Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Krentz Jayne Ann - Orchidea

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Orchidea.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse K
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 170 osób, 109 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

Ktoś dotarł do aptekarza przed nim. Edison Stokes przyklęknął obok leżącego mężczyzny. W niewiel­ kim pomieszczeniu było ciemno, dostrzegł jednak rękojeść noża zatopionego głęboko w piersi staruszka. Wyjęcie narzędzia zbrodni przyśpieszyłoby jedynie to, co i tak było nieuchronne. - Kto to zrobił? - Edison ścisnął sękatą dłoń. - Powiedz mi, Jonasie. Przysięgam, że za to zapłaci. - Zioła. - Z ust aptekarza wypłynęła krew. - Kupił specjalną mieszankę. Lorring prosił, żebym dał mu znać, jeśli ktoś będzie szukał... - Lorring otrzymał twoją wiadomość. Właśnie dlatego tutaj jestem. - Edison pochylił się jeszcze niżej. - Kto kupił te zioła? - Nie wiem. Przysłał po nie służącego. - Czy możesz przypomnieć sobie coś, co pomoże mi znaleźć człowieka, który to zrobił? - Służący powiedział... - Jonas urwał; krew ponownie wypełniła mu usta. - Co powiedział służący? - Że natychmiast musi mieć te zioła. I że wyjeżdża z miasta na jakieś przyjęcie na wsi... Edison poczuł, że dłoń aptekarza wiotczeje. 5

AMANDA QUICK - Kto wydaje to przyjęcie, Jonasie? Gdzie ma się odbyć? Staruszek zamknął oczy. Przez chwilę Edison myślał, że nie uzyska już żadnej informacji, lecz zakrwawione wargi aptekarza otworzyły się po raz ostatni. - W Ware Castle. Łajdak był w Ware Castle. A niech to diabli! Emma Greyson zacisnęła dłoń w rękawiczce na poręczy balkonu. Pomyślała, że jej brak szczęścia znowu daje o sobie znać. Od dłuższego czasu prześladował ją pech, którego szczyt przypadł dwa miesiące temu, kiedy straciła cały majątek. Myśl o tym, że przez następny tydzień będzie musiała unikać Chiltona Crane'a, przepełniła jej serce goryczą. Zabębniła palcami po chłodnym kamieniu. Nie powinna być zaskoczona, kiedy po południu go zobaczyła. W końcu śmietanka towarzyska jest przecież stosunkowo niewielkim gronem osób i nic w tym dziwnego, że ten łajdak znalazł się wśród zaproszonych na tak duże przyjęcie. Nie mogła sobie pozwolić na utratę posady. Być może Crane już jej nie pamiętał, jednak rozsądek nakazywał trzymanie się z dala od niego podczas przyjęcia. Nie powinna mieć z tym trudności w tłumie zaproszonych. W końcu mało kto zwraca uwagę na damy do towarzystwa. Niewesołe rozmyślania przerwało jakieś poruszenie w ciemności pod balkonem. Zmarszczyła czoło i wpatrzyła się w mroczną przestrzeń wokół wysokiego żywopłotu. Jakiś cień wynurzył się z ciemności i przesunął w kierunku skąpanej

AMANDA QUICK w blasku księżyca połaci trawnika. Wychyliwszy się, Emma do­ strzegła sylwetkę przesuwającą się jak duch w srebrzystej poświacie. Był to wysoki, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna w czarnym ubraniu. Światło księżyca padło na jego surową twarz o wydatnych kościach policzkowych, jednak Emma już wcześniej rozpoznała przybysza. Edison Stokes. Wczoraj po południu akurat wracała ze spaceru, kiedy przyjechał do zamku. Widziała, jak jego błyszczący faeton zajeżdża na dziedziniec. Lekki powóz zaprzężony był we wspaniałe dobrane i starannie wyszkolone gniadosze. Olbrzymie konie z niezwykłą precyzją reagowały na sygnały Stokesa. Ich ochocze posłuszeństwo świadczyło o tym, że ich pan nie osiągnął go przez dyscyplinowanie zwierząt bolesnymi smag­ nięciami bata. Później Emma zauważyła, że inni goście przyglądają się Sto- kesowi z ukosa. Wiedziała, że ich ciekawskie, nieco zalęknione spojrzenia biorą się stąd, że Stokes posiada ogromny majątek i równie wielkie wpływy, co oznaczało zarazem, że może być przy tym bardzo niebezpieczny. Wszystko to sprawiało, że działał pobudzająco na umysły elity znudzonej kiszeniem się we własnym sosie. Cienie znów się poruszyły. Emma odważniej wychyliła się z balkonu i zauważyła, że Stokes stawia nogę na parapecie otwartego okna. Było to bardzo dziwne. Był przecież gościem w zamku i nie musiał wchodzić do niego w taki sposób. Istniało tylko jedno wytłumaczenie takiego postępowania. Stokes wracał ze schadzki z żoną któregoś z gości albo właśnie się na nią wybierał. Nie miała podstaw, by źle oceniać tego człowieka, ale prawdę mówiąc, nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Poprzed­ niego wieczoru jej pracodawczyni, lady Mayfield, przedstawiła ich sobie. Kiedy zgodnie z wymogami etykiety pochylił głowę nad jej dłonią, ogarnęło ją przeczucie, że Edison Stokes nie jest kolejnym Chiltonem Crane'em, zepsutym rozpustnikiem, od jakich roiło się w świecie, w którym się obracała. ORCHIDEA Najwyraźniej się myliła. Cóż, ostatnio zdarzało jej się to często. Z otwartego okna we wschodnim skrzydle zamku dobiegł ją radosny rechot - mężczyźni w sali bilardowej musieli być już na dobrym rauszu. Z sali balowej dobiegały dźwięki muzyki. Pod balkonem Edison Stokes zniknął w cudzej komnacie. Dopiero po dłuższej chwili Emma odwróciła się i powoli weszła do mrocznego kamiennego korytarza. Pomyślała, że może spokoj­ nie udać się do swojej sypialni. Lady Mayfield, która uwielbiała szampana, zapewne była już podchmielona. Nawet nie zauważy, że jej opłacona dama do towarzystwa jest tego wieczoru nieobecna. Czyjś przytłumiony głos dochodzący od strony rzadko używa­ nych tylnych schodów sprawił, że Emma gwałtownie przystanęła na środku korytarza i nastawiła uszu. Rozległ się miękki kobiecy śmiech, zawtórował mu sprośny pijacki rechot. - Czy twoja służąca będzie na ciebie czekać? - wybełkotał Chilton Crane ze źle skrywaną nadzieją. Emma zesztywniała. Oto rozwiały się jej nadzieje. Na ścianie klatki schodowej rozbłysło światło świecy. Za chwilę Chilton Crane i jego towarzyszka znajdą się w korytarzu. Była w pułapce. Nawet gdyby się odwróciła i zaczęła uciekać, nie zdążyłaby na czas dotrzeć do głównych schodów. - Nie bądź śmieszny - odpowiedziała lady Miranda Ames. - Dałam jej wolne. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać jej tutaj po powrocie. - Nie trzeba było jej odsyłać - rzekł Chilton. - Myślę, że znaleźlibyśmy jakieś ciekawe zajęcie dla tej smarkuli. - Panie Crane, czyżby sugerował pan, że moja służąca mogłaby znaleźć się razem z nami w łóżku? - wycedziła Miranda. - Jestem nieprzyjemnie zaskoczona. - Cały urok życia polega na różnorodności, moja droga. A poza tym przekonałem się, że kobiety, którym zależy na utrzymaniu posady, są bardzo chętne do wypełniania różnych poleceń. Wprost wychodzą ze skóry, by dogodzić mężczyźnie. - Obawiam się, że będziesz dzisiaj musiał poskromić swój apetyt. Nie mam najmniejszego zamiaru dzielić się tobą ze służącą. 9

AMANDA QUICK - W takim razie może rozejrzymy się wśród przedstawicielek wyższej klasy i utworzymy miły tercet. Zauważyłem, że lady Mayfield ma damę do towarzystwa. Może przywołalibyśmy ją do twojej sypialni pod jakimś pretekstem... - Towarzyszkę lady Mayfield? Chyba nie masz na myśli panny Greyson? - Miranda była szczerze wzburzona. - Nawet mi nie mów, że miałbyś ochotę uwieść tę mimozę w okularach i cudacz­ nych kapelusikach. Poza tym ma okropne rude włosy. Nie chce mi się wierzyć, że jesteś do tego stopnia pozbawiony gustu. - Często się okazuje, że nieciekawy strój maskuje duży tem­ perament. - Chilton zrobił pauzę. - A powracając do damy do towarzystwa lady Mayfield... - Czy możemy zmienić temat? - Jest w niej coś dziwnie znajomego - powiedział z namysłem Chilton. - Zastanawiam się, czy już jej gdzieś nie spotkałem. Emma poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Miała nadzieję, że Crane nie jej rozpoznał, kiedy musiała przejść obok niego, uciekając z sali koncertowej; rzucił na nią wtedy tylko przelotne spojrzenie. Pocieszała się tym, że mężczyźni tacy jak Crane, którzy uwiel­ biają molestować nieszczęsne służące gospodarzy, guwernantki i damy do towarzystwa, nie zapamiętywali wyglądu swych ofiar. Poza tym jej włosy miały teraz zupełnie inny kolor. Obawiając się, że poprzednia pracodawczyni, która zwolniła ją za niesubordynację, mogła ostrzec znajomych przed zuchwałą rudowłosą damą do towarzystwa, Emma podczas krótkiego okresu zatrudnienia w Ralston Manor nosiła ciemną perukę. - Zapomnij o tej dziewczynie - nakazała Miranda. - To straszna nudziara. Jestem pewna, że dostarczę ci dużo ciekawszych wrażeń niż ona. - Oczywiście, moja droga. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. - W głosie Chiltona pobrzmiewała jednak nuta roz­ czarowania. Emma cofnęła się o krok. Musiała natychmiast podjąć decyzję. Nie mogła stać i czekać, aż Miranda i Crane pojawią się i ją zobaczą. Obejrzała się przez ramię. Jedynym źródłem światła w ciemnym 10 ORCHIDEA korytarzu był kinkiet na ścianie. Ciężkie drewniane drzwi osadzone głęboko w kamiennych framugach prowadziły do sypialni. Gwałtownie odwróciła się, uniosła spódnicę i pobiegła przed siebie. Zamierzała schować się w jednym z pokoi. Zamek był pełen gości i wszystkie pomieszczenia na piętrze były zajęte, ale o tej porze nie powinna w nich nikogo zastać. Nie było jeszcze późno; goście wciąż przebywali na dole, zajęci tańcem i flirtowaniem. Przystanęła przed drzwiami i chwyciła za gałkę. Były zamknięte. Serce zamarło jej w piersi. Podbiegła do następnych drzwi - te również nie chciały ustąpić. Ogarnięta przerażeniem, podeszła do kolejnego wejścia, po­ kręciła gałką i westchnęła z ulgą, gdy ta poruszyła się z łatwością. Wśliznęła się do pokoju, bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi i się rozejrzała się. W jasnym świetle księżyca dostrzegła ciężkie zasłony ogromnego łoża z baldachimem. Na taborecie leżały ręczniki, Blat toaletki zajmowały niezliczone flakoniki. Na łóżku zauważyła kobiecą nocną koszulę, ozdobioną koronką. Zamierzała zaczekać tu, aż Chilton i Miranda znikną w którejś z pozostałych sypialni, by potem uciec tylnymi schodami. Odwróciła się i przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując coraz wyraźniejszego odgłosu kroków w korytarzu. Nagle zdrętwiała z przerażenia. Co będzie, jeśli się okaże, że weszła do sypialni Mirandy? Nadchodzący przystanęli właśnie przed drzwiami. - To tutaj, Chiltonie. - Ciężkie drzwi tłumiły głos kobiety. - Zaraz znajdę klucz. Emma cofnęła się, przejęta zgrozą. Miała tylko parę sekund na podjęcie decyzji. Miranda myślała, że drzwi jej pokoju są zamk­ nięte. Zapewne przeszukiwała teraz zawartość torebki, szukając klucza. Emma gorączkowo przeczesywała wzrokiem pokój. Pod łóżkiem nie było miejsca, jako że umieszczono tam kufry podróżne. Pozostawała jedynie okazała szafa. Pobiegła w jej stronę, zado­ wolona, że miękkie wieczorowe pantofelki z koźlęcej skóry pozwalają jej bezszelestnie przemierzyć dywan. 11

AMANDA QUICK Po drugiej stronie drzwi rozległ się pijacki śmiech Crane'a. Emma usłyszała ciche brzęknięcie metalu o posadzkę. - Widzisz, co zrobiłeś? - zwróciła się do niego z pretensją Miranda. - Upuściłam klucz. - Wybacz - wybełkotał Chilton. Emma otworzyła masywną szafę i przepchnęła się do środka przez gąszcz ubrań, po czym przyciągnęła drzwi. Znalazła się w całkowitej ciemności i nagle poczuła, że otacza ją silne męskie ramię. Otworzyła usta do krzyku, lecz mężczyzna natychmiast zakrył je dłonią. Została gwałtownie przyciągnięta do silnego męskiego torsu. Ogarnięta panicznym strachem, pomyślała, że groźba rozpoznania jej przez Crane'a była niczym w porównaniu z obecną sytuacją. Nic dziwnego, że drzwi do sypialni były otwarte. Ktoś wszedł tu przed nią. - Proszę nic nie mówić, panno Greyson - wyszeptał jej do ucha Edison Stokes. - Bo inaczej oboje będziemy się musieli gęsto tłumaczyć. Rozpoznał ją, kiedy uchyliła drzwi szafy. Ze swego ukrycia za stylowym strojem podróżnym Edison dostrzegł blask światła odbijający się w złotych okularach. Mimo niecodziennych okoliczności, doznał dziwnego uczucia zadowolenia. Potwierdziło się to, że nie mylił się co do pozornie nieefektownej damy do towarzystwa lady Mayfield. Już w chwili, kiedy został jej przedstawiony, zdał sobie sprawę, że nie ma ona ani jednej cechy, jakiej należałoby się spodziewać po kobiecie, która podjęła się takiego zajęcia. Zachowywała się wprawdzie bardzo skromnie i powściągliwie, ale w jej bystrych zielonych oczach nie było ani cienia pokory. Dostrzegł w nich zdecydowanie, temperament i inteligencję. Pomyślał wtedy, że ma przed sobą osobę niezwykle intrygującą, a na dodatek bardzo atrakcyjną, choć robiła, co tylko mogła, by ukryć ten fakt za parą okularów i niemodną suknią z tkaniny, która wyglądała na kilkakrotnie farbowaną. 12 ORCHIDEA Teraz dowiedział się, że młoda dama zabawia się ukrywaniem w szafach stojących w cudzych sypialniach. Zaintrygowało go tu odkrycie. Poruszyła się niespokojnie. Nagle zdał sobie sprawę, że dotyka ramieniem jej twardych, krągłych piersi. Otaczający ją delikatny zapach ziół uzmysłowił mu, jak niewielka jest ich kryjówka. Najwyraźniej Emma go rozpoznała, trochę się uspokoiła i przestała z nim walczyć. Powoli odsunął dłoń od jej ust. Nie wydała żadnego dźwięku. Bez wątpienia podobnie jak on była zainteresowana tym, by nikt ich nie znalazł. Przez chwilę za­ stanawiał się, czy przypadkiem nie dzieli swej kryjówki ze złodziejką klejnotów. - Chiltonie, uspokój się. - W głosie Mirandy nie słychać już było rozbawienia. - Zniszczysz mi suknię. Proszę, przestań, prze­ cież nie ma pośpiechu. Chcę zapalić świecę. - Moja złota, wyzwalasz we mnie takie namiętności, że nie mogę się opanować. - Mógłbyś przynajmniej zdjąć koszulę i krawat. -Miranda była wyraźnie poirytowana. - Nie jestem jakąś chutliwą pokojówką czy mdłą damą do towarzystwa, żebyś brał mnie na stojąco. Edison poczuł, że Emma drży. Delikatnie pogładził jej dłoń; była zaciśnięta w pięść. Zastanowiło go, czy dziewczyna odczuwa wściekłość, czy strach. - Ale mój kamerdyner strasznie się natrudził, żeby związać go w ten misterny węzeł - jęknął Chilton. - To antigue fountain, zgodnie z wymogami najnowszej mody. - Zdejmę ci ten krawat i zawiążę, kiedy będziesz wychodził - obiecała cicho udobruchana nieco Miranda. - Zawsze marzyłam o tym, by odgrywać rolę kamerdynera przy tak wspaniałym mężczyźnie jak ty. - Naprawdę? - Chilton był najwyraźniej mile połechtany kom­ plementem. -No dobrze, skoro tak nalegasz.., Ale proszę, pośpiesz się. Dobrze wiesz, że nie mamy dla siebie całej nocy. - Jak najbardziej mamy, mój panie. Przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu widzenia. 13

AMANDA QUICK Usłyszeli cichy szelest ubrań. Miranda wyszeptała coś niemal bezgłośnie; Chilton jęknął, a jego oddech stał się chrapliwy. - Ależ jesteś dziś gwałtowny - powiedziała Miranda; nie spra­ wiała wrażenia zachwyconej. - Mam nadzieję, że nie będziesz się za bardzo śpieszył. Nie lubię mężczyzn, którzy nie czekają., aż kobieta przeżyje rozkosz. - Łóżko - wychrypiał błagalnym głosem Chilton. - Chodźmy do łóżka. Przecież nie przyszedłem tu na towarzyskie rozmowy, dobrze o tym wiesz. - Pozwól, że zdejmę ci koszulę. Uwielbiam widok nagiego męskiego torsu. ~ Sam zdejmę tę cholerną koszulę. - Nastąpiła krótka pauza. - Lepiej zajmij się... tym, kochana. - Do diabła, Chilton, tego już za wiele. Puść mnie. Nie jestem tanią dziwką w Covent Garden. Nie dotykaj mnie. Roz­ myśliłam się. - Mirando... Chilton gwałtownie urwał, stęknął, a zaraz potem wydał gard­ łowy okrzyk. - Cholera! - zaklął w końcu. - Zobacz, co się przez ciebie stało. - Zabrudziłeś mi pościel - rzekła z pogardą Miranda. - Przy­ wiozłam ją z Londynu, bo lubię prześcieradła w najlepszym gatunku, a ty mi to zrobiłeś. - Mirando... - Zaczynam rozumieć, dlaczego wolisz kobiety z gminu, które nie stawiają kochankom żadnych wymagań. Zachowujesz się jak siedemnastolatek, który właśnie dopadł swojej pierwszej kobiety. - To była twoja wina- wymamrotał Chilton. - Proszę, wyjdź. Jeśli zostaniesz tu dłużej, chyba umrę z nudów. Na szczęście zostało jeszcze wystarczająco wiele czasu, żebym znalazła sobie zręczniejszego towarzysza na resztę nocy. - Ależ... - Powiedziałam: wyjdź. - Miranda podniosła głos w przystępie wściekłości. - Jestem damą i zasługuję na lepsze traktowanie. Jeśli chcesz się zabawić, znajdź sobie jakąś pokojówkę albo tę niemrawą 14 ORCHIDEA towarzyszkę lady Mayfield. Zważywszy na to, jak żałosne s;j twoje umiejętności, chyba tylko one mogą się tobą zainteresować. - Myślę, że zastosuję się do twojej rady - odparował Chilton. Jestem pewien, że panna Greyson zabawi mnie znacznie lepiej niż ty. Emma wzdrygnęła się z obrzydzeniem. - Nie wątpię - wypaliła Miranda. - Wynoś się. - Kiedyś miałem małe starcie z damą do towarzystwa w Ralston Manor. - Chilton nagle sposępniał. - Wstrętna mała dziwka, zupełnie nie wyczuła, kiedy należy zaprzestać walki. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że biedaczka naprawdę nie miała ochoty zapoznać się z twoimi mistrzowskimi technikami miłosnymi? - Spotkała ją za to zasłużona kara. - Chilton najwyraźniej nie wyczuwał sarkazmu w głosie Mirandy. - Lady Ralston zastała nas razem w schowku na bieliznę i natychmiast zwolniła idiotkę ze służby. - Nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać opowieści o twoich podbojach w gronie płatnych dam do towarzystwa - oznajmiła lodowatym tonem Miranda, która zdążyła się już opa­ nować. - Oczywiście, nie dostała żadnych referencji - dodał Chilton z mściwą satysfakcją w głosie. - Wątpię, czy kiedykolwiek uda się jej znaleźć jakąś posadę. Pewnie głoduje w jakimś przytułku. Emma trzęsła się na całym ciele, mając gardło ściśnięte równie mocno jak pięści. Edison znów zaczął się zastanawiać, czy to ze strachu, czy ze złości. Coś mówiło mu, że to jednak złość. Bał się, że lada chwila dziewczyna może otworzyć drzwi i stawić czoło Crane'owi. To mogłoby się nawet okazać zabawne, ale nie zamierzał do tego dopuścić. Taki krok sprowadziłby na nią nieszczęście, a przy tym jego plany ległyby w gruzach. Mocniej przycisnął do siebie Emmę, starając się przekazać jej w ten sposób nieme ostrzeżenie. Chyba go zrozumiała; w każdym razie nie próbowała wydostać się z szafy. - Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz, Chiltonie, zawołam 15

AMANDA QUICK lokaja- zagroziła Miranda. - Jestem pewna, że wyrzuci cię stąd bez większego wysiłku. - Nie musisz wzywać tego tępego brutala - odezwał się Crane. - Już wychodzę. Rozległ się odgłos kroków, drzwi otworzyły się i zamknęły. - Wstrętny niegodziwiec. - Miranda westchnęła z obrzydze­ niem. - Przecież jestem damą i nie mam zamiaru zadowalać się byle czym. Znów usłyszeli kroki, tym razem cichsze. Miranda podeszła do toaletki. Edison miał nadzieję, że nie będzie potrzebowała jakichś ubrań z szafy. Rozpoznali stuknięcie grzebienia o drewniany blat, odgłos odkorkowywanej i zamykanej buteleczki, po czym dobiegł ich szelest drogich jedwabnych halek. I znów rozległy się kroki. Drzwi sypialni otworzyły się jeszcze raz. Kiedy się zamknęły, Edison zyskał pewność, że zostali z Emmą sami. - Panno Greyson - powiedział. - Myślę, że po tak niezwykłym doświadczeniu powinniśmy pogłębić naszą znajomość. Proponuję, żebyśmy znaleźli odpowiedniejsze miejsce na rozmowę. - Niech to wszyscy diabli! - zaklęła Emma. - Jestem podobnego zdania. Łajdak. - Kiedy parę minut później znaleźli się w ciemnym ogrodzie, Emma wciąż kipiała z oburzenia. - Ohydny, obleśny, wstrętny, mały łajdak. - Prawdę mówiąc, czasami niezupełnie bez powodu uważano mnie za łajdaka - przyznał Edison. - Ale niewiele osób miało odwagę powiedzieć mi to otwarcie. Przerażona Emma przystanęła obok kosztownie przystrzyżonego żywopłotu. - Nie miałam na myśli... - A poza tym jeszcze nikt nie nazwał mnie „małym łajdakiem". Miał rację. Emma pomyślała, że nie ma w nim nic małego. Był wysoki i otaczała go aura męskiej elegancji, której niejeden musiał mu zazdrościć. Patrzono na niego tak, j ak patrzy się na ogromnego dzikiego kota. - Miałam na myśli Chiltona Crane'a, nie pana. - Miło mi to słyszeć. - Po południu, kiedy zorientowałam się, że Crane jest gościem w zamku, rozmawiałam z panią Gatten, tutejszą ochmistrzynią. Ostrzegłam ją, żeby nie posyłała do jego pokoju młodych służących. Poradziłam jej też, żeby kobiety pracowały parami. Całkowicie zgadzam się z pani oceną Chiltona Crane'a- 17

AMANDA QUICK rzekł Edison. - Z pani reakcji wnioskuję, że to pani była tą nieszczęsną damą do towarzystwa w Ralston Manor, która znalazła się z Chiltonem w schowku na bieliznę? Nie odpowiedziała, nie było takiej potrzeby. Edison dobrze wiedział, że strzał był celny. Emma wsunęła się w gąszcz ogrodu. Bardziej czuła, niż słyszała, że idzie za nią. Ogrody Ware Castle w ciągu dnia nie przedstawiały się najlepiej, a nocą potężne żywopłoty, nie przystrzyżone krzewy i nadmiernie wybujała winna latorośl przywodziły na myśl złowrogą dżunglę. W chaszczach skąpanych w srebrzystej księżycowej poświacie niepokojąco igrały światłocienie. Dziwny poblask zmienił twarz Edisona w ponurą maskę z błyszczącymi oczami. Boże, pomyślała Emma. On już wie, co zaszło w Ralston Manor, dlaczego została zwolniona, wszystkiego się domyślił. Będzie musiała coś zrobić, inaczej będzie zgubiona. Nie mogła przecież znów stracić posady, dopóki nie opracuje planu wydźwignięcia się z finansowego kryzysu, który dotknął jej i siostry. Spadło na nią tyle problemów, że miała ochotę krzyczeć w bez­ silnej złości. Zmusiła się jednak do opanowania. Wyjaśnianie wszystkiego Edisonowi nie miało żadnego sensu. I tak tam, gdzie chodzi o kobiecą reputację, wszyscy wolą wierzyć w najgorszą wersję wydarzeń. Nawet gdyby udało jej się przedstawić incydent w Ralston Manor w nieco innym świetle, wciąż pozostawała kwestia tego, że ukryła się w szafie Mirandy. Na jej korzyść przemawiało jedynie to, że nie była tam sama. Ta myśl ją pokrzepiła. Bez wątpienia również Edison Stokes miałby kłopoty z wyjaśnieniem, co robił w cudzej sypialni. - Podziwiam pani opanowanie, panno Greyson - odezwał się uprzejmie Edison, Obejrzała się przez ramię i zdumiała. Zdawała sobie sprawę, że po wyjściu z szafy jej strój jest w nieładzie. Miała przekrzywiony czepek, spod którego wymknęły się niesforne kosmyki; czuła je na twarzy, Jej suknia była pomięta tam, gdzie przyciskał ją swym 18 ORCHIDEA udem. Lecz Edison prezentował swą charakterystyczną dla niego, nienaganną elegancję. Nie miał nawet zmierzwionych włosów, frak nie był ani trochę pognieciony, krawat wydawał się zawiązany przed chwilą. Emma pomyślała, że to wręcz nieuczciwe. Wspomnienie wymuszonej bliskości w szafie sprawiło, że poczuła ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. - Opanowanie? - zdziwiła się. - Przecież musiało panią kusić, żeby wyskoczyć z szafy i ude­ rzyć Crane'a w tę jego tępą łepetynę. Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Nie ufała zagdkowemu uśmiechowi Edisona. Nie wiedziała też, co myśleć o jego nazbyt gładkim tonie. - Ma pan rację. Trudno było mi się powstrzymać. - Tak czy owak, jestem zadowolony, że została pani w szafie. W przeciwnym razie wszystko bardzo by się skomplikowało. - To prawda. - Popatrzyła na potężną kaskadę winorośli. W świetle księżyca wyglądała jak plątanina węży, pełznących przez wysypaną żwirem ścieżkę. Zadrżała. - Znaleźlibyśmy się w bardzo niezręcznym położeniu. - A co pani robiła w sypialni lady Ames, panno Greyson? Westchnęła. - Czy to nie jest oczywiste? Usłyszałam Crane'a i lady Ames wchodzących tylnymi schodami. Byłam zdecydowana za wszelką cenę uniknąć spotkania, więc weszłam do pierwszej otwartej sypialni, która, jak się okazało, została przydzielona lady Ames. - Rozumiem. - Nie wydawał się jednak całkiem przekonany. Emma zatrzymała się gwałtownie. - A pan? Czy byłby mi pan łaskaw powiedzieć, dlaczego schował się w szafie? - Szukałem czegoś, co zostało skradzione moim przyjaciołom - odparł pozornie obojętnym tonem. - Otrzymałem wiadomość, z której wynikało, że ten przedmiot może być w Ware Castle. - Bzdura. - Emma popatrzyła na niego kpiąco. - Niech się panu nie wydaje, że uda się panu mnie zwieść taką bajeczką. Lady Ames jest bogata jak Krezus i nie musi kraść. 19

AMANDA QUICK - Pozory często mylą, Ale, rzeczywiście, nie podejrzewam lady Ames. - W takim razie dlaczego znalazł się pan w jej pokoju? Kilka minut wcześniej widziałam, jak wchodził pan do zamku przez okno. Uniósł brwi. - Naprawdę? Jest pani bardzo spostrzegawcza. Myślałem, że nikt mnie nie widział, a uchodziłem za dobrego konspiratora. Cóż, widać wyszedłem z wprawy. - Urwał. - Zresztą mniejsza o to. A jeśli chodzi o moją obecność w sypialni lady Ames, to istnieje jedno proste wyjaśnienie. Chciałem uniknąć spotkania z panią. - Ze mną? - Kiedy wszedłem na piętro, zauważyłem, że ktoś stoi na balkonie, i pomyślałem, że ta osoba na pewno mnie zobaczy, kiedy tylko wycofa się na korytarz. Otworzyłem więc wytrychem drzwi jednej z sypialni i wszedłem do środka. Chciałem tam zaczekać, aż przejdzie pani przez korytarz, a potem kontynuować poszuki­ wania. - Ależ to jest skomplikowane. - Emma złożyła ręce na pier­ siach. - Mimo wszystko winna jestem panu podziękowanie. - Dlaczego? Wzruszyła ramionami. - Gdyby nie włamał się pan do sypialni lady Ames, nie byłabym w stanie otworzyć drzwi i nie miałabym gdzie się schować. - Zawsze z radością pomagam uroczym damom. - Hmm. - Emma przyglądała mu się uważnie. - Czuję, że nie zechce mi pan powiedzieć, czego konkretnie pan szukał? - Niestety, nie mogę tego wyjawić. To sprawa osobista. Od razu byłam tego pewna, pomyślała Emma. O cokolwiek chodziło, jedno bardzo szybko stało się oczywiste: Edison Stokes miął do ukrycia równie wiele jak ona. - Pańska wersja wydarzeń jest niezwykle... ciekawa, panie Stokes. Uśmiechnął się nieznacznie. - A pani musi bardzo uważać, chyba się nie mylę, panno Greyson? 20 ORCHIDEA Zawahała się, ale w końcu pokiwała głową. - Tak. Będę z panem szczera. Nie mogę sobie pozwolić na utratę posady damy do towarzystwa lady Mayfield. - A myśli pani, że jest to prawdopodobne? - zapytał z powąt­ piewaniem Edison. - Mimo ogromnego majątku i znaczącej pozycji towarzyskiej, lady Mayfield sprawia na mnie wrażenie rozsądnej osoby. - Tak czy owak, nie mam ochoty wystawiać jej na próbę. Jest mi bardzo życzliwa. Miałam dużo szczęścia, że to nieco ekscen­ tryczna dama. Dzięki temu łatwiej wybacza mi różne drobne potknięcia, które bardzo drażniły poprzednie chlebodawczynie. Ale... - Drobne potknięcia? Emma odchrząknęła. - W ciągu kilku ostatnich miesięcy trzykrotnie traciłam posadę. Jak pan słyszał, raz zdarzyło się to z powodu Chiltona Crane'a. Ale dwukrotnie zwalniano mnie dlatego, że nie byłam w stanie powstrzymać się od wyrażania swojej opinii. - Rozumiem. - Letty jest bardzo wyrozumiała. - Letty? Aha, ma pani na myśli lady Mayfield. - Nalega, żebym zwracała się do niej po imieniu. Jak już wspomniałam, jest ekscentryczką, ale to wcale nie znaczy, że mnie nie zwolni, jeśli moja reputacja zostanie zrujnowana. Gdyby postąpiła inaczej, ośmieszyłaby się w towarzystwie. - Tak... ~ Edison zamyślił się na chwilę. - Cóż, panno Greyson, wygląda na to, że oboje mamy poważne powody do zachowania dyskrecji na temat naszych spraw osobistych. - Otóż to. - Poczuła pewną ulgę. - Czy w związku z tym mogę mieć nadzieję, że nikomu nie powie pan o tym, co się zdarzyło w Ralston Manor, jeśli obiecam, że z nikim nie podzielę się wiadomością, iż przybył pan do Ware Castle, żeby przeszukać pokoje gości? - Jak najbardziej. Czy mam rozumieć, że zawarliśmy dżentel­ meńską umowę, panno Greyson? 21

AMANDA QUICK ~ Prawdę mówiąc - zaczęła Emma znacznie już weselszym tonem-jest to umowa między dżentelmenem a damą. - Proszę mi wybaczyć. - Pochylił głowę z uszanowaniem, - Oczywiście, że jest to umowa między damą a dżentelmenem. Proszę mi powiedzieć, czy kwestia równouprawnienia jest dla pani tak istotna dlatego, że czytała pani traktaty Mary Wollstonecraft i jej podobnych? - Oczywiście czytałam W obronie praw kobiet Wollstonecraft. - Emma dumnie uniosła podbródek. - Uważam, że autorka ma wiele racji i wykazuje zdrowy rozsądek. - Nie będę się z panią spierał - odpowiedział łagodnym tonem. - Każda kobieta, która czuje się bardzo samotna w świecie, docenia poglądy Mary Wollstonecraft na temat znaczenia wy­ kształcenia i równouprawnienia - dodała Emma. - Czy właśnie takie jest pani położenie, panno Greyson? Jest pani sama na świecie? Emma zorientowała się, że rozmowa staje się nagle bardzo osobista. Ale skoro byli tak blisko siebie w szafie lady Ames... Miała nadzieję, że nie będzie się czerwienić na samą myśl o dotyku mocnego, ciepłego ciała Edisona Stokesa. - Niezupełnie- powiedziała. - Na szczęście mam młodszą siostrę. Daphne uczęszcza do szkoły pani Osgood dla młodych dam w Devon. - Aha. - Niestety, pod koniec miesiąca trzeba będzie uiścić opłatę za szkołę za następny kwartał. W żadnym razie nie mogę stracić tej posady. Zamyślił się. - Panno Greyson, proszę mi zdradzić, czy nie ma pani żadnych innych źródeł utrzymania? - W tej chwili żadnych. - Zmrużyła oczy. - Ale taka sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Dwa miesiące temu nie udało mi się zdobyć pewnej sumy, tak jak to sobie zaplanowałam, ale mam nadzieję, że lada dzień ziszczą się moje plany. - A jeśli tak się nie stanie? 22 ORCHIDEA - Pomyślę o innych sposobach zdobycia pieniędzy. - Nie wątpiłem w to ani przez chwilę, panno Greyson. - Mimo rozbawienia, w głosie Edisona pobrzmiewała nuta szacunku. - Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest pani osobą o silnej woli i harcie ducha. Czy wolno mi zapytać, co się stało z pani krewnymi? - Moi rodzice zmarli, kiedy Daphne i ja byłyśmy jeszcze bardzo małe. Wychowała nas babka. Była bardzo wykształconą kobietą. To dzięki niej czytałam dzieła Mary Wollstonecraft i innych. Ale babcia umarła kilka miesięcy temu. Nie zostawiła pieniędzy. Pozostał jedynie dom. - A co się z nim stało? Emma zamrugała, zaskoczona śmiałością, z jaką Edison Stokes wypytuje ją o najistotniejsze sprawy. Przypomniała sobie jednak, co mówili o nim goście. Podobno doskonale wiodło mu się w interesach; najwyraźniej miał do tego smykałkę. - Aha. Dom. - W jej uśmiechu nie było wesołości. - Dotknął pan istoty problemu. - A powie mi pani, co się z nim stało? - Tak. Ale na pewno już się pan domyślił, jaka będzie od­ powiedź. - Zmusiła się do opanowania. - Był wszystkim, co ja i Daphne posiadałyśmy. Dom i przylegająca doń niewielka farma miały zapewnić nam utrzymanie. - Domyślam się, że coś się stało? Emma wpiła paznokcie w skórę. - Sprzedałam ten dom, panie Stokes. Zostawiłam parę funtów, za które opłaciłam pokój i utrzymanie Daphne w szkole pani Osgood, a całą resztę zainwestowałam w bardzo nieprzemyślany sposób. - Zainwestowała pani? - Tak. - Zacisnęła szczęki. - Kierowałam się przeczuciem. Zazwyczaj intuicja mnie nie zawodzi, ale z każdym dniem staje się coraz bardziej oczywiste, że tym razem popełniłam poważny błąd. Zapanowało milczenie. 23

AMANDA QUICK - Innymi słowy - odezwał się w końcu Edison - straciła pani dom. - Niekoniecznie. Wciąż mam nadzieję... - Urwała. - Potrzeba mi tylko czasu i odrobiny szczęścia. - Już dawno doszedłem do wniosku, że łut szczęścia jest bardzo niepewną podstawą naszych planów -skomentowałjej wypowiedź intrygującym, pozbawionym modulacji głosem. Emma spochmurniała, żałując, że pod wpływem dziwnego impulsu zdecydowała się temu mężczyźnie tak wiele wyznać. - Nie chciałabym wysłuchiwać teraz pouczeń. Człowiekowi o pańskiej pozycji i statusie majątkowym łatwo jest wypowiadać się lekceważąco o ludziach, którzy liczą na szczęśliwy traf, ale niektórym z nas nie pozostaje nic innego. - Pani duma przypomina mi moją- powiedział łagodnym tonem. - Proszę mi wierzyć, naprawdę wiem, co to znaczy być samotnym i bez pensa przy duszy. Zaśmiała się z niedowierzaniem. - Chce mi pan przez to powiedzieć, że był pan kiedyś ubogi, panie Stokes? Bardzo trudno będzie mi w to uwierzyć. - Panno Greyson, moja matka była guwernantką, zwolnioną z pracy bez referencji po tym, jak jeden z gości uwiódł ją i zaszła w ciążę. Kiedy mój rozpustny ojciec dowiedział się, że matka spodziewa się dziecka, natychmiast ją opuścił. Emma była wstrząśnięta tym wyznaniem. To otwierała, to zamykała usta. - Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam.,. - Widzi więc pani, że dobrze rozumiem pani sytuację. Na szczęście moja matka uniknęła przytułku. Zamieszkała z ciotką staruszką w Northumberlandzie. Ciotka niedługo potem umarła, zostawiając sumę, która pozwoliła nam przetrwać. Poza tym babka ze strony ojca czasami przysyłała nam jakieś pieniądze. - To miły gest. - Nikt spośród tych, którzy ją znają- mówił głosem nie wy­ rażającym emocji - nie określiłby lady Exbridge jako miłej osoby. Przysyłała pieniądze, ponieważ uważała, że to jej powinność. 24 ORCHIDEA Moja matka i ja byliśmy dla niej zawadą, ale ta kobieta ma silne poczucie obowiązku. - Panie Stokes, nie wiem już, co powiedzieć. - Nie trzeba żadnych słów. - Lekceważąco machnął ręką. - Matka zmarła na zapalenie płuc, kiedy miałem siedemnaście lat. Wydaje mi się, że nigdy nie straciła nadziei, że któregoś dnia mój ojciec dojdzie do wniosku, że jednak ją kocha, i będzie chciał uznać nieślubnego syna. Pozornie beztroski ton jego głosu nie był w stanie ukryć goryczy. Nieszczęsna matka nie była jedyną osobą, która miała nadzieję, że pewnego dnia rozpustnik przybędzie, by zająć się potomkiem, pomyślała Emma. Zdała sobte sprawę, że Edisonowi udało się stłumić płonący w nim gniew, lecz choć czas uleczył starą ranę, nigdy nie przestanie go ona boleć. - A czy... czy spotkał pan kiedyś ojca? Edison obnażył białe zęby w wilczym uśmiechu. - Odwiedził mnie parę razy po tym, jak jego żona i potomek umarli przy porodzie. Nigdy nie staliśmy się sobie bliscy. Umarł, kiedy miałem dziewiętnaście lat. Byłem wtedy za granicą. - Bardzo mi przykro. - Myślę, że wyczerpaliśmy ten temat, panno Greyson. Przeszłość nie ma już żadnego znaczenia. Wspomniałem o tym wszystkim tylko dlatego, by zapewnić panią, że dobrze rozumiem jej położenie. Teraz liczy się tylko to, że zawarliśmy pakt co do tego, że będziemy strzec naszych tajemnic. Ufam, że wypełni pani swoje zobowiązania. - Ma pan na to moje słowo. A teraz proszę mi wybaczyć, ale chciałabym wrócić do domu. Nie powinnam być widziana w ogro­ dzie ani z panem, ani z żadnym innym mężczyzną. - To zrozumiałe. Chodzi o pani cześć. Emma westchnęła. - Strasznie dużo kłopotu z tą koniecznością dbania o reputację, ale w mojej sytuacji jest to niezmiernie istotne. Kiedy go mijała, delikatnym, lecz zdecydowanym gestem położył dłoń na jej ramieniu. 25

AMANDA QUICK - Chciałbym zadać pani jeszcze jedno pytanie, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Popatrzyła na niego zdziwiona. - Jakie? - Co pani zrobi, jeśli Chilton panią rozpozna? Emma zadrżała. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Kiedy pracowałam w Ralston Manor, nosiłam perukę i nie miałam okularów. - A jeżeli rozpozna pani twarz? Dziewczyna dumnie uniosła podbródek. - Coś wymyślę. Na pewno przyjdzie mi coś do głowy. - Pomyślała, że po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze. - Nie wątpię. Coś mi mówi, że pomimo obecnej sytuacji finansowej, nigdy nie brakuje pani środków i możliwości, panno Greyson. Proszę się nie obawiać. Zachowam pani sekrety dla siebie. - A ja pańskie. Dobranoc, panie Stokes. Życzę panu szczęścia w poszukiwaniach. - Dziękuję, panno Greyson - rzekł niespodziewanie oficjalnym tonem. - Życzę szczęścia w pani działaniach, zmierzających do odzyskania pieniędzy. Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Uznała, że ma przed sobą dziwnego, a być może, w pewnych okolicznościach nawet niebez­ piecznego człowieka. Lecz przeczucie mówiło jej, że może polegać na jego słowie. Pozostawało pytanie, czy może polegać na swoim przeczuciu. Do diabła, Emmo, gdzie się podziała moja mikstura? Okropnie boli mnie głowa. - Lady Mayfield wsparła się o poduszki i spojrzała na tacę z czekoladą, którą przed chwilą wniosła służąca. - Chyba wypiłam za dużo tego francuskiego szampana. Dzisiaj będę ostroż­ niej sza. Wątpię, pomyślała Emma, podając chlebodawczyni butelkę mikstury. Letty nie znała umiaru, jeśli chodzi o picie szampana. - Proszę. Lekko zamglony wzrok lady Mayfield padł na butelkę w ręku Emmy. Ochoczo ją chwyciła. - Znalazła się, dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła bez mojej mikstury. Działa cuda. Emma przypuszczała, że w butelce jest spora dawka dżinu zmieszanego z innymi mocnymi składnikami, nie zamierzała jednak okazywać nadmiernej ciekawości. W ciągu kilku ostatnich tygodni bardzo polubiła nową chlebodawczynię. Zaczęła nawet postrzegać lady Mayfield jako źródło inspiracji. Ona także była kiedyś pozbawiona środków do życia. W dzieciństwie nazywała się Letty Piggins i była córką zubożałego farmera z Yorkshire. Lubiła wspominać, jak przed laty, przybywając do Londynu, miała w posagu jedynie dziewictwo i wspaniały biust. 27

AMANDA QUICK Mądrze rozporządziłam tym majątkiem, dziewczyno, i popatrz, jak daleko zaszłam. Niech moja historia posłuży ci za przykład. Emma dowiedziała się, że Letty, ze swoimi zaletami wyekspo­ nowanymi w sukni z głębokim dekoltem, przyciągnęła wzrok sędziwego lorda Mayfielda. Musieli mieć specjalne zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. Lord zmarł trzy miesiące później, zostawiając młodej żonie tytuł i ogromny majątek. Lecz podziw Emmy dla nowej chlebodawczyni nie wynikał z faktu, że udało jej się złapać bogatego męża. Imponowało jej to, że lady Mayfield przez ostatnich trzydzieści lat czyniła mądre inwestycje, tym razem posługując się pieniędzmi, nie zaś walorami ciała, i udało jej się trzykrotnie pomnożyć fortunę pozostawioną przez męża. Tak, zdecydowanie powinnam pójść za jej przykładem, myślała Emma. Letty nalała sporą dawkę mikstury do kubka i szybko ją wypiła, nieznacznie czknęła, po czym westchnęła z zadowoleniem. - Powinno pomóc. Dziękuję ci, moja droga. - Oddała butelkę Emmie. - Miej ją jutro pod ręką, dobrze? Czuję, że znów będzie mi potrzebna. A teraz powiedz mi, jakie to wspaniałe, zdrowe zajęcia przewidział dla nas na dzisiaj Ware, - Kiedy byłam na dole, ochmistrz poinformował mnie, że panowie udadzą się dziś na wyścigi konne w okolicy, a panie będą rywalizowały w łucznictwie i innych sportach. Na twarzy Letty odmalowało się niemal rozrzewnienie. - Wolałabym obejrzeć wyścigi, ale przypuszczam, że to nie­ możliwe. - Myślę, że miejscowa społeczność przeżyłaby szok na widok damy obstawiającej gonitwy wśród farmerów i panów z miasta - przyznała z uśmiechem Emma. - A tak na marginesie, kucharka powiedziała, że śniadanie znów będzie podane później. - Mam nadzieję. - Letty pomasowała skronie. - Nie przypusz­ czam, żebym była w stanie ruszyć się z tego łóżka przez najbliższą godzinę. Na samą myśl o tym, że mogłabym coś zjeść przed południem, robi mi się niedobrze. Sądzę, że inni czują to samo. Kiedy szliśmy spać, wszyscy byliśmy jednakowo oszołomieni. 28 ORCHIDEA - Nie wątpię. Letty zmrużyła lekko oczy. - Przypuszczam, że jak zwykle, wstałaś wcześnie, świeża jak stokrotka? - Jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania - powie­ działa Emma. - Zdaję sobie sprawę, że według pani wyważonej opinii, rano nigdy nie dzieje się nic ciekawego, ale niektórzy zachwycają się porankami. Postanowiła nie mówić Letty o tym, że tego ranka wstała wyjątkowo wcześnie, ponieważ bardzo źle spała. Co dziwne, to nie zaniepokojenie obecnością Chiltona Crane'a sprawiło, że miała kłopoty ze snem. Jej myśli krążyły nieustannie wokół Edisona Stokesa. Przekonywała się, że to tylko miła odmiana. Do tej pory kłopoty z zasypianiem zdarzały jej się wtedy, gdy zamartwiała się stanem finansów. Na szczęście, Edison Stokes był dalece bardziej inte­ resującym tematem rozważań niż jej niepewna przyszłość. Zdała sobie sprawę, że w związku z niebezpiecznym porozu­ mieniem z tym mężczyzną, będzie musiała zdobyć jak najwięcej wiadomości na jego temat. Letty zawsze była doskonałą infor- matorką, jeśli chodziło o ludzi bogatych i wpływowych. Emma odchrząknęła. - Wczoraj wieczorem porozmawiałam chwilkę na schodach z panem Stokesem. To bardzo ciekawy człowiek. - Ba! Pieniądze czynią mężczyznę interesującym. - Letty wy­ raźnie się ożywiła. - A Stokes ma ich tyle, że jest wprost fas­ cynujący. Jej młoda towarzyszka postanowiła ostrożnie drążyć temat. - Przypuszczam, że rozsądnie inwestuje. - Oczywiście - potwierdziła Lady Mayfield. - Jako młody chłopak w ogóle nie miał pieniędzy. Nie był w czepku urodzony. Jego ojcem był dziedzic Exbridge, który zapłodnił jakąś płochą guwernantkę. - Aha. - Lady Exbridge nigdy tego nie wybaczyła synowi. 29

AMANDA QUICK - Ale to przecież nie wina pana Stokesa, że urodził się jako nieślubny syn. Letty skrzywiła się. - Wątpię, czy udałoby ci się przekonać o tym Victorię. Za każdym razem, kiedy go widzi, uzmysławia sobie, że jej syn, Wesley, nigdy nie doczekał się prawowitego dziedzica, zanim skręcił kark podczas jazdy konnej. To nie daje jej spokoju. - To znaczy, że przeniosła swój gniew z syna na wnuka? - Tak sądzę. Nie chodzi jej tylko o to, że Wesley zginął, zanim spełnił swój obowiązek zachowania linii. Okazało się, że tuż przed śmiercią przegrał majątek w karty. - Przynajmniej trudno odmówić mu konsekwencji działania. - Właśnie. Był od początku do końca hańbą rodziny. W każdym razie, mniej więcej w tym czasie młody Stokes powrócił z za­ granicy, przywożąc fortunę. Wykupił nieruchomość od wierzycieli i odbudował finanse Exbridge'ów, ratując tym samym Victorię przed bankructwem. Oczywiście, tego także nie może mu darować. Emma uniosła brwi. - Ale założę się, że nie powstrzymało jej to przed sięgnięciem po pieniądze wnuka. - To oczywiste. Przecież nie jest głupia. Prawdę mówiąc, dawno już jej nie widziałam. Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciół­ kami, ale utrzymywałyśmy luźną znajomość. Po śmierci Wesleya odseparowała się od świata w swoim majątku. Nigdy nie przyjmuje żadnych zaproszeń. Być może czasami bywa w teatrze. - Jej wnuk jest znacznie bardziej towarzyskim stworzeniem. - Niezupełnie. - Letty zamyśliła się na chwilę. - Nie ma chyba takiej panny w Londynie, która nie dałaby się pokroić za to, żeby pokazać się z nim na przyjęciu albo balu, ale on raczej nie chodzi na takie imprezy. To nawet dziwne, że pojawił się tu, w Ware Castle, - Przypuszczam, że się nudził. Dżentelmeni bardzo łatwo ulegają temu nastrojowi i zawsze szukają nowych wrażeń. - Stokesa to nie dotyczy - Letty popatrzyła na swą towarzyszkę wzrokiem osoby wszystkowiedzącej. - Istnieje tylko jeden powód, dla którego mógł zadać sobie trud przyjazdu do Ware Castle. 30 ORCHIDEA Emma wstrzymała oddech. Czy to możliwe, że Letty odgadła, dlaczego Stokes się tu zjawił? - Jaki to powód? - zapytała. - Jestem pewna, że szuka żony. Emma w milczeniu wpatrywała się w chlebodawczynię i jak echo powtórzyła: - Żony. Letty prychnęła. Okazuje się, że mężczyźni potrzebują pewnych wskazówek w tym względzie. Nie wydaje mi się, żeby trafił tu na odpowiednie niewinne dziewczyny z dobrych rodzin. Basil Ware wydaje przy­ jęcie, żeby dobrze się zabawić. - To prawda. Jedynymi wolnymi kobietami sa bogate wdowy, takie jak lady Ames, które raczej nie przypadną do gustu męż­ czyźnie szukającemu narzeczonej dziewicy o nienagannej repu­ tacji. - Nie mogła przecież wyjaśnić, że Edison wcale nie przybył tu na poszukiwanie żony, a przynajmniej nie to było mu teraz w głowie. Oczywiście, po zakończeniu misji być może zacznie się roz­ glądać za odpowiednią narzeczoną. Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. - Proszę wejść! - zawołała Emma i uśmiechnęła się na widok zakłopotanej młodej służącej. - Dzień dobry, Polly. Wejdź. - Dzień dobry, panno Greyson. Letitia z nadzieją popatrzyła na tacę w rękach służącej. - Mam nadzieję, że to moja kawa. - Tak. I grzanki, tak jak pani prosiła. - Polly postawiła tacę na stoliku. - Czy ma pani jeszcze jakieś życzenie? - Tak, możesz zabrać tę okropną czekoladę - powiedziała Letty. - Nie wiem, jak można zaczynać dzień, pijąc wstrętną gorącą czekoladę. Ja uznaję tylko kawę. - Tak, proszę pani. - Polly natychmiast podeszła do łóżka, by zabrać tacę z filiżanką czekolady. Letty popatrzyła na Emmę. - Czy piłaś już kawę albo herbatę, moja droga? 31

AMANDA QUICK - Tak, dziękuję. Wypiłam zaraz po zejściu na dół. - Aha. - Lady Mayfield zmrużyła oczy. - Jak ci się mieszka samej na drugim piętrze? - Bardzo dobrze-zapewniła ją Emma. - Nie martw się o mnie, Letty. Pani Gatten przydzieliła mi bardzo przytulny pokoik. Jest cichy i znajduje się na uboczu. Prawdę mówiąc, nie cierpiała swojej małej ponurej sypialni na drugim piętrze. Panująca tam atmosfera wprawiała ją w paskudny nastrój. Natychmiast poprawiła się w myślach. Wyczuwała tam atmosferę zła. Nie byłaby wcale zaskoczona, dowiedziawszy się, że jeśli ktoś został kiedyś zgładzony w tym zamku, to właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu. Polly spojrzała na Emmę. - Przepraszam, proszę pani, ale ochmistrzyni przydzieliła pani ten pokój dlatego, że mieszkała w nim panna Kent. Myślę, że pani Gatten uznała, że jeśli panna Kent była z niego zadowolona, to będzie odpowiedni i dla pani. - Kim jest panna Kent? - zapytała Emma. - Była damą do towarzystwa lady Ware, nieżyjącej już ciotki naszego pana. Lady Ware zatrudniła pannę Kent, żeby mieć towarzyszkę w czasie ostatnich miesięcy strasznej choroby. A po­ tem zniknęła. - Lady Ware? - Letitia uniosła brwi. - Wcale mnie to nie dziwi. Zmarli w większości są na tyle przyzwoici, że znikają nam z oczu wkrótce po tym, jak wyciągną nogi. - Nie miałam na myśli lady Ware, proszę pani. - Polly spłonęła rumieńcem. - Lady Ware umarła i została pochowana, Panie, świeć nad jej duszą. To panna Kent pojawiła się i zniknęła jak duch. - W takich okolicznościach nie pozostawało jej nic innego do zrobienia - zauważyła trzeźwo Emma. - Po śmierci chlebodaw- czyni nikt nie wypłaciłby jej poborów. Myślę, że panna Kent pracuje teraz u kogoś innego. Polly potrząsnęła głową. - To niemożliwe. Emma spochmurniała. 32 ORCHIDEA - Co masz na myśli? - Panna Kent odeszła bez referencji. Emma popatrzyła na służącą. - Dlaczego? - Pani Gatten myśli, że to dlatego, że panna Kent ośmieszyła się przy naszym panu. Wpuściła go pod spódnicę. A potem strasznie się pokłócili. - Z jakiego powodu?- zapytała Emma. - Nikt tego nie wie. To się zdarzyło późno w nocy kilka dni po śmierci lady Ware. - O Boże... - wyszeptała Emma. - To było naprawdę bardzo dziwne. - Polly ochoczo nabrała tchu do dalszej opowieści. - Ale od tamtej nocy zachowywała się bardzo dziwnie. - Dziwnie? - Letitia sprawiała wrażenie zainteresowanej. - Co masz na myśli? - To ja ją znalazłam. To znaczy lady Ware. - Polly zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - Niosłam tacę z herbatą do jej pokoju, tego pokoju... Oczy Letty zrobiły się okrągłe ze zdumienia. - Wielkie nieba. Chcesz powiedzieć, że to właśnie był pokój lady Ware? I że właśnie tutaj umarła? Polly żarliwie przytaknęła. - Tak. W każdym razie, jak już mówiłam, niosłam jej herbatę. Idąc korytarzem zauważyłam pana Ware'a wychodzącego z tego pokoju. Był bardzo poważny. Kiedy mnie zobaczył, powiedział, że lady Ware umarła we śnie. Powiedział też, że ma zamiar poczynić odpowiednie przygotowania i powiadomić domowników. - No cóż, w końcu jej śmierć dla nikogo nie była zaskoczeniem - zauważyła Letitia. - To prawda, proszę pani - zgodziła się Polly. - Wszyscy i tak zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że ciągnęła tak długo. Więc tam weszłam i właśnie zakrywałam twarz lady Ware prześcierad­ łem, kiedy zdarzyło się coś bardzo dziwnego. - Tak? - ponagliła ją Letty. - Co to było? 33

AMANDA QUICK - Panna Kent wybiegła z gotowalni. - Polly ruchem głowy wskazała drzwi, oddzielające niewielkie pomieszczenie od sypial­ ni. - Była bardzo zmartwiona. Wyglądała, jakby przed chwilą zobaczyła ducha. - Bo pewnie zobaczyła - rzekła Letty. - Ducha lady Ware. Emma spojrzała na chlebodawc2ynię zaskoczona. - Od kiedy to wierzysz w duchy, Letty? Lady Mayfield wzruszyła ramionami. - Kiedy będziesz w moim wieku, zrozumiesz, że na tym świecie dzieje się bardzo dużo dziwnych rzeczy, dziewczyno. Emma nie zwróciła uwagi na te słowa; przeniosła wzrok na służącą. - A może panna Kent po prostu bardzo przeżyła śmierć lady Ware? - Ale co robiła w jej gotowalni? - zadała retoryczne pytanie Polly. - Wie pani, co ja myślę? - Czuję, że zaraz się z nami tym podzielisz - rzekła Emma. Polly zmrużyła oko. - Myślę, że ona i nasz pan zajmowali się... zbereźnymi rzeczami w gotowalni, kiedy umierała lady Ware. Przypuszczam, że pannie Kent zepsuł się humor, gdy wyszła i zobaczyła, że w tym czasie lady Ware wyzionęła ducha. Letty sprawiała wrażenie rozbawionej. - Biedactwo. Na pewno musiało ją zbić z tropu odkrycie, że chlebodawczyni zmarła, kiedy ona zabawiała się w gotowalni. - Nie mówiąc już o szoku, jaki przeżyła, zorientowawszy się, że nagle została bez posady - szepnęła Emma. - Kilka dni później panna Kent zniknęła. - Polly nagle spoważ­ niała. - Pani Gatten powiedziała mi, że zapewne panna Kent nie otrzyma już żadnej posady. Powiedziała, że szanujące się damy nie zatrudnią osoby, która nie może okazać referencji z ostatniego miejsca zatrudnienia. Istnieją sposoby radzenia sobie z tym problemem, pomyślała Emma. Nie należało jednak o nich wspominać w obecności aktualnej chlebodawczyni. 34 ORCHIDEA Letty z zatroskaniem pokręciła głową. - Młoda kobieta musi odpowiednio zadbać o swoją przyszłość i mądrze zainwestować zdobyty majątek. Każda dziewczyna, która za nic ma swoją cześć dziewiczą i naraża reputację na szwank, wdając się w bezsensowny romans, może spodziewać się przykrych następstw. - Mimo wszystko jest mi jej żal -powiedziała stojąca już przy drzwiach Polly. - Panna Kent bardzo troskliwie opiekowała się lady Ware. Przesiadywała z nią całymi godzinami, mimo że nasza pani przez większość czasu nie myślała przytomnie z powodu opium, które zażywała, żeby uśmierzyć ból. Panna Kent siedziała przy niej i zajmowała się haftem. Bardzo pięknie haftowała. Gdy za Polly zamknęły się drzwi, w pokoju zaległa cisza. Emma zaczęła rozmyślać o niebezpieczeństwach czyhających na damy do towarzystwa. - Obawiam się, że to jedna z wielu podobnych historii - odezwała się w końcu Letty, - Ta panna Kent ma bardzo niewielkie szanse na znalezienie posady, skoro nie otrzymała referencji. Przykro słuchać, jak młode kobiety rujnują sobie życie. - Hmm - bąknęła Emma, myśląc o referencjach, które włas­ noręcznie napisała dla siebie przed paroma tygodniami. - Czasami potrafią umiejętnie stworzyć pozory licznych zalet. Letty uniosła cienkie siwe brwi. W jej żywych brązowych oczach zamigotały iskierki złośliwego humoru. - Jeśli dziewczyna jest wystarczająco sprytna, żeby tak po­ stępować, najlepiej zrobi, wychodząc za mąż za bogatego zramo- lałego starca. Popatrz na mnie, kiedy jest już po wszystkim, można bez skrępowania cieszyć się życiem. Emma pomyślała o połączniu się węzłem małżeńskim z męż­ czyzną, którego by nie kochała i nie szanowała. Założyła ręce na piersiach. Była zdecydowana walczyć o lepszy los dla siebie i dla Daphne. - Nie mam żadnych planów matrymonialnych, Letty, Lady Mayfield przyjrzała się Emmie badawczo spod lekko opuszczonych powiek. 35

AMANDA QUICK - Czy to dlatego, że straciłaś jakże cenną umiejętność prowa­ dzenia transakcji wymiennych, czy też nie masz zamiaru niczego wystawiać na sprzedaż? Emma uśmiechnęła się promiennie. - Gdyby się okazało, że nie mam już tej zalety, pod żadnym pozorem bym się do tego nie przyznała w obawie, że stracę posadę twojej damy do towarzystwa. Lady Mayfield roześmiała się skrzekliwie. - To ci się udało, moja droga. Rozumiem, że nie masz zamiaru wymieniać swoich przymiotów za ślubną obrączkę, hę? - Wprawdze moja sytuacja nie przedstawia się ostatnio naj- weselej, ale nie jest aż tak tragiczna, żebym miała ochotę zająć się handlem wymiennym. Najświeższe londyńskie gazety nadeszły tuż przed południem. Jak czyniła to większość arystokratów w wiejskich posiadłościach, także i Basil Ware prenumerował wiele gazet, na czele z „The Times". Emma spędziła ostatnią godzinę samotnie w bibliotece, niecierp­ liwie czekając na nadejście poczty. Goście zamku pomału zaczynali dzień, ale jak do tej pory, niewielu z nich zdecydowało się zejść na dół. Kiedy pani Gatten, pulchna i łagodna, weszła do pokoju, niosąc gazety w spracowanych dłoniach, Emma niemal się na nią rzuciła. - Dziękuję, pani Gatten. - Wyjęła gazety z dłoni ochmistrzyni i podeszła do parapetu. - Bardzo proszę. - Pani Gatten pokręciła głową. - Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak się palił do czytania gazet. Przecież tak rzadko są w nich dobre wiadomości. Emma nie mogła się doczekać, kiedy ochmistrzyni odejdzie, po czym zdjęła niepotrzebne jej okulary. Niecierpliwie przebiegała wzrokiem stronice, szukając wiadomości na temat statków. Nie było żadnej wzmianki o losie Złotej Orchidei, statku, w który zainwestowała prawie wszystko, co otrzymała po sprzedaży domu w Devon. Spóźniał się już o ponad dwa miesiące. 36 ORCHIDEA Najprawdopodobniej zaginął na morzu. Emma po raz pierwszy przeczytała te straszne słowa przed sześcioma tygodniami, ale wciąż nie potrafiła zgasić w sobie iskierki nadziei, Była tak pewna, że wykupione akcje okażą się doskonałą inwestycją. Jeszcze nigdy nie doświadczyła tak jedno­ znacznego przeczucia, jak tego dnia, kiedy zaryzykowała po­ stawienie całego majątku. - Cholerny statek. - Odrzuciła ostatnią gazetę. - Już nigdy więcej nie zaufam intuicji. Dobrze jednak zdawała sobie sprawę, że próbuje oszukać samą siebie. Czasami jej przeczucia były zbyt silne, by mogła je ignorować. - Dzień dobry, panno Greyson. Chyba tak właśnie się pani nazywa, nieprawdaż? Niestety, rzadko panią widuję. Emma aż podskoczyła na dźwięk głosu Basila Ware'a. Błys­ kawicznie włożyła okulary, po czym zwróciła się w stronę stojącego w drzwiach mężczyzny. - Dzień dobry, panie Ware. Nie słyszałam, jak pan wchodził. Basil Ware był atrakcyjnym mężczyzną o bezpośrednim sposobie bycia. Doskonale prezentował się w surducie do konnej jazdy i bryczesach, które miał na sobie tego ranka. Prawie nigdy nie rozstawał się ze szpicrutą, którą nosił tak jak inni mężczyźni laskę. Emma pomyślała, że pomimo wielu lat spędzonych w Ameryce, Basil Ware jest w każdym calu angielskim dżentelmenem, lubiącym dobrą zabawę i sport. Znakomicie czuł się w rodzinnym kraju ze swoimi psami, końmi i kompanami z kółka łowieckiego. Według Letty, Basil Ware wybrał drogę życia, jaką podążało wielu młodszych synów. Samotny i zubożały, wyjechał do Ameryki, gdzie zgromadził spory majątek. Powrócił do Anglii na początku ubiegłego roku, dowiedziawszy się, że jego ciotka umiera i jest jej jedynym żyjącym spadkobiercą. Otrzymawszy spadek, Basil zaczął się obracać w kręgach śmietanki towarzyskiej z taką łatwością i naturalnym wdziękiem, że bardzo szybko stał się niezwykle popularny. - Czy w gazetach jest dziś coś ciekawego? - zapytał, zbliżywszy 37

AMANDA QUICK się do Emmy. - Muszę się przyznać, że przez kilka dni zanie­ dbywałem śledzenie ostatnich wydarzeń w Londynie, byłem zajęty zabawianiem gości. - Nie zauważyłam niczego szczególnie ważnego. - Emma wstała i wygładziła suknię w nieefektownym odcieniu brązu. Zamierzała odejść, kiedy w drzwiach stanął ogromny męż­ czyzna w niebiesko-srebrnej liberii. Charakterystyczne barwy nie pozostawiały wątpliwości, że jest to służący lady Ames. Swan, lokaj Mirandy, w niczym nie przypominał łabędzia, któremu zawdzięczał nazwisko. Miał tak grubą szyję, że głowa wydawała się wyrastać prosto z byczego karku, i pospolitą, szeroką twarz. Materiał wytwornej liberii ciasno opinał potężne mięśnie torsu i ud. Jego ręce i stopy przywodziły Emmie na myśl nie­ dźwiedzia, którego kiedyś widziała na jarmarku. Nic dziwnego, że Chilton Crane tak skwapliwie zgodził się opuścić sypialnię Mirandy, kiedy zagroziła, że przywoła lokaja, pomyślała Emma, Jednakże uczciwe, poważne spojrzenie oczu Swana dodało jej otuchy. Z pewnością nie był tępym brutalem, na jakiego, niestety, wyglądał. Poza tym Emma zauważyła, że lokaj jest bardzo oddany swojej pani. - Przepraszam - odezwał się głosem przypominającym dźwięk zardzewiałej brzytwy. - Mam dla pana wiadomość od mojej pani. Lady Ames prosiła, żebym powiedział panu, że z radością zajmie się pańskimi gośćmi płci żeńskiej, kiedy panowie pojadą na wyścigi konne. - Doskonale. W takim razie chyba nie muszę się martwić, że pod moją nieobecność damy będą się nudzić. Swan odchrząknął. - Mam również wiadomość dla pani, panno Greyson. - Dla mnie? - zdziwiła się Emma. - Od lady Ames? - Tak. Prosiła, żeby pani przyłączyła się do zajęć, które za­ planowała na dzisiejsze popołudnie. Powiedziała, że nie chciałaby, żeby była pani sama tak jak wczoraj. - Słusznie - odezwał się wesoło Basil. - Jako dama do towar/y s- 38 ORCHIDEĄ twa lady Mayfield, jest pani tutaj moim gościem, podobnie jak wszyscy pozostali, panno Greyson. Naprawdę powinna pani do­ łączyć do Mirandy i pań. Była to ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, nie wiedziała jednak, jak uprzejmie odmówić. - Dziękuję, panie Ware. - Uśmiechnęła się do Swana. - Proszę powiedzieć lady Ames, że jestem jej wdzięczna za pamięć. - Moja pani to najlepsza i najwrażliwsza z kobiet. - W twardym głosie Swana pojawiła się miękka nutka. - Jestem zaszczycony, że mogę jej służyć. Boże, pomyślała Emma. Ten nieszczęśnik jest w niej zakochany.

Miranda wyjaśniła, że herbatę zaparzono z niezwykłej mie­ szanki, którą sporządzono specjalnie na jej zamówienie w sklepie przy Bond Street. Przywiozła ją ze sobą do Ware Caslle, żeby inni mogli skosztować jej wspaniałego smaku. - Nie mogę pod tym względem ufać Basilowi- powiedziała, kiedy rozlewano napój do filiżanek. - Mężczyźni nie mają pojęcia o dobrej herbacie. Emma powoli uniosła filiżankę do ust. Bała się wykonywania szybkich ruchów. Nagłe uczucie oszołomienia sprawiło, że poczuła mdłości. Pomyślała, że byłoby straszne, gdyby rozchorowała się tutaj, na oczach eleganckich dam zgromadzonych wokół slohi. Na szczęście nikt nie zauważył, że ma kłopoty. Wszyscy byli pochłonięci nową zabawą, którą zaproponowała Miranda jakąś zgadywanką. Lady Ames błyszczała w roli gospodyni wieczoru. Jlej lśniące czarne włosy zostały wysoko upięte zgodnie z wymogami mody. Żywy niebieski kolor sukni doskonale komponował się z barwą oczu. Emma pomyślała, że Miranda jest nie tylko wyjątkowo piękna, ale i pełna uroku. Niezależnie od tego, co się działo dookoła, zawsze udawało jej się pozostać w centrum zaintereso- wania. 40 ORCHIDEA Wierny lokaj Swan przyglądał się jej z wyrazem bezgranicznego, niemal bolesnego oddania, które mogło wprawiać w zakłopotanie. - Kto mi powie, jaką kartę położyłam na stole? - zapytała z ożywieniem Miranda. - Może ty, Suzanne? Spróbuj. - Asa trefl? -- zaryzykowała lady Tredmere. - Nie. - Miranda popatrzyła z oczekiwaniem na sąsiadkę Su­ zanne. - Twoja kolej, Stello. - Niech się zastanowię. - Wysoka blondynka udała, że się namyśla, po czym roześmiała się. - Nie mam najmniejszego pojęcia, Mirando. Może to trójka karo? - Obawiam się, że nie. - Na twarzy lady Ames wciąż gościł tajemniczy uśmiech. - Która z pań następna? Może ty, Letty? - Nigdy nie miałam zdolności do takich zgadywanek - od­ powiedziała lady Mayfield. - Interesuję się kartami tylko wtedy, gdy gra idzie o wysoką stawkę. - Spróbuj - poprosiła Miranda. Letty wypiła łyk herbaty i popatrzyła na kartę. - No dobrze. Teraz chwilę się zastanowię. Emma głęboko zaczerpnęła tchu i zmusiła się do opanowania. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Cieszyła się przecież doskonałym zdrowiem i jeszcze przed chwilą czuła się doskonale. Chociaż nie miała zbyt wielkiej ochoty na oglądanie zawodów łuczniczych, ustąpiła wobec nalegań Mirandy i starała się za­ chowywać jak najuprzejmiej. Potem cierpliwie uczestniczyła w grze towarzyskiej, polegającej na odgadywaniu słów przed­ stawianych za pomocą pantomimy, a teraz zamierzała przyłączyć się do tej idiotycznej gry karcianej. Lady Ames była dziś dla niej zaskakująco serdeczna. Wprawdzie czyniła to z nieco wyniosłą łaskawością, ale na pewno nie było w tym wrogości. Szczególnie mocno nalegała, by Emma przyłą­ czyła się do gry w karty. - Król kier- obwieściła Letty. - Nie. Prosimy, panno Greyson. - Miranda zwróciła się do Emmy. - Teraz pani kolej. - Przepraszam, ale...- Emma urwała, nie chcąc stawiać się 41

AMANDA QUICK w niezręcznej sytuacji i wprawiać w zakłopotanie Letty. - Co to było? - Tego właśnie chcemy się dowiedzieć od pani, panno Greyson - powiedziała Miranda z lekkim odcieniem zniecierpliwienia w gło­ sie. - Wydawało mi się, że miała pani ochotę przyłączyć się do gry. - Tak... oczywiście. - Emma przełknęła z trudem ślinę, próbując opanować mdłości, i popatrzyła na odwróconą kartę na stole. Musiała jedynie nazwać kartę, podać jakąkolwiek nazwę. Gra nie wymagała żadnych umiejętności, liczył się tylko łut szczęścia. Nikt nie oczekiwał od niej prawidłowej odpowiedzi. Podniosła wzrok i popatrzyła prosto w zimne jasnoniebieskie oczy Mirandy. I nagle doznała olśnienia. Wiedziała już, jaka karta leży na stole. - As kier - powiedziała cicho. Dostrzegła zdziwienie, a może nawet ożywienie we wzroku lady Ames, która odwróciła kartę. - Dobrze, panno Greyson. To as kier. - Miałam szczęście - odezwała się cicho Emma. - Spróbujmy jeszcze raz. - Miranda sięgnęła po talię kart i szybko ją przetasowała. - Swan, nalej jeszcze wszystkim mojej specjalnej herbaty. - Tak, proszę pani. - Służący, który zawsze starał się stać jak najbliżej Mirandy, uniósł duży srebrny imbryk. Kiedy nalewał herbatę do filiżanki Cynthii Dallencamp, ta przyglądała mu się wzrokiem wyrażającym seksualne zaintereso­ wanie. - Gdzie znalazłaś Swana, Mirando? - zapytała, jakby lokaj był niewidzialny. - Jest naprawdę bardzo zabawny. Lubię potężnie zbudowanych mężczyzn, a ty? Swan skrzywił się, ale posłusznie napełnił kolejną filiżankę. Mimo własnych problemów, Emmie było go szczerze żal. - Przyjęłam go na początku sezonu. - Miranda uniosła czarne brwi. - Zapewniam cię, że jest nieoceniony. - Domyślam się - powiedziała Cynthia. - Czy byłabyś skłonna rozważyć możliwość wypożyczenia mi go na dzień lub dwa? Tyle, 42 ORCHIDEA ile wystarczy mi do stwierdzenia, czy wszystko u niego jest tak duże, jak można by się tego spodziewać. Tak trudno jest znaleźć mężczyznę, który jest wystarczająco duży, żeby jego usługi były satysfakcjonujące pod każdym względem. Niektóre panie wybuchnęły śmiechem, słysząc tę zuchwałą seksualną aluzję. Swan przystanął obok Emmy. Jego twarz przybrała barwę ciemnej purpury. Zauważyła, że imbryk drży w jego rękach, i obawiała się, że kiedy będzie nalewał herbatę do jej filiżanki, wyleje esencję, co wywoła kolejny wybuch śmiechu i wprawi Mirandę we wściekłość. - Dziękuję - powiedziała szybko. - Już się napiłam. - Nalegam, żeby wypiła pani jeszcze trochę- odezwała się nieprzyjemnym tonem lady Ames. - To wspaniały napój orzeź­ wiający. ~ Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - Emmie przyszło do głowy, że to być może ta niezwykła herbata spowodowała kłopoty zdrowotne. Ukradkiem rozejrzała się po twarzach zgro­ madzonych. Nikt nie sprawiał wrażenia cierpiącego na dolegliwości trawienne. - Nalej herbaty pannie Greyson, Swan - poleciła Miranda. - Naprawdę- odezwała się Cynthia cichym, ale doskonale słyszalnym głosem - nie mogę się napatrzeć, jak doskonale leży na Swanie ta liberia. Abby, nie uważasz, że prezentuje się wprost wspaniale? Ten ubiór podkreśla to, co ma najlepszego. Szczególnie cieszy mnie widok od tyłu. Gorąca herbata wylała się na palce Emmy; ta drgnęła i gwał­ townie cofnęła rękę. Swan głośno zaczerpnął powietrza. - Ty bryło mięsa, ty niezguło - syknęła Miranda. - Zobacz, co zrobiłeś. Wylałeś herbatę na pannę Greyson. Służący zesztywniał. Emma z wysiłkiem zmusiła się do opanowania. - To nie on wylał herbatę, lady Ames. To ja poruszyłam filiżanką, kiedy zaczął nalewać. To moja wina. Zresztą nic się nie stało. I tak chciałam już wyjść. 43

AMANDA QUICK Na twarzy Swana odmalowała się głęboka wdzięczność. - Dokąd pani idzie?- zaciekawiła się Miranda; jej gniew natychmiast wyparował. - Dopiero zaczęłyśmy zabawę. - Jeśli pani pozwoli, pójdę do swego pokoju. - Emma ostrożnie wstała i z ulgą stwierdziła, że dopóki porusza się wolno, jest w stanie opanować uczucie oszołomienia i zawroty głowy. - Bardzo dziękuję za pani uprzejme zaproszenie, ale z pewnego powodu... w tej chwili... nie czuję się sobą. Letty jęknęła, zaniepokojona. - Emmo, czy nic ci nie jest? - Nie, skądże. - Emma uśmiechnęła się blado i chwyciła oparcie krzesła, by się nie zachwiać. - Po prostu boli mnie głowa. - Och! -Miranda obdarzyła ją lodowatym uśmiechem. -Myślę, że dostarczyłyśmy pannie Greyson zbyt wielu wrażeń. W końcu nieczęsto uczestniczy w rozrywkach wyższych sfer. Czy dobrze odgadłam, panno Greyson? Emma zignorowała sarkazm w głosie Mirandy. - Owszem. Ostrożnie odwróciła się i powoli wyszła z biblioteki. Schody po drugiej stronie potężnego kamiennego holu wydały się jej bardzo odległe. Z najwyższym trudem ruszyła w ich stronę. Miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność, nim dotarła na drugie piętro. Stanąwszy na końcowym podeście, poczuła się trochę lepiej. Mimo to marzyła o tym, by się położyć i zaczekać, aż miną dolegliwości spowodowane wypiciem herbaty. Była jedyną osobą, której przydzielono pokój w tej części korytarza. Pomyślała, że to bardzo dziwne. Sąsiednie ciemne pomieszczenia służyły za magazyny i schowki na bieliznę. Wkładając klucz do zamka, czuła się już zdecydowanie lepiej. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Rozejrzała się po niewielkim spartańskim pokoiku z małym łóżkiem, taboretem z miednicą i dzbankiem na wodę; spojrzała na wąskie okno. Jedyną próbę ożywienia scenerii stanowiła opra­ wiona haftowana makatka, wisząca na ścianie nad umywalka,. Emma zdjęła okulary i ostrożnie położyła się na łóżku. Poprawiła 44 ORCHIDEA poduszki pod głową i wpatrzyła się w makatkę, przedstawiającą fragment ogrodu. Prawdopodobnie była to robótka Sally Kent. Polly powiedziała przecież, że panna Kent umiała pięknie haftować. Zastanowiło ją, dlaczego ta nieszczęsna kobieta zostawiła tę makatkę. Zajęta rozważaniem tej kwestii, zapadła w niespokojny sen. Obudziła się gwałtownie, usłyszawszy krzyk przerażonej dziew­ czyny. - Błagam pana, panie Crane, błagam, proszę mi tego nie robić. Niedługo wychodzę za mąż. - Doskonale się składa, w takim razie powinnaś być mi wdzięcz­ na, że nauczę cię, jak będą wyglądać małżeńskie przyjemności. - Nie, proszę, nie wolno panu tego robić. Jestem uczciwą dziewczyną. Proszę nie robić mi krzywdy. - Zamknij się. Jeśli ktoś cię usłyszy i zainteresuje się, co się dzieje, zostaniesz zwolniona bez referencji. To właśnie spotkało dziewczynę, z którą pofiglowałem sobie w schowku na bieliznę. Pełen strachu i rozpaczy krzyk Polly urwał się gwałtownie. Emma nie miała zamiaru czekać dłużej. Ogarnęła ją dzika furia. Wstała, z ulgą stwierdzając, że zawroty głowy ustąpiły. Chwyciła rączkę ciężkiej mosiężnej szkandeli do ogrzewania łóżka i podbiegła do drzwi. Cicho wyśliznęła się na korytarz, akurat w porę, by zauważyć, że zamykają się drzwi w polowie holu. Na podłodze leżał biały muślinowy czepek. Uniosła spódnicę i puściła się pędem. Stanąwszy przed drzwiami pokoju, usłyszała głuchy łomot. Trzymając przypominające patelnię ogrzewadło w górze, bez­ szelestnie przekręciła starą żelazną gałkę. Wstrzymała oddech i przygotowała się do jak najcichszego otwarcia drzwi. Nie miała zamiaru dać łajdakowi czasu na reakcję. Wszystko zależało od wyboru odpowiedniego czasu działania. Zaczekała, aż rozległo się szczególnie głośne tąpnięcie i roz­ paczliwy jęk Polly, po czym gwałtownie natarła na drzwi. Ot­ worzyły się cicho. Zobaczyła małe nieprzytulne pomieszczenie, rozjaśnione mdłym światłem wpadającym do wnętrza przez wąskie okienko wysoko na ścianie. 45

AMANDA QUICK Crane zwrócony był plecami do Emmy. Udało mu się już przycisnąć Polly do podłogi i właśnie rozpinał spodnie. Wydawało się, że nie słyszał nadejścia Emmy. Podeszła bliżej z uniesioną szkandelą. - Ty durna dziwko.- Crane ciężko oddychał, a w jego głosie pobrzmiewało podniecenie. - Powinnaś się cieszyć, że jakiś męż­ czyzna ma ochotę zajrzeć ci pod spódnicę. Polly spojrzała na Emmę dzikim, przerażonym wzrokiem, w którym widać było rozpacz, Emma doskonale wiedziała, co dziewczyna czuje. Wybawienie z obecnej opresji mogło oznaczać zwolnienie z posady, co było nie mniej fatalne, zważywszy na brak pracy dla kobiet. - Cieszę się, że jesteś zadziorna i dopisuje ci temperament. - Crane przyciskał Polly ciężarem całego ciała, manipulując jedno­ cześnie przy rozporku. - To czyni całą zabawę bardziej interesującą. - Mam nadzieję, że to również wyda ci się interesujące - wyszeptała Emma i z całej siły walnęła go szkandelą w tył głowy. Rozległo się głuche uderzenie. Przez chwilę Emmie wydawało się, że czas się zatrzymał. A potem Chilton Crane cicho jęknął i znieruchomiał. - Boże, pani go zabiła - wyszeptała Polly. Emma z zaniepokojeniem spojrzała na bezwładne ciało. - Naprawdę myślisz, że nie żyje? - Tak, jestem tego pewna, proszę pani. - Polly wygramoliła się spod Crane'a. Błysk ulgi w jej oczach szybko ustąpił miejsca przerażeniu. - Co teraz zrobimy? Powieszą nas za zabicie szlachet­ nie urodzonego, na pewno tak będzie. - To ja go uderzyłam - zauważyła Emma. - Na pewno mnie też obwinia, na pewno- zawodziła Polly. Niestety, było to bardzo prawdopodobne. Emma starała się nie wpadać w panikę. - Niech no pomyślę. Musi być jakieś wyjście. - Jakie? - zawyła zrozpaczona Polly. - Co możemy zrobić? Och, proszę pani, już po nas. - Nie mam zamiaru dać się powiesić z powodu tego łajdaka. 46 ORCHIDEA Nie zasłużył na to. - Emma pochyliła się i chwyciła Crane'a za kostki nóg. - Pomóż mi wyciągnąć go na klatkę schodową. - A co to da? - Mimo wątpliwości, Polly chwyciła nadgarstki Crane'a. - Zepchniemy go ze schodów i powiemy, że potknął się i spadł. Twarz Polly rozpogodziła się. - Myśli pani, że w to uwierzą? - To nasza jedyna szansa. - Emma uniosła nogi Crane'a. - Boże, ależ jest ciężki. - Jest taki ciężki jak wieprz, którego papa kupił na targu w zeszłym tygodniu. - Polly ugięła się pod ciężarem Crane'a. Udało im się przesunąć ciało jedynie o kilka cali w stronę drzwi. - Musimy się pośpieszyć. - Emma mocno ścisnęła kostki Crane'a i pociągnęła go z całej siły. - Czy mogę paniom pomóc? - zapytał stojący w drzwiach Edison. - Pan Stokes! -jęknęła Polly i puściła ręce Crane'a, po czym cofnęła się o krok z dłonią przyłożoną do gardła. Jej oczy napełniły się łzami. - Jesteśmy zgubione. Emma znieruchomiała, ale nie puściła stóp Crane'a. Wmawiała sobie, że już za późno na lęk. Jeśli Edison zdecyduje się wydać ją władzom, i tak już po niej. Spojrzała na niego przez ramię, lecz nie była w stanie niczego wyczytać z wyrazu jego twarzy. Kiedy jednak zobaczyła, jak przenosi wzrok na szkandelę, była już pewna, że dokładnie odtworzył przebieg wydarzeń. Przekonywała się w myślach, że Edison Stokes niekoniecznie w każdym calu przestrzega litery prawa. Wchodził do zamku przez okno, krył się w szafach i zawierał podejrzane umowy z ludźmi takimi jak ona. - Tak - odpowiedziała. - Bardzo prosiłybyśmy pana o pomoc, panie Stokes. Chilton Crane usiłował zgwałcić Polly. Uderzyłam go tym ogrzewadłem i wygląda na to, że zrobiłam to trochę za mocno. Polly jęknęła. 47

AMANDA QUICK - Pani go zabiła. Edison nie zwrócił na nią uwagi. - Jesteście panie pewne, że nie żyje? - Tak nagle znieruchomiał. - Służąca zaszlochała. - Jest zupełnie bezwładny - przyznała Emma. - Upewnijmy się co do tego, zanim pochopnie zrzucimy go ze schodów - rzekł Edison. - Co nie znaczy, że na to nie zasługuje. Zamknął drzwi, po czym podszedł do leżącego na podłodze Crane'a, przyklęknął i przyłożył dwa palce do jego zbielałej szyi. - Puls jest dobrze wyczuwalny. - Popatrzył na Emmę. - Ma mocną czaszkę. Będzie żył. - Naprawdę?-EmmapuściłakostkiCrane 1 a. -Jest pan pewien? - Najzupełniej. - Och, proszę pani. - Na twarzy Polly odmalowała się na­ dzieja. - Jesteśmy uratowane. - Po chwili znów posmutniała. - Ale kiedy odzyska przytomność, na pewno poskarży się władzom. Powie, że pani zaatakowała go szkandelą, panno Greyson. - Nikt o niczym nie doniesie władzom, a już na pewno nie zrobi tego Chilton Crane - rzekł spokojnie Edison. - Myślę, że zrobiłyście już, co do was należało, i na pewno jesteście bardzo zmęczone. Pozwólcie, że sam wszystko doprowadzę do porządku. Emma zamrugała. - Jak pan chce to zrobić? - Zawsze byłem zdania, że najlepsze są wyjaśnienia najprostsze, szczególnie jeśli ma się do czynienia z prostakami. - Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła Emma. - Co pan chce zrobić? Edison pochylił się, chwycił bezwładne ciało Crane'a i z za­ skakującą łatwością przerzucił je sobie przez ramię. - Zaniosę go do jego sypialni - odpowiedział. - Kiedy się obudzi, powiem mu, że przydarzył mu się wypadek. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie, którzy stracili przytomność nawet na krótką chwilę, rzadko przypominają sobie wydarzenia, które do tego doprowadziły. Będzie musiał uwierzyć w to, co ode mnie usłyszy. 48 ORCHIDEA Emma ściągnęła wargi. - Nie widział mnie, zanim go uderzyłam, ale na pewno będzie pamiętał, że przyciągnął tu Polly i że zamierzał ją wykorzystać, kiedy przytrafił mu się ten... hmm, wypadek. Może też wiedzieć, że mieszkam na tym piętrze. Może domyśli się, że to ja... - Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją cicho Edison. - Proszę zostawić to mnie. Teraz najważniejsze jest to, żeby pani i Polly nikomu nie powiedziały o tym, co zdarzyło się w tym pokoju, Polly zadygotała. - Nie pisnę nikomu ani słowa. Bałabym się, co mój Jack mógłby zrobić panu Crane'owi, gdyby się o wszystkim dowiedział. - Może pan być spokojny, nikomu nic nie powiem - oświad­ czyła z przekonaniem Emma. Zmarszczyła czoło na widok Crane 1 a, przerzuconego przez ramię Edisona. - Ale przecież nie będzie panu łatwo niepostrzeżenie zanieść go do sypialni. Ktoś może zobaczyć pana na schodach. Nie zaniepokoiło to Edisona. - Zejdę tylnymi schodami. Emma poczuła głęboką ulgę. - Muszę przyznać, że postąpił pan bardzo szlachetnie, panie Stokes. Uniósł brwi i przyjrzał się jej niepokojąco uważnie. - Prawda?

Leżący na łóżku Chilton Crane cicho jęknął. - Moja głowa. Edison odwrócił sic od okna, przy którym niespokojnie czuwał. Wyjął z kieszeni zegarek, otworzył złotą kopertę i sprawdził czas. - Nie sądzę, żeby odniósł pan poważne obrażenia, Crane. Był pan nieprzytomny zaledwie przez chwilę. Miał pan dużo szczęścia, że nie skręcił pan karku w magazynie. Co też pana podkusiło, żeby tam wchodzić? - Co? - Crane poruszył się niespokojnie, otworzył oczy, kilka razy zamrugał i wyraźnie oszołomiony, popatrzył na Edisona. - Co się stało? - Nie przypomina pan sobie? - Edison udał zaskoczonego. - Szedłem do swojego pokoju, kiedy usłyszałem jakieś dziwne dźwięki dobiegające z drugiego piętra, więc wbiegłem na górę i zjawiłem się akurat w chwili, gdy wchodził pan do magazynu. Potknął się pan o stary kufer, który stał tuż przy drzwiach. - Tak? - Crane ostrożnie dotknął potylicy. - Upadając, musiał pan uderzyć głowąo półkę -gładko skłamał Edison. - Słyszałem, że uderzenia w głowę mogą być bardzo bolesne. Domyślam się, że będzie pan chciał spędzić resztę dnia w łóżku. Crane skrzywił się. 50 ORCHIDEA - Jednego jestem pewien: ból rozsadza mi czaszkę. Edison uśmiechnął się współczująco. - Wcale mnie to nie dziwi. - Poproszę, żeby posłano po doktora - rzekł Crane. - Zrobi pan, co uzna za stosowne, ale z pewnością nie powierzył­ bym swojej głowy wiejskiemu lekarzowi. Crane zaniepokoił się. - Ma pan rację. Cholerne konowały. - Wydaje mi się, że przede wszystkim potrzebuje pan od­ poczynku. - Edison zatrzasnął kopertę zegarka i włożył go z po­ wrotem do kieszeni. - Pan wybaczy, ale skoro doszedł już pan do siebie, zostawię pana samego. Ware zaprosił nas do sali bilardowej. Crane sposępniał. - Gotów byłbym przysiąc, że w tym magazynie była jakaś służąca. Sympatyczna cycatka. Przypominam sobie, że wydawała mi się doskonała na szybki numerek. Zastanawiam się, czy ona... Edison przystanął przy drzwiach. - Wielkie nieba, czyżby chciał mi pan przez to powiedzieć, że jakaś pokojówka źle zareagowała na pańskie zaloty? To bardzo zabawne. Wyobrażam sobie, co powiedzą inni, kiedy podzieli się pan z nimi swoimi wątpliwościami. Crane zaczerwienił się. - Nie to miałem na myśli. Po prostu jestem pewien, że ktoś tam był... - Mogę pana zapewnić, Crane, że kiedy pana znalazłem, w pobliżu nie było nikogo. Zobaczyłem tylko ten kufer. Czy mam tu przysłać pańskiego kamerdynera? - Cholera! - zaklął Crane. - Tak, proszę, żeby Hodges przyszedł tu jak najprędzej. On będzie wiedział, co mi pomoże. Niech to wszyscy diabli, co za dzień. Najpierw straciłem sto funtów na wyścigach, a teraz to. - Myślę- odezwał się cicho Edison- że powinien się pan cieszyć, że nie skręcił pan karku. 51