Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

MacDonald Laura - Niepokorna praktykantka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :644.1 KB
Rozszerzenie:pdf

MacDonald Laura - Niepokorna praktykantka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 284 osób, 189 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 87 stron)

LAURA MacDONALD Niepokorna praktykantka

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Lindsay, kochanie, gdzie jest ta zabita dechami dziura, do której wyjeżdżasz? – Romilly Souter, wieloletnia przyjaciółka ojca, spojrzała na nią spod sennie opadających powiek. – Mówisz tak, jakby to było na końcu świata – odrzekła Lindsay, usiłując nie okazać irytacji. – A to przecież tylko północna Walia. – To jest na końcu świata – stwierdziła Annabelle Crichton-Stuart, przyjaciółka Lindsay. – Pamiętam, jak wiele lat temu tata zabrał Ruperta i mnie do Caenarvon. Myślałam, że nigdy tam nie dojedziemy. Wlekliśmy się cały boży dzień beznadziejnymi górskimi drogami, omijając stada owiec, a deszcz lał bez przerwy. Istny koszmar. – Czemu w ogóle zdecydowałaś się na Walię? – spytał Charles Croad, stary przyjaciel ojca. – A czemu nie? – Lindsay wzruszyła ramionami. Sprawiała wrażenie opanowanej, lecz w duchu miała już serdecznie dość tych krytycznych opinii. Przewidywała, że jej decyzja wywoła właśnie takie reakcje. – Chyba sensowniej byłoby pracować bliżej domu. Nie mogłeś znaleźć jej miłego kącika na prestiżowej ulicy Harley? – Charles spojrzał pytająco na siedzącego u szczytu stołu ojca Lindsay, Richarda Hendersona. – Myślisz, że nie chciałem? – Richard zaśmiał się niewesoło. – To Lindsay wybrała prowincję i nie było żadnej dyskusji. – Ale żeby jechać do Walii! – z dezaprobatą mruknęła Annabelle. – Tam tylko grają w rugby, śpiewają i wydobywają węgiel. – Muszę wam wyznać, że poniekąd przyłożyłem rękę do wyboru Lindsay – przyznał jej ojciec, ściągając na siebie uwagę gości. Tylko Lindsay w zamyśleniu kreśliła kciukiem wzory na adamaszkowym obrusie. – Henry Llewellyn, mój dobry przyjaciel, a jednocześnie ojciec chrzestny Lindsay, prowadzi poradnię lekarską w pobliżu Betwsycoed. Zgodził się przyjąć Lindsay na praktykę. – Na praktykę? – zdumiała się Annabelle. – Przecież Lindsay już jest lekarką. – Tak, ale chce zostać lekarzem rodzinnym i musi przez rok terminować w zawodzie. – Potem pewnie wrócisz do Londynu i cywilizacji? – spytała Romilly. – Może. – Lindsay szybko podniosła wzrok. – Och, Linds, chyba tam nie zostaniesz? – jęknęła Annabelle. – I tak ominie cię tyle atrakcji! Tata zamierza pożeglować do Cowes, potem planujemy wspaniały wyjazd do Włoch... – Dziwne, że wybrałaś specjalizację lekarza rodzinnego. Przypuszczałem, że pójdziesz w ślady ojca i zostaniesz chirurgiem. – Wszyscy tak myśleliśmy – przyznał Richard. – I chyba właśnie to obudziło w niej ducha przekory.

Nawet Lindsay zareagowała śmiechem na to stwierdzenie. Rzeczywiście od lat słynęła ze swojej niezależności. – Chcę pracować z ludźmi – wyjaśniła spokojnie. – W gabinetach na ulicy Harley też leczy się ludzi – cierpkim tonem stwierdziła Romilly. – Chodzi mi o takich zwyczajnych, a nie o uprzywilejowanych snobów z wyższych sfer, którzy dostają wszystko podane na srebrnej tacy. A walijscy farmerzy mają za sobą kilka bardzo trudnych lat. Za rok może wrócę do cywilizacji, jak to ujęłaś, lecz na pewno nie na ulicę Harley. Podejmę pracę w biednej dzielnicy, gdzie nie brak problemów społecznych. – Tam też potrzeba chirurgów – mruknął ojciec. – Wiem, tato. I rozumiem, że czujesz się rozczarowany, bo nie wybrałam twojej specjalizacji. Nie rezygnuję z chirurgii definitywnie, lecz na razie widzę siebie jako lekarza rodzinnego. Ku uldze Lindsay wreszcie dano jej spokój, lecz przy kawie, na którą goście przeszli do salonu, Annabelle przypuściła kolejny szturm. Na szczęście tym razem rozmawiały tylko we dwie. – Będę za tobą tęsknić, Linds – rzekła z wyrzutem. – Wiem, Bełle. Mnie też będzie ciebie brakowało, ale nie rozstajemy się na wieki. Rok szybko zleci i wrócę, zanim się obejrzysz. Poza tym Walia nie jest aż tak daleko. Ty i Gideon możecie mnie odwiedzać. – Chyba tak... – W głosie Annabelle zabrzmiała nuta powątpiewania. – Zastanawiam się tylko, dlaczego zmieniłaś zamiar. Przecież mówiłaś, że przesuniesz tę praktykę na przyszły rok. – Cóż, sytuacja się zmieniła. – Lindsay umknęła spojrzeniem w bok. – Z powodu Andrew? – Może częściowo. Czemu pytasz? – Tak sobie. – Annabelle utkwiła wzrok w dogasającym na kominku ogniu. – Już przebolałaś to rozstanie, prawda? – Oczywiście – potwierdziła przyjaciółka trochę zbyt ochoczo. – To dobrze. Na pewno wkrótce poznasz kogoś interesującego. – Skąd wiesz, że chcę? – Lindsay uniosła ciemne brwi. – Chcesz. I następnym razem będzie inaczej. Zobaczysz. Kto wie, może nawet trafisz na kogoś w tej Walii. Zauroczy cię jakiś dzielny, barczysty farmer ze stadem owiec. – Uchowaj Boże! – Annabelle wzniosła oczy ku niebu. – Zapewniam cię, że to ostatnia rzecz, jakiej pragnę! – A ja sądzę, że właśnie tego ci trzeba. Lindsay postanowiła jechać do Walii samochodem, chociaż ojciec szczerze jej to odradzał. Przekonywał, że na górskich drogach przydałby się raczej solidny dżip, a nie małe, sportowe autko. Ale Lindsay nie chciała się z nim rozstać, ponieważ dostała je właśnie od ojca, gdy zrobiła

dyplom. Było jej dumą i źródłem nieustającej radości. Wyruszyła w drogę w piękny, majowy ranek. Prawie bez żalu wyjechała z Londynu, ponieważ miała za sobą pracowity tydzień i dwa pożegnalne przyjęcia, zorganizowane przez przyjaciół oraz dotychczasowych współpracowników ze szpitala. Po namyśle postanowiła jechać przez Oxford i Gloucester, a nie autostradą. Była zadowolona z tego wyboru – widok rozległych, zielonych pastwisk działał kojąco i podnosił na duchu. Potrzebowałam czegoś takiego, pomyślała. Najwyższa pora uciec od dotychczasowego życia. Na kolacji u ojca powiedziała prawdę. Rzeczywiście chciała pracować wśród zwyczajnych, szarych ludzi, i stać się jedną z nich. Była zdegustowana wygodną egzystencją, jaką wiodła do tej pory, lecz decyzję o wyjeździe podjęła także z powodu zerwania z Andrew Barlowem. Poznała go na przyjęciu u przyjaciół i zakochała się prawie od pierwszego wejrzenia. Andrew był przystojnym, pełnym uroku adwokatem, ona zaś uznała, że to jej wymarzony książę z bajki. Po kilku miesiącach znajomości zamieszkali razem i Lindsay początkowo czuła się niebiańsko szczęśliwa. Wkrótce przekonała się jednak, że Andrew obdarza swoimi względami nie tylko ją. Wspomnienia o tym romansie nadal były bolesne. Chcąc zmienić tok myśli, Lindsay skupiła uwagę na pięknym w swej dzikości górskim krajobrazie. W oddali wznosił się częściowo spowity we mgle masyw Snowdon, droga prowadziła przez gęsto zalesione doliny, a po skalnych ścianach spływały górskie potoki. Ich krystalicznie czysta woda odbijała się po drodze od licznych głazów, aby na koniec bulgoczącą, srebrzystą wstęgą zasilić kamieniste koryto jakiejś rzeki. Na każdym zielonym wzgórzu pasły się pośród paproci i wrzosu stada owiec, a niektóre wychodziły nawet na szosę, toteż jazda wymagała sporej ostrożności. Lindsay była już mocno zmęczona podróżą, lecz na widok tablic z napisem Betwsycoed od razu poweselała. Niestety, parę razy skręciła w złą stronę i dopiero po pół godzinie wjechała do Tregadfan, gdzie praktykował Henry Llewellyn. Miejscowość przerosła oczekiwania Lindsay. Była dość rozległa i bardziej przypominała małe miasteczko niż wieś. Na głównej ulicy znajdowały się przynajmniej dwa puby i kilka sklepów, a znaki wskazywały drogę do ośrodka informacji dla turystów i na kemping, lecz Lindsay nigdzie nie zauważyła ośrodka zdrowia. Na drugim krańcu miejscowości droga raptownie skręcała w prawo, prowadząc przez malowniczy, kamienny mostek. Lindsay postanowiła zapytać o adres miejscowego lekarza. Zaparkowała auto w pobliżu sklepików z pamiątkami, lecz wszystkie okazały się zamknięte. W pobliżu na szczęście znajdował się pub „Pod Czerwonym Smokiem”, a obok – mały supermarket. Stało przed nim parę samochodów, między innymi mocno ubłocony landrover, w którym siedziały dwa owczarki: collie i pasterski. Pierwszy zaszczekał, a drugi groźnie warknął, gdy Lindsay mijała auto, ona zaś ucieszyła się, że pojazd jest zamknięty, ponieważ zwierzaki wyglądały na agresywne. Otworzyła drzwi i zdziwiła się, słysząc brzęknięcie dzwonka. Nie przypuszczała, że jeszcze

istnieją sklepy, gdzie instaluje się takie rzeczy. Wewnątrz też współistniały dwa style: nowoczesny i staroświecki. W głębi, za częścią samoobsługową, znajdowała się długa lada, przy której gawędziło kilka osób. Jeszcze nie przebrzmiał dźwięk dzwonka, gdy wszyscy nagle umilkli i wlepili wzrok w Lindsay. Za ladą stał siwy, łysiejący mężczyzna o czerstwym obliczu oraz pulchna kobieta o rumianych policzkach i nieco ptasim wyrazie twarzy. Kobieta po walijsku zadała jakieś pytanie, a Lindsay natychmiast wpadła w rozpacz. Co będzie, jeśli tutejsi mieszkańcy nie mówią po angielsku? W tej sytuacji nie byłaby w stanie porozumieć się z pacjentami. – Przykro mi, ale nie znam walijskiego – oświadczyła, wziąwszy głęboki oddech. – Czy ktoś z państwa mówi po angielsku? Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz napotkała tylko chłodne spojrzenia i jeszcze bardziej upadła na duchu. Zwłaszcza na widok jednego z mężczyzn: opartego łokciami o kontuar, dobrze zbudowanego, trzydziestoparoletniego szatyna z kręconymi włosami i zdumiewająco błękitnymi oczami. Miał na sobie dżinsy, kraciastą koszulę oraz przeciwdeszczową kurtkę i wręcz przeszywał Lindsay wzrokiem. Ona zaś uznała, że to pewnie farmer, właściciel landrovera i psów. – Czego pani chce? – Tym razem kobieta odezwała się po angielsku, choć z typowo walijskim, melodyjnym akcentem. – Och... – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Miałam nadzieję, że zechce pani mi pomóc. Gdzie mieszka doktor Henry Llewellyn? – Szuka pani lekarza? – spytał siwy osobnik zza lady. – Właśnie – potwierdziła z uśmiechem, usiłując zignorować fakt, że mężczyzna patrzy na nią podejrzliwie. Natomiast kobieta bez żenady oglądała ją od stóp do głów. Przyjrzała się eleganckiemu kostiumowi z czarnej wełny w cieniutkie białe prążki, bluzce z kremowego jedwabiu, ciemnym włosom związanym szyfonowym szalikiem oraz złotym kolczykom i zegarkowi. – A skąd pani przyjechała? – spytała w końcu. Co cię to obchodzi, wścibska paniusiu, pomyślała Lindsay, lecz powstrzymała się od takiej odpowiedzi. Tutejsi mieszkańcy pewnie rzadko mieli do czynienia z obcymi, więc poniekąd zrozumiałe, że są nadmiernie ciekawscy, – Z Londynu. – Aż? – wycedziła kobieta takim tonem, jakby Londyn był w innej galaktyce. – A na co pani potrzebny doktor Llewellyn? Zanim Lindsay zdążyła odpowiedzieć, że to wyłącznie jej sprawa, niebieskooki farmer powiedział coś po walijsku i pomaszerował do drzwi. Lindsay zauważyła, że po jego słowach wszyscy jakoś się odprężyli, choć nie sposób było uznać tych ponuraków za rozweselonych. Doszła do wniosku, że bawią się jej kosztem. Ku jej uldze rumiany mężczyzna zaraz wyjaśnił, jak trafić do doktora Llewellyna. Wyszła ze sklepu i ruszyła do samochodu. Był już wczesny wieczór, cienie się wydłużyły, a

widoczne w oddali góry spowijała delikatna mgiełka. Po drugiej stronie mostu Lindsay zauważyła drewnianą ławeczkę. Wiedziona impulsem usiadła na niej, wyjęła z torebki telefon komórkowy i zadzwoniła do ojca. Pewnie się już martwi, czy bezpiecznie dotarła na miejsce. – Gdzie jesteś? – spytał z nutą niepokoju w głosie. – W Tregadfan, ale jeszcze nie u Henry’ego. Musiałam w sklepie spytać o drogę, a tutejsi mieszkańcy chyba uznali, że jestem z innej planety – odparła ze śmiechem. – Już wiem, jak jechać, ale postanowiłam najpierw dać ci znać. Przyznaj, że siedziałeś jak na szpilkach. – Może nie aż tak... – Nie udawaj, tato. Za dobrze cię znam. – Cóż, rzeczywiście trochę się o ciebie niepokoiłem. Dobrze, że wszystko w porządku. – Tak. Jutro znów się odezwę. Pożegnała się z ojcem i podeszła do auta, na które z zachwytem gapiło się dwóch siedzących na murku chłopców. Uśmiechnęła się do nich i pilotem otworzyła drzwi. – To pani bryka? – spytał jeden z dzieciaków. Mówił z takim akcentem, że Lindsay raczej domyśliła się, w czym rzecz. – Owszem. – Super! – stwierdził drugi chłopiec. – Ile wyciąga? – Sporo. – Lindsay usiadła za kierownicą, pomachała ręką i odjechała. Dowiedziała się, że dom Henry’ego Llewellyna znajduje się za wsią, a doktor o tej porze powinien być u siebie, bo poradnia już jest nieczynna. Lindsay zawróciła, jeszcze raz przejechała główną ulicą i skręciła w lewo, w dosyć wąską boczną drogę, którą tuż za zakrętem blokowała duża furgonetka. Wszystko wskazywało na to, że nieco dalej, poza zasięgiem widoczności, coś się stało. Lindsay przez chwilę bębniła palcami o kierownicę, coraz bardziej zniecierpliwiona przymusowym postojem. Była zmęczona podróżą i marzyła tylko o tym, aby coś zjeść, wykąpać się i iść spać. Po pięciu minutach bezczynnego czekania zgasiła silnik i wysiadła z auta. Ominęła furgonetkę, w której nikogo nie było, i dopiero teraz stwierdziła, że w pobliżu zdarzył się wypadek. Przewrócony na bok pojazd kempingowy spoczywał częściowo na jezdni, częściowo na trawiastym poboczu, a kilka osób otaczało kogoś leżącego na ziemi. Lindsay pospieszyła w tamtą stronę, karcąc się w duchu za to, że zmarnowała tyle czasu, siedząc w samochodzie, gdy ktoś potrzebował lekarza. – Jak do tego doszło? – zawołała do biegnącego mężczyzny w niebieskim kombinezonie, zapewne kierowcy furgonetki. – Wóz kempingowy nie wyrobił się na zakręcie. – Ilu jest rannych? – Dwie osoby. Starszy pan uderzył się w głowę, a jego żona ma stłuczone ramię. Zaraz przyjedzie karetka. Lindsay uznała, że doraźna pomoc też może się przydać.

– Proszę mnie przepuścić – powiedziała do ludzi otaczających rannego. – Jestem lekarką. Gapie odsunęli się, choć niechętnie, i Lindsay ujrzała dwoje poszkodowanych. Kobieta siedziała na trawie, przyciskając do siebie rękę, a obok leżał starszy człowiek. Kucał przy nim mężczyzna, którego przeciwdeszczowa kurtka wydała się Lindsay znajoma. Gdy spojrzał na nią przez ramię, Lindsay niemile się zdziwiła. – Och, to pan – mruknęła, patrząc w niebieskie oczy spotkanego w sklepie farmera.

ROZDZIAŁ DRUGI – Tak, to ja. – Mogę jakoś pomóc? – Miała nadzieję, że zadała pytanie chłodno i profesjonalnie. – Wątpię. – Farmer wstał. – Trzeba poczekać na pogotowie. – Może jednak na coś się przydam. – Kucnęła obok rannego mężczyzny, który w tej chwili już siedział, trzymając się za głowę, i cicho pojękiwał. – Doprawdy? – Jestem lekarką – odparła z naciskiem, zirytowana wyraźną nutą sarkazmu w głosie farmera. – Wobec tego do dzieła. – Niebieskooki osobnik gestem wskazał starszych państwa. Lindsay zignorowała go i zajęła się poszkodowanymi. – Odniósł pan inne obrażenia? – Uważnie przyjrzała się mężczyźnie. Zaprzeczył ruchem głowy, a Lindsay nigdzie nie zauważyła żadnych zranień i odwróciła się do jego towarzyszki. – Nic mu nie jest? – spytała zaniepokojona kobieta. – Chyba ma tylko wstrząs mózgu. A jak pani się czuje? – Boli mnie ręka. Tamten pan stwierdził, że jest złamana, i założył mi temblak z szalika. Kazał mi trzymać ją w ten sposób, dopóki nie zajmą się nią w szpitalu. – Cóż za fachowość – mruknęła Lindsay z przekąsem, a w oddali zabrzmiał jękliwy dźwięk syreny. – Jedzie karetka. – Lindsay delikatnie dotknęła ramienia kobiety. – Proszę pani! – Drogą biegł kierowca furgonetki. – Przestawi pani swój wóz? Ambulans nie może przejechać. – Już idę. – Wreszcie będzie z pani jakiś pożytek – stwierdził farmer, gdy go mijała. Parkując auto na poboczu, Lindsay skonstatowała, że kipi ze złości. Już w sklepie poczuła do tego faceta niechęć, a teraz uważała go za wręcz antypatycznego. Wcale nie dlatego, że umiał samodzielnie udzielić pierwszej pomocy – to akurat przemawiało na jego korzyść – lecz z innego powodu. Facet był gburowaty i nie krył niechęci, zwłaszcza gdy usłyszał, że Lindsay jest lekarką. Niewiele widziała zza furgonetki, lecz zobaczyła nadjeżdżający ambulans, a za nim – policyjny radiowóz. Pacjentów zaraz zabrano do szpitala, natomiast policjanci wspomagani przez ogólnie chyba znanego farmera odsunęli przewrócony pojazd. Lindsay powoli ruszyła odblokowaną drogą. Mijając grupę mężczyzn, chłodno skinęła głową, odpowiadając na właśnie takie pozdrowienie niebieskookiego farmera. Po chwili zerknęła we wsteczne lusterko i stwierdziła, że odprowadził ją wzrokiem. Cóż za nieznośny typ. Miała nadzieję, że nie będzie często go spotykać podczas pobytu w Tregadfan. Dom Henry’ego Llewellyna znajdował się około półtora kilometra dalej. Był zbudowany z

szarego kamienia, miał dach kryty łupkową dachówką i stał w głębi posesji, prawie całkiem ukryty za bujnymi krzakami rododendronów obsypanych fioletowymi kwiatami. O tej porze wyglądał niezwykle pięknie, skąpany w blasku złocistych promieni zachodzącego słońca. Lindsay zaparkowała na wyżwirowanym podjeździe i wysiadła z auta, a z domu w podskokach wypadły dwa spaniele i zaczęły obwąchiwać jej pantofle. – Lindsay! Cudownie, że jesteś! – W drzwiach stanął Henry Llewellyn i w geście powitania szeroko otworzył ramiona. Lindsay stwierdziła, że starszy pan niewiele się zmienił od czasu, gdy ostatnio go widziała. Było to kilka lat temu, gdy jeszcze studiowała, a Henry wraz żoną Megan odwiedził ich w Londynie. – Henry, jak się miewasz? Czas się ciebie nie ima. – Trochę posiwiałem – ze śmiechem przyznał Henry. – I chyba już nie mam takiej smukłej talii jak kiedyś. – Moim zdaniem jesteś w świetnej formie. – Lindsay serdecznie go uścisnęła i otworzyła bagażnik. – A ty stałaś się piękną młodą damą. Niech no ci się przyjrzę. – Henry cofnął się o krok. – Pamiętałem uroczego podlotka, a teraz widzę pewną swego uroku piękność. – Henry wziął od niej bagaż. – Miałaś dobrą podróż? – Tak, dosyć przyjemną. Ale zajęła mi więcej czasu, niż przypuszczałam. – Musisz być zmęczona. – Henry ruszył do wejścia, a spaniele deptały mu po piętach. – Trochę – przyznała, gdy postawił walizki w holu. – Gdzie Megan? – Megan... odpoczywa. Lindsay zauważyła, że zerknął na schody za jej plecami, i trochę się zdziwiła. Wylegiwanie się w ciągu dnia nie było w stylu Megan, o której ojciec Lindsay często mówił, że jest najbardziej energiczną ze znanych mu kobiet. Zanim jednak Lindsay zdążyła zadać jakieś pytanie, Henry poprowadził ją do kuchni. – Może napijemy się herbaty, a potem pokażę ci twój pokój i porozmawiamy. W ładnej, przytulnej kuchni wszędzie było widać rękę Megan. Z drewnianych belek nad staroświeckim piecykiem zwisały bukiety suchych kwiatów i ziół, na siedzeniach drewnianych krzeseł leżały barwne poduszki, a na półeczkach stały ceramiczne naczyńka z przyprawami. Lindsay usiadła i gawędziła z Henrym, gdy parzył herbatę. – Nie sądzę, aby zamierzał się ożenić – odparła, gdy Henry spytał o ojca i jego ewentualne małżeńskie plany. – Chyba i jemu, i Romilly odpowiada obecny układ. Ona uwielbia swoją niezależność, a poza tym prowadzi własny biznes. – Zajmuje się projektowaniem wnętrz, prawda? – Henry wyjął z kredensu kubki. – Megan bardzo się podobają jej szkice. – Megan pracuje? Realizuje jakieś zlecenie? – Megan była plastyczką i prowadziła w Tregadfan własne centrum sztuki i rzemiosła artystycznego.

Henry nie odpowiedział, tylko stał przed kuchenką, odwrócony plecami do Lindsay. – Henry, z Megan wszystko w porządku? – spytała Lindsay, zaniepokojona przedłużającym się milczeniem starszego pana. – Niestety, nie, Lindsay – powiedział w końcu. Postawił kubki na blacie i usiadł naprzeciw niej. – O Boże. Coś jej dolega? – Tak, ale nie jesteśmy pewni co. Megan uskarża się na złe samopoczucie, lecz badania niczego nie wykazały. Zrobili jej nawet tomografię komputerową, która na szczęście też nie ujawniła żadnych zmian. – Masz jakąś hipotezę? – Lindsay wypiła łyk aromatycznej herbaty, rozkoszując – się jej smakiem i panującym w kuchni spokojem. Psy już dawno przycichły, zwinęły się w swoich legowiskach przy kuchence i drzemały, opierając łby na przednich łapach. – Przed świętami Bożego Narodzenia przeszła poważną grypę i od tego czasu chyba nie wydobrzała. Wciąż jest zmęczona, tak bardzo, że najchętniej bez przerwy by spała. Narzeka też na silne bóle stawów i mięśni. Testy wykluczyły stwardnienie rozsiane i gościec przewlekły postępujący, ale... – Henry nie dokończył i pokręcił głową. – Myślisz o zapaleniu mózgu i rdzenia z mialgią? – Wszystko na to wskazuje, ale brak pewności jest taki frustrujący. A Megan stała się cieniem kobiety, którą do niedawna była. – Musi wam być ciężko. – Cóż, nie jest łatwo. – A wasi krewni? Są w stanie jakoś pomóc? – Wspierają nas emocjonalnie, ale mieszkają zbyt daleko, żeby zrobić coś konkretnego. Zatrudniłem kobietę, która zajmuje się domem. – Henry rozejrzał się wokoło i bezradnie wzruszył ramionami. – A teraz jeszcze ja zwaliłam się wam na głowę. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest praktykantka. Dlaczego nie powiedziałeś tacie, jak wygląda sytuacja? – O, Lindsay... – Henry ze znużeniem przeczesał palcami włosy. – Jak mógłbym to zrobić. Twój tata i ja przyjaźnimy się od tak dawna... – Wiem, Henry, ale masz tyle obowiązków, a z mojego powodu jeszcze ci ich przybędzie. Chyba nie powinnam tu zostać. – Jest zadowalające rozwiązanie – Henry spojrzał na nią niepewnie – ale nie wiem, czy ci się spodoba. – Mów. – Zasugerowałem mojemu wspólnikowi, żeby wziął cię pod swoje skrzydła, przynajmniej na pewien czas, dopóki Megan nie poczuje się lepiej. – Henry chyba sam nie bardzo wierzył, że tak się stanie. – A co on na to?

– Oczywiście, wyraził zgodę. To porządny gość. Typ samotnika, ale całkiem miły, gdy się go lepiej pozna. – Kto to taki? Chyba nic o nim nie mówiłeś. Poprzednim był stary doktor Meredith, prawda? Tata kiedyś o nim wspomniał. – Lindsay starała się paplać beztrosko, ale ogarnęło ją przygnębienie. Głównym powodem, który przygnał ją do północnej Walii, była perspektywa odbycia szkolenia pod okiem Henry’ego Llewellyna, którego podziwiała od dzieciństwa. – Tym razem mam młodego wspólnika. Nazywa się Aidan Lennox, współpracuje ze mną już od trzech lat i jest świetnym lekarzem. Wpadnie później, żeby cię poznać. – Nie chciałabym sprawiać kłopotu tobie i Megan. Sądzisz, że mogłabym gdzieś wynająć jakąś kawalerkę? – Och, Megan na pewno by się to nie spodobało. – W jej stanie nie powinna martwić się o gości. Na pewno znalazłoby się w okolicy jakieś lokum... – Wątpię. W lecie turyści rezerwują wszystko z dużym wyprzedzeniem. – Mimo to spróbuję się rozejrzeć. – Cóż, jest jeszcze to mieszkanko nad poradnią – z wahaniem przyznał Henry. – Początkowo mieszkał tam Aidan, dopóki nie kupił domu, a teraz stoi puste. – A nie zamierzaliście go wynająć letnikom? – Nigdy tego nie robimy z uwagi na bliskość poradni, więc ewentualnie mogłabyś tam się wprowadzić. – Doskonały pomysł. – Może najpierw porozmawiamy z Aidanem? – Henry wciąż miał zafrasowaną minę, jakby wszystkie jego plany wzięły w łeb. – Lecz tak czy owak, zostaniesz u nas przynajmniej na parę dni. Zaraz pokażę ci twój pokój. Sypialnia była ładna, choć skromniutka. Na ścianach wisiały szkice o tematyce japońskiej, przedstawiające gejsze i pagody. Okno wychodziło na róg ogrodu, a z boku było widać kawalątek gór. Rozglądając się po tym wnętrzu, Lindsay pomyślała, że chyba nie ma tego złego... Przed przyjazdem tutaj trochę niepokoiła się koniecznością zamieszkania na cały rok u Llewellynów. Bardzo ich lubiła, lecz w Londynie już zdążyła przywyknąć do cudownej niezależności i wolałaby z niej nie rezygnować. A jako gość musiałaby pod pewnymi względami dostosować się do gospodarzy. Może więc będzie lepiej zająć owo mieszkanko nad poradnią. Wzięła prysznic, rozpakowała się i przebrała. Zamierzała zejść do kuchni, aby pomóc Henry’emu przygotować kolację, gdy wychodząc z pokoju spotkała go na korytarzu. – Właśnie chciałem ci powiedzieć, że Megan się zbudziła. Niestety, nie siądzie z nami do stołu, ale pragnie cię zobaczyć. – Otworzył drzwi do sąsiedniej sypialni. – Megan, kochanie, Lindsay do ciebie zajrzy. Lindsay nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać, lecz widok leżącej na łóżku kobiety okazał się szokujący. Gdy Lindsay widziała ją poprzednim razem, czyli kilka lat temu, Megan

Llewellyn była atrakcyjną brunetką z wielkimi, pełnymi ekspresji oczami, osobą energiczną i pełną życia. Obecnie prawie w niczym nie przypominała siebie z tamtego okresu. Nigdy nie była tęga ani nawet pulchna, lecz dawniej miała tu i tam stosowne krągłości. Natomiast teraz wyglądała jak własny cień. Ciemne włosy mocno posiwiały, oczy straciły dawny blask. Tylko jej uśmiech się nie zmienił. – Och, Lindsay, cudownie, że przyjechałaś. – Megan wyprostowała się, nadstawiając policzek, a Lindsay serdecznie go ucałowała. Wokół Megan unosił się miły, kwiatowy zapach, równie delikatny jak ona sama. – Ja też się cieszę, że cię widzę, ale przykro mi z powodu twojego zdrowia. – Żałuję, że nie mogę odpowiednio cię powitać. – Zostawię was, dziewczyny, żebyście sobie pogawędziły, i zajmę się kolacją – oznajmił Henry. – Zjesz dzisiaj trochę mięsa, Megan? – Raczej nie. Wystarczy sama zupa. – Nie masz apetytu? – Lindsay usiadła obok łóżka. – Wcale. – Megan przecząco potrząsnęła głową i z wyraźnym znużeniem oparta ją o poduszki. – Henry strasznie się tym martwi, ale ja po prostu nie mogę nic przełknąć. – Podobno wszystko zaczęło się od grypy? – Tak. Mówił ci, że podejrzewa zapalenie mózgu i rdzenia? Słyszałam o tej chorobie, ale byłam sceptycznie nastawioną. Teraz zmieniłam zdanie. – Megan westchnęła ciężko. – Najgorsze jest to bezustanne zmęczenie. Wystarczy najmniejszy wysiłek i już padam. Dlatego praktycznie nic w domu nie robię. Ale... ale najbardziej żal mi Henry’ego. Zwaliło się na niego tyle stresu... – Nie wolno ci się poddawać. – Lindsay położyła rękę na dłoni Megan. – Coraz więcej wiemy o tej chorobie i może już wkrótce zostanie wynaleziony skuteczny lek. – Wstała, ze smutkiem patrząc na twarz Megan, która przymknęła oczy. – Zmęczyłam cię. Pójdę teraz sprawdzić, czy przydam się Henry’emu. Na razie, Megan. Na palcach wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Byłą wstrząśnięta stanem kobiety, która chyba nawet nie usłyszała jej pożegnania. Schodząc na dół, stwierdziła, że Henry z kimś rozmawia. Pewnie ze swoim wspólnikiem, pomyślała, lecz po chwili głosy umilkły, a w kuchni ujrzała tylko jakiegoś obcego mężczyznę. Stał odwrócony do okna i patrzył na Henry’ego, który w ogrodzie karmił psy. – Dzień dobry – powiedziała. – Pan pewnie jest... Raptownie urwała, ponieważ nieznajomy się odwrócił. Był to ów farmer, którego spotkała najpierw w sklepie, a później na miejscu wypadku. Teraz wyglądał trochę inaczej, ponieważ zmienił kraciastą koszulę i dżinsy na beżowy, bawełniany golf i spodnie z oliwkowego drelichu. Tylko mina pozostała tak ponura, jak poprzednio. – Och... – Lindsay odzyskała głos. – Zdumiewające, że znów pana spotykam. – Doprawdy?

– Jest pan przyjacielem Henry’ego? – Przyjacielem? Można tak powiedzieć, choć nie zawsze się ze sobą zgadzamy. Lindsay trochę się zasępiła. Skoro ten facet przyjaźni się z Henrym, to dlaczego nic o tym nie wspomniał, gdy pytała o drogę? – O, widzę, że już się znacie. – Do kuchni wszedł Henry, zdjął ubłocone kalosze i wsunął stopy w stare, skórzane kapcie. – Więc nie muszę was sobie przedstawiać? – Prawdę mówiąc, dopiero zeszłam na dół. – W takim razie... – Henry popatrzył na nich. – Aidan, to jest Lindsay Henderson. Lindsay, kochanie, to mój wspólnik, Aidan Lennox. – Twój... wspólnik? – wymamrotała. – Ale... sądziłam, że... – Wpatrywała się w niego oszołomiona, a ze spojrzenia niebieskich oczu wyczytała, że ten człowiek od początku wiedział, kim ona jest. W końcu jakimś cudem wzięła się w garść i uścisnęła podaną jej rękę. – Miło mi wreszcie panią poznać. – W tonie Aidana Lennoxa zabrzmiała ledwie słyszalna nuta kpiny. Zaklęła w duchu. Niech licho porwie tego typa. Nawet jeśli nie pomógł jej w sklepie, to później, przed przyjazdem karetki, powinien był przyznać, że jest lekarzem. A on pozwolił jej zrobić z siebie idiotkę. Najchętniej ostro wygarnęłaby mu, co o nim myśli. Już otworzyła usta, aby to zrobić, lecz Henry odezwał się pierwszy. – Liczę na to, że wasza współpraca będzie harmonijna – powiedział z nadzieją w głosie. Lindsay uznała, że lepiej poczekać z konfrontacją na dogodniejszy moment. Nie chciała sprawić Henry’emu przykrości, kłócąc się teraz z Aidanem. Postanowiła jednak, że w stosownej chwili utrze mu nosa. Ale później, gdy gospodarz nalał im drinki, ogarnęło ją przygnębienie. Mogłaby pokazać Aidanowi, gdzie raki zimują, gdyby był tylko przyjacielem Henry’ego. Miała jednak przez rok praktykować pod okiem tego antypatycznego faceta, musi więc jakoś go tolerować. Nie ucieszył jej ten wniosek. Podczas kolacji panowała sztywna atmosfera, lecz Henry na szczęście chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Natomiast Lindsay natychmiast wyczuła niechęć Aidana, gdy zaczęli rozmawiać o jej życiu w Londynie. Odniosła przemożne wrażenie, że młody lekarz ma jej za złe tamtejsze luksusy – zupełnie jakby były one jakąś zbrodnią. – Lindsay najchętniej zamieszkałaby gdzieś indziej – powiedział Henry, gdy skończyli posiłek. – Może w tym mieszkaniu nad poradnią. Co ty na to, Aidan? – Wszystko mi jedno – odparł, wzruszając ramionami. – Było ci tam wygodnie, prawda? – Tak, aleja mam skromne wymagania. Ten lokal z pewnością nie umywa się do rezydencji w londyńskim Chelsea. Lindsay poczuła na policzkach gorący rumieniec gniewu. – Dom w Chelsea należy do mojego ojca – wycedziła lodowato. – Ja mam własne mieszkanie w Fulham.

– Zapewne równie wygodne? – Aidan znów uniósł brwi, co Lindsay doprowadzało do szału. – Och, w to nie wątpię – dobrodusznie stwierdził Henry, całkiem nieświadomy podtekstów w tej wymianie zdań. – Richard kupił ci je na dwudzieste pierwsze urodziny, prawda? – No... tak – przyznała niechętnie. – Chyba niewielu stażystów żyje na takiej wysokiej stopie – cierpkim tonem zauważył Aidan. – Prawdę mówiąc, dziwię się, że raczyła pani zaszczycić nas swoją obecnością w takim skromnym zakątku jak Tregadfan. Czy gabinet na ulicy Harley nie byłby bardziej odpowiedni? – Cóż, oferowano mi pracę właśnie tam – parsknęła, urażona zarówno tonem, jak i słowami Aidana. – Ale nie przyjęłam tej propozycji. – Wolałaś kawałek prawdziwego świata, co? – Henry zaśmiał się pogodnie. – Tego pani tutaj nie zabraknie – enigmatycznie oświadczył Aidan. – A skoro jesteśmy przy tym temacie... Musi pani coś zrobić ze swoim ślicznym autkiem. – A czegóż to mu brakuje? – Lindsay spiorunowała go wzrokiem. – Niczego, moja droga – pośpiesznie wtrącił Henry. – Ale to pojazd dobry w Londynie, natomiast niezbyt nadaje się do jazdy po tutejszych drogach. Chyba właśnie to chciał powiedzieć Aidan, prawda? – Henry jeździ dżipem, a ja landroverem. – Tym ubłoconym – syknęła Lindsay. – Myślałam, że jest pan farmerem. – To byłoby coś złego? – wyzywająco spytał Aidan. – Nie, skądże. – W tej okolicy jest wielu farmerów, panno Henderson. Jeśli ma pani tu zostać, to lepiej do nich przywyknąć. – Chwileczkę, moi drodzy! – zawołał Henry, przerywając to preludium kłótni. – Czy wy się przypadkiem nie znacie? – Tak – odparła Lindsay. – Spotkaliśmy się w sklepie, gdzie pytałam o drogę, a ten pan... – I potem na miejscu małego wypadku – gładko wtrącił Aidan – gdy pani tak ochoczo pośpieszyła z fachową pomocą. – Coś takiego! – Henry pokręcił głową. – Trzeba było mi powiedzieć. – Wstał zza stołu, nadal trochę zakłopotany. – Wybaczcie, muszę zajrzeć do Megan, ale jestem pewien, że macie o czym pogadać. Wyszedł z jadalni i zamknął za sobą drzwi, ku przerażeniu Lindsay zostawiając ją samą z Aidanem Lennoxem.

ROZDZIAŁ TRZECI – Dlaczego od razu pan się nie przedstawił? – agresywnym tonem spytała Lindsay. Aidan w zamyśleniu patrzył na coś za oknem i miał taką minę, jakby przebywał we własnym, odległym świecie. Zirytowana tym milczeniem Linsday właśnie zamierzała powtórzyć pytanie, gdy Aidan wreszcie skierował wzrok na nią. – Nie rozumiem – odparł krótko. – Wtedy, w sklepie. Musiał pan się zorientować, kim jestem, kiedy spytałam o drogę. – Dlaczego? Turyści często błądzą. – Uznał mnie pan za turystkę? Ilu turystów szuka Henry’ego Llewellyna? – Oni zawsze szukają lekarza. – Przypuśćmy, że tak. Ale dlaczego później, na drodze, nie zdradził się pan ani słowem, tylko pozwolił mi zrobić z siebie idiotkę? – Hm... Nie miałem pojęcia, że robi pani z siebie coś takiego. – Przecież ci ludzie wiedzieli, że jest pan lekarzem. Wystarczyło tylko o tym wspomnieć, a nie zachowałabym się jak... – Jak kto? – No cóż... nie pchałabym się tam, gdzie mnie nie chcą. – O ile dobrze pamiętam, wepchnęła się pani, zanim zdążyłem się odezwać. – Tak czy owak, mógł pan powiedzieć... – Była pani zanadto napalona na dobry uczynek. – Ale wtedy chyba już pan się zorientował, kim jestem. – I owszem – przyznał bez entuzjazmu, wzruszając ramionami. – Więc czemu pan to przemilczał? – Właśnie wtedy przyjechała karetka i poproszono panią o przestawienie samochodu. To prawda, pomyślała. Aidan Lennox udzielił sensownych odpowiedzi na każde jej pytanie. Dlaczego więc miała niemiłe wrażenie, że od początku wiedział, kim ona jest i celowo nie ujawnił swojej tożsamości? – Dotarła pani na miejsce i tamte incydenty nie mają żadnego znaczenia, więc równie dobrze można o nich zapomnieć. – Pewnie tak – przyznała. – Ale nasza znajomość źle się rozpoczęła, i to całkiem bez powodu. – A pani wolałaby rozpocząć ją lepiej? – Nie byłoby w tym nic złego, panie Lennox. – Mierząc go gniewnym spojrzeniem, zauważyła małą, trójkątną bliznę na policzku. Pewnie zdzieliła go w twarz jakaś krewka kobietka, kiedy też wyprowadził ją z równowagi. – Zwłaszcza że podobno ma pan kierować moją

praktyką. – Owszem. Czy ta wiadomość panią rozstroiła? – Tak, skoro musi pan wiedzieć, ale... – Nie dokończyła, bo do pokoju wrócił Henry. – Wybaczcie, że tak długo mnie nie było. – Jak się czuje Megan? – spytał Aidan. – Nie najlepiej. – Henry westchnął ciężko. – Zajrzę do niej przed wyjściem. – Aidan jest naszym lekarzem rodzinnym – wyjaśnił Henry na widok zdumionej miny Lindsay. – Naprawdę? – Nie mogła pojąć, dlaczego Llewellynowie chcą przyjaźnić się z tym irytującym facetem, nawet jeśli jest on wspólnikiem Henry’ego. – Pewnie mieliście o czym rozmawiać. – Henry przyniósł z kuchni ekspres do kawy i postawił go na stole. – Wspomniałem Lindsay, że weźmiesz ją pod swoje skrzydła. Nie planowaliśmy tego, ale choroba Megan całkiem nas zaskoczyła. – Nadal sądzę, że w tej sytuacji moja obecność to dla ciebie za duży kłopot, Henry. – Lindsay wzięła od niego filiżankę. – Dlatego uważam, że powinnam wrócić do Londynu. Ta perspektywa nagle wydała się jej kusząca. Wszystko było lepsze niż współpraca z takim niemiłym osobnikiem, jak doktor Aidan Lennox. Henry jednak był innego zdania. – Nonsens – zawyrokował. – Nie widzę powodów, dla których miałabyś stąd wyjechać. Zwłaszcza jeśli Aidan zgodził się tobą zająć. Poza tym przyda się nam dodatkowa para rąk do pracy. – Ale nie będę dla ciebie tylko obciążeniem? – Lindsay starała się omijać Aidana wzrokiem. – Wręcz przeciwnie. Jesteś już dyplomowanym lekarzem i masz kwalifikacje, więc bardzo nam pomożesz. – Tak sądzisz? – spytała z powątpiewaniem. Nie umknęło jej uwagi, że Aidan ani słowem nie poparł Henry’ego. – Oczywiście – z przekonaniem zapewnił Henry. – Wiesz, że w obecnych okolicznościach chętnie sceduję na ciebie część obowiązków. Na przykład niektóre nocne dyżury. Ostatnio parę razy musiałem zostawić Megan samą, kiedy wezwano mnie do pacjenta. Nie mogłem przecież wysługiwać się Aidanem, jeśli poprzedniej nocy był na nogach. Zaś abstrahując od tego, po prostu nie mogę pozwolić ci wrócić do domu, Lindsay. Przecież zrezygnowałaś z pracy w Londynie i przewróciłaś swoje życie do góry nogami, żeby przyjechać na rok tutaj. Co pomyślałby sobie twój ojciec? – Na pewno by zrozumiał... – Nie ma o czym mówić. – Henry zaczął sprzątać ze stołu. – Już i tak zgodziłem się na dwie zmiany: Aidan zajmie się twoją praktyką, a ty zamieszkasz nad poradnią. Nie pójdę na dalsze ustępstwa.

– Skoro tak... – Lindsay bezradnie wzruszyła ramionami, nadal unikając wzroku Aidana. – Kiedy miałabym zacząć? – Jak najszybciej. – Ulga w głosie Henry’ego była prawie namacalna. – Jutro rano pojedziemy do poradni, rozejrzysz się tam, a potem Bronwen pokaże ci mieszkanie. – Kto to jest Bronwen? – Przelotnie zerknęła na Aidana i dostrzegła na jego kamiennej twarzy cień uśmiechu. – Bronwen? Cóż, ona niańczy nas wszystkich – odparł Henry. – Jest jakby recepcjonistką i szefową administracji w jednej osobie. Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili. Prawda, Aidan? – Bronwen właściwie wszystkim rządzi – oświadczył Aidan bez mrugnięcia okiem. – Można ją wkurzyć wyłącznie na własne ryzyko. – Chyba przemawia przez pana doświadczenie – cierpkim tonem zauważyła Lindsay. – Och, Aidan parę razy starł się z naszą Bronwen. – Henry zaśmiał się dobrodusznie. Wkrótce potem Lindsay wymówiła się zmęczeniem i poszła do swojego pokoju. Marzyła tylko o tym, aby paść na łóżko i usnąć. Miała za sobą męczącą podróż, a po przyjeździe do Tregadfan wszystko okazało się inne, niż się spodziewała. Dlatego nie czekała z utęsknieniem na pierwszy dzień swojej praktyki, musiała jednak zadowalająco dostosować się do nowej sytuacji. Zanim odpłynęła w słodki sen, powzięła postanowienie, że nie da się zastraszyć ani Aidanowi Lennoxowi, ani groźnej Bronwen, nie mówiąc o innych mieszkańcach tej dosyć dziwacznej wioski. Nazajutrz rano zbudził ją deszcz głośno bębniący o dach. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Zaraz sobie przypomniała i z jękiem ukryła twarz w poduszce. – Jak się masz, Lindsay – powitał ją Henry, gdy w nienajlepszym humorze zeszła do kuchni. Uśmiechał się ciepło, lecz wyglądał na zmęczonego. Może musiał zajmować się Megan, pomyślała Lindsay. – Dobrze spałaś? – Jak suseł. A co u Megan? – Lindsay nalała sobie kawy i zrobiła grzankę. – Nie czuje się zbyt dobrze. Całą noc bolały ją mięśnie, ale teraz śpi. – Może być sama? – Niedługo przyjdzie nasza pomoc. To bardzo pracowita osoba. Zrobi wszystko, czego Megan sobie zażyczy, a ja wpadnę do domu w porze lunchu. – Henry zostawił gościa przy śniadaniu, a sam wyszedł z psami. Po powrocie rozmawiał z kimś przez telefon, a potem zajrzał do kuchni. – Gotowa do wyjścia? Lindsay skinęła głową, pospiesznie dopiła kawę i wzięła z holu żakiet, torbę oraz kluczyki. – Może pojedziesz ze mną dżipem? – Henry cicho zamknął frontowe drzwi. Lindsay skrzywiła się, przypomniawszy sobie drwiącą uwagę Aidana na temat jej sportowego auta. – Nie przejmuj się Aidanem – poradził jej Henry parę minut później, gdy jechali do wsi. Nadal lało jak z cebra, a góry spowijała gęsta mgła. – Niełatwo go poznać, ale warto trochę się

wysilić, bo to porządny chłopak. – Będę o tym pamiętać, kiedy znów zacznie mi wypominać moją uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie – mruknęła z przekąsem. – Nie miej mu tego za złe. Aidan jest na tym punkcie nieco przewrażliwiony, bo jego droga do dyplomu lekarza ze względów finansowych była usłana raczej kolcami. Parę razy omal nie musiał zrezygnować ze studiów. – Rozumiem więc jego postawę, ale to przecież nie moja wina. Podobnie jak fakt, że mam ojca, który odnosi sukcesy i jest zamożny. Co zresztą nie miało żadnego wpływu ma moje studia. Musiałam wkuwać tak samo jak inni, żeby zdać egzaminy. – Niewątpliwie. Mówię tylko, żebyś nie pozwoliła Aidanowi wyprowadzić się z równowagi. Łatwo powiedzieć, pomyślała, gdy minęli kaplicę i skręcili na niewielki dziedziniec przed wysokim budynkiem z szarego kamienia. W recepcji siedziała drobna szatynka w trudnym do zdefiniowania wieku, prawdopodobnie między trzydziestką a czterdziestką. Przeglądała pocztę i na moment podniosła wzrok, gdy Henry i Lindsay weszli do środka. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, z sąsiedniego pomieszczenia wynurzyła się młoda dziewczyna z długimi włosami w szaroburym kolorze. Miała z lekka przerażona minę, a w obu rękach trzymała tacę z trzema kubkami pełnymi parującej kawy. Ostrożnie podeszła do biurka i z ulgą postawiła tacę na blacie. – Och, doktor Llewellyn! – zawołała. – Nie wiedziałam, że pan przyjechał. Zaraz zaparzę więcej kawy. Już lecę. – Zaczekaj chwilę, Gwynneth – poprosił Henry. – Dobrze, że jesteście tu obie. Chciałbym wam przedstawić doktor Lindsay Henderson. – Odwrócił się i ujął ją za łokieć. – Lindsay, moja droga, nasza przychodnia funkcjonuje dzięki tym dwóm paniom. Oto Gwynneth, która przyszła do nas niedawno i jeszcze wszystkiego się uczy, a to jest... – wskazał kobietę za biurkiem – nasza Bronwen. Pracuje u nas od wieków i ma sprawy poradni w jednym palcu. Jeśli będziesz chciała czegoś się dowiedzieć, wystarczy, że spytasz Bronwen. A więc to jest ta osławiona Bronwen. Lindsay nie bardzo wiedziała, czego się spodziewała – chyba raczej Amazonki o imponującej posturze, a nie takiej malutkiej kobietki, która ze śmiertelnie poważną miną skinęła głową. Po dokonaniu prezentacji Henry spytał, czy już przyszedł doktor Lennox. Gwynneth otworzyła usta, aby odpowiedzieć, lecz Bronwen nie dała jej dojść do słowa. – Tak – odparła cierpko. – Już był, ale poszedł do pubu, żeby sprawdzić, jak czuje się Thomas. Podobno rozedma daje mu się we znaki. Doktor Lennox powiedział, że zaraz wróci. – Przekaż mu, że jesteśmy u mnie. Aha, jeszcze jedno. Czy gabinet doktor Henderson jest gotowy? – Oczywiście – lodowato wycedziła kobieta, jakby poczuła się urażona pytaniem. – Dobra robota, Bronwen, ale później musimy porozmawiać, ponieważ nastąpią pewne zmiany w pierwotnym planie.

– Tak? – Recepcjonistka zmierzyła szefa przenikliwym spojrzeniem. – A jakież to zmiany? – Dowiesz się po powrocie doktora Lennoxa. – Ton Henry’ego wyraźnie sugerował, że na razie kwestia jest zamknięta. Bronwen zrobiła bardzo niezadowoloną minę. Najwyraźniej nie lubiła dowiadywać się o czymś jako ostatnia. Natomiast Gwynneth sprawiała wrażenie wręcz przerażonej, co także nie umknęło uwagi Lindsay. Tymczasem ruszyła za Henrym w głąb korytarza. – Ja przyjmuję tutaj. – Henry otworzył drzwi do przestronnego pomieszczenia we frontowej części budynku. – Aidan ma gabinet naprzeciwko, a twój jest tam. – Poprowadził ją wąskim przejściem na tyły przychodni. – Poprzedni właściciele tego domu mieli tu jadalnię. Pokój nawet w deszczowy dzień był jasny, ponieważ dużo światła wpadało przez wielkie balkonowe drzwi prowadzące do pełnej roślin oranżerii oraz przez okno wychodzące na mały, lecz ładny ogródek otoczony kamiennym murkiem, za którym w oddali rysowała się panorama gór. Przy oknie stało duże, dębowe biurko, na nim – komputer, zaś w rogu – kozetka do badania pacjentów, częściowo osłonięta białą zasłonką. – Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie – z nutą niepokoju w głosie powiedział Henry. – Oczywiście – pospiesznie zapewniła Lindsay. – To śliczny pokój. Chcesz, żebym od razu zaczęła przyjmować pacjentów? – Raczej tak, chociaż lepiej najpierw ustalić wszystko z Aidanem. – A co z mieszkaniem? Mogłabym je obejrzeć? – Tak, ale wysłałem tam panią Jones, żeby zrobiła w nim porządek, trochę je przewietrzyła i sprawdziła, czy niczego nie brakuje. Poczekaj, aż skończy. – Czy to coś, o czym powinnam wiedzieć? – spytała od drzwi Bronwen, która niepostrzeżenie weszła do gabinetu. – Chodzi o jedną ze zmian, o których wspomniałem. Moja żona niedomaga, więc doktor Henderson postanowiła nam nie przeszkadzać. Prawdopodobnie zamieszka na górze, ale najpierw pani Jones musi tam posprzątać. – Niby dlaczego? Na górze jest idealnie czysto. – Och, nie wątpię, ale przecież trzymaliśmy tam różne rzeczy... – Tylko stare karty – lodowato wycedziła Bronwen. – Ale warto wpuścić trochę świeżego powietrza – zniecierpliwionym tonem oświadczył Henry. – O, Aidan, dobrze, że jesteś – powitał wchodzącego wspólnika. – Właśnie mówiłem Bronwen, że Lindsay chyba zajmie mieszkanko na piętrze. – Ach, tak. – Aidan popatrzył na nich troje i chyba wyczuł napiętą atmosferę, – Dzień dobry – powitał Lindsay i zwrócił się do Henry’ego: – Powiedziałeś też Bronwen, że nie ty będziesz szkolił Lindsay? – Jeszcze nie. Uznałem, że lepiej poczekać z tym na ciebie. – Już jestem, więc wyjaśnijmy wszystko do końca. Bronwen, ustaliliśmy, że to ja zajmę się szkoleniem doktor Henderson, a nie doktor Llewellyn.

Z zachowania obu mężczyzn Lindsay wywnioskowała, że recepcjonistka zareaguje na tę wiadomość w szczególny sposób. I rzeczywiście – kobieta najwyraźniej się zdziwiła i zirytowała, lecz zaraz na jej twarzy pojawił się wyraz obojętności. – Kiedy została powzięta ta decyzja? – spytała. – Dwa tygodnie temu – odparł Henry. – Byłoby miło, gdyby mnie o tym poinformowano. – Postanowiliśmy najpierw pomówić o tym z doktor Henderson. Na szczęście zaakceptowała tę zmianę. Doktor Lennox także. – Jaki będzie rozkład dyżurów? – Bronwen pytająco spojrzała na Aidana. – Trzeba je zaplanować. Może już teraz? – Chodźmy do mnie – zaproponował Henry. – Bronwen. zechcesz przynieść nam kawę? Kobieta mruknęła coś niezrozumiale i poszła do recepcji, a Henry i Aidan zrobili skruszone miny. Chwilę później, gdy we troje siedzieli w gabinecie Henry’ego, Bronwen wniosła tacę z trzema kubkami, mlekiem i cukrem. – Mam zostać? – spytała, stawiając ją na biurku szefa. – Nie – odparł. – Nie powinniśmy zabierać ci czasu. O tej porze zawsze jesteś bardzo zajęta. Ale obiecuję niezwłocznie zawiadomić cię o wszelkich decyzjach. Recepcjonistka skwitowała jego słowa wymownym prychnięciem i wyszła z pokoju, ostentacyjnie głośno zamykając za sobą drzwi. – Czemu jej na to pozwalacie? – Lindsay nie posiadała się ze zdumienia. – Na co? – Aidan nalał do swojej kawy trochę mleka i sięgnął po cukierniczkę. – Narządzenie. – To pozory – mruknął Henry. – Jej się tylko zdaje, że ma tutaj władzę – dodał Aidan, a Lindsay kolejny raz dostrzegła na jego twarzy cień uśmiechu. – Bronwen to wspaniała pracowniczka – zapewnił Henry. – A w tej okolicy trudno o wykwalifikowany personel, bo młodzi uciekają do miasta. Dlatego rzeczywiście pozwalamy Bronwen trochę się szarogęsić. – Henry upił łyk kawy, skrzywił się i ją dosłodził. – Ale do rzeczy, moi drodzy. Aidan, kiedy poprzednio rozmawialiśmy na ten temat, zgodziłeś się ze mną, że Lindsay powinna przyjmować tylko dodatkowych pacjentów. Nadal tak sądzisz? – Tak. – Aidan spojrzał na Lindsay. – Z uwagi na czas trwania praktyki nie ma sensu przydzielać pani miejscowych pacjentów. Dlatego proponuję, żeby zajmowała się pani chorymi turystami, którzy w lecie nawet przez tydzień nie potrafią obejść się bez pomocy lekarza. – I tylko na tym polegałyby moje obowiązki? – Lindsay nie tego się spodziewała. – Nie nauczę się, jak być lekarzem rodzinnym, opatrując stłuczone kolana urlopowiczów. – Miałabyś na głowie również inne sprawy – pośpiesznie zapewnił Henry. – Często przychodzi więcej pacjentów, niż możemy przyjąć. W takim przypadku kierowalibyśmy ich do ciebie. Mogłabyś też przejąć część naszych wizyt domowych.

– Chcecie, żebym od razu się za to wzięła? – spytała bez większego entuzjazmu. Obawiała się, że będzie zwyczajnym popychadłem. – To zależy od Aidana. – Może najpierw mi pani poasystuje, żeby się zorientować, co i jak, poznać tutejszych ludzi. Potem się zamienimy i ja popatrzę, jak pani sobie radzi. A na wizyty domowe będzie pani jeździć i z Henrym, i ze mną. Zgadzasz się, Henry? – Oczywiście. Nie pozwolimy ci, Lindsay, zgubić drogi na jakiejś odległej górskiej przełęczy – ze śmiechem oświadczył Henry. – A propos, musimy załatwić ci jakiś odpowiedni samochód, żebyś... – Urwał, słysząc dzwonek interkomu. – Tak, Bronwen? – spytał z westchnieniem, nacisnąwszy przycisk. – W poczekalni jest wielu pacjentów, doktorze Llewellyn – z pretensją w głosie oznajmiła recepcjonistka. – Co mam im powiedzieć? – Nic, Bronwen. Zaczynamy dyżur. – A gdzie będzie przyjmować doktor Henderson? – Wraz z doktorem Lennoxem. Głośne kliknięcie oznaczało, że Bronwen wyłączyła aparat, a Henry parsknął śmiechem. – Najwyższy czas wziąć się do roboty, moi drodzy. – Fakt – przyznał Aidan.

ROZDZIAŁ CZWARTY Gabinet Aidana również okazał się duży, a jego integralną częścią był dodatkowy pokoik do badania pacjentów. Aidan wskazał Lindsay krzesło i przez parę minut zapoznawał ją z tajnikami systemu komputerowego. – Nie oczekuję, że od razu wszystko pani zapamięta. – To żaden problem – stwierdziła lekkim tonem. – W szpitalu, gdzie pracowałam, mieliśmy ten sam system. – Ale nie mieliście naszej Gwynneth. – Nie rozumiem. – Ona w jednej chwili umie niechcący wyczyścić sporo plików. – Ach tak... – mruknęła Lindsay i w tej samej chwili do gabinetu weszła Gwynneth z kartami w ręce. – O wilku mowa – mruknął Aidan. – Właśnie wspomniałem o tobie. – Naprawdę? – Dziewczyna natychmiast się zarumieniła. Zdaniem Lindsay chyba z zadowolenia, że była obiektem ich uwagi. – Tak. Uprzedziłem doktor Henderson, jak wspaniale sobie radzisz z komputerem. – Och... – Rumieniec Gwynneth jeszcze się pogłębił. – Staram się, ale nie zawsze mi wychodzi. Czasem przez pół dnia wprowadzam dane, a potem wystarczy jedno głupie kliknięcie i wszystko gdzieś znika. – To dzisiejsze zapisy? – spytał Aidan. – Co? – Te karty. – Aha. Tak, proszę bardzo. Chyba zapomniałam, po co tu przyszłam. – Gwynneth uśmiechnęła się marzycielsko i umknęła z pokoju. – Jak pani widzi, Gwynneth nie zawsze bywa w pełni przytomna. Ale ma dobre intencje. – Nie wątpię. – Jeśli jest pani gotowa, to zaczynajmy. – Nacisnął przycisk, aby brzęczykiem wezwać pierwszego pacjenta z porannej listy. Lindsay dyskretnie przyglądała się doktorowi Lennoxowi. Dzisiaj miał na sobie granatowy, bawełniany sweter i beżowe spodnie. Ona zaś wystroiła siew czarny kostium i wytworną, białą bluzkę. Teraz doszła do wniosku, że na tę okazję jest o wiele za elegancka i w pracy powinna nosić odzież w mniej wyrafinowanym stylu. – Cześć, Hew. – Aidan skinął głową wchodzącemu do gabinetu starszemu panu, który podejrzliwie łypnął na Lindsay. – Poznaj doktor Lindsay Henderson. Będzie u nas pracować przez pewien czas.

– Mówisz, że to lekarka? – Oczywiście. Ma wszelkie kwalifikacje i przyjechała do nas aż z Londynu. – Dzień dobry, panie Griffiths – odezwała się Lindsay. – Z Londynu, powiadasz? – Hew zignorował słowa powitania. – Mój ojczulek zawsze powtarzał, że stamtąd nie przychodzi nic dobrego. A sądząc po tym, co piszą w gazetach, chyba niewiele się zmieniło. Londyn to siedlisko wszelkiego zła. – Przesadzasz, Hew – stanowczo stwierdził Aidan, lecz Lindsay odniosła wrażenie, że jest rozbawiony uwagami staruszka. – A teraz mów, co ci dolega. – Przy niej? – Griffiths popatrzył na Lindsay. – Oczywiście. – Aidan skinął głową, a pacjent wziął głęboki oddech i zaczął szybko mówić po walijsku. – Nie, Hew – zaprotestował Aidan. – Po angielsku. Hew znów wrogo spojrzał na Lindsay i wymruczał pod nosem parę zdań – tak niewyraźnie, że równie dobrze mogłoby to być w każdym języku. – A więc ostatnio oddajesz mocz częściej niż zwykle? – Aidan postanowił przyjść Lindsay z pomocą. – Głównie w nocy, czy w dzień? – W nocy – mruknął Hew. – Strumień jest stały? Hew zaprzeczył ruchem głowy, nie patrząc na Lindsay. – Czyli trochę przerywany? Tym razem Hew odpowiedział twierdząco, lecz też bez słów. – Będę musiał cię zbadać, Hew. Idź do tamtego pokoju i zdejmij spodnie. Starszy pan z przerażeniem zerknął na Lindsay. – Spokojnie, Hew, ja się tobą zajmę – zapewnił Aidan. – Zgadza się pani, prawda? – Oczywiście. Rozumiem, że pacjenci muszą trochę oswoić się z moją obecnością. Oby później, gdy będę przyjmować własnych, nabrali do mnie zaufania. – Na pewno wkrótce się przekonają, że jest pani dobrym lekarzem. Na razie, widząc panią ze mną, pewnie sądzą, że mają do czynienia z jakąś studentką. – Aidan poszedł do pokoju badań i starannie zamknął za sobą drzwi. Lindsay w zamyśleniu rozejrzała się po gabinecie. Najchętniej znów znalazłaby się na ostrym dyżurze londyńskiego szpitala, gdzie do niedawna pracowała. Tam nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest lekarką: wystarczyło, że nosiła biały fartuch i zawieszony na szyi stetoskop. A pacjenci cieszyli się z prostego faktu, że wreszcie zostali przyjęci. Ale cóż, nikt jej nie zmuszał do odbywania rocznego stażu właśnie w Walii. Sama podjęła decyzję i powinna pogodzić się z tym, że nic nie wygląda tutaj tak, jak się spodziewała. Może należałoby włożyć nieco wysiłku w proces adaptacji do miejscowych realiów. Postanowiła, że nie będzie jeździć swoim sportowym samochodem oraz zafunduje sobie trochę praktycznej garderoby w stylu odpowiednim dla mieszkanki górskiej wioski.

Lecz obserwując Aidana, który wrócił i właśnie mył ręce, poczuła przypływ irytacji. Dlaczego właśnie ona ma się do wszystkiego dostosowywać? Przecież to nie jej wina, że tyle rzeczy niemile ją zaskoczyło. Na przykład to, że będzie praktykować pod okiem niezbyt sympatycznego człowieka. Była strasznie sfrustrowana, więc dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Aidan coś do niej mówi, ona zaś nie usłyszała ani słowa. Właśnie się zastanawiała, czy poprosić go, aby powtórzył, gdy on spojrzał na nią przez ramię. – No więc? Co by pani zrobiła? – Słucham?... Chodzi o pana Griffithsa? – A o kogo innego mógłbym pytać? – Nie zbadałam go. – Właśnie dlatego powiedziałem pani o moich spostrzeżeniach. – Ach tak... – Poczuła na twarzy rumieniec zakłopotania. – Mam wszystko powtórzyć? – Bardzo proszę – wymamrotała. – Stwierdziłem powiększenie gruczołu krokowego. Aidan patrzył na nią wyczekująco, a ją to spojrzenie dziwnie rozstroiło. Musiała skarcić się w duchu za brak koncentracji i w końcu jakoś zdołała wziąć się w garść. – Zaleciłabym wykonanie analizy krwi i skierowała pacjenta do specjalisty. Do gabinetu wrócił Hew Griffiths, toteż Aidan tylko skinieniem głowy wyraził aprobatę i usiadł za biurkiem. – Zamierzam wysłać cię do specjalisty, Hew. – Co? – Starszy pan najwyraźniej się przeraził. – Jestem aż taki chory? – Może wcale nie jesteś chory, ale trzeba wszystko sprawdzić, żeby się upewnić. – To jaki pożytek jest z was dwojga, skoro sami nic nie wiecie? Chyba powinienem pójść do doktora Lleweliyna. – Powiedziałby dokładnie to samo. – Czyli muszę się tłuc aż do Bangor? – Hew nie był tym zachwycony. – Twój syn na pewno cię zawiezie. Dam ci też skierowanie na badanie krwi. Aidan zajął się pisaniem, więc tylko Lindsay zauważyła zmartwioną minę staruszka. – Nie ma powodów do niepokoju, panie GrilTiths – zapewniła łagodnie. – Te analizy to naprawdę głupstwo. – A niby kto je wykona? Judith? Lindsay musiała przyznać, że nie wie. – Ale z pani pociecha! – kpiąco prychnął He w. – Nic nie wie, a uważa się za lekarkę! – Zanim wyjdziesz, daj to recepcjonistce, Hew. – Aidan wręczył mu skierowanie na analizę krwi. – Będziesz musiał umówić się z Judith, bo nie przychodzi do nas codziennie. A zawiadomienie o terminie wizyty u specjalisty dostaniesz pocztą. Hew opuścił gabinet, mrucząc coś pod nosem, a Lindsay pytająco spojrzała na Aidana.

– Dowiem się teraz, kim jest Judith? – Naprawdę pani o niej nie słyszała? – Oczywiście, że nie. – Proszę mi wybaczyć. Przypuszczałem, że Henry coś o niej wspomniał. Ale on ma ostatnio tyle na głowie... Judith to nasza pielęgniarka. Pracuje na pół etatu u nas i w poradni w Betwsycoed. Wkrótce się tu zjawi, więc ją pani pozna. – Aidan znów włączył brzęczyk. – A teraz do roboty, bo inaczej ten dyżur nigdy się nie skończy. – Oby następny pacjent mniej wybrzydzał na obecność praktykantki. – Proszę nie mieć ludziom za złe, że trochę się jeżą. Jest pani tu nowa. – A na dodatek z Londynu. – Lindsay skrzywiła się pociesznie. – Proszę poczekać, aż to się rozniesie. Pacjenci będą walić do pani drzwiami i oknami. – Nie liczyłabym na to, dokto... – Urwała, bo ktoś zapukał do drzwi. Do gabinetu weszła młoda matka z niemowlęciem. Trochę zdziwiła się na widok Lindsay, lecz po paru słowach wyjaśnień już się uśmiechała, zadowolona z tego, że ma do czynienia z kobietą. Uskarżała się bowiem na bolesność piersi po każdym karmieniu. Pod koniec wizyty zwracała się wyłącznie do Lindsay, a Aidan tylko się przysłuchiwał. Pozwolił też swojej praktykantce wystawić receptę na specjalny krem do smarowania sutek oraz tabletki przeciwbólowe. – No proszę – powiedział po wyjściu kobiety. – Ta pacjentka jest zadowolona. Był to przypadek niestety odosobniony. Podczas przedpołudniowego dyżuru większość pacjentów odnosiła się do Lindsay podobnie, jak Hew Griffiths, czyli bez cienia zaufania. Dlatego Lindsay odetchnęła z ulgą, gdy Bronwen przez interkom poinformowała Aidana, że w poczekalni już nie ma nikogo. – Dziękuję, Bronwen. – Aidan przeciągnął się i odchylił głowę na oparcie fotela. – Ile jest wizyt domowych? – Na razie tylko cztery, doktorze Lennox. – Mam jechać z panem? – spytała Lindsay. – Raczej tak. Najpierw zamierzałem prosić Bronwen, żeby wprowadziła panią w tajniki funkcjonowania naszej przychodni, lecz to chyba kiepski pomysł. Ciekawe, co byłoby gorsze: kilka godzin w towarzystwie Aidana, czy tyle samo z Bronwen. Oboje najwyraźniej nie zapałali do niej sympatią. W milczeniu włożyła żakiet, wzięła lekarską torbę i wychodząc za Aidanem z gabinetu, ciężko westchnęła. Nic nie wyglądało tak, jak się spodziewała, toteż po raz setny od przyjazdu miała ochotę się spakować, wrzucić walizki do bagażnika i pognać autostradą do Londynu. – Co dla mnie masz, Bronwen? – Aidan wszedł za kontuar recepcji, by przejrzeć zgłoszenia. Lindsay nie wiedziała, czy ma zrobić to samo. Po chwili wahania została w poczekalni, dla zabicia czasu oglądając rozwieszone na ścianach plakaty. – Ma pani piękny kostium.