Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 440

Krentz Jayne Ann - Pełnia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :695.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Pełnia.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse K
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron)

JAYNE ANN KRENTZ PEŁNIA

ROZDZIAŁ 1 Emily Ravenscroft gruntownie wszystko przemyś­ lała i doszła do wniosku, że rewelacje o skutkach swego ostatniego szaleństwa znosi znacznie spokojniej niż poprzednim razem. Była z siebie dumna. Żadnych rozpaczliwych gestów, żadnych łez, żadnych histerycz­ nych protestów. Przyjęła wszystko z uśmiechem. Nie był to może prawdziwy uśmiech, raczej grymas, ironiczne skrzywienie ust, wystarczające jednak, by stłumić ból i narastający w niej gniew. Uśmiech ten zaniepokoił trzy spośród czterech znajdujących się w gabinecie ojca osób. Nie mogła dostrzec, jak ów uśmiech podziałał na osobę czwartą: zamyślonego mężczyznę ukrytego w ciemnym kącie pokoju. Jacob Stone należał do ludzi, którzy wolą pozo­ stawać w cieniu. Od chwili kiedy przed pięcioma laty Emily go poznała, zrozumiała, że człowiek ten działa na obrze­ żach jej rodzinnego świata. Był w pewnym stopniu strażnikiem, kimś w rodzaju doradcy i, jak sądziła Emily, zarazem motorem firmy Ravenscroft Inter-

6 • PEŁNIA national. Rzadko można go było oglądać w pełnym świetle, zdarzało się to tylko w lokalu firmy albo podczas wystawnych przyjęć. Do prywatnego gabine­ tu ojca zapraszano go jedynie wtedy, gdy trzeba było ratować Emily z tarapatów. Ravenscroftowie woleli nie rozgłaszać swych kłopotów, Jacob Stone dawał pewność, że zadanie wykona, a sekrety rodziny za­ chowa dla siebie. Emily nie widziała Jacoba od niemal dwu lat. Spotkanie go w rodzinnym gronie tego wieczoru stanowiło dla niej wstrząs. Myślała, że Stone ciągle przebywa za granicą. Jeszcze bardziej poruszyło ją odkrycie, że namięt­ ność, jaką wzbudzał w niej przed pięcioma laty, wcale nie wygasła. Widok Jacoba podziałał na nią jak deszcz i słońce na żyzną ziemię. Emily poczuła, że kiełkują w niej nasiona dawnej miłości. Nie bądź głupia, tłumaczyła sobie. Miała teraz lat dwadzieścia siedem i - jak uważała - zmieniła się bardzo. Masz dość kłopotów i bez pogrążania się po uszy w dziewczęcych rojeniach. Emily nie próbowała się nawet zastanawiać, jak Jacob zareagował na jej ostentacyjny spokój. Znała Stone'a dość dobrze, by wiedzieć, że nikt i nigdy nie rozszyfruje go wbrew jego woli. Działał zawsze sam, wedle własnych zasad, nawet wykonując zadanie dla swoich pracodawców. Emily myślała o nim tak, jak myśli się o huraganach, atakujących lwach albo po­ szukujących zdobyczy rekinach. Jedynie sensowne jest zejście im z drogi. Nie przyjrzała się Jacobowi uważniej, gdy przed dwudziestoma minutami weszła jak niewiniątko do gabinetu ojca. Pamiętała jednak dobrze Stone'a sprzed dwu lat. Nie mógł się przecież bardzo zmienić. Granit

PEŁNIA • 7 nie traci twardości w tak krótkim czasie. Jacob Stone za lat czterdzieści będzie prawdopodobnie wyglądał tak samo jak przed dwoma laty. Emily wiedziała, nawet nań nie spojrzawszy, że nadal patrzy tymi swoimi zimnymi, nieczułymi, sza­ rymi oczyma, osadzonymi w twarzy o rysach twardych i surowych. I że ma krótkie, po wojskowemu przycięte, jasnobrunatne włosy. I że jego ciało jest gibkie, sprężyste i krzepkie. Stone potrafił narzucić sobie tyle dyscypliny, ile potrzeba, by nie stracić formy. Liczył sobie teraz trzydzieści siedem lat i onieśmielał Emily bardziej niż kiedykolwiek. W nagłym przypływie czułego rozbawienia pomyś­ lała, że musi się czuć bardzo nieswojo w garniturze. Wbijanie Stone'a w garnitur i krawat przypominało ubieranie wielkiej, dzikiej bestii. Nawet jeżeli krawat był jedwabny, a garnitur włoski, to, co znajdowało się pod spodem, pozostawało nadal wielkie, niebezpiecz­ ne i wyposażone w ostre kły. Taśma w magnetofonie ustawionym na biurku Gifforda Ravenscrofta zaszumiała i ucichła. Emily wpatrywała się w mały lśniący aparacik, usiłując wzbudzić w sobie nienawiść do Jacoba Stone'a za to, co uczynił tego wieczoru. To on przyniósł ojcu tę taśmę. Nie po raz pierwszy brutalnie wkraczał w jej świat. Próbowała przekonać samą siebie, że dawne marzenia z nim związane pozostały jedynie złudze­ niem. Jacob Stone był naprawdę bardzo niesympaty­ czny. Twardy, bezwzględny, nieubłagany. - No cóż, Emily - powiedział cicho Gifford. - Znowu wpadłaś w tarapaty. Zdajesz sobie sprawę, dlaczego wezwałem cię tu dzisiaj? Emily zmusiła się, żeby zanim odpowie, trzykrotnie wciągnąć w płuca powietrze. Pierwsza zasada za-

8 • PEŁNIA chowania pewności siebie: spokój i opanowanie. Po­ tem uniosła brwi ponad okrągłymi oprawkami okula­ rów, zmierzyła spojrzeniem twarze matki i starszego brata - Drake'a, by na samym końcu spotkać surowy wzrok ojca. Zlekceważyła Stone'a, który nadal niepo- ruszony stał w cieniu. - Pozwól mi zgadywać - odparła ze sztuczną swo­ bodą. - Nie zaprosiłeś mnie tu na rozmowę o pożycz­ ce, o którą prosiłam, prawda? - Emily - Catherine spojrzała na córkę zdumiona - co się z tobą dzieje? To bardzo poważna sprawa. Z tego nagrania wynika, że masz zamiar ogłosić swoje zaręczyny z człowiekiem, który chce posłużyć się tobą, żeby przejąć kontrolę nad Ravenscroft International. Twój ojciec uważa, że świadczą o tym dowody zebrane dla nas przez Jacoba. Nie ma w tym nic śmiesznego. Musisz zerwać z Damonem Morrellem. I to natychmiast. Emilly zacisnęła zęby, choć nie przestała się blado uśmiechać. Spojrzała na matkę. Catherine Ravens­ croft zbliżała się do sześćdziesiątki, ale nadal była kobietą o uderzającej urodzie, a przy tym wyglądała o piętnaście lat młodziej. Jej rodzina już przed wieloma laty utraciła wcale niemałą fortunę. Catherine wniosła więc do swej nowej rodziny tylko idealnie doskonałe rysy i dobry rodo­ wód. Była bardzo czuła na punkcie swego pochodzenia i zależało jej na tym, by Emily, nieoczekiwana, późno urodzona córka, wyszła za kogoś odpowiadającego pozyq'i, jaką - wedle jej mniemania - zajmowała w świecie. Emily usiłowała przypomnieć sobie sposoby po­ stępowania, jakich uczyła się podczas ćwiczeń, które miały wyrabiać pewność siebie. Nie spieraj się. Nie dawaj przeciwnikowi celu, do którego mógłby strzelać.

PEŁNIA • 9 - Ty, mamo, i tatuś, i Drake dołożyliście wielu starań. Zapewniam was, że wywarło to na mnie wielkie wrażenie. - Emily przeniosła swój uśmiech na czarno­ włosego starszego brata, potem na ojca. - Jestem przekonana, że poświęciliście temu mnóstwo czasu i bardzo mi pochlebia, że po raz kolejny uznaliście za konieczne zaangażowanie do tej brudnej roboty pana Stone'a. Zdaję sobie sprawę, że jego czas jest dosyć kosztowny. Ale podejrzewam, że bardzo lubi tego rodzaju robótki. Catherine Ravenscroft westchnęła z irytacją, bur­ sztynowe oczy Drake'a zamigotały, Stone natomiast nie zamierzał najwyraźniej zareagować na obelgę. Gifford Ravenscroft wpatrywał się w córkę. Był wściekły, ale również trochę zakłopotany. Nie spodzie­ wał się po Emily aż tak chłodnej nonszalancji, zawsze bowiem uważał ją za naiwną i narwaną. - Matka ma rację, Emily. Nie pora na żarty i zniewagi. Musisz natychmiast zerwać stosunki z Mo- rrellem. Ten człowiek wcale nie interesuje się tobą. Taśma i inne dowody nie pozostawiają co do tego cienia wątpliwości. Interesuje go wyłącznie przejęcie kontroli nad Ravenscroft International albo spara­ liżowanie tej firmy. Zamierza to osiągnąć przez ma­ łżeństwo z tobą. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego babka na łożu śmierci wpadła na pomysł zapisania ci tylu akcji, że zapewniają ci one fotel w radzie dyrektorów RI. - Zupełnie jakby postradała rozum - powiedziała z westchnieniem Catherine. - Ale zawsze była dzi­ waczką, miewała cudaczne, nieżyciowe pomysły zwią­ zane z zarządzaniem sprawami firmy. - Uspokój się, tatusiu - powiedziała Emily, świa­ domie przemawiając lekceważącym tonem.

10 • PEŁNIA Babka zmarła przed dwoma laty, niedługo po wysłaniu Stone'a na zagraniczną placówkę RI. Był to w życiu Emily punkt zwrotny. Babka była jedyną przedstawicielką rodu Ravenscroftow, która napraw­ dę ją rozumiała. Emily kochała staruszkę. - Zawsze pozwalam tobie, Drake'owi i matce dys­ ponować moim głosem. Nigdy nie usiłowałam wtrącać się w sprawy firmy. Nie czerpię żadnych zysków z pozostawionych mi przez babkę akcji. Przeznaczam te pieniądze na rozbudowę firmy. Tak jak mi poleciła w swoim testamencie. I nic się nie zmieni, nawet jeśli postanowię wyjść za Damona. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, a zdumione oblicza rodziny sprawiły jej ogromną satysfakcję. Do niedawna Emily postępowała zawsze zgodnie z wolą rodziny. Naprawdę nigdy nie chciała poślubić Damo­ na, ale nie miała zamiaru powiedzieć im o tym właśnie tego wieczoru. Została osaczona, lecz nie zamierzała się poddawać, nawet jeśli pozostało jej niewiele amuni­ cji. Niech się choć trochę namęczą, to im dobrze zrobi. Pierwszy odezwał się Drake. Był to przystojny mężczyzna o czarnych włosach i oczach Ravenscrof­ tow. O dziesięć lat starszy od siostry, znał ją lepiej, niż rodzice mogli przypuszczać. Był naczelnym dyrek­ torem RI, ale nigdy nie podejmował żadnych decyzji bez konsultacji z innymi, choć odpowiadał za bieżące operacje firmy. Gifford Ravenscroft nadal uczest­ niczył w kierowaniu rodzinnym przedsiębiorstwem, podobnie jak Catherine. Emily w skrytości ducha uważała brata za dyplomatę i kogoś w rodzaju geniu­ sza, ponieważ potrafił utrzymać władzę, a zarazem neutralizować rodziców. Już samo jego pojawienie się tutaj było wystarczającym dowodem na to, że uważał sytuację za poważną.

PEŁNIA • 11 Drake wygodnie usiadł w fotelu, oparł mocno za­ rysowany podbródek na splecionych dłoniach i przy­ glądał się Emily. - Nie bądź tak rozkosznie naiwna, Em. Mało się przejmujesz interesami firmy, ale to nie znaczy, że nie interesują one Morrella. Wiemy z całą pewnością, że obchodzą go, i to bardzo. Potrafi się tobą posłużyć z małpią zręcznością. Potrafi zniszczyć firmę. Na pewno zaczniesz postępować tak, jak on ci każe, wierząc, że cię kocha i ma na celu jedynie twoje dobro. - I ja cię zapewniam - odezwał się Gifford posęp­ nie - że Morrell posłuży się tobą, żeby dokonać tylu zniszczeń, ile to tylko będzie możliwe. Na szkodę nas wszystkich. Walczy z Ravenscroft International i żeby nas zgnieść, będzie gotów na wszystko. - Dlaczego? - Emily musiała zadać to pytanie. Rodzina połączyła siły, żeby ją upokorzyć. Jacob Stone stał przez cały czas w cieniu przy oknie, obserwując tę nierówną walkę. Był żołnierzem, który wykonał powierzone mu zadanie. Przywołanie Emily do porządku należało już do obowiązków Ravenscroftow. - Nie ma potrzeby dziś się nad tym rozwodzić - rzekł Gifford. - Wiąże się to z pewną sprawą sprzed kilku lat. Wystarczy powiedzieć, że RI złożył ofertę, wygrał, a wtedy firma Morrella poniosła stratę. Mo­ rrell poprzysiągł, że się odegra. Teraz występujemy przeciw niemu ponownie. Rywalizujemy z nim w przed­ sięwzięciu Fowlera. Chciałby się pozbyć rywala i jedno­ cześnie wziąć na nas odwet. Postanowił się zemścić, niszcząc RI od środka. Posługuje się tobą, Emily. Nie rozumiesz tego? Emily zmusiła się do kolejnego uśmiechu. - Nie przyszło wam na myśl, że jest akurat od­ wrotnie?

12 • PEŁNIA - O czym ty, do diabła, gadasz? - spytał lodowato Drake. - Może to ja posługuję się Damonem. - Emily wy­ gładziła żółtą sukienkę z dzianiny. - Jest, jak wiecie, bardzo interesującym mężczyzną. Przystojny, ener­ giczny, troskliwy. Znakomity rozmówca. Co więcej, powiada, że lubi kwiaty. Catherine zmarszczyła surowo brwi jak zawsze, kiedy wspominano o kwiatach. Nigdy nie pochwalała tego, że jej córka jest właścicielką kwiaciarni. - Jesteś dzisiaj szczególnie uparta, Emily. Dlacze­ go? Usłyszałaś to, co nagrał Jacob. Jak możesz się tak zachowywać, mając takie dowody? - Wolelibyście, żebym się zalała łzami? Tak jak przed dwoma laty, kiedy postanowiliście się pozbyć mojego pierwszego narzeczonego? - spytała Emily. - Emily, nikt nie chce doprowadzać cię do łez - po­ wiedziała zniecierpliwiona Catherine. - Dlaczego za­ wsze zakładasz, że robimy ci na złość, podczas gdy nam zależy tylko na twoim szczęściu? Chcemy, żebyś wreszcie zrozumiała, o co tu się toczy gra. Jacob dowiódł bez cienia wątpliwości, że Morrellowi nie zależy na tobie. Interesuje go tylko Ravenscroft International. Nie mo­ żesz zaprzeczyć dowodom, których dziś wysłuchałaś. - Taśmy można sfałszować. Każdy o tym wie. Dla­ czego mam wierzyć tym, które zmontował pan Stone? Drake poruszył się gwałtownie. Nikt, oczywiście, nie spodziewał się, że Emily zakwestionuje przed­ stawione jej dowody. - Ty wiesz najlepiej, Emily, że Jacob nigdy by nie sfałszował nagrania. Emily spojrzała na brata, narastał w niej gniew. - Jacob Stone zrobi wszystko, co ty albo ojciec każecie. On pracuje dla was. Tak, zdaję sobie sprawę

PEŁNIA • 13 z tego, że formalnie pełni funkqç wiceprezesa do spraw operacji zamorskich albo coś w tym rodzaju. Ale przecież znamy prawdę. Płacicie mu wyłącznie za pilnowanie porządku i zastraszanie innych. Dlaczego miałabym uwierzyć w coś, co zmontował na użytek tej nędznej konfrontacji? Nikt z obecnych w gabinecie nie potrafił odpowie­ dzieć na tak bezlitosną zniewagę. Emily powinna po tym małym zwycięstwie odczuwać pewną satysfakcję. Nieczęsto udawało się jej zdobyć bodaj najmniejszą przewagę nad rodziną. Nie odważyła się spojrzeć na Jacoba, chociaż była ciekawa, jak też zareagował na jej słowa. - Jacob jest człowiekiem honoru - powiedział w końcu Gifford Ravenscroft surowo, podkreślając wysiłek, z jakim starał się nad sobą panować. - A dla twojej informacji, dwa miesiące temu zrezygnował ze stanowiska zajmowanego w RI. Dziś jest tu z nami tylko przez uprzejmość. - Czy to prawda? - spytała Emily z nieszczerym uśmiechem. - Wykonuje teraz takie zlecenia ot tak, po prostu dla zabawy? Spojrzała ostro na Stone'a. Mężczyzna ani drgnął. Stał i przyglądał się jej w milczeniu. Ten jego kamienny bezruch był denerwujący. - Do diabła, Emily, przestań napadać na Jacoba - rozkazał Drake. - Pomógł nam i jesteśmy mu za to wdzięczni. Nie chcieliśmy, żeby to śledztwo prze­ prowadzał ktoś obcy. Wiadomo że Jacob będzie trzy­ mał język za zębami. Nic z tego, co tu zostało powie­ dziane, nie wyjdzie poza ten pokój. - Jakież to uspokajające - odparła sucho Emily. - Zdradzę wam, acz niechętnie, że ani mnie to ziębi, ani grzeje.

14 • PEŁNIA - Emily, droga moja, po co ten zbyteczny sarkazm. Zdaję sobie sprawę, że to cię irytuje - wtrąciła spokoj­ nie Catherine. - Ale musisz sobie uświadomić, że robimy to wyłącznie dla twego dobra. Nie znasz się na wielkich interesach, nie domyślasz się nawet, jakim typem jest Morrell. To dwulicowy drań. Posłuży się każdym i wszystkim. A dziś, na nieszczęście, po­ stanowił posłużyć się tobą. Chyba teraz, kiedy znasz prawdę, oprzytomniejesz. Zerwij z nim. To bardzo niebezpieczny związek. Nie możesz wyjść za tego człowieka. Emily uznała, że ma już tego dość. Wzięła swoją małą skórzaną torebkę i wstała. Rodzina patrzyła na nią ze zdumieniem. - Był to bardzo interesujący wieczór - zapewniła ich pogodnie. - Sądziłam, że zostanę na kolacji, ale mam nadzieję, że w tych okolicznościach mi wy­ baczycie. - Siadaj, Emily! - ryknął Gifford. - To jeszcze nie koniec. Emily nie zwróciła na niego uwagi. Zdobyła się na coś podobnego po raz pierwszy. Ruszyła ku drzwiom. - Do domu daleko. Wolę już być w drodze. - Emily! - zawołała matka. - Nie mówisz tego po­ ważnie. Jest za późno, żebyś teraz wracała do Seattle. To przecież ponad trzysta pięćdziesiąt kilometrów. Nie dojedziesz przed północą. - Tym bardziej najwyższa pora, żebym już wyru­ szyła - odparła Emily spokojnie, kładąc dłoń na klam­ ce, która ustąpiła pod naciskiem. Za chwilę będzie wolna. - Dziękuję za zaproszenie na wspólny week­ end, ale chyba rozumiecie, że mogłam się trochę zniechęcić do życia rodzinnego. Życzę wam wszystkim dobrej nocy.

PEŁNIA • 15 Znalazła się za drzwiami. Poczuła, że drży. Ale poza tym, przekonywała samą siebie, wszystko jest w po­ rządku. Wytrzymała. Nie miała zamiaru utonąć we łzach rozpaczy tak jak przed dwoma laty, kiedy wezwano ją do gabinetu ojca, by opowiedzieć o czło­ wieku, którego zamierzała poślubić. Tym razem po­ szło łatwiej, ponieważ nigdy nie planowała ślubu z Da- monem Morrellem. Nie miała zamiaru w ogóle wy­ chodzić za mąż, jednak rodzina o tym nie wiedziała. Zaciskając w zbielałych palcach torebkę, Emily stąpała pewnie po wschodnich dywanach i lśniących parkietach eleganckiej willi rodziców. Wyszła w chłod­ ny wiosenny wieczór. Padał deszcz. Wsunęła się do swego małego auta. Pomyślała, że prawdopodobnie pada też w Seattle. Zanosiło się na długą jazdę. Siedziała chwilę za kierownicą, żeby się uspokoić. Trudno określić, które z gwałtownych uczuć brało w niej teraz górę. Upokorzenie w połączeniu z wściek­ łością to mieszanka piorunująca. Ale najtrudniejsza do zniesienia była świadomość, że po tym wszystkim, co zaszło, nadal kocha Jacoba Stone'a. Ta konstatacja wstrząsnęła nią o wiele moc­ niej niż wszystko, co nagadał na taśmę przeklęty Morrell. A taka była pewna, że jej beznadziejna miłość do Jacoba Stone'a rozpłynęła się jak wiele innych naiw­ nych rojeń, jakim się oddawała w przeszłości. Była przekonana, że wreszcie wydoroślała. Widocznie jednak część jej natury pozostanie naiwna na zawsze. Gdy za Emily zatrzasnęły się drzwi, w gabinecie Gifforda Ravenscrofta zapanowało głuche milczenie. Cała rodzina wpatrywała się niemo w drzwi, a na twarzy Jacoba Stone'a pojawił się półuśmiech. Było

16 • PEŁNIA dlań oczywiste, że Emily po raz pierwszy opuściła rodzinę w połowie dyskusji. Prawdopodobnie w ogóle po raz pierwszy ktoś z Ravenscroftow wyszedł podczas rozmowy, niezależnie od tego, na jaki toczyła się temat. Poczuł, że jest dumny z Emily. Dama jego serca wykazała charakter. Od czasu kiedy widzieli się po raz ostatni, bardzo się zmieniła. Stanęła na własnych nogach. Teraz był pewien, że postąpił słusznie, wraca­ jąc do Stanów. Nadszedł czas, by zacząć walkę o kobietę swego życia. Jacob rozplótł ramiona i wynurzył się z cienia. - Co za diabeł w nią wstąpił? - warknął Gifford. - Nigdy się tak nie zachowywała! Catherine potrząsnęła głową. - Nie mogę uwierzyć: wysłuchała taśmy i wyszła stąd jak gdyby nigdy nic. Drake milczał, a to, co miał do powiedzenia, można było odczytać z jego oczu. Jacob ruszył w milczeniu ku drzwiom. - Dokąd idziesz, Stone? - spytał Giffrod. - Odwiozę ją do Seattle. Nie czekał na reakcję zdumionej tym oświadcze­ niem rodziny. Otworzył drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą tak cicho, jak to przed chwilą uczyniła Emily. Przebiegł szybko hol i wypadł na pełną uroku werandę otaczającą parter willi. Zdążył. Samochód Emily stał jeszcze na podjeździe. Zbiegł po schodach i dopadł wozu dokładnie w chwili, gdy Emily po­ chylała się, by przekręcić kluczyk w stacyjce. Otworzył drzwi. - Ja poprowadzę - powiedział. Zwróciła ku niemu zdziwioną twarz i spojrzała rozszerzonymi bursztynowymi oczyma, w których odbijały się światła werandy.

PEŁNIA • 17 - Co zrobisz? - Powiedziałem, że poprowadzę. - Usiadł, zmu­ szając ją, by przesunęła się na drugi fotel. Musiał działać szybko, by nie zdążyła zebrać myśli. - Zapnij pas. Zawsze zdumiewała go łatwość, z jaką ludzie wypeł­ niają polecenia, gdy są wytrąceni z równowagi albo na coś wściekli. Emily automatycznie sięgnęła po pas. Jacob zapiął swój i zapuścił silnik. - Co pan tu właściwie robi, panie Stone? - Wyświadczam ci przysługę. Wyprowadził samochód z podjazdu i nawet nie spojrzał na rzęsiście oświetloną werandę, by spraw­ dzić, czy nie zebrali się tam Ravenscroftowie. - Odwiozę cię do domu. - Jak zauważyła moja matka, ten dom znajduje się trzysta pięćdziesiąt kilometrów stąd, a ja już nie potrzebuję od ciebie żadnych przysług. Dość mi się przysłużyłeś. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego nie podziękuję ci za wszystko, co z takim trudem dla mnie zrobiłeś. Zatrzymaj wóz i wysiadaj. Siedziała nadal sztywno w fotelu, złożywszy dłonie na udach. Jacob wiedział, że nie zrobi żadnego głupst­ wa, nie wyskoczy z wozu. Całą uwagę skupił na śliskiej szosie, zjeżdżając krętą drogą ze wzgórza. - Tym razem załatwiłaś ich bardzo dobrze, Emily - powiedział spokojnie. - Byłem z ciebie dumny. - Myślisz, że dbam o twoją opinię? - spytała oschle. - Prawdopodobnie nie. - Jacob spojrzał w bok. Wbiła oczy w przednią szybę, a latarnie uliczne oświetlały jej piękny profil. Emily była najmłodszą i zdecydowanie najdelikatniejszą członkinią klanu Ravenscroftow, miała jednak charakterystyczne dla nich rysy.

18 • PEŁNIA Czarne włosy spadały falami na ramiona. Szeroko rozstawione bursztynowe oczy, okolone miękkimi rzęsami, były lekko skośne - Jacobowi przypominały oczy kota; miała harmonijne i delikatne rysy. Emano­ wał z niej urzekający, niemal koci wdzięk. Stone lu­ bił nawet jej okulary. Przed dwoma laty nosiła szkła kontaktowe. Jacob zafascynowany przyglądał jej się kątem oka. Od ich ostatniego spotkania minęły dwa lata, ale gdy weszła do gabinetu ojca, zdał sobie sprawę, że nic się nie zmieniło. Dawny głód nie wygasł. Nadal jej pożądał. Zjeżdżając ze wzgórza ku autostradzie, poczuł, że pragnie jej bardziej niż kiedyś. Odkrył w niej tego wieczoru nieznaną siłę i zarazem porywającą kobie­ cość, a to podziałało na niego piorunująco. Nic dziwnego, że Morrell już się oblizywał i szykował do skoku. Zamierzał zdobyć ją, a przy okazji także Ravenscroft International. Poznawszy Emily, Morrell pomyślał zapewne, że wygrał los na loterii. - Ta taśma nie jest sfałszowana, Emily - przerwał milczenie Jacob. - Morrell chciał posłużyć się tobą do zniszczenia Ravenscroftow. A kobieta, której o tym mówił, jest jego kochanką. Ma na imię Marcia. Mogę tego dowieść, jeśli masz wątpliwości. - Jak zdobyłeś tę taśmę? - spytała Emily z nie­ smakiem. - Ukryłeś się pod ich łóżkiem? Jacob zacisnął wargi. - Nie. Nie nagrywałem tej rozmowy w sypialni. Słyszałaś głos kelnera i szczęk talerzy. Spotkali się w restauracji. Wiem, że nie masz dobrego zdania o moich kwalifikacjach zawodowych, Emily, ale daję ci słowo, że nie żyję z podglądania cudzych sypialni i grzebania w pojemnikach na śmieci. Nigdy tego nie robiłem.

PEŁNIA • 19 - Ta drobna przysługa, jaką oddałeś mojej rodzi­ nie, była więc wyjątkiem? - Pewnie nie zechcesz w to uwierzyć, ale zrobiłem to dla ciebie, nie dla nich. A przede wszystkim dla siebie, dodał w duchu Jacob. Za żadne skarby nie pozwoliłby jej teraz wyjść za Morrella. - Jakie to szlachetne z twojej strony. - Rzuciła mu przelotne spojrzenie. - Przypuszczam, że kierowałeś się tą samą szlachetnością co ostatnim razem? Jakże jestem szczęśliwa, mając przy sobie rycerza, który tylko czeka na to, by wkroczyć i upokorzyć mnie, ilekroć reszta Ravenscroftow uzna, że popełniam błąd w moim życiu osobistym. - Nikt cię nie chce upokarzać. Ale popełniłaś błąd. Wielki błąd. Rodzina chce, byś zerwała z Morrellem, a ty masz za nic ich przestrogi. - Dwa lata temu tak samo chcieli przerwać mój związek z Bradem Carltonem. Tyle, że wtedy nie musiałam wysłuchiwać żadnych nieprzyjemnych taśm. - Emily zacisnęła palce na udach. - To było najgorsze, jak się domyślasz. Słuchać tego, wiedząc, że wszyscy to już znają. Czułam na sobie wasze spojrzenia. Wiedziałam, co myślicie. Biedna, głupia, mała Emily znowu dała się nabrać. - Przerwała na chwilę, potem dodała cicho: - Nigdy wam nie prze­ baczę. Nigdy wam nie zapomnę sposobu, w jaki to zrobiliście. Jacob poczuł ucisk w żołądku. - Może to nie było zbyt zręczne. Żadne z nas, ani twoja rodzina, ani ja nie postąpiliśmy zbyt delikatnie. Uznaliśmy, że szybka, zdecydowana ingerencja będzie najlepsza. Ani ty, ani twoi rodzice nie uwierzylibyście mi bez dowodu. Dlatego właśnie zrobiłem to nagranie.

20 • PEŁNIA Wiedziałem, że w żaden inny sposób nie przekonam cię, że Morrell jest łgarzem i bydlakiem. - To znaczy... wiedziałeś, że nie uda ci się spławić go tak łatwo? Jacob zaklął z cicha. - Brad Carlton był chciwy i ambitny. Sądził, że wejście do twojej rodziny ułatwi mu start życiowy. Ale tak naprawdę wcale nie chciał się żenić. Wolałby się dobrać do forsy bez żadnych ślubów. - I wtedy ojciec kazał tobie, swemu lojalnemu chłopcu na posyłki, żebyś go zdemaskował. Jacob zaczynał tracić cierpliwość. Przyrzekł sobie, że będzie wyrozumiały, ale to, co wygadywała Emily, przechodziło wszelkie wyobrażenie. Nigdy nie widział jej w podobnym nastroju. - Kiedy mu zaproponowałem pokaźną sumkę za to, że odwoła ślub, rzucił się na forsę jak głodomór na żarcie. - A potem rodzinka rzuciła się na mnie, żeby mi pokazać, jaką jestem idiotką. Dziś przynajmniej wy­ szłam przed wykładem na ten temat. - Spojrzała nań ponownie. - Widzę, że jesteśmy skazani na siebie przez całą drogę do Seattle. - Chyba że chcesz zawrócić i spędzić resztę nocy w domu rodziców - odparł spokojnie. - Zawróciłbyś na moim miejscu? - Nie - odparł po chwili. - Zrobiłbym chyba to samo co ty. Wyszedłbym. Powiedziałem ci już: byłem z ciebie dumny. Emily milczała chwilę. - Byli zaskoczeni, że ośmieliłam się to zrobić? - Tak. - To dobrze. Dobrze, że nie odegrałam tej sceny tak, jak chcieli, żeby została odegrana. To pewna

PEŁNIA • 21 pociecha. Widzę, że postanowiłeś odwieźć mnie do Seattle dla mojego dobra, tak samo jak dla mojego dobra nagrałeś tę taśmę. Jacob opanował ogarniającą go irytację. - Tak. - Wspaniale. A jak wrócisz do Portland? Wzruszył ramionami. - Mogę polecieć samolotem albo wsiąść do ran­ nego pociągu. Splotła ramiona i wtuliła się w kąt fotela. - A gdzie zamierzasz spędzić noc? Skrzywił się, słysząc ton wyzwania w jej głosie. - Myślę, że w hotelu. Przecież nie zaproponujesz mi noclegu na swoim tapczanie? - Z pewnością nie. Nie jestem ci nic winna. A już na pewno nie miejsca w moim łóżku. Umiesz o siebie zadbać, Jacobie. Jestem pewna, że dasz sobie radę. Powiedz mi tylko, czy to prawda, co powiedział mój ojciec? Że opuściłeś Ravenscroft International, i to kilka miesięcy temu? Zaskoczyła go tym pytaniem. Postanowił skorzys­ tać z okazji, by opowiedzieć jej o swych planach. - To prawda. Opuściłem Ravenscroftow, ponie­ waż mam pewne projekty na przyszłość. Zamierzam założyć firmę konsultingową obsługującą przedsię­ biorstwa budowlane, które chcą wejść na rynki za­ graniczne. Będę głównie sprzedawał porady. Po sześ­ ciu latach pracy dla RI znam się na tym. - Rozumiem. - Spojrzała na niego z uznaniem. Po długiej chwili milczenia zapytała: - Nie ożeniłeś się ponownie? - Nie. Emily usłyszała tę krótką, zwięzłą odpowiedź i za­ stanowiła się nad jej znaczeniem. Chęć do kłótni

22 • PEŁNIA i gniew przygasły w niej wreszcie. Podsycanie takich uczuć wymagało energii, a ona była zmęczona. Miała za sobą długi dzień. - W porządku - powiedziała smętnie. - Pamię­ tam jeszcze twój wykład, dotyczący małżeństwa. Tuż po tym, kiedyś mi opisał pośpiech, z jakim Brad Carlton rzucił się na oferowane mu pieniądze. - Byłem wtedy w samym środku rozwodowego szamba - odparł Jacob. - I to niewątpliwie wpłynęło na moją opinię o instytucji małżeństwa. - Przypominam sobie, mówiłeś, że małżeństwo to wynalazek idioty. Oświadczyłeś, że nigdy się po raz drugi nie ożenisz i że jeśli mam choć odrobinę rozumu, to również nigdy nie powinnam wychodzić za mąż. - Powiedziałem ci: miałem wtedy małżeństwa po­ wyżej uszu. Emily potrząsnęła głową. - Byłeś wtedy taki cyniczny. Nie wygląda na to, żebyś się bardzo zmienił. Jacob westchnął głęboko. - Naprawdę tak mnie nienawidzisz, Emily? - Obchodzi cię to? - Tak. Chciałbym wiedzieć, co rzeczywiście czujesz. - Dlaczego? - Dlatego, że chcę wiedzieć, co powinienem zrobić, żebyś zmieniła o mnie zdanie. - O tobie? - zdumiała się szczerze. - Dlaczego to, co myślę, ma dla ciebie jakieś znaczenie? - Jeśli jesteś uczciwa, to przyznasz, że już od dawna znasz odpowiedź. - Jestem wystarczająco uczciwa - odparła - ale nie jestem dość bystra. Nie mam najmniejszego poję­ cia, o czym mówisz ani dlaczego zależy ci na tym, co o tobie myślę.

PEŁNIA • 23 - W takim razie twoja rodzina ma chyba rację. Jeśli chodzi o mężczyzn, jesteś cholernie naiwna. - Jacobie Stone, co, u diabła, chcesz przez to po­ wiedzieć? - Próbuję ci uświadomić, że cię pożądam - od­ powiedział sucho. - Pragnę cię od naszego pierwszego spotkania przed pięcioma laty, ale zawsze czas był nie po temu albo miejsce niedobre, albo udawało mi przekonać siebie, że nie jestem odpowiednim dla ciebie mężczyzną. Emily osłupiała. - Pragniesz mnie? Pragnąłeś mnie pięć lat temu? Ależ to niemożliwe, Jacobie, nigdy nic na ten temat nie mówiłeś, nie dałeś mi tego odczuć... - A czegoś się spodziewała? - spytał. - Na po­ czątku byłaś niedostępna, bo byłem żonaty. Potem, kiedy już wiedziałem, że moje małżeństwo się rozpada, nie pozwalałem sobie nawet pomyśleć o tym, że mógłbym się do ciebie zbliżyć. Byłaś zbyt młoda, zbyt łagodna i delikatna. Byłem dla ciebie za stary, za bardzo doświadczony, a na dobitkę właśnie miałem się rozwodzić. A poza tym zdawałem sobie sprawę, że gdyby twoja rodzina dowiedziała się o moich uczu­ ciach, dostałaby szału. Emily zamarła, po chwili jednak odzyskała rów­ nowagę. - A po rozwodzie - spytała dociekliwie - dlaczego też nie puściłeś pary z ust? - Po rozwodzie byłem zgorzkniały i rozczarowany. Chciałem być znowu wolny, ale jednocześnie prag­ nąłem ciebie. Zastanawiałem się, jak się do ciebie zbliżyć, kiedy pojawił się Brad Carlton. Ogłosiłaś swoje zaręczyny bez żadnego ostrzeżenia. Twoja rodzi­ na kazała mi spławić Carltona i przyznam, że zrobiłem

24 • PEŁNIA to z prawdziwą przyjemnością. Potem zrozumiałem, żeś mnie za to znienawidziła. Czułem się jak facet, który zabrał małej dziewczynce misia i utytłał go w błocie. Miałem nadzieję, że się z ciebie wyle­ czę - wyznał Jacob. - Nie było w końcu tak bardzo z czego się leczyć. Nie spędziliśmy nawet razem nocy. I byłem pewien, że wcale cię nie obchodzę. Swoje serce oddałaś Carltonowi. - Miałeś słuszność. - Emily aż wrzała wewnętrz­ nie. Nigdy się nawet nie domyślił, że uciekła w nie zo­ bowiązujący flirt z Carltonem, ponieważ była pewna, że nie ma najmniejszej nadziei na jakikolwiek związek z Jacobem. - Nie wierzę w to. Masz czelność siedzieć tu i mówić mi, że miałeś ochotę na romans ze mną? -Tak. - Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś? - zapytała z niedowierzaniem. - Nic ci nie zrobiłem. Wyświadczyłem ci tylko kilka niebagatelnych przysług. Dwa razy uratowałem cię przed małżeństwem z facetami, którzy chcieli cię poślubić tylko ze względu na twoje związki z Ravens- croft International. Podziękujesz mi za to kiedyś. Emily niemal odebrało mowę. Był tak przeko­ nujący. - Nie oczekuj, że rzucę ci się z wdzięczności do stóp - powiedziała w końcu szorstko. - Nie oczekuję - uśmiechnął się lekko. - Czy moja rodzina wie, żeś się mną interesował? - Nie rozmawiałem z nimi na ten temat. - To mnie nie dziwi. Rozdarliby cię na strzępy. Spojrzał na nią z ukosa. - Nie jest to takie pewne. Kto mógłby dla nich pracować tak jak ja? - Co?

PEŁNIA • 25 Trudno jej było dalej prowadzić tę rozmowę. Osza­ łamiała ją myśl, że przez cały ten czas Jacob naprawdę mógł jej pragnąć. Nie, to było niemożliwe. Rozpo­ czynał teraz pewnie jakąś nową grę. - Powiedziałaś, że jestem człowiekiem, któremu się płaci za straszenie i zmuszanie do czegoś innych - przypomniał jej. - Zgadza się - przyznała sucho. - Gdyby twoja rodzina zechciała zastraszyć albo zmusić do czegoś mnie, do kogo by się zwróciła? Kogo by nasłała na takiego zawodowca jak ja? Tego już było za wiele. Emily poczuła lekki zawrót głowy... - Nie mam ochoty rozmawiać na ten temat. Cały ten wieczór staje się czymś nierzeczywistym. Chcę już być w domu i wskoczyć do łóżka. - Zadbam o to - obiecał pogodnie. - Już to robisz. - Umilkła na chwilę, potem zaś gwałtownie zmieniła temat, by dać sobie czas do namysłu. - Mówisz, że od dwóch miesięcy nie pracu­ jesz dla Ravenscroftow. Dlaczego więc rodzina zwróci­ ła się do ciebie, żebyś sprawdził Damona Morrella? - Wiedzieli, że wróciłem do kraju. Poprosili mnie, żebym im wyświadczył przysługę. Nie chcieli wynaj­ mować kogoś z zewnątrz, jeśli można było tego uniknąć. Im mniej ludzi znało sytuację, tym lepiej. Uznali, że łatwiej to zniesiesz, wiedząc, że sprawa utrzymana jest w tajemnicy. - Pomyśleli, że podziękuję im za troskę, bo po­ służyli się znowu tobą? Doszli do wniosku, że lepiej dać się upokorzyć dwa razy temu samemu facetowi, niż mieć kłopoty z dwoma różnymi niuchaczami? - Emily, wszyscy wiedzieli, że nie pójdzie z tobą łat­ wo. Pozwól rodzinie załatwiać takie sprawy dyskretnie.

26 • PEŁNIA - No, a jak ty się z tym czujesz? Sądzisz, że jest mi lżej, kiedy wiem, że w obu przypadkach to byłeś ty? - spytała z goryczą w głosie. - Powiedziałem już: zrobiłem to dla twojego dobra. - Bądź tak miły, Stone, i daj mi słowo, że już nigdy nie powtórzysz, że robiłeś coś tylko dla mojego dobra, a ja obiecam, że cię nie uduszę przed dojechaniem do Seattle. Jacob uśmiechnął się. - Zgoda.

ROZDZIAŁ 2 Do Seattle jechali długo. Emily usiłowała zasnąć, ale nie potrafiła się odprężyć. Miała zamęt w głowie. Próbowała ogarnąć myślami ów nagły i nieoczekiwany zwrot w jej życiu, jaki dokonał się minionego wieczoru. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy Jacoba. Nie była przygotowana na to spotkanie. A nade wszystko nie mogła uwierzyć, że on pragnął jej tak samo, jak ona tęskniła doń przez te wszystkie lata. Jak na jedną noc, było tego za wiele. Jacob prowadził spokojnie i pewnie, mimo to Emily wierciła się w fotelu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jego obecność w samochodzie nie pozwalała jej spać. Nie potrafiła zapomnieć, że siedzi obok tego silnego mężczyzny. Mogła się przed nim bronić tylko ucieczką w milczenie. Kiedy Jacob zrozumiał, że Emily nie zamierza przedłużać rozmowy, umilkł także. Milczał niemal do obrzeży miasta, wtedy odezwał się znowu: - Mam twój adres. To gdzieś w śródmieściu, praw­ da? Prowadź mnie, łatwiej trafię. Emily wyprostowała się i zaczęła wskazywać mu drogę do swego domu. Wykonywał polecenia bez

28 • PEŁNIA słowa, ale gdy wprowadzał samochód do podziemnego garażu, rozejrzał się z dezaprobatą. - Nie powinnaś tu wracać samotnie w nocy. - Mówisz jak moi rodzice i Drake. Odwiedzili mnie tu kiedyś i przez cały czas gadali tylko o tym garażu. Powiem ci to samo co im: jakoś do tej pory przeżyłam. Gdy Jacob zaparkował wóz we wskazanym przez nią boksie, otworzyła drzwi. Wkładając płaszcz i sięga­ jąc po torebkę, przyznała, że to miejsce rzeczywiście nie wygląda zachęcająco. Kroki dźwięczały głucho, oświetlenie było kiepskie. Nie chciała się jednak przy­ znać, że czasem dostawała tu ze strachu gęsiej skórki. - Nie możesz mieć rodzinie za złe, że dba o twoje bezpieczeństwo - powiedział Jacob, wysiadając z sa­ mochodu. - Rodzina ochrania mnie od dnia urodzin. To bywa chwilami nieco męczące. - Czasem potrzebujesz ochrony. Zawsze miałaś skłonności do pakowania się w tarapaty. - Jacob szedł obok niej w stronę windy. - Pomyśl na przykład, jak by to było z Damonem Morrellem. - Przestań się martwić o Morrella. - Emily przyci­ snęła guzik windy, po czym wsunęła dłonie w kieszenie zielonego, wełnianego płaszcza. - Kiedy mu powiesz, że już się z nim nie będziesz spotykać? - spytał cicho Jacob, gdy otworzyły się drzwi windy. Emily podniosła brwi ponad oprawki okularów i spytała spokojnie: - Kto powiedział, że już nigdy nie będę się widywać z Damonem Morrellem? - Była zadowolona, że udało jej się powiedzieć to tak lekko. Jacob spojrzał na nią lodowato.