Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 117 287
  • Obserwuję512
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań683 122

Lowell Elizabeth - Bez kłamstw

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :801.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Lowell Elizabeth - Bez kłamstw.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse L
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 81 stron)

Tytuł oryginału A WOMAN WITHOUT LIES 1 ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki roztaczały jej szklane obrazy. Tylko mgliście uświadamiała so­ bie obecność ludzi krążących po galerii, którzy przyciszonymi gło­ sami rozprawiali o jej pracach wykonanych z kawałków kolorowego szkła o ostrych krawędziach, Niektóre płaszczy­ zny mieniły się odcieniami zieleni i błękitu - lasu, oceanu, nieba albo gór­ skich grzbietów ginących w oddali. Inne, muśnięte promieniem złota, opali­ zowały jak piękne szkła Tiffany'ego, przywodząc na myśl chmury mknące latem nad Kolumbią Brytyjską. Jeszcze inne tworzyły impresjonistyczne, ka­ lejdoskopowe obrazy światła i ruchu, pełne zmysłowego bogactwa i równie zniewalające jak miłosny szept. Szklane obrazy odznaczały się różnorodnymi kształtami i rozmiarami. Większość z nich, oprawiona w drewniane ramy, wisiała naprzeciw ogrom­ nej ściany z oknami wychodzącymi na ocean. Kilka zwisało z wysokiego sufitu. Światło, zarówno naturalne, jak i sztuczne, wydobywało z nich całe bogactwo kolorów i sprawiało, że sala migotała różnobarwnymi refleksami. Letnia chmura na moment przysłoniła słońce. Rozległ się szmer podziwu, gdy w rozbłysku jasnego światła znad Vancouver, wdzierającego się przez okna do wnętrza galerii, szkło zalśniło olśniewającymi kolorami. Angel uniosła bezwiednie twarz ku spływającej na nią kaskadzie świat­ ła. Jasne, kręcone włosy zalśniły barwą roztopionego złota, równie czystą i piękną jak barwa tworzywa w jej szkłach. Stała przez chwilę bez ruchu, chłonąc słoneczne ciepło i odgradzając się od cienia. - Angelina? Otworzyła pełne niepokoju oczy w kolorze morskiej wody i odwróciła się w stronę, z której dobiegał nieśmiały głos. Bill Northrup, właściciel gale­ rii, stał tuż obok i czekał cierpliwie, aż zwróci na niego uwagę. Był czas, gdy - 5 -

oczekiwał z jej strony czegoś więcej. Teraz jednak zadowalał się tym, co mogła mu dać, to znaczy przyjaźnią i sztuką. Uśmiechnęła się do niego, lecz jej oczy wypełniał smutek - nieodłączny towarzysz. - Powinnam chyba podpisywać swoje prace „Angelina i Słońce" - powie­ działa - bo moje szkła, pozbawione jego wspaniałego światła, są nic nie warte. Bill z dezaprobatą potrząsnął głową. & - Zbytek skromności - zauważył. - Rozejrzyj się tylko. Twoje prace sprzedają się bardzo dobrze, zwłaszcza jak na pierwszą wystawę. Angela powiodła wzrokiem po sali, ale nie dostrzegała niczego poza swoją sztuką. Rejestrowała olśniewające plamy światła i cienia, migotliwą grę kolorów, wrażenie przebywania wewnątrz jakiegoś fantastycznego, ob­ racającego się powoli klejnotu. Była zadowolona, że jej prace znajdują na­ bywców, ponieważ stanowiły źródło jej utrzymania. Jednak same pieniądze nie sprawiały jej szczególnej przyjemności. Co innego - kolory. I świado­ mość, że ludziom podobają się jej tęczowe wizje. - Cieszę się - odparła z prostotą. - Pięknem należy się dzielić. Bill westchnął. - Nie jesteś dość twarda na takie życie. - Mam się stać aniołem w pancerzu? - Zaśmiała się cicho na wspomnie­ nie ich nieustannego sporu. - Niezbyt to prawdopodobne, co? - Więc ja będę twardy, a ty anielska - odparł Billy. - Taka była umowa. - Wykrzywiła wargi w leciutkim, ironicznym uśmie­ chu. - W każdym razie ty się z niej wywiązujesz. - Facet, który na ciebie czeka, mógłby udzielać mi lekcji. Angel uniosła w niemym pytaniu brwi o barwie miodu. - Dzwoni niejaki Miles Hawkins - wyjaśnił Bill. Angel, zaskoczona, potrząsnęła głową. W jej długich, opadających na piersi włosach zamigotał słoneczny blask. - Nie znam nikogo takiego - powiedziała. - Ale on ciebie zna. - Naprawdę? - Powiedział, że musi natychmiast z tobą mówić. Chodzi o Derry'ego. Uśmiech zniknął z twarzy Angel. - Tłumaczyłem, że impreza nie skończy się w ciągu najbliższej godzi­ ny - ciągnął Bill - ale facet nie chciał słuchać. Powiem mu, żeby... - Nie - Angel przerwała mu wpół słowa. - Skoro chodzi o Derry'ego, pogadam z nim. - Tak myślałem. Derry to jedyny mężczyzna, jakim się przejmujesz. Posłała mu szybkie spojrzenie błękitnozielonych oczu, wyczuwając nad­ ciągającą sprzeczkę. - Derry jest dla mnie jak brat - stwierdziła cicho. - Nikim więcej. Ale i nikim mniej. - 6 - Bill westchnął i mruknął w ślad za oddalającą się Angel: - No cóż, tyle że to przystojny dzieciak i na dodatek wcale z tobą nie spokrewniony. Te słowa zaskoczyły ją. Nigdy bowiem nie myślała o Derrym jak o atrak­ cyjnym mężczyźnie, choć musiała przyznać, że mógł się podobać: jasnowłosy, muskularnie zbudowany, przyciągał wzrok niejednej kobiety. Ale dla niej li­ czyła się przede wszystkim jego wola zostania lekarzem, bezwzględna dyscy­ plina w nauce, jaką narzucił sobie nawet podczas wakacji, gniew i rozpacz tamtej nocy, gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Jeśli więc ktoś, nawet nieznajomy, chciał z nią porozmawiać o Derrym, nie mogła odmówić. Weszła do gabinetu Billa, wcisnęła podświetlony przycisk w aparacie i podniosła słuchawkę. - Pan Hawkins? - spytała cicho, ale nie mogła ukryć niepokoju i waha­ nia. - Chyba sobie pana nie przypominam. - Przypuszczam, że Derry nazywał mnie „Hawk" - wyjaśnił głęboki mę­ ski głos po drugiej stronie. - Ach... jest pan tym Hawkinsem. Derry w Ustach ciągle pana wspomi­ na: „Hawk to", „Hawk tamto". Nie skojarzyłam pańskiego nazwiska, sły­ sząc je w pełnym brzmieniu. Zapadła cisza. Angel zastanawiała się, czy przypadkiem nie obraziła roz­ mówcy. Miała nadziej ę, że nie, gdyż Hawk odgrywał ważną rolę w zawodo­ wych planach Derry'ego. - Derry powiedział, że otacza panią w tej chwili rój wielbicieli, ale że zgodzi się pani spotkać ze mną w „Golden Stein", jeśli on o to poprosi. Angel uśmiechnęła się, odnajdując w wypowiedzi nieznajomego ślad nie­ winnych docinków Derry'ego. - Derry lubi żartować, panie Hawkins. Ludzie podziwiają w tej chwili moje szkła, nie mnie. A co do reszty, miał rację. Jeśli chce, żebym się z pa­ nem spotkała, to zgoda. - Tak po prostu? - spytał ironicznie. - Spotka się pani z nieznajo­ mym? Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Hawk nie droczył się z nią ani w gruncie rzeczy nie pytał. Głos miał twardy i pogardliwy, pobrzmiewała w nim jakaś mroczna, zimna nuta. - Tak po prostu - zgodziła się cicho. - Będę w „Golden Stein" za półto­ rej godziny. - Nie. Zaraz. - Co? - spytała, nie wierząc własnym uszom. - Zaraz, Angel. - A po chwili dodał chłodno: - Derry cię potrzebuje. - Ale... Odłożył słuchawkę. Angel wpatrywała się w telefon zmieszana i nieco poirytowana. Hawk był obcesowy, zarozumiały i niecierpliwy. Poza tym nikt nie nazywał jej Angel, - 7 -

nawet Derry. Angelina, Angie, owszem. Ale Angel? Nigdy. Tylko w myś­ lach wymawiała to imię, jakim sama się nazwała, gdy w szpitalu odzyskała przytomność po wypadku, którego nie miała prawa przeżyć. I którego tak naprawdę nie chciała przeżyć. Nie na początku. I nie jako jedyna. - Kłopoty? - spytał Bill, stając obok. Angel podniosła wzrok znad słuchawki, którą odłożyła ostrożnie. - Nie wiem - odparła smutno i schyliła się nad biurkiem, by wyjąć z szu­ flady torebkę i lekki czarny szal. - Przeproś w moim imieniu gości, Bill. - Angelina, nie możesz wyjść ot tak sobie z własnej wystawy. - Starał się nadać głosowi ton rozsądku. - Derry mnie potrzebuje. - Twoja kariera potrzebuje cię bardziej! Angel popatrzyła w głąb zatłoczonej sali. - Oni kupują moje szkła, nie mnie - zauważyła. Billy zaklął. Chciał się z nią spierać, ale dał sobie spokój. Angel była nieprzejednana w dwóch sprawach. Jednąz nich stanowiła jej sztuka. Drugą był Derry Ramsey. Opuszczając galerię tylnymi drzwiami, Angel narzuciła jedwabny szal na czarną sukienkę. Nawet w środku lata Vancouver potrafiło zaskoczyć chło­ dem, zwłaszcza gdy chmury i słońce zaczynały bawić się na wieczornym niebie w berka. Kiedy zjawiła się w „Golden Stein", nie była zaskoczona panującym tam ściskiem. Lokal stanowił ulubione miejsce spotkań turystów i miej­ scowych. Zwykle unikała hałaśliwych, zadymionych, tętniących życiem barów. Ale to popołudnie nie było zwykłe. Tego popołudnia Derry poprosił ją, by spo­ tkała się z nieokrzesanym człowiekiem, zwanym Hawkiem, choć doskonale wiedział, że trwa akurat wystawa jej prac w galerii Northrupa. W gruncie rzeczy Angel była wdzięczna Hawkowi za jego szorstkie ma­ niery, gdyż pozwalały zapomnieć jej o ewentualnych powodach, dla których Derry mógł jej potrzebować. Stała niecierpliwie w drzwiach baru i czekała, aż oczy przywykną do przyćmionego, karminowego światła, tak lubianego przez bywalców lokalu. Mężczyzna nazwany Hawkiem przyglądał się jej bacznie od najbliższe­ go stolika. Jego ciemne oczy dostrzegły czarną jedwabną sukienkę, zarzuco­ ny niedbale na ramiona czarny szal z frędzlami, jasnoblond włosy, które zda­ wały się przyciągać i koncentrować światło. Drzwi lokalu znów się otworzyły. Sylwetkę Angel zalała fala jasności. Jej długie włosy błysnęły i zafalowały w podmuchu wiatru. Rysopis dany przez Derry'ego - „wysoka, blondwłosa i chuda" - nie odpowiadał w pełni wizerunkowi szczupłej, opanowanej kobiety, która stała przy wejściu. A jed­ nak Hawk był pewien, że to właśnie Angie. Nikt inny nie mógł mieć takich - 8 - oczu, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do twarzy, zbyt niespokojnych jak na kobietę w tym wieku. Wykrzywił usta w cynicznym grymasie, gdy uświadomił sobie, jak młoda jest ta Angie, nie - Angel. „Kobieta, która tak wygląda, to nie jakaś tam Angie - pomyślał z ironią. - Ale też z pewnością nie Angel, nie anioł, bez względu na to, jak nieziemska się wydaje". Hawk zacisną) usta na wspomnienie ostatniej w jego życiu blondynki, aktorki o nie­ winnym, delikatnym wyglądzie, za którym kryła się jedynie pustka i kłam­ stwo. Krótko mówiąc - grała i niczym nie różniła się od innych znanych mu kobiet. Także od Angel, która spoglądała teraz na niego w milczeniu. „An­ gel. Trójwymiarowe kłamstwo - pomyślał zimno. - Ale piękne. Cholernie piękne. Najgorsze kłamstwa zawsze są piękne. Więc nazwę ją Angel i ile­ kroć wymówię to imię, będzie mi ono przypominało, że ta kobieta jest wszyst­ kim, tylko nie aniołem". Angel spostrzegła mężczyznę, który obserwował jąz odległości paru kro­ ków, i nieomylnie odgadła w nim Hawka. Na tle wymuszonej beztroski, jaka panowała w lokalu, Hawk wyglądał jak skalista wyspa o zachodzie słońca, skondensowana ciemność na tle barwnej plamy, niewzruszona ostoja na fa­ lach niewiarygodnie wzburzonego morza. W tym momencie drzwi znów się otworzyły i na mężczyznę padł snop ostrego światła. Angel pojęła, dlaczego nazywano go Hawkiem - jastrzę­ biem. To nie z powodu jego wyrazistych rysów twarzy, gęstych, czarnych włosów i krzaczastych brwi. Ani nie ze względu na mocne, szczupłe ciało czy też wdzięk drapieżnika, z jakim się poruszał, idąc w jej kierunku. Cho­ dziło o jego oczy, krystaliczne, brązowe oczy jastrzębia - przenikliwe, głę­ bokie, samotne i dzikie. - Hawk - przedstawił się. Głos miał głęboki, gardłowy, równie hardy jak oczy. - Ludzie nazywają mnie Angie. Nastąpiła chwila denerwującej ciszy, w czasie której Hawk mierzył ją wzrokiem. - Ludzie zwracają się do mnie per panie Hawkins - odparł. - Nawet taki przyjazny szczeniaczek jak Derry Ramsey. Angel poczuła się niepewnie, zaskoczona dość bezceremonialnym opi­ sem przyjaciela, który uważał Hawka za niemal wszechmocnego. Więc na­ gle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który zasłużył so­ bie na takie uwielbienie Derry'ego, godne herosa. - A jak nazywają pana za plecami? - spytała. Oczy Hawka zwęziły się. - Tak różnie, że nawet aniołom się nie śniło - odparł. Jego przenikliwe, twarde oczy mierzyły ją obojętnym spojrzeniem, zatrzymując się na świetli­ stej aureoli z włosów. - Angel. Pasuje do pani. Coś w jego tonie powiedziało jej, że ona jest dla niego Angel i że tak już pozostanie. Zirytowała ją ta arogancja, lecz po chwili zapanowała nad sobą - 9 -

ze względu na Derry'ego, który potrzebował Hawka. W każdym razie ten człowiek nie mógł odkryć, jakie znaczenie miało dla niej imię „Angel". „Coś, co żyje, choć kiedyś umarło". - A więc będę nazywała pana Hawkiem - powiedziała łagodnie. -1 oby­ dwoje będziemy niezadowoleni z naszych imion. 2 ewa brew Hawka uniosła się. Surowe rysy jego twarzy stały się jeszcze wyrazistsze. Odwrócił się od Angel i ruszył w stronę swojego stolika. - Co pijesz? - spytał. — Blask słońca. Hawk odwrócił się tak gwałtownie, że Angel nie mogła powstrzymać okrzyku zaskoczenia. Nigdy dotąd nie widziała, by ktoś poruszał się rów­ nie szybko, a mimo to w sposób kontrolowany, harmonijnie i zwinnie jak wiatr. - Blask słońca. Niewiele tu go mamy - zauważył, wskazując dłonią za­ dymioną salę. - Nie przyszłam tu pić, Hawk. Przyszłam, bo Derry mnie potrzebuje. - Choć mówiła łagodnie, w jej głosie brzmiała stanowczość. Takim samym tonem przestrzegała Billa, że jeśli chodzi Derry'ego, nie należy się po niej spodziewać rozsądku. - No więc, czego Derry potrzebuje? Zmiana w jej głosie nie uszła uwagi Hawka. - Nowej nogi - odparł bez ogródek. - Miał wypadek. Angel poczuła, jak sala wiruje wokół niej. Narastający dźwięk zmienił się w krzyk bólu, czerwone światło rozprysło się w drobiny tłuczonego szkła oszronionego księżycowym blaskiem; dławiły ją opary benzyny, gardło ści­ skały kleszcze bólu i strachu. Próbowała coś powiedzieć, zadać jakieś pyta­ nie, by upewnić się, że z Derrym wszystko w porządku i że nie powtórzył się taki straszny wypadekjak tamten sprzed trzech lat, kiedy straciła matkę, ojca i narzeczonego, a sama ledwie uszła z życiem. Nie była jednak w stanie o nic zapytać ani nic zrobić. Drżała tylko i oddychała spazmatycznie. Przed trze­ ma laty Derry uratowałjej życie. Nie zniosłaby myśli, że teraz on jest ranny i w potrzebie, a jej przy nim nie ma. Nawet w przyćmionym świetle lokalu jej nagła bladość była doskonale widoczna. Hawk usłyszał westchnienie i zobaczył, że Angel się osuwa, a gdy ją podtrzymał, poczuł chłód jej skóry. - D... Derry?- wyjąkała, jakby przepychając słowo przez zaciśnięte zęby. - Ma tylko złamaną nogę - wyjaśnił szorstko Hawk. - 1 0 - Potrząsnął nią, by się upewnić, że słyszy to, co do niej mówi. W głębi jej oczu dostrzegł strach i ból. Wtedy jego dłonie instynktownie złagodziły chwyt. - Nic mu nie będzie - dodał. Angel wpatrywała się w Hawka, który przemawiał głosem zaskakująco łagodnym, uspokajającym i pełnym współczucia, jak na kogoś, kto sprawiał wrażenie bezwzględnego. - To tylko złamana noga - powtórzył. - Derry'emu nic nie grozi. - Wrak samochodu - powiedziała chrapliwie Angel. - Mnóstwo potłu­ czonego szkła, powyginany metal i krzyki. Boże, te krzyki... Oczy Hawka zwęziły się, po karku przebiegł mu dreszcz. Angel była najwidoczniej przekonana, że Derry odniósł obrażenia w wypadku samo­ chodowym. Z jej oczu wyzierała niezachwiana pewność. I przerażenie. Za­ cisnął dłonie na jej ramionach, zmuszając ją, by znów skupiła na nim uwagę. - Piłka nożna, nie wypadek samochodowy - powiedział dobitnie. - Ppiłk... - Angel nie była w stanie wymówić tego słowa. - Derry grał z przyjaciółmi - wyjaśniał Hawk - wyskoczył w górę, żeby przechwycić piłkę, i spadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie kostkę w dwóch miejscach. Angel na moment wsparła się na Hawku, ale zaraz uniosła głowę i stanę­ ła prosto. Przyglądała mu się pociemniałymi, zbyt dużymi oczami w stosun­ ku do drobnej twarzy i zastanawiała się, czyjego okrucieństwo było zamie­ rzone, gdy tak brutalnie oznajmił, co przydarzyło się Derry'emu: „Potrzebuje nowej nogi". Przez dłuższą chwilę studiowała badawczym wzrokiem twarde rysy jego twarzy. W końcu doszła do wniosku, że w żaden sposób nie mógł wiedzieć, jakie wrażenie zrobią na niej te słowa. Nie miał przecież pojęcia o wypadku, który zniszczył jej życie. I ją samą. - Angel? Hawk wyczuł koniuszkami palców nierówny puls na jej szyi. - Słyszysz mnie? - spytał głębokim głosem. - Tak... Mówiła tak cicho, że musiał się pochylić, by zrozumieć. Jego palce prze­ sunęły się po jej szyi i zagubiły wśród jedwabistych, kręconych włosów, ale kciuk pozostał na tętnicy. Hawk przyciągnął Angel do siebie, tuląc do piersi i kołysząc delikatnie. Zrobił to instynktownie, czym zaskoczył siebie i ją. Był to naturalny odruch, jakiego sam pragnął zaznać w młodości. I później. Nieobcy był mu widok oczu przysłoniętych cieniem strachu, widział rozpry- śnięte szkło, rozbite samochody i śmierć. Wszystko to było także jego udzia­ łem, tyle że on nie mógł liczyć na słowa pociechy od nikogo. „Czy dlatego obejmuję teraz Angel? - zastanawiał się. - A może dlatego, że jest delikatna i pachnąca jak blask słońca, a jej skóra staje się pod moim dotykiem cie­ pła?". Kiedyjego wargi musnęły jej skronie, zamknięte oczy, wrażliwy kącik warg, Hawk poczuł pod kciukiem nagłe przyspieszenie pulsu. Angel drgnęła -11-

nieznacznie, tuląc się do jego troskliwych dłoni, choć sama go nie objęła. Z jej ust dobywał się urywany oddech. Na twarz Hawka powrócił zwykły u niego, cyniczny wyraz. Ta dziew­ czyna nie różniła się od innych, które znał. „Kiedy nie jest z mężczyzną, którego kocha, kocha mężczyznę, z którym jest". Angel wyczuła tę nagłą rezerwę. Zmieszana podniosła wzrpk. Wpraw­ dzie nie spodziewała się ze strony Hawka pociechy, ale też nie oczekiwała, że zostanie tak nagle pozbawiona jego serdeczności. Patrzył na nią teraz szacującym, zimnym wzrokiem. Usta tworzyły zaciętą linię. - Zachowaj te duże, wystraszone oczy dla Derry'ego- powiedział. - Jest dość młody, żeby uwierzyć we wszystko. Nagle Angel na powrót odnalazła się w rzeczywistości - w hałaśliwym barze, wśród rozbawionych spojrzeń gości, w przyćmionym szkarłatnym świe­ tle, które nadawało ostrym rysom Hawka jakiś demoniczny wyraz. Nie rozu­ miała, jaką grę prowadzi z nią ten mężczyzna. I nie chciała wiedzieć. Już samo to, że odczuwała ciepło jego dotyku, które po chwili, nieuchwytnie, zmieniło się w żar, którego nie doświadczała od trzech lat - było wystarcza­ jąco niepokojące. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Hawk chciał ją zatrzymać, lecz w dłoniach pozostał mu tylko jej jedwabny szal. Spojrzał na czarną tkaninę, która przypominała połamane skrzydła, i zaklął. Angel wyszła z baru. Na zewnątrz oślepiło ją słońce. Ścisnęła torebkę i szybko podeszła do krawężnika, rozglądając się za taksówką. Właśnie ja­ kaś nadjeżdżała. Uniosła rękę, ale za nadgarstek chwyciły ją czyjeś szczu­ płe, ogorzałe palce. Nie musiała się odwracać, by stwierdzić, że dogonił ją Hawk. Nawet nie próbowała się wyrywać; wiedziała, że to bezcelowe. Jego palce były jak... szpony. Odwróciła się i patrzała na niego bez słowa swoimi zielonymi jak morska woda oczami. - Wybierasz się dokądś? - spytał. - Do Derry'ego. - Szczęściarz - stwierdził Hawk z sarkazmem. Jego głos przypominał świst bata. Angel stała jak rażona piorunem. Gniewnie zmrużyła oczy. Po chwili jednak wyraz jej twarzy uległ zmianie, gdy uświadomiła sobie dwie proste prawdy: Hawk był kimś ważnym ze względu na przyszłość Derry'ego; Der- ry zaś był ważny dla niej. To dla jego dobra musi powściągnąć język i tempe­ rament. „I dla własnego. Nie kontrolowane emocje zniszczą mnie. Czyż nie przerabiałam już tej lekcji?" - pomyślała. Hawk zauważył tę nagłą zmianę w Angel. Zamiast emocji na jej twarzy malowała się teraz pustka. W milcze­ niu, cierpliwie Angel czekała, aż Hawk jąuwolni. Było to bardziej denerwu­ jące, niż gdyby stawiała opór. Choć miał ją blisko przy sobie, ona była od niego daleko. - Nic nie powiemy? -rzuciłwyzywająco. -Żadnych błagań, giereki za­ chęcających przekomarzań? - 1 2 - Angel tłumiła gniew. Miała w tym wprawę, nabytą od czasu wypadku. Wściekłość z powodu śmierci rodziców i Granta niemal unicestwiła tamtą osobę, którąDerry zdołał wydobyć z wraku. Angel nie zaczęła żyć na nowo, dopóki nie nauczyła się panować nad dziką furią, jaką wywoływała w niej myśl o niesprawiedliwości życia i śmierci. Podobnie było z umiejętnością chodzenia. Spokój ducha osiągnęła ogromnym kosztem. Nie zamierzała te­ raz ulegać gniewowi. Pomyślała o blasku słońca i kolorach, które miały więcej odcieni niż ona słów, by je opisać. Zebrała je w swej wyobraźni niczym skąpiec gromadzący złoto. Stała w ich blasku, jak w letnim deszczu, a one spływały po niej i uwal­ niały od niszczących emocji. Barwy, niezwykłe barwy błękitu i rubinu, topazu i cytrynu, szafiru, winnej czerwieni i nefrytu... Ale najintensywniej poszuki­ wała w myślach obrazu doskonale pięknej szkarłatnej róży pnącej się ku świa­ tłu, jej miękkich płatków - tak zwycięskich i uroczych w swym otwarciu się na świat. Angel otworzyła oczy. Znów była w nich czystość i głębia morza. - Czego pan chce, panie Hawkins? Hawk westchnął bezgłośnie. Przez tę krótką chwilę, gdy znajdował się blisko Angel, był świadkiem jej szoku i przestrachu, ulgi i pierwszego drgnie­ nia namiętności, od której ściemniały jej oczy; jej zranienia i rozgniewania. Ale ten niesamowity spokój, jaki ją teraz ogarnął, zaskoczył go. Nigdy nie widział czegoś podobnego, może z wyjątkiem własnego odbicia w lustrze, gdy był jeszcze na tyle młody, by odczuwać emocje, i wystarczająco dojrza­ ły, by wiedzieć, że musi je skrywać, jeśli chce przetrwać. Teraz osiągnął równowagę i zdolność całkowitej samokontroli. Gniewało go, że Angel też umiała nad sobą panować. Była za młoda, by odznaczać się taką dyscypliną, i zbyt płytka, by jej potrzebować. Krążyła od mężczyzny do mężczyzny i od uczucia do uczucia jak ładny, bezmyślny mo­ tylek. „Diabelnie dobra z niej aktorka - pomyślał. - Trzeba to przyznać. Nie widziałem takiego pokazu od lat". - Derry ci powie, czego chcę- odparł krótko, nie puszczając jej nad­ garstka. Ruszył szybko w stronę czekającej limuzyny. Angel podążyła za nim. Nie miała wyboru. Wsiadła do samochodu. Gdy włączyli się do ruchu, Hawk rzucił jej na kolana szal. - Dokąd jedziemy?- spytała spokojnie. - Do twojej jedynej prawdziwej miłości - odparł szorstko. Patrzyła na niego bez słowa. - Tak też myślałem - ciągnął szyderczo. - Kobiety twojego pokroju mają tyle prawdziwych miłości, że nie potrafią spamiętać zawodników bez imien­ nej listy. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzekła lodowato. - I ty też nie masz. Nic o mnie nie wiesz i udowadniasz to, ilekroć otwierasz usta. - 1 3 -

Hawk skrzywił wargi w ironicznym grymasie. - Wiem jedno - stwierdził. - Wyświadczą Derry'emu ogromną przy­ sługę tego lata. - Kupno Eagle Head nie jest przysługą, panie Hawkins. To przemyśla­ ny interes. Hawk wzruszył ramionami. - Nie miałem na myśli kupna ziemi. Zerknął na siedzącą obok kobietę i przypomniał sobie, jak bardzo zła­ godniała w jego objęciach. Zapach jej włosów, czysty i przywodzący na myśl zapach lata, drażnił mu zmysły. Bezwiednie, głęboko odetchnął. „Dlaczego, do diabła, sprawia wrażenie takiej powściągliwej, takiej nietykalnej? - pytał zirytowany. - Ni­ czym nie różni się od innych kobiet. Jest pusta i zakłamana". W milczeniu obserwował jej chłód i rezerwę, mając w pamięci jej delikatność i westch­ nienia. Postanowił, że ją zdobędzie. A kiedy będzie już po wszystkim, ze­ drze z niej tę jasną powłokę. „Bez wątpienia Derry wie, że jego słodka Angie nie jest aniołem. Ale jest zbyt młody, by dać sobie radę z taką kobietą. Zostałby zraniony tak jak ja kiedyś. Jednak w przeciwieństwie do mnie, on nie przeżyłby takiej lekcji. Jest zbyt delikatny". Hawk natomiast nie miał w sobie nawet odrobiny delikatności. Dobrze znał takie kobiety jak Angel od dnia, gdy ukończył osiemnaście lat - kobie­ ty, które brały, brały i brały, pozwalając w zamian używać tylko swoich ciał. Hawk nie dbał o to. Już nie. On też nauczył się wyłącznie brać, Kiedy tylko Angel przywyknie do myśliT że ją przejrzał, sprawy potoczą się właściwym torem. Będą używać siebie nawzajem. Oboje. Angel wyglądała przez okno, ale przed oczami miała obraz takiego Haw- ka, jakiego ujrzała w ciemnym barze - samotnego, wyniosłego, nieujarzmio- nego. Gdyby nie to, że okazał jej przez chwilę odrobinę czułości, uznałaby, że jest okrutny, i zerwała czym prędzej znajomość. Ale jej pierwsze wraże­ nie, że Hawk jest samotny, potwierdziło się, gdy poczuła jego troskliwy do­ tyk. Wiedziała, że samotność może wywołać w człowieku zdolność zarów­ no do okrucieństwa, jak i współczucia. Tyle, że do empatii człowiek dojrzewa dłużej niż do okrucieństwa i najpierw musi sam ozdrowieć. Kiedyś Angel wściekła się na Derry 'ego za to, że wyciągnął ją z wraku samochodu i zmu­ sił do życia, podczas gdy mężczyzna, którego kochała, umarł. Derry był wstrząśnięty. Rozpłakał się, a wtedy ona przytuliła go, czując do siebie nie­ nawiść za to, że go zraniła i że żyje nienawidząc wszystkiego oprócz tego chłopca. Był tak samotny jak ona, a przecież nie okrutny. Uświadomienie sobie tego faktu stanowiło punkt zwrotny w jej długiej wędrówce z krainy bólu i rozpaczy. W tamtej chwili pokochała Derry'ego. Po jakimś czasie podziękowała mu nawet, że wydobył ją z wraku przeszłości i pokazał nie­ pewną przyszłość. - 1 4 - Co stałoby się takim punktem zwrotnym w przypadku Hawka? Przypo­ mniawszy sobie jego silę i szorstkość, zaczęła się zastanawiać, czy istnieje sposób, aby przebić tę chropawą skorupę, która go otacza tak, jak niebo ota­ cza polującego jastrzębia. A może on, podobnie jak jastrząb, woli samotność i zimny bezkres nieba od wszystkiego, co ludzkie? A przecież przez jedną krótką chwilę Hawk był taki serdeczny, taki bliski. Limuzyna zwolniła, skręcając w stronę portu w Vancouver. Angel roz­ poznała okolicę. Nad spokojną wodą przystani wznosił się jasny znak lotni­ czej linii przewozowej. Tuż obok kołysał się na felach mały hydroplan. Angel obróciła się szybkim ruchem w stronę Hawka. Obserwował ją. Wiedziała, że robił to przez cały czas. Odkryła ze zdumieniem, że miał wąsy - gładkie i ciemne niczym noc pasmo tuż nad twardą linią ust - i czarne włosy, które drgały nieznacznie i lśniły przy każdym ruchu głowy. Przedtem nie spostrzegła wąsów, zaabsorbowana spojrzeniem jego bezlitosnych, ciemnych oczu. - Hawk... panie Hawkins... - Hawk - skorygował, obserwując bacznie jej reakcję. - Nazywaj mnie Hawk, Angel. To pomoże nam obojgu pamiętać, kim naprawdę jesteśmy. - Co to znaczy? - Żejajestemjastrzębiem, a ty aniołem. -Parsknął śmiechem, krótkim, pozbawionym ciepła i humoru. - No cóż, to tylko połowa prawdy. Gdyż tyl­ ko jedno z nas jest tym, za kogo chce uchodzić. - Lecimy na Vancouver Island? - spytała Angel; poirytowana tą enig­ matyczną rozmową. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że anioł boi się latać? - spytał cicho. - Nie bardziej niż jastrząb - odparowała i zmarszczyła brwi. Hawk na­ prawdę potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Odetchnęła powoli, raz i dru­ gi. Znów nad sobą panowała. - Zostawiłam swój samochód pod galerią - wyjaśniła. - Planowałam, że pojadę do Derry'ego promem. Hawk wyciągnął z kieszeni niewielki oprawiony w skórę notatnik i zło­ te pióro. - Zapisz tu adres galerii, numer rejestracyjny samochodu i markę - po­ wiedział. - Do jutra będziesz go miała z powrotem. Angel zawahała się, ale po chwili sięgnęła po pióro. Było ciepłe od gorą­ cych dłoni mężczyzny, który siedział tak blisko. Pisała szybko, jakby pióro parzyło jej palce. Hawk odebrał od niej kluczyki, które wyciągnęła z torebki, a także swój notes i pióro. Przez chwilę gładził koniuszkami palców gładką powierzchnię złotego przedmiotu. Angel wiedziała, że on wyczuwa jej cie­ pło tak, jak ona wyczuła jego. Ta świadomość wywołała przyspieszone bicie serca. Hawk zerknął na nią i dostrzegł w jej oczach zmysłowe poznanie. Skrzywił ironicznie kącik ust i schował pióro do kieszeni. W ciszy, jaka za­ panowała w samochodzie, dźwięk kartki wydzieranej z notesu zabrzmiał wprost ogłuszająco. Hawk przekazał adres i kluczyki szoferowi. -15

- Kiedy... kiedy Derry odniósł kontuzję? - spytała Angel, wściekła, że nie może opanować drżenia głosu. - Dwa dni temu. Dowiedziałem się dopiero po operacji. - Operacji!? - Angel z miejsca zapomniała o wszystkim, także o swej niespodziewanej reakcji na tego mężczyznę. - Ale mówiłeś przecież, że tylko złamał nogę! - wykrzyknęła, obracając się gwałtownie ku niemu. Hawk zauważył, że jej oczy znów pociemniały z niepokoju. „Niezła ak­ torka - pomyślał szyderczo. - Zdolna kontrolować na zawołanie swoje cia­ ło. Najlepsze aktorki zawsze to potrafią. Utożsamiają się z każdą rolą, którą grają. Zmienia się scenografia i scenariusz, a one znów wierzą w nową po­ stać, którą kreują. I w kolejne. Piękne, puste istoty żyjące kłamstwem". Kie­ dyś Hawk wierzył w miłe słówka i jeszcze milsze pocałunki. Potem nauczył się zaglądać za zasłonę promiennego światła zmysłów i dostrzegać kryjącą się za nim ciemność. - Kostkę, mówiąc ściślej - skorygował. -1 to fatalnie. Trzeba było za­ łożyć metalowy zwornik aż do czasu, gdy kość się zrośnie. - O, mój Boże - zawołała Angel chrapliwie. Walczyła z mdłościami. - Powinnam była być przy nim! To straszne budzić się z narkozy, czuć ból i niepewność i nie mieć obok nikogo, kto by cię pogłaskał albo po­ cieszył. .. Hawk zmrużył ciemnobrązowe oczy, wpatruj ąc się badawczo w j ej twarz. Wiedział, jak to jest, gdy człowiek budzi się w szpitalu, zdezorientowany i obolały. Znał to straszne uczucie, które mija dopiero wtedy, gdy powraca pamięć i podpowiada, co się naprawdę wydarzyło. Zdziwiło go, że Angel też je znała. - Mówisz tak, jakbyś kiedyś to przeżyła - zauważył. Po chwili milczenia Angel odpowiedziała cicho: - Owszem. Nim Hawk zdążył spytać o coś więcej, dodała głosem chłodnym i opa­ nowanym: - Jest jeszcze coś, czego mi nie powiedziałeś o Derrym? - Nie chce brać środków przeciwbólowych. - Dlaczego? - Mówi, że ból ma sens. Angel zamknęła oczy. Powróciło wspomnienie tamtych miesięcy po wy­ padku, kiedy odstawiła leki przeciwbólowe i kule i zmusiła się do chodzenia bez niczyjej pomocy. Derry płakał razem z nią, podtrzymując ją przy pierw­ szych krokach. Kazała mu odejść, twierdząc, że wszystko w porządku i że ból ma sens. Dzięki bólowi wiedziała, że żyje. Hawk już otwierał usta, by zadać kolejne pytanie, gdy limuzyna zwol­ niła i zatrzymała się na parkingu. Angel sięgnęła odruchowo do klamki, nie chcąc widzieć ciekawości wyzierającej z oczu Hawka. Zanim jednak szofer zdążył wysiąść i otworzyć przed nią drzwi, Hawk już stał na ze- -16- wnątrz i wyciągał do niej pomocną dłoń. Zawahała się, ale podała mu rękę. Zaskoczyło ją bijące od niego ciepło i siła, ale było zbyt późno, by się wycofać. Z tą samą łatwością, z jaką przychodziło mu wszystko, Hawk wyciągnął Angel z limuzyny. Cofając dłoń, przesunął koniuszkami palców od jej nad­ garstka aż po wrażliwe opuszki palców, głaszcząc je tak, jak wcześniej gła­ skał swoje złote pióro. Wyczuł nagłe przyspieszenie pulsu, dostrzegł delikat­ ny cień rumieńca na bladych policzkach. Popatrzyła na niego, a w jej zalęknionych błękitnozielonych oczach malowało się zmieszanie. Jego lewa brew wygięła się w czarny łuk. - Coś nie tak? - spytał łagodnie. Rumieniec na twarzy Angel pogłębił się. Czuła się głupio z powodu swej reakcji na tego twardego, obcego mężczyznę. Odetchnęła bezgłośnie i zmu­ siła się do spokoju, nie mogła jednak przejść do porządku nad zagadką, jaką stanowił dla niej Hawk. „Czasem niemal wydaje mi się, że mnie pragnie - myślała - częściej jednak odnoszę wrażenie, że mnie nie lubi albo odtrąca". Pod maską jego doskonałego opanowania kryły się złożone, zmienne i in­ tensywne uczucia. Hawk nie przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Nie wiedziała, jak go ocenić. Jedyne, co mogła, to odpowiadać na jego prze­ nikliwą inteligencję, na samotność i męską zmysłowość, które dostrzegała pod zimną powierzchownością. Przyglądała mu się w milczeniu i odczuwa­ ła niemal lęk. Przed nim i przed sobą. Hawk zaś obserwował emocje Angel, które tak wyraziście uwidaczniały się na jej twarzy. Z satysfakcją stwierdził, że znalazł jej słaby punkt. „Delikat­ ny dotyk otworzy ją" - pomyślał, kryjąc uśmiech. Wypatrzył ten słaby punkt, jak ptak drapieżny, unoszony wiatrem, wypatruje w dole ruchu swej ofiary, która opuściła kryjówkę. Teraz przyszedł: czas na szybkie manewry, na nagłe zmiany lotu, na pościg, który rozgrzewa krew. A potem ona będzie należała do niego - anioł schwytany przez jastrzębia. Anioł, który będzie drżał i płakał w jego ramionach. 3 kna domu Raraseyów, usadowionego na skraju ołowianoszarego ur­ wiska, wychodziły na wschód, na Inside Passage i liczne wysepki. Pomiędzy głównym lądem o barwie indygo a samą wyspą Vancouver rozciągał się gładki, płonący złotem ocean, który tworzył zmien­ ny kontrast z niemal czarnym, postrzępionym pasmem maleńkich wysepek- Wokół tych najbardziej ulubionych krążyły małe łodzie, tańcząc na wodzie. Wędkarze wypatrywali nieuchwytnego łososia. Na prawo od domu rozciągało się niewielkie miasteczko Campbell River, ograniczone linią mor- 2-Bez kłamstw — 17 —

skiej wody i zielonej jak nefryt rzeki zmierzającej niepowstrzymanie ku mo­ rzu. Powietrze tego późnego popołudnia było nierealnie jasne, jak gdyby na niebie zawisł diamentowy pył drgający odbitym światłem. Angel ledwie rzuciła okiem na ten wspaniały widok. Im bliżej była domu, tym bardziej obawiała się, że Hawk nie powiedział jej prawdy o kontuzji Derry'ego. Tylko z najwyższym trudem powstrzymała się, by o nic nie zapy­ tać go podczas lotu i krótkiej jazdy samochodem z lądowiska na wyspie. Ja­ kiś instynkt podpowiadał jej, że już za bardzo się odsłoniła. Ledwie ogromne BMW Hawka zatrzymało się przed domem, Angel wyskoczyła i pobiegła do drzwi wejściowych. Wpadła do środka, nie zada­ jąc sobie trudu, by zadzwonić albo zapukać. Dzieliła z Derrym ten dom od trzech lat. Początkowo z konieczności - przez pierwsze miesiące po wy­ padku nie była w stanie zadbać o siebie sama - potem dlatego, że sprzeda­ ła należący do jej rodziny dom letniskowy w Campbell River, by pomóc Derry'emu spłacić podatek spadkowy od nabycia Eagle Head. Nominalnie jedna czwarta domu oraz otaczające go tysiąc dwieście akrów ziemi nale­ żało do niej. Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy. Uważała, że rodzinny dom Ramseyów i Eagle Head należą w całości do ostatniego Ramseya - Derry'ego. - Derry?-zawołała, przebiegając przez hol i salon. -Derry, gdzie jesteś? - Tutaj - odpowiedział. Hawk pojawił się w drzwiach w chwili, gdy Angel ruszyła biegiem w głąb domu, a jej jasne włosy, falując, unosiły się w rytm kroków. Stał przez chwi­ lę jak zamurowany na widok jej wdzięku i zgrabnej linii nóg. Wyobrażał sobie, jak by to było, gdyby oplotła go tymi nogami, trzymając mocno w so­ bie. Sklął się, zniecierpliwiony, za takie myśli, zaniknął drzwi i gniewnie ruszył przez salon. Jasnowłosa Angel zalazła mu za skórę. Hawk znał tylko jeden sposób uwolnienia się od tej obsesji. Łóżko. Tam właśnie demaskowa­ ły się wszystkie kłamstwa, bez względu na to, jak piękne ustaje wypowiada­ ły, wszystkie udawane namiętności i gesty podyktowane fałszem, a nie miło­ ścią. Wykorzystać, wziąć i odrzucić. Wypisać czek i machnąć obojętnie dłonią. A potem wzbić się na powrót w zimne, przejrzyste niebiosa, by krążyć, szy­ bować, wypatrywać gdzieś w dole śladu następnej ofiary i czekać na chwilę, gdy znów rośnie poziom adrenaliny i zaczyna się pościg. Wtedy czuł, że żyje naprawdę. Już dawno przestał wierzyć, że kiedykolwiek schwyta kobietę, na której nie ciążą kłamstwa. Nie wiedział nawet, że jej szuka. Znał tylko łowy i zwierzynę. Hawk, z kamienną twarzą, natknął się na Angel, gdy pędziła przez kuch­ nię i salon, zmierzając w stronę ogromnego, wspartego na kolumnach tarasu z drewna cedrowego, który jak spiżowe skrzydła zawisł ponad skałami i mo­ rzem. Derry leżał na kanapie. Lewa noga od uda aż po duży palec była unieru­ chomiona białym gipsem, ograniczającym zwykłą jego sprawność. - 1 8 - Na widok bladości Derry'ego, fioletowych cieni pod oczami i ściągnię­ tych bólem ust Angel wstrzymała oddech. Uklękła przy nim bez słowa i przy­ tuliła do piersi jego głowę. Przemówiła głosem cichym i kojącym, jak do dziecka, które nie może zasnąć: - Weź tabletki, Derry. Przesuwała palcami po jego jasnych włosach, masując naprężone mięś­ nie szyi. - Ból niczego cię nie nauczy - powiedziała łagodnie. - Bierz tabletki przez kilka dni, aż będziesz mógł się poruszać bez uczucia, że ktoś wbija ci nóż w kostkę. Derry milczał. Angel badawczo spojrzała w jego niebieskie oczy. - Obiecujesz? - spytała zmatowiałym głosem. - Daj spokój - odparł. Jego delikatny głos nie pasował do szerokich ramion i torsu. - Nic mi nie jest, Angie. Naprawdę. - Naprawdę to można powiedzieć to, że jesteś blady - odparowała Angel. Derry z uśmiechem uścisnął ją. - Czuję się świetnie - powiedział. - A raczej poczuję się świetnie, jak wreszcie zrobię to, co muszę. - Aż tak źle? - Angel roześmiała się mimo zatroskania. - Jeszcze gorzej. t Odszukała wzrokiem kule, podchwyciła je i otoczywszy Derry'ego ra­ mieniem, pomogła mu usiąść. - No, rusz się, byku - mruknęła. - Użyj tych swoich mięśni do czegoś innego niż do imponowania turystkom. Hawk za późno spostrzegł, że Angel usiłuje pomóc Derry'emu wstać (wy­ glądała niewiarygodnie krucho obok rosłej sylwetki chłopaka), i zanim zdążył się odezwać, ona już podźwignęła Derry'ego. Hawk doskoczył i uwolnił jej szczupłe ramiona od zbyt wielkiego ciężaru. - Co ty, u diabła, wyprawiasz? - spytał gniewnie. -- Pomagam mu pójść do łazienki - odparła Angel. Była zaskoczona jego szorstkim tonem i jego siłą. Dosłownie uniósł Der- ry*ego z leżanki. - Dzięki - dodała z uśmiechem. - Najgorzej wstać. Cała reszta to już niewielki kłopot. Podała Derry'emu kule. - Gotowy? - spytała. - Jestem gotowy od kilku godzin - odparł zakłopotany - ale nie czułem się na siłach wstać. - Powinieneś był zadzwonić wcześniej. - Och, do diabła, Angie. Potrafię o siebie zadbać. A poza tym nie chcia­ łem wyciągać cię z wystawy. - Popatrzył na Hawka, potem na nią. - Wciąż uważam, że źle się stało. Wiem, ile znaczy dla ciebie twoja sztuka. - 1 9 -

- Będąjeszcze inne wystawy - stwierdziła Angel, umieszczając mu kule pod pachami. - A ciebie mam tylko jednego. Hawk przyglądał się jej z niechętnym podziwem. „Nieźle ma to wszyst­ ko opanowane - myślał kwaśno. - Te czułe gesty, zatroskane spojrzenia, pełen determinacji uśmiech, słowa. Perfekcyjny pokaz miłości". Hawk może dał­ by się nabrać, gdyby nie to, że wtedy w zadymionym barze Angel zmiękła jak wosk przy pierwszym jego dotyku. Ona nie kochała ani Derry'ego, ani nikogo innego. Choć niewątpliwie umiała zagrać swoją rolę. Ale Hawk też umiał. Stanowiło to niezbędny element łowów. Hawk mógł stać się wszyst­ kim, czego zapragnęła ofiara, do chwili, gdy nie miało to już żadnego zna­ czenia. Angel towarzyszyła kuśtykającemu Derry'emu. Nie podtrzymywała go, lecz pragnęła mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Derry z początku stą­ pał dość niezgrabnie, potem coraz pewniej. - Niewiele ćwiczyłeś chodzenie o kulach, co? - spytała. W odpowiedzi potrząsnął głową. Nie chciał się odzywać, gdyż ból, któ­ ry napływał falami ze złamanej kostki, zmieniłby ton jego głosu i Angel po­ znałaby, jak bardzo cierpi. - Gdzie są tabletki przeciwbólowe? - spytała obojętnie. - Ty ich nie brałaś trzy lata temu - zauważył. - Z początku brałam - odparła gniewnie. - Za dużo i za często. To było co innego, Derry. Dziś twoja sytuacja jest inna niż moja wówczas. Weź ta­ bletkę. Proszę. Zostanę z tobą. Jeśli poczujesz się otumaniony i zapomnisz, jaki mamy rok, będę tuż obok. Angel wpatrywała się w Derry'ego pełnym niepokoju wzrokiem. Już chciał zaprotestować, ale dał spokój, będąc bezradny wobec mrocznych wspo­ mnień odbijających się w jej oczach. - Skąd wiedziałaś, czego się boję? - spytał. - Sama przez to przeszłam - odparła zwyczajnie. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Derry zamknął oczy i uśmiechnął się. - Dobrze, że znów tu jesteś - powiedział łagodnie. - Tabletki leżą na szafce w kuchni. - Pomóc ci w łazience? - spytała idąc po lekarstwo. - Jak utknę, to cię zawołam. - Uśmiechnął się ironicznie. - Jak za daw­ nych, dobrych czasów, co? Angel roześmiała się smutno i potrząsnęła głową. - Cóż za powrót od domu - stwierdziła tylko. Kolebiąc się na kulach, Derry poszedł do łazienki. - Uważaj na obluzowaną płytkę w holu - zawołała za nim Angel. - Wiem, wiem. Mieszkam tu dłużej niż ty, zapomniałaś? Hawk nadszedł w chwili, gdy Angel wyjmowała z szatki szklankę. Na­ lała do niej wody i odwróciła się. Stał tak blisko, że aż się przestraszyła. - 2 0 - - Mieszkasz z Derrym? - spytał uprzejmie. - Tylko latem - odparła odstawiając szklankę, by zdjąć wieczko z bute­ leczki z lekarstwem. - Przez resztę roku mieszkam w Seattle. Ale wpadam hi, gdy tylko mogę. Zwłaszcza na Boże Narodzenie. Jej dłonie znieruchomiały na wspomnienie pierwszej Gwiazdki bez ro­ dziny. I bez Granta. Święta to najtrudniejszy czas wspominania, żalu i gnie­ wu. Spędzała je razem z Derrym, wiedząc, że i on doskonale rozumie, dla­ czego reakcją na kolędy i podarki były łzy, a nie uśmiech. Lecz Angel nie chciała teraz o tym myśleć. Płacz nie ożywi umarłych. Jej palce, zaciśnięte na buteleczce, podważyły w końcu wieczko, które spa- \ dło na podłogę. Hawk podniósł je szybkim, zwinnym ruchem. Na twarzy Angel dostrzegł smutek, ale i... odwagę. Zastanawiał się, jakie myśli wywo­ łały w niej tak głęboki żal. „A może Angel po prostu udaje smutek i determi­ nację? - pytał sam siebie. - Czyżby udało jej się, w przeciwieństwie do in­ nych kobiet, znaleźć mój czuły punkt? Czy jakimś cudem zorientowała się, że niczego w świecie nie cenię bardziej niż siły, dzięki której człowiek wy­ dobywa się z głębokiej przepaści, w jaką wtrąca go życie?". - Dziękuję - powiedziała Angel stłumionym głosem, wyjmując mu ze szczupłych palców wieczko. - Długo mieszkasz z Derrym? - spytał. - Trzy lata - odparła. Wytrząsnęła na dłoń tabletkę z pojemniczka. - Tylko w czasie wakacji i świąt - zauważył Hawk niemal obojętnie. Angel dosłyszała w jego głosie jakąś niepokojącą nutę i raptownie pod­ niosła głowę. Pukle jasnych, miękkich włosów spływały na jej piersi i two­ rzyły zmysłowy kontrast z czarnym jedwabiem. - Derry ci nie wspominał? - zdziwiła się Angel. - Razem wzrastaliśmy. - Owszem, mówił mi. To bardzo wygodne. Angel wzruszyła ramionami. - Nasze rodziny mieszkały po sąsiedzku każdego lata, a naszych ojców łączyły iście braterskie więzy, z wyjątkiem więzów krwi, - Ajednak przez większość czasu mieszkasz w Seattle? - Jestem obywatelką amerykańską. - Sytuacja się zmieni, kiedy wyjdziesz za niego. -- Za kogo? - spytała speszona. - Za Derry'ego - odparł Hawk, przyglądając sięjej zimnymi, brązowy­ mi oczami. Angel odpowiedziała zgodnie z jego przewidywaniami - zaprzeczyła ja­ kiemukolwiek związkowi z Derrym. Gdy potrząsnęła w zamyśleniu głową, do jego nozdrzy dotarł delikatny zapach jej włosów. Ogarnęła go fala pożą­ dania, ale nie dał nic po sobie poznać. Mężczyzna, który okazywał kobiecie swe pragnienia, był głupcem. Hawk przestał nim być w dniu swych osiem­ nastych urodzin. 2 1 -

- Jestem dla Derry'ego jak siostra - wyjaśniła Angel. - Z wyjątkiem więzów krwi. - Ironicznie zacytował jej słowa. Nie wie­ rzył jej. - Właśnie - potaknęła. - Derry i ja tworzymy rodzinę. Na szafce, obok szklanki, położyła tabletkę przeciwbólową i niespokoj­ nie zerknęła w głąb holu. - Nic mu nie jest- powiedział Hawk. - Co może mu się stać w ła­ zience? - Nigdy byś nie zgadł. Angel uśmiechnęła się na wspomnienie swej własnej nieporadności sprzed trzech lat, kiedy po raz pierwszy uwierzyła, że jest już sprawna, i pokuśty­ kała do łazienki wsparta na kulach. W rezultacie Derry musiał ją stamtąd uwolnić. Pozostała mu wdzięczna, że gdy znalazł ją, uwięzioną wraz z kula­ mi, między ubikacją a umywalką, jego twarz wyrażała troskę, a nie rozba­ wienie. Na szczęście niczego sobie nie zraniła z wyjątkiem dumy, ale i tę Derry ocalił, traktując swą pomoc jako rzecz całkowicie naturalną. Hawk dostrzegł na ustach Angel leciutki uśmieszek i zastanawiał się, ile to razy zabawiała się z Derryrn pod prysznicem lub w wannie. „Tak, w ła­ zience może dojść do różnych sytuacji" - pomyślał, ale z obawy, by takie myśli nie uwidoczniły jego pożądania, skupił uwagę na czymś innym, narzu­ cając sobie tę samą dyscyplinę, dzięki której został niegdyś czołowym kie­ rowcą rajdowym, teraz zaś biznesmenem pozbawionym skrupułów. - Chcesz, żebym sprawdził, co się z nim dzieje? - spytał od niechcenia. Oczy miał ciemne, niemal czarne. Angel zawahała się. - Zechciałbyś? - poprosiła nieśmiało. - Posługiwanie się kulami bywa na początku uciążliwe. Hawk podążył w głąb holu. W duchu przyznawał jej rację. Sam dwu­ krotnie posługiwał się kulami, za każdym razem po dość poważnej kraksie na torze wyścigowym. Za pierwszym razem trwało to parę dni. Za drugim - dziewiętnaście tygodni. Nie licząc miesięcy, jakie nastąpiły po jego osiem­ nastych urodzinach, nie przypominał sobie bardziej nieprzyjemnego okresu w życiu. Hawk natknął się na Derry'ego w holu. Młodszy mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. - Tak długo mnie nie było? - spytał. - Nie sądzę, ale Angel trochę się niepokoiła. - Angel? Ach, Angie. - Derry popatrzył na Hawka niepewnie i stwier­ dził cicho: - Nie lubi, kiedy się ją tak nazywa. - Wiem. - Więc czemu... - Przyzwyczai się - powiedział Hawk, odwracając się do Derry'ego ple­ cami. - Tak jak ja przyzwyczaiłem się do imienia Hawk. - 22 - 4 awk i Derry wrócili w milczeniu do kuchni, gdzie czekała Angel. Na widok Derry'ego na jej twarzy pojawił się wy­ raz ulgi. Podała mu tabletkę i szklankę z wodą. - Do dna - powiedziała. Derry skrzywił się, ale posłusznie wziął tabletkę. - Jadłeś? - spytała Angel. - Pewnie. Nie jestem taki całkiem bezradny. Przyłożyła szczupłe palce do jego policzka. Jej skóra, choć bardzo jasna, teraz wydawała się ciemniejsza od skóry Derry'ego. - Jesteś taki blady - wyszeptała. Derry przytulił twarz do jej dłoni. - Nic mi nie jest, Angie. Naprawdę. - Lepiej będzie, jak się teraz położysz - doradził lakonicznie Hawk. Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż propozycja. „Naprawdę złapała go w swoje sieci - pomyślał ponuro. ~ Przybyłem w samą porę". Odprowadził Derry'ego do łóżka i czekał, aż ten się położy. Wziął od niego kule, ale poza tym w niczym mu nie pomógł. Kiedy zaś An­ gel pospieszyła usłużnie z pomocą, powstrzymał ją. - Niejest inwalidą-zauważył zimno. - Ale... - zaczęła Angel. - Nie wmawiaj mi, że owładnęły tobą instynkty macierzyńskie -przerwałjej. Głos miał ironiczny, a oczy twarde jak kryształ. - Kobiety twego pokroju trzęsą się nad mężczyzną i próbują traktować go jak dziecko. A może Derry to lubi? Angel zacisnęła gniewnie usta, ale nim zdążyła powiedzieć, co myśli o jego ostrym języku i braku uczuć, dobiegł ją śmiech Derry'ego. - Panie Hawkins - mówił Derry, próbując poprawić sobie poduszkę pod głową - nie zna pan... - Mów mi Hawk. Podobno to imię do mnie pasuje. Szybko i sprawnie umieścił poduszkę pod głową Derry'ego. - Rzeczywiście - szepnął Derry - pasuje do ciebie jak ulał. Tyle, że ni- - gdy nie widziałem jastrzębia z poczuciem humoru. - Uśmiechnął się i oparł o poduszkę. - Trudno znaleźć kogoś mniej się narzucającego niż Angie. To najbardziej spokojna i opanowana osoba, jaką znam. Hawk uniósł brew i popatrzył na Angel, jakby widział ją pierwszy raz. - Naprawdę? - spytał przyciszonym głosem. - Naprawdę- odparł Derry. - To ona powinna zostać chirurgiem, nie ja. Nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Angel starała się nie tracić zimnej krwi pod sceptycznym spojrzeniem Hawka. Nie było to łatwe. Przecież ten mężczyzna pamiętał jej rumieniec i wybuch gniewu, i lęk o Derry'ego. 23-

- Chyba nieźle się wystraszyłam, kiedy Hawk mi powiedział, że odnio­ słeś kontuzję - przyznała. -1 odreagowałam to na nim - uśmiechnęła się lek­ ko. - Co tu mówić o spokoju i opanowaniu. Hawk powiódł mrocznym spojrzeniem po jej wargach, zgrabnej szyi, wynurzającej się z czarnego jedwabiu, i po miękko opadających na piersi włosach. Angel, zdziwiona i zaintrygowana jego spojrzeniem, poczuła żyw­ sze bicie serca. „Chciałabym, żeby pod tą twardą maską nie ukrywał wrażli­ wości - pomyślała ze smutkiem - żeby okazał się tak nieczuły, na jakiego wygląda. Wówczas z łatwością mogłabym go ignorować, a jego pożądliwe spojrzenia i dotknięcia nie naruszałyby mojego pancerza spokoju". Mimo wszystko dostrzegała w nim odruchy serdeczności i delikatności, jak cho­ ciażby ten prosty gest poprawienia Derry'emu poduszki. Osobowość Haw- ka, tak złożona i pełna sprzeczności, fascynowała ją i jednocześnie niepoko­ iła. „Ja, opanowana? - pomyślała kwaśno. - Nie bardzo. Nie w obecności Hawka". Zbliżyła się do łóżka i odsunęła Derry'emu czuprynę z czoła. - Gotowy do snu? - spytała z uśmiechem, gładząc go po włosach. Derry odwzajemnił uśmiech i patrząc na wysokiego, śniadego mężczy­ znę, którego inteligencja i szorstkie maniery przyciągnęły jego uwagę już podczas pierwszego spotkania przed kilkoma tygodniami, powiedział: - Słusznie mówisz, Hawk. Niektórzy mężczyźni lubią być niańczeni. - Mam ci zatrudnić nianię? - spytał Hawk. - Byle młodą i ładną - odparł Derry. - Ale taka nie nazywa się niania - zauważył Hawk - lecz... - Mniejsza z tym. - Derry przerwał mu czym prędzej. - I tak niewiele bym zdziałał. Przynajmniej do czasu, aż zdejmą ze mnie ten gipsowy pan­ cerz. - Poruszył się niespokojnie, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Hawk podszedł do jednego z krzeseł stojących na tarasie, zdjął z niego poduszkę i szybkim, wprawnym ruchem wsunął ją pod zagipsowaną nogę Derry'ego. Derry westchnął z ulgą. - Dzięki. To dranstwo waży tyle co ja. Angel zerknęła na Hawka, kolejny raz zaskoczona kontrastem między szorstkimi słowami a troskliwymi gestami. Napotkała jego zimne spojrzenie. - No dalej, głaszcz go — powiedział. - Zapomni o swojej kostce. Derry roześmiał się głośno. Niebieskie oczy pociemniały mu z radości. - To mi się właśnie w tobie podoba - zauważył. - Choćby wszyscy wo­ koło chodzili na paluszkach i starali się przypodobać, ty jeden nie. Jako przy­ szły lekarz twierdzę, że nasz świat potrzebuje środków trzeźwiących. - Owszem - skomentowała zwięźle Angel. - W butelkach. Starannie zamk­ niętych. Derry sprawiał wrażenie zaskoczonego. Po chwili jednak wybuchnął śmiechem. Twarz mu się wygładziła. Zniknęły ślady napięcia. Wyglądał te­ raz na lat osiemnaście, a nie dwadzieścia jeden. Ujął dłoń Angel, uścisnął i przytknął sobie do czoła. - 2 4 - - Głaszcz mnie - poprosił rozanielony. - Jesteście dla mnie tacy dobrzy. Obydwoje. Strasznie się nad sobą użalałem, dopóki się nie zjawiliście. Pod wpływem tych słów irytacja Angel zniknęła bez śladu. Znów zaczę­ ła głaskać mu czoło, uwalniając od napięcia. Czuła na sobie mroczne, enig­ matyczne spojrzenie Hawka, który obserwował każdy ruch jej dłoni. - Twoje ręce są jak ty, Angie - mruczał Derry. - Miłe. Szczodre. Spo­ kojne. Pomożesz mi? - Oczywiście - odparła cicho. - Dasz radę? Wiem, jak jesteś zajęta. - Mamy lato. A w lecie chłonę tylko kolory i blask słońca. Derry otworzył oczy. Malowała się w nich widoczna ulga. - Dzięki. - Jego głos brzmiał gardłowo, leniwie. Najwidoczniej działał już środek przeciwbólowy. Przeniósł spojrzenie na Hawka. - Kiedy chcesz... wyruszyć... na wielką wyprawę? - Wymawiał słowa w zwolnionym tempie. Przez moment Hawk niemal współczuł Angel, która tak łatwo dała się usidlić jasnowłosemu uwodzicielowi. Rychło jednak wykrzywił usta w gry­ masie mającym przypominać uśmiech. Urok Derry'ego miał magnetyczną siłę, podobnie jak słońce, które przyciąga ludzi swym ciepłem. Hawk nie dostrzegł przy tym żadnych oznak kłamstwa czy oszustwa. Ten urok był ab­ solutnie naturalny. Chłopaka nie zepsuły kobiety i kłamstwa. Hawk zamie­ rzał dopilnować, by tak pozostało. - Jutro - odpowiedział. - Jeśli tylko Angel stwierdzi, że sobie radzisz, da sobie spokój z rolą opiekunki. Angel podniosła głowę. - O czym mówicie? Derry popatrzył na nią, mrużąc oczy. Starał się przezwyciężyć działanie środka przeciwbólowego. - Zabierz ze sobą... Hawka - zdołał wymamrotać. - Ja... nie mogę. Angel spojrzała na Hawka. W jej oczach, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do reszty twarzy, malowało się niekłamane zdumienie. - O czym on mówi? - spytała zatroskana. Derry słyszał jej słowa jak za mgłą. Wiedział, że musi ją przekonać, by pomogła Hawkowi, ale język odmówił mu posłuszeństwa, a siły opuszczały coraz bardziej. Zaczął walczyć z działaniem medykamentu. Jego ruchy i głos stały się niespokojne. - Angie? Angel czułajaknaprężająmu się mięśnie. Przemówiła do niego szybko, pamiętając własne uczucie bezsilności sprzed lat, gdy te wszystkie zastrzyki, które wtrącały ją w ciemność, odbierały nawet zdolność krzyku. Mimo to umysł zachowywała sprawny i w myślach krzyczała bez końca, obezwład­ niona barbiturantami. - Nie opieraj się działaniu tabletki - nakazała gorączkowo. - Słyszysz, Derry? Nie walcz z tym. Zaśnij. Zaśnij. Wszystko w porządku. - 2 5 -

- Nie mogę... Hawk... - Zajmę się Hawkiem - odparła z miejsca Angel. - Zaśnij, Derry. Je­ stem przy tobie. Głaskała go po czole i policzku, skupiając się tylko na nim i pragnąc, by się uspokoił. - Jużdobrze-mówiłałagodniejakbyudzielałamubłogosławieństwa. - Śpij. Jestem tu. Derry przez moment zogniskował na niej wzrok, westchnął spazmatycz­ nie, skinął z wolna głową i zaprzestał walki. Dopiero wtedy Angel uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu Hawk stał u jej boku i wspomagał ją, przytrzymując mocnym uściskiem Derry'ego za ramiona. Bez niego nie zdołałaby utrzymać chorego w pozycji leżącej. - Dziękuję - zwróciła się do niego cichym głosem. - Teraz będzie spo­ kojny. Miał tylko zły moment, kiedy zorientował się, że proszek jest silniej­ szy od niego. Bezsilność może być przerażająca. Angel zacisnęła dłonie, wspominając swój ból, bezradność i gniew. Hawk to dostrzegł. Bezwiednie ujął jej dłonie i łagodnie rozprostował palce. Gła­ skał je, zaskoczony ich chłodem. - Derry jest równie silny co czarujący - mówił ogrzewając ręce An­ gel. - Nic mu nie będzie. Angel z trudem opanowała drżenie. Jego ręce były niemal gorące. Pod­ niosła wzrok i zobaczyła swoje odbicie w zwierciadle oczu Hawka. Oczy te wpatrywały się w nią badawczo, taksująco. Nie były tak kojące jak dłonie, które przekazywały jej dłoniom swe ciepło. Angel poczuła się bezbronna, jakby stała naga w lodowatym wietrze pędzącym z ciemnego nieba, by ją porwać. Uwolniła dłonie i pogłaskała Derry'ego po włosach, tym razem bar­ dziej z myślą o sobie niż o nim. Hawk przyglądał się jej w milczeniu, śledząc każdy jej ruch, wyraz oczu, ostami promień słońca ślizgający się po jasnych włosach, a nade wszystko jej piersi wznoszące się rytmicznie pod kruczoczarnym jedwabiem. To, że jej pragnął, nie zaskoczyło go. To, że pragnął jąpocieszyć -tak. „Im prędzej zaciągnę ją do łóżka, tym lepiej - myślał. - Nie spotkałem dotąd aktorki, która tak przekonująco demonstruje zarówno siłę, jak i bezbronność. Tylko w łóżku ta gra straci swą perfekcję. Uwolnię się wtedy od fascynacji tą ko­ bietą i od jej kłamstw". - O czym wspominał Derry? - spytała po dłuższej chwili Angel. - Chodzi ci o tę wielką wyprawę? - spytał Hawk. Angel, nie odrywając wzroku od Derry'ego, skinęła głową. Ten ruch sprawił, że pasma włosów zakołysały się. Hawk pragnął owinąć wokół palca zakręcony kosmyk i cieszyć się jego jedwabistą pieszczotą. - Nigdy nie byłem na północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku - wyja­ śnił. - Prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia o tamtych stronach. Za­ mierzam wybudować ekskluzywne osiedle, ale wpierw muszę się upewnić, - 2 6 - że mogę klientom coś więcej zaoferować niż tylko drogie domy i luksusowy kompleks wypoczynkowy. Angel słuchała. Jej dłonie spoczywały nieruchomo. Wiele jato koszto­ wało, gdyż na samą myśl o sprzedaży Eagle Head miała ochotę krzyczeć, płakać albo prosić Hawka, by zrezygnował z kupna. A jednak tylko dzięki sprzedaży Eagle Head Derry będzie mógł sobie pozwolić na opłacenie ośmiu lat intensywnych studiów medycznych i praktyki w zawodzie chirurga. Ona zaś nie zamierzała pokrzyżować mu planów. Bez względu na to, jak bardzo kochała Eagle Head, Derry'ego kochała bardziej. - Tam właśnie się udamy - stwierdził Hawk głosem równie pozbawio­ nym wyrazu jak teraz jego oczy. - Będziesz moją przewodniczką. - Co? Miała wrażenie, że się przesłyszała. - Derry miałby w obecnym stanie kłopoty z wsiadaniem i wysiada­ niem z samochodu, a cóż dopiero z pływaniem na łodzi - stwierdził Hawk trzeźwo. Dłonie Angel nadal pozostawały nieruchome. - Spacer po plaży też wykluczony - ciągnął. - Zwłaszcza po stromych ścieżkach klifu. Angel milczała. - Derry powiedział, że możesz pojechać. Prawdę mówiąc, twierdził, że jesteś lepszym wędkarzem od niego i że lepiej łowisz kraby. Że znakomicie gotujesz i znasz najwspanialsze miejsca w promieniu stu pięćdziesięciu ki­ lometrów. - Przesadzał. Hawk wzruszył ramionami. - Wszystko zależy od ciebie. Angel patrzyła tylko na Derry'ego. Po chwili Hawk dodał chłodno: - Musisz zrozumieć, że nie kupuję kota w worku. Nie ma wyprawy, nie ma sprzedaży. Przykro mi, ale takie jest życie. Nic za darmo. Prawda powoli docierała do Angel. „Nie ma wyprawy. Nie ma sprze­ daży". I nie ma pieniędzy za czwartą część ziemi, która do niej należała. Derry powiedział Hawkowi o Angel i jej prawie do części Eagle Head. Hawk są­ dził jednak, że chodzi o zapłatę za świadczone usługi. Jakże bowiem inaczej mogłaby pozwolić sobie na trzy miesiące nieróbstwa w roku i na wakacje? Trzeba płacić za przywilej jej towarzystwa, a dwadzieścia pięć procent udzia­ łów w Eagle Head to niezłe uposażenie za trzy lata „pracy". Angel nie miała pojęcia, że Hawk poddał ją tej cynicznej ocenie. Obser­ wowała Derry'ego. Pod warstwą opalenizny dostrzegła cienie wywołane bó­ lem i bezsennością. Wprawdzie wyglądał bardzo młodo, ale ona wiedziała, że jego młodość przeminęła. Nikt bowiem, kto przeżył taki wypadek, jak ten 27-

przed trzema laty, nigdy już nie będzie młody. Brak mu doświadczenia, ow­ szem, ale młodość odeszła. Angel westchnęła, „Derry musi bardzo lubić Haw- ka, skoro obiecał mu, że zostanę jego przewodniczką-pomyślała niezado­ wolona. - Zapewne i on wyczuł pod tą maską dumy samotność. Hawk jest samotny jak jastrząb unoszony zimnym wiatrem. I nieodparcie atrakcyjny. Sama siła, wdzięk i mrok, i oczy, które widzą wszystko na przestrzał". Dłoń Angel przez moment zawisła nad włosami Derry'ego, po chwili, niemal au­ tomatycznie, znów zaczęła j e głaskać. „W zasadzie nie ma powodu, bym nie pokazała Hawkowi walorów wypoczynkowych północno-zachodniego wy­ brzeża Pacyfiku. I tak bym spędzała wakacje, obijając się po Vancouver Is- land i pływając wzdłuż Inside Passage. To znowu nie tak wiele - zabrać tam Hawka i tym samym pomóc Derry'emu urzeczywistnić marzenia". Angel zauważyła, niezbyt nawet zdziwiona, że Hawk ją obserwuje. Przy­ jęła jego twarde, enigmatyczne spojrzenie bez drgnienia powiek. - 'Jak długo będę ci potrzebna? - spytała spokojnie. „Nie dłużej niż noc lub dwie" - pomyślał cynicznie Hawk, lecz nie dał nic po sobie poznać. - Góra sześć tygodni - powiedział swobodnie, bez emocji. - To wszyst­ ko, na co mogę sobie pozwolić. Mam w tej chwili jeszcze innych klientów. Zmarszczył lekko brwi. Przewidywał, że jego skomplikowany plan sprze­ daży akcji i ziemi zostanie zrealizowany właśnie w takim czasie. A potem albo stanie się znacznie bogatszy, albo będzie zmuszony zaczynać wszystko od nowa. Tak czy owak, czuł rosnące podniecenie. I ono liczyło się najbardziej. Nie pieniądze, lecz adrenalina. Od czasu zakończenia kariery sportowej kil­ kakrotnie zdążył zdobyć i stracić fortunę. W interesach, podobnie jak na wyścigach, wolał wygrywać niż przegrywać. Lecz bez względu na wynik, poziom adrenaliny zawsze rósł. Hawk najpierw wypatrywał ofiarę, potem ją ścigał, w końcu uderzał. Odwieczny cykl, nieodmiennie podniecający, da­ wał mu poczucie, że żyje pełnią życia. - Sześć tygodni - powtórzyła Angel, starając się panować nad głosem. - Z przerwami. Będę krążył tam i z powrotem. - Popatrzył na nią ciem­ nymi oczami. - Możemy opracować wstępny plan podróży. Powiesz mi, co należałoby zobaczyć i zrobić, i ustalimy, jak to zgrać w czasie, żeby pasowa­ ło nam obojgu. Angel bezwiednie przytaknęła. - Żadnych obietnic - dodał. - Niewykluczone, że mi się tam nie spodo­ ba. A wówczas nie ma mowy o transakcji. Angel popatrzyła na Derry'ego. Kręcił się niespokojnie i pojękiwał. Ból się oddalił, ale nie został pokonany. Jej dłoń na moment zatrzymywała się w swej kojącej wędrówce, gdy Angel przypomniała sobie, ile to razy Derry siedział tak przy jej łóżku, obserwował jej niespokojny sen i słyszał jej ciche łkanie, gdy z podświadomości uwalniały się pilnie strzeżone uczucia. Bu- - 2 8 - dząc się, wielokrotnie widziała jego ciepły uśmiech i słyszała pełne otuchy słowa: „Wyglądasz dziś znacznie lepiej". Pozbyła się wątpliwości. Jeśli Hawk potrzebował jej jako przewodniczki - nieważne, na sześć tygodni czy na sześć lat - musiała się zgodzić. Jej dłoń znów zaczęła delikatnie gładzić jasne, sprężyste włosy Derry'ego. - Doskonale - powiedziała cicho, nie patrząc na Hawka. - Jak sobie życzysz. 5 a dworze wciąż było ciemno, do brzasku pozostała niemal godzina. Angel pracowała cicho w kuchni - pakowała jedze­ nie do papierowych toreb, zawijała kanapki i smażyła na pa­ telni płaty bekonu. Od strony holu dobiegał stukot kul Der- ry'ego. Odkroiła więc jeszcze jeden kawałek bekonu i poło­ żyła na rozgrzanym tłuszczu. - Wcześnie wstałeś. - Powitała go z uśmiechem. - Obudziłam cię? - Nie. Derry krzywił się, przenosząc z boku na bok ciężar ciała. Rankami by­ wał zwykle wesoły, czasem nawet po wariacku, więc teraz Angel zoriento­ wała się, że boli go kostka. - Jak spałeś? - Przyjrzała mu się bacznie. Spoglądał ponuro i miał rozczochraną głowę. Wyglądał na obrażonego szesnastolatka. - Paskudnie - mruknął. - Czuję się jak na kacu. - I wyglądasz jak skacowany. Chcesz soku pomarańczowego? - Poproszę - powiedział ziewając i czochrając się po głowie. Potem do­ dał z nadzieją: - Kawa? - Usiądź. Przyniosę ci. Podczas gdy Derry kuśtykał w stronę małego aneksu jadalnego, skąd rozciągał się widok na cieśninę, Angel przyszykowała tacę z kawą, sokiem, grzanką i dżemem domowej roboty. Zawdzięczali go pani Carey, która robi­ ła naj lepsze dżemy na wyspie. Przed dwoma miesiącami potknęła się o włas­ nego kota i złamała biodro. Zdjęto jej już gips, lecz Angel nadal robiła dla niej zakupy, podobnie jak dla jeszcze dwóch innych chwilowych inwalidów. - Gdzie Hawk? - spytał Derry, gdy Angel stawiała tacę na stole. - Dzwoni. Derry potrząsnął głową. - Za ciężko pracuje. Słońce jeszcze nie wzeszło. - Ale wzeszło już w Londynie. Rozmawia z lordem jakimśtam. - Stara się chyba kupić wyspę. -29-

- Całą wyspę?-zdziwiła się Angel. - Tak. Chce wybudować fabrykę krakingową dla North Sea Oil. Angel podeszła do piekarnika. - Musi być bardzo bogaty - zauważyła. - Zapewne. Poprosiłem w banku, żeby go sprawdzili jako potencjal­ nego nabywcę Eagle Head. Ledwie wymieniłem nazwisko „Miles Haw- kins", a już oczy starego Johnstona rozbłysły niczym choinka bożonaro­ dzeniowa. - Sok pomarańczowy - przypomniała mu Angel. Derry posłusznie opróżnił szklankę. - Hawk cieszy się dużym poważaniem w kręgach międzynarodowej fi- nansjery. Tak powiada Johnston. Prawdziwy gracz na dużą skalę. Derry przerwał, by łyknąć aromatycznej kawy. Westchnął i wymownie popatrzył na dzbanek od ekspresu. Uśmiechając się, Angel napełniła mu filiżankę. - Dziwne, że Hawk nie zachowuje się jak bogacz - powiedział po chwili. Angel wzruszyła ramionami i zajęła się bekonem. - A co to znaczy „zachowywać się jak bogacz"? - spytała. - No wiesz: szastać na prawo i lewo pieniędzmi, wymieniać bez prze­ rwy nazwy modnych kurortów i nazwiska właściwych ludzi, mieć prywatne odrzutowce i samochody szybsze od światła. •- Jak twoja Clarissa? Derry westchnął. - Tak. Była czymś jeszcze, prawda? Angel stłumiła uśmiech. - Powiedziałabym ci, czym była, ale nie znam odpowiedniego słowa. Dzięki Bogu, przejrzałeś, Derry. Była piękna, zgadza się, ale poza tym od­ znaczała się inteligencją pierwotniaka. - Obrażasz pierwotniaki takim porównaniem - stwierdził sucho Derry. Nie kryjąc już uśmiechu, Angel ułożyła plastry bekonu na papierowych ręcznikach, by je osaczyć z tłuszczu. - Ile jajek? - spytała. - Pięć. - Głodny, co? - Przespałem kolację, pamiętasz? - Mhm - przyznała Angel, odcinając kawałki przypieczonego bekonu. Przypominała sobie tę kolację. Razem z Hawkiem pracowali przez jakąś godzinę nad planem wyprawy. Przygotowała listę rzeczy do zrobienia io- kreśliła z grubsza czas, jakiego będę wymagały. Hawk przejrzał ją szybko i odłożył na bok. Następnie wypytywał szczegółowo o każdą pozycję, choć ledwie rzucił na nie okiem. Jego pytania były precyzyjne i dociekliwe. Po godzinie Angela czuła się wymaglowana. Kiedy Hawk zdobył już wszystkie potrzebne mu informacje, sporządził na piśmie - bez zaglądania do listy - - 3 0 - wstępny harmonogram i wręczył Angel kilka tysięcy dolarów na wydatki, a potem przeprosił ją na jakiś czas. Przez godzinę rozmawiał telefonicznie z przedstawicielem tokijskiej giełdy. Jajka zaskwierczały na rozgrzanej patelni. Angel z wprawą przyrządza­ ła omlet. Jej dłoń zastygła nad specjałami przygotowanymi na desce do kro­ jenia chleba. - Chcesz z grzybami? - spytała. - Ze wszystkim - odparł bez zastanowienia Derry. Omlet pięknie wyrastał, połyskując roztopionym żółtym serem. Angel właśnie składała go na pół, gdy zabrzęczał timer. Zsunęła omlet na ciepły talerz, wyjęła z piekarnika patelnię z croissantami i ułożyła je na wyścieła­ nym serwetką podgrzewaczu do pieczywa. Kiedy zmierzała w stronę stołu, towarzyszył jej cudowny aromat świeżych rogalików i parującego omletu. Derry uśmiechnął się do niej. - Dzięki, Angie - powiedział serdecznie. - To o wiele lepsze od grzan­ ki z masłem orzechowym. - Wszystko jest od tego lepsze. - Nawet wątrobianka z kremem? - spytał niewinnie. Angel wzdrygnęła się z obrzydzenia. Derry skosztował omletu i westchnął. - Clarissa w jednym miała rację. - Mianowicie? - Że mnie psujesz. Angel roześmiała się i czułym gestem wytargała go za włosy. Odwraca­ jąc się do piecyka, niemal wpadła na Hawka. - Och! - cofnęła się, zaskoczona. - Dobry Boże, ale cicho się poru­ szasz! Hawk popatrzyłna nią chłodno. Rysy jego twarzy wydawały się bardziej surowe niż zwykle, a oczy w sztucznym oświetleniu - czarne. Angel miała chęć cofnąć się jeszcze głębiej, ale przeszkodziła jej w tym zagipsowana noga Derry'ego. - Nie spałeś dobrze? - spytała, przyglądając mu się badawczo. - Tak dobrze jak zawsze. Wymawiał słowa zwięźle. Głos miał zimny, a oczy przenikliwe. Odwró­ cił się i wyjął z szafki kubek. Z dzbanka nalał sobie ciemnego płynu. Popija­ jąc kawę, patrzył na piętrzące się kolorowo na blacie dodatki do omletu. - Usiądź -zaproponowała pospiesznie Angel. - Z ilu jajek chcesz omlet? - Nie rób sobie kłopotu. - Patrzył na nią zagadkowym wzrokiem. - Za żadne skarby nie chcę być psuty. Derry zakrztusił się, a potem wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Angel zacisnęła usta. Żałowała, że kostyczne komentarze Hawka nie wywo­ łują w niej takiej wesołości jak w Derrym. Chyba brała je zbyt osobiście. - Nie żartuj - powiedziała, zmierzając szybko w stronę piecyka. - Z ilu jajek? - 3 1 -

- Z sześciu. Angel wyglądała na trochę zaskoczoną. Zerknęła ukradkiem na Hawka: był jeszcze wyższy, niż sądziła. Musiał mieć co najmniej sto dziewięćdzie­ siąt centymetrów wzrostu. Był szczupły, ale mocny i bardzo męski. Powsze­ dni strój bardziej uwypuklał jego prawdziwą sylwetkę niż elegancki trzyczę­ ściowy garnitur noszony poprzedniego dnia. Klatkę piersiową opinał mu czarny pulower we wzory skopiowane ze swetrów irlandzkich rybaków. Gdy tak stał nieruchomo, ogromny i barczysty, zasłaniał sobą światło. Wydawał się też wyższy niż wczoraj i bardziej... pierwotny. Wypłowiałe dżinsy przy­ legały ściśle do ud i uwypuklały muskularne łydki. Zamszowe mokasyny o miękkiej podeszwie kryły zgrabne stopy. Angel przyciągała emanuj ąca z je­ go ciała siła, uwodzicielsko zgrabna linia bioder i talii, męski zarys ramion. - Wszystko zapięte na ostatni guzik? - spytał Hawk tak cicho, by Derry nie usłyszał. Angel oblała się rumieńcem. - Wszystko z wyjątkiem twoich ust - odparowała, pilnując się, by nic nie dotarło do Derry'ego. Hawk wykrzywił kącik ust. - Ty nie jesteś-mruknął. - Co? - Zapięta. Angel spuściła wzrok i stwierdziła, że Hawk ma rację. W rannym po­ śpiechu zapomniała zaciągnąć zamek błyskawiczny w dżinsach. Przez wą­ ską szczelinę widać było skrawek jedwabnych, pomarańczowych majteczek. Ta niespodziewana sytuacja, polegająca na odwróceniu zwyczajowych ról, sprawiła, że irytacja Angel przemieniła się w rozbawienie. „Może Derry ma rację - przyznała w duchu. - Kąśliwy humor Hawka bywa zaraźliwy". Uśmie­ chając się, jednym ruchem zapięła spodnie, odwróciła się i zaczęła wbijać do miseczki jajka. Hawk przyglądał się, jak Angel przyrządza dla niego omlet. Robiła to z wprawą, jakiej nabywa się tylko przez doświadczenie. Nie zaskoczyło go, że jest znakomitą kucharką. Mężczyźni lubią, gdy się dla nich gotuje, a An­ gel niewątpliwie należy do kobiet, dla których sprawianie mężczyznom przy­ jemności stanowi sens życia. Popijając kawę, zastanawiał się, jak jeszcze dogadzała mężczyznom. Pod wpływem tej myśli przepłynęła przez niego mroczna fala pożądania. Z miejsca skupił uwagę na czymś innym, wiedząc, że jego ciekawość nie zostanie zaspokojona ani tego dnia, ani prawdopodob­ nie w ciągu najbliższych dni. Hawk przewidywał, że Angel, niczym łania, która uwielbia umykać psom gończym, będzie robić uniki, cofać się gwałtownie, skakać w bok, drażniąc go swąnieprzystępnością. Nie przejmował się tym zbytnio, gdyż tym słod­ szy i bardziej podniecający był nieunikniony kres pogoni. Łatwa zdobycz nie była warta zachodu. - 3 2 - Jadł w milczeniu pulchny, soczysty omlet. Croissanty były kruche i pa­ rujące, gdy je przełamywał, i tak nasączone masłem, że lśniły mu palce. Dżem smakował wybornie owocami - a nie cukrem - i mienił się jak klejnot. W dali, nad cieśniną, pierwsze zwiastuny brzasku rozświetlały nocne czernie i szarości. Hawka otaczały powszednie, miłe dla ucha odgłosy - brzęk sztućców, stuk kubka o blat stołu, skrzypienie krzesła Derry'ego, ciche kroki Angel, która podeszła, by się do nich przysiąść. Udzielił mu się spokój tej chwili. Jego wewnętrzne opory ustępowały niedostrzegalnie niczym noc przed nadchodzącym świtem. Minęło bardzo dużo czasu od chwili, gdy ostatni raz jadł śniadanie w takiej atmosferze. Zwykle był sam albo w towarzystwie jakiejś kobiety, która próbowała mnóstwem słów wypełnić poranną pustkę wieńczącą kres pogoni. Ten rozpaczliwy szczebiot nie wzruszał go. Przeby­ wanie z ludźmi, którzy nic od niego nie żądali, było równie niezwykłe co kojące. W tym momencie Hawk uświadomił sobie własne myśli. Ściągnął usta i odsunął pusty talerz. „Kogo próbuję oszukać? - pytał ironicznie sam sie­ bie. - Derry i Angel też czegoś ode mnie chcą. Pieniędzy. Nie z dobroci swe­ go małego wyrachowanego serduszka będzie pokazywała mi wyspy. Jeśli kupię Eagle Head, zostanie sowicie wynagrodzona za swój trud. A nawet jeśli nie kupię, to i tak nieźle zarobi na zwrocie kosztów. To samo dotyczy Derry'ego". Hawk nie przejmował się tym specjalnie. Takie były zasady tej gry, a on znał je dobrze od dnia swych osiemnastych urodzin. Nauczył się wtedy, że uczuciowa lojalność w świecie kłamstwa to głupota. Angel skończyła jeść omlet, wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. Derry spoglądał przez okno na cieśninę. W ciemności zapalały się ma­ leńkie światełka. Były to rybackie łodzie, które wypływały z przystani w mia­ steczku Campbell River. - Zostaw te naczynia - powiedział Derry. - Ominie was przypływ. - Już nas ominął - odparła Angel, wzdychając. Hawk dosłyszał tęskną nutę w jej głosie. - Naprawdę lubisz wędkować? - spytał zdziwiony. - To mało powiedziane. Mam na tym punkcie fioła. - 1 jest w tym dobra - wtrącił Derry. - Lepsza ode mnie. Wie, gdzie się wybrać, na jakiej głębokości łowić, jakiej użyć przynęty, w której zatoczce, w jakim miejscu... - Dość - przerwała Angel sucho. -Hawkna pewno nie jest wędkarzem. - Dlaczego tak twierdzisz? - spytał. - Rozmawiałeś przez telefon, kiedy już dawno powinniśmy być na wo­ dzie. - Załatwiałem interesy. - Tak jak mówiłam, żaden z ciebie wędkarz - stwierdziła rzeczowo. - Nic, absolutnie nic nie może konkurować z porannym połowem łososia, jeśli jest się prawdziwym wędkarzem. 3 - Bez kłamstw -33-

Derry zakrztusił się ze śmiechu. - Daj mu spokój - powiedział. - Nigdy nie łapał łososia, nie ma więc pojęcia, co traci. Angel popatrzyła na Hawka. Zrewanżował jej się spojrzeniem pełnym zaciekawienia. W dziwnie promiennym świetle brzasku jej oczy miały bar­ wę ciemnozieloną i intensywnie lśniły w porównaniu z bladą aureolą wło­ sów. - Łowiłeś kiedykolwiek? - spytała, nachylając się nad stołem, by za­ brać jego talerz. Hawk przypomniał sobie niewielki zbiornik wodny na farmie, gdzie się wychował. Ilekroć ojciec mógł się choć na krótko oderwać od niezbyt opła­ calnej roboty, obaj szli nad tę wodę. Ojciec śmiał się rzadko. Na przykład wtedy, gdy wyciągnął z mętnej wody zębacza. - Raz czy dwa - odparł Hawk. Głos miał niemal tęskny. Ta nagła zmiana sprawiła, że Angel poczuła ucisk w gardle. Na twarzy Hawka pojawił się przejmujący cień wspomnień i na mgnienie oka wygła­ dził ostre linie wokół ust. Znienacka poczuła palące łzy pod powiekami. Wspo­ mnienia Hawka były takie jak on sam - słodko-gorzkie, wypełnione samot­ nością, powikłane, a czasem okrutne. Pragnęła uwolnić go od tej goryczy, wzbudzić w nim słodycz, wzbogacić wszelkimi kolorami uczucia. Okrucień­ stwo, jakie Hawk czasem okazywał, nie przerażało jej. Sama jakiś czas po wypadku była niewypowiedzianie okrutna dla ludzi, którzy ją wówczas ota­ czali. W końcu to minęło, ona zaś poczuła się oczyszczona. Popatrzyła teraz w jego ciemne oczy, które znajdowały się tak blisko. Zacisnęła palce na wi­ delcu, wciąż jeszcze ciepłym od jego dotyku. - Złowisz łososia - powiedziała łagodnie. - Tego lata. Obiecuję ci. Nim Hawk zdołał odpowiedzieć, wyprostowała się i odeszła zabierając jego talerz i sztućce. Włożyła je do zmywarki. Spieszyła się - choć przypływ minął, chciała jak najszybciej znaleźć się nad wodą. - Gotowy? - spytała, podnosząc wzrok. Hawk, która obserwował ją od chwili, gdy, przejęta, obiecała mu łoso­ sia, odstawił pusty kubek. - Jestem gotowy od dnia swych osiemnastych urodzin - odparł. 6 a dźwięk własnych słów Hawk przybrał zwykły dla siebie, nieodgadniony wyraz twarzy, skrywający prawdziwe myśli i uczucia. Pomógł Angel znieść bagaże do samochodu. Uzbie­ rało się tego sporo. Jedzenie, sprzęt wędkarski, kurtki, nawet szkicownik, który Angel dorzuciła w ostatniej chwili. - 3 4 - Hawk popatrzył na nią znad całej sterty rzeczy. - Jedziemy na Alaskę? - spytał sucho. - Wspaniały pomysł - zauważyła tęsknie Angel. - Zawsze chciałam tam popłynąć. Hawk zerknął na nią spod oka. - Ale tego nasz harmonogram nie przewiduje - dodała. Zaczęła upychać rzeczy i w kdlhcu udało jej się domknąć bagażnik. Hawk, który pospieszył jej z pomocą, znieruchomiał, przykuty do miejsca wyso­ kim, dzikim i tęsknym krzykiem orla wzywającego świt. Skierował ku niebu ciemne, bezlitosne oczy, wypatrując ptaka. Z góry runął jakiś czarny kształt o rozpostartych skrzydłach i rozczapie­ rzonych szponach. Ofiarę kryła przed wzrokiem Hawka wysoka trawa, która dla drapieżnika nie stanowiła żadnej przeszkody. Ptak uderzył i zakrył sobą umierającą zdobycz. Jego niesamowite oczy dostrzegły teraz dwoje ludzi stojących bez ruchu. Z wysokim, gniewnym krzykiem orzeł wzbił się w gó­ rę, unosząc ku wierzchołkom drzew swój łup. Niebo przybierało delikatne, przejrzyste barwy świtu. Po drugiej stronie cieśniny wyłaniały się z mroku poszarpane grzbiety gór, niczym okruchy nocy -jeszcze czarne, a już dziwnie świetliste. Postrzępione chmury, wyso­ ko nad głowami, płonęły szkarłatem i roztopionym złotem. Hawka ogarnęło niezwykłe ożywienie. Uniósł głowę ku niebu, by obser­ wować wschód słońca. Zbyt dużo czasu spędzał w zamkniętych pomiesz­ czeniach, od kiedy opuścił farmę. Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za widokiem nieba. Ze skalistego szczytu Eagle Rock znów dobiegł nieposkromiony krzyk drapieżnego ptaka. Angel dostrzegła na twarzy Hawka wyraz dzikiej radości i nim zdążyła sobie uświadomić, odczuła drgnienie pożądania. „Nie powin­ nam być tym zaskoczona - myślała - skoro zdecydowałam się żyć po śmier­ ci Granta. A miłość i pożądanie to nieodłączne składniki życia. Wprawdzie nie pragnęłam przez trzy lata żadnego mężczyzny, ale nie musi tak być za­ wsze". Uświadomiwszy sobie, że jest zauroczona Hawkiem, pojęła, jak bar­ dzo on może ją zranić. Nigdy nie spotkała kogoś równie twardego. Jednakże wyczuwała w nim tęsknotę za pięknem, ciepłem i miłością. Gdyby nie owa tęsknota, nie pociągałby jej tak mocno. Nie miała przy tym żadnej gwarancji, że uda jej się uwolnić Hawka od tej tęsknoty, że komukolwiek się to uda, nawet jemu samemu. Był silny. Przez długi czas żył samotnie. Tak jak ona. „Czy jestem gotowa poświęcić z takim trudem wywalczony spokój duszy dla człowieka, który być może nie wierzy już w miłość?" - zadawała sobie pytanie. Zatrzasnęła gwałtownie bagażnik. Ostry, metaliczny dźwięk sprowadził Hawka na ziemię. Angel wsiadała do samochodu. Po chwili wahania i on siadł za kierownicą, myśląc z niechęcią o tym, że zaraz zakłóci błogą ciszę poranka. 35-

Podczas jazdy Angel nie odzywała się. Tak jak Hawk pozostawała pod wrażeniem spokoju i barw, jakimi promieniało niebo. Zaparkowali obok przystani. Przywitało ich zawodzenie mew i zapach morza. Bez słowa zaczęli nosić bagaże po drewnianym pomoście prowadzą­ cym do zatoczki dla łodzi. Na widok lodzi Hawka Angel stanęła jak zamuro­ wana i szeroko otworzyła oczy. Łódź miała ponad dziesięć metrów długości i smukłą linię, typową dla włoskich motorówek. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że będzie się ją znakomicie prowadzić, że pokona niespokoj­ ne nieraz wody Inside Passage z łatwością jastrzębia, którego unoszą ciepłe prądy powietrza. - Jest piękna- stwierdziła Angel, zwracając się do Hawka. - Jak się nazywa? - Nie nadałem jej jeszcze imienia. Angel spostrzegła, że łódź była nowa: lśniła i błyszczała jak słońce wscho­ dzące nad wodą. ' - Nie spiesz się z tym - poradziła. - Łodzie chrzci się tylko raz. A ta zasługuje na najlepsze imię. - Bo jest piękna? - spytał Hawk jakby mimochodem, pewnie wskaku­ jąc na rozkołysany pokład. - Nie tylko piękna- zauważyła Angel, spoglądając z podziwem na jej li­ nie. - Jest wspaniała. Doskonałe połączenie formy i funkcji. Nic dodać, nic ująć. Hawk zerknął przez ramię na Angel. Nie zauważyła tego, skoncentro­ wana wyłącznie na lśniącej, białej łodzi. - Jest też bardzo droga - stwierdził z ironicznym uśmiechem. Angel przyglądała się łodzi jeszcze długą chwilę, zanim z westchnie­ niem odpowiedziała: - Wierzę. Włosi nie kierują się sentymentami przy wycenie swoich dzieł sztuki. - Zerknęła na Hawka. - Umiesz ją prowadzić? - Brałem kiedyś udział w wyścigach. - Wydawało mi się, że Derry wspominał o samochodach. Zajmowałem się i tym, i tym. Ale samochody to większe pieniądze. - i większe ryzyko? - spytała. Oczy Hawka zwęziły się. - Czy ryzyko cię podnieca? - Nie. - Podnieca wiele kobiet. - Naprawdę? Dlaczego? Hawk chrząknął znacząco. - Adrenalina, dziecinko. Czują wtedy, że żyją. - Albo że ktoś inny nie żyje - zauważyła Angel. Jej oczy stały się ogromne i ciemne. Dopadły ją dławiące wspomnienia. Hawk dostrzegł cień przemykający po jej twarzy. Ale już po chwili ujęła mocniej bagaże i weszła na pokład, jak gdyby nic się nie stało. - 3 6 - I nie stało się, uświadomił sobie Hawk. Bez względu na to, jakie duchy nawiedzały Angel, nie były one niczym nowym. Stanowiły nieodłączną część jej życia, podobnie jak jego duchy należały do jego życia. Chyba że ten mrocz­ ny wyraz twarzy był jedynie aktorską sztuczką. Hawk wzruszył w duchu ra­ mionami i przestał się tą sprawą zajmować. „Sztuczka czy prawda, nie zmie­ nia to faktu, że Angel jest, jaka jest - pomyślał. - Nawet zwierzęta polują we śnie, nawiedzane obrazami, jakie może wyprodukować ich ograniczony umysł'1 . - Kiedy opuścimy cieśninę, pokażę ci, jak prowadzić łódź powiedział. - Jeśli chcesz. - Oczywiście, że chcę. Zresztą to konieczność, jeśli chce się coś złowić. Czarna brew Hawka uniosła się w niemym pytaniu. - Z takiej łodzi praktycznie nie da się łapać ryb w pojedynkę wyjaśni­ ła Angel. - Ktoś musi stać przy sterze, zwłaszcza jeśli się zmagasz /, dużym łososiem, a na wodzie porusza się mnóstwo innych łodzi i nadciąga przy­ pływ. Przenieśli resztę zapasów na pokład. Słońce stało już wysoko nad stałym lądem, nim Hawk wyprowadził łódź z przystani i wpłynął w objęcia nurtu rzeki Campbell. Rzadka roślinność i płaski teren na lewo od burty ustąpiły miejsca lesi­ stym połaciom przylądka, który wynurzał się z mor/a. Na prawo zaś, niczym zuchwały jęzor, sterczał cypel lądu, oddzielający morze od wód wewnętrz­ nych. Z powierzchni morza startował mały hydroplan. Silniki pracowały na wysokich obrotach, pchając nadmuchiwane płozy coraz szybciej, aż w koń­ cu maszyna wzbiła się w bladoniebieskie niebo. Hawk zarejestrował całą sytuację krótkim, uważnym spojrzeniem. Gdy tylko boja, oznaczająca ograniczenie szybkości, została za rufą, płynnie zwięk­ szył moc dwóch dieselowskich silników. Łódź uniosła się lekko, rozcinając niebieskozieloną wodę i zostawiając za sobą srebrną smugę piany. Utrzymy­ wał prędkość znacznie poniżej maksymalnej, gdyż po prawej stronie, za cy­ plem, roiło się od niewielkich łódek. Jakby kierując się jakimiś niewidocz­ nymi znakami, krążyły one w określonym obszarze. Z ruf i burt sterczały wędziska, widoczne na tle niebieskiego nieba, wygięte jak bicze pod cięża­ rem przynęty. - To chyba łowisko samego Pana Boga - skomentował ten widok Hawk. Angel uśmiechnęła się. - To Rozlewisko Francuza - powiedziała, przekrzykując warkot silni­ ków. - Zanim zbudowano zaporę, rzeka Campbell zwykle wylewała na wio­ snę i powodzie wyżłobiły ogromną dziurę w dnie morskim. Hawk zerknął przez ramię. Nie dostrzegł jednak ani zapory, ani głębi pod powierzchnią wody. - Ławice łososia przypływają tu z oceanu - Angel wskazała zatłoczony obszar wód. - Niektórzy twierdzą, że ryby przystosowująsiędo życia w słod- 37-

kiej wodzie po okresie spędzonym w morzu. Inni mówią, że leżą na dnie, czekając na odpowiednie sygnały sensoryczne, które wabią je do rzeki. - A według ciebie? - spytał Hawk. Angel nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. Hawk patrzył na jej profil z ciekawością i pożądaniem coraz trudniejszym do ukrycia. Kosmyki wło­ sów wysunęły się jej z koka i płonęły w słońcu niczym blade płomyki mu­ skające nieskazitelną skórę twarzy. Profil odznaczał się niezwykłą czystością i regularnością linii czoła, nosa i mocnej, lecz bardzo kobiecej brody. A gdy zwróciła ku niemu głowę, jej oczy wydały się przejrzyste i głębokie jak rozlewiska rzeczne, spojrzenie zaś nieprzeniknione, skierowane raczej do wewnątrz, nie zaś na Hawka czy na niespokojne morze. - Myślę, że łososie z ławicy zamieszkującej Rozlewisko Francuza ak­ ceptują siebie nawzajem i słodką wodę, która stanie się zarówno ich spełnie­ niem, jak i śmiercią- powiedziała Angel. - Mówisz o nich jak o ludziach. - Naprawdę? - mruknęła, uśmiechając się smutno. - Większość ludzi nie jest tak odważna jak one. Ludzie nie wybiegają w przyszłość dalej niż poza najbliższy posiłek. A łososie spoglądają w oczy śmierci i jeszcze głę­ biej. - Głębiej? - Ku narodzinom. Odwieczny cykl umierania i odradzania się, łączący się nierozerwalnie niczym rzeka Campbell i morze. Po wodzie biegło wołanie i pełna podniecenia francuska paplanina. An­ gel wychyliła się za reling i wpatrzyła w oślepiające światło. - Spójrz! - zawołała. - Ma jednego na haczyku! Wskazywała małą łódź wiosłową, jakby przykutą do opalizującej po­ wierzchni morza. Odsunęła niecierpliwie okienko tuż obok steru. Jej palce zacisnęły się na ramieniu Hawka. - Widzisz? - pytała gorączkowo. - Łódź wiosłowa obok tej żółtej z mo­ torem. Och, niezłą mają sztukę! Zobacz, jak się wygięła wędka! W pierwszej chwili do Hawka docierała tylko bliskość Angel, jej słodki zapach i dotyk palców zaciśniętych na jego ramieniu. Dopiero później po­ wędrował spojrzeniem we wskazanym kierunku, ku niewielkiej łodzi, którą ciągnęła jakaś niewidoczna siła w przeciwną stronę niż nurt. Łódź nie miała motoru, na jej pokładzie znajdowało się dwóch mężczyzn. Jeden, o szerokich barach, wiosłował równomiernie, drugi zaś zmagał się z wygiętą wędką. - Co stało się z ich silnikiem? - spytał Hawk. - To łódź z Tyee Club. Im nie wolno używać silników. - Dlaczego? - Cała rzecz w tym, by złapać łososia tak, jak robili to pierwsi osadnicy z Anglii. Drewniane wiosła i drewniane przynęty, nic tylko siła człowieka przeciwko sile łososia. - 3 8 - Hawk przyglądał się połowowi ze zdwojoną uwagą. Mała łódź zmierza­ ła donikąd, unieruchomiona przez zmagania człowieka z rybą. ~ Ludzie przybywają tu z całego świata, by złapać piętnastokilogramo- wego łososia z łodzi wiosłowej ~ powiedziała Angel - Jeśli im się uda, zo­ stają członkami Tyee Club. - A ty należysz do klubu? - spytał. - Tak. - Kto dla ciebie wiosłował? Derry? Pytanie cięło jak nóż, przywołując bolesne wspomnienia. To Grant dla niej wiosłował. Śmiali się radośnie, planując, że uwędzą łososia i podadzą na swoim weselu. Dziesięć dni później Grant już nie żył. - Rano podczas weekendu Rozlewisko Francuza jest tak zatłoczone, że można przebyć je prawie suchą nogą, przeskakując z łodzi na łódź. Angel zignorowała pytanie Hawka. Jego uwagi nie uszedł ani cień żalu na jej twarzy, ani też brak odpowiedzi na pytanie. - Chciałbym spróbować sił w połowach z łodzi wiosłowej stwierdził. - Czy ten mężczyzna, który dla ciebie wiosłował, jest osiągalny? - Nie - odparła cicho i takim tonem, jakby chciała zakończyć ten temat. - Dlaczego? - Nie mam dość sił, żeby wiosłować dłużej niż godzinę pod silny prąd. - Tak jak poprzednio zignorowała jego pytanie. - Nie daje mi to żadnej szansy w walce z rybą. Gdybym poprosiła Carlsona, mógłby ci pomóc. Jest dosta­ tecznie silny, żeby wiosłować całymi dniami pod prąd. - Carl son? - Przyjaciel. I to bardzo stary przyjaciel. Usta mężczyzny leciutko drgnęły. Zastanawiał się, ilu innych, bardzo starych przyjaciół miała Angel po obu stronach cieśniny. - Chciałbyś, żebym poprosiła Carlsona, by wiosłował dla ciebie? - spy­ tała. - Pomyślę o tym. Odwrócił się. Gładkie zwoje mięśni poruszyły się. I wtedy Angel zdała sobie sprawę, że nadal trzyma dłoń na jego ramieniu. Szybko ją cofnęła. - Chcesz czekać, aż złapią tę rybę? - spytał Hawk, zmniejszając szyb­ kość łodzi. - Nie, To może trwać godzinami. Chyba że ty chcesz popatrzeć? - Wolałbym wydostać się z tego tłoku i nauczyć cię prowadzić łódź. W którą stronę płyniemy? - Na północ. Im dalej, tym mniej ludzi. - To lubię. Hawk siadł w kokpicie i dodał gazu. Biały, lśniący dziób uniósł się nad falami. Łódź nabierała szybkości. Angel usadowiła się w swoim fotelu i spo­ glądała przez szybę na morze w dali. Bacznie obserwowała wodę przed dzio­ bem, mrużąc przy tym oczy. 3 9 -

- Ostrzegali cię przed „gapowiczami"? - spytała. ~ A co to takiego? - zainteresował się Hawk. - Kłody drewna, które odłączyły się od tratw spławnych. Nasiąknięte wodą, kołyszą się tuż pod powierzchnią, zanim na dobre nie pójdą na dno. Hawk od razu zwolnił. - To może się źle skończyć - powiedział. - Niekiedy tak. Najczęściej jednak kończy się kąpielą i uszkodzeniem łodzi. Po lewej stronie minęła ich motorówka, wzbijając chmurę piany. - Zdaje się, że im też nikt nie powiedział o „gapowiczach" - zauważył Hawk. - Przyzwyczaisz się do nich, tak jak do wiatrów sztormowych i prądów morskich o szybkości piętnastu węzłów. Tutaj to rzecz zwyczajna. - Jak wraki samochodów na drogach. Angel drgnęła, ale zaraz się opanowała. - Tak - przyznała. - Jak wraki samochodów. Ale nam to nie przeszkodzi. Hawk zauważył, że duchy prześladujące Angel znów powróciły; przez mgnienie oka na jej gładkiej twarzy pojawił się ból. Po chwili upiory prze­ szłości zostały odegnane. - Co uważasz za bezpieczną szybkość? - spytał. - W tych warunkach? - Angel obserwowała badawczo morze. - Jest do­ bra widoczność. Wiatr słaby. Fala wysoka, ale niezbyt ostra. Hawk konfrontował jej obserwacje z własną wiedzą. W końcu Angel wskazała oddalającą się od nich łódź motorową. - Utrzymujmy mniej więcej taką szybkość jak ona - powiedziała. Hawk uniósł czarną brew, ale bez słowa zwiększył szybkość. - Niematuzbytwielu„gapowiczów" -wyjaśniła Angel. - Zresztą więk­ szość po znalezieniu natychmiast jest oflagowywana. - Mówisz o tym? - spytał, wskazując metrowej długości kije zakończo­ ne trójkątną chorągiewką. Angel przytaknęła. - Jak zauważymy gdzieś „gapowicza", też go oflagujemy. - I co potem? Zawiadomimy kanadyjską straż przybrzeżną? - Nie. Zabierze go jakiś złodziej. Przy obecnych cenach drewna taki kloc jest wart kilkaset dolarów. - A jak nikt go nie weźmie? - dopytywał się Hawk. - To pozostanie tutaj, jednak dzięki chorągiewce łatwo będzie zauwa­ żyć i ominąć zawalidrogę, nawet przy szybkości dwukrotnie większej niż nasza. - Gdyby to wszystkie drobne przeszkody w życiu były tak starannie ozna­ kowane - zauważył Hawk ironicznie. - Flagi spełniają swoją rolę tylko wtedy, gdy ma się dość rozsądku, by je dostrzec - odparła Angel również z ironią w głosie. - 4 0 - „A czy ty sama stosujesz się do swoich rad? - spytała w duchu. - Hawk cały jest oznakowany takimi flagami, a ja wciąż je omijam i widzę wnętrze człowieka, jego pragnienia i inteligencję, żar i moc, wszystko, co sprawia, że życie staje się cenne. I niebezpieczne. To też widzę. Wyraźnie". Angel ani nie lekceważyła niebezpieczeństwa, które tkwiło w Hawku, ani się go nie lękała. Respektowała je. Niebezpieczeństwo istniało zawsze, stanowiło nieodłączną część życia, podobnie jak miłość. By mieć jedno, na­ leżało akceptować drugie. Nauczyłjątego Grant Ramsey... Miłości i śmier­ ci. Ta lekcja nieomal ją zniszczyła i Angel nie wiedziała, czy jest dość sil­ na, by ponownie podjąć ryzyko tej nauki. Wiedziała tylko, że chce się prze­ konać. 7 ngel dotknęła ramienia Hawka, wskazując spokojniejszy ob­ szar wody po prawej stronie. Nieustanny warkot silników pod­ czas rejsu wzdłuż Inside Passage udaremniał jakąkolwiek roz­ mowę. Hawk bez kłopotu wyprowadził łódź na wody w zaci­ szu cypla. Wrzucił luz i czekał. Dryf nie był zbyt silny. Wysu­ nął się zza steru i stanął tak blisko Angel, że czuła zapach jego wody po goleniu. Oczy miał krystaliczne, brązowe ze złotymi plamkami, a wąsy czar­ ne jak źrenice. Angel pomyślała o ich dotyku na swojej skórze. „Czy okaza­ łyby się miękkie, czy może drażniące swoją szorstkością? Chłodne czy prze­ niknięte takim samym żaremjak reszta jego ciała, żarem, który mnie pali nawet wtedy, gdy go nie dotykam?". Dostrzegła, że źrenice Hawka rozszerzają się. Uświadomił sobie, że jest przedmiotem jej uwagi. Wycofała się więc, odwra­ cając wzrok od twardej, zmysłowej linii jego ust. Chciała coś powiedzieć, co­ kolwiek, gdyż wiedziała, że obserwuje ją tak bacznie, jak ona jego. Jednak żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Przecisnęła się obok niego ze spusz­ czonymi oczami i usiadła za sterem. Hawk pochylił się nad nią, kontrolując wskaźniki. Jej przyspieszony od­ dech zdradził mu, że jego obecność wprawiają w zakłopotanie. Zważał, by jej nie dotknąć. Gwałtowna rejterada Angel nie uszła jego uwagi, podobnie jak jej zmysłowy wzrok. Choć Hawk opanował pragnienie pogłaskania pul­ sującego pospiesznie miejsca na szyi Angel, nic nie mógł poradzić, że krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Zaczęła się wydzielać adrenalina, na­ rastał żar, rozpoczynały się łowy. Nie zdradził się jednak ani tonem głosu, ani żadnym ruchem. Drapieżnik, tak jak ofiara, umiał się wycofać, wiedząc, że odwrót jest tylko chwilowy. - Prowadziłaś kiedyś łódź o podobnej mocy? - spytał niskim, zmysło­ wym głosem. -41-

Angel wpatrywała się we wskaźniki. - Nie - odparła. Nawet dla niej zabrzmiało to dość niewyraźnie. Oddychała głęboko i rów­ no, by uspokoić przyspieszone tętno. - Nie - powtórzyła. ~ Łódź Derry'ego była o połowę mniejsza i miała jedną czwartą tej mocy. - Była? - Sprzedał ją kilka miesięcy temu. Angel nie wspomniała, że zrobił to bez jej wiedzy, by spłacić długi, jakie się nagromadziły w czasie roku jego studiów. Angel dałaby mu pieniądze, gdyby wiedziała, że ich potrzebuje. A przynajmniej próbowałaby. Ale Derry był zdecydowany nie brać od niej ani grosza więcej, ona zaś nie miała poję­ cia, na co mogłaby wydać swoje pieniądze prócz inwestowania w jego przy­ szłość. - Nie pochwalałaś tego - stwierdził Hawk. - Czego? - Że sprzedał swoją łódź. - Należała do niego. Angel mówiła już spokojnym głosem. Znów nad sobą panowała. - Ale lubiłaś na niej pływać - stwierdził. Podniosła wzrok, poruszona szorstkim tonem w jego głosie. - Tak - odparła. - Masz szczęście, że się zjawiłem- zauważył Hawk, prostując się. - W przeciwnym razie mogłoby się zdarzyć, że musiałabyś wystawić na sprze­ daż swój miły... uśmiech w zamian za przejażdżkę. - Ludzie, którzy mnie ze sobą zabierają, płacą za coś więcej niż tyl- ko za mój uśmiech. - Powiedziała to rozmyślnie, dając mu sposobność do ataku. - Założę się- odparł z nutą pogardy. - Przegrasz. - Angel obserwowała bez zmrużenia powiek jego twarz. Milczenie przedłużało się. - Jestem licencjonowanym przewodnikiem węd­ karskim - wyjaśniła po chwili spokojnie. Hawk nie odpowiedział, uniósł tylko kpiąco brew. - Już ci to mówiłam, Hawk, nic o mnie nie wiesz. - Byłabyś zdziwiona, kotku, ile mimo wszystko o tobie wiem. Jego głos brzmiał beznamiętnie, choć pobrzmiewała w nim ledwie wy­ czuwalna nuta ironii. Przez chwilę Angel zastanawiała się, jaka kobieta to sprawiła, że Hawk, rozgoryczony, wszystkie inne uważał za powierzchowne i pozbawione uczuć istoty. Spekulacje dotyczące kobiety czy kobiet w życiu Hawka spowodowały, że spokój Angel prysł. Nie miała wpływu na Hawka i jego związki. Wycią­ gnął z przeszłości takie, a nie inne wnioski. Na ich podstawie oceniał rze­ czywistość i ją, Angel. Ona zaś mogła kontrolować tylko samą siebie, swoje - 4 2 - reakcje i przemyślenia. Świadomie, tak jak nauczyła się to robić podczas strasznych miesięcy po śmierci Granta, przywołała w wyobraźni wizję naj­ piękniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek widziała... Była to róża rozkwitająca o brzasku letniego dnia. Płatki miała purpurowe, świetliste, nieziemskie. Cud piękna, które przetrwało okrutną zimę i niepewną wiosnę, dokonywał się w promiennej ciszy. Zwykła rzecz. Pojedynczy kwiat, zwycięski i nieziem­ ski. W miaręjak róża rozkwitała w jej myślach, Angel ogarniał spokój. Pew­ nie położyła dłonie na przyrządach. Ciało i umysł stanowiły jedno i skupiły się na prowadzeniu łodzi. Zafascynowany zmianą, jaka siew niej dokonała, Hawk obserwował spod zmrużonych powiek każdy ruch Angel. Czuł, że mu umknęła. „Nie, to nie­ prawda- uświadomił sobie po chwili. - Przeniosła się po prostu w jakieś sobie znane, wewnętrzne obszary, w bezpieczne schronienie. Tam, gdzie nie mogę jej tknąć". Angel zwiększyła obroty silników i uważnie obserwowała zegary. Silni­ ki pracowały idealnie. Zadowolona, zmniejszyła obroty, wrzuciła bieg i za­ częła testować łódź pod czujnym, a w końcu przychylnym okiem Hawka. Maszyna reagowała na każdy jej dotyk, dziób ciął zieloną wodę na wirażu, pozostawiając za sobą spiętrzone fale, które chłostały powierzchnię morza. Angel włączyła sonar i obserwowała zmieniający się wykres, w miarę jak łódź przemierzała cieśninę. Hawk patrzył zaciekawiony na ekran wielkości talerza, przypominający zielony monitor telewizora. - Korzystałeś kiedykolwiek z wykrywacza ławic? - spytała. - Nie. Wskazała dolną część ekranu, a potem wskaźnik głębokości. - W tej chwili od dna dzieli nas około trzydziestu pięciu metrów. Pod nami nie płynie nic... Poczekaj! -Nie odrywając wzroku od ekranu, zwol­ niła i zawróciła, by podążyć tą samą drogą. - Tam! - Wskazała jasne, ru­ chome, zwielokrotnione linie. Według skali monitora znajdowały się na głę­ bokości około osiemnastu metrów. - Ławica ryb. Prawdopodobnie śledzi. - Skąd wiesz? Angel wzruszyła ramionami. Ten pełen wdzięku gest przyciągnął wzrok Hawka. - Po prostu doświadczenie - rzekła. - Śledzie płyną nieregularnym to­ rem, ale gęsto. Widzisz, jak szybko przesuwają się te linie? Hawk obserwował ekran, ale jego uwaga skupiała się głównie na szczu­ płych dłoniach, które w tak krótkim czasie nauczyły się kierować łodzią mo­ torową. Kimkolwiek ta kobieta była, z pewnością wykazywała pewność sie­ bie i koordynację godną kierowcy rajdowego. - Ajak na ekranie wyglądają łososie? - spytał cichym, głębokim gło­ sem. Nachylił się, niby to chcąc dokładniej widzieć ekran, ale jego zmysły zajmowała przede wszystkim ta kobieta. Jego nozdrza wychwyciły delikatną - 4 3 -

woń perfum, którą nauczył się już kojarzyć z jej osobą- mieszaninę sło­ necznego blasku, wiatru i kwiatów. - Z łososiami jest większy problem, chyba że trafi się spora ławica. - Angela zamknęła na chwilę oczy, wyczuwając bliskość Hawka. Jej myśli rozpierzchły się w popłochu. Zaczęła je zawzięcie porządkować. Łososie rzadko przebywają na dnie - stwierdziła. - Ławica blisko dna oznacza ra­ czej dorsza, nie łososia. „Dlaczego musi stać tak blisko? - pytała w duchu. - Nie mogę nawet odetchnąć, by o nim nie pomyśleć". Czuła się spętana tą bliskością, traciła spokój, Miała wrażenie, że przenika ją aura tego mężczyzny. - Cierpisz na krótkowzroczność? spytała rzeczowo. - Krótkowzroczność? - W jego głosie brzmiało zdumienie. - Jak ktoś, kto nie jest w stanie widzieć rzeczy wyraźnie, dopóki nie przytknie do nich nosa - wyjaśniła sucho. Hawk zerknął na jej twarz oddaloną od jego twarzy zaledwie o centyme­ try. W ukośnym, porannym świetle oczy dziewczyny miały barwę szmarag­ dów. - Przepraszam - powiedział. Nie napieram na ciebie za bardzo? - Nie bardziej niż ja na ciebie - odparła uszczypliwie Angel. - To dobrze - stwierdził matowym głosem Hawk. - Bo ja nie czuję się ani odrobinę ściśnięty. Angel wykonała nagły skręt i znacznie przyspieszyła. Gwałtowny ruch sprawił, że Hawk cofnął się, by utrzymać równowagę, Angel skierowała łódź w stronę urwistego brzegu majaczącego po wschodniej stronie prze­ smyku. Skalisty klif przybliżał się z zastraszającą szybkością. Hawk zerknął na sonar. Głębokość sześćdziesiąt metrów. Mrużąc oczy, oceniał odległość do skał. „Co najmniej trzysta metrów. Nie. Raczej dwieście". Do rozpadlin urwi­ ska przylgnęła wiecznie zielona roślinność, Drzewa na tle rozległej skały wyglądały jak chwasty. Angel zerknęła na Hawka. Niepokoił się. Komuś nieobeznanemu z Insi- de Passage wydawało się szaleństwem pędzić ku brzegowi z taką szybko­ ścią i ryzykować, że łódź wjedzie na ląd. Lecz Angel znała ten brzeg i to morze. Geologowie nazywają tę okolicę zatopionym wybrzeżem - wyjaśniła, podnosząc odruchowo głos, by przekrzyczeć warkot silników. - Z zatopionymi ludźmi? - spytał ironicznie Hawk. - Nie. W erze lodowcowej poziom wód był znacznie niższy. Po wyto­ pieniu się lodów morze zalało ląd. Ten brzeg przed nami opada pionowo na głębokość około stu metrów. Nie ma sposobu, by osiąść na lądzie, chyba że rąbnę łodzią o skały. - Jak w Norwegii - zauważył Hawk, obserwując brzeg spod zmrużo­ nych powiek. -44 - - To samo powiedział jeden z moich klientów. Pochodził z Norwegii i twierdził, że tutejsze niby-fiordy wywołują w nim tęsknotę za domem. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że fiord to nic innego jak dolina zatopio­ na w słonej wodzie. Hawk, rozbawiony, zerknął na Angel. Nie zauważyła tego. Zmniejszyła szybkość i skręciła. Płynęli teraz równolegle do ściany urwiska, w odległo­ ści jakichś sześciu metrów. Potem wrzuciła luz, pozwalając silnikom cho­ dzić na jałowym biegu, sama zaś oceniała dryf wywołany siłą prądu i wiatru. Łódź oddalała się z wolna od brzegu. - Można polegać na tych silnikach? - spytała rzeczowo. - To znaczy? - Czy zapalają za pierwszym razem? •- Nie dałbym sobie uciąć ręki. Zresztą, nie dałbym jej sobie uciąć za nic. -Wzruszył ramionami. -Zapalająw dziewięćdziesięciu dziewięciu wy­ padkach na sto. - Wystarczy. Nie miałabym nic przeciwko chwili ciszy. Angel wyłączyła silniki, potem znów odpaliła. Ruszyły z miejsca. Zga­ siła je ponownie, powierzając łódź delikatnej sile wiatru i wody. Cisza spły­ nęła na nią niczym błogosławieństwo. Zamknęła bezwiednie oczy i uśmiech­ nęła się. Hawk ujrzał na jej twarzy wyraz zadowolenia. Kusiło go, by przesunąć najpierw koniuszkiem palca, a potem wargami po jej uśmiechniętych ustach, aie nie zrobił tego. Na początku łowów wystarczało mu, że ofiara umyka w określonym kierunku i z określoną szybkością. Nie oznaczało to wcale, że nie zamierzał od czasu do czasu zastąpić jej drogi tylko po to, by ujrzeć, jak zmysłowość pogłębia barwę jej oczu i łagodzi rysunek ust. Musiał jednak robić to ostrożnie, jakby mimochodem, by nie dawać powodów do zbyt sta­ nowczego odwrotu. Angel nie jest tak agresywna, jak większość zdobytych przez niego ko­ biet. Gra z nimi polegała na tym, by wykorzystać je i szybko się wycofać, obserwując ich narastającą frustrację, wywołaną jego odejściem. W przy­ padku Angel chodziło o to, by sama do niego przyszła. Tak czy owak, finał zawsze był jednakowy: przesyt a potem rozczarowanie, łzy i odlot. Hawk rozpościerał ciemne skrzydła i wzbijał się w górę, by znów zawisnąć na nie­ bie w oczekiwaniu następnych łowów. Pod wpływem tej myśli skrzywił usta w grymasie okrucieństwa. Był okrut­ ny zarówno dla siebie, jak i wobec tych wszystkich kobiet, które zdobywał, a potem porzucał. Czuł się już tym wszystkim zmęczony - i pogonią, i zdo­ byczą, najbardziej zaś niepokojem, jakiego doświadczał następnego ranka, gdy adrenalina przestawała działać. Lecz adrenalina była wszystkim. Na­ uczył się tego w wieku osiemnastu lat. Choć, prawdę mówiąc, nigdy nie za­ akceptował. Nie do końca. Nadzieja kazała mu stale wzbijać się w górę, wypatrywać, ścigać. Nadzieja podpowiadała, że w życiu istnieje coś więcej -45 -

niż zdrada, kłamstwa i pustka. Hawk nauczył się, jak darzyć nadzieję niena­ wiścią, ale nie nauczył się, jak ją zabić. Jeszcze nie. awk? Hawk zamrugał, wracając nagle do rzeczywistości i pięknej aktorki, która obiecywała mu fascynujące łowy. Przez jakiś czas. - Tak? - spytał. - Jeśli zechcesz mnie przepuścić, zacznę składać sprzęt. Odsunął się, robiąc jej tyle miejsca, by mogła wstać, ale nie tyle,- by mogła swobodnie przejść. Angel zawahała się, po czym szybko przecisnęła się obok niego. Owiała go smuga jej zapachu i ciepła. Chłonął je z gorącym dreszczem rozkoszy. Lecz jego twarz niczego nie zdradzała. Był nieporuszony jak ska­ listy brzeg wyrastający z morza. Angel szybko składała wędki, wyjaśniając każdą swoją czynność. Wy­ brała wędziska o długości dwu i pół metra, giętkie, takie jakich używa się do łowienia na przynętę z much. Łódź kołysała się leniwie, dryfując prawie nie­ dostrzegalnie ku płyciźnie na krańcu maleńkiej zatoki. - Nawet nie będę tu próbowała łapać łososia na błystkę. - Dlaczego? - Bo go tu jeszcze nie ma. - Skąd wiesz? Angel nieznacznie się uśmiechnęła. - Bo nie ma tu Carlsona. To niesamowity człowiek. Jeśli w pobliżu znaj­ duje się łosoś, on o tym wie. Chyba dzięki swojemu pochodzeniu. Wywodzi się ze szczepu Tlingitów z Alaski. - Wygląda jak stary, siwowłosy szaman? - spytał Hawk z rozbawieniem. Angel śmiała się, nachylona nad przybornikiem, by wyciągnąć z niego spinning. Przymocowała go do wędziska, a potem zaczęła nawijać żyłkę. - Carlson nie jest stary - wyjaśniła. - Włosy ma czarne i gęste jak two­ je. Jest przystojny na zabój i twardy jak skała. Tak jak ty. Jej rzeczowy ton sprawił, że dopiero po dobrej chwili Hawk pojął, co naprawdę powiedziała. - Dzięki - odparł spokojnie, obserwując ją. Angel wyciągnęła z przegródki w pojemniku haczyk wyglądający na bar­ dzo ostry. Metal zalśnił okrutnym blaskiem. - Podziękuj swoim rodzicom, nie mnie - rzekła. - Ja nie miałam z tym nic wspólnego. -46- Przez chwilę Hawk był zbity z tropu. Kobiety mówiły mu, że jest przy­ stojny. I to często. Ale miał już tego dosyć, podobnie jak wielu innych rze­ czy. Tymczasem ta spontaniczna ocena jego wyglądu sprawiła mu... przy­ jemność. Angel nie oczekiwała niczego w zamian. Ani czułego dotyku, ani słów. Jakby konstatowała, że on ma dziesięć palców, a to nic nadzwyczajne­ go - każdy człowiek ma ich tyle samo. Hawk doznał cichej radości. Angel na początku wycofała się z gry, teraz ją kontynuowała, ale tak subtelnie, że niemal to przeoczył. Nigdy przedtem jego ofiara nie poruszała się z takim wdziękiem, tak zaskakująco. Nie mylił się, pozwalając, by Angel sama ustaliła tempo pościgu. Zamierzał działać tak dalej, do chwili, gdy pożądanie weźmie górę nad cierpliwością drapież­ nika. A wtedy drapieżnik spadnie w dół, by położyć temu kres. - A gdybym powiedział, że jesteś piękna? spytał Hawk z niekłamaną ciekawością w głosie. - Powiedziałabym, że odznaczasz się dobrymi manierami, ale złym wzro­ kiem - odparła Angel. Mówiąc to, mocowała zaokrąglony haczyk do żyłki za pomocą spiżowej agrafki, która była już przytwierdzona do linki. - Mam doskonały wzrok-zauważył Hawk. - Widzisz więc, że czoło mam za wysokie, kości policzkowe zbyt wystające, włosy za gęste, ciało za chude, a skórę bladą. - Na próbę dotknęła haczyka palcem i uznała, że nie jest odpowiedni, niewystarczająco ostry. - Po stronie plusów nale­ ży zapisać, że moje oczy odznaczają się ładnym kolorem, a cała reszta jest w po­ rządku. Z moim umysłem też wszystko w porządku. Na ogół - dodała. Wyciągnęła z pudełka małą osełkę i zaczęła ostrzyć haczyk. Hawk przy­ glądał się, zaintrygowany zarówno jej słowami, jak i tą samooceną. „Wszyst­ ko, co o sobie powiedziała, to prawda - przyznał. - Nie jest klasyczną pięk­ nością. Jest fascynująca niczym obraz w kalejdoskopie: zmienia się w okamgnieniu, zawsze subtelna, umykająca, olśniewająca". Hawk był zdumiony. Angel chyba zdawała sobie sprawę, jak jest nie­ zwykła, a mimo to zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że robi na męż­ czyznach wrażenie. - Jesteś zdumiewającą aktorką- mruknął, przekonany o trafności tego dwuznacznego komplementu. - Najlepszą, jaką spotkałem. Angel, zaskoczona, podniosła wzrok. Haczyk wyślizgnął jej się z ręki i przebił skórę kciuka. Szarpnęła się gwałtownie i skrzywiła na widok jasnej kropli krwi, pęczniejącej na palcu. - Co masz na myśli? - spytała. Hawk wyglądał na zadowolonego. - Właśnie to, Angel. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust, ssąc delikatnie zranione miejsce, - Przynajmniej twoja krew jest prawdziwa - mruknął i uwolnił jej dłoń, obdarzając ostatnią, ulotną jak muśnięcie pieszczotą języka. - 4 7 - 8

Hawk działał szybko, chwytał i uwalniał Angel, nim miała czas pojąć, co się dzieje. Lecz jej ciało rozumiało. Wciąż czuła miękki dotyk jego języ­ ka, napór i ciepło ust. Coś ściskało ją w gardle. Hawk wyjął wędkę z jej dło­ ni, jakby nic się nie stało. - Haczyk jest chyba dość ostry, nie sądzisz? -~ spytał cicho. - Tak™ odparła, odwracając wzrok. Weszła szybko do kokpitu i sprawdziła sonar. Zdążyli już przepłynąć obok urwiska. Teraz dno podnosiło się gwałtownie. Głębokość nie prze­ kraczała dwu i pół metra. Dziewczyna spojrzała szybko na ląd i obliczyła ich pozycję względem skalnej rafy położonej w niższej części niewielkiej zatoczki. Angel odruchowo ssała skaleczony palec. Kiedy uświadomiła sobie, że jej skóra smakuje Hawkiem, jej puls jakby się zawahał, a potem przyspieszył nierówno. Odetchnęła kilka razy dla uspokojenia i przywoła­ ła w wyobraźni niewzruszony obraz róży. Niegdyś był to jedyny sposobna przezwyciężeniu bólu, jaki towarzyszył nauce chodzenia, nauce życia na nowo. Popatrzyła ze zmarszczonym czołem na skaleczony palec. Aż do tej chwili nie uświadamiała sobie, że jej niezwykła róża ma barwę krwi, bar­ wę samego życia. Angel czekała, aż ta świadomość przeniknie ją tak, jak światło przenika jej szkła, barwiąc wszystko swoim dotknięciem. Kiedy wróciła na odsłoniętą rufę łodzi, oddychała już bez wysiłku. Napięcie znik­ nęło. -• Łowiłeś kiedyś dorsza? -• spytała Hawka spokojnie, wyjmując mu węd­ kę z rąk. - Nie. A to trudne? Dla ciebie? Wątpię. Jesteś bardzo szybki. •- Jeszcze jeden komplement? Zawrócisz mi w głowie. Angel spojrzała lodowato. - Jeszcze jeden fakt - stwierdziła dobitnie. - A tobie w głowie mógłby zawrócić tylko buldożer. Lewy kącik jego ust powędrował do góry. Angel zdążyła się już zorientować, że miało to oznaczać uśmiech. „Może on zawsze się tak uśmiecha" - pomyślała. Nie była to pokrzepiająca myśl. - Posługiwałeś się już spinningiem? - spytała, uciekając od intensyw­ nego spojrzenia brązowych oczu. Tak. Zdrowo mnie wychłostano za wzięcie go bez pozwolenia. Angel popatrzyła na wysokiego, mocno zbudowanego mężczyznę, sto­ jącego tuż obok. - Byłeś wtedy zapewne o wiele mniejszy - stwierdziła sucho. - W prze­ ciwnym razie trzeba by do tego zatrudnić cały gang. - Miałem sześć lat. Cienie przysłoniły mu wzrok. Angel zastanawiała się, jakie wspomnie­ nie wywołało tak nagły smutek i... gniew? Tak, to był gniew. Nie miała co do tego wątpliwości. Ona sama doświadczyła tych uczuć i wiedziała, jak - 4 8 - gwałtownie mogą szarpać duszę. Pojęła, że dzieciństwo Hawka nie należało do najszczęśliwszych. Czy on w ogóle śmiał się jako chłopiec i czy zdarza mu się śmiać teraz, gdy jest mężczyzną? - Bez względu na to, jak długo będziesz łowił na moją żyłkę - odezwa­ ła się cicho - obiecuję, że cię nie zbiję. Spoczęło na niej spojrzenie ciemnych oczu, w których malowało się zdu­ mienie wywołane jej spokojnym głosem. Hawk przesunął koniuszkiem pal­ ca po grzbiecie jej nosa. - Rozsądnie z twojej strony - mruknął. - Na wypadek, gdybyś nie za­ uważyła, przypominam, że jestem od ciebie większy. O wiele większy. - I twardszy - dodała Angel, reagując błyskiem oczu na bliskość Haw­ ka. - O wiele twardszy. Jego oczy pociemniały, źrenice rozszerzyły się. Pokusa, by zakosztować różanej świeżości ust Angel, była nie do odparcia. Ale gdy już zdecydował się skorzystać z oferty, jaką nęciły go jej pełne wargi, ona odwróciła się od niego. Przez jakiś czas widział tylko jej plecy. Kiedy znów stanęła do niego twarzą, była spokojna jak kwiat otwierający się o poranku. Opanowanym, profesjonalnym głosem wyjaśniała teoretyczne i praktyczne zasady połowu dorsza. - Zaraz będziemy przepływać nad skalistą rafą znajdującą się na głębo­ kości mniej więcej dziesięciu metrów - powiedziała. - Szukamy czarnego dorsza albo innych dorszowatych, nieważne, nie jestem drobiazgowa. Kiedy byłam młodsza, polubiłam dorsza skalnego, bo tata nie pozwalał mi zatrzy­ mać żadnej ryby, której nie chciałabym zjeść. Wykonała obrót w stronę kokpitu, nachyliła się i rzuciła okiem na sonar. Potem wcisnęła w dłonie Hawka wędkę i nakazała, by stanął z boku łodzi. Większa część wędki wystawała poza reling, nad wodą. Kilka centyme­ trów poniżej rozkołysanego czubka tańczył i skakał obciążony ołowiem spła- wik, reagując na najdrobniejszy ruch ręki Hawka. Angel przesunęła wygię­ tą metalową zawleczkę, która chroniła linkę przed zsunięciem się z koło­ wrotka. - To jest kabłąk - wyjaśniła, wskazując wygięty metal. - Niech przynę­ ta opada, aż odbije się od dna. Wtedy wciągnij ze dwa metry żyłki. Hawk obserwował, jak żyłka rozwija się z kołowrotka zgrabnym, poły­ skliwym łukiem. W końcu haczyk dotknął dna. Kabłąk zaklekotał w ciszy, gdy Hawk zaczął zwijać linkę. Kiedy ocenił, że wciągnął dwa metry, odwró­ cił się do Angel i uniósł pytająco brwi. - Cała rzecz polega na tym, by dorsz myślał, że na dno opada ranny śledź - wyjaśniła. - To znaczy? - Poderwij mocno wędkę, a potem opuść, odczekaj kilka sekund i znów opuść. Jeśli gdzieś w pobliżu kręci się głodny dorsz, przypłynie na żer. A wte­ dy mamy obiad - powiedziała, oblizując delikatnie wargi. 4 - Bez kłamstw -49-