Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Lamb Charlotte - Cicha przystań

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :711.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Lamb Charlotte - Cicha przystań.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse L
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

CHARLOTTE LAMB Cicha przystań ROZDZIAŁ PIERWSZY Po policzku Emmy wolno spłynęła łza. Otarła ją gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z całych sił starając się skoncentrować na prowadzeniu. Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet- rów i instynkt samozachowawczy ostrzegał ją, Ŝe źle skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. NaleŜało całą uwagę skierować na szosę. Niebo przybrało juŜ głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki. Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat- wo było popełnić błąd. Nie cierpiała jazdy po nocy, pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset. - Czemu jedziesz akurat do Dorchester? - zapytała Fanny bez specjalnego zainteresowania, widząc ją dziś rano przy pakowaniu. - Dostałam zamówienie na ilustracje do nowego amerykańskiego wydania ksiąŜek Thomasa Hardy'ego - oznajmiła Emma, co nie mijało się z prawdą. Z prawdą rozumianą dosłownie, ale nie wyraŜającą stanu ducha, pomyślała, na ślepo wciskając do torby czyste chustki do nosa. Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się tak dobrze, jak tylko mogą się znać dwie za- przyjaźnione dziewczyny - obie nie znosiły keczupu, kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze z lukrecją. RóŜnice swoich charakterów przyjmowały z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,

6 CICHA PRZYSTAŃ oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z zapasem krówek pod ręką. Emma wolała czynne uczestnictwo i z dzikim zapałem oraz niespoŜytą energią grała w tenisa, badmintona, squasha. Emma otwierała okna, Fanny je zamykała. Odkąd musiały dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro- misu. Fanny często powtarzała, Ŝe to świetnie przygoto- wuje do małŜeńskiego poŜycia. Jednego Ŝadna z nich nie przewidziała - Ŝe mogłyby zakochać się w tym samym męŜczyźnie. To Emma pierwsza go poznała, pewnego gorącego czerwcowego popołudnia na korcie tenisowym. Emma grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników - Guya i jego rozlazłego partnera. Po meczu, przy herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem. Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową. - Wszystkie gwiazdy stanęły mi przed oczami - opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł na myśl obraz małego urwisa, którym się absurdalnie wzruszyła. Tak się złoŜyło, Ŝe Fanny była akurat w miesięcznej podróŜy słuŜbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa, w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech tygodniach jego znajomości z Emmą, a wtedy Emma była juŜ zakochana po uszy, pełna wiary, a raczej nadziei, Ŝe i ona nie jest mu obojętna. Siedzieli właśnie w domu, grając z dziecięcym itozbawieniem w karty, kiedy wkroczyła Fanny. Strasznie lało, wiatr walił strugami deszczu w okna. Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie wodę jak mały ruchliwy piesek. - O mój BoŜe, cóŜ za wspaniałe powitanie! Pada

CICHA PRZYSTAŃ 7 specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty! Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków otaczała promienną twarz o brzoskwiniowej cerze, przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu. - Ach, Em, tak się cieszę, Ŝe juŜ jestem w domu! - Lekko zaciekawiona spojrzała na Guya, ale po chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz. Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania. - Musisz być Fanny... - wydukał głosem kogoś, kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej piany. Emma poczuła zimno wokół serca. Wodziła wzro- kiem od jednego do drugiego, najpierw z niedowie- rzaniem, a potem z rosnącą rozpaczą. Nigdy jeszcze nie była świadkiem czegoś podobnego, ale to, co się działo, nie pozostawiało Ŝadnych wątpliwości, Guy był zbyt bezpośredni i otwarty, by skrywać swoje uczucia, a Fanny cała pojaśniała, jej oczy mówiły wszystko. Następny tydzień jeszcze pogorszył sytuację. Guy ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny była tego powodem. Oczywiście Fanny z niepokojem wybadała, jak bardzo Emmie zaleŜy na tej znajomości. Była zbyt uczciwa i dobroduszna, by bezlitośnie odbić komuś chłopaka. Do tej pory kaŜdej podobał się zupełnie inny typ męŜczyzn. ChociaŜ Emma pierwsza poznała Guya, Fanny uwierzyła jego zapewnieniom, Ŝe była to tylko serdeczna przyjaźń, nic więcej. Na wszelki wypadek upewniła się równieŜ co do uczuć przyjaciółki. - Kazałabyś mi trzymać się od niego z daleka, gdyby ci na nim zaleŜało, prawda? - zapytała. - MoŜesz nie mieć co do tego Ŝadnych wątpliwości!

8 CICHA PRZYSTAŃ - Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz uśmiech. - Nie zaangaŜowałaś się powaŜnie? - nalegała Fanny. - Nie musisz się krępować. - Emma wzruszyła ramionami. Z trudem wymówiła te słowa, ale mimo doznanego bólu była zbyt szczera, by nie przyznać, Ŝe jej dwoje najdroŜszych przyjaciół nie mogło nic poradzić na to, co się stało. Sama widziała, Ŝe była to miłość od pierwszego wejrzenia. - Jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz - wyznała jej Fanny, zupełnie niepotrzebnie, bo było to jasne jak słońce. - Jakbym miała głowę pełną gwiazd! Em, gdybym mogła wyrazić to słowami. Wyobraź sobie - zachichotała - Ŝe on teŜ nie cierpi keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej błękitne oczy rzuciły Emmie porozumiewawcze spoj rzenie w oczekiwaniu reakcji na ich stary, sekretny Ŝart. Kiedyś był to sprawdzian dla ich adoratorów. Lubisz keczup? Jeśli tak... Ŝegnaj na zawsze! Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy poczuła, Ŝe musi wyjechać. Nie da rady obserwować z udawaną sympatią tego płomiennego romansu. Zabrakło jej odwagi, by próbować przez to przejść. Ona przecieŜ takŜe zaczęła juŜ odkrywać w Guyu jego małe, rozkoszne słabostki. Wiedziała juŜ, Ŝe nie lubi keczupu i kocha koty. Była zachwycona usłyszawszy, Ŝe sprawia mu przyjemność czytanie kryminałów w wannie, natomiast odrazą napawają go znajdowane rano w tejŜe wannie pająki. Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o takich rzeczach? Nie była to ich wina i nie miała do nich pretensji. Nic nie mogło ich powstrzymać od zakochania się. Była wściekła na ślepy los - ten los, który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.

CICHA PRZYSTAŃ 9 Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w siebie zawzięcie, przywołując na pamięć róŜne ludowe mądrości. Co z oczu, to z serca... lub: Nie ma tego złego... Zapomni o Guyu, gdy tylko znajdzie się daleko od niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspomnień, Guy powiedział Fanny szczerą prawdę, byli tylko dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń, mylnie biorąc ją za rosnące uczucie. Opiekuńczy uścisk za wyznanie miłości. JakŜe łatwo sami siebie oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć. No i wymyśliła tę podróŜ. Zamówienie na ilustracje było prawdziwe, ale wcale nie wymagało wycieczki krajoznawczej do Dorset. Z łatwością znalazłaby potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach - mogła zrobić tak jak zwykle, przerysować stroje, meble i elementy architektury ze starych czasopism i ksiąŜek. Uznała jednak, Ŝe skoro nie planuje na ten rok wakacji, spędzenie kilku tygodni na prowincji będzie usprawiedliwione, a przy okazji zrobi parę szkiców z natury. MoŜe kiedyś się przydadzą. Miała szczęście, Ŝe zawód, który wybrała, pozwalał jej na taką swobodę. Swoboda w pracy i swoboda wyobraźni - tak mówiła ze sztucznym oŜywieniem do Fanny. A przecieŜ została ilustratorką ksiąŜek przez czysty przypadek - miała szczery zamiar pracować w agencji reklamowej swego wuja, ale zamówienie na ilustracje, które dostała, będąc jeszcze na studiach, zmieniło całkowicie jej plany Ŝyciowe. Zwolniła przed zakrętem, Ŝeby odczytać drogowskaz i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje w hotelu. Poczuła głód. Dobry znak, zakpiła z siebie, zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle

10 CICHA PRZYSTAŃ szarzejącego nieba. Z północy nadciągnęły chmury. Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu. Nagle ujrzała psa, który wybiegł z otwartej bramy prosto pod jej samochód. Gwałtownie zahamowała, starając się zapanować nad kierownicą, jednak jej refleks okazał się zbyt wolny i samochód zjechał na drugą stronę jezdni. Szarpnęła kierownicą, Ŝeby go wyprostować, gdy poczuła gwałtowne uderzenie i usłyszała straszny huk. Uderzyła głową w przednią szybę, nadziewając się na kierownicę i tracąc dech w piersiach. Przez parę sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, Ŝeby sprawdzić, co się dzieje z tyłu. Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagaŜnik. Ze zgrozą stwierdziła, Ŝe jest znacznie bardziej zniszczony. Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leŜała z głową na kierownicy i z zakrwawioną twarzą. Na tylnym siedzeniu samochodu trójka dzieci wołała z płaczem: „Mamusiu! Mamusiu!" Na miejscu obok kierowcy siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok; z jej czoła sączyła się krew. Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista, który na widok wypadku rzucił tylko: - Zatelefonuję po karetkę. Poradzi sobie pani do jej przyjazdu? Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta za kierownicą rozbitego samochodu poruszyła się. Emma otworzyła drzwi i nachyliła się nad nią, delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie. - Proszę się nie denerwować - szepnęła błagalnie Emma. - Dzieciom nic się nie stało. Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".

CICHA PRZYSTAŃ 11 Na twarzy kobiety pojawił się przestrach. Starała się odwrócić głowę do tyłu. - Dzieci... - Są w absolutnym porządku - zapewniła ją Emma. - Naprawdę. - Przyjrzała się im. Dwójka to były jeszcze zupełne maluchy, ale najstarsza dziewczynka, mogąca mieć z siedem lat, wyglądała na bardzo rezolutną. - Odezwij się do mamy - szepnęła do niej Emma. - Nic nam się nie stało, mamusiu - oznajmiło dzielnie dziecko, odgarniając nerwowo małą rączką ciemne włosy. - Chwała Bogu - wyszeptała z ulgą matka. Potem spojrzała w bok i jęknęła z przeraŜenia. - Niania... o mój BoŜe, chyba nic...? - Oczywiście, Ŝe nic - pośpieszyła Emma z od- powiedzią. - Zaraz ją obejrzę dokładnie, ale myślę, Ŝe nie powinnyśmy jej ruszać, karetka zaraz przyjedzie. - Pobiegła na drugą stronę i pochyliła się nad starszą panią, próbując ją obejrzeć, na ile było to moŜliwe w tak słabym świetle. Była bardzo pokrwawiona, ale rana wydawała się powierzchowna. - Niewielkie rany często silnie krwawią - pocieszała drugą kobietę. - Puls jest wyraźny, więc nie moŜe być cięŜko ranna - dodała po chwili. - Bogu dzięki! - Kobieta za kierownicą przymknęła powieki, spod których wypłynęły łzy. - Co za koszmarny wypadek... co za cholerny pech, Ŝe ten samochód tak nagle zahamował. Nie mogłam nic zrobić... widziałam, jak zatańczył na drodze i czułam, Ŝe Ŝadnym cudem nie uniknę zderzenia. Emma zagryzła wargi. Wróciła pośpiesznie i ujęła ją za rękę.

12 CICHA PRZYSTAŃ - Tak ogromnie mi przykro, naprawdę, ale to ten pies... Nie miałam czasu się zastanowić. To wszystko moja wina. - To była pani? - Kobieta wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami. - Tak - wyznała Emma ze skruchą. - Jaki pies? - Wybiegł nagle na drogę, prosto pod mój samo- chód... Zobaczyłam go w ostatniej chwili i instynktow- nie nacisnęłam na hamulec. Widzę, Ŝe to był błąd. To nagle hamowanie spowodowało znacznie więcej nie- szczęścia, ale wszystko zdarzyło się tak nagle, nie było czasu do namysłu. To był impuls. Strasznie tego Ŝałuję. Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem. - Jestem pewna, Ŝe postąpiłabym tak samo. - Spró- bowała usiąść i skrzywiła się z bólu. - Och! - Chwyciła się za pierś i spojrzała na Emmę przeraŜona. - Moje Ŝebra... W tym momencie nadjechała karetka, oświetlając dokładnie miejsce wypadku. Sanitariusze natychmiast zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając Emmę na bok. W chwilę później była juŜ i policja. Policjanci spisali wyjaśnienia Emmy, uprzejmie, chociaŜ niezbyt wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli samochód i stwierdzili, Ŝe nadaje się do dalszej jazdy. Na pytanie, czy moŜe jechać za karetką do szpitala, po chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco. Dzieciom równieŜ pozwolono towarzyszyć matce do szpitala. Emma znalazła je w dyŜurce pielęgniarek. Siedziały nad kubkami z gorącym kakao i skubały biszkopty. Najstarsza dziewczynka przywitała ją wręcz jak starą znajomą. W tym nieprzyjaznym otoczeniu Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób, jedyną więź z matką.

CICHA PRZYSTAŃ 13 - Co z ich mamą? - zapytała pielęgniarkę dyskretnie, aby dzieci nie słyszały. - Nie jest tak źle - usłyszała w odpowiedzi. - Ma złamane dwa Ŝebra i lekki wstrząs mózgu. Miała szczęście. Jej pasaŜerka jest w gorszym stanie - trzy złamane Ŝebra i paskudna rana na głowie. Ale obie powinny szybko z tego wyjść. śadna z nich nie ma trwałych obraŜeń. - Czy mogłabym się z nią zobaczyć? - poprosiła Emma, wyjaśniwszy uprzednio, jaką rolę odegrała w tym wszystkim. Siostra spojrzała na nią pełnym wątpliwości wzro- kiem. - CóŜ, nie wydaje mi się... - Błagam, chciałabym pomóc, zrobię wszystko, aby zapewnić jej spokój ducha. - No dobrze, ale tylko na chwilę. - Siostra kiwnęła głową przyzwalająco. Zaprowadziła Emmę do niewiel- kiej separatki, zostając w drzwiach, gdy ta podeszła do łóŜka. Niebieskie oczy pod bandaŜem okrywającym czoło rozpoznały ją natychmiast i młoda kobieta uśmiechnęła się lekko. - Witam znowu! - Nie ma pani nic przeciwko moim odwiedzinom? Tak bardzo chciałabym pomóc w czymkolwiek. Na przykład dzieci... moŜe mogłabym się nimi zająć? Proszę się zgodzić... Czuję się tak okropnie winna. - Emma uśmiechnęła się do niej z błaganiem w oczach. - Nie ma w tym Ŝadnej pani winy - odpowiedziała słabym głosem leŜąca. - Dziękuję za ofiarowaną pomoc, panno...? - Emma Leigh, i proszę mnie nazywać Emmą! - Ładne imię... Emma. Ja jestem Judith Hart. Pielęgniarka, upewniwszy się, Ŝe wszystko jest

14 CICHA PRZYSTAŃ w porządku, wysunęła się z pokoju. Judith Hart gestem ręki wskazała Emmie krzesło. - Proszę usiąść. - Dziękuję. Czy zawiadomiono juŜ pani męŜa? - zapytała Emma. - Nie moŜna go zawiadomić - odparła z przy- gnębieniem Judith. - Jest w Turcji. - W Turcji? - Brązowe oczy Emmy otworzyły się szeroko. - Jesteśmy archeologami, Tim i ja - wyjaśniła pani Hart. - Odkąd pojawiły się dzieci, Tim starał się zawsze znaleźć pracę w kraju, abyśmy mogli mieć dzieci przy sobie. Ale teraz podrosły na tyle, Ŝe postanowiliśmy przez lato popracować w Turcji tylko we dwoje. Mój brat ma tu w Dorset, na wsi, duŜy dom i nasza niania zgodziła się zamieszkać u niego z dziećmi na czas naszej nieobecności. Ross, mój brat, ma znakomitą gospodynię, więc zamieszkanie tam nie wywołałoby Ŝadnych niestosownych plotek. - Judith uśmiechnęła się. - Niania jest Francuzką i bardzo dba o swoją opinię! - I co teraz będzie? - spytała Emma. - Czy gospodyni twego brata zaopiekuje się dziećmi? - Mam powaŜne wątpliwości. - Judith westchnęła z wyraźną troską. - Nie przepada za dziećmi. Zgodziła się na cały ten układ tylko dlatego, Ŝe niania miała się nimi zająć. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. - Przygryzła wargę, a jej oczy napełniły się łzami bezradności. Otarła je gniewnie. - Przepraszam. Nie przejmuj się mną. To na skutek szoku. - Pozwól mi zająć się nimi - wypaliła Emma nieoczekiwanie. Judith patrzyła na nią zupełnie zaskoczona. Emma roześmiała się widząc jej minę.

CICHA PRZYSTAŃ 15 - Mówię całkiem powaŜnie. Nie wiąŜe mnie Ŝadna stała praca. Jestem plastyczką, przyjechałam tutaj, Ŝeby zrobić projekty ilustracji do ksiąŜki. Opieka nad dziećmi w niczym mi nie przeszkodzi. Mogę się o nie zatroszczyć, kiedy będziesz w szpitalu. Pielęgniarka powiedziała, Ŝe to nie potrwa długo, nie masz powaŜnych obraŜeń. Zamierzam zostać w Dorset przez kilka tygodni, ale nie mam ustalonego programu ani porezerwowanych hoteli, zamieszkanie z twoimi dziećmi w niczym nie zakłóci mi pobytu. - Ale czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak obchodzić się z dziećmi? - chciała wiedzieć Judith. - Niestety, moje nie naleŜą do aniołków. Gdy są w złym humorze, to mogą nieźle zaleźć za skórę. Czy naprawdę chcesz wziąć na siebie taką odpowiedzialność? - To uspokoi moje sumienie - szczerze wyznała Emma. - Prześladuje mnie poczucie winy za ten wypadek. Nie mogłabym znaleźć sobie miejsca. - No, ale jest jeszcze mój brat. - Wyglądało na to, Ŝe Judith pragnie postawić sprawę jasno. Spojrzała znacząco na Emmę. - Nie owijając w bawełnę powiem, Ŝe naleŜy do najgorszego gatunku męskich szowinistów. Nie oŜenił się i nigdy nie oŜeni, jak sądzę, poniewaŜ stawia kobietom tak ogromne wymagania, Ŝe zwykła śmiertelniczka nie ma Ŝadnych szans. - Skrzywiła się. - Nie ukrywam, Ŝe nie moŜemy się ze sobą dogadać. Nie umie pojąć, dlaczego nie mogę porzucić archeo logii. UwaŜa, Ŝe moje miejsce jest przy dzieciach. Zgodził się je przyjąć tylko dlatego, Ŝe Tim go przekonał. - Nic się nie martw, poradzę sobie z twoim bratem - rzekła Emma z determinacją i wyprostowała się dumnie. Na twarzy Judith odbijała się walka nadziei z wąt- pliwościami.

16 CICHA PRZYSTAŃ - To byłoby cudownie... ale doprawdy, nie wiem... - Czy wchodzi w grę jeszcze ktoś, kto mógłby zaopiekować się dziećmi? Twoja matka? - Nie Ŝyje. Nie mam teŜ ciotek ani Ŝadnych krewnych, których mogłabym wziąć pod uwagę. Tim ma dwie bardzo wiekowe ciotki w Lincolnshire, ale nie ma mowy, Ŝeby poradziły sobie z trójką Ŝywych jak srebro dzieciaków. - Westchnęła i spojrzała z wdzięcznością na Emmę. - Prawdę mówiąc, przez cały czas leŜałam tutaj i zamartwiałam się, co zrobić z dziećmi. Myślałam i myślałam, ale nie znalazłam Ŝadnego wyjścia. - A więc postanowione - zadecydowała Emma. - Zawiozę dzieci do ich wuja i uzgodnię z nim warunki. Z przyjemnością zostanę z nimi, wierz mi. Judith przyjrzała się jej. Zobaczyła błyszczące, patrzące ciepło brązowe oczy, lśniące kasztanowate włosy i delikatne rysy owalnej twarzy o kremowej cerze. Podobała się jej ta twarz, wzbudzała zaufanie. Miała pewność, Ŝe oddaje dzieci w dobre ręce. Cała postać Emmy promieniowała spokojem i zapewniała poczucie bezpieczeństwa. Weszła wyraźnie zatroskana pielęgniarka. - Ciągle nikt nie odbiera telefonu w domu pani brata, pani Hart. Czy mam telefonować pod jakiś inny numer? - Pewnie wezwano go do pacjenta - zasępiła się Judith. - Pacjenta? - powtórzyła pielęgniarka. - Jest lekarzem? - Weterynarzem - wyjaśniła Judith. - Rozumiem, to tłumaczy wszystko. Będę dalej próbować. - Ja przejmuję opiekę nad dziećmi - oświadczyła Emma. Razem z Judith wytłumaczyły sytuację i za-

CICHA PRZYSTAŃ 17 komunikowały podjętą wspólnie decyzję, która u pie- lęgniarki wywołała aprobujący uśmiech. Judith wy- glądała znacznie lepiej, odpręŜona i pełna dobrej myśli. Siostra była bardzo zadowolona z tej zmiany. Emma poszła po dzieci. Chciała, by mogły zobaczyć się z matką przed wyjazdem. Powinna je uspokoić pewność, Ŝe jest otoczona dobrą opieką, oraz Ŝe aprobuje ich tymczasową opiekunkę. Najstarsza dziewczynka poderwała się na widok Emmy. - Co z mamą? - zapytała Ŝywo. - Właśnie po was przyszłam, moŜecie wejść do niej na chwilę - uśmiechnęła się Emma, biorąc ją za rękę. - Nazywam się Emma. A ty? - Tracy - odpowiedziała apatycznie. Rozejrzała się i spostrzegła braciszka, który usiłował posłuchać włas nego serca za pomocą stetoskopu znalezionego w pude łku na biurku. - Robin, przestań! PołóŜ to z powrotem! Robin był malutki, okrąglutki i róŜowiutki. Miał błyszczące, ciemne oczka i figlarny uśmiech. Według Emmy mógł mieć około czterech lat, ale był jak na swój wiek dobrze zbudowany i silny. Ubrany był w czerwony sweterek i czyściutkie dŜinsy. Najmniejsza dziewczynka spała oparta o ścianę, z kciukiem w ustach. Emma z czułością patrzyła na delikatną róŜową buzię ze złotą opalenizną i długie, podwinięte rzęsy opadające na policzki. - A jak się nazywa śpiąca królewna? - zwróciła się do Tracy. - Donna. Ma tylko trzy lata i bardzo duŜo śpi. - W głosie Tracy słychać było wyraźne lekcewaŜenie. Emma z trudem powstrzymała się od śmiechu. Schyliła się i delikatnie wzięła śpiącą dziewczynkę w ramiona. Mała główka opadła cięŜko na ramię Emmy. Ogarnęło ją wzruszenie. To cudowne uczucie przytulić do siebie

18 CICHA PRZYSTAŃ ciepłe, małe ciałko, czuć cięŜar sennej główki tulącej się z zaufaniem. - MoŜemy juŜ iść do mamy? - zapytała Tracy. - A co się z nami stanie potem? - odezwała się tonem dorosłej osoby. Zwróciła na Emmę inteligentne, badaw cze spojrzenie. - Czy wujek Ross przyjedzie nas zabrać? - Ja was do niego zawiozę - obiecała Emma. - Zaraz po zobaczeniu się z mamą. W pół godziny później zatrzymała się na odludnym skrzyŜowaniu i wpatrywała z nadzieją w ciemny krajobraz. Judith naszkicowała jej mapkę drogi. To było z całą pewnością skrzyŜowanie narysowane na mapce, a w takim razie naleŜało skręcić w lewo. Ale skoro tak, to gdzie znajdowała się zaznaczona wioska? Nigdzie nie dostrzegła domów ani świateł. CzyŜby w którymś momencie pomyliła drogę? Powoli jechała przed siebie. ZauwaŜenie czegokol- wiek w tych ciemnościach było niemoŜliwe. Nagle zza szeregu drzew wyłoniły się światła domu. Westchnęła z ulgą. A jednak! Liczyła domy. Jeden, dwa, trzy... przerwa. Tak, jak mówiła Judith. Trzy domki blisko siebie, a potem zagajnik. Dwa pola leŜą między zagajnikiem a na- stępną grupką domów. Potem zauwaŜyła mały, bielony zajazd zaznaczony na mapce. Skręciła zaraz za nim i pojechała bardzo wąską, piaszczystą drogą. Zaparkowała na trawniku przed ostatnim domem we wsi. Serce jej zamarło, kiedy stwierdziła, Ŝe w domu nie ma śladu świateł. Trójka dzieci spała, zwinięta jak szczeniątka, pod kraciastym pledem na tylnym siedzeniu. Emma zostawiła je tam i poszła zbadać sytuację. Znalazła białą bramę, otworzyła ją i ruszyła krętą

CICHA PRZYSTAŃ 19 dróŜką przez ogród. Zapach róŜ, lewkonii, lawendy i innych niemoŜliwych do zidentyfikowania kwiatów uderzył w jej nozdrza. Po omacku dotarła do fron- towych drzwi i zapukała głośno raz i drugi. Z głębi domu nie doleciał Ŝaden dźwięk. Podniosła klapkę, przykrywającą szparę na listy w drzwiach i na- słuchiwała. Z holu dobiegło ją głośne tykanie. Nic ponadto. Westchnęła. CzyŜby nie było tu Ŝywej duszy? Jakiś nieoczekiwany dźwięk sprawił, Ŝe podskoczyła gwałtownie. Odwróciła się, serce waliło jej jak młotem. Tracy zmaterializowała się w ciemności i uśmiechając się wsunęła ciepłą rączkę w zimną dłoń Emmy. - Obudziłam się. Jesteśmy na miejscu. Czy wujek Ross jest w domu? - Najwidoczniej nie - odpowiedziała Emma starając się, Ŝeby zabrzmiało to wesoło. - Chyba będziemy musieli zbić szybę, Ŝeby się dostać do środka. - Nie ma klucza pod doniczką? - spytała Tracy. Emma spojrzała na nią. - Co takiego? - Wujek Ross zawsze go tam zostawia - wyjaśniła spokojnie dziewczynka. - Kiedy on i pani Climp wychodzą. - Pani Climp? - Dopiero po chwili Emma skojarzyła nazwisko z gospodynią. - A wiesz, pod którą doniczką? - Jasne - odparła Tracy z pogardą. - PrzecieŜ juŜ tu byłam. Zeszłego lata. Cały tydzień, zupełnie sama. Było świetnie. Poprowadziła Emmę wokół domu, a potem schyliła się, grzebiąc pod trzecią doniczką w małym rządku przed kuchennymi drzwiami. Podniosła się dumnie z kluczem w dłoni. Emma odetchnęła z ulgą. - Sprytna dziewczynka! - Ucałowała ją gorąco. Tracy odsunęła się z zakłopotaniem.

20 CICHA PRZYSTAŃ - To od kuchennych drzwi - powiedziała. Emma wypróbowała klucz i była uszczęśliwiona, kiedy obrócił się w zamku i drzwi stanęły otworem. Tracy wślizgnęła się za nią i zapaliła światło. Emma zamrugała, na pół oślepiona nagłym przejściem z ciem- ności w światło. Kuchnia była nowoczesna, funkcjonal- na, dokładnie posprzątana i wypucowana do połysku. - Umieram z głodu - oznajmiła Tracy, przetrząsając duŜą białą lodówkę. - Myślisz, Ŝe moŜemy? - zaniepokoiła się Emma. - Skoro twojego wujka nie ma... - Chyba nie zechce, Ŝebyśmy poszli spać głodni. Hamburgery... świetnie! I spaghetti! - O tej porze? - wzdrygnęła się Emma. - Mogłabym ugotować parę jajek. Jestem pewna, Ŝe Robin i Donna będą je woleli. - śartujesz? - zachichotała Tracy. - Robin uwielbia spaghetti. - Odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Odgrzeję hamburgery i otworzę spaghettii, a ty wyciągnij ich z samochodu. Emma obserwowała Tracy, zaskoczona zdumiewa- jącą samodzielnością u tak jeszcze małego dziecka. Przejęta dziewczynka zręcznie układała hamburgery w piekarniku. Odwróciła się i zaczęła otwierać puszkę przymocowanym do ściany otwieraczem. Emma poszła do samochodu po pozostałą dwójkę. Dzieci nadal były pogrąŜone w głębokim śnie. Owinęła Donnę w koc i wzięła ją na ręce. Tymczasem Robin się obudził. - Pójdę sam - oznajmił stanowczo. Zastali Tracy zajętą układaniem na stole noŜy i widelców. Czajnik szumiał na kuchence. Tracy zrobiła grzanki w elektrycznym opiekaczu, a Emma na jej polecenie posłusznie posmarowała je masłem. Chciało jej się śmiać, ale zacisnęła mocno wargi.

CICHA PRZYSTAŃ 21 Tracy wyglądała tak dorośle, kiedy wydawała jej rozkazy. Nie naleŜało draŜnić jej poczucia godności. Robin i Donna zaraz pomaszerowali na górę do łazienki, po czym wrócili i zajęli miejsca przy stole. Emma zrobiła herbatę, znalazła kubki i mleko, a Tracy z komiczną powagą i dostojeństwem zaczęła nakładać jedzenie. Emma nie zdołała zmusić się do spaghetti, ale, Ŝeby ułagodzić zranione uczucia Tracy, zjadła hamburgera i parę grzanek. Dzieci jadły z apetytem i wydawało się, Ŝe im smakuje. Tracy uśmiechnęła się z udawaną skromnością, kiedy Emma ją pochwaliła. - Lubię gotować. - Raczej lubisz jeść - powiedział Robin z pełną buzią. Tracy kopnęła go pod stołem, aŜ pisnął. - Sądzę, Ŝe juŜ najwyŜsza pora kłaść się spać - zauwaŜyła pośpiesznie Emma. Tracy kiwnęła głową potakująco. - A ja wiem, które pokoje są nasze. Wujek Ross napisał w liście, Ŝe ja mam ten sam pokój, co w zeszłym roku, Donna będzie razem ze mną. Robin ma spać we wnęce, a ty moŜesz chyba zająć pokój niani. Posłania na górze były juŜ przygotowane. LeŜały teŜ na nich termofory. Gdy Emma zeszła na dół, by je napełnić gorącą wodą, Tracy pomagała Donnie włoŜyć piŜamkę. Kiedy wróciła, zastała juŜ całą trójkę w łóŜkach. Pochyliła się, by ucałować dziewczynki na dobranoc. Tracy pozwoliła się pocałować w policzek, ale bez entuzjazmu, za to Donna mocno objęła ją rączkami za szyję. Była sympatycznym, przymilnym stworzon- kiem, skorym do pieszczot. - Czy zostawić zapaloną lampkę przy łóŜku? - zapytała łagodnie Emma.

22 CICHA PRZYSTAŃ - Jeszcze czego? - znowu z pogardą powiedziała Tracy. - Nie jestem malutkim dzieckiem. Donna juŜ zasypiała z kciukiem w buzi, z twarzyczką zakrytą włoskami. Robin leŜał przykryty po czubek nosa, gdy Emma weszła do niego. Zawahała się, po czym podeszła do łóŜka. - Dobranoc, Robin - powiedziała. Odsłoniła się zaróŜowiona buzia, a błyszczące okrągłe oczka przyglądały się jej badawczo. Uśmiechnął się bez słowa. Szybkim ruchem pocałowała go w nosek jak guziczek, a chłopczyk błyskawicznie zanurkował pod koc. Roześmiała się i wyszła, gasząc nocną lampkę. Przez chwilę stała bez ruchu na podeście. W ciszy dobiegał ją oddech dzieci - spokojny, rytmiczny oddech, stwierdziła z ulgą. Nareszcie są bezpiecznie ulokowane w domu. Umyte, nakarmione, zapakowane do ciepłych łóŜek. Dopiero teraz, kiedy odsapnęła, przekonała się, ile nerwów ją to kosztowało. To było przeŜycie! Zeszła do kuchni i zabrała się do sprzątania i zmywania. Kiedy przywróciła kuchni jej pierwotny, nienaganny wygląd, siadła z kubkiem gorącego kakao, ziewając szeroko. Potem umyła kubek, jeszcze raz dokładnie przyjrzała się kuchni i ruszyła w stronę sypialni. Na schodach zorientowała się, Ŝe torbę ze swoimi rzeczami zostawiła w samochodzie. Wyszła kuchennymi drzwiami i ruszyła po ciemku przez ogród. Wiatr szumiał w gałęziach drzew, noc czaiła się złowieszczo. Wzdrygnęła się. CóŜ za odludne i opuszczone miejsce. Przyśpieszyła kroku z bijącym głośno sercem. Nagle wyrosła przed nią ciemna postać. Rzuciła się w bok, wydając zduszony krzyk, ale pochwyciły ją silne ręce i zatrzymały w Ŝelaznym uścisku.

CICHA PRZYSTAŃ 23 - Puszczaj! - O nie, nie ma mowy... - mruknął męŜczyzna. Kopała go wściekle, usiłując się wyrwać. - Stój spokojnie, do cholery, daj mi się sobie przyjrzeć - rozkazał. Poczuła, jak jego uścisk zelŜał na chwilę, po czym światło latarki padio jej prosto w oczy. Zamrugała oślepiona, kryjąc twarz. - Kim jesteś, do diabła? - dopytywał się. JuŜ zorientowała się, kim jest męŜczyzna. Kiedy minęła pierwsza fala przeraŜenia, rozjaśniło jej się w głowie. To był, we własnej osobie, ten brat, męski szowinista. - Opiekuję się dziećmi pańskiej siostry - wyjąkała, dusząc w sobie śmiech. - Nie jesteś przecieŜ ich francuską nianią - rzekł z niedowierzaniem. - Był wypadek - tłumaczyła. - Oczywiście pańska siostra nie została powaŜnie ranna, ale niania tak, i ja zaofiarowałam się przywieźć dzieci tutaj, do pana. - A więc zabieraj się z nimi z powrotem - oświadczył gwałtownie. - Moja gospodyni odeszła nagle, zo- stawiając mi list poŜegnalny. Nie mam moŜliwości zatrzymać ich tutaj. Musisz je odwieźć do matki.

ROZDZIAŁ DRUGI - To niemoŜliwe - powiedziała przeraŜona, a on jeszcze raz oświetlił jej twarz latarką. - Dlaczego? - spytał. Odsunęła się od światła, czując narastającą wściekłość. Był taki, jak mówiła jego siostra, a nawet gorszy! - Proszę przestać oślepiać mnie latarką! Czy mamy stać całą noc na tym zimnym wietrze? Nie moŜemy wejść do domu? - A właściwie to dlaczego włóczysz się tu po ciemku? Wyjaśniła, a on odprowadził ją do samochodu i czekał z ledwie skrywaną niecierpliwością, aŜ zabierze torbę. Kiedy wracali, zahuczała sowa i Emma pod- skoczyła z przeraŜenia. - Wychowałaś się w mieście, prawda? - roześmiał się. Odpowiedziała pogardliwym milczeniem. Za drzwiami ostroŜnie zdjął zabłocone kalosze i postawił je na gumowej wycieraczce. Poszła za nim do kuchni. Stąpał cicho w grubych wełnianych skarpetach. Przyglądała mu się z ciekawością. Choć był odwrócony tyłem, czuła w nim agresję - w skrytych pod starą tweedową marynarką szerokich ramionach, w aroganckim pochyleniu głowy, w potar- ganych przez wiatr ciemnobrązowych, gęstych włosach. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły, ale muskularny. Wyglądał na człowieka prowadzącego czynny tryb Ŝycia, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu. Odwrócił się nagle, trzymając w dłoni filiŜankę

CICHA PRZYSTAŃ 25 i rzucił w jej stronę krótkie, przenikliwe spojrzenie, które ogarnęło ją całą, od stóp do głów. - Proszę mi opowiedzieć o siostrze. Co on sobie właściwie wyobraŜa, Ŝe moŜe roz- kazywać na prawo i lewo? - pomyślała dysząc z wściekłości. - Czy na pewno chce pan to usłyszeć? Nie chcia- łabym pana znudzić - powiedziała z nie skrywaną pogardą. - Nie znudzi mnie pani, panno...? - Jego szare oczy zwęziły się wyzywająco. - Leigh - odpowiedziała, speszona jego lodowatym spojrzeniem. - Emma Leigh. - Tak, panno Emmo Leigh, muszę oświadczyć, Ŝe wyciąga pani pochopne wnioski. Z tego, co pani powiedziała początkowo, wywnioskowałem, Ŝe moja siostra nie została ranna w wypadku... - Powiedziałam, Ŝe nie została powaŜnie ranna - podkreśliła Emma. - Ma złamane dwa Ŝebra i lekki wstrząs mózgu. Zatrzymają ją jakiś czas w szpitalu. Niania teŜ tam jest, jej stan jest powaŜniejszy. Nie miał kto się zająć dziećmi, więc zaproponowałam... - Przede wszystkim, skąd się pani tam wzięła? - zapytał zimno. - Jest pani przyjaciółką mojej siostry? - Właściwie nie... Ja prowadziłam ten drugi samo chód. - Zaczerwieniła się z zakłopotania. Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło. - Drugi samochód? Proszę to wyjaśnić. - Zahamowałam, bo na drogę wybiegł pies, a samo- chód pańskiej siostry uderzył mnie z tyłu - mówiła z gniewem i ze wstydem. - Tak więc samarytański uczynek w istocie wypływa z poczucia winy? - skończył za nią sucho. - Musi pani mieć niezły tupet, Ŝeby patrzeć na mnie z takim oburzeniem.

26 CICHA PRZYSTAŃ Policzki Emmy płonęły. W końcu w jego słowach było trochę prawdy. - Przyznaję, Ŝe zaproponowałam pomoc przy dzieciach, poniewaŜ niechcący spowodowałam wypa- dek ich matki - powiedziała ochryple. - Ale sądzę, Ŝe chciałabym pomóc nawet wtedy, gdybym nie była w to zamieszana! Z całą pewnością nie odwróciłabym się plecami od trojga dzieci, które potrzebują pomocy, zwłaszcza... - przerwała, zagryzając wargi. - Zwłaszcza jeŜeli byłyby to dzieci pani siostry? - Uśmiechnął się z przymusem. - Prowadzę bardzo pracowite Ŝycie, panno Leigh. Jestem zajęty od rana do nocy. Czy pani myśli, Ŝe mogę zająć się dziećmi, nie mając gospodyni? Prawie mnie nie znają. Najmłodsze ma tylko trzy lata, najstarsze siedem. Nie mogę zostawić ich samych w nocy, kiedy wezwą mnie do nagłego przypadku, a nie byłoby mądrze zabierać je ze Sobą. Zanim uzna mnie pani za egoistycznego potwora, proszę rozwaŜyć wszystko od strony praktycznej. - Mógłby pan... - zaczęła, ale przerwał jej ostro. - Znaleźć inną gospodynię? Próbowałem cały dzień, na próŜno. Ludzie nie chcą mieszkać na odludziu, zwłaszcza mając na głowie małe dzieci. - Miałam zamiar powiedzieć, Ŝe mógłby pan Spróbować ze mną - powiedziała, kiedy skończył. Zawahał się chwilę, patrząc na nią z niedowierza- niem. - Pani? Pani dałaby radę poprowadzić ten dom? — ZmruŜył oczy. - O, nie. Nie, dziękuję. To nie Wchodzi w grę. - Na pewno potrafię zająć się dziećmi - powiedziała 'i przekonaniem. - Nie o to mi chodziło. - A o co? - Nie moŜe być pani aŜ tak niedomyślna. - Uniósł

CICHA PRZYSTAŃ 27 brwi. - To jest prowincja. Wszyscy wiedzą wszytko o wszystkich. Myśli pani, Ŝe wasz przyjazd nie został zauwaŜony? ChociaŜ jest środek nocy, cała wioska będzie wiedziała, Ŝe pod mój dom zajechał samochód z dziećmi i młodą kobietą... Do jutra rana będą wierzyli, Ŝe jest pani moją siostrą, ale potem wezmą nas na języki. Jutro wieczorem połoŜą nas razem do łóŜka, a po tygodniu będzie się mówić o ślubie. Uwielbiają plotki, a poniewaŜ nie bardzo jest tu o czym plotkować, wykorzystują, co się da. - To absurdalne! - Była czerwona i wściekła. Roześmiał się. - Co w tym śmiesznego? - spytała. - Pani mina - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony. - Chyba trzeba być niedorozwiniętym umysłowo, Ŝeby zaniedbać dzieci własnej siostry z obawy przed wiejskimi plotkarzami - powiedziała zgryźliwie. - Ale jeśli jest pan tak wraŜliwy, zabiorę je jutro do hotelu. Oczywiście, jeśli pozwoli nam pan spędzić tę jedną noc pod tym dachem. A moŜe pańska reputacja zostanie zniszczona przez tak niecny postępek? - AleŜ z pani złośliwa jędza. - Spojrzał na nią przeciągle. - Oczywiście zostaniecie na noc, a jutro na pewno nie pójdziecie do hotelu. Kogoś znajdę. Kim pani jest z zawodu? - spytał raczej z uprzejmości niŜ ciekawości. - Jestem artystką plastyczką. Uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem. Czuła rosnącą niechęć do tego osobnika. - Ilustruję ksiąŜki i czasopisma - wyjaśniła. - Dla- tego znalazłam się w Dorset. Przygotowuję ilustracje do amerykańskiego wydania Thomasa Hardy'ego. Pochodził z tych stron i przyjechałam tu, aby poznać tutejszą atmosferę. - ZauwaŜyłem, Ŝe ma pani delikatne palce - po- wiedział, wpatrując się w jej dłonie.

28 CICHA PRZYSTAŃ Zaczerwieniła się, zaskoczona jego słowami. Wzru- szył ramionami. - Jestem weterynarzem - powiedział usprawied liwiająco. - Muszę być dobrym obserwatorem, to naleŜy do mego zawodu. Emma zabrała się do zmywania naczyń, a on ziewnął i przeciągnął się, wyraźnie zmęczony. - Proszę to zostawić do rana. Idę do łóŜka. Czy na górze znaleźliście wszystko, co potrzeba? Wieszaki, termofory na gorącą wodę? - Tak, dziękuję - odpowiedziała uprzejmie. Po- sprzątała kuchnię i dopiero potem poszła na górę. Nie lubiła wchodzić rano do brudnej kuchni. WróŜyło to zły dzień. Na schodach spotkała Rossa wychodzącego z po- koju Robina. Uśmiechnął się do niej trochę zaŜeno- wany. - Sprawdzałem, czy śpią. - Proszę się nie tłumaczyć. Cieszę się, Ŝe jest pan do nich choć trochę przywiązany. - Jędza! - rzucił drwiąco. Poszła do łóŜka i prawie natychmiast zasnęła. Obudziła się, gdy Robin i Donna oparli się na jej brzuchu. Niemal uduszona odepchnęła ich, usiadła i przytuliła dzieci. Donna dała się łatwo objąć, Robin - po pewnym wahaniu. - Tracy gotuje śniadanie - oznajmił Robin. - Wsta- waj! - Tracy? - PrzeraŜona spojrzała na swój budzik. Pokazywał siódmą. Nastawiła go na siódmą trzydzieści. Czuła, Ŝe jest bardzo wcześnie i marzyła o jeszcze jednej godzinie snu. - A gdzie jest wujek? - JuŜ poszedł - odparł wesoło Robin. - Do chorej krowy. Nie chciał mnie zabrać.

CICHA PRZYSTAŃ 29 - Wstawaj - powiedziała Donna, dotykając dłonią jej policzka. - Maszerujcie na śniadanie. Ja teŜ zaraz tam przyjdę. - Emma niechętnie wysunęła się z łóŜka i poszła do łazienki. Poczuła się znacznie lepiej po spłukaniu twarzy zimną wodą i umyciu zębów. Ubrała się i wyjrzała przez okno. Widok był piękny. Dom leŜał w zielonej dolinie, u stóp zalesionego wzgórza. Dwumetrowy płot otaczał ogród. W jego nieregularnych granicach znajdowały się trawniki, jabłonie, grządki warzyw, klomby z kwiatami i gdzie- niegdzie ogrodowe meble. Wyglądało to bardzo naturalnie, jakby ogród rodził się przypadkowo, bez planu - tu kwiaty, tam drzewo. Przecinały go wąskie, porosłe mchem ścieŜki. Krzaki i niskie murki tworzyły ciche zakątki, w których gnieździły się ptaki: szare wróble, rudziki z czerwonymi ogonami, zięby, szpaki, drozdy i kosy. Wielki kot wygrzewał się na dachu niskiej szopy, przyglądając się ptasiemu Ŝyciu z zain- teresowaniem, ale leniwie. - Chodź juŜ! - zawołała Tracy. Emma uśmiechnęła się i zeszła do dzieci. Tracy ugotowała owsiankę w wielkim miedzianym rondlu. Robin pracowicie Ŝłobił w swojej misce wyspy i jeziora. Donna miała buntowniczą minę. - Ona nie lubi owsianki - oświadczyła Tracy z naganą, rzucając małej wyniosłe spojrzenie, które rozśmieszyło Emmę. - A to jest bardzo zdrowe dla dzieci. - To, czego nie lubimy, nie jest zdrowe - uznała Emma, zabierając miskę Donny. - Masz ochotę na gotowane jajko? - Tak, plosę. - Tak, proszę - poprawiła ją Tracy pouczającym tonem. Ale Donna zupełnie ją zignorowała.