Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Macomber Debbie - Noc i dzien Najemnicy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Macomber Debbie - Noc i dzien Najemnicy.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 345 stron)

Debbie Macomber Noc i Dzień (Sooner Or Later)

Wstęp Rozdzierający krzyk kobiety wyrwał ze snu Luke’a Maddena. Zerwał się z łóżka. Od tygodni chodziły słuchy o możliwym zamachu wojskowym, ale rząd Zarcero dobrze radził sobie z sytuacją. Niecały tydzień temu prezydent Cartago osobiście zapewnił Luke’a, że nie ma powodu do obaw. Po huku strzałów z broni maszynowej rozległ się okrzyk przerażenia i wściekłości. Luke odrzucił prześcieradło i sięgnął po spodnie. Włosy zjeżyły mu się na karku. Za oknem rozległy się kroki. Ledwie zdążył zapiąć pasek, kiedy drzwi się otworzyły. Do sypialni wpadł żołnierz. Miał groźne spojrzenie i był uzbrojony w uzi. Wrzeszcząc po hiszpańsku, rozkazał, by Luke dołączył do pozostałych. Luke pomyślał, że to już koniec. Zginie z dala od domu. Z dala od siostry bliźniaczki. W tym momencie zdał sobie sprawę, że rozpaczliwie pragnie żyć. Pośpiesznie wykonał rozkaz partyzanta, a w jego umyśle pojawił się obraz brązowookiej Rosity. Kochał ją i chciał się z nią ożenić. Na dworze panował chaos. Przerażone kobiety tłoczyły się przy fontannie, osłaniając dzieci. Luke jak oszalały szukał wzrokiem Rosity. Odnalazł ją wśród innych kobiet i poczuł ulgę. W kałuży krwi pod drzwiami kaplicy leżało

rozciągnięte ciało Ramóna Hermosy. Zastrzelony z nienawiści. Zamordowany w imię postępu. Oczy martwego mężczyzny wpatrywały się nieruchomo w noc. Ramón. Na Boga, tylko nie Ramón. Złość wstrząsnęła Lukiem, jakby poraził go prąd. Ten miły staruszek nie mógł zrobić nikomu Krzywdy. – Czego chcecie?! – krzyknął, zaciskając pięści. Podeszło do niego trzech mężczyzn, uzbrojonych po zęby. Jeden przycisnął lufę karabinu do ramienia Luke’a, popychając go w stronę kobiet. – Czego chcecie? – powtórzył Luke, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo. Trzej mężczyźni rozstąpili się, kiedy podszedł do nich oficer. Patrzył na Luke’a z nienawiścią. Luke czuł ją tak, jak kiedyś miłość Rosity. – Rozumiem, że jest pan przyjacielem naszego prezydenta. – Dowódca splunął. Złowrogi uśmiech powoli uniósł kąciki jego ust. – Może powinienem raczej powiedzieć: „byłego prezydenta”. – To jest misja – Luke wskazał ręką w kierunku kościoła. – Nie mieszam się do polityki. – Trzeba było się nad tym zastanowić, zanim zaprzyjaźnił się pan z Jose Cartago. Drogo będzie pana ta przyjaźń kosztowała, senor. Naprawdę, bardzo drogo. Wyciągnął lśniący rewolwer z kabury i wymierzył w głowę Luke’a. – Nie, na miłość boską, nie! – krzyknęła Rosita. Ze szlochem padła do nóg dowódcy. – Proszę, zaklinam pana

na imię Najświętszej Panienki, błagam, niech pan tego nie robi. Ale Luke wiedział, że jest za późno.

Rozdział 1. Zapłacę za pańskie usługi. – Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. – Murphy zmierzył wzrokiem skromną dziewczynę, która trzymała w ręce jego awizo na przesyłkę. – Chce pani, żebym pojechał z panią do Zarcero? Ta kobieta była szalona. Bez dwóch zdań. Letty Madden, urzędniczka pocztowa z Boothill w Teksasie, niewątpliwie nadawała się do domu wariatów. Spojrzała na niego oczami czarnymi jak gorzka czekolada. Jej rozpacz rozbroiłaby każdego mężczyznę, ale nie Murphy’ego. Nie miał zamiaru przerywać w pełni zasłużonego urlopu z powodu jakiejś kobiety, która szuka przygód. Nigdy nie miał dobrego zdania na temat płci przeciwnej, a kiedy jego przyjaciele, Cain i Mallory, ożenili się, utwierdził się w tym przekonaniu. Trzepotanie rzęsami nie wystarczało, żeby nabrał ochoty do przedzierania się przez dżunglę, by szukać gruszek na wierzbie. – Pan nie rozumie – powtórzyła. Rozumiał doskonale. Po prostu go to nie interesowało. Zresztą urzędniczki pocztowej nie byłoby stać na zatrudnienie go ani na usługi Deliverance Company, nawet gdyby przepracowała dwa życia. – Chodzi o mojego brata. – Zagryzła drżącą dolną wargę.

Niezły chwyt, stwierdził sceptycznie Murphy. Ale nie zmienił zdania. – Jest misjonarzem. Jest dobra, musiał przyznać. Rzeczywiście udało jej się zrobić taką minę, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Szczerość biła od niej na kilometr. – Odkąd upadł rząd w Zarcero, nikt z Departamentu Stanu ani z CIA nie potrafi mi powiedzieć, co się z nim dzieje. Linie telefoniczne są odcięte, a stosunki dyplomatyczne ze Stanami Zjednoczonymi zaostrzyły się. Ludzie z Departamentu Stanu nawet nie chcą już ze mną rozmawiać. Ale ja nie zapomnę o bracie. – Nie mogę pani pomóc. – Nie chciał być niegrzeczny czy cyniczny, ale nic go to nie obchodziło. Mówił to już ze trzy razy, ale ona najwidoczniej wolała mu nie wierzyć. To jeden z kilku jej błędów. Murphy zawsze mówił to, co myślał. Jeżeli jej brat był na tyle głupi, żeby pchać się do kraju stojącego na krawędzi politycznej zapaści, zasługiwał na to, co go spotkało. – Proszę – dodała, wstrzymując oddech – niech się pan zastanowi. Murphy westchnął. Idąc po przesyłkę, nie spodziewał się, że zostanie nagabywany przez jedną z najspokojniejszych mieszkanek Boothill. – Pan może mi pomóc – naciskała. – Pan po prostu nie chce. Nie proszę pana, żeby pan to zrobił z dobrego serca!

Niezłe zagranie, bo Murphy nie miał natury dobroczyńcy. – Powiedziałam, że panu zapłacę, i nie żartowałam. Zdaję sobie sprawę, że usługi takiego eksperta jak pan nie są tanie, więc... – Eksperta? – Przecież nikt w Boothill nie wiedział, z czego Murphy żyje. – Sądzi pan, że nie wiem, czym się pan zajmuje? – Zmarszczyła brwi dotknięta, że uważa ją za idiotkę. – Nie jestem głupia, panie Murphy. Są pewne rzeczy, których nie można nie zauważyć, sortując przesyłki. Jest pan najemnikiem. Wypowiedziała te słowa tak, jakby kalały jej usta. Nie ulegało wątpliwości, że siostra misjonarza nigdy wcześniej nie zadawała się z człowiekiem tak plugawej profesji. Odrażającemu Murphy’emu bardzo się to spodobało. Rzeczywiście, nie przeszłoby mu przez myśl, że ktoś tak bogobojny jak Letty Madden będzie nalegał, żeby ubić interes właśnie z nim. – Zapłacę panu – powtórzyła. – Tyle, ile pan zażąda. Prychnął lekko i specjalnie wlepił wzrok w jej biust. – Wiem wszystko o Deliverance Company. – Naprawdę? Zesztywniała. – Panie Murphy, proszę... Mam tylko brata. Moi rodzice... Ojciec zmarł cztery lata temu i zostaliśmy tylko Luke i ja. Murphy’ego nie interesowały rodzinne historie, ale

najwidoczniej nie dało się ich uniknąć. – Proszę posłuchać: przykro mi, że pani brat jest w Zarcero. Ale nic, co pani powie czy zrobi, nie zmieni faktu, że ten kraj pogrążony jest w chaosie. Jeżeli chce pani rady, dam ją pani. Straci pani czas, energię i pieniądze, szukając teraz brata. Całkiem możliwe, że został zabity przed dwoma tygodniami albo wcześniej. – Nie! zaprzeczyła tak gwałtownie, że Murphy się wzdrygnął. – Luke jest moim bratem bliźniakiem. Wiedziałabym, gdyby nie żył. Czułabym to tutaj – uderzyła się pięścią w klatkę piersiową. – Proszę mi wierzyć, panie Murphy. Luke żyje. Murphy nie miał ochoty się z nią sprzeczać. Mogła wierzyć we wszystko, na co miała ochotę. Nawet w to, że brat żyje, jeżeli ta myśl przynosiła jej ukojenie. – Czy mogę już dostać przesyłkę? – wyciągnął niecierpliwie rękę. Letty niechętnie wręczyła mu kilka paczek. – Czy w jakikolwiek sposób mogę pana przekonać? – Zuchwale spojrzała mu w oczy. – Za żadne skarby. – Miał już to, po co przyszedł. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Ale zanim wyszedł z poczty, obejrzał się przez ramię. Kiedy zobaczył, jak spuszcza głowę przegrana, poczuł coś w rodzaju żalu. Współczuł jej i bratu, jednak nie na tyle, żeby poświęcać pierwszy urlop, jaki miał od miesięcy. Dwadzieścia minut później był w domu. Już nie myślał o dziewczynie z poczty. Widział ją wcześniej wiele razy.

Należała do tego typu kobiet, których unikał jak ognia. Te świętsze od papieża były najgorsze. Letty Madden była całkiem niezła, a raczej mogłaby być, gdyby przestała przepraszać za to, że jest kobietą. Długie włosy ściągała mocno do tyłu, jakby to miało zapobiec zmarszczkom. Skromny uniform pocztowy w żaden sposób nie uwypuklał tego, czym tak hojnie obdarzyła ją natura. Murphy byłby zaskoczony, gdyby Letty Madden zrobiła sobie makijaż. Sprawiała wrażenie, że panicznie boi się swojej kobiecości. Murphy nie interesował się religią, a jeszcze mniej kobietami. Och, oczywiście, nie zaprzeczyłby, że zajmowały pewne miejsce w jego życiu, ale było to głównie miejsce w łóżku. Płacił za ich usługi i odchodził wolny od jakichkolwiek uczuciowych zobowiązań. Widział już, co kobieta może zrobić z mężczyzną. W ostatnich latach stracił dwóch przyjaciół, i to nie od kul. Broń, która pokonała Caina McClellana i Tima Mallory’ego, była gorsza. Obu powaliło idiotyczne uczucie nazywane miłością. Kiedyś Deliverance Company zatrudniła Caina, Mallory’ego, Baileya, Jacka Kellera i Murphy’ego – doborowy zespół byłych ekspertów wojskowych. Przeprowadzali najbardziej śmiałe misje specjalne na świecie. Teraz było inaczej. Murphy nie życzył sobie, żeby Cain czy Mallory udzielali mu dobrych rad na temat kobiet. Wszystkiego i tak dowiedział się od matki. Kobiety są do siebie

podobne: słabe i godne współczucia. Od kiedy skończył dziesięć lat, wiedział, że nie chce mieć nic wspólnego z płcią przeciwną. Może i był wtedy smarkaczem, ale po dwudziestu pięciu latach okazało się, że miał rację. Nawet jego najlepszy przyjaciel, Jack Keller, dał się złapać na kobiece wdzięki. Swój cholerny błąd niemal przypłacił życiem. Ale najwidoczniej nie wyciągnął z tego nauczki. Niewiele brakowało, żeby schrzanił kilka zadań, bo nie potrafił trzymać zapiętego rozporka. Jego przyjaciel miał słabość do ładnych buziaków. Murphy wszedł do swojego domu, oddalonego od Boothill o piętnaście kilometrów. Rzucił przesyłkę na blat kuchenny. Stoczył o nią boje, a okazało się, że zawiera plik rachunków i kilka ulotek reklamowych. Otworzył lodówkę, wyjął zimne piwo i poszedł na ganek. Szklane drzwi zamknęły się za nim. Opadł na wiklinowy fotel i oparł jedną nogę o słupek. Słońce prażyło mocno. Nawet parne popołudniowe powietrze było zmęczone upałem. Boothill nie leżało na końcu świata. Było je stąd widać i to Murphy’emu wystarczało. Uśmiechnął się do siebie, pociągnął długi łyk piwa i otarł ręką czoło. Lepiej być nie mogło.

Rozdział 2. Slim Watkins, miejscowy farmer, wszedł na pocztę za pięć piąta, na chwilę przed zamknięciem. Zdjął kapelusz i obracając go w dłoniach, czekał, aż Letty go zauważy. Posłała mu spłoszony uśmiech i modliła się w duchu, żeby nie chciał zaprosić jej na kolację. Straciła apetyt, kiedy Murphy, ostatnia deska ratunku, odmówił jej pomocy. Nie tylko nic go nie obchodziło, ledwie dał jej powiedzieć cokolwiek o Luke’u. Nie rozważył nawet jej propozycji. Letty nie miała pojęcia, co teraz robić. – Rozmawiałaś z nim? – spytał zdenerwowany Slim. – Z człowiekiem, który może ci pomóc? Slim był uczciwym, pracowitym farmerem. Miał czterdzieści lat i nastoletniego syna, ale od kilku lat był najbardziej wytrwałym konkurentem Letty. Nieliczni młodzieńcy szybko znikali z tych stron. – Letty? – spróbował znowu, kiedy nie odpowiedziała. – Rozmawiałam z nim. – I? – dopytywał Slim. – Zgodził się jechać z tobą do Zarcero? – Nie – rzuciła sucho. Zaległa krótka, pełna napięcia cisza. – Sama chyba nie pojedziesz? – Oczywiście, że pojadę. Muszę, nie rozumiesz? Luke jest moim bratem. – Wydawało mi się, że człowiek z Departamentu Stanu odradzał ci tę wyprawę. Powiedział, że Stany

Zjednoczone nic nie poradzą, że ktoś sam się wpakował w tarapaty. – Nie obchodzi mnie, co radzi Departament Stanu albo ktokolwiek inny! – wrzasnęła Letty. – Muszę wiedzieć, co dzieje się z Lukiem. Nie mam wyboru. Luke nigdy by mnie nie zostawił. Ja również go nie porzucę. Farmer spuścił głowę. Powoli obracał rondo kapelusza w zwinnych palcach. – Letty, będę się martwił, jeżeli pojedziesz sama do obcego kraju, gdzie nie będzie nikogo, kto mógłby cię chronić. Wiesz, że pojechałbym z tobą, ale... – Masz rancho i syna. Billy nie mieszka w domu, ale nadal cię potrzebuje. Slim najwyraźniej poczuł ulgę, że Letty go usprawiedliwiła. – Wiesz, że pojechałbym bez namysłu, gdyby nie Billy. Letty poklepała go po ramieniu. – Wiem. Ich oczy spotkały się. – Co z dzisiejszą kolacją? Sprawdziłem, co podaje dziś Rossie. Stek po szwajcarsku. Wiem, że smakuje ci jej kuchnia. – Dzięki, Slim, ale nie dzisiaj – odmówiła łagodnie, wiedząc, że sprawia mu zawód. – Zamierzam przemyśleć kilka spraw. Musi odnaleźć Luke’a. Jeżeli umrze, trudno, ale nie może siedzieć z założonymi rękami. Wróciła do domu, ciemnego, ale przytulnego. Włączyła

klimatyzację i odpięła trzy górne guziki bluzki. Zdjęła pantofle i usiadła na kanapie. Oparła stopy o stolik do kawy, zamknęła oczy i czekała, aż orzeźwi ją chłodne powietrze. Kropelka potu wolno spłynęła z jej szyi do zagłębienia między bujnymi piersiami. Zagryzła usta, kiedy przypomniała sobie, jakim spojrzeniem najemnik zmierzył jej piersi, kiedy oświadczyła, że mu zapłaci. Był tajemniczy i niebezpieczny, a ona, idiotka, poprosiła go o pomoc. Powinna być mądrzejsza, lecz kierowała nią rozpacz. Kiedy Murphy stanął tuż koło niej, naruszył jej przestrzeń i wypełnił maleńkie biuro swoją obecnością. Poczuła bijące od niego ciepło i niepowtarzalny męski zapach. Do chwili, gdy wspomniała o zapłacie, nic nie mogła wyczytać z zimnej, obojętnej twarzy mężczyzny. Dopiero później jego twarz nabrała wyrazu. Wyśmiał ją bez słów. Zdenerwowana wstała i szybko zmieniła uniform na bawełniane spodnie i koszulką bez rękawów. Przeszła się wśród równych grządek w ogrodzie, przyglądając się dorodnym roślinom. Wolała poczekać z podlewaniem do zachodu słońca. Wiedzę o leczniczych właściwościach ziół przekazała Letty babcia, która nosiła to samo imię. Kiedy umarła, dziewczynka miała jedenaście lat. Odejście babki Letty przeżyła bardziej niż utratę matki. Babcia zajęła miejsce Donny Madden, gdy ta porzuciła rodzinę. Letty i Luke mieli wtedy po pięć lat i byli za mali, żeby zrozumieć, co się stało. Przez lata Letty nasłuchała się plotek

o słabościach matki, kobiety uzależnionej od alkoholu i mężczyzn. Po odejściu Donny ich ojciec, miejscowy pastor, poprosił babcię o pomoc. I babcia nie odmówiła. Była prawdziwą kobietą z Południa, pełną uroku i ciepła. Kiedy ktoś umierał, szła do rodziny zmarłego, zatrzymywała wszystkie zegary w domu, zakrywała lustra prześcieradłami i kładła trochę soli na parapetach okiennych. Letty i Luke często towarzyszyli jej w tych wyprawach. Letty nie rozumiała sensu owych rytuałów, ale nie pomyślała, by o nie zapytać, zanim babcia umarła. Kiedy ojciec chował swoją matkę, Letty zapłakana przeszła po domu. Z namaszczeniem zatrzymała ogromny zegar dziadka, który skwapliwie wybijał godziny, i zasłoniła lustro łazienkowe czystym białym prześcieradłem. Położyła też sól na kuchennym parapecie i szybko wróciła do kościoła. Wiedziała, że babcia byłaby z niej zadowolona. Letty odziedziczyła po babci dobrą rękę do kwiatów. Jej ogród rozkwitał bujnie co roku. Nie była znachorką, jak babcia, ale znała kilka domowych sposobów leczenia. Korzystała z nich sama, leczyła brata i ojca, kiedy żył. W noc poprzedzającą zamach stanu w Zarcero Letty obudziła się z łomotem serca i bólem głowy. Instynktownie czuła, że z bratem dzieje się coś straszliwego. Dużo później dowiedziała się, że rząd w Zarcero upadł, a stolicę zajęli rebelianci. Przez następne dni w telewizji podawano wiadomości

o zbrodniach popełnianych na ludności tego kraju. Letty oglądała relacje przerażona, modląc się, by brat ze swoją grupką parafian byli bezpieczni. Od tamtej nocy przeczucie, że Luke znalazł się w tarapatach, nie dawało jej spokoju. Prawdę mówiąc, jeszcze się potęgowało. Nie ma wyjścia. Musi jechać do Zarcero bez względu na to, czy ktoś jej pomoże. Zanosiło się jednak na to, że czekają samotna wyprawa. Przypadek zrządził, że Murphy dosłownie wpadł na Letty w sklepie z artykułami żelaznymi. Poczuła, że ktoś uderzył plecami w jej szczupłe ciało. Murphy odwrócił się; chciał przeprosić. Ich spojrzenia się spotkały. Słowa zamarły mu na ustach. Na twarzy Letty malowało się zaskoczenie. Ona także nie spodziewała się go ujrzeć. – Dzień dobry, panie Murphy – powitała go oficjalnie, jakby wpadli na siebie na pikniku szkółki niedzielnej. Marne szansę, żeby kiedykolwiek to się stało. Skinął lekko głową i już chciał się odwrócić, kiedy zobaczył, co włożyła do kosza na zakupy. – Kupuję sprzęt na wyprawę do Zarcero – wyjaśniła. Wyciągnął flarę i zawahał się. Nie wiedział, czy powiedzieć jej, że to ostatnia rzecz, jakiej będzie potrzebować. – Pomyślałam, że flary się przydadzą. – Przyglądała mu się uważnie. Murphy wrzucił ją z powrotem do koszyka Letty.

– Oczywiście, jeżeli chce pani powiadomić cały ten cholerny kraj o swoim przyjeździe. – Och, myślałam... – Urwała nagle. Murphy zapłacił za sprawunki i szybko wyszedł ze sklepu. Dawał Letty Madden piętnaście minut życia w Zarcero. Co najwyżej. Otworzył drzwi swojej ciężarówki i już miał odjeżdżać, kiedy go zawołała. – Panie Murphy! Zaklął w duchu i wysiadł z kabiny. – Co znowu? – spytał takim tonem, by poczuła, że mu przeszkadza. Letty nie przejęła się tym, w przeciwieństwie do większości kobiet w podobnej sytuacji. – Nie zabiorę panu wiele czasu. – Stała na chodniku, patrząc z zakłopotaniem, ale i stanowczo. Ta kobieta miała temperament. – W czasie naszej ostatniej rozmowy nie dał mi pan szansy, żebym przedstawiła swoją propozycję. – Nie interesuje mnie pani propozycja. Nie wyszedł z poczty z powodu niedomówienia. Nic, co mogłaby mu zaproponować, nie wystarczy, żeby wziął udział w samobójczej misji. Spojrzeli po sobie. – Zapłacę pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żeby pomógł mi pan odnaleźć brata. Murphy zmarszczył czoło. Zastanawiał się, czy kobieta w rodzaju Letty Madden może mieć tyle gotówki. – Zastawiłam dom, panie Murphy – wyjaśniła, jakby

czytała w jego myślach. – Podpisanie kilku dokumentów w banku to tylko formalność. Jutro po południu będę mogła przekazać panu gotówkę. Cholera jasna! Murphy czuł, że mięknie. Nie chodziło mu o pieniądze, lecz o kobietę. Zamierza się dać bezsensownie zabić. Nie sądził, że zdołają odwieść od wyprawy, ale też nie chciał jej zachęcać. – Żadne pieniądze nie skłonią mnie do zmiany decyzji. – Uruchomił samochód. Letty opadły ramiona. Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości to, co powiedział. – Przepraszam, że pana zatrzymałam. Miłego dnia, panie Murphy. Nie odpowiedział. Włączył wsteczny bieg i jak najszybciej opuścił miasto. – Idiotka – mruknął, podjeżdżając tyłem pod dom. Wszedł do kuchni i zobaczył, że na automatycznej sekretarce mruga światełko. Poza poczciwymi mieszkańcami Boothill tylko jedna osoba na świecie wiedziała, gdzie jest. Jack Keller. – Jak tam twój bok? – spytał Murphy, kiedy usłyszał głos przyjaciela. – Boli jak jasny gwint – wymamrotał Jack. Murphy roześmiał się. Podczas ostatniej misji Jack wpadł pod rozpędzonego dżipa i złamał dwa żebra. Urlop musiał poświęcić na rekonwalescencję. Jack lubił życie w mieście, Murphy wolał trzymać się z dala od ludzi.

Czuł się doskonale wśród otwartych przestrzeni Teksasu. – Pomyślałem, że zadzwonię do ciebie, żeby dowiedzieć się, co słychać. Jack należał do osobników stadnych i była to jedyna niedoskonałość, jaką widział w nim Murphy, Ten facet nie umiał odpoczywać. Po tygodniu w Kansas City Jack zaczynał się nudzić i gotowy był stawić czoło nowym wyzwaniom. – U mnie wszystko w porządku – odrzekł Murphy. Do cholery, nie mógł przestać myśleć o tej nieznośnej Madden. Flary. Kupowała flary do Zarcero. Głupota to mało powiedziane. Jack zawahał się. – Co jest? – Nic – warknął Murphy. – Przecież słyszę, że coś cię gryzie. Głos cię zdradza. Murphy uznał, że nic się nie stanie, jeżeli opowie Jackowi o kobiecie z poczty. – Dostałem ofertę pracy – oznajmił i zaczął wyjaśniać szczegóły. – Zabiją ją – stwierdził ponuro Jack. Murphy wolał nie myśleć, co stałoby się z Letty Madden, gdyby wpadła w ręce buntowników. Ponad wszelką wątpliwość czekają ją tortury, zostanie zgwałcona, a potem z sadystyczną przyjemnością zabita. – Jak ona wygląda? – spytał Jack. – A jakie to ma, do diabła, znaczenie? – warknął Murphy. Była ładna i młoda, miała ze dwadzieścia kilka

lat. Ale partyzantów niewiele to będzie obchodziło. – Pomożesz jej? – Mowy nie ma. – Wiesz co? – Jack zachichotał. – Wcale nie chcę wiedzieć. – Powinieneś się z kimś przespać. – O czym ty, do cholery, gadasz? – Za długo byłeś bez kobiety – oznajmił Jack. – Inaczej nie zaprzątałbyś sobie głowy urzędniczką pocztową. Żyjesz jak mnich, odkąd pracujesz dla Deliverance Company. Chłopie, wyluzuj się i korzystaj z życia! – Kobieta to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję. – Posłuchaj mnie, Murphy. Idź do knajpy, upij się i niech jakaś kobieta zabierze cię na noc do domu. Uwierz mi, rano poczujesz się o niebo lepiej. Seks był według Jacka lekarstwem na wszystko. – To, że się z kimś prześpię, nie powstrzyma tej Madden od ryzykowania swoją głupią głową. – Murphy nie dawał za wygraną. – Może i nie, ale nie będziesz się czuł winny jej śmierci. – Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, co się z nią stanie. Jack zachichotał, a Murphy zacisnął zęby. – Co cię tak śmieszy? – Ty – odrzekł Jack. – Kusi cię, żeby to zrobić. – Do diabła, tak. – Chyba tylko tornado mogłoby go skłonić do przerwania urlopu, na który długo i ciężko

pracował i na który sobie zasłużył. I który zamierzał wykorzystać. Nie dopuści, żeby jakaś kobieta pokrzyżowała mu plany. Jeżeli ma ochotę dać się zabić – to jej problem. – Przyznaj się, Murphy, masz na nią ochotę. – Czas już skończyć tę rozmowę. Miał odłożyć słuchawkę, ale usłyszał śmiech Jacka i jego ostatnie słowa: – Zadzwoń, jak wrócisz z Zarcero! – Prędzej zgniję w piekle. Do wieczora Murphy’ego prześladował niepokój. Nie opuścił go też przez cały następny dzień. Próbował wszystkiego, co zwykle go uspokajało. Grzebał przy ciężarówce, przejechał się konno po swojej posiadłości, posiedział na ganku z piwem i dobrą książką aż do zachodu słońca. I nic. Powtarzał sobie, że nie odpowiada za Letty Madden. Niech sobie robi, co chce. Rzadko dręczyło go sumienie. To normalne przy jego profesji. Żył według własnych zasad i swojego kodeksu honorowego. Nie chciał się angażować w tę sprawę. Śmieszyło go, że kobieta z Boothill tak się zaparła, by jechać do Zarcero. Śmierć będzie dla niej błogosławieństwem. Panienka ze szkółki niedzielnej uważa go za okrutnika i chama. Przekona się, że w porównaniu z koszmarem, jaki czekają w Zarcero, Murphy jest tylko milutkim kociakiem.

Musi być sposób, który skłoni ją do trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, a jego uwolni od poczucia winy. Wpadł na pomysł następnego popołudnia. Murphy pogwizdywał, jadąc do miasta. Poprawił mu się nastrój. Musiał przyznać, że w dużej mierze dzięki Jackowi. Zaparkował przed pocztą i wszedł do środka. Letty sprzedawała znaczki starszemu mężczyźnie, ale jej wzrok natychmiast pobiegł w kierunku Murphy’ego. Dostrzegł zaskoczenie i promyk nadziei w oczach. Wolnym krokiem podszedł do swojej skrytki. Nie odrywała od niego wzroku przez cały czas, kiedy wyjmował przesyłki. Gdy skrytka była pusta, podszedł do Letty. – Słucham? – Wyraźnie usiłowała zachować obojętny, oficjalny ton głosu. – Nadal wybiera się pani do Zarcero? – spytał Murphy z ożywieniem. – Tak. Już zarezerwowałam lot do Hojancha. Wyjeżdżam za dwa dni. – Zmieniłem zdanie. – Przechylił się leniwie przez kontuar. Letty poczuła ulgę. – Pomyślałam... miałam nadzieję, że pieniądze jakoś pana zachęcą. Wstąpię do banku po południu i załatwię formalności. Jeżeli pan chce, dam panu połowę z góry i resztę po powrocie. – O pieniądzach porozmawiamy później. Są inne,

pilniejsze sprawy, o których powinniśmy pomówić najpierw. Zamrugała i utkwiła w nim wzrok, jakby nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Na przykład? – Nie ma mowy o żadnym płaceniu, dopóki... – Chce pan papiery wartościowe? To może trochę potrwać, poza tym nie jestem pewna... – Powiedziałem, że o sprawach finansowych podyskutujemy później – powtórzył z niecierpliwością, tym razem głośniej. – Czego pan chce? – Jest pani dziewicą? – spytał bez pośpiechu. Jej oczy zrobiły się niewiarygodnie wielkie. Przełknęła ślinę. Czuła się niezręcznie. – To nie pana sprawa. – Murphy roześmiał się grubiańsko. – Wiem już wszystko, co chcę wiedzieć. Poradzę sobie z pani brakiem doświadczenia. Chociaż wolę kobiety biegłe w sztuce miłości. Zjeżyła się. – Co pan sugeruje, panie Murphy? – Odsunęła się od niego o dwa kroki. – Układ. Letty milczała przez jakiś czas, a potem z trudem przełknęła ślinę. – Jaki układ? Uśmiechnął się leniwie i zmierzył Letty wzrokiem.

Zatrzymał się na pełnym biuście i krągłych biodrach. Postarał się, by w jego oczach widniał podziw. – Jedna noc. Pani i ja razem całą noc. W zamian pojadę z panią do Zarcero. Oczy Letty zrobiły się tak wielkie, że Murphy ledwo się powstrzymał, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nieporozumieniem byłoby stwierdzenie, że się wahała. – Albo pani się na to zgadza, albo nie, i do widzenia. Na pewno się nie zgodzi. Nie miał co do tego cienia wątpliwości. Jeśli odrzuci jego propozycję, Murphy będzie miał czyste sumienie. Odkrył karty. Wybór należał do niej. Z satysfakcją odwrócił się do wyjścia. Był już przy drzwiach, kiedy go zatrzymała. – Shaun... panie Murphy! – krzyknęła drżącym głosem. Shaun. Nikt nie zwracał się do niego w ten sposób. Nieliczni wiedzieli, że tak ma na imię. Nie spodobało mu się to. Nie podobał mu się śpiewny głos, którym go wołała. Odwrócił się pewny siebie. Uśmiechała się blado. – Czy jutrzejszy wieczór panu odpowiada?

Rozdział 3. To wariat. Letty doszła do wniosku, że tylko tak można wytłumaczyć, że ją o to poprosił, a właściwie że tego zażądał. Zgadł, była dziewicą. Jej doświadczenia z mężczyznami sprowadzały się do kilku niewinnych pocałunków ze Slimem, które sprawiły jej wiele radości. Czuła się niezręcznie i trochę się bała budzącej się kobiecości. Nie była przyzwyczajona do mężczyzn, chociaż wychowywał ją ojciec i dorastała z Lukiem. Rówieśnicy uważali ją za kujona i szarą myszkę. W głębi duszy obawiała się, że jest słaba, jak matka. Nie mogła znieść tej myśli. Przez lata robiła, co mogła, żeby ignorować swoją kobiecość. Chcąc wrócić do równowagi, Letty chwyciła obiema rękami szufladę kredensu i wzięła kilka głębokich, uspokajających oddechów. Nie miała wyboru – potrzebowała Murphy’ego. Żeby mieć ochronę i przewodnika. Żeby przeżyć. Kiedy odnajdzie Luke’a, najemnik nie będzie już potrzebny. Jeżeli ceną za pomoc ma być jej dziewictwo – trudno. Z radością poświęci to i wiele więcej, jeżeli dzięki temu uratuje brata. Zamknie oczy, zaciśnie zęby i zniesie upokorzenie. Chwila, i będzie po wszystkim. Kiedy odezwał się dzwonek u drzwi, Letty szybko

ogarnęła mieszkanie wzrokiem. Stół był nakryty do kolacji, butelka wina chłodziła się w lodówce, a steki były gotowe do pieczenia. Wyprostowała ramiona i otworzyła szklane drzwi. Stał za nimi Murphy. Za chwilę miał otrzymać najcenniejszą rzecz, jaką mogła podarować. Mimo to nie wyglądał na zadowolonego. Zmierzył ją uważnie wzrokiem. Była świadoma swojego wyglądu. Ubrała się tak, jakby na zewnątrz panował mróz, a nie ponad trzydziestostopniowy upał. Wiedziała, że jest blada. Nie zdołał tego ukryć róż, który nałożyła na policzki. Zapięła po samą szyję bluzkę z długimi rękawami i miała wrażenie, że kołnierzyk ją udusi. Długa spódnica, która sięgała do samych stóp, tylko od czasu do czasu ukazywała szczupłe kostki. Otworzyła Murphy’emu drzwi. Miał na sobie wojskowe spodnie, jakby już był w dżungli. Kiedy wchodził do środka, uświadomiła sobie, że jest o piętnaście centymetrów wyższy niż framuga, która ma metr sześćdziesiąt pięć, i że jest przy nim karzełkiem. Wcześniej nie zwróciła uwagi, że jest taki wysoki. Murphy spojrzał na nakryty stół i zmarszczył brwi. – Pomyślałam, że może najpierw zjedlibyśmy kolację – zaproponowała nieśmiało, wściekła, że jej głos drży. – Jak pani chce. Poczuła, że ma wilgotne ręce. Wytarła je i zmusiła się do mówienia. Okazało się, że Murphy nie jest zainteresowany pogawędką.