Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Jordan Penny - Grzechy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Penny - Grzechy.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse J
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 466 stron)

Jordan Penny Jedwabna opowieść Grzechy Oprzyj się wszystkiemu, z wyjątkiem pokusy... Londyn, lata pięćdziesiąte XX wieku. Cztery dziewczyny przekonują się, że życie nie zawsze układa się po ich myśli. Uwielbiająca intrygi Emerald zawsze dostaje to, czego pragnie. Teraz zaplanowała sobie partię z królewskiego rodu. Rose, nieślubna córka owianego złą sławą playboya i chińskiej prostytutki, zawsze czuła się jak wyrzutek, a teraz ozdabia okładki „Vogue’a”. Zbuntowana Janey zrobi wszystko, żeby przebić się do świata mody. Pracowita Ella jest zaś w siódmym niebie, kiedy dowiaduje się, że zostanie wysłana do Nowego Jorku, by tam szlifować swój talent dziennikarski. Każda z nich nawiguje po oceanie pełnym cierpienia i najeżonym pułapkami – ale czy wszystkie dostaną w końcu to, na czym tak bardzo im zależy?

Część pierwsza

Rozdział 1 Londyn, styczeń 1957 roku Rose Pickford odetchnęła z ulgą, gdy otworzyła drzwi i weszła do pełne- go ciepła wnętrza sklepu swojej ciotki Amber przy Walton Street, znajo- mo pachnącego wanilią i różami - kompozycją zapachową stworzoną spe- cjalnie dla ciotki. Któregoś dnia, tak przynajmniej twierdziła ciotka, Rose nie tylko będzie zarządzać tym ekskluzywnym sklepem w Chelsea, gdzie sprzedawano tkaniny dekoracyjne pochodzące z rodzinnej fabryki jedwabiu w Mac- clesfield, ale także doradzać klientom, jak w najbardziej wyszukany i stylowy sposób zmienić wnętrze ich domu. Któregoś dnia. Tymczasem Rose była świeżo upieczoną absolwentką akademii sztuki, pracującą jako dziewczyna na posyłki u Ivora Hammonda, jednego z najbardziej prestiżowych projektantów wnętrz. - Witaj, Rose, zamierzaliśmy właśnie napić się herbaty Przyłączysz się? Rose uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Tak, dziękuję, Anno. Anna Polaski, która obecnie prowadziła sklep, przybyła do Anglii razem z mężem Paulem, muzykiem z Polski, zaraz po wybuchu drugiej wojny światowej. Anna była dla niej zawsze bardzo uprzejma i Rose podejrze- wała, że jej współczuje - może wiedziała, że Rose w pewnym sensie też uważa się zą outsiderkę? - Nienawidzę stycznia. To okropny miesiąc, jest tak zimno i smutno -powiedziała Rose, ściągając przepiękne rękawiczki z delikatnej włoskiej skórki, które dostała w prezencie świątecznym od Amber.

- Ty to nazywasz zimnem? W Polsce mamy prawdziwe zimy ze śniegiem sięgającym kilku metrów - odrzekła Anna. - Wkrótce zjemy lunch -dodała. - Przyniosłam trochę domowej zupy jarzynowej. Jeśli masz ochotę, z przyjemnością cię ugościmy. - Z miłą chęcią - odparła Rose - ale nie mogę. Muszę być z powrotem o wpół do drugiej, tak żeby Piers mógł wyjść i dokonać pomiarów na nowe zamówienie. Piers Jeffries był starszym asystentem Ivora, przystojnym młodym mężczyzną, który udawał, że lubi Rose, a jednocześnie zawsze jakoś mu się udawało obwiniać ją o wszystko, co szło nie tak, jak iść powinno. Piers niby to solidaryzował się z nią, a nawet brał ją w obronę przed ich niecierpliwym i porywczym mocodawcą, Rose podejrzewała jednak, ze w duchu cieszy się z jej potknięć. - Muszę sprawdzić pochodzenie jednego z projektów mojego ciotecznego dziadka - wyjaśniła Rose. - Ivor znalazł klienta, który chce wykorzystać ten projekt i interesuje go jego proweniencja. Kłopot w tym, ze nie zna jego nazwy, potrafi go tylko opisać. Anna parsknęła lekceważącym śmiechem. - I pewnie mu się wydaje, że zdołasz odszukać ten projekt w ciągu pół godziny! Czy nie uświadomiłaś mu, że twój cioteczny dziadek pozostawił szkice ponad dwustu różnych projektów? ~ Ivor wpadł w lekką panikę. Klient jest niecierpliwy i chce, żeby prace ruszyły jak najszybciej, dlatego Ivor obiecał mu tę informację dziś po południu. Jego zdaniem, nie jest to zadanie niezwykłe i nie powinno nam sprawić żadnej trudności. Wydaje mi się, ze chodzi o jeden z projektów z architektonicznym motywem greckiego fryzu, dlatego zacznę może od tego katalogu. - W takim razie biegnij na górę, a ja zaraz przyślę tam Belindę z filiżanką herbaty Cały dolny poziom sklepu służył jako salon wystawienniczy, natomiast księgi z wzorami projektów trzymano na górze w pracowni, będącej zarazem pomieszczeniem biurowym. Ponieważ jej ciotka gromadziła wszystkie notatki oraz wzory projektów w sposób niezwykle drobiazgowy, znalezienie właściwego materiału

nie zajęło Rose wiele czasu. Ozdobiona imponującym greckim fryzem tkanina była dostępna w czterech kolorach: ciepłym czerwonym, szafi- rowym, ciemnozielonym i intensywnym złotożółtym. Inspiracją dla tego wzoru był oryginalny fryz, przechowywany w londyńskim muzeum, który jej cioteczny dziadek skopiował na papier. Jeśli wierzyć zachowanym notatkom, oryginalny kamienny fryz został przywieziony w latach osiemdziesiątych XVIII wieku przez hrabiego Carswortha z jego wielkiej kontynentalnej podróży. Zapisawszy sobie te informacje, Rose dopiła zimną herbatę i zeszła po schodach. Na dworze było jeszcze zimniej. Wiejący ze wschodu wiatr przeszywał ją do szpiku kości pomimo grubego, ciepłego płaszcza z kaszmiru w kolorze morskim. Ciotka podarowała go jej, kiedy Rose zaczęła pracę. Jak twierdziła Amber, taki płaszcz robi „odpowiednie wrażenie". Odpowiednie wrażenie... Oczy Rose przesłonił cień smutku, kiedy pomachała ręką, wzywając taksówkę. Oczywiście będzie musiała sama zapłacić za kurs, ale lepsze to niż ryzykować spóźnienie. To, czego nie powiedziała jej ciotka, a co obydwie doskonale wiedziały, sprowadzało się do tego, że ze względu na fizyczne podobieństwo do matki ludzie nie będą jej nigdy traktować jako bratanicy jednej z najbogatszych kobiet w Cheshire, której pierwszy mąż był księciem Lenchesteru, a drugi pochodził z miejscowej rodziny szlacheckiej, lecz jako biedną chińską imigrantkę. Jej matka nie dostąpiła nawet takiego zaszczytu. - Twoja matka była dziwką. Prostytutką, która za pieniądze sprzedawała swoje ciało mężczyznom - drwiła z niej kiedyś kuzynka Emerald. Rose wiedziała, że Emerald chce ją zranić, ale nie przejmowała się tym, zważywszy na to, że wielokrotnie słyszała te same słowa z ust swojego nieżyjącego ojca, gdy szalał pod wpływem nadużywania alkoholu i narkotyków. Ojciec często powtarzał, że to z jej powodu popadł w nałóg picia, szu- kając zapomnienia o córce, którą spłodził przypadkiem, której nienawidził i która wyglądała zupełnie jak jej matka - chińska kurwa. Po jego śmierci Rose obawiała się, że zostanie odesłana z powrotem do Chin, gdzie, jak mówiła Emerald, trafi pod opiekę swojej prababki. Na

szczęście, dzięki wstawiennictwu swojej ciotki, znalazła dom, o którym nie śniła w najskrytszych marzeniach. Ciotka Amber i wujek Jay byli dla niej niezwykle dobrzy i szczodrzy. Rose dorastała w Denham Place, razem ze swoją kuzynką Emerald -owocem pierwszego małżeństwa Amber, dwiema córkami Jaya z pierwszego małżeństwa - Ellą i Janey, oraz bliźniaczkami, córkami Amber i Jaya. Posłano ją do tej samej ekskluzywnej szkoły z internatem co El-lę i Janey, a potem razem z nimi trafiła do St Martins, słynnej londyńskiej szkoły sztuk pięknych i designeu. Czuła się jak pełnoprawny członek rodziny, co było dla niej błogosławieństwem i ulgą po latach nieszczęśliwego, nędznego dzieciństwa, kiedy sama jej obecność wywoływała furię jej ojca. Wszyscy członkowie rodziny też tak ją traktowali, z wyjątkiem Emerald, która z jakichś powodów gardziła Rose i nie szczędziła jej złośliwych, kąśliwych uwag. Obecnie Rose mieszkała z Ellą i Janey w trzypiętrowym domu w Chelsea, pied-a-terre' Amber podczas jej odbywających się dwa razy w miesiącu wizyt w Londynie, w trakcie których doglądała swojej firmy specjalizującej się w projektowaniu wnętrz. Nie było takiej rzeczy, której Rose by nie zrobiła dla swojej ciotki. Amber chroniła ją i wspierała, a co najważniejsze - także kochała. Dlatego kiedy tylko Rose odkryła, jaką radość sprawiają ciotce rozmowy o dekorowaniu wnętrz, postanowiła poznać ten świat jak najlepiej. Amber zachęcała Rose do kształcenia się w tym kierunku, tak by któregoś dnia mogła przejąć jej firmę. Świadomość, że ciotka pokłada w niej taką wiarę i zaufanie, powodowała, że Rose pragnęła odwdzięczyć się za jej miłość i dobroć. Dlatego robiła wszystko, żeby nikt nie zauważył, jak bardzo nie lubi pracować dla Ivora Hammonda. Amber była szczęśliwa, kiedy jej stary przyjaciel Cecil Beaton polecił Rose Ivorowi Hammondowi, który zgodził się przyjąć ją na praktykę. Franc: drugie mieszkanie w centrum miasta, używane sporadycznie (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

- Kochanie, pracując z nim, nauczysz się znacznie więcej, niż ja kiedy- kolwiek umiałabym ci przekazać. I jestem pewna, że pewnego dnia staniesz się najbardziej rozchwytywaną projektantką wnętrz w całym Londynie. Taksówka zatrzymała się przed witryną sklepu Hammonda przy Bond Street. W witrynie stały dwa imponujące krzesła w stylu Regencji i mahoniowe biurko, na którym znajdował się ciężki, srebrny georgiański świecznik. Ivor specjalizował się w meblach i elementach dekoracyjnych, znanych już doskonale klasie wyższej i coraz bardziej interesujących dla tych, którzy do tej klasy dopiero aspirowali. Rose miała zupełnie inny gust, mniej wybredny, za to bardziej nowoczesny Ale wiedziała, że nigdy nie wolno jej powiedzieć tego na głos. Skoro ciotka uważała, że Ivor jest właściwą osobą, która miała wprowadzić ją do świata projektowania wystrojów wnętrz, to Rose musiała się z tym zgodzić i zdusić w sobie rewolucyjne zapędy, które popychały ją do tworzenia czegoś bardziej ekscytującego i innowacyjnego. - Och, tu jesteś, Żółteczku. Mimo iż słowa Piersa przyprawiały Rose o dreszcze, nie dała tego po sobie poznać. W końcu spotkała się w życiu z gorszymi epitetami. Jej pra- babka też dawała jej do zrozumienia, że czuje wstręt, mając za prawnuczkę „paskudnego, żółtego bękarta". - Znalazłaś to, o co prosił szef? Jeśli nie, to nie chciałbym być w twojej skórze, bo jest dzisiaj w wyjątkowo kiepskim nastroju. Pod twoją nieobecność pojawiła się ta kobieta, która wygrała w piłkarskiego totka, i odwołała swoje zamówienie. - Wydawało mi się, że panu Ivorowi i tak nie zależało na tej klientce -odparła Rose. Rose uważała, że jej pracodawca jest przesadnie okrutny wobec tlenionej blondynki, która wpadła do sklepu ubrana w imitujący skórę geparda cętkowany płaszcz, oblana od stóp do głów perfumami, i ogłosiła, iż razem z ukochanym wygrali właśnie zakłady piłkarskie. Zamierzają kupić „wytworną posiadłość" i urządzić ją we własnym stylu. - Może nie zależało mu na niej, ale na pewno na jej pieniądzach. -Piers prychnął lekceważąco. - Osobiście zaczynam brać pod uwagę

przyjęcie którejś z innych propozycji pracy które otrzymałem. Jak nie- dawno powiedział mi Oliver Messel, powinienem pomyśleć o swojej re- putacji i przyszłości, jeśli me chcę być kojarzony wyłącznie z nowobogackimi klientami, których ostatnio Ivor przyciąga jak magnes. Wieści szybko się rozchodzą. A fakt, że przyjął na naukę ciebie, też mi, rzecz jasna, nie pomaga. I tak jestem zaskoczony, że jeszcze nie otrzymaliśmy zamówień na zmianę wystroju chińskich knajp w Soho. Rose oblała się purpurowym rumieńcem, kiedy Piers zarechotał z włas- nego dowcipu. Pragnęła, żeby ten dzień już się skończył, a ona mogła uciec przed zatrutą atmosferą tego sklepu. Jedynymi chwilami, w których czuła się całkowicie swobodna, bez- pieczna i akceptowana, były te, które spędzała w towarzystwie ciotki Am- ber. Gdyby nie chęć sprawienia ciotce przyjemności, Rose błagałaby ją o znalezienie jej innej pracy Rose żyła w dobrych stosunkach z córkami Jaya i świetnie się razem bawiły, ale mimo ich dobroci i uprzejmości cały czas miała świadomość, że jest „inna". Outsiderka, której wygląd daje mężczyznom prawo za- chowywania się w stosunku do niej w taki sposób, że czuła się bezbronna i wystraszona. Patrzyli na nią, jakby znali jej matkę i chcieli, żeby Rose była taka jak ona. Ale ona nigdy nic będzie taka jak jej matka, nigdy... - Na litość boską, Ello, uważaj! Jesteś taka strasznie niezdarna. Niezdarna i brzydka, pomyślała żałośnie Kila Fulshawe, schylając się po zapinki do ubrań, które spadły z biurka, gdzie zostawiła je młodsza re- daktorka z działu mody Służyły one do podtrzymywania z tyłu sukienek, tak aby - fotografowane z przodu - wydawały się pasować jak ulał na figurach szczupły ch modelek. Ella nigdy nie chciała pracować dla „Voguea". Zależało jej na posadzie poważnej redaktorki w poważnej gazecie. Jej siostra Janey zazdrościła jej, odkąd dowiedziała się, że Ella dostała pracę w „Vogue'u", ale ona żyła światem mody, podczas gdy Elli nie interesował on w najmniejszym stop- niu. Chciała pisać o ważnych rzeczach, nie o głupich ubraniach. Ale jej ojciec był z niej taki zadowolony i dumny, kiedy Ella została przyjęta do redakcji, że ona sama nie miała sumienia odmówić.

- Pewnie twój ojciec ma nadzieję, że praca w „ Vogue'u" odmieni cię z brzydkiego kaczątka w łabędzia, Ello - szydziła z niej Emerald. Czy rzeczywiście ojciec myślał, że posada redaktorki w tym prestiżowym magazynie przemieni ją w kogoś pięknego i pewnego siebie? Jeżeli tak, to musiał się srodze zawieść. Obracanie się w kręgu ładnych, efektownych modelek tylko podkreślało jej własną brzydotę. Te dziewczyny ze zgrabnymi pośladkami i chudymi nogami sprawiały, że Ella czuła się nie-foremna i wielka. Nienawidziła pełnych piersi i innych krągłości własnego ciała. - Jaka szkoda, że skoro już musiałaś odziedziczyć po swojej nieszczęsnej matce rysy twarzy, nie odziedziczyłaś także jej figury. Szczerze mówiąc, Ello, w tej pulchności jest coś idyllicznego, żeby nie powiedzieć -pospolitego. Twoja biedna matka byłaby przerażona, gdyby cię teraz zobaczyła. Ona była taka szczupła. Nieżyczliwość i ciągła krytyka ze strony ciotki Cassandry, zwłaszcza w okresie dojrzewania Elli, odcisnęły na niej swoje piętno, raniąc ją niepo- równywalnie bardziej od uszczypliwych komentarzy przyszywanej siostry Emerald i wryły się głęboko w jej serce. Modelki były takie szczupłe i śliczne. Ella widziała uwielbienie w oczach młodych fotografów, którzy z nimi pracowali. Ci sami fotografowie zbywali Ellę jednym przelotnym spojrzeniem, a przynajmniej większość z nich. Ale jeden okazywał jej wyjątkową pogardę. Oliver Charters. Charters był dobrze zapowiadającym się młodym fotografem, który właśnie wypłynął na szersze wody W dziale sztuki i mody magazynu „ Vogue" zyskał sobie opinię zadziwiająco utalentowanego. Uważano, że „daleko zajdzie". Jednym spojrzeniem swoich zielonych oczu uwodził modelki i redaktorki. Lecz kiedy te same zielone oczy zwróciły się w stronę Elli, całe to nie- frasobliwe zainteresowanie, jakie Charters okazywał innym dziewczynom, zmieniło się natychmiast w wyraz niedowierzania. A jakby tego jeszcze było mało, towarzyszący temu okrzyk jeszcze dodatkowo podkreślił zdziwienie Chartersa. Słysząc to, zastępca dyrektora artystycznego zachichotała, a potem powtórzyła tę scenę, której była świadkiem, całej redakcji „Vogue’a".

Oliver Charters byf teraz tutaj, w ciasnym biurze. Razem z szefem El-h, redaktorką z działu reportażu oraz redaktorką z działu mody przyglądali się pięknej modelce, ubranej w kremową wełnianą sukienkę, która była na nią za duża. Raczej w rozmiarze Elli niż modelki. Ella starała się zawsze ukrywać swoje niezgrabne kształty, wkładając wielkie, workowate swetry na plisowane spódnice i białe koszule. Janey powiedziała jej kiedyś, ze wygląda w nich jak w ich starych kostiumach szkolnych. W domu w Denham Ella była najstarsza z rodzeństwa i to dawało jej wystarczającą pewność siebie, żeby brać odpowiedzialność za młodsze siostry, szczególnie za Janey, która wiele rzeczy robiła bez zastanowienia i pakowała się w kłopoty, często bardzo poważne, szczególnie kiedy miała do czynienia z chłopakami. Ale tutaj w „Vogue'u", pozbawiona opieki ojca i miłości macochy, Ella czuła się skrępowana, bezbronna i głupia. A teraz jeszcze z powodu tuszy oblewała się rumieńcem, w gardle czuła ścisk i zbierało jej się na płacz. - Nie mogę o tym napisać. To coś okropnego - narzekała szefowa Elli. - Mam pisać o najnowszych trendach w modzie dla młodych kobiet, a to wygląda jak strój żony farmera albo kiecka, którą włożyłaby Ella. Gdzie jest ta sukienka od Mary Quant? Znajdź ją, Ello, dobrze? - poprosiła. Oliver, który stał w drzwiach, podpierając ścianę i rozmawiając z mo- delką, blokował jej przejście. W skórzanej kurtce, dżinsach i czarnym T-shircie wyglądał wyzywająco, co podkreślały jeszcze zbyt długie, ciemne włosy i papieros sterczący z ust. Janey pewnie byłaby nim zachwycona, ale na Elli zdecydowanie nie robiło to żadnego wrażenia. - Przepraszam. Oliver był tak pochłonięty flirtowaniem z modelką, żc nie usłyszał Elli ani nawet nie zauważył, że przeszkadza jej przejść. Ella przełknęła ślinę. - Przepraszam - powtórzyła. Modelka poklepała go po odzianym w skórzaną zbroję ramieniu. - Oliver, Ella chce przejść. - Musisz się jakoś przecisnąć, kochanie. Nie mam nic przeciwko, żebyś poocierała się trochę o mój tyłeczek.

Ella wiedziała, że Oliver celowo jest tak wulgarny, żeby ją zawstydzić, więc zmroziła go spojrzeniem. Modelka zachichotała, kiedy Oliver wygiął plecy w łuk, robiąc wystarczająco dużo miejsca, żeby mogła się tamtędy prześlizgnąć modelka, ale na pewno nie Ella. - Ella nie da rady przejść, Ollie. Musisz się przesunąć - powiedziała modelka. Oliver dwukrotnie zmierzył Ellę spojrzeniem od stóp do głów, aż wreszcie jego wzrok zatrzymał się na jej oblanej rumieńcem twarzy. - Idziesz zrobić herbatę, skarbie? - spytał z szatańskim uśmieszkiem. -Dla mnie dwie kostki cukru - dodał, spuszczając celowo wzrok na jej piersi. Po wyjściu z biura Ella usłyszała jeszcze, jak modelka mówi zjadliwie: - Biedna Ella, jest taka gruba. Ja bym tego nie zniosła. Wygląda jak słonica. Nie wiem, dlaczego nie zrzuci paru kilogramów. Oliver Charters wybuchnął śmiechem. - Szkoda zachodu - powiedział. - Nigdy jej się to nie uda. Z twarzą płonącą ze wstydu Ella stanęła jak wryta i nie była w stanie się ruszyć. Musiała stać i przysłuchiwać się ich rozmowie, dopóki nie zdołała oderwać nóg od ziemi i uciec. Nienawidziła ich obojga, ale szczególnie Olivera Chartersa. Co za okropny, złośliwy człowiek! Jeszcze długo, idąc korytarzem, słyszała ich śmiech. A więc Oliver Charters uważa, że Ella nie ma na tyle silnej woli, żeby schudnąć? No to mu pokaże. Pokaże im wszystkim. „Księżna". Dougie Smith wpatrywał się w zamazaną nazwę na dziobie statku, który zacumował w suchym doku. - Zrezygnowali z niej, bo nikt już jej nie chciał. Bin wstawił na jej miejsce coś nowego - wyjaśnił Dougiemu stojący na nadbrzeżu stary wilk morski, po czym zapalił papierosa marki Capstan Full Strength i zaniósł się kaszlem. Dougie zastanawiał się, czy ta złowieszcza obecność łajby i jej przy- musowa emerytura mogły coś dla niego oznaczać. Skinął głową ze zro- zumieniem, słysząc komentarz marynarza, a potem odwrócił się, starając się uniknąć zgiełku panującego w doku, który cuchnął stęchłą wodą

i ładunkami statków, a także smołą, linami i tysiącem innych portowych zapachów. Schylając się pod cumami i linami okrętowymi, Dougie opatulił się mocniej kurtką marynarską, którą polecono mu kupić na rozkosznie cie- płej Jamajce, gdzie przesiadał się na inny statek. Towarow,ec, na którego pokładzie przypłynął stamtąd do Londynu wynurzył s.ę z chłodnej mgły jak szare widmo. Dougie wzdrygnął się Załoga, z którą płynął, ostrzegała go przed mglistą i zimną londyńską pogodą. Większość z niej stanowiły stare morskie wygi. Na początku z nieufnością traktowali młodego Australijczyka, chcącego tanim kosztem dostać się do „starego kraju", ale kiedy udowodnił im, ze potrafi przyłożyć się do pracy, chętnie wzięli g0 pod swoje skrzydła. Było mu trochę głupio z powodu kłamstw, których im naopowiadał oraz prawdy, którą przed nimi ukrywał, ale wątpił, czyby mu uwierzyli gdyby ,m ją zdradził. Co właściwie miałby im powiedzieć? „A tak przy okaz;,, chłopak., pomyślałem, ze lepiej będzie, jeśli wam powiem, ze według jakiegoś prawnika z Londynu jestem księciem". Dougie wyobrażał sobie, jak by zareagowali. Bądź co bądź pamiętał dobrze, jak sam zareagował na te rewelacje, gdy usłyszał je po raz pierwszy Wziął swój worek żeglarski, odwracając się plecami do szarego kadłuba, który przez ostatnie kilka miesięcy był jego domem, i skierował się w stronę, gdzie miał znajdować się hotel dla żeglarzy. Powiedziano mu że tam znajdzie nocleg i łóżko z czystą pościelą. Przynajmniej jeżdżą tutaj tą samą stroną drogi, pomyślał, kiedy z mgły przed nim wyłoniła się ciężarówka, której kierowca zatrąbił na niego ostrzegawczo. Robotnicy w dokach uwijali się przy pracy i nikt nie zwracał na niego uwagi. Ludzie morza nie zadawali sobie pytań. Jak poganiacze bydła na pustkowiu posługiwali się sobie tylko znanym kodem, który oznaczał że każdemu należy s.ę szacunek i prawo do milczenia na temat własnej prze- szłości. Dougie zaakceptował ten fakt z wdzięcznością podczas długiej podroży do Anglii. Ale nadal nie wiedział, co myśleć o tym, ze może być księciem. Jego wujek, który gardził brytyjską klasą wyższą z powodów

których nigdy mu nie wyjawił, w dosadny sposób poleciłby mu zignoro- wać listy notariusza. Ale co z jego rodzicami - co oni by sobie pomyśleli? Tego Dougie nie wiedział. Oboje utonęli w nagłej powodzi, krótko po jego narodzinach, i gdyby nie wujek, Dougie wylądowałby w sierocińcu. Wujek nie opowia- dał mu wiele o rodzicach. Dorastający Dougie wiedział tylko, że wujek był bratem jego matki i że nigdy w pełni nie zaakceptował człowieka, za którego wyszła jego siostra. - To mięczak z angielskim akcentem i strojniś, który nie potrafiłby ostrzyc owcy, nawet gdyby od tego zależało jego życie. - W taki oto sposób wujek Dougiego opisywał jego ojca. Dorastanie w australijskim buszu, na wielkiej farmie owiec, leżącej wiele kilometrów od najbliższego miasta, nie było łatwe. Ale też nie było trudniejsze niż życie innych młodych ludzi w wieku Dougiego. Tak jak oni odrabiał lekcje w kuchni na farmie, pod okiem nauczycieli, którzy kontaktowali się ze swoimi uczniami za pomocą radia i fal eteru. I tak jak jego rówieśnicy musiał także pomagać w pracy przy owcach. Gdy Dougie zakończył edukację i zdał egzaminy, wujek wysłał go na pobliską farmę do pracy jako jackeroo - jak nazywano młodych mężczyzn, którzy mieli kiedyś odziedziczyć rodzinne farmy owczarskie. Po wojnie nastały ciężkie czasy i nic nie zapowiadało, by miało być le- piej. Wuj zachorował i lekarz, który przyleciał do niego samolotem, po- wiedział, że ma słabe serce i musi zrezygnować z pracy, ale wuj kate- gorycznie odmówił i umarł dokładnie tak, jak sobie życzył - któregoś wieczoru, o zachodzie słońca, na werandzie starego, rozpadającego się bungalowu z blaszanym dachem, o który jak kanonada z broni palnej grzechotał deszcz. Jako jedyny krewny swojego wujka, Dougie odziedziczył po nim farmę, razem z jego długami i zobowiązaniami wobec ludzi, którzy dla niego pracowali: pani Mac - gospodyni, Toma, Hugha, Berta i Ralpha - poganiaczy, a także ich żon i rodzin. Dougie szybko doszedł do wniosku, że jedyną rzeczą, jaką może zrobić, jest przyjęcie oferty współpracy z bogatym sąsiadem, który kupił połowę udziałów farmy.

To było pięć lat temu. Od tamtej pory farma rozwijała się i prosperowała, a Dougie znalazł czas, żeby dokończyć edukację w Sydney Tam otrzymał pierwszy list od notariusza, któremu nie poświęcił żadnej uwagi. Potem napływały kolejne listy - w sumie kilkanaście. Z każdym na- stępnym Dougie zdawał sobie sprawę, jak mało wie na temat ojca i jego rodziny W końcu postanowił dowiedzieć się, kim naprawdę jest - a kim nie. Notariusz zobowiązał się pokryć koszty przelotu do Anglii - Dougie nie potrzebował tych pieniędzy, dysponował teraz własnymi środkami -ale młody człowiek nie chciał się angażować w sytuację, która mogła okazać się dla niego niewygodna, nie wiedząc o niej nic więcej. Ani o sobie. Praca na statku to nie był może najszybszy sposób, by się dostać do Europy, za to na pewno najbardziej pouczający - przyznał Dougie, wychodząc przez bramę z portu na spowitą mgłą ulicę. Nazywał się Dougie Smith. Smith było nazwiskiem jego zmarłego wujka i on sam też był tak zawsze nazywany Tymczasem, jeśli wierzyć listom od notariusza, naprawdę nazywał się Drogo Montpelier. Może, ale tylko może, nosił także tytuł księcia Lenchesteru. Ale teraz był tylko ma- rynarzem ze statku handlowego, który potrzebował porządnego posiłku, kąpieli i łóżka - dokładnie w takiej kolejności. W swoich listach notariusz wyjaśnił mu strukturę społeczną obowiązującą w Anglii, zgodnie z którą śmierć ostatniego księcia i jego syna, a zarazem spadkobiercy, oznacza, że to on - wnuk zmarłego stryjecznego dziadka księcia - jeśli nim rzeczywiście był - jest następny w kolejce do tytułu. A co z wdową po ostatnim księciu, która ponownie wyszła za mąż? I co z jej córką - lady Emerald? Dougie jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ciepłego powitania z ich strony Nie wiedział może zbyt wiele o bry- tyjskiej klasie wyższej, ale miał świadomość jednej rzeczy: jak każda zży- ta ze sobą i zintegrowana grupa społeczna, natychmiast potraktują go jak przybłędę i zewrą szeregi przeciwko niemu. To było naturalne prawo rządzące tym światem - i również naturą. Młoda kobieta o zmęczonych oczach i sfatygowanym ubraniu, z ufarbowanymi na jasny blond włosami i ziemistą cerą, oderwała się od ściany, którą podpierała, i zagadnęła go:

- Witamy w domu, panie marynarzu. Może postawi pan drinka ładnej dziewczynie, która pokaże panu, jak miło można spędzić czas? Dougie pokręcił głową i wyminął ją. Witamy w domu. Czy na pewno go tu powitają? I czy on sam pragnął takiego powitania? Zarzucił sobie ciężki worek podróżny na ramię i wyprostował się. Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

Rozdział 2 Janey była taka szczęśliwa. Wiedziała, że powinna mieć wyrzuty sumie- nia, ponieważ miała teraz być w St Martins na wykładzie z historii guzika. I faktycznie, w pewnym sensie skupiała się na ważności guzików przy ko- szuli Dana, które rozpinała z wielką pieczołowitością. Z gardła wydobył jej się pełen ekscytacji, bulgoczący chichot. Oczy- wiście to, co robiła, było ze wszech miar złe. Nie tylko opuściła wykład, ale przyszła z Danem do jego mieszkania w zimnej i wilgotnej suterenie, gdzie teraz kotłowali się w jego łóżku na skopanym materacu. Koszula Dana leżała już na podłodze, za to ona wciąż miała na sobie sweter, choć bez stanika pod spodem, który Dan rozpiął i odrzucił na bok, by móc swo- bodnie ściskać i ugniatać jej piersi, przyprawiając ją o delikatne dreszcze rozkoszy. Tak, Janey była bardzo zła. Jej siostra Ella na pewno właśnie tak by o niej pomyślała. Ella nigdy nic opuszczała wykładów, nie mówiąc już o pozwalaniu chłopakowi bawić się jej obnażonym biustem. Ale chwała Bogu Janey to nie Ella, a Dan - aktor, którego siostra też studiowała w St Martins, to taki cudowny chłopiec. Zwróciła na niego uwagę, gdy tylko się poznali. Był szczęśliwy, że Janey jest tu z nim, a Janey uwielbiała uszczęśliwiać ludzi. Pamiętała, kiedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że może przestać być przerażona i smutna, jeśli tylko będzie robić to, czego oczekują od niej inni. Zrozumiała to wtedy, gdy jej matka cierpiała z powodu jednego z tych swoich przerażających, nieobliczalnych ataków histerii, a ciocia Cassandra wpadła z wizytą. - Cieszę się, że jesteś, ciociu Cass - powiedziała jej wtedy Janey - bo dzięki tobie mamusia jest szczęśliwa. Ku jej uldze atmosfera natychmiast się poprawiła. Matka zaczęła się śmiać i nawet ją przytuliła, a ciotce tak spodobał się komentarz Janey, że dała jej pensa. Janey była bardzo młoda, kiedy jej matka umarła, ale wciąż doskonale pamiętała swoje przerażenie i smutek, gdy mama wpadała

w złość. Od tamtej pory mówiła i robiła tylko to, co sprawiało, że ludzie byli szczęśliwi... Nadal była „życzliwa", jak nauczyciele określali z aprobatą jej zacho- wanie. Przez cały okres nauki. Janey zawsze chętnie dzieliła się z koleżankami słodyczami i kieszonkowym, zwłaszcza jeśli dzięki temu mogła zapobiec jakimkolwiek konfliktom. Z czasem pragnęła już tylko, żeby ludzie wokół niej byli szczęśliwi, bo wtedy i ona tak się czuła. Jeśli którakolwiek z koleżanek czymś się smuciła, Janey umiała sprawić, by na jej usta wrócił uśmiech. Nie znosiła kłótni i rozzłoszczonych, podniesionych głosów. Przypominały jej dzieciństwo. Cieszyła się, że nie jest taka jak Ella - biedna Ella, która do wszystkiego podchodziła tak śmiertelnie poważnie, która potrafiła być opryskliwa i nieprzyjazna, zwłaszcza w stosunku do chłopaków, i która uważała, że dobra zabawa to grzech. Janey wstrząsnął lekki dreszcz rozkoszy. Pragnęła jeszcze bardziej uszczęśliwić Dana i posunąć się dalej, ale nie odważyła się na to. W ostat- nim semestrze dwie dziewczyny zostały wyrzucone z St Martins, ponie- waż wpakowały się w kłopoty Janey nie chciała zajść w ciążę, bo to ozna- czałoby koniec nauki, a Dan powiedział, że doskonale to rozumie - co uczyniło go w oczach Janey jeszcze wspanialszym. Niektórzy chłopcy byli bardzo trudni w obejściu i nieuprzejmi w stosunku do dziewczyn, które miały odwagę im odmówić. Janey uwielbiała Londyn i szkołę St Martins. Z największą przyjem- nością wtapiała się na King's Road w tłum, który w weekendy wypełniał kawiarnie i puby Chodziła też na głośne imprezy w mrocznych, za- dymionych piwnicach, gdzie grała muzyka bitowa. Według niej nie było lepszego miejsca na świecie od King's Road w Chelsea. To takie ekscytujące zaliczać się do grupy „wtajemniczonych" młodych ludzi, którzy urządzili sobie tutaj prywatne podwórko do zabawy i odcisnęli na nim swój znak. Tutaj się bywało, w tym miejscu wypadało być widywanym. Każdy, kto cokolwiek wiedział, miał tego świadomość. Nawet wielkie magazyny związane z modą zaczynały dostrzegać ten trend. Ambicją Janey po opuszczeniu murów St Martins było dołączenie do grupy młodych, szczęśliwych projektantów, którzy otworzyli już sklep

przy Kings Road, idąc za przykładem Mary Quant, i sprzedawali swoje projekty we własnym butiku. Nie mogła się tego doczekać. - Co czytasz, Ello? - Nic takiego - skłamała Ella, starając się ukryć artykuł w ,Woman ", w którym przeczytała, że jedząc ciastka marki Ryvita, można stracić na wadze. Kiedy Ella podjęła decyzję o odchudzaniu, była bardzo zdeterminowana. Ale im bardziej starała się ograniczać jedzenie, tym większą miała na nie ochotę. Efekt tego był taki, że gdy dziś rano stanęła na wadze przy wejściu do metra, okazało się, że przytyła prawie półtora kilograma. - Kłamczucha! - zawołała radośnie Libby, zastępca dyrektora arty- stycznego. - Daj zobaczyć. - Wyrwała magazyn z rąk Elli, zanim ta zdążyła ją powstrzymać, i uniosła pytająco brwi. - Chcesz się odchudzić? Ella zamarła. Wkrótce elegancka i szczupła Libby rozpowie o tym wszystkim i cała redakcja będzie miała ubaw - Nie musisz tracić czasu na jedzenie ciastek Ryvita - oświadczyła Libby, nie czekając na odpowiedź Elli. - Powinnaś odwiedzić mojego lekarza i poprosić go o specjalne pigułki. Dzięki nim w miesiąc zrzuciłam ponad sześć kilogramów Są niesamowite. - Pigułki na odchudzanie? - upewniła się Ella. Nie wiedziała, że coś takiego istnieje. Widziała jedynie reklamę specjalnych toffi, które należało jeść trzy razy dziennie, ale ani słowa o pigułkach. - Zgadza się. Każda z nas je bierze, wszystkie modelki, tylko oczywiście nikt się nie przyzna. Słuchaj, a może zadzwonię od razu do doktora Williamsona i umówię cię na wizytę? Tylko musisz obiecać, że to zostanie między nami. - Ale ja... Zanim Ella zdążyła cokolwiek powiedzieć, Libby podniosła słuchawkę i podała centrali numer telefonu, który odczytała ze swojego ładnego, oprawionego w skórę notesu. - I już, wszystko załatwione - obwieściła triumfalnie kilka minut później. - Doktor Williamson może cię przyjąć w porze lunchu. Ma gabinet niedaleko, przy Harley Street.

Mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku. Emerald nie była tym specjalnie zaskoczona. To dla niej oczywiste, w końcu miał do czynienia z piękną kobietą. Wszyscy to podkreślali. Wizyta w Luwrze, będąca częścią pro- gramu kulturalnego zorganizowanego przez francuską prywatną szkołę dla dziewcząt, do której uczęszczała Emerald, zapowiadała się na śmiertelnie nudną. Emerald szukała rozpaczliwie jakiegoś pretekstu, żeby wymigać się od zwiedzania, ale teraz, mając w pobliżu tajemniczego adoratora, który kokietował ją i zadręczał jednocześnie, za plecami historyka sztuki starożytnej oprowadzającego po skarbach muzeum, popołudnie zaczynało zapowiadać się obiecująco. Z pełną premedytacją, niemal prowokacyjnie, Emerald wygładziła dłonią okrywający jej ciało płowy sweter z kaszmiru. Gdyby to zależało wyłącznie od niej, włożyłaby coś w rzucającym się w oczy kolorze, ale jej matka jak zwykle uważała, ze stonowany odcień będzie znacznie bardziej elegancki. Czy raczej właściwszy, co oczywiście miała na myśli matka, a do czego nie chciała się przyznać. Taki, który nie będzie przykuwał uwagi mężczyzn do jej figury, w takim stopniu, w jakim wzbudzała zainteresowanie jej twarz. Matka musi być strasznie naiwna, jeżeli uważa, że w ten sposób mężczyźni przestaną mnie adorować, pomyślała z pogardą Emerald. To było niemożliwe. Ale matka miała swoje zdanie na ten temat. Wywoływało to w Emerald prawdziwą furię, kiedy jej rodzina - przyrodnie rodzeństwo, a zwłaszcza matka - odmawiała podziwiania jej i składania hołdu jej niewątpliwej wyższości, wynikającej z urodzenia, wychowania, a także wyglądu. Matka zachowywała się tak, jak gdyby Emerald niczym nie różniła się od innych: Elli i Janey, córek Taya, bliźniaczek Cathy i Polly, jej przyrodnich sióstr, które chodziły jeszcze do szkoły, ale przede wszystkim od mającej w połowie chińskie korzenie ku- zynki Emerald - Rose. Na samą myśl o niej Emerald wpadała w szał. Rosę była chińskim bękartem, którego z jakichś niewytłumaczalnych i draż- niących powodów matka traktowała jak swoje własne dziecko. Cackała się z nią i poświęcała jej więcej uwagi niż Emerald, swojej własnej córce. Emerald nigdy jej tego nie wybaczy. Nigdy. Zarówno niania, jak i prabab- cia zawsze mówiły, że Rose jest nikim - dzieckiem, któremu należało pozwolić umrzeć. Za to Emerald była córką księcia, jednego z najbogatszych

ludzi w Anglii. Honorowego, bohaterskiego mężczyzny, którego wszyscy darzyli podziwem - w przeciwieństwie do ojca Rose, utracjusza i pijaka. Prababcia zawsze powtarzała, że wujek Greg tyle pił, ponieważ wstydził się za Rose. Matka Emerald również powinna czuć to samo, a nie trakto- wać Rose, jakby była kimś wyjątkowym - nawet bardziej wyjątkowym niż Emerald. Ale to oczywiście nie wchodziło w rachubę. Emerald uważała, ze jej matka jest zazdrosna o nią, bo przyszła na świat jako córka księcia i była uwielbiana przez swojego ojca, który zostawił jej cały swój majątek. Prawdziwą fortunę... Gdyby tylko mogła, Emerald jeszcze jako dziecko zażądałaby, by po- zwolono jej żyć w jednej z posiadłości ojca, stosownie do jej statusu społecznego, a nie w Denham, z matką, Jayem i innymi. Emerald stanowczo odmówiła pójścia do, tej samej szkoły co jej przy- rodnie siostry. I podczas gdy one traktowały przyjęcia i prezentację na dworze jako staroświecki rytuał, przez który należy przejść przez wzgląd na tradycję, Emerald celowo powstrzymywała się od uczestnictwa w ta kich uroczystościach, by nie pokazywać się na nich w otoczeniu swojej rodziny Teraz nalegała na taki debiut towarzyski, o jakim opowiadała jej prababcia. W żyłach Blanche Pickford nie płynęła błękitna krew, ale zdawała sobie sprawę z jej znaczenia i robiła wszystko, by Emerald również to pojęła. To nie Rose miała tytuł i majątek i to nie ona zostanie zaprezentowana na dworze jako debiutantka, a potem poślubi mężczyznę, który uczyni ją jeszcze ważniejszą. Wtedy matka Emerald nie będzie już mogła fawo- ryzować tego chińskiego bękarta z Hongkongu ani przekonywać Emerald - co miała w zwyczaju czynić regularnie - że Rose i Emerald są sobie równe. Emerald była zdeterminowana, by zwyciężać w każdej rywalizacji z przedstawicielką swojej płci. Zawsze. Mężczyzna, który ją obserwował, patrzył w taki sposób, jakby chciał do niej podejść. Emerald przyjrzała mu się z wyrachowaniem. Jej adorator nie był zbyt wysoki i miał z lekka rzednące włosy Emerald z pogardą odwróciła się do niego plecami. Tylko najlepsi z najlepszych mężczyzn byli jej godni: najwyżsi, najprzystojniejsi, najbogatsi i najbardziej utytułowani.

Jej przybranym siostrom, mającym idiotyczne ambicje, żeby pracować, niczym pospolite sklepikarki, nie pozostawało nic innego, jak skończyć w ramionach nudnych, zwyczajnych mężów Natomiast Rose, rzecz jasna, będzie miała nie lada szczęście, jeżeli w ogóle znajdzie kogoś, kto będzie chciał się z nią ożenić. Emerald czeka inna przyszłość. Może - i musi -mieć najcenniejszego męża na świecie. Prawdę mówiąc, Emerald już wybrała sobie męża. Był to de facto jedyny liczący się kandydat: starszy syn księżnej Mariny, książę Kentu. Był on nie tylko księciem, jak jej ojciec, ale co jeszcze lepsze - księciem z ro- dziny królewskiej. Emerald już widziała siebie otoczoną wianuszkiem druhen, zielonych na twarzy z zazdrości, że udało jej się wyjść za najbardziej pożądanego kawalera do wzięcia w całym sezonie towarzyskim. Będą potem rozchwytywani, zapraszani wszędzie, a inni mężczyźni będą patrzeć na nią i zazdrościć jej mężowi. Z kolei inne kobiety też będzie zżerać zazdrość na jej widok, bo żadnej nie uda się dorównać jej urodą. Emerald miała zamiar odciąć się od swojej rodziny. A już na pewno nie chciała mieć nic wspólnego z Rose. jej mąż, książę z rodziny królewskiej, z pewnością nie będzie chciał przebywać w towarzystwie kogoś takiego jak Rose. A skoro jej matce tak zależy na Rose, to na pewno pogodzi się z tym, że nie znajdzie się na liście gości ślubnych i będzie mogła w tym czasie dotrzymać towarzystwa swojej Rose, nieprawdaż? Na samą myśl o tym Emerald uśmiechnęła się. Młody książę Kentu nie dalej jak rok temu obchodził dwudzieste pierwsze urodziny, a już zyskał opinię wyjątkowo nieprzystępnego, jeśli chodzi o przyjmowanie zaproszeń. Jednak Emerald nie miała żadnych wątpliwości, że uda jej się przykuć jego uwagę. Nie będzie w stanie się jej oprzeć. Jak każdy mężczyzna. Szkoda, że książę Kentu nie miał odpowiedniej, godnej siebie posiad- łości. Nie jednego z tych paskudnych domów, których nie chciał nawet Narodowy Fundusz na rzecz Renowacji Zabytków, raczej czegoś takiego jak Blenheim czy Osterby. Emerald postanowiła, że musi rozmówić się ze swoim powiernikiem, panem Melrose em, notariuszem jej zmarłego ojca. Bez wątpienia to jedyny słuszny wybór, że jako księżna i żona członka ro- dziny królewskiej Emerald musi mieć do dyspozycji majątek i posiadłości

ojca. Na przykład Lenchester House w Londynie, gdzie miał się odbyć jej debiutancki bal, a który był londyńską siedzibą jej rodziny. Matka pró- bowała ją odwieść od pomysłu organizacji balu w tym miejscu, tłuma- cząc, że praktycznie nie mają prawa korzystać z domu, który obecnie został odziedziczony zgodnie z zasadą pierworództwa - razem ze wszystkim, co wiązało się z tytułem książęcym - przez nowego dziedzica: wnuka stryjecznego dziadka jej zmarłego ojca. Ten stryjeczny dziadek, „czarna owca" rodziny, został w młodości wysłany do Australii. Na początku myślano, że umarł tam bezpotomnie. Potem jednak wyszło na jaw, że jednak ożenił się i spłodził syna, który również miał syna. Teraz próbował go namierzyć pan Melrose. Nie sprzeciwiał się on jednak planom Emerald, która zamierzała zorganizować swój bal debiutantki w Lenchester House. Emerald była przekonana, że tego właśnie pragnąłby jej ojciec. Była także pewna, że ojciec z chęcią widziałby mieszkającą w Osterby i Lenchester House ją, a nie jakiegoś dalekiego krewnego, którego nigdy nie poznał. A który teraz odziedziczy Osterby i cały majątek tylko dlatego, że jest mężczyzną. Lenchester House był wspaniałą posiadłością. Aż do niedawna wynaj- mował ją grecki milioner i Emerald nie widziała żadnego powodu, dla którego po ślubie też nie miałaby jej wydzierżawić. Mademoiselle Jeanne wciąż śliniła się na widok portretu Mony Lizy. Emerald zerknęła na obraz z lekceważeniem. Była od niej dużo ładniej- sza. A poza tym portret wydawał jej się nudny. Wolała odważne pociągnięcia pędzlem i żywe kolory, charakterystyczne dla bardziej współczesnych artystów. Dzieła sztuki, o których powieszeniu w Denham jej matce nawet się nie śniło. Emerald pomyślała, że po ślubie mogłaby zostać mecenasem sztuki współczesnej. Wyobrażała sobie pochwały ze strony prasy, doceniającej jej doskonałe oko i gust. Już widziała te tytuły w rubrykach towarzyskich, które potwierdzałyby jej status: „Jej królewska wysokość księżna Kentu, najważniejsza osoba publiczna w Londynie, doskonale znana ze swojego mecenatu nad sztuką współczesną". Jej królewska wysokość księżna Kentu. Emerald napuszyła się, prze- konana, że ten tytuł pasuje do niej jak ulał.

*** Ella drżała na całym ciele, wychodząc z gabinetu doktora Williamsona przy Harley Street. Nie tyle pod wpływem chłodnego, przenikliwego wia- tru, ile raczej z niedowierzania i ekscytacji, że zdobyła się na to, co przed chwilą zrobiła. Została zważona i zmierzona przez pielęgniarkę w eleganckim fartuchu, następnie wypełniła szczegółowy formularz, dotyczący stanu jej zdrowia, aż wreszcie poważnie wyglądający doktor Williamson powiedział, że naprawdę powinna brać lekarstwo, które jej przepisze w celu utraty wagi. Miała brać dwie pigułki dziennie, jedną po śniadaniu, a drugą późnym popołudniem. A po miesiącu wrócić na wizytę kontrolną, w celu dokonania kolejnych badań i ewentualnie kontynuowania kuracji. Ella przekonywała samą siebie, że nie jest to żadne oszustwo. Pigułki na odchudzanie miały za zadanie jedynie pomóc jej kontrolować apetyt. A kiedy już nad nim zapanuje i straci kilka kilogramów, nikt - a zwłaszcza Oliver Charters - nie będzie się z niej śmiał za jej plecami.

Rozdział 3 - Janey, nadal nie jestem przekonana, czy powinnyśmy pójść na to przy- jęcie. - Ella czuła rosnącą irytację i rozdrażnienie, kiedy zobaczyła, że zamiast jej słuchać, Janey maluje sobie cienkie czarne kreski wokół oczu, wystawiając przy tym lekko koniuszek języka i dotykając nim ust. - Nie możemy nie pójść - stwierdziła kategorycznie Janey, udowadniając, że przez cały czas jej słucha. - Obiecałam. To znaczy, obiecała Danowi, że tam będzie, i nie chciała go rozczarować. Nie teraz, kiedy właśnie sprawy zaczynały przybierać ekscytujący obrót. Ella nie odpowiedziała. Wiedziała, że to nie ma sensu. Żałowała jednak, że jej siostra nie wygląda dziś bardziej tradycyjnie. Janey uważała się za członka artystycznej bohemy, przynajmniej od momentu, w którym za- częła odwiedzać salon Mary Quant przy Kings Road i zakochała się w jej oryginalnym stylu. Od tamtej pory jej największą ambicją stało się, aby projektować ubrania, które podziwiałaby Mary - a które, zdaniem Elli, były zdecydowanie zbyt śmiałe. Jak chociażby ta krótka, prążkowana sukienka z inletu, którą Janey uszyła sama i którą chciała koniecznie włożyć dziś wieczorem, namawiając przy tym Ellę i Rose, żeby poszły razem z nią do jej ulubionego baru kawowego o nazwie Fantasy Właścicielem Fantasy - jedynego „odpowiedniego" tego rodzaju lokalu poza Soho - był Archie McNair, przyjaciel i sponsor Mary Quant. Janey z wypiekami na twarzy powiedziała Elli i Rose, że jej idolka może tam wpaść i zobaczyć ją w nowej kreacji. Rzecz jasna, nic takiego się nie wydarzyło, ale Janey i tak skupiała na sobie powszechną uwagę. Nic dziwnego, że ludzie, szczególnie mężczyźni, tak się w nią wpatrywali. Ella kochała swoją młodszą siostrę, ale czasami wolałaby, żeby Janey zachowywała się przyzwoiciej i wkładała odpowiednie dla jej wieku stroje zamiast takich, które tylko przykuwały męski wzrok. Przyciąganie uwagi było czymś, czego Ella się bała i czuła się z tego powodu mało komfortowo. Kiedy razem z siostrą dorastały, ich matka