Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Lennox Marion - Tajemnica Doktor Sary

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :662.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Lennox Marion - Tajemnica Doktor Sary.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse L
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Marion Lennox Tajemnica doktor Sary Tłumaczyła Małgorzata Hynek

ROZDZIAŁ PIERWSZY Doktor Alistair Benn nie spodziewał sie˛, z˙e patolog sa˛dowy okaz˙e sie˛ miły. Ani z˙e be˛dzie nim Sara. Patrzył na pełna˛ z˙ycia postac´ poruszaja˛ca˛ sie˛ na pły- cie lotniska na wprost niego i czuł, z˙e ma ochote˛ wyje- chac´ z tego miejsca. Natychmiast. Wyjechac´. Ha! Jako jedyny lekarz w Dolphin Cove odpowiada za zdrowie całej społecznos´ci. Tak samo jak za nieznanych pasaz˙ero´w małego samolotu, kto´ry rozbił sie˛ na południe od miasteczka. Pasaz˙erowie znikne˛li, a wiele wskazuje na to, z˙e sa˛ cie˛z˙ko ranni. Wyjazd jest wie˛c niemoz˙liwy. Ale Sara... Ona tu naprawde˛ jest? Jakis´ czas temu zaz˙a˛dał dodatkowych oddziało´w po- licji i pomocy medycznej, jednak z˙a˛danie zostało od- rzucone. Urze˛dnicy zdecydowali, z˙e nie ma powodu, by wysłac´ tak kosztowne wsparcie. Ta decyzja rozws´cie- czyła go. Dlaczego pilot nie z˙yje? Przeciez˙ krew w łado- wni samolotu nalez˙y do kogos´ innego. Ponownie zaz˙a˛- dał pomocy, tym razem bardziej stanowczo. No i przysłali Sare˛. – Czes´c´. – Radosna, jakby naprawde˛ cieszyła sie˛, z˙e go widzi. Us´miecha sie˛ promiennie do wszystkich, a oni patrza˛ na nia˛ jak zahipnotyzowani. Niby dlaczego miałoby byc´ inaczej? Ona jest taka

jak zawsze. Sara. Metr pie˛c´dziesia˛t w kapeluszu, ale jej malutka postac´ pełna jest uroku. Kasztanowe włosy falami spływaja˛ce na plecy, zielone oczy sa˛ ogromne. I ro´z˙ane usta, kto´re dopełnia ładny nosek. No i te jej buty – niesamowite, na wysokim obcasie, jasnopurpuro- we, idealnie dopasowane do gustownego kostiumu. W kostiumie Sara nie wygla˛da jednak na kobiete˛ interesu. Ani troche˛. Wygla˛da... wygla˛da jak Sara. Alistair poczuł, z˙e ogarnia go niedowierzanie. I cos´ jeszcze, cos´, czego wolał nie nazywac´. – Nie przywitasz sie˛? – Chwyciła jego dłon´, jak gdy- by nigdy nic. Jakby nie istniała cała ta historia. Jego palce automatycznie owine˛ły sie˛ woko´ł jej deli- katnej dłoni, a ze zdumienia, z˙e to naprawde˛ ona, za- brakło mu tchu. Pus´cił ja˛, a potem instynktownie cofna˛ł sie˛ o krok. – Co tu robisz? – Tak, powitanie nie nalez˙y do miłych, ale skoro przez˙ył taki wstrza˛s, moz˙e teraz zapo- mniec´ o subtelnos´ci. – Pracuje˛ w policji. Jestem tym patologiem, o kto´re- go prosiłes´. – Cia˛gle sie˛ us´miecha. Przez chwile˛ pomys´- lał, z˙e robi to na siłe˛. Jest tak samo zszokowana jak on. Nie, jednak nie. Ona nie bywa zszokowana. Pani swego s´wiata. Kroczy przez z˙ycie i bierze to, co chce. – Chciałas´ zostac´ pediatra˛ – powiedział, zdaja˛c so- bie sprawe˛, z˙e jego słowa brzmia˛głupio i nieuprzejmie. – Nie widziałes´ mnie szes´c´ lat, Alistair. Zmieniłam plany. – Z pediatrii na patologie˛ sa˛dowa˛? – To spokojne z˙ycie. – Spokojne z˙ycie? W policji? – Wierz mi albo nie, ale tak jest. 4 MARION LENNOX

Jak to rozumiec´? Praca w policji i spoko´j? Bez sensu. – Nigdy nie chciałas´ spokojnego z˙ycia. – Ludzie sie˛ zmieniaja˛, Alistair. – Spowaz˙niała i po- słała mu niemal wyzywaja˛ce spojrzenie, ale zebrała sie˛ w sobie i zno´w przywołała ten ols´niewaja˛cy us´miech. – A teraz co dla mnie masz? – zapytała. – Przepraszam? – Ofiara wypadku – rzekła z przesadnym spokojem. – Pilot? Sa˛dze˛, z˙e nie przywlokłes´ mnie na koniec s´wia- ta po nic? – Nie. – Wzia˛ł głe˛boki oddech i starał sie˛ uspokoic´. – Naprawde˛ jestes´ patologiem? – Tak. Raport mo´wi, z˙e masz zwłoki, rozbity samo- lot i zagadke˛. Miejscowy oficer policji zbadał sprawe˛ na tyle, na ile mo´gł, ale tobie brak kompetencji. Poczuł, z˙e jego twarz sie˛ napina i wiedział, z˙e ona to zauwaz˙yła. – No, brak ci dos´wiadczenia patologa – dorzuciła, a on pomys´lał, z˙e mu dokopała. Ale przeciez˙ zawsze tak było. Sara i Grant, patrza˛cy z go´ry na wiejskiego dok- tora. Sara i Grant... Gdzies´ w s´rodku znowu poczuł ten nieprzyjemny skurcz. Bo´l. Czy on nigdy nie minie? Zawsze mu towa- rzyszy, jednak do tej pory jakos´ potrafił go odsuna˛c´. Teraz wie˛c tez˙ musi to zrobic´. Jest skazany na Sare˛, ale im szybciej pozbe˛da˛sie˛ tego bałaganu, tym szybciej sie˛ od niej uwolni. – Wez´my twoje bagaz˙e i zabierajmy sie˛ sta˛d – po- wiedział, a ona spojrzała na niego dziwnie, po czym zno´w sie˛ us´miechne˛ła. – W porza˛dku. Zabierajmy sie˛ sta˛d. 5TAJEMNICA DOKTOR SARY

Alistair nie nalez˙y do oso´b, z kto´rymi chciałaby pracowac´ lub przebywac´. Jak jego brat bliz´niak, Alistair jest oszałamiaja˛co przystojny. Wysoki i opalony, bra˛zo- we oczy, szeroki us´miech i ciało, za kto´re moz˙na umrzec´. Kiedys´ Sara zakochała sie˛ w tym us´miechu i ciele. Ale teraz... Gdyby musiała wymienic´ wszystkich ludzi, kto´rych nie chciałaby spotkac´, Alistair znalazłby sie˛ na pierwszym miejscu. ,,Nigdy nie chciałas´ spokojnego z˙ycia’’. Słowa Alis- taira zadz´wie˛czały jej w uszach, kiedy siedziała w fotelu pasaz˙era wielkiego land-cruisera. Zaryzykowała spoj- rzenie w jego strone˛ i zobaczyła nieruchoma˛ i sroga˛ twarz. Krytyczna˛. Zawsze krytykował i oceniał. Moralizuja˛cy zarozu- mialec, tak nazywał go Grant. Ostatni raz widziała go na pogrzebie Granta. Tam- tego dnia rano wyszła ze szpitala i nie miała czasu, by spotkac´ sie˛ z rodzina˛Granta przed ceremonia˛. Nie znaj- dowała sło´w, kto´re tłumaczyłyby rzecz niewytłumacza- lna˛, wie˛c po prostu tam sie˛ pojawiła. Oszalała z cier- pienia, zrozpaczona i ume˛czona poczuciem winy. Oczywis´cie na pogrzebie był Alistair – wspierał po- gra˛z˙onych w smutku rodzico´w. Zbliz˙ała sie˛ do nich, niezgrabnie poruszaja˛c sie˛ o ku- lach. Dzieliło ja˛ zaledwie kilka metro´w od otwartego grobu, gdy usłyszała okrutne słowa Alistaira: – Nie chcemy cie˛ widziec´, Saro. Moz˙esz zostawic´ nas w spokoju? Obwiniał ja˛, tak jak wszyscy. Patrza˛c na Alistaira, widziała Granta i zdawało jej sie˛, z˙e przygniecie ja˛ bo´l. Alistair i Grant byli bliz´- niakami. Byli. Teraz jeden nie z˙yje, a drugi odepchna˛ł ja˛ 6 MARION LENNOX

na zawsze. Prawie sie˛ wtedy załamała, lecz jakos´ to przez˙yła. Zachowała godnos´c´, ale odchodza˛c, potykała sie˛, jakby fizycznie rozbita. I od tamtej pory go nie widziała. – Wiesz, co tu sie˛ stało? Alistair cos´ do niej mo´wi. Wzdrygne˛ła sie˛, słysza˛c jego szorstki głos, ale jakos´ zdołała sie˛ otrza˛sna˛c´. Na jego twarzy maluje sie˛ złos´c´ i szok, bo jej bliskos´c´ mu przeszkadza. Patrzy na droge˛, nie na nia˛. Nagle w zaros´lach pokazał sie˛ niewielki kangur, wal- laby, i wpatrywał sie˛ w pojazd Alistaira, dopo´ki ten nie zwolnił. Zwierzak stał tak przez długa˛chwile˛, jak gdyby s´wie˛tował moment swej pote˛gi, a potem pognał w dal. Niezwykłe miejsce. W innej sytuacji Sara mogłaby sie˛ zachwycic´ pie˛knem Dolphin Cove, malen´kiej osady połoz˙onej bardzo daleko od cywilizacji. Co Alistair tu robi? Alistair. Zadał jej pytanie. Musi sie˛ skoncentrowac´. – Czytałam raport. Wczoraj rozbił sie˛ tu samolot. – Tak. – Nadal patrzył bacznie na droge˛, jakby w obawie przed kolejnymi zwierze˛tami. Pewnie to roz- sa˛dne, ale podnosi napie˛cie mie˛dzy nimi. – Zatem co wiesz? – zapytała. Rzeczowos´c´ to jedy- na metoda, by przez to przebrna˛c´. – Cessna wystartowała wczoraj po południu z Cairns – odparł. – Pilot zgłosił nie do kon´ca jasny plan lotu. Z tego, co udało sie˛ wywnioskowac´, samolot zrobił niezaplanowany przystanek gdzies´ na po´łnoc od Cairns, a potem przyleciał tutaj. Rozbił sie˛ na plaz˙y. Jedna z zało´g rybackich widziała, jak spadał. Gdyby nie to, pewno nigdy nie zostałby odkryty. To dzika kraina. Sierz˙ant policji zwołał ekipe˛ i znalez´lis´my pilota. Nie z˙ył. 7TAJEMNICA DOKTOR SARY

– Stwierdziłes´, z˙e chyba nie zgina˛ł w wypadku? – To dziwna sprawa. – Wzruszył ramionami. – Oczywis´cie, troche˛ nim rzucało, ale wydaje sie˛, z˙e pro´- bował wykonac´ awaryjne la˛dowanie. I prawie mu sie˛ udało. Tam jest skała, kto´ra wystaje z piasku. Z powiet- rza nie mo´gł jej zauwaz˙yc´. Maszyna jest nieco uszko- dzona, jednak przed uderzeniem pilot musiał zwolnic´ tak, z˙e niemal sie˛ zatrzymał. – Ma szcze˛s´cie, z˙e samolot nie stana˛ł w płomieniach. – On nie z˙yje. Sara otrza˛sne˛ła sie˛. Racja. Nie moz˙na byc´ bardziej martwym, kiedy juz˙ sie˛ nie z˙yje. Szcze˛s´cie nie ma tu nic do rzeczy. – No tak. – Ale moz˙e ktos´ inny miał szcze˛s´cie – dorzucił, a ona pomys´lała o policyjnym raporcie. Krew na tyłach samolotu. Powo´d całego zamieszania. – To szczego´ł, kto´rego nie rozumiem. – Dlatego tu jestes´. Dlatego wezwałem pomoc i usi- łujemy szybko działac´. Sierz˙ant – tutejszy posterunek składa sie˛ z jednej osoby – zwołał ludzi, kto´rzy prze- czesuja˛ teren woko´ł wraku. Tył samolotu jest zalany krwia˛. Wygla˛da, jakby miała tam miejsce masakra, ale nikogo nie ma. Kiedy tam dotarlis´my, samolot jeszcze stygł. Martwy pilot siedział przypie˛ty do fotela. Reszta znikne˛ła. – A rzeczywis´cie ktos´ tam był? – Powiedziałbym, z˙e w samolocie jeszcze minimum dwie osoby zostały ranne. Gdyby wiedziała, z˙e spotka tu Alistaira, poprosiłaby kolego´w, by zaje˛li sie˛ ta˛ sprawa˛. Jednak to ona przyle- ciała, i potrzebuje pomocy tego człowieka. 8 MARION LENNOX

– Alistair, musimy pracowac´ nad tym razem. – Be˛dziemy. – Jego twarz wykrzywił grymas. – Moz˙emy wie˛c zostawic´ na boku nasza˛... prze- szłos´c´... i zabrac´ sie˛ do roboty? – Nigdy nie dopuszczam do tego, z˙eby cokolwiek przeszkadzało mi w pracy. – S´wietnie. Trzymajmy sie˛ wie˛c tego i zostawmy w spokoju sprawy osobiste. Powiedz mi, co wiesz o pi- locie. – Nie wiem... – Po prostu opowiedz mi o pilocie – poprosiła, a w jej głosie nagle pojawiło sie˛ znuz˙enie. Dowiedziała sie˛, z˙e Alistair jest lekarzem w Dolphin Cove dopiero w samolocie, gdy było juz˙ za po´z´no, by zawro´cic´. Zobaczyła jego nazwisko w raporcie i reszte˛ podroz˙y spe˛dziła na obmys´laniu roli, w jakiej chciała mu sie˛ pokazac´. Nie pozwoli, by teraz skrze˛tnie przygo- towana maska opadła. Nie. Alistair nie moz˙e odkryc´, z˙e cze˛sto czuje sie˛ słaba i bezbronna. Musi obro´cic´ swoje zme˛czenie w iry- tacje˛. – Nie zamierzasz zepsuc´ tego s´ledztwa, prawda? – zapytała ostro i zobaczyła, z˙e jego twarz znowu sie˛ napina. – Oczywis´cie, z˙e nie. – W takim razie powiedz mi wszystko, co wiesz. Jeszcze jeden moment ciszy. On pewnie musi sie˛ pozbierac´, pomys´lała. W porza˛dku. Panowanie nad so- ba˛ to dobre wyjs´cie. I chyba sie˛ z nia˛ zgodził, bo zacza˛ł mo´wic´: – Mys´lelis´my, z˙e to zwykły wypadek. Ale, jak juz˙ mo´wiłem, pilot nie ma na tyle cie˛z˙kich obraz˙en´, z˙eby 9TAJEMNICA DOKTOR SARY

tłumaczyły jego s´mierc´. A krew w tylnej cze˛s´ci samolo- tu wskazywałaby na obecnos´c´ kogos´, kto został cie˛z˙ko ranny. Tył to ładownia, nie ma tam foteli. Jes´li ktos´ tam był w czasie wypadku, mocno nim rzucało. Jednak po nikim takim nie ma s´ladu. – A pilot? – Przewiez´lis´my jego ciało do szpitala. Poniewaz˙ nie mogłem zrozumiec´, jak zgina˛ł, pobrałem jego krew do badania. Nocnym samolotem pocztowym wysłałem pro´bki do miasta, a dzis´ rano dostałem wyniki. Ten chłopak połkna˛ł kon´ska˛ dawke˛ heroiny. Nie mo´gł jej sobie wstrzykna˛c´, chyba z˙e to było samobo´jstwo. Sara az˙ gwizdne˛ła. – Moz˙e wie˛c ktos´ mu to wstrzykna˛ł? – rzekła wolno i zmarszczyła brwi. – Zauwaz˙yłes´ s´lady po ukłuciu igły? – Nie. Kto kłuje pilota igła˛, prowokuja˛c wypadek? – Moz˙e wyla˛dował, a potem został zamordowany? – Racja. – Nie wierzysz w to? – Co´z˙, to ty jestes´ ekspertem. Ale nie widzimy po- wodu, z kto´rego ta maszyna mogłaby sie˛ rozbic´. Pilot samolotu pocztowego, Harry, ogla˛dał miejsce wypadku. Było mało paliwa, ale nie az˙ tak mało, z˙eby sie˛ rozbic´. Z powodu niskiego poziomu paliwa nie było tez˙ eks- plozji. Ale cała reszta wydaje sie˛ w porza˛dku. – A obraz˙enia? – Cze˛s´c´ skały przebiła sie˛ przez przednia˛szybe˛ i tro- che˛ pokaleczyła pilota. Moz˙e to wystarczyło, z˙eby stra- cił przytomnos´c´, ale wa˛tpie˛. Przyczyna˛jego s´mierci jest cos´ innego. Nie ruszył sie˛ ze swojego miejsca, a nie ma nic, co mogłoby go od tego powstrzymac´. Ba˛dz´ co ba˛dz´ 10 MARION LENNOX

ludzie w ładowni... Jak juz˙ mo´wiłem, nie byli przypie˛ci pasami. – Wie˛c gdzie oni sa˛? I ilu ich było? – Mamy nadzieje˛, z˙e pomoz˙esz nam to wyjas´nic´. – No tak. Doktor Sara Rose jest fachowcem. Lubi swoja˛prace˛. Patologia sa˛dowa nie nalez˙ała do jej prioryteto´w, ale odka˛d sie˛ na nia˛ zdecydowała, sprawia jej coraz wie˛cej satysfakcji. Rozwia˛zywanie zagadek dzie˛ki medycynie, z dala od ludzi... Nie. Nie chce o tym mys´lec´. Powinna skoncentrowac´ sie˛ na pracy, jedynej rzeczy, jaka sie˛ dla niej liczy. Zwłaszcza teraz, kiedy za wszelka˛cene˛ musi nie mys´lec´ o me˛z˙czyz´nie, kto´ry siedzi obok. – Wiadomo, kim był pilot? – zapytała. – Mamy jego portfel. W kokpicie znalez´lis´my tez˙ paszport. – I co z tego wynika? – Jake Condor. Trzydzies´ci osiem lat. Australijczyk. Policja pro´buje dowiedziec´ sie˛ czegos´ wie˛cej. Według paszportu wczoraj rano przyleciał tu z Tajlandii. Wyla˛- dował w Cairns. To stamta˛d musiał wystartowac´ tym wynaje˛tym samolotem i wyla˛dowac´ tutaj, zbaczaja˛c nieco z kursu. Według planu rejsu zgłoszonego na lot- nisku w Cairns leciał na po´łnoc, niemal do Cape Tribu- lation, i stamta˛d wyruszył na zacho´d, ale czas trwania lotu wskazuje na to, z˙e po drodze gdzies´ sie˛ zatrzymał. Dopiero potem dotarł tutaj. Zmarszczyła brwi. Nie ma w tym zbyt wiele sensu. Wszystko wygla˛da jak układanka z porozrzucanymi i pogubionymi elementami. Pomys´lała, z˙e zwykle bywa tak napocza˛tku kaz˙dej sprawy. Niestety, cze˛sto zaginione 11TAJEMNICA DOKTOR SARY

elementy nie odnajduja˛ sie˛. Zwłaszcza jez˙eli zostaje wezwana zbyt po´z´no. A tu mine˛ły juz˙ dwadzies´cia cztery godziny. – Czy dzis´ wieczorem moge˛ zobaczyc´ samolot? – za- pytała bez wie˛kszej nadziei. Jej obawy potwierdziły sie˛. – Nie. Miejsce katastrofy to dziki teren, a ostatni etap drogi trzeba pokonac´ pieszo. Nie moz˙emy popły- na˛c´, bo rafy przy tej plaz˙y sa˛ zdradliwe. To dlatego rybacy nie mogli natychmiast ruszyc´ z pomoca˛. Trzeba było zorganizowac´ wyprawe˛ droga˛ la˛dowa˛. Nasi ludzie nadal przeszukuja˛ teren, jednak be˛da˛ to robic´ tylko do wieczora. – Ale nie ma wa˛tpliwos´ci co do tego, z˙e na tyle samolotu jest krew, a pilot był z przodu? – Tak. – Nie pomys´lałes´ o pobraniu pro´bek krwi? Palce Alistaira zacisne˛ły sie˛ na kierownicy. – Nie – przyznał w kon´cu. – Dotarlis´my tam, zoba- czylis´my, z˙e pilot nie z˙yje, a reszty ludzi nie ma. A po- tem dostałem telefon, z˙e jeden z moich pacjento´w ma atak serca. Wro´ciłem wie˛c z ciałem pilota i nie pomys´- lałem o pro´bkach. – Alistair, jestes´ lekarzem rodzinnym – powiedziała mie˛kko. – Nikt nie oczekuje, z˙ebys´ był patologiem. – Tak, ale powinienem był pomys´lec´... – Jestes´ tu całkiem sam? – Tak. – I jak sobie radzisz? – Jak widzisz. – Skrzywił sie˛. – Nie bardzo. Zapomi- nam o pro´bkach krwi. – Pewno gdyby ktos´ miał zawał, tez˙ skupiłabym sie˛ 12 MARION LENNOX

na ratowaniu go, a nie na pro´bkach – przyznała Sara. – Zreszta˛ dalej mamy czas, z˙eby poddac´ je analizie. Moz˙emy je dostac´ jeszcze dzis´? Skoro ratownicy wcia˛z˙ tam sa˛... Mys´lisz, z˙e ktos´ mo´głby je przynies´c´? – To moz˙liwe. – Wcia˛z˙ jest spie˛ty, lecz przynaj- mniej wspo´łpracuje. – Zaraz sie˛ z nimi skontaktuje˛, ale nie dotra˛ do miasteczka wczes´niej niz˙ za dwie go- dziny. – W takim razie najpierw obejrze˛ pilota. Niewielka osada Dolphin Cove wyrosła kilka wie- ko´w temu dzie˛ki zamoz˙nos´ci poławiaczy pereł. Ci lu- dzie dbali o swoja˛własnos´c´. Załoz˙yli niewielki, fantas- tyczny szpital, kto´ry stał sie˛ obiektem zazdros´ci wszyst- kich tych, kto´rzy wiedzieli o jego istnieniu. Sara z zaskoczeniem spojrzała na szeroka˛ werande˛, z kto´rej widac´ było palmy i lez˙a˛ca˛dalej plaz˙e˛. Nie miała poje˛cia, z˙e tak pie˛kne miejsce w ogo´le istnieje. – To dlatego tu przyjechałes´ – szepne˛ła, rozgla˛daja˛c sie˛ woko´ł z rosna˛cym zachwytem. Słon´ce zawieszone nad linia˛ horyzontu przypomina- ło purpurowa˛ kule˛ rzucaja˛ca˛ na szpital ro´z˙owe cienie. Okna były szeroko otwarte, a mie˛kkie białe firanki unosił wiatr. Przestrzen´ pomie˛dzy szpitalem a morzem wypełnia- ły obwieszone kokosami palmy. Niedaleko budynku rosła egzotyczna plumeria, kto´rej bladoz˙o´łte kwiaty ne˛- ciły nieprzytomnie odurzaja˛cym zapachem. Magiczne miejsce... – Jak długo tu jestes´? – szepne˛ła, a na jej twarzy odmalował sie˛ zachwyt. – Pie˛c´ lat. 13TAJEMNICA DOKTOR SARY

Jedno kro´tkie spojrzenie na jego twarz wystarczyło- by, by skon´czyc´ zadawanie pytan´, Sara jednak rzadko potrafiła utrzymac´ je˛zyk za ze˛bami. – Od czasu s´mierci matki? Nie powinna była tego mo´wic´. W ten sposo´b Alistair dowiedział sie˛, z˙e interesowała sie˛ jego rodzina˛, z˙e wie, co stało sie˛ z jego rodzicami. Doug Benn dostał wylewu trzy tygodnie po s´mierci Granta i zmarł niemal natych- miast, zas´ jego z˙ona powoli gasła przez naste˛pny rok. – Niech ci be˛dzie. – Ze złos´cia˛ wyskoczył z samo- chodu, ledwo powstrzymuja˛c sie˛, by nie trzasna˛c´ drzwiami. – Policjant, Barry, jest z ratownikami. Po´z´- niej mu cie˛ przedstawie˛. Moz˙e tymczasem pokaz˙e˛ ci mieszkanie? Albo wolisz kolacje˛? – Najpierw chce˛ zobaczyc´ pilota – powiedziała. – Jestem tu, bo to pilna sprawa, wie˛c traktujmy ja˛ w ten sposo´b. – Bardzo dobrze. Nawet kostnicy na tyłach szpitala nie moz˙na było nazwac´ nieprzyjemna˛. Dzie˛ki wysokim pootwieranym oknom dochodził tu szum fal rozbijaja˛cych sie˛ o brzeg. – Chcesz sie˛ przebrac´? – zapytał Alistair. – Pozwo´l mi najpierw go zobaczyc´. – W porza˛dku. – Oboje byli uprzedzaja˛co uprzejmi. Alistair podszedł do s´ciany i otworzył szuflade˛ ze zwło- kami. Sara nie poruszyła sie˛. Zawsze zaczynała od tego, z˙e stawała z boku i zastanawiała sie˛, jakie jest jej pierwsze wraz˙enie. W ten sposo´b wszystko staje sie˛ łatwiejsze. Pierwsze wraz˙enie moz˙na potem zweryfikowac´ poprzez dokładniejsze badania. 14 MARION LENNOX

Jake Condor, tak wynika z paszportu. Trzydzies´ci osiem lat. Moz˙liwe, wygla˛da na tyle. Pilot, ale nie przypomina tego, z kto´rym tu przy- leciała. Ma błe˛kitne ciasne dz˙insy, a jego buty ls´nia˛ niemal zadziwiaja˛cym blaskiem. Spodnie maja˛ kro´j, kto´ry ma przykuwac´ uwage˛ płci przeciwnej. Typ faceta, kto´ry podrywa dziewczyne˛ i mocno sie˛ dziwi, kiedy dostaje kosza. Co jeszcze? Koszulka z reklama˛ tajskiego piwa. Ta koszulka zdecydowanie pochodzi z innego kontynentu i wygla˛da na nowa˛. To sie˛ zgadza z tym, co juz˙ wia- domo. Cos´ jeszcze przycia˛gne˛ło jej uwage˛. Okra˛z˙yła sto´ł i zobaczyła sko´rzana˛ kabure˛ przypie˛ta˛ do jego paska. Spojrzała na Alistaira. – To wygla˛da jak kabura. Czy był tam pistolet? – Nie. Barry dokładnie przeszukał samolot, ale ni- czego nie znalazł. – Sprawdzilis´cie, czy na ciele sa˛ s´lady od kul? – Tak. – Skrzywił sie˛. – To wydawało sie˛ istotne. Kiwne˛ła głowa˛i zno´w sie˛ poruszyła. Me˛z˙czyzna był s´wiez˙o ogolony i opalony. Włosy zas´ miał okropne. Na ramiona opadały długie, przetłuszczone, faluja˛ce czarne pasma. – To jakis´ casanowa – stwierdził Alistair. – Tez˙ masz to wraz˙enie? – Wygla˛da na takiego. Poruszyła sie˛, by zobaczyc´ twarz zabitego z obu stron. – To uderzenie w skałe˛ nie zabiło go. – Ale nos jest chyba złamany. Ratownicy, kto´rzy do- tarli do samolotu, wycia˛gne˛li go na zewna˛trz i pro´bowa- li szukac´ oznak z˙ycia, ale było juz˙ za po´z´no. 15TAJEMNICA DOKTOR SARY

Spojrzała w do´ł, na koszulke˛, i pokiwała głowa˛. Re- klama piwa jest poplamiona. W porza˛dku. Złamał sobie nos podczas la˛dowania i potem krwawił. A to znaczy, z˙e kiedy samolot sie˛ rozbił, on jeszcze z˙ył. Spojrzała uwaz˙- niej na jego nos. Czy po takim uderzeniu nie powinien bardziej krwawic´? Nie byłoby krwi, jez˙eli serce przestało bic´. S´mierc´ musiała wie˛c nasta˛pic´ szybko. – Czy ma jakies´ obraz˙enia z tyłu głowy? – Ja niczego nie zauwaz˙yłem. – Mo´wiłes´, z˙e nie ma s´lado´w po igle? – Sprawdzała teraz dokładniej przedramiona me˛z˙czyzny. – Jes´li brał narkotyki, powinnis´my cos´ dostrzec. – Nie znalazłem s´lado´w po strzykawce, ale nie musi ich miec´, jez˙eli brał tylko okazjonalnie. – W tym nie ma sensu. Facet, kto´ry bierze tylko od czasu do czasu, naszprycował sie˛ tak przed pilotowa- niem samolotu? – Z coraz wie˛ksza˛ uwaga˛ przygla˛dała sie˛ martwemu me˛z˙czyz´nie. Odrzuciła z twarzy włosy, rozprostowała plecy. Poczuła, z˙e jest gotowa do pracy. – Masz jakis´ dobry aparat? – zapytała. – Taki, na kto´rym wychodza˛ zbliz˙enia? – Tak. – Moz˙esz wie˛c pokazac´ mi, gdzie mogłabym sie˛ przebrac´, a w tym czasie po´js´c´ po aparat? – Chcesz zrobic´ autopsje˛? Tutaj? – Warunki nie sa˛ idealne – przyznała. – Wolałabym zabrac´ go do Cairns, gdzie jest specjalistyczne wyposa- z˙enie, ale umiem zrobic´ autopsje˛ tak, z˙eby nie poza- cierac´ s´lado´w. Jes´li wie˛c zostaniesz i pomoz˙esz mi do- kumentowac´ cała˛ autopsje˛, zrobie˛ ja˛ teraz. – Dlaczego? 16 MARION LENNOX

– Bo przyczyna jego s´mierci ma zwia˛zek z tymi za- ginionymi ludz´mi. Jes´li oni sa˛ ranni, moz˙emy nie zda˛- z˙yc´. Sa˛dze˛, z˙e włas´nie dlatego mnie wezwałes´, zamiast po prostu odesłac´ ciało? Miałes´ racje˛, bierzmy sie˛ wie˛c do pracy. Wiedział, z˙e Sara sie˛ nie myli. Alistair od lat nie uczestniczył w autopsji. Kiedy w Dolphin Cove zdarzało sie˛ jakies´ s´ledztwo, zmarłych ku jego uldze odsyłało sie˛ do Cairns. Był cze˛s´cia˛ nie- wielkiej i zz˙ytej społecznos´ci i nie wyobraz˙ał sobie wy- konywania sekcji zwłok przyjacielowi. Na studiach uczył sie˛, jak to robic´, i w razie czego byłby w stanie sam dokonac´ sekcji, niemniej czuł sie˛ bardziej niz˙ szcze˛s´liwy, z˙e tym razem gło´wna˛role˛ moz˙e zostawic´ Sarze. Ubrana w biały kombinezon i gumowe buty kobieta, kto´rej płomienne włosy zostały upchnie˛te pod czep- kiem, a twarz skrywała maseczka, zupełnie nie przypo- minała Sary, jaka˛ znał. Zdradzały ja˛ tylko oczy... Alistair robił zdje˛cia i notował to, co mu dyktowała. Szedł za nia˛, powielał kaz˙dy jej krok, wcia˛z˙ o niej mys´la˛c. Gdzie nauczyła sie˛ tego wszystkiego? Dlaczego zdecydowała sie˛ na patologie˛? Szkoda, pomys´lał nagle, przypominaja˛c sobie ich pierwsze spotkanie. Sara zaczynała wtedy staz˙ na pe- diatrii. – Idz´ przywitac´ sie˛ z Sara˛, jes´li be˛dziesz w pobliz˙u – powiedział mu Grant. – Jestes´my niemal rodzina˛. Posłuchał wie˛c brata. Wszedł na oddział i zobaczył Sare˛ z małym brzda˛cem. Karta pacjenta mo´wiła, z˙e chłopiec cierpi na białaczke˛. Był łysy, wymizerowany 17TAJEMNICA DOKTOR SARY

i podła˛czony do mno´stwa rurek i monitora. Wygla˛dał, jakby nie moz˙na go było dotkna˛c´ bez zranienia. Jednak Sara go dotykała. Trzymała go w ramio- nach i udawali kraby. Bawili sie˛, pełzaja˛c po ls´nia˛cym linoleum. Chichotali tak, z˙e nie mo´gł stwierdzic´, kto´re z nich było bardziej zachwycone – Sara czy chłopiec. Mała dziewczynka na sa˛siednim ło´z˙ku wpatrywała sie˛ w nich z zazdros´cia˛. Był oszołomiony. Białe spodnie i szpitalna bluza Sary zamiatały podłoge˛, lecz ona zdawała sie˛ tego nie widziec´. Gdy spostrzegła Alistaira, najpierw ze zdzi- wieniem stwierdziła, z˙e wygla˛da zupełnie jak Grant, a potem sie˛ ucieszyła. – Widzisz, Jonathan, mamy publicznos´c´. Moz˙e zor- ganizujemy zawody? Co pan na to, doktorze Benn? Be˛dziesz krabem? Wybierz sobie imie˛. Nasz nazywa sie˛ Horacy. Kylie lez˙y w ło´z˙ku i tez˙ potrzebuje kraba, wie˛c ja˛ przynies´ tutaj. Urza˛dzimy zawody. Co mo´gł wtedy jej powiedziec´? Przyjechał do miasta na konferencje˛, miał na sobie garnitur i krawat, ale w cia˛gu dwo´ch minut został przemianowany na kraba Henriette˛. Naste˛pne po´ł godziny spe˛dził na wys´cigach, z trzyletnia˛ Kylie przyczepiona˛ do jego brzucha i bliska˛ histerii z rados´ci. Wro´cił do domu ze zbolałymi plecami, ale za to roze- s´miany. Pomys´lał, z˙e chociaz˙ raz Grant wybrał dobrze. Tamtego roku Grant przywio´zł Sare˛ do domu na Boz˙e Narodzenie. Spe˛dziła na farmie tydzien´ i wszyscy dzie˛ki niej sie˛ s´miali. Grant oczywis´cie musiał wyje- chac´, ale ona została i oboje pomagali w zbiorach siana. A pod koniec tamtego tygodnia Alistair był bliski mys´li, z˙e sie˛ zakochał. 18 MARION LENNOX

Ale to było przedtem. Przed... Lepiej o tym nie mys´lec´. – Zro´b zdje˛cie jego paznokci – powiedziała. Trzy- mała włas´nie dłonie me˛z˙czyzny, przygla˛daja˛c sie˛ im z uwaga˛. – Nic tu nie ma. Chce˛ dokładne zdje˛cie obu dłoni. To waz˙ne, z˙eby dowies´c´, z˙e nie ma s´lado´w walki. Jes´li ktos´ go zamordował, musiał to zrobic´, gdy on był nieprzytomny. Ostroz˙nie zdje˛ła mu ubranie i oto mieli przed soba˛ szczupłego me˛z˙czyzne˛ s´redniego wzrostu, zadbanego i opalonego. – Zaczynam autopsje˛. Masz silny z˙oła˛dek? Wiesz, co zobaczysz? – Dam rade˛. – Dobra. Ale przys´lij mi kogos´ na swoje miejsce, zanim zemdlejesz – powiedziała. – Nie chce˛ tego zawa- lic´ z powodu braku profesjonalizmu. – Zabieraj sie˛ do pracy. Pie˛tnas´cie minut po´z´niej znali juz˙ odpowiedz´. Sara badała zawartos´c´ jelit zmarłego z coraz wie˛kszym nie- dowierzaniem. – Czytałam o tym – powiedziała. – Jeden z moich kolego´w miał kiedys´ taki przypadek i pomys´lałam, z˙e to moz˙e cos´ podobnego. Ale w tym stanie leciec´ samo- lotem... – Co? – zapytał Alistair. – Prezerwatywy. – Prezerwatywy? – Popatrz. Musze˛ to miec´ na zdje˛ciach. – Przechyliła sie˛. – Ten facet był durny. Przyleciał z Tajlandii, praw- da? Co´z˙, przemycał narkotyki. Tylko z˙e jes´li kogos´ 19TAJEMNICA DOKTOR SARY

złapia˛, tam czeka go kara s´mierci, a tutaj długie wie˛zie- nie. Ale pienia˛dze sa˛ niesamowite. Na ulicy wartos´c´ tego, co tu mamy, sie˛ga dziesia˛tko´w tysie˛cy dolaro´w. Co´z˙, Jake poszedł w s´lady wielu innych. Napakował heroiny do kondomo´w i je połkna˛ł. Alistair wzdrygna˛ł sie˛. – Musiał byc´ bezdennie głupi. – To sie˛ moz˙e udac´ tylko wtedy, jes´li szybko sie˛ ich pozbe˛dziesz – rzekła zamys´lona. – Ale u niego proces trawienia naruszył gume˛. On połkna˛ł za duz˙o prezer- watyw. Tak wie˛c przybył do kraju, pewno bał sie˛, z˙e wcia˛z˙ ma te prezerwatywy. Moz˙e nawet wzia˛ł cos´ na przeczyszczenie, co pewnie wszystko pogorszyło. Le- ciał wie˛c małym samolotem z dwoma albo wie˛cej oso- bami w ładowni. Podczas lotu kto´rys´ kondom pe˛kł i fa- cet dostał ogromna˛ dawke˛ heroiny. To cud, z˙e po tym wszystkim udało mu sie˛ jako tako wyla˛dowac´. Alistair skrzywił sie˛ i pokiwał głowa˛. Straszny, ale i dos´c´ prawdopodobny scenariusz. – Cos´ jeszcze? – zapytał. – Skon´cze˛ to, ale mamy juz˙ odpowiedzi na nasze pytania. Jes´li znajdziesz sierz˙anta, złoz˙e˛ mu raport. – Ale reszta pasaz˙ero´w... – W tej kwestii nie mam nic do powiedzenia. Mam nadzieje˛, z˙e nie nafaszerowali sie˛ tym samym, ale prze- ciez˙ teraz nic nie moz˙emy dla nich zrobic´. Na razie... – Zagryzła wargi. – Na razie mamy tyle informacji, ile udało sie˛ nam uzyskac´ od Jake’a. Potem kolacja, bada- nie pro´bek krwi, i ło´z˙ko. O reszte˛ pomartwimy sie˛ jutro. W porza˛dku, pomys´lał Alistair, przygla˛daja˛c sie˛ Sarze kon´cza˛cej prace˛. Ale... kolacja i ło´z˙ko? Kiedy zadzwonił z pros´ba˛ o przysłanie patologa, nie ukrywał prawdy. 20 MARION LENNOX

– Zakwaterowanie w mies´cie jest dos´c´ prymitywne. Pub nie nadaje sie˛ do zamieszkania, zwłaszcza w przy- padku kobiety. Ale w mieszkaniu lekarza jest skromna sypialnia. Mieszkanie lekarza. Jego mieszkanie. Kolacja i ło´z˙- ko moga˛ wie˛c okazac´ sie˛ sporym problemem. Jednak nic nie moz˙na zrobic´. Maja˛ tu zaginionych ludzi, zbrodnie˛ i zagadke˛. Osobiste dramaty musza˛ zejs´c´ na dalszy plan. 21TAJEMNICA DOKTOR SARY

ROZDZIAŁ DRUGI Alistair zaprowadził ja˛ do oddalonej cze˛s´ci szpitala, otworzył drzwi do skromnego pokoju, a potem rzekł: – Mam jeszcze obcho´d przed kolacja˛. Pani Granson zostawiła dla nas zapiekanke˛ w piekarniku. Jes´li zgłod- niejesz zanim wro´ce˛, nie kre˛puj sie˛. Nie ma wa˛tpliwos´ci – on woli zjes´c´ bez niej. Sara wzie˛ła długi prysznic, by zmyc´ z siebie brud całego dnia i wspomnienie autopsji. Potem ws´lizne˛ła sie˛ w mie˛kki ro´z˙owy komplet – skrzyz˙owanie dresu i piz˙a- my – i zbadała domostwo Alistaira. Proste, ale wspaniałe. Duz˙y salon z otwarta˛ kuchnia˛ i dwie sypialnie. Kaz˙de pomieszczenie z widokiem na morze. Otworzyła drzwi wychodza˛ce na werande˛. Niewielki biało-czarny terier, z jedna˛ łapa˛ wyraz´nie słabsza˛ od pozostałych i z wielka˛ czarna˛ łata˛ woko´ł oka, podnio´sł sie˛ z se˛dziwej kanapy, na kto´rej drzemał. Przywitał sie˛ z nia˛ grzecznie, a potem zdecydowanie wkroczył do pokoju, z kto´rego włas´nie wyszła. – Mam nadzieje˛, z˙e jestes´ tu domownikiem – rzekła Sara niepewnie, a potem us´miechne˛ła sie˛ szeroko, bo pies podszedł do lodo´wki i zamerdał ogonem. W po- rza˛dku. Ale wcia˛z˙ cos´ sie˛ nie zgadza. Zno´w ogarne˛ły ja˛ wa˛tpliwos´ci. Grant nigdy nie zaja˛łby sie˛ takim psem,

a o ile wiedziała, Alistair był o wiele bardziej wymaga- ja˛cy niz˙ brat. Grant jej tak powiedział. A Grant... Grant kłamał jak naje˛ty. Po´łka z ksia˛z˙kami odwro´ciła jej uwage˛ od psa. Stała tam prosta, drewniana ramka. Sheila i Doug Bennowie. Rodzice Alistaira i Granta. Ubrani w staromodne kos- tiumy ka˛pielowe odpoczywaja˛ na jakiejs´ plaz˙y i us´mie- chaja˛ sie˛, patrza˛c na wybryki syno´w. Chłopcy wygla˛daja˛ na zdje˛ciu na jakies´ dziesie˛c´ lat. Grant to ten, kto´ry stoi na głowie. Wszyscy sie˛ do nie- go s´mieja˛. Musiało mu sie˛ to podobac´. Zawsze lubił byc´ w centrum uwagi. Wzie˛ła zdje˛cie i dotkne˛ła twa- rzy Granta. – Czy moz˙esz nie ruszac´ moich rzeczy? Nie słyszała, kiedy wszedł. Odwro´ciła sie˛ i zobaczy- ła jego pose˛pna˛ twarz. – Przepraszam. – Tak szybko odłoz˙yła fotografie˛, z˙e ta sie˛ przewro´ciła. Poprawiła ja˛ zdenerwowana. – Nie zamierzałam tu grzebac´. Spogla˛dał na nia˛ przez długi moment, a w kon´cu wzruszył ramionami. – W porza˛dku. – Odetchna˛ł głe˛boko i wydawało sie˛, z˙e podja˛ł jaka˛s´ decyzje˛. – Posłuchaj, oboje mamy zada- nie do wykonania, nie mieszajmy jednak do tego spraw osobistych. – Jasne – przytakne˛ła. – Jadłas´ juz˙? – Nie. – Dlaczego? – Pomys´lałam, z˙e zaczekam na ciebie. Poszedł do kuchni i wyja˛ł talerze. Potem spojrzał na ocieraja˛cego sie˛ o niego psiaka i us´miechna˛ł sie˛. 23TAJEMNICA DOKTOR SARY

– Co u ciebie, Rozbitku? – zapytał. – Nakarmiła cie˛? – Czyz˙bym była kocia˛ mama˛? – wyrwało jej sie˛. Alistair us´miechna˛ł sie˛ szeroko. Pomys´lała, z˙e to cudowny us´miech, ale nigdy nie zostanie skierowany do niej... – Ona to powiedziała, nie ja – zwro´cił sie˛ do psa. – Dlaczego Rozbitek? – zapytała. – Z powodu okolicznos´ci, w jakich go znalazłem. Rozbitek wyrzucony na plaz˙e˛. Intryguja˛ce. To daleko odbiega od opinii, jaka˛o nim sobie wyrobiła. – Znalazłes´ go? – Nie sa˛dzisz chyba, z˙e sam z siebie mo´głbym wy- brac´ takiego psa? – zapytał. Zajmował sie˛ wycia˛gnie˛ciem zapiekanki z piekar- nika, wie˛c nie widziała jego twarzy, pomys´lała jednak, z˙e w jego głosie zabrzmiała rados´c´. A to cos´ nowego. – Nie sa˛dze˛ – stwierdziła i podrapała psa za uszami. W odpowiedzi wysuna˛ł szorstki je˛zyk i polizał jej dłon´. Uroczy. I nie, nie sa˛dzi, z˙e mo´głby wybrac´ takiego psa. Ani z˙e ktos´ mo´głby mu go narzucic´. Ani jemu, ani Grantowi. Za wszelka˛ cene˛ musi ich traktowac´ indywidualnie. – A jak go znalazłes´? – zapytała. – Morze wyrzuciło go na brzeg. – Alistair zdawał sie˛ nie zauwaz˙ac´ jej zakłopotania. – Kilka miesie˛cy temu przeszedł te˛dy cyklon. Na skałach rozbił sie˛ indonezyj- ski statek. Kilku marynarzy zostało rannych i wyla˛do- wali w szpitalu. Wiez´li ryby. Pewno zostały nielegalnie złowione w australijskich wodach, mniejsza o to. Szed- łem plaz˙a˛dzien´ po sztormie. Smro´d był niewiarygodny, bo na piasku lez˙ały i gniły tony tun´czyka. Funkcjona- 24 MARION LENNOX

riusz straz˙y wodnej robił włas´nie zdje˛cia, kiedy sterta tun´czyka poruszyła sie˛. – Chcesz powiedziec´, z˙e pod spodem był Rozbitek? – Przygniotła go kupa zepsutego mie˛sa. Bo´g jeden wie, jakim cudem przez˙ył, bo statek rozbił sie˛ czterdzie- s´ci osiem godzin wczes´niej. W kaz˙dym razie jedna˛łape˛ miał złamana˛, a on sam ledwo zipał, ale kiedy odgar- na˛łem ryby, on tak na mnie spojrzał... – Tym okiem z łatka˛? – To jest wspaniałe oko – stwierdził Alistair głosem zdradzaja˛cym niekłamane przywia˛zanie do psiaka. – Sam, ten funkcjonariusz, powiedział, z˙e to chyba indo- nezyjski pies, kto´ry złamał wszelkie przepisy imigra- cyjne i musi odbyc´ szes´ciomiesie˛czna˛ kwarantanne˛, jes´li miałby tutaj zostac´. Najprostsza˛ rzecza˛ było zo- stawic´ go na tej plaz˙y, ale on tak na mnie patrzył... Poszedłem wie˛c do szpitala i zapytałem marynarzy, czy cos´ o nim wiedza˛. Zaprzeczyli. Co´z˙, Sam i ja zgłosilis´- my go wie˛c jako australijskiego psa, kto´ry wło´czył sie˛ po plaz˙y, kiedy przywaliły go dwie tony tun´czyka. Opa- trzylis´my mu łape˛. No a potem... – Nie mogłes´ sie˛ go pozbyc´ – stwierdziła Sara z za- duma˛. – Widzisz? Nie zawsze jestem tym złym bratem. A co do pozbycia sie˛ go... Ty bys´ mogła? – Nie. – Patrzyła na ogon Rozbitka, kto´ry kre˛cił sie˛ niczym s´migło helikoptera. ,,Nie zawsze jestem tym złym bratem’’. Czy on wie, co Grant zawsze o nim wygadywał? To juz˙ nie ma znaczenia. Ona ma tu robote˛, a ten mały psiak pozwala rozładowac´ napie˛cie. – Czy on usia˛dzie do stołu? – zapytała. 25TAJEMNICA DOKTOR SARY

– Jest kaprys´ny, jes´li chodzi o towarzystwo przy jedzeniu – odrzekł Alistair dwuznacznie, a potem wy- nio´sł psia˛miske˛ na werande˛. – Tutaj, stary, moz˙esz jes´c´ w spokoju. Sara wzdrygne˛ła sie˛. Poczuła, z˙e narasta w niej złos´c´. Jest tylko jeden sposo´b, by zneutralizowac´ te˛ wrogos´c´. – Sugerujesz, z˙e tez˙ zjesz na zewna˛trz? – zapytała. – Moz˙e. Ale jestem głodny, wie˛c zjem szybko. – To znaczy, z˙e chcesz jak najkro´cej przebywac´ w mo- im złym towarzystwie? – Ty to powiedziałas´ – stwierdził – ale moz˙e zam- knijmy ten temat. Jedli, a napie˛cie mie˛dzy nimi cały czas narastało. Sara grzebała w talerzu i z˙ałowała, z˙e nie jest w innym miejscu. Jeden bła˛d... Nie, nie jeden, wie˛cej. Weszła w z˙ycie Granta. Dała sie˛ wcia˛gna˛c´ w mydlanej ban´ce s´miechu i podniecenia i nie patrzyła w do´ł, az˙ zrobiło sie˛ o wiele za po´z´no. Poznała jego rodzine˛. Dobrze pamie˛ta wieczo´r, kie- dy Grant dał jej piers´cionek zare˛czynowy. W tym celu zabrał ja˛ na szczyt wiez˙y Rialto w Melbourne. – Teraz, kiedy cały s´wiat jest u twoich sto´p, ja tez˙ tam jestem – oznajmił i wre˛czył jej piers´cionek z dia- mentem. Niemal bajkowa chwila. Z˙ycie wydawało jej sie˛ wo´wczas cudowne. Jednak spojrzała na jego przystojna˛ rozes´miana˛ twarz i ogarna˛ł ja˛ niepoko´j. Wszystko dzia- ło sie˛ tak szybko. Odnosiła czasem wraz˙enie, z˙e gra w jakims´ filmie. Niemniej przyje˛ła jego os´wiadczyny. Oczywis´cie, z˙e tak. Grant był niesamowity. Po Boz˙ym Narodzeniu 26 MARION LENNOX