JAYNE ANN KRENTZ
KOWBOJ
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
PROLOG
- Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na
siebie - powiedziała z nagłą troską Sarah Fleetwood
Trace. Zajęta była zdejmowaniem strojnej ślubnej
sukni. W tej skomplikowanej czynności pomagały jej
dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah
ulotnił się na moment, a piwne oczy spoważniały,
kiedy patrzyła na Margaret Lark.
- Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmie
chem Margaret, starannie składając welon. - Obiecu
ję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię,
liczyła kalorie i nie wdawała się w rozmowy z nie
znajomymi mężczyznami.
Katherine Inskip Hawthorne, pracowicie odpinają
ca rząd drobnych guziczków na plecach Sarah, za
chichotała.
- Nie daj się zwariować, Margaret. Nic się nie
stanie, jeśli pogadasz sobie z paroma nieznajomymi
mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko
rób to dyskretnie.
Sarah wydała pełen dezaprobaty pomruk, potrząsa
jąc głową, aż brązowe włosy rozsypały się lśniącą falą.
6 • KOWBOJ
Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kol
czykach, słały tęczowe błyski.
- Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważ
nie. - Mam przeczucie, Margaret... - urwała i zmar
szczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje.
- Po prostu proszę, żebyś przez jakiś czas bardzo
uważała, dobrze?
- Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze
jestem ostrożna - zdziwiła się Margaret. -I dlaczego
miałoby mi się coś przydarzyć właśnie wtedy, kiedy
wyjedziesz na miesiąc miodowy?
- Sama nie wiem, i w tym cały problem - powie
działa cicho Sarah. - Mam tylko przeczucie, a pamię
taj, że intuicja nigdy mnie nie myli.
- Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej
w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem w zielonych
oczach. - Zresztą nie wyobrażam sobie, by mogła
normalnie funkcjonować po tych radosnych przeży
ciach i szampanie.
Margaret uśmiechnęła się, pomagając przyjaciółce
wyplątać się z obfitych fałdów sukni.
Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo
upieczony małżonek pewnie nie może się ciebie do
czekać. Lepiej pospiesz się, Sarah, zanim Gideon
wpadnie tu, by cię porwać. On jest dobry w odnaj-
dywaniu zaginionych rzeczy.
Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatros-
kanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero po chwili na jej
twarz powrócił radosny uśmiech.
Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona. Te
On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierp-
liwość czekać kiedy nie ma na to ochoty - zauważyła
KOWBOJ • 7
Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze
pigwy.
- Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - za
chichotała Kate. - Pod tym względem Gideon przy
pomina Jareda. Sarah, naprawdę zamierzasz spędzić
podróż poślubną na poszukiwaniu skarbów? Nie ma
cie lepszych pomysłów?
- Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah,
podchodząc do lustra, by umalować wargi.
Jej spojrzenie spotkało się w lustrze ze spojrzeniem
Margaret, pełnym szczerego zachwytu dla szczęścia
przyjaciółki.
- Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy
Kwiatów Fleetwood?
Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które
ciągle jeszcze miała w uszach.
- Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy
ich szukałam, znalazłam Gideona.
- A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami
Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem Kate.
- Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu.
A tę parę wybrał dla mnie na ślub. - Sarah z satysfakcją
obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluz
ki. - No, dobrze, jestem gotowa - oświadczyła i czułe
uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie
wiem, co bym bez was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie
sprawy, jak bardzo jesteście dla mnie ważne.
Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko
zamrugała, kryjąc łzy.
- Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedzia
ła cicho.
- Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się
wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i życie, prawda?
8 • KOWBOJ
- Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz
Sarah odbijała całą gamę uczuć. - Nie uważacie, że
kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym?
- Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Mar
garet. - Mąż taki jak Gideon Trace jest również kimś
wyjątkowym. Dlatego nie każ mu już dłużej czekać
- ponagliła, wręczając przyjaciółce torebkę.
- Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły.
W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych
gości, złożony głównie z ludzi, których wspólną pasją
było wszystko, co wiąże się z pisaniem i wydawaniem
książek. Rozmawiali, popijając szampana. Część krę
ciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez mały,
lecz dobry zespół.
Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy, natych
miast ruszyło im na spotkanie dwóch wysokich, sil
nych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń
Sarah, a drugi, błysnąwszy białymi zębami w uśmie
chu, podał ramię Kate.
Margaret stanęła cicho z boku, przyglądając się
mężczyznom, którzy zawładnęli sercami jej dwóch
najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno
było dostrzec, co Jared i Gideon mogą mieć ze sobą
wspólnego.
A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny.
Obaj byli męscy w dawnym, niemal zapomnianym
sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganc
kim sposobie bycia, bujnej naturze, która nie dawała
się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się
zamknąć w klatce dzikiego zwierzęcia. Jednocześnie
należeli do mężczyzn, na których można liczyć w każ
dej rozgrywce z losem.
KOWBOJ • 9
Margaret spotkała tylko jednego mężczyznę, nale
żącego do tego samego gatunku. Szaleństwo, jakiemu
uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku
zniszczyły jej dobrze zapowiadającą się karierę w świe
cie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny.
- Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział
z udawanym wyrzutem Gideon do żony. - Na całe
życie mam dosyć ślubnych uroczystości.
- To był przecież twój pomysł, kochanie - przypo
mniała słodkim głosem, muskając wargami jego zdecy
dowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby
szybki ślub w Las Vegas.
- Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynaj
mniej teraz nie wystawiaj mnie na próbę.
- Dobrze, jedźmy, tylko powiedz mi wreszcie dokąd.
Gideon uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożeg
nałaś się z rodziną?
- Tak.
- Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się
stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym drużbą.
- Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę.
Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. - Czekam na
was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki
złotych monet, o której ci mówiłem.
- Załatwione - uśmiechnął się Gideon. - Chodź,
Sarah.
Pozostała trójka długo odprowadzała ich wzrokiem.
- Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do
Jareda.
- Nie mówiłem ci, że mój piracki przodek zakopał
gdzieś na wyspie skrzynię ze skarbem? - zdziwił się.
10 • KOWBOJ
- Nie.
- Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Nie
stety, szanowny Roger Hawthorne nie raczył zostawić
żadnych wskazówek, więc specjalnie się tym nie za
jmowałem. Dopiero kiedy usłyszałem, że Trace jest
zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowa
łem mu, żebyśmy spróbowali odnaleźć te monety.
Kate uśmiechnęła się radośnie.
- W takim razie mamy świetny pretekst, aby ściąg
nąć do nas Gideona i Sarah. Mam nadzieję, że ty też
przyjedziesz, Margaret?
- Oczywiście. Nie przepuściłabym takiej okazji.
Ale teraz wybaczcie, mam zamówiony taniec z pew
nym dżentelmenem.
- Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czuj
nie Kate.
- Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret.
- Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za młody
- wskazała ruchem ręki na chłopca, który przepychał
się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni David Haw
thorne był pomniejszoną kopią swojego ojca - z tymi
samymi ciemnymi włosami, szarymi oczami i zniewa
lającym, lekko aroganckim uśmiechem.
- Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał,
chyląc przed nią uprzejmie głowę.
- Jestem wolna, panie Hawthorne.
Kilka godzin później Margaret wysiadła z taksówki
na Pierwszej Alei, przed eleganckim budynkiem, gdzie
mieścił się jej apartament. Przyspieszyła kroku, idąc ku
wejściu. Lato w Seattle nigdy nie było zbyt upalne,
a rześki powiew znad Zatoki Elliott sprawił, że wieczór
był niemal chłodny.
KOWBOJ • 11
Kobieta w średnim wieku, ze szczekającym pies
kiem, kręcącym się jej koło nóg, otworzyła szklane
drzwi.
- Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagad
nęła, uśmiechając się serdecznie.
- Bardzo piękny, pani Walters. Przyjemnego spa
ceru z Gretchen - powiedziała Margaret, zerkając na
suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imie
nia. A jednak uśmiech przyszedł jej z trudnością. Nagle
poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona.
Emocje opadły, weselne przyjęcie skończyło się,
obie przyjaciółki wyjechały. Nieprędko je zobaczy - a
kiedy spotkają się znowu, wszystko może wyglądać
zupełnie inaczej, pomyślała melancholijnie.
Jeszcze do niedawna spędzały razem każdą wolną
chwilę. Wystarczyło, by po powrocie z pracy któraś
sięgnęła do telefonu, a już po chwili szły na lody.
Niemal z rozrzewnieniem wspominała sobotnie wy
prawy do ulubionej kafejki w centrum, gdzie plot
kowały i godzinami dyskutowały o wątkach, intrygach
i postaciach swoich nowych książek. Już nie będzie
mogła zadzwonić i pogadać, choćby nawet w środku
nocy - teraz, kiedy Sarah miała swojego poszukiwa
cza skarbów, a Kate swojego pirata.
Nie, takiej przyjaźni nic nie osłabi, nawet małżeńst
wo, pomyślała, bojowo potrząsając głową. Początkowo
wszystkie trzy zbliżył do siebie fakt, iż pisały romanse,
ale stopniowo nawiązała się prawdziwa, głęboka przy
jaźń, która wytrzymała próbę czasu. Było jednak
oczywiste, że teraz jej formy muszą ulec zmianie.
Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeń
stwa. Do dziś prześladowały ją myśli, co by było,
gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.
12 • KOWBOJ
Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowa
łaby tego kroku. Być szczęśliwą z tym człowiekiem
oznaczało zmienić jego osobowość, ale to nie udało się
jeszcze żadnej kobiecie. Rafe Cassidy był nierefor-
mowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa.
Boże, czy musi akurat teraz myśleć o nim? Wszystko
przez ślub Sarah, który przypomniał jej nie spełnione
marzenia.
Winda zatrzymała się. Margaret, szperając w toreb
ce w poszukiwaniu kluczy, szła przez korytarz, wy
ściełany miękką szarą wykładziną. Przez świetlik koło
jej drzwi wpadały ostatnie promienie słońca, wydoby
wając piękno bukietu różowawych kwiatów, pysz
niącego się na małym stoliku.
Kiedy tylko otworzyła i weszła do holu, od razu
wyczuła, że coś jest nie w porządku. Zamarła w bez
ruchu, nasłuchując i czujnie wpatrując się w półmrok
salonu. Z początku nie widziała nic, ale po chwili
dostrzegła zarys odzianych w szare spodnie długich
nóg, spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły
je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie buty z sza
rej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary
stetson.
Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle.
„Obiecaj, że będziesz na siebie uważać" - za
brzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze słowa Sarah.
Instynktownie cofnęła się o krok.
- Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie
pozwolę ci uciec.
Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak
boleśnie znajomym brzmieniem tego głosu. Jeszcze rok
temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczeki
waniu. Jeszcze rok temu mówił do niej okrutne,
KOWBOJ » 13
bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej
serce.
- Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem.
Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej
wyciągając długie nogi.
- Znasz odpowiedź, Maggie. Jest tylko jeden po
wód, dla którego mogłem tu przyjść, prawda? Przy
szedłem po ciebie.
ROZDZIAŁ
1
- Jak się tu dostałeś, Rafe?
Nie było to może najmądrzejsze pytanie, ale jedyne,
które się jej nasuwało w tych okolicznościach.
- Twoja sąsiadka z drugiego końca korytarza
ulitowała się nade mną, kiedy powiedziałem jej, jaki
szmat drogi przebyłem, by się z tobą zobaczyć. Na
szczęście masz dobry zwyczaj i wychodząc, zosta
wiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie
do środka.
- Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś
innemu, kto miałby więcej rozumu - burknęła Mar
garet.
- Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy
porozmawiać.
- Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do po
wiedzenia.
Nadal tkwiła w miejscu, podświadomie obawiając
się wyjść poza ciepły krąg światła, padającego z holu.
- Boisz się mnie, Maggie? - Głos Rafe'a był dźwię
czny i zarazem aksamitny jak ciemność. Lekki, połu-
dniowo-zachodni akcent podkreślał wrażenie, jakie
KOWBOJ » 15
sprawiał Cassidy. To był głos rewolwerowca, który
w samo południe posyła celnym strzałem wroga do
piekła.
Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynie
nia z tym człowiekiem - i przegrała.
Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem
sięgnął za siebie i zapalił lampkę przy fotelu. Łagodne
światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych
włosach i uwydatniło surowe rysy o nieprzejednanym
wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z opar
cia. Z rozcięcia białej koszuli wyzierała opalona szyja.
Szczupłą talię opinał pas z efektowną, połyskującą
srebrem i turkusami klamrą.
- Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie.
Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli wesz
ła do salonu, zamykając za sobą drzwi.
- Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie życzę
sobie twojej obecności? - powiedziała chłodno,
rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący sto
liczek.
- Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw
musimy pogadać. Myślę, że powinnaś zrobić sobie
drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli nor
malnie porozmawiać.
Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał
w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że znalazł jej żelazny
zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił
whisky poza Rafe'em Cassidym i jej ojcem. Przez
moment miała ochotę odmówić, ale wiedziała, że
wszelki opór nie ma sensu. O wezwaniu policji nawet
nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania
dopiero wtedy, kiedy będzie miał na to ochotę. W tej
sytuacji łyk czegoś mocniejszego dobrze by jej zrobił.
16 • KOWBOJ
Może zdołałaby opanować niepokojące dreszcze prze
biegające co chwila wzdłuż kręgosłupa...
Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji
uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza go posłuchać.
Miękkim ruchem zdjął nogi ze stolika i kocim krokiem
podążył za Maggie do eleganckiej szaro-białej kuchni.
Tam, jak stary bywalec, sięgnął do szafki i wyjął
szklaneczkę.
- Nigdy nie lubiłem tego obrazu - zauważył mi
mochodem, zerkając na kolaż nad stołem. - Dla mnie
to są oprawione w ramy śmieci z odzysku.
- Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie
uważasz? - rzuciła cierpko.
- Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego,
Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza w nocy
- dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem zło-
tobrązowych oczu. Zawsze, kiedy tak na nią patrzył,
miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego
kota.
- Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć,
że jesteśmy razem - przypomniała mu gorzko. - A ile
razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem
znajdowałam ciebie, siedzącego w salonie i przerzuca
jącego papiery.
- Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem.
- Łagodnie powiedziane! Rafe, miałeś istną obsesję
na punkcie „Cassidy and Company". Żadna kobieta
nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy.
- Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie
wyglądasz, Maggie. Naprawdę.
Margaret zadrżała ręka trzymająca szklaneczkę,
tyle było w jego głosie hamowanej namiętności.
KOWBOJ • 17
- Niewiele się zmieniłeś, Rafe - powiedziała cicho.
Niebezpieczny, uwodzicielski, męski. Prawdziwy
kowboj...
- W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramio
nami.
- Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj
- szepnęła mimo woli.
- Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wie
ki temu. Ale teraz przynajmniej jedno będzie jak
dawniej.
Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął
wielką dłonią jej włosy.
Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się
pod okno. W dole lśniły światła Seattle. Zwykle lubiła
ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli
usiadła w białym skórzanym fotelu. Miała wrażenie,
że jeszcze chwila, a osłabłe nogi odmówią jej po
słuszeństwa.
- Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć
ich miałam rok temu. Powiedz, co masz do powiedze
nia, i wyjdź stąd.
Mężczyzna usiadł na wprost, ani na chwilę nie
spuszczając oczu z jej twarzy. Prawie niedostrzegalny
uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił
uśmiechać się inaczej.
- Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - o-
strzegł. - Wszystko zależy od punktu widzenia.
- Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie.
Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie po
zwoli się wciągnąć w dyskusję.
- Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy
o wszystkim.
18 • KOWBOJ
- Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło
o twoją karierę. I nie twoja zawodowa reputacja
ucierpiała.
Brązowe oczy pociemniały.
- Miałaś dość siły, by oprzeć się tej burzy. Zamiast
tego wolałaś zrezygnować z kariery i zajęłaś się pisaniem.
Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie
ramion.
- Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtraf
niejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Uwielbiam
pisanie i nie tęsknię do tej dżungli, jaką jest świat
interesów. Nie wróciłabym tam za żadne skarby.
- Skryłaś się przed światem. Zmieniłaś mieszkanie.
Wycofałaś swoje nazwisko z książki telefonicznej
- powiedział oskarżycielskim tonem, pociągając duży
łyk whisky. - Musiałem dokonać cudów, żeby cię
znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu,
a twój ojciec również nie chciał mi ułatwić zdania.
- Kiedy zacząłeś mnie szukać?
- Przed paroma miesiącami.
- Dlaczego?
- Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś
wróciła do mnie.
Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls
przyspieszył niepokojąco jak sygnał werbla, dającego
hasło do ucieczki lub ataku.
- Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś
i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie tylko, Rafe.
Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie
drgnął ani jeden mięsień.
- Kłamiesz, kochana. Nasz związek nie miał nic
wspólnego z tym, co działo się pomiędzy „Cassidy and
Company" a firmą Moorcrofta.
KOWBOJ • 19
- Akurat! Posłużyłeś się mną, by zdobyć zastrze
żone informacje. Gorzej, chciałeś upokorzyć Jacka
Moorcrofta, rozgłaszając, że sypiasz z jego zaufaną
współpracownicą. Tylko nie próbuj zaprzeczać! Oboje
wiemy, że taka była prawda. Sam mi to powiedziałeś,
pamiętasz?
Rafe zacisnął szczęki.
- Myślałem, że dostanę szału tego ranka, kiedy
dowiedziałem się, że uprzedziłaś Moorcrofta o moich
planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś.
Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do
żywego.
- Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam,
że masz ochotę na firmę, którą on chce przejąć.
Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymane
wrować go z kontraktu. Czego się w takiej sytuacji po
mnie spodziewałeś?
- Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego
wszystkiego z daleka, zwłaszcza że nie miałaś z tą
sprawą nic wspólnego.
- Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na
serio myślałeś, że będę zachwycona taką rolą?
Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się
nie tracić opanowania.
- Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że
wówczas byłaś przekonana o swoich racjach. Prze
myślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie
czasu, widzę, że w gruncie rzeczy problemem było
poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, ko
mu zaufać. - Jego wyraziste usta wykrzywił smęt
ny uśmieszek. - W rezultacie wielomilionowy kon
trakt przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. Było,
minęło.
20 » KOWBOJ
- Och, nie wiedziałam, że jesteś zdolny tak wielko
dusznie wybaczyć, Rafe. Ale niepotrzebnie się starasz
- stwierdziła lodowatym tonem. - Nie chcę od ciebie
żadnych przeprosin. Nie potrzebuję przebaczenia, bo
nie zrobiłam niczego złego.
- Maggie, zrozum, próbuję ci tylko wytłumaczyć,
że o tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, myślę teraz
zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierp
liwością.
- Jeśli poczułeś choć minimalne wyrzuty sumienia
po tym, jak mnie wykorzystałeś, jestem skłonna roz
grzeszyć cię natychmiast. Ale wierz mi, gdybym znów
znalazła się w takiej sytuacji, zachowałabym się iden
tycznie. Teraz tak jak i wtedy ostrzegłabym Moor-
crofta.
Popatrzył na nią uważnie. W jego spojrzeniu błys
nęło skrywane napięcie.
- Nie byłaś jego kochanką, prawda? Ani przedtem,
ani później?
Miała ochotę dać mu w twarz. Opanowała się
nadludzkim wysiłkiem.
- Z jakiej racji miałabym ci odpowiadać? - spytała
zaczepnie.
- Moorcroft twierdził, że byliście ze sobą blisko,
dopóki nie zorientował się, że mi się podobasz. Do
strzegł wspaniałą okazję i postanowił ją wykorzystać.
Mówił, że kazał ci mnie uwieść i wyciągnąć ze mnie,
ile się da.
Margaret wzdrygnęła się ze zgrozy i obrzydzenia.
- Dranie! - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeden
wart drugiego.
- Kłamał wtedy, tak? Nigdy nie należałaś do niego?
- Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny.
KOWBOJ • 21
- Przejściowo do mnie - sprostował, pociągając
kolejny łyk. - I znów będziesz moja.
- O, niedoczekanie! Nawet gdybyś miał być jedy
nym facetem na tej planecie.
Rafe zdawał się nie słyszeć tych dobitnie wypowie
dzianych słów. W zamyśleniu zmarszczył brwi, błądząc
spojrzeniem po pokoju.
- Z moich informacji wynika, że nigdy już nie
spotkałaś się z Moorcroftem po tym, jak wręczyłaś mu
rezygnację. Dlaczego, Maggie? Czy odsunął cię od
siebie? Nie chciał, żebyś pracowała z nim, kiedy
wybuchł ten skandal? Czy zmusił cię do odejścia?
- A czy na jego miejscu nie oczekiwałbyś ode mnie
tego samego? Gdyby jedna z twoich współpracownic
przespała się z konkurentem, nawet w dobrej wierze,
nie uznałbyś jej za osobę niepewną? - zapytała gorzko
Maggie.
- Cholera, jasne, że tak! Każdy, kto u mnie pracuje,
wie, że w zamian za godziwą pensję wymagam bez
względnej lojalności.
Margaret westchnęła smętnie.
- No, przynajmniej raz byłeś szczery. Kiedy to
wszystko się stało, Jack nawet nie musiał mnie prosić
o rezygnację. Po prostu uznałam, że należy ją złożyć.
Już wcześniej zresztą planowałam, że porzucę pracę
w firmie na rzecz pisania. Zeszłoroczne wydarzenia
przyspieszyły moją decyzję.
Rafe pokręcił niecierpliwie głową.
- Dobra, dajmy już spokój z tą przeszłością. Nie
przyszedłem tutaj, żeby bez końca ją rozgrzebywać.
- W takim razie po co przyszedłeś? Nadal nie
wyrażasz się jasno. Jestem już od dawna poza światem
biznesu, Rafe. Nie mam do sprzedania żadnych tajem-
22 • KOWBOJ
nic, które pozwoliłyby ci podkupić jakąś firmę albo
korzystnie pozbyć się takiej, która za chwilę zban
krutuje. Nie przedstawiam dla ciebie handlowej war
tości.
- Och, przestań uważać, że chciałbym wyciągnąć
od ciebie poufne informacje - powiedział z niesma
kiem.
- Wiedziałeś, kim jestem, kiedy zaczepiłeś mnie na
tamtym przyjęciu, tak?
- Wiedziałem. I co z tego? Podejrzewasz, że za
czepiłem cię celowo, bo już wtedy knułem intrygę?
- Rafe, czy ty naprawdę masz mnie za kompletną
idiotkę? - wybuchnęła. - Jesteś gotów przysiąc, że nie
przyszło ci już wtedy do głowy, by wykorzystać okazję
i zbliżyć się do kogoś, kto był tak blisko Jacka
Moorcrofta jak ja wówczas?
- A jakie, do diabła, ma znaczenie, że od razu do
ciebie podszedłem? Kiedy cię tylko zobaczyłem, wie
działem, że to, co może się zacząć między nami, nie
będzie miało nic wspólnego z interesami. Przecież
poprosiłem cię potem o rękę, nie pamiętasz?
Maggie o mało nie zakrztusiła się swoją brandy.
- Pamiętam. Po pierwszym tygodniu znajomości.
I nawet zaczęłam się zastanawiać, naiwna, choć wszys
tkie dzwonki alarmowe ostrzegały mnie, bym wycofała
się natychmiast.
Nie była to cała prawda. Najbardziej pierwotne,
kobiece instynkty skrycie podpowiadały jej, aby po-
wiedzieć „tak" i podjąć ryzyko.
- A teraz mam zamiar poprosić cię po raz drugi,
Maggie.
Maggie poczuła nagle dziwną lekkość w głowie,
jakby miała za chwilę zemdleć.
KOWBOJ • 23
- Co powiedziałeś? - zapytała bez tchu.
- Przecież słyszałaś. - Rafe wstał i podszedł do
okna. Biała, puszysta wykładzina tłumiła jego kroki.
- Wiem, że muszę dać ci trochę czasu, byś oswoiła
się z tą propozycją - dodał, patrząc w mrok. - Mu
siała spaść na ciebie jak grom z jasnego nieba.
Ale pragnę cię, Maggie. Nigdy nie przestałem cię
pragnąć.
- Czyżby? Doskonale pamiętam, jak wykrzyczałeś,
że nie chcesz mnie już więcej widzieć.
- Byłem nieszczery wobec ciebie i wobec siebie.
Maggie z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Tamtego ranka widziałam wściekłość w twoim
wzroku. Nienawidziłeś mnie.
- Nie. Nigdy nie czułem do ciebie nienawiści.
Wtedy byłem bliski szału, przyznaję. Nie mogłem
uwierzyć, że mogłaś tak po prostu iść do Moorcrofta
i ostrzec go przede mną. Nawet nie zadałaś sobie
trudu, by się wytłumaczyć. Zorientowałem się, że
zostałem wrobiony.
- Tak, poszłam do Moorcrofta - przyznała ponu
ro. - Ale tylko ja ucierpiałam. Ty i Moorcroft po
trafiliście wykorzystać mnie dla swoich celów. To stało
się jedną z przyczyn, dla których porzuciłam tę kor
poracyjną dżunglę. Zrozumiałam, że brak mi zębów
i pazurów, by się przez nią przebijać. Czułam się
paskudnie, Rafe.
- Tak, kochanie, byłaś zbyt miękka i wrażliwa.
Wiedziałem to od pierwszego momentu, kiedy cię
spotkałem. Gdybyś wtedy wyszła za mnie, nie musiała
byś mieć z tym światem do czynienia.
- Bądźmy ze sobą szczerzy, Rafe. Gdybym rok
temu wyszła za ciebie, już bylibyśmy po rozwodzie.
24 • KOWBOJ
- Nie.
- Możesz zaprzeczać, ale to prawda. Nie znios
łabym małżeństwa w twoim stylu. Zdawałam sobie
sprawę z tego już wtedy. I dlatego zwlekałam z od
powiedzią przez całe dwa miesiące naszego związku.
Wiedziała również, że gdyby nie zdarzyła się afera
z Moorcroftem, w końcu musiałaby się poddać presji
Rafe'a i wyjść za niego. Bowiem zakochała się w tym
kowboju i nie była mu się w stanie oprzeć.
Rafe spojrzał na nią przez ramię. Surowy zarys jego
ust złagodniał.
- Nie byłoby nam łatwo, Maggie, ale w końcu
doszlibyśmy do porozumienia. Pracowałem nad tym
i niewiele już brakowało. Tym razem na pewno się uda.
Margaret zacisnęła powieki, by nie pozwolić spły
nąć łzom. Zamrugała z determinacją, a kiedy znów
spojrzała na Rafe'a, wiedziała, że za żadną cenę nie
może pozwolić sobie na słabość. Ten drapieżnik
natychmiast zwęszyłby w niej łatwą ofiarę.
- Zadziwasz mnie, mój drogi - oświadczyła kpią
co. - Jeśli tak ci zależało na mnie, czemu zwlekałeś
przez cały rok? - Przygryzła wargę, przypominając
sobie, jak całymi miesiącami na próżno czekała, aby się
odezwał, nim wreszcie pogodziła się z bolesną prawdą.
- Znam cię na tyle, by wiedzieć, że masz zwyczaj
natychmiast sięgać po to, co w twoim pojęciu ci się
należy.
- Masz rację. Ale ta sprawa była wyjątkowa.
Szerokie ramiona mężczyzny zgarbiły się w dziwnym
u niego, bezradnym geście. - Nigdy dotąd nie znalaz
łem się w podobnej sytuacji. - W zamyśleniu potrząs
nął szklanką, aż zawirował złocisty płyn. Kiedy znów
KOWBOJ • 25
podniósł wzrok na Maggie, ich oczy się spotkały.
- Przez pierwsze kilka miesięcy nie byłem nawet
w stanie sensownie myśleć. Byłem tak wściekły, że
wszyscy schodzili mi z drogi. Pracowałem jak wariat
przez całe noce, a potem nieprzytomnie łapałem parę
godzin snu. Zapytaj Hatchera albo moją matkę, co się
ze mną wtedy działo. Do dziś wzdrygają się ze zgrozy
na samo wspomnienie.
- Cóż, mogę sobie wyobrazić, że byłeś wściekły,
kiedy twoje plany nie wypaliły - powiedziała Mar
garet z ironicznym uśmieszkiem. - W końcu przeszła
ci koło nosa wielka forsa, a firma Moorcrofta zyskała
dzięki mojemu ostrzeżeniu. Przegrałeś w tej rozgryw
ce, a wszyscy wiedzą, jak bardzo nie lubisz prze
grywać.
W brązowych oczach dojrzała niebezpieczny błysk,
ale zgasł równie szybko, jak się pojawił.
- Potrafię pogodzić się z porażką. Czasami. Ale nie
potrafiłem pogodzić się z faktem, iż okazałaś się
zdrajczynią. I nie mogłem znieść sposobu, w jaki
odeszłaś - nawet nie oglądając się za siebie.
- A czego oczekiwałeś? Że padnę na kolana i będę
błagała, byś mi wybaczył? Z jakiej racji, skoro byłam
niewinna?
- Tak, szczerze mówiąc, coś podobnego sobie
wyobrażałem. Dlatego chciałem, żebyś trochę pocier
piała, a potem wymarzyłem sobie, że przyjdziesz do
mnie i okażesz prawdziwą skruchę, a ja wielkodusznie
ci wybaczę. I znów do mnie wrócisz.
- Na twoich warunkach, jak się domyślam? - za
śmiała się gorzko.
- Naturalnie.
26 • KOWBOJ
- W takim razie musiałam cię srogo zawieść?
- Tak. Szybko zrozumiałem, że nie wrócisz do
mnie. Z początku myślałem, że pocieszasz się z Moor-
croftem.
- Cholera, już ci mówiłam, że nie było żadnego
romansu! - wybuchnęła.
- Wiem, Maggie, wiem. - Uspokajająco wyciągnął
rękę, gestem uciszając jej protest. - Mówię ci tylko, co
myślałem wtedy. Zresztą zostawmy tamte sprawy. Czy
sam fakt, że zjawiłem się tutaj dzisiaj, nie świadczy
o moich dobrych intencjach?
Patrzyła na niego czujnie.
- Świadczy jedynie o tym, że masz jakiś ukryty cel.
Ale nawet nie chcę zgłębiać jaki. Na całe życie
zapamiętałam lekcję sprzed roku, Rafe. Tylko głupiec
drugi raz wsadza rękę do ognia.
- Daj mi szansę, bym mógł cię odzyskać, Maggie.
O nic więcej nie proszę.
- Nie - odpowiedziała, nawet się nie zastanawia
jąc. Tylko taka odpowiedź mogła być bezpieczna.
Długo milczał. Czuła, że przygląda się jej uważnie,
ale nie śmiała podnieść oczu. Wiedziała, o czym myśli.
Jego umysł w błyskawicznym tempie rozważał następ
ne posunięcia, szukając słabych punktów w jej obro
nie. Kiedy wreszcie wrócił na fotel i usiadł, niedbale
wyciągnąwszy nogi, czekała w czujnym napięciu.
- Boisz się mnie, kochana? Tylko nie zaprzeczaj.
- Tak, boję się. Potrafisz być bezwzględnym gra
czem. Nie wiem, jakiego jeszcze asa masz w rękawie.
- Fakt, jest jeszcze kilka rzeczy, o których nie
wiesz.
- I nie chcę wiedzieć.
KOWBOJ • 27
- Musisz.
- To tylko ty musisz stąd wyjść. Nie chcę mieć
z tobą więcej do czynienia, Rafe.
- A gdybym zaproponował ci mały wyjazd?
- Co takiego? Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
- Wyjazd na ranczo - kontynuował nie zrażony,
jakby nie słyszał jej uwagi.
- Twoje rancho w Arizonie?
- Nie miałaś okazji go zobaczyć. Spodoba ci się,
Maggie.
- Nie, absolutnie nie. Nie znoszę rancz i kowboi.
Gdybym miała ochotę na odpoczynek, wybrałabym
się na jakieś egzotyczne wyspy, a nie na pastwiska.
- Tam jest pięknie. - Rafe wysączył whisky do
końca i zdecydowanym ruchem odstawił szklankę.
- Ranczo leży koło Tucson. Wychowałem się tam.
Odziedziczyłem je po śmierci ojca.
- Nie.
- Nie obawiaj się, nie będziesz skazana tylko na
mnie. Jest tam też moja matka.
- Myślałam, że mieszka w Scottsdale.
- Mieszka, ale teraz przyjechała do mnie. Ma
również wpaść moja siostra, Julie. Mieszka w Tucson.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie, kto tam będzie.
Przestań mnie kusić.
- Będzie tam jeszcze ktoś.
- Już ci mówiłam, to mnie zupełnie nie interesu
je. Zresztą bądź łaskaw przyjąć do wiadomości, że
obecność twojej matki wcale mnie nie zachęca. Prze
ciwnie. Ona uważa, że świat kręci się wokół jej uko
chanego synka. Poza tym nigdy nie miała o mnie do
brego zdania, a po tym co się stało rok temu, musi
28 » KOWBOJ
mnie po prostu nienawidzić. Zresztą dała mi to jasno do
zrozumienia. Wini mnie za to, że straciłeś „Spencer
Homes" na rzecz Moorcrofta. I nie byłabym zdziwiona,
gdyby twoja kochana siostrzyczka uważała tak samo.
- Mylisz się, Maggie. Ludzie się zmieniają. Matka
bardzo chce cię zobaczyć.
- Nie wierzę. A zresztą, gdyby nawet tak było, ja
nie mam ochoty jej widzieć.
- Radzę ci, zrewiduj swoje poglądy - powiedział
poważnie. - Ona ma zamiar wziąć ślub z twoim ojcem.
- Ona... co?! - Maggie miała wrażenie, że ziemia
usuwa się jej spod nóg. Kurczowo zacisnęła palce na
szklance.
- Chyba powiedziałem wyraźnie?
- Kłamiesz! Ojciec nic mi o tym nie mówił.
- Nie mówił, bo sam go o to prosiłem. Chciałem
załatwić sprawę po swojemu. On właśnie jest tą trzecią
osobą, którą spotkasz na ranczu.
- O Boże! - Maggie była kompletnie roztrzęsiona.
- Gdzie... jak... jak oni się poznali?
- Przedstawiłem ich sobie parę miesięcy temu.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ miałem przeczucie, że przypadną sobie
do gustu. Choć muszę przyznać, że twój ojciec nie był
z początku zachwycony pomysłem spotkania ze mną.
Wolałby mnie raczej powiesić na najbliższej gałęzi. Po
tamtej historii uważał mnie za skończonego drania.
Dopiero kiedy spokojnie wyjaśniłem mu, co się na
prawdę zdarzyło, i powiedziałem, że nadal chcę się
z tobą ożenić, trochę zmiękł. Potem już poszło gładko,
bo poznał matkę i wpadł po uszy.
Margaret słuchała ze zgrozą.
JAYNE ANN KRENTZ KOWBOJ Harlequin Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
PROLOG - Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na siebie - powiedziała z nagłą troską Sarah Fleetwood Trace. Zajęta była zdejmowaniem strojnej ślubnej sukni. W tej skomplikowanej czynności pomagały jej dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah ulotnił się na moment, a piwne oczy spoważniały, kiedy patrzyła na Margaret Lark. - Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmie chem Margaret, starannie składając welon. - Obiecu ję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię, liczyła kalorie i nie wdawała się w rozmowy z nie znajomymi mężczyznami. Katherine Inskip Hawthorne, pracowicie odpinają ca rząd drobnych guziczków na plecach Sarah, za chichotała. - Nie daj się zwariować, Margaret. Nic się nie stanie, jeśli pogadasz sobie z paroma nieznajomymi mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko rób to dyskretnie. Sarah wydała pełen dezaprobaty pomruk, potrząsa jąc głową, aż brązowe włosy rozsypały się lśniącą falą.
6 • KOWBOJ Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kol czykach, słały tęczowe błyski. - Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważ nie. - Mam przeczucie, Margaret... - urwała i zmar szczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje. - Po prostu proszę, żebyś przez jakiś czas bardzo uważała, dobrze? - Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze jestem ostrożna - zdziwiła się Margaret. -I dlaczego miałoby mi się coś przydarzyć właśnie wtedy, kiedy wyjedziesz na miesiąc miodowy? - Sama nie wiem, i w tym cały problem - powie działa cicho Sarah. - Mam tylko przeczucie, a pamię taj, że intuicja nigdy mnie nie myli. - Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem w zielonych oczach. - Zresztą nie wyobrażam sobie, by mogła normalnie funkcjonować po tych radosnych przeży ciach i szampanie. Margaret uśmiechnęła się, pomagając przyjaciółce wyplątać się z obfitych fałdów sukni. Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo upieczony małżonek pewnie nie może się ciebie do czekać. Lepiej pospiesz się, Sarah, zanim Gideon wpadnie tu, by cię porwać. On jest dobry w odnaj- dywaniu zaginionych rzeczy. Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatros- kanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero po chwili na jej twarz powrócił radosny uśmiech. Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona. Te On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierp- liwość czekać kiedy nie ma na to ochoty - zauważyła
KOWBOJ • 7 Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze pigwy. - Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - za chichotała Kate. - Pod tym względem Gideon przy pomina Jareda. Sarah, naprawdę zamierzasz spędzić podróż poślubną na poszukiwaniu skarbów? Nie ma cie lepszych pomysłów? - Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah, podchodząc do lustra, by umalować wargi. Jej spojrzenie spotkało się w lustrze ze spojrzeniem Margaret, pełnym szczerego zachwytu dla szczęścia przyjaciółki. - Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy Kwiatów Fleetwood? Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które ciągle jeszcze miała w uszach. - Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy ich szukałam, znalazłam Gideona. - A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem Kate. - Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu. A tę parę wybrał dla mnie na ślub. - Sarah z satysfakcją obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluz ki. - No, dobrze, jestem gotowa - oświadczyła i czułe uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie wiem, co bym bez was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo jesteście dla mnie ważne. Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko zamrugała, kryjąc łzy. - Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedzia ła cicho. - Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i życie, prawda?
8 • KOWBOJ - Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz Sarah odbijała całą gamę uczuć. - Nie uważacie, że kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym? - Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Mar garet. - Mąż taki jak Gideon Trace jest również kimś wyjątkowym. Dlatego nie każ mu już dłużej czekać - ponagliła, wręczając przyjaciółce torebkę. - Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły. W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych gości, złożony głównie z ludzi, których wspólną pasją było wszystko, co wiąże się z pisaniem i wydawaniem książek. Rozmawiali, popijając szampana. Część krę ciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez mały, lecz dobry zespół. Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy, natych miast ruszyło im na spotkanie dwóch wysokich, sil nych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń Sarah, a drugi, błysnąwszy białymi zębami w uśmie chu, podał ramię Kate. Margaret stanęła cicho z boku, przyglądając się mężczyznom, którzy zawładnęli sercami jej dwóch najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno było dostrzec, co Jared i Gideon mogą mieć ze sobą wspólnego. A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny. Obaj byli męscy w dawnym, niemal zapomnianym sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganc kim sposobie bycia, bujnej naturze, która nie dawała się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się zamknąć w klatce dzikiego zwierzęcia. Jednocześnie należeli do mężczyzn, na których można liczyć w każ dej rozgrywce z losem.
KOWBOJ • 9 Margaret spotkała tylko jednego mężczyznę, nale żącego do tego samego gatunku. Szaleństwo, jakiemu uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku zniszczyły jej dobrze zapowiadającą się karierę w świe cie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny. - Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział z udawanym wyrzutem Gideon do żony. - Na całe życie mam dosyć ślubnych uroczystości. - To był przecież twój pomysł, kochanie - przypo mniała słodkim głosem, muskając wargami jego zdecy dowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby szybki ślub w Las Vegas. - Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynaj mniej teraz nie wystawiaj mnie na próbę. - Dobrze, jedźmy, tylko powiedz mi wreszcie dokąd. Gideon uśmiechnął się tajemniczo. - Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożeg nałaś się z rodziną? - Tak. - Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym drużbą. - Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę. Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. - Czekam na was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki złotych monet, o której ci mówiłem. - Załatwione - uśmiechnął się Gideon. - Chodź, Sarah. Pozostała trójka długo odprowadzała ich wzrokiem. - Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do Jareda. - Nie mówiłem ci, że mój piracki przodek zakopał gdzieś na wyspie skrzynię ze skarbem? - zdziwił się.
10 • KOWBOJ - Nie. - Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Nie stety, szanowny Roger Hawthorne nie raczył zostawić żadnych wskazówek, więc specjalnie się tym nie za jmowałem. Dopiero kiedy usłyszałem, że Trace jest zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowa łem mu, żebyśmy spróbowali odnaleźć te monety. Kate uśmiechnęła się radośnie. - W takim razie mamy świetny pretekst, aby ściąg nąć do nas Gideona i Sarah. Mam nadzieję, że ty też przyjedziesz, Margaret? - Oczywiście. Nie przepuściłabym takiej okazji. Ale teraz wybaczcie, mam zamówiony taniec z pew nym dżentelmenem. - Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czuj nie Kate. - Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret. - Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za młody - wskazała ruchem ręki na chłopca, który przepychał się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni David Haw thorne był pomniejszoną kopią swojego ojca - z tymi samymi ciemnymi włosami, szarymi oczami i zniewa lającym, lekko aroganckim uśmiechem. - Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał, chyląc przed nią uprzejmie głowę. - Jestem wolna, panie Hawthorne. Kilka godzin później Margaret wysiadła z taksówki na Pierwszej Alei, przed eleganckim budynkiem, gdzie mieścił się jej apartament. Przyspieszyła kroku, idąc ku wejściu. Lato w Seattle nigdy nie było zbyt upalne, a rześki powiew znad Zatoki Elliott sprawił, że wieczór był niemal chłodny.
KOWBOJ • 11 Kobieta w średnim wieku, ze szczekającym pies kiem, kręcącym się jej koło nóg, otworzyła szklane drzwi. - Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagad nęła, uśmiechając się serdecznie. - Bardzo piękny, pani Walters. Przyjemnego spa ceru z Gretchen - powiedziała Margaret, zerkając na suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imie nia. A jednak uśmiech przyszedł jej z trudnością. Nagle poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona. Emocje opadły, weselne przyjęcie skończyło się, obie przyjaciółki wyjechały. Nieprędko je zobaczy - a kiedy spotkają się znowu, wszystko może wyglądać zupełnie inaczej, pomyślała melancholijnie. Jeszcze do niedawna spędzały razem każdą wolną chwilę. Wystarczyło, by po powrocie z pracy któraś sięgnęła do telefonu, a już po chwili szły na lody. Niemal z rozrzewnieniem wspominała sobotnie wy prawy do ulubionej kafejki w centrum, gdzie plot kowały i godzinami dyskutowały o wątkach, intrygach i postaciach swoich nowych książek. Już nie będzie mogła zadzwonić i pogadać, choćby nawet w środku nocy - teraz, kiedy Sarah miała swojego poszukiwa cza skarbów, a Kate swojego pirata. Nie, takiej przyjaźni nic nie osłabi, nawet małżeńst wo, pomyślała, bojowo potrząsając głową. Początkowo wszystkie trzy zbliżył do siebie fakt, iż pisały romanse, ale stopniowo nawiązała się prawdziwa, głęboka przy jaźń, która wytrzymała próbę czasu. Było jednak oczywiste, że teraz jej formy muszą ulec zmianie. Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeń stwa. Do dziś prześladowały ją myśli, co by było, gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.
12 • KOWBOJ Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowa łaby tego kroku. Być szczęśliwą z tym człowiekiem oznaczało zmienić jego osobowość, ale to nie udało się jeszcze żadnej kobiecie. Rafe Cassidy był nierefor- mowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa. Boże, czy musi akurat teraz myśleć o nim? Wszystko przez ślub Sarah, który przypomniał jej nie spełnione marzenia. Winda zatrzymała się. Margaret, szperając w toreb ce w poszukiwaniu kluczy, szła przez korytarz, wy ściełany miękką szarą wykładziną. Przez świetlik koło jej drzwi wpadały ostatnie promienie słońca, wydoby wając piękno bukietu różowawych kwiatów, pysz niącego się na małym stoliku. Kiedy tylko otworzyła i weszła do holu, od razu wyczuła, że coś jest nie w porządku. Zamarła w bez ruchu, nasłuchując i czujnie wpatrując się w półmrok salonu. Z początku nie widziała nic, ale po chwili dostrzegła zarys odzianych w szare spodnie długich nóg, spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie buty z sza rej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary stetson. Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle. „Obiecaj, że będziesz na siebie uważać" - za brzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze słowa Sarah. Instynktownie cofnęła się o krok. - Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie pozwolę ci uciec. Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak boleśnie znajomym brzmieniem tego głosu. Jeszcze rok temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczeki waniu. Jeszcze rok temu mówił do niej okrutne,
KOWBOJ » 13 bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej serce. - Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem. Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej wyciągając długie nogi. - Znasz odpowiedź, Maggie. Jest tylko jeden po wód, dla którego mogłem tu przyjść, prawda? Przy szedłem po ciebie.
ROZDZIAŁ 1 - Jak się tu dostałeś, Rafe? Nie było to może najmądrzejsze pytanie, ale jedyne, które się jej nasuwało w tych okolicznościach. - Twoja sąsiadka z drugiego końca korytarza ulitowała się nade mną, kiedy powiedziałem jej, jaki szmat drogi przebyłem, by się z tobą zobaczyć. Na szczęście masz dobry zwyczaj i wychodząc, zosta wiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie do środka. - Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś innemu, kto miałby więcej rozumu - burknęła Mar garet. - Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy porozmawiać. - Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do po wiedzenia. Nadal tkwiła w miejscu, podświadomie obawiając się wyjść poza ciepły krąg światła, padającego z holu. - Boisz się mnie, Maggie? - Głos Rafe'a był dźwię czny i zarazem aksamitny jak ciemność. Lekki, połu- dniowo-zachodni akcent podkreślał wrażenie, jakie
KOWBOJ » 15 sprawiał Cassidy. To był głos rewolwerowca, który w samo południe posyła celnym strzałem wroga do piekła. Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynie nia z tym człowiekiem - i przegrała. Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem sięgnął za siebie i zapalił lampkę przy fotelu. Łagodne światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych włosach i uwydatniło surowe rysy o nieprzejednanym wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z opar cia. Z rozcięcia białej koszuli wyzierała opalona szyja. Szczupłą talię opinał pas z efektowną, połyskującą srebrem i turkusami klamrą. - Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie. Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli wesz ła do salonu, zamykając za sobą drzwi. - Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie życzę sobie twojej obecności? - powiedziała chłodno, rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący sto liczek. - Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw musimy pogadać. Myślę, że powinnaś zrobić sobie drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli nor malnie porozmawiać. Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że znalazł jej żelazny zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił whisky poza Rafe'em Cassidym i jej ojcem. Przez moment miała ochotę odmówić, ale wiedziała, że wszelki opór nie ma sensu. O wezwaniu policji nawet nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania dopiero wtedy, kiedy będzie miał na to ochotę. W tej sytuacji łyk czegoś mocniejszego dobrze by jej zrobił.
16 • KOWBOJ Może zdołałaby opanować niepokojące dreszcze prze biegające co chwila wzdłuż kręgosłupa... Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza go posłuchać. Miękkim ruchem zdjął nogi ze stolika i kocim krokiem podążył za Maggie do eleganckiej szaro-białej kuchni. Tam, jak stary bywalec, sięgnął do szafki i wyjął szklaneczkę. - Nigdy nie lubiłem tego obrazu - zauważył mi mochodem, zerkając na kolaż nad stołem. - Dla mnie to są oprawione w ramy śmieci z odzysku. - Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie uważasz? - rzuciła cierpko. - Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego, Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza w nocy - dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem zło- tobrązowych oczu. Zawsze, kiedy tak na nią patrzył, miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego kota. - Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć, że jesteśmy razem - przypomniała mu gorzko. - A ile razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem znajdowałam ciebie, siedzącego w salonie i przerzuca jącego papiery. - Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem. - Łagodnie powiedziane! Rafe, miałeś istną obsesję na punkcie „Cassidy and Company". Żadna kobieta nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy. - Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie wyglądasz, Maggie. Naprawdę. Margaret zadrżała ręka trzymająca szklaneczkę, tyle było w jego głosie hamowanej namiętności.
KOWBOJ • 17 - Niewiele się zmieniłeś, Rafe - powiedziała cicho. Niebezpieczny, uwodzicielski, męski. Prawdziwy kowboj... - W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramio nami. - Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj - szepnęła mimo woli. - Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wie ki temu. Ale teraz przynajmniej jedno będzie jak dawniej. Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął wielką dłonią jej włosy. Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się pod okno. W dole lśniły światła Seattle. Zwykle lubiła ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli usiadła w białym skórzanym fotelu. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a osłabłe nogi odmówią jej po słuszeństwa. - Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć ich miałam rok temu. Powiedz, co masz do powiedze nia, i wyjdź stąd. Mężczyzna usiadł na wprost, ani na chwilę nie spuszczając oczu z jej twarzy. Prawie niedostrzegalny uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił uśmiechać się inaczej. - Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - o- strzegł. - Wszystko zależy od punktu widzenia. - Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie. Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie po zwoli się wciągnąć w dyskusję. - Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy o wszystkim.
18 • KOWBOJ - Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło o twoją karierę. I nie twoja zawodowa reputacja ucierpiała. Brązowe oczy pociemniały. - Miałaś dość siły, by oprzeć się tej burzy. Zamiast tego wolałaś zrezygnować z kariery i zajęłaś się pisaniem. Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramion. - Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtraf niejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Uwielbiam pisanie i nie tęsknię do tej dżungli, jaką jest świat interesów. Nie wróciłabym tam za żadne skarby. - Skryłaś się przed światem. Zmieniłaś mieszkanie. Wycofałaś swoje nazwisko z książki telefonicznej - powiedział oskarżycielskim tonem, pociągając duży łyk whisky. - Musiałem dokonać cudów, żeby cię znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu, a twój ojciec również nie chciał mi ułatwić zdania. - Kiedy zacząłeś mnie szukać? - Przed paroma miesiącami. - Dlaczego? - Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś wróciła do mnie. Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls przyspieszył niepokojąco jak sygnał werbla, dającego hasło do ucieczki lub ataku. - Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie tylko, Rafe. Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. - Kłamiesz, kochana. Nasz związek nie miał nic wspólnego z tym, co działo się pomiędzy „Cassidy and Company" a firmą Moorcrofta.
KOWBOJ • 19 - Akurat! Posłużyłeś się mną, by zdobyć zastrze żone informacje. Gorzej, chciałeś upokorzyć Jacka Moorcrofta, rozgłaszając, że sypiasz z jego zaufaną współpracownicą. Tylko nie próbuj zaprzeczać! Oboje wiemy, że taka była prawda. Sam mi to powiedziałeś, pamiętasz? Rafe zacisnął szczęki. - Myślałem, że dostanę szału tego ranka, kiedy dowiedziałem się, że uprzedziłaś Moorcrofta o moich planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś. Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do żywego. - Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam, że masz ochotę na firmę, którą on chce przejąć. Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymane wrować go z kontraktu. Czego się w takiej sytuacji po mnie spodziewałeś? - Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego wszystkiego z daleka, zwłaszcza że nie miałaś z tą sprawą nic wspólnego. - Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na serio myślałeś, że będę zachwycona taką rolą? Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się nie tracić opanowania. - Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że wówczas byłaś przekonana o swoich racjach. Prze myślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie czasu, widzę, że w gruncie rzeczy problemem było poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, ko mu zaufać. - Jego wyraziste usta wykrzywił smęt ny uśmieszek. - W rezultacie wielomilionowy kon trakt przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. Było, minęło.
20 » KOWBOJ - Och, nie wiedziałam, że jesteś zdolny tak wielko dusznie wybaczyć, Rafe. Ale niepotrzebnie się starasz - stwierdziła lodowatym tonem. - Nie chcę od ciebie żadnych przeprosin. Nie potrzebuję przebaczenia, bo nie zrobiłam niczego złego. - Maggie, zrozum, próbuję ci tylko wytłumaczyć, że o tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, myślę teraz zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierp liwością. - Jeśli poczułeś choć minimalne wyrzuty sumienia po tym, jak mnie wykorzystałeś, jestem skłonna roz grzeszyć cię natychmiast. Ale wierz mi, gdybym znów znalazła się w takiej sytuacji, zachowałabym się iden tycznie. Teraz tak jak i wtedy ostrzegłabym Moor- crofta. Popatrzył na nią uważnie. W jego spojrzeniu błys nęło skrywane napięcie. - Nie byłaś jego kochanką, prawda? Ani przedtem, ani później? Miała ochotę dać mu w twarz. Opanowała się nadludzkim wysiłkiem. - Z jakiej racji miałabym ci odpowiadać? - spytała zaczepnie. - Moorcroft twierdził, że byliście ze sobą blisko, dopóki nie zorientował się, że mi się podobasz. Do strzegł wspaniałą okazję i postanowił ją wykorzystać. Mówił, że kazał ci mnie uwieść i wyciągnąć ze mnie, ile się da. Margaret wzdrygnęła się ze zgrozy i obrzydzenia. - Dranie! - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeden wart drugiego. - Kłamał wtedy, tak? Nigdy nie należałaś do niego? - Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny.
KOWBOJ • 21 - Przejściowo do mnie - sprostował, pociągając kolejny łyk. - I znów będziesz moja. - O, niedoczekanie! Nawet gdybyś miał być jedy nym facetem na tej planecie. Rafe zdawał się nie słyszeć tych dobitnie wypowie dzianych słów. W zamyśleniu zmarszczył brwi, błądząc spojrzeniem po pokoju. - Z moich informacji wynika, że nigdy już nie spotkałaś się z Moorcroftem po tym, jak wręczyłaś mu rezygnację. Dlaczego, Maggie? Czy odsunął cię od siebie? Nie chciał, żebyś pracowała z nim, kiedy wybuchł ten skandal? Czy zmusił cię do odejścia? - A czy na jego miejscu nie oczekiwałbyś ode mnie tego samego? Gdyby jedna z twoich współpracownic przespała się z konkurentem, nawet w dobrej wierze, nie uznałbyś jej za osobę niepewną? - zapytała gorzko Maggie. - Cholera, jasne, że tak! Każdy, kto u mnie pracuje, wie, że w zamian za godziwą pensję wymagam bez względnej lojalności. Margaret westchnęła smętnie. - No, przynajmniej raz byłeś szczery. Kiedy to wszystko się stało, Jack nawet nie musiał mnie prosić o rezygnację. Po prostu uznałam, że należy ją złożyć. Już wcześniej zresztą planowałam, że porzucę pracę w firmie na rzecz pisania. Zeszłoroczne wydarzenia przyspieszyły moją decyzję. Rafe pokręcił niecierpliwie głową. - Dobra, dajmy już spokój z tą przeszłością. Nie przyszedłem tutaj, żeby bez końca ją rozgrzebywać. - W takim razie po co przyszedłeś? Nadal nie wyrażasz się jasno. Jestem już od dawna poza światem biznesu, Rafe. Nie mam do sprzedania żadnych tajem-
22 • KOWBOJ nic, które pozwoliłyby ci podkupić jakąś firmę albo korzystnie pozbyć się takiej, która za chwilę zban krutuje. Nie przedstawiam dla ciebie handlowej war tości. - Och, przestań uważać, że chciałbym wyciągnąć od ciebie poufne informacje - powiedział z niesma kiem. - Wiedziałeś, kim jestem, kiedy zaczepiłeś mnie na tamtym przyjęciu, tak? - Wiedziałem. I co z tego? Podejrzewasz, że za czepiłem cię celowo, bo już wtedy knułem intrygę? - Rafe, czy ty naprawdę masz mnie za kompletną idiotkę? - wybuchnęła. - Jesteś gotów przysiąc, że nie przyszło ci już wtedy do głowy, by wykorzystać okazję i zbliżyć się do kogoś, kto był tak blisko Jacka Moorcrofta jak ja wówczas? - A jakie, do diabła, ma znaczenie, że od razu do ciebie podszedłem? Kiedy cię tylko zobaczyłem, wie działem, że to, co może się zacząć między nami, nie będzie miało nic wspólnego z interesami. Przecież poprosiłem cię potem o rękę, nie pamiętasz? Maggie o mało nie zakrztusiła się swoją brandy. - Pamiętam. Po pierwszym tygodniu znajomości. I nawet zaczęłam się zastanawiać, naiwna, choć wszys tkie dzwonki alarmowe ostrzegały mnie, bym wycofała się natychmiast. Nie była to cała prawda. Najbardziej pierwotne, kobiece instynkty skrycie podpowiadały jej, aby po- wiedzieć „tak" i podjąć ryzyko. - A teraz mam zamiar poprosić cię po raz drugi, Maggie. Maggie poczuła nagle dziwną lekkość w głowie, jakby miała za chwilę zemdleć.
KOWBOJ • 23 - Co powiedziałeś? - zapytała bez tchu. - Przecież słyszałaś. - Rafe wstał i podszedł do okna. Biała, puszysta wykładzina tłumiła jego kroki. - Wiem, że muszę dać ci trochę czasu, byś oswoiła się z tą propozycją - dodał, patrząc w mrok. - Mu siała spaść na ciebie jak grom z jasnego nieba. Ale pragnę cię, Maggie. Nigdy nie przestałem cię pragnąć. - Czyżby? Doskonale pamiętam, jak wykrzyczałeś, że nie chcesz mnie już więcej widzieć. - Byłem nieszczery wobec ciebie i wobec siebie. Maggie z niedowierzaniem pokręciła głową. - Tamtego ranka widziałam wściekłość w twoim wzroku. Nienawidziłeś mnie. - Nie. Nigdy nie czułem do ciebie nienawiści. Wtedy byłem bliski szału, przyznaję. Nie mogłem uwierzyć, że mogłaś tak po prostu iść do Moorcrofta i ostrzec go przede mną. Nawet nie zadałaś sobie trudu, by się wytłumaczyć. Zorientowałem się, że zostałem wrobiony. - Tak, poszłam do Moorcrofta - przyznała ponu ro. - Ale tylko ja ucierpiałam. Ty i Moorcroft po trafiliście wykorzystać mnie dla swoich celów. To stało się jedną z przyczyn, dla których porzuciłam tę kor poracyjną dżunglę. Zrozumiałam, że brak mi zębów i pazurów, by się przez nią przebijać. Czułam się paskudnie, Rafe. - Tak, kochanie, byłaś zbyt miękka i wrażliwa. Wiedziałem to od pierwszego momentu, kiedy cię spotkałem. Gdybyś wtedy wyszła za mnie, nie musiała byś mieć z tym światem do czynienia. - Bądźmy ze sobą szczerzy, Rafe. Gdybym rok temu wyszła za ciebie, już bylibyśmy po rozwodzie.
24 • KOWBOJ - Nie. - Możesz zaprzeczać, ale to prawda. Nie znios łabym małżeństwa w twoim stylu. Zdawałam sobie sprawę z tego już wtedy. I dlatego zwlekałam z od powiedzią przez całe dwa miesiące naszego związku. Wiedziała również, że gdyby nie zdarzyła się afera z Moorcroftem, w końcu musiałaby się poddać presji Rafe'a i wyjść za niego. Bowiem zakochała się w tym kowboju i nie była mu się w stanie oprzeć. Rafe spojrzał na nią przez ramię. Surowy zarys jego ust złagodniał. - Nie byłoby nam łatwo, Maggie, ale w końcu doszlibyśmy do porozumienia. Pracowałem nad tym i niewiele już brakowało. Tym razem na pewno się uda. Margaret zacisnęła powieki, by nie pozwolić spły nąć łzom. Zamrugała z determinacją, a kiedy znów spojrzała na Rafe'a, wiedziała, że za żadną cenę nie może pozwolić sobie na słabość. Ten drapieżnik natychmiast zwęszyłby w niej łatwą ofiarę. - Zadziwasz mnie, mój drogi - oświadczyła kpią co. - Jeśli tak ci zależało na mnie, czemu zwlekałeś przez cały rok? - Przygryzła wargę, przypominając sobie, jak całymi miesiącami na próżno czekała, aby się odezwał, nim wreszcie pogodziła się z bolesną prawdą. - Znam cię na tyle, by wiedzieć, że masz zwyczaj natychmiast sięgać po to, co w twoim pojęciu ci się należy. - Masz rację. Ale ta sprawa była wyjątkowa. Szerokie ramiona mężczyzny zgarbiły się w dziwnym u niego, bezradnym geście. - Nigdy dotąd nie znalaz łem się w podobnej sytuacji. - W zamyśleniu potrząs nął szklanką, aż zawirował złocisty płyn. Kiedy znów
KOWBOJ • 25 podniósł wzrok na Maggie, ich oczy się spotkały. - Przez pierwsze kilka miesięcy nie byłem nawet w stanie sensownie myśleć. Byłem tak wściekły, że wszyscy schodzili mi z drogi. Pracowałem jak wariat przez całe noce, a potem nieprzytomnie łapałem parę godzin snu. Zapytaj Hatchera albo moją matkę, co się ze mną wtedy działo. Do dziś wzdrygają się ze zgrozy na samo wspomnienie. - Cóż, mogę sobie wyobrazić, że byłeś wściekły, kiedy twoje plany nie wypaliły - powiedziała Mar garet z ironicznym uśmieszkiem. - W końcu przeszła ci koło nosa wielka forsa, a firma Moorcrofta zyskała dzięki mojemu ostrzeżeniu. Przegrałeś w tej rozgryw ce, a wszyscy wiedzą, jak bardzo nie lubisz prze grywać. W brązowych oczach dojrzała niebezpieczny błysk, ale zgasł równie szybko, jak się pojawił. - Potrafię pogodzić się z porażką. Czasami. Ale nie potrafiłem pogodzić się z faktem, iż okazałaś się zdrajczynią. I nie mogłem znieść sposobu, w jaki odeszłaś - nawet nie oglądając się za siebie. - A czego oczekiwałeś? Że padnę na kolana i będę błagała, byś mi wybaczył? Z jakiej racji, skoro byłam niewinna? - Tak, szczerze mówiąc, coś podobnego sobie wyobrażałem. Dlatego chciałem, żebyś trochę pocier piała, a potem wymarzyłem sobie, że przyjdziesz do mnie i okażesz prawdziwą skruchę, a ja wielkodusznie ci wybaczę. I znów do mnie wrócisz. - Na twoich warunkach, jak się domyślam? - za śmiała się gorzko. - Naturalnie.
26 • KOWBOJ - W takim razie musiałam cię srogo zawieść? - Tak. Szybko zrozumiałem, że nie wrócisz do mnie. Z początku myślałem, że pocieszasz się z Moor- croftem. - Cholera, już ci mówiłam, że nie było żadnego romansu! - wybuchnęła. - Wiem, Maggie, wiem. - Uspokajająco wyciągnął rękę, gestem uciszając jej protest. - Mówię ci tylko, co myślałem wtedy. Zresztą zostawmy tamte sprawy. Czy sam fakt, że zjawiłem się tutaj dzisiaj, nie świadczy o moich dobrych intencjach? Patrzyła na niego czujnie. - Świadczy jedynie o tym, że masz jakiś ukryty cel. Ale nawet nie chcę zgłębiać jaki. Na całe życie zapamiętałam lekcję sprzed roku, Rafe. Tylko głupiec drugi raz wsadza rękę do ognia. - Daj mi szansę, bym mógł cię odzyskać, Maggie. O nic więcej nie proszę. - Nie - odpowiedziała, nawet się nie zastanawia jąc. Tylko taka odpowiedź mogła być bezpieczna. Długo milczał. Czuła, że przygląda się jej uważnie, ale nie śmiała podnieść oczu. Wiedziała, o czym myśli. Jego umysł w błyskawicznym tempie rozważał następ ne posunięcia, szukając słabych punktów w jej obro nie. Kiedy wreszcie wrócił na fotel i usiadł, niedbale wyciągnąwszy nogi, czekała w czujnym napięciu. - Boisz się mnie, kochana? Tylko nie zaprzeczaj. - Tak, boję się. Potrafisz być bezwzględnym gra czem. Nie wiem, jakiego jeszcze asa masz w rękawie. - Fakt, jest jeszcze kilka rzeczy, o których nie wiesz. - I nie chcę wiedzieć.
KOWBOJ • 27 - Musisz. - To tylko ty musisz stąd wyjść. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia, Rafe. - A gdybym zaproponował ci mały wyjazd? - Co takiego? Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. - Wyjazd na ranczo - kontynuował nie zrażony, jakby nie słyszał jej uwagi. - Twoje rancho w Arizonie? - Nie miałaś okazji go zobaczyć. Spodoba ci się, Maggie. - Nie, absolutnie nie. Nie znoszę rancz i kowboi. Gdybym miała ochotę na odpoczynek, wybrałabym się na jakieś egzotyczne wyspy, a nie na pastwiska. - Tam jest pięknie. - Rafe wysączył whisky do końca i zdecydowanym ruchem odstawił szklankę. - Ranczo leży koło Tucson. Wychowałem się tam. Odziedziczyłem je po śmierci ojca. - Nie. - Nie obawiaj się, nie będziesz skazana tylko na mnie. Jest tam też moja matka. - Myślałam, że mieszka w Scottsdale. - Mieszka, ale teraz przyjechała do mnie. Ma również wpaść moja siostra, Julie. Mieszka w Tucson. - Posłuchaj, nie obchodzi mnie, kto tam będzie. Przestań mnie kusić. - Będzie tam jeszcze ktoś. - Już ci mówiłam, to mnie zupełnie nie interesu je. Zresztą bądź łaskaw przyjąć do wiadomości, że obecność twojej matki wcale mnie nie zachęca. Prze ciwnie. Ona uważa, że świat kręci się wokół jej uko chanego synka. Poza tym nigdy nie miała o mnie do brego zdania, a po tym co się stało rok temu, musi
28 » KOWBOJ mnie po prostu nienawidzić. Zresztą dała mi to jasno do zrozumienia. Wini mnie za to, że straciłeś „Spencer Homes" na rzecz Moorcrofta. I nie byłabym zdziwiona, gdyby twoja kochana siostrzyczka uważała tak samo. - Mylisz się, Maggie. Ludzie się zmieniają. Matka bardzo chce cię zobaczyć. - Nie wierzę. A zresztą, gdyby nawet tak było, ja nie mam ochoty jej widzieć. - Radzę ci, zrewiduj swoje poglądy - powiedział poważnie. - Ona ma zamiar wziąć ślub z twoim ojcem. - Ona... co?! - Maggie miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Kurczowo zacisnęła palce na szklance. - Chyba powiedziałem wyraźnie? - Kłamiesz! Ojciec nic mi o tym nie mówił. - Nie mówił, bo sam go o to prosiłem. Chciałem załatwić sprawę po swojemu. On właśnie jest tą trzecią osobą, którą spotkasz na ranczu. - O Boże! - Maggie była kompletnie roztrzęsiona. - Gdzie... jak... jak oni się poznali? - Przedstawiłem ich sobie parę miesięcy temu. - Ale dlaczego? - Ponieważ miałem przeczucie, że przypadną sobie do gustu. Choć muszę przyznać, że twój ojciec nie był z początku zachwycony pomysłem spotkania ze mną. Wolałby mnie raczej powiesić na najbliższej gałęzi. Po tamtej historii uważał mnie za skończonego drania. Dopiero kiedy spokojnie wyjaśniłem mu, co się na prawdę zdarzyło, i powiedziałem, że nadal chcę się z tobą ożenić, trochę zmiękł. Potem już poszło gładko, bo poznał matkę i wpadł po uszy. Margaret słuchała ze zgrozą.