaczynała prace˛, niekto´rzy obawiali sie˛, czy jej poczucie humoru nie be˛dzie przeszkoda˛w nauczaniu, ale okazało sie˛, z˙e jest wre˛cz przeciwnie i z˙e s´wietnie sobie radzi.

– Dre˛cze˛ sie˛ mys´la˛, z˙e be˛dziesz mieszkac´ w tym domu – powto´rzyła mama. Chrissie usiadła na wprost niej. – Mamo, to juz˙ postanowione. Jade˛ do Haslewich, aby przygotowac´ dom do sprzedaz˙y, wie˛c to oczywiste, z˙e musze˛ tam zamieszkac´. To najlepszy sposo´b. – No tak, masz racje˛. Ale wiedza˛c, co on tam zostawił... – Wzdrygne˛ła sie˛. Rose była wspaniała˛pania˛domu, prawdziwa˛spadko- bierczynia˛ swoich poprzedniczek, kto´re spe˛dzały z˙ycie na utrzymywaniu rodzinnej siedziby w doskonałej czys- tos´ci. – Zabieram ze soba˛ bielizne˛ pos´cielowa˛ i re˛czniki – przypomniała Chrissie. – To ja powinnam tam pojechac´ – powto´rzyła Rose. – Charlie jest... był moim bratem. – A moim wujkiem – podchwyciła Chrissie i dodała: – Poza tym teraz nie moz˙esz. Ty nie masz na to czasu, a ja mam. Wolała nie wtajemniczac´ jej w inne powody, dla kto´rych wyjazd był jej na re˛ke˛. Mama wprawdzie robiła wraz˙enie nowoczesnej i wyemancypowanej, ale znaja˛c ja˛, Chrissie nie miała złudzen´, z˙e marzy o dniu, gdy jej co´rka zostanie z˙ona˛i matka˛. Jes´li teraz wyjedzie, to automatycz- nie rozwia˛z˙e sie˛ problem zaproszenia do spe˛dzenia waka- cji z grupa˛ znajomych w Prowansji, jakie niedawno otrzymała od adoruja˛cego ja˛ kolegi nauczyciela. Prowansja bardzo ja˛ pocia˛gała, ale ten nauczyciel zupełnie nie. Zreszta˛, zawsze nieco obawiała sie˛ me˛z˙- czyzn zbyt ostro pra˛cych do celu i zawczasu starała sie˛ unikac´ niezre˛cznych sytuacji. Wprawdzie ten nauczyciel wydawał sie˛ niegroz´ny i z pewnos´cia˛ byłby s´wietnym

me˛z˙em i ojcem, ale nie miał w sobie tej iskry, kto´ra dla niej była czyms´ niezbe˛dnym. Jej dusza wyrywała sie˛ ku temu, kto´ry potrafiłby ja˛ porwac´, zauroczyc´, oszołomic´. Szukała me˛z˙czyzny, kto´ry byłby dla niej wyzwaniem, kto´ry by jej doro´wnał. Me˛z˙czyzny przez duz˙e M. No co´z˙, nie ma sie˛ co łudzic´, z˙e znajdzie takiego w Haslewich, małym sennym miasteczku, gdzie nic sie˛ nie dzieje.

ROZDZIAŁ DRUGI – Czyli nadal nie złapali włamywaczy, kto´rzy ob- rabowali jego tes´cia w Queensmead? – Guy Cooke zapytał swoja˛ wspo´lniczke˛, Jenny Crighton, kto´ra włas´- nie weszła do antykwariatu. – Nie. – Jenny przecza˛co potrza˛sne˛ła głowa˛. Us´miechne˛ła sie˛ ciepło do Guya. Rzadko sie˛ zdarza widziec´ kogos´ tak przystojnego. Gdyby nie fakt, z˙e sama była szcze˛s´liwa˛ me˛z˙atka˛, nie wiadomo, czy by nie uległa jego czarowi i doła˛czyła do grona wzdycha- ja˛cych wielbicielek. Muskularne ciało i doskonała sylwetka w poła˛czeniu z me˛ska˛ uroda˛ wywierały piorunuja˛cy efekt na kobietach. Guy spokojnie mo´głby wyste˛powac´ w prowokuja˛cych reklamach opie˛tych dz˙inso´w. W dodatku te jego odziedziczone po cygan´- skich przodkach oczy, tajemnicze i uwodzicielskie, kto´rych spojrzenie niemal zbijało z no´g. Nic dziwnego, z˙e w powszechnej opinii uchodził za nieprawdopodob- nie seksownego faceta. Skłamałaby twierdza˛c, z˙e jest zupełnie oboje˛tna na

jego urok, zwłaszcza z˙e ujmuja˛cemu wygla˛dowi towa- rzyszył zaskakuja˛cy, i przez to jeszcze bardziej niebez- pieczny, otwarty i serdeczny charakter. I choc´ dla niej istniał jedynie Jon, to szczerze z˙ałowała, z˙e Guy do tej pory nie znalazł kobiety swojego z˙ycia. – Szcze˛s´liwie Benowi nie stała sie˛ z˙adna krzywda – dodała. – Ale to włamanie było dla niego szokiem. Znasz go, wie˛c wiesz, z˙e potrafi byc´ uparty. Ilez˙ razy przekonywalis´my go z Jonem, z˙e nie powinien mieszkac´ sam! – Nie musisz mi mo´wic´ – podja˛ł Guy. – Byłem kiedys´ u niego, aby wycenic´ antyki, bo chciał je ubezpieczyc´. Mało nie podskoczył, gdy mu powiedziałem, z˙e powi- nien załoz˙yc´ sobie alarm. Domys´lam sie˛, z˙e dota˛d tego nie zrobił. – Taki juz˙ jest – westchne˛ła Jenny. – Na szcze˛s´cie nie wynies´li wszystkiego. Policja uwaz˙a, z˙e cos´ mu- siało ich spłoszyc´, jakis´ telefon, a moz˙e ktos´ przyje- chał. – Az˙ trudno sobie wyobrazic´, z˙e mieli czelnos´c´ zakras´c´ sie˛ w biały dzien´ i spokojnie buszowac´ po domu. I w dodatku nie poprzestali na zrabowaniu drobiazgo´w, ale zacze˛li wynosic´ meble. – Policja nie robi nam nadziei, z˙e zdoła cos´ odzyskac´. Szanse sa˛raczej mizerne. Ostatnio była cała seria takich właman´. Przypuszczaja˛, z˙e to sprawka jakiegos´ miej- skiego gangu zdobywaja˛cego pienia˛dze na narkotyki. Nowe autostrady ułatwiaja˛ im szybkie zniknie˛cie, trud- niej tez˙ wpas´c´ na s´lad skradzionych rzeczy. – Ale chyba przekonalis´cie staruszka, z˙e ktos´ powi- nien z nim zamieszkac´? – zapytał Guy, przegla˛daja˛c zawartos´c´ sporej skrzyni z przedmiotami zgłoszonymi do

sprzedania. Wprawdzie nie spodziewał sie˛ niczego szczego´lnego, ale kto wie... – Niestety, nie – odparła Jenny. – Ale pod koniec tygodnia ma zjechac´ Maddy. Zwykle latem przyjez˙dz˙a do Haslewich na kilka tygodni. – Max tez˙ przyjedzie? – zainteresował sie˛ Guy. Max, ma˛z˙ Maddy, był starszym synem Jenny. Jenny zagryzła usta. – Nie... nie wybiera sie˛ tutaj. Podobno jest bardzo zaje˛ty. Leci do Hiszpanii zobaczyc´ sie˛ ze swoja˛klientka˛. Jej jacht ma posto´j w jednym z porto´w. Max był wzie˛tym londyn´skim adwokatem, specjalizu- ja˛cym sie˛ w sprawach rozwodowych. Guy juz˙ wczes´niej spostrzegł, z˙e ws´ro´d jego kliento´w wie˛kszos´c´ stanowiły kobiety. Widocznie albo je lubił, albo te cia˛głe roszady zaspokajały jego pro´z˙nos´c´. Nie miał o Maksie najlep- szego zdania, lecz ze wzgle˛du na Jenny nie komentował jego poczynan´. Był czas, z˙e z˙ycie Jenny nie oszcze˛dzało, i choc´ teraz oboje z Jonem byli szcze˛s´liwi, to... W przeciwien´stwie do Maxa, Guy szczerze lubił kobiety, i to w ogo´le wszystkie, choc´ niekto´re z nich szczego´lnie. Najbardziej cenił takie, kto´re były podobne do Jenny – otwarte, pełne wewne˛trznego ciepła, nie szukaja˛ce potwierdzenia swojej urody. Nie pocia˛gały go ekspansywne pie˛knos´ci; dobrze wiedział, jak niewiele moz˙e byc´ warte jedynie zewne˛trzne wraz˙enie. Był s´wie˛- cie przekonany, z˙e znacznie waz˙niejszy jest charakter, zdolnos´c´ zrozumienia drugiego człowieka, darzenia go sympatia˛. Te wartos´ci nie rozwieja˛ sie˛ w nicos´c´, nie przemina˛ z biegiem czasu, pozostana˛ na zawsze... Juz˙ dawno pogodził sie˛ z faktem, z˙e Jenny nigdy nie

be˛dzie jego, z˙e to nie ona jest jego przeznaczeniem, z˙e nigdy nie be˛dzie dla niej kims´ wie˛cej niz˙ przyjacielem. ,,Duz˙o młodszym przyjacielem’’, wyjas´niła mu to kiedys´ raz na zawsze, celowo podkres´laja˛c dziela˛ca˛ ich ro´z˙nice˛ wieku. Choc´ maja˛c trzydzies´ci dziewie˛c´ lat, Guy juz˙ nie uwaz˙ał siebie za młodzieniaszka. – Pomijaja˛c juz˙ samo włamanie – cia˛gne˛ła Jenny – Bena najbardziej poruszyła kradziez˙ cisowego biurecz- ka. Jego babcia miała takie biurko sprowadzone z Francji i ojciec Bena zamo´wił jego kopie˛. Było rzeczywis´cie s´liczne, choc´ jako kopia nie przedstawiało duz˙ej wartos´ci rynkowej. – Ale ogromna˛, jes´li chodzi o sentymenty – ze zrozumieniem powiedział Guy. – Włas´nie – potwierdziła. – Niedawno rozmawiałam z Lukiem. Powiedział mi, z˙e rodzina w Chester ma dwa takie biureczka, z kto´rych zostało skopiowane biurko Bena. Kilka pokolen´ wstecz takie dwa biureczka zostały przywiezione z Francji jako prezent dla bliz´niaczek Crightono´w. Teraz jedno z nich ma ojciec Luke’a, a drugie jego wujek. – Hm... moz˙e ten, kto je ukradł, nie wiedział, z˙e Ben ma tylko kopie˛? – Moz˙liwe, chociaz˙ policja sa˛dzi, z˙e zabrano je, bo stało w holu, wie˛c łatwo było je wynies´c´. Spe˛dziłys´my z Ruth cały dzien´ na przegla˛daniu ka˛to´w i spisywaniu strat. Ben jest zupełnie wytra˛cony z ro´wnowagi, nawet nie ma mu co zawracac´ tym głowy. Ja mniej wie˛cej wiem, co zgine˛ło, ale bez Ruth nie byłabym w stanie sobie poradzic´. – To znaczy, z˙e wro´ciła ze Stano´w? – Tak, razem z Grantem przylecieli w sobote˛

– us´miechne˛ła sie˛ Jenny. – Bardzo mi sie˛ podoba, z˙e dotrzymuja˛ umowy i pomieszkuja˛ po trzy miesia˛ce w Stanach i w Anglii, raz u niej, raz u niego. – Miło na nich patrzec´. Nawet teraz cia˛gle sa˛w siebie zapatrzeni. – To prawda. I tylko potwierdza, z˙e rzeczywistos´c´ cze˛sto przerasta fikcje˛... i z˙e prawdziwej miłos´ci nie straszne z˙adne przeszkody – mie˛kko dodała Jenny. – Przez tyle lat byli z dala od siebie, a mimo to z˙adne z nich nigdy nawet nie pomys´lało, by zwia˛zac´ sie˛ z kims´ innym – z nutka˛ zazdros´ci powiedział Guy. – Za to teraz juz˙ zawsze be˛da˛ razem. Niedawno Bobbie z˙artowała, z˙e choc´ pobrali sie˛ w tym samym czasie, ona i Luke nawet nie moga˛sie˛ z nimi ro´wnac´. Ich zwia˛zek nawet w połowie nie jest tak romantyczny. – Bobbie i Luke maja˛malutkie dziecko i oboje cie˛z˙ko pracuja˛– sprostował Guy. – A dziadkowie sa˛na emerytu- rze, wie˛c moga˛sie˛ całkowicie pos´wie˛cic´ jedno drugiemu. – Sa˛na emeryturze, owszem, ale Ruth działa w kilku lokalnych komitetach, no, a poza tym ma jeszcze na głowie dom dla samotnych matek – przypomniała mu Jenny. – Grant tez˙ nie ma zbyt wiele wolnego czasu, jednoczes´nie prowadzi kilka ro´z˙nych intereso´w. Czasa- mi, kiedy ich słucham, az˙ nie chce mi sie˛ wierzyc´, ile oni maja˛w sobie energii i ile potrafia˛brac´ z z˙ycia, zwłaszcza gdy poro´wnuje˛ ich z Benem, kto´rego wszystko coraz bardziej przestaje interesowac´ – westchne˛ła Jenny, mar- szcza˛c brwi na wspomnienie tes´cia. – Nadal czeka go wymiana stawu biodrowego? – za- pytał Guy. – Tak – odrzekła. – Operacje˛ zaplanowano na koniec lata. Kiedy wypisza˛ go do domu, Maddy tu przyjedzie,

z˙eby sie˛ nim zaja˛c´. Ona ma do niego wyja˛tkowe podej- s´cie i to włas´nie ja˛ Ben najche˛tniej widzi przy sobie. Na pewno cze˛s´ciowo wpływa na to fakt, z˙e jest z˙ona˛ Maxa, a Max zawsze był jego oczkiem w głowie, Ben nigdy nie dał powiedziec´ na niego złego słowa. – Ale juz˙ jego matka nie ma takich wzgle˛do´w, co? – mrukna˛ł Guy. Jenny pokre˛ciła głowa˛. – Ben zawsze rozpuszczał Maxa, a ten był przekona- ny, z˙e wszystko mu sie˛ nalez˙y. Miałam nadzieje˛, z˙e po s´lubie z Maddy... – Urwała, pokre˛ciła głowa˛ i zmieniła temat: – Widzisz tam cos´ ciekawego? – zapytała, wska- zuja˛c na skrzynie˛. – Nie za bardzo – odrzekł, taktownie nie pro´buja˛c cia˛gna˛c´ poprzedniego tematu. – Ale szykuje sie˛ kolejna wyprzedaz˙ domu. Dzis´ rano miałem telefon. Chociaz˙, prawde˛ mo´wia˛c, nie spodziewam sie˛ niczego godnego uwagi. Chodzi o dom Charlesa Platta – dodał z nie- smakiem. – Charles Platt? – zastanowiła sie˛ Jenny, marszcza˛c brwi. Po chwili rozjas´niła sie˛. – Ach, juz˙ wiem, o kim mo´wisz. – No włas´nie – podja˛ł Guy. – Z tego, co mo´wia˛, wygla˛da na to, z˙e facet zapił sie˛ na s´mierc´. – Biedny człowiek – wspo´łczuja˛co odezwała sie˛ Jenny. – Biedny – szyderczo prychna˛ł Guy. – To był naj- wie˛kszy kre˛tacz w mies´cie. Rodzice publicznie sie˛ go wyrzekli. Pozostawił po sobie mase˛ nie spłaconych długo´w. Gdy usłyszała ton, jakim wypowiedział te słowa, przeszło jej przez mys´l, czy przypadkiem i Guy nie padł

jego ofiara˛. Choc´ jes´li tak było, z pewnos´cia˛ jej tego nie powie, za dobrze go zna. Nawet jej sie˛ nie przyzna, z˙e dał sie˛ nacia˛gna˛c´. Bezpos´redni i łatwy w obejs´ciu Guy, bardzo toleran- cyjny w ocenie bliz´nich i zwykle daja˛cy im ogromny kredyt zaufania, w stosunku do własnej osoby był wyja˛tkowo przeczulony. To poczucie własnej dumy, kto´re z pewnos´cia˛ nie ułatwiało mu z˙ycia, przypuszczal- nie miało swoje korzenie w przeszłos´ci rodu Cooke’o´w. Do tej pory w miasteczku z˙ywa była historia co´rki nauczyciela uwiedzionej przez be˛da˛cego przejazdem Cygana. Nieszcze˛sna˛dziewczyne˛ pos´piesznie wydano za owdowiałego włas´ciciela tawerny, szukaja˛cego matki dla swoich dzieci. Rodzina Cooke’o´w rozrastała sie˛, rodziły sie˛ kolejne pokolenia. Z czasem ich nazwisko ła˛czono z prowadzo- nymi przez nich tawernami i piwiarniami, choc´ imali sie˛ ro´wniez˙ kłusownictwa, hazardu i innych sposobo´w na zdobycie maja˛tku. Spokojni miejscowi ludzie kładli te˛ działalnos´c´ na karb dziedziczonych po cygan´skim przod- ku geno´w. Tak było za czaso´w dziadko´w Guya. Teraz to juz˙ zamierzchła historia, jak powiedział kiedys´ Jenny. Za- mknie˛ta karta, przeszłos´c´, kto´ra odeszła wraz z wie˛kszos´- cia˛me˛skich potomko´w, słuz˙a˛cych w Cheshire Regiment w czasie pierwszej wojny. – Ale jak juz˙ raz do kogos´ przylgnie taka opinia, to bardzo trudno ja˛ zmienic´ – dodał wtedy. – Skoro tak kiedys´ było, to dalej tak jest! – zakon´czył z gory- cza˛. – W dodatku ta wasza uroda – zas´miała sie˛ Jenny. – To chyba tez˙ nie pomaga – zaz˙artowała.

– Zgadłas´ – potwierdził kro´tko. Chyba nie było ojca, kto´ry by nie przestrzegał przed nim co´rki. Z kaz˙- dym mogły sie˛ spotykac´, byle nie z nim. Twierdzono, z˙e jest nieobliczalnym uwodzicielem, a prawda była taka, z˙e ze wszystkich ro´wies´niko´w to on był najbar- dziej niewinny. Zbliz˙ała sie˛ przerwa. Jenny wyszła, Guy zamkna˛ł sklep i wro´cił do domu popracowac´. Poza antyk- wariatem miał udziały w restauracji prowadzonej przez jego siostre˛ i szwagra, a takz˙e niewielki udział w fir- mie budowlanej kuzyna. Mys´lał tez˙ o zainwestowaniu w nieruchomos´ciach. Po renowacji niewielkie domy mo´głby wynajmowac´ pracownikom duz˙ych mie˛dzy- narodowych firm zakładaja˛cych w ich miasteczku swoje filie. Jego najwie˛ksza˛ miłos´cia˛ były antyki, szczego´lnie meble, ale prowadzony do spo´łki z Jenny antykwariat pozostawiał mu jeszcze nieco wolnego czasu. Z uwaga˛ przejrzał poczte˛. On i Jenny byli gło´w- nymi organizatorami targu staroci, kto´ry w przyszłym miesia˛cu miał sie˛ odbyc´ w Fitzburgh Place. Poza promocja˛ regionu ambicja˛ organizatoro´w imprezy było zgromadzenie funduszy na dom samotnej matki, zało- z˙ony z inicjatywy Ruth, kto´ra przed laty na własnej sko´rze dos´wiadczyła goryczy samotnego macierzyn´st- wa. Odłoz˙ył korespondencje˛ i zacza˛ł poro´wnywac´ spis wystawco´w z lista˛ oso´b, do kto´rych wysłał zaproszenia. Mimo woli jego mys´li poszybowały w zupełnie innym kierunku. Przypomniał sobie uwage˛ Jenny na temat Platta. Przed laty on i Charlie Platt chodzili razem do szkoły.

Kiedy Guy stawiał pierwsze kroki, Charlie włas´nie kon´czył nauke˛. Guy, kto´ry w dziecin´stwie cierpiał na astme˛, był wtedy szczupłym, bladym chłopcem i nic nie zapowiada- ło, z˙e wyros´nie na silnego, muskularnego me˛z˙czyzne˛. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, na kto´rego wszyscy chuchali i dmuchali. Drobny, nieporadny i cichy od razu zwro´cił na siebie uwage˛ Charlesa, kto´ry dostrzegł w nim łatwa˛ ofiare˛. Zacza˛ł wymuszac´ od niego kieszon- kowe. Pocza˛tkowo Guy pro´bował nadrabiac´ mina˛. Starsi i silniejsi od niego kuzyni nieraz wchodzili mu w dro- ge˛, wie˛c teraz wykorzystał tamte dos´wiadczenia i jakos´ mu sie˛ udawało. Do czasu. Było cos´, co było silniejsze od niego – strach przed woda˛. Nikomu sie˛ z tym nie zdradził. Z powodu astmy nie mo´gł sie˛ ka˛pac´ i nie potrafił pływac´. Jeszcze bardziej sie˛ bał, z˙e ktos´ dowie sie˛ o jego strachu. Charlie Platt szybko odkrył te˛ jego słabos´c´. I wyko- rzystał te˛ wiedze˛. Do kon´ca z˙ycia be˛dzie pamie˛tał dzien´, kiedy Char- lie przytrzymał go pod woda˛. Był pewien, z˙e zaraz sie˛ utopi, z˙e juz˙ nigdy sie˛ nie wynurzy. I moz˙e rzeczywi- s´cie by tak było, gdyby nie pos´pieszył mu z pomoca˛ przechodza˛cy obok rzeki starszy kuzyn. Charlie dostał wtedy za swoje i wie˛cej nie odwaz˙ył sie˛ go tkna˛c´. Udre˛ka sie˛ skon´czyła. Tamtego lata Guy nauczył sie˛ pływac´. Charlie skon´- czył szkołe˛ i ich drogi sie˛ rozeszły. Spotkali sie˛ dopiero po latach, kiedy obaj byli dorosłymi ludz´mi. Charlie zdrowo juz˙ wtedy pocia˛gał i zaczynał sie˛ staczac´. Teraz odszedł z tego s´wiata. Jego s´mierc´ nie budziła

w Guyu z˙adnych uczuc´, nie była tez˙ zaskoczeniem. Prawde˛ mo´wia˛c, najche˛tniej odmo´wiłby swych usług kobiecie, kto´ra rano nagrała sie˛ na sekretarke˛ i przed- stawiła jako Chrissie Oldham. Wcale nie miał ochoty ogla˛dac´ domu Platta. Ciekawe, kim jest ta kobieta? Jej rzeczowy ton raczej nie przemawiał za tym, by była jedna˛z cze˛sto zmieniaja˛- cych sie˛ przyjacio´łek Platta. Przypuszczalnie to jego rodzina zleciła jej te˛ prace˛. Spochmurniał. S´mierc´ Charlesa nieubłaganie us´wia- damiała mu własny wiek. Zbliz˙a sie˛ do czterdziestki i włas´ciwie nie ma niczego poza niezłym kontem w ban- ku i garstka˛ przyjacio´ł. W czasie s´wia˛t Boz˙ego Narodzenia Avril, druga po najstarszej siostra Guya, przygla˛daja˛c sie˛, jak brat bawi sie˛ z jej wnuczkami, nie owijaja˛c w bawełne˛, stwierdziła, z˙e juz˙ najwyz˙szy czas, by załoz˙ył rodzine˛. Ale Avril jest od niego pie˛tnas´cie lat starsza. Nie miał zamiaru is´c´ za jej rada˛. Z˙enic´ sie˛ tylko po to, z˙eby nie było za po´z´no? Dzielic´ z˙ycie z kims´, kogo nie kocha prawdziwa˛ i bezgraniczna˛ miłos´cia˛? Czy to ma jakis´ sens? Raz w z˙yciu zdarzył mu sie˛ przebłysk takiego uczucia i... Podnio´słsie˛ ipodszedł dookna,zapatrzył przed siebie. W tym domu mieszkał od niedawna, zaledwie od szes´ciu miesie˛cy. Był to jeden z wielu podobnych domo´w, połoz˙onych w dobrej dzielnicy, pierwotnie przeznaczonych na siedziby duchownych. Ruth, ciotka Jenny, mieszkała trzy domy dalej. Inne nalez˙ały do kierownictwa najwie˛kszej w mies´cie firmy Aarlston- -Becker. Z pewnos´cia˛ wiele oso´b uwaz˙ało, z˙e ten dom jest za

dobry i o wiele za duz˙y jak na jednego Cooke’a, nawet jes´li jest on po studiach uniwersyteckich i podro´z˙ach artystycznych po wielu stolicach Europy. Zerkna˛ł na zegarek. Za godzine˛ powinien jechac´ do domu Platta, a ta papierkowa robota zajmie mu co najmniej dwa razy tyle czasu. Chrissie z je˛kiem wyprostowała zgarbione plecy. Od przyjazdu do Haslewich nie robiła nic poza sprza˛taniem. Doprowadzenie do porza˛dku niewielkiego domu wyda- wało sie˛ zaje˛ciem poro´wnywalnym z czyszczeniem stajni Augiasza. Gos´cinna sypialnia, w kto´rej postanowiła zamieszkac´, tone˛ła w stosach papiero´w, listo´w, reklamo´wek i nie popłaconych rachunko´w. W pobliskim supermarkecie wykupiła niemal cały zapas worko´w na s´miecie. Ciekawe, jak to skomen- towano, zastanowiła sie˛ w jakims´ momencie. Pocza˛tkowo zamierzała spalic´ wszystkie papiery w ja- kims´ ustronnym miejscu ogro´dka, ale ich ilos´c´ przerosła najs´mielsze oczekiwania. Nie było innego wyjs´cia, jak zamo´wic´ s´mieciarke˛, kto´ra z samego rana wywiozłaby sterty makulatury. Dom był jednym z wielu podobnie zbudowanych. Gdyby włoz˙yc´ w niego sporo pracy, mo´głby stac´ sie˛ całkiem wygodnym lokum dla samotnej osoby lub młodego, bezdzietnego małz˙en´stwa. Niekto´re z domo´w doprowadzono do dobrego sta- nu. Ls´nia˛ce s´wiez˙a˛ farba˛ okna i drzwi tym mocniej kontrastowały z zapuszczona˛ siedziba˛ wujka Charlie- go. Dobrze, z˙e przynajmniej miała teraz choc´ ten jeden

poko´j dla siebie. Mama pewnie by sie˛ niez´le us´miała, widza˛c, z jaka˛zawzie˛tos´cia˛szorowała łazienke˛ i pucowała kuchnie˛, nim zdecydowała sie˛ z nich skorzystac´. I tak miała opory przed uz˙yciem wiekowej lodo´wki, z kto´rej wczoraj, bez ogla˛dania wyrzuciła stosy z˙ywnos´ci. Jednak najgorsze dopiero było przed nia˛ – jutrzejsze spotkanie z prawnikami. Ubrania po wujku miał zabrac´ ktos´ z organizacji charytatywnej. Kiedy je wywioza˛, w domu praktycznie nic nie pozostanie. Poza cisowym biureczkiem, kto´re mogło przedstawiac´ jaka˛s´ wartos´c´, nie było nic cennego, z czego rodzice mogliby popłacic´ długi Charliego. Zreszta˛ z go´ry to przewidywali. Gdy powiedziała mamie o biurku, ta nie kryła za- skoczenia. Natychmiast stwierdziła, z˙e nalez˙ało kiedys´ do jej babci, czyli prababci Chrissie. – Popros´, by zostało wycenione, ale nie wystawiaj go na sprzedaz˙ – powiedziała. – Ja je odkupie˛. Pytałam Charlesa, co sie˛ stało z tym biurkiem po s´mierci babci, ale powiedział, z˙e nie wie. – Westchne˛ła. – Powinnam sie˛ była domys´lic´, z˙e to on je zabrał. Ale i tak sie˛ ciesze˛, z˙e go komus´ nie sprzedał. Przypuszczam, z˙e po figurkach Nan Staffordshire nie ma s´ladu, co? – Przykro mi, mamo, ale nigdzie ich nie ma – odrzek- ła Chrissie, obiecuja˛c, z˙e poprosi rzeczoznawce˛, by wycenił biurko. Wyczys´ciła je porza˛dnie. Pie˛kny, kobiecy mebelek był rzeczywis´cie zachwycaja˛cy. Spojrzała na zegarek. Polecony przez adwokata rze- czoznawca powinien byc´ lada moment. Kiedy juz˙ obej- rzy i wyceni zgromadzone pod s´ciana˛przedmioty i meble – tylko cisowe biureczko pozostawiła we frontowym

pokoju – skontaktuje sie˛ z agentem nieruchomos´ci, by przyszedł zobaczyc´ dom i wystawił go do sprzedaz˙y. Wyprostowała obolałe plecy. Przynajmniej ma satys- fakcje˛, z˙e nie przepus´ciła z˙adnego ka˛ta. Cały dom ls´nił czystos´cia˛. Tylko na białej koszulce widniały ciemne smugi z resztek paje˛czyny.

ROZDZIAŁ TRZECI Guy lekko zastukał do drzwi i czekał. Znaja˛c tryb z˙ycia Charlesa Platta, przezornie przebrał sie˛ w sprane dz˙insy i wyblakły, nieco przyciasny podkoszulek. Juz˙ dawno przestał byc´ wa˛tłym młodzien´cem. Niez´le sie˛ kiedys´ us´miał, gdy na jednym z targo´w staroci wzie˛to go za tragarza, wynaje˛tego do przenoszenia cie˛z˙kich mebli. Chrissie usłyszała pukanie, podeszła do drzwi. Guy posłał jej przelotne, oboje˛tne spojrzenie i juz˙ zamierzał sie˛ przedstawic´, kiedy naraz głos uwia˛zł mu w gardle. Popatrzył na nia˛raz jeszcze. Dziewczyna wpatrywała sie˛ w niego z napie˛ciem, zaskoczona nie mniej niz˙ on. Oczywis´cie słyszała – zreszta˛ kto tego nie słyszał? – o miłos´ci od pierwszego wejrzenia, ale nigdy nie wierzyła, z˙e cos´ takiego zdarza sie˛ naprawde˛. Tak mogło byc´ tylko w powies´ciach, na filmach, w bajkach... Czy w dzisiejszych czasach to moz˙liwe, z˙e wystarczy mgnie- nie, ulotna chwila, by nagle zrozumiec´, z˙e oto stoi przed nami ta włas´nie osoba, ten jeden jedyny człowiek,

z kto´rym chcemy is´c´ razem przez z˙ycie, raz na zawsze byc´ razem? Głos rozsa˛dku przywoływał ja˛ do rzeczywistos´ci, ale do niej juz˙ nic nie docierało. Stała nieruchomo i w mil- czeniu rozszerzonymi oczami wpatrywała sie˛ w Guya. Poza nimi z˙ycie toczyło sie˛ dalej, s´wiat nie zatrzymał sie˛ w miejscu, wszystko biegło normalnym codziennym rytmem. Tylko oni naraz przestali nalez˙ec´ do tego s´wiata, przenies´li sie˛ w inny wymiar, w inna˛ rzeczywistos´c´, w kto´rej istnieli jedynie oni dwoje. Czuła przys´pieszone bicie serca, krew pulsowała w z˙yłach, zatrzymywał sie˛ oddech. Nie odrywali od siebie oczu, zjednoczeni jedna˛mys´la˛, tym samym oszała- miaja˛cym przeczuciem. Juz˙ przy otwieraniu drzwi mimowolnie spostrzegła, z˙e ma przed soba˛ przystojnego me˛z˙czyzne˛, ale to, co teraz mie˛dzy nimi powstało, było czyms´ znacznie głe˛b- szym, odwołuja˛cym sie˛ nie do zewne˛trznego wygla˛du, ale do samej istoty jego natury, odsłonie˛tej w nagłym przebłysku i natychmiast zrozumianej. Moz˙e to było powinowactwo dusz, niezgłe˛biona psychiczna wie˛z´, naj- szczersze porozumienie? Jak inaczej wyjas´nic´ te˛ niezbita˛ pewnos´c´, wszechogarniaja˛ca˛ s´wiadomos´c´? Bezwiednie cofne˛ła sie˛ do s´rodka, wiedza˛c, z˙e ten me˛z˙czyzna wejdzie za nia˛. Guy nie pojmował, co sie˛ z nim dzieje. Oczywis´cie słyszał kra˛z˙a˛ce w rodzinie opowies´ci, z˙e niekto´rzy z Cooke’o´w sa˛ obdarzeni darem widzenia przyszłos´ci, ale sam nigdy tego nie dos´wiadczył i w zasadzie niespecjalnie w to wierzył. Wykształcenie i nowoczesne pogla˛dy wykluczały wiare˛ w istnienie takich zdolnos´ci; tym wie˛ksze było jego

zdumienie, gdy otwieraja˛c drzwi i widza˛c stoja˛ca˛ na progu dziewczyne˛, w tej samej sekundzie zdał sobie sprawe˛, z˙e oto ma przed soba˛swoje przeznaczenie. Znał spre˛z˙ystos´c´ tych kasztanowych włoso´w, przesypuja˛cych sie˛ przez jego palce, dotykaja˛cych jego sko´ry... znał smak jej warg i zapach ciała, jej głos, wyraz twarzy w chwili uniesienia i ekstazy... Wszystko to juz˙ wiedział... Krew szumiała mu w uszach, serce waliło jak oszalałe. Patrzył na nia˛ i wiedział, z˙e to włas´nie ona, z˙e to ta jedyna kobieta, kto´ra jest mu przeznaczona. Wystarczy, by wycia˛gna˛ł re˛ke˛, a po´jdzie za nim, w milczeniu, cał- kowicie uległa. I los sie˛ wypełni. Wszedł do holu, zamkna˛ł za soba˛ drzwi i, kierowany impulsem, dotkna˛ł dłonia˛ jej twarzy. Przywarła do niej policzkiem, przycisne˛ła usta. Z cichym okrzykiem przycia˛gna˛ł ja˛ku sobie, przytulił mocno. Jak cudownie do siebie pasowali! Oboje drz˙eli, kiedy pochylił ku niej głowe˛ i odszukał jej usta. Westchnienie, jakie wyrwało sie˛ z jej piersi, wzbudziło w nim dreszcz, jakby tysia˛ce drobnych igiełek wbijało sie˛ w jego ciało Czuła, jak drz˙y w jego ramionach. Nie opierała sie˛, nie protestowała. Poddawała sie˛ jego pocałunkom, niezdolna bronic´ sie˛ przed przeznaczeniem. Jeszcze przed chwila˛, otwieraja˛c mu drzwi, nie miała choc´by cienia przeczucia, z˙e oto otwiera drzwi do swojej przyszłos´ci. Zwykle ostroz˙na, wre˛cz wstrzemie˛z´liwa w kontaktach z me˛z˙- czyznami, teraz cała˛ swoja˛ istota˛ czuła, z˙e ta wie˛z´, bez wzgle˛du na to, jak daleko sie˛ posuna˛, jest czyms´ zupełnie innym – milcza˛cym, najwaz˙niejszym porozumieniem. Nigdy nie przypuszczała, z˙e dotyk czy pocałunek moz˙e poruszyc´ w niej najczulsze struny, obudzic´ us´pione