Prolog
Sierpień 1831
Ballyranna, hrabstwo Kilkenny,Irlandia
- Szukam Paddy'ego Q'Loughlina.
Stając przy barze w Pipe & Drum, lady Priscilla Dalloway napotkała
przenikliwy wzrok i poŜałowała, Ŝe nie zmieniła sposobu, w jaki
mówiła. Ale potem dostrzegła w oczach Millera, Ŝe ją rozpoznał, i
uzmysłowiła sobie, Ŝe nie miałoby to sensu. Ubrana była w stary
kostium do konnej jazdy i kapelusz z szerokim rondem, ale nic nie
skrywało jej twarzy; woalka nie pomogłaby jej pozyskać zaufania Pad-
dy'ego.
Miller, muskularny męŜczyzna z okrągłą, łysą głową, wciąŜ się jej
przyglądał, jakby mogła być dla niego jakimś zagroŜeniem.
Wzdychając w duchu, pochyliła się śmiało nad kontuarem.
- Nie jest w tarapatach, po prostu chcę z nim porozmawiać. - Jej akcent
stał się jeszcze bardziej wyraźny, ale Miller nawet się nie poruszył, ani
nie mrugnął; starała się brzmieć bardziej przekonywająco. - Chodzi o
to, Ŝe mój brat ma zająć stanowisko, z którego ostatnio odszedł Paddy, i
chciałabym się dowiedzieć, co Paddy mógłby mi powiedzieć o tym
miejscu i pracy.
Tylko tyle gotowa była ujawnić. Chciała się upewnić, Ŝe Rus będzie
miał odpowiednie warunki, ale nie zamierzała zdradzać Millerowi,
takiemu samemu plotkarzowi jak oni wszyscy, rodzinnych sekretów
Dallowayów.
Miller zmarszczył brwi i się rozejrzał.
Była druga po południu, przy barze siedziało trzech robotników, a
jeszcze kilku rozsiadło się przy stolikach, wszyscy zerkali dyskretnie na
panienkę z wyŜszych sfer, która weszła do ich meliny. Okna w barze
były niewielkie, szyby grube i prąŜkowane, przez co do pomieszczenia
przedostawa ło się niewiele światła; bar, urządzony w brązie i zieleni,
był obskurny i ponury, i jedynie połyskujące butelki i kieliszki na półce
za kontuarem przykuwały wzrok.
Miller spojrzał na pozostałych klientów, a potem odstawił kieliszek,
który właśnie wycierał, zrobił krok bliŜej i zaczął mówić niemal
szeptem.
- Więc młody lord Russell zamierza wziąć robotę Paddy'ego?
Pris z trudem się powstrzymała przed syknięciem przez zaciśnięte zęby.
- Tak. Pomyślałam, Ŝe moŜe Paddy opowiedziałby mi o stajniach lorda
Cromarty'ego. - Wzruszyła ramionami, jakby było to całkowicie
normalne, Ŝe syn hrabiego zostaje pomocnikiem stajennego, a jego
siostra jedzie konno przez dwie godziny, Ŝeby dowiedzieć się od
poprzedniego pomocnika, co sądzi o swoim niedawnym miejscu pracy.
- Jestem po prostu ciekawa.
I zaniepokojona faktem, Ŝe ktoś taki, jak Paddy O'Loughlin rzuca
robotę, która wydaje się wprost wymarzona. Był miejscową legendą,
jeśli chodziło o konie wyścigowe, pomógł wytrenować kilka
wspaniałych egzemplarzy. Wiedziała, Ŝe mieszkał za tą wsią, dlatego
się domyśliła, gdzie o niego pytać.
Miller przyglądał się jej, potem wskazał głową na duŜego męŜczyznę w
roboczym ubraniu pochylonego nad kuflem piwa w najciemniejszym
kącie baru.
- Proszę spytać Seamusa O'Malleya. On i Paddy przyjaźnili się.
Pris uniosła brwi, słysząc, Ŝe Miller uŜył czasu przeszłego. Pokiwał
głową.
- Jeśli ktoś mógłby pani pomóc, to właśnie Seamus.
- Cofnął się, dodając: - A gdyby to mój brat miał zająć miejsce
Paddy'ego, spytałbym.
Obawa zmieniła się w niepokój.
- Dziękuję·
Obróciwszy się, przyjrzała się Seamusowi O'Malleyowi. Nic o nim nie
wiedziała.
Zaczęła iść w jego stronę.
O'Malley siedział zgarbiony nad stołem, trzymając w spracowanych
dłoniach kufel piwa. Stanąwszy przed nim, poczekała, aŜ podniesie
wzrok. Zamrugał jak sowa, najwyraźniej ją rozpoznając, ale nie mając
pojęcia, dlaczego przed nim stała.
Cicho oznajmiła:
- Szukam Paddy'ego O'Loughlina. Miller zasugerował, Ŝe powinnam z
panem porozmawiać.
- Tak? - Seamus uniósł się nieco, Ŝeby zerknąć na kontuar.
Najprawdopodobniej zachęcony przez Millera, spojrzał na nią
niepewnie, a ona wysunęła drugie krzesło i usiadła.
- Miller powiedział, Ŝe dobrze pan znał Paddy'ego.
Seamus przyglądał się jej czujnie.
- Tak.
- Więc gdzie on jest?
Zamrugał, a potem znowu zaczął się gapić w niemal pełny kufel piwa.
- Nie wiem. - Zanim Pris zdąŜyła go przycisnąć, dodał: - Nikt nie wie.
Był tutaj któregoś wieczora, jakiś tydzień temu, a potem poszedł do
domu tuŜ przed zamknięciem knajpy, zresztą jak zawsze. Ale nigdy nie
dotarł do domu. - Seamus zerknął na nią. - Droga do jego domu
prowadzi przez bagna.
Pris zdusiła nagły przypływ paniki, usiłowała znaleźć jakieś inne
wytłumaczenie, ale nie potrafiła
- Chce pan powiedzieć, Ŝe został zamordowany? Patrząc w kufel,
Seamus wzruszył ramionami.
- Nie wiadomo. Ale Paddy przemierzał tę drogę tysiąc razy i nawet nie
był pijany, co najwyŜej lekko podcięty. Trudno uwierzyć, Ŝe zgubił
drogę i zginął w ten sposób, ale od tamtej pory nikt go nie widział.
Poczuła lodowaty strach.
- Mój brat, lord Russell, przyjął dawną posadę Paddy'ego. - Usłyszała
swój głos, spokojny, lecz odległy, zdała sobie sprawę, Ŝe Seamus był
zaniepokojony. - Chciałam spytać Paddy'ego o stajnie Cromarty'ego.
Czy mówił coś o tym miejscu, o ludziach, o pracy?
Na twarzy Seamusa malował się niepokój pomieszany ze
współczuciem. Upił piwa, a potem oznajmił:
- Pracował tam przez trzy lata. Początkowo podobało mu się, mówił, Ŝe
konie były wspaniałe, ale ostatnio ... działo się tam coś dziwnego.
Dlatego odszedł.
- Coś się działo? Mówił coś jeszcze? Sugerował, co to mogło być?
- Powiedział tylko, Ŝe ten diabeł Harkness - ten, co jest głównym
stajennym u Cromartych - był w to umoczony po uszy, i Ŝe wiązało się
to, cokolwiek to było, z jakimś rejestrem.
Zmarszczyła brwi. - Rejestrem?
- Paddy nigdy nie wspominał, o jaki rejestr chodziło, ani jakie ten
rejestr miał znaczenie. - Seamus zapatrzył się na swoje piwo, a potem
spojrzał na Pris. - Słyszałem, Ŝe pani brat ma świetną rękę do koni, ale
nie obiło mi się o uszy, Ŝe wchodzi w jakieś nieczyste interesy, kradnie
konie albo jest zamieszany w jakieś niejasne sprawy. Bóg wie, Ŝe Paddy
nie był świętoszkiem, ale jeśli w stajniach Cromarty'ego coś się działo,
nie zniósłby tego, więc wygląda na to, Ŝe pani brat teŜ moŜe mieć z tym
problem.
- A teraz Paddy zniknął.
- Tak. Chyba dobrze by było, gdyby pani brat tym wiedział. - Seamus
zawahał się, a potem zapytał łagodniej:
- To pani brat bliźniak, prawda?
Pris przytaknęła.
- Tak. - Z trudem panowała nad głosem.
- I dziękuję. Powiem mu oPaddym.
Zaczęła się podnosić, potem zatrzymała się i sięgnęła do kieszeni.
Wstając, połoŜyła na stole srebrną sześciopensówkę·
- Proszę wypić za Paddy' ego.
Seamus spojrzał na monetę, a potem mruknął cicho:
- Dziękuję. I proszę powiedzieć bratu, Ŝeby na siebie uwaŜał.
* * *
Dwie godziny później Pris wśliznęła się do salonu w posiadłości
Dallowayów.
Jej ciotka ze strony ojca, Eugenia, wdowa, która zamieszkała z nimi
siedem lat temu po śmierci matki Pris, dziergała szydełkiem. N a
siedzisku przy oknie Adelaide, osierocona córka chrzestna Eugenii, a
teraz jej podopieczna, od niechcenia pr~erzucała kartki powieści.
Sliczna Adelaide o lśniących brązowych włosach, zaledwie dwa lata
młodsza od dwudziestoczteroletniej Pris, podniosła głowę i odłoŜyła
ksiąŜkę.
- Dowiedziałaś się czegoś?
Ściągając z ponurą miną rękawiczki, Pris podeszła do biurka przy
oknie.
- Muszę natychmiast napisać do Rusa. Eugenia opuściła
robótkę na kolana.
- Wnoszę z tego, Ŝe odkryłaś coś niepokojącego? Co takiego?
Pris upuściła rękawiczki na biurko, zaszeleściła suknią i usiadła na
krześle. Eugenia i Adelaide wiedziały, dokąd i po co pojechała.
- Spodziewałam się usłyszeć, Ŝe Paddy wdał się w bójkę z głównym
stajennym albo coś takiego. Miałam nadzieję, Ŝe powód jego odejścia
ze stajni Cromarty'ego był prosty i niewinny. Niestety, okazało się
inaczej.
Pris napotkała mądre spojrzenie Eugenii.
- Paddy mówił, Ŝe coś się działo u Cromarty'ego, czego nie mógł
znieść, dlatego odszedł. A teraz zniknął, jego przyjaciele myślą, Ŝe
został zabity.
Eugenia szeroko otworzyła brązowe oczy.
- Dobry BoŜe! - jęknęła Adelaide.
Obróciwszy się do biurka, Pris otworzyła szufladę.
- Napiszę do Rusa, Ŝe natychmiast musi rzucić pracę u Cromarty'ego.
Jeśli koniom dzieje się tam coś złego - cóŜ, znasz Rusa. ZaangaŜuje się,
usiłując coś z tym zrobić. A nie chcę, Ŝeby wpakował się w jakieś
kłopoty, zwłaszcza takie, które oznaczają zaginięcie bez śladu. Jeśli nie
jest w stanie wrócić do domu i stanąć przed ojcem, to musi gdzie in-
dziej poszukać sobie pracy trenera koni.
Ku jej przeraŜeniu głos zaczął jej się załamywać, wzięła więc głęboki
oddech.
Rus zawsze miał bzika na punkcie koni. Jego jedyną ambicją było
wytrenowanie konia, który zdobyłby Derby Irlandii. ChociaŜ Pris nie
podzielała jego pasji, to jednak ją rozumiała. Niestety ich ojciec,
Denham Dalloway, hrabia Kentland, miał bardzo sztywne poglądy na
temat tego, co jest stosownym zawodem dla jego syna i dziedzica, a
mianowicie dbanie i zarządzanie rodzinną posiadłością. Hodowla i
trenowanie koni były dobrym zajęciem dla innych, w podtekście
gorszych, ale było nie do przyjęcia w przypadku następnego hrabiego
Kentland.
Z trzech synów hrabiego Rus był tym, któremu najmniej
odpowiadałaby rola właściciela ziemskiego jako sposób na Ŝycie. Tak
samo jak Pris, był podobny do matki, bardziej Celt niŜ Anglik,
nieokiełznany, radykalny i pełen witalności. Bliźniaki zdawały sobie
sprawę z korzyści płynących z dobrze zarządzanej posiadłości, ale to
zajęcie było mało ekscytujące.
Pris, Rus i Albert zawsze byli ze sobą zŜyci, jak zresztą wszystkie
dzieci Dallowayów, ale pozostała trójka, Margaret, Rupert i Aileen,
była znacznie młodsza - mieli kolejno dwanaście, dziesięć i siedem lat -
i bardziej potrzebowała opieki, niŜ nadawała się na spiskowców.
Jeszcze przed śmiercią matki trójka starszego rodzeństwa zawarła pakt:
Rus zrobi to, czego chce ojciec, i będzie zajmował się posiadłością do
czasu powrotu Alberta z uniwersytetu w Dublinie. Wtedy przedstawią
ojcu swój plan, który zakładał, Ŝe Albert zajmie się posiadłością w
imieniu Rusa, a Rus poświęci się załoŜeniu i prowadzeniu stadniny
koni wyścigowych.
Była to recepta na Ŝycie, którą cała trójka z radością by zrealizowała.
Dwa miesiące temu Albert wrócił z Dublina.
Kiedy wdroŜył się ponownie w sprawy posiadłości, . przedstawili
hrabiemu swój plan, a ten z miejsca go odrzucił.
Rus miał nadal zarządzać posiadłością. Albert, jeśli okaŜe się, Ŝe ma
do tego smykałkę, mógł mu w tym pomagać. JednakŜe Ŝaden
Dalloway nie zniŜy się do tego, by hodować konie na handlową skalę·
Tak oznajmił hrabia.
Rus wybuchnął. Pris i Albert rozumieli go; przez siedem lat hamował
swoje pragnienia i robił wszystko, co kazał mu ojciec, a teraz uwaŜał,
Ŝe zasługuje na to, aby wieść Ŝycie, o jakim zawsze marzył.
Hrabia zacisnął usta i nie chciał nawet rozwaŜyć ich pomysłu.
Padły słowa, które zraniły obie strony. Doprowadzony do
ostateczności, Rus opuścił dwór Dallowayów. Wziął tylko to, co
zmieściło się w sakwach, i odjechał.
Siedem dni później, trochę ponad trzy tygodnie temu, Pris otrzymała
list, w którym informował ją, Ŝe znalazł pracę w stajniach lorda
Cromarty'ego, jednej z waŜniejszych hodowli koni wyścigowych w
sąsiednim hrabstwie Wexford.
Rozłam między jej ojcem i bratem był teraz większy niŜ kiedykolwiek.
Pris bardzo chciała naprawić stosunki rodzinne, ale potrzebny był czas,
aby rany mogły się zagoić. Akceptowała to. Jednak po raz pierwszy w
Ŝyciu, nie mając przy sobie Rusa, czuła się bardzo samotna i
opuszczona, jakby utraciła jakąś część siebie. To uczucie było nawet
silniejsze niŜ wtedy, gdy zmarła jej matka, wtedy miała przy sobie
Rusa.
Szukała go, wierząc, Ŝe dowie się czegoś, co sprawi, Ŝe jej niepokój
osłabnie. Zamiast tego odkryła, Ŝe Rus znalazł się w sytuacji, w której
jego Ŝyciu moŜe zagraŜać niebezpieczeństwo.
Wyciągnąwszy z szuflady kartkę papieru, połoŜyła ją na blacie.
- Jeśli natychmiast napiszę list, Patrick moŜe dostarczyć go jeszcze dziś
wieczorem.
- Kochanie, zanim zaczniesz pisać, sądzę, Ŝe powinnaś to przeczytać.
Pris odwróciła się i zobaczyła, Ŝe Eugenia wyciąga list spomiędzy
nieskończonej kaskady falbanek.
- To od Rusa. Przyszło w popołudniowej poczcie.
Bradley nie mógł cię znaleźć, więc zostawił go mnie, Ŝeby nie leŜał na
tacy w holu.
Tam mógłby go zobaczyć ich ojciec. Bradley był ich lokajem, jak
większość słuŜby trzymał stronę Rusa.
Pris wzięła list. Wróciwszy do biurka, złamała pieczęć brata, potem
opadła na krzesło, rozłoŜyła kartkę, wygładziła i przeczytała.
Jedynymi odgłosami, jakie rozlegały się w pokoju, było miarowe
stukanie szydełka Eugenii i tykanie zegara na kominku.
- Och, nie! Co to jest? Co się stało?
Pytania Adelaide przywróciły Pris do rzeczywistości. Uświadomiła
sobie, Ŝe jej mina musiała odzwierciedlać wzbierające w niej
przeraŜenie.
- Rus pojechał do Anglii - do Newrnarket
- z końmi Cromarty'ego. Pisze ... - Zamilkła, by zapanować nad głosem.
- Pisze, Ŝe sądzi, iŜ Harkness, główny stajenny, planuje w czasie pobytu
w Newrnarket jakiś przekręt, który moŜe mieć coś wspólnego z
hodowlą. Słyszał, jak Harkness tłumaczył stajennemu - pisze, Ŝe to jakiś
łajdak - na czym polega cały szwindel, i Ŝe ma to coś wspólnego z
jakimś rejestrem. Rus nie słyszał wszystkiego, więc nie zrozumiał
całego planu, ale sądzi, Ŝe rejestr, o którym mówił Harkness, to rejestr
wszystkich koni dopuszczonych do ścigania się na angielskich torach.
Odwróciła kartkę na drugą stronę, przebiegła ją wzrokiem, a potem
oznajmiła:
- Rus pisze, Ŝe nie wie, co znajduje się w rejestrze, ale jeśli
kiedykolwiek ma zostać hodowcą koni wyścigowych, to powinien
czegoś się o nim dowiedzieć, i będzie mógł przejrzeć ten rejestr, bo jest
przechowywany w związku jeździeckim w Newrnarket.
Przewróciła ostatnią stronę.
- Dalej zapewnia, Ŝe nic mu nie grozi, Ŝe wszystko będzie dobrze, Ŝe
nawet jeśli dzieje się coś złego, wystarczy, Ŝe powie o tym lordowi
Cromarty'emu i wszystko będzie w porządku, i Ŝeby się nie martwić... i
podpisał się "Twój kochający brat na ścieŜkach przygody"! - Rzucając
list na biurko, spojrzała na Eugenię i Adelaide. - Będę musiała pojechać
do Newrnarket.
Adelaide zacisnęła szczęki.
- My teŜ pojedziemy do Newrnarket, nie moŜesz jechać sama.
Pris posłała jej przelotny uśmiech, potem spojrzała na Eugenię.
Ciotka przyjrzała się jej, potem przytaknęła i spokojnie złoŜyła robótkę.
- Rzeczywiście, kochanie. Nie widzę innego wyjścia. Kocham Rusa, nie
moŜemy zostawić go z tym samego, a jeśli uknuto jakiś spisek, to
wydaje mi się, Ŝe nawet nie moŜesz ostrzec go w liście, bo mógłby
wpaść w niepowołane ręce. Musisz z nim porozmawiać. Ot co!
ZłoŜywszy dłonie na kolanach, Eugenia spojrzała pytająco na Pris.
- Jaką bajeczkę opowiemy twojemu ojcu, Ŝeby wytłumaczyć naszą
nagłą potrzebę wyjazdu do Anglii?
Rozdział 1
Wrzesień 1831
Newmarket, Suffolk
- Miałem nadzieję, Ŝe dłuŜej będziemy mieli trochę spokoju. -
Zamykając za sobą drzwi kawiarni Twig & Bough na High Street w
Newmarket, Dillon Caxton stanął na chodniku obok Barnaby'ego
Adaira. - Niestety, słoneczna pogoda zwabiła damy i ich córki.
Obserwując przejeŜdŜające powozy, Dillon był zmuszony uśmiechnąć
się i ukłonić dwóm matronom, z których kaŜda miała u boku
rozpromienioną córkę. Poklepawszy Barnaby'ego po ramieniu, zaczął
iść.
- Jeśli będziemy tak stać, sprowokujemy atak. Chichocąc, Barnaby
zrównał się z nim.
- Wydajesz się bardziej rozczarowany tymi młodymi, słodkimi
istotkami niŜ Gerrard.
- Mieszkając w Londynie, bez wątpienia przyzwyczajasz się do
gorszych rzeczy, ale pomyśl o tych z nas, którzy cenią sobie swoje
sielankowe Ŝycie. Dla nas nawet mały sezon jest niechcianym
przypomnieniem tego, o czym bardzo chcielibyśmy zapomnieć.
- Dzięki tej ostatniej zagadce masz coś, co zaprząta twoją uwagę.
Świetna wymówka, Ŝeby być gdzie indziej i robić coś innego.
Widząc, jak jedna z matron instruuje woźnicę, by podjechał landem do
krawęŜnika, Dillon zaklął pod nosem.
- Niestety, poniewaŜ nasza zagadka musi pozostać całkowitą tajemnicą,
obawiam się, Ŝe lady Kershaw zamierza utoczyć pierwszej krwi.
Dama, miejscowa moralistka, skinęła władczo głową. Nie było ratunku,
Dillon podszedł do jej powozu. Przywitał się z nią i jej córką o imieniu
Margot, potem przedstawił Barnaby' ego. Stali przez pięć minut,
rozmawiając. Kątem oka Dillon zauwaŜył, Ŝe inne matrony rzucają im
ukradkowe spojrzenia i juŜ kierują swoje powozy ku krawęŜnikowi.
Spoglądając na Barnaby'ego, za wszelką cenę starającego się sprostać
oczekiwaniom lady Kershaw, Dillon się wzdrygnął. Mógł sobie
wyobrazić, jak razem wyglądają, on ciemny, o byronowskim
wyglądzie, i Barnaby, Adonis o złotych, kręconych włosach i
niebieskich oczach. Obaj byli wysocy, dobrze zbudowani, eleganccy i
modni. Nic dziwnego, Ŝe w ograniczonym kręgu socjety Newmarket
damy ustawiały się w kolejce, Ŝeby ich zagadnąć. Na nieszczęście cel
ich wyprawy - związek jeździecki - znajdował się jakiś kilometr dalej,
musieli zatem jakoś wytrzymać ataki dam.
Przychodziło im to z łatwością zdobytą podczas wielu godzin
spędzonych na salach balowych. Pomimo zamiłowania do
sielankowego Ŝycia dzięki swojej kuzynce Flick, Felicity Cynster, w
ciągu ostatnich dziesięciu lat Dillon duŜo czasu spędził w naj
znamienitszych kręgach towarzyskich Londynu i innych miast,
nabierając wprawy. Tak ujęła to Flick.
Jednak juŜ od dawna nie wiedział, po co owej wprawy nabierał. Przed
skandalem, który wstrząsnął jego Ŝyciem, zawsze zakładał, Ŝe się oŜeni,
będzie miał rodzinę i całą resztę. Jednak prostując swoje Ŝycie przez
ostatnie dziesięć lat, spłacając dług wobec towarzystwa, i odbudowując
dobre imię w oczach tych, którzy byli dla niego waŜni, przyzwyczaił się
do samotności, do Ŝycia niezwiązanego dŜentelmena.
Uśmiechając się do lady Kennedy, trzeciej damy, która ich zatrzymała,
wyswobodził siebie i Barnaby'ego i ruszył wolnym krokiem, obrzucając
wzrokiem kolejkę powqzów i ich pasaŜerki. Nikt go nie zainteresował.
Zadna z tych słodkich twarzyczek nie zaintrygowała go.
Niestety, uchodząc za dŜentelmena trudnego do zdobycia, nieczułego
na kobiece wdzięki, tym bardziej wyzwalał w kobietach chęć usidlenia.
Zbyt wiele z nich traktowało go teraz w kategoriach wyzwania, chcąc
zmusić do posłuszeństwa. Natomiast jeśli chodziło o ich matki, to z
kaŜdym rokiem musiał coraz bardziej uwaŜać na towarzyskie pułapki,
które niektóre matrony zastawiały na niczego niespodziewające się
ofiary.
Nawet te nieliczne damy, z którymi czasami dyskretnie flirtował, nie
wychodziły poza ten schemat. Jego ostatnia ukochana próbowała go
przekonać o nieskończonych korzyściach, jakie staną się jego udziałem,
jeśli zdecyduje się poślubić jej siostrzenicę. Do wspomnianych korzyści
zaliczyła takŜe siebie.
Nie był nawet oburzony czy zdziwiony, raczej bliski tego, by
całkowicie odciąć się od instytucji małŜeństwa.
- Pani Cartwell, miło panią widzieć, ma 'am. - Ujął wyniośle
wyciągniętą przez matronę dłoń, potrząsnął nią, wyobraził sobie, jak
uroczo byłoby
siedzieć obok pani Cartwell, potem cofnął się i przedstawił
Barnaby'ego. Zawsze ciekawy ludzi, Barnaby przywitał się z uroczą
panną Cartwell; wdzięczny, Ŝe Dillon wycofał się i pozwolił mu
błyszczeć.
Pani Cartwell przysłuchiwała się z uwagą rozmowie córki i
Barnaby'ego, trzeciego syna hrabiego spełniającego wszelkie warunki,
tak samo jak Dillon. Nie będąc w centrum zainteresowania, Dillon
zaczął rozmyślać o kwestiach, o których chcieli z Barnabym spokojnie
podyskutować w Twig & Bough, dopóki nie zostali zmuszeni do
opuszczenia kawiarni przez napływające damy. Woleli zaciszną
kawiarnię od kawiarni w siedzibie związku, poniewaŜ tematy, o
których chcieli rozmawiać, wywołałyby mnóstwo zamieszania i plotek
w środowisku wyścigów konnych.
A właśnie kolejnego skandalu związanego z wyścigami usiłował
uniknąć.
Tym razem nie był po niewłaściwej stronie, tym razem został
zwerbowany przez anioły, Ŝeby wspomóc swoją inteligencją potęŜny
komitet związku jeździeckiego, zbadać krąŜące pogłoski o ustawianiu
gonitw, które pojawiły się po wiosennym sezonie wyścigowym.
Ta prośba była świadomym i znaczącym dowodem zaufania,
deklaracją, Ŝe komitet uznał, iŜ Dillon zapłacił juŜ za błąd młodości i
miał czyste konto. Co więcej, było to ewidentne stwierdzenie, Ŝe
komitet całkowicie wierzył w jego uczciwość, dyskrecję,
zaangaŜowanie w hodowlę i wyścigi konne, które nadzorował komitet,
oraz Ŝe on, a wcześniej jego ojciec, pracowali dla dobra wyścigów.
Jego ojciec, generał Caxton, juŜ dawno przeszedł na emeryturę i teraz
Dillon prowadził rejestr hodowlany i księgę hodowlaną, które
regulowały zasady hodowli i wyścigów konnych w Anglii. I właśnie
dlatego został poproszony o zbadanie krąŜących pogłosek.
Te pogłoski zrodziły się w Londynie, więc zwerbował do pomocy
szanownego Barnaby'ego Adaira, dobrego znajomego Gerrarda
Debbingtona. Dillon od lat znał Gerrarda poprzez ich związki z potęŜną
rodziną Cynsterów; Barnaby ostatnio pomagał Gerrardowi rozwiązać
skomplikowaną sprawę zabójstwa. Kiedy Dillon wspomniał o moŜ-
liwym przekręcie na wyścigach, oczy Barnaby'ego rozbłysły.
To było pod koniec lipca. Barnaby sumiennie prowadził śledztwo, a w
sierpniu doniósł, iŜ chociaŜ pogłoski krąŜyły, to jednak nie było to nic
konkretnego i w większości dotyczyły tego, Ŝe konie, które były
faworytami, przegrywały, zamiast wygrywać. W świecie wyścigów
konnych nie działo się nic nowego. Wyglądało na to, Ŝe za plotkami nie
kryją się Ŝadne konkrety czy fakty. Nic, na czym moŜna by oprzeć
dalsze postępowanie.
Teraz, po pierwszych gonitwach sezonu jesiennego, wydarzyło się
jednak coś dziwnego. Na tyle dziwnego, Ŝe Dillon znowu zawezwał
Barnaby'ego.
W zaciszu Twig & Bough opowiedział o trzech próbach włamania do
związku jeździeckiego oraz o jakimś męŜczyźnie rozpytującym się o
"rejestr" w miejscowych piwiarniach, tawernach przyciągających męty
z całego miasta.
Skończyli rozmawiać o tym, co było wiadomo
wścibskim męŜczyźnie - Irlandczyku, sądząc po akcencie - kiedy w
kawiarni pojawił się tłum dam. Teraz zmierzali do biura Dillona w
związku
jeździeckim, jedynego miejsca, w którym mogli spokojnie
porozmawiać o tych delikatnych kwestiach.
Ale poruszali się powoli. Kiedy udało im się uciec pani Cartwell,
wpadli w sidła lady Hemmings. Wreszcie Dillon dostrzegł szansę
wymknięcia się damom, gdy dwie grupki pań pogrąŜyły się w
rozmowie, i szybko popchnął Barnaby' ego między dwa powozy, a
potem przez ulicę. Przyspieszyli kroku; zanim damy zorientowały się,
Ŝe im się wymknęli, skręcili w długą, porośniętą wysokimi drzewami
aleję, która prowadziła do drzwi wejściowych związku jeździeckiego.
- Uf! - Barnaby zerknął na niego. - Wiem, co masz na myśli. Jest gorzej
niŜ w Londynie, tam jest jeszcze kilku innych, którzy skupiają na sobie
uwagę dam.
Dillon kiwnął potakująco głową.
- Na szczęście jesteśmy juŜ bezpieczni. Jedyne kobiety, które pojawiły
się w tym świętym miejscu, były członkiniami Ŝeńskiego
stowarzyszenia maniaczek jazdy konnej, a nie łowczyniami męŜów.
Na ścieŜce wiodącej do drzwi wejściowych nie było obecnie nikogo,
ani kobiet, ani męŜczyzn; zwalniając, Dillon wrócił do przerwanej
rozmowy.
- Jeśli ktoś pyta o "rejestr", istnieje duŜe prawdopodobieństwo, Ŝe
chodzi o rejestr hodowlany, prawdopodobnie cel naszego niedoszłego
złodzieja. W związku jeździeckim poza tym nie ma nic naprawdę
wartościowego.
Idąc spacerowym krokiem, Barnaby spojrzał na budynek z czerwonej
cegły na końcu ocienionej alei.
- Są tam zapewne puchary, tabliczki, medaliony, z pewnością byłyby
coś warte po przetopieniu? Czy to nie bardziej prawdopodobne, Ŝe
złodziejowi właśnie o to chodziło?
- Większość trofeów ma plakietki. Mają raczej wartość sentymentalną
niŜ rynkową. A ten złodziej nie jest zawodowcem, ale z pewnością jest
zdeterminowany. Poza tym to za duŜy zbieg okoliczności, Ŝe ktoś
rozpytuje o "rejestr", a zaraz po tym ktoś usiłuje włamać się do
związku, gdzie przechowywana jest jedyna rzecz w Newmarket, która
jest nazywana rejestrem.
- Prawda - przyznał Barnaby. - W czym więc leŜy wartość rejestru
hodowlanego? W okupie?
Dillon uniósł brwi.
- Nie pomyślałem o tym, ale to byłoby bardzo niebezpieczne. Utrata
rejestru hodowlanego uniemoŜliwiłaby jakiekolwiek gonitwy, więc
wykorzystanie go w ten sposób, to znaczy trzymanie w szachu całej
braci jeździeckiej, byłoby na pewno bardzo niewłaściwe. Gdyby rejestr
hodowlany zaginął, spodziewałbym się, Ŝe odnalazłby się w ciągu
trzech dni. - Zerknął na Barnaby'ego. - Ta branŜa pełna jest ludzi,
którzy gotowi są wziąć sprawiedliwość w swoje ręce, zwłaszcza w
takich sprawach.
Barnaby zmarszczył brwi.
- Ale wydawało mi się, Ŝe powiedziałeś, iŜ to właśnie o rejestr
hodowlany chodziło naszemu niedoszłemu złodziejowi?
- Nie o sam rejestr - zestaw ksiąg - ale informacje w nim zawarte. Tam
jest ukryte bogactwo.
- Jak to?
- Tego sam nie bardzo jestem pewien - przyznał Dillon. - Chodzi o to,
do czego te informacje mogą być wykorzystane. Jednak w świetle
wcześniejszych pogłosek do głowy przychodzi mi jedno moŜliwe
wykorzystanie tych informacji.
Spojrzał Barnaby'emu w oczy.
- Podstawianie koni. Dawno temu, zanim wprowadzono obowiązujący
obecnie system, było to powszechnie praktykowane. Koń zdobywał sła-
wę zwycięzcy, potem, w jednym wyścigu, właściciele podstawiali
innego konia, podaj ąc go za zwycięskiego konia, i gracze przegrywali
zakłady. Właściciele byli w zmowie z niektórymi bukmacherami i
dostawali pokaźną działkę z tych przegranych zakładów, a takŜe z tych,
które oni i ich przyjaciele postawili przeciwko zwycięskiemu
"mistrzowi".
- Aha! - Barnaby przymruŜył oczy. - Niespodziewane straty, jeśli
wierzyć pogłoskom, pojawiły się w czasie sezonu wiosennego.
- OtóŜ to. I właśnie w tym miejscu pojawia się rejestr hodowlany. To
obowiązkowy spis rodowodu konia potwierdzający jego prawo do
ścigania się na angielskich torach zgodnie z zasadami związku
jeździeckiego. Rodowody są udokumentowane w księgach
hodowlanych, natomiast rejestr stanowi formę dopuszczenia konia do
wyścigów - kaŜdy koń musi być zaakceptowany i dopuszczony, zanim
zostanie wystawiony w jakiejkolwiek gonitwie na jakimkolwiek torze,
który działa pod auspicjami związku. Jednak oprócz imienia konia i
ogólnego opisu kaŜdy wpis do rejestru zawiera równieŜ opis cech
fizycznych, podobno wystarczający, by odróŜnić danego konia od
innych. - Dillon prychnął. - Nie moŜna mieć zawsze stuprocentowej
pewności, ale mając taki szczegółowy opis, stewardzi na wyścigach
sprawdzają wszystkie konie przed kaŜdą gonitwą, a takŜe sprawdzają i
weryfikują te, które zdobyły medalowe miejsca, juŜ po gonitwie.
Dlatego konie muszą być wystawione do gonitwy kilka tygodni
wcześniej, Ŝeby stewardom moŜna było dostarczyć kopie opisów.
- A te opisy pochodzą z rejestru hodowlanego, który przechowywany
jest w Newmarket?
- Urzędnicy rejestrowi przez cały sezon jeździecki zajmują się
kopiowaniem opisów dla stewardów.
- Dlaczego więc nasz niedoszły złodziej miałby się interesować
opisami zawartymi w rejestrze? Jakie mógłby odnieść z nich korzyści?
- Przychodzą mi do głowy dwie rzeczy. - Dillon spojrzał przed siebie;
byli juŜ prawie przy drzwiach związku jeździeckiego. - Po pierwsze,
jeśli jego szef planował podmienić swojego medalowego konia, musiał
najpierw się dowiedzieć, jakie cechy uznano za najwaŜniejsze w
rejestrze, poniewaŜ podstawione zwierzę musiało posiadać właśnie te
cechy, Ŝeby podmiana się udała. - Zatrzymawszy się, Dillon odwrócił
się do Barnaby'ego. - Druga moŜliwość jest taka, Ŝe ten, który przysłał
złodzieja, planuje nową podmianę, ale jeszcze nie znalazł
odpowiedniego konia. Przejrzenie opisów w rejestrze wymaga czasu,
ale niewątpliwie ułatwiłoby znalezienie idealnego konia do podsta-
wienia. - Zamilkł, potem dodał: - Pamiętaj, Ŝe w całym tym przekręcie
z podmianą koni podstawiony koń musi przejść tylko kontrolę przed
gonitwą, która nie jest taka szczegółowa. PoniewaŜ podstawiony koń
nie zajmuje medalowego miejsca, więc nie podlega szczegółowej
kontroli po gonitwie.
Barnaby zmarszczył brwi.
- Więc moŜemy mieć do czynienia z przekrętem podczas wiosennego
sezonu, takim, który nie został wykryty, plus z Irlandczykiem,
prawdopodobnie pracującym dla któregoś z właścicieli, który szuka
dojścia do rejestru hodowlanego, Ŝeby ułatwić kolejne podmiany.
Dillon przytaknął.
- A jeśli chodzi o to, czy jedno wiąŜe się z drugim, to nie ma na to
logicznego uzasadnienia. Ale załoŜę się, Ŝe te dwie sprawy są
powiązane.
Barnaby cicho prychnął.
- Z pewnością na to wygląda.
Stanęli przed drzwiami frontowymi. Otwierając je, odźwierny ukłonił
się im słuŜalczo, zarazem starając się przepuścić damę.
Nie jakąś zwyczajną damę. Pełna energii postać w szmaragdowej
zieleni zatrzymała się na szczycie schodów, zaskoczona widokiem
dwóch męŜczyzn naprzeciw. Uniosła instynktownie głowę, na której
piętrzyły się kruczoczarne włosy. Oczy, jeszcze bardziej szmaragdowe
niŜ jej elegancki strój, otworzyły się szeroko i zatrzymały na Dillonie.
Barnaby wymamrotał przeprosiny i odsunął się. Dillon zamarł.
Przez krótki moment wszystko, co widział, to była jej twarz.
Te oczy.
Brylantowozielone, błyszczącozłote, nęciły i zachęcały.
Była średniego wzrostu; stała dwa stopnie wyŜej, więc ich oczy
znalazły się na tym samym poziomie. Niejasno zdawał sobie sprawę, Ŝe
jej twarz miała klasyczne rysy, Ŝe jej skóra była idealnie biała, niemal
porcelanowa, brązowe brwi delikatnie się unosiły, Ŝe miała gęste czarne
rzęsy, prosty mały nosek i usta odrobinę zbyt pełne i jawnie zmysłowe,
ale nie tylko nie burzyły harmonii jej idealnych rysów, lecz wręcz
oŜywiały jej twarz.
Stał jak Ŝółtodziób i gapił się.
Pris równieŜ gapiła się szeroko otwartymi oczyma, usiłując złapać
oddech. Czuła się, jakby jeden z jej braci uderzył ją w brzuch,
wszystkie jej mięśnie się napięły.
- To właśnie pan Caxton, panienko - odezwał się odźwierny do damy,
do męŜczyzn zaś powiedział: - Ta pani pytała o rejestr, sir.
Wyjaśniliśmy jej, Ŝe powinna porozmawiać z panem.
Miała mętlik w głowie.
Który z nich to Caxton? BoŜe, Ŝeby to nie był on. Odrywając wzrok od
ciemnych oczu, w których
utonęła, spojrzała z nadzieją na greckiego boga, ale przewrotny los nie
był dla niej łaskawy. Grecki boŜek spoglądał na swojego towarzysza.
Niechętnie zrobiła to samo.
Jego ciemne, bardzo ciemne oczy, teraz stały się zimne.
- Doprawdy?
Arogancki, wyniosły ton powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć
o jego pozycji społecznej, o pochodzeniu. Uniosła głowę, odezwała się
w niej córka hrabiego.
- Miałam nadzieję, Ŝe będę mogła przejrzeć rejestr.
Natychmiast wyczuła, Ŝe ich zainteresowanie wzrosło - co nie miało
nic wspólnego z jej czarującym uśmiechem. Spojrzała na Caxtona, w
jego ciemnych oczach dostrzegła, jeśli się nie myliła, podejrzliwość.
Odtworzyła w myślach swoje słowa, ale nie znalazła niczego, co
usprawiedliwiałoby jego reakcję. Spojrzawszy na greckiego boga,
zauwaŜyła czujne spojrzenie, które rzucił Caxtonowi ... Czy to jej
akcent spowodował ich reakcję?
Jak wszyscy angielsko-irlandzcy arystokraci mówiła nienaganną
angielszczyzną, ale Ŝadna liczba
lekcji wymowy nie była w stanie usunąć z jej akcentu nieznacznego
grasejowania, tego irlandzkiego piętna na jej języku.
I Rus, oczywiście, teŜ tak mówił.
Zdusiwszy nagły przypływ emocji, niepokój i oczekiwanie, znowu
spojrzała na Caxtona. Napotkawszy jego wzrok, uniosła brew.
- MoŜe, skoro pan wrócił, sir, mógłby mi pan pomóc?
Nie zamierzała pozwolić, aby jego uroda albo jej niespodziewana
reakcja pomieszała jej szyki.
A jego reakcja na nią dała jej broń, którą zamierzała się posłuŜyć.
Zrobiłaby wszystko, absolutnie wszystko, aby pomóc Rusowi, kręcenie
się wokół jakiegoś Anglika i omotanie go było bułką z masłem.
Dillon skinął głową z przyzwoleniem i ruchem dłoni zaprosił ją
ponownie do środka, do swojego królestwa. Odwróciła się z
czarującym uśmiechem na ustach, czekając, aŜ odźwierny przepuści ją
w drzwiach.
Dillon szedł za nią po schodach. ZauwaŜył błysk wyrachowania w jej
oczach i stał się czujny. Irlandzka dama pytająca o rejestr? Och, tak,
zdecydowanie zamierzał z nią porozmawiać.
Przechodząc przez hol, spojrzała na niego wyniośle przez ramię.
Widząc jej otwarte, prowokacyjne spojrzenie, zastanawiał się, czy jej
reakcje i spojrzenia były rzeczywiście wyrachowane, czy po prostu
instynktowne.
I która z tych moŜliwości była dla niego bardziej niebezpieczna.
Z chłodnym, niezobowiązującym uśmiechem, wskazał korytarz po
lewej.
- Moje biuro jest tam.
Przez ułamek sekundy patrzyła mu w oczy, najwyraźniej nie zwracając
uwagi na obecność Barnaby'ego.
- A rejestr?
Ton jej głosu sprawił, Ŝe Dillon z trudem powstrzymał uśmiech. Była
nie tylko niespotykanie piękna, była równie bystra i wygadana.
- Ostatni tom znajduje się tam.
Szedł tuŜ za nią. Ale na tyle daleko, aby móc podziwiać jej figurę,
wąską talię, apetycznie zaokrąglone biodra, których nie skrywała
nawet modna obecnie suknia z podwyŜszonym stanem.
Z tyłu głowy miała elegancki kapelusik z kolorowym piórkiem.
Znał się na damskiej modzie na tyle, by rozpoznać, Ŝe jej suknia i
kapelusz to ostatni krzyk mody, z pewnością wprost z Londynu.
Kimkolwiek była ta dama, nie była ani biedna, ani, jak podejrzewał,
nie pochodziła z niŜszej klasy.
- Następne drzwi na prawo. - Cieszył się, Ŝe za chwilę będą w jego
biurze, gdzie będzie mógł ją przepytać.
Zatrzymała się przed drzwiami, otworzył je przed nią na ościeŜ.
Pochylając z godnością głowę, weszła do środka. Wszedł za nią i
wskazał jej krzesło stojące vis a vis biurka. Sam usiadł na krześle
naprzeciwko.
Barnaby cicho zamknął drzwi, potem usiadł na fotelu na wprost
regału, w którym znajdował się ostatni tom rejestru handlowego.
Patrząc przez chwilę w oczy Barnaby'ego, zrozumiał, Ŝe ten zamierza
być przysłowiową muchą na ścianie, zostawiając przesłuchanie
kobiety Dillonowi, a sam koncentrując się na obserwowaniu ...
Przenosząc na nią wzrok, uśmiechnął się.
- Nazywa się pani, a moŜe panna ... ?
Najwyraźniej nie była spięta, bo rozsiadła się wygodnie na prostym
krześle i odwzajemniła uśmiech.
- Dalling. Panna Dalling. Przyznaję, Ŝe niewiele wiem o wyścigach i
koniach wyścigowych, ani się nimi nie interesuję, ale miałam nadzieję
zobaczyć rejestr, o którym tyle się słyszy. Odźwierny dał mi do
zrozumienia, Ŝe to pan jest odpowiedzialny za tę osławioną księgę.
Sądziłam, Ŝe jest ogólnie dostępny, jak rejestr urodzin i zgonów, ale
najwyraźniej się myliłam.
Miała melodyjny, niemal hipnotyczny głos, jak bajarka, która czaruje,
by wierzyć jej opowieściom.
Dillon zwalczył w sobie pokusę i zmusił się, aby słuchać jej obojętnie,
przybierając chłodną pozę. ChociaŜ wypowiedziała zdania jak
stwierdzenia, wyczuł, Ŝe w rzeczywistości były to pytania.
- Rejestr, o którym pani mówi, nazywa się rejestrem hodowlanym i nie,
nie jest ogólnie dostępny. To archiwum związku jeździeckiego. Jest to
lista koni dopuszczonych do udziału w gonitwach, które odbywają się
na torach nadzorowanych przez związek.
Spijała kaŜde słowo z jego ust.
- Rozumiem. Więc ... jeśli ktoś chciałby sprawdzić, czy jakiś koń został
dopuszczony do gonitwy na tych torach, powinien sprawdzić to w
rejestrze hodowlanym.
- Tak.
- Więc moŜna przejrzeć ów rejestr.
- Nie. - Uśmiechnął się trochę protekcjonalnie. - Jeśli chce się pani
czegoś dowiedzieć, musi pani złoŜyć podanie.
- Podanie?
- Wypełnia pani formularz, a jeden z urzędników dostarczy pani
niezbędnych informacji.
Wyglądała na zniechęconą.
- Formularz? - Pstryknęła palcami. - To właśnie Anglia.
Nie odpowiedział. Kiedy zrozumiała, Ŝe nie zamierzał zareagować,
zmieniła taktykę.
Nachyliła się nieznacznie. Spojrzała na niego z ufnością, jednocześnie
zwracając jego uwagę na swój imponujący biust, niezbyt duŜy, ale ape-
tyczny i kuszący.
ZdąŜył juŜ się przyjrzeć, więc teraz skupił się na jej twarzy.
Uśmiechnęła się nieznacznie, zachęcająco.
- Z pewnością mógłby pan pozwolić mi zajrzeć do rejestru, tylko
spojrzeć.
Jej szmaragdowe oczy wytrzymały jego spojrzenie; oczarowała go.
Znowu. Ten głos, nie zmysłowy, lecz poruszający naj głębsze struny
jego duszy i uwodzący; z trudem się otrząsnął.
- Nie. - Podniósł się i złagodził swój wyrok.
- Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe.
Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego nie? Ja chcę tylko spojrzeć.
- Po co? Dlaczego interesuje panią rejestr hodowlany, panno Dalling?
Nie, chwileczkę. - Spojrzał na nią podejrzliwie. - JuŜ nam pani powie-
działa, Ŝe nie interesuje się tymi rzeczami. Dlaczego więc obejrzenie
tego rejestru jest dla pani tak waŜne?
Westchnęła.
- To dla mojej ciotki.
Kiedy okazał zaskoczenie, machnęła beztrosko ręką·
- Jest ekscentryczna. Jej ostatnią pasją są wyścigi konne, dlatego tutaj
jesteśmy. Ciekawi ją kaŜda rzecz, która ma związek z wyścigami.
Gdzieś usłyszała o tym rejestrze, a teraz nie spocznie, dopóki nie dowie
się, co to takiego. - Westchnęła. - Podejrzewałam, Ŝe ci tutaj nie byliby
zachwyceni, gdyby kręciła się po holu zbzikowana staruszka, więc
przyszłam zamiast niej. - Wbijając w niego niepokojące zielone oczy,
kontynuowała: - l właśnie dlatego chciałabym zajrzeć do rejestru
hodowlanego. Tylko zerknąć.
Ostatnie słowo wypowiedziała niemal szyderczo. Dillon zastanawiał
się, co odpowiedzieć.
Mógł podejść do regału z ksiąŜkami, wyciągnąć bieŜący tom rejestru i
połoŜyć go przed nią. OstroŜność nakazywała nie mówić obcym, gdzie
znajduje się rejestr, ani nawet pokazywać. Mógł jej powiedzieć, jakie
informacje zawarte były w kaŜdym wpisie, ale nawet to mogłoby być
kuszeniem losu, gdyby była powiązana z kimś, kto planował oszustwo.
MoŜe powinien zmusić ją do odkrycia kart i poprosić, aby
przyprowadziła tutaj swoją ciotkę, ale bez względu na to, jak
intensywnie patrzył jej w oczy, nie mógł mieć pewności, czy kłamała.
Istniała moŜliwość, Ŝe, jakkolwiek udziwniona, jej opowieść była
prawdziwa. To mogło spowodować, Ŝe dla jakiejś starej dziwaczki
złamałby, dotychczas niezłamaną, zasadę, iŜ tylko on i urzędnicy reje-
strowi mieli prawo przeglądać te papiery.
Dziwaczki, co do której nie moŜna było mieć pewności, iŜ nie będzie
rozsiewać plotek.
- Obawiam się, panno Dalling, Ŝe wpisy w rejestrze zawierają listę
licencji udzielonych poszczególnym koniom do udziału w gonitwach na
zasadach ustalonych przez związek jeździecki. - Rozpostarł ręce w
pełnym współczucia geście. - Tylko tyle mogę pani wyjawić.
- To bardzo dziwne. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Musi pani nam pozwolić na pewne tajemnice.
Dzieliła ich zbyt duŜa odległość, by mógł mieć pewność, ale miał
wraŜenie, Ŝe w jej oczach pojawił się błysk. Przez chwilę nie było
wiadomo, co zrobi - czy się wycofa, czy teŜ spróbuje innej, bardziej
aroganckiej metody perswazji.
Westchnęła, podniosła torebkę z kolan i z gracją wstała.
Dillon równieŜ wstał, zaskoczony nagłą ochotą, by w jakiś sposób
przedłuŜyć jej wizytę. Obszedł biurko.
Teraz trzymała go na wodzy, ale ewidentnie była zirytowana i
rozzłoszczona. PoniewaŜ nie umiała go zmusić, by zrobił to, czego
sobie Ŝyczyła.
Poczuł, Ŝe na jego usta wypływa uśmiech. W jej oczach było coraz
więcej złości. Patrząc na niego, powinna była się domyślić, Ŝe ten
męŜczyzna nie ulegnie jej czarowi.
ChociaŜ niewątpliwie była bardzo czarująca.
- Dziękuję, Ŝe poświęcił mi pan czas, panie Caxton. - Jej głos stał się na
tyle zimny, na ile pozwalał jej miękki irlandzki akcent. - Poinformuję
ciotkę, Ŝe nie pozna odpowiedzi na swoje pytania.
- Przykro mi, Ŝe muszę rozczarować starszą panią, jednak ... -
Nieznacznie wzruszył ramionami. - Zasady są zasadami, i jest ku temu
powód.
Czekał na jej reakcję, jakiś znak, Ŝe zrozumiała, ale ona tylko uniosła
brwi i, uraŜona, odwróciła się do niego plecami.
_ Odprowadzę panią. - Podszedł do drzwi i otworzył je.
_ Nie ma potrzeby. - Przechodząc obok niego, na moment spojrzała mu
w oczy. - Na pewno znajdę drogę·
- Mimo wszystko.
Ruszył za nią korytarzem.
Jej sztywna postawa świadczyła o tym, Ŝe była uraŜona jego brakiem
zaufania.
_ Do widzenia, panie Caxton - rzuciła chłodno przez ramię, gdy znaleźli
się przy głównym wyjściu.
Odźwierny szybko skoczył, by otworzyć jej drzwi. Wyszła, znikając
w ostrym słońcu dnia.
Dillon szybko wrócił do swojego gabinetu.
_ Uniosła się po królewsku. - Barnaby usiadł na krześle, na którym
wcześniej siedziała Pris. - Co o tym sądzisz?
Dillon takŜe zajął miejsce na krześle, nieopodal.
_ Bardzo ciekawe przedstawienie. Albo raczej przedstawienie, które
mnie bardzo zainteresowało. _ Rzeczywiście. Ale jak to odebrałeś?
Sądzisz,
Ŝe przysłał ją Irlandczyk?
Rozsiadłszy się wygodnie na krześle, zastanowił się nad tym.
_ Nie sądzę. Przede wszystkim ona ma co najmniej szlacheckie
pochodzenie, a najprawdopodobniej arystokratyczne. Mam takie
niejasne przekonanie. Wątpię więc, aby była bezpośrednio związana z
tym Irlandczykiem, który rozpytuje w podrzędnych tawernach. Jednak
jeśli mnie spytasz, czy przysłał ją pan tego Irlandczyka, to powie-
działbym, Ŝe to bardzo prawdopodobne.
_ Ale dlaczego chciała tylko popatrzeć w rejestr? Tylko zerknąć, jak
powiedziała.
Dillon spojrzał Barnaby'emu prosto w oczy.
- Kiedy nas spotkała, a odźwierny powiedział, Ŝe jeden z nas to Caxton,
miała nadzieję, Ŝe to byłeś ty. Widziałeś ją. Jak sądzisz, ilu męŜczyzn
pozostałoby obojętnych na jej perswazję?
- Nie dałem się oczarować.
- Nie, ale zrobiłeś się czujny, jak tylko usłyszałeś, Ŝe interesuje ją
rejestr, a jeszcze bardziej, kiedy się odezwała, z trudem ukrywając
irlandzki akcent. Ale ona i ten, który ją przysłał, nie spodziewali się
tego.
Barnaby chrząknął, przyjrzał się Dillonowi.
- Ale ty jesteś odporny, nieczuły i obojętny, jeśli to chodzi. - Wykrzywił
usta. - Kiedy spojrzała na ciebie i usłyszała, Ŝe to ty jesteś Caxton,
nadzorca rejestru, musiała być niemile zaskoczona.
Dillon przypomniał sobie ten moment; zaskoczenie, tak, ale niemiłe?
- Ale rozumiem, o co ci chodzi - kontynuował Barnaby. - Po jednym
spojrzeniu dlaczego nie zerknąć jeszcze raz? Po drugim, dlaczego nie
pozwolić uroczej panience przejrzeć rejestr? Nic się nie stanie, jeśli
przeglądałaby go w twoim gabinecie, a pilnowanie jej nie byłoby
wielką przykrością.
- Rzeczywiście. - Dillon odezwał się sucho.
- Podejrzewam, Ŝe tak właśnie miałyby się sprawy, gdybym był
bardziej ... podatny.
- Tak czy inaczej, jej pojawienie się powoduje, Ŝe musimy zająć się
dwoma tropami. Irlandczykiem i próbą włamania do klubu oraz piękną
panną Dalling.
Pobudzony do działania, Barnaby spojrzał na Dillona.
- ZwaŜywszy na to, jakie skłonności przejawia panna Dalling, byłbym
ostroŜny i rozpracowanie jej pozostawił tobie. Ja skoncentruję się na
niezna-
nym Irlandczyku i kaŜdym, kto będzie mógł mi coś powiedzieć o
ludziach włóczących się po nocy w tej okolicy.
Dillon potaknął głową·
_ MoŜemy spotkać się jutro po południu i podzielić się tym, co udało
nam się ustalić.
Barnaby wstał. Dillon uśmiechnął się cierpko.
_ Kiedy będziesz zwiedzał okoliczne meliny, moŜe pocieszy cię myśl,
Ŝe śledzenie panny Dalling będzie niemal na pewno oznaczać
konieczność odwiedzenia tych wszystkich towarzysko atrakcyjnych
miejsc, których zdecydowanie wolałbym unikać.
Barnaby wyszczerzył zęby w uśmiechu. - KaŜdy z nas musi
się poświęcić. Zasalutował zawadiacko i wyszedł.
Rozdział 2
- Nigdzie nie widzę Rusa.
Pris rozglądała się po tłumie, na który składały się liczne konie,
dŜokeje, trenerzy i stajenni zajmujący się treningami na torze
wyścigowym w Newmarket. ZbliŜała się gonitwa o pomniejszym zna-
czeniu, wiele stajni skorzystało z okazji, by sprawdzić swoje konie na
torze, tak przynajmniej poinformował ją stajenny w Crown & Quirt.
Takie próbne gonitwy wpływały takŜe na wzmoŜone zainteresowanie
końmi.
To, pomyślała Pris, tłumaczyło tłum widzów, którzy, jak ona i
Adelaide, stali za barierką po drugiej stronie toru. Panujący tłok
stanowił dla nich idealny kamuflaŜ.
- Widzisz kogoś ze stajni lorda Cromarty'ego?
- spytała Adelaide
- Nie. - Pris przyjrzała się kolorowej ciŜbie.
- Ale nie jestem pewna, czy byłabym w stanie rozpoznać kogoś poza
Cromartym. Jest niski i gruby i na pewno go tutaj nie ma. Raz
widziałam jego głównego stajennego, Harknessa. Jest duŜy, ciemny i
groźnie wygląda. Dwóch wygląda tu podobnie, ale to chyba Ŝaden z
nich. Przejdźmy się. MoŜe Rus albo Cromarty są po tej stronie toru.
Otworzywszy parasole, by skryć się przed porannym słońcem, szły
wzdłuŜ murawy, wzbudzając niemałe zainteresowanie.
Pris zdawała sobie sprawę z rzucanych w ich stronę pełnych
zachwytu, taksujących spojrzeń, ale dawno temu się do nich
przyzwyczaiła. Prawdę mówiąc, tych, którzy wpatrywali się w nią
zauroczeni, traktowała z lekką pogardą.
Nagle wzrok wbił w nią Caxton.
Miała ochotę chwycić Adelaide za ramię, obrócić się i ruszyć w
przeciwnym kierunku. Załowała, Ŝe nie moŜe tego zrobić; takie
zachowanie wzbudziłoby podejrzenia, a takŜe byłoby przejawem
tchórzostwa.
Fakt, Ŝe działał na nią tak bardzo, iŜ naj chętniej wycofałaby się w
pośpiechu, zirytował ją na tyle, Ŝe uniósłszy głowę, ruszyła z Adelaide
w jego stronę. Dopiero gdy przystanęła na wprost niego, delikatnie się
uśmiechnął. W taki sposób, Ŝe miała ochotę go kopnąć - i siebie.
Powinna była zatrzymać się
kilka kroków wcześniej i zmusić go, by to on podszedł do niej.
Przynajmniej ukłonił się i odezwał pierwszy.
- Dzień dobry, panno Dalling. Ogląda pani okolicę?
- Rzeczywiście. - Nie zareagowała na ukrytą aluzję. Od lat nie
prowadziła takich gierek, wyszła z wprawy. Postanowiła pozostać przy
- nawet szokującej - bezpośredniości. - To jest panna Blake, moja bliska
przyjaciółka.
Dillon ukłonił się pannie Blake, która była ładną młodą damą o blond
włosach i błyszczących orzechowych oczach; w innym towarzystwie
zapewne byłaby gwiazdą, ale przy pannie Dalling wydawała się nieco
blada i o wiele mniej energiczna.
- Czy to pani pierwszy pobyt w Newrnarket? Spojrzał na pannę Dalling,
do niej takŜe kierując swoje pytanie. Nie podała mu ręki, obie trzymała
na uchwycie parasolki, ale raczyła odpowiedzieć.
- Tak. - Z szelestem sukni, tym razem jaskrawoniebieskiej, odwróciła
się w kierunku toru, po którym przebiegła właśnie grupa koni. - Proszę
mi powiedzieć, czy wszystkie stajnie sprawdzają swoje wierzchowce?
Czy to obowiązkowe?
Zastanowił się, dlaczego chciała to wiedzieć.
- Nie. Trenerzy mogą przygotowywać swoje konie w dowolny sposób.
Oznacza to, Ŝe większość z nich korzysta z okazji, kiedy tor jest
dostępny, Ŝeby przynajmniej poczuć przedsmak gonitwy. KaŜdy tor jest
inny. Inna długość, inny kształt, inna nawierzchnia.
Uniosła brwi.
- Muszę to powiedzieć ciotce Eugenii.
- Sądziłem, Ŝe ma bzika na punkcie wyścigów, więc pewnie o tym wie.
- Och, jej namiętność do wyścigów konnych to świeŜa sprawa, dlatego
tak bardzo jest wszystkiego ciekawa.
Przyjrzała mu się, jakby oceniając, czy mógłby jej się jeszcze do czegoś
przydać.
Wiedział, Ŝe zastanawiała się, w jaki sposób moŜna by nim zręcznie
manipulować.
Wyczytała to w jego oczach, zrozumiała przekaz; ku jego zaskoczeniu
rozwaŜyła to - jakby się wahała, czy rzucić mu wyzwanie, czy teŜ
zrezygnować ze swoich sztuczek - zanim postanowiła zapytać, zupełnie
otwarcie:
- Skoro nie pozwoli mi pan zobaczyć rejestru, to moŜe opowie mi pan,
co dokładnie zawiera kaŜdy wpis, Ŝebym mogła zaspokoić ciekawość
ciotki?
Dillon wytrzymał jej spojrzenie, potem, cały czas świadomy obecności
panny Blake, która patrzyła to na niego, to na Pris, zwrócił się do
Laurens Stephanie Cena miłości
Prolog Sierpień 1831 Ballyranna, hrabstwo Kilkenny,Irlandia - Szukam Paddy'ego Q'Loughlina. Stając przy barze w Pipe & Drum, lady Priscilla Dalloway napotkała przenikliwy wzrok i poŜałowała, Ŝe nie zmieniła sposobu, w jaki mówiła. Ale potem dostrzegła w oczach Millera, Ŝe ją rozpoznał, i uzmysłowiła sobie, Ŝe nie miałoby to sensu. Ubrana była w stary kostium do konnej jazdy i kapelusz z szerokim rondem, ale nic nie skrywało jej twarzy; woalka nie pomogłaby jej pozyskać zaufania Pad- dy'ego. Miller, muskularny męŜczyzna z okrągłą, łysą głową, wciąŜ się jej przyglądał, jakby mogła być dla niego jakimś zagroŜeniem. Wzdychając w duchu, pochyliła się śmiało nad kontuarem. - Nie jest w tarapatach, po prostu chcę z nim porozmawiać. - Jej akcent stał się jeszcze bardziej wyraźny, ale Miller nawet się nie poruszył, ani nie mrugnął; starała się brzmieć bardziej przekonywająco. - Chodzi o to, Ŝe mój brat ma zająć stanowisko, z którego ostatnio odszedł Paddy, i chciałabym się dowiedzieć, co Paddy mógłby mi powiedzieć o tym miejscu i pracy. Tylko tyle gotowa była ujawnić. Chciała się upewnić, Ŝe Rus będzie miał odpowiednie warunki, ale nie zamierzała zdradzać Millerowi,
takiemu samemu plotkarzowi jak oni wszyscy, rodzinnych sekretów Dallowayów. Miller zmarszczył brwi i się rozejrzał. Była druga po południu, przy barze siedziało trzech robotników, a jeszcze kilku rozsiadło się przy stolikach, wszyscy zerkali dyskretnie na panienkę z wyŜszych sfer, która weszła do ich meliny. Okna w barze były niewielkie, szyby grube i prąŜkowane, przez co do pomieszczenia przedostawa ło się niewiele światła; bar, urządzony w brązie i zieleni, był obskurny i ponury, i jedynie połyskujące butelki i kieliszki na półce za kontuarem przykuwały wzrok. Miller spojrzał na pozostałych klientów, a potem odstawił kieliszek, który właśnie wycierał, zrobił krok bliŜej i zaczął mówić niemal szeptem. - Więc młody lord Russell zamierza wziąć robotę Paddy'ego? Pris z trudem się powstrzymała przed syknięciem przez zaciśnięte zęby. - Tak. Pomyślałam, Ŝe moŜe Paddy opowiedziałby mi o stajniach lorda Cromarty'ego. - Wzruszyła ramionami, jakby było to całkowicie normalne, Ŝe syn hrabiego zostaje pomocnikiem stajennego, a jego siostra jedzie konno przez dwie godziny, Ŝeby dowiedzieć się od poprzedniego pomocnika, co sądzi o swoim niedawnym miejscu pracy. - Jestem po prostu ciekawa. I zaniepokojona faktem, Ŝe ktoś taki, jak Paddy O'Loughlin rzuca robotę, która wydaje się wprost wymarzona. Był miejscową legendą, jeśli chodziło o konie wyścigowe, pomógł wytrenować kilka wspaniałych egzemplarzy. Wiedziała, Ŝe mieszkał za tą wsią, dlatego się domyśliła, gdzie o niego pytać. Miller przyglądał się jej, potem wskazał głową na duŜego męŜczyznę w roboczym ubraniu pochylonego nad kuflem piwa w najciemniejszym kącie baru. - Proszę spytać Seamusa O'Malleya. On i Paddy przyjaźnili się. Pris uniosła brwi, słysząc, Ŝe Miller uŜył czasu przeszłego. Pokiwał głową. - Jeśli ktoś mógłby pani pomóc, to właśnie Seamus. - Cofnął się, dodając: - A gdyby to mój brat miał zająć miejsce Paddy'ego, spytałbym. Obawa zmieniła się w niepokój. - Dziękuję·
Obróciwszy się, przyjrzała się Seamusowi O'Malleyowi. Nic o nim nie wiedziała. Zaczęła iść w jego stronę. O'Malley siedział zgarbiony nad stołem, trzymając w spracowanych dłoniach kufel piwa. Stanąwszy przed nim, poczekała, aŜ podniesie wzrok. Zamrugał jak sowa, najwyraźniej ją rozpoznając, ale nie mając pojęcia, dlaczego przed nim stała. Cicho oznajmiła: - Szukam Paddy'ego O'Loughlina. Miller zasugerował, Ŝe powinnam z panem porozmawiać. - Tak? - Seamus uniósł się nieco, Ŝeby zerknąć na kontuar. Najprawdopodobniej zachęcony przez Millera, spojrzał na nią niepewnie, a ona wysunęła drugie krzesło i usiadła. - Miller powiedział, Ŝe dobrze pan znał Paddy'ego. Seamus przyglądał się jej czujnie. - Tak. - Więc gdzie on jest? Zamrugał, a potem znowu zaczął się gapić w niemal pełny kufel piwa. - Nie wiem. - Zanim Pris zdąŜyła go przycisnąć, dodał: - Nikt nie wie. Był tutaj któregoś wieczora, jakiś tydzień temu, a potem poszedł do domu tuŜ przed zamknięciem knajpy, zresztą jak zawsze. Ale nigdy nie dotarł do domu. - Seamus zerknął na nią. - Droga do jego domu prowadzi przez bagna. Pris zdusiła nagły przypływ paniki, usiłowała znaleźć jakieś inne wytłumaczenie, ale nie potrafiła - Chce pan powiedzieć, Ŝe został zamordowany? Patrząc w kufel, Seamus wzruszył ramionami. - Nie wiadomo. Ale Paddy przemierzał tę drogę tysiąc razy i nawet nie był pijany, co najwyŜej lekko podcięty. Trudno uwierzyć, Ŝe zgubił drogę i zginął w ten sposób, ale od tamtej pory nikt go nie widział. Poczuła lodowaty strach. - Mój brat, lord Russell, przyjął dawną posadę Paddy'ego. - Usłyszała swój głos, spokojny, lecz odległy, zdała sobie sprawę, Ŝe Seamus był zaniepokojony. - Chciałam spytać Paddy'ego o stajnie Cromarty'ego. Czy mówił coś o tym miejscu, o ludziach, o pracy? Na twarzy Seamusa malował się niepokój pomieszany ze współczuciem. Upił piwa, a potem oznajmił:
- Pracował tam przez trzy lata. Początkowo podobało mu się, mówił, Ŝe konie były wspaniałe, ale ostatnio ... działo się tam coś dziwnego. Dlatego odszedł. - Coś się działo? Mówił coś jeszcze? Sugerował, co to mogło być? - Powiedział tylko, Ŝe ten diabeł Harkness - ten, co jest głównym stajennym u Cromartych - był w to umoczony po uszy, i Ŝe wiązało się to, cokolwiek to było, z jakimś rejestrem. Zmarszczyła brwi. - Rejestrem? - Paddy nigdy nie wspominał, o jaki rejestr chodziło, ani jakie ten rejestr miał znaczenie. - Seamus zapatrzył się na swoje piwo, a potem spojrzał na Pris. - Słyszałem, Ŝe pani brat ma świetną rękę do koni, ale nie obiło mi się o uszy, Ŝe wchodzi w jakieś nieczyste interesy, kradnie konie albo jest zamieszany w jakieś niejasne sprawy. Bóg wie, Ŝe Paddy nie był świętoszkiem, ale jeśli w stajniach Cromarty'ego coś się działo, nie zniósłby tego, więc wygląda na to, Ŝe pani brat teŜ moŜe mieć z tym problem. - A teraz Paddy zniknął. - Tak. Chyba dobrze by było, gdyby pani brat tym wiedział. - Seamus zawahał się, a potem zapytał łagodniej: - To pani brat bliźniak, prawda? Pris przytaknęła. - Tak. - Z trudem panowała nad głosem. - I dziękuję. Powiem mu oPaddym. Zaczęła się podnosić, potem zatrzymała się i sięgnęła do kieszeni. Wstając, połoŜyła na stole srebrną sześciopensówkę· - Proszę wypić za Paddy' ego. Seamus spojrzał na monetę, a potem mruknął cicho: - Dziękuję. I proszę powiedzieć bratu, Ŝeby na siebie uwaŜał. * * * Dwie godziny później Pris wśliznęła się do salonu w posiadłości Dallowayów. Jej ciotka ze strony ojca, Eugenia, wdowa, która zamieszkała z nimi siedem lat temu po śmierci matki Pris, dziergała szydełkiem. N a siedzisku przy oknie Adelaide, osierocona córka chrzestna Eugenii, a teraz jej podopieczna, od niechcenia pr~erzucała kartki powieści. Sliczna Adelaide o lśniących brązowych włosach, zaledwie dwa lata młodsza od dwudziestoczteroletniej Pris, podniosła głowę i odłoŜyła
ksiąŜkę. - Dowiedziałaś się czegoś? Ściągając z ponurą miną rękawiczki, Pris podeszła do biurka przy oknie. - Muszę natychmiast napisać do Rusa. Eugenia opuściła robótkę na kolana. - Wnoszę z tego, Ŝe odkryłaś coś niepokojącego? Co takiego? Pris upuściła rękawiczki na biurko, zaszeleściła suknią i usiadła na krześle. Eugenia i Adelaide wiedziały, dokąd i po co pojechała. - Spodziewałam się usłyszeć, Ŝe Paddy wdał się w bójkę z głównym stajennym albo coś takiego. Miałam nadzieję, Ŝe powód jego odejścia ze stajni Cromarty'ego był prosty i niewinny. Niestety, okazało się inaczej. Pris napotkała mądre spojrzenie Eugenii. - Paddy mówił, Ŝe coś się działo u Cromarty'ego, czego nie mógł znieść, dlatego odszedł. A teraz zniknął, jego przyjaciele myślą, Ŝe został zabity. Eugenia szeroko otworzyła brązowe oczy. - Dobry BoŜe! - jęknęła Adelaide. Obróciwszy się do biurka, Pris otworzyła szufladę. - Napiszę do Rusa, Ŝe natychmiast musi rzucić pracę u Cromarty'ego. Jeśli koniom dzieje się tam coś złego - cóŜ, znasz Rusa. ZaangaŜuje się, usiłując coś z tym zrobić. A nie chcę, Ŝeby wpakował się w jakieś kłopoty, zwłaszcza takie, które oznaczają zaginięcie bez śladu. Jeśli nie jest w stanie wrócić do domu i stanąć przed ojcem, to musi gdzie in- dziej poszukać sobie pracy trenera koni. Ku jej przeraŜeniu głos zaczął jej się załamywać, wzięła więc głęboki oddech. Rus zawsze miał bzika na punkcie koni. Jego jedyną ambicją było wytrenowanie konia, który zdobyłby Derby Irlandii. ChociaŜ Pris nie podzielała jego pasji, to jednak ją rozumiała. Niestety ich ojciec, Denham Dalloway, hrabia Kentland, miał bardzo sztywne poglądy na temat tego, co jest stosownym zawodem dla jego syna i dziedzica, a mianowicie dbanie i zarządzanie rodzinną posiadłością. Hodowla i trenowanie koni były dobrym zajęciem dla innych, w podtekście gorszych, ale było nie do przyjęcia w przypadku następnego hrabiego Kentland.
Z trzech synów hrabiego Rus był tym, któremu najmniej odpowiadałaby rola właściciela ziemskiego jako sposób na Ŝycie. Tak samo jak Pris, był podobny do matki, bardziej Celt niŜ Anglik, nieokiełznany, radykalny i pełen witalności. Bliźniaki zdawały sobie sprawę z korzyści płynących z dobrze zarządzanej posiadłości, ale to zajęcie było mało ekscytujące. Pris, Rus i Albert zawsze byli ze sobą zŜyci, jak zresztą wszystkie dzieci Dallowayów, ale pozostała trójka, Margaret, Rupert i Aileen, była znacznie młodsza - mieli kolejno dwanaście, dziesięć i siedem lat - i bardziej potrzebowała opieki, niŜ nadawała się na spiskowców. Jeszcze przed śmiercią matki trójka starszego rodzeństwa zawarła pakt: Rus zrobi to, czego chce ojciec, i będzie zajmował się posiadłością do czasu powrotu Alberta z uniwersytetu w Dublinie. Wtedy przedstawią ojcu swój plan, który zakładał, Ŝe Albert zajmie się posiadłością w imieniu Rusa, a Rus poświęci się załoŜeniu i prowadzeniu stadniny koni wyścigowych. Była to recepta na Ŝycie, którą cała trójka z radością by zrealizowała. Dwa miesiące temu Albert wrócił z Dublina. Kiedy wdroŜył się ponownie w sprawy posiadłości, . przedstawili hrabiemu swój plan, a ten z miejsca go odrzucił. Rus miał nadal zarządzać posiadłością. Albert, jeśli okaŜe się, Ŝe ma do tego smykałkę, mógł mu w tym pomagać. JednakŜe Ŝaden Dalloway nie zniŜy się do tego, by hodować konie na handlową skalę· Tak oznajmił hrabia. Rus wybuchnął. Pris i Albert rozumieli go; przez siedem lat hamował swoje pragnienia i robił wszystko, co kazał mu ojciec, a teraz uwaŜał, Ŝe zasługuje na to, aby wieść Ŝycie, o jakim zawsze marzył. Hrabia zacisnął usta i nie chciał nawet rozwaŜyć ich pomysłu. Padły słowa, które zraniły obie strony. Doprowadzony do ostateczności, Rus opuścił dwór Dallowayów. Wziął tylko to, co zmieściło się w sakwach, i odjechał. Siedem dni później, trochę ponad trzy tygodnie temu, Pris otrzymała list, w którym informował ją, Ŝe znalazł pracę w stajniach lorda Cromarty'ego, jednej z waŜniejszych hodowli koni wyścigowych w sąsiednim hrabstwie Wexford. Rozłam między jej ojcem i bratem był teraz większy niŜ kiedykolwiek. Pris bardzo chciała naprawić stosunki rodzinne, ale potrzebny był czas,
aby rany mogły się zagoić. Akceptowała to. Jednak po raz pierwszy w Ŝyciu, nie mając przy sobie Rusa, czuła się bardzo samotna i opuszczona, jakby utraciła jakąś część siebie. To uczucie było nawet silniejsze niŜ wtedy, gdy zmarła jej matka, wtedy miała przy sobie Rusa. Szukała go, wierząc, Ŝe dowie się czegoś, co sprawi, Ŝe jej niepokój osłabnie. Zamiast tego odkryła, Ŝe Rus znalazł się w sytuacji, w której jego Ŝyciu moŜe zagraŜać niebezpieczeństwo. Wyciągnąwszy z szuflady kartkę papieru, połoŜyła ją na blacie. - Jeśli natychmiast napiszę list, Patrick moŜe dostarczyć go jeszcze dziś wieczorem. - Kochanie, zanim zaczniesz pisać, sądzę, Ŝe powinnaś to przeczytać. Pris odwróciła się i zobaczyła, Ŝe Eugenia wyciąga list spomiędzy nieskończonej kaskady falbanek. - To od Rusa. Przyszło w popołudniowej poczcie. Bradley nie mógł cię znaleźć, więc zostawił go mnie, Ŝeby nie leŜał na tacy w holu. Tam mógłby go zobaczyć ich ojciec. Bradley był ich lokajem, jak większość słuŜby trzymał stronę Rusa. Pris wzięła list. Wróciwszy do biurka, złamała pieczęć brata, potem opadła na krzesło, rozłoŜyła kartkę, wygładziła i przeczytała. Jedynymi odgłosami, jakie rozlegały się w pokoju, było miarowe stukanie szydełka Eugenii i tykanie zegara na kominku. - Och, nie! Co to jest? Co się stało? Pytania Adelaide przywróciły Pris do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, Ŝe jej mina musiała odzwierciedlać wzbierające w niej przeraŜenie. - Rus pojechał do Anglii - do Newrnarket - z końmi Cromarty'ego. Pisze ... - Zamilkła, by zapanować nad głosem. - Pisze, Ŝe sądzi, iŜ Harkness, główny stajenny, planuje w czasie pobytu w Newrnarket jakiś przekręt, który moŜe mieć coś wspólnego z hodowlą. Słyszał, jak Harkness tłumaczył stajennemu - pisze, Ŝe to jakiś łajdak - na czym polega cały szwindel, i Ŝe ma to coś wspólnego z jakimś rejestrem. Rus nie słyszał wszystkiego, więc nie zrozumiał całego planu, ale sądzi, Ŝe rejestr, o którym mówił Harkness, to rejestr wszystkich koni dopuszczonych do ścigania się na angielskich torach. Odwróciła kartkę na drugą stronę, przebiegła ją wzrokiem, a potem
oznajmiła: - Rus pisze, Ŝe nie wie, co znajduje się w rejestrze, ale jeśli kiedykolwiek ma zostać hodowcą koni wyścigowych, to powinien czegoś się o nim dowiedzieć, i będzie mógł przejrzeć ten rejestr, bo jest przechowywany w związku jeździeckim w Newrnarket. Przewróciła ostatnią stronę. - Dalej zapewnia, Ŝe nic mu nie grozi, Ŝe wszystko będzie dobrze, Ŝe nawet jeśli dzieje się coś złego, wystarczy, Ŝe powie o tym lordowi Cromarty'emu i wszystko będzie w porządku, i Ŝeby się nie martwić... i podpisał się "Twój kochający brat na ścieŜkach przygody"! - Rzucając list na biurko, spojrzała na Eugenię i Adelaide. - Będę musiała pojechać do Newrnarket. Adelaide zacisnęła szczęki. - My teŜ pojedziemy do Newrnarket, nie moŜesz jechać sama. Pris posłała jej przelotny uśmiech, potem spojrzała na Eugenię. Ciotka przyjrzała się jej, potem przytaknęła i spokojnie złoŜyła robótkę. - Rzeczywiście, kochanie. Nie widzę innego wyjścia. Kocham Rusa, nie moŜemy zostawić go z tym samego, a jeśli uknuto jakiś spisek, to wydaje mi się, Ŝe nawet nie moŜesz ostrzec go w liście, bo mógłby wpaść w niepowołane ręce. Musisz z nim porozmawiać. Ot co! ZłoŜywszy dłonie na kolanach, Eugenia spojrzała pytająco na Pris. - Jaką bajeczkę opowiemy twojemu ojcu, Ŝeby wytłumaczyć naszą nagłą potrzebę wyjazdu do Anglii? Rozdział 1 Wrzesień 1831 Newmarket, Suffolk - Miałem nadzieję, Ŝe dłuŜej będziemy mieli trochę spokoju. - Zamykając za sobą drzwi kawiarni Twig & Bough na High Street w Newmarket, Dillon Caxton stanął na chodniku obok Barnaby'ego Adaira. - Niestety, słoneczna pogoda zwabiła damy i ich córki. Obserwując przejeŜdŜające powozy, Dillon był zmuszony uśmiechnąć się i ukłonić dwóm matronom, z których kaŜda miała u boku rozpromienioną córkę. Poklepawszy Barnaby'ego po ramieniu, zaczął iść. - Jeśli będziemy tak stać, sprowokujemy atak. Chichocąc, Barnaby
zrównał się z nim. - Wydajesz się bardziej rozczarowany tymi młodymi, słodkimi istotkami niŜ Gerrard. - Mieszkając w Londynie, bez wątpienia przyzwyczajasz się do gorszych rzeczy, ale pomyśl o tych z nas, którzy cenią sobie swoje sielankowe Ŝycie. Dla nas nawet mały sezon jest niechcianym przypomnieniem tego, o czym bardzo chcielibyśmy zapomnieć. - Dzięki tej ostatniej zagadce masz coś, co zaprząta twoją uwagę. Świetna wymówka, Ŝeby być gdzie indziej i robić coś innego. Widząc, jak jedna z matron instruuje woźnicę, by podjechał landem do krawęŜnika, Dillon zaklął pod nosem. - Niestety, poniewaŜ nasza zagadka musi pozostać całkowitą tajemnicą, obawiam się, Ŝe lady Kershaw zamierza utoczyć pierwszej krwi. Dama, miejscowa moralistka, skinęła władczo głową. Nie było ratunku, Dillon podszedł do jej powozu. Przywitał się z nią i jej córką o imieniu Margot, potem przedstawił Barnaby' ego. Stali przez pięć minut, rozmawiając. Kątem oka Dillon zauwaŜył, Ŝe inne matrony rzucają im ukradkowe spojrzenia i juŜ kierują swoje powozy ku krawęŜnikowi. Spoglądając na Barnaby'ego, za wszelką cenę starającego się sprostać oczekiwaniom lady Kershaw, Dillon się wzdrygnął. Mógł sobie wyobrazić, jak razem wyglądają, on ciemny, o byronowskim wyglądzie, i Barnaby, Adonis o złotych, kręconych włosach i niebieskich oczach. Obaj byli wysocy, dobrze zbudowani, eleganccy i modni. Nic dziwnego, Ŝe w ograniczonym kręgu socjety Newmarket damy ustawiały się w kolejce, Ŝeby ich zagadnąć. Na nieszczęście cel ich wyprawy - związek jeździecki - znajdował się jakiś kilometr dalej, musieli zatem jakoś wytrzymać ataki dam. Przychodziło im to z łatwością zdobytą podczas wielu godzin spędzonych na salach balowych. Pomimo zamiłowania do sielankowego Ŝycia dzięki swojej kuzynce Flick, Felicity Cynster, w ciągu ostatnich dziesięciu lat Dillon duŜo czasu spędził w naj znamienitszych kręgach towarzyskich Londynu i innych miast, nabierając wprawy. Tak ujęła to Flick. Jednak juŜ od dawna nie wiedział, po co owej wprawy nabierał. Przed skandalem, który wstrząsnął jego Ŝyciem, zawsze zakładał, Ŝe się oŜeni, będzie miał rodzinę i całą resztę. Jednak prostując swoje Ŝycie przez ostatnie dziesięć lat, spłacając dług wobec towarzystwa, i odbudowując
dobre imię w oczach tych, którzy byli dla niego waŜni, przyzwyczaił się do samotności, do Ŝycia niezwiązanego dŜentelmena. Uśmiechając się do lady Kennedy, trzeciej damy, która ich zatrzymała, wyswobodził siebie i Barnaby'ego i ruszył wolnym krokiem, obrzucając wzrokiem kolejkę powqzów i ich pasaŜerki. Nikt go nie zainteresował. Zadna z tych słodkich twarzyczek nie zaintrygowała go. Niestety, uchodząc za dŜentelmena trudnego do zdobycia, nieczułego na kobiece wdzięki, tym bardziej wyzwalał w kobietach chęć usidlenia. Zbyt wiele z nich traktowało go teraz w kategoriach wyzwania, chcąc zmusić do posłuszeństwa. Natomiast jeśli chodziło o ich matki, to z kaŜdym rokiem musiał coraz bardziej uwaŜać na towarzyskie pułapki, które niektóre matrony zastawiały na niczego niespodziewające się ofiary. Nawet te nieliczne damy, z którymi czasami dyskretnie flirtował, nie wychodziły poza ten schemat. Jego ostatnia ukochana próbowała go przekonać o nieskończonych korzyściach, jakie staną się jego udziałem, jeśli zdecyduje się poślubić jej siostrzenicę. Do wspomnianych korzyści zaliczyła takŜe siebie. Nie był nawet oburzony czy zdziwiony, raczej bliski tego, by całkowicie odciąć się od instytucji małŜeństwa. - Pani Cartwell, miło panią widzieć, ma 'am. - Ujął wyniośle wyciągniętą przez matronę dłoń, potrząsnął nią, wyobraził sobie, jak uroczo byłoby siedzieć obok pani Cartwell, potem cofnął się i przedstawił Barnaby'ego. Zawsze ciekawy ludzi, Barnaby przywitał się z uroczą panną Cartwell; wdzięczny, Ŝe Dillon wycofał się i pozwolił mu błyszczeć. Pani Cartwell przysłuchiwała się z uwagą rozmowie córki i Barnaby'ego, trzeciego syna hrabiego spełniającego wszelkie warunki, tak samo jak Dillon. Nie będąc w centrum zainteresowania, Dillon zaczął rozmyślać o kwestiach, o których chcieli z Barnabym spokojnie podyskutować w Twig & Bough, dopóki nie zostali zmuszeni do
opuszczenia kawiarni przez napływające damy. Woleli zaciszną kawiarnię od kawiarni w siedzibie związku, poniewaŜ tematy, o których chcieli rozmawiać, wywołałyby mnóstwo zamieszania i plotek w środowisku wyścigów konnych. A właśnie kolejnego skandalu związanego z wyścigami usiłował uniknąć. Tym razem nie był po niewłaściwej stronie, tym razem został zwerbowany przez anioły, Ŝeby wspomóc swoją inteligencją potęŜny komitet związku jeździeckiego, zbadać krąŜące pogłoski o ustawianiu gonitw, które pojawiły się po wiosennym sezonie wyścigowym. Ta prośba była świadomym i znaczącym dowodem zaufania, deklaracją, Ŝe komitet uznał, iŜ Dillon zapłacił juŜ za błąd młodości i miał czyste konto. Co więcej, było to ewidentne stwierdzenie, Ŝe komitet całkowicie wierzył w jego uczciwość, dyskrecję, zaangaŜowanie w hodowlę i wyścigi konne, które nadzorował komitet, oraz Ŝe on, a wcześniej jego ojciec, pracowali dla dobra wyścigów. Jego ojciec, generał Caxton, juŜ dawno przeszedł na emeryturę i teraz Dillon prowadził rejestr hodowlany i księgę hodowlaną, które regulowały zasady hodowli i wyścigów konnych w Anglii. I właśnie dlatego został poproszony o zbadanie krąŜących pogłosek. Te pogłoski zrodziły się w Londynie, więc zwerbował do pomocy szanownego Barnaby'ego Adaira, dobrego znajomego Gerrarda Debbingtona. Dillon od lat znał Gerrarda poprzez ich związki z potęŜną rodziną Cynsterów; Barnaby ostatnio pomagał Gerrardowi rozwiązać skomplikowaną sprawę zabójstwa. Kiedy Dillon wspomniał o moŜ- liwym przekręcie na wyścigach, oczy Barnaby'ego rozbłysły. To było pod koniec lipca. Barnaby sumiennie prowadził śledztwo, a w sierpniu doniósł, iŜ chociaŜ pogłoski krąŜyły, to jednak nie było to nic konkretnego i w większości dotyczyły tego, Ŝe konie, które były faworytami, przegrywały, zamiast wygrywać. W świecie wyścigów konnych nie działo się nic nowego. Wyglądało na to, Ŝe za plotkami nie kryją się Ŝadne konkrety czy fakty. Nic, na czym moŜna by oprzeć dalsze postępowanie.
Teraz, po pierwszych gonitwach sezonu jesiennego, wydarzyło się jednak coś dziwnego. Na tyle dziwnego, Ŝe Dillon znowu zawezwał Barnaby'ego. W zaciszu Twig & Bough opowiedział o trzech próbach włamania do związku jeździeckiego oraz o jakimś męŜczyźnie rozpytującym się o "rejestr" w miejscowych piwiarniach, tawernach przyciągających męty z całego miasta. Skończyli rozmawiać o tym, co było wiadomo wścibskim męŜczyźnie - Irlandczyku, sądząc po akcencie - kiedy w kawiarni pojawił się tłum dam. Teraz zmierzali do biura Dillona w związku jeździeckim, jedynego miejsca, w którym mogli spokojnie porozmawiać o tych delikatnych kwestiach. Ale poruszali się powoli. Kiedy udało im się uciec pani Cartwell, wpadli w sidła lady Hemmings. Wreszcie Dillon dostrzegł szansę wymknięcia się damom, gdy dwie grupki pań pogrąŜyły się w rozmowie, i szybko popchnął Barnaby' ego między dwa powozy, a potem przez ulicę. Przyspieszyli kroku; zanim damy zorientowały się, Ŝe im się wymknęli, skręcili w długą, porośniętą wysokimi drzewami aleję, która prowadziła do drzwi wejściowych związku jeździeckiego. - Uf! - Barnaby zerknął na niego. - Wiem, co masz na myśli. Jest gorzej niŜ w Londynie, tam jest jeszcze kilku innych, którzy skupiają na sobie uwagę dam. Dillon kiwnął potakująco głową. - Na szczęście jesteśmy juŜ bezpieczni. Jedyne kobiety, które pojawiły się w tym świętym miejscu, były członkiniami Ŝeńskiego stowarzyszenia maniaczek jazdy konnej, a nie łowczyniami męŜów. Na ścieŜce wiodącej do drzwi wejściowych nie było obecnie nikogo, ani kobiet, ani męŜczyzn; zwalniając, Dillon wrócił do przerwanej rozmowy. - Jeśli ktoś pyta o "rejestr", istnieje duŜe prawdopodobieństwo, Ŝe chodzi o rejestr hodowlany, prawdopodobnie cel naszego niedoszłego złodzieja. W związku jeździeckim poza tym nie ma nic naprawdę wartościowego. Idąc spacerowym krokiem, Barnaby spojrzał na budynek z czerwonej cegły na końcu ocienionej alei. - Są tam zapewne puchary, tabliczki, medaliony, z pewnością byłyby
coś warte po przetopieniu? Czy to nie bardziej prawdopodobne, Ŝe złodziejowi właśnie o to chodziło? - Większość trofeów ma plakietki. Mają raczej wartość sentymentalną niŜ rynkową. A ten złodziej nie jest zawodowcem, ale z pewnością jest zdeterminowany. Poza tym to za duŜy zbieg okoliczności, Ŝe ktoś rozpytuje o "rejestr", a zaraz po tym ktoś usiłuje włamać się do związku, gdzie przechowywana jest jedyna rzecz w Newmarket, która jest nazywana rejestrem. - Prawda - przyznał Barnaby. - W czym więc leŜy wartość rejestru hodowlanego? W okupie? Dillon uniósł brwi. - Nie pomyślałem o tym, ale to byłoby bardzo niebezpieczne. Utrata rejestru hodowlanego uniemoŜliwiłaby jakiekolwiek gonitwy, więc wykorzystanie go w ten sposób, to znaczy trzymanie w szachu całej braci jeździeckiej, byłoby na pewno bardzo niewłaściwe. Gdyby rejestr hodowlany zaginął, spodziewałbym się, Ŝe odnalazłby się w ciągu trzech dni. - Zerknął na Barnaby'ego. - Ta branŜa pełna jest ludzi, którzy gotowi są wziąć sprawiedliwość w swoje ręce, zwłaszcza w takich sprawach. Barnaby zmarszczył brwi. - Ale wydawało mi się, Ŝe powiedziałeś, iŜ to właśnie o rejestr hodowlany chodziło naszemu niedoszłemu złodziejowi? - Nie o sam rejestr - zestaw ksiąg - ale informacje w nim zawarte. Tam jest ukryte bogactwo. - Jak to? - Tego sam nie bardzo jestem pewien - przyznał Dillon. - Chodzi o to, do czego te informacje mogą być wykorzystane. Jednak w świetle wcześniejszych pogłosek do głowy przychodzi mi jedno moŜliwe wykorzystanie tych informacji. Spojrzał Barnaby'emu w oczy. - Podstawianie koni. Dawno temu, zanim wprowadzono obowiązujący obecnie system, było to powszechnie praktykowane. Koń zdobywał sła- wę zwycięzcy, potem, w jednym wyścigu, właściciele podstawiali innego konia, podaj ąc go za zwycięskiego konia, i gracze przegrywali zakłady. Właściciele byli w zmowie z niektórymi bukmacherami i dostawali pokaźną działkę z tych przegranych zakładów, a takŜe z tych, które oni i ich przyjaciele postawili przeciwko zwycięskiemu
"mistrzowi". - Aha! - Barnaby przymruŜył oczy. - Niespodziewane straty, jeśli wierzyć pogłoskom, pojawiły się w czasie sezonu wiosennego. - OtóŜ to. I właśnie w tym miejscu pojawia się rejestr hodowlany. To obowiązkowy spis rodowodu konia potwierdzający jego prawo do ścigania się na angielskich torach zgodnie z zasadami związku jeździeckiego. Rodowody są udokumentowane w księgach hodowlanych, natomiast rejestr stanowi formę dopuszczenia konia do wyścigów - kaŜdy koń musi być zaakceptowany i dopuszczony, zanim zostanie wystawiony w jakiejkolwiek gonitwie na jakimkolwiek torze, który działa pod auspicjami związku. Jednak oprócz imienia konia i ogólnego opisu kaŜdy wpis do rejestru zawiera równieŜ opis cech fizycznych, podobno wystarczający, by odróŜnić danego konia od innych. - Dillon prychnął. - Nie moŜna mieć zawsze stuprocentowej pewności, ale mając taki szczegółowy opis, stewardzi na wyścigach sprawdzają wszystkie konie przed kaŜdą gonitwą, a takŜe sprawdzają i weryfikują te, które zdobyły medalowe miejsca, juŜ po gonitwie. Dlatego konie muszą być wystawione do gonitwy kilka tygodni wcześniej, Ŝeby stewardom moŜna było dostarczyć kopie opisów. - A te opisy pochodzą z rejestru hodowlanego, który przechowywany jest w Newmarket? - Urzędnicy rejestrowi przez cały sezon jeździecki zajmują się kopiowaniem opisów dla stewardów. - Dlaczego więc nasz niedoszły złodziej miałby się interesować opisami zawartymi w rejestrze? Jakie mógłby odnieść z nich korzyści? - Przychodzą mi do głowy dwie rzeczy. - Dillon spojrzał przed siebie; byli juŜ prawie przy drzwiach związku jeździeckiego. - Po pierwsze, jeśli jego szef planował podmienić swojego medalowego konia, musiał najpierw się dowiedzieć, jakie cechy uznano za najwaŜniejsze w rejestrze, poniewaŜ podstawione zwierzę musiało posiadać właśnie te cechy, Ŝeby podmiana się udała. - Zatrzymawszy się, Dillon odwrócił się do Barnaby'ego. - Druga moŜliwość jest taka, Ŝe ten, który przysłał złodzieja, planuje nową podmianę, ale jeszcze nie znalazł odpowiedniego konia. Przejrzenie opisów w rejestrze wymaga czasu, ale niewątpliwie ułatwiłoby znalezienie idealnego konia do podsta- wienia. - Zamilkł, potem dodał: - Pamiętaj, Ŝe w całym tym przekręcie z podmianą koni podstawiony koń musi przejść tylko kontrolę przed
gonitwą, która nie jest taka szczegółowa. PoniewaŜ podstawiony koń nie zajmuje medalowego miejsca, więc nie podlega szczegółowej kontroli po gonitwie. Barnaby zmarszczył brwi. - Więc moŜemy mieć do czynienia z przekrętem podczas wiosennego sezonu, takim, który nie został wykryty, plus z Irlandczykiem, prawdopodobnie pracującym dla któregoś z właścicieli, który szuka dojścia do rejestru hodowlanego, Ŝeby ułatwić kolejne podmiany. Dillon przytaknął. - A jeśli chodzi o to, czy jedno wiąŜe się z drugim, to nie ma na to logicznego uzasadnienia. Ale załoŜę się, Ŝe te dwie sprawy są powiązane. Barnaby cicho prychnął. - Z pewnością na to wygląda. Stanęli przed drzwiami frontowymi. Otwierając je, odźwierny ukłonił się im słuŜalczo, zarazem starając się przepuścić damę. Nie jakąś zwyczajną damę. Pełna energii postać w szmaragdowej zieleni zatrzymała się na szczycie schodów, zaskoczona widokiem dwóch męŜczyzn naprzeciw. Uniosła instynktownie głowę, na której piętrzyły się kruczoczarne włosy. Oczy, jeszcze bardziej szmaragdowe niŜ jej elegancki strój, otworzyły się szeroko i zatrzymały na Dillonie. Barnaby wymamrotał przeprosiny i odsunął się. Dillon zamarł. Przez krótki moment wszystko, co widział, to była jej twarz. Te oczy. Brylantowozielone, błyszczącozłote, nęciły i zachęcały. Była średniego wzrostu; stała dwa stopnie wyŜej, więc ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. Niejasno zdawał sobie sprawę, Ŝe jej twarz miała klasyczne rysy, Ŝe jej skóra była idealnie biała, niemal porcelanowa, brązowe brwi delikatnie się unosiły, Ŝe miała gęste czarne rzęsy, prosty mały nosek i usta odrobinę zbyt pełne i jawnie zmysłowe, ale nie tylko nie burzyły harmonii jej idealnych rysów, lecz wręcz oŜywiały jej twarz. Stał jak Ŝółtodziób i gapił się. Pris równieŜ gapiła się szeroko otwartymi oczyma, usiłując złapać oddech. Czuła się, jakby jeden z jej braci uderzył ją w brzuch, wszystkie jej mięśnie się napięły. - To właśnie pan Caxton, panienko - odezwał się odźwierny do damy,
do męŜczyzn zaś powiedział: - Ta pani pytała o rejestr, sir. Wyjaśniliśmy jej, Ŝe powinna porozmawiać z panem. Miała mętlik w głowie. Który z nich to Caxton? BoŜe, Ŝeby to nie był on. Odrywając wzrok od ciemnych oczu, w których utonęła, spojrzała z nadzieją na greckiego boga, ale przewrotny los nie był dla niej łaskawy. Grecki boŜek spoglądał na swojego towarzysza. Niechętnie zrobiła to samo. Jego ciemne, bardzo ciemne oczy, teraz stały się zimne. - Doprawdy? Arogancki, wyniosły ton powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć o jego pozycji społecznej, o pochodzeniu. Uniosła głowę, odezwała się w niej córka hrabiego. - Miałam nadzieję, Ŝe będę mogła przejrzeć rejestr. Natychmiast wyczuła, Ŝe ich zainteresowanie wzrosło - co nie miało nic wspólnego z jej czarującym uśmiechem. Spojrzała na Caxtona, w jego ciemnych oczach dostrzegła, jeśli się nie myliła, podejrzliwość. Odtworzyła w myślach swoje słowa, ale nie znalazła niczego, co usprawiedliwiałoby jego reakcję. Spojrzawszy na greckiego boga, zauwaŜyła czujne spojrzenie, które rzucił Caxtonowi ... Czy to jej akcent spowodował ich reakcję? Jak wszyscy angielsko-irlandzcy arystokraci mówiła nienaganną angielszczyzną, ale Ŝadna liczba lekcji wymowy nie była w stanie usunąć z jej akcentu nieznacznego grasejowania, tego irlandzkiego piętna na jej języku. I Rus, oczywiście, teŜ tak mówił. Zdusiwszy nagły przypływ emocji, niepokój i oczekiwanie, znowu spojrzała na Caxtona. Napotkawszy jego wzrok, uniosła brew. - MoŜe, skoro pan wrócił, sir, mógłby mi pan pomóc? Nie zamierzała pozwolić, aby jego uroda albo jej niespodziewana reakcja pomieszała jej szyki. A jego reakcja na nią dała jej broń, którą zamierzała się posłuŜyć. Zrobiłaby wszystko, absolutnie wszystko, aby pomóc Rusowi, kręcenie się wokół jakiegoś Anglika i omotanie go było bułką z masłem. Dillon skinął głową z przyzwoleniem i ruchem dłoni zaprosił ją ponownie do środka, do swojego królestwa. Odwróciła się z
czarującym uśmiechem na ustach, czekając, aŜ odźwierny przepuści ją w drzwiach. Dillon szedł za nią po schodach. ZauwaŜył błysk wyrachowania w jej oczach i stał się czujny. Irlandzka dama pytająca o rejestr? Och, tak, zdecydowanie zamierzał z nią porozmawiać. Przechodząc przez hol, spojrzała na niego wyniośle przez ramię. Widząc jej otwarte, prowokacyjne spojrzenie, zastanawiał się, czy jej reakcje i spojrzenia były rzeczywiście wyrachowane, czy po prostu instynktowne. I która z tych moŜliwości była dla niego bardziej niebezpieczna. Z chłodnym, niezobowiązującym uśmiechem, wskazał korytarz po lewej. - Moje biuro jest tam. Przez ułamek sekundy patrzyła mu w oczy, najwyraźniej nie zwracając uwagi na obecność Barnaby'ego. - A rejestr? Ton jej głosu sprawił, Ŝe Dillon z trudem powstrzymał uśmiech. Była nie tylko niespotykanie piękna, była równie bystra i wygadana. - Ostatni tom znajduje się tam. Szedł tuŜ za nią. Ale na tyle daleko, aby móc podziwiać jej figurę, wąską talię, apetycznie zaokrąglone biodra, których nie skrywała nawet modna obecnie suknia z podwyŜszonym stanem. Z tyłu głowy miała elegancki kapelusik z kolorowym piórkiem. Znał się na damskiej modzie na tyle, by rozpoznać, Ŝe jej suknia i kapelusz to ostatni krzyk mody, z pewnością wprost z Londynu. Kimkolwiek była ta dama, nie była ani biedna, ani, jak podejrzewał, nie pochodziła z niŜszej klasy. - Następne drzwi na prawo. - Cieszył się, Ŝe za chwilę będą w jego biurze, gdzie będzie mógł ją przepytać. Zatrzymała się przed drzwiami, otworzył je przed nią na ościeŜ. Pochylając z godnością głowę, weszła do środka. Wszedł za nią i wskazał jej krzesło stojące vis a vis biurka. Sam usiadł na krześle naprzeciwko. Barnaby cicho zamknął drzwi, potem usiadł na fotelu na wprost regału, w którym znajdował się ostatni tom rejestru handlowego. Patrząc przez chwilę w oczy Barnaby'ego, zrozumiał, Ŝe ten zamierza
być przysłowiową muchą na ścianie, zostawiając przesłuchanie kobiety Dillonowi, a sam koncentrując się na obserwowaniu ... Przenosząc na nią wzrok, uśmiechnął się. - Nazywa się pani, a moŜe panna ... ? Najwyraźniej nie była spięta, bo rozsiadła się wygodnie na prostym krześle i odwzajemniła uśmiech. - Dalling. Panna Dalling. Przyznaję, Ŝe niewiele wiem o wyścigach i koniach wyścigowych, ani się nimi nie interesuję, ale miałam nadzieję zobaczyć rejestr, o którym tyle się słyszy. Odźwierny dał mi do zrozumienia, Ŝe to pan jest odpowiedzialny za tę osławioną księgę. Sądziłam, Ŝe jest ogólnie dostępny, jak rejestr urodzin i zgonów, ale najwyraźniej się myliłam. Miała melodyjny, niemal hipnotyczny głos, jak bajarka, która czaruje, by wierzyć jej opowieściom. Dillon zwalczył w sobie pokusę i zmusił się, aby słuchać jej obojętnie, przybierając chłodną pozę. ChociaŜ wypowiedziała zdania jak stwierdzenia, wyczuł, Ŝe w rzeczywistości były to pytania. - Rejestr, o którym pani mówi, nazywa się rejestrem hodowlanym i nie, nie jest ogólnie dostępny. To archiwum związku jeździeckiego. Jest to lista koni dopuszczonych do udziału w gonitwach, które odbywają się na torach nadzorowanych przez związek. Spijała kaŜde słowo z jego ust. - Rozumiem. Więc ... jeśli ktoś chciałby sprawdzić, czy jakiś koń został dopuszczony do gonitwy na tych torach, powinien sprawdzić to w rejestrze hodowlanym. - Tak. - Więc moŜna przejrzeć ów rejestr. - Nie. - Uśmiechnął się trochę protekcjonalnie. - Jeśli chce się pani czegoś dowiedzieć, musi pani złoŜyć podanie. - Podanie? - Wypełnia pani formularz, a jeden z urzędników dostarczy pani niezbędnych informacji. Wyglądała na zniechęconą. - Formularz? - Pstryknęła palcami. - To właśnie Anglia. Nie odpowiedział. Kiedy zrozumiała, Ŝe nie zamierzał zareagować, zmieniła taktykę. Nachyliła się nieznacznie. Spojrzała na niego z ufnością, jednocześnie
zwracając jego uwagę na swój imponujący biust, niezbyt duŜy, ale ape- tyczny i kuszący. ZdąŜył juŜ się przyjrzeć, więc teraz skupił się na jej twarzy. Uśmiechnęła się nieznacznie, zachęcająco. - Z pewnością mógłby pan pozwolić mi zajrzeć do rejestru, tylko spojrzeć. Jej szmaragdowe oczy wytrzymały jego spojrzenie; oczarowała go. Znowu. Ten głos, nie zmysłowy, lecz poruszający naj głębsze struny jego duszy i uwodzący; z trudem się otrząsnął. - Nie. - Podniósł się i złagodził swój wyrok. - Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe. Zmarszczyła brwi. - Dlaczego nie? Ja chcę tylko spojrzeć. - Po co? Dlaczego interesuje panią rejestr hodowlany, panno Dalling? Nie, chwileczkę. - Spojrzał na nią podejrzliwie. - JuŜ nam pani powie- działa, Ŝe nie interesuje się tymi rzeczami. Dlaczego więc obejrzenie tego rejestru jest dla pani tak waŜne? Westchnęła. - To dla mojej ciotki. Kiedy okazał zaskoczenie, machnęła beztrosko ręką· - Jest ekscentryczna. Jej ostatnią pasją są wyścigi konne, dlatego tutaj jesteśmy. Ciekawi ją kaŜda rzecz, która ma związek z wyścigami. Gdzieś usłyszała o tym rejestrze, a teraz nie spocznie, dopóki nie dowie się, co to takiego. - Westchnęła. - Podejrzewałam, Ŝe ci tutaj nie byliby zachwyceni, gdyby kręciła się po holu zbzikowana staruszka, więc przyszłam zamiast niej. - Wbijając w niego niepokojące zielone oczy, kontynuowała: - l właśnie dlatego chciałabym zajrzeć do rejestru hodowlanego. Tylko zerknąć. Ostatnie słowo wypowiedziała niemal szyderczo. Dillon zastanawiał się, co odpowiedzieć. Mógł podejść do regału z ksiąŜkami, wyciągnąć bieŜący tom rejestru i połoŜyć go przed nią. OstroŜność nakazywała nie mówić obcym, gdzie znajduje się rejestr, ani nawet pokazywać. Mógł jej powiedzieć, jakie informacje zawarte były w kaŜdym wpisie, ale nawet to mogłoby być kuszeniem losu, gdyby była powiązana z kimś, kto planował oszustwo. MoŜe powinien zmusić ją do odkrycia kart i poprosić, aby
przyprowadziła tutaj swoją ciotkę, ale bez względu na to, jak intensywnie patrzył jej w oczy, nie mógł mieć pewności, czy kłamała. Istniała moŜliwość, Ŝe, jakkolwiek udziwniona, jej opowieść była prawdziwa. To mogło spowodować, Ŝe dla jakiejś starej dziwaczki złamałby, dotychczas niezłamaną, zasadę, iŜ tylko on i urzędnicy reje- strowi mieli prawo przeglądać te papiery. Dziwaczki, co do której nie moŜna było mieć pewności, iŜ nie będzie rozsiewać plotek. - Obawiam się, panno Dalling, Ŝe wpisy w rejestrze zawierają listę licencji udzielonych poszczególnym koniom do udziału w gonitwach na zasadach ustalonych przez związek jeździecki. - Rozpostarł ręce w pełnym współczucia geście. - Tylko tyle mogę pani wyjawić. - To bardzo dziwne. Uśmiechnął się nieznacznie. - Musi pani nam pozwolić na pewne tajemnice. Dzieliła ich zbyt duŜa odległość, by mógł mieć pewność, ale miał wraŜenie, Ŝe w jej oczach pojawił się błysk. Przez chwilę nie było wiadomo, co zrobi - czy się wycofa, czy teŜ spróbuje innej, bardziej aroganckiej metody perswazji. Westchnęła, podniosła torebkę z kolan i z gracją wstała. Dillon równieŜ wstał, zaskoczony nagłą ochotą, by w jakiś sposób przedłuŜyć jej wizytę. Obszedł biurko. Teraz trzymała go na wodzy, ale ewidentnie była zirytowana i rozzłoszczona. PoniewaŜ nie umiała go zmusić, by zrobił to, czego sobie Ŝyczyła. Poczuł, Ŝe na jego usta wypływa uśmiech. W jej oczach było coraz więcej złości. Patrząc na niego, powinna była się domyślić, Ŝe ten męŜczyzna nie ulegnie jej czarowi. ChociaŜ niewątpliwie była bardzo czarująca. - Dziękuję, Ŝe poświęcił mi pan czas, panie Caxton. - Jej głos stał się na tyle zimny, na ile pozwalał jej miękki irlandzki akcent. - Poinformuję ciotkę, Ŝe nie pozna odpowiedzi na swoje pytania. - Przykro mi, Ŝe muszę rozczarować starszą panią, jednak ... - Nieznacznie wzruszył ramionami. - Zasady są zasadami, i jest ku temu powód. Czekał na jej reakcję, jakiś znak, Ŝe zrozumiała, ale ona tylko uniosła brwi i, uraŜona, odwróciła się do niego plecami. _ Odprowadzę panią. - Podszedł do drzwi i otworzył je.
_ Nie ma potrzeby. - Przechodząc obok niego, na moment spojrzała mu w oczy. - Na pewno znajdę drogę· - Mimo wszystko. Ruszył za nią korytarzem. Jej sztywna postawa świadczyła o tym, Ŝe była uraŜona jego brakiem zaufania. _ Do widzenia, panie Caxton - rzuciła chłodno przez ramię, gdy znaleźli się przy głównym wyjściu. Odźwierny szybko skoczył, by otworzyć jej drzwi. Wyszła, znikając w ostrym słońcu dnia. Dillon szybko wrócił do swojego gabinetu. _ Uniosła się po królewsku. - Barnaby usiadł na krześle, na którym wcześniej siedziała Pris. - Co o tym sądzisz? Dillon takŜe zajął miejsce na krześle, nieopodal. _ Bardzo ciekawe przedstawienie. Albo raczej przedstawienie, które mnie bardzo zainteresowało. _ Rzeczywiście. Ale jak to odebrałeś? Sądzisz, Ŝe przysłał ją Irlandczyk? Rozsiadłszy się wygodnie na krześle, zastanowił się nad tym. _ Nie sądzę. Przede wszystkim ona ma co najmniej szlacheckie pochodzenie, a najprawdopodobniej arystokratyczne. Mam takie niejasne przekonanie. Wątpię więc, aby była bezpośrednio związana z tym Irlandczykiem, który rozpytuje w podrzędnych tawernach. Jednak jeśli mnie spytasz, czy przysłał ją pan tego Irlandczyka, to powie- działbym, Ŝe to bardzo prawdopodobne. _ Ale dlaczego chciała tylko popatrzeć w rejestr? Tylko zerknąć, jak powiedziała. Dillon spojrzał Barnaby'emu prosto w oczy. - Kiedy nas spotkała, a odźwierny powiedział, Ŝe jeden z nas to Caxton, miała nadzieję, Ŝe to byłeś ty. Widziałeś ją. Jak sądzisz, ilu męŜczyzn pozostałoby obojętnych na jej perswazję? - Nie dałem się oczarować. - Nie, ale zrobiłeś się czujny, jak tylko usłyszałeś, Ŝe interesuje ją rejestr, a jeszcze bardziej, kiedy się odezwała, z trudem ukrywając irlandzki akcent. Ale ona i ten, który ją przysłał, nie spodziewali się tego.
Barnaby chrząknął, przyjrzał się Dillonowi. - Ale ty jesteś odporny, nieczuły i obojętny, jeśli to chodzi. - Wykrzywił usta. - Kiedy spojrzała na ciebie i usłyszała, Ŝe to ty jesteś Caxton, nadzorca rejestru, musiała być niemile zaskoczona. Dillon przypomniał sobie ten moment; zaskoczenie, tak, ale niemiłe? - Ale rozumiem, o co ci chodzi - kontynuował Barnaby. - Po jednym spojrzeniu dlaczego nie zerknąć jeszcze raz? Po drugim, dlaczego nie pozwolić uroczej panience przejrzeć rejestr? Nic się nie stanie, jeśli przeglądałaby go w twoim gabinecie, a pilnowanie jej nie byłoby wielką przykrością. - Rzeczywiście. - Dillon odezwał się sucho. - Podejrzewam, Ŝe tak właśnie miałyby się sprawy, gdybym był bardziej ... podatny. - Tak czy inaczej, jej pojawienie się powoduje, Ŝe musimy zająć się dwoma tropami. Irlandczykiem i próbą włamania do klubu oraz piękną panną Dalling. Pobudzony do działania, Barnaby spojrzał na Dillona. - ZwaŜywszy na to, jakie skłonności przejawia panna Dalling, byłbym ostroŜny i rozpracowanie jej pozostawił tobie. Ja skoncentruję się na niezna- nym Irlandczyku i kaŜdym, kto będzie mógł mi coś powiedzieć o ludziach włóczących się po nocy w tej okolicy. Dillon potaknął głową· _ MoŜemy spotkać się jutro po południu i podzielić się tym, co udało nam się ustalić. Barnaby wstał. Dillon uśmiechnął się cierpko. _ Kiedy będziesz zwiedzał okoliczne meliny, moŜe pocieszy cię myśl, Ŝe śledzenie panny Dalling będzie niemal na pewno oznaczać konieczność odwiedzenia tych wszystkich towarzysko atrakcyjnych miejsc, których zdecydowanie wolałbym unikać. Barnaby wyszczerzył zęby w uśmiechu. - KaŜdy z nas musi się poświęcić. Zasalutował zawadiacko i wyszedł. Rozdział 2 - Nigdzie nie widzę Rusa. Pris rozglądała się po tłumie, na który składały się liczne konie,
dŜokeje, trenerzy i stajenni zajmujący się treningami na torze wyścigowym w Newmarket. ZbliŜała się gonitwa o pomniejszym zna- czeniu, wiele stajni skorzystało z okazji, by sprawdzić swoje konie na torze, tak przynajmniej poinformował ją stajenny w Crown & Quirt. Takie próbne gonitwy wpływały takŜe na wzmoŜone zainteresowanie końmi. To, pomyślała Pris, tłumaczyło tłum widzów, którzy, jak ona i Adelaide, stali za barierką po drugiej stronie toru. Panujący tłok stanowił dla nich idealny kamuflaŜ. - Widzisz kogoś ze stajni lorda Cromarty'ego? - spytała Adelaide - Nie. - Pris przyjrzała się kolorowej ciŜbie. - Ale nie jestem pewna, czy byłabym w stanie rozpoznać kogoś poza Cromartym. Jest niski i gruby i na pewno go tutaj nie ma. Raz widziałam jego głównego stajennego, Harknessa. Jest duŜy, ciemny i groźnie wygląda. Dwóch wygląda tu podobnie, ale to chyba Ŝaden z nich. Przejdźmy się. MoŜe Rus albo Cromarty są po tej stronie toru. Otworzywszy parasole, by skryć się przed porannym słońcem, szły wzdłuŜ murawy, wzbudzając niemałe zainteresowanie. Pris zdawała sobie sprawę z rzucanych w ich stronę pełnych zachwytu, taksujących spojrzeń, ale dawno temu się do nich przyzwyczaiła. Prawdę mówiąc, tych, którzy wpatrywali się w nią zauroczeni, traktowała z lekką pogardą. Nagle wzrok wbił w nią Caxton. Miała ochotę chwycić Adelaide za ramię, obrócić się i ruszyć w przeciwnym kierunku. Załowała, Ŝe nie moŜe tego zrobić; takie zachowanie wzbudziłoby podejrzenia, a takŜe byłoby przejawem tchórzostwa. Fakt, Ŝe działał na nią tak bardzo, iŜ naj chętniej wycofałaby się w pośpiechu, zirytował ją na tyle, Ŝe uniósłszy głowę, ruszyła z Adelaide w jego stronę. Dopiero gdy przystanęła na wprost niego, delikatnie się uśmiechnął. W taki sposób, Ŝe miała ochotę go kopnąć - i siebie. Powinna była zatrzymać się kilka kroków wcześniej i zmusić go, by to on podszedł do niej. Przynajmniej ukłonił się i odezwał pierwszy. - Dzień dobry, panno Dalling. Ogląda pani okolicę? - Rzeczywiście. - Nie zareagowała na ukrytą aluzję. Od lat nie
prowadziła takich gierek, wyszła z wprawy. Postanowiła pozostać przy - nawet szokującej - bezpośredniości. - To jest panna Blake, moja bliska przyjaciółka. Dillon ukłonił się pannie Blake, która była ładną młodą damą o blond włosach i błyszczących orzechowych oczach; w innym towarzystwie zapewne byłaby gwiazdą, ale przy pannie Dalling wydawała się nieco blada i o wiele mniej energiczna. - Czy to pani pierwszy pobyt w Newrnarket? Spojrzał na pannę Dalling, do niej takŜe kierując swoje pytanie. Nie podała mu ręki, obie trzymała na uchwycie parasolki, ale raczyła odpowiedzieć. - Tak. - Z szelestem sukni, tym razem jaskrawoniebieskiej, odwróciła się w kierunku toru, po którym przebiegła właśnie grupa koni. - Proszę mi powiedzieć, czy wszystkie stajnie sprawdzają swoje wierzchowce? Czy to obowiązkowe? Zastanowił się, dlaczego chciała to wiedzieć. - Nie. Trenerzy mogą przygotowywać swoje konie w dowolny sposób. Oznacza to, Ŝe większość z nich korzysta z okazji, kiedy tor jest dostępny, Ŝeby przynajmniej poczuć przedsmak gonitwy. KaŜdy tor jest inny. Inna długość, inny kształt, inna nawierzchnia. Uniosła brwi. - Muszę to powiedzieć ciotce Eugenii. - Sądziłem, Ŝe ma bzika na punkcie wyścigów, więc pewnie o tym wie. - Och, jej namiętność do wyścigów konnych to świeŜa sprawa, dlatego tak bardzo jest wszystkiego ciekawa. Przyjrzała mu się, jakby oceniając, czy mógłby jej się jeszcze do czegoś przydać. Wiedział, Ŝe zastanawiała się, w jaki sposób moŜna by nim zręcznie manipulować. Wyczytała to w jego oczach, zrozumiała przekaz; ku jego zaskoczeniu rozwaŜyła to - jakby się wahała, czy rzucić mu wyzwanie, czy teŜ zrezygnować ze swoich sztuczek - zanim postanowiła zapytać, zupełnie otwarcie: - Skoro nie pozwoli mi pan zobaczyć rejestru, to moŜe opowie mi pan, co dokładnie zawiera kaŜdy wpis, Ŝebym mogła zaspokoić ciekawość ciotki? Dillon wytrzymał jej spojrzenie, potem, cały czas świadomy obecności panny Blake, która patrzyła to na niego, to na Pris, zwrócił się do