ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mam dwie wiadomości, dobrą i złą. Od której zacząć?
– Nie wiem. – Claire Westin zerknęła znad filiżanki kawy na lekarza, który zatrudnił ją
przed dwoma miesiącami. – A jak wolisz?
Alex Ridgeway wzruszył ramionami.
– Spytałem pierwszy. – Gdy się uśmiechał, wyglądał o dziesięć lat młodziej, a miał już lat
trzydzieści pięć.
Patrząc na mężczyznę, którego skóra nie straciła dotąd opalenizny, Claire zatęskniła za
upałem. Gdyby tak chodził po ogrodzie bez koszuli, mogłaby sprzedawać kobietom bilety na
ów pokaz. I zapewne dorobiłaby się małej fortuny.
Jedyną niedoskonałością, jaką zdołała odnaleźć w przystojnym brunecie, była cienka
blizna przecinająca prawą brew. Brakowało jej odwagi, by zapytać o przyczynę tej drobnej
skazy. Ponieważ Alex miał sylwetkę koszykarza, a do tego dłonie idealne do chwytania i
rzucania piłki, przyjęła, że zranił sobie czoło, uprawiając sport. Teraz jednak oczekiwał
konkretnej odpowiedzi, a nie oceny swojej urody.
– To może zacznij od dobrej. Nie chcę psuć sobie humoru z samego rana.
– Henry Grieg podarował nam sto dolarów. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Ale Claire świetnie wiedziała, że z taką sumą wiele się nie zdziała.
– Dlaczego coś mi podpowiada, że ta stówa ma związek ze złą wiadomością?
– Nie taką znów złą. – Alex zrobił minę jak chłopiec, który ani chwili dłużej nie potrafi
dochować tajemnicy. – Mamy razem ubrać choinkę w poczekalni.
Dla Claire była to rzeczywiście zła wiadomość, i to przez duże Z. Przed trzema laty po
raz ostatni uległa świątecznej gorączce. Były to najgorsze święta w jej życiu. Od tamtej pory
robiła, co mogła, by ignorować Boże Narodzenie.
Zamoczyła usta w kawie i syknęła.
– Co jest? – spytał. – Za gorąca?
– Poparzyłam sobie język. Ale wróćmy do tej nieszczęsnej choinki. Czemu padło akurat
na nas? Jesteśmy tu nowi.
Napełnił kawą filiżankę, a właściwie ceramiczny kubek z napisem „Najlepszy tata”, i
wrzucił do niego kostkę lodu.
– No właśnie.
– Aha, rozumiem. Zostaliśmy wybrani z braku innych kandydatów.
– Niezupełnie. – Znowu uniósł w uśmiechu kąciki ust, co wzbudziło w niej pewne
podejrzenia. Jeżeli doktor Grieg wydał polecenie służbowe, mówi się trudno. Co innego
jednak, jeśli Alex zadecydował w jej imieniu.
– Tylko mi nie mów, że zgłosiłeś nas na ochotnika.
– Szef złapał mnie wczoraj wieczorem, jak wychodziłem, i zapytał, czy mógłby na nas
liczyć.
Claire walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć złością.
– I powiedziałeś tak.
– A jakie miałem wyjście?
– Odmówić – rzuciła natychmiast.
– No wiesz, to była bardzo uprzejma prośba. Ale od razu zrozumiałem, że nie mam
wyboru.
Alex zamieszkał w Pleasant Valley latem, Claire zaś przed sześcioma tygodniami, w
połowie października.
– Dziwne, że nie wybrał kogoś, kto zna tutejsze obyczaje – rzekła zirytowanym głosem.
– Świeża krew to nowe pomysły. Tak uważa Henry. Tyle że ta świeża krew nie ma
żadnych świeżych pomysłów ani ochoty na zastanawianie się nad nimi.
– Sądziłam, że to lekarze i ich żony albo narzeczone odpowiadają za świąteczne
dekoracje.
– Tak, ale skoro nie mam ani jednej, ani drugiej, musisz mi pomóc. Poza tym Henry sam
o tobie wspomniał. – Patrzył na nią przenikliwie, czego nie lubiła.
– Jakiś problem?
Owszem, miała ochotę krzyczeć, lecz zacisnęła zęby. Chętnie poprosiłaby kogoś o
zastępstwo, choćby Norę Laslow, bo to ona namówiła ją na tę pracę. Czy ma wytłumaczyć
Aleksowi, jakie uczucia wzbudza w niej Boże Narodzenie? Dlaczego te święta nie przynoszą
jej radości, tylko pogrążają w depresji? I po co ma to mówić? Alex na nią liczy. Henry wydał
dyrektywę, a jego życzenie jest rozkazem i trzeba mieć naprawdę ważny powód, by mu się
nie podporządkować.
Oczywiście Alex zrozumiałby jej motywy, ale czy ona ma chęć na zwierzenia? Nie. W
końcu przyjechała tu zacząć wszystko od nowa, a co za tym idzie, nie wracać do przeszłości.
Postanowiła także posuwać się naprzód z prędkością ślimaka. No cóż, nie ma wyboru i musi
sprostać zadaniu.
– Dobrze – oznajmiła po chwili. – Szkoda tylko, że najpierw tego ze mną nie uzgodniłeś.
– Niby jak? Zaskoczył mnie. W każdym razie nie obawiaj się, że to zabierze ci dużo
czasu – zapewnił.
– Rozmawiałem z Jennie, chętnie nam pomoże.
– No to ja nie będę potrzebna. – Ośmioletnia córka Aleksa na pewno doskonale poradzi
sobie z ubieraniem choinki.
Alex zmarszczył czoło.
– Przeciwnie – stwierdził. – Po pierwsze to jest konkurs, i to w kilku kategoriach.
Najładniejsza choinka, najoryginalniejsza choinka i tak dalej. Henry mówił, żeby wybrać
sobie temat, ubrać drzewko wedle własnego gustu i nie brać sobie do serca konkursu.
Wspomniał co prawda, że przez ostatnie trzy lata nasz oddział zawsze wygrywał...
Temat? Nagroda? To nie wystarczy powiesić na choince kilka bombek? Wygląda to
raczej na poważną sprawę, a Claire nie ma głowy do żadnych spraw, zwłaszcza poważnych.
Nie ma też do nich serca.
– Masz jakiś pomysł? – spytał Alex.
– Wybacz, ale nie. – Potrząsnęła energicznie głową.
– Co powiesz na płatki śniegu i sople lodu? Lodowate zimno. Trudno by znaleźć bardziej
adekwatny opis jej uczuć o tej porze roku.
– Może być. – Całe szczęście, że nie zaproponował aniołków. Tego by chyba nie strawiła.
– Ale czas nas goni. Gdzie teraz znajdziemy takie rzeczy?
– Poszliśmy wczoraj do sklepu zrobić rozeznanie. No i trafiły nam się szklane sople, a
Jennie obiecała, że powycina płatki śniegu z błyszczącego papieru. – Na jego twarz wypłynął
uśmiech. – Tak się przejęła, że zaraz po powrocie do domu siadła do roboty. Ona uwielbia
Gwiazdkę.
Czy jej Joshua wyczekuje świąt równie niecierpliwie co Jennie? Raczej nie, bo ona sama
nie ulega świątecznej atmosferze. Może powinna to zmienić ze względu na syna?
– W każdym razie – ciągnął tymczasem Alex – skoro już uzgodniliśmy temat, w przerwie
na lunch wyskoczymy jeszcze raz do sklepu. Mam nadzieję, że pojedziesz z nami.
– Dzisiaj to wykluczone. – Udała, że jest tym zasmucona. – Chcę podciąg włosy, jeśli
moja fryzjerka będzie wolna.
Przyjrzał się jej. Miała chęć poprawić swą fryzurę.
– Wyglądasz bardzo dobrze.
– Dziękuje, ale wierz mi, to konieczne. Nie przejmuj się, na pewno nie wniosę zastrzeżeń
do waszych zakupów. Powiesz mi potem, ile ci jestem winna.
– Nic – rzekł od razu. – Przecież Henry dał mi stówę.
– No tak. Nasza dobra wiadomość – odparła chłodno. – Wystarczy ci?
– Chyba tak. Zresztą nie wolno nam przekroczyć budżetu. Wybierasz się na zebranie
pracowników?
Wołałaby go uniknąć, gdyby nie Henry, który miał bzika na tym punkcie.
– Tak, muszę tylko przedtem zadzwonić.
– To na razie.
Alex wyszedł, a w pokoju nagle powiało chłodem. Claire trudno było przyznać się do
tego, że wyjątkowo odczuwa jego obecność. Co więcej, był jedynym mężczyzną od śmierci
Raya, na którego reagowała w ów niewytłumaczalny sposób.
Był wolny przez duże W, to znaczy, jak ujmowała to Nora, szczęśliwie rozwiedziony.
Niemniej bardziej interesowało go wychowanie córki niż nowy związek. Claire czuła
podobnie. Joshua wymagał jej uwagi. Wychowywała go samotnie i w związku z tym pragnęła
dać mu wszystko podwójnie, zrekompensować brak drugiego rodzica.
Zajrzała do zakładu fryzjerskiego, gdzie dowiedziała się, że musi poczekać na swoją kolej
do środy, po czym pospieszyła do sali konferencyjnej i wpadła prosto na Norę.
Nora i Claire były w tej samej grupie w szkole pielęgniarskiej. Przyjaźniły się od
jedenastu lat. Nora, pełna energii blondynka, pracowała dla Dennisa Rehmana, młodego
żonkosia. Ponieważ trzy ciąże w ciągu pięciu lat dodały jej wagi, była na permanentnej diecie.
– Nie siadaj przy stole – ostrzegła przyjaciółkę i skierowała ją w stronę krzeseł pod
ścianą.
– Dlaczego?
– Bo ktoś przyniósł pączki z budyniem, a moja siła woli jest dzisiaj na wyczerpaniu.
– Dobrze.
Na szczęście dla Nory szybko zajęto miejsca wokół stołu konferencyjnego i równie
szybko zniknęły pączki. Obok Aleksa siedziało trzech kolegów lekarzy: Dennis Rehman,
Mike Chudzik i Erie Halverson. Henry Grieg stał u szczytu stołu. Postukał wiecznym piórem
w filiżankę i sala ucichła.
– Powiem krótko, moi drodzy – zaczaj. – Na pewno otrzymaliście już informację o
zaległych kartach pacjentów. Znacie także moją opinię na ten temat. Zróbcie z tym coś.
Claire podziwiała Aleksa między innymi za staranność i sumienne wywiązywanie się z
obowiązków. Nie podejrzewałaby nawet, że zalega z robotą papierkową.
Po dyskusji na temat budżetu na bieżący kwartał, Henry zwrócił się do zebranych:
– Przypominam, że do naszego zespołu należy przygotowanie tegorocznego świątecznego
przyjęcia.
– Przecież niedawno urządzaliśmy przyjęcie. To już minęło pięć lat od tamtej pory? –
zawołał zdumiony Mike Chudzik, niewysoki i łysy lekarz po czterdziestce, mąż nauczycielki i
ojciec dwójki dzieciaków, które chodziły do podstawówki. Henry skinął głową.
– W ubiegłym roku gospodarzem była ortopedia, a teraz nasza kolej. Wpisujcie się na
listę u Amy, zajęć nie brakuje. – Lustrował przez okulary ściśniętych jak sardynki w puszce
podwładnych. – Oczekuję stuprocentowego udziału.
Claire jęknęła w myślach. Liczyła na to, że nikt nie zauważy jej nieobecności, w końcu w
przychodni pracuje trzydziestu lekarzy reprezentujących niemal wszystkie ważniejsze
specjalności, a do tego prawie trzysta osób personelu pomocniczego. Do głowy jej nie
przyszło, że grupa lekarzy rodzinnych ma do odegrania kluczową rolę. I tp akurat w
pierwszym roku jej pracy.
Musi być jakiś sposób, żeby się z tego wywinąć. Jeśli nie znajdzie innego pretekstu,
wykorzysta syna. Małe dziecko może w każdej chwili zachorować. Nie życzyła mu tego,
oczywiście, po prostu była tak zdesperowana, że uciekłaby się w razie konieczności i do
takiej wymówki.
Krzesła zaszurały po podłodze, zebranie dobiegło końca. Claire i Nora wychodziły jako
niemal ostatnie. Claire skorzystała z wolnej chwili, by porozmawiać z przyjaciółką.
– Słyszałaś już? – spytała tonem, który przeznaczony był wyłącznie dla uszu Nory. –
Mamy z Aleksem ubierać choinkę.
Nora puściła do niej oko.
– Szczęściara. Znam kilka pielęgniarek z onkologii, które umrą z zazdrości.
– Chętnie im oddam ten przywilej.
– Jeśli drzewko ubierze ktoś spoza naszego oddziału, zostaniemy zdyskwalifikowani.
– To może Hattie by mnie wyręczyła. – Hattie przerwała emeryturę, by pracować z
Erickiem, gdy jego stała asystentka poszła na urlop macierzyński. – A co z tym przyjęciem?
Wykluczone, żebym brała w tym udział.
– To jest niemożliwe.
– Mam cię błagać?
– Nie musisz. Przemyśl to i tyle. Przyjechałaś tu, żeby zacząć od nowa, zresztą moim
zdaniem za długo zwlekałaś.
Nora sugerowała jej przeprowadzkę półtora roku wcześniej, ale Claire długo tę kwestię
roztrząsała.
– Ale jestem. I staram się zaadaptować.
– No więc zaadaptuj się jeszcze bardziej.
– Chyba nie jestem w nastroju.
– Więc zmień nastrój – poradziła przyjaciółka. – Nie chcę wyjść na sekutnicę, pewnie
czułabym się tak samo jak ty, gdybym pochowała męża tydzień przed Bożym Narodzeniem.
Ale to było trzy lata temu. Musisz myśleć o Joshuy. Chyba nie chcesz pozbawiać go radości
dlatego, że nie jesteś w nastroju?
– On ma dwa lata. Dopiero jak pójdzie do przedszkola, zorientuje się, o co chodzi.
– Przecież już ogląda telewizję – powątpiewała Nora. – A za rok o tej porze zaznaczy ci
cały katalog z prezentami. Potraktuj to jako pierwszy krok. Masz tylko udekorować
poczekalnię.
– Nie zapominaj o przyjęciu.
– Możesz na przykład witać gości. Jak wszyscy już się zameldują, chyłkiem dasz nogę.
Akurat, miałaby stać z uśmiechem przyklejonym do twarzy i jeszcze składać życzenia.
Nie, to ponad jej siły.
– Nie sądzę.
Nora wzruszyła ramionami.
– Wybierz sobie zajęcie, bo inaczej postawią cię przy ponczu. A to robota na cały
wieczór, możesz mi wierzyć. Zawsze znajdzie się jakiś dudek, który ma chęć go przyprawić.
– Typowa impreza w pracy. – Claire doskonale pamiętała przyjęcia, na które chadzała z
Rayem.
– Z tłumem ludzi, którzy piją na umór. Ciekawe. Darmowe drinki zawsze demaskują
ukrytych alkoholików. No nic, lecę. Czeka nas dziś pracowity ranek.
Claire poczyniła ostatnią próbę.
– Na pewno nie dasz się namówić, żeby ubrać za mnie choinkę?
– Owszem, dałabym – zaczęła przyjaciółka i dodała, zanim Claire westchnęła z ulgą: –
gdybym uważała, że to ci w jakiś sposób zaszkodzi. Ale moim zdaniem to znakomita recepta
na twoją świąteczną depresję.
– Wielkie dzięki.
Nora pokazała jej szeroki uśmiech.
– Od czego są przyjaciele? Pomyśl, że spędzisz czas z naszym cudownym doktorkiem.
Może nawet rozmowa nie ograniczy się do chorób i pacjentów.
– Na co dzień rozmawiamy o różnych sprawach. – Co prawda zazwyczaj ich pogawędki
koncentrują się wokół dzieci.
– No to zyskasz dodatkową okazję.
– Skreślę cię z mojej listy świątecznych życzeń.
– I tak nie wysyłasz kartek.
– Mogłabym zacząć.
– Zaufaj mi, to ci tylko dobrze zrobi. Na razie. Claire, zdenerwowana logiką przyjaciółki,
masowała kark i oceniała swą sytuację. Doszła do wniosku, że nie ma wyboru, i jeszcze
bardziej się zirytowała.
– Zrobię tę cholerną listę tylko po to, żeby skreślić z niej Norę – mruknęła pod nosem.
– O jakiej liście mówisz? – zaskoczył ją głos Aleksa.
– O liście osób, do których mam wysłać życzenia.
– Aha. To jak, dekorujemy dzisiaj poczekalnię?
Z trudem powstrzymała pełne rezygnacji westchnienie.
– Czemu nie. – Im szybciej się z tym uporają, tym szybciej zacznie znów normalnie
oddychać.
– Nie zmieniłaś zdania w sprawie wspólnych zakupów? Twoja opinia byłaby dla nas
bezcenna.
Powinna mu powiedzieć, że nici z wizyty u fryzjera, ale na samą myśl o świątecznych
ozdobach robiło jej się niedobrze.
– Nie.
– Trudno. – Spojrzał na zegarek. – Dopiero wpół do dziewiątej?
– Dochodzi dziewiąta. Kiedy kupisz sobie nowy zegarek?
– Ten jest dobry, muszę tylko wymienić baterię.
– Już to mówiłeś. Idź do sklepu i kup porządny zegarek.
– Kiedy żaden mi się nie podoba. Teraz tak wydziwiają, że w ogóle nic na tarczy nie
widać. A propos, do południa będzie ta mała Harknessów. Poproś, żeby przefaksowali wyniki
z laboratorium.
To jest właśnie zadanie dla niej. Przedpołudnie upłynęło im dość pracowicie. Claire
zwijała się jak w ukropie, by wyprzedzić życzenia Aleksa i spełnić jego prośby.
Dni poprzedzające święta zawsze mijają w szalonym tempie, ale pracy przed Świętem
Dziękczynienia było jeszcze więcej. Zimny listopad sprowadzał dodatkowych pacjentów,
którzy zgłaszali się w ostatniej chwili z przeziębieniem i grypą. Oprócz nich przychodzili
oczywiście ci wcześniej zarejestrowani oraz ofiary wypadków. Claire ukryła rozterki za
pozornym optymizmem, ale kiedy wyszedł ostatni pacjent, Alex zaś pojechał po córkę, nie
mogła dłużej udawać.
Otworzyła pudełko z ozdobami choinkowymi z minionego roku i natychmiast ogarnęło ją
przejmujące poczucie straty. Te zimowe święta, cały ten szum i bieganina sprawiały jej
kiedyś wielką frajdę. Niestety, należy to już do przeszłości. A nawet jakby do innego życia.
Zdumiewające, że jeden dzień potrafi do tego stopnia odmienić postrzeganie świata.
Wyobraź sobie, myślała, że to po prostu jeszcze jedno święto, jak walentynki, Wielkanoc
czy Święto Niepodległości. Tylko jak to zrobić, kiedy zapach świeżo ściętej choinki, którą
dopiero co dostarczono do przychodni, przypomina jej sosnę, trzymającą wartę u grobu jej
męża?
Nie, to nie jest jeszcze jedno święto. To Boże Narodzenie, które wywołuje w niej lęk.
Oczekiwała go z trwogą od momentu, kiedy drzewa zaczęły zmieniać kolor szat, a liście
opadać. Większość ludzi w radosnym napięciu liczy dni dzielące ich od dwudziestego piątego
grudnia. Claire czekała na dwudziestego szóstego, bo wówczas stacje radiowe wracają do
codziennej ramówki i nikt już nie składa życzeń przy pomocy formułki kompletnie
nieprzystającej do jej odczuć.
Wesołych świąt.
Nie po raz pierwszy zastanowiła się, dlaczego nikt nie wybudował ośrodka dla osób w
podobnej sytuacji, które pragną jedynie przeżyć ten miesiąc jak najmniej boleśnie.
Po cichu liczyła na to, że Nora ma rację, że udział w świątecznych przygotowaniach w
pracy będzie próbą tego, co niechybnie czekają kiedyś w domu. Bo przecież nie ma prawa
odmawiać synowi radości należnej wszystkim dzieciom.
Ta myśl dodała jej odwagi. Podeszła do czerwonego plastikowego pudła, które przynieśli
pracownicy działu technicznego. Rozpakowała je do końca, znajdując lampki, lśniące barwne
ozdoby, srebrne sople oraz łańcuchy. Niechęć, z jaką myślała o ubieraniu choinki w domu,
wynika częściowo z tego, że większość tych przedmiotów miała dla niej wartość
sentymentalną. Szczęśliwie nie dotyczy to ozdób z tej paczki.
Wszystko było dobrze, póki nie otworzyła jasnobrązowego pudełka. Na posłaniu z białej
bibuły leżał bogato zdobiony anioł. Claire wstrzymała oddech.
Anioł był identyczny jak ten w domu, z rudawozłocistymi włosami, w szacie ze złotego
brokatu. Dotknęła go. Nawet nie poczuła, że czoło zrosił jej pot. Za żadne skarby nie wsadzi
anioła na czubek choinki. Już prędzej zmierzy się z tłumem w sklepie i poświęci swoje
skromne fundusze, by coś kupić.
Dumając nad tym, nie zauważyła, że nie jest już sama.
– Coś nie gra? – zapytał Alex.
ROZDZIAŁ DRUGI
Szybko zamknęła pudełko i zmieszana, przeniosła wzrok na Aleksa z nadzieją, że nie
wzbudziła w nim żadnych podejrzeń. Niestety, od razu zobaczyła zmarszczkę na jego czole i
pytanie w oczach. Zdobyła się na uśmiech.
– Nie. Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami, lecz zmarszczka nie zniknęła. Claire zrobiło się nieswojo, ponieważ
patrzył tak, jakby czytał w jej myślach.
– Jesteś trochę... spięta – odparł w końcu. Oczywiście, miał rację, pod warunkiem, że
„spięta”
jest łagodnym określeniem ataku paniki. Wznosiła ciche modły, by jej wygięte w łuk
wargi nie wyglądały zbyt sztucznie.
– Tak? – Rozejrzała się dokoła, bezradnie szukając usprawiedliwienia dla swojej ponurej
miny. – Właśnie przeglądałam stare ozdoby. A zakupy udane?
Śmiech Aleksa złagodził niczym balsam jej znękaną duszę. Spokój był jej niezbędny jak
cukrzykowi insulina.
– Nakupiliśmy mnóstwo sopli. Jennie mówi, że drzewko będzie anemiczne, jeżeli na
każdej gałązce nie zawiśnie ich co najmniej kilka. Jeśli chodzi o Boże Narodzenie, moja
córka nie zna umiaru. Teraz usiłuje ograniczyć do pięciu listę wymarzonych przez siebie
prezentów.
Claire zawsze wyznawała filozofię, że „im mniej, tym lepiej”. Nagle uświadomiła sobie,
że Alex przyszedł sam.
– A gdzie Jennie?
– Przy automacie z wodą. Chciałbym cię o coś prosić. Rzadko zwracał się z prośbą,
przynajmniej do niej.
Parę razy prosił na przykład, by wrzuciła pilny list do skrzynki pocztowej przy wejściu do
kliniki. Tym razem nieśmiały wstęp sugerował, że chodzi o bardziej skomplikowaną usługę.
– Słucham, mów śmiało.
Potarł skroń. Zauważyła przy okazji kilka srebrnych nitek w jego włosach.
– Czy mogłabyś zacząć beze mnie?
– Ty nas w to wpakowałeś. – Mówiła spokojnie, chociaż się zirytowała. Miała wielką
nadzieję, że to Alex i Jennie ubiorą choinkę, a ona będzie tylko kibicować.
– Nie zostawię cię. Muszę tylko przejrzeć kilka raportów i zadzwonić w parę miejsc.
– No więc poczekam.
– Nie wiem, ile to potrwa. Podejrzewam, że pacjenci nie byliby zadowoleni, gdyby
musieli siedzieć w tym bałaganie.
No i znalazła się w potrzasku. Zmuszona podstępem do czegoś, co nie napawało jej
entuzjazmem.
– Jak znam moją córę – dodał. – To przysłowiowa Zosia samosia, ale gdybyście
pracowały razem... – Urwał i uniósł pytająco brwi. – Dopilnuj, żeby nie przesadziła. Bo
widzisz, w domu wieszamy, co nam wpadnie w ręce, ale nikt prócz nas tego nie ogląda. A to
– zerknął na drzewko – zostanie ocenione.
Claire nie obchodził konkurs, chociaż zdawała sobie sprawę, że choinka może im się
przysłużyć albo wręcz przeciwnie. I dlatego powinna dać z siebie wszystko.
– Dołożę wszelkich starań – odrzekła poważnie.
– To świetnie. – Oczy mu pojaśniały, zerknął na zegarek. – Gdzież ona się podziewa?
– Może kupiła sobie coś do jedzenia.
– Pewnie tak. – Przewrócił zabawnie oczami. – Musi istnieć psychologiczny związek
między końcem lekcji a wzrostem apetytu. Przekonasz się kiedyś sama.
– O, to dopiero za kilka lat.
– Możesz mi wierzyć, że ledwie zdążysz mrugnąć – przekonywał. – Niestety, nasze dzieci
rosną.
– Święta prawda. – Joshua już zaczął walczyć z nią o niezależność. Nie minie wiele
czasu, a wybierze raczej towarzystwo kolegów niż matki. Na razie Claire zaspokaja jego
potrzeby, ale co będzie, kiedy zainteresowania syna zwrócą się w stronę chłopięco-męskich
spraw? W porę przypomniała sobie radę swojej matki, by nie martwić się na zapas.
Alex nie zdążył zreferować jej dalszych rewelacji z ojcowskiego życia, bo Jennie wpadła
do pokoju z pudełkiem po butach, które zawierało wykonane przez nią płatki śniegu. Drobna
twarz dziewczynki z ciemnymi oczami, okolona równie ciemnymi włosami, była roześmiana.
Claire od razu zauważyła podobieństwo do ojca. Cienka blizna biegnąca między nosem a
górną wargą, ślad, jaki nosi każde dziecko urodzone z rozszczepioną wargą, była ledwie
widoczna. Dziewczynka mówiła normalnie, choć uważny słuchacz mógł odgadnąć, że w jej
przypadku rozszczepienie dotyczyło też podniebienia.
– To co, zaczynamy? – spytała tak podniecona, aż przebierała nogami.
– Oczywiście. – Alex pociągnął ją za koński ogon.
– Muszę jeszcze chwilę popracować, Claire ci pomoże.
Dziewczynka zmarkotniała. Odciągnęła ojca na bok i powiedziała dosyć głośnym
szeptem:
– Tato, obiecałeś.
– Najpierw muszę zrobić porządek na biurku. Nawet się nie obejrzysz i już tu będę.
Jennie zrobiła kwaśną minę.
– No już. Claire nie gryzie. – Ałex spojrzał na pielęgniarkę nad głową córki i puścił do
niej oko. – I pamiętaj, ona tu rządzi.
– Ale tato. Ja to wymyśliłam, a jak jej się nie spodoba, to co?
Claire stwierdziła, że pora interweniować.
– Twój tata wszystko mi powiedział. Masz doskonały pomysł. Podobno narysowałaś
choinkę. Możesz mi pokazać?
Udobruchana pomysłodawczyni wyjęła z kieszeni dżinsów złożoną kartkę. Claire
wyczuła, że Alex wycofuje się chyłkiem i wymownym spojrzeniem dała mu znać, że
oczekuje go szybko z powrotem. Potem przeniosła wzrok na rysunek.
– Tak, to naprawdę ładne. Nic bym tu nie zmieniła.
– Serio? – ucieszyła się dziewczynka.
– Mam tylko jedną propozycję. Niebieski jest zimny, tak jak srebrny, może dodałybyśmy
błyszczące niebieskie bombki?
– Dobra.
A zatem uniknęły nieporozumień. Claire udawała nawet, że dobrze się bawi.
– Od czego zaczniemy?
– Pani rządzi – przypomniała Jennie, jakby Claire zapomniała o hierarchii.
– Ale to nie znaczy, że nie mogę posłuchać twojej rady?
– Tata zawsze zaczyna od lampek.
– No jasne. Ależ ze mnie gapa. Co dalej?
– Ozdoby – poinformowała Jennie z powagą.
– To może ja je wyjmę, a ty porozwieszaj.
Claire wyjęła kartonowe pudełka z toreb, które przyniósł Alex, zaś Jennie przyczepiała
druciki do papierowych śnieżynek.
– Ma pani ślicznego synka – zauważyła dziewczynka.
– Widziałam go wczoraj. Chyba lubi bawić się liśćmi.
Claire całą sobotę sprzątała podwórze. Ona grabiła, a Joshua rozkopywał kopczyki
zeschłych liści.
– Tak, to prawda.
– Na pewno spodobają mu się lampki na choince.
– Tak, na pewno. – Objedzie z nim sąsiednie ulice i park, żeby zobaczył bogate dekoracje
świetlne. Na szczęście jest jeszcze za mały, żeby pytać, dlaczego przed ich domem nie ma
Świętego Mikołaja czy bałwana.
– My kupimy choinkę w piątek – ciągnęła Jennie.
– A pani ma prawdziwą czy sztuczną?
Claire wpadła w zakłopotanie.
– Nie mam żadnej – oznajmiła i od razu dodała na widok osłupiałej miny dziewczynki: –
Od paru lat nie ubieram choinki.
– Nie ubiera pani choinki?
– Nie. – Zmieniła temat, siląc się na pogodny ton.
– Skończyły się druciki do wieszania. Zajrzę do pudełka, czy tam coś zostało.
Zdołała na moment odwrócić uwagę Jennie, ale gdy podeszła z nowym opakowaniem
drucików, córka Aleksa spytała:
– Dlaczego nie ubiera pani choinki?
Jak wytłumaczyć dziecku, że nie przepada za świętami?
– Za dużo przy tym pracy.
– Tata Joshuy nie pomaga pani?
– Jest w niebie.
– Aha – rzekła Jennie ze zrozumieniem. Potem, kiedy Claire była już przekonana, że
zadowoliła ją wyjaśnieniem, podjęła wątek: – My też jesteśmy z tatą sami, a wcale nas to nie
męczy.
No i jak na to odpowiedzieć?
– Tak, ale ty jesteś starsza od Joshuy. Możesz sama ubrać choinkę.
– Poza czubkiem.
– Tak, poza czubkiem – przyznała Claire. Jennie wieszała kolejną ozdobę zaaferowana.
– A Joshua nie ma babci albo dziadka, którzy by go popilnowali, jak pani ubiera choinkę?
– Dziadkowie mieszkają w San Francisco i rzadko ich widujemy. A twoi dziadkowie?
– Babcia mieszka tutaj. Tata wychował się w Pleasant Valley, ale jak miał trzynaście lat,
wyjechali. Potem umarł dziadek i babcia wróciła. W zeszłym roku tata tu przyjechał, żeby
babcia nie była sama.
– Na pewno jesteś szczęśliwa, że masz przy sobie tyle bliskich osób.
– No. Jest jeszcze pani Rowe, nasza gospodyni. Niektóre koleżanki to mają ojczymów
albo macochy, ale ja nie potrzebuję macochy. Jestem prawie dorosła.
Claire powstrzymała uśmiech.
– Tak, widzę.
Jennie stanęła na palcach, ale i tak nie sięgała najwyższej gałęzi. Poddała się dopiero po
kilku próbach.
Claire nie była pewna, czy powinna zaoferować pomoc. W końcu Jennie przyciągnęła
krzesło i stanęła na nim. Powiesiła płatek na najwyższej gałęzi, uśmiechnęła się triumfalnie i
zeskoczyła, by wziąć z kolei sopel lodu. Zanim znów weszła na krzesło, Claire zauważyła:
– Jak spadniesz, obie będziemy miały kłopot.
– Nie spadnę.
– Pewnie nie, ale wypadki chodzą po ludziach. Chyba nie chciałabyś akurat teraz złamać
sobie ręki czy nogi.
– Kiedy ja tam nie sięgnę.
– Zrób tyle, ile możesz, bez wchodzenia na krzesło. A tata powiesi resztę. Za chwilę
powinien tu być.
– No dobra. – Nagle dziewczynka się zawahała. – Pani by chyba też mogła tam dostać.
Claire rozumiała, że niełatwo przyszły jej te słowa.
– Dobrze, skończę to, jeżeli twój tata nie wróci do czasu, kiedy uporasz się z dolną
częścią.
Jennie zadowoliła ta odpowiedź. Powróciła do swoich obowiązków, zaś Claire
uporczywie spychała na dno pamięci przedświąteczne dni z czasów, gdy jeszcze ubierała
zielone drzewko. Godzinami sprzeczali się z mężem żartobliwie, jak rozmieścić ozdoby.
Popijali gorący jabłecznik i pogryzali kruche ciasteczka, które tradycyjnie kupowała na ten
wyjątkowy dzień. Czy przebrnęłaby przez to wszystko sama, mając małego Joshuę za jedyne
towarzystwo?
Tak, z pewnością, ale na mniejszą skalę. Skarpeta na prezenty dla syna, kilka kolorowych
lampek nad kominkiem i półmetrowa światłowodowa choinka, której nie trzeba przystrajać.
Tyle świątecznego szaleństwa zupełnie jej wystarczy, tyle jeszcze przetrzyma.
Alex powoli wyszedł z gabinetu. Dał sobie jeszcze pięć minut, zanim dołączy do córki i
asystentki. Jego wymówka była tylko wymówką, miał jednak swoje powody, by zostawić je
same. Podczas ostatniego spotkania z rodzicami nauczycielka napomknęła, że Jennie
wykazuje silny instynkt przywódczy i powinna popracować nad czymś, co pani Vincent
nazwała postawą społeczną. Zdawał sobie sprawę, że córka woli, by wszystko działo się
zgodnie z jej życzeniem. Zakładał przy tym, że cecha ta wypływa z podwójnej dawki
„jedyności”. Bycie jedynaczką wychowywaną przez samotnego rodzica okazuje się wadą,
gdy przychodzi pora na naukę kompromisu.
Sądził jednak, że z upływem lat Jennie wyrosła z egoizmu. Uwaga pani Vincent
świadczyła, że nie miał racji. Z trudem przyszło mu przełknąć tę gorzką pigułkę, ponieważ
szczycił się trafnością swoich obserwacji.
I wtedy wpadł mu do głowy pomysł z ubieraniem choinki. Uznał, że to dla córki szansa
na zgłębienie sztuki kompromisu. Nękały go tylko wątpliwości, czy nie należało wprowadzić
Claire w swój plan, zanim ją w to zaangażował.
Przyspieszył kroku i stanął w drzwiach. Córka z zapałem wieszała własnoręcznie
wykonane płatki śniegu. Powinien wejść, ale chciał jeszcze zobaczyć, jak się dogadują.
Claire była wysoka, atrakcyjna, proste miedziane włosy nosiła krótko obcięte. Mówiła
kojącym głosem, który nawet w najbardziej stresujących dniach poprawiał mu nastrój o wiele
skuteczniej niż wszystko, co mógłby kupić za pieniądze. Była szczupłej budowy ciała, którą
odziedziczył po niej syn. Tego dnia miała na sobie fartuch w koty rozmaitej maści, bawiące
się kłębkami włóczki. Ciekawe, skąd go wytrzasnęła?
Już miał do nich się odezwać, gdy zatrzymał go wyraz twarzy Claire. Przygnębiony,
wręcz ponury, jakby przedświąteczne starania były dla niej karą, a nie przyjemnością. I nagle
uprzytomnił sobie coś ważnego. Claire i jego córka nie pracują razem, jak sobie tego życzył.
Nici z tak dokładnie przemyślanego planu.
Wkroczył żwawo do poczekalni, by nie spostrzegły, jak bardzo jest zawiedziony.
– No i jak wam idzie, moje panie?
– Dobrze, tato. Zostawiłam dla ciebie czubek. Przeniósł spojrzenie na nagie gałązki,
których nie zdołała dosięgnąć córka, ale które mogła ozdobić jego asystentka.
– Miałaś pozwolić, żeby Claire ci pomogła.
– Wiem – odparła Jennie – ale ona kazała zostawić to dla ciebie. Gdybyś nie przyszedł, to
by mi pomogła.
– To prawda – przytaknęła Claire. – Byłoby karygodne, gdybym wtrącała swoje trzy
grosze komuś obdarzonemu twórczym geniuszem.
Jennie zarumieniła się, a dla Aleksa stało się oczywiste, że jego asystentka zyskała
właśnie przyjaciółkę. Może zatem jego plan nie zawiódł tak kompletnie?
– Widzisz, tato? Pospiesz się lepiej.
– Choinka już jest piękna – stwierdził lojalnie i spojrzał dokoła. – Gdzie macie te płatki?
Kiedy papierowa ozdoba trafiła na właściwe miejsce, córka podała mu następną.
Towarzyszyły temu szczegółowe instrukcje.
– Coś mi się panna rządzi – zażartował. Jennie wywróciła oczami.
– A jak nagrodą będzie wycieczka do Disneylandu?
– Wybacz, ale nagrodą jest taca kanapek dla oddziału.
– Ojej. – Dziewczynka zmarkotniała. – Ale i tak fajnie byłoby wygrać, co?
– No jasne. A na razie – pomachał ozdobą nad jej głową – skończmy tę robotę, zanim
przyjdą pacjenci.
– Nie tam, tato. Trochę bliżej niebieskiej bombki.
– Tak, Alex. Uważaj, co robisz. – Oczy Claire zaiskrzyły radością.
– Jakie to szczęście dla mężczyzny mieć obok siebie dwie kobiety, które mówią mu, co i
jak ma robić!
– Niebywałe szczęście – odparła Claire. – Nie każdy mężczyzna dostępuje zaszczytu
pracy z dwoma utalentowanymi artystkami, prawda, Jennie?
Dziewczynka roześmiała się i przez kolejne dziesięć minut Alex spełniał ich polecenia.
Musiał przyznać, że córka jest bardziej wymagająca. Claire z rzadka zabierała głos. W pewnej
chwili podeszła do okna i wyjrzała na parking, jakby miała potrzebę zdystansowania się od
nich.
– Czegoś tu brak – oświadczyła raptem Jennie. Alex przeniósł wzrok i myśli ku choince.
– Dla mnie w porządku. A co ty sądzisz, Claire? Odwróciła się i popatrzyła na
przystrojone drzewko.
– Czegoś tu brakuje – stwierdziła po chwili.
– A nie mówiłam! Ale czego?
– Pogłówkujemy i na pewno do tego dojdziemy – rzekła, po czym znowu stanęła twarzą
do okna.
– Chyba coś ciekawego tam się dzieje – zauważył Alex.
– Albo ten kierowca nie potrafi prowadzić, albo...
– Co się stało?
– Ktoś zaparkował na chodniku, to jakaś Jcobieta. O Boże!
– Co? – Ruszył do okna, a Claire do drzwi.
– Niesie dziecko! – wołała. – Chyba nieprzytomne.
ROZDZIAŁ TRZECI
Alex natychmiast pobiegł za Claire.
– Dusi się. – Młoda kobieta była w takim szoku, że nie mogła wydobyć słowa. –
Pomóżcie jej, błagam.
Alex wziął od niej dziecko. Dziewczynka z trudem oddychała, wargi jej zsiniały.
– Proszę nam powiedzieć, co się stało – rzekła Claire.
– Mandy to moja siostrzenica. Rebecca Hollister – przedstawiła się przy okazji.
Drżącą ręką poprawiła jasne włosy, które strzygł wytrawny fryzjer. Jej ubrania
pochodziły z markowych sklepów. A przy tym Claire wyczuła, że Rebecca nie ma
doświadczenia z dziećmi. Zresztą potwierdziła to jej opowieść.
– Siostra i szwagier wybrali się po zakupy i zostawili Mandy pod moją opieką. Poszłyśmy
do sklepu, chciałam też w sąsiedztwie napełnić bak. Kupiłam jej cukierki. Ujechałyśmy
ledwie parę przecznic i zaczęła się dusić.
Alex wykonał kilka ucisków przepony dziewczynki i nagle na podłodze wylądował
kawałek twardego zielonego cukierka. Równocześnie Mandy zaczęła łapać powietrze, a jej
niebieskie oczy zaszkliły się łzami. Claire ucieszyła się, że nie trzeba było zastosować
bardziej drastycznych metod.
– Super! – zawołała zza ich pleców Jennie.
– Och, bardzo panu dziękuję. – Głos kobiety wciąż drżał. – Bardzo dziękuję, doktorze.
– Wszystko będzie dobrze – mówił, masując plecy dziecka.
Mandy milczała wyczerpana. Nie protestowałaby, nawet gdyby mogła. Alex wzbudzał
zaufanie w swoich małych pacjentach.
Patrząc na jego spokojną twarz, Claire zrozumiała, dlaczego Jennie świata poza nim nie
widzi. Ojcostwo było dla niego czymś najbardziej naturalnym na świecie. Pożałowała, że jej
syn tego nie doświadczy.
Rebecca stała tymczasem nad Aleksem.
– Jak mam panu dziękować? Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie zobaczyła tego
znaku i nie znalazła przychodni. Mieszkam za miastem, nie wiem, gdzie jest szpital.
– Niedaleko, trzy przecznice dalej – oznajmiła Claire.
– Dobrze, że pani tu stanęła – rzekł Alex. – Przy zablokowaniu dróg oddechowych każda
sekunda jest na wagę złota.
Tymczasem Mandy odzyskała siły, ześliznęła się z kolan lekarza i stanęła obok ciotki.
– Już mi dobrze.
Rebecca przykucnęła i wzięła ją w objęcia.
– Ile jestem winna?
– Nic – odparł Alex. – Proszę tylko ostrożnie jechać do domu. I nie dawać jej takich
dużych cukierków.
– Obiecuję. Siostra chyba mnie zabije. Nie pozwala Mandy jeść słodyczy, więc na jakiś
czas wypadnę z jej łask. No trudno. Lepiej żeby na mnie nakrzyczała za to, że złamałam jej
zakaz, niż gdyby Mandy... – Zerknęła na siostrzenicę. – No, sam pan rozumie.
– Byłeś super! – wołała Jennie, kiedy Rebecca opuściła przychodnię. – Zawsze robisz
takie rzeczy w pracy?
Alex roześmiał się głośno.
– Nie, zazwyczaj nie jest aż tak interesująco.
– A skoro mowa o pracy – wtrąciła Claire – lada chwila pojawią się pacjenci.
– Jeszcze nie wiemy, czego nam brakuje – zauważyła Jennie.
– Może znajdziemy coś w pudle – odparł jej ojciec. Jennie zajrzała do środka i
zapiszczała radośnie. Claire zerknęła w stronę dziewczynki. Serce jej na moment przystanęło.
Jennie otworzyła pudełko z aniołem.
– Możemy go dać na choinkę?
– Przecież kupiliśmy płatek śniegu – przypomniał Alex.
– Płatek śniegu będzie dużo lepiej wyglądał na naszym drzewku – oświadczyła cicho
Claire.
– A ja uważam, że na czubku powinien być anioł.
– Dziewczynka pogłaskała figurkę umoszczoną w bibułkowej pościeli. – Bo jest do ciebie
podobny. – Te słowa przeznaczone były dla Claire. Jennie podniosła anioła i pokazała go
ojcu. – Widzisz?
– Faktycznie – przyznał zdziwiony. – Ma dłuższe włosy, ale poza tym podobieństwo jest
wręcz uderzające.
Trzy lata temu Ray dostrzegł owo podobieństwo i właśnie dlatego naciskał na kupno tej
ozdoby.
– Jeden anioł na choince, drugi w moich ramionach – zażartował wówczas. – Czegóż
więcej może pragnąć mężczyzna?
Claire odsunęła gorzko-słodkie wspomnienia.
– Jest tak piękny, że warto go wyeksponować osobno. Może postawimy go na stole? –
zaproponował tymczasem Alex.
– Dobra – zgodziła się córka. – Ale coś by się jeszcze przydało.
– Konkurs będzie w poniedziałek. Może do tej pory zaświta nam jakiś pomysł. I tak
wykonałyście kawał dobrej roboty.
Jennie promieniała, dumna z pochwały ojca.
– Jest taka ładna, że zdobędzie nagrodę.
– Nie mam żadnych wątpliwości. A ty, Claire?
– Tak, bez wątpienia – odparła.
Powiedziała to, czego od niej oczekiwali, ale nie zdołała ukryć napięcia słyszalnego w
głosie i widocznego na twarzy. Nawet jej uśmiech był spięty. Szybko zmieniła temat, by Alex
nie zapytał, co ją trapi.
– Zadzwonię do technicznego, żeby zabrali kartony, zanim któryś z pacjentów złamie
nogę.
Wyszła pospiesznie. Alex odprowadzał ją wzrokiem zdezorientowany.
– Tatuś, czemu ona tak szybko wybiegła?
Nie miał zamiaru roztrząsać zachowania swojej asystentki z małoletnią córką. W
porównaniu z poprzednią pielęgniarką Claire stanowiła miłą odmianę. Rosemary Diaz trudno
było odmówić fachowości, za to zupełnie brakowało jej zdolności organizacyjnych. Nadal
pozostawało dla niego zagadką, jakim cudem tak sprawnie w sumie funkcjonowali.
Przy Claire znajdował wszystko bez trudu i nigdy nie czuł się zagubiony. Lubił z nią
przebywać, i nie chodzi wyłącznie o relacje zawodowe. Pewnego dnia poszedł do bufetu dla
pracowników po kanapkę i zobaczył tam Claire. Siedziała sama. Dołączył do niej i tak dobrze
bawił się w jej towarzystwie, że obiecał sobie wpadać tam w każdą środę.
Półgodzinna rozmowa z nią dodawała mu skrzydeł, chociaż, kiedy się nad tym
zastanowił, doszedł do wniosku, że Claire nie mówi wiele na swój temat. Z dokumentów
wiedział, że skończyła dwadzieścia dziewięć lat, jest wdową i samotnie wychowuje syna.
Wiedział też, że przyjaźni się z Norą Laslow.
Przemyśliwał już nad tym, by zrobić następny krok, na przykład zaprosić ją na kolację i
do kina. Niestety, ciągle brakowało mu odwagi. Mimo wszystko cieszyło go, że ich ścieżki
się spotkały. A równocześnie, gdy dopadała go melancholia, żałował, że Claire nie pracuje z
którymś z kolegów. Z całą pewnością byłoby wtedy łatwiej...
Jennie przerwała tok jego zbłąkanych myśli.
– Ona chyba nie lubi świąt.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– No bo wcale nie cieszyło jej, że ubiera choinkę.
– Naprawdę? – Gdy po raz pierwszy wspomniał o czekającym ich zadaniu, spodziewał się
narzekań. Kto byłby zadowolony z dodatkowej pracy, mając i tak ręce pełne roboty? Odniósł
jednak wrażenie, że Claire zaakceptowała swój los. Potem przypomniał sobie jej reakcję na
anioła i jej niezadowolenie nabrało głębszego sensu. Nie chodzi wcale o brak czasu...
– W swoim domu też nie ubiera choinki – ciągnęła Jennie.
– Niektórzy nie ubierają. – Co prawda nie znał nikogo takiego, ale w końcu nie wszyscy
przywiązują znaczenie do tradycji. Claire nie wygląda na osobę, która odrzuca święta, lecz po
śmierci męża ten okres może być dla niej ciężki.
– Powiedziała, że dawniej kupowała choinkę, ale teraz za dużo z tym pracy. A ja myślę,
że ma inny powód.
– Cóż, mimo wszystko to wymaga czasu i wysiłku. A wracając do pracy, muszę się teraz
do niej zabrać, a ty, moja panno, odrób lekcje.
– Ale tato, mam cztery dni, żeby odrobić matmę.
– Cztery dni szybko miną. Jak teraz się z tym uporasz, będziesz mieć to z głowy.
Jennie wzniosła oczy i opuściła ramiona.
– No dobra – rzekła cierpiętniczym tonem. – Tylko nie siedź tam godzinami.
– Postaram się. – Alex wrócił do gabinetu, do czekających na niego raportów. Zachodził
w głowę, czy mógłby jakoś pomóc Claire przetrwać ten trudny dla niej okres. Była za młoda,
by nie cierpieć świąt niczym Scrooge z powieści Dickensa.
Claire ukryła się w recepcji. Dzięki Bogu, przynajmniej tam nie wkroczył duch Bożego
Narodzenia. Wypełnianie kart pacjentów nie wymagało wielkiego skupienia. Tego było jej
teraz trzeba, by doszła do siebie.
– Roberta powiedziała, że tu cię znajdę. – Nora wolnym krokiem podeszła do
przyjaciółki. – I jak poszło?
– Co?
Nora parsknęła śmiechem.
– Doskonale wiesz. No dalej, opowiadaj. Claire przybrała nonszalancką minę.
– Jennie z Aleksem powiesili ozdoby, a ja im doradzałam i posprzątałam. Choinka stoi
gotowa.
– Przeżyłaś to jakoś?
Claire zerknęła ciepło na Norę. Przyjaciółka miała serce wielkie jak Teksas, skąd
pochodziła swoją drogą, a do tego teksaski temperament.
– Było kilka strasznych momentów, ale przetrwałam.
– Ajakci było z Aleksem? – Nora puściła do niej oko.
– Wiesz co, nie baw się w swatkę – rzuciła Claire bezceremonialnie. Musiała użyć całej
siły woli, by zachowywać się jak odpowiedzialna matka. Jedno spojrzenie Aleksa budziło w
niej nieposkromioną chęć powrotu do czasów, gdy była młoda i zupełnie wolna.
Nora splotła ramiona i oparła się o regał.
– Już prawie dwa miesiące pracujecie razem.
– To świetny lekarz.
– Nie mówię o jego zawodowych talentach.
– Wiem. – Claire pokazała zęby w uśmiechu.
– Przystojny byczek, co?
– Nie powinnaś zwracać uwagi na takie rzeczy. Co sobie Carter pomyśli?
– A co, nie wolno podziwiać dzieła matki natury? Co w tym złego? No to jak?
– Jest bardzo... – Claire nie znajdowała odpowiedniego określenia. Wiedziała tylko, że
gdy był w pobliżu, w powietrzu strzelały iskry, a to wprawiało ją w zakłopotanie i niepokoiło.
Od śmierci męża kontaktowała się z mężczyznami przy różnych okazjach. Z lekarzami,
pacjentami, a także facetami podsyłanymi przez życzliwe koleżanki. Żaden nie poruszał jej
serca. – Bardzo męski – dokończyła wreszcie.
– A czujesz mrowienie w palcach, jak się uśmiecha?
Tak, właśnie tak. Jego drobne uprzejmości uświadamiały przy okazji, jak bardzo brak jej
bliskiego towarzysza, do którego przyzwyczaiło ją małżeństwo.
– Na pewno wszystkie kobiety to czują. – Wstała, żeby włożyć kolejną kartę na miejsce.
– Ja nie. Może w jednym czy dwu palcach – poprawiła się Nora. – Ale miło słyszeć, że u
ciebie atakuje wszystkie.
– Tego nie powiedziałam.
– Och, nie musisz nic mówić. Widzę to w twoich oczach.
– Masz bujną wyobraźnię.
– Czyżby? A co z pracowniczą imprezką? Zdecydowałaś już?
Claire ulżyło, że Nora porzuciła niewygodny temat. W towarzystwie Aleksa czuła się
kobietą godną pożądania, a nie tylko koleżanką z pracy. Póki co zachowa tę informację dla
siebie. Bóg jeden wie, jak wykorzystałaby ją przyjaciółka.
Jeśli zaś chodzi o świąteczne przyjęcie, kto chce, niech sobie pląsa i popija. Dla niej z
Bożym Narodzeniem splotła się nierozerwalnie śmierć męża.
– Może zgłoszę się do grupy sprzątającej – odparła. – Wpadłabym po imprezie. Albo na
przykład w niedzielę rano. Nie miałabym wtedy problemu z szukaniem opiekunki.
– I tak musiałabyś zajrzeć choć na chwilę.
– Nikt nie zauważy, że mnie nie ma.
– Grieg zauważy, i wszyscy z naszej grupy. Posłuchaj, to ci dobrze zrobi.
– Dobrze to by mi zrobił szpinak i wątróbka. A jakoś przeżyłam bez nich już prawie
trzydzieści lat.
– Pamiętasz, że masz zostawić za sobą przeszłość i patrzeć przed siebie?
Claire westchnęła.
– Jeżeli jeszcze raz, kiedy będziesz chciała mnie do czegoś skłonić, wykorzystasz
przeciwko mnie moje własne słowa... – Zawiesiła głos na ostrzegawczej nucie.
– Jak mam nie skorzystać z broni, którą sama mi podarowałaś? Kazałaś mi pilnować,
żebyś dotrzymała postanowień. Ja tylko wypełniam swoją część umowy. Przecież przez
pozostałe jedenaście miesięcy w roku chodzisz na imprezy. Dlaczego akurat nie w grudniu?
– Bo nie mogę – padła odpowiedź. W głębi serca czułaby, jakby świętowała śmierć męża.
– Twoich teściów tu nie ma i nikt nie będzie oceniał twojego postępowania. Jeżeli mają
ochotę zamykać się jak pustelnicy na cały okres świąt, ich prawo. Nie możesz się poświęcać i
żyć po to tylko, żeby ich zadowolić.
Claire wykrzywiła usta w uśmiechu. Nora patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
– Wcale tak nie żyję. Po prostu nie jestem jeszcze gotowa.
– Im dłużej będziesz to odkładać, tym będzie ci trudniej – ostrzegła przyjaciółka.
– Niektórych spraw nie można przyspieszyć.
Na horyzoncie pojawiła się Roberta. Siwiejące włosy recepcjonistki zawsze były w
nieładzie. Claire podejrzewała, że gdyby musiała bez przerwy odbierać telefony i zajmować
się tysiącem spraw naraz, wyglądałaby podobnie.
– Rozmawiacie o pośpiechu? A wiecie, że poczekalnia pęka w szwach? Znam takich, co
chcieliby wyjść stąd przed zmrokiem.
Claire umieściła ostatnią kartę w przegródce.
– Już lecimy.
Kilka minut później zawołała na widok znajomej twarzy:
– Eddie! Jeszcze pani nie urodziła?
Edwina Butler była trzydziestopięcioletnią brunetką. Dwoje poprzednich dzieci poroniła
w czwartym miesiącu ciąży. Tym razem dociągnęła już do trzydziestego szóstego tygodnia i
wszyscy wstrzymywali oddech.
Eddie uśmiechnęła się szeroko.
– W zeszłym tygodniu doktor Ridgeway powiedział: lada dzień, więc mam nadzieję, że
nie przenoszę ciąży.
Jej mąż, Joe, pomógł jej wejść na wagę. Towarzyszył żonie podczas wszystkich wizyt.
Zyskał za to wielkie uznanie w oczach Claire. Nie znała dotąd mężczyzny, który tak by się
troszczył o ciężarną żonę. Swoją drogą, pragnął tego dziecka.
– Ja też – wtrącił. – To czekanie chyba mnie zabije.
– Uśmiech na jego twarzy dowodził czegoś wręcz przeciwnego.
– Dobra wiadomość – oznajmiła Claire. – Nie przybrała pani ani grama. Pewnie
zrezygnowała pani z lodów.
– Bo mi kazał. – Spojrzała na męża. – Żyję wodą i sałatą. Ale obiecał mi przynieść
największą bombonierkę, jak urodzę.
– A nie czerwone róże? – żartowała Claire, prowadząc ich do pokoju dla ciężarnych.
– Nie. – Eddie była stanowcza. – Albo czekoladki, albo niech mi się nie pokazuje na
oczy.
Claire zmierzyła przyszłej matce ciśnienie.
– Dziecko dużo się rusza?
– Bez przerwy. Prawdziwa z niej wiercipięta.
– Z niego – poprawił Joe.
– Nie znacie płci dziecka? Eddie pokręciła głową.
– Nie chcieliśmy, bo gdyby coś poszło nie tak...
– Zrobimy wszystko, żeby było dobrze – zapewniła Claire. – A teraz proszę się położyć, a
ja przyślę doktora.
Reszta popołudnia minęła niepostrzeżenie. Eddie została wysłana do domu z
zastrzeżeniem, że ma się oszczędzać. Wiele osób przyszło na wizytę z objawami
przeziębienia, zapalenia oskrzeli, a nawet zapalenia płuc. O czwartej poczekalnia opustoszała,
Claire przygotowywała gabinet na poniedziałek.
Ma przed sobą cztery wolne dni, które może całkowicie poświęcić synowi. Minęła
gabinet Aleksa i zobaczyła Jennie, która siedziała za biurkiem i zawzięcie coś pisała.
Claire przystanęła w drzwiach.
– Jest tu gdzieś twój tata?
– Poszedł porozmawiać z doktorem Rehmanem.
– Aha.
– Pomoże mi pani napisać coś przed wyjściem?
– Jasne. O co chodzi?
– Nie wiem, jak się pisze syjamski. Chcę dostać pod choinkę kota, takiego jak ten na pani
fartuchu.
Claire przypomniała sobie od razu, jak Alex mówił jej o długiej liście życzeń córki.
– A tata wie, że chcesz kota?
– Jak napiszę, to się dowie.
Claire stanęła przy biurku. Alex miał rację. Lista Jennie liczyła dwadzieścia kilka pozycji,
chociaż parę zostało już wykreślonych.
– Nie widziałam u nikogo takiego fartucha. Skąd go pani ma?
– Sama uszyłam.
Dziewczynka była pełna podziwu. Claire kątem oka zobaczyła Aleksa.
– Gotowe do wyjścia? – spytał.
– Wiedziałeś, że Claire sama szyje sobie ubrania? Alex zlustrował asystentkę
zachwyconym wzrokiem.
– Jestem pod wrażeniem.
Claire miała nadzieję, że nie widać fali gorąca, która właśnie ją zalała. Tymczasem Jennie
spojrzała na nią z nieskrywaną nadzieją.
– Szukamy kogoś, kto by mi uszył kostium anioła na szkolne przedstawienie. Uszyje mi
pani?
– Nie jestem profesjonalistką – zaczęła Claire.
– Dla mnie jesteś ekspertem w dziedzinie krawiectwa – oświadczył Alex. – Pytanie tylko,
czy znajdziesz czas. Wszyscy są teraz tacy załatani.
Znalezienie paru godzin nie stanowiło dla niej problemu. Jej spis przedświątecznych zajęć
był żałośnie krótki.
– Nikogo nie mamy – prosiła dziewczynka. – Przedstawienie jest za trzy tygodnie.
Claire nie mogła się zdecydować. Ale w końcu co jej szkodzi pomóc Aleksowi w
potrzebie?
Męczyło ją tylko, że poczuła się jak mucha złapana w pajęczą sieć. Szkolne
przedstawienie to bardzo ważne wydarzenie w życiu każdego dziecka. Poza tym nie wolno
psuć komuś świąt tylko dlatego, że samemu się ich nie obchodzi.
– Uszyję ci ten kostium.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W piątek rano Claire siedziała na podłodze w kącie nieużywanej sypialni, gdzie ustawiła
maszynę do szycia, i układała z synem klocki, popatrując na zegarek. Na dziesiątą umówiła
się z Aleksem i jego córką. Liczyła na to, że po przyjeździe gości Joshua grzecznie obejrzy
film na wideo.
– Nie spiesz się tak – poradziła, gdy zamaszyście położył klocek na szczycie swej
budowli. Nie potrafił jeszcze kłaść klocków równo jeden na drugim, toteż wieża zachwiała się
i rozpadła. Joshua klasnął w dłonie roześmiany.
– Bach!
Claire wzięła go w objęcia i zburzyła ręką jego miękkie jasne włosy o rudawym odcieniu.
– Bach! – powtórzyła jak echo. – Masz już dość? Chcesz się pobawić w co innego?
Chłopiec potrząsnął głową i zmarszczył brwi, a robił to niemal identycznie jak jego
ojciec.
– Jeszcze.
Claire przeniosła wzrok na zegar i stwierdziła, że może zrobić mu tę przyjemność.
Położyła pierwszy klocek i odpłynęła myślami, zaś syn budował wieżę. Na początku nie
miała wielkiej ochoty szyć kostiumu, potem właściwie zaczęło ją to cieszyć i pragnęła zrobić
wszystko, by Jennie przeistoczyła się na scenie w najpiękniejszego anioła.
Tak, to nie córka Aleksa budzi w niej niepokój. Chodzi raczej o obecność ojca. W
przychodni było jednak zupełnie inaczej. Ciągły ruch i zamieszanie chroniły ją przed nim do
pewnego stopnia, ale w domu zostanie pozbawiona tych osłon. I zobaczy go z całkiem innej
strony.
Takiej, która rodzi niebezpieczne tęsknoty.
Zycie małżeńskie bardzo jej odpowiadało. Uszczęśliwiał ją nawet widok spodni
wiszących w szafie obok spódnic. Nie przeszkadzały męskie podkoszulki, które wirowały w
pralce z jej bielizną. Chętnie też gotowałaby dla kogoś o bardziej wyrobionym smaku niż jej
syn.
Śmierć Raya sprawiła, że poczuła się zagubiona. Potem z wolna odzyskiwała grunt pod
nogami. Chętnie dzieliłaby z kimś życie, ale nie chciała się spieszyć. Jej małżeństwo należało
do wyjątkowo udanych i nie przystałaby na nic, co przynosiłoby mniej satysfakcji. Z drugiej
strony wątpiła w to, że los może dwukrotnie obdarzyć jedną osobę takim szczęściem.
Kiedy na wieży stanął szósty klocek, rozległ się dzwonek do drzwi naśladujący melodię
dzwonów westminsterskich.
Oczy Joshuy zabłysły ciekawością. Kojarzył już tę melodię z nadejściem gości, zerwał się
na nogi i czekał, aż mama zrobi to samo. Był bowiem nadzwyczaj towarzyski.
– Tak, ktoś przyszedł – potwierdziła. – Zostań. Spojrzał na nią i od razu wiedziała, że jej
nie posłucha.
Dzwonek oznacza dla niego nowego kompana do zabawy, nie ma zatem zamiaru czekać
ani chwili dłużej. Claire dogoniła go w salonie, wzięła na ręce i ruszyła przywitać gości.
– Jesteście wyjątkowo punktualni. – Przedpokój jakby skurczył się, kiedy Alex stanął na
środku.
– Tata nie znosi się spóźniać – poinformowała Jennie.
– Wiem. Wezmę wasze płaszcze, dobrze?
Joshua pociągnął ją za dekolt bluzki.
– Bawić?
– Nie, teraz koniec zabawy – odparła. – Będziemy szyć.
– Powinienem był zadzwonić, bo mamy problem – oznajmił Alex. – Nie mamy materiału.
Wstąpiliśmy po drodze do sklepu, ale nie mogliśmy dojść do porozumienia. No i w końcu
postanowiliśmy najpierw zasięgnąć twojej opinii.
Dopiero wtedy zobaczyła, że mają puste ręce.
– Potrzebny jest biały materiał, najlepiej bawełna.
– Kiedy w sklepie są rozmaite gatunki bawełny, mieszanki, o których w życiu nie
słyszałem – wyznał. – Nie sądziłem, że to takie skomplikowane.
Claire pochwaliła go za to, że w ogóle spróbował, i dała dodatkowy punkt za przyznanie
się, że sytuacja go przerosła.
– Prosiłeś o pomoc ekspedientkę? – spytała.
– Chcieliśmy – wtrąciła Jennie – ale tam były tłumy. Czekaliśmy długo w kolejce, aż tata
się zdenerwował.
Claire wyobraziła sobie sfrustrowanego Aleksa w otoczeniu hordy kobiet, które zapewne
przerzucały się krawieckimi pomysłami. Wiele razy sama tak robiła.
– No i w końcu zrezygnował i powiedział, że panią – zapytamy – dokończyła
dziewczynka. – Pomoże nam pani?
Claire nie spodziewała się, że sprawa przybierze taki obrót, zupełnie jakby doświadczenie
niczego jej nie nauczyło.
– Zajrzę do sklepu w ten weekend. – Zrobiła w myśli przegląd rzeczy potrzebnych do jej
gospodarstwa domowego.
Jennie niebezpiecznie zadrżały wargi.
– To ja nie będę mogła wybrać? – Wyraźnie przywiązywała wagę do uczestnictwa w tym
zadaniu od początku do końca.
– Masz rację. Chodźmy razem w sobotę, czyli jutro. Dziewczynka pokręciła głową.
– Jutro odpada. Dzisiaj robimy świąteczne porządki w domu, a jutro na podwórku. Mogę
tylko dzisiaj.
– Dziś jest w sklepach największy tłok w całym roku. – Claire skierowała te słowa do
Aleksa. – Chcesz się przepychać przez te dzikie tłumy?
– Dzisiaj albo nigdy. – Wzruszył bezradnie ramionami. Perspektywa zakupów w sklepie
oblężonym przez polujących na okazję klientów była Claire równie miła co migrena. A
jednocześnie miała świadomość, że stoi na przegranej pozycji.
– Dajcie mi pięć minut. Ubiorę Joshuę i pójdziemy. Usiądźcie na chwilę.
Alex chciał zaczekać w przedpokoju, ale ciekawość wzięła górę. Interesowało go, jak
mieszka jego asystentka, chciał zobaczyć ją w sytuacji prywatnej. Przyjął zatem zaproszenie i
siadł na miękkiej kanapie.
Salonik miał w sobie spokój, który kojarzył się Aleksowi z Claire. Nie był zagracony.
Dobrej jakości meble, na fotelu przerzucony puszysty koc. Stos poduszek w rogu sugerował,
że sporo czasu spędza się tu na podłodze. W miejscu kominka znajdował się grzejnik gazowy,
tworzący przytulną domową atmosferę bez popiołu i konieczności zdobywania drewna.
– Tata – szepnęła Jennie.
– Co?
– Tu w ogóle nie widać, że są święta.
Tak, zauważył to już. Co prawda półkę nad kominkiem zdobił skromny łańcuszek
kolorowych lampek, wisiała tam również nieduża skarpeta. Na stoliku w kącie pokoju stała
miniaturowa choinka, zasługująca raczej na miano gałązki.
– Biedny Joshua – użaliła się dziewczynka.
– Czemu tak mówisz?
– Powinien mieć więcej ozdób.
Przyznał jej w myśli rację. Ale nie on tu rządzi.
– Widocznie Claire to nie odpowiada.
– Może zaprosimy ich, żeby zobaczył naszą choinkę? Udało mu się nie okazać
zaskoczenia. Córka, która nie tolerowała jego sporadycznych randek, ni stąd ni zowąd
proponuje, by zaprosił do domu kobietę! Na wszelkie sposoby usiłował zrekompensować
Jennie brak matki. Ponieważ jednak odmawiała poznania kobiet, z którymi spotykał się od
rozwodu, nie miał ochoty jej do tego przekonywać ani zmuszać. Ale być może zaszła jakaś
zmiana. Może Claire trafiła do serca Jennie. Liczył na to, swoją drogą.
– Doskonały pomysł – oznajmił Alex. – Zaprośmy ich. Córka aż podskoczyła z radości.
W tej samej sekundzie dobiegł go tupot małych stóp i głos Claire, która wołała syna. Joshua
wpadł do salonu roześmiany od ucha do ucha, w niebieskiej, zapiętej pod szyję kurtce i
zawiązanej pod szyją wełnianej czapce. Z rękawów zwisały rękawiczki na sznurku. Gnał w
stronę kanapy i wgramolił się na kolana Aleksa.
Sporo czasu minęło, od kiedy Jennie była taka mała, co przypomniało Aleksowi, jakie
zabawne i jakie wymagające jest dziecko w tym wieku.
– Zdjąć – poprosił chłopiec i pociągnął czapkę.
W tym momencie do pokoju weszła Claire w płaszczu.
– Och, Joshua – zdenerwowała się nie na żarty. – Zawsze przed wyjściem ucieka i
wskakuje na kanapę.
– Nic nie szkodzi. – Alex spojrzał na chłopca, który zerknął najpierw na niego, a potem
na Jennie z nieskrywanym zainteresowaniem. – Następnym razem włożę zbroję.
– Przepraszam. O tobie mowa, młody człowieku – powiedziała Claire do syna. – Zejdź
natychmiast. I nie ruszaj czapki – ostrzegła go. – Idziemy pa pa.
– Pa pa?
Alex dostrzegł przy okazji, że nos i usta chłopca są dokładną kopią nosa i ust matki.
– Najpierw rękawiczki – rzekł i sięgnął po jedną z nich.
Joshua chętny do współpracy wyciągnął rękę. Claire w tym czasie wkładała mu drugą
Jessica Matthews Dzień radości
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Mam dwie wiadomości, dobrą i złą. Od której zacząć? – Nie wiem. – Claire Westin zerknęła znad filiżanki kawy na lekarza, który zatrudnił ją przed dwoma miesiącami. – A jak wolisz? Alex Ridgeway wzruszył ramionami. – Spytałem pierwszy. – Gdy się uśmiechał, wyglądał o dziesięć lat młodziej, a miał już lat trzydzieści pięć. Patrząc na mężczyznę, którego skóra nie straciła dotąd opalenizny, Claire zatęskniła za upałem. Gdyby tak chodził po ogrodzie bez koszuli, mogłaby sprzedawać kobietom bilety na ów pokaz. I zapewne dorobiłaby się małej fortuny. Jedyną niedoskonałością, jaką zdołała odnaleźć w przystojnym brunecie, była cienka blizna przecinająca prawą brew. Brakowało jej odwagi, by zapytać o przyczynę tej drobnej skazy. Ponieważ Alex miał sylwetkę koszykarza, a do tego dłonie idealne do chwytania i rzucania piłki, przyjęła, że zranił sobie czoło, uprawiając sport. Teraz jednak oczekiwał konkretnej odpowiedzi, a nie oceny swojej urody. – To może zacznij od dobrej. Nie chcę psuć sobie humoru z samego rana. – Henry Grieg podarował nam sto dolarów. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Ale Claire świetnie wiedziała, że z taką sumą wiele się nie zdziała. – Dlaczego coś mi podpowiada, że ta stówa ma związek ze złą wiadomością? – Nie taką znów złą. – Alex zrobił minę jak chłopiec, który ani chwili dłużej nie potrafi dochować tajemnicy. – Mamy razem ubrać choinkę w poczekalni. Dla Claire była to rzeczywiście zła wiadomość, i to przez duże Z. Przed trzema laty po raz ostatni uległa świątecznej gorączce. Były to najgorsze święta w jej życiu. Od tamtej pory robiła, co mogła, by ignorować Boże Narodzenie. Zamoczyła usta w kawie i syknęła. – Co jest? – spytał. – Za gorąca? – Poparzyłam sobie język. Ale wróćmy do tej nieszczęsnej choinki. Czemu padło akurat na nas? Jesteśmy tu nowi. Napełnił kawą filiżankę, a właściwie ceramiczny kubek z napisem „Najlepszy tata”, i wrzucił do niego kostkę lodu. – No właśnie. – Aha, rozumiem. Zostaliśmy wybrani z braku innych kandydatów. – Niezupełnie. – Znowu uniósł w uśmiechu kąciki ust, co wzbudziło w niej pewne podejrzenia. Jeżeli doktor Grieg wydał polecenie służbowe, mówi się trudno. Co innego jednak, jeśli Alex zadecydował w jej imieniu. – Tylko mi nie mów, że zgłosiłeś nas na ochotnika. – Szef złapał mnie wczoraj wieczorem, jak wychodziłem, i zapytał, czy mógłby na nas liczyć. Claire walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć złością.
– I powiedziałeś tak. – A jakie miałem wyjście? – Odmówić – rzuciła natychmiast. – No wiesz, to była bardzo uprzejma prośba. Ale od razu zrozumiałem, że nie mam wyboru. Alex zamieszkał w Pleasant Valley latem, Claire zaś przed sześcioma tygodniami, w połowie października. – Dziwne, że nie wybrał kogoś, kto zna tutejsze obyczaje – rzekła zirytowanym głosem. – Świeża krew to nowe pomysły. Tak uważa Henry. Tyle że ta świeża krew nie ma żadnych świeżych pomysłów ani ochoty na zastanawianie się nad nimi. – Sądziłam, że to lekarze i ich żony albo narzeczone odpowiadają za świąteczne dekoracje. – Tak, ale skoro nie mam ani jednej, ani drugiej, musisz mi pomóc. Poza tym Henry sam o tobie wspomniał. – Patrzył na nią przenikliwie, czego nie lubiła. – Jakiś problem? Owszem, miała ochotę krzyczeć, lecz zacisnęła zęby. Chętnie poprosiłaby kogoś o zastępstwo, choćby Norę Laslow, bo to ona namówiła ją na tę pracę. Czy ma wytłumaczyć Aleksowi, jakie uczucia wzbudza w niej Boże Narodzenie? Dlaczego te święta nie przynoszą jej radości, tylko pogrążają w depresji? I po co ma to mówić? Alex na nią liczy. Henry wydał dyrektywę, a jego życzenie jest rozkazem i trzeba mieć naprawdę ważny powód, by mu się nie podporządkować. Oczywiście Alex zrozumiałby jej motywy, ale czy ona ma chęć na zwierzenia? Nie. W końcu przyjechała tu zacząć wszystko od nowa, a co za tym idzie, nie wracać do przeszłości. Postanowiła także posuwać się naprzód z prędkością ślimaka. No cóż, nie ma wyboru i musi sprostać zadaniu. – Dobrze – oznajmiła po chwili. – Szkoda tylko, że najpierw tego ze mną nie uzgodniłeś. – Niby jak? Zaskoczył mnie. W każdym razie nie obawiaj się, że to zabierze ci dużo czasu – zapewnił. – Rozmawiałem z Jennie, chętnie nam pomoże. – No to ja nie będę potrzebna. – Ośmioletnia córka Aleksa na pewno doskonale poradzi sobie z ubieraniem choinki. Alex zmarszczył czoło. – Przeciwnie – stwierdził. – Po pierwsze to jest konkurs, i to w kilku kategoriach. Najładniejsza choinka, najoryginalniejsza choinka i tak dalej. Henry mówił, żeby wybrać sobie temat, ubrać drzewko wedle własnego gustu i nie brać sobie do serca konkursu. Wspomniał co prawda, że przez ostatnie trzy lata nasz oddział zawsze wygrywał... Temat? Nagroda? To nie wystarczy powiesić na choince kilka bombek? Wygląda to raczej na poważną sprawę, a Claire nie ma głowy do żadnych spraw, zwłaszcza poważnych. Nie ma też do nich serca. – Masz jakiś pomysł? – spytał Alex. – Wybacz, ale nie. – Potrząsnęła energicznie głową.
– Co powiesz na płatki śniegu i sople lodu? Lodowate zimno. Trudno by znaleźć bardziej adekwatny opis jej uczuć o tej porze roku. – Może być. – Całe szczęście, że nie zaproponował aniołków. Tego by chyba nie strawiła. – Ale czas nas goni. Gdzie teraz znajdziemy takie rzeczy? – Poszliśmy wczoraj do sklepu zrobić rozeznanie. No i trafiły nam się szklane sople, a Jennie obiecała, że powycina płatki śniegu z błyszczącego papieru. – Na jego twarz wypłynął uśmiech. – Tak się przejęła, że zaraz po powrocie do domu siadła do roboty. Ona uwielbia Gwiazdkę. Czy jej Joshua wyczekuje świąt równie niecierpliwie co Jennie? Raczej nie, bo ona sama nie ulega świątecznej atmosferze. Może powinna to zmienić ze względu na syna? – W każdym razie – ciągnął tymczasem Alex – skoro już uzgodniliśmy temat, w przerwie na lunch wyskoczymy jeszcze raz do sklepu. Mam nadzieję, że pojedziesz z nami. – Dzisiaj to wykluczone. – Udała, że jest tym zasmucona. – Chcę podciąg włosy, jeśli moja fryzjerka będzie wolna. Przyjrzał się jej. Miała chęć poprawić swą fryzurę. – Wyglądasz bardzo dobrze. – Dziękuje, ale wierz mi, to konieczne. Nie przejmuj się, na pewno nie wniosę zastrzeżeń do waszych zakupów. Powiesz mi potem, ile ci jestem winna. – Nic – rzekł od razu. – Przecież Henry dał mi stówę. – No tak. Nasza dobra wiadomość – odparła chłodno. – Wystarczy ci? – Chyba tak. Zresztą nie wolno nam przekroczyć budżetu. Wybierasz się na zebranie pracowników? Wołałaby go uniknąć, gdyby nie Henry, który miał bzika na tym punkcie. – Tak, muszę tylko przedtem zadzwonić. – To na razie. Alex wyszedł, a w pokoju nagle powiało chłodem. Claire trudno było przyznać się do tego, że wyjątkowo odczuwa jego obecność. Co więcej, był jedynym mężczyzną od śmierci Raya, na którego reagowała w ów niewytłumaczalny sposób. Był wolny przez duże W, to znaczy, jak ujmowała to Nora, szczęśliwie rozwiedziony. Niemniej bardziej interesowało go wychowanie córki niż nowy związek. Claire czuła podobnie. Joshua wymagał jej uwagi. Wychowywała go samotnie i w związku z tym pragnęła dać mu wszystko podwójnie, zrekompensować brak drugiego rodzica. Zajrzała do zakładu fryzjerskiego, gdzie dowiedziała się, że musi poczekać na swoją kolej do środy, po czym pospieszyła do sali konferencyjnej i wpadła prosto na Norę. Nora i Claire były w tej samej grupie w szkole pielęgniarskiej. Przyjaźniły się od jedenastu lat. Nora, pełna energii blondynka, pracowała dla Dennisa Rehmana, młodego żonkosia. Ponieważ trzy ciąże w ciągu pięciu lat dodały jej wagi, była na permanentnej diecie. – Nie siadaj przy stole – ostrzegła przyjaciółkę i skierowała ją w stronę krzeseł pod ścianą. – Dlaczego? – Bo ktoś przyniósł pączki z budyniem, a moja siła woli jest dzisiaj na wyczerpaniu.
– Dobrze. Na szczęście dla Nory szybko zajęto miejsca wokół stołu konferencyjnego i równie szybko zniknęły pączki. Obok Aleksa siedziało trzech kolegów lekarzy: Dennis Rehman, Mike Chudzik i Erie Halverson. Henry Grieg stał u szczytu stołu. Postukał wiecznym piórem w filiżankę i sala ucichła. – Powiem krótko, moi drodzy – zaczaj. – Na pewno otrzymaliście już informację o zaległych kartach pacjentów. Znacie także moją opinię na ten temat. Zróbcie z tym coś. Claire podziwiała Aleksa między innymi za staranność i sumienne wywiązywanie się z obowiązków. Nie podejrzewałaby nawet, że zalega z robotą papierkową. Po dyskusji na temat budżetu na bieżący kwartał, Henry zwrócił się do zebranych: – Przypominam, że do naszego zespołu należy przygotowanie tegorocznego świątecznego przyjęcia. – Przecież niedawno urządzaliśmy przyjęcie. To już minęło pięć lat od tamtej pory? – zawołał zdumiony Mike Chudzik, niewysoki i łysy lekarz po czterdziestce, mąż nauczycielki i ojciec dwójki dzieciaków, które chodziły do podstawówki. Henry skinął głową. – W ubiegłym roku gospodarzem była ortopedia, a teraz nasza kolej. Wpisujcie się na listę u Amy, zajęć nie brakuje. – Lustrował przez okulary ściśniętych jak sardynki w puszce podwładnych. – Oczekuję stuprocentowego udziału. Claire jęknęła w myślach. Liczyła na to, że nikt nie zauważy jej nieobecności, w końcu w przychodni pracuje trzydziestu lekarzy reprezentujących niemal wszystkie ważniejsze specjalności, a do tego prawie trzysta osób personelu pomocniczego. Do głowy jej nie przyszło, że grupa lekarzy rodzinnych ma do odegrania kluczową rolę. I tp akurat w pierwszym roku jej pracy. Musi być jakiś sposób, żeby się z tego wywinąć. Jeśli nie znajdzie innego pretekstu, wykorzysta syna. Małe dziecko może w każdej chwili zachorować. Nie życzyła mu tego, oczywiście, po prostu była tak zdesperowana, że uciekłaby się w razie konieczności i do takiej wymówki. Krzesła zaszurały po podłodze, zebranie dobiegło końca. Claire i Nora wychodziły jako niemal ostatnie. Claire skorzystała z wolnej chwili, by porozmawiać z przyjaciółką. – Słyszałaś już? – spytała tonem, który przeznaczony był wyłącznie dla uszu Nory. – Mamy z Aleksem ubierać choinkę. Nora puściła do niej oko. – Szczęściara. Znam kilka pielęgniarek z onkologii, które umrą z zazdrości. – Chętnie im oddam ten przywilej. – Jeśli drzewko ubierze ktoś spoza naszego oddziału, zostaniemy zdyskwalifikowani. – To może Hattie by mnie wyręczyła. – Hattie przerwała emeryturę, by pracować z Erickiem, gdy jego stała asystentka poszła na urlop macierzyński. – A co z tym przyjęciem? Wykluczone, żebym brała w tym udział. – To jest niemożliwe. – Mam cię błagać? – Nie musisz. Przemyśl to i tyle. Przyjechałaś tu, żeby zacząć od nowa, zresztą moim
zdaniem za długo zwlekałaś. Nora sugerowała jej przeprowadzkę półtora roku wcześniej, ale Claire długo tę kwestię roztrząsała. – Ale jestem. I staram się zaadaptować. – No więc zaadaptuj się jeszcze bardziej. – Chyba nie jestem w nastroju. – Więc zmień nastrój – poradziła przyjaciółka. – Nie chcę wyjść na sekutnicę, pewnie czułabym się tak samo jak ty, gdybym pochowała męża tydzień przed Bożym Narodzeniem. Ale to było trzy lata temu. Musisz myśleć o Joshuy. Chyba nie chcesz pozbawiać go radości dlatego, że nie jesteś w nastroju? – On ma dwa lata. Dopiero jak pójdzie do przedszkola, zorientuje się, o co chodzi. – Przecież już ogląda telewizję – powątpiewała Nora. – A za rok o tej porze zaznaczy ci cały katalog z prezentami. Potraktuj to jako pierwszy krok. Masz tylko udekorować poczekalnię. – Nie zapominaj o przyjęciu. – Możesz na przykład witać gości. Jak wszyscy już się zameldują, chyłkiem dasz nogę. Akurat, miałaby stać z uśmiechem przyklejonym do twarzy i jeszcze składać życzenia. Nie, to ponad jej siły. – Nie sądzę. Nora wzruszyła ramionami. – Wybierz sobie zajęcie, bo inaczej postawią cię przy ponczu. A to robota na cały wieczór, możesz mi wierzyć. Zawsze znajdzie się jakiś dudek, który ma chęć go przyprawić. – Typowa impreza w pracy. – Claire doskonale pamiętała przyjęcia, na które chadzała z Rayem. – Z tłumem ludzi, którzy piją na umór. Ciekawe. Darmowe drinki zawsze demaskują ukrytych alkoholików. No nic, lecę. Czeka nas dziś pracowity ranek. Claire poczyniła ostatnią próbę. – Na pewno nie dasz się namówić, żeby ubrać za mnie choinkę? – Owszem, dałabym – zaczęła przyjaciółka i dodała, zanim Claire westchnęła z ulgą: – gdybym uważała, że to ci w jakiś sposób zaszkodzi. Ale moim zdaniem to znakomita recepta na twoją świąteczną depresję. – Wielkie dzięki. Nora pokazała jej szeroki uśmiech. – Od czego są przyjaciele? Pomyśl, że spędzisz czas z naszym cudownym doktorkiem. Może nawet rozmowa nie ograniczy się do chorób i pacjentów. – Na co dzień rozmawiamy o różnych sprawach. – Co prawda zazwyczaj ich pogawędki koncentrują się wokół dzieci. – No to zyskasz dodatkową okazję. – Skreślę cię z mojej listy świątecznych życzeń. – I tak nie wysyłasz kartek. – Mogłabym zacząć.
– Zaufaj mi, to ci tylko dobrze zrobi. Na razie. Claire, zdenerwowana logiką przyjaciółki, masowała kark i oceniała swą sytuację. Doszła do wniosku, że nie ma wyboru, i jeszcze bardziej się zirytowała. – Zrobię tę cholerną listę tylko po to, żeby skreślić z niej Norę – mruknęła pod nosem. – O jakiej liście mówisz? – zaskoczył ją głos Aleksa. – O liście osób, do których mam wysłać życzenia. – Aha. To jak, dekorujemy dzisiaj poczekalnię? Z trudem powstrzymała pełne rezygnacji westchnienie. – Czemu nie. – Im szybciej się z tym uporają, tym szybciej zacznie znów normalnie oddychać. – Nie zmieniłaś zdania w sprawie wspólnych zakupów? Twoja opinia byłaby dla nas bezcenna. Powinna mu powiedzieć, że nici z wizyty u fryzjera, ale na samą myśl o świątecznych ozdobach robiło jej się niedobrze. – Nie. – Trudno. – Spojrzał na zegarek. – Dopiero wpół do dziewiątej? – Dochodzi dziewiąta. Kiedy kupisz sobie nowy zegarek? – Ten jest dobry, muszę tylko wymienić baterię. – Już to mówiłeś. Idź do sklepu i kup porządny zegarek. – Kiedy żaden mi się nie podoba. Teraz tak wydziwiają, że w ogóle nic na tarczy nie widać. A propos, do południa będzie ta mała Harknessów. Poproś, żeby przefaksowali wyniki z laboratorium. To jest właśnie zadanie dla niej. Przedpołudnie upłynęło im dość pracowicie. Claire zwijała się jak w ukropie, by wyprzedzić życzenia Aleksa i spełnić jego prośby. Dni poprzedzające święta zawsze mijają w szalonym tempie, ale pracy przed Świętem Dziękczynienia było jeszcze więcej. Zimny listopad sprowadzał dodatkowych pacjentów, którzy zgłaszali się w ostatniej chwili z przeziębieniem i grypą. Oprócz nich przychodzili oczywiście ci wcześniej zarejestrowani oraz ofiary wypadków. Claire ukryła rozterki za pozornym optymizmem, ale kiedy wyszedł ostatni pacjent, Alex zaś pojechał po córkę, nie mogła dłużej udawać. Otworzyła pudełko z ozdobami choinkowymi z minionego roku i natychmiast ogarnęło ją przejmujące poczucie straty. Te zimowe święta, cały ten szum i bieganina sprawiały jej kiedyś wielką frajdę. Niestety, należy to już do przeszłości. A nawet jakby do innego życia. Zdumiewające, że jeden dzień potrafi do tego stopnia odmienić postrzeganie świata. Wyobraź sobie, myślała, że to po prostu jeszcze jedno święto, jak walentynki, Wielkanoc czy Święto Niepodległości. Tylko jak to zrobić, kiedy zapach świeżo ściętej choinki, którą dopiero co dostarczono do przychodni, przypomina jej sosnę, trzymającą wartę u grobu jej męża? Nie, to nie jest jeszcze jedno święto. To Boże Narodzenie, które wywołuje w niej lęk. Oczekiwała go z trwogą od momentu, kiedy drzewa zaczęły zmieniać kolor szat, a liście opadać. Większość ludzi w radosnym napięciu liczy dni dzielące ich od dwudziestego piątego
grudnia. Claire czekała na dwudziestego szóstego, bo wówczas stacje radiowe wracają do codziennej ramówki i nikt już nie składa życzeń przy pomocy formułki kompletnie nieprzystającej do jej odczuć. Wesołych świąt. Nie po raz pierwszy zastanowiła się, dlaczego nikt nie wybudował ośrodka dla osób w podobnej sytuacji, które pragną jedynie przeżyć ten miesiąc jak najmniej boleśnie. Po cichu liczyła na to, że Nora ma rację, że udział w świątecznych przygotowaniach w pracy będzie próbą tego, co niechybnie czekają kiedyś w domu. Bo przecież nie ma prawa odmawiać synowi radości należnej wszystkim dzieciom. Ta myśl dodała jej odwagi. Podeszła do czerwonego plastikowego pudła, które przynieśli pracownicy działu technicznego. Rozpakowała je do końca, znajdując lampki, lśniące barwne ozdoby, srebrne sople oraz łańcuchy. Niechęć, z jaką myślała o ubieraniu choinki w domu, wynika częściowo z tego, że większość tych przedmiotów miała dla niej wartość sentymentalną. Szczęśliwie nie dotyczy to ozdób z tej paczki. Wszystko było dobrze, póki nie otworzyła jasnobrązowego pudełka. Na posłaniu z białej bibuły leżał bogato zdobiony anioł. Claire wstrzymała oddech. Anioł był identyczny jak ten w domu, z rudawozłocistymi włosami, w szacie ze złotego brokatu. Dotknęła go. Nawet nie poczuła, że czoło zrosił jej pot. Za żadne skarby nie wsadzi anioła na czubek choinki. Już prędzej zmierzy się z tłumem w sklepie i poświęci swoje skromne fundusze, by coś kupić. Dumając nad tym, nie zauważyła, że nie jest już sama. – Coś nie gra? – zapytał Alex.
ROZDZIAŁ DRUGI Szybko zamknęła pudełko i zmieszana, przeniosła wzrok na Aleksa z nadzieją, że nie wzbudziła w nim żadnych podejrzeń. Niestety, od razu zobaczyła zmarszczkę na jego czole i pytanie w oczach. Zdobyła się na uśmiech. – Nie. Czemu pytasz? Wzruszył ramionami, lecz zmarszczka nie zniknęła. Claire zrobiło się nieswojo, ponieważ patrzył tak, jakby czytał w jej myślach. – Jesteś trochę... spięta – odparł w końcu. Oczywiście, miał rację, pod warunkiem, że „spięta” jest łagodnym określeniem ataku paniki. Wznosiła ciche modły, by jej wygięte w łuk wargi nie wyglądały zbyt sztucznie. – Tak? – Rozejrzała się dokoła, bezradnie szukając usprawiedliwienia dla swojej ponurej miny. – Właśnie przeglądałam stare ozdoby. A zakupy udane? Śmiech Aleksa złagodził niczym balsam jej znękaną duszę. Spokój był jej niezbędny jak cukrzykowi insulina. – Nakupiliśmy mnóstwo sopli. Jennie mówi, że drzewko będzie anemiczne, jeżeli na każdej gałązce nie zawiśnie ich co najmniej kilka. Jeśli chodzi o Boże Narodzenie, moja córka nie zna umiaru. Teraz usiłuje ograniczyć do pięciu listę wymarzonych przez siebie prezentów. Claire zawsze wyznawała filozofię, że „im mniej, tym lepiej”. Nagle uświadomiła sobie, że Alex przyszedł sam. – A gdzie Jennie? – Przy automacie z wodą. Chciałbym cię o coś prosić. Rzadko zwracał się z prośbą, przynajmniej do niej. Parę razy prosił na przykład, by wrzuciła pilny list do skrzynki pocztowej przy wejściu do kliniki. Tym razem nieśmiały wstęp sugerował, że chodzi o bardziej skomplikowaną usługę. – Słucham, mów śmiało. Potarł skroń. Zauważyła przy okazji kilka srebrnych nitek w jego włosach. – Czy mogłabyś zacząć beze mnie? – Ty nas w to wpakowałeś. – Mówiła spokojnie, chociaż się zirytowała. Miała wielką nadzieję, że to Alex i Jennie ubiorą choinkę, a ona będzie tylko kibicować. – Nie zostawię cię. Muszę tylko przejrzeć kilka raportów i zadzwonić w parę miejsc. – No więc poczekam. – Nie wiem, ile to potrwa. Podejrzewam, że pacjenci nie byliby zadowoleni, gdyby musieli siedzieć w tym bałaganie. No i znalazła się w potrzasku. Zmuszona podstępem do czegoś, co nie napawało jej entuzjazmem. – Jak znam moją córę – dodał. – To przysłowiowa Zosia samosia, ale gdybyście pracowały razem... – Urwał i uniósł pytająco brwi. – Dopilnuj, żeby nie przesadziła. Bo
widzisz, w domu wieszamy, co nam wpadnie w ręce, ale nikt prócz nas tego nie ogląda. A to – zerknął na drzewko – zostanie ocenione. Claire nie obchodził konkurs, chociaż zdawała sobie sprawę, że choinka może im się przysłużyć albo wręcz przeciwnie. I dlatego powinna dać z siebie wszystko. – Dołożę wszelkich starań – odrzekła poważnie. – To świetnie. – Oczy mu pojaśniały, zerknął na zegarek. – Gdzież ona się podziewa? – Może kupiła sobie coś do jedzenia. – Pewnie tak. – Przewrócił zabawnie oczami. – Musi istnieć psychologiczny związek między końcem lekcji a wzrostem apetytu. Przekonasz się kiedyś sama. – O, to dopiero za kilka lat. – Możesz mi wierzyć, że ledwie zdążysz mrugnąć – przekonywał. – Niestety, nasze dzieci rosną. – Święta prawda. – Joshua już zaczął walczyć z nią o niezależność. Nie minie wiele czasu, a wybierze raczej towarzystwo kolegów niż matki. Na razie Claire zaspokaja jego potrzeby, ale co będzie, kiedy zainteresowania syna zwrócą się w stronę chłopięco-męskich spraw? W porę przypomniała sobie radę swojej matki, by nie martwić się na zapas. Alex nie zdążył zreferować jej dalszych rewelacji z ojcowskiego życia, bo Jennie wpadła do pokoju z pudełkiem po butach, które zawierało wykonane przez nią płatki śniegu. Drobna twarz dziewczynki z ciemnymi oczami, okolona równie ciemnymi włosami, była roześmiana. Claire od razu zauważyła podobieństwo do ojca. Cienka blizna biegnąca między nosem a górną wargą, ślad, jaki nosi każde dziecko urodzone z rozszczepioną wargą, była ledwie widoczna. Dziewczynka mówiła normalnie, choć uważny słuchacz mógł odgadnąć, że w jej przypadku rozszczepienie dotyczyło też podniebienia. – To co, zaczynamy? – spytała tak podniecona, aż przebierała nogami. – Oczywiście. – Alex pociągnął ją za koński ogon. – Muszę jeszcze chwilę popracować, Claire ci pomoże. Dziewczynka zmarkotniała. Odciągnęła ojca na bok i powiedziała dosyć głośnym szeptem: – Tato, obiecałeś. – Najpierw muszę zrobić porządek na biurku. Nawet się nie obejrzysz i już tu będę. Jennie zrobiła kwaśną minę. – No już. Claire nie gryzie. – Ałex spojrzał na pielęgniarkę nad głową córki i puścił do niej oko. – I pamiętaj, ona tu rządzi. – Ale tato. Ja to wymyśliłam, a jak jej się nie spodoba, to co? Claire stwierdziła, że pora interweniować. – Twój tata wszystko mi powiedział. Masz doskonały pomysł. Podobno narysowałaś choinkę. Możesz mi pokazać? Udobruchana pomysłodawczyni wyjęła z kieszeni dżinsów złożoną kartkę. Claire wyczuła, że Alex wycofuje się chyłkiem i wymownym spojrzeniem dała mu znać, że oczekuje go szybko z powrotem. Potem przeniosła wzrok na rysunek. – Tak, to naprawdę ładne. Nic bym tu nie zmieniła.
– Serio? – ucieszyła się dziewczynka. – Mam tylko jedną propozycję. Niebieski jest zimny, tak jak srebrny, może dodałybyśmy błyszczące niebieskie bombki? – Dobra. A zatem uniknęły nieporozumień. Claire udawała nawet, że dobrze się bawi. – Od czego zaczniemy? – Pani rządzi – przypomniała Jennie, jakby Claire zapomniała o hierarchii. – Ale to nie znaczy, że nie mogę posłuchać twojej rady? – Tata zawsze zaczyna od lampek. – No jasne. Ależ ze mnie gapa. Co dalej? – Ozdoby – poinformowała Jennie z powagą. – To może ja je wyjmę, a ty porozwieszaj. Claire wyjęła kartonowe pudełka z toreb, które przyniósł Alex, zaś Jennie przyczepiała druciki do papierowych śnieżynek. – Ma pani ślicznego synka – zauważyła dziewczynka. – Widziałam go wczoraj. Chyba lubi bawić się liśćmi. Claire całą sobotę sprzątała podwórze. Ona grabiła, a Joshua rozkopywał kopczyki zeschłych liści. – Tak, to prawda. – Na pewno spodobają mu się lampki na choince. – Tak, na pewno. – Objedzie z nim sąsiednie ulice i park, żeby zobaczył bogate dekoracje świetlne. Na szczęście jest jeszcze za mały, żeby pytać, dlaczego przed ich domem nie ma Świętego Mikołaja czy bałwana. – My kupimy choinkę w piątek – ciągnęła Jennie. – A pani ma prawdziwą czy sztuczną? Claire wpadła w zakłopotanie. – Nie mam żadnej – oznajmiła i od razu dodała na widok osłupiałej miny dziewczynki: – Od paru lat nie ubieram choinki. – Nie ubiera pani choinki? – Nie. – Zmieniła temat, siląc się na pogodny ton. – Skończyły się druciki do wieszania. Zajrzę do pudełka, czy tam coś zostało. Zdołała na moment odwrócić uwagę Jennie, ale gdy podeszła z nowym opakowaniem drucików, córka Aleksa spytała: – Dlaczego nie ubiera pani choinki? Jak wytłumaczyć dziecku, że nie przepada za świętami? – Za dużo przy tym pracy. – Tata Joshuy nie pomaga pani? – Jest w niebie. – Aha – rzekła Jennie ze zrozumieniem. Potem, kiedy Claire była już przekonana, że zadowoliła ją wyjaśnieniem, podjęła wątek: – My też jesteśmy z tatą sami, a wcale nas to nie męczy.
No i jak na to odpowiedzieć? – Tak, ale ty jesteś starsza od Joshuy. Możesz sama ubrać choinkę. – Poza czubkiem. – Tak, poza czubkiem – przyznała Claire. Jennie wieszała kolejną ozdobę zaaferowana. – A Joshua nie ma babci albo dziadka, którzy by go popilnowali, jak pani ubiera choinkę? – Dziadkowie mieszkają w San Francisco i rzadko ich widujemy. A twoi dziadkowie? – Babcia mieszka tutaj. Tata wychował się w Pleasant Valley, ale jak miał trzynaście lat, wyjechali. Potem umarł dziadek i babcia wróciła. W zeszłym roku tata tu przyjechał, żeby babcia nie była sama. – Na pewno jesteś szczęśliwa, że masz przy sobie tyle bliskich osób. – No. Jest jeszcze pani Rowe, nasza gospodyni. Niektóre koleżanki to mają ojczymów albo macochy, ale ja nie potrzebuję macochy. Jestem prawie dorosła. Claire powstrzymała uśmiech. – Tak, widzę. Jennie stanęła na palcach, ale i tak nie sięgała najwyższej gałęzi. Poddała się dopiero po kilku próbach. Claire nie była pewna, czy powinna zaoferować pomoc. W końcu Jennie przyciągnęła krzesło i stanęła na nim. Powiesiła płatek na najwyższej gałęzi, uśmiechnęła się triumfalnie i zeskoczyła, by wziąć z kolei sopel lodu. Zanim znów weszła na krzesło, Claire zauważyła: – Jak spadniesz, obie będziemy miały kłopot. – Nie spadnę. – Pewnie nie, ale wypadki chodzą po ludziach. Chyba nie chciałabyś akurat teraz złamać sobie ręki czy nogi. – Kiedy ja tam nie sięgnę. – Zrób tyle, ile możesz, bez wchodzenia na krzesło. A tata powiesi resztę. Za chwilę powinien tu być. – No dobra. – Nagle dziewczynka się zawahała. – Pani by chyba też mogła tam dostać. Claire rozumiała, że niełatwo przyszły jej te słowa. – Dobrze, skończę to, jeżeli twój tata nie wróci do czasu, kiedy uporasz się z dolną częścią. Jennie zadowoliła ta odpowiedź. Powróciła do swoich obowiązków, zaś Claire uporczywie spychała na dno pamięci przedświąteczne dni z czasów, gdy jeszcze ubierała zielone drzewko. Godzinami sprzeczali się z mężem żartobliwie, jak rozmieścić ozdoby. Popijali gorący jabłecznik i pogryzali kruche ciasteczka, które tradycyjnie kupowała na ten wyjątkowy dzień. Czy przebrnęłaby przez to wszystko sama, mając małego Joshuę za jedyne towarzystwo? Tak, z pewnością, ale na mniejszą skalę. Skarpeta na prezenty dla syna, kilka kolorowych lampek nad kominkiem i półmetrowa światłowodowa choinka, której nie trzeba przystrajać. Tyle świątecznego szaleństwa zupełnie jej wystarczy, tyle jeszcze przetrzyma. Alex powoli wyszedł z gabinetu. Dał sobie jeszcze pięć minut, zanim dołączy do córki i
asystentki. Jego wymówka była tylko wymówką, miał jednak swoje powody, by zostawić je same. Podczas ostatniego spotkania z rodzicami nauczycielka napomknęła, że Jennie wykazuje silny instynkt przywódczy i powinna popracować nad czymś, co pani Vincent nazwała postawą społeczną. Zdawał sobie sprawę, że córka woli, by wszystko działo się zgodnie z jej życzeniem. Zakładał przy tym, że cecha ta wypływa z podwójnej dawki „jedyności”. Bycie jedynaczką wychowywaną przez samotnego rodzica okazuje się wadą, gdy przychodzi pora na naukę kompromisu. Sądził jednak, że z upływem lat Jennie wyrosła z egoizmu. Uwaga pani Vincent świadczyła, że nie miał racji. Z trudem przyszło mu przełknąć tę gorzką pigułkę, ponieważ szczycił się trafnością swoich obserwacji. I wtedy wpadł mu do głowy pomysł z ubieraniem choinki. Uznał, że to dla córki szansa na zgłębienie sztuki kompromisu. Nękały go tylko wątpliwości, czy nie należało wprowadzić Claire w swój plan, zanim ją w to zaangażował. Przyspieszył kroku i stanął w drzwiach. Córka z zapałem wieszała własnoręcznie wykonane płatki śniegu. Powinien wejść, ale chciał jeszcze zobaczyć, jak się dogadują. Claire była wysoka, atrakcyjna, proste miedziane włosy nosiła krótko obcięte. Mówiła kojącym głosem, który nawet w najbardziej stresujących dniach poprawiał mu nastrój o wiele skuteczniej niż wszystko, co mógłby kupić za pieniądze. Była szczupłej budowy ciała, którą odziedziczył po niej syn. Tego dnia miała na sobie fartuch w koty rozmaitej maści, bawiące się kłębkami włóczki. Ciekawe, skąd go wytrzasnęła? Już miał do nich się odezwać, gdy zatrzymał go wyraz twarzy Claire. Przygnębiony, wręcz ponury, jakby przedświąteczne starania były dla niej karą, a nie przyjemnością. I nagle uprzytomnił sobie coś ważnego. Claire i jego córka nie pracują razem, jak sobie tego życzył. Nici z tak dokładnie przemyślanego planu. Wkroczył żwawo do poczekalni, by nie spostrzegły, jak bardzo jest zawiedziony. – No i jak wam idzie, moje panie? – Dobrze, tato. Zostawiłam dla ciebie czubek. Przeniósł spojrzenie na nagie gałązki, których nie zdołała dosięgnąć córka, ale które mogła ozdobić jego asystentka. – Miałaś pozwolić, żeby Claire ci pomogła. – Wiem – odparła Jennie – ale ona kazała zostawić to dla ciebie. Gdybyś nie przyszedł, to by mi pomogła. – To prawda – przytaknęła Claire. – Byłoby karygodne, gdybym wtrącała swoje trzy grosze komuś obdarzonemu twórczym geniuszem. Jennie zarumieniła się, a dla Aleksa stało się oczywiste, że jego asystentka zyskała właśnie przyjaciółkę. Może zatem jego plan nie zawiódł tak kompletnie? – Widzisz, tato? Pospiesz się lepiej. – Choinka już jest piękna – stwierdził lojalnie i spojrzał dokoła. – Gdzie macie te płatki? Kiedy papierowa ozdoba trafiła na właściwe miejsce, córka podała mu następną. Towarzyszyły temu szczegółowe instrukcje. – Coś mi się panna rządzi – zażartował. Jennie wywróciła oczami. – A jak nagrodą będzie wycieczka do Disneylandu?
– Wybacz, ale nagrodą jest taca kanapek dla oddziału. – Ojej. – Dziewczynka zmarkotniała. – Ale i tak fajnie byłoby wygrać, co? – No jasne. A na razie – pomachał ozdobą nad jej głową – skończmy tę robotę, zanim przyjdą pacjenci. – Nie tam, tato. Trochę bliżej niebieskiej bombki. – Tak, Alex. Uważaj, co robisz. – Oczy Claire zaiskrzyły radością. – Jakie to szczęście dla mężczyzny mieć obok siebie dwie kobiety, które mówią mu, co i jak ma robić! – Niebywałe szczęście – odparła Claire. – Nie każdy mężczyzna dostępuje zaszczytu pracy z dwoma utalentowanymi artystkami, prawda, Jennie? Dziewczynka roześmiała się i przez kolejne dziesięć minut Alex spełniał ich polecenia. Musiał przyznać, że córka jest bardziej wymagająca. Claire z rzadka zabierała głos. W pewnej chwili podeszła do okna i wyjrzała na parking, jakby miała potrzebę zdystansowania się od nich. – Czegoś tu brak – oświadczyła raptem Jennie. Alex przeniósł wzrok i myśli ku choince. – Dla mnie w porządku. A co ty sądzisz, Claire? Odwróciła się i popatrzyła na przystrojone drzewko. – Czegoś tu brakuje – stwierdziła po chwili. – A nie mówiłam! Ale czego? – Pogłówkujemy i na pewno do tego dojdziemy – rzekła, po czym znowu stanęła twarzą do okna. – Chyba coś ciekawego tam się dzieje – zauważył Alex. – Albo ten kierowca nie potrafi prowadzić, albo... – Co się stało? – Ktoś zaparkował na chodniku, to jakaś Jcobieta. O Boże! – Co? – Ruszył do okna, a Claire do drzwi. – Niesie dziecko! – wołała. – Chyba nieprzytomne.
ROZDZIAŁ TRZECI Alex natychmiast pobiegł za Claire. – Dusi się. – Młoda kobieta była w takim szoku, że nie mogła wydobyć słowa. – Pomóżcie jej, błagam. Alex wziął od niej dziecko. Dziewczynka z trudem oddychała, wargi jej zsiniały. – Proszę nam powiedzieć, co się stało – rzekła Claire. – Mandy to moja siostrzenica. Rebecca Hollister – przedstawiła się przy okazji. Drżącą ręką poprawiła jasne włosy, które strzygł wytrawny fryzjer. Jej ubrania pochodziły z markowych sklepów. A przy tym Claire wyczuła, że Rebecca nie ma doświadczenia z dziećmi. Zresztą potwierdziła to jej opowieść. – Siostra i szwagier wybrali się po zakupy i zostawili Mandy pod moją opieką. Poszłyśmy do sklepu, chciałam też w sąsiedztwie napełnić bak. Kupiłam jej cukierki. Ujechałyśmy ledwie parę przecznic i zaczęła się dusić. Alex wykonał kilka ucisków przepony dziewczynki i nagle na podłodze wylądował kawałek twardego zielonego cukierka. Równocześnie Mandy zaczęła łapać powietrze, a jej niebieskie oczy zaszkliły się łzami. Claire ucieszyła się, że nie trzeba było zastosować bardziej drastycznych metod. – Super! – zawołała zza ich pleców Jennie. – Och, bardzo panu dziękuję. – Głos kobiety wciąż drżał. – Bardzo dziękuję, doktorze. – Wszystko będzie dobrze – mówił, masując plecy dziecka. Mandy milczała wyczerpana. Nie protestowałaby, nawet gdyby mogła. Alex wzbudzał zaufanie w swoich małych pacjentach. Patrząc na jego spokojną twarz, Claire zrozumiała, dlaczego Jennie świata poza nim nie widzi. Ojcostwo było dla niego czymś najbardziej naturalnym na świecie. Pożałowała, że jej syn tego nie doświadczy. Rebecca stała tymczasem nad Aleksem. – Jak mam panu dziękować? Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie zobaczyła tego znaku i nie znalazła przychodni. Mieszkam za miastem, nie wiem, gdzie jest szpital. – Niedaleko, trzy przecznice dalej – oznajmiła Claire. – Dobrze, że pani tu stanęła – rzekł Alex. – Przy zablokowaniu dróg oddechowych każda sekunda jest na wagę złota. Tymczasem Mandy odzyskała siły, ześliznęła się z kolan lekarza i stanęła obok ciotki. – Już mi dobrze. Rebecca przykucnęła i wzięła ją w objęcia. – Ile jestem winna? – Nic – odparł Alex. – Proszę tylko ostrożnie jechać do domu. I nie dawać jej takich dużych cukierków. – Obiecuję. Siostra chyba mnie zabije. Nie pozwala Mandy jeść słodyczy, więc na jakiś czas wypadnę z jej łask. No trudno. Lepiej żeby na mnie nakrzyczała za to, że złamałam jej
zakaz, niż gdyby Mandy... – Zerknęła na siostrzenicę. – No, sam pan rozumie. – Byłeś super! – wołała Jennie, kiedy Rebecca opuściła przychodnię. – Zawsze robisz takie rzeczy w pracy? Alex roześmiał się głośno. – Nie, zazwyczaj nie jest aż tak interesująco. – A skoro mowa o pracy – wtrąciła Claire – lada chwila pojawią się pacjenci. – Jeszcze nie wiemy, czego nam brakuje – zauważyła Jennie. – Może znajdziemy coś w pudle – odparł jej ojciec. Jennie zajrzała do środka i zapiszczała radośnie. Claire zerknęła w stronę dziewczynki. Serce jej na moment przystanęło. Jennie otworzyła pudełko z aniołem. – Możemy go dać na choinkę? – Przecież kupiliśmy płatek śniegu – przypomniał Alex. – Płatek śniegu będzie dużo lepiej wyglądał na naszym drzewku – oświadczyła cicho Claire. – A ja uważam, że na czubku powinien być anioł. – Dziewczynka pogłaskała figurkę umoszczoną w bibułkowej pościeli. – Bo jest do ciebie podobny. – Te słowa przeznaczone były dla Claire. Jennie podniosła anioła i pokazała go ojcu. – Widzisz? – Faktycznie – przyznał zdziwiony. – Ma dłuższe włosy, ale poza tym podobieństwo jest wręcz uderzające. Trzy lata temu Ray dostrzegł owo podobieństwo i właśnie dlatego naciskał na kupno tej ozdoby. – Jeden anioł na choince, drugi w moich ramionach – zażartował wówczas. – Czegóż więcej może pragnąć mężczyzna? Claire odsunęła gorzko-słodkie wspomnienia. – Jest tak piękny, że warto go wyeksponować osobno. Może postawimy go na stole? – zaproponował tymczasem Alex. – Dobra – zgodziła się córka. – Ale coś by się jeszcze przydało. – Konkurs będzie w poniedziałek. Może do tej pory zaświta nam jakiś pomysł. I tak wykonałyście kawał dobrej roboty. Jennie promieniała, dumna z pochwały ojca. – Jest taka ładna, że zdobędzie nagrodę. – Nie mam żadnych wątpliwości. A ty, Claire? – Tak, bez wątpienia – odparła. Powiedziała to, czego od niej oczekiwali, ale nie zdołała ukryć napięcia słyszalnego w głosie i widocznego na twarzy. Nawet jej uśmiech był spięty. Szybko zmieniła temat, by Alex nie zapytał, co ją trapi. – Zadzwonię do technicznego, żeby zabrali kartony, zanim któryś z pacjentów złamie nogę. Wyszła pospiesznie. Alex odprowadzał ją wzrokiem zdezorientowany. – Tatuś, czemu ona tak szybko wybiegła?
Nie miał zamiaru roztrząsać zachowania swojej asystentki z małoletnią córką. W porównaniu z poprzednią pielęgniarką Claire stanowiła miłą odmianę. Rosemary Diaz trudno było odmówić fachowości, za to zupełnie brakowało jej zdolności organizacyjnych. Nadal pozostawało dla niego zagadką, jakim cudem tak sprawnie w sumie funkcjonowali. Przy Claire znajdował wszystko bez trudu i nigdy nie czuł się zagubiony. Lubił z nią przebywać, i nie chodzi wyłącznie o relacje zawodowe. Pewnego dnia poszedł do bufetu dla pracowników po kanapkę i zobaczył tam Claire. Siedziała sama. Dołączył do niej i tak dobrze bawił się w jej towarzystwie, że obiecał sobie wpadać tam w każdą środę. Półgodzinna rozmowa z nią dodawała mu skrzydeł, chociaż, kiedy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że Claire nie mówi wiele na swój temat. Z dokumentów wiedział, że skończyła dwadzieścia dziewięć lat, jest wdową i samotnie wychowuje syna. Wiedział też, że przyjaźni się z Norą Laslow. Przemyśliwał już nad tym, by zrobić następny krok, na przykład zaprosić ją na kolację i do kina. Niestety, ciągle brakowało mu odwagi. Mimo wszystko cieszyło go, że ich ścieżki się spotkały. A równocześnie, gdy dopadała go melancholia, żałował, że Claire nie pracuje z którymś z kolegów. Z całą pewnością byłoby wtedy łatwiej... Jennie przerwała tok jego zbłąkanych myśli. – Ona chyba nie lubi świąt. – Skąd ci to przyszło do głowy? – No bo wcale nie cieszyło jej, że ubiera choinkę. – Naprawdę? – Gdy po raz pierwszy wspomniał o czekającym ich zadaniu, spodziewał się narzekań. Kto byłby zadowolony z dodatkowej pracy, mając i tak ręce pełne roboty? Odniósł jednak wrażenie, że Claire zaakceptowała swój los. Potem przypomniał sobie jej reakcję na anioła i jej niezadowolenie nabrało głębszego sensu. Nie chodzi wcale o brak czasu... – W swoim domu też nie ubiera choinki – ciągnęła Jennie. – Niektórzy nie ubierają. – Co prawda nie znał nikogo takiego, ale w końcu nie wszyscy przywiązują znaczenie do tradycji. Claire nie wygląda na osobę, która odrzuca święta, lecz po śmierci męża ten okres może być dla niej ciężki. – Powiedziała, że dawniej kupowała choinkę, ale teraz za dużo z tym pracy. A ja myślę, że ma inny powód. – Cóż, mimo wszystko to wymaga czasu i wysiłku. A wracając do pracy, muszę się teraz do niej zabrać, a ty, moja panno, odrób lekcje. – Ale tato, mam cztery dni, żeby odrobić matmę. – Cztery dni szybko miną. Jak teraz się z tym uporasz, będziesz mieć to z głowy. Jennie wzniosła oczy i opuściła ramiona. – No dobra – rzekła cierpiętniczym tonem. – Tylko nie siedź tam godzinami. – Postaram się. – Alex wrócił do gabinetu, do czekających na niego raportów. Zachodził w głowę, czy mógłby jakoś pomóc Claire przetrwać ten trudny dla niej okres. Była za młoda, by nie cierpieć świąt niczym Scrooge z powieści Dickensa. Claire ukryła się w recepcji. Dzięki Bogu, przynajmniej tam nie wkroczył duch Bożego Narodzenia. Wypełnianie kart pacjentów nie wymagało wielkiego skupienia. Tego było jej
teraz trzeba, by doszła do siebie. – Roberta powiedziała, że tu cię znajdę. – Nora wolnym krokiem podeszła do przyjaciółki. – I jak poszło? – Co? Nora parsknęła śmiechem. – Doskonale wiesz. No dalej, opowiadaj. Claire przybrała nonszalancką minę. – Jennie z Aleksem powiesili ozdoby, a ja im doradzałam i posprzątałam. Choinka stoi gotowa. – Przeżyłaś to jakoś? Claire zerknęła ciepło na Norę. Przyjaciółka miała serce wielkie jak Teksas, skąd pochodziła swoją drogą, a do tego teksaski temperament. – Było kilka strasznych momentów, ale przetrwałam. – Ajakci było z Aleksem? – Nora puściła do niej oko. – Wiesz co, nie baw się w swatkę – rzuciła Claire bezceremonialnie. Musiała użyć całej siły woli, by zachowywać się jak odpowiedzialna matka. Jedno spojrzenie Aleksa budziło w niej nieposkromioną chęć powrotu do czasów, gdy była młoda i zupełnie wolna. Nora splotła ramiona i oparła się o regał. – Już prawie dwa miesiące pracujecie razem. – To świetny lekarz. – Nie mówię o jego zawodowych talentach. – Wiem. – Claire pokazała zęby w uśmiechu. – Przystojny byczek, co? – Nie powinnaś zwracać uwagi na takie rzeczy. Co sobie Carter pomyśli? – A co, nie wolno podziwiać dzieła matki natury? Co w tym złego? No to jak? – Jest bardzo... – Claire nie znajdowała odpowiedniego określenia. Wiedziała tylko, że gdy był w pobliżu, w powietrzu strzelały iskry, a to wprawiało ją w zakłopotanie i niepokoiło. Od śmierci męża kontaktowała się z mężczyznami przy różnych okazjach. Z lekarzami, pacjentami, a także facetami podsyłanymi przez życzliwe koleżanki. Żaden nie poruszał jej serca. – Bardzo męski – dokończyła wreszcie. – A czujesz mrowienie w palcach, jak się uśmiecha? Tak, właśnie tak. Jego drobne uprzejmości uświadamiały przy okazji, jak bardzo brak jej bliskiego towarzysza, do którego przyzwyczaiło ją małżeństwo. – Na pewno wszystkie kobiety to czują. – Wstała, żeby włożyć kolejną kartę na miejsce. – Ja nie. Może w jednym czy dwu palcach – poprawiła się Nora. – Ale miło słyszeć, że u ciebie atakuje wszystkie. – Tego nie powiedziałam. – Och, nie musisz nic mówić. Widzę to w twoich oczach. – Masz bujną wyobraźnię. – Czyżby? A co z pracowniczą imprezką? Zdecydowałaś już? Claire ulżyło, że Nora porzuciła niewygodny temat. W towarzystwie Aleksa czuła się kobietą godną pożądania, a nie tylko koleżanką z pracy. Póki co zachowa tę informację dla
siebie. Bóg jeden wie, jak wykorzystałaby ją przyjaciółka. Jeśli zaś chodzi o świąteczne przyjęcie, kto chce, niech sobie pląsa i popija. Dla niej z Bożym Narodzeniem splotła się nierozerwalnie śmierć męża. – Może zgłoszę się do grupy sprzątającej – odparła. – Wpadłabym po imprezie. Albo na przykład w niedzielę rano. Nie miałabym wtedy problemu z szukaniem opiekunki. – I tak musiałabyś zajrzeć choć na chwilę. – Nikt nie zauważy, że mnie nie ma. – Grieg zauważy, i wszyscy z naszej grupy. Posłuchaj, to ci dobrze zrobi. – Dobrze to by mi zrobił szpinak i wątróbka. A jakoś przeżyłam bez nich już prawie trzydzieści lat. – Pamiętasz, że masz zostawić za sobą przeszłość i patrzeć przed siebie? Claire westchnęła. – Jeżeli jeszcze raz, kiedy będziesz chciała mnie do czegoś skłonić, wykorzystasz przeciwko mnie moje własne słowa... – Zawiesiła głos na ostrzegawczej nucie. – Jak mam nie skorzystać z broni, którą sama mi podarowałaś? Kazałaś mi pilnować, żebyś dotrzymała postanowień. Ja tylko wypełniam swoją część umowy. Przecież przez pozostałe jedenaście miesięcy w roku chodzisz na imprezy. Dlaczego akurat nie w grudniu? – Bo nie mogę – padła odpowiedź. W głębi serca czułaby, jakby świętowała śmierć męża. – Twoich teściów tu nie ma i nikt nie będzie oceniał twojego postępowania. Jeżeli mają ochotę zamykać się jak pustelnicy na cały okres świąt, ich prawo. Nie możesz się poświęcać i żyć po to tylko, żeby ich zadowolić. Claire wykrzywiła usta w uśmiechu. Nora patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem. – Wcale tak nie żyję. Po prostu nie jestem jeszcze gotowa. – Im dłużej będziesz to odkładać, tym będzie ci trudniej – ostrzegła przyjaciółka. – Niektórych spraw nie można przyspieszyć. Na horyzoncie pojawiła się Roberta. Siwiejące włosy recepcjonistki zawsze były w nieładzie. Claire podejrzewała, że gdyby musiała bez przerwy odbierać telefony i zajmować się tysiącem spraw naraz, wyglądałaby podobnie. – Rozmawiacie o pośpiechu? A wiecie, że poczekalnia pęka w szwach? Znam takich, co chcieliby wyjść stąd przed zmrokiem. Claire umieściła ostatnią kartę w przegródce. – Już lecimy. Kilka minut później zawołała na widok znajomej twarzy: – Eddie! Jeszcze pani nie urodziła? Edwina Butler była trzydziestopięcioletnią brunetką. Dwoje poprzednich dzieci poroniła w czwartym miesiącu ciąży. Tym razem dociągnęła już do trzydziestego szóstego tygodnia i wszyscy wstrzymywali oddech. Eddie uśmiechnęła się szeroko. – W zeszłym tygodniu doktor Ridgeway powiedział: lada dzień, więc mam nadzieję, że nie przenoszę ciąży. Jej mąż, Joe, pomógł jej wejść na wagę. Towarzyszył żonie podczas wszystkich wizyt.
Zyskał za to wielkie uznanie w oczach Claire. Nie znała dotąd mężczyzny, który tak by się troszczył o ciężarną żonę. Swoją drogą, pragnął tego dziecka. – Ja też – wtrącił. – To czekanie chyba mnie zabije. – Uśmiech na jego twarzy dowodził czegoś wręcz przeciwnego. – Dobra wiadomość – oznajmiła Claire. – Nie przybrała pani ani grama. Pewnie zrezygnowała pani z lodów. – Bo mi kazał. – Spojrzała na męża. – Żyję wodą i sałatą. Ale obiecał mi przynieść największą bombonierkę, jak urodzę. – A nie czerwone róże? – żartowała Claire, prowadząc ich do pokoju dla ciężarnych. – Nie. – Eddie była stanowcza. – Albo czekoladki, albo niech mi się nie pokazuje na oczy. Claire zmierzyła przyszłej matce ciśnienie. – Dziecko dużo się rusza? – Bez przerwy. Prawdziwa z niej wiercipięta. – Z niego – poprawił Joe. – Nie znacie płci dziecka? Eddie pokręciła głową. – Nie chcieliśmy, bo gdyby coś poszło nie tak... – Zrobimy wszystko, żeby było dobrze – zapewniła Claire. – A teraz proszę się położyć, a ja przyślę doktora. Reszta popołudnia minęła niepostrzeżenie. Eddie została wysłana do domu z zastrzeżeniem, że ma się oszczędzać. Wiele osób przyszło na wizytę z objawami przeziębienia, zapalenia oskrzeli, a nawet zapalenia płuc. O czwartej poczekalnia opustoszała, Claire przygotowywała gabinet na poniedziałek. Ma przed sobą cztery wolne dni, które może całkowicie poświęcić synowi. Minęła gabinet Aleksa i zobaczyła Jennie, która siedziała za biurkiem i zawzięcie coś pisała. Claire przystanęła w drzwiach. – Jest tu gdzieś twój tata? – Poszedł porozmawiać z doktorem Rehmanem. – Aha. – Pomoże mi pani napisać coś przed wyjściem? – Jasne. O co chodzi? – Nie wiem, jak się pisze syjamski. Chcę dostać pod choinkę kota, takiego jak ten na pani fartuchu. Claire przypomniała sobie od razu, jak Alex mówił jej o długiej liście życzeń córki. – A tata wie, że chcesz kota? – Jak napiszę, to się dowie. Claire stanęła przy biurku. Alex miał rację. Lista Jennie liczyła dwadzieścia kilka pozycji, chociaż parę zostało już wykreślonych. – Nie widziałam u nikogo takiego fartucha. Skąd go pani ma? – Sama uszyłam. Dziewczynka była pełna podziwu. Claire kątem oka zobaczyła Aleksa.
– Gotowe do wyjścia? – spytał. – Wiedziałeś, że Claire sama szyje sobie ubrania? Alex zlustrował asystentkę zachwyconym wzrokiem. – Jestem pod wrażeniem. Claire miała nadzieję, że nie widać fali gorąca, która właśnie ją zalała. Tymczasem Jennie spojrzała na nią z nieskrywaną nadzieją. – Szukamy kogoś, kto by mi uszył kostium anioła na szkolne przedstawienie. Uszyje mi pani? – Nie jestem profesjonalistką – zaczęła Claire. – Dla mnie jesteś ekspertem w dziedzinie krawiectwa – oświadczył Alex. – Pytanie tylko, czy znajdziesz czas. Wszyscy są teraz tacy załatani. Znalezienie paru godzin nie stanowiło dla niej problemu. Jej spis przedświątecznych zajęć był żałośnie krótki. – Nikogo nie mamy – prosiła dziewczynka. – Przedstawienie jest za trzy tygodnie. Claire nie mogła się zdecydować. Ale w końcu co jej szkodzi pomóc Aleksowi w potrzebie? Męczyło ją tylko, że poczuła się jak mucha złapana w pajęczą sieć. Szkolne przedstawienie to bardzo ważne wydarzenie w życiu każdego dziecka. Poza tym nie wolno psuć komuś świąt tylko dlatego, że samemu się ich nie obchodzi. – Uszyję ci ten kostium.
ROZDZIAŁ CZWARTY W piątek rano Claire siedziała na podłodze w kącie nieużywanej sypialni, gdzie ustawiła maszynę do szycia, i układała z synem klocki, popatrując na zegarek. Na dziesiątą umówiła się z Aleksem i jego córką. Liczyła na to, że po przyjeździe gości Joshua grzecznie obejrzy film na wideo. – Nie spiesz się tak – poradziła, gdy zamaszyście położył klocek na szczycie swej budowli. Nie potrafił jeszcze kłaść klocków równo jeden na drugim, toteż wieża zachwiała się i rozpadła. Joshua klasnął w dłonie roześmiany. – Bach! Claire wzięła go w objęcia i zburzyła ręką jego miękkie jasne włosy o rudawym odcieniu. – Bach! – powtórzyła jak echo. – Masz już dość? Chcesz się pobawić w co innego? Chłopiec potrząsnął głową i zmarszczył brwi, a robił to niemal identycznie jak jego ojciec. – Jeszcze. Claire przeniosła wzrok na zegar i stwierdziła, że może zrobić mu tę przyjemność. Położyła pierwszy klocek i odpłynęła myślami, zaś syn budował wieżę. Na początku nie miała wielkiej ochoty szyć kostiumu, potem właściwie zaczęło ją to cieszyć i pragnęła zrobić wszystko, by Jennie przeistoczyła się na scenie w najpiękniejszego anioła. Tak, to nie córka Aleksa budzi w niej niepokój. Chodzi raczej o obecność ojca. W przychodni było jednak zupełnie inaczej. Ciągły ruch i zamieszanie chroniły ją przed nim do pewnego stopnia, ale w domu zostanie pozbawiona tych osłon. I zobaczy go z całkiem innej strony. Takiej, która rodzi niebezpieczne tęsknoty. Zycie małżeńskie bardzo jej odpowiadało. Uszczęśliwiał ją nawet widok spodni wiszących w szafie obok spódnic. Nie przeszkadzały męskie podkoszulki, które wirowały w pralce z jej bielizną. Chętnie też gotowałaby dla kogoś o bardziej wyrobionym smaku niż jej syn. Śmierć Raya sprawiła, że poczuła się zagubiona. Potem z wolna odzyskiwała grunt pod nogami. Chętnie dzieliłaby z kimś życie, ale nie chciała się spieszyć. Jej małżeństwo należało do wyjątkowo udanych i nie przystałaby na nic, co przynosiłoby mniej satysfakcji. Z drugiej strony wątpiła w to, że los może dwukrotnie obdarzyć jedną osobę takim szczęściem. Kiedy na wieży stanął szósty klocek, rozległ się dzwonek do drzwi naśladujący melodię dzwonów westminsterskich. Oczy Joshuy zabłysły ciekawością. Kojarzył już tę melodię z nadejściem gości, zerwał się na nogi i czekał, aż mama zrobi to samo. Był bowiem nadzwyczaj towarzyski. – Tak, ktoś przyszedł – potwierdziła. – Zostań. Spojrzał na nią i od razu wiedziała, że jej nie posłucha. Dzwonek oznacza dla niego nowego kompana do zabawy, nie ma zatem zamiaru czekać ani chwili dłużej. Claire dogoniła go w salonie, wzięła na ręce i ruszyła przywitać gości.
– Jesteście wyjątkowo punktualni. – Przedpokój jakby skurczył się, kiedy Alex stanął na środku. – Tata nie znosi się spóźniać – poinformowała Jennie. – Wiem. Wezmę wasze płaszcze, dobrze? Joshua pociągnął ją za dekolt bluzki. – Bawić? – Nie, teraz koniec zabawy – odparła. – Będziemy szyć. – Powinienem był zadzwonić, bo mamy problem – oznajmił Alex. – Nie mamy materiału. Wstąpiliśmy po drodze do sklepu, ale nie mogliśmy dojść do porozumienia. No i w końcu postanowiliśmy najpierw zasięgnąć twojej opinii. Dopiero wtedy zobaczyła, że mają puste ręce. – Potrzebny jest biały materiał, najlepiej bawełna. – Kiedy w sklepie są rozmaite gatunki bawełny, mieszanki, o których w życiu nie słyszałem – wyznał. – Nie sądziłem, że to takie skomplikowane. Claire pochwaliła go za to, że w ogóle spróbował, i dała dodatkowy punkt za przyznanie się, że sytuacja go przerosła. – Prosiłeś o pomoc ekspedientkę? – spytała. – Chcieliśmy – wtrąciła Jennie – ale tam były tłumy. Czekaliśmy długo w kolejce, aż tata się zdenerwował. Claire wyobraziła sobie sfrustrowanego Aleksa w otoczeniu hordy kobiet, które zapewne przerzucały się krawieckimi pomysłami. Wiele razy sama tak robiła. – No i w końcu zrezygnował i powiedział, że panią – zapytamy – dokończyła dziewczynka. – Pomoże nam pani? Claire nie spodziewała się, że sprawa przybierze taki obrót, zupełnie jakby doświadczenie niczego jej nie nauczyło. – Zajrzę do sklepu w ten weekend. – Zrobiła w myśli przegląd rzeczy potrzebnych do jej gospodarstwa domowego. Jennie niebezpiecznie zadrżały wargi. – To ja nie będę mogła wybrać? – Wyraźnie przywiązywała wagę do uczestnictwa w tym zadaniu od początku do końca. – Masz rację. Chodźmy razem w sobotę, czyli jutro. Dziewczynka pokręciła głową. – Jutro odpada. Dzisiaj robimy świąteczne porządki w domu, a jutro na podwórku. Mogę tylko dzisiaj. – Dziś jest w sklepach największy tłok w całym roku. – Claire skierowała te słowa do Aleksa. – Chcesz się przepychać przez te dzikie tłumy? – Dzisiaj albo nigdy. – Wzruszył bezradnie ramionami. Perspektywa zakupów w sklepie oblężonym przez polujących na okazję klientów była Claire równie miła co migrena. A jednocześnie miała świadomość, że stoi na przegranej pozycji. – Dajcie mi pięć minut. Ubiorę Joshuę i pójdziemy. Usiądźcie na chwilę. Alex chciał zaczekać w przedpokoju, ale ciekawość wzięła górę. Interesowało go, jak mieszka jego asystentka, chciał zobaczyć ją w sytuacji prywatnej. Przyjął zatem zaproszenie i
siadł na miękkiej kanapie. Salonik miał w sobie spokój, który kojarzył się Aleksowi z Claire. Nie był zagracony. Dobrej jakości meble, na fotelu przerzucony puszysty koc. Stos poduszek w rogu sugerował, że sporo czasu spędza się tu na podłodze. W miejscu kominka znajdował się grzejnik gazowy, tworzący przytulną domową atmosferę bez popiołu i konieczności zdobywania drewna. – Tata – szepnęła Jennie. – Co? – Tu w ogóle nie widać, że są święta. Tak, zauważył to już. Co prawda półkę nad kominkiem zdobił skromny łańcuszek kolorowych lampek, wisiała tam również nieduża skarpeta. Na stoliku w kącie pokoju stała miniaturowa choinka, zasługująca raczej na miano gałązki. – Biedny Joshua – użaliła się dziewczynka. – Czemu tak mówisz? – Powinien mieć więcej ozdób. Przyznał jej w myśli rację. Ale nie on tu rządzi. – Widocznie Claire to nie odpowiada. – Może zaprosimy ich, żeby zobaczył naszą choinkę? Udało mu się nie okazać zaskoczenia. Córka, która nie tolerowała jego sporadycznych randek, ni stąd ni zowąd proponuje, by zaprosił do domu kobietę! Na wszelkie sposoby usiłował zrekompensować Jennie brak matki. Ponieważ jednak odmawiała poznania kobiet, z którymi spotykał się od rozwodu, nie miał ochoty jej do tego przekonywać ani zmuszać. Ale być może zaszła jakaś zmiana. Może Claire trafiła do serca Jennie. Liczył na to, swoją drogą. – Doskonały pomysł – oznajmił Alex. – Zaprośmy ich. Córka aż podskoczyła z radości. W tej samej sekundzie dobiegł go tupot małych stóp i głos Claire, która wołała syna. Joshua wpadł do salonu roześmiany od ucha do ucha, w niebieskiej, zapiętej pod szyję kurtce i zawiązanej pod szyją wełnianej czapce. Z rękawów zwisały rękawiczki na sznurku. Gnał w stronę kanapy i wgramolił się na kolana Aleksa. Sporo czasu minęło, od kiedy Jennie była taka mała, co przypomniało Aleksowi, jakie zabawne i jakie wymagające jest dziecko w tym wieku. – Zdjąć – poprosił chłopiec i pociągnął czapkę. W tym momencie do pokoju weszła Claire w płaszczu. – Och, Joshua – zdenerwowała się nie na żarty. – Zawsze przed wyjściem ucieka i wskakuje na kanapę. – Nic nie szkodzi. – Alex spojrzał na chłopca, który zerknął najpierw na niego, a potem na Jennie z nieskrywanym zainteresowaniem. – Następnym razem włożę zbroję. – Przepraszam. O tobie mowa, młody człowieku – powiedziała Claire do syna. – Zejdź natychmiast. I nie ruszaj czapki – ostrzegła go. – Idziemy pa pa. – Pa pa? Alex dostrzegł przy okazji, że nos i usta chłopca są dokładną kopią nosa i ust matki. – Najpierw rękawiczki – rzekł i sięgnął po jedną z nich. Joshua chętny do współpracy wyciągnął rękę. Claire w tym czasie wkładała mu drugą