Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Macomber Debbie - Nadchodzą kłopoty

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :657.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Macomber Debbie - Nadchodzą kłopoty.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 118 osób, 68 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 108 stron)

Debbie Macomber Nadchodzą kłopoty

Rozdział 1 – Pani Maryanne Simpson z nowojorskich Simpsonów, jak sądzę? Maryanne odwróciła się ku mężczyźnie, stojącemu po drugiej stronie sali recepcyjnej stacji radiowej. Udała, że nie słyszy drwiny w jego słowach. Z pozorną obojętnością skierowała na niego spojrzenie swoich błękitnych oczu. Kramer Adams, najpopularniejszy dziennikarz w Seattle, niczym nie przypominał eleganckiego profesjonalisty, którego zdjęcie codziennie pojawiało się przy firmowanych jego nazwiskiem felietonach. Wprost przeciwnie – jego wygląd nieodparcie kojarzył się z charakterystyczną postacią zaniedbanego detektywa z telewizyjnych seriali. Nie zabrakło nawet pogniecionego prochowca, sprawiającego wrażenie, że Kramer przynajmniej przez tydzień nie rozstawał się z nim ani na chwilę. – A może powinienem się zwrócić: debiutantko? – zapytał zjadliwie. – Panno Simpson w zupełności wystarczy. Starała się zachować zimną krew. Był pewny siebie i zachowywał się arogancko, ale jego teksty należały do najlepszych, jakie kiedykolwiek czytała. Sama była niezłą dziennikarką, w każdym razie nie szczędziła wysiłków, by taką zostać. Dzięki ojcu, właścicielowi Seattle Review i dwunastu innych dzienników o ogólnokrajowym zasięgu, miała możliwość spróbowania swych sił w tutejszej gazecie. Nie oszczędzała się, pracowała naprawdę ciężko. Może nawet za bardzo się przykładała. Właściwie to od tego zaczęły się kłopoty. – Jak tam serduszko? – drwiąco zapytał Kramer, sięgając po leżący na stoliku kolorowy magazyn. Zaczął niedbale przerzucać postrzępione strony. – Ciągle przejęte tymi liberalnymi poglądami? – Dziękuję, w porządku. Parsknął i rozsiadł się wygodnie na miękkim krześle. Nonszalancko założył nogę na nogę. Maryanne usiadła naprzeciw niego. Sztywno wyprostowana przyjrzała mu się uważnie. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by wszystko z niej wyczytać. Mocno zarysowana linia szczęki zdradzała stanowczość i upór. Skupiony, intensywny wyraz ciemnych oczu świadczył o inteligencji. Zaciśnięte usta nie były skłonne do uśmiechu, zdawało się, że to zupełnie nie leży w jego naturze. Za nic nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo onieśmielało ją jego towarzystwo. Jednak musiał coś dostrzec w jej oczach, bo odezwał się niespodziewanie:

– Przecież sama tego chciałaś, to ty zaczęłaś. Właściwie miał rację. Chociaż nie do końca. Do tej rywalizacji, jaka rozgorzała między nimi, doszło zupełnie przypadkowo, w każdym razie ona ani przez moment nie miała takich intencji. Wszystko zaczęło się od dnia, kiedy w porannym wydaniu Seattle Sun pojawił się artykuł Kramera o problemie mieszkaniowym, a w popołudniowym Review wydrukowano felieton Maryanne na ten sam temat. Oba teksty zasadniczo różniły się podejściem autorów – Kramer potraktował całą sprawę z humorem, a Maryanne zachowała śmiertelną powagę. Oparła się na błędnym przekonaniu, że niektórych śmieszą te problemy i napiętnowała tę nieodpowiedzialność i beztroskę. Trudno było nie odebrać tego jako osobistego ataku na Kramera. W dodatku ataku na łamach dziennika, docierającego do tysięcy czytelników. Dwa dni później Kramer nawiązał do jej artykułu zapytując, co panna z wyższych sfer może wiedzieć na temat kosztów utrzymania, skoro sama nigdy nie musiała się martwić o dach nad głową. W dodatku nie pozostawił suchej nitki na jej propozycjach rozwiązań problemu. Z kolei jej felieton, wydrukowany tego samego dnia po południu, skrytykował wiecznie narzekających dziennikarzy, którzy zbyt poważnie traktują samych siebie. Posunęła się tak daleko, że posłużyła się przykładem fikcyjnego dziennikarza z Seattle, w zupełności wzorowanym na Adamsie. Nie puścił jej tego płazem. Postanowiła, że wycofa się z tej bezsensownej rywalizacji. Przypuszczała, że wystarczy jeśli powstrzyma się od komentowania jego ostatniego ataku. Okazało się jednak, że go nie zna. W godzinę po ukazaniu się numeru Seattle Review z jej artykułem zatelefonowano do niej z lokalnej stacji radiowej z propozycją udziału w programie. Zachwycona i zaszczycona zgodziła się bez wahania. Dopiero później dowiedziała się, że oprócz niej wystąpi też Kramer. Miało to być coś w rodzaju dyskusji. Otworzyły się drzwi i do środka weszła wysoka, ciemnowłosa kobieta. – Nazywam się Liz Walters – przedstawiła się. – Jestem realizatorką programu. Widzę, że państwo się znacie? – Jak rodzina – wymamrotał Kramer, krzywiąc twarz w uśmiechu. – Poznaliśmy się przed chwilą – sprostowała Maryanne. – Świetnie – Liz w skupieniu wpatrywała się w swoje notatki. – Skoro tak, to pozwólcie za mną do studia. Prowadzący program, Brian Campbell, zamienił z nimi kilka słów. Nagrany dzisiaj program miał zostać wyemitowany najwcześniej w niedzielę wieczorem.

Rozgościli się w studio. Maryanne wyjęła z torebki przygotowane notatki. Kramer nie był od niej gorszy. Demonstracyjnie wyciągnął niewielki notes z przepastnej kieszeni swojego pomiętego płaszcza. Brian Campbell pokrótce przedstawił swoich gości i zasygnalizował temat dzisiejszej rozmowy – konsekwencje rosnącej popularności miasta. Szybko podsunął mikrofon Maryanne, która miała pierwsza zabrać głos. Maryanne wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. Odgarnęła do tyłu długie, brązowe włosy. Zaczęła mówić, starając się nie stracić panowania nad głosem. – Nie ma dwóch zdań co do tego – zerknęła do notatek – że w ciągu ostatnich lat Seattle stało się jednym z najbardziej znaczących miast w Stanach i z każdym rokiem zdobywa coraz większą renomę. Mieszkańcy Kalifornii coraz częściej przenoszą się tutaj, zwabieni rozwijającą się w szybkim tempie gospodarką, nieskażonym powietrzem i kryształowo czystą wodą. Seattle ma swój niepowtarzalny styl, osobowość i klasę. Stopniowo jej zdenerwowanie ustępowało. Teraz przemawiała bardziej pewnie i zdecydowanie. Zakochała się w tym mieście, kiedy w drodze na Hawaje zatrzymała się tutaj na dwa dni. Właśnie skończyła college i rodzice w nagrodę zafundowali jej tę wycieczkę. Kiedy po tygodniu wróciła do Nowego Jorku, rozpływała się w zachwytach nie nad egzotycznymi wyspami, ale właśnie nad nowo poznanym Szmaragdowym Miastem. Początkowo zamierzała przenieść się do Seattle i tam spróbować szczęścia, jednak z jej planów nic nie wyszło. Podjęła pracę w jednym z nowojorskich wydawnictw należących do ojca i tak ją to wciągnęło, że nie miała czasu na podróże. Pracowała tam prawie półtora roku. Jednak, choć lubiła tę pracę, w głębi duszy nie wyrzekła się marzeń o dziennikarstwie i niezależności. Ojciec chyba to wyczuwał, bo kiedy spotkała się z rodzicami w jeden z wrześniowych weekendów, mimochodem wspomniał jej o wolnym miejscu w redakcji Seattle Review, gazecie z tradycjami. Maryanne zarzuciła go pytaniami, kilkakrotnie żarliwie zapewniając o swoim zauroczeniu tym miastem. Ojciec przyjmował to z uśmiechem, nie przestając żuć cygara. Wreszcie pytająco popatrzył na żonę i sięgnął po słuchawkę. Rozmowa trwała krócej niż trzy minuty. Miała tę pracę. Nie upłynęły nawet dwa tygodnie, kiedy wyruszyła w drogę. – Podsumowując swoje wystąpienie chciałabym jeszcze raz powtórzyć, że nie ma odwrotu od tego, co już się stało. Seattle ma przed sobą wspaniałą przyszłość i ogromne możliwości. Nabrało światowego blasku i stało się metropolią.

Odłożyła notatki i z ulgą uśmiechnęła się do prowadzącego. Zdumiała się, kiedy Kramer rzucił jej złe spojrzenie i ostentacyjnie schował do kieszeni swój notes. Wyraźnie coś knuł. Adams, którego według słów Briana nie trzeba było przedstawiać, pochylił się do mikrofonu. Jeszcze raz obrzucił Maryanne zachmurzonym wzrokiem, zmarszczył brwi i powoli potrząsnął głową. – Pozwoli pani, że przerwę, panno Simpson! – zawołał. – Czyżby już wszyscy zapomnieli, że Seattle jest nierozłącznie związane z deszczem? Czy wie pani o tym, że do dzisiaj, jeśli zdarzy się cały tydzień bez jednej kropli, uważamy to za cud i w podzięce składamy ofiarę z dziewicy? Już nawet zaczynało ich brakować. Całe szczęście, że pani zechciała się tu przeprowadzić. Aż zaparło jej dech. – Na czym opiera pani swoje twierdzenie, że Seattle nadal pozostanie takim pięknym miastem? – ciągnął dalej Kramer. – Skąd to niezmącone przekonanie, że nas nie dotyczą problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska, które dręczą południową Kalifornię i których nie potrafi rozwiązać tyle innych miast? Pani uważa, że Seattle powinno wszystkich przyjąć z otwartymi ramionami. A ja mam radę dla pani i innych, którzy mają podobne poglądy – wracajcie tam, skąd przyszliście. Nie chcemy, żeby przez was nasze miasto stało się drugim Los Angeles czy Nowym Jorkiem. Zamurowało ją. Wprawdzie jego wystąpienie miało szerszy kontekst, jednak jego słowa odebrała jako osobisty atak. Nie owijając w bawełnę pouczał ją, że powinna spakować manatki i wracać do mamusi i tatusia, gdzie było jej miejsce. Po wypowiedziach przeznaczono im po dwie minuty na replikę. – Część z tego, co przed chwilą usłyszeliśmy, rzeczywiście jest prawdą i trudno się z tym nie zgodzić – przyznała przez zaciśnięte zęby Maryanne. – Jednak życie idzie naprzód i postępu nie da się ani zatrzymać, ani cofnąć. Tylko głupiec może sądzić – wycedziła – że zdoła powstrzymać ludzi przed osiedlaniem się w tych stronach. Możemy dalej się spierać, ale to niczego nie zmieni. Bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie, nie da się zahamować napływu ludności w ciągu najbliższych lat. – Zapewne tak, ale to nie znaczy, że mam stać z założonymi rękami i czekać. Wprost przeciwnie! Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by temu zapobiec. Musimy bronić tego, co mamy. Dla siebie i naszych dzieci. Jeśli nie, to wkrótce nasze szkoły będą przepełnione, a ceny domów wzrosną do takiego poziomu, że będzie na nie stać jedynie przybyszów z innych stanów. Dramatycznie

wzrosną koszty utrzymania. Czy taki scenariusz pani odpowiada? Jeżeli tak, to bardzo dziękuję. – Więc co pan proponuje? – wybuchnęła Maryanne. – Blokadę dróg? – Od tego możemy zacząć – odrzekł drwiąco. – W każdym razie musimy zacząć coś robić, zanim będzie za późno. Nie posiadała się ze zdumienia. – Czyżby naprawdę pan wierzył, że zdoła własnymi rękami zatrzymać postęp? – Będę próbował. – Ależ to śmieszne! – Na tym zakończymy naszą dzisiejszą dyskusję – pospiesznie przerwał Brian. – Zapraszamy do odbiorników za tydzień. Naszymi gośćmi będą kandydaci do rady miejskiej: Nick Fraser i Robert Hall. Wyłączono mikrofon. – Wspaniale poszło! – Prowadzący program uśmiechnął się do nich szeroko. – Bardzo państwu dziękuję. – To chowanie głowy w piasek – Maryanne rzuciła w stronę Kramera. Nie mogła się powstrzymać, choć świetnie wiedziała, że ta uwaga niczego nie zmieni. Wrzuciła notatki do torby i energicznie zamknęła zamek, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że uważa sprawę za zakończoną. – Może tak – skrzywił się Kramer. – Ale to przynajmniej czysty piasek i czysta plaża. A jeśli życie potoczy się zgodnie z pani planami, to już wkrótce... – Moimi planami?! – wykrzyknęła oburzona. – Może jeszcze chce mi pan wmówić, że to wszystko moja wina? – Pani i pani podobnych. – Ach tak. W takim razie przepraszam – mruknęła z ironią. Uprzejmie skinęła głową Campbellowi, wyszła ze studia i ruszyła po płaszcz. Kramer podążył za nią. – Wcale tego nie wybaczam, debiutantko. – Mówiłam już, że nie życzę sobie zwracania się do mnie w ten sposób – zirytowała się. Kramer skrzyżował ręce na piersi i niedbale oparł się o framugę drzwi. Przyglądał się jej, jak zakładała płaszcz. Maryanne spieszyła się. Niewiele brakowało, by pourywała guziki. Widok obserwującego ją Kramera doprowadzał ją do szału. – Jest jeszcze coś... – syknęła. – Więc to jeszcze nie wszystko?

– Doskonale pan wie, że nie. Ta uwaga o dziewicach była co najmniej niegrzeczna! Naprawdę spodziewałam się po panu czegoś więcej. – Do diabła, przecież to prawda! – A skąd pan może to wiedzieć? Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. – Nie ma pan nic lepszego do roboty, niż włóczyć się za mną? – warknęła, zmierzając do wyjścia. – Właściwie nie. Prawdę mówiąc czekałem na to spotkanie. Gdy minął pierwszy szok na wiadomość o udziale Kramera w programie, też nie mogła się tego doczekać. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo ceni jego talent. W gruncie rzeczy ta ich rywalizacja była czymś bezsensownym. Przecież ani przez moment nie zamierzała go atakować. I nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie wykorzystał pierwszej nadarzającej się okazji, aby jej za to odpłacić. – Wcale mnie to nie dziwi. Dużo zabawniej jest rzucać impertynencje prosto w twarz. Roześmiał się na jej słowa. Ze zdziwieniem zauważyła, że ten śmiech zabrzmiał przyjaźnie. – No, już dobrze, przestań. Nie bierz tak sobie tego do serca. Przyznaj, że oboje mieliśmy przy tym niezłą zabawę. Przez chwilę nic nie mówiła. Właściwie miał rację. Bawiła ją ta sytuacja, chociaż wcale nie chciała się do tego przyznać. Zresztą teraz też nie była do końca przekonana, czy chce to zrobić. – No, przyznaj się... – Znów uśmiech zagościł na jego twarzy. Tym ją rozbroił. – To było może nie tyle zabawne – zaczęła z wahaniem – co... interesujące. – Tak właśnie myślałem. Wsunął ręce do kieszeni, wyraźnie z siebie zadowolony. Popatrzyła na niego taksująco. Nie można było odmówić mu wdzięku, choć może nie było to najwłaściwsze określenie. Intrygowała ją jego twarz. Był dobrze zbudowany, choć niższy, niż się spodziewała. Chyba nie miał stu osiemdziesięciu centymetrów. – Więc to tatuś wyszykował ci tę ciepłą posadkę? – zapytał, wyrywając ją z zamyślenia. – Ciepłą posadkę?! – wykrzyknęła ze złością. – Chyba żartujesz! Ileż razy po dwanaście godzin nie wstawała od komputera, starając się jak

najlepiej opracować artykuł! Przez ostatnie cztery tygodnie naprawdę nie szczędziła sił. Za wszelką cenę chciała udowodnić sobie i innym, ile jest warta. – Czyżby więc dziennikarstwo było dla ciebie wszystkim? – Tego nie powiedziałam – zaprzeczyła żarliwie. Prawdę mówiąc jeszcze nigdy tak bardzo się nie starała. Nie tylko jej wiara w siebie, ale jeszcze coś bardziej istotnego zależało od tego, co przyniosą najbliższe miesiące. Fakt, że była córką Simpsona w gruncie rzeczy nie miał szczególnego znaczenia – zatrudniono ją na okres próbny, po którym jej osiągnięcia zostaną ocenione przez redaktora naczelnego. – Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zrobiłaś coś bez przyzwolenia tatusia. – A ja zastanawiam się, czy ty zawsze jesteś taki bezczelny. Roześmiał się. – Prawie zawsze. Ale, jak już ci. powiedziałem, nie powinnaś brać tego do siebie. Mocniej ścisnęła torebkę i ruszyła 'do drzwi. Kramer nadal tarasował przejście. Ani drgnął. – Proszę, przepuść mnie. – Zawsze te dobre maniery – mruknął pod nosem. Wyprostował się i pozwolił jej przejść. Skierowała się do windy. Ruszył jej śladem. To jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Czuła na sobie jego spojrzenie, co dodatkowo ją krępowało. Zdawała sobie sprawę, że jest dość atrakcyjna, ale daleko jej do miss piękności. Miała zbyt pełne usta i za bardzo okrągłe oczy. Jej włosy, wcześniej płomiennorude, w ostatnich latach ściemniały do głębokiego brązu. Przyjęła to z wdzięcznością. Odkąd pamiętała, nie znosiła tych bujnych, rudych loków. Z całej rodziny tylko ją los tak pokarał. Mama była śliczną blondynką, ojciec szatynem. Także bracia nie byli rudzi. Gdyby nie charakterystyczne dla Simpsonów wysokie czoło i błękitne oczy, miałaby powody przypuszczać, że została adoptowana. Nadjechała winda, weszli do środka. Kramer oparł się o ścianę – chyba zawsze korzystał z okazji, żeby się o coś oprzeć, zauważyła Maryanne. Oprzeć się i gapić. Znów nie odrywał od niej wzroku, czuła na sobie jego intensywne spojrzenie. – Czy byłbyś łaskaw przestać? – parsknęła. – Ale co? – Gapić się na mnie! – To z ciekawości.

– Co tak cię ciekawi? Ją też zżerała ciekawość, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby dać to po sobie poznać. – Jak się objawia ta błękitna krew. – Ach, tak! Przynajmniej jesteś szczery! – Jestem – potwierdził. – Wiesz, naprawdę mnie intrygujesz. Jadłaś już obiad? Serce zatrzepotało jej w piersi. Czyżby chciał ją gdzieś zaprosić? Na szczęście zdążyła go już na tyle poznać, by wiedzieć, że nie powinna mu ufać. Jest bardzo prawdopodobne, że cokolwiek zrobi czy powie, Kramer wcześniej czy później bez wahania wykorzysta to w swoim felietonie. – Mam w domu gotowy obiad. Baraninę z ziemniakami – wymamrotała, chcąc uprzedzić ewentualne zaproszenie. – Cudownie, to moja ulubiona potrawa. Już otwierała usta, by oznajmić, że ani jej w głowie zapraszać go do siebie. Zwłaszcza po tym, co nawypisywał na jej temat w swojej rubryce. Ale kiedy odwróciła się do niego, zaskoczyło ją spojrzenie utkwionych w nią pociemniałych brązowych oczu. Nie była całkiem pewna, ale wydało się jej, ze choć starał się to ukryć, w jego oczach zamigotało coś w rodzaju podziwu. Po chwili dostrzegła nieznaczne drgnienie kącika jego ust. Chyba spodziewał się odmowy. Wiedziała, że nie powinna tego robić i z pewnością jeszcze tego pożałuje, jednak uśmiechnęła się do niego. – Mieszkam na Spring Street – wyszeptała. – Świetnie. Pojadę za tobą. Opuściła oczy. Już zaczęła żałować tego, co mimowolnie zainicjowała. – Nie jestem samochodem. – Kierowca czeka na dole? – zapytał przyjaźnie Kramer. – Przyjechałam taksówką – wyjaśniła, nie patrząc na niego. – To normalne na Manhattanie. Samochód nigdy mi nie był potrzebny i nie umiem prowadzić. Nie mam swojego. Na szczęście powstrzymał się od komentarzy. – W takim razie zabieram cię. Zdziwiła się na widok jego stylowej limuzyny, zaparkowanej tuż przy nadbrzeżu. Spodziewała się czegoś innego. Wzdrygnęła się z zimna. Był już koniec września i powietrze przepełniała rześkość. Dokładnie zapięła płaszcz, czekając, aż Kramer pozbiera rzeczy rozsypane na fotelu. Szybko wślizgnęła się do środka. Już nieźle zmarzła. Wystarczył jej jeden rzut

oka, by zorientować się, że Kramer traktował samochód w taki sam sposób jak swój płaszcz. Wszędzie poniewierały się papierowe kubki, stare gazety i kieszonkowe wydania powieści z dreszczykiem. Coś takiego! Wielki Kramer czytuje takie książki! W popielniczkę był wetknięty pojemnik na drobne. Sięgnęła po pas. Kramer zamknął drzwiczki, okrążył auto i usiadł na swoim miejscu. Szybko uruchomił silnik. – Mam tylko nadzieję, że uda nam się gdzieś zaparkować. – Nie martw się – uspokoiła go. – Obok domu jest prywatny parking. Mruknął coś pod nosem. Pomyślała, że nie warto się domyślać, o co mu chodziło. Włączył ogrzewanie i po chwili strumień ciepłego powietrza wypełnił wnętrze. – Powiedz, jeśli ci będzie za gorąco. – Dobrze. Rzeczywiście zrobiło się gorąco. Z nią było tak samo. Oblewała ją fala gorąca za każdym razem, kiedy brała w rękę kolejną gazetę z jego felietonem. Tak samo było w czasie nagrywania tego programu. Ale mimo dzielących ich różnic, potrafiła docenić jego ostre pióro. Przez całą drogę rozmawiali przyjaźnie. Wreszcie zatrzymali się w eleganckiej dzielnicy luksusowych apartamentów. Podbiegł portier i z uśmiechem otworzył jej drzwi. Jego uśmiech zgasł, kiedy zobaczył wysiadającego Kramera. Zmarszczył brwi, jakby chcąc dać do zrozumienia, że to nie jest odpowiednie towarzystwo dla młodej damy. – Max, to jest pan Kramer Adams z Seattle Sun. – Pan Kramer Adams? – wyraz jego twarzy zmienił się w okamgnieniu. – Lubię pana felietony, panie Kramer. W zeszłym miesiącu nieźle pan dołożył staremu Lar sonowi. Z tego co wiem, to właśnie ten – artykuł ostatecznie nakłonił go do rezygnacji z udziału w radzie miejskiej. Mnie też nieźle załatwił, pomyślała w duchu, ale pominęła to milczeniem. Szczerze wątpiła, by Max przeczytał któryś z jej felietonów i wiedział, do kogo odnoszą się zgryźliwe komentarze Kramera. – Zajmie się pan samochodem? – Zaraz to zrobię, panno Simpson. Kramer wsunął ręce do kieszeni i wszedł za nią do ekstrawagancko urządzonego holu. Obrzucił wzrokiem imponujący kryształowy żyrandol i pluskającą fontannę. – Mieszkam na dziesiątym piętrze – poinformowała go Maryanne, naciskając

guzik windy. – Nie w apartamencie na samym szczycie? – droczył się z nią. Zamiast odpowiedzi uśmiechnęła się blado. Chcąc jakoś ukryć nagłe zdenerwowanie, zajęła się szukaniem kluczy w torebce. Serce jej waliło. Teraz, kiedy Kramer niemal stał na progu jej mieszkania, nie wiedziała, jak mogła do tego dopuścić. Po tym wszystkim, co o niej nawypisywał. Te jego określenia: panna z dobrego towarzystwa, debiutantka, córeczka tatusia. Przecież powinna trzymać się od niego jak najdalej. – Chcesz zmienić zdanie? – zapytał, jakby czytając w jej myślach. – Nie, skądże – skłamała. Miała nadzieję, że nie widział, jak drżała jej ręka, kiedy wkładała klucz do zamka. Zapaliła światło i weszła do środka. Kramer podążył za nią. Uniósł brwi na widok nowoczesnych mebli z chromowanego metalu i białej skóry. W salonie był nawet kominek. – Niezłe mieszkanko – zauważył, rozglądając się wokół. Miała wrażenie, że w jego tonie zabrzmiała lekka nuta sarkazmu. Właściwie czego innego mogła się po nim spodziewać? – Wezmę twój płaszcz – wyciągnęła rękę. Zdziwiła się, kiedy oddał go bez wahania. Sądząc po przywiązaniu, z jakim go traktował, miała obawy, że nie zechce się z nim rozstać. Kramer podszedł do kominka i zdjął stojącą na nim rodzinną fotografię. To było zdjęcie sprzed kilku lat, kiedy całą rodziną spędzali wakacje na jachcie. Maryanne, odwrócona do wiatru, śmiała się do swoich młodszych braci. To nie było jej najlepsze zdjęcie. Wyglądała, jakby łapczywie chwytała powietrze po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Wiatr targał jej włosy, które na tle białych żagli były jeszcze bardziej płomienne. – To moi bracia. Mama i tata są za sterem. Przez kilka chwil nie odrywał oczu od zdjęcia. Wreszcie popatrzył na nią. – Z całej rodziny tylko ty jesteś ruda. – Jak miło, że to zauważyłeś. – Masz szczęście. Lubię rudowłose. Powiedział to z uśmiechem, który ją całkowicie rozbroił. – Pójdę zobaczyć, co z jedzeniem. Powiesiła płaszcze i weszła do kuchni. Uchyliła pokrywkę i powietrze wypełnił

smakowity aromat duszonego mięsa, warzyw i ziół. – Wcale nie żartowałaś! – Kramer nie ukrywał zaskoczenia. – Żartowałam? – Że masz gotowy obiad. – Nie, naprawdę mam. Nastawiłam wszystko przed wyjściem do pracy. Mam taki garnek do powolnego gotowania. – Po kilku latach samodzielnego życia osiągnęła niezłą wprawę w gotowaniu. Początkowo, kiedy po raz pierwszy zamieszkała w Nowym Jorku, po drodze do domu kupowała sobie coś gotowego w delikatesach. Jednak szybko znudziło się jej takie jedzenie. Wypróbowała kilka nieskomplikowanych przepisów na pyszne potrawy i choć ojciec nie zamierzał wydawać książki kucharskiej jej autorstwa, nauczyła się gotować. – Myślałem, że to tylko wymówka, żeby nie iść ze mną do restauracji – wyjaśnił Kramer. – Nie miałem pojęcia, czego się mogę po tobie spodziewać. Jesteś moją pierwszą debiutantką. – Napijesz się wina? – zapytała, świadomie ignorując jego uwagę. – Chętnie. Wyjęła z lodówki butelkę i wprawnie ją otworzyła. Nalała wino do kieliszków, podała jeden Kramerowi. Sama wzięła butelkę do salonu i postawiła ją na lśniącym szklanym blacie niskiego stolika. Usiadła w rogu kanapy, zrzuciła pantofle i podwinęła pod siebie nogi. Kramer zajął miejsce w drugim rogu. Zarzucił nogę na nogę. – Pozwolisz, że wzniosę toast? – Proszę. – Za nasze miasto – powiedział, patrząc na nią łobuzersko. – Żeby pozostało takie, jakie jest. – Pochylił się ku niej i leciutko stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. – Za Seattle – powtórzyła Maryanne. – Najbardziej urocze miasto na Zachodnim Wybrzeżu. – Tylko błagam cię, nie mów o tym nikomu – wyszeptał Kramer scenicznym szeptem. – Niczego nie obiecuję – też zniżyła głos. – Delektowali się winem, które polecił jej ktoś z pracy. Dopiero niedawno dowiedziała się, że tutejsze wina zaczynają zdobywać światową sławę. Swą doskonałość zawdzięczały urodzajnej glebie, pokrywającej wulkaniczne podłoże. Przez jakiś czas rozmawiali o winach, potem, nie wiadomo kiedy, zeszli na inne tematy. W pewnej chwili Maryanne ze zdumieniem stwierdziła, że świetnie

się czuje w jego towarzystwie. Niespodziewanie okazało się, że łączy ich tyle rzeczy. A może było jej tak przyjemnie, bo w gruncie rzeczy czuła się samotna? Nawet jeśli to prawda, to nie cała prawda. Nie miała czasu na życie towarzyskie, była zbyt zajęta. Czasami spotykała się z kimś z pracy, ale jeszcze z nikim się naprawdę nie zaprzyjaźniła. Po drugim kieliszku ogarnęło ją błogie ciepło. Rozluźniła się. Już nawet sama chciała mu wyznać, jak bardzo czuje się osamotniona od przyjazdu do Seattle. – Już nie pamiętam, kiedy byłam na randce. – Wygląda na to, że brakuje tu arystokratycznych młodzieńców. Zachichotała i pokiwała głową. – Ale przynajmniej skończyły się te aranżowane przez mojego tatę spotkania z odpowiednimi kandydatami. Dobrze mi się mieszkało w Nowym Jorku, ale, tylko nie zrozum mnie źle, na każdym kroku wpadałam na kogoś, komu tata dał mój numer telefonu. Odkąd zaczęłam mieszkać sama, ty jesteś pierwszym, nie podstawionym przez tatę mężczyzną, z którym jem obiad. – Wolałbym tego nie mówić, złotko, ale mam nieodparte wrażenie, że twojemu tacie wystarczyłoby jedno spojrzenie, by kazać mnie aresztować. – Nie, nie mów tak – zaprotestowała. – Mój ojciec nie jest snobem. Tylko... w razie gdybyś kiedyś go spotkał, nie zapomnij zdjąć płaszcza, dobrze? – Zdjąć płaszcza? – Wygląda, jakbyś w nim sypiał. Właściwie sam kapelusz z zatkniętym za wstążkę skrawkiem papieru z napisem „prasa" już by wystarczył. Od razu można by cię wziąć za kogoś z gazety Planet, tej wydawanej w Metropolis. – Przykro mi, że cię rozczarowuję, ale nie jestem supermanem ani jednym z tych szlachetnych, dobrze urodzonych młodzieńców. – Och, zostawmy już to. Miał na nią taki wpływ, że nie czuła się na siłach upomnieć go, by nie nazywał jej „złotko". – Ile masz lat? – zapytał Kramer. – Dwadzieścia jeden? – Trzy – sprostowała. – A ty? – W porównaniu z tobą sto trzy. Nie była całkiem pewna, co to miało znaczyć, ale nie pytała. Tak przyjemnie było być z kimś, z kim można pogadać, z kimś w prawie podobnym wieku. – Jeśli nie chcesz mi zdradzić, ile masz lat, to przynajmniej powiedz mi coś o sobie. – Wierz mi, moje życie nie jest tak ciekawe jak twoje.

– Ale chętnie posłucham. – Dobrze. – Wziął głęboki oddech. – Pochodzę z biednej rodziny. Ojciec rozpłynął się we mgle, kiedy miałem dziesięć lat i mama musiała pracować na dwóch etatach, żeby jakoś związać koniec z końcem. Zaczynasz rozumieć? – Tak. – Zawahała się. – A kobiety? – O, to długa i bogata historia. – Ja wcale nie żartuję. – A myślisz, że ja żartuję? – Nie jesteś żonaty. – Przynajmniej nic o tym nie wiem. – Dlaczego? Wzruszył ramionami, jakby było to coś oczywistego. – Nie miałem na to czasu. Raz już niewiele brakowało, ale mój zawód nie przypadł do gustu jej rodzinie. Jej ojciec znalazł mi inną pracę. – I co się stało? – Nic specjalnego. Powiedziałem jej, że nie zrezygnuję z dziennikarstwa. Ona uważała, że jeśli naprawdę ją kocham, to powinienem przyjąć propozycję jej ojca. Nawet nie musiałem się długo zastanawiać. Chyba miała rację – nie kochałem jej. Mówił o tym spokojnym, niemal nonszalanckim tonem, ale wystarczyło spojrzeć na niego, by wiedzieć, ile go to kosztowało. Nawet jego słowa świadczyły o tym, jak głęboko został zraniony. Kilka dni później Maryanne wróciła myślą do tego popołudnia. Było naprawdę bardzo miło. Przypomniała sobie, jak smakował mu obiad i jak ją wychwalał. Aż pokraśniała od jego pochwał. Kiedy zajęła się przyrządzaniem kawy, Kramer rozpalił w kominku. Potem, wpatrzeni w ogień, rozmawiali do późnej nocy. Opowiedział jej o swojej rodzinie. Miał siedmioro rodzeństwa. Było im ciężko i po dwóch latach w college'u musiał zrezygnować z nauki i iść do pracy. Właściwie nawet nie żałował, bo dzięki temu trafił do gazety. Reszta potoczyła się sama. – Jesteś chyba w doskonałym nastroju – zauważyła Carol Riverside, koleżanka z redakcji, przechodząc jakiś czas później obok jej biurka. Maryanne od pierwszego spojrzenia polubiła tę niską, sympatyczną dziewczynę. – Zgadłaś, mam cudowny nastrój – odrzekła z uśmiechem. Kramer obiecał zabrać ją w rewanżu na kolację. Nie ustalili jeszcze terminu, ale liczyła, że może zadzwoni do niej wieczorem. – W takim razie jeszcze bardziej mi przykro, że ci go popsuję. Ale ktoś musi ci

powiedzieć i wypadło na mnie. – O czym powiedzieć? Co się stało? – Rozejrzała się po wpatrzonych w nią ze współczuciem twarzach. – O co chodzi? Carol wyciągnęła schowaną za plecami rękę. Podała jej świeży numer konkurencyjnego dziennika. – Chodzi o artykuł Kramera – powiedziała miękko, patrząc na nią współczująco. – Co... co tym razem napisał? – Jak ci to powiedzieć? Zatytułował go: „Mój wieczór z debiutantką".

Rozdział 2 Była tak wściekła, że nie mogła ustać w miejscu. Jak uwięzione w klatce zwierze krążyła po salonie, roztrząsając w myślach to, co zaszło. Kramerowi życzyła powolnej śmierci w męczarniach. Zadzwonił telefon. Poszła do kuchni, żeby go odebrać. Chwyciła słuchawkę z taką siłą, że o mało nie zrzuciła aparatu na podłogę. Rzadko kiedy bywała w takim stanie, ale teraz, oprócz przepełniającej ją bezsilnej złości, czuła się boleśnie i głęboko zdradzona. – Halo! – zawołała. – Mówi Max – w słuchawce rozległ się głos portiera. – Na dole jest pan Adams. Czy mam go wpuścić? Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. Ale ten facet ma tupet! Gdyby wiedział, w jakim ona jest teraz stanie, może nie starczyłoby mu odwagi. – Czy pani słyszy? Zdecydowała się natychmiast. – Proszę go wpuścić – poleciła z udanym spokojem. Nie przestając chodzić po pokoju, układała sobie w myślach całą przemowę. Zaraz się dowie, co o nim myśli. Powie mu wszystko prosto z mostu. Jeśli po tym wspólnym wieczorze wyobrażał sobie, że trafił na łagodną, gotową wszystko wybaczyć istotę, to teraz przekona się, jak bardzo się pomylił! Zadźwięczał dzwonek. Popatrzyła w stronę drzwi zwężonymi ze złości oczami. Serce biło jej jak młotem. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, podeszła do wejścia i otworzyła drzwi. – Cześć, Maryanne! – Kramer popatrzył jej prosto w oczy. Nie ruszyła się z miejsca. Dokładnie powtarzając jego taktykę, oparła się o framugę, skutecznie tarasując przejście. – Mogę wejść? – zapytał łagodnie. – Jeszcze nie wiem. Znów miał na sobie ten płaszcz, który teraz wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednio. – Widzę, że przeczytałaś mój artykuł? – wymamrotał unosząc brew. – Czy przeczytałam?! – krzyknęła na cały głos. – Oczywiście, że przeczytałam! Chyba wszyscy w tym mieście go przeczytali! Czy naprawdę myślisz, że po czymś takim mogę chodzić z podniesioną głową? A może właśnie o to ci chodziło...

upokorzyć mnie i wystawić na pośmiewisko? – Wycelowała palec w jego pierś. – I jeżeli uważasz, że skoro nie wymieniłeś mojego nazwiska, to nikt się nie domyśla, do kogo piłeś, to przemyśl to sobie jeszcze raz. – Czyżbyś była zła? – zapytał, znów unosząc brwi, jakby dając jej do zrozumienia, że stanowczo przesadza. – Zła! To za mało powiedziane, ty palancie! Najgorsze było to, że choć mnóstwo innych określeń przychodziło jej do głowy, żadne z nich nie przechodziło jej przez usta. Za dobrze była wychowana. Kramer na pewno z przyjemnością doniesie o tym w swoim kolejnym felietonie. Ta myśl jeszcze bardziej ją rozzłościła. Szarpnęła go za krawat i pociągnęła do środka. – Możesz wejść – parsknęła. – Dziękuję. Chyba to zrobię. Wygładził krawat. Maryanne odwróciła oczy, nie chcąc patrzeć na jego muskularny tors. Ten jego męski wygląd był ostatnią rzeczą, nad którą teraz chciała się zastanawiać. Nie mogła ustać spokojnie, znów zaczęła nerwowo przemierzać pokój. Teraz, kiedy minęła jej pierwsza złość, zupełnie nie wiedziała, co mu powiedzieć, jak uzmysłowić mu niewłaściwość jego czynu. Zatrzymała się niespodziewanie i oskarżająco wycelowała w niego palec. – Jesteś po prostu bezczelny. – Przecież nie napisałem niczego, co nie jest prawdą – odrzekł, patrząc na nią zuchwale. – Gdybyś uważnie przeczytała ten artykuł, z pewnością dopatrzyłabyś się kilku komplementów pod swoim adresem. – Oczywiście! Idealistka, optymistka... – zaczęła cytować z pamięci określenia, które najmocniej ją ubodły. – Pięknie mnie opisałeś! – Oraz zaskakująco świeża i subtelna – dodał Kramer – i w każdym calu dama. – W dodatku całe miasto musiało się dowiedzieć, jak bardzo czuję się samotna! – wykrzyknęła. Na sam dźwięk tych słów znów poczuła narastające w niej wzburzenie. – Nie napisałem, że jesteś samotna – sprostował powściągliwie Kramer, co jeszcze bardziej ją zirytowało. – Wspomniałem tylko, że po raz pierwszy jesteś z dala od rodziny. Ponownie wbiła palec w jego pierś. – Ale to zabrzmiało dokładnie jak sugestia, że powinnam być pod opieką przedszkolanki!

– Nic takiego nie powiedziałem – zaoponował. – Przecież napisałem, że świetnie gotujesz. - I może jeszcze sądzisz, że powinnam ci być za to wdzięczna? O ile dobrze pamiętam, pisałeś, jak bardzo cię zaskoczyło, że „potrafię poruszać się po kuchni". Zupełnie jakbyś się dziwił, że jestem w stanie odróżnić piekarnik od akwarium, ze złotymi rybkami! – Przedstawiasz to w złym świetle, zmieniasz proporcje. Nie słuchała go. – A najgorsze było to twoje spostrzeżenie, że brak mi poczucia bezpieczeństwa. – Oczy jej płonęły. – To tobie go brakuje! Ty się boisz! Na pewno nie ja! Kramer nawet nie mrugnął. – Słuchaj, przecież pracujesz dwa razy tyle co inni. Robisz to, bo chcesz sobie coś udowodnić. Po jego słowach zapadła pełna napięcia cisza. Wszystko, co powiedział, było prawdą. Pracowała ponad siły, starała się za wszelką cenę dowieść, że jest dobra. I Kramer wiedział o tym. W dodatku to była jej pierwsza praca dziennikarska. – Czyżbyś zamierzał zostać moim psychoanalitykiem?! – wykrzyknęła z gniewem. – Jakim prawem wtrącasz się w moje życie? – Maryanne, nie napisałem niczego, co nie jest szczerą prawdą. Nie liczę na to, że się "ze mną zgodzisz. Ale powinnaś przynajmniej przed sobą przyznać, że tak właśnie jest. Zrobisz tak, jeśli jesteś uczciwa. Rodzina jest twoim największym atutem, ale też największym zagrożeniem. Po tym, co zdarzyło mi się przeczytać o Simpsonach, nie mogę powiedzieć o nich złego słowa, ale zrozum, że chroniąc cię, jednocześnie pozbawiają czegoś bardzo ważnego. – Co chcesz przez to powiedzieć? – warknęła, gotowa w jednej chwili stanąć w obronie ojca, choćby przyszło jej walczyć na śmierć i życie. Jakim prawem ten nadęty pyszałek śmie krytykować jej rodzinę? – Nigdy się nie dowiesz, czy jesteś dobra w tym fachu, jeśli sama nie podejmiesz wysiłku, by zdobyć wymarzoną pracę... Inaczej wszystko będziesz zawdzięczać ojcu. Wprawdzie posada będzie twoja, ale nie będziesz miała z tego satysfakcji. Otworzyła usta, żeby się odciąć, ale nie wykrztusiła ani słowa. Uciekła wzrokiem. Nic nie mogła na to odpowiedzieć. Przecież od pierwszego dnia pracy wiedziała, że to miejsce należało się nie jej, a Carol Riverside. A mimo to Carol okazała się lojalna i tak skora do pomocy.

– Naprawdę ani mi przez myśl nie przeszło, by krytykować twoją rodzinę – ciągnął Kramer. – W takim razie po co napisałeś ten artykuł? – domagała się wyjaśnienia. – Czyżbyś sądził, że w ten sposób mi pochlebisz? Zwykle nie zwlekał z odpowiedzią i cisza, która teraz zapadła, zaskoczyła ją. Kramer zaczął krążyć po pokoju. Nie spuszczała z niego wzroku. Przeciągnął palcami po włosach i westchnął głęboko. – Sam nie wiem. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że chciałem wszystko wyjaśnić. Przynajmniej od tego się zaczęło. Teraz wiem, że napisałem więcej, niż powinienem. Ale wierz mi, ani przez moment nie zamierzałem cię ośmieszyć. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale tamtego wieczoru zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie. – I może jestem ci winna wdzięczność, że zechciałeś to ogłosić publicznie? – Nie – uciął krótko. Znów przeciągnął palcami po włosach. Czuła, że topnieje jej złość. A przecież dopiero co z rozkoszą wyobrażała sobie jego powolne męki. – Sam nie wiem, jak to się stało, że wprosiłem się do ciebie na obiad – wyznał z żalem. – To był jakiś impuls. Słowa wymknęły mi się tak niespodziewanie, że sam byłem nimi zaskoczony. Nie wiem, kto z nas był bardziej zdumiony. Udawałem, że wiem, co robię, grałem swoją rolę. Kiedy zobaczyłem cię w studio, nawet przez myśl mi nie przeszło, by porozmawiać z tobą prywatnie. Uważałem cię za rozpuszczone dziecko z bogatej rodziny. Myliłem się. I kiedy to zrozumiałem, chciałem naprawić to, co zrobiłem, pisząc o tobie w swoich felietonach. Poza tym, jak na debiutantkę, byłaś całkiem niezła. – Dlaczego za każdym razem, kiedy prawisz mi komplementy, mam wrażenie, jakby ktoś wbijał mi nóż między żebra? – Przecież nie mamy ze sobą wiele wspólnego, właściwie wszystko nas dzieli – ciągnął Kramer w zamyśleniu. – Ja zdobyłem swoje wykształcenie na ulicy, nie w kosztownej prywatnej szkole. Wątpię, czy udałoby się nam dojść do porozumienia w jakiejkolwiek kwestii politycznej. Stoimy po obu stronach barykady. Wszystko nas dzieli. Żyjemy w innych światach, pod każdym względem. Właściwie nie ma żadnego powodu, byśmy ze sobą zamienili choćby parę słów, a mimo to siadamy razem za stołem i rozmawiamy godzinami. – Po przeczytaniu tego artykułu poczułam się zdradzona. – Wiem. Przepraszam cię za to, choć już za późno, żeby coś zmienić. Chyba nie zdawałem sobie sprawy, że odbierzesz to w taki sposób. Naprawdę tego nie

chciałem. – Westchnął głęboko i zamilkł, jakby próbując zebrać myśli. – Kiedy wtedy wieczorem wyszedłem od ciebie, czułem się nieprawdopodobnie wspaniale. Od lat nie byłem w takim nastroju. Jesteś taka interesująca, masz tyle wdzięku... – To dlaczego o tym nie napisałeś! – Napisałem, ale widocznie byłaś zbyt zdenerwowana, żeby to odczytać. Wtedy wieczorem nie mogłem usnąć. Za każdym razem, kiedy zaczynałem zasypiać, nagle przypominałem sobie coś, co powiedziałaś i mimowolnie uśmiechałem się do siebie. W końcu wstałem, usiadłem za biurkiem i zacząłem pisać. Słowa wylewały się ze mnie tak szybko, że ledwie nadążałem je zapisywać. Przede wszystkim poraziła mnie twoja szczerość. Nie ma w tobie żadnego fałszu, żadnego udawania. I im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, jak bardzo cię oszukiwano. – I uznałeś za swój obowiązek poinformować o tym całe miasto? – Nie, to nie było tak. Właśnie dlatego tu przyjechałem. Przyznaję, że posunąłem się za daleko i chciałbym cię za to przeprosić. – Jeśli tak mówisz, żebym się lepiej poczuła, to nic z tego. Wprawdzie nieco ją udobruchał, ale jeszcze daleko do tego, by mu wybaczyła. – Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałem o tym artykule i dopiero dzisiaj ktoś z redakcji powiedział mi, że właśnie się ukazał. Widzisz, chciałem zawrzeć z tobą pokój i nic z tego nie wyszło. Poradzono mi wręcz, żebym uciekł i schował się przed tobą do mysiej dziury. – Dobra rada! – Maryanne, wybacz mi. Źle zrobiłem, pisząc ten artykuł. Możesz teraz napisać o mnie co tylko chcesz w tej swojej gazecie, a ja nie odezwę się ani słowem. I obiecuję, że już nigdy nie opublikuję niczego na twój temat. – Nie bądź taki skruszony, to do ciebie nie pasuje – wymamrotała zagryzając usta. – Zresztą już nie napiszę żadnej repliki. – Dlaczego? – Bo przestaję tam pracować – oznajmiła. Do tej pory sama nie wiedziała, co mu odpowie, ale nagle była zupełnie pewna, że właśnie tak powinna postąpić. Zapadła napięta cisza. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Nie bądź taki zdziwiony. Rzucam tę pracę. – Co takiego? Ale dlaczego? – Do tej pory stał, ale teraz osunął się na kanapę. Jego ściągnięta twarz pobladła. – Maryanne, teraz to już naprawdę przesadzasz!

Nie masz powodu, żeby pochopnie podejmować takie decyzje! – Mam taki powód. Sam mi o tym powiedziałeś. Wyjaśniłeś mi przecież, że jeśli naprawdę jestem dobra, powinnam sama znaleźć sobie pracę. Zgadzam się z tym. Skinął sztywno głową. – To wyznanie nie przychodzi mi łatwo – ciągnęła Maryanne. – Zwłaszcza tobie trudno mi to powiedzieć. Moja rodzina jest cudowna, ale przez całe życie trzymano mnie pod kloszem. Ta praca należała się nie mnie, a Carol Riverside. Dostałam ją, bo nazywam się Simpson. Wystarczył tylko jeden telefon ojca. Carol została wystawiona do wiatru. Powinna być wściekła, a okazała mi tyle serca. – Usiadła na kanapie obok Kramera i oparła nogi na stoliku. – Chociaż może mnie spotkało coś gorszego niż ją. To, co o mnie napisałeś, to szczera prawda. Całe życie wmawiano mi, że mogę zostać kim chcę, tylko że to ojciec wszystko za mnie załatwiał. – Ale porzucenie pracy niczego nie zmieni – nie ustępował Kramer. – Maryanne, naprawdę bierzesz to zbyt poważnie. – Nic nie zmieni mojej decyzji, możesz się nie wysilać – oznajmiła z godnością. – Nadszedł czas, bym spróbowała żyć na własny rachunek. Jej myśli już krążyły wokół nadchodzących zmian. Po raz pierwszy od przeczytania jego ostatniego felietonu wstąpiły w nią nowe siły. Rozejrzała się wokół siebie. – Oczywiście przede wszystkim muszę zmienić mieszkanie. – Chcesz wrócić do Nowego Jorku? – Na Boga, nie! – zarzekła się, ze zdumieniem przyjmując nieoczekiwaną nutę żalu w jego głosie. – Uwielbiam Seattle. – Daj mi teraz coś powiedzieć, dobrze? Nie umiesz pływać i zapuszczasz się na głęboką wodę, a w pobliżu nie ma żadnego ratownika. Nie słuchała go, nie podobało się jej to, co do niej mówi. Co z niego za facet! Najpierw sam dokłada do ognia, a potem pierwszy rzuca się do gaszenia. – Najważniejsza rzecz to znalezienie nowej pracy – zamyśliła się. – Na jakiś czas, oczywiście. Nie chcę porzucić pisania, ale przynajmniej na początku nie dam rady utrzymać się tylko z tego. – Jeśli nadal obstajesz przy tym bezsensownym pomyśle, zawsze możesz robić coś dla mojej gazety. – Nie. Poczułabym się wtedy tak, jakbym zdradziła swoją.

– Chyba masz rację. – Zachmurzył się. – Wiesz co? – Podciągnęła nogi pod siebie. – Mam konto, z którego opłacam bieżące rachunki. Dobrze wiesz, że z pensji nie mogłabym pozwolić sobie na takie mieszkanie. Nie ruszę tych pieniędzy i będę żyć tylko z tego, co sama zarobię. – Ja... na twoim miejscu bym tego nie robił. – Dlaczego? – -Przed chwilą powiedziałaś, że rzucasz pracę. – Kramer wyraźnie czuł się nieswojo. – Wydaje mi się, że nieświadomie przyczyniłem się do twojej decyzji i zaczynam się tym martwić. – W jakiej dzielnicy mieszkasz? – W Capitol Hill. Posłuchaj, jeśli mówisz serio, że chcesz się przeprowadzić, to musisz dobrze się nad tym zastanowić. Seattle jest ogromnym miastem i jak wszędzie, nie brak tu problemów. – Zawahał się. – Annie, nie podoba mi się ten pomysł. – Jeszcze nikt mnie tak nie nazywał – uśmiechnęła się do niego. – Jakie płacisz komorne? Wsunął ręce do kieszeni, zamruczał coś do siebie. Wreszcie podał jej sumę, stanowiącą jedną trzecią tego, co płaciła za swój apartament. – To brzmi całkiem nieźle. Dostrzegła błysk zdumienia w jego oczach. Uśmiechnęła się. – Jeśli tak się przejmujesz tym, gdzie będę mieszkać, to może mógłbyś mi coś znaleźć. Gdziekolwiek. Nie zapominaj, że to wszystko przez ciebie. – Nie przypominaj mi o tym. – Jeszcze bardziej się zachmurzył. – Wiesz, nie podobało mi się to, "co o mnie napisałeś – powiedziała powoli Maryanne – ale teraz zaczynam myśleć, że może wyjdzie mi to na dobre. – A ja zaczynam myśleć – burknął Kramer – że powinno się mnie związać i powiesić na suchej gałęzi. – Cześć! Maryanne zajęła miejsce na wprost Kramera. Znajdowali się w niewielkiej restauracji zwanej Mom's Place. Uśmiechała się, zupełnie jak dziecko zachwycone rozpoczynającą się wielką przygodą. Możliwe, że wypuszczała się na głęboką wodę, jak to wczoraj określił Kramer, ale jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Na razie wszystko układało się świetnie. Od momentu, kiedy zdecydowała, że musi sama znaleźć pracę i samodzielnie zarabiać na swoje utrzymanie, miała wystarczająco dużo czasu, by wszystko sobie dokładnie obmyślić. Będzie pracować w dzień, a wieczorami może pisać. Jakoś

sobie poradzi. – I co, wprowadziłaś swój plan w życie? – Jasne. Z samego rana. Sięgnęła po kartę. To Kramer namówił ją na spóźniony lunch i zaproponował tę restaurację. Wyglądało na to, że często tu bywał. – Powiedziałam kierownikowi, że odchodzę. – Przypuszczam, że nie był zachwycony – mruknął Kramer, podnosząc do ust kubek z kawą. Przez cały czas, odkąd tu weszła, siedział z zaciętą miną. Tak samo wyglądał, kiedy wychodził od niej wczoraj wieczorem. Chociaż może teraz był jeszcze bardziej pochmurny. – Nie, nawet nie był jakoś strasznie zły. Nie spodobała mu się tylko moja sugestia, żeby teraz Carol dostała moje miejsce. Wolę nie powtarzać jego komentarza. W każdym razie powiedział, że to nie moja sprawa, bez względu na to, jakie noszę nazwisko. Kramer upił łyk kawy i uśmiechnął się. – Założę się, że gdyby mógł, to chętnie by mnie dopadł, żeby się za to odwdzięczyć. I wcale bym mu się nie dziwił. – Nie przejmuj się tym. Ani słowem mu nie wspomniałam, że to z powodu twojego artykułu. Nie była pewna, czy jej słuchał. – Z każdą chwilą coraz bardziej żałuję tego wszystkiego. Może dałabyś się jeszcze przekonać, że najlepiej zrobisz, jeśli się z tego wycofasz? – Nie, nie ma mowy. Z westchnieniem potrząsnął głową. – Jak ci idzie szukanie pracy? Podeszła kelnerka i napełniła kawą jej kubek. Wyjęła z kieszeni fartuszka notes i długopis. – Czego państwo sobie życzą? – Dla mnie kanapka z indykiem, ale poproszę bez kiełków. Do tego dietetyczny napój i sałatka ziemniaczana – z uśmiechem powiedziała Maryanne i oddała kartę. – Nie ma problemu, nie podajemy kiełków – wyjaśniła kelnerka zapisując zamówienie. – Dla mnie proszę fasolę z mięsem, Barbaro. – Kelnerka skinęła głową i odeszła. – Pytałem, czy znalazłaś pracę – przypomniał Kramer. – Znalazłam! – Gdzie? Jaką? I za ile?

– Zadajesz pytania zupełnie jak mój ojciec. – Bo zaczynam się czuć jak twój ojciec. Annie, czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś jak dziecko we mgle? Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. W dodatku nie dajesz sobie niczego przetłumaczyć. A to w końcu ja, jak zresztą łaskawie zechciałaś mi przypomnieć, ponoszę odpowiedzialność za to, co Się stało. – Już przestań tak się oskarżać. – Sięgnęła po szklankę z wodą. – Wiesz, jestem ci naprawdę wdzięczna. Nie przypuszczałam, że coś takiego ci powiem. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Ale napisałeś prawdę i to mnie otrzeźwiło. Dopiero po tym zrozumiałam, że muszę zacząć żyć na własny rachunek, bez oglądania się na pomoc taty... Zamknął oczy. – Odpowiedz mi wreszcie na moje pytanie. – A, chodzi ci o tę pracę. To praca w... agencji usługowej. Zapowiada się wspaniale. Na razie nie ma dużych szans, żeby zatrudniono mnie tam na stałe, wiesz, nie mam doświadczenia, ale powiedziano mi, że pomyślą o tym. To nowa firma i na początek nie płacą dużo. Ale wszyscy są bardzo mili i chętni do pomocy. Jedynym mankamentem są pieniądze i to, że na początku będę pracować tylko po kilka godzin dziennie. Prawdę mówiąc, dostanę za to mniej niż w redakcji. Ale mam nadzieję, że wkrótce uda mi się sprzedać kilka artykułów. Stopniowo nabiorę wprawy i nauczę się tak gospodarować, by żyć z tego, co zarobię. – O ile mniej niż w gazecie? – Zdenerwujesz się, jeśli ci powiem. Po jego minie widziała, że będzie jeszcze bardziej wściekły, jeśli zachowa to w tajemnicy. Jego wytrzymałość miała granice. Wymruczała pod nosem sumę i opuściła wzrok. – Nie pójdziesz do tej pracy – zawyrokował spokojnym głosem Kramer. – Oczywiście, że pójdę. To najlepsza praca, jaką mogę teraz znaleźć. Zresztą będę tam pracowała tylko jakiś czas. Wcale nie jest łatwo coś dostać. Dzwoniłam chyba do piętnastu firm. Nikogo nie wzruszało, że mam skończone dwa fakultety. Wolałabym znaleźć pracę, w której mogłabym wykorzystać swoje umiejętności, ale skoro to mi się nie udało, poprzestanę na tej. – Annie, nie wyżyjesz z tego. – Wiem o tym. Zrobiłam sobie listę lokalnych gazet i spróbuję się z nimi skontaktować. Może uda mi się nawiązać jakąś współpracę. Przecież mogę połączyć pisanie z pracą zarobkową. – Na czym dokładnie ma polegać ta twoja praca? – dociekał Kramer.

– Na sprzątaniu – wymamrotała ledwie słyszalnym głosem. – Co ty powiedziałaś? ' – Będę pracować w agencji zajmującej się sprzątaniem biur. – O Boże! – jęknął Kramer. – Mam nadzieję, że to żart. – Och, uspokój się! Przez sześć godzin dziennie będę sprzątać, a resztę czasu przeznaczę na zbieranie materiałów do artykułów. Aha! Zanim zapomnę... powołałam się na ciebie, kiedy pytali o referencje. – Wrócisz tam i powiesz, że jest ci przykro, ale nie możesz podjąć tej pracy – oświadczył stanowczym głosem Kramer. Zacisnął usta, dając do zrozumienia, że uważa sprawę za zakończoną. Ani myślała go usłuchać. Na szczęście nie zdążyła mu tego powiedzieć, bo kelnerka właśnie przyniosła zamówione potrawy i wybawiła ją z opresji. – A co z mieszkaniem dla mnie? – Po jego uwadze, jak duże znaczenie ma odpowiednie sąsiedztwo, wolała, żeby to on jej coś wyszukał. – Może udało ci się o czymś dowiedzieć? – Miałem nadzieję, że jednak pozostaniesz w swoim mieszkaniu. Przełykała kanapkę, więc tylko z żarliwością przecząco pokręciła głową. – Dziś z samego rana powiadomiłam gospodarza, że wyprowadzę się przed piętnastym. Jeśli nie wiesz, kiedy to wypada, to informuję cię, że już w przyszłym tygodniu. – Nie powinnaś tego robić! – Ale nie stać mnie na takie mieszkanie! Tak samo nie będzie mnie stać na stołowanie się w restauracji, na taksówki i na kupowanie sobie wszystkiego, na co mi przyjdzie ochota. – Uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Pieniądze nigdy nie stanowiły dla niej problemu. Czasami były ważne, ale nigdy nie musiała się o nie martwić. Czuła niezwykłe podniecenie na samą myśl o jej nowym położeniu. – Przestań wreszcie tak się uśmiechać! – wybuchnął Kramer. – Przepraszam. Ale jeszcze nigdy nie byłam w sytuacji, kiedy mnie na coś nie stać. To dla mnie coś zupełnie nowego – wyjaśniła. – I świetnie się z tym czuję. – Do czasu. Wystarczy kilka tygodni i zmienisz zdanie. – Popatrzył na nią ponuro. – Ale poczuję to na własnej skórze. – Zauważyła, że nie tknął jedzenia. – Zostawmy już to. Jedz, zanim ci ostygnie. – Straciłem apetyt. Wbrew temu co powiedział, szybko sięgnął po butelkę z ostrym sosem i