Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Mary Higgins Clark - Gdybyś wiedziała

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Mary Higgins Clark - Gdybyś wiedziała.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 222 osób, 163 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 247 stron)

MARY HIGGINS CLARK Gdybyś wiedziała Przełożyła Zuzanna Maj Prószyński i S-ka

Tytuł oryginału I'VE GOT YOU UNDER MY SKIN Copyright © 2014 by Mary Higgins Clark First published in 2014 by Simon&Schuster Inc. All rights reserved Projekt okładki Ewa Wójcik Zdjęcie na okładce Ilona Wellmann / Arcángel Images Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Lucyna Łuczyńska Korekta Grażyna Nawrocka Łamanie Jolanta Kotas ISBN 978-83-7961-128-7 Warszawa 2015 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski .pi Druk i oprawa Drukarnia POZKAL Spółka z o.o. 88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12

Dla Johna i dla naszych dzieci z rodziny Clarków i Conheeneyów oraz dla naszych wnuków, z miłością

Prolog Doktor Greg Moran bujał trzyletniego Timmy'ego na huśtawce; plac zabaw na Manhattanie, przy East Fifteenth Street, był w pobliżu ich domu. - Ostatnie dwie minuty - powiedział, śmiejąc się, i popchnął huśtawkę. Z rozmachem, żeby usatysfakcjonować odważnego synka, ale robił to ostrożnie, by malec nie przeleciał górą. Kiedyś widział taką scenę. Nic się nie stało, bo dziecko było w dobrze zabezpieczo- nym foteliku. Jednak Greg zawsze bardzo uważał, kiedy bujał Tima. Miał przeszło metr dziewięćdziesiąt wzrostu i długie ręce, a w szpitalu na ostrych dyżurach widział wiele ofiar przedziwnych wypadków. Było wpół do siódmej i słońce rzucało długie cienie na plac zabaw. Czuło się chłód, w następny weekend przypadał Labor Day, czyli nadszedł wrzesień. - Ostatnia minuta - zawołał Greg stanowczym tonem. Zanim przyszedł tutaj z synkiem, spędził dwanaście godzin w pracy, a przy- padł mu wyjątkowo ciężki ostry dyżur. Na First Avenue doszło bo- wiem do groźnego wypadku. Zderzyły się dwa ścigające się samo- chody, pełne nastolatków. Trudno uwierzyć, że nikt nie zginął, jednak trójka dzieciaków odniosła poważne obrażenia. Greg puścił huśtawkę. Teraz powinna wyhamować i się zatrzymać. Najwidoczniej Timmy też już chciał wrócić do domu, bo nie protestował. Zresztą zostali już sami na placu zabaw. - Doktorze! Greg się obrócił. Zobaczył dobrze zbudowanego mężczyznę śred- niego wzrostu, z twarzą zakrytą szalikiem. Trzymał w ręku pistolet wycelowany w głowę Grega. Ten instynktownie odsunął się w bok, jak najdalej od Timmy'ego. - Posłuchaj, portfel mam w kieszeni - zaczął spokojnie. - Możesz go sobie wziąć. - Tato - odezwał się Timmy przerażonym głosem. Przesunął się na huśtawce i patrzył w oczy bandyty.

W ostatniej chwili życia trzydziestoczteroletni Greg Moran, wy- bitny lekarz, ukochany mąż i ojciec, usiłował rzucić się na napastnika, ale nie zdołał uniknąć śmiertelnego strzału, który trafił go w środek czoła. - Tatooo! - zawodził chłopiec. Morderca pobiegł na ulicę, po czym zatrzymał się i obrócił. - Timmy, powiedz matce, że będzie następna! - krzyknął. - A potem przyjdzie twoja kolej. Margy Bless, starsza kobieta, która wracała do domu z pracy w miejscowej piekarni, usłyszała strzał i wykrzyczane pogróżki. Stała przez kilka sekund, porażona koszmarnym widokiem: na ziemi leżało ciało mężczyzny, osobnik z pistoletem w dłoni już znikał za rogiem, dziecko na huśtawce krzyczało rozpaczliwie. Tak bardzo trzęsły się jej ręce, że dopiero za trzecim razem jakoś wcisnęła numer 911. Kiedy odezwał się dyspozytor, Margy zdołała jedynie wykrztusić: - Szybko! Szybko! On może tu wrócić! Zastrzelił mężczyznę i groził dziecku! Wrzask Timmy'ego zagłuszył jej głos. - Niebieskie oko zastrzeliło mojego tatę... Niebieskie oko zastrzeliło mojego tatę!

1 Laurie Moran wyjrzała przez okno swojego biura na dwudziestym piątym piętrze pod adresem 15 Rockefeller Center. Widziała stamtąd ślizgawkę słynnego kompleksu budynków na Manhattanie. Był sło- neczny, choć chłodny dzień marcowy, Laurie patrzyła na łyżwiarzy, początkujący stawiali chwiejne kroki, ci bardziej wprawni z gracją śmigali po lodzie. Jej ośmioletni syn Timmy uwielbiał hokej na lodzie i chciał osią- gnąć taki poziom, by móc grać z New York Rangers, kiedy skończy dwadzieścia jeden lat. Uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie twarzy Timmy'ego, lśniących radością jego wyrazistych piwnych oczu, gdy wyobrażał sobie, że jest bramkarzem w drużynie Rangers. Będzie wtedy wyglądał jak Greg, pomyślała Laurie, ale szybko się otrząsnęła i zajęła papierami na swoim biurku. Trzydziestosześcioletnia Laurie, z sięgającymi ramion ciemno- blond włosami i bardziej zielonymi niż piwnymi oczami, szczupła, o klasycznych rysach twarzy pozbawionej makijażu, była kobietą, za którą ludzie oglądają się na ulicy. „Przystojna i z klasą”, tak ją okre- ślano. Laurie, nagradzana producentka z Fisher Blake Studios, miała wła- śnie zrealizować nowy serial, o tym projekcie myślała jeszcze przed śmiercią Grega. Później zrezygnowała jednak z pomysłu, uznawszy, iż mogą ją podejrzewać, że robi to ze względu na niewyjaśnioną sprawę morderstwa męża. Założeniem serialu było odtworzenie nierozwikłanych zbrodni, ale bez udziału aktorów, planowano bowiem zebrać krewnych i przyja- ciół ofiar, by usłyszeć ich wersję towarzyszących zbrodni wydarzeń. W miarę możliwości wszystko miało się odbywać w miejscu, gdzie dokonano rzeczywistego przestępstwa. Było to ryzykowne przedsięwzięcie, mogło zarówno odnieść sukces, jak i pogrążyć firmę w totalnym chaosie. Wróciła właśnie ze spotkania ze swoim szefem, Brettem Youn-

giem, który przypomniał jej, że przysięgła nigdy więcej nie angażo- wać się w reality show. - Twoje ostatnie dwa okazały się kosztownymi porażkami, Lau- rie - powiedział. - Nie możemy sobie pozwolić na kolejną. - Po czym dodał z naciskiem: - Ty też nie. Popijała przyniesioną z zebrania kawę i odtwarzała w myślach własne żarliwe argumenty, którymi usiłowała przekonać szefa. - Brett, zanim znów oświadczysz, że masz dosyć tego typu se- riali, mogę ci obiecać, że ten będzie zupełnie inny. Nazwiemy go „W cieniu podejrzenia”. Dałam ci folder, na drugiej stronie znajdziesz długą listę niewyjaśnionych zbrodni i tych rzekomo rozwiązanych, co do których zachodzi podejrzenie, że w więzieniu znalazła się niewła- ściwa osoba. Rozejrzawszy się po swoim biurze, utwierdziła się w przekonaniu, że nie może go stracić. Było na tyle duże, że pod oknami stała kanapa oraz długa półka z pamiątkami, wygranymi przez nią nagrodami oraz fotografiami rodziny, Timmy'ego i jej ojca. Już dawno temu postano- wiła trzymać zdjęcia Grega tylko w domu, w swojej sypialni, a nie tu. Nie chciała, by interesanci byli konfrontowani z faktem, że jest wdową, a sprawa morderstwa jej męża nigdy nie została rozwiązana. - Pierwszym punktem na twojej liście jest porwanie dziecka Lindberghów. To się działo osiemdziesiąt lat temu. Chyba nie masz zamiaru odtwarzać tamtego wydarzenia, prawda? - pytał ją wtedy Brett. Laurie tłumaczyła mu, że jest to przykład zbrodni, którą ludzie interesują się przez całe pokolenia nie tylko dlatego, że była taka okropna, lecz również dlatego, że w sprawie pozostało jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi. Nie budziło jedynie wątpliwości, że imigrant z Niemiec, Bruno Hauptmann, stracony za porwanie dziecka Lindber- ghów, wykonał drabinę, która została przystawiona do okna sypialni maleństwa. Skąd jednak mógł wiedzieć, że niania każdego wieczoru wychodziła na kolację i dokładnie o tej porze zostawiała niemowlę samo na czterdzieści pięć minut? Skąd się tego dowiedział albo kto mu o tym powiedział? Potem Laurie wspomniała o zamordowaniu jednej z identycznych bliźniaczek, córek senatora Charlesa H. Percy'ego. Doszło do tego w 1966 roku, na początku kampanii, kiedy starał się o fotel senatora. Został wybrany, ale nigdy nie odkryto, kto popełnił zbrodnię. Pozo- stały też pytania: czy mordercy chodziło o tę właśnie siostrę? I dla- czego pies nie szczekał, gdy ktoś obcy wchodził do domu?

Laurie zwróciła Brettowi uwagę, że kiedy wspomina się podobne przypadki, każdy ma na ich temat własną teorię. - Zrobimy reality show o zbrodniach sprzed dwudziestu, trzydziestu lat i będziemy mogli zebrać opinie ludzi, którzy byli najbliższymi ofiary, a na pierwszy odcinek mam doskonały przypa- dek, „Galę dla czterech dziewczyn”. Dopiero wtedy Brett się zainteresował, pomyślała Laurie. Jako mieszkaniec hrabstwa Westchester doskonale znał tę sprawę. Dwadzieścia lat temu cztery młode dziewczyny, mieszkanki Salem Ridge, ukończyły cztery różne college. Ojczym jednej z nich, Robert Nicholas Powell, wydał z tej okazji wielkie przyjęcie, które nazwał „Galą dla czterech dziewczyn”. Trzystu gości, smokingi, szampan i kawior, ognie sztuczne, niczego nie brakowało. Po bankiecie jego pasierbica i trzy inne dziewczyny zostały na noc w rezydencji. Rano znaleziono żonę Powella, Betsy Bonner Powell, popularną w towarzy- stwie efektowną czterdziestodwulatkę, uduszoną we własnym łóżku. To zabójstwo nigdy nie zostało rozwiązane. Rob, jak nazywano Po- wella, miał teraz siedemdziesiąt osiem lat, był w pełni władz fizycz- nych i umysłowych, nie ożenił się po raz drugi i nadal mieszkał w tym samym domu. Udzielił ostatnio wywiadu „The O'Reilly Factor”, w którym powiedział, że zrobiłby wszystko, by wyjaśnić tajemnicę śmierci swojej żony, i wie, że jego pasierbica i jej przyjaciółki czują podobnie. Wszyscy są przekonani, że dopóki nie odkryje się prawdy, dopóty oni będą w centrum zainteresowania, podejrzani, że właśnie ktoś z nich pozbawił Betsy życia. To dzięki tym informacjom Brett pozwolił mi skontaktować się z Powellem oraz czterema absolwentkami i spytać, czy wyrażą zgodę na udział w programie, pomyślała nie bez satysfakcji Laurie. Teraz należało podzielić się dobrymi wiadomościami z Grace i Jer- rym. Poprosiła przez telefon dwójkę swoich asystentów do biura. Już po chwili stanęli w drzwiach. Grace Garcia, dwudziestopięciolatka, jej asystentka do spraw administracyjnych, miała na sobie krótką, czerwoną wełnianą su- kienkę, bawełniane legginsy, a na nogach wysokie muszkieterki z atrakcyjnym zapięciem na guziki. Długie do pasa czarne włosy pod- pięła grzebieniem. Kilka luźnych pasemek okalało jej ładną twarz w kształcie serca. Mocny, lecz bardzo profesjonalny makijaż uwydatniał wyraziste ciemne oczy. Jerry Klein stał tuż za Grace. Był wysoki i bardzo szczupły.

Natychmiast usadowił się na jednym z krzeseł. Jak zawsze, miał na sobie golf i kardigan. Chwalił się, że będzie nosił swój jedyny grana- towy garnitur i czarny smoking przez najbliższe dwadzieścia lat. Laurie nie wątpiła, że mu się to uda. Ten dwudziestosześciolatek przed trzema laty odbywał tu letni staż i okazał się nieocenionym asystentem do spraw produkcji. - Nie będę was trzymać w niepewności - oświadczyła Laurie. - Brett dał nam zielone światło. - Wiedziałam, że tak będzie! - wykrzyknęła Grace. - A ja poznałem to po wyrazie twojej twarzy, kiedy wysiadałaś z windy - stwierdził Jerry. - Nieprawda. Mam twarz pokerzysty - zaprotestowała Laurie. - Więc tak, przede wszystkim muszę skontaktować się z Robertem Powellem. Jeśli da mi zielone światło, a w wywiadzie wszystko na to wskazuje, jego pasierbica i trzy przyjaciółki dziewczyny też będą z nami współpracować. - Szczególnie że za tę współpracę bardzo dobrze się im zapłaci, bo żadna z nich nie ma zbyt wiele pieniędzy - dodał z namysłem Jerry, przypominając sobie podstawowe informacje, jakie zebrał z myślą o ewentualnym serialu. - Córka Betsy, Claire Bonner, jest pracownicą opieki społecznej w Chicago. Nie wyszła za mąż. Nina Craig, rozwiedziona, mieszka w Hollywood, zarabia jako statystka w fil- mach. Alison Schaefer, farmaceutka, pracuje w małej aptece w Cleveland. Jej mąż od dwudziestu lat porusza się o kulach. Jest ofiarą kierowcy, który uciekł z miejsca wypadku. Regina Callari przeprowadziła się do St. Augustine na Florydzie. Ma niewielką agencję nieruchomości. Rozwiedziona, jedno dziecko w college'u. - Dużo ryzykujemy - ostrzegała Laurie. - Brett zdążył mi już przypomnieć, że ostatnie dwa seriale okazały się niewypałami. - Czy wspomniał, że twoje dwa pierwsze wciąż są na antenie? - oburzyła się Grace. - Nie, i nie zrobi tego. A ja czuję, że ten program może stać się prawdziwym hitem. Jeśli Robert Powell zgodzi się z nami współpracować, jestem pewna, że wszyscy inni pójdą za jego przykła- dem - mówiła Laurie z pasją. - Przynajmniej mam taką nadzieję i modlę się o to.

2 Krążyły pogłoski, że Leo Farley, pierwszy zastępca okręgowego komendanta nowojorskiej policji, zostanie wkrótce komendantem, kiedy ten, w dzień po pogrzebie swojego zięcia, poprosił nieoczekiwanie o wcześniejsze przeniesienie na emeryturę. Teraz, po upływie pięciu lat, nigdy nie żałował swojej decyzji. W wieku sześćdziesięciu trzech lat nadal był stuprocentowym policjantem. Planował niegdyś, że taki pozostanie aż do osiągnięcia pełnego wieku emerytalnego, ale wydarzyło się coś, co skłoniło go do zmiany postanowienia. Szokujące, dokonane z zimną krwią zabójstwo Grega i groźba usłyszana przez starszą kobietę: „Timmy, powiedz matce, że będzie następna. A potem przyjdzie twoja kolej”, stało się dostatecznym powodem do podjęcia decyzji, że musi uczynić wszystko, by chronić swoją córkę i wnuka. Leo Farley był mężczyzną średniego wzrostu, prostym jak trzcina, szczupłym i wysportowanym, z gęstą czupryną stalowosiwych włosów. Teraz spędzał całe dnie w stanie podwyższo- nej czujności. Wiedział, że tylko tyle może zrobić dla Laurie. Miała pracę, której potrzebowała i którą kochała. Jeździła publicznym transportem, bie- gała w Central Parku, a kiedy pogoda sprzyjała, często jadła lunch w minibarku nieopodal biura. Z Timmym była zupełnie inna sprawa. Leo uważał, że zabójca Grega nie zawaha się przed zaatakowaniem chłopca w pierwszej kolejności, wziął więc na siebie rolę jego obrońcy. Odprowadzał go codziennie do szkoły Saint David's i czekał na niego po lekcjach. Jeśli chłopiec miał jakieś dodatkowe zajęcia, on stał dyskretnie na straży obok ślizgawki czy placu zabaw. Leo życzyłby sobie mieć takiego syna jak Greg Moran. Minęło już dziesięć lat od czasu, kiedy poznali się na ostrym dyżurze w szpitalu Lenox Hill. Bez chwili zwłoki pojechał tam razem z Eileen po otrzymaniu telefonicznej wiadomości, że ich dwudziestosześcioletnia

córka Laurie wpadła pod taksówkę na Park Avenue i jest nieprzy- tomna. Greg, słusznego wzrostu, nawet w zielonym szpitalnym stroju ro- bił wrażenie. Powitał ich zapewnieniem: - Już odzyskała przytomność i nic poważnego jej nie grozi. Ma tylko złamaną nogę w kostce i wstrząśnienie mózgu. Pozostanie u nas na obserwacji, ale wszystko będzie dobrze. Bardzo zdenerwowana po wypadku swojego jedynego dziecka Eileen zemdlała i Greg miał kolejną pacjentkę. Szybko złapał Eileen, zanim zdążyła upaść. I w ten sposób pozostał w naszym życiu, pomyślał Leo. Po trzech miesiącach zaręczył się z Laurie. Był naszą opoką po śmierci Eileen, która odeszła rok po wypadku. Jak to możliwe, że ktoś go zastrzelił? Przeprowadzono drobia- zgowe śledztwo, nie zaniechano żadnej możliwości odnalezienia osoby mogącej żywić jakąś urazę do Grega, co zresztą było niewyobrażalne dla tych, którzy go znali. Najpierw wzięto pod uwagę przyjaciół i kolegów szkolnych, a kiedy zostali wyeliminowani z dochodzenia, sprawdzono wszystkie dokumenty z dwóch szpitali, gdzie Greg pracował jako rezydent i kierował zespołem lekarzy, chciano się zorientować, czy jakiś pacjent lub członek jego rodziny oskarżał go o błędną diagnozę czy też niewłaściwe leczenie skutku- jące trwałym uszczerbkiem na zdrowiu lub śmiercią. Jednak nic ta- kiego nie wykryto. W biurze prokuratora okręgowego nazwano tę sprawę „Niebieskookim Morderstwem”. Czasami na twarzy Timmy'ego pojawiał się strach, kiedy się nagle obrócił i spojrzał na twarz dziadka, którego oczy miały odcień głębo- kiego błękitu. Leo uważał, z czym zgadzali się zarówno jego córka, jak i psycholog, że zabójca Grega musiał mieć duże, intensywnie niebieskie oczy. Laurie przedyskutowała z ojcem projekt nowego serialu, zapoczątkowanego „Galą dla czterech dziewczyn”. Leo był zaniepokojony, ale zachował to dla siebie. Pomysł córki, by zebrać grupę ludzi, z których jedna osoba prawdopodobnie popełniła morder- stwo, wydał mu się zatrważający. Ktoś musiał tak bardzo nienawidzić Betsy Powell, żeby dusić ją poduszką, aż wydała ostatnie tchnienie. Ta sama osoba miała też na pewno instynkt samozachowawczy. Wiedział, że dwadzieścia lat temu wszystkie cztery absolwentki i mąż Betsy byli przesłuchiwani przez najlepszych detektywów z wydziału zabójstw. Jeśli dojdzie do emisji serialu, morderca i podejrzani znów

będą razem, co jest niebezpieczną perspektywą. Chyba że komuś obcemu udało się niepostrzeżenie wejść wtedy do domu. O tym wszystkim rozmyślał Leo, idąc z Timmym ze szkoły z Eighty-ninth Street do mieszkania osiem przecznic dalej na Lexington Avenue i Ninety-fourth Street. Po śmierci męża natychmiast się przeprowadziła, nie mogła znieść widoku placu zabaw, gdzie Greg został zastrzelony. Samochód policyjny zwolnił, gdy ich mijał, a siedzący obok kie- rowcy funkcjonariusz zasalutował Leo. - Lubię, kiedy to robią na twój widok, dziadku. Wtedy czuję się bezpiecznie - wyznał Timmy. Musi być ostrożny, pomyślał Leo. Powtarzał Timmy'emu, że kiedy nie ma go przy nim, a on lub ktoś z jego przyjaciół znajdzie się w kłopotliwej sytuacji, trzeba pobiec do policjanta i prosić o pomoc. Nieświadomie mocniej ścisnął dłoń wnuka. - Nie było jeszcze takiego problemu, którego bym ci nie pomógł rozwiązać. Przynajmniej o ile wiem - dodał po chwili. Szli Lexington Avenue. Wiatr zmienił kierunek i bił im w twarze. Leo zatrzymał się i naciągnął Timowi wełnianą czapkę na czoło i uszy. - Jeden chłopak z ósmej klasy szedł dziś rano do szkoły i jakiś fa- cet na rowerze chciał mu wyrwać komórkę z ręki. Zobaczył to poli- cjant i go zatrzymał - opowiadał Timmy. Jednak w tym wydarzeniu nie brał udziału nikt z niebieskimi oczami, Leo ze wstydem więc przyznał sam przed sobą, że odczuł ogromną ulgę. Dopóki zabójca Grega nie zostanie zatrzymany, musiał mieć pewność, że Timmy i Laurie są bezpieczni. Któregoś dnia sprawiedliwości stanie się zadość, jak sobie przy- siągł. Tego ranka natychmiast po przyjściu ojca Laurie pognała do pracy. Powiedziała mu, że ma poznać decyzję odnośnie do proponowanego przez nią reality show. Ta sprawa nie dawała mu spokoju. Wiedział, że dopiero wieczorem wszystkiego się dowie. Przy drugiej filiżance kawy, kiedy Timmy skończy jeść kolację i usiądzie z książką w fotelu, córka podzieli się z nim wiadomościami. Potem on pójdzie do swo- jego mieszkania, jedną przecznicę dalej. Uważał, że Laurie i Timmy mają prawo do prywatności, i był zadowolony, że portier nie wpusz- czał nikogo do budynku, zanim zatelefonował do mieszkańców i sprawdził, czy ten gość jest oczekiwany. Nie będzie dobrze, jeśli pozwolą jej pracować nad tym progra-

mem, pomyślał Leo. Nagle jakiś mężczyzna w bluzie z kapturem i ciemnych okularach, z płócienną torbą na ramieniu, który pojawił się nie wiadomo skąd, przemknął obok nich na wrotkach, omal nie przewrócił Timmy'ego i otarł się o idącą przed nimi kobietę w zaawansowanej ciąży. - Zjedź z chodnika - krzyknął Leo, kiedy wrotkarz znikał za ro- giem. Schowane za ciemnymi okularami niebieskie oczy zalśniły i mężczyzna roześmiał się w głos. Takie spotkania zaspokajały jego potrzebę poczucia władzy, jaką się napawał, kiedy rzeczywiście mógł dotknąć Timmy'ego. Wiedział, że któregoś dnia zdoła spełnić swoją groźbę.

3 Robert Nicholas Powell miał siedemdziesiąt osiem lat, lecz wyglą- dał i ruszał się, jakby był o dziesięć lat młodszy. Gęste siwe włosy dodawały uroku jego przyjemnej twarzy. Nadal trzymał się prosto, choć nie miał już przeszło metra osiemdziesiąt wzrostu. Od razu dało się zauważyć, że ten człowiek posiada władzę. We wszystkie dni tygodnia, poza piątkiem, pracował w swoim biurze na Wall Street, dokąd woził go jego długoletni szofer, Josh Damiano. Jednak dzisiaj, szesnastego marca, Rob nie udał się do biura, posta- nowił zostać w domu w Salem Ridge i tutaj przyjąć producentkę telewizyjną Laurie Moran. Zaintrygowała go, wyjaśniając powód swojej wizyty, miała ciekawe przemyślenia: „Wierzę, że jeśli pan, pańska pasierbica i jej przyjaciółki zgodzicie się odtworzyć wydarze- nia »Gali dla czterech dziewczyn«, wszyscy zrozumieją, jak niedo- rzeczne jest przypuszczenie, żeby ktokolwiek z was mógł być odpowiedzialny za śmierć pana żony. Stworzyliście szczęśliwy zwią- zek, wiedzieli o tym dobrze wasi przyjaciele i znajomi. Pana pasier- bica i jej matka były sobie bardzo bliskie. Pozostałe trzy absolwentki często odwiedzały dom Betsy, jeszcze w czasach licealnych, a kiedy zostaliście małżeństwem, były w waszym domu zawsze mile wi- dziane. Ma pan ogromną posiadłość, a przy tak dużej liczbie gości na przyjęciu bez problemu ktoś obcy mógł się tam wślizgnąć. Wie- dziano, że pana żona posiada piękną, kosztowną biżuterię. Tamtego wieczoru miała na sobie kolczyki, naszyjnik i pierścionek ze szmaragdami”. „Tabloidy zrobiły z tej tragedii zwykły skandal”, powiedział wtedy Laurie Moran. Niedługo tu będzie, pomyślał. I dobrze. Siedział przy biurku w swoim przestronnym gabinecie na parterze domu. Duże okna wychodziły na ogrody posiadłości. Wiosną, latem i wczesną jesienią miał wspaniałe widoki. Kiedy padał śnieg, ogród nie tracił nic ze swojej magii, jednak w wilgotny, chłodny i bezsłoneczny dzień marcowy, kiedy drzewa nie miały liści, basen został przykryty,

a w oknach domku przy basenie zaciągnięto zasłony, nawet kosz- towne rośliny nie mogły ożywić surowego krajobrazu. Siedząc w wygodnym, miękkim fotelu, Rob uśmiechał się z zadowoleniem, udało mu się bowiem dochować sekretu, którego nie wyjawił nikomu. Otóż był przekonany, że kiedy siedzi za mahonio- wym biurkiem, ozdobionym po bokach wymyślnymi rzeźbami, natychmiast wzrasta jego, Roberta, prestiż, o który zawsze umiał zadbać. Zaczął tworzyć swój wizerunek już w wieku siedemnastu lat, kiedy wyjechał z Detroit, by rozpocząć pierwszy rok studiów jako stypendysta Harvardu. Mówił wtedy, że jego matka wykłada w college'u, a ojciec jest inżynierem, kiedy ona pracowała w kuchni na University of Michigan, a on był mechanikiem w fabryce Forda. Uśmiechnął się na wspomnienie, jak na pierwszym roku kupił książkę o zachowaniu się przy stole oraz pudełko zniszczonych platerowanych sztućców i uczył się używania nieznanych mu przed- tem sreber stołowych, na przykład noża do ryb, tak długo, dopóki nie zaczął swobodnie nimi operować. Po ukończeniu studiów rozpoczął karierę w świecie finansów jako stażysta w prestiżowym banku inwestycyjnym Merrill Lynch. Teraz, mimo kilku trudnych lat, R.N. Powell Hedge Fund jest uznawany za jedną z najlepszych i najbezpieczniejszych inwestycji na Wall Street. Punktualnie o jedenastej dzwonek przy drzwiach frontowych ogłosił swoją melodyjką przyjście Laurie Moran. Rob rozprostował ramiona. Oczywiście, wstanie, kiedy ta kobieta zostanie wprowa- dzona do biura, lecz najpierw powinna zobaczyć go siedzącego przy biurku. Był jej ciekaw. Podczas rozmowy przez telefon po głosie nie rozpoznał jej wieku. Kiedy się przedstawiała, brzmiało to oschle i formalnie, ale o śmierci Betsy mówiła współczującym tonem. Po tej rozmowie poszukał jej w Internecie. Zaintrygowało go, że była wdową po zastrzelonym na placu zabaw lekarzu oraz że odniosła poważne sukcesy jako producentka. Na fotografii zobaczył bardzo atrakcyjną kobietę. Jeszcze nie jestem tak stary, by tego nie doceniać, szepnął sobie w duchu Rob. Usłyszał ciche stukanie do drzwi i jego gospodyni, Jane, która pracowała u niego od czasu, kiedy ożenił się z Betsy, weszła do po- koju, a za nią Laurie Moran. - Dziękuję ci, Jane. - Rob zaczekał, aż tamta zamknie za sobą drzwi, i dopiero wtedy wstał od biurka. - Witam panią, pani Moran - odezwał się uprzejmie. Podał Laurie rękę i wskazał jej krzesło po przeciwnej stronie biurka.

Robert Powell nie wiedział, że Laurie pomyślała: „Nareszcie się tego doczekałam”, kiedy z miłym uśmiechem siadała na krześle. Jej płaszczem zajęła się gospodyni, miała teraz na sobie granatowe spodnie z żakietem, białą bluzkę z małym dekoltem i granatowe skó- rzane buty. Jedyną biżuterią były małe kolczyki z perełkami i złota obrączka na palcu. Ściągnęła włosy do tyłu i ułożyła je w kok, bo w takiej fryzurze czuła się bardziej profesjonalnie. Już po pięciu minutach wiedziała, że Robert Powell postanowił wziąć udział w jej programie, choć potwierdził to dopiero po dziesię- ciu minutach rozmowy. - Jestem podekscytowana pańską zgodą na odtworzenie tego, co się zdarzyło podczas „Gali dla czterech dziewczyn”. Będzie nam potrzebna współpraca ze strony pana pasierbicy i jej przyjaciółek. Czy pomoże mi pan przekonać je do udziału w programie? - Zrobię to z przyjemnością, choć oczywiście nie mogę ręczyć za rezultat. - Od czasu śmierci żony pozostawał pan w bliskim kontakcie ze swoją pasierbicą? - Nie, co nie znaczy, że tego nie chciałem. Zawsze bardzo lubi- łem Claire. Mieszkała tu od trzynastego do dwudziestego pierwszego roku życia. Śmierć matki była dla niej strasznym szokiem. Nie wiem, ile pani zdążyła się o niej dowiedzieć, ale jej matka i ojciec nigdy nie wzięli ślubu. Odszedł, kiedy Betsy zaszła w ciążę z Claire. Grała epizodyczne role na Broadwayu, pracowała tam również jako bile- terka. Zanim się pojawiłem, miały z Claire trudne życie. Betsy była piękna - dodał po chwili. - Jestem pewien, że łatwo mogłaby znaleźć sobie męża, ale po doświadczeniach z ojcem Claire stała się ostrożna. - Rozumiem - powiedziała Laurie. - Ja też. Nigdy nie miałem dzieci, uważałem więc Claire za wła- sną córkę. Zabolało mnie, kiedy po śmierci Betsy tak szybko się wyprowadziła. Chyba czuła, że pod jednym dachem skumulowałoby się zbyt dużo rozpaczy. Na pewno pani wie, że mieszka w Chicago i jest pracownicą społeczną. Nie wyszła za mąż. - Nigdy tu nie wracała? - Nie. Nigdy też nie przyjęła propozycji hojnej pomocy finanso- wej. Zwracała moje listy przedarte na pół. - Czy pan się domyśla, dlaczego tak robiła? - Przez zazdrość o mój związek z jej matką. Proszę nie zapomi- nać, że przez trzynaście lat były tylko we dwie. - Sądzi pan więc, że odmówi udziału w programie?

- Wcale tak nie myślę. Od czasu do czasu jakiś przedsiębiorczy dziennikarz pisze o tym wydarzeniu i niektórzy cytują Claire albo jedną z jej przyjaciółek. One zgodnie mówią to samo. Odnoszą wraże- nie, że wszyscy bacznie je obserwują, i marzą, by to się wreszcie skończyło. - Chcemy zapłacić każdej z nich pięćdziesiąt tysięcy dolarów za udział w programie. - Ja też śledzę ich losy. Każda z nich chętnie skorzysta z pomocy finansowej. By zapewnić ich zgodę, upoważniam panią do złożenia obietnicy, że jestem gotów zapłacić każdej ćwierć miliona dolarów w zamian za współpracę. - Zrobiłby pan to? - wykrzyknęła Laurie. - Tak. Proszę mi też powiedzieć o innych osobach, z którymi chciałaby pani rozmawiać w programie. - Oczywiście, planowałam również przepytać pana gospodynię - przyznała Laurie. - Dajcie jej, tak jak innym, pięćdziesiąt tysięcy, a ja dam drugie pięćdziesiąt. Dopilnuję, żeby porozmawiała z panią. Nie musi dostać tyle, ile inne osoby. Mam siedemdziesiąt osiem lat i trzy stenty w naczyniach krwionośnych. Wiem, że należę do grona osób podejrza- nych, podobnie jak tamte dziewczyny, a może teraz nazywacie to „kimś w obszarze szczególnego zainteresowania policji”? Zanim umrę, chciałbym usiąść w sali sądowej i zobaczyć, jak mordercę Betsy skazują na więzienie. - Nie słyszał pan żadnych odgłosów z jej pokoju? - Nie. Na pewno pani wie, że pomiędzy naszymi sypialniami był salonik. Ja mocno śpię i głośno chrapię. Powiedzieliśmy sobie dobra- noc i poszedłem do swojej sypialni. Tego wieczoru Laurie zaczekała, aż Timmy pogrąży się w przygodach Harry'ego Pottera, i dopiero wtedy opowiedziała ojcu o spotkaniu z Powellem. - Wiem, że nie powinnam nic oceniać, ale w jego głosie wyczu- łam, że mówi prawdę. Wspaniale, że chce dać dziewczynom po ćwierć miliona dolarów. - Ćwierć miliona dolarów oprócz tego, co wy im zapłacicie? - po- wtórzył Leo. - Mówisz też, że Powell wie, iż tym czterem kobietom przydadzą się pieniądze? - Tak powiedział. - Laurie zorientowała się nagle, że przyjęła obronną pozycję.

- Powell pomagał potem którejś z nich, a także swojej pasier- bicy? - Twierdzi, że nie. - Uważam, że powinnaś się temu przyjrzeć. Kto wie, jaki jest jego prawdziwy motyw, skoro chce dawać im pieniądze. - Leo nie mógł się powstrzymać, by nie zakwestionować tego typu pobudek. Przemawiał przez niego policjant. A także ojciec. I dziadek. Postanowił, że dopije kawę i pójdzie do domu. Jestem zbyt ner- wowy, pomyślał, a to nie pomoże Laurie ani Timmy'emu. Krzykną- łem na tego faceta na rolkach. Miałem rację, mógł zrobić komuś krzywdę, ale przede wszystkim przeraziło mnie, że otarł się o Timmy'ego. Gdyby miał broń albo nóż, to choć trzymałem chłopca za rękę, nie mógłbym go wystarczająco szybko obronić przed atakiem. Leo wiedział, że jeśli morderca ma do kogoś urazę, to nawet najlepsza ochrona i wzmożona czujność nie odstraszą go od zaspokojenia potrzeby, jaką jest zabicie upatrzonej ofiary.

4 Claire Bonner siedziała przy stoliku w Seafood Bar w Breakers Hotel w Palm Beach. Patrzyła na ocean, bez szczególnego zainteresowania obserwowała bijące w falochron fale. Świeciło słońce, nie spodziewała się jednak, że wiosną na Florydzie wieje tak silny wiatr. Włożyła jasnoniebieski, zapinany na suwak żakiecik kupiony tylko dlatego, że na kieszeni był napis THE BREAKERS. Zrobiła to, bo miała taki kaprys, podobnie zdecydowała o przyjeździe tutaj na długi weekend. Miała krótkie popielatoblond włosy, a twarz do połowy zakrytą wielkimi okularami przeciwsłonecznymi. Rzadko się z nimi rozstawała, lecz gdy je zdjęła, można było podziwiać jej piękną twarz, na której malował się osiągnięty po wielu latach spokój. Uważny obserwator mógłby zauważyć, że ten spokój nie odzwierciedlał jej stanu ducha, raczej zgodę na rzeczywistość. Była smukła i robiła wrażenie kruchej, jakby dopiero wracała do zdrowia. Ten sam obserwator mógłby ocenić, że przekroczyła trzydziestkę. Jednak bardzo by się mylił. Claire miała czterdzieści jeden lat. Przez ostatnie cztery dni obsługiwał ją ten sam młody, uprzejmy kelner, który podchodząc do jej stolika, zwrócił się do niej po nazwi- sku: - Niech zgadnę, pani Bonner, chowder z owocami morza i dwa duże kamienne kraby? - Właśnie tak. - Claire uśmiechnęła się lekko. - I, jak zwykle, kieliszek chardonnay - dodał. Robisz coś przez kilka dni z rzędu i staje się to codziennym rytua- łem, pomyślała. Prawie natychmiast na jej stoliku pojawił się kieliszek chardonnay. Podniosła go i powoli sącząc wino, rozglądała się po restauracji. Wszyscy goście mieli na sobie markowe, lecz swobodne stroje. Breakers był drogim hotelem, tutaj przyjeżdżali ludzie z wypchanymi portfelami. W wielkanocnym tygodniu wszystkie szkoły zamknięto.

Podczas śniadania Claire zauważyła, że rodzinom z dziećmi zwykle towarzyszy niania, która szybko zabiera nieznośne pociechy, aby rodzice mogli w spokoju zjeść sute śniadanie. W czasie lunchu w barze byli prawie sami dorośli. Podczas prze- chadzki po terenie Claire zaobserwowała, że młodsze rodziny wybie- rały restaurację przy basenie, skuszone zapewne większym wyborem zwyczajnych potraw. Jak bym się czuła, gdybym od dzieciństwa spędzała tu co roku wakacje? - zastanawiała się. Starała się odpędzić wspomnienia o czasach, kiedy zasypiała w prawie pustym teatrze, gdzie matka pracowała jako bileterka. Oczywiście, działo się to, zanim spotkały Roberta Powella. Jednak wtedy jej dzieciństwo już prawie minęło. Kiedy o tym myślała, przy stoliku obok usiadły dwie pary, jeszcze w podróżnych strojach. Usłyszała, jak jedna z kobiet mówiła: „Miło tu wracać”. Będę udawać, że ja też wracam, pomyślała, że każdego roku mam ten sam pokój z widokiem na ocean i przed śniadaniem odbywam długie spacery po plaży. Pojawił się kelner z chowderem. - Bardzo gorący, tak jak pani lubi - powiedział. Pierwszego dnia pobytu Claire prosiła, żeby chowder był bardzo gorący, a na drugie danie zamówiła kraby. Kelner zapamiętał tę prośbę. Próbując potrawy łyżką, omal nie poparzyła sobie podniebienia, zaczęła więc mieszać w talerzu zrobionym z wydrążonego bochenka chleba, by trochę schłodzić zupę. Sięgnęła po kieliszek i napiła się chardonnay. Jak się tego spodziewała, wino było rześkie i wytrawne, właśnie takie, jakim się delektowała w ostatnich kilku dniach. Wiatr się wzmógł i zamieniał fale w obłoki piany, gdy rozbijały się o falochron. Claire zdała sobie sprawę, że sama czuje się jak te zmierzwione fale, starające się dopłynąć do brzegu, lecz skazane na łaskę bezli- tosnego wiatru. Wiedziała, że wszystko tylko od niej zależało. Zawsze mogła odmówić, jak przez tyle lat odmawiała powrotu do domu oj- czyma. Teraz też tego nie chciała. Nikt nie mógł jej zmusić do wzięcia udziału w programie ogólnokrajowej telewizji kablowej i do odtwarzania wydarzeń na przyjęciu sprzed dwudziestu lat. Jeśli jednak weźmie udział w tym programie, od producenta dostanie pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a Rob da jej dwieście pięćdziesiąt tysięcy.

Trzysta tysięcy dolarów. Mogłaby wziąć urlop, Towarzystwo Opieki nad Młodzieżą i Rodziną na pewno by nie odmówiło. W stycz- niu przeszła zapalenie płuc, które omal jej nie zabiło, i jeszcze nie zdołała dojść do siebie. Nie przyjęła oferty pomocy finansowej Po- wella. Nie wzięła od niego ani centa. Darła jego listy i mu odsyłała. Po tym, co zrobił. Chcieli nazwać ten program „Galą dla czterech dziewczyn”. To było cudowne, wspaniałe przyjęcie, rozmyślała Claire. Potem Alison, Regina i Nina zostały na noc. I tej nocy ktoś zamordował moją matkę. Betsy Bonner Powell, piękna, pełna życia, miła, zabawna, droga Betsy. Gardziłam nią. Nienawidziłam swojej matki i nie cierpiałam jej ukochanego męża, choć chciał mi przysyłać pieniądze.

5 Regina Callari nie mogła sobie darować, że wybrała się na pocztę, by odebrać list polecony od Laurie Moran, producentki z Fisher Blake Studios. Miałabym brać udział w reality show odtwarzającym „Galę dla czterech dziewczyn”, pomyślała zaniepokojona. Ten pomysł ją szokował. List tak bardzo wyprowadził ją z równowagi, że straciła klienta. Nie umiała jasno odpowiedzieć na pytania dotyczące domu, który mu pokazywała, tak że w połowie prezentacji ewentualny nabywca oświadczył, że nie takiego domu szuka. Po powrocie do biura musiała zadzwonić do właścicielki, siedemdziesięciosześcioletniej Bridget Whiting, by powiedzieć jej, że się myliła. - Byłam pewna, że mamy już kupca, ale się nie udało - tłuma- czyła się. W głosie Bridget wyczuła rozczarowanie. - Nie wiem, jak długo zechcą trzymać dla mnie to mieszkanie w domu dla osób w podeszłym wieku, gdzie w razie konieczności mogę liczyć na różne formy pomocy, a ja właśnie takiego miejsca potrze- buję. Posłuchaj, Regino, może zbyt optymistycznie się na to zapatrywałam. To nie twoja wina. To jednak moja wina, pomyślała Regina, starając się, by w jej głosie nie było złości, kiedy przysięgała Bridget, że szybko znajdzie jej innego kupca, choć dobrze wiedziała, iż będzie trudno. Jej jednopokojowe biuro mieściło się w dawnym garażu prywatnej rezydencji na głównej ulicy St. Augustine na Florydzie. Rynek nieru- chomości troszkę się poprawił po poprzednim zastoju, jednak nie na tyle, by Regina nie musiała nadal mocno się starać, żeby związać koniec z końcem. Oparła łokcie na biurku i przycisnęła palce do skroni. Luźne pasma kręconych czarnych włosów przypomniały jej, że rosną one zbyt szybko. Musi umówić się na strzyżenie. Odkładała to, bo drażniło ją gadulstwo fryzjerki, nie mówiąc już o koszcie wi-

zyty w salonie. Te głupie wymówki rozzłościły Reginę. Zirytowała ją własna niecierpliwość. Co z tego, pomyślała, że przez dwadzieścia minut Lenie nie będą zamykać się usta? Tylko ona daje sobie radę z moją niesforną czupryną. Spojrzała na biurko, gdzie stała fotografia. Jej dziewiętnastoletni syn, Zach, uśmiechał się do niej. Kończył swój pierwszy rok studiów na University of Pennsylvania, za co płacił eksmąż Reginy, jego ojciec. Zach zadzwonił do niej poprzedniego wieczoru i z wahaniem w głosie spytał, czy nie będzie miała nic przeciwko temu, by latem odbył turystyczną wędrówkę po Europie i Bliskim Wschodzie. Przedtem chciał przyjechać do domu i znaleźć pracę w St. Augustine, choć nie było o nią łatwo. To nie będzie droga wyprawa, wszystkie koszty pokryje jego ojciec. „Kiedy wrócę, spędzę jeszcze z tobą dziesięć dni przed rozpoczę- ciem roku akademickiego, mamo”, zapewniał ją niemal błagalnym tonem. Powiedziała synowi, że to wspaniała okazja i koniecznie powinien z niej skorzystać. Postarała się, by nie wyczuł w jej głosie gorzkiego rozczarowania. Tęskniła za Zachem. Tęskniła za uroczym małym chłopcem, który wpadał do jej biura prosto ze szkolnego autobusu, by opowiedzieć jej wszystko, co go spotkało w ciągu dnia. Tęskniła za wysokim, nieśmiałym nastolatkiem, który czekał na nią z kolacją, kiedy późno wracała do domu. Od czasu rozwodu Earl umiejętnie wykorzystywał wszelkie spo- soby, by rozdzielić ją z Zachem. Zaczęło się od obozu żeglarskiego w Cape Cod, kiedy chłopiec miał dziesięć lat. Potem Earl i jego nowa żona zabierali Zacha na narty do Szwajcarii albo na południe Francji. Regina wiedziała, że Zach ją kocha, jednak mały dom i ograni- czony budżet nie dawał jej szans w porównaniu z życiem, jakie syn mógł prowadzić z szalenie bogatym ojcem. A teraz wyjedzie prawie na całe lato. Sięgnęła po list od Laurie Moran i przeczytała go ponownie. Ona zapłaci pięćdziesiąt tysięcy, a wszechmocny Nicholas Powell da każdej z nas dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Szczodrobliwy Pan, mruknęła. Pomyślała o swoich przyjaciółkach z gali. Claire Bonner, piękna, ale zbyt spokojna, jakby pozostawała tylko cieniem swojej matki. Alison Schaefer - tak zdolna, że przy niej popadałyśmy w kompleksy. Miała zadatki na następną panią Curie. Wyszła za mąż niedługo po

śmierci Betsy, potem Rod, jej mąż, odniósł poważne obrażenia w wypadku. O ile wiem, od tamtego czasu chodzi o kulach. Nina Craig. Nazywałyśmy ją „płomiennym rudzielcem”. Nawet na pierwszym roku studiów lepiej było jej się nie narażać. Potrafiła się postawić nauczycielowi, jeśli nie dostała za swój esej wystarczająco dobrej oceny. No i ja. Kiedy miałam piętnaście lat i otworzyłam drzwi garażu, żeby odstawić rower, zobaczyłam ojca wiszącego na sznurze. Miał wytrzeszczone oczy i wywalony język. Jeśli już musiał się powiesić, dlaczego nie zrobił tego w swoim biurze? Wiedział, że właśnie ja wejdę do garażu pierwsza. A tak bardzo go kochałam! Jak mógł mi to zrobić? Nigdy nie zdołała uwolnić się od tego koszmaru. Zawsze nawie- dzał ją w chwili, kiedy zsiadała z roweru. Zanim zadzwoniła na policję i do domu sąsiadów, gdzie jej matka grała w brydża, wzięła przypięty do koszuli ojca list pożegnalny i schowała go. Policjanci mówili, że większość samobójców zostawia pożegnalne listy dla rodziny. Płacząca matka przeszukiwała dom, a Regina udawała, że jej pomaga. Po tym wydarzeniu dziewczyny stały się dla mnie kołem ratunko- wym. Łączyły nas przyjacielskie relacje. Potem Claire, Nina i ja byłyśmy druhnami Alison, co okazało się bardzo głupim posunięciem. Wyszła za mąż niedługo po śmierci Betsy i tabloidy zrobiły ze ślubu prawdziwy cyrk. Nagłówki krzyczały tylko o morderstwie. Wtedy zdałyśmy sobie sprawę, że wszystkie cztery będziemy podejrzane, pewnie do końca życia. To smutne, że już nigdy więcej się nie spotkałyśmy. Po ślubie rozeszłyśmy się w różne strony, unikając wzajemnych kontaktów. Przeprowadziłyśmy się do innych miast. Jak bym się czuła, zobaczywszy je znowu, będąc z nimi pod jed- nym dachem? Byłyśmy wtedy bardzo młode, zszokowane i przera- żone, kiedy znaleziono ciało Betsy. Potem przepytywała nas policja, najpierw razem, później każdą osobno. To cud, że nie załamałyśmy się, gdy naciskali, i nie przyznały, żeśmy ją zadusiły. Mówili twardo: „Wiemy, że zrobił to ktoś, kto był wtedy w domu. Która z was to zrobiła? Jeśli nie ty, to może któraś z twoich przyja- ciółek. Broń siebie. Powiedz nam, co wiesz”. Policja zastanawiała się, czy motywem zbrodni nie były szma- ragdy Betsy. Położyła je na szklanej tacce na swojej toaletce i poszła spać. Sugerowali, że obudziła się, kiedy ją okradano, i sprawca