Laura Kraft
Urok
Rozdział I „Duch”
„Nie uciekniesz mi. Widzę Cię. Pięknie Ci w bieli” - Eliza w osłupieniu wpatrywała się w treść e-
maila, który przed chwilą do niej dotarł. Zakręciło się jej w głowie, w nogach poczuła mrowienie.
Przytrzymała się blatu biurka, aby nie upaść. W napięciu rozejrzała się po pomieszczeniach
opustoszałej redakcji. Wszędzie panował półmrok. Był późny, piątkowy wieczór. Była pewna, że
wszyscy już dawno wyszli. Wpadła w panikę. Rozgorączkowana
szukała telefonu komórkowego pod stosem dokumentów dotyczących jej najnowszego artykułu.
Złowrogą ciszę przerwał nagle zgrzyt zamykanych na dole drzwi wejściowych. Struchlała ze strachu.
Wytężała słuch, wyczekując odgłosów kroków. Nieraz już to przerabiała.
Wszechogarniające przerażenie, a w głowie jedno pytanie: zdołał ją odszukać, czy może jeszcze nie
tym razem? Widziała w myślach jego postać. Cisza przedłużała się nieznośnie. Drżącymi palcami
wybrała numer telefonu do Marty. Oczekiwanie aż dziewczyna odbierze telefon zdawało się
wiecznością. W końcu, po dłuższej chwili, usłyszała jej zaspany głos.
- Co z Olkiem? - zapytała Eliza, czując bicie swojego serca.
- Śpi w sypialni - odpowiedziała zachrypniętym głosem niańka jej syna. - Coś się stało?
Wracaj już do domu. Jutro sobota. Mam wolne pamiętasz?
Eliza odetchnęła z ulgą.
- Zamknęłaś drzwi i uruchomiłaś alarm? - upewniła się.
- Oczywiście, jak zawsze - oświadczyła Marta. - Przecież wiem, jaką przywiązujesz do tego wagę.
Masz jakąś fobię na tym punkcie. To chyba jakieś skrzywienie zawodowe.
Eliza zbagatelizowała uwagę niańki, która nie miała przecież pojęcia o jej przeszłości.
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedziała Eliza. - Spakujesz teraz najpotrzebniejsze rzeczy małego:
kaszki, kocyki i ciepłe ubranko. Potem pójdziesz do jego sypialni i zaczekasz tam na mnie. Tylko nie
spuszczaj go z oka. Rozumiesz?
- Rozumiem, ale … - zaczęła Marta, ale Eliza już jej nie słuchała. Rozłączyła się i zaczęła
chaotycznie wkładać swoje rzeczy do torebki. Jeszcze raz spojrzała na ekran komputera. To nie był
zły sen. Słowa, które tak bardzo wyprowadziły ją z równowagi cały czas tam były. W jaki sposób ich
odnalazł? Przecież zrobiła wszystko, aby się dobrze ukryć. Ostatni rok, kiedy czuła się już tak
bezpiecznie, poszedł w niepamięć. Znowu była jak zaszczute zwierzę. Znowu musiała walczyć o
swój skarb. Zadbać, aby nic mu się nie stało. I znowu musiała uciekać. Była sama.
Biegnąc pustymi, ciemnymi korytarzami redakcji tygodnika, niechcący otarła łokieć o poręcz
schodów. Rozcięła skórę, ale nie czuła bólu. Myślała tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się
przy swoim dziecku i zabrać je gdzieś daleko stąd, w bezpieczne miejsce. Na dziedzińcu spostrzegła
dozorcę. Pan Piotr był starszym mężczyzną. Miał doskonałą pamięć do ludzi. Znał
wszystkich pracowników redakcji, każdego stałego czytelnika i informatora, którzy w ciągu
dwudziestu lat istnienia redakcji przychodzili do jej siedziby. Elizę darzył szczególną sympatią.
Zauważył, że ta piękna, dwudziestosiedmioletnia dziewczyna o smutnym spojrzeniu, szanuje go, w
przeciwieństwie do niektórych. Wiedział, że Eliza, która w „Echu Tygodnia” pracuje od niedawna,
musi zostawać po godzinach, aby wierszówka wystarczyła na utrzymanie synka. Jak zawsze ucieszył
się na jej widok. Eliza także poczuła się lepiej, gdy tylko go zobaczyła.
- Dobry wieczór - przywitał się. - Pani Eliza znowu tak późno kończy pracę. Trzeba lepiej o siebie
zadbać. Taka pani szczuplutka jak trzcinka. Zdrowie najważniejsze. Przecież ma pani, dla kogo żyć.
Nie to, co, ten błazen Mariusz. Wieczny kawaler. Też niedawno wypadł zdyszany
z redakcji. Aha, byłbym zapomniał. Moja żona przekazała dla Olusia pączki. Pyszne. Będą na
śniadanie.
Eliza uśmiechnęła się blado. Nie chciała robić staruszkowi przykrości, ale dziś nie miała czasu na
pogawędki. Musiała jak najszybciej być w domu.
- Państwo zawsze dla mnie tacy dobrzy - powiedziała ze łzami w oczach, bo starsze
małżeństwo rzeczywiście okazywało jej dużo serca. - Proszę pozdrowić żonę. Dziękuję za pączki.
Wzięła torbę ze smakołykami i pośpiesznie wsiadła do samochodu. Pomyślała o słowach, które
przed chwilą wyczytała na ekranie monitora. „Nigdy mi nie uciekniesz”. Niedawno gdzieś je
słyszała. Tak, teraz sobie przypomniała. To było na imprezie redakcyjnej w zeszłym tygodniu.
Mariusz, podrywacz, który od dawna usiłował się z nią umówić na randkę, powiedział tak do niej po
paru drinkach, kiedy w końcu zgodziła się z nim zatańczyć. Wcześniej, przez parę godzin unikała jego
towarzystwa. Był zapatrzonym w siebie gburem, który w wieku czterdziestu lat wciąż nie ułożył
sobie życia. Eliza chwyciła za telefon i nie zważając na późną porę, wybrała jego numer.
- Elizka, w końcu się zdecydowałaś, trochę późno, ale dla ciebie gotów jestem o każdej porze -
wymruczał Mariusz. - Widzisz, przede mną nie uciekniesz. Przed uczuciem nie uciekniesz.
Eliza wstrzymała oddech.
- Czy to ty wysłałeś mi tę niedorzeczną wiadomość? - zapytała cicho.
- Nie obrażaj się, to taki głupi dowcip - powiedział z beztroską w głosie Mariusz. - Chyba nie
myślałaś, że to jakiś psychopata, który ściga młodą, śliczną dziennikarkę. Jeśli naprawdę cię
przestraszyłem mogę zaraz cię pocieszyć… Aha i dziś naprawdę pięknie wyglądałaś w tej białej
bluzce.
Eliza rozłączyła się. Poczuła wściekłość. Ale tylko na chwilę. Złość zaraz ustąpiła miejsca
bezradności. Przeszłość, o której od roku starała się zapomnieć, wróciła ze zdwojoną siłą.
Koszmar trwał. Czy kiedykolwiek się skończy? Czy ten przeklęty strach kiedyś minie? Kiedy będzie
mogła w końcu przestać uciekać? Była tak zmęczona, że nie pamiętała, jak wróciła do domu. Była
ciepła, sobotnia noc. Długo otwierała drzwi, wyposażone w serię najlepszych zamków. Marta miała
rację. Miała obsesję na tym punkcie. Znała dokładnie wszystkie firmy oferujące atestowane zamki do
drzwi. Tak, jakby miałoby to ochronić ją i jej dziecko przed tym, przed którym uciekała. We
wszystkich sprawach dotyczących bezpieczeństwa pomagał jej ojciec, emerytowany oficer Służby
Wywiadu Wojskowego. Jednak nie mogła już wystawiać na
niebezpieczeństwo własnych rodziców. Musiała liczyć tylko na siebie. Jak co wieczór,
zabarykadowała się więc w swojej małej twierdzy. Wbiegła po schodach na górę. Niańka jej dziecka
nie spała. Przestraszona siedziała na podłodze, obok dwóch walizek.
- Co się stało? - zapytała Marta z przerażeniem w oczach. – Wyglądasz, jakbyś przed chwilą
zobaczyła ducha.
- Nic takiego, fałszywy alarm - odpowiedziała Eliza. - Przepraszam, że cię wystraszyłam.
Zostań na noc, rano odwiozę cię do domu. Jak mały?
Marta popatrzyła na nią jak na wariatkę. Poczuła jednak ulgę i nie chciała drążyć tego tematu w
środku nocy. Obiecała sobie jednak, że nie zostawi tak tej sprawy. Była od Elizy niewiele starsza.
Lubiła ją, a jej synka wręcz uwielbiała. Jeśli jednak Eliza, próbująca sił
w dziennikarstwie śledczym, wpakowała się w jakieś tarapaty i obawia się o bezpieczeństwo
swojego dziecka, sprawa dotyczyła także jej. Nie chciała, aby coś zakłóciło jej spokojne życie.
Eliza domyślała się, że niańka zacznie zadawać pytania i już zastanawiała się, jaką historię jej
wcisnąć. Marta była inteligenta, nie da się łatwo zbyć. Eliza stanęła przy łóżeczku. Na
jej twarzy nie było już strachu, nie było bezsilności, ani zmęczenia. Gdy patrzyła na pogrążonego we
śnie ślicznego chłopca, czuła tylko miłość. Nigdy nie dopuści do tego, aby stała mu się krzywda.
Okazało się, że na razie byli bezpieczni. Nie musiała znowu uciekać w ciemną noc.
Zanim zapadła w sen, wmawiała sobie, że wszystko się ułoży, ale sama w to nie wierzyła.
Spała jak kamień. Oluś też. Na szczęście on nie wiedział, co to koszmary. Mały, jak zwykle, obudził
się o siódmej. Otworzył niebieskie oczka, a gdy zobaczył mamę, śpiącą w łóżku przylegającym do
jego łóżeczka, natychmiast się do niej wdrapał. Eliza poczuła małe ciałko wtulające się w nią i
zrobiło się jej błogo. Chwilę potem do sypialni weszła Marta. Oznajmiła, że nie trzeba jej odwozić,
bo zamówiła sobie taksówkę. Pożegnała się, nie żądając żadnych wyjaśnień. Eliza była jej za to
wdzięczna. Zabrała malca do kuchni i wzięła się za przygotowanie śniadania. To był pierwszy od
paru tygodni wolny weekend. Zamierzała go spędzić beztrosko, na zabawie z synkiem. Oluś, jakby
wyczuwał jej myśli. Torbę, z którą każdego ranka wychodziła do redakcji schował do szafy. Robił
tak codziennie. Sądził, że to wystarczy, aby jego mama została w domu. Tęsknił za nią i płakał za
każdym razem, kiedy znikała w drzwiach. Eliza też ukradkiem ocierała łzy. Tak było każdego dnia.
Dla syna musiała być jednak silna. Spojrzała na Olusia. Miał
ręce i buzię w mące. Uśmiechnęła się na jego widok. Był piękny. Tak, jak ona. Uroda nigdy nie
ułatwiła jej życia. Wręcz przeciwnie. Czasami stawała się dla niej przekleństwem. Na przykład
wtedy, gdy miała siedemnaście lat. Była nastolatką, gdy po raz pierwszy uroda zmieniła jej życie w
koszmar. Patrzyła na swojego syna. Miał wielkie, jasne oczy i złote, pofalowane włosy. Był jej małą
kopią. Cieszyła się, że ani z wyglądu, ani z charakteru nie przypomina swojego ojca. Bała się, że
geny jednak dadzą kiedyś o sobie znać. Wczorajszy wieczór przypomniał jej wszystko ze zdwojoną
siłą. Trzy lata temu była inną osobą, Elizą Olchowską, uroczą studentką
dziennikarstwa. Próbując uciec, przed demonami przeszłości musiała zmienić nazwisko, całe
dotychczasowe życie i zerwać kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Elizy sprzed kilku lat już dawno nie
było. A wszystko to na własne życzenie.
Rozdział II „Trzy lata wcześniej”
Eliza była na czwartym roku studiów. Dziennikarstwo było jej marzeniem. W każde
wakacje wyjeżdżała z garstką przyjaciół do Wielkiej Brytanii. Doskonaliła język i zarabiała na
studenckie życie. Nie dlatego, że musiała - rodzice mogli i chcieli zapewnić jej utrzymanie, ale ona
chciała być niezależna. Była wychuchaną jedynaczką, córeczką tatusia. Jej ojciec, Jan Olchowski był
oficerem Wojskowej Służby Wywiadu. Rozpieszczał ją aż do siedemnastego roku życia, potem ich
relacje oziębiły się. Nie miała mu tego za złe. W najgorszym momencie jej życia, stanął na wysokości
zadania. Maria, matka Elizy była stomatologiem, prowadziła prywatną praktykę. Eliza od
najmłodszych lat pochłaniała książki, śledziła politykę i sytuację międzynarodową. Marzyła o pracy
w jakiejś znaczącej ogólnopolskiej gazecie. Mężczyźni do niej lgnęli. Była szczupłą, długowłosą
blondynką o wielkich, niebieskich oczach. Podczas praktyk studenckich w jednym z tygodników
zauroczyła się młodym, początkującym
dziennikarzem, Sławkiem. Łączyła ich pasja, ale nie miłość. Była beztroska aż do wakacji po
czwartym roku studiów, kiedy to wyjechała do Londynu. Zatrudniła się w niewielkiej restauracji w
centrum miasta. Pracowała dwanaście godzin na dobę. W weekendy zwiedzała Londyn
i imprezowała w klubach. W każdą niedzielę chodziła do polskiego kościoła. Śpiewała w chórze.
Przyjaźniła się z Polakami ze wspólnoty neokatechumenalnej. Tradycją stał się ich wspólny
obiad po mszy świętej. W restauracji zarabiała dobrze. Podobała się wielu klientom, którzy
zostawiali jej sowite napiwki. Na nic więcej nie mogli liczyć. Byli tacy, którzy do lokalu
przychodzili specjalnie dla niej. Tak było z Williamem. Kiedy koleżanki Elizy zobaczyły go po raz
pierwszy, były nim zachwycone. Robił ogromne wrażenie na kobietach. Był wysoki
i szczupły. Miał piękne brązowe oczy, falujące, ciemne włosy i tajemniczy, zawadiacki uśmiech.
Świetnie wyrzeźbiona sylwetka wskazywała na to, że spędzał długie godziny na siłowni. Resztę
dopełniał starannie wypielęgnowany zarost, który tak podniecał kobiety oraz eleganckie garnitury od
najlepszych projektantów. Zawsze otaczał się przedmiotami z najwyższej półki. Wiedział, że podoba
się kobietom i skrzętnie to wykorzystywał. Był małomówny, ale jego stosunek do Elizy nie
pozostawiał złudzeń. Zamawiał wykwintne drinki, które sączył przeszywając wzrokiem dziewczynę.
W jego spojrzeniu było coś niebezpiecznego. To pociągało kobiety najbardziej.
Przychodził codziennie punktualnie o siedemnastej. Zajmował miejsce przy stoliku w rogu sali.
Czekał aż podejdzie do niego jedna z kelnerek. Eliza zawsze prosiła, aby zastąpiła ją w tym któraś z
koleżanek. Nie chciała wdawać się w dyskusję z tym mężczyzną. Uważała go za przystojnego
dziwaka. Intuicja podpowiadała jej, że coś z nim nie tak. Potrafił zwracać na siebie uwagę. Jej
koleżanki nie odrywały od niego wzroku, gdy czekając na drinka, wykonywał
z czerwonych serwetek leżących na stoliku misterne origami. Jednym razem była to róża, innym
statek, kiedy indziej łabędź. Eliza wydawała mu się delikatna, niewinna i rozkoszna. Uwielbiał
jej nieśmiałe, bojaźliwe spojrzenie, którym do obrzucała, gdy wchodził do lokalu. Sprawiało mu
radość, gdy wpadała w popłoch, wymyślając kolejne wymówki, aby tylko go nie obsługiwać.
Wszystkie pozostałe kelnerki tylko czekały na okazję, aby zamienić z nim parę słów. Nie żałował
im błyskotliwych komplementów i zostawiał duże napiwki. W zamian kazał przekazywać Elizie
zrobione przez siebie origami. Tak było przez trzy tygodnie. Każdego popołudnia. Nocami, mając w
swoim łóżku jakąś kobietę, marzył o Elizie. Cierpliwie czekał na dzień, w którym podejdzie do jego
stolika. W końcu taki nadszedł. Jedna z kelnerek, z którą pełniła zmianę, źle się poczuła. Eliza długo
ignorowała Williama, ale szef złowrogo zerkał na nią, dając do zrozumienia, że doskonale widzi, jak
bagatelizuje bogatego klienta. Eliza spojrzała na przystojnego nieznajomego, który był teraz jedynym
gościem w restauracji. Nie spuszczał z niej wzroku. Uśmiechał się w sposób nieodgadniony. Patrzył
jak zarumieniona i skrępowana podąża wolnym krokiem przez salę. Im była bliżej, tym bardziej jej
pragnął. Jeszcze nigdy nie czuł
takiego podniecenia na widok kobiety. Patrzył na jej płonące policzki i błyszczące oczy. Miała na
sobie obcisłą koronkową bluzkę. Szef kazał nosić takie wszystkim kelnerkom, aby jeszcze bardziej
przyciągały spojrzenia gości. Zanim wyszła zza baru, poprawiła spódnicę, próbując naciągnąć ją za
kolana. Nie umknęło to uwadze Williama. W końcu przed nim stanęła. Była tak blisko. Poczuł jej
zapach. Była bardziej pociągająca niż sobie wyobrażał. Patrzył na nią i w głowie układał plan.
- Dzień dobry. Co panu podać? - zapytała udając obojętność.
- Siebie - pomyślał, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. - To, co zwykle, proszę -
odpowiedział uśmiechając się.
W jego uśmiechu było coś chłopięcego, coś serdecznego, czego dotąd nie zauważyła.
Zdziwiła ją jej własna reakcja. Był miły, choć do tej pory wydawał się jej bufonem.
- Już podaję - powiedziała wyraźnie rozluźniona.
- Przepraszam, a skąd pani wie, co zwykle zamawiam? - zapytał William. - Dotąd nie
chciała mnie pani obsługiwać. Czyżbym bym aż tak odpychający?
- Ależ skąd - zmieszała się.
- Czy podobały się pani moje podarunki? Origami to niezwykła sztuka - oznajmił.
- Nic o niej nie wiem - przyznała Eliza.
- Nauczyłem się jej, gdy byłem chłopcem - odpowiedział. - Będąc w szpitalu, miałem
dużo wolnego czasu. Szybko zamieniłem jednak to zajęcie na bardziej pożyteczne, przynoszące zyski.
Origami to małe dzieła sztuki. To coś kruchego, delikatnego, tajemniczego i pięknego.
Dokładnie takie, jak pani.
Eliza stała w osłupieniu. Czego ten nieznajomy facet od niej chciał? Był jeszcze bardziej stuknięty niż
myślała. Kpił z niej. Dziwny sposób na podryw. Jakby nie mógł od razu zaprosić jej na kawę.
Odmówiłaby i tyle.
- Proszę wybaczyć mi ignorancję, ale, jak już mówiłam, nie znam się na origami -
odpowiedziała sucho. - Dla mnie to po prostu pozwijane serwetki. Stoją na zapleczu, w naszym
biurze rzeczy zagubionych. Może pan je sobie zabrać.
William nie spodziewał się takiej kontry. Pociągała go teraz jeszcze bardziej. Uznał, że jest urocza.
- Jestem w pracy, a więc co panu podać? - zapytała nie patrząc mu w oczy.
- Mówiłem już: to, co zwykle - odparł.
- Obsłuży pana moja koleżanka, widzę, że już lepiej się poczuła - powiedziała, zerkając na stojącą za
barem Sylwię. Razem przyjechały z Warszawy, znały się ze studiów. Sylwia właśnie wycierała
kieliszki. Zarówno ona, jak i szef patrzyli się z ciekawością na nią i przystojnego mężczyznę
siedzącego w rogu sali. Ich długa wymiana zdań bardzo ich
intrygowała. Szef, gruby Włoch po pięćdziesiątce, nie miał za złe swoim kelnerkom, że zabawiają
gości rozmową. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu mężczyźni zostawiali w restauracji większe
pieniądze.
- Zamówienie za chwilę zostanie zrealizowane, dziękuję panu - powiedziała do Williama i
odwróciła się na pięcie.
- Proszę zaczekać, zmieniłem zdanie - odpowiedział William. - Proszę o najdroższego szampana,
jakiego macie. To dla uczczenia tej chwili. Mamy za sobą naszą pierwszą rozmowę.
Eliza, chcąc nie chcąc, musiała do niego wrócić. Spojrzała na niego z wyrzutem, a on uśmiechał się
niewinnie. W jego oczach zobaczyła triumf. O to właśnie mu chodziło.
Nieświadomie dała mu się wciągnąć w jego grę. Skarciła się za to w swoich myślach.
- Zapytam szefa, jakie mamy gatunki szampana - powiedziała cicho, spuszczając głowę, jak uczennica
przyłapana na błędzie. - Pracuję tu od paru tygodni, nie podawałam gościom jeszcze tak drogiego
trunku.
- W takim razie, może powinna pani zmienić profesję? - bardziej oznajmił niż zapytał
William. - Brakuje pani profesjonalizmu. Proszę zawołać szefa restauracji. Nie podoba mi się to, że
najpierw odchodzi pani od stolika, nie wiedząc właściwie, co zamawiam, a potem okazuje się, że
niedokładnie zapoznała się pani z menu, obowiązującym w tej restauracji. Nie nadaje się pani na
kelnerkę.
Eliza miała łzy w oczach. Cholerny drań. Potrzebowała tej pracy. Przyjechała tu na trzy miesiące, nie
było teraz czasu na szukanie innego zajęcia. Musiała zarobi
na studia.
- Uwziął się pan na mnie czy co?! - powiedziała podniesionym głosem, tracąc
cierpliwość. - Jest pan największym angielskim gburem, jakiego dotąd spotkałam. Nie musi pan biec
do mojego szefa, za chwilę sama zwolnię się z pracy. Nie zamierzam nigdy więcej znosić pana obelg!
Ostatnie zdanie dosłownie wykrzyczała Williamowi w twarz. Sylwia oniemiała. Szef
podniósł na nią zdumione oczy.
- Przepraszam, nie chciałem pani urazić - rzekł William, ale na jego twarzy nie widać było skruchy. -
Miałem na myśli to, że marnuje się pani w tym miejscu.
Już go nie słuchała odwróciła się i poszła w kierunku zaplecza.
- Lizi! Wracaj natychmiast - usłyszała za sobą głos zdenerwowanego Włocha, ale nie
zamierzała go słuchać. Było jej wszystko jedno. Nie pozwoli się obrażać jakiemuś bogatemu
cwaniakowi. Tego nie są warte żadne pieniądze. Przez chwilę poczuła się bardzo samotna. Przez
szybę w drzwiach zobaczyła, jak krnąbrny klient wstaje z miejsca i podchodzi do jej szefa.
Szepcze mu coś ostrym tonem i wręcza plik banknotów. Już nie miał chłopięcego uśmiechu na twarzy.
Jego spojrzenie wydaje się groźne. Po chwili wychodzi z restauracji, odprowadzany przez trzy pary
oczu.
Szef nie skomentował tej sytuacji i w ogóle nie wracał do sprawy. Od tej pory traktował
Elizę z większym szacunkiem. Nazajutrz kurier przyniósł do restauracji ogromny bukiet przepięknych
białych róż. Na załączonym liściku nadawca napisał. „Wybaczanie to domena najmądrzejszych.
Przepraszam. Dla najpiękniejszej kelnerki w mieście. Porozmawiamy, kiedy sama mnie o to
poprosisz. W.” Choć nigdzie nie padło imię Eliza w restauracji wszyscy wiedzieli, że to kwiaty dla
niej. Domyślali się, że przesłał je jej tajemniczy, bogaty adorator, który - o dziwo, przestał nagle
bywać w lokalu. Eliza nie mogła się nadziwić temu, jak bezczelny musiał być mężczyzna, który po
tym wszystkim, co zrobił, chciał jeszcze, aby to ona prosiła go o spotkanie. W końcu zapomniała o
incydencie z jego udziałem. Mijały dni. Pracowała do późnego wieczora. Od jakiegoś czasu bała się
wracać sama do domu. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Mimo, że ulice nawet po zmroku były
pełne ludzi, przyspieszała kroku, gdy za jej plecami jechał wolniej jakiś samochód albo, gdy mijała
ślepą uliczkę. Zaczęła codziennie zamawiać taksówkę. Rodzice martwili się o nią i zadręczali ją
telefonami. Był środek sierpnia.
Miała jeszcze półtora miesiąca do rozpoczęcia roku akademickiego. Chciała zarobić tyle pieniędzy,
aby wystarczyło na utrzymanie przez dziewięć ostatnich miesięcy studiów. Planowała rozpocząć
drugi fakultet, a czesne było kosztowne. Mimo wszystko, starała się korzystać z życia.
Nadal, co sobotę chodziła z grupą znajomych do tego samego klubu. I jak zawsze ustawiała się do
niej kolejka adoratorów. Ciągle czuła na sobie czyjś wzrok. Ciągle podchodził do niej jakiś facet,
prosząc ją do tańca. Czasem z którymś zatańczyła. Żaden nie mógł liczyć na więcej.
- Mężczyźni lgną do ciebie jak muchy, szkoda, że nie do mnie - żartował kolega gej, który
towarzyszył jej podczas imprez.
Pewnej soboty nie poprosił jej do tańca żaden mężczyzna. Nigdy dotąd nie zdarzyło się to na żadnej
dyskotece.
- Chodzą słuchy, że została pani zarezerwowana przez kogoś wpływowego - powiedział
jeden z ochroniarzy, wprawiając ją w osłupienie. Nic z tego nie rozumiała.
Był wtorkowy poranek. Jak co dzień biegła ulicami Londynu. Ostatnio polubiła jogging.
Nagle, znalazła się w samym środku przedziwnej sytuacji. Krok przed nią szedł starszy mężczyzna w
rozpiętej, dżinsowej kurtce. Widziała, jak jakiś młody chłopak w dresie jednym, szybkim ruchem
wyjął z kieszeni starszego pana jego portfel. Następnie, w ułamku sekundy schował do swej kieszeni
banknoty, rzucając na chodnik pusty portfel. Wystarczyła chwila, aby chłopak znikł z jej pola
widzenia. Nikt prócz niej nie widział kradzieży, a przynajmniej tak jej się zdawało. Ani staruszek ani
inni przechodnie nie zauważyli, jak opróżniony portfel upada na płytki chodnikowe. Eliza
pospiesznie schyliła się po niego i wręczyła właścicielowi. Zanim zdołała coś powiedzieć, staruszek
krzyknął: - Złodziejka! Ukradła moje pieniądze! Policja! —
Eliza oniemiała. Wpatrywało się w nią kilkanaście osób.
- Taka piękna dziewczyna! Wstyd! - zawołała jakaś młoda kobieta z dzieckiem.
- To nie ja ukradłam pieniądze - zaczęła rozpaczliwym tonem Eliza. - To chłopak
w dresie. Uciekł w tamtym kierunku.
- Kłamczucha! - usłyszała za plecami. - Radiowóz jest już w drodze.
Eliza nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Nagle z tłumu wyłonił się William.
- Ta dziewczyna jest niewinna - powiedział stanowczym tonem. - Proszę się rozejść. Ile pieniędzy
panu skradziono?
- Sto pięć funtów - odpowiedział okradziony staruszek.
- Proszę tu są pańskie pieniądze i nigdy więcej proszę nie oskarżać kogoś, jeśli nie ma pan na to
dowodów - nakazał William ostrym tonem, wręczając starszemu mężczyźnie plik
banknotów. - A państwo proszę się rozejść, koniec zbiegowiska.
Eliza spojrzała na niego zdumiona. To, co się wydarzyło przed chwilą, zupełnie do niej nie
docierało.
- Tak, przy okazji, mam na imię William - przedstawił się, podając jej rękę. - Lepiej chodźmy w
stronę zatłoczonego placu. Jeśli ktoś naprawdę wezwał policję, musimy wtopić się w tłum.
W tej samej chwili, jak na zawołanie, na placu zaparkował radiowóz. Dwóch policjantów podeszło
do okradzionego mężczyzny i grupki osób, które były świadkami zajścia. Kobieta z dzieckiem
tłumaczyła coś policjantom. Z odległości pięćdziesięciu metrów obserwowali, jak palcem pokazuje
w ich kierunku.
- To była taka młoda, szczupła blondynka, rzucała się w oczy, bo była wyjątkowo ładna -
opowiadała policjantom kobieta. - Miała na sobie szare długie spodnie i włosy spięte w kucyk.
Eliza nie wytrzymała i zrobiła krok w kierunku mundurowych.
- I bardzo dobrze, że przyjechali policjanci, wszystko im wytłumaczę i to będzie koniec tej
niedorzecznej historii - powiedziała naiwnie Eliza.
- Nie zrobi pani tego - rzucił ostro William, zasłaniając ją swoim ciałem, tak, aby tamci jej nie
zauważyli. - Oskarżą panią o kradzież. Każda z tych osób zezna, że widziała, jak trzyma pani w
rękach portfel. Wróci pani do Warszawy z wyrokiem, zepsuje sobie reputację i karierę.
A teraz, proszę szybko podwinąć spodnie przed kolano i rozpuścić włosy.
Eliza nie do końca rozumiała, po co ma to zrobić, ale posłusznie spełniła, co jej polecił.
William zdjął swoją brązową skórzaną kurtkę i zarzucił na jej ramiona. Tymczasem policjanci już
podążali w ich stronę. Eliza wpadła w panikę. Brakował tylko tego, aby została
kryminalistką. Ojciec nie odezwałby się do niej do końca życia. Spojrzała błagalnie na Williama.
A ten zdecydowanym ruchem objął ją w talii i przyciągnął mocno do siebie. Przylgnęła do niego
całym ciałem. Zaskoczył ją tak bardzo, że całkowicie mu się poddała. Nagle poczuła, że ufa mu
bardziej niż jakiemukolwiek wcześniej mężczyźnie. Spojrzała mu w oczy. Znowu zobaczyła w nich
ten chłopięcy urok, który przez chwilę widziała, gdy byli w restauracji. Miał niesamowite oczy i
niesamowite spojrzenie. Raz było groźne, a raz niezwykle czułe. Był obcym człowiekiem, ale w tej
jednej chwili miała wrażenie, jakby znała go całe życie. Drżała, gdy łagodnie dotknął jej policzka i
pogładził go kciukiem. Jego dotyk był tak delikatny, ledwie wyczuwalny,
a jednocześnie tak kojący. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie liczyło się już nic, co działo
się wokół, nic oprócz niego. William, powoli zbliżył do niej twarz. Czuła jego ciepły, spokojny
oddech. Gdy pocałował jej usta, westchnęła. Był to najbardziej zmysłowy pocałunek, jakiego
doświadczyła. Było w nim nie tylko pożądanie. Poczuła, jakby był jej oddany i bliski.
Oboje wiedzieli, że między nimi zaszło właśnie coś nieodgadnionego, coś, co połączy ich na zawsze.
Odegrali swoją rolę. Policjanci minęli całującą się parę i poszli dalej patrolować plac, szukając
domniemanej złodziejki.
William wziął ją za rękę i prowadził przez tłum ludzi. Przecznicę dalej otworzył przed nią drzwi
sportowego auta. Drogę do jej domu pokonali w milczeniu. Czuli między sobą niezwykłe napięcie.
- Dziękuję - powiedziała cicho wysiadając z samochodu. Nie miała odwagi na niego
spojrzeć.
- To ja dziękuję - odpowiedział. - Wygląda pani pięknie. Jak co dzień.
Eliza znowu zaniemówiła. Nie wiedziała, co ma na myśli, mówiąc, że co dzień wygląda pięknie. Nie
widzieli się przecież od kilku tygodni. Nigdy wcześniej mężczyzna nie wprowadzał
jej w takie zakłopotanie. W głowie miała mętlik. Nie oglądając się za siebie weszła do kamiennicy,
w której wynajmowała stancję. Sylwia, jej współlokatorka, zerwała się z fotela, gdy tylko ją
zobaczyła.
- Gdzie się podziewałaś? Zaraz zaczynamy zmianę - oznajmiła rozgniewana, po chwili
zmieniając jednak ton. - Dobrze się czujesz? Jesteś cała rozpalona. Powiem szefowi, że dziś wzięłaś
wolne.
Sylwia zamknęła za sobą drzwi. Eliza rzeczywiście źle się czuła. Miała gorączkę. Sama już nie
wiedziała, czy to pod wpływem wrażeń, stresu i przemęczenia, czy po prostu złapała jakiś wirus, w
każdym razie rozchorowała się na dobre. Resztką sił poczłapała do kamienicy obok, gdzie
znajdowała się apteka. Wróciła do domu, wzięła leki i położyła się do łóżka. Zapadła w nerwowy
sen. Śniło jej się, że było dwóch Williamów: jeden dobry i czuły, drugi był diabłem.
Obaj byli piękni i pociągający, a ona nie wiedziała, którego wybrać. Gdy się ocknęła, nie miała
pojęcia, która jest godzina. Musiała dłużej się zastanowić, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy
poranne wydarzenia były prawdziwe. Drgnęła, gdy nagle z zadumy wyrwał ją dzwonek do drzwi.
Kurier przyniósł pakunek, na którym widniały słowa: „Róża dla róży”. Otworzyła pudełko. W środku
był termos z pysznym, gorącym rosołem i róża origami. Nie miała
wątpliwości, kto był nadawcą. Był też napisany odręcznie liścik: „Proszę szybko wydobrzeć i
odwdzięczyć się mi. Czekam na panią w sobotę w pani ulubionym klubie. W.”
Potrafił zaskakiwać. Kim jest ten mężczyzna? Co sprawiło, że ich losy się splotły?
Wiedział, że mieszka w Warszawie. To, że dziś rano zjawił się, aby jej pomóc nie mogło być
przypadkiem. Eliza domyślała się, że przez ostatnie tygodnie wcale nie wydawało się jej, że ktoś ją
obserwuje. Tak było naprawdę. Wiedział, gdzie chodzi na imprezy. To zapewne on rozpuścił
w klubie plotkę, że jest zajęta. Wszystko układało się w całość. Eliza poczuła ekscytację. Ten
mężczyzna ją intrygował.
Przez cztery kolejne dni została w domu. Co dzień posyłał jej rosół i piękne origami.
W sobotę poczuła się na tyle dobrze, że postanowiła się z nim zobaczyć. Ubrała liliową, koronkową
sukienkę z odsłoniętymi ramionami i srebrne szpilki. Umalowała się staranniej niż zwykle.
- Wyglądasz super, z kim się umówiłaś? - zapytała Sylwia. - Jeśli z tym przystojniakiem z restauracji,
to ponoć jest niewiarygodnie bogaty, inteligentny i ekstrawagancki. Chodzą też słuchy, że bywa
nieobliczalny. Uważaj na siebie. Gdyby coś poszło nie tak, dzwoń. Przyjadę po ciebie.
- Dzięki za ostrzeżenie - odpowiedziała Eliza, nie zastanawiając się nad słowami
koleżanki. Myślami była już przy Williamie.
Wynajął najlepszy stolik. Był pewny, że Eliza się pojawi. Wiedział, że będzie chciała podziękować
mu za to, że wyciągnął ją z tarapatów. Była prostolinijną dziewczyną. I tym go zauroczyła. Nie
zachowywała się jak zepsuta, pusta lala. Czuł, że może stać się dla mężczyzny przystanią. Dlatego tak
bardzo go do niej ciągnęło. Przy niej miał szansę na spokojniejsze życie.
Chciał jak najszybciej ją zdobyć. Nie mógł pozwolić, aby uciekła mu do Polski. Rok akademicki
zaczynał się już za miesiąc. Miał niewiele czasu, aby ją do siebie przekonać. Gdy weszła do klubu,
większość obecnych na sali mężczyzn nie mogła oderwać od niej wzroku. Poczuła się niepewnie.
Przesadziła z makijażem i strojem. Nie chciała przyciągać zbyt wielu spojrzeń.
Z doświadczenia wiedziała, że to nie prowadziło do niczego dobrego. Kiedy William ją zobaczył
był zachwycony. Po reakcji innych mężczyzn wiedział już, że Elizy należy pilnować. Była zbyt
kusząca. Wyglądała jak bogini. Zwykłe męskie ego sprawiło, że William w myślach gratulował
sobie, że ta piękna kobieta przyszła tu dla niego. Siedział przy stoliku w głębi sali i patrzył na nią,
uśmiechając się. Eliza rozejrzała się, napotykając spojrzenia innych mężczyzn. Zawahała się.
Chciała zawrócić. Tymczasem William pozwolił, aby przez krótką chwilę poczuła się niepewnie.
Chciał mieć nad nią pewną przewagę. Był doskonałym psychologiem. Odczekał minutę, po czym
wstał od stolika i wyminął mężczyznę, który już zamierzał ją zagadnąć. Stanął przed nią, całym sobą
oznajmiając „Ona jest moja. Nie ważcie się na nią spojrzeć”. Ich spojrzenia w końcu się spotkały.
- Dobry wieczór - powiedziała Eliza. - Jestem panu coś winna. Mam pieniądze, które
oddał pan temu okradzionemu mężczyźnie, aby mnie chronić. Jestem panu bardzo wdzięczna.
Dziękuję też za rosół. Dzięki niemu stanęłam na nogi. Czy te origami, które pan mi przysyłał są
symbolem czegoś? Powinnam była poczytać coś na ten temat.
- Nigdy nie wezmę od pani żadnych pieniędzy - rzekł William zdecydowanym, ale
ciepłym tonem. - Wiem, jak ciężko pracujesz, aby zarobić na studia. Szanuję to.
Delikatnie uniósł jej dłoń na wysokość swoich ust i przez chwilę trzymał w obu swoich rękach.
Całując jej dłoń zmrużył oczy, tak jakby chciał oddać jej cześć. Jej rówieśnicy nie miewali takich
gestów. William musiał być niewiele starszy od niej. Gdzie nauczył się takiej kindersztuby? W tej
chwili przypomniała sobie, że w restauracji wspomniał o swoim pobycie w szpitalu. Musiał być
ślicznym, mądrym i kulturalnym chłopcem. Zrobiło się jej go żal, że jako dziecko musiał być leczony
w szpitalu. Patrząc na niego próbowała odgadnąć, co mu dolegało i czy to już przeszłość. Nie
wyglądał na chorowitego, wręcz przeciwnie. Jakie tajemnice skrywał
w sobie ten czarujący mężczyzna, który patrzył na nią teraz zachwyconymi oczyma?
- Wtedy, w restauracji nie chciałem pani obrazić - powiedział William, chcąc wyjaśnić na samym
początku znajomości, to, co ich poróżniło. - Chodziło mi o to, że powinna pani zacząć robić to, o
czym marzy. Nie czekać na lepsze czasy. Tajemnica sukcesu jest bardzo prosta.
Trzeba w siebie wierzyć. A teraz proszę pozwolić ze mną. Stolik czeka. Pozwoliłem sobie zamówić
przekąski. Liczę, że pani wybierze dla nas danie główne. Mam wrażenie, że przez ostatnie dni żywiła
się pani tylko tym rosołem.
Delikatnie ujął Elizę pod rękę i poprowadził do stolika. Podobało się jej to, że był taki szarmancki i
pewny siebie. Zupełnie inny niż jej koledzy ze studiów, którzy tak nieudolnie próbowali jej
zaimponować i się z nią umówić. Nie chciała z nim flirtować. Przez cały wieczór nikogo nie
udawała. Była sobą. Subtelna, z klasą, ale też rezolutna i z poczuciem humoru. Nie obawiała się
zadawać mu pytań na tematy, o których nie miała pojęcia. Wiedziała, że z ich dwojga to on jest
bardziej obyty w świecie i zarobił już ponoć wielkie pieniądze. Nie mówił nic o branży, którą się
zajmuje, a ona nie pytała o to. Nie chciała, aby pomyślał, że jego majątek odgrywa dla niej jakąś
rolę. Opowiadał jej o sztuce origami, nie wspominając już przy tym o pobytach w szpitalu, a ona też
dyplomatycznie przemilczała tę kwestię. Rozmawiali o polityce, o jej zamiłowaniu do
dziennikarstwa, o ulubionych książkach i filmach. Oboje nie lubili kina grozy, ani przesadnie
brutalnych filmów. Zgodzili, że i bez tego świat jest wystarczająco okrutny.
Woleli biografie, filmy kostiumowe, ekranizacje powieści. Byli zdania, że film powinien dostarczać
pozytywnych emocji i wzruszeń, a nie stresować i pokazywać walki pomiędzy ludźmi. Oboje lubili
też klasyczną muzykę, a czasem słuchali też ciężkiego rocka. Byli zdziwieni, jak wiele mogą mieć ze
sobą wspólnego ludzie, którzy spotkali się przypadkiem i wiedli tak odmienne życie. Przez cały
wieczór mówili sobie per pan i pani. Trzymali dystans, choć już teraz patrzyli na siebie z
uwielbieniem. Pili wytrawne, czerwone wino, a gdy zagrali wolną piosenkę,
William wstał, podał jej dłoń i ściszonym głosem zapytał, czy zechciałaby z nim zatańczyć.
Skinęła głową. Odsunął krzesło i wskazał dłonią na parkiet. Gdy lekko zachwiała się na obcasach,
przytrzymał ją w talii. Patrzył na nią błyszczącymi oczami. Domyślała się, że ktoś taki, jak on musi
być dobrym tancerzem i nie myliła się. W tańcu prowadził cudownie. Jedną ręką delikatnie
obejmował ją w pasie, drugą czule ściskał jej dłoń. Delikatnie przyciskał ją do siebie.
Czuła na sobie jego twardy, umięśniony tors. Poruszali się rytmicznie. Ich oddechy stawały się coraz
szybsze. Wtulił twarz w jej złote włosy i chłonął całym sobą jej zapach. Nigdy wcześniej nie czuł się
tak przy żadnej kobiecie. Podniecenie stawało się równie nieznośne, co rozkoszne.
- Proszę mi wybaczyć, ale nigdy nie spotkałem takiej kobiety, jak pani - powiedział
zmienionym, zachrypniętym głosem.
- Proszę nic więcej nie mówić - uciszyła go kładąc palec na jego miękkich wargach.
Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle, z oczu pociekła jej łza. Wytarł ją opuszką palca.
Przyłożył go na krótką chwilę do swoich ust, a następnie je oblizał.
- Zostaniesz ze mną? - zapytał William.
Jego bezpośredniość nie zmieszała jej. Eliza bez wahania skinęła głową. Zawarli milczący pakt.
Długo tańczyli wtuleni w siebie. Ludzie z zazdrością patrzyli na tę piękną parę na
parkiecie. Mężczyźni zazdrościli Williamowi, a kobiety Elizie. Wyglądali jak książę i księżniczka.
Gdy odwoził ją do domu, świtało. Nie czuli zmęczenia. Te chwile były dla nich tak
magiczne, że brakowało im słów. Zaparkował swoje auto przed kamienicą i odprowadził ją pod
same drzwi. Potem pocałował ją w policzek i odszedł, nic nie mówiąc.
Następnego wieczoru przyjechał po nią do restauracji.
- Witam, kochanie - przywitał się William. - Myślę, że mogę już tak do ciebie mówić.
Chyba, że wolisz, abym zwracał się do ciebie, moja pani? Tak też mogę, jeśli sobie życzysz.
A teraz, powiedz, dokąd cię zabrać.
Zarumieniła się.
- Chciałabym zobaczyć, jak mieszkasz - powiedziała Eliza. - Najpierw wstąpimy na moją stancję.
Chcę się przebrać. Ty masz na sobie elegancki garnitur, a ja wytarte dżinsy.
- Nie muszę ci chyba mówić, że zawsze i we wszystkim wyglądasz cudownie -
powiedział William. - Ale takie rzeczy słyszałaś pewnie nie raz.
- Tak, taki komplement, to dla mnie żadna nowość - uśmiechnęła się figlarnie.
Mieszkanie, które wynajmowała wspólnie z koleżanką, było małą klitką. William patrzył
na pokój, w którym mieszkała i najchętniej od razu kazałby jej spakować rzeczy i wprowadzić się do
niego. Ale na tym etapie tylko zniechęciłby ją taką propozycją. Zdawał sobie sprawę, że Eliza
zamierza za parę tygodni wracać do kraju i musiał zrobić wszystko, aby zmieniła zdanie.
Pożyczyła najlepszą sukienkę od Sylwii. Williamowi nie umknęło uwadze, że jest na nią za luźna. Ale
to tylko dodawało jej uroku. Rozbierał ją w myślach. Starał się patrzeć w jej oczy, ale wzrokiem
błądził po jej ciele. Była przyzwyczajona do zachwyconych spojrzeń mężczyzn, ale tym razem
sprawiało jej to wyjątkową przyjemność i satysfakcję. Po raz pierwszy nie czuła lęku na myśl o
bliskości z mężczyzną.
Mieszkanie Williama robiło wrażenie. Było tam mnóstwo dzieł sztuki, zabytkowych
mebli i obrazów. Dwupoziomowy apartament mierzył około trzystu metrów kwadratowych
i kipiał przepychem. Nowoczesność połączona była ze stylem retro. Nie znała się na wystroju wnętrz,
ale podobało się jej to miejsce. Mieszkanie urządzono z klasą. Widać, że zajął się tym fachowiec.
Wszędzie panował porządek.
- Zamówiłem dla nas kolację, mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianką? - zapytał
William, wprowadzając ją do luksusowej jadalni.
Na stole parowały gorące półmiski. Przed chwilą, ktoś musiał je tam postawić. Jak na zawołanie do
pomieszczenia wszedł ubrany w biały fartuch mężczyzna średniego wzrostu.
Wchodząc niechcący trącił łokciem stojący na komodzie stary zegar, który zatrzeszczał.
Zamyślona Eliza wzdrygnęła się. William skarcił wzrokiem mężczyznę.
- To Peter, mój kucharz - powiedział William.
Uśmiechnęła się, dodając zmieszanemu mężczyźnie otuchy. Peter skinął głową i nalał im szampana.
Potem znikł w zakamarkach domu.
- Masz służbę - stwierdziła Eliza. - Nigdy nie znałam nikogo, kto ma służbę.
- Zatrudniam gosposię i kucharza - wyjaśnił. - Nie jestem księciem z bajki. Po prostu sporo i ciężko
pracuję. Nie miałbym czasu wszystkiego ogarnąć, a lubię porządek.
- Zauważyłam, wszystko jest tu idealnie poukładane - oznajmiła Eliza, rozglądając się dookoła.
- Ty pasujesz idealnie do wystroju tego miejsca - uśmiechnął się znacząco. Żałowała, że nie rozwinął
tematu swojej pracy. Uznała, że jest to odpowiedni moment na wyjaśnienia tej kwestii.
- Chciałabym wiedzieć, czym się zajmujesz? - zapytała, starając się wyczuć czy to pytanie nie
rozczarowało go. Zapewne wiele kobiet go o to pytało.
- Działam na wielu płaszczyznach - odpowiedział William. - Zajmuje się głównie branżą
informatyczną. Innowacyjnymi technologiami. Nie chcę cię zanudzać. Zresztą, część tych informacji
objętych jest tajemnicą handlową. Oczywiście, jeśli kiedyś zechcesz jednak poznać szczegóły,
podzielę się z tobą nimi. Chciałbym, abyśmy sobie ufali i nie mieli przed sobą tajemnic.
To ostatnie zdanie zabrzmiało, jakby miał wobec niej poważne zamiary. Zresztą nie
pierwszy raz powiedział coś, co miało taki wydźwięk. Trochę ją to przerażało. Nigdy nie spotykała
się z chłopakiem dłużej nić trzy miesiące. Poważne deklaracje z ust Williama były nowością. Nie
wiedziała, jak na nie reagować. Po kolacji oprowadzał ją po swoim mieszkaniu i pokazywał
najstarsze rzeźby i obrazy, jakie posiadał. Każde z tych przedmiotów miało swoją historię, którą
William opowiadał z pasją w oczach. Potrafił pięknie mówić. Miał ogromną wiedzę. Wieczór był
cudowny. Szybko minął. Odwiózł ją do domu i jak zwykle odprowadził do drzwi.
Przez kolejny tydzień spotykali się codziennie. Przeważnie w jego mieszkaniu. Zgiełk restauracji
przeszkadzał im. Oglądali swoje ulubione filmy, uczył ją gry w szachy, opowiadał
o sztuce origami. Zrobiła dla niego gwiazdę.
- Wspaniała niespodzianka, bardzo adekwatna, bo ty jesteś moją gwiazdą - powiedział
patrząc na nią płonącymi oczyma. - Pamiętasz, gdy wtedy w klubie zapytałem się ciebie, czy już ze
mną zostaniesz? Mówiłem poważnie. Kiedy zamierzałaś wyjechać do Warszawy? Mam dla ciebie
propozycję. Chcę, abyś ją przemyślała.
Eliza spojrzała na niego uważnie. Celowo unikała tematu swojego wyjazdu. Był początek września.
Za miesiąc o tej porze powinna być już w Warszawie. Nie wiedziała, co wydarzy się w trakcie tych
paru tygodni. Nie chciała rozstawać się z Williamem, ale tam, w Polsce czekała na nią jej
codzienność. To, co ją łączyło z tym mężczyzną wydawało się nierealne. Miała wrażenie, że to się
dzieje poza nią, jakby była tylko świadkiem tych wydarzeń a nie uczestnikiem. Patrzyła teraz na
niego, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
- Wiem, że chcesz zostać dziennikarką - zaczął William. - Mam znajomości w jednej
z największych gazet w Londynie. Bez problemu mógłbym załatwić ci staż. Wzięłabyś urlop
dziekański. To może być dla ciebie szansa. Proszę, nie odpowiadaj mi już teraz. Przemyśl to.
A teraz wznieśmy toast.
Eliza miała mętlik w głowie. Na zakończenie wieczoru, jak co dzień, odprowadził ją pod drzwi. To
był moment, na który czekała w napięciu. Zawsze całował ją na dobranoc. Był to zmysłowy, ale
krótki pocałunek. Dziś całował ją długo i namiętnie. Przylgnął do niej całym ciałem. Jego oczy
płonęły. Każdego dnia pragnął jej coraz bardziej. Nie chciał jej jednak do niczego zmuszać. Eliza
położyła rękę na jego torsie, lekko go odpychając, wycofała się za drzwi.
Na do widzenia posłała mu przepraszający uśmiech, dając do zrozumienia, że nie jest gotowa na
więcej. Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi, długo stał oparty rękoma o ścianę. Z trudem doszedł do
siebie. Żadna kobieta mu dotąd nie odmówiła. Nie musiał się specjalnie starać, same wskakiwały mu
do łóżka. Z Elizą było inaczej. Ona była inna niż wszystkie. Chciał ją mieć. Najchętniej wszedłby
teraz za nią do środka i rzucił się na nią. Pewnie właśnie zdejmuje sukienkę i wchodzi pod prysznic.
Jej współlokatorki nie ma w domu. Kto wie, być może Eliza pozwoliłaby mu wreszcie się
posmakować? Opanował się jednak. Nie mógł teraz popsuć wszystkiego w taki sposób. Zauważył
już, że zaczynała być wobec niego coraz bardziej uległa. Dzisiejszego wieczora, gdy oglądali razem
film, przykrył ich jednym kocem. Jej gołe uda miał na
wyciągnięcie ręki. Prawie czuł ciepło jej ciała. Jak urzeczony patrzył na skromny krzyżyk, który
układał się pomiędzy jej cudownymi, krągłymi piersiami. Tak bardzo miał ochotę wtulić w nie twarz.
Eliza rumieniła się, gdy tylko pochylał się nad nią, aby sięgnąć po stojący na stole kieliszek wina. W
końcu pozwoliła mu się objąć. Kadry filmu migały im przed oczyma. Oboje byli zbyt podnieceni, aby
śledzić fabułę. Napawali się swoją bliskością i rozkoszą oczekiwania.
Żadnemu z nich nie było dotąd tak błogo.
Był niedzielny poranek. Po przebudzeniu zdała sobie sprawę, że wczorajszego wieczoru, zamknęła
mu drzwi przed nosem i nie zdążyli umówić się na dziś. Zastanawiała się, czy nie obrazi się na nią po
tym, jak się zachowała. Wzięła prysznic i wysuszyła włosy. W południe, jak zawsze wybierała się na
mszę świętą do polskiego kościoła. Dziś była wyjątkowa okazja. Był
ślub jej przyjaciół. Z tej okazji przygotowała dla nich niespodziankę. Postanowiła osobiście zadbać
o oprawę muzyczną uroczystości. Postanowiła zaśpiewać m.in.: „Ave Maria”
i „Allelujah”. Nie raz już zarabiała śpiewając na różnych uroczystościach. Tym razem do stałego
repertuaru ślubnego, dołożyła też kilka ukochanych melodii Jana Pawła II. Nie zastanawiając się
długo chwyciła telefon komórkowy i wybrała numer do Williama.
- Cześć, kochanie - odebrał po pierwszym sygnale, tak, jakby czekał na telefon od niej.
- Chciałam cię przeprosić za wczorajsze zachowanie, spanikowałam - powiedziała cicho Eliza.
- Nie ma sprawy, kobiety często dają mi kosza - zażartował.
- W ramach przeprosin zapraszam cię w pewne wyjątkowe miejsce - oznajmiła
tajemniczym tonem Eliza. - Nie wiem tylko, czy zdążysz się wybrać w dwie godziny. Jeśli tak
chciałabym, abyśmy spotkali się na miejscu punktualnie o dwunastej. Włóż któryś ze swoich
eleganckich garniturów, ale bez ekstrawagancji.
- Tak jest - rzucił wesoło i zanotował adres, który mu podała.
Ubrała się w krótką białą sukienkę, odcinaną pod piersiami. Jasne loki spływały jej na ramiona.
Wetknęła w nie biały kwiat. Wyglądała dziewczęco, świeżo i romantycznie. Trochę tak, jak panna
młoda. Oczy jej błyszczały. Miała tremę.
Gdy dotarła na zakrystię kościół był już zapełniony. Wyjrzała przez lufcik. Para młoda stała przed
głównym wejściem, czekając na księdza. Od razu go zobaczyła w tłumie. William stał
w pierwszym rzędzie, zaledwie kilkanaście kroków przed nią. Był taki męski. Wpatrywało się w
niego wiele kobiet. Na jego twarzy malowała się ciekawość. Gdy wyszła przed ołtarz patrzył
na nią jak urzeczony. Po chwili, w kościele rozbrzmiały skrzypce i Eliza najpiękniej jak umiała
zaczęła śpiewać „Ave Maria”. Po kościele przeszedł szept. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich.
Panna młoda rozpłakała się. Matka podała jej chusteczkę. Śpiewała patrząc tylko na niego.
Oczarowała go. Oczy mu się zeszkliły. Nigdy wcześniej nie poczuł takiego wzruszenia. W jej
śpiewie było tyle uwielbienia, niewinności, delikatności i nieopisanej tęsknoty. Nie wiedzieć czemu,
przed oczyma stanęło mu całe jego dzieciństwo. Zobaczył siebie, jako małego chłopca: zagubionego,
samotnego, nierozumianego i opuszczonego przez tych, których kochał. Może dzięki Elizie nadszedł
kres jego cierpienia? Czuł, że ta dziewczyna też kryje w sobie jakiś sekret.
Dręczyła ją przeszłości, o której nie mogła zapomnieć. Zupełnie tak, jak on. Być może to ich do
siebie tak zbliżało. Była dla niego ucieleśnieniem piękna i kobiecości. Śpiewała jak anioł
i wyglądała jak anioł. Kiedy patrzył teraz na tę zjawiskową dziewczynę, pomyślał, że być może Bóg
sobie w końcu o nim przypomniał. Może zesłał mu ją, aby odmieniła jego zepsute życie?
Jeśli ktokolwiek potrafił go uratować przed nim samym, to była to właśnie ona, Eliza. Jeśli nie
pokochał jej od pierwszego wejrzenia, wtedy w restauracji, to na pewno pokochał ją teraz.
Żałował, że nie ma przy sobie obrączek i nie może klęknąć teraz przy niej, ślubując jej miłość i
wierność do końca swych dni. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Ona także nie odrywała od niego
oczu. Zaintonowała właśnie „Miłość cierpliwa jest”, gdy szepnął bezwiednie „Kocham cię”. Po
policzku spłynęła jej łza. To było trochę tak, jakby tych dwoje już było po ślubie.
Niepotrzebne im były obrączki. Poczuła nieopisane wzruszenie. Radość mieszała się jednak z żalem,
jakby zaraz miało wydarzyć się coś tragicznego. Czuła, że bez względu na wszystko właśnie
połączyła się z tym mężczyzną na zawsze.
Msza święta minęła. Gdy ksiądz pobłogosławił parafian goście zaczęli bić brawo, a jeden z
weselników podszedł do Elizy, przytulił ją i wręczył jej wielki bukiet bladoróżowych róż.
Uklękła przy bocznym ołtarzu i usłyszała za sobą jego kroki. William chwycił jej dłoń i całował
jak w gorączce, jakby zaraz miała odejść od niego na zawsze. Nie zważał na to, co dzieje się wokół.
To był ich święty dzień.
Przed kościołem kupił bukiet kwiatów dla pary młodej. Zostali zaproszeni na wesele.
Eliza stwierdziła, że niezręcznie byłoby odmówić. Resztę wieczoru spędzili trzymając się za ręce i
patrząc sobie głęboko w oczy.
- Dziękuję za ten dzień - powiedział William, gdy wieczorem odprowadził ją do domu.
Nie umiał ukryć swojego wzruszenia. - Pięknie ci w bieli.
Eliza prawie z płaczem rzuciła mu się na szyję. Tulił ją mocno. Powinni być szczęśliwi.
Byli w sobie zakochani. Oboje czuli jednak, że to ich szczęście jest ulotne.
Następnego dnia próbowali rozmawiać o błahych sprawach, ale było to zbyt trudne.
W końcu zapytał, czy zastanowiła się nad jego propozycją.
- Powinnam wracać - powiedziała Eliza.
William poczuł, jakby ktoś wbijał mu nóż w plecy. Rozstali się w milczeniu. Nazajutrz przysłał jej do
restauracji małe pudełko. W środku było origami, papierowy krzyż.
W dołączonym liście dopisał, że będzie na nią czekał po pracy.
- Co miał oznaczać ten krzyż? - zapytała Eliza, gdy parę godzin później wsiadła do jego samochodu.
- Że bez ciebie umrę - powiedział bez namysłu.
Oniemiała. Po chwili William uśmiechnął się beztrosko i pocałował ją czule w usta. Jedno jego
spojrzenie spowodowało, że zły nastrój minął. Zapomniała, co miał oznaczać papierowy krzyż. Po
ostatnich doznaniach, oboje mieli ochotę się upić i bawić do białego rana w dyskotece.
W klubie wszyscy traktowali Williama z przesadną kurtuazją, a czasem wręcz bojaźliwością.
O północy pojechali do jego domu. Usiedli na dywanie, przytulili się do siebie i okryci kocem
patrzyli w ogień w kominku.
- Chcę ci o czymś powiedzieć - oznajmiła Eliza. - Przemyślałam twoją propozycję.
Postanowiłam z niej skorzystać. Już załatwiam urlop dziekański. Z restauracji mogę odejść z dnia na
dzień, aby rozpocząć pracę w tej redakcji, o której mówiłeś. Chcę wiedzieć, co czeka nasz związek.
Nie chcę niczego żałować. Jesteś pierwszym mężczyzną, którego pokochałam…
William porwał ją w ramiona. Podniósł wysoko i wirował z nią po pokoju, jak z małą
dziewczynką.
- Puść mnie wariacie! - piszczała Eliza.
- Nie ma mowy! Jestem szczęśliwy! - wołał William, a jego piękne, brązowe oczy śmiały się.
Po raz pierwszy widziała w nim taki wybuch radości. Zazwyczaj był opanowany
i powściągliwy. Po chwili z powrotem leżeli wtuleni w siebie. Zapytała go o jego pierwszy raz.
Celowo wywołała temat. Chciała już mieć to z głowy.
- Nic specjalnego - powiedział William bez skrępowania. - Miałem piętnaście lat. Ona była dwa lata
starsza. Miała już kochanków. Poznaliśmy się na obozie wakacyjnym. Była krągłą szatynką. Było
miło, ale nie był to najlepszy seks w moim życiu. Zazwyczaj, tak właśnie jest z pierwszym razem.
Czeka się na niego i myśli o nim, a często okazuje się, że to nic specjalnego.
Za to potem, gdy się już nabierze praktyki, może być całkiem miło.
Trafił w samo sedno.
- Masz rację - powiedziała ze smutkiem w głosie Eliza. - Pierwszy raz nie zawsze musi być
przyjemny.
Spojrzał na nią uważnie. Nie namawiał jej do zwierzeń. Sama opowiedziała o tym, jak została
zgwałcona. Po latach nie wzbudzało to już w niej prawie żadnych emocji. Miała siedemnaście lat,
gdy wybrała się na imprezę z kolegami z klasy. To była młodzież z dobrych domów. Ich rodzice znali
się od lat. Adam Jezierski od dawna był w niej zakochany. Ignorowała go. Był typem
przechwalającego się osiłka, który nie przeczytał w życiu żadnej książki. Zdawała sobie jednak
sprawę, że mocno mu na niej zależało. Jasno dawała mu do zrozumienia, że między nimi nic nie
będzie, ale on nie dawał za wygraną. Tego wieczoru, wszyscy byli pijani. Ktoś dosypał jej czegoś do
drinka. Banalne. W klubie miała się zawsze na baczności. Nie spodziewała się, że coś takiego może
zdarzyć się w domu jej najlepszej przyjaciółki i to na dodatek w towarzystwie osób, które znała od
dziecka. Kiedy się obudziła, leżała w swoim łóżku. Mama płakała. Z korytarza dobiegał ją
podniesiony głos ojca, który rozmawiał z kimś przez telefon. Nic nie pamiętała. Domyśliła się, co ją
spotkało. Ojciec nie odpuścił Jezierskiemu. Choć rodzice chłopaka próbowali go przekupić, błagając
o to, aby nie składał zawiadomienia na policji, on i tak to zrobił. Eliza wpadła w depresję. Przez rok
próbowała terapii u różnych psychologów. Nie przynosiły poprawy. Wciąż stroniła od ludzi,
zamykając się w sobie coraz bardziej. W końcu zaczęła chodzić do kościoła. Tam znalazła ukojenie.
Śpiewała w chórze. Okazało się, że ma całkiem niezły wokal. Czytała poezję Jana Pawła II. To
pomogło jej najbardziej. Dzięki papieżowi uporała się w końcu z tym, co ją spotkało. Zaczęła znowu
się śmiać. Wybaczyła.
Ojciec dopilnował, Adam Jezierski trafił do więzienia na parę lat. William milczał, słuchając tej
historii. Widziała jednak, jak zaciska dłonie na poręczy krzesła.
- Nikt obcy cię już nie skrzywdzi - powiedział cicho.
- Nikomu o tym dotąd nie mówiłam - kontynuowała Eliza. - Zerwałam kontakt z tamtym
towarzystwem, a z rodziną nigdy do tego nie wracamy. Wszyscy ciężko to przeżyliśmy. Mój ojciec
dotąd się z tym nie pogodził. Jest jeszcze coś. Chcę, żebyś wiedział, że po tym wydarzeniu, nie byłam
jeszcze z żadnym mężczyzną. Jeśli to masz być ty, to tak, jakbyś był
pierwszy. Rozumiesz?
Wtuliła w niego głowę. Otarł łzę ociekającą po jej policzku i mocno przytulił. Czuła się
bezpiecznie.
Kilka dni później podczas rozmowy telefonicznej poinformowała matkę, że zostaje
w Londynie. Nie wspominała o Williamie. Mówiła o stażu w redakcji i szansie, jaka przed nią stała.
Matka była temu przeciwna, ale wiedziała, że córka jest uparta i nie zdoła jej przekonać.
- Oszczędzę ci trudnej rozmowy z ojcem i przekażę mu tę informację - oznajmiła Maria Olchowska. -
Uważaj tylko na siebie. Jest jeszcze coś, co chciałam ci powiedzieć. Chodzi o Adama Jezierskiego.
Nie żyje. Dwa dni temu spadł z kilkunastometrowego mostu na ulicę. To prawdopodobnie było
samobójstwo. Wolałam, żebyś dowiedziała się ode mnie, a nie
przypadkiem od jakiś znajomych. Ojciec nic by ci nie powiedział. Wiesz, że nie jest w stanie
wymówić imienia tego człowieka.
- To dziwne, mamo, ostatnio przywróciłam w pamięci to, co się wtedy stało - powiedziała Eliza. -
Nie myśl, że znowu dopadł mnie ten koszmar. Nic z tych rzeczy. Już dawno się z tym przecież
uporałam. To zbieg okoliczności, że po tylu latach przypomina mi się Adam i w tym samym czasie on
umiera.
Wieczorem opowiedziała Williamowi to, co przekazała jej matka.
- Czasem mam wrażenie, że ja i Adam byliśmy dla siebie jakimś przekleństwem -
powiedziała Eliza w zadumie. - Może ja go sama skusiłam…
- Nie bądź niemądra, mówisz jak typowa ofiara gwałtu - skarcił ją William.
- Racja, ale spójrz, jakie życie potrafi być nieprzewidywalne - odpowiedziała. - Przez całe lata nie
myślałam o tym chłopaku, a gdy akurat go wspominam on skacze z mostu.
- Czasem życie bywa po prostu sprawiedliwe, kochanie - odparł William. - Nie
rozmawiajmy już o tym. Są przyjemniejsze tematy. Na przykład twoja nowa praca. Zaczynasz od
poniedziałku. Do tego czasu zostało pięć dni. Chciałbym w tym czasie zabrać cię w pewne miejsce.
Święte miejsce. To będzie dla nas obojga coś wielkiego. Zobaczysz. Wiem, że nie lubisz latać
samolotem, ale będziesz musiała się przemęczyć.
Eliza nie mogą uwierzyć, że zabrał ją do Watykanu. Od lat o tym marzyła. Jan Paweł II odgrywał w
jej życiu ogromną rolę. William o tym wiedział. Fakt, że wybrał Watykan jako cel ich pierwszej
podróży był dla niej bardzo ważny. Uważała, że ktoś, dla kogo religia jest tak istotna nie może być
przesiąknięty złem i fałszem. To było niewiarygodne iść z nim za rękę przez plac św. Piotra, który do
tej pory widywała tylko w telewizji. Gdy zwiedzali Bazylikę św. Piotra, zaniemówiła. W tym
miejscu czuć było znak czasu. Długo klęczała pod grobem Jana Pawła II.
A potem równie długo milczała. Cieszyła, że była tu z nim. Zwiedzali też Rzym. William był
w tym mieście kilka razy, ale zapewniał, że ten pobyt jest dla niego szczególny. Ostatniego dnia
szaleli do białego rana w dyskotece. Doceniała, że na nią nie naciskał i rezerwując hotel, zamówił
osobne pokoje.
- Gdybyś jednak chciała apartament dla narzeczonych, da się zrobić - zamrugał znacząco pierwszego
dnia wycieczki. - Tak przy okazji, redakcja, w której będziesz pracować mieści się niedaleko mojego
mieszkania. Nie uważasz, że szkoda twojego czasu na dojazdy ze stancji?
Gdybyś się do mnie przeprowadziła, mielibyśmy dla siebie więcej czasu. Mógłbym oddać ci swoją
sypialnię, albo moglibyśmy ją dzielić. Co ty na to?
- Jeszcze nie jestem gotowa - odpowiedziała Eliza. - Wstrzymajmy się.
Do Londynu wrócili w niedzielne popołudnie. Musiała wypocząć. Następnego dnia
czekało ją nowe wyzwanie. William obiecał, że odwiezie ją do redakcji, w której rozpoczynała staż.
Obawiała się, czy sobie poradzi. Nie chciała, aby William się za nią wstydził. Skoro załatwił
jej tę posadę, musiał znać kierownictwo. W Internecie znalazła wszelkie informacje na temat
tygodnika, w którym miała pracować. Redaktorem naczelnym był Oskar Grunch. Na zdjęciu nic
szczególnego - łysiejący mężczyzna w średnim wieku o bystrym spojrzeniu. Następnego dnia
punktualnie o ósmej zjawiła się w jego gabinecie. Szef przywitał się z nią, nie patrząc jej w oczy.
Dziwne, jak na dziennikarza. Nie wziął jej w ogień pytań, nie prosił o wyjaśnienia odnośnie
dotychczasowego doświadczenia. Nie chciał wiedzieć, jaka tematyka ją interesuje ani jakie ma
zainteresowania. Traktował ją z dystansem. Widać było, że nie chciał jej urazić jakimiś słowami, co
było zupełnie niepodobne do redaktorów naczelnych, którzy właśnie przyjmują do pracy żółtodzioba.
Nie zdradzał też nic na temat pracy w jego gazecie tak, jakby nie wiązał z nią przyszłości. Czuła, że
nie jest z nią szczery. W ogóle brakowało mu charyzmy, którą w jej przekonaniu powinien mieć
dziennikarz, a zwłaszcza redaktor naczelny pisma. Miała wrażenie, że traktuje ją jak zło konieczne. A
może było to celowe? Może chodziło o to, aby wykazała się inwencją i zechciała sama zasłużyć na
jego zainteresowanie swoją osobą i pracą? Pewnie było tak, że osoby polecane do pracy często
okazywały się miernymi pracownikami. Postanowiła udowodnić temu mężczyźnie, że jej w
przypadku się to nie sprawdzi. Ciekawa była, co Oskar Grunch zawdzięcza Williamowi i dlaczego
zgodził się ją zatrudnić. Nie miała wyrzutów sumienia, że znalazła się tu w taki a nie inny sposób.
Wszędzie trzeba było mieć koneksje. Taki był świat.
- Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się pomyślnie - powiedział Oskar. -
Proszę, mów mi po imieniu. Tak będzie łatwiej. Początkowo przydzielę cię do działu archiwum.
Chcę, żebyś opatrzyła się trochę z naszą tematyką. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś szukała tematu
na własną rękę. Pamiętaj jednak, abyś swoje posunięcia ze mną uzgadniała. Nie chcę, abyś
wpakowała się w kłopoty. Poza tym, od teraz i ty firmujesz nas swoją osobą. Bądź czujna.
Dobrze wczytaj się w nasze artykuły z ostatnich dwóch lat. Jest tam o mafii, narkotykach, hazardzie,
gangsterce. Większość z nas to dziennikarze śledczy. Mamy trudną i niewdzięczną działkę, czasem
musimy iść na ustępstwa, zgadzać się na różne przysługi, ale na każdego można znaleźć haka.
Pamiętaj, na każdego. I jeszcze jedno. Wszystko, co tu usłyszysz nie może wyjść poza te mury. To
podstawa. Na początek płacimy niewiele, ale na brak kasy chyba nie możesz narzekać.
Eliza była zniesmaczona jego ostatnimi słowami. Miała ochotę wyjść i nigdy już tam nie wrócić.
Pomyślała jednak, że William mógłby się poczuć urażony. Uznałby ją za rozpieszczoną małolatę,
która nie wie, czego chce.
Oskar Grunch był doświadczonym dziennikarzem. Tym razem został postawiony pod
murem. Miał pozwolić tej małej uczyć się dziennikarstwa i nie dopuścić, aby stało się jej coś złego,
a przede wszystkim trzymać od niej z daleka wszystkich facetów z redakcji. Grunch nienawidził
Williama i czekał tylko na okazję, aby wbić gwóźdź do jego trumny. Na razie jednak to William był
górą i to on zmuszony był wyświadczyć mu przysługę. Ironia losu. Eliza wydała się Williamowi
naiwną dziewczyną. Próbował powiedzieć jej coś między wierszami, ale póki co, nic do niej nie
dotarło. Przesadził, wypowiadając ostatnie zdanie. Widział w jej oczach złość.
Tak, czy inaczej powinien w jakiś dyskretny sposób ostrzec tę dziewczynę.
Uczucie pomiędzy Elizą i Williamem kwitło. Co prawda, nie pozwoliła mu się jeszcze do siebie
zbliżyć, tak, jakby sobie tego życzył, ale czas spędzony z nią na rozmowach i zabawie już był dla
niego spełnieniem marzeń. Czuł, że z tą kobietą mógłby spędzić całe życie, a przecież byli ze sobą
dopiero trzeci miesiąc. Eliza pracowała w redakcji od tygodnia. Spędzała długie godziny na
archiwizacji starych numerów tygodnika. Nie było to aż tak nudne zajęcie, jak sobie wyobrażała.
Wręcz przeciwnie. Czytała o półświatku. Podziwiała dziennikarzy, których mijała każdego dnia na
korytarzach. Pisali o porachunkach gangsterskich, gwałtach, napadach, kradzieżach, rozbojach, o
wielkich pieniądzach i aresztowaniach. Pewnego dnia, została w pracy dłużej. Gdy wyszła z
redakcji, było już ciemno. Szybko pożałowała, że nie umówiła się z Wiliamem, aby po nią
przyjechał. Jak na złość, właśnie rozładowała się jej komórka. Choć
w ciągu dnia było względnie ciepło, wieczór był chłodny. Zapomniała włożyć kurtkę. Miała na sobie
ciekną, krótką sukienkę w kwiatki. Zerwał się przenikający wiatr, zaczęło kropić. Wkrótce była już
przemoczona do suchej nitki. Ulice opustoszały. Drżała z zimna. Nagle usłyszała za sobą krzyki. Ktoś
biegł w jej kierunku. Odwróciła się. Dwóch wyrostków w dresach goniło ją. Rzuciła się do ucieczki.
- Zaczekaj na nas, a nie pożałujesz - usłyszała za plecami.
Żałowała, że włożyła buty na obcasie. Napastnicy byli coraz bliżej niej. W końcu jeden z nich złapał
ją za rękę i mocno szarpnął. Upadła na chodnik, raniąc łokieć. Była bliska omdlenia, gdy nagle
oślepiło ją ostre światło i usłyszała głośne hamowanie opon. Chwilę potem William zasłonił ją
swoim ciałem. W ręku jednego z napastników błysnęło ostrze noża. Błyskawicznie wstała i wczepiła
się w ramię Williama. Kazał jej wsiąść do samochodu i zamknąć drzwi od środka. Zamiast go
posłuchać tylko mocniej ścisnęła jego rękę.
- Natychmiast, zrób, co ci każę - rzucił do niej ostro.
Eliza z płaczem wsiadła do jego auta i zatrzasnęła drzwi. To, co się działo później, oglądała tak,
jakby była widzem w kinie. Jeden z bandziorów zamachał nożem przed twarzą Williama, ale ten
zrobił szybki unik i wygiął mu rękę. William jednym ruchem złamał mu rękę.
Nóż opadł z łoskotem na chodnik. Drugi z napastników próbował uderzyć go pięścią, ale podzielił
los swojego towarzysza. Obaj zwijali się teraz z bólu na ulicy. W oddali słychać było syreny
policyjne. William odwrócił się i spokojnie szedł w kierunku samochodu. Eliza otworzyła mu drzwi.
Zanim wsiadł za kierownicę, zobaczyła, że zza paska jego spodni wystaje kabura.
William nosił przy sobie broń. Zastanowiła się, po co mu potrzebna, skoro utrzymywał, że na co
dzień szefuje firmie informatycznej. Pomyślała jednak, że to pewnie naturalne w przypadku osób na
wysokim stanowisku, obracających ogromnymi pieniędzmi.
- Następnym razem zadbaj o to, aby twój telefon był naładowany - powiedział William i spokojnie
prowadził auto dalej. - Nigdy więcej nie będziesz chodziła sama po zmroku.
Skinęła głową. Nie namawiał jej, aby zgłosiła na policji napaść. Nie chciał, aby musiała o tym
opowiadać obcym ludziom. Poza tym nie był przyzwyczajony, aby ktoś wymierzał
sprawiedliwość za niego. Oboje nie rozmawiali więcej o tym incydencie.
Gdy dojechali do jego mieszkania była odrętwiała z zimna. Przytrzymywała ręką porwaną sukienkę.
Tego dnia nie miała na sobie stanika. Twarde sutki odznaczały się pod cienkim, mokrym materiałem.
Patrzył na jej odsłonięte udo i wiedział, że tym razem nie zdoła się już powstrzymać. Stała przed nim
niewinna, półnaga. Pragnął jej od tak dawna. Po chwili zobaczył
jej krwawiący łokieć i zrobiło mu się jej żal. Nie mógł być przecież jak zwierzę, jak tamci dwaj,
których i tak załatwi.
- Przygotuję ci gorącą kąpiel - powiedział, wyjmując z szafki wodę utlenioną. -
W łazience znajdziesz czyste ręczniki. Nie mam kobiecej garderoby, więc musi ci wystarczyć jedna z
moich koszul.
Eliza zanurzyła się w cudownie gorącej wodzie z pianą. William wszedł za nią do
łazienki.
- Ćwiczyłem sztuki walki od dziecka, to jedna z moich pasji - wytłumaczył, choć wcale go o to nie
prosiła. - A broń potrzebna jest komuś, kto dysponuje takimi pieniędzmi jak ja.
Spojrzał na jej gołe ramiona. Przez chwilę się zawahał. W końcu jednak wyszedł
zostawiając ją samą. Wiedziała, że nadszedł już czas. Bardzo tego chciała. Wyszła z wanny i
zarzuciła na siebie jego koszulę. Nie zapinała guzików. Gdy weszła do kuchni, stał w samych
dżinsach i smażył warzywa na patelni.
- Jestem gotowa - powiedziała.
Popatrzył na jej boskie ciało. Miała gładką, mleczną skórę. Spod białego materiału
wystawały cudownie jędrne piersi, na których skrzyżowała dłonie. Nie miała na sobie majtek.
Zbliżył się do niej. Położyła dłoń na jego nagim, umięśnionym torsie. Głośno oddychała. Oczy
płonęły mu pożądaniem. Jęknęła, gdy chwycił mocno jej biodra i podniósł ją do góry. Usadził ją na
szerokim, kuchennym blacie. Był tak blisko, że czuła na sobie jego wypukłości. Nigdy wcześniej nie
czuła takiego podniecenia. Namiętnie całował jej szyję. Czubkiem języka ocierał
o jej ucho, aby po chwili je przygryźć. Przesuwał się coraz niżej, aż do piersi. Zaczął ssać jej sutki.
Robił to powoli. Zjechał dłonią wzdłuż jej brzucha, a potem jeszcze niżej. Zaczął delikatnie kreślić
palcem koła pomiędzy jej udami. Jedno, drugie, trzecie okrążenie. Dyszała ciężko, wijąc się przed
nim i coraz szerzej rozchylając nogi. Nie zatapiał w niej palca, tylko drażnił i drażnił ją coraz
bardziej. Zaczęła jęczeć. Rozkoszował się tym. W końcu w nią wszedł. Zrobił to tak niespodziewanie
i mocno, że krzyknęła. Dla obojga to było coś zjawiskowego, upragnionego i wyczekiwanego. Nigdy
Laura Kraft Urok Rozdział I „Duch” „Nie uciekniesz mi. Widzę Cię. Pięknie Ci w bieli” - Eliza w osłupieniu wpatrywała się w treść e- maila, który przed chwilą do niej dotarł. Zakręciło się jej w głowie, w nogach poczuła mrowienie. Przytrzymała się blatu biurka, aby nie upaść. W napięciu rozejrzała się po pomieszczeniach opustoszałej redakcji. Wszędzie panował półmrok. Był późny, piątkowy wieczór. Była pewna, że wszyscy już dawno wyszli. Wpadła w panikę. Rozgorączkowana szukała telefonu komórkowego pod stosem dokumentów dotyczących jej najnowszego artykułu. Złowrogą ciszę przerwał nagle zgrzyt zamykanych na dole drzwi wejściowych. Struchlała ze strachu. Wytężała słuch, wyczekując odgłosów kroków. Nieraz już to przerabiała. Wszechogarniające przerażenie, a w głowie jedno pytanie: zdołał ją odszukać, czy może jeszcze nie tym razem? Widziała w myślach jego postać. Cisza przedłużała się nieznośnie. Drżącymi palcami wybrała numer telefonu do Marty. Oczekiwanie aż dziewczyna odbierze telefon zdawało się wiecznością. W końcu, po dłuższej chwili, usłyszała jej zaspany głos. - Co z Olkiem? - zapytała Eliza, czując bicie swojego serca. - Śpi w sypialni - odpowiedziała zachrypniętym głosem niańka jej syna. - Coś się stało? Wracaj już do domu. Jutro sobota. Mam wolne pamiętasz? Eliza odetchnęła z ulgą. - Zamknęłaś drzwi i uruchomiłaś alarm? - upewniła się. - Oczywiście, jak zawsze - oświadczyła Marta. - Przecież wiem, jaką przywiązujesz do tego wagę. Masz jakąś fobię na tym punkcie. To chyba jakieś skrzywienie zawodowe. Eliza zbagatelizowała uwagę niańki, która nie miała przecież pojęcia o jej przeszłości. - Posłuchaj mnie uważnie - powiedziała Eliza. - Spakujesz teraz najpotrzebniejsze rzeczy małego: kaszki, kocyki i ciepłe ubranko. Potem pójdziesz do jego sypialni i zaczekasz tam na mnie. Tylko nie spuszczaj go z oka. Rozumiesz? - Rozumiem, ale … - zaczęła Marta, ale Eliza już jej nie słuchała. Rozłączyła się i zaczęła chaotycznie wkładać swoje rzeczy do torebki. Jeszcze raz spojrzała na ekran komputera. To nie był zły sen. Słowa, które tak bardzo wyprowadziły ją z równowagi cały czas tam były. W jaki sposób ich odnalazł? Przecież zrobiła wszystko, aby się dobrze ukryć. Ostatni rok, kiedy czuła się już tak bezpiecznie, poszedł w niepamięć. Znowu była jak zaszczute zwierzę. Znowu musiała walczyć o
swój skarb. Zadbać, aby nic mu się nie stało. I znowu musiała uciekać. Była sama. Biegnąc pustymi, ciemnymi korytarzami redakcji tygodnika, niechcący otarła łokieć o poręcz schodów. Rozcięła skórę, ale nie czuła bólu. Myślała tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się przy swoim dziecku i zabrać je gdzieś daleko stąd, w bezpieczne miejsce. Na dziedzińcu spostrzegła dozorcę. Pan Piotr był starszym mężczyzną. Miał doskonałą pamięć do ludzi. Znał wszystkich pracowników redakcji, każdego stałego czytelnika i informatora, którzy w ciągu dwudziestu lat istnienia redakcji przychodzili do jej siedziby. Elizę darzył szczególną sympatią. Zauważył, że ta piękna, dwudziestosiedmioletnia dziewczyna o smutnym spojrzeniu, szanuje go, w przeciwieństwie do niektórych. Wiedział, że Eliza, która w „Echu Tygodnia” pracuje od niedawna, musi zostawać po godzinach, aby wierszówka wystarczyła na utrzymanie synka. Jak zawsze ucieszył się na jej widok. Eliza także poczuła się lepiej, gdy tylko go zobaczyła. - Dobry wieczór - przywitał się. - Pani Eliza znowu tak późno kończy pracę. Trzeba lepiej o siebie zadbać. Taka pani szczuplutka jak trzcinka. Zdrowie najważniejsze. Przecież ma pani, dla kogo żyć. Nie to, co, ten błazen Mariusz. Wieczny kawaler. Też niedawno wypadł zdyszany z redakcji. Aha, byłbym zapomniał. Moja żona przekazała dla Olusia pączki. Pyszne. Będą na śniadanie. Eliza uśmiechnęła się blado. Nie chciała robić staruszkowi przykrości, ale dziś nie miała czasu na pogawędki. Musiała jak najszybciej być w domu. - Państwo zawsze dla mnie tacy dobrzy - powiedziała ze łzami w oczach, bo starsze małżeństwo rzeczywiście okazywało jej dużo serca. - Proszę pozdrowić żonę. Dziękuję za pączki. Wzięła torbę ze smakołykami i pośpiesznie wsiadła do samochodu. Pomyślała o słowach, które przed chwilą wyczytała na ekranie monitora. „Nigdy mi nie uciekniesz”. Niedawno gdzieś je słyszała. Tak, teraz sobie przypomniała. To było na imprezie redakcyjnej w zeszłym tygodniu. Mariusz, podrywacz, który od dawna usiłował się z nią umówić na randkę, powiedział tak do niej po paru drinkach, kiedy w końcu zgodziła się z nim zatańczyć. Wcześniej, przez parę godzin unikała jego towarzystwa. Był zapatrzonym w siebie gburem, który w wieku czterdziestu lat wciąż nie ułożył sobie życia. Eliza chwyciła za telefon i nie zważając na późną porę, wybrała jego numer. - Elizka, w końcu się zdecydowałaś, trochę późno, ale dla ciebie gotów jestem o każdej porze - wymruczał Mariusz. - Widzisz, przede mną nie uciekniesz. Przed uczuciem nie uciekniesz. Eliza wstrzymała oddech. - Czy to ty wysłałeś mi tę niedorzeczną wiadomość? - zapytała cicho. - Nie obrażaj się, to taki głupi dowcip - powiedział z beztroską w głosie Mariusz. - Chyba nie myślałaś, że to jakiś psychopata, który ściga młodą, śliczną dziennikarkę. Jeśli naprawdę cię
przestraszyłem mogę zaraz cię pocieszyć… Aha i dziś naprawdę pięknie wyglądałaś w tej białej bluzce. Eliza rozłączyła się. Poczuła wściekłość. Ale tylko na chwilę. Złość zaraz ustąpiła miejsca bezradności. Przeszłość, o której od roku starała się zapomnieć, wróciła ze zdwojoną siłą. Koszmar trwał. Czy kiedykolwiek się skończy? Czy ten przeklęty strach kiedyś minie? Kiedy będzie mogła w końcu przestać uciekać? Była tak zmęczona, że nie pamiętała, jak wróciła do domu. Była ciepła, sobotnia noc. Długo otwierała drzwi, wyposażone w serię najlepszych zamków. Marta miała rację. Miała obsesję na tym punkcie. Znała dokładnie wszystkie firmy oferujące atestowane zamki do drzwi. Tak, jakby miałoby to ochronić ją i jej dziecko przed tym, przed którym uciekała. We wszystkich sprawach dotyczących bezpieczeństwa pomagał jej ojciec, emerytowany oficer Służby Wywiadu Wojskowego. Jednak nie mogła już wystawiać na niebezpieczeństwo własnych rodziców. Musiała liczyć tylko na siebie. Jak co wieczór, zabarykadowała się więc w swojej małej twierdzy. Wbiegła po schodach na górę. Niańka jej dziecka nie spała. Przestraszona siedziała na podłodze, obok dwóch walizek. - Co się stało? - zapytała Marta z przerażeniem w oczach. – Wyglądasz, jakbyś przed chwilą zobaczyła ducha. - Nic takiego, fałszywy alarm - odpowiedziała Eliza. - Przepraszam, że cię wystraszyłam. Zostań na noc, rano odwiozę cię do domu. Jak mały? Marta popatrzyła na nią jak na wariatkę. Poczuła jednak ulgę i nie chciała drążyć tego tematu w środku nocy. Obiecała sobie jednak, że nie zostawi tak tej sprawy. Była od Elizy niewiele starsza. Lubiła ją, a jej synka wręcz uwielbiała. Jeśli jednak Eliza, próbująca sił w dziennikarstwie śledczym, wpakowała się w jakieś tarapaty i obawia się o bezpieczeństwo swojego dziecka, sprawa dotyczyła także jej. Nie chciała, aby coś zakłóciło jej spokojne życie. Eliza domyślała się, że niańka zacznie zadawać pytania i już zastanawiała się, jaką historię jej wcisnąć. Marta była inteligenta, nie da się łatwo zbyć. Eliza stanęła przy łóżeczku. Na jej twarzy nie było już strachu, nie było bezsilności, ani zmęczenia. Gdy patrzyła na pogrążonego we śnie ślicznego chłopca, czuła tylko miłość. Nigdy nie dopuści do tego, aby stała mu się krzywda. Okazało się, że na razie byli bezpieczni. Nie musiała znowu uciekać w ciemną noc. Zanim zapadła w sen, wmawiała sobie, że wszystko się ułoży, ale sama w to nie wierzyła. Spała jak kamień. Oluś też. Na szczęście on nie wiedział, co to koszmary. Mały, jak zwykle, obudził się o siódmej. Otworzył niebieskie oczka, a gdy zobaczył mamę, śpiącą w łóżku przylegającym do jego łóżeczka, natychmiast się do niej wdrapał. Eliza poczuła małe ciałko wtulające się w nią i zrobiło się jej błogo. Chwilę potem do sypialni weszła Marta. Oznajmiła, że nie trzeba jej odwozić, bo zamówiła sobie taksówkę. Pożegnała się, nie żądając żadnych wyjaśnień. Eliza była jej za to
wdzięczna. Zabrała malca do kuchni i wzięła się za przygotowanie śniadania. To był pierwszy od paru tygodni wolny weekend. Zamierzała go spędzić beztrosko, na zabawie z synkiem. Oluś, jakby wyczuwał jej myśli. Torbę, z którą każdego ranka wychodziła do redakcji schował do szafy. Robił tak codziennie. Sądził, że to wystarczy, aby jego mama została w domu. Tęsknił za nią i płakał za każdym razem, kiedy znikała w drzwiach. Eliza też ukradkiem ocierała łzy. Tak było każdego dnia. Dla syna musiała być jednak silna. Spojrzała na Olusia. Miał ręce i buzię w mące. Uśmiechnęła się na jego widok. Był piękny. Tak, jak ona. Uroda nigdy nie ułatwiła jej życia. Wręcz przeciwnie. Czasami stawała się dla niej przekleństwem. Na przykład wtedy, gdy miała siedemnaście lat. Była nastolatką, gdy po raz pierwszy uroda zmieniła jej życie w koszmar. Patrzyła na swojego syna. Miał wielkie, jasne oczy i złote, pofalowane włosy. Był jej małą kopią. Cieszyła się, że ani z wyglądu, ani z charakteru nie przypomina swojego ojca. Bała się, że geny jednak dadzą kiedyś o sobie znać. Wczorajszy wieczór przypomniał jej wszystko ze zdwojoną siłą. Trzy lata temu była inną osobą, Elizą Olchowską, uroczą studentką dziennikarstwa. Próbując uciec, przed demonami przeszłości musiała zmienić nazwisko, całe dotychczasowe życie i zerwać kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Elizy sprzed kilku lat już dawno nie było. A wszystko to na własne życzenie. Rozdział II „Trzy lata wcześniej” Eliza była na czwartym roku studiów. Dziennikarstwo było jej marzeniem. W każde wakacje wyjeżdżała z garstką przyjaciół do Wielkiej Brytanii. Doskonaliła język i zarabiała na studenckie życie. Nie dlatego, że musiała - rodzice mogli i chcieli zapewnić jej utrzymanie, ale ona chciała być niezależna. Była wychuchaną jedynaczką, córeczką tatusia. Jej ojciec, Jan Olchowski był oficerem Wojskowej Służby Wywiadu. Rozpieszczał ją aż do siedemnastego roku życia, potem ich relacje oziębiły się. Nie miała mu tego za złe. W najgorszym momencie jej życia, stanął na wysokości zadania. Maria, matka Elizy była stomatologiem, prowadziła prywatną praktykę. Eliza od najmłodszych lat pochłaniała książki, śledziła politykę i sytuację międzynarodową. Marzyła o pracy w jakiejś znaczącej ogólnopolskiej gazecie. Mężczyźni do niej lgnęli. Była szczupłą, długowłosą blondynką o wielkich, niebieskich oczach. Podczas praktyk studenckich w jednym z tygodników zauroczyła się młodym, początkującym dziennikarzem, Sławkiem. Łączyła ich pasja, ale nie miłość. Była beztroska aż do wakacji po czwartym roku studiów, kiedy to wyjechała do Londynu. Zatrudniła się w niewielkiej restauracji w centrum miasta. Pracowała dwanaście godzin na dobę. W weekendy zwiedzała Londyn i imprezowała w klubach. W każdą niedzielę chodziła do polskiego kościoła. Śpiewała w chórze. Przyjaźniła się z Polakami ze wspólnoty neokatechumenalnej. Tradycją stał się ich wspólny obiad po mszy świętej. W restauracji zarabiała dobrze. Podobała się wielu klientom, którzy zostawiali jej sowite napiwki. Na nic więcej nie mogli liczyć. Byli tacy, którzy do lokalu przychodzili specjalnie dla niej. Tak było z Williamem. Kiedy koleżanki Elizy zobaczyły go po raz pierwszy, były nim zachwycone. Robił ogromne wrażenie na kobietach. Był wysoki
i szczupły. Miał piękne brązowe oczy, falujące, ciemne włosy i tajemniczy, zawadiacki uśmiech. Świetnie wyrzeźbiona sylwetka wskazywała na to, że spędzał długie godziny na siłowni. Resztę dopełniał starannie wypielęgnowany zarost, który tak podniecał kobiety oraz eleganckie garnitury od najlepszych projektantów. Zawsze otaczał się przedmiotami z najwyższej półki. Wiedział, że podoba się kobietom i skrzętnie to wykorzystywał. Był małomówny, ale jego stosunek do Elizy nie pozostawiał złudzeń. Zamawiał wykwintne drinki, które sączył przeszywając wzrokiem dziewczynę. W jego spojrzeniu było coś niebezpiecznego. To pociągało kobiety najbardziej. Przychodził codziennie punktualnie o siedemnastej. Zajmował miejsce przy stoliku w rogu sali. Czekał aż podejdzie do niego jedna z kelnerek. Eliza zawsze prosiła, aby zastąpiła ją w tym któraś z koleżanek. Nie chciała wdawać się w dyskusję z tym mężczyzną. Uważała go za przystojnego dziwaka. Intuicja podpowiadała jej, że coś z nim nie tak. Potrafił zwracać na siebie uwagę. Jej koleżanki nie odrywały od niego wzroku, gdy czekając na drinka, wykonywał z czerwonych serwetek leżących na stoliku misterne origami. Jednym razem była to róża, innym statek, kiedy indziej łabędź. Eliza wydawała mu się delikatna, niewinna i rozkoszna. Uwielbiał jej nieśmiałe, bojaźliwe spojrzenie, którym do obrzucała, gdy wchodził do lokalu. Sprawiało mu radość, gdy wpadała w popłoch, wymyślając kolejne wymówki, aby tylko go nie obsługiwać. Wszystkie pozostałe kelnerki tylko czekały na okazję, aby zamienić z nim parę słów. Nie żałował im błyskotliwych komplementów i zostawiał duże napiwki. W zamian kazał przekazywać Elizie zrobione przez siebie origami. Tak było przez trzy tygodnie. Każdego popołudnia. Nocami, mając w swoim łóżku jakąś kobietę, marzył o Elizie. Cierpliwie czekał na dzień, w którym podejdzie do jego stolika. W końcu taki nadszedł. Jedna z kelnerek, z którą pełniła zmianę, źle się poczuła. Eliza długo ignorowała Williama, ale szef złowrogo zerkał na nią, dając do zrozumienia, że doskonale widzi, jak bagatelizuje bogatego klienta. Eliza spojrzała na przystojnego nieznajomego, który był teraz jedynym gościem w restauracji. Nie spuszczał z niej wzroku. Uśmiechał się w sposób nieodgadniony. Patrzył jak zarumieniona i skrępowana podąża wolnym krokiem przez salę. Im była bliżej, tym bardziej jej pragnął. Jeszcze nigdy nie czuł takiego podniecenia na widok kobiety. Patrzył na jej płonące policzki i błyszczące oczy. Miała na sobie obcisłą koronkową bluzkę. Szef kazał nosić takie wszystkim kelnerkom, aby jeszcze bardziej przyciągały spojrzenia gości. Zanim wyszła zza baru, poprawiła spódnicę, próbując naciągnąć ją za kolana. Nie umknęło to uwadze Williama. W końcu przed nim stanęła. Była tak blisko. Poczuł jej zapach. Była bardziej pociągająca niż sobie wyobrażał. Patrzył na nią i w głowie układał plan. - Dzień dobry. Co panu podać? - zapytała udając obojętność. - Siebie - pomyślał, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. - To, co zwykle, proszę - odpowiedział uśmiechając się.
W jego uśmiechu było coś chłopięcego, coś serdecznego, czego dotąd nie zauważyła. Zdziwiła ją jej własna reakcja. Był miły, choć do tej pory wydawał się jej bufonem. - Już podaję - powiedziała wyraźnie rozluźniona. - Przepraszam, a skąd pani wie, co zwykle zamawiam? - zapytał William. - Dotąd nie chciała mnie pani obsługiwać. Czyżbym bym aż tak odpychający? - Ależ skąd - zmieszała się. - Czy podobały się pani moje podarunki? Origami to niezwykła sztuka - oznajmił. - Nic o niej nie wiem - przyznała Eliza. - Nauczyłem się jej, gdy byłem chłopcem - odpowiedział. - Będąc w szpitalu, miałem dużo wolnego czasu. Szybko zamieniłem jednak to zajęcie na bardziej pożyteczne, przynoszące zyski. Origami to małe dzieła sztuki. To coś kruchego, delikatnego, tajemniczego i pięknego. Dokładnie takie, jak pani. Eliza stała w osłupieniu. Czego ten nieznajomy facet od niej chciał? Był jeszcze bardziej stuknięty niż myślała. Kpił z niej. Dziwny sposób na podryw. Jakby nie mógł od razu zaprosić jej na kawę. Odmówiłaby i tyle. - Proszę wybaczyć mi ignorancję, ale, jak już mówiłam, nie znam się na origami - odpowiedziała sucho. - Dla mnie to po prostu pozwijane serwetki. Stoją na zapleczu, w naszym biurze rzeczy zagubionych. Może pan je sobie zabrać. William nie spodziewał się takiej kontry. Pociągała go teraz jeszcze bardziej. Uznał, że jest urocza. - Jestem w pracy, a więc co panu podać? - zapytała nie patrząc mu w oczy. - Mówiłem już: to, co zwykle - odparł. - Obsłuży pana moja koleżanka, widzę, że już lepiej się poczuła - powiedziała, zerkając na stojącą za barem Sylwię. Razem przyjechały z Warszawy, znały się ze studiów. Sylwia właśnie wycierała kieliszki. Zarówno ona, jak i szef patrzyli się z ciekawością na nią i przystojnego mężczyznę siedzącego w rogu sali. Ich długa wymiana zdań bardzo ich intrygowała. Szef, gruby Włoch po pięćdziesiątce, nie miał za złe swoim kelnerkom, że zabawiają gości rozmową. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu mężczyźni zostawiali w restauracji większe pieniądze.
- Zamówienie za chwilę zostanie zrealizowane, dziękuję panu - powiedziała do Williama i odwróciła się na pięcie. - Proszę zaczekać, zmieniłem zdanie - odpowiedział William. - Proszę o najdroższego szampana, jakiego macie. To dla uczczenia tej chwili. Mamy za sobą naszą pierwszą rozmowę. Eliza, chcąc nie chcąc, musiała do niego wrócić. Spojrzała na niego z wyrzutem, a on uśmiechał się niewinnie. W jego oczach zobaczyła triumf. O to właśnie mu chodziło. Nieświadomie dała mu się wciągnąć w jego grę. Skarciła się za to w swoich myślach. - Zapytam szefa, jakie mamy gatunki szampana - powiedziała cicho, spuszczając głowę, jak uczennica przyłapana na błędzie. - Pracuję tu od paru tygodni, nie podawałam gościom jeszcze tak drogiego trunku. - W takim razie, może powinna pani zmienić profesję? - bardziej oznajmił niż zapytał William. - Brakuje pani profesjonalizmu. Proszę zawołać szefa restauracji. Nie podoba mi się to, że najpierw odchodzi pani od stolika, nie wiedząc właściwie, co zamawiam, a potem okazuje się, że niedokładnie zapoznała się pani z menu, obowiązującym w tej restauracji. Nie nadaje się pani na kelnerkę. Eliza miała łzy w oczach. Cholerny drań. Potrzebowała tej pracy. Przyjechała tu na trzy miesiące, nie było teraz czasu na szukanie innego zajęcia. Musiała zarobi na studia. - Uwziął się pan na mnie czy co?! - powiedziała podniesionym głosem, tracąc cierpliwość. - Jest pan największym angielskim gburem, jakiego dotąd spotkałam. Nie musi pan biec do mojego szefa, za chwilę sama zwolnię się z pracy. Nie zamierzam nigdy więcej znosić pana obelg! Ostatnie zdanie dosłownie wykrzyczała Williamowi w twarz. Sylwia oniemiała. Szef podniósł na nią zdumione oczy. - Przepraszam, nie chciałem pani urazić - rzekł William, ale na jego twarzy nie widać było skruchy. - Miałem na myśli to, że marnuje się pani w tym miejscu. Już go nie słuchała odwróciła się i poszła w kierunku zaplecza. - Lizi! Wracaj natychmiast - usłyszała za sobą głos zdenerwowanego Włocha, ale nie zamierzała go słuchać. Było jej wszystko jedno. Nie pozwoli się obrażać jakiemuś bogatemu cwaniakowi. Tego nie są warte żadne pieniądze. Przez chwilę poczuła się bardzo samotna. Przez szybę w drzwiach zobaczyła, jak krnąbrny klient wstaje z miejsca i podchodzi do jej szefa.
Szepcze mu coś ostrym tonem i wręcza plik banknotów. Już nie miał chłopięcego uśmiechu na twarzy. Jego spojrzenie wydaje się groźne. Po chwili wychodzi z restauracji, odprowadzany przez trzy pary oczu. Szef nie skomentował tej sytuacji i w ogóle nie wracał do sprawy. Od tej pory traktował Elizę z większym szacunkiem. Nazajutrz kurier przyniósł do restauracji ogromny bukiet przepięknych białych róż. Na załączonym liściku nadawca napisał. „Wybaczanie to domena najmądrzejszych. Przepraszam. Dla najpiękniejszej kelnerki w mieście. Porozmawiamy, kiedy sama mnie o to poprosisz. W.” Choć nigdzie nie padło imię Eliza w restauracji wszyscy wiedzieli, że to kwiaty dla niej. Domyślali się, że przesłał je jej tajemniczy, bogaty adorator, który - o dziwo, przestał nagle bywać w lokalu. Eliza nie mogła się nadziwić temu, jak bezczelny musiał być mężczyzna, który po tym wszystkim, co zrobił, chciał jeszcze, aby to ona prosiła go o spotkanie. W końcu zapomniała o incydencie z jego udziałem. Mijały dni. Pracowała do późnego wieczora. Od jakiegoś czasu bała się wracać sama do domu. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Mimo, że ulice nawet po zmroku były pełne ludzi, przyspieszała kroku, gdy za jej plecami jechał wolniej jakiś samochód albo, gdy mijała ślepą uliczkę. Zaczęła codziennie zamawiać taksówkę. Rodzice martwili się o nią i zadręczali ją telefonami. Był środek sierpnia. Miała jeszcze półtora miesiąca do rozpoczęcia roku akademickiego. Chciała zarobić tyle pieniędzy, aby wystarczyło na utrzymanie przez dziewięć ostatnich miesięcy studiów. Planowała rozpocząć drugi fakultet, a czesne było kosztowne. Mimo wszystko, starała się korzystać z życia. Nadal, co sobotę chodziła z grupą znajomych do tego samego klubu. I jak zawsze ustawiała się do niej kolejka adoratorów. Ciągle czuła na sobie czyjś wzrok. Ciągle podchodził do niej jakiś facet, prosząc ją do tańca. Czasem z którymś zatańczyła. Żaden nie mógł liczyć na więcej. - Mężczyźni lgną do ciebie jak muchy, szkoda, że nie do mnie - żartował kolega gej, który towarzyszył jej podczas imprez. Pewnej soboty nie poprosił jej do tańca żaden mężczyzna. Nigdy dotąd nie zdarzyło się to na żadnej dyskotece. - Chodzą słuchy, że została pani zarezerwowana przez kogoś wpływowego - powiedział jeden z ochroniarzy, wprawiając ją w osłupienie. Nic z tego nie rozumiała. Był wtorkowy poranek. Jak co dzień biegła ulicami Londynu. Ostatnio polubiła jogging. Nagle, znalazła się w samym środku przedziwnej sytuacji. Krok przed nią szedł starszy mężczyzna w rozpiętej, dżinsowej kurtce. Widziała, jak jakiś młody chłopak w dresie jednym, szybkim ruchem wyjął z kieszeni starszego pana jego portfel. Następnie, w ułamku sekundy schował do swej kieszeni banknoty, rzucając na chodnik pusty portfel. Wystarczyła chwila, aby chłopak znikł z jej pola widzenia. Nikt prócz niej nie widział kradzieży, a przynajmniej tak jej się zdawało. Ani staruszek ani inni przechodnie nie zauważyli, jak opróżniony portfel upada na płytki chodnikowe. Eliza pospiesznie schyliła się po niego i wręczyła właścicielowi. Zanim zdołała coś powiedzieć, staruszek
krzyknął: - Złodziejka! Ukradła moje pieniądze! Policja! — Eliza oniemiała. Wpatrywało się w nią kilkanaście osób. - Taka piękna dziewczyna! Wstyd! - zawołała jakaś młoda kobieta z dzieckiem. - To nie ja ukradłam pieniądze - zaczęła rozpaczliwym tonem Eliza. - To chłopak w dresie. Uciekł w tamtym kierunku. - Kłamczucha! - usłyszała za plecami. - Radiowóz jest już w drodze. Eliza nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Nagle z tłumu wyłonił się William. - Ta dziewczyna jest niewinna - powiedział stanowczym tonem. - Proszę się rozejść. Ile pieniędzy panu skradziono? - Sto pięć funtów - odpowiedział okradziony staruszek. - Proszę tu są pańskie pieniądze i nigdy więcej proszę nie oskarżać kogoś, jeśli nie ma pan na to dowodów - nakazał William ostrym tonem, wręczając starszemu mężczyźnie plik banknotów. - A państwo proszę się rozejść, koniec zbiegowiska. Eliza spojrzała na niego zdumiona. To, co się wydarzyło przed chwilą, zupełnie do niej nie docierało. - Tak, przy okazji, mam na imię William - przedstawił się, podając jej rękę. - Lepiej chodźmy w stronę zatłoczonego placu. Jeśli ktoś naprawdę wezwał policję, musimy wtopić się w tłum. W tej samej chwili, jak na zawołanie, na placu zaparkował radiowóz. Dwóch policjantów podeszło do okradzionego mężczyzny i grupki osób, które były świadkami zajścia. Kobieta z dzieckiem tłumaczyła coś policjantom. Z odległości pięćdziesięciu metrów obserwowali, jak palcem pokazuje w ich kierunku. - To była taka młoda, szczupła blondynka, rzucała się w oczy, bo była wyjątkowo ładna - opowiadała policjantom kobieta. - Miała na sobie szare długie spodnie i włosy spięte w kucyk. Eliza nie wytrzymała i zrobiła krok w kierunku mundurowych. - I bardzo dobrze, że przyjechali policjanci, wszystko im wytłumaczę i to będzie koniec tej niedorzecznej historii - powiedziała naiwnie Eliza. - Nie zrobi pani tego - rzucił ostro William, zasłaniając ją swoim ciałem, tak, aby tamci jej nie zauważyli. - Oskarżą panią o kradzież. Każda z tych osób zezna, że widziała, jak trzyma pani w rękach portfel. Wróci pani do Warszawy z wyrokiem, zepsuje sobie reputację i karierę.
A teraz, proszę szybko podwinąć spodnie przed kolano i rozpuścić włosy. Eliza nie do końca rozumiała, po co ma to zrobić, ale posłusznie spełniła, co jej polecił. William zdjął swoją brązową skórzaną kurtkę i zarzucił na jej ramiona. Tymczasem policjanci już podążali w ich stronę. Eliza wpadła w panikę. Brakował tylko tego, aby została kryminalistką. Ojciec nie odezwałby się do niej do końca życia. Spojrzała błagalnie na Williama. A ten zdecydowanym ruchem objął ją w talii i przyciągnął mocno do siebie. Przylgnęła do niego całym ciałem. Zaskoczył ją tak bardzo, że całkowicie mu się poddała. Nagle poczuła, że ufa mu bardziej niż jakiemukolwiek wcześniej mężczyźnie. Spojrzała mu w oczy. Znowu zobaczyła w nich ten chłopięcy urok, który przez chwilę widziała, gdy byli w restauracji. Miał niesamowite oczy i niesamowite spojrzenie. Raz było groźne, a raz niezwykle czułe. Był obcym człowiekiem, ale w tej jednej chwili miała wrażenie, jakby znała go całe życie. Drżała, gdy łagodnie dotknął jej policzka i pogładził go kciukiem. Jego dotyk był tak delikatny, ledwie wyczuwalny, a jednocześnie tak kojący. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie liczyło się już nic, co działo się wokół, nic oprócz niego. William, powoli zbliżył do niej twarz. Czuła jego ciepły, spokojny oddech. Gdy pocałował jej usta, westchnęła. Był to najbardziej zmysłowy pocałunek, jakiego doświadczyła. Było w nim nie tylko pożądanie. Poczuła, jakby był jej oddany i bliski. Oboje wiedzieli, że między nimi zaszło właśnie coś nieodgadnionego, coś, co połączy ich na zawsze. Odegrali swoją rolę. Policjanci minęli całującą się parę i poszli dalej patrolować plac, szukając domniemanej złodziejki. William wziął ją za rękę i prowadził przez tłum ludzi. Przecznicę dalej otworzył przed nią drzwi sportowego auta. Drogę do jej domu pokonali w milczeniu. Czuli między sobą niezwykłe napięcie. - Dziękuję - powiedziała cicho wysiadając z samochodu. Nie miała odwagi na niego spojrzeć. - To ja dziękuję - odpowiedział. - Wygląda pani pięknie. Jak co dzień. Eliza znowu zaniemówiła. Nie wiedziała, co ma na myśli, mówiąc, że co dzień wygląda pięknie. Nie widzieli się przecież od kilku tygodni. Nigdy wcześniej mężczyzna nie wprowadzał jej w takie zakłopotanie. W głowie miała mętlik. Nie oglądając się za siebie weszła do kamiennicy, w której wynajmowała stancję. Sylwia, jej współlokatorka, zerwała się z fotela, gdy tylko ją zobaczyła. - Gdzie się podziewałaś? Zaraz zaczynamy zmianę - oznajmiła rozgniewana, po chwili zmieniając jednak ton. - Dobrze się czujesz? Jesteś cała rozpalona. Powiem szefowi, że dziś wzięłaś wolne.
Sylwia zamknęła za sobą drzwi. Eliza rzeczywiście źle się czuła. Miała gorączkę. Sama już nie wiedziała, czy to pod wpływem wrażeń, stresu i przemęczenia, czy po prostu złapała jakiś wirus, w każdym razie rozchorowała się na dobre. Resztką sił poczłapała do kamienicy obok, gdzie znajdowała się apteka. Wróciła do domu, wzięła leki i położyła się do łóżka. Zapadła w nerwowy sen. Śniło jej się, że było dwóch Williamów: jeden dobry i czuły, drugi był diabłem. Obaj byli piękni i pociągający, a ona nie wiedziała, którego wybrać. Gdy się ocknęła, nie miała pojęcia, która jest godzina. Musiała dłużej się zastanowić, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy poranne wydarzenia były prawdziwe. Drgnęła, gdy nagle z zadumy wyrwał ją dzwonek do drzwi. Kurier przyniósł pakunek, na którym widniały słowa: „Róża dla róży”. Otworzyła pudełko. W środku był termos z pysznym, gorącym rosołem i róża origami. Nie miała wątpliwości, kto był nadawcą. Był też napisany odręcznie liścik: „Proszę szybko wydobrzeć i odwdzięczyć się mi. Czekam na panią w sobotę w pani ulubionym klubie. W.” Potrafił zaskakiwać. Kim jest ten mężczyzna? Co sprawiło, że ich losy się splotły? Wiedział, że mieszka w Warszawie. To, że dziś rano zjawił się, aby jej pomóc nie mogło być przypadkiem. Eliza domyślała się, że przez ostatnie tygodnie wcale nie wydawało się jej, że ktoś ją obserwuje. Tak było naprawdę. Wiedział, gdzie chodzi na imprezy. To zapewne on rozpuścił w klubie plotkę, że jest zajęta. Wszystko układało się w całość. Eliza poczuła ekscytację. Ten mężczyzna ją intrygował. Przez cztery kolejne dni została w domu. Co dzień posyłał jej rosół i piękne origami. W sobotę poczuła się na tyle dobrze, że postanowiła się z nim zobaczyć. Ubrała liliową, koronkową sukienkę z odsłoniętymi ramionami i srebrne szpilki. Umalowała się staranniej niż zwykle. - Wyglądasz super, z kim się umówiłaś? - zapytała Sylwia. - Jeśli z tym przystojniakiem z restauracji, to ponoć jest niewiarygodnie bogaty, inteligentny i ekstrawagancki. Chodzą też słuchy, że bywa nieobliczalny. Uważaj na siebie. Gdyby coś poszło nie tak, dzwoń. Przyjadę po ciebie. - Dzięki za ostrzeżenie - odpowiedziała Eliza, nie zastanawiając się nad słowami koleżanki. Myślami była już przy Williamie. Wynajął najlepszy stolik. Był pewny, że Eliza się pojawi. Wiedział, że będzie chciała podziękować mu za to, że wyciągnął ją z tarapatów. Była prostolinijną dziewczyną. I tym go zauroczyła. Nie zachowywała się jak zepsuta, pusta lala. Czuł, że może stać się dla mężczyzny przystanią. Dlatego tak bardzo go do niej ciągnęło. Przy niej miał szansę na spokojniejsze życie. Chciał jak najszybciej ją zdobyć. Nie mógł pozwolić, aby uciekła mu do Polski. Rok akademicki zaczynał się już za miesiąc. Miał niewiele czasu, aby ją do siebie przekonać. Gdy weszła do klubu, większość obecnych na sali mężczyzn nie mogła oderwać od niej wzroku. Poczuła się niepewnie. Przesadziła z makijażem i strojem. Nie chciała przyciągać zbyt wielu spojrzeń.
Z doświadczenia wiedziała, że to nie prowadziło do niczego dobrego. Kiedy William ją zobaczył był zachwycony. Po reakcji innych mężczyzn wiedział już, że Elizy należy pilnować. Była zbyt kusząca. Wyglądała jak bogini. Zwykłe męskie ego sprawiło, że William w myślach gratulował sobie, że ta piękna kobieta przyszła tu dla niego. Siedział przy stoliku w głębi sali i patrzył na nią, uśmiechając się. Eliza rozejrzała się, napotykając spojrzenia innych mężczyzn. Zawahała się. Chciała zawrócić. Tymczasem William pozwolił, aby przez krótką chwilę poczuła się niepewnie. Chciał mieć nad nią pewną przewagę. Był doskonałym psychologiem. Odczekał minutę, po czym wstał od stolika i wyminął mężczyznę, który już zamierzał ją zagadnąć. Stanął przed nią, całym sobą oznajmiając „Ona jest moja. Nie ważcie się na nią spojrzeć”. Ich spojrzenia w końcu się spotkały. - Dobry wieczór - powiedziała Eliza. - Jestem panu coś winna. Mam pieniądze, które oddał pan temu okradzionemu mężczyźnie, aby mnie chronić. Jestem panu bardzo wdzięczna. Dziękuję też za rosół. Dzięki niemu stanęłam na nogi. Czy te origami, które pan mi przysyłał są symbolem czegoś? Powinnam była poczytać coś na ten temat. - Nigdy nie wezmę od pani żadnych pieniędzy - rzekł William zdecydowanym, ale ciepłym tonem. - Wiem, jak ciężko pracujesz, aby zarobić na studia. Szanuję to. Delikatnie uniósł jej dłoń na wysokość swoich ust i przez chwilę trzymał w obu swoich rękach. Całując jej dłoń zmrużył oczy, tak jakby chciał oddać jej cześć. Jej rówieśnicy nie miewali takich gestów. William musiał być niewiele starszy od niej. Gdzie nauczył się takiej kindersztuby? W tej chwili przypomniała sobie, że w restauracji wspomniał o swoim pobycie w szpitalu. Musiał być ślicznym, mądrym i kulturalnym chłopcem. Zrobiło się jej go żal, że jako dziecko musiał być leczony w szpitalu. Patrząc na niego próbowała odgadnąć, co mu dolegało i czy to już przeszłość. Nie wyglądał na chorowitego, wręcz przeciwnie. Jakie tajemnice skrywał w sobie ten czarujący mężczyzna, który patrzył na nią teraz zachwyconymi oczyma? - Wtedy, w restauracji nie chciałem pani obrazić - powiedział William, chcąc wyjaśnić na samym początku znajomości, to, co ich poróżniło. - Chodziło mi o to, że powinna pani zacząć robić to, o czym marzy. Nie czekać na lepsze czasy. Tajemnica sukcesu jest bardzo prosta. Trzeba w siebie wierzyć. A teraz proszę pozwolić ze mną. Stolik czeka. Pozwoliłem sobie zamówić przekąski. Liczę, że pani wybierze dla nas danie główne. Mam wrażenie, że przez ostatnie dni żywiła się pani tylko tym rosołem. Delikatnie ujął Elizę pod rękę i poprowadził do stolika. Podobało się jej to, że był taki szarmancki i pewny siebie. Zupełnie inny niż jej koledzy ze studiów, którzy tak nieudolnie próbowali jej zaimponować i się z nią umówić. Nie chciała z nim flirtować. Przez cały wieczór nikogo nie udawała. Była sobą. Subtelna, z klasą, ale też rezolutna i z poczuciem humoru. Nie obawiała się
zadawać mu pytań na tematy, o których nie miała pojęcia. Wiedziała, że z ich dwojga to on jest bardziej obyty w świecie i zarobił już ponoć wielkie pieniądze. Nie mówił nic o branży, którą się zajmuje, a ona nie pytała o to. Nie chciała, aby pomyślał, że jego majątek odgrywa dla niej jakąś rolę. Opowiadał jej o sztuce origami, nie wspominając już przy tym o pobytach w szpitalu, a ona też dyplomatycznie przemilczała tę kwestię. Rozmawiali o polityce, o jej zamiłowaniu do dziennikarstwa, o ulubionych książkach i filmach. Oboje nie lubili kina grozy, ani przesadnie brutalnych filmów. Zgodzili, że i bez tego świat jest wystarczająco okrutny. Woleli biografie, filmy kostiumowe, ekranizacje powieści. Byli zdania, że film powinien dostarczać pozytywnych emocji i wzruszeń, a nie stresować i pokazywać walki pomiędzy ludźmi. Oboje lubili też klasyczną muzykę, a czasem słuchali też ciężkiego rocka. Byli zdziwieni, jak wiele mogą mieć ze sobą wspólnego ludzie, którzy spotkali się przypadkiem i wiedli tak odmienne życie. Przez cały wieczór mówili sobie per pan i pani. Trzymali dystans, choć już teraz patrzyli na siebie z uwielbieniem. Pili wytrawne, czerwone wino, a gdy zagrali wolną piosenkę, William wstał, podał jej dłoń i ściszonym głosem zapytał, czy zechciałaby z nim zatańczyć. Skinęła głową. Odsunął krzesło i wskazał dłonią na parkiet. Gdy lekko zachwiała się na obcasach, przytrzymał ją w talii. Patrzył na nią błyszczącymi oczami. Domyślała się, że ktoś taki, jak on musi być dobrym tancerzem i nie myliła się. W tańcu prowadził cudownie. Jedną ręką delikatnie obejmował ją w pasie, drugą czule ściskał jej dłoń. Delikatnie przyciskał ją do siebie. Czuła na sobie jego twardy, umięśniony tors. Poruszali się rytmicznie. Ich oddechy stawały się coraz szybsze. Wtulił twarz w jej złote włosy i chłonął całym sobą jej zapach. Nigdy wcześniej nie czuł się tak przy żadnej kobiecie. Podniecenie stawało się równie nieznośne, co rozkoszne. - Proszę mi wybaczyć, ale nigdy nie spotkałem takiej kobiety, jak pani - powiedział zmienionym, zachrypniętym głosem. - Proszę nic więcej nie mówić - uciszyła go kładąc palec na jego miękkich wargach. Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle, z oczu pociekła jej łza. Wytarł ją opuszką palca. Przyłożył go na krótką chwilę do swoich ust, a następnie je oblizał. - Zostaniesz ze mną? - zapytał William. Jego bezpośredniość nie zmieszała jej. Eliza bez wahania skinęła głową. Zawarli milczący pakt. Długo tańczyli wtuleni w siebie. Ludzie z zazdrością patrzyli na tę piękną parę na parkiecie. Mężczyźni zazdrościli Williamowi, a kobiety Elizie. Wyglądali jak książę i księżniczka. Gdy odwoził ją do domu, świtało. Nie czuli zmęczenia. Te chwile były dla nich tak magiczne, że brakowało im słów. Zaparkował swoje auto przed kamienicą i odprowadził ją pod
same drzwi. Potem pocałował ją w policzek i odszedł, nic nie mówiąc. Następnego wieczoru przyjechał po nią do restauracji. - Witam, kochanie - przywitał się William. - Myślę, że mogę już tak do ciebie mówić. Chyba, że wolisz, abym zwracał się do ciebie, moja pani? Tak też mogę, jeśli sobie życzysz. A teraz, powiedz, dokąd cię zabrać. Zarumieniła się. - Chciałabym zobaczyć, jak mieszkasz - powiedziała Eliza. - Najpierw wstąpimy na moją stancję. Chcę się przebrać. Ty masz na sobie elegancki garnitur, a ja wytarte dżinsy. - Nie muszę ci chyba mówić, że zawsze i we wszystkim wyglądasz cudownie - powiedział William. - Ale takie rzeczy słyszałaś pewnie nie raz. - Tak, taki komplement, to dla mnie żadna nowość - uśmiechnęła się figlarnie. Mieszkanie, które wynajmowała wspólnie z koleżanką, było małą klitką. William patrzył na pokój, w którym mieszkała i najchętniej od razu kazałby jej spakować rzeczy i wprowadzić się do niego. Ale na tym etapie tylko zniechęciłby ją taką propozycją. Zdawał sobie sprawę, że Eliza zamierza za parę tygodni wracać do kraju i musiał zrobić wszystko, aby zmieniła zdanie. Pożyczyła najlepszą sukienkę od Sylwii. Williamowi nie umknęło uwadze, że jest na nią za luźna. Ale to tylko dodawało jej uroku. Rozbierał ją w myślach. Starał się patrzeć w jej oczy, ale wzrokiem błądził po jej ciele. Była przyzwyczajona do zachwyconych spojrzeń mężczyzn, ale tym razem sprawiało jej to wyjątkową przyjemność i satysfakcję. Po raz pierwszy nie czuła lęku na myśl o bliskości z mężczyzną. Mieszkanie Williama robiło wrażenie. Było tam mnóstwo dzieł sztuki, zabytkowych mebli i obrazów. Dwupoziomowy apartament mierzył około trzystu metrów kwadratowych i kipiał przepychem. Nowoczesność połączona była ze stylem retro. Nie znała się na wystroju wnętrz, ale podobało się jej to miejsce. Mieszkanie urządzono z klasą. Widać, że zajął się tym fachowiec. Wszędzie panował porządek. - Zamówiłem dla nas kolację, mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianką? - zapytał William, wprowadzając ją do luksusowej jadalni. Na stole parowały gorące półmiski. Przed chwilą, ktoś musiał je tam postawić. Jak na zawołanie do pomieszczenia wszedł ubrany w biały fartuch mężczyzna średniego wzrostu.
Wchodząc niechcący trącił łokciem stojący na komodzie stary zegar, który zatrzeszczał. Zamyślona Eliza wzdrygnęła się. William skarcił wzrokiem mężczyznę. - To Peter, mój kucharz - powiedział William. Uśmiechnęła się, dodając zmieszanemu mężczyźnie otuchy. Peter skinął głową i nalał im szampana. Potem znikł w zakamarkach domu. - Masz służbę - stwierdziła Eliza. - Nigdy nie znałam nikogo, kto ma służbę. - Zatrudniam gosposię i kucharza - wyjaśnił. - Nie jestem księciem z bajki. Po prostu sporo i ciężko pracuję. Nie miałbym czasu wszystkiego ogarnąć, a lubię porządek. - Zauważyłam, wszystko jest tu idealnie poukładane - oznajmiła Eliza, rozglądając się dookoła. - Ty pasujesz idealnie do wystroju tego miejsca - uśmiechnął się znacząco. Żałowała, że nie rozwinął tematu swojej pracy. Uznała, że jest to odpowiedni moment na wyjaśnienia tej kwestii. - Chciałabym wiedzieć, czym się zajmujesz? - zapytała, starając się wyczuć czy to pytanie nie rozczarowało go. Zapewne wiele kobiet go o to pytało. - Działam na wielu płaszczyznach - odpowiedział William. - Zajmuje się głównie branżą informatyczną. Innowacyjnymi technologiami. Nie chcę cię zanudzać. Zresztą, część tych informacji objętych jest tajemnicą handlową. Oczywiście, jeśli kiedyś zechcesz jednak poznać szczegóły, podzielę się z tobą nimi. Chciałbym, abyśmy sobie ufali i nie mieli przed sobą tajemnic. To ostatnie zdanie zabrzmiało, jakby miał wobec niej poważne zamiary. Zresztą nie pierwszy raz powiedział coś, co miało taki wydźwięk. Trochę ją to przerażało. Nigdy nie spotykała się z chłopakiem dłużej nić trzy miesiące. Poważne deklaracje z ust Williama były nowością. Nie wiedziała, jak na nie reagować. Po kolacji oprowadzał ją po swoim mieszkaniu i pokazywał najstarsze rzeźby i obrazy, jakie posiadał. Każde z tych przedmiotów miało swoją historię, którą William opowiadał z pasją w oczach. Potrafił pięknie mówić. Miał ogromną wiedzę. Wieczór był cudowny. Szybko minął. Odwiózł ją do domu i jak zwykle odprowadził do drzwi. Przez kolejny tydzień spotykali się codziennie. Przeważnie w jego mieszkaniu. Zgiełk restauracji przeszkadzał im. Oglądali swoje ulubione filmy, uczył ją gry w szachy, opowiadał o sztuce origami. Zrobiła dla niego gwiazdę. - Wspaniała niespodzianka, bardzo adekwatna, bo ty jesteś moją gwiazdą - powiedział patrząc na nią płonącymi oczyma. - Pamiętasz, gdy wtedy w klubie zapytałem się ciebie, czy już ze mną zostaniesz? Mówiłem poważnie. Kiedy zamierzałaś wyjechać do Warszawy? Mam dla ciebie propozycję. Chcę, abyś ją przemyślała.
Eliza spojrzała na niego uważnie. Celowo unikała tematu swojego wyjazdu. Był początek września. Za miesiąc o tej porze powinna być już w Warszawie. Nie wiedziała, co wydarzy się w trakcie tych paru tygodni. Nie chciała rozstawać się z Williamem, ale tam, w Polsce czekała na nią jej codzienność. To, co ją łączyło z tym mężczyzną wydawało się nierealne. Miała wrażenie, że to się dzieje poza nią, jakby była tylko świadkiem tych wydarzeń a nie uczestnikiem. Patrzyła teraz na niego, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. - Wiem, że chcesz zostać dziennikarką - zaczął William. - Mam znajomości w jednej z największych gazet w Londynie. Bez problemu mógłbym załatwić ci staż. Wzięłabyś urlop dziekański. To może być dla ciebie szansa. Proszę, nie odpowiadaj mi już teraz. Przemyśl to. A teraz wznieśmy toast. Eliza miała mętlik w głowie. Na zakończenie wieczoru, jak co dzień, odprowadził ją pod drzwi. To był moment, na który czekała w napięciu. Zawsze całował ją na dobranoc. Był to zmysłowy, ale krótki pocałunek. Dziś całował ją długo i namiętnie. Przylgnął do niej całym ciałem. Jego oczy płonęły. Każdego dnia pragnął jej coraz bardziej. Nie chciał jej jednak do niczego zmuszać. Eliza położyła rękę na jego torsie, lekko go odpychając, wycofała się za drzwi. Na do widzenia posłała mu przepraszający uśmiech, dając do zrozumienia, że nie jest gotowa na więcej. Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi, długo stał oparty rękoma o ścianę. Z trudem doszedł do siebie. Żadna kobieta mu dotąd nie odmówiła. Nie musiał się specjalnie starać, same wskakiwały mu do łóżka. Z Elizą było inaczej. Ona była inna niż wszystkie. Chciał ją mieć. Najchętniej wszedłby teraz za nią do środka i rzucił się na nią. Pewnie właśnie zdejmuje sukienkę i wchodzi pod prysznic. Jej współlokatorki nie ma w domu. Kto wie, być może Eliza pozwoliłaby mu wreszcie się posmakować? Opanował się jednak. Nie mógł teraz popsuć wszystkiego w taki sposób. Zauważył już, że zaczynała być wobec niego coraz bardziej uległa. Dzisiejszego wieczora, gdy oglądali razem film, przykrył ich jednym kocem. Jej gołe uda miał na wyciągnięcie ręki. Prawie czuł ciepło jej ciała. Jak urzeczony patrzył na skromny krzyżyk, który układał się pomiędzy jej cudownymi, krągłymi piersiami. Tak bardzo miał ochotę wtulić w nie twarz. Eliza rumieniła się, gdy tylko pochylał się nad nią, aby sięgnąć po stojący na stole kieliszek wina. W końcu pozwoliła mu się objąć. Kadry filmu migały im przed oczyma. Oboje byli zbyt podnieceni, aby śledzić fabułę. Napawali się swoją bliskością i rozkoszą oczekiwania. Żadnemu z nich nie było dotąd tak błogo. Był niedzielny poranek. Po przebudzeniu zdała sobie sprawę, że wczorajszego wieczoru, zamknęła mu drzwi przed nosem i nie zdążyli umówić się na dziś. Zastanawiała się, czy nie obrazi się na nią po tym, jak się zachowała. Wzięła prysznic i wysuszyła włosy. W południe, jak zawsze wybierała się na mszę świętą do polskiego kościoła. Dziś była wyjątkowa okazja. Był ślub jej przyjaciół. Z tej okazji przygotowała dla nich niespodziankę. Postanowiła osobiście zadbać o oprawę muzyczną uroczystości. Postanowiła zaśpiewać m.in.: „Ave Maria”
i „Allelujah”. Nie raz już zarabiała śpiewając na różnych uroczystościach. Tym razem do stałego repertuaru ślubnego, dołożyła też kilka ukochanych melodii Jana Pawła II. Nie zastanawiając się długo chwyciła telefon komórkowy i wybrała numer do Williama. - Cześć, kochanie - odebrał po pierwszym sygnale, tak, jakby czekał na telefon od niej. - Chciałam cię przeprosić za wczorajsze zachowanie, spanikowałam - powiedziała cicho Eliza. - Nie ma sprawy, kobiety często dają mi kosza - zażartował. - W ramach przeprosin zapraszam cię w pewne wyjątkowe miejsce - oznajmiła tajemniczym tonem Eliza. - Nie wiem tylko, czy zdążysz się wybrać w dwie godziny. Jeśli tak chciałabym, abyśmy spotkali się na miejscu punktualnie o dwunastej. Włóż któryś ze swoich eleganckich garniturów, ale bez ekstrawagancji. - Tak jest - rzucił wesoło i zanotował adres, który mu podała. Ubrała się w krótką białą sukienkę, odcinaną pod piersiami. Jasne loki spływały jej na ramiona. Wetknęła w nie biały kwiat. Wyglądała dziewczęco, świeżo i romantycznie. Trochę tak, jak panna młoda. Oczy jej błyszczały. Miała tremę. Gdy dotarła na zakrystię kościół był już zapełniony. Wyjrzała przez lufcik. Para młoda stała przed głównym wejściem, czekając na księdza. Od razu go zobaczyła w tłumie. William stał w pierwszym rzędzie, zaledwie kilkanaście kroków przed nią. Był taki męski. Wpatrywało się w niego wiele kobiet. Na jego twarzy malowała się ciekawość. Gdy wyszła przed ołtarz patrzył na nią jak urzeczony. Po chwili, w kościele rozbrzmiały skrzypce i Eliza najpiękniej jak umiała zaczęła śpiewać „Ave Maria”. Po kościele przeszedł szept. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich. Panna młoda rozpłakała się. Matka podała jej chusteczkę. Śpiewała patrząc tylko na niego. Oczarowała go. Oczy mu się zeszkliły. Nigdy wcześniej nie poczuł takiego wzruszenia. W jej śpiewie było tyle uwielbienia, niewinności, delikatności i nieopisanej tęsknoty. Nie wiedzieć czemu, przed oczyma stanęło mu całe jego dzieciństwo. Zobaczył siebie, jako małego chłopca: zagubionego, samotnego, nierozumianego i opuszczonego przez tych, których kochał. Może dzięki Elizie nadszedł kres jego cierpienia? Czuł, że ta dziewczyna też kryje w sobie jakiś sekret. Dręczyła ją przeszłości, o której nie mogła zapomnieć. Zupełnie tak, jak on. Być może to ich do siebie tak zbliżało. Była dla niego ucieleśnieniem piękna i kobiecości. Śpiewała jak anioł i wyglądała jak anioł. Kiedy patrzył teraz na tę zjawiskową dziewczynę, pomyślał, że być może Bóg sobie w końcu o nim przypomniał. Może zesłał mu ją, aby odmieniła jego zepsute życie? Jeśli ktokolwiek potrafił go uratować przed nim samym, to była to właśnie ona, Eliza. Jeśli nie
pokochał jej od pierwszego wejrzenia, wtedy w restauracji, to na pewno pokochał ją teraz. Żałował, że nie ma przy sobie obrączek i nie może klęknąć teraz przy niej, ślubując jej miłość i wierność do końca swych dni. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Ona także nie odrywała od niego oczu. Zaintonowała właśnie „Miłość cierpliwa jest”, gdy szepnął bezwiednie „Kocham cię”. Po policzku spłynęła jej łza. To było trochę tak, jakby tych dwoje już było po ślubie. Niepotrzebne im były obrączki. Poczuła nieopisane wzruszenie. Radość mieszała się jednak z żalem, jakby zaraz miało wydarzyć się coś tragicznego. Czuła, że bez względu na wszystko właśnie połączyła się z tym mężczyzną na zawsze. Msza święta minęła. Gdy ksiądz pobłogosławił parafian goście zaczęli bić brawo, a jeden z weselników podszedł do Elizy, przytulił ją i wręczył jej wielki bukiet bladoróżowych róż. Uklękła przy bocznym ołtarzu i usłyszała za sobą jego kroki. William chwycił jej dłoń i całował jak w gorączce, jakby zaraz miała odejść od niego na zawsze. Nie zważał na to, co dzieje się wokół. To był ich święty dzień. Przed kościołem kupił bukiet kwiatów dla pary młodej. Zostali zaproszeni na wesele. Eliza stwierdziła, że niezręcznie byłoby odmówić. Resztę wieczoru spędzili trzymając się za ręce i patrząc sobie głęboko w oczy. - Dziękuję za ten dzień - powiedział William, gdy wieczorem odprowadził ją do domu. Nie umiał ukryć swojego wzruszenia. - Pięknie ci w bieli. Eliza prawie z płaczem rzuciła mu się na szyję. Tulił ją mocno. Powinni być szczęśliwi. Byli w sobie zakochani. Oboje czuli jednak, że to ich szczęście jest ulotne. Następnego dnia próbowali rozmawiać o błahych sprawach, ale było to zbyt trudne. W końcu zapytał, czy zastanowiła się nad jego propozycją. - Powinnam wracać - powiedziała Eliza. William poczuł, jakby ktoś wbijał mu nóż w plecy. Rozstali się w milczeniu. Nazajutrz przysłał jej do restauracji małe pudełko. W środku było origami, papierowy krzyż. W dołączonym liście dopisał, że będzie na nią czekał po pracy. - Co miał oznaczać ten krzyż? - zapytała Eliza, gdy parę godzin później wsiadła do jego samochodu. - Że bez ciebie umrę - powiedział bez namysłu.
Oniemiała. Po chwili William uśmiechnął się beztrosko i pocałował ją czule w usta. Jedno jego spojrzenie spowodowało, że zły nastrój minął. Zapomniała, co miał oznaczać papierowy krzyż. Po ostatnich doznaniach, oboje mieli ochotę się upić i bawić do białego rana w dyskotece. W klubie wszyscy traktowali Williama z przesadną kurtuazją, a czasem wręcz bojaźliwością. O północy pojechali do jego domu. Usiedli na dywanie, przytulili się do siebie i okryci kocem patrzyli w ogień w kominku. - Chcę ci o czymś powiedzieć - oznajmiła Eliza. - Przemyślałam twoją propozycję. Postanowiłam z niej skorzystać. Już załatwiam urlop dziekański. Z restauracji mogę odejść z dnia na dzień, aby rozpocząć pracę w tej redakcji, o której mówiłeś. Chcę wiedzieć, co czeka nasz związek. Nie chcę niczego żałować. Jesteś pierwszym mężczyzną, którego pokochałam… William porwał ją w ramiona. Podniósł wysoko i wirował z nią po pokoju, jak z małą dziewczynką. - Puść mnie wariacie! - piszczała Eliza. - Nie ma mowy! Jestem szczęśliwy! - wołał William, a jego piękne, brązowe oczy śmiały się. Po raz pierwszy widziała w nim taki wybuch radości. Zazwyczaj był opanowany i powściągliwy. Po chwili z powrotem leżeli wtuleni w siebie. Zapytała go o jego pierwszy raz. Celowo wywołała temat. Chciała już mieć to z głowy. - Nic specjalnego - powiedział William bez skrępowania. - Miałem piętnaście lat. Ona była dwa lata starsza. Miała już kochanków. Poznaliśmy się na obozie wakacyjnym. Była krągłą szatynką. Było miło, ale nie był to najlepszy seks w moim życiu. Zazwyczaj, tak właśnie jest z pierwszym razem. Czeka się na niego i myśli o nim, a często okazuje się, że to nic specjalnego. Za to potem, gdy się już nabierze praktyki, może być całkiem miło. Trafił w samo sedno. - Masz rację - powiedziała ze smutkiem w głosie Eliza. - Pierwszy raz nie zawsze musi być przyjemny. Spojrzał na nią uważnie. Nie namawiał jej do zwierzeń. Sama opowiedziała o tym, jak została zgwałcona. Po latach nie wzbudzało to już w niej prawie żadnych emocji. Miała siedemnaście lat, gdy wybrała się na imprezę z kolegami z klasy. To była młodzież z dobrych domów. Ich rodzice znali się od lat. Adam Jezierski od dawna był w niej zakochany. Ignorowała go. Był typem przechwalającego się osiłka, który nie przeczytał w życiu żadnej książki. Zdawała sobie jednak sprawę, że mocno mu na niej zależało. Jasno dawała mu do zrozumienia, że między nimi nic nie
będzie, ale on nie dawał za wygraną. Tego wieczoru, wszyscy byli pijani. Ktoś dosypał jej czegoś do drinka. Banalne. W klubie miała się zawsze na baczności. Nie spodziewała się, że coś takiego może zdarzyć się w domu jej najlepszej przyjaciółki i to na dodatek w towarzystwie osób, które znała od dziecka. Kiedy się obudziła, leżała w swoim łóżku. Mama płakała. Z korytarza dobiegał ją podniesiony głos ojca, który rozmawiał z kimś przez telefon. Nic nie pamiętała. Domyśliła się, co ją spotkało. Ojciec nie odpuścił Jezierskiemu. Choć rodzice chłopaka próbowali go przekupić, błagając o to, aby nie składał zawiadomienia na policji, on i tak to zrobił. Eliza wpadła w depresję. Przez rok próbowała terapii u różnych psychologów. Nie przynosiły poprawy. Wciąż stroniła od ludzi, zamykając się w sobie coraz bardziej. W końcu zaczęła chodzić do kościoła. Tam znalazła ukojenie. Śpiewała w chórze. Okazało się, że ma całkiem niezły wokal. Czytała poezję Jana Pawła II. To pomogło jej najbardziej. Dzięki papieżowi uporała się w końcu z tym, co ją spotkało. Zaczęła znowu się śmiać. Wybaczyła. Ojciec dopilnował, Adam Jezierski trafił do więzienia na parę lat. William milczał, słuchając tej historii. Widziała jednak, jak zaciska dłonie na poręczy krzesła. - Nikt obcy cię już nie skrzywdzi - powiedział cicho. - Nikomu o tym dotąd nie mówiłam - kontynuowała Eliza. - Zerwałam kontakt z tamtym towarzystwem, a z rodziną nigdy do tego nie wracamy. Wszyscy ciężko to przeżyliśmy. Mój ojciec dotąd się z tym nie pogodził. Jest jeszcze coś. Chcę, żebyś wiedział, że po tym wydarzeniu, nie byłam jeszcze z żadnym mężczyzną. Jeśli to masz być ty, to tak, jakbyś był pierwszy. Rozumiesz? Wtuliła w niego głowę. Otarł łzę ociekającą po jej policzku i mocno przytulił. Czuła się bezpiecznie. Kilka dni później podczas rozmowy telefonicznej poinformowała matkę, że zostaje w Londynie. Nie wspominała o Williamie. Mówiła o stażu w redakcji i szansie, jaka przed nią stała. Matka była temu przeciwna, ale wiedziała, że córka jest uparta i nie zdoła jej przekonać. - Oszczędzę ci trudnej rozmowy z ojcem i przekażę mu tę informację - oznajmiła Maria Olchowska. - Uważaj tylko na siebie. Jest jeszcze coś, co chciałam ci powiedzieć. Chodzi o Adama Jezierskiego. Nie żyje. Dwa dni temu spadł z kilkunastometrowego mostu na ulicę. To prawdopodobnie było samobójstwo. Wolałam, żebyś dowiedziała się ode mnie, a nie przypadkiem od jakiś znajomych. Ojciec nic by ci nie powiedział. Wiesz, że nie jest w stanie wymówić imienia tego człowieka. - To dziwne, mamo, ostatnio przywróciłam w pamięci to, co się wtedy stało - powiedziała Eliza. - Nie myśl, że znowu dopadł mnie ten koszmar. Nic z tych rzeczy. Już dawno się z tym przecież uporałam. To zbieg okoliczności, że po tylu latach przypomina mi się Adam i w tym samym czasie on
umiera. Wieczorem opowiedziała Williamowi to, co przekazała jej matka. - Czasem mam wrażenie, że ja i Adam byliśmy dla siebie jakimś przekleństwem - powiedziała Eliza w zadumie. - Może ja go sama skusiłam… - Nie bądź niemądra, mówisz jak typowa ofiara gwałtu - skarcił ją William. - Racja, ale spójrz, jakie życie potrafi być nieprzewidywalne - odpowiedziała. - Przez całe lata nie myślałam o tym chłopaku, a gdy akurat go wspominam on skacze z mostu. - Czasem życie bywa po prostu sprawiedliwe, kochanie - odparł William. - Nie rozmawiajmy już o tym. Są przyjemniejsze tematy. Na przykład twoja nowa praca. Zaczynasz od poniedziałku. Do tego czasu zostało pięć dni. Chciałbym w tym czasie zabrać cię w pewne miejsce. Święte miejsce. To będzie dla nas obojga coś wielkiego. Zobaczysz. Wiem, że nie lubisz latać samolotem, ale będziesz musiała się przemęczyć. Eliza nie mogą uwierzyć, że zabrał ją do Watykanu. Od lat o tym marzyła. Jan Paweł II odgrywał w jej życiu ogromną rolę. William o tym wiedział. Fakt, że wybrał Watykan jako cel ich pierwszej podróży był dla niej bardzo ważny. Uważała, że ktoś, dla kogo religia jest tak istotna nie może być przesiąknięty złem i fałszem. To było niewiarygodne iść z nim za rękę przez plac św. Piotra, który do tej pory widywała tylko w telewizji. Gdy zwiedzali Bazylikę św. Piotra, zaniemówiła. W tym miejscu czuć było znak czasu. Długo klęczała pod grobem Jana Pawła II. A potem równie długo milczała. Cieszyła, że była tu z nim. Zwiedzali też Rzym. William był w tym mieście kilka razy, ale zapewniał, że ten pobyt jest dla niego szczególny. Ostatniego dnia szaleli do białego rana w dyskotece. Doceniała, że na nią nie naciskał i rezerwując hotel, zamówił osobne pokoje. - Gdybyś jednak chciała apartament dla narzeczonych, da się zrobić - zamrugał znacząco pierwszego dnia wycieczki. - Tak przy okazji, redakcja, w której będziesz pracować mieści się niedaleko mojego mieszkania. Nie uważasz, że szkoda twojego czasu na dojazdy ze stancji? Gdybyś się do mnie przeprowadziła, mielibyśmy dla siebie więcej czasu. Mógłbym oddać ci swoją sypialnię, albo moglibyśmy ją dzielić. Co ty na to? - Jeszcze nie jestem gotowa - odpowiedziała Eliza. - Wstrzymajmy się. Do Londynu wrócili w niedzielne popołudnie. Musiała wypocząć. Następnego dnia czekało ją nowe wyzwanie. William obiecał, że odwiezie ją do redakcji, w której rozpoczynała staż. Obawiała się, czy sobie poradzi. Nie chciała, aby William się za nią wstydził. Skoro załatwił
jej tę posadę, musiał znać kierownictwo. W Internecie znalazła wszelkie informacje na temat tygodnika, w którym miała pracować. Redaktorem naczelnym był Oskar Grunch. Na zdjęciu nic szczególnego - łysiejący mężczyzna w średnim wieku o bystrym spojrzeniu. Następnego dnia punktualnie o ósmej zjawiła się w jego gabinecie. Szef przywitał się z nią, nie patrząc jej w oczy. Dziwne, jak na dziennikarza. Nie wziął jej w ogień pytań, nie prosił o wyjaśnienia odnośnie dotychczasowego doświadczenia. Nie chciał wiedzieć, jaka tematyka ją interesuje ani jakie ma zainteresowania. Traktował ją z dystansem. Widać było, że nie chciał jej urazić jakimiś słowami, co było zupełnie niepodobne do redaktorów naczelnych, którzy właśnie przyjmują do pracy żółtodzioba. Nie zdradzał też nic na temat pracy w jego gazecie tak, jakby nie wiązał z nią przyszłości. Czuła, że nie jest z nią szczery. W ogóle brakowało mu charyzmy, którą w jej przekonaniu powinien mieć dziennikarz, a zwłaszcza redaktor naczelny pisma. Miała wrażenie, że traktuje ją jak zło konieczne. A może było to celowe? Może chodziło o to, aby wykazała się inwencją i zechciała sama zasłużyć na jego zainteresowanie swoją osobą i pracą? Pewnie było tak, że osoby polecane do pracy często okazywały się miernymi pracownikami. Postanowiła udowodnić temu mężczyźnie, że jej w przypadku się to nie sprawdzi. Ciekawa była, co Oskar Grunch zawdzięcza Williamowi i dlaczego zgodził się ją zatrudnić. Nie miała wyrzutów sumienia, że znalazła się tu w taki a nie inny sposób. Wszędzie trzeba było mieć koneksje. Taki był świat. - Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się pomyślnie - powiedział Oskar. - Proszę, mów mi po imieniu. Tak będzie łatwiej. Początkowo przydzielę cię do działu archiwum. Chcę, żebyś opatrzyła się trochę z naszą tematyką. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś szukała tematu na własną rękę. Pamiętaj jednak, abyś swoje posunięcia ze mną uzgadniała. Nie chcę, abyś wpakowała się w kłopoty. Poza tym, od teraz i ty firmujesz nas swoją osobą. Bądź czujna. Dobrze wczytaj się w nasze artykuły z ostatnich dwóch lat. Jest tam o mafii, narkotykach, hazardzie, gangsterce. Większość z nas to dziennikarze śledczy. Mamy trudną i niewdzięczną działkę, czasem musimy iść na ustępstwa, zgadzać się na różne przysługi, ale na każdego można znaleźć haka. Pamiętaj, na każdego. I jeszcze jedno. Wszystko, co tu usłyszysz nie może wyjść poza te mury. To podstawa. Na początek płacimy niewiele, ale na brak kasy chyba nie możesz narzekać. Eliza była zniesmaczona jego ostatnimi słowami. Miała ochotę wyjść i nigdy już tam nie wrócić. Pomyślała jednak, że William mógłby się poczuć urażony. Uznałby ją za rozpieszczoną małolatę, która nie wie, czego chce. Oskar Grunch był doświadczonym dziennikarzem. Tym razem został postawiony pod murem. Miał pozwolić tej małej uczyć się dziennikarstwa i nie dopuścić, aby stało się jej coś złego, a przede wszystkim trzymać od niej z daleka wszystkich facetów z redakcji. Grunch nienawidził Williama i czekał tylko na okazję, aby wbić gwóźdź do jego trumny. Na razie jednak to William był górą i to on zmuszony był wyświadczyć mu przysługę. Ironia losu. Eliza wydała się Williamowi naiwną dziewczyną. Próbował powiedzieć jej coś między wierszami, ale póki co, nic do niej nie dotarło. Przesadził, wypowiadając ostatnie zdanie. Widział w jej oczach złość.
Tak, czy inaczej powinien w jakiś dyskretny sposób ostrzec tę dziewczynę. Uczucie pomiędzy Elizą i Williamem kwitło. Co prawda, nie pozwoliła mu się jeszcze do siebie zbliżyć, tak, jakby sobie tego życzył, ale czas spędzony z nią na rozmowach i zabawie już był dla niego spełnieniem marzeń. Czuł, że z tą kobietą mógłby spędzić całe życie, a przecież byli ze sobą dopiero trzeci miesiąc. Eliza pracowała w redakcji od tygodnia. Spędzała długie godziny na archiwizacji starych numerów tygodnika. Nie było to aż tak nudne zajęcie, jak sobie wyobrażała. Wręcz przeciwnie. Czytała o półświatku. Podziwiała dziennikarzy, których mijała każdego dnia na korytarzach. Pisali o porachunkach gangsterskich, gwałtach, napadach, kradzieżach, rozbojach, o wielkich pieniądzach i aresztowaniach. Pewnego dnia, została w pracy dłużej. Gdy wyszła z redakcji, było już ciemno. Szybko pożałowała, że nie umówiła się z Wiliamem, aby po nią przyjechał. Jak na złość, właśnie rozładowała się jej komórka. Choć w ciągu dnia było względnie ciepło, wieczór był chłodny. Zapomniała włożyć kurtkę. Miała na sobie ciekną, krótką sukienkę w kwiatki. Zerwał się przenikający wiatr, zaczęło kropić. Wkrótce była już przemoczona do suchej nitki. Ulice opustoszały. Drżała z zimna. Nagle usłyszała za sobą krzyki. Ktoś biegł w jej kierunku. Odwróciła się. Dwóch wyrostków w dresach goniło ją. Rzuciła się do ucieczki. - Zaczekaj na nas, a nie pożałujesz - usłyszała za plecami. Żałowała, że włożyła buty na obcasie. Napastnicy byli coraz bliżej niej. W końcu jeden z nich złapał ją za rękę i mocno szarpnął. Upadła na chodnik, raniąc łokieć. Była bliska omdlenia, gdy nagle oślepiło ją ostre światło i usłyszała głośne hamowanie opon. Chwilę potem William zasłonił ją swoim ciałem. W ręku jednego z napastników błysnęło ostrze noża. Błyskawicznie wstała i wczepiła się w ramię Williama. Kazał jej wsiąść do samochodu i zamknąć drzwi od środka. Zamiast go posłuchać tylko mocniej ścisnęła jego rękę. - Natychmiast, zrób, co ci każę - rzucił do niej ostro. Eliza z płaczem wsiadła do jego auta i zatrzasnęła drzwi. To, co się działo później, oglądała tak, jakby była widzem w kinie. Jeden z bandziorów zamachał nożem przed twarzą Williama, ale ten zrobił szybki unik i wygiął mu rękę. William jednym ruchem złamał mu rękę. Nóż opadł z łoskotem na chodnik. Drugi z napastników próbował uderzyć go pięścią, ale podzielił los swojego towarzysza. Obaj zwijali się teraz z bólu na ulicy. W oddali słychać było syreny policyjne. William odwrócił się i spokojnie szedł w kierunku samochodu. Eliza otworzyła mu drzwi. Zanim wsiadł za kierownicę, zobaczyła, że zza paska jego spodni wystaje kabura. William nosił przy sobie broń. Zastanowiła się, po co mu potrzebna, skoro utrzymywał, że na co dzień szefuje firmie informatycznej. Pomyślała jednak, że to pewnie naturalne w przypadku osób na wysokim stanowisku, obracających ogromnymi pieniędzmi. - Następnym razem zadbaj o to, aby twój telefon był naładowany - powiedział William i spokojnie prowadził auto dalej. - Nigdy więcej nie będziesz chodziła sama po zmroku. Skinęła głową. Nie namawiał jej, aby zgłosiła na policji napaść. Nie chciał, aby musiała o tym
opowiadać obcym ludziom. Poza tym nie był przyzwyczajony, aby ktoś wymierzał sprawiedliwość za niego. Oboje nie rozmawiali więcej o tym incydencie. Gdy dojechali do jego mieszkania była odrętwiała z zimna. Przytrzymywała ręką porwaną sukienkę. Tego dnia nie miała na sobie stanika. Twarde sutki odznaczały się pod cienkim, mokrym materiałem. Patrzył na jej odsłonięte udo i wiedział, że tym razem nie zdoła się już powstrzymać. Stała przed nim niewinna, półnaga. Pragnął jej od tak dawna. Po chwili zobaczył jej krwawiący łokieć i zrobiło mu się jej żal. Nie mógł być przecież jak zwierzę, jak tamci dwaj, których i tak załatwi. - Przygotuję ci gorącą kąpiel - powiedział, wyjmując z szafki wodę utlenioną. - W łazience znajdziesz czyste ręczniki. Nie mam kobiecej garderoby, więc musi ci wystarczyć jedna z moich koszul. Eliza zanurzyła się w cudownie gorącej wodzie z pianą. William wszedł za nią do łazienki. - Ćwiczyłem sztuki walki od dziecka, to jedna z moich pasji - wytłumaczył, choć wcale go o to nie prosiła. - A broń potrzebna jest komuś, kto dysponuje takimi pieniędzmi jak ja. Spojrzał na jej gołe ramiona. Przez chwilę się zawahał. W końcu jednak wyszedł zostawiając ją samą. Wiedziała, że nadszedł już czas. Bardzo tego chciała. Wyszła z wanny i zarzuciła na siebie jego koszulę. Nie zapinała guzików. Gdy weszła do kuchni, stał w samych dżinsach i smażył warzywa na patelni. - Jestem gotowa - powiedziała. Popatrzył na jej boskie ciało. Miała gładką, mleczną skórę. Spod białego materiału wystawały cudownie jędrne piersi, na których skrzyżowała dłonie. Nie miała na sobie majtek. Zbliżył się do niej. Położyła dłoń na jego nagim, umięśnionym torsie. Głośno oddychała. Oczy płonęły mu pożądaniem. Jęknęła, gdy chwycił mocno jej biodra i podniósł ją do góry. Usadził ją na szerokim, kuchennym blacie. Był tak blisko, że czuła na sobie jego wypukłości. Nigdy wcześniej nie czuła takiego podniecenia. Namiętnie całował jej szyję. Czubkiem języka ocierał o jej ucho, aby po chwili je przygryźć. Przesuwał się coraz niżej, aż do piersi. Zaczął ssać jej sutki. Robił to powoli. Zjechał dłonią wzdłuż jej brzucha, a potem jeszcze niżej. Zaczął delikatnie kreślić palcem koła pomiędzy jej udami. Jedno, drugie, trzecie okrążenie. Dyszała ciężko, wijąc się przed nim i coraz szerzej rozchylając nogi. Nie zatapiał w niej palca, tylko drażnił i drażnił ją coraz bardziej. Zaczęła jęczeć. Rozkoszował się tym. W końcu w nią wszedł. Zrobił to tak niespodziewanie i mocno, że krzyknęła. Dla obojga to było coś zjawiskowego, upragnionego i wyczekiwanego. Nigdy