Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Krentz Jayne Ann - Jak woda na pustyni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :910.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Jak woda na pustyni.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse K
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 290 stron)

Jayne Ann Krentz Jak woda na pustyni 1

Prolog Avalon, Arizona Dwanaście lat wcześniej... Wpadł do domu z parnej pustynnej nocy, czarnoksiężnik mściciel z mrocznych kanionów, dzierżący w pięściach piorun i błyskawicę. Aleksa zmartwiała u szczytu schodów, gdy usłyszała jego głos w sieni. Zrobiła to instynktownie, była to odruchowa reakcja żywej istoty na obecność drapieżnika. - Nie wiem, Kenyon, czy mojego ojca zabiłeś ty, czy Guthrie - powiedział. - A właściwie nie. O ile wiem, zaplanowaliście to razem. Noc była ciepła, ale Aleksa, ukryta w mroku na piętrze, mimo woli zadrżała. John Laird Trask był młody, z pewnością dopiero niedawno skończył dwadzieścia lat, lecz stalowego chłodu, którym maskował furię, nie powstydziłby się człowiek dwa razy starszy. - Posłuchaj mnie, synu, i to dobrze. - Lloyd Kenyon odezwał się spokojnym, lecz stanowczym tonem, w którym pobrzmiewało współczucie dla młodzieńca. - Nikt nie zamordował twojego ojca. Kiedy ochłoniesz i spokojnie to przemyślisz, pogodzisz się z faktami. To był tragiczny wypadek. - Gówno prawda. Tata był dobrym kierowcą i znał tę drogę. Nie zwalił się z Avalon Point przypadkiem. Któryś z was zepchnął go z drogi. Aleksie nagle zakręciło się w głowie. Ogarnęło ją takie przerażenie, że zabrakło jej tchu. Trask groził Lloydowi. A był od niego nie tylko znacznie młodszy, lecz również wyższy, chociaż Lloydowi zostały jeszcze krzepa i mięśnie z czasów, gdy był brygadzistą na budowie. Ten nagły lęk o bezpieczeństwo Lloyda bardzo ją zaskoczył. Do dziś wieczór byłaby gotowa przysiąc, że nie żywi do niego żadnych osobistych uczuć. Razem z matką wprowadziła się do tego domu po jej rozwodzie, półtora roku temu. Bardzo uważała, żeby zachować chłodny dystans do krzepkiego, mało interesującego, niezłomnego biznesmena, 2

którego poślubiła jej matka. Na każdym kroku dawała ojczymowi do zrozumienia, że nigdy nie będzie mógł zająć miejsca charyzmatycznego bohatera, który był jej prawdziwym ojcem. Minął rok, odkąd Crawford Chambers zginął od kuli snajpera. Zawsze, przez co najmniej połowę roku uganiał się po całym świecie z aparatem fotograficznym, uwieczniając sceny z licznych małych i brutalnych wojen domowych. Dzięki temu stał się legendą w kręgach dziennikarskich. Crawford miał w sobie to wszystko, czego brakowało Lloydowi; był pełnym fantazji, przebojowym człowiekiem, który nieustannie ocierał się o śmierć. Aleksa pomyślała, że ojciec umiałby poradzić sobie z Traskiem. Ale stateczny, flegmatyczny Lloyd prawdopodobnie nie miał najmniejszej szansy. Tłumaczyła sobie, że oskarżenia młodego człowieka są czczą gadaniną. Lloyd nigdy nikomu nie wyrządziłby krzywdy. Musiała dostać się do telefonu. Najbliższy aparat był u podnóża schodów. Wielkim wysiłkiem woli pokonała chwilowy paraliż. W milczeniu, ostrożnie zeszła po schodach. - Tamtej nocy padał deszcz. - Głos Lloyda był spokojny, argumentacja logiczna. - O tej porze roku często zdarzają się ulewy. Ten odcinek drogi jest bardzo zdradliwy. Wszyscy o tym wiedzą. Zawsze twierdziłem, że podczas burzy drogę na skałach powinno się zamykać dla ruchu. - Deszcz przestał padać, zanim tata wsiadł do samochodu - odparł Trask. - Sprawdziłem to u glin. - Ale droga jeszcze była wilgotna. Nawet najlepszy kierowca czasem popełnia błąd. - To nie był błąd kierowcy. Wiem wszystko o waszej spółce. I o ofercie od tej sieci hotelowej. Tatę zamordowano, bo ktoś chciał, żeby nie przeszkadzał w interesach. Aleksa uświadomiła sobie, że Trask wierzy w każde swoje słowo. Ona wiedziała, że się myli, przynajmniej co do Lloyda. Ale młody człowiek był święcie przekonany, że jego ojca zamordowano. Wyczuła, że za jej plecami, na schodach, stoi matka. Zerknęła przez ramię. Vivien przysłuchiwała się kłótni mężczyzn, a rysy jej kształtnej surowej twarzy ściągnął niepokój. - Uważasz, że wdałem się w spisek, żeby zgładzić twojego ojca? - Z głosu Lloyda biło niedowierzanie. - To bezczelność. 3

- Dziś po południu przeglądałem papiery ojca. Słyszałem o kłótni, do jakiej doszło w klubie w wieczór poprzedzający jego śmierć. Nie musiałem długo myśleć, żeby wszystko poskładać do kupy. - Partnerzy w interesach czasem miewają różne poglądy. Takie jest życie, synu. - Ta kłótnia była czymś więcej niż zwykłą różnicą poglądów. Rozmawiałem z barmanem w klubie. Powiedział, że wy trzej omal się nie pobiliście. - Guthrie bywa w gorącej wodzie kąpany, kiedy zaczyna pić - przyznał Lloyd. - Ale go powstrzymałem. Nie doszło do rękoczynów. - Wtedy może nie. Ale ty i Guthrie wiedzieliście, że tata nigdy nie zgodzi się na sprzedanie Avalon Mansion sieci hotelowej. - Do diabła, dość tego - uciął Lloyd stanowczo. - Staram się być cierpliwy. Wiem, że masz za sobą kilka okropnych dni i że spadła na ciebie wielka odpowiedzialność. Ale posuwasz się zdecydowanie za daleko. - Wierz mi, Kenyon, że to dopiero niewinna przymiarka do tego, co nastąpi. - Najpierw musisz uporządkować swoje sprawy, Trask. Przede wszystkim zajmij się bratem. On ma dopiero siedemnaście lat i nikogo na świecie oprócz ciebie. - Dzięki tobie i Guthriemu. - To kłamstwo. Kiedy wróci ci rozsądek i trochę ochłoniesz, sam to zrozumiesz. Tymczasem lepiej zacznij myśleć o przyszłości. Roboty masz po łokcie. - Nie wtrącaj się do mojej roboty, ty sukinsynu. - Lepiej, żeby ktoś ci to uświadomił. Musisz się uporać z następstwami bankructwa ojca i jednocześnie zaopiekować się bratem. To jest zadanie godne prawdziwego mężczyzny. Powinieneś się na tym skupić i nie rozpraszać sił. Nie wolno ci tracić energii na tropienie jakiegoś wydumanego spisku. - Nie potrzebuję, żebyś dyktował mi, co mam robić. Zajmę się Nathanem i sobą też. Ale któregoś dnia odkryję, co naprawdę stało się na Avalon Point tego wieczoru, gdy zginął tata. Aleksa zeszła z ostatnich stopni schodów. Mężczyźni, pochłonięci sobą, nie zwrócili na nią uwagi. Lloyd stał odwrócony do niej plecami i wpatrywał się w swego rozmówcę. Pierwszy raz widziała Johna Lairda Traska. Ze słów ojczyma wiedziała, że jego rodzina pochodzi z Seattle. Harry zamierzał przekształcić dawny Avalon Mansion w 4

luksusowy hotel. W związku z tym projektem był przez ostatni rok częstym gościem w Avalon. Jego dwóch synów pozostawało w Seattle. Do tej pory Aleksa mało się interesowała zawodowymi sprawami Lloyda, mimo że zarządzał również jej spadkiem po babce. Dlatego niewiele wiedziała o Harrym Trasku i jeszcze mniej o jego synach. Była jednak przekonana, że po tym wieczorze nigdy w życiu nie zapomni Johna Lairda Traska. Z miejsca, gdzie stała, wydawał się wielki. Ciepłe światło lejące się z żyrandola nad jego głową bynajmniej nie łagodziło gniewnych, ostrych rysów. Wściekłość Traska była niemal namacalna. Już tylko krok dzielił ją od telefonu. Zaczerpnęła tchu, wyciągnęła rękę i podniosła słuchawkę. - Panie Trask, jeśli natychmiast pan nie wyjdzie, wezwę policję - powiedziała z determinacją, która zaskoczyła nie tylko wszystkich obecnych, lecz również ją. Obaj mężczyźni raptownie odwrócili się do niej. Zafascynowało ją niezłomne spojrzenie zielonozłotych oczu Traska. Przez chwilę stała jak zaklęła, zaciskając dłoń na słuchawce. - Nic się nie stało, Alekso - odezwał się Lloyd łagodnie. - Panuję nad sytuacją. Nasz gość już wychodzi. Mam rację? Trask wpatrywał się w Aleksę jeszcze przez dwie, może trzy sekundy, jakby chciał ocenić, ile warta jest ona i jej groźba. Potem szybko się odwrócił, przesyłając jej na pożegnanie pogardliwe spojrzenie, od którego mogły przejść po plecach ciarki. - Tak, Kenyon, już idę - powiedział. - Ale któregoś dnia wrócę, żeby się dowiedzieć całej prawdy. I wtedy ktoś za to zapłaci. Możesz być tego pewien. - Z tymi słowami wyszedł w mrok. Przez następne sekundy w domu panowała cisza. Potem Lloyd głośno odetchnął i cicho zamknął drzwi na dwór. Krzepiąco uśmiechnął się do pasierbicy. - Nie martw się, on sam nie wierzy w te bzdury. Aleksa pomyślała o bezwzględnej determinacji, którą widziała w oczach Traska. - Owszem, wierzy. Na zewnątrz zaterkotał silnik furgonetki. 5

Vivien powoli zeszła na parter. - On mówił poważnie, Lloyd. Czy sądzisz, że może jeszcze wrócić i narobić kłopotów? - Nie. Przez tego młodzieńca przemawiał ból po stracie ojca. - Lloyd otoczył żonę ramieniem. Spojrzał ciepło na jej córkę. - Ty wiesz, co on teraz przeżywa, prawda, moja droga? Aleksa uświadomiła sobie, że wciąż trzyma słuchawkę, i odłożyła ją na widełki, - Tak - powiedziała. - Chyba wiem. - Po prostu musiał się wyładować i wykorzystał w tym celu pierwszą osobę, którą miał pod ręką, czyli akurat mnie. - Pokręcił głową. - Ma przed sobą trudny okres. Jego ojciec potrafił pięknie marzyć, ale nie umiał przekładać swoich projektów na pieniądze. Finanse zostawił w opłakanym stanie. A przecież Trask musi też zaopiekować się młodszym bratem. - Sądzisz, że sobie poradzi? - spytała niespokojnie Vivien. - Ma tylko dwadzieścia trzy lata. - Wszystko będzie dobrze. - Lloyd uniósł krzaczaste siwe brwi. - Ale rano skontaktuję się z adwokatem, który zajmuje się nieruchomościami Harry’ego, i sprawdzę, czy mogę jakoś pomóc w kwestiach finansowych. Aleksa ze skrzyżowanymi ramionami słuchała oddalającego się warkotu samochodu. - On nie weźmie od ciebie pieniędzy, Lloyd - powiedziała. - Jak trochę ochłonie i zrozumie, na co się porywa, sam dojdzie do wniosku, że to jedyne rozsądne wyjście - odparł jej ojczym. - Nie. - Aleksa pomyślała o zaciekłości, którą zobaczyła w oczach Traska. - On nie przyjmie żadnej pomocy. Ani od ciebie, ani od nikogo innego. - Dzięki Bogu, że sobie poszedł - szepnęła Vivien. - Nie będę ukrywać, że mnie przestraszył. - Gdy znajdzie się w Seattle, ochłonie i zajmie tym, co dla niego ważne - powiedział Lloyd. Aleksa zatrzymała na nim wzrok. Znała go krótko, przekonała się jednak, że zwykle wydaje bardzo trafne sady o ludziach. Zdziwiło ją, że tym razem ojczym przeoczył coś oczywistego. Mylisz się - powiedziała. - On tymczasem zrezygnował, ale któregoś dnia na pewno tu wróci. 6

Rozdział pierwszy Seattle Teraźniejszość... Do diabła, J.L., tu nie chodzi o to, żeby otworzyć następny hotel, tylko o to, że dyszysz chęcią zemsty. - Nathan położył dłonie na szkle przykrywającym biurko i spojrzał kwaśno na Traska przez soczewki drucianych okularów. - Za to, co stało się z tatą wiele lat temu. Przyznaj się. - Mówię ci ostatni raz. Jadę do Avalon wyłącznie w interesach firmy. - Trask usiadł wygodniej na krześle obitym szarą skórą i splótł dłonie. - Myślałem, że wyrażam się jasno. Tylko Nathan, zwracając się do niego, wciąż jeszcze używał inicjałów J.L. Dla reszty pracowników i dla całego świata był po prostu Traskiem, prezesem i dyrektorem naczelnym firmy Avalon Resorts, Inc. Tak było od pięciu lat, odkąd odszedł z sieci Carrington-Towne Hotels i postanowił spróbować sił samodzielnie. - Nie podoba mi się to. - Nathan odsunął się od biurka i wcisnął ręce do kieszeni spodni. Z chmurną miną zaczął przyglądać się przez okno mżawce siąpiącej nad Seattle. - Masz obsesję na punkcie tej nieruchomości w Arizonie od samego początku, to znaczy od dwóch lat, kiedy kupiłeś ją od Carringtona. - Mam wobec niej konkretne plany, a nie obsesję na jej punkcie. To jest różnica. - Niewątpliwie. Dlatego mówię ci, że twój stosunek do tego projektu zasługuje na miano obsesji. Przede wszystkim nie mieliśmy najmniejszego powodu, żeby kupić Avalon Mansion. - Owszem, mieliśmy - sprzeciwił się Trask. - To był zakup za bezcen. Nathan parsknął pod nosem. - Bo dotąd każda firma hotelarska, która próbowała przyłożyć rękę do tej nieruchomości, ponosiła finansową klęskę. Nawet Carrington zdecydował, że nie warto pruć starej rudery, żeby zamienić ją w hotel. 7

- My nie poniesiemy klęski - oświadczył z niezbitą pewnością Trask. Nie był marzycielem pokroju ojca, wiedział, że jest naprawdę dobry w swojej branży. - Tata zawsze powtarzał, że Avalon będzie następną Sedoną. Miał rację. Wyprzedził swoje czasy o dwanaście lat, ale miał rację. Nathan wlepił wzrok w sufit, wyraźnie szukając w górze źródła niewyczerpanej cierpliwości. - Z tym nie będę się sprzeczał. I nie twierdzę, że ten nowy hotel nie wypali. W odróżnieniu od taty na pewno jesteś w stanie go uruchomić i utrzymać. - Właśnie. Jestem w stanie go uruchomić i utrzymać. - Trask nie poczuwał się do obowiązku zachowania skromności, skoro fakt był niepodważalny. - Może nie jestem szczególnie twórczym typem, ale solidne marzenie potrafię poznać na pierwszy rzut oka. Tym przecież handlujemy. Marzeniami. Miejscowość Avalon w stanie Arizona, ze swym surrealistycznym pejzażem, na który składały się fantazyjne czerwone skały, tajemnicze kaniony z piaskowca i niezapomniane zachody słońca, już dość dawno zwróciła uwagę artystów, pisarzy, emerytów i zwolenników New Age. Dlatego od kilku lat w Avalon działało z powodzeniem kilka hotelików i pensjonatów, a także modny ośrodek dla amatorów metafizyki, znany pod nazwą instytutu Dimensions. Avalon Resort & Spa miał stać się pierwszym wielkim, luksusowym hotelem, przyciągającym coraz więcej turystów, którzy odkryli uroki regionu. - Przez najbliższe kilka lat Avalon będzie na fali. - Trask spojrzał na chmurne niebo za oknem i pomyślał o tamtej parnej nocy w Arizonie sprzed dwunastu lat. - A my się przygotujemy i z tą falą popłyniemy. - Naprawdę nie wątpię w twój nos do takich interesów. - Nathan spojrzał na niego zakłopotany. - Mam jednak przeczucie, że ta nieruchomość znaczy dla ciebie co innego niż pozostałe. Im bliżej jesteśmy otwarcia, tym dziwniej się zachowujesz. - Nie ma nic dziwnego w tym, że jadę na inaugurację nowego hotelu. Jestem na wszystkich takich uroczystościach. - Jasne, tylko nie zatrzymujesz się potem w takim hotelu na miesiąc albo dwa. - Już dość dawno doszedłem do wniosku, że powinienem spędzać więcej czasu w rozjazdach. Sam to wiesz. - Trask uśmiechnął się. - Jaki jest sens utrzymywania biura i prywatnego apartamentu w każdym hotelu, jeśli nigdy się z niego nie korzysta? 8

Nathan raptownie się odwrócił i zmrużył bystre oczy. - Umówmy się wobec tego, że to ja pojadę na otwarcie w Avalon, J.L. Trask cicho przebierał palcami po biurku, zastanawiając się, jaką taktykę przyjąć wobec brata. Nathan skończył architekturę na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. To on twórczo rozpracowywał wystrój wnętrz wszystkich hoteli sieci Avalon Resorts. Matka, która zmarła wkrótce po jego narodzinach, pozostawiła w spadku młodszemu synowi nie tylko artystyczne talenty, lecz również jasnokasztanowe włosy i ciepłe piwne oczy. Kobiety uważały, że Nathan jest przystojny. Nigdy nie brakowało mu chętnych do nawiązania bliższej znajomości. Ale on odnosił się do kobiet z uprzejmą obojętnością, dopóki nie zakochał się po uszy w Sarze Howe. Pobrali się po czterech miesiącach. Trask miał pewne zastrzeżenia wobec tego małżeństwa, przede wszystkim to, że Nathan był, jego zdaniem, za młody. Z drugiej strony, co on właściwie wiedział o małżeństwie? Jego związek był skutkiem wyważonej decyzji, którą podjął w ten sam sposób, w jaki decydował o wszystkich sprawach zawodowych. Okazał się jednak całkowitą katastrofą. Natomiast Nathan i Sara wydawali się bardzo szczęśliwi. No, i lada dzień mieli zostać rodzicami. Rodzicami. Dziwnie było Traskowi myśleć o tym, że młodszy brat będzie ojcem. Znienacka powróciło do niego przykre wspomnienie z pogrzebu Harry’ego. Wtedy pierwszy raz przemknęło mu przez głowę, że od tej pory to na nim spoczywa odpowiedzialność za Nathana. Do niego należało zapewnienie młodszemu bratu dachu nad głową i dopilnowanie, by zdobył wykształcenie i miał odpowiedni życiowy start. Trask wiedział, że nigdy nie zapomni strachu, który go wtedy opanował. Wcześniej był u adwokata i tam wyjaśniono mu, że ojciec zginął, będąc u progu bankructwa. Wszystkie jego nieruchomości, z domem w Seattle włącznie, miały poważnie obciążoną hipotekę. Z pewnym wysiłkiem Trask wyłączył ekran w głowie. Zaczął się zastanawiać, czy powinno go niepokoić to, że obrazy z przeszłości wracają do niego coraz częściej. Jeszcze niedawno sądził, że te stare fotografie, utrwalone w umyśle, wyblakły i są już tylko odległymi wspomnieniami. Przez ostatnie lata rzadko mu się przypominały, może dlatego że zajmowały go liczne kryzysowe sytuacje. Najpierw rozwiązywał podstawowy 9

problem zapewnienia sobie i Nathanowi źródeł utrzymania. Jednocześnie musiał podtrzymać załamanego brata na duchu i uporać się z własnym gniewem oraz poczuciem winy. Gdy wreszcie przezwyciężył skutki bankructwa, skupił uwagę na długoterminowym celu: stworzeniu firmy Avalon Resorts, Inc. Przez kilka lat pracował tu i tam na budowach, podejmował się ciężkich, lecz dobrze płatnych prac, dzięki którym mógł sfinansować edukację swoją i Nathana. Potem zatrudnił się w sieci Carrington-Towne. Sukces, jaki odniósł w tym dynamicznym hotelowym konglomeracie, pomógł mu powołać do życia spółkę Avalon Resorts, Inc. Praca była dla niego darem opatrzności nie tylko w znaczeniu finansowym. Dała bowiem upust jego niespożytej energii i zepchnęła strzępki wspomnień na peryferie umysłu. Teraz jednak przykre obrazy z przeszłości znowu stawały się ostrzejsze i coraz częściej do niego wracały. Wszystkie miały jedną cechę wspólną: łączyły się ze śmiercią ojca. Nie potrzebował psychoterapeuty, by wiedzieć, że to plan powrotu do Avalon tak ożywił jego pamięć i podsycił wyrzuty sumienia, które niezmiennie towarzyszyły strzępkom przeszłości, wyświetlanym na ekranie w jego głowie. Nathan z ponurą miną spojrzał w okno. - Nie podoba mi się to, J.L. Wolałbym, żebyś tam nie jechał. Mam złe przeczucia. - Wiesz przecież, że Glenda zażyczyła sobie mojej obecności. Podobno hotelowa kolekcja sztuki ściągnie masy dziennikarzy, więc mam wykorzystać sytuację. - Wiem. - Nathan rozmasował sobie kark. - Będą o nas mnóstwo pisać dzięki tej kolekcji. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Kiedy pomyślę o tym, ile zapłaciliśmy konsultantowi... Nathan uśmiechnął się kwaśno. - Edward Vale był wart każdego wydanego na niego centa. Jest jednym z najlepszych fachowców w kraju. Ma kontakty w świecie sztuki, a tego właśnie potrzeba, żeby stworzyć dobrą kolekcję dla potrzeb firmy. - Mnie interesuje tylko to, żeby inwestycja się zwróciła. - Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że być może trochę za bardzo skupiasz się na finansach, J.L.? Trask przez chwilę rozważał odpowiedź. - Nie. 10

- Chodzi o sztukę. Oprócz pieniędzy są inne czynniki, które współtworzą dobrą kolekcję. - Nie dla dużej firmy. - A prestiż? - Nathan gestykulował coraz bardziej przejęty swoimi teoriami. - A wzór przedsiębiorcy obywatela? Zobowiązania wobec społeczności lokalnej? Starszy brat burknął coś niezrozumiałego. - A świadomość, że Avalon Resorts, Inc. zgromadzi wspaniałą kolekcję dzieł sztuki i rzemiosła, dostępną dla tysięcy ludzi, którzy inaczej, być może, nigdy nie mieliby okazji obejrzenia czegoś podobnego? - ciągnął Nathan. - A obowiązek zachowania najbardziej interesujących dzieł sztuki dwudziestego wieku dla przyszłych pokoleń? - Jesteśmy właścicielami sieci hotelowej. Decydującym czynnikiem są dla nas dokonane rezerwacje. Nathan przesłał bratu spojrzenie pełne irytacji. - Mnie nie martwi kolekcja, tylko twoja obsesja na punkcie nowego hotelu. Masz mi przysiąc na stertę bilansów kwartalnych Avalon Resorts, Inc., że nie wracasz tam po to, żeby szukać zemsty. - Wracam tam, żeby otworzyć w Avalon hotel, o którego stworzeniu marzył ojciec - odparł cicho Trask. Nie powiedział Nathanowi o prywatnym detektywie, którego zatrudnił pół roku wcześniej. Nie chciał pogłębiać niepokoju brata. Nie wracam po to, żeby szukać zemsty, pomyślał. Wracam, bo chcę odkryć prawdę. Gdy znajdę odpowiedzi na swoje pytania, będę miał mnóstwo czasu, żeby zaplanować zemstę. 11

Rozdział drugi Avalon w stanie Arizona Teraźniejszość... Aleksa Chambers wolno obeszła smukłą rzeźbę z brązu, przedstawiającą satyra, ustawioną na zielonej marmurowo-drewnianej podstawie. Przystanęła, by przesunąć dłonią po muskularnych tylnych kończynach pół człowieka, pól konia. Jej wzrok padł na misternie wyrzeźbione genitalia. Skrzywiła się i szybko przeniosła wzrok wyżej. Byłaby gotowa przysiąc, że satyr puścił do niej oko. Coś ją raziło w tej rzeźbie. Ręka twórcy wydała jej się podejrzanie znajoma. Zapałała gniewem, lecz jako profesjonalistka starała się zachować pozory chłodu. Zbyt wiele zależało od powodzenia tej kolekcji. Nie mogła teraz wszystkiego zepsuć. - To jeden z lepszych falsyfikatów, jakie kiedykolwiek widziałam, Edwardzie - powiedziała beznamiętnie. - Ale na pewno jest to falsyfikat. Z całą pewnością nie stoimy przed dziełem Icarusa Ivesa. - Falsyfikat? - Edward Vale aż otworzył usta ze zdumienia. - Oszalałaś? Za Tańczącego satyra zapłaciłem Paxtonowi Forsythowi fortunę. - Z funduszy Avalon Resorts, a nie własnych. Zatelefonuj do Forsytha, powiedz mu, że dałeś Satyra do oceny niezależnemu rzeczoznawcy i chcesz go zwrócić. Edward na chwilę zamknął oczy. Zdawało się, że jego elegancką postać przeszył dreszcz. - Wiesz, że to nie wchodzi w grę. Równie dobrze mógłbym powiedzieć Forsythowi, że dał się oszukać. Albo jeszcze gorzej, że celowo wetknął mi tę rzeźbę. Tak czy owak, jeśli się dowie, że zakwestionowałem jego opinię, wpadnie we wściekłość. I nigdy więcej nie będzie chciał robić ze mną interesów. Aleksa pochwyciła wzrok Edwarda ponad rogiem sterczącym z głowy satyra. - Chcesz, żebym z nim porozmawiała? 12

- Nie, na miły Bóg, nawet o tym nie myśl. - Bezładnie zatrzepotał rękami, zwracającymi uwagę fachowym manikiurem. - Jeśli zadzwonisz do Forsytha, żeby mu powiedzieć, że twoim zdaniem Tańczący satyr jest, hm, kopią... - Nie jest kopią, Edwardzie. Jest falsyfikatem. Zwykłym oszustwem. - Tego nie wiemy. - Edward zerknął na rzeźbę. - To może być kopia wykonana w dobrej wierze. Na przykład dzieło złożone w hołdzie Icarusowi Ivesowi, które przed wieloma laty przypadkowo wzięto za oryginał. - Jeśli w to wierzysz, to mam oryginalny avaloński przyrząd do dostrajania wirów energetycznych i mogę ci go sprzedać. Edward jęknął. - Oboje wiemy, że nie możesz zatelefonować do Paxtona Forsytha. Jeśli to zrobisz, nabierze podejrzeń, że byłaś moim rzeczoznawcą od art déco przy realizacji tego projektu. To mnie wykończy. Aleksa oparła się o gipsowa replikę rzymskiej kolumny i skrzyżowała ramiona. - Wykończy? - Bądźmy szczerzy, Alekso. Ani ciebie, ani mnie nie stać na ryzyko w tak delikatnej sytuacji. Trask jest podobno bardzo czuły na punkcie wydawania jego pieniędzy. Przyjął mnie jako konsultanta tego projektu dzięki mojej reputacji w świecie sztuki. Jeśli ktoś mu szepnie, że mi pomagasz, może się bardzo zdenerwować. - Cholernie przykra sprawa, co? Edward przeniósł ciężar ciała na palce eleganckich beżowych pantofli i przeszył Aleksę ponurym spojrzeniem. - Przede wszystkim najprawdopodobniej mnie wyrzuci i wtedy oboje zostaniemy bez zleceń. Aleksa wydęła wargi. - Domyślam się, że to jest konkret, którego mamy się trzymać? - Jasne. Mówią, że Trask interesuje się wyłącznie konkretami. - Edward spojrzał na nią błagalnie. - Przypuszczalnie nie mam co liczyć na twoją błędną ocenę Tańczącego satyra? Aleksa bardzo nieelegancko parsknęła. - Sam dobrze się przypatrz. 13

- Przypatrzyłem się, kiedy kupowałem tę rzeźbę od Forsytha. Nie widzę w niej nic złego ani podejrzanego. - Edward gniewnie zerknął na brązowy posąg. - Wspaniały satyr. Podręcznikowy przykład francuskich wpływów na amerykańską rzeźbę okresu art déco. - W tym rzecz - powiedziała cicho Aleksa. - Satyr jest przedobrzony. Edward zamrugał, a potem zrobił bardzo złą minę. - Słucham? Aleksa lekceważąco machnęła ręką w stronę rzeźby. - Popatrz, jak misternie układają się te zygzakowate linie we włosach. I jak idealnie wyważono ułożenie ramion na wzór egipski. I jak dynamicznie zakomponowano stopy, kopyta czy co tam ma satyr. A co powiesz na jego, nazwijmy to, lubieżne rysy? - Wyrafinowana zmysłowość jest klasycznym elementem stylu art déco - przypomniał jej Edward. - Zmysłowość art déco jest lodowato zimna i mroczna. To jest za ciepłe, za bardzo żywe. Poza tym oryginały Ivesa są mniej wycyzelowane... - Aleksa urwała, szukając właściwego słowa - chłodniejsze. - Czy jesteś pewna? - Edward badawczo przyjrzał się dziełu. - Absolutnie. - Nie było powodu do zachowywania ostrożności. W tych sprawach prawie nigdy się nie myliła. Edward wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny. - Pochodzenie dzieła jest nie do zakwestionowania. - Powiedział to tak, jakby bardziej chciał przekonać samego siebie niż ją. - Przecież ta rzeźba była wystawiona w galerii Paxtona Forsytha. A on od trzydziestu lat ma do czynienia z najpoważniejszymi kolekcjonerami sztuki na świecie. Jego reputacja... - Wiem, wiem - przerwała mu Aleksa. - Jego reputacja jest inna niż moja. Edward się wyprostował. Naprawdę robił duże wrażenie w lekko pogniecionej popielatej marynarce i dopasowanych do niej spodniach, zaprasowanych w kant. Aleksa pozwoliła sobie na chwilę zazdrości. Należał do tych nieczęsto spotykanych ludzi, którzy dzięki wrodzonemu poczuciu stylu mogą nosić letnie garnitury i nie przypominają w nich rozgrzebanego łóżka. - Szczerze mówiąc, tak - przyznał. - Twoja reputacja nie jest najlepsza i oboje o tym wiemy. Do diabła, Alekso, są sytuacje, kiedy jako ludzie z branży powinniśmy rozważyć praktyczny aspekt sprawy. - Praktyczny? 14

- Wiesz, co próbuję powiedzieć. Trask zlecił stworzenie tej kolekcji dla potrzeb swojej firmy. Oboje wiemy, że tacy faceci kupują dzieła sztuki, żeby zdobyć publicity i zrobić wrażenie na swoich konkurentach. To po prostu sprawa image’u. - Już go widzę na polu golfowym z podobnymi ważniakami jak on - podjęła wątek Aleksa. - W moim hotelu mam lepszą kolekcję sztuki niż ty w swoim. Edward się skrzywił. - Brutalne, ale trafne. Kolekcje dziel sztuki przypisane do firm są myśliwskimi trofeami ich naczelnych dyrektorów, podobnie jak nowe młode żony. Krótko mówiąc, Trask, i nie tylko on, nigdy nie zakwestionuje autentyczności dzieła kupionego za pośrednictwem galerii Paxtona Forsytha. - Bo reputacja Forsytha jest nieposzlakowana. - Właśnie. Nie obraź się, ale Trask ma wszelkie podstawy, by zlekceważyć twoją opinię. - Wskazał zatłoczone zaplecze sklepiku Aleksy. - Sama popatrz, z czego ostatnio żyjesz. Natychmiast przychodzi na myśl słowo kicz. Aleksa nie dała po sobie poznać, jak boleśnie została trafiona. Nawet się nie skrzywiła. Uświadomiła sobie za to, że ma już dużą wprawę w zachowywaniu niewzruszonej twarzy, gdy wypływa kwestia jej przeszłości. Minęło niewiele ponad rok, odkąd skandal z fałszerstwami zniszczył jej rozpoczynającą się karierę rzeczoznawcy dwudziestowiecznej sztuki. W okamgnieniu Aleksa straciła swój największy atut w branży, reputację uczciwego sprzedawcy. Po upokarzającej klęsce niegdyś prestiżowej galerii McClelland w Scottsdale wróciła do Avalon, by lizać rany i planować powrót do branży. Pierwszym etapem jej wielkiego planu było przeczekanie, aż ucichną najgorsze plotki. Sklepik pod nazwą Elegant Relic był dla niej jedynie środkiem tymczasowym, mającym zająć czas i umożliwić wyładowanie energii w okresie poświęconym na przygotowanie chwalebnego come backu. Sklepik specjalizował się w tanich replikach starożytnych i średniowiecznych dzieł sztuki. Sprzedawała swój towar miłośnikom New Age i metafizyki, a także ludziom zafascynowanym symboliką przeszłości. Uznała, że nie może narzekać. Nauczyła się nawet czerpać pewną satysfakcję z obecnego zajęcia. Lloyd słusznie przewidział, że przy okazji będzie mogła się wiele 15

dowiedzieć o prowadzeniu biznesu. W każdym razie niewątpliwie przeszła długą drogę od dnia upadku galerii McClelland. Biorąc wzór ze sprzedawanych przez siebie replik, umiała bardzo zręcznie pokazywać światu nieprawdziwy obraz swojej osoby. O wcześniejszej karierze wyrażała się z chłodną nonszalancją. Ale w głębi duszy marzyła tylko o powrocie do dawnego życia. Edward Vale i kolekcja art déco dla hotelu Avalon Resorts & Spa to był bilet powrotny do świata, za którym tęskniła. Nie wolno jej było zmarnować tak wspaniałej okazji. - Co mam ci powiedzieć, Edwardzie? Zapłaciłeś mi, żebym wydała opinię o Tańczącym satyrze, więc ją wydałam. Wiesz, że mam rację. Edward rozsunął poły popielatej marynarki i wsparł ręce na biodrach. Znów spojrzał ze złością na rzeźbę z brązu. - A niech to szlag trafi! Aleksa zmierzyła go wzrokiem. - Co z tym zrobisz? - Nie wiem. - Edward zerknął na nią z ukosa. - Muszę to przemyśleć. Aleksie przebiegł po karku niepokojący dreszcz. - O czym tu myśleć? Falsyfikat i kropka. - Według ciebie - mruknął. Jej niepokój przerodził się w panikę. - Edwardzie, dobrze wiesz, że w tych sprawach nigdy się nie mylę. Wolno odwrócił od niej wzrok. - Nikt nie jest nieomylny. Gdyby powstała kontrowersja, zdanie Forsytha przeczyłoby twojemu. Jako specjalista zatrudniony przez Avalon Resorts, Inc. Mama wszelkie prawo oprzeć się na werdykcie Forsytha. W gruncie rzeczy wiara w jego kompetencje jest dla mnie kwestią zawodowej odpowiedzialności. Aleksa gwałtownie odsunęła się od rzymskiej kolumny i stanęła wyprostowana. - Tylko mi nie mów, że zamierzasz dołączyć to dzieło do kolekcji w hotelu. - Czemu nie? - Twarz Edwarda, wyraźnie opalona w solarium, przybrała zacięty wyraz. - Dzieło zaopiniował pozytywnie nie kto inny jak Paxton Forsyth. - Do diabla, Edwardzie! Nie możesz umieścić Tańczącego satyra w hotelowej kolekcji. - Podaj mi chociaż jeden ważny powód. 16

Stanęła przed nim o krok. - Podałam ci najlepszy możliwy. To nie jest dzieło Icarusa Ivesa. - Ty tak twierdzisz. - Owszem, tak twierdzę. Zaskoczyło ją, jak niewiele jej brakuje do wybuchu. Co za idiotyzm! Przecież musiała zachować daleko posuniętą ostrożność, żeby nie stracić wszystkiego, co miała nadzieję zyskać tym przedsięwzięciem. Tłumaczyła sobie, że Edward naprawdę ma prawo przedłożyć opinię Forsytha nad jej werdykt. Słusznie zresztą zauważył, że większość ludzi uznałaby za jego zawodowy obowiązek danie pierwszeństwa renomowanej galerii. To są interesy, powtórzyła sobie w myślach. Stawką była jej przyszłość. Musiała zachować spokój. Na pewno nie wolno było zniszczyć nawiązanej od nowa współpracy z Edwardem Vale’em. Znali się jeszcze z czasów galerii McClelland. Gdy Aleksa dowiedziała się, że dostał lukratywne zlecenie wybrania dzieł sztuki z okresu art déco do nowego hotelu Avalon Resorts, zaproponowała mu, że anonimowo zaopiniuje wszystkie dzieła. Edward skorzystał z tej okazji. Nikt tak dobrze jak on nie wiedział, jakim wspaniałym rzeczoznawcą jest Aleksa. Poza tym miał do spłacenia dług wdzięczności. To dzięki niej nie stał się jeszcze jedną ofiarą galerii McClelland. Dobrze rozumiał, że nie wolno mu o tym zapomnieć. Zawarli umowę. Aleksa potajemnie zaopiniowała wszystkie eksponaty jego hotelowej kolekcji. Właśnie skończyła pracę, a teraz splendory, przynajmniej na początku, miały spłynąć na Edwarda. Gdyby wszystko ułożyło się po ich myśli i recenzje były sprzyjające, Edward miał rozpuścić pogłoskę, że Aleksa pomagała mu w dokonywaniu wyboru. Autorzy recenzji i inni ludzie, uważający się za ekspertów od art déco, nie mogliby już wtedy odwołać swoich autorytatywnych opinii o kolekcji bez narażenia się na śmieszność. Przed Aleksą zamajaczyła wizja różowej przyszłości. Przy odrobinie szczęścia recenzje i artykuły w największych gazetach i czasopismach czytywanych przez fachowców ze świata sztuki mogły zapewnić jej następne zlecenia. Zaczną się do niej dobijać prywatni kolekcjonerzy. Znowu będą dzwonić kustosze muzeów i właściciele galerii. 17

Naturalnie to wszystko musiało jeszcze potrwać. Aleksa była jednak zdecydowana ostatecznie uwolnić się od pomówienia o fałszerstwo, które zaszkodziło jej karierze. Wszystko zależy od powodzenia hotelowej kolekcji, pomyślała. Efektowne przyjęcie inauguracyjne, które zaplanował zarząd hotelu, musiało przyciągnąć tłumy ważnych osobistości nie tylko z branży turystycznej, lecz również z najróżniejszych muzeów i galerii na południowo-zachodnim i zachodnim wybrzeżu. Edward wspomniał jej, że ma być obecny nawet dziennikarz z „Twentieth-Century Artifact”, magazynu uważanego za biblię amatorów sztuki dwudziestego wieku. Właśnie autor stałej rubryki tego pisma, zatytułowanej „Notatki dobrze poinformowanego” , najbardziej zaszkodził reputacji Aleksy po upadku galerii McClelland. Nie, stanowczo nie było jej stać na kłótnię z Edwardem Vale’em. Z drugiej strony nie mogła też dopuścić do umieszczenia Tańczącego satyra w hotelowej kolekcji. Zainwestowała w nią zbyt wiele czasu, energii i bezinteresownej pasji. To był ideał, a przede wszystkim jej kolekcja. - Rozumiem twoje stanowisko. - Postarała się wyczarować jak najpiękniejszy uśmiech, który mógłby załagodzić sytuację. - Ale sam powiedziałeś, że na otwarcie hotelu przyjedzie mnóstwo specjalistów z naszej branży. Po co kusić los? Przecież któryś z nich może się zorientować, że Tańczący satyr jest falsyfikatem. Edward pokręcił głową. - Trudno to sobie wyobrazić, skoro fałszerz zwiódł nawet Paxtona Forsytha. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że w tłumie gości znajdzie się ktoś obdarzony twoim instynktem? Nigdy nikogo takiego nie spotkałem. Nie miała nic do stracenia. Cóż jej pozostało? Mogła tylko błagać. - Edwardzie, proszę cię. Zdaję się na twoją łaskę. Przez wzgląd na mnie wyłącz tę rzeźbę z kolekcji. Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. - To są interesy. Na Tańczącego satyra poświęciłem niemałą część całego funduszu na kolekcję. Trask może nie znać się na sztuce, ale na pewno zna się na pieniądzach. Prędzej czy później ktoś przejrzy wszystkie rachunki. Co mam wtedy powiedzieć? „Przepraszam, panie Trask, ale wydałem plik pańskich pieniędzy na falsyfikat, który musiałem wyrzucić”? - Mamy czas. - Aleksa postanowiła poszukać drogi pośredniej między pochlebstwem i perswazją. - Trask na pewno nie będzie sprawdzać rachunków osobiście. To jest projekt jego 18

firmy. On pewnie nawet nigdy nie zobaczy rachunku. Tym zajmie się księgowość, a to oznacza wiele miesięcy biurokracji. Edward się zawahał. - Nie wiem, Alekso. Z tego, co słyszałem, on osobiście nadzoruje wszystkie piony swojej firmy. Rozpaczliwie szukała dobrego wyjścia. - Posłuchaj, zawrzemy umowę. Obiecaj mi, że włączysz Tańczącego satyra do kolekcji dopiero po otwarciu hotelu. - Alekso... - Niech krytycy sztuki i bywalcy galerii obejrzą pierwszego wieczoru tylko to co dobre. Daj dziennikarzom szansę napisania recenzji. Poczekaj, aż „Twentieth-Century Artifact” powie całemu światu, że w hotelu Avalon Resorts & Spa znajduje się wystawa art déco godna najlepszych muzeów. A potem możesz gdzieś wstawić tę cholerną rzeźbę, jeśli naprawdę uważasz, że jest oryginałem. Edward zadumał się nad propozycją i przez chwilę przestępował z palców na piętę. Aleksa czekała, wsłuchując się w głośne bicie swego serca. - Pomyślę o tym - zdecydował w końcu. Odetchnęła i nieco się rozluźniła, - Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się. - Wyświadczysz przysługę sobie samemu, jeśli usuniesz tę rzeźbę. Jak powiedziałam, nie warto ryzykować, że ktoś odkryje falsyfikat. - Jesteś jedyną osobą, która uważa, że to nie jest autentyk Ivesa. - Podciągnął rękaw popielatej marynarki i wzdrygnął się zaskoczony na widok srebmo-czarnej tarczy zegarka. - Słuchaj, muszę już biec. Mam milion spraw do załatwienia przed przyjęciem. - Rozumiem. - Pomożesz mi to załadować, prawda? - Edward pochylił się i złapał Tańczącego satyra za tylne kończyny. - Jasne. - Aleksa zacisnęła dłonie na głowie stwora. - Pfuj. Nie jest lekki. - Nie. - Edward zaczął wycofywać się ostrożnie między stertami towarów do tylnych drzwi zaplecza. - Aha, dziś rano dojechały czajniczki do herbaty Clarice Cliff. Będą wspaniale wyglądać w gablocie we wschodnim skrzydle. 19

- Och, wiem. Sama je wybierałam, pamiętasz? Stworzenie reprezentatywnego zestawu kosztowało mnie wiele miesięcy pracy. A potem musiałam jakoś wyłudzić je od kolekcjonerów. - Chciałaś powiedzieć: przekupić kolekcjonerów. - Dobre okazy rzadko są tanie. - Dźwigając swoją połówkę rzeźby, przesuwała się za Edwardem w labiryncie artystycznie strzaskanych kolumn, postumentów ze spiralnymi zdobieniami i skrzydlatych lwów. - Edwardzie, jeszcze co do Tańczącego satyra... - Otwórz drzwi, dobrze? - Proszę bardzo. Opuściła rzeźbę na podłogę i wyminęła Edwarda, by otworzyć drzwi wychodzące na tyły sklepiku. Rozejrzała się po alejce, która służyła wszystkim użytkownikom sklepów i galerii, znajdujących się przy Avalon Plaza. Pora była zbyt wczesna, by cokolwiek już funkcjonowało, lecz Aleksa mimo wszystko wolała się upewnić, że nikt nie kręci się w pobliżu. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył, że razem z Edwardem wynoszą dużą rzeźbę w stylu art déco z zaplecza Elegant Relic. Naturalnie wcale nie ukrywali swojej znajomości, ale o dawnej i obecnej współpracy oboje milczeli jak grób. - Droga wolna. Znowu złapała za głowę rzeźby. Jakoś dodźwigali ją do nieoznaczonej białej furgonetki, stojącej w alejce. Tym razem to Edward postawił swój koniec rzeźby na ziemi i otworzył drzwi z boku samochodu. - Gotowa? - spytał. - Gotowa. Wsunęli satyra do wnętrza furgonetki i Edward szybko zatrzasnął drzwi. Aleksa otrzepała ręce z kurzu. - Edwardzie? - Tak? - Wyjął z kieszeni kluczyki i szedł już, by usiąść za kierownicą. - Jeszcze jedno - powiedziała bardzo zdecydowanie. Edward nieufnie zerknął przez ramię. - Co takiego? - Nie dostałam zaproszenia na otwarcie hotelu. Powinno już nadejść. 20

- To prawda. - Mogłabym skorzystać z tego, które dostali moja matka i Lloyd, bo wyjechali na miesiąc na Maui. Ale tam jest wyraźnie napisane, że zaproszenie dotyczy pana i pani Kenyon. - Sprawdzę - obiecał ze zwracającą uwagę skwapliwością. - Obiecałeś mi. - W tej kwestii należało twardo obstawać przy swoim. Edward miał wielką wprawę w wykręcaniu się od niemiłych obowiązków, jeśli dało mu się choćby najmniejszą okazję. - To była część naszej umowy, pamiętasz? Westchnął. - Wiem, wiem, ale w ten sposób ryzykujemy. Co będzie, jeśli Trask cię pozna i jakoś skojarzy ze sprawą fałszerstw w galerii McClelland? - Powiedziałam ci, że on widział mnie raz w życiu. Dwanaście lat temu i tylko przez kilka minut. Byłam wtedy chuderlawą nastolatką, a on miał co innego na głowie. Na pewno mnie sobie nie przypomni, nawet jeśli przypadkiem spotkamy się na przyjęciu. Poza tym nie może skojarzyć mnie ze sprawą galerii McClelland, chyba że ktoś mu o tym wcześniej powie. - Nie jestem pewien. - Edward zdawał się powątpiewać. - Słyszałem, że jest absolutnie bezlitosny wobec tych, których posądza o oszustwo. - Nikt go nie oszukał. Dostaje to, za co zapłacił. - Tak, naturalnie - powiedział szybko Edward. - Ale sama dobrze wiesz, że w naszej branży reputacja jest wszystkim. Jeżeli choćby przemknie mu przez myśl, że ktoś go robi w konia, jesteśmy zgubieni. - Nawet jeśli dziwnym zrządzeniem losu zauważy mnie na przyjęciu, nawet jeśli mnie pozna i w dodatku skojarzy ze skandalem w galerii McClelland, co jest wyjątkowo mało prawdopodobne, jako że sztuka go nie interesuje, to i tak nie będzie wiedział, że jestem rzeczoznawcą, który wybierał eksponaty do jego nowego hotelu. - Hm... - Nie pisnęłam nikomu ani słówka o tym, że dla ciebie pracuję, a wiem, że ty też trzymałeś język za zębami. No więc kto miałby powiedzieć Traskowi? - Chyba masz rację. Wyczuwając słabość przeciwnika, Aleksa przystąpiła do ataku. - Posłuchaj, daję ci słowo, że ubiorę się na czarno i będę przez cały czas chować się za roślinami w doniczkach. Na przyjęcie zjedzie się mnóstwo ludzi. Trask w ogóle się nie dowie, że tam jestem. 21

Edward popatrzył na nią z dość niezwykłym dla siebie błyskiem w jasnoszarych oczach. - Jesteś pewna, że chcesz tam być? - Żarty sobie stroisz? - Spojrzała na niego oburzona. - Własną krwawicą budowałam tę kolekcję. To oczywiste, że chcę być na inauguracyjnym przyjęciu. Od początku mówiłam ci, że to jest dla mnie ważne. - Myślałem, że może zmieniłaś zdanie - wymamrotał. - Skąd, u licha, przyszło ci to do głowy? Edward wzruszył ramionami. Widać było, że marynarka jest w tym miejscu dyskretnie watowana. - Od kilku dni dochodzą do mnie wieści, że nie wszyscy w Avalon są zachwyceni przyjazdem Traska, nawet krótkim - wyjaśnił zakłopotany. - I co z tego? Otwierając drzwi szoferki, spojrzał Aleksie prosto w oczy. - Jednym z ludzi, którzy woleliby, żeby go tu nie było, jest podobno twój ojczym. - Lloyd nie jest moim ojczymem - odparła machinalnie. - Jest mężczyzną, którego matka poślubiła po rozwodzie z moim ojcem. To stanowi różnicę, przynajmniej z mojego punktu widzenia. A skoro już o tym mowa, chciałabym widzieć, co słyszałeś o Trasku i Lloydzie? - Bardzo niewiele, słowo daję. - Edward przesłał jej zza kierownicy znaczące spojrzenie. - Znasz moją dewizę. Nie interesuj się zanadto klientem. Nie mam zamiaru popaść w szaleństwo. - Edwardzie, kto ci powiedział o Lloydzie i Trasku? Znacząco skłonił głowę, wskazując tylne wejścia do dwóch pawilonów znajdujących się dalej przy tej samej alejce. - Podsłuchałem rozmowę Joanny Bell z Dylanem Fennem, tym facetem, który prowadzi księgarnię. Odniosłem wrażenie, że Trask ma jakieś pretensje do ludzi, którzy kiedyś byli w spółce z twoim ojcem. Zgadza się? Aleksa zerknęła w kierunku wskazanym przez rozmówcę. Jeden z pawilonów mieścił popularną galerię Joanna’s Crystal Rainbow, sprzedającą biżuterię z kamieni i kryształu. Aleksa poznała Joannę wkrótce po otwarciu Elegant Relic. Nie zaprzyjaźniły się, ale utrzymywały dobrosąsiedzkie kontakty. Joanna była przyrodnią siostrą charyzmatycznego 22

Webstera Bella, właściciela i guru modnego ośrodka metafizycznego, znanego pod nazwą instytutu Dimensions. W drugim pawilonie mieściła się księgarnia Spheres, wyspecjalizowana w tematyce metafizycznej. Prowadził ją Dylan Fenn, będący zarazem jej właścicielem. Aleksa znów zwróciła się do Edwarda: - Jakąkolwiek plotkę usłyszałeś, jest spóźniona przynajmniej o dziesięć lat. Nie zaśmiecaj sobie umysłu. - Chętnie posłucham tej rady. - Edward przekręcił kluczyk w stacyjce. - Jak powiedziałem, hołduję polityce nie interesowania się klientem. - Edwardzie, jeśli chodzi o moje zaproszenie... - Dobrze już, dobrze. - Uśmiechnął się, pokazując rząd równych białych zębów, dzieło dentysty. - Jeśli koniecznie chcesz iść na bal, Kopciuszku, załatwię ci wstęp. Pamiętaj tylko, żebyś nie rzucała się w oczy. Wiem z dobrych źródeł, że Trask na pewno nie jest księciem. - Nie szukam księcia. Chcę tylko robić to samo co dawniej. Rysy twarzy Edwarda złagodniały. - Wiem, Alekso. Tak trzymać. Potrafisz dopiąć swego, jeśli istnieje choćby cień szansy. Stała i patrzyła śladem wolno odjeżdżającej furgonetki. Po chwili obróciła się i schroniła na zatłoczonym zapleczu swojego sklepiku. Zastanawiała się, dlaczego nie powiedziała Edwardowi, że Tańczący satyr jest nie tylko doskonałym falsyfikatem. Jest również dziełem Harriet McClelland. Mac znowu wzięła się do pracy. 23

Rozdział trzeci Najpierw zobaczyła dżipa. Do jego ciemnozielonej karoserii przylgnęła warstwa zaschniętej gliny, co mogło świadczyć o długiej jeździe. Samochód stał na poboczu drogi przy Avalon Point. Na jego widok Aleksa raptownie przystanęła. Nie było nic niezwykłego w tym, że zatrzymał się tutaj turysta. Wkrótce miało zajść słońce, a o zachodzie widok, jaki rozciągał się z tego miejsca na czerwone słupy skalne i kaniony, nie miał sobie równych. Aleksa rozejrzała się w poszukiwaniu kierowcy. Zauważyła go dopiero po dłuższej chwili. Stał w głębokim cieniu skalnego grzyba. Natychmiast uświadomiła sobie, że obcy znalazł się po niewłaściwej stronie niewysokiej metalowej barierki, którą postawiono przed kilkoma laty dla bezpieczeństwa turystów. Wpadła w przerażenie. Był stanowczo za blisko krawędzi skały. Wydawał się zresztą całkiem obojętny na czarodziejskie piękno okolicy, płonącej blaskiem zachodzącego słońca. Aleksa widziała, że wpatruje się zadumanym wzrokiem w głąb zarośniętego kanionu. W jego skupieniu było coś mrocznego, jakby zajmował się czytaniem przepowiedni. Zdarzało się, że nadgorliwi amatorzy fotografowania przesadnie ryzykowali w poszukiwaniu doskonałego ujęcia zachodu słońca. - Przepraszam - odezwała się głośno. - Ta barierka stoi tutaj nie bez powodu. Niebezpiecznie jest ją przekraczać. Mężczyzna stojący w cieniu bez pośpiechu odwrócił się w jej stronę. W pierwszej chwili odniosła takie wrażenie, jakby zszedł prosto z obrazu Tamary Łempickiej. Artystka, która zyskała sławę jako najważniejsza portrecistka art déco, zachwyciłaby się takim modelem. Tak przynajmniej uznała Aleksa. Łempicka wspaniale odmalowywała mroczną, złowrogą, niepokojącą energię emanującą z przedstawionych na obrazie postaci. Umiała tchnąć w nie skondensowaną zmysłowość i otoczyć je lodowato zimną, tajemniczą aurą. 24

Ale w tym przypadku artystka nie musiałaby tworzyć złowrogiej iluzji, pomyślała Aleksa. Wystarczyłoby uchwycić niepokojący realizm tej sceny. Nagle rozpoznała mężczyznę i z wrażenia zatrzymała się w pół kroku. Trask. Dwanaście lat starszy, sroższy, bardziej niebezpieczny, ale bez wątpienia ten sam. Wydawał się nawet potężniejszy niż wtedy, gdy go ostatnio widziała. Smukły, lecz dobrze zbudowany, nadal zajmował dużo miejsca. Aż dziw bierze, że światło nie załamywało się, by otoczyć go aureolą. Przez chwilę jej się przyglądał. - Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział. Nie zrobił jednak żadnego ruchu, żeby wrócić na właściwą stronę barierki. To mi do niego pasuje, pomyślała. Ten człowiek przywykł do stania na krawędzi urwiska. Wystarczyło na niego popatrzeć, by się o tym przekonać. Uświadomiła sobie, że z zapartym tchem czeka, czy ją pozna. Ale nie pokazał po sobie, że pamięta ją ze sceny, która rozegrała się w domu Lloyda przed dwunastoma laty. Odetchnęła z ulgą. Podmuch wiatru wytrącił ją z transu. Udało jej się jednak zatrzymać na twarzy uśmiech przeznaczony dla nieznajomego turysty. - Powinien pan mimo wszystko wrócić na tę stronę barierki. - Przeraził ją jej chrapliwie brzmiący głos. Trzymaj się, Alekso. - Czy nie widział pan znaku? - Owszem, widziałem. - Mówił cicho, lecz dźwięcznie, jak człowiek, który nie musi grzmieć, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ktoś przyzwyczajony do wydawania rozkazów i pilnowania, by je wykonywano. Należało skończyć z kuszeniem losu. Aleksa wiedziała, że powinna odejść, zanim Trask ją pozna. Nie było sensu ryzykować. Szybko opracowała taktykę odwrotu. - Czy pan się zgubił? Może wskazać panu drogę? - zaproponowała. Wydal się rozbawiony. - Wiem, gdzie jestem - odparł. - W takim razie już pójdę - powiedziała. - Robi się późno. - Czy można panią podwieźć? 25