Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Maxwell Cathy - Elfy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Maxwell Cathy - Elfy.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 77 osób, 44 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 123 stron)

Cathy Maxwell ELFY Dla Erin i Briana McGlynnów Niech wam dni płyną w szczęściu i pogodzie! Szekspir

Prolog Londyn, 1814 r. Less Hamlin wpadła do gotowalni jak burza. - Gdzie jest Lea Carrollton? Szczebiot sześciu młodych kobiet w balowych sukniach z jedwabiu i indyjskiego muślinu umilkł jak nożem uciął. Powietrze w ciasnym pomieszczeniu pachniało perfumami, pudrem i woskiem świec. Wszystkie oczy zwróciły się na nowo przybyłą. Tess uśmiechnęła się, zadowolona z efektu. Przekroczyła próg. Kilka panien otworzyło usta, ale żadna nie odpowiedziała. Anne Burnett, najlepsza przyjaciółka Tess, dotknęła jej ramienia. - Tess, nie pora na sprzeczki. Nie powinnam nic mówić. Wróćmy na salę balową i zapomnijmy o wszystkim. - Tes odtrąciła jej rękę. - Nie daruję jej! Nie tym razem! Spojrzała surowo na młode panny. Niektóre były debiutantkami tak jak Lea. Dla innych był to kolejny już sezon, ale żadna, nawet Anne, nie widziała ich tyle co Tess. W trakcie tych lat od czasu do czasu trafiał się jej odpowiedni kandydat do ręki. Paru lordów poprosiło ją nawet o rękę, ale uparcie odmawiała. Była dziedziczką fortuny i choć nie nazwałaby się próżną, zdawała sobie sprawę z własnej urody. Niby dlaczego panowie mówili o niej „niezrównana”? Ale na razie nie zamierzała się ustatkować. Zachwyty mężczyzn budziły w niej przyjemny dreszczyk, dawały poczucie władzy, którą utraciłaby, gdyby oddała komuś rękę. Owszem, niektóre kobiety twierdziły, że małżeństwo dało im inny rodzaj wolności, ale Tess nie podzielała ich zdania. Widziała zbyt wiele mężatek, które po krótkim okresie upojnych zawrotów głowy stawały się znudzone i rozczarowane. Ich życie się zmieniało, nie przypominało bajki o szczęściu. Nawet jej brat Neil i jego żona Stella zachowywali się wobec siebie niemal jak obcy sobie ludzie. Dla Tess wolność znaczyła coś więcej niż możliwość chodzenia bez przyzwoitki lub znajdowania sobie kochanków, kiedy już urodzi syna, spadkobiercę tytułu. Nie wiedziała tylko, co znaczy to „coś więcej”. W życiu powinno chodzić o coś innego niż ploteczki i przyjęcia, ale o co? Nie zamierzała dać się złapać w pułapkę, dopóki nie odkryje, co to takiego. Wszystkie te głupiutkie panny trzęsły się jak osiki na sam widok jej gniewu. Wybrała sobie na cel wysoką blondynkę, Dafne, najstarszą córkę diuka. - Wiesz, gdzie jest Lea? - Nnnnie... - wyjąkała dziewczyna. Anne zamknęła za sobą drzwi. - Tess, dosyć tego. Dafne się boi! - Dobra, słodka Anne. - Trzeba raz na jakiś czas dać im do wiwatu, bo nawet się nie obejrzysz, a będą nami rządziły panny w rodzaju Lei Carrollton. - Czyżbym słyszała swoje nazwisko? - Zza chińskiego parawanu wyłoniła się młoda kobieta. Promieniała olśniewającą, wyzywającą urodą, a lekki grymas jej naburmuszonych ust wywierał na mężczyzn druzgoczący efekt. Od samego początku sezonu Tess i Lea weszły w role konkurentek, najpierw bardziej z powodu kontrastowej urody niż prawdziwego konfliktu. Tess była ruda i wyniosła, a wzrostem dorównywała większości mężczyzn. W wielu wierszach opisywano jej oczy, porównując je do iskier na błękitnym morzu lub do witraży w katedrze Salisbury. Egzotyczne ciemne oczy drobniutkiej Lei oraz kruczoczarne włosy budziły we wszystkich panach nie mniejszą fascynację. Nawet książę Walii poddał się ich urokowi. Pomiędzy tymi dwiema rywalkami stała Anne z miękkimi kasztanowatymi lokami, twarzą w kształcie serca i ufnymi oczami. Tess nie mogła zrozumieć, dlaczego nikt nie dostrzega, jak szlachetną i cudowną osobą jest jej przyjaciółka. Anne trzymała się na uboczu, nie miała do nikogo urazy... Dobry Boże, była tak wspaniałomyślna, że wybaczyła nawet temu ohydnemu plotkarzowi Delandowi Godwinowi, który dawno temu, kiedy po raz pierwszy zaprezentowano ją w towarzystwie, ogłosił, że jest ubogą krewną, mieszkającą w cudzym domu i zależną od łaski lub niełaski rodziny.

Ale tym razem nikt jej nie skrzywdzi. Tym razem Tess ją obroni. Lea podeszła do miednicy, by opłukać ręce i spojrzała w lustro. Prosto w oczy Tess. - Życzy sobie pani czegoś, panno Hamlin? - Nic się nie... - zaczęła Anne, ale Tess przerwała jej w pół słowa. - Wiesz, co zrobiłaś. Pytanie tylko, jak śmiałaś zrobić to publicznie? Lea wzięła lniany ręcznik, który podała jej pokojówka. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - rzuciła przez ramię, ruszając do drzwi. - A teraz proszę o wybaczenie, ale obiecałam komuś następny taniec. Tess zastąpiła jej drogę. - Panu Hardistonowi! - W tych dwóch słowach zawarła cały rozsadzający ją gniew. Lea zatrzymała się; na jej wargach pojawił się uśmieszek. - Archiemu? Tess omal nie zgrzytnęła zębami. - Dobrze wiesz, że on należy do Anne! - Nic podobnego. Oświadczył się jej? - Lea spojrzała na Anne, która pobladła. Tess poczuła się niezręcznie, ale parła dalej. - Zamierzał to zrobić. - Ale nie zrobił, prawda? - Jego matka rozmawiała z ciotką Anne. - Ale on sam jeszcze się nie zdeklarował. - Lea podniosła głos tak, żeby wszystkie panny w pokoju nie uroniły ani słowa. - Prawda? - zwróciła się bezpośrednio do Anne. Ta przestąpiła z nogi na nogę. Tess wiedziała, że jej przyjaciółka marzy, by znaleźć się o tysiąc kilometrów stąd, ale Anne musiała nauczyć się bronić własnych racji. - Powiedz, Anne. - Proszę cię, zostawmy to, zanim zrobi się jeszcze gorzej. - Nie. Nie boję się scen. Jesteś moją przyjaciółką i nie pozwolę, żeby tej małej jędzy się upiekło. - Odwróciła się do Lei. - Miał się oświadczyć, ale ty zagięłaś na niego parol. Zrobiłaś to tylko dlatego, by zranić Anne, a przez to uderzyć we mnie. - Bzdura! - Tak? Pan Hardiston nie ma wielkiej fortuny ani koneksji. Nie jest odpowiednim kandydatem, którego zaakceptowałaby twoja chciwa matka. W oczach Lei błysnął gniew, ale dziewczyna nie zaprotestowała. - Archie jest kochany - oznajmiła złośliwie. - Charakter jest wart więcej niż majątek. Tess wątpiła, żeby Lea rozpoznała dobry charakter, nawet gdyby się o niego potknęła, ale powstrzymała się przed wyrażeniem tej myśli. Postanowiła zablefować. - Więc możemy się spodziewać rychłego ogłoszenia twoich zaręczyn? - Skąd! Nie pasujemy do siebie. - Aha. - Tess zniżyła głos. - Sądzę, że twoje zainteresowanie panem Hardistonem ma bardzo wiele wspólnego z tym, iż markiz Redgrave oświadczył mi się przed dwoma tygodniami. Ty i twoja matka znalazłyście sobie wreszcie odpowiedniego kandydata, ale on zwrócił uwagę na mnie, a ty nie mogłaś ze mną konkurować. Lea uniosła głowę. - Redgrave nic dla mnie nie znaczy. - Jak cała reszta. Chcesz znaleźć takiego, który zaoferuje najwięcej. W gotowalni zapanowała martwa cisza. Na policzkach Lei pojawiły się dwie ciemnoczerwone plamy. Anne jęknęła cicho. Lea opanowała się na tyle, by zrewanżować się pięknym za nadobne. - A dla ciebie mężczyźni coś znaczą? Wszystkie panny westchnęły, zdjęte lękiem. Żadna nie miała dość odwagi, by sprzeciwić się Tess. Nawet Anne otworzyła usta. Tess cofnęła się o krok. Powinna zmienić zdanie na temat Lei; ta mała potrafiła celnie uderzyć. - Przynajmniej zachowuję przyzwoitość. - Ja też. - Tak ci się tylko wydaje. - Tess zwróciła się do pozostałych dziewcząt: - Musimy szanować się nawzajem. Pomyślcie, co by się stało, gdybym zaczęła okazywać

względy adoratorom Dafne albo twoim, Amy. Jakiż chaos by powstał! Zachowywałybyśmy się jak dzikuski. Parę panien z niesmakiem zmarszczyło czoło. - Mamy kodeks honorowy - dodała Tess. - Lea przekroczyła zasady. W gotowalni rozległy się szepty. - Bzdura! - zaprotestowała Lea. - Nie zrobiłam nic, by zwrócić na siebie uwagę pana Hardistona. Poprosił mnie do tańca. Tak, flirtowałam z nim. Co byśmy poczęły, gdyby nie wolno nam było flirtować? Pan Hardiston może w każdej chwili wrócić do panny Burnett. - Ja go już nie chcę - pospieszyła Anne z zapewnieniem. - Widzicie?! - krzyknęła tryumfalnie Lea. - Obwiniacie mnie, ale sama panna Burnett mówi, że go już nie chce. Zrobiłam jej przysługę, ukazując jego prawdziwą naturę. - Nie próbuj się bronić... - zaczęła Tess, ale tym razem jej konkurentka nie dała sobie przerwać. - Nie pouczaj mnie. Nie jesteś królową, tylko jedną z wielu uczestniczek gry o małżeństwo. A jest to gra, w której bierzesz udział od paru ładnych lat. Ach, prawda! Zapomniałam, że udajesz niedostępną. Pysznisz się swoją urodą i majątkiem. Oskarżasz mnie o brak honoru, ale tak naprawdę jesteś gorsza ode mnie. Nie interesuje cię małżeństwo. Gdybyś chciała wyjść za mąż, przyjęłabyś propozycję Redgrave’a. Nie, tobie chodzi o to, by być w centrum zainteresowania, żeby się tobą zachwycano, bo nie masz serca! - Co? Ty mała... - Parweniuszko? Tak, jestem nią! Oddaję pani palmę pierwszeństwa, panno Hamlin. Oskarżasz mnie o brak honoru? Sama masz go najmniej z nas wszystkich. Chciałaś mi pokazać, gdzie moje miejsce. Nie robisz tego dla panny Burnett, lecz dla siebie! Lea uderzyła precyzyjnie w najsłabsze miejsce. Tess poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Anne pospieszyła jej na pomoc. - To nieprawda! Tess ma najlepsze serce z nas wszystkich! - Lea nie zwróciła na nią uwagi. - Wiesz, jak się o tobie mówi, prawda? - Tess zmrużyła oczy. Wątpiła, żeby jej konkurentka miała na myśli „niezrównaną”. - Co się mówi? - Nazywają cię Lodową Dziewicą - wycedziła Lea z upodobaniem. - Podobno jesteś najzimniejszą z kobiet i nie obchodzi cię nic poza własną osobą. Po tych słowach zapadła cisza. Tess po raz pierwszy straciła pewność siebie. Słyszała już ten przydomek, ale nie zdawała sobie sprawy, że dotyczy właśnie jej. Rozejrzała się. Inne panny nagle bardzo się zainteresowały dywanem lub sufitem. Anne milczała. Tess musiała wezwać na pomoc wszystkie siły ducha, by odzyskać spokój, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że właściwie ten przydomek jej się podoba... tak jak odwaga Lei. Wściekłość zniknęła, zagłuszona rozbawieniem i zaciekawieniem. Błysnął jej nowy pomysł. - Być może - odezwała się z szacunkiem - powinnyśmy rozwiązać tę sprawę inaczej. - Lea uniosła brew. Wszystkie obecne w gotowalni dziewczęta wytężyły słuch. - Zostaw pana Hardistona w spokoju. Twierdziłaś, że jesteśmy sobie równe. - Bo tak jest. - Tak ci się tylko wydaje. - Wszyscy tak mówią! - A nie zechciałabyś tego udowodnić? Lea otworzyła szeroko oczy; pytanie zbiło ją z tropu. - Takiej rzeczy nie można udowodnić. - Owszem, można. Tak jak zawsze. - Czyli? - spytała Lea z niekłamanym zainteresowaniem. - Przez oświadczyny. - Lea parsknęła.

- Ach, to! W tych zawodach jesteś niezrównana. Oczywiście bierzesz w nich udział o wiele dłużej niż ja. Tess roześmiała się tylko, czerpiąc z tej utarczki pewną szczególną przyjemność. - Nie mówię o przeszłości, lecz o chwili obecnej. O dzisiejszym wieczorze. Anne położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. - Widziałam już u ciebie to spojrzenie - powiedziała. - Cokolwiek zamierzasz, nie rób tego! - Phi! Czym jest życie bez odrobiny ryzyka? A bal Garlandów jest tak nudny, że przyda nam się trochę rozrywki. I cóż? Założymy się? - Nigdy się nie zakładam. To strata pieniędzy. - Nie chodzi o pieniądze. Jeśli wygram, zostawisz pana Hardistona w spokoju. Anne jęknęła. - On nic dla mnie nie znaczy! Już nie! Tess uciszyła ją jednym ruchem ręki. Jej przyjaciółka zachowywała się niemądrze. Pan Hardiston był jej ostatnią szansą na małżeństwo. Ciotka Anne zagroziła, że jeśli siostrzenica po tym sezonie będzie wciąż panną, każe jej szukać posady damy do towarzystwa. - A jeśli wygrasz ty... - Tess zrobiła pauzę. Co mogłoby się wydać Lei grą wartą świeczki? Musiało to być coś, czego nie miała. Koneksje. - Jeśli wygrasz, otrzymasz zaproszenie na wieczorek muzyczny u pani Burrell w przyszłym tygodniu. Lea znieruchomiała. - Możesz to zrobić? - Pani Burrell bardzo mnie lubi. I kto wie? Jeśli zrobisz na niej odpowiednie wrażenie, może dostaniesz zaproszenie do Almacków, którego odmawiano ci od tak dawna. Wtedy wszystkie drzwi staną przed tobą otworem. Lea oblizała wargi. - O co się zakładamy? - O nic wielkiego. O to, że ktoś mi się oświadczy szybciej niż tobie. Dziś na balu. Przez gotowalnię przeleciało słabe westchnienie. - Żartujesz. - Nie, mówię bardzo poważnie. - Tess, to się nie godzi - zaprotestowała Anne. Tess wzruszyła ramionami. - A czy godzi się, że jesteśmy dla nich tylko dodatkiem do majątku albo klaczami rozpłodowymi? - zwróciła się do innych panien. - Czy przez ostatnie dwie godziny wasz kawaler zapytał was o coś? Nie, oczywiście. Gadają w kółko o swoich celach i zainteresowaniach, ale nie obchodzi ich nic poza naszym wyglądem... i posagiem. Co więcej, na ogół uważają, że macie szczęście, jeśli w ogóle zechcieli na was zwrócić uwagę. My też na nich zwracamy uwagę. To oczywiste, skoro przeważnie mają cuchnący oddech i czuć ich wodą cesarską. Przysięgam, sam zapach koniczyny i kadzidła na tych balach przyprawia mnie o mdłości. Panny, jedna po drugiej, zaczęły jej natychmiast przytakiwać. - Tańczyłam z pewnym kawalerem - oznajmiła Dafne. - Był tak brzydki, że trudno było na niego patrzeć, ale robił bardzo nieżyczliwe uwagi o urodzie pewnej panny. Jakby nie miał lustra! Co gorsza, deptał mi po palcach. Kiedy się poskarżyłam mamie, zganiła mnie za niegrzeczność, bo miał roczny dochód pięciu tysięcy funtów. Inne pospieszyły z podobnymi spostrzeżeniami. Dobra, kochana Anne usiłowała przemówić im do rozsądku. - To prawda, że niektóre z nas bardzo się zawiodły. Ja sama nie chcę mieć nic wspólnego z panem Hardistonem po jego perfidnym zachowaniu, ale to nie znaczy, że możemy kpić z sakramentu małżeństwa. Nie wolno zakładać się o coś takiego jak oświadczyny. - Phi! - prychnęła Tess. - Mężczyźni ciągle się o to zakładają. Przy St. James nie ma takiego klubu, w którym nie mieliby księgi zakładów co do prawdopodobnych małżeństw w tym sezonie i sum, jakie panowie na nie stawiają. Bywałam w takich księgach dziesiątki razy. - Ja też - dodała natychmiast Lea. - Ostatnio, kiedy wszyscy myśleli, że Redgrave pójdzie ze mną do ołtarza, mój ojciec i brat postawili na to pewne sumy... Przegrali - dodała kwaśno.

Tess uśmiechnęła się bezczelnie. - Nieźle jak na podstarzałą debiutantkę, co? - Oczy Lei pociemniały z gniewu, ale po chwili jej usta drgnęły w uśmiechu. - Nieźle - przyznała. - A co się stało z Redgrave’em? - zaciekawiła się od niechcenia Tess. - Prawdę mówiąc, tylko się do niego uśmiechnęłam. Byłam bardzo zdziwiona, gdy przestał cię adorować. - Och, wrócił, ale matka była już zainteresowana Tiebauldem i powiedziała ojcu, żeby odmówił Redgrave’owi. Podobno wrócił do swego majątku, jęcząc, że młode panny są płoche. Powinien poszukać sobie takiej w swoim wieku. - To takie panny istnieją? - zdumiała się Dafne, wcielona niewinność. Wszystkie parsknęły śmiechem. Wszystkie z wyjątkiem Tess. - Co się dzieje z tym Tiebauldem? Lea wzruszyła ramionami. W gotowalni zapanowała cisza. Dziewczęta już o nim słyszały, lecz widziało go bardzo niewiele osób. Mieszkał w najbardziej wysuniętej na północ części Szkocji, w kraju burz, wichrów i piorunów. Powiadano, że jest szalony. Jego mieszkająca w Londynie siostra rozpaczliwie szukała mu żony. Rodzina pragnęła mieć następcę i dziedzica rodu, ale żadna panna nie chciała sprzedać duszy diabłu. O lordzie Tiebauldzie opowiadano sobie przerażające historie. Tess przytuliła do siebie Leę. Był to impulsywny, lecz szczery gest. - Życie zmienia się zbyt szybko - szepnęła. Odwróciła się do pozostałych panien. - Pewnego dnia będziemy zmuszone oddać komuś rękę, ale na razie się bawmy! Wszystkie biorą udział w tym zakładzie... - Tess! - zawołała Anne. - Ty też. Zwłaszcza ty. Tylko dziś, przynajmniej raz, pokażmy pazurki. Bądźmy bezwzględne i wyniosłe jak oni. Kto wie, może z tego wyniknie coś zabawnego? Jej propozycja spotkała się z entuzjazmem. Dziewczęta, które dotąd wydawały się nudne, nagle rozbłysły. Szybko porównały swoje spostrzeżenia na temat znanych dżentelmenów. Lea uniosła rękę; w pokoju ucichło. - Ale musimy ustalić pewną zasadę. Oświadczyć się musi ktoś, kto dotąd nie złożył jeszcze tej propozycji. - Dobrze - zgodziła się Tess, choć miała nadzieję skłonić do ponownego zdeklarowania się lorda Hampsona, który prosił ją o rękę przy każdym spotkaniu. - Tak - powiedziała w końcu Anne. - I zakład jest ważny tylko dziś. Jeśli żadnej z nas nikt się nie oświadczy, wynik pozostaje nierozstrzygnięty. - A jeżeli otrzymamy propozycję, której nie chcemy? - spytała któraś z młodszych debiutantek, świeżo po pensji i rozbrajająco naiwna. - Wtedy ją odrzucisz - wyjaśniła cierpliwie Tess. - Jejku - szepnęła dziewczyna. Tess przewróciła oczami. - Jest sto sposobów, by odrzucić propozycję małżeństwa, nie zrażając sobie nikogo. Powiedz temu panu, że musi porozmawiać z twoim opiekunem, a ten mu odmówi. - To tak się to robi? - zdumiała się dziewczyna. Lea zachichotała, zasłaniając usta dłonią. Wymieniła spojrzenia z Anne. Tess spiorunowała debiutantkę wzrokiem. - W niektórych przypadkach. W innych robisz to, co trzeba. Musisz się nauczyć postępować z mężczyznami, skoro zamierzasz wśród nich żyć. Drzwi gotowalni otworzyły się. Lady Garland, gospodyni, zajrzała do środka. Stroik z pawich piór na głowie trząsł się jej przy każdym ruchu. - A, tu jesteście! Szybko, dziewczęta. Tańce zaraz się zaczną, a wy się tylko mizdrzycie przed lustrem. Panowie czekają na partnerki! - Już idziemy - odparła Tess, tak gorliwie, że parę dziewcząt zachichotało. - Jak najszybciej - podkreśliła lady Garland z urazą. - Już ja was dopilnuję. - Kiedy zamknęła drzwi, Tess odwróciła się do współkonspiratorek. - Uważajcie! Jeśli ona, wasze matki albo któraś z matron zorientuje się, co się dzieje, znajdziemy się w kłopotach. - Kilka głów skinęło ze zrozumieniem. - Doskonale. Więc idźmy i dobrze się bawmy. I niech najlepsza zwycięży!

W gotowalni rozległy się tłumione chichoty. Panny ruszyły gromadnie do wyjścia. Nawet Anne wydawała się odmieniona, jakby zakład naprawdę ją bawił. Głowę trzymała wysoko i nawet się uśmiechała. Jakże inna wydawała się niż w chwili, gdy przybyła na przyjęcie, całkowicie załamana zdradą Hardistona. Rozmowa z Lea odniosła pewien skutek, ale Tess nie przestała się martwić. Ciotka Anne nie rzucała słów na wiatr. O siebie Tess nie musiała się trapić. Jej opiekunem był brat, Neil, a jego na razie potrafiła sobie owinąć wokół palca - oczywiście jeśli nie było przy nim żony. Stella nigdy nie lubiła bratowej. Sala balowa przypominała bukiet róż. Było za wcześnie na róże gruntowe, ale lady Garland zakupiła setki cieplarnianych kwiatów. Powietrze było przesycone ich mocną upojną wonią. Mężczyźni rzucili się spiesznie ku wchodzącym pannom. Jak powiedziała lady Garland, bardzo się już niecierpliwili, pozbawieni ich towarzystwa. Ku zaskoczeniu wszystkich, Anne została poproszona do tańca jako pierwsza. Co prawda kawaler był od niej niższy o głowę i przypominał tłustą ropuchę, ale w końcu mógł poprosić ją o rękę jak każdy inny dżentelmen. Czyż nie byłoby sensacją, gdyby to ona wygrała zakład? Tess doszła do wniosku, że tłusty kawaler zauważył pewnie rumieńce na policzkach Anne i iskry w jej oczach. Mimo woli roześmiała się z radości, gdy przyjaciółka rzuciła jej przelotne triumfujące spojrzenie. Potem dostrzegła spoglądającego na nią przystojnego młodego oficera. Światło świec migotało w złotych galonach jego odświętnego munduru i w bujnej jasnej czuprynie. O tak, był przystojny. Był także znanym ze złej sławy awanturnikiem. Miała przed sobą kapitana Draycutta. Nikt z towarzystwa nie utrzymywał z nim stosunków. Kapitan odstawił filiżankę ponczu na tacę przechodzącego służącego i ruszył ku niej zdecydowanym krokiem. Westchnęła. Szkoda, że był tak niestosowną partią. Podobno wojskowi są bardzo wrażliwi na kobiece wdzięki. Często oświadczają się po godzinie znajomości. Neil twierdził, że to przez wojnę. Przez chwilę zastanawiała się, czy go nie zachęcić. Chciała wygrać ten zakład, ale jeszcze bardziej pragnęła zachować dobrą reputację. Kapitan Draycutt stanął przed Tess i Leą. Stuknął obcasami i skłonił głowę. Tess zastanawiała się właśnie, jak grzecznie odmówić, kiedy dotarły do niej jego słowa. - Panno Carrollton, zdaje się, że ten taniec należy do mnie. - Tak, kapitanie - odparła Lea ku zdumieniu Tess. - Czy zna pan pannę Hamlin? - Tak, już się znamy. - Omiótł ją niewidzącym spojrzeniem. - Proszę o wybaczenie... - I zaprowadził jej rywalkę na parkiet. Tess patrzyła za nimi z odrobiną zazdrości. Kapitan spoglądał na Leę tak, że prawdopodobnie oświadczy się jej przed końcem pierwszej tury tańców. Lea także była zauroczona. Czy nikt jej nie wspominał o reputacji Draycutta? Nagle Tess zdała sobie sprawę, że stoi sama. Wszystkie inne dziewczęta już tańczyły, nawet Dafne. A jej nikt nie poprosił. Dziwne. Omiotła spojrzeniem salę. W sąsiednim pokoju ustawiono stoliki do kart, przy których zgromadzili się panowie. W Sali pozostali tylko ci, których awanse już odrzuciła. Oni z pewnością nie poproszą jej do tańca. Było ich całkiem sporo. Czy rzeczywiście odepchnęła tak wielu? Poczuła się nieswojo. Cofnęła się o krok; zdawała sobie sprawę, że wszyscy na nią patrzą. W kącie, z dala od muzyków, siedziały mężatki. Większość starsza od niej, ponieważ jej rówieśniczki były w stanie błogosławionym i nie mogły uczęszczać na bale. Odwróciła wzrok. Dziś Stella oznajmiła, że spodziewa się dziecka. Tess nie potrafiła jej sobie wyobrazić jako matki. I nie przewidziała, że poczuje tak gryzącą zazdrość. Odezwał się w niej na chwilę silny instynkt macierzyński, którego istnienia nigdy się nie domyślała. Zdała sobie sprawę, że po narodzeniu dziecka Neil i Stella staną się prawdziwą pełną rodziną. Rodziną, na marginesie której będzie musiała żyć. Stan bratowej miał być utrzymywany w tajemnicy najdłużej, jak się da. Stella uwielbiała bale i nie zamierzała się wycofać z życia towarzyskiego, czego Tess nie

rozumiała. Gdyby ona była w ciąży, z radością zrezygnowałaby z tańców do świtu i niekończących się plotek... Poczuła mrowienie na karku. Ktoś ją obserwował. Odwróciła się i spojrzała prosto w ciemne oczy młodego dżentelmena, który stał w drzwiach wychodzących na taras. Nie znała go. Gdyby zostali sobie przedstawieni, na pewno by go zapamiętała. Był ubrany w czerń, wyjąwszy śnieżnobiałą koszulę i fontaź. Surowość stroju dodawała mu męskości. Inni panowie wyglądali przy nim niemal jak jaskrawe papugi. Był wysoki, bardzo wysoki. Szerokie ramiona i wąskie biodra świadczyły o tym, że prowadzi aktywne życie. Nie był przystojny; miał za długie włosy i złamany nos - w dodatku chyba kilka razy - przez co symetria jego twarzy uległa zakłóceniu, lecz była interesująca. I ta mocna szczęka, te szerokie usta... lśniące oczy... Uśmiechnęła się do niego. Wydatne wargi nieznajomego wygięły się w łuk. Zakręciło się jej w głowie. Każdy najmniejszy mięsień jej ciała naprężył się i zawibrował. Coś takiego zdarzyło się jej po raz pierwszy. Mężczyzna stał w towarzystwie sir Charlesa Memarna, dawnego przyjaciela jej ojca. Sir Merdam rozmawiał z nim z ożywieniem, ale nieznajomy jakby go nie słyszał. Jego przenikliwe spojrzenie ciągle spoczywało na Tess. Powinna się zarumienić i odwrócić wzrok. Tego wymagały reguły flirtu. Nie mogła. Nie tym razem. Stała jak zaklęta. - Widzę, że zauważyła pani nowego gościa - odezwał się jakiś męski głos. Zaczarowana chwila prysła. Tess przywitała się chłodno z Delandem Godwinem. To on zrujnował szansę Anne. Wydawca małego tygodnika był notorycznym plotkarzem. Przymilne zachowanie ledwie maskowało jego złośliwość. Zawsze bez wahania publikował wszystkie pogłoski, nie bacząc, czy jest w nich choć ziarno prawdy. Wszyscy czytali jego gazetę, choć nikt się do tego nie przyznawał, i przynajmniej dwóch dżentelmenów straciło życie przez artykuły, które się w niej znalazły. Deland Godwin miał nieograniczoną władzę nad towarzystwem. Tess zwykle go unikała, chyba że potrzebowała informacji. Jak teraz. - Kto to jest? Godwin wziął szczyptę tabaki. - Hrabia Merton. Z jakiegoś zapomnianego przez Boga walijskiego hrabstwa. - Kichnął i wytarł nos w idealnie białą chustkę. - Przybył do miasta w poszukiwaniu żony. Niegdyś był żołnierzem. Służył na Półwyspie Iberyjskim i tam otrzymał szlachectwo. Poza tym nie wiem nic, ale nie wątpię, że wkrótce się to zmieni. Szuka żony? Tess zerknęła na hrabiego. Rozmawiał z sir Charlesem. Ciekawe, czy o niej. - Czy został mu pan przedstawiony? Godwin zerknął na jej palce, dotykające delikatnej materii jego surduta, i podniósł na nią oczy z zainteresowaniem. - Oczywiście. - Chciałabym go poznać. Godwin uniósł brwi. - Pani? Czyżby olśniewająca panna Hamlin wreszcie zaczęła się skłaniać ku małżeństwu? Tess pokręciła głową. - Gdybym panu powiedziała, nie byłoby niespodzianki. A bez niespodzianki nie ma zabawy, prawda? - Prawda - przyznał, coraz bardziej zaintrygowany. - Zawsze jestem do dyspozycji, moja droga. Nie tracąc czasu, zabrał się za wypełnianie misji. Tess odprowadziła go wzrokiem. Potem znowu zerknęła na hrabiego. Patrzył na nią. Serce zatrzepotało jej mocniej, więc szybko odwróciła głowę. Wiedziała, że wkrótce pozna hrabiego Mertona, i nie zamierzała zdradzać niecierpliwości. Neil Hamlin przyglądał się swojej wysokiej pięknej siostrze. Głowę trzymała uniesioną i wyglądała jak królowa między szaraczkami. Nie, raczej jak księżniczka. Musiałaby być mężatką, żeby zyskać tytuł królowej.

Wychylił poncz jednym haustem i sięgnął po następną szklankę. Co robić? Znalazł się w strasznych opałach. Ojciec nieboszczyk powierzył mu majątek Tess, a Neil usiłował zachowywać się roztropnie. Ale kto by pomyślał, że fortuna tak ogromna może się wyczerpać do cna w tak krótkim czasie? Oczywiście byłoby lepiej, gdyby Tess wyszła za mąż już dawno temu, tak jak spodziewał się ojciec. Wówczas Neil nie byłby odpowiedzialny za jej pieniądze i nie napytałby sobie biedy. Sprawowanie opieki nad dziedziczką nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli tą dziedziczką była Tess, zbyt niezależna, a jednocześnie zbyt naiwna. Potrzebowała jego opieki. Tuż po ślubie Stella zaczęła nalegać, by znalazł męża dla siostry. Nie chciała mieszkać z nią w jednym domu. Była o nią zazdrosna, choć Neil miał nadzieję, że z czasem panie do siebie przywykną, tymczasem sytuacja stała się jeszcze bardziej drażliwa. Dziś Stella oznajmiła dumnie, że jest w ciąży - ich pierwsze dziecko, wreszcie! - i wyraźnie powiedziała, że jego siostra ma opuścić dom. Neil spojrzał w głąb pustej szklanki. Będzie skończony, jeśli ktoś się dowie, co zrobił z fortuną Tess. Co gorsza, siostra nigdy nie znajdzie dobrego kandydata na męża, a on resztę życia spędzi między dwiema kłócącymi się kobietami. Na pewno można wydać Tess za mąż tak, by nieszczęsny kandydat o niczym się nie dowiedział. Ale jak to zrobić? Brenn Owen musiał się natychmiast ożenić. Nowy hrabia Merton ze świeżym tytułem nie dbał o to, czy wybranka będzie stara, brzydka lub gruba, byle tylko miała pieniądze. Wolałby ożenić się z miłości, ale nie miał wyboru. Erwynn Keep, odziedziczony majątek, był ruiną otoczoną wioskami, których mieszkańcy spodziewali się, że nowy pan zadba o ich dobrobyt. Mógłby sprzedać majątek i wyprowadzić się do Londynu, ale nie należał do ludzi uciekających przed odpowiedzialnością. Poza tym po latach wojaczki tęsknił za spokojem. Często podczas walk marzył o życiu za miastem. Teraz trafiła mu się niepowtarzalna szansa realizacji tego pragnienia, ale pilnie potrzebował pieniędzy na ziarno, sprzęt, trzodę i remont domu. A jednak nie mógł się opanować i co chwila zerkał na płomiennowłosą piękność, uśmiechającą się do niego z daleka. Ten uśmiech mógłby oczarować nawet eunucha, a on z pewnością nim nie był. - Merton? Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Brenn oderwał wzrok od roziskrzonych niebieskich oczu i spojrzał z roztargnieniem na sir Charlesa Merriama, starszego od niego o dobre trzydzieści lat. Razem służyli w Portugalii. Sir Charles był dowódcą Brenna; teraz odgrywał rolę przewodnika podczas polowania na wybrankę. - Przepraszam. Zamyśliłem się. Co pan mówił? Sir Charles skrzywił się boleśnie. - Trudno będzie ci znaleźć odpowiednią żonę, jeśli będziesz bujał w obłokach. Musisz się skupić. - Tak jest - odparł służbiście Brenn, choć nie mógł powściągnąć uśmiechu. Bardzo lubił starego sir Charlesa. Ten człowiek był cholernie dobrym oficerem. - Dobrze. To już ustalone. Teraz spójrz na tamtą jasnowłosą dzierlatkę. Brenn poszedł za jego wzrokiem. - Przepraszam, ale między nami i tą palmą widzę dokładnie cztery jasnowłose dzierlatki. - Tylko bez impertynencji. Mówię o tej z brylantami na szyi. Tamte trzy się nie liczą. Nie mają ani jednego klejnotu. Brenn przyjrzał się dość ładnej blondynce, której ostentacyjnie kosztowny naszyjnik rzucał oślepiające snopy iskier. - Chodzi o tę pannę, która rozmawia z tym dżentelmenem z niebieskim surducie? - O tę samą. Jej ojciec jest krewnym Marlborough. Bez tytułu, ale ta dzierlatka ma roczny dochód dwóch tysięcy. Co sądzisz? Niezgorsza, hę? - Dwa tysiące to już coś - przyznał Brenn bez entuzjazmu. Wzruszył ramionami i znowu spojrzał na rudą. Miała na sobie sukienkę z przejrzystego białego muślinu, ze stanikiem i rąbkiem spódnicy haftowanym w złote

gwiazdy. Bajeczna obfitość włosów, starannie ułożonych i ozdobionych brylantowymi gwiazdkami. Oczy, których nie można zapomnieć. Wokół niej kręciło się dwóch zabiegających o łaski fircyków. Słuchała ich... i nagle spojrzała wprost na niego. Uśmiechnął się. Ona także. Nie miał wątpliwości, że podoba się jej tak samo jak ona jemu. - Nie pojmuję, po co ci w ogóle żona - mruczał sir Charles. -To nudziary. Nie ma takich pieniędzy, które byłyby tego warte. Sam miałem dwie i radzę ci, żebyś wracał do Walii, zamieszkał w tej swojej chałupie i był szczęśliwy. Zawsze miałeś szczęście do pań. Nie ograniczaj się do jednej. Bierz je wszystkie! - Kim jest ta ruda? - Jaka ruda? - Sir Charles wyjrzał zza Brenna. Cofnął się, sapnął gwałtownie i spojrzał na niego, strapiony. - Tylko mi nie mów, że ci wpadła w oko! - Kto to jest? - Tess Hamlin - rzucił sir Charles z urazą. - Mężatka? - Nie! Ale nie jest dla ciebie. Nie rzucaj takich morderczych spojrzeń tym nieszczęśnikom, którzy się wokół niej kręcą, powinieneś się nad nimi raczej litować. Jest piękna i bogata jak turecki sułtan, ale nie ma serca. - Jest bogata? - podchwycił Brenn ,z zainteresowaniem. - Najbogatsza. Niewyobrażalna fortuna. - Więcej niż dwa tysiące? - Prawdopodobnie pięćdziesiąt. - Brenn omal się nie zachwiał. - Jest idealna! Dokładnie o taką kobietę mi chodzi! Sir Charles parsknął. - Na pewno nie. - Niby czego jej brakuje? Z daleka wygląda doskonale. - Nie słyszałeś, co było po słowie „bogata”? Ta kobieta jest niebezpieczna jak kobra. Hipnotyzuje mężczyzn i zadaje im śmiertelny cios. - Jest... taką kobietą? - spytał Brenn znacząco i z nadzieją. - Myśl dużą głową, nie tą małą - zganił go dobrodusznie sir Charles. - Mówimy o kandydatce na żonę. Ta panna jest niewinna, ale i tak lepiej o niej zapomnij. Ojciec ją rozpieścił. Był moim drogim przyjacielem, lecz córkę kochał zupełnie bez pamięci. Oboje dzieci. Miał także syna... głupi szczeniak... choć nie taki egoista jak jego siostra. Ta dzierlatka odziedziczyła pieniądze matki, która zmarła jakieś dziesięć lat temu. Wcale się nie dziwię, że pannie Hamlin niespieszne do zamążpójścia. Za wysoko się ceni, doprawdy za wysoko. Brenn roześmiał się mimowolnie. - Z takim majątkiem też bym był wybredny. - Ona nie jest tylko wybredna. Bawi się mężczyznami, jakby to wszystko - sir Charles omiótł salę gestem ręki - było tylko grą. - Pociągnął swego towarzysza ku drzwiom na taras, by ich nie podsłuchano. - W zeszłym miesiącu odrzuciła markiza Redgrave’a. To mój dobry przyjaciel, od lat nią zauroczony. Niedawno dała mu nadzieję. Uśmiechnęła się do niego - wyszczerzył zęby, udając, że się kokieteryjnie uśmiecha - błysnęła tymi niebieskimi ślepkami... - Zatrzepotał komicznie powiekami. - I Redgrave oszalał, a jest niemal w moim wieku! - I co się stało? - Oświadczył się jej, zupełnie pewien sukcesu. A okazało się, że dziewczyna tylko się bawiła. Och, odmówiła mu z wdziękiem, ale jednak była to odmowa. Redgrave był zdruzgotany. Natychmiast opuścił Londyn. Nie mógł nam spojrzeć w oczy, a to człowiek światowy, tak jak ja. Nie jakiś młodzik z sercem na dłoni. Brenn, który skończył trzydzieści jeden lat, poczuł lekkie rozbawienie. - Wydaje mi się, że potrafię o siebie zadbać. - W walce nie ma przyjaciół. A to jest walka, ta dzierlatka zaś jest niezgorszym strzelcem! Brenn omal nie parsknął śmiechem. - Nie żartuję - dodał sir Charles.

- Wcale tak nie myślałem. Zobaczyłem tylko to dziewczę w pełnym mundurze, biorące na cel nas, nieszczęśników. - Sir Charles strzelił palcami. - Tak, tak to wygląda - zgodził się bez uśmiechu. - Nie zdziwiłbym się, gdyby trzymała na ścianach serca, które złamała. - To już chyba... - Hrabio Merton, sir Charlesie - odezwał się wibrujący głos lady Garland. - Jakże się cieszę, że was znalazłam! - Nie wiedziałem, że się zgubiliśmy - mruknął sir Charles. Lady Garland zachichotała wdzięcznie i trzepnęła go po ramieniu wachlarzem z kości słoniowej. - Ach, złośniku! Przyszłam w poszukiwaniu naszego młodego hrabiego. Jest tu ktoś, komu chciałabym pana przedstawić. - Nie czekając na odpowiedź Brenna, wzięła go pod rękę i pociągnęła za sobą. - Proszę skosztować ponczu - rzuciła sir Charlesowi przez ramię. - Zaraz panu zwrócę hrabiego. - Odeszła, zanim starszy mężczyzna zdołał coś powiedzieć. - Wiem, że jest panu bliski, ale wydaje mi się dość irytujący - zwróciła się szeptem do Brenna. On tylko się uśmiechnął. Położył rękę lady Garland w zgięciu swego ramienia, dzięki czemu szło mu się łatwiej, zwłaszcza z chorą nogą. - Dokąd mnie pani prowadzi? - Zobaczy pan - odparła z tajemniczym uśmiechem. Zbliżyli się do grupy mężczyzn. Dotknęła wachlarzem ramienia najbliżej stojącego dżentelmena. Kiedy ten odsunął się, Brenn znalazł się twarzą w twarz z piękną panną Hamlin. - Sio! Sio! - zawołała żartobliwie gospodyni, odpędzając panów wachlarzem jak natrętne muchy. - Chcę przez chwilę porozmawiać z panną Hamlin na osobności! Zalotnicy musieli się oddalić, choć jeden z nich mruknął coś nieżyczliwego i został ukarany trzepnięciem wachlarza. Lady Garland puściła ramię Brenna. - Panno Hamlin, to jest Brenn Owen, nowy hrabia Merton. Z Walii - dodała takim tonem, jakby mówiła o Kalkucie. - Panie hrabio, to jest panna Tess Hamlin. Brenn zrobił krok naprzód, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego utykanie jest bardzo widoczne. A jednak panna Hamlin jakby tego nie zauważyła. Patrzyła mu prosto w oczy, spokojna i pewna siebie jak mężczyzna. Polubił ją od pierwszej chwili. Schylił się nad jej dłonią. - Witam panią... - Hrabio... - Miała ciepły, niski głos, tak bardzo się różniący od słodkich sopraników debiutantek, którym został dziś przedstawiony. Poczuł się jak jedyny mężczyzna na sali. - Pan nie tańczy, ale może zechce pan zabrać pannę Hamlin na przechadzkę po tarasie? - podsunęła lady Garland. Brenn podchwycił wskazówkę. - Doskonały pomysł. Oczywiście, jeśli panna Hamlin ma ochotę na łyk świeżego powietrza. - Chętnie, hrabio. - Zostawiam was samych - oznajmiła lady Garland ze skrywanym uśmieszkiem, pochwyciła jednego z adoratorów Tess i popchnęła go w ramiona nieśmiałej brzydkiej dziewczyny, swojej dalekiej kuzynki. Brenn miał ochotę się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Nie mógł uwierzyć, że to panna Hamlin chciała go poznać. - Przejdziemy się? - spytał, skłaniając głowę ku drzwiom na taras. Uśmiechnęła się tak, że zakręciło mu się w głowie. Miała skórę jak najdelikatniejsza śmietanka, a na nosku parę złotych piegów, które bardzo mu się spodobały. Były dowodem na to, że ta kobieta jest śmiertelniczką, choć i tak miał ochotę krzyknąć na cały głos: „Proszę panią o rękę! Dam pani szczęście w zamian za pani fortunę!” Była tak zachwycająca, że właściwie mógłby się z nią ożenić nawet bez tych pieniędzy. W połowie drogi natknęli się na sir Charlesa. - Merton nie tańczy - rzekł opryskliwie. - A ja chcę go kimś zapoznać. Dziewczyna, nie speszona tą nieuprzejmością, wyciągnęła rękę. - Był pan jednym z najbliższych przyjaciół mego ojca. Jakże się cieszę, że pana widzę.

Brenn ukrył uśmiech na widok wymuszonej kapitulacji przyjaciela. - To dla mnie przyjemność - burknął sir Charles. - Przykro mi, że zabieram Mertona, ale muszę go poznać z kimś ważnym. - Chodź, chłopcze, nie możemy dać mu czekać. Wyciągnął rękę, ale Brenn się przed nią uchylił. - Zabieram pannę Hamlin na spacer. - Ale ten dżentelmen jest dla ciebie bardzo ważny! - Tak samo jak spacer z panną Hamlin. Brenn ujął rękę Tess nad łokciem, tam gdzie kończyła się rękawiczka, i usiłował nią pokierować, ale sir Charles nie dał się zbyć. Skoro nie mógł ich rozdzielić, postanowił im towarzyszyć. Ruszył u boku panny Hamlin. - Wie pani, że Merton jest bohaterem? Brenn odchrząknął ostrzegawczo. Co ten sir Charles knuł? - Bohaterem? - spytała z zainteresowaniem panna Hamlin. - Tak. - Starszy pan spojrzał swemu towarzyszowi w oczy i pokręcił głową, widząc w nich niemy rozkaz milczenia. Panna Hamlin zauważyła ten ruch głowy. - Więc nie jest pan bohaterem? - Jest! - omal krzyknął sir Charles i dodał, nie patrząc na Brenna: - Uratował mi życie, choć prawie stracił przy tym nogę. - Stąd to utykanie? - spytała wprost. - Stąd, a także dlatego, że od lat kopię sir Charlesa, który ma za długi język - wymamrotał Brenn. Ale jego przyjaciel postanowił działać. - Gdyby nie Merton, padłbym wraz z wieloma innymi pod kulami francuskich dział. Uratował nas wszystkich i zaniósł mnie na własnym grzbiecie do obozu. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że był ranny. Panna Hamlin spojrzała na hrabiego z ukosa. - Więc jednak jest pan bohaterem. - Brenn poczuł dziwne ciepło, pełznące mu po karku. Mógł zdobyć pannę Hamlin, nie wyciągając tych wojennych spraw. - Bohater, który się rumieni - dodała cicho. - Jeszcze nigdy nie spotkałam mężczyzny, który byłby zakłopotany pochwałami. Jest pan dla mnie objawieniem. Zamierzał skwitować to jakąś dowcipną uwagą, ale ona spojrzała w głąb sali i uniosła brwi. Brenn poszedł za jej wzrokiem. Sir Charles nadal opowiadał o walce, nie zauważając, że stracił słuchaczy. Wyglądało na to, że panna Hamlin obserwuje Draycutta, zarozumiałego kapitana kawalerii, którego Brenn uważał za pompatycznego efekciarza. Kapitan przed chwilą przestał tańczyć z panną Carrollton, a teraz prowadził ją do stołu, na którym stały szklaneczki z ponczem. Brenn został przedstawiony pannie Carrollton. Jej rodzina stała na progu bankructwa. Dziewczyna mogła zaoferować tylko swoją urodę, a ta choć była bardzo piękna, nie wzburzyła mu krwi tak jak panna Hamlin. Niewielu kobietom się do udało. Nie zamierzał stracić tej fantastycznej okazji. Otworzył drzwi na taras i niemal wypchnął pannę Hamlin na zewnątrz. Z niejaką satysfakcją zamknął drzwi przed nosem sir Charlesa, nadal opowiadającego o wojnie. Starszy pan zmarszczył czoło, zawahał się i, wzruszywszy ramionami, oddalił się w głąb sali. Ten letni wieczór był nadspodziewanie zimny, więc w ogrodzie nie spotkali innych par. W powietrzu unosił się zapach świeżej ziemi i zieleni. Chińskie papierowe lampiony ciągnęły się szeregiem od ściany domu do drzew w ogrodzie, rzucając na trawę żółte i czerwone plamy światła. Gwiazdki na sukni Tess migotały. Takie same widniały na czystym niebie nad nimi i na chwilę Brenn ujrzał przed sobą wizję: panna Hamlin była boginią, która zstąpiła na ziemię. Wydało mu się, że całe jego życie zostało zaplanowane z myślą o tej chwili. Zapragnął ją na zawsze utrwalić w pamięci, zapamiętać zapach woskowych świec, chłód nocy, każdy gest i ruch tej pięknej kobiety. Tess wzdrygnęła się. - Za zimno? - spytał. - Chciałaby pani wrócić do sali? - Nie, jestem prawdziwą Angielką. Nocne powietrze mi nie szkodzi. - Musnęła dłonią kamienną balustradę. Oddaliła się od drzwi, od śmiechu i muzyki.

Brenn poszedł za nią. Była przynętą, wabiącą go ku cienistemu zakątkowi tarasu. W rogu stał posąg Diany łowczym. Panna Hamlin dotknęła lekko statuły. Dopiero potem odwróciła się do swego towarzysza. - Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że sir Charles starał się nie dopuścić do naszego sam na sam. - Boi się, że zrobię z siebie głupca i oświadczę się pani. - W jej oczach błysnęło zainteresowanie. - A ma podstawy do takich obaw? - Parsknął śmiechem. Przysiadł na krawędzi balustrady, przenosząc ciężar na zdrową nogę. - To by było szaleństwo. Mam nadzieję, że nie uważa mnie pani za szaleńca. Zrobiła rozczarowaną minkę. - A już miałam nadzieję, że będzie pan jak inni, gotów do szalonych deklaracji. Tylko głupiec mógłby się w tym nie dopatrzyć kokieterii. Biedny Redgrave, pomyślał Brenn. Nie miał szans. Położył dłoń na posągu tak, że prawie dotknął palców Tess. Prawie, lecz niezupełnie. - A pragnie pani takiej deklaracji? - spytał cichym, gorącym szeptem. Zareagowała natychmiast. Rozchyliła lekko wargi. Pod materiałem sukni zauważył jej twardniejące sutki. Tess splotła ręce na piersi i cofnęła się o krok. - Nie sądzę, żebyśmy mówili o tym samym rodzaju deklaracji, hrabio. - Wydawało mi się, że chodzi pani o oświadczyny - powiedział z udawaną niewinnością. - Wątpię. - Zamilkła na chwilę. - Chyba powinnam wrócić na salę, zanim ktoś zauważy moją nieobecność. Ruszyła do wyjścia, ale on chwycił ją za rękę. - Proszę mnie nie zostawiać! Przez chwilę, nie dłuższą niż dwa uderzenia serca, patrzyli sobie prosto w oczy. Brenn rozluźnił uścisk. - Czego pani ode mnie chce? - Zatrzepotała powiekami. - Dlaczego pan sądzi, że czegoś chcę? - Mam intuicję. W walce trzeba się nauczyć polegać na takich rzeczach. - Czy jesteśmy na wojnie? - Wojna pomiędzy płciami trwa od początku świata. - Chciała się roześmiać, ukryć za wypraktykowanymi żarcikami, ale nagle zmieniła zamiar. - Nie przypomina pan znanych mi mężczyzn. - W jakim sensie? Tess oparła się o balustradę. - Tamci nie byliby tak szczerzy. Bardziej skłaniają się ku poezji i różnym bzdurom. Wydaje im się, że mogą mi zawrócić w głowie paroma komplementami. Poza tym do tej pory już by chwycili przynętę i przysięgali mi wieczne oddanie. - Nie jestem poetą. Ale gdybym był, nie umiałbym opiewać koloru pani oczu czy płomienistych włosów. Wiem, że nie potrafię opisać doskonałości pani figury, choć przyznaję, że te piegi, które kryje pani pod pudrem, są fascynujące. - Ale niemodne - mruknęła, unosząc rękę ku twarzy. - Za to śliczne. - Splótł ręce na piersi. - Nie, gdybym miał napisać poemat, poświęciłbym go pani inteligencji. Dumie, z jaką pani unosi głowę, tej iskierce życia, którą dostrzegam w głębi pani oczu. I opisałbym pani śmiech. Wiem, że jeśli się go raz usłyszało, nie sposób go zapomnieć. Przy każdym komplemencie jej oczy otwierały się coraz szerzej. Tess przysunęła się bliżej posągu; Brenn zorientował się, że zrobił na niej wrażenie. - Ma pani reputację kobiety niebezpiecznej. - Nie usiłowała udawać, że nie rozumie. - Nie zrobiłam nic, by na nią zasłużyć. I nic, by ją stracić. Mężczyźni sami robią z siebie głupców i to przy bardzo niewielkiej zachęcie z mojej strony. Ale pan, hrabio, jako pierwszy zauważył, że mam nie tylko włosy, lecz i rozum. Przeważnie panowie uważają mnie za głuptasa. Nawet nie pytają, czy coś czytam. - A co pani czyta? - Czytuję w trzech językach, panie hrabio, i jestem wdzięczna, że pan zapytał. Roześmiał się.

- Pani mnie zadziwia. Bywalczyni balów okazuje się sawantką! Kiedy Tess roześmiała się, w kącikach jej oczu pojawiły się delikatne. Uniosła palec do warg Brenna, by go uciszyć. Był to nieprzemyślany, spontaniczny gest, na widok którego nawiedziły go najróżniejsze nieprzyzwoite myśli. - Proszę mnie nie zdradzić! - poprosiła ze śmiechem w głosie. - Mam dobre ucho do języków. Moja bratowa twierdzi, że zginę, jeśli się to wyda. Na szczęście Neil, mój brat, jest zbyt zajęty sobą, żeby się tym zainteresować. Moja guwernantka była kobietą oświeconą. Nauczyła mnie miłości do wiedzy. Sądziła, że kobiety także posiadają zdolności przypisane mężczyznom. W tym zdolność do honorowego postępowania. Co pan na to? - Znałem wiele kobiet postępujących według zasad honoru. - Naprawdę? - Usiadła na balustradzie obok niego. - Znałem nawet takie, które były gotowe walczyć i umierać za swój kraj. - Ja bym tak zrobiła. Gdyby Anglia znalazła się w niebezpieczeństwie, nie wahałabym się walczyć. - Musnęła posąg Diany, nie patrząc na niego. - Pan się nie śmieje. - Nie widzę w tym nic śmiesznego. To raczej godne podziwu. - Moja guwernantka miała na imię Minnie. Zmarła parę lat temu, tuż przed śmiercią mojego ojca. - Jej głos złagodniał. - Ciągle za nią tęsknię. Była najuczciwszą, najszlachetniejszą kobietą, jaką znałam. Chciała, żebym się nauczyła kierować rozumem. - I tak się stało. Tess spojrzała w gwiazdy. - Nie wiem. Rozmowa niepostrzeżenie nabrała bardzo poważnego charakteru, ale Brennowi to nie przeszkadzało. Odgarnął loczek, łaskoczący Tess w ucho. - Życie jest za krótkie, żeby je marnować na postępowanie według cudzych zasad. - Mówi pan z doświadczenia? - O, tak. Szkoła, wojsko... A teraz reguły, które obowiązują w towarzystwie. Ale wkrótce będę mógł prowadzić wolne życie. Sam sobie będę panem. Usta Tess zadrgały gorzko. - Zazdroszczę panu, hrabio. Ja nigdy nie będę wolna. Pewnego dnia wyjdę za mąż i poddam się innym zasadom. - Może pani ustanowić własne. Nie jest pani zupełnie bezbronna. Rzuciła mu ostre spojrzenie. - Nie, dobrze znam tę grę, ale... - Ale? Wstała i objęła posąg Diany. - Zazdroszczę jej. Zazdroszczę tym, którzy żyli w czasach magii i mitów. Nie uznają zasad towarzyskich. - A jakie pani uznaje? - Jej oczy pociemniały. - Nie chce pan wiedzieć. - Ależ chcę. - Pochylił się ku niej. - W końcu całkiem niedawno błagała mnie pani, żebym się zdeklarował. - Nigdy o nic nie błagam! - oznajmiła z fałszywym oburzeniem i oboje parsknęli śmiechem. Tess puściła Dianę i zrobiła parę kroków. Wyciągnęła rękę, jakby chciała złapać kolorowe refleksy rzucane przez lampion. - Czasami zastanawiam się, czy w życiu chodzi tylko o to. I dlaczego istnieję... Spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem. - Wszyscy zadajemy sobie to pytanie. - Nawet bohaterzy? - Każdy, kto widział wojnę, musi się nad tym zastanawiać. - A pan znalazł odpowiedź? Brenn zająknął się, zbity z tropu. - Duchowni mają na ten temat swoje zdanie - powiedział niezręcznie. - Wiem. Kiedyś pytałam biskupa Waltersa. - I co pani powiedział?

- Że moim celem jest uszczęśliwienie męża i rodzenie dzieci. - Uśmiechnęła się gorzko. - To chyba nie wystarczy, prawda? Te wszystkie gwiazdy... one istnieją w jakimś celu. - Po chwili milczenia dodała z nagłym ożywieniem: - Nie, nie wystarczy się modlić. Chciałabym poczuć, że moje życie ma sens, prawdziwy, głęboki sens. A tymczasem czuję... - urwała i wzruszyła ramionami. - Jakby była pani tylko trybikiem wielkiego mechanizmu? - odsunął cicho. W jej oczach błysnęło ożywienie. - Tak! O to właśnie chodzi! - Zrobiła krok ku niemu. - Pan też się tak czuje? - Kiedyś tak. Zwłaszcza po bitwie, kiedy wokół mnie umierali ludzie, a ja uchodziłem cało. Czułem, że musi istnieć jakaś przyczyna, dla której zostałem oszczędzony. Przysunęła się jeszcze bliżej. - I poznał pan odpowiedź? - Zaczynam sądzić, że na to pytanie nie ma odpowiedzi. Ci, którzy zginęli, kochali życie tak samo jak ja. Niektórzy mieli żony, narzeczone, dzieci. Być może każdy z nas musi odkryć swój cel w życiu. Możemy robić to, czego oczekują po nas inni, albo ruszyć na poszukiwanie własnego celu. Moim jest Erwynn Keep. - Co to takiego? - Moja posiadłość w Walii. W samym sercu Czarnych Gór. Piękny kraj. - Ale jak zwykła posiadłość może dać komuś cel w życiu? - Jestem żołnierzem. Przez wiele lat niszczyłem. Proszę mnie dobrze zrozumieć, walczyłem w słusznej sprawie, ale obijanie nigdy nie sprawia radości. Teraz chcę stworzyć coś, co mnie przetrwa. Coś, co ma znaczenie. - Nie rozumiem. Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Mój ojciec został wyklęty przez rodzinę. Nie wiedziałem, że mam wuja hrabiego, dopóki jego pełnomocnik nie odnalazł mnie we Francji. To od niego dowiedziałem się, że odziedziczyłem tytuł i dom. Erwynn Keep jest jak zaginiony fragment mnie samego, coś, za czym tęskniłem, nawet o tym nie wiedząc. Nigdy nie miałem domu, to znaczy miejsca, z którym czułem się związany. Ojciec był wojskowym, ciągle podróżował. Matka mu towarzyszyła. Mnie zostawiali u krewnych lub w szkołach z internatem. Erwynn Keep to moje dziedzictwo. Moje miejsce na ziemi. - Więc odnalazł pan swój cel w życiu? - Chyba tak. Spojrzała pod nogi, jakby na kamiennych głazach mogła znaleźć odpowiedź. - Ja miałam kiedyś dom. Ale matka zmarła, kiedy miałam pięć lat. Potem umarła Minnie. Tylko ona się o mnie troszczyła. Ojciec mnie rozpieszczał, ale mężczyzna chyba nie potrafi zrozumieć córki. Jak pan sądzi? Nie wiedział, co odpowiedzieć. Na szczęście Tess na to nie czekała. - Neil, mój brat, był mi bardzo bliski, dopóki się nie ożenił. Jego żona jest bardzo samolubna... czasami się boję, że mogę się stać taka jak ona. - To niemożliwe - zapewnił, ujmując jej rękę. - Nie wiem - powiedziała z brutalną szczerością. - Życie wydaje się takie puste. To dość przerażające. - Więc niech pani znajdzie swój cel. Niech pani nie będzie taka sama jak ci, których nie darzy pani szacunkiem. - To niełatwe. - Spuściła oczy na ich splecione dłonie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak blisko siebie usiedli. Wstała, oblana ciemnym rumieńcem. - A jednak miałam rację. - W jakiej kwestii? - Jest pan inny. Nie rozumiem, jak mogliśmy zboczyć na tak... - zawahała się, szukając odpowiedniego słowa - ...osobiste tematy. Oczywiście nigdy się pan nie płaszczy przed ludźmi, prawda? Wstał i chwycił ją za rękę, by mu nie uciekła. - Płaszczenie się nie należało do moich umiejętności choć dla pięknej kobiety zrobię wiele rzeczy. - Dotknął jej, przesunął palcem po aksamicie policzka. Tess chwyciła jego dłoń i spojrzała mu prosto w oczy.

- Mężczyźni przeważnie nie interesują się niczym poza urodą kobiety... lub jej posagiem. Jest pan łowcą posagów, hrabio? Ten cios, silny i precyzyjny, zbił go z tropu. - Gdybym był, czy przyznałbym się do tego? - Nie. - Więc musi pani sobie wyrobić własne zdanie. - Było to wyzwanie, a Brenn wiedział, że ta kobieta je podejmie. Nie zawiodła go. Puściła jego rękę. - Proszę mi opowiedzieć o Erwynn Keep. - Jak sobie pani życzy. - Zaprowadził ją do balustrady i skłonił, by usiadła obok niego. - Ale najpierw proszę zamknąć oczy i wyobrazić sobie moją ziemię. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - Co? Boi się pani, że chcę jej skraść całusa? Tylko tak może sobie pani naprawdę wyobrazić Walię. W przeciwnym fazie nie usłyszy pani moich stów. Proszę zamknąć oczy. Nie sądził, że to zrobi, a jednak po chwili rzęsy Tess spoczęły na policzkach. - Jak wygląda pański kraj? Brenn uśmiechnął się; ten sceptycyzm był czarujący. Pochylił się nad jej uchem. - Walia... Proszę sobie wyobrazić kraj, dziki, lecz magiczny. Góry jakby stworzone w walce pomiędzy potężnymi klanami czarowników i magów. W gniewie ciskali w siebie wielkimi pecynami ziemi, aż powstały góry i doliny. Kiedy zrzucili peleryny i płaszcze, zmieniły się one w zielone pastwiska. Kapelusze, które postrącali sobie z głów, stały się lasami. Usta Tess drgnęły w uśmiechu. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - To prawda - zapewnił ją. Ich wargi znajdowały się tuż przy sobie. Miał ochotę skorzystać z okazji. - Pan... wymyślił tę bajkę - szepnęła. Miała gorący, słodki oddech. - Tego bym nie zrobił. - Och, jak najbardziej. - Otworzyła oczy. Drgnęła, gdy się przekonała, jak blisko siebie się znaleźli. A jednak się nie cofnęła. - Chyba panią pocałuję. Zarumieniła się gwałtownie i urzekająco. - Proszę nic nie mówić - rzekł. - Dżentelmen nie prosi o pozwolenie. - Och, oni zawsze proszą. Ale ja im nie pozwalam. - Więc ja nie poproszę. - Brenn pochylił się nad nią. Zamknęła oczy; w świetle księżyca wyglądała przepięknie. Przepięknie i niewinnie. Kiedy dotknął jej ust, prawie nie czuł ich oporu. - Tess, jesteś tu? - rozległ się kobiecy głos. Odsunęła się gwałtownie. Zaczarowana chwila minęła. Na taras padło światło z sali balowej. Tess rzuciła swemu towarzyszowi przepraszające spojrzenie i wstała. - Jestem tutaj, Anne. - Brenn także podniósł się z miejsca. Anne podbiegła do nich. Przyjaciółka spotkała się z nią w połowie drogi. - Tragedia! Deland Godwin dowiedział się o naszym zakładzie i rozpowiedział wszystkim! Księżna Westley rozkazała Dafne wracać do domu, a potem zemdlała. Księżna ma wielkie wpływy na dworze i lady Garland twierdzi, że zepsułaś jej bal! - Zupełnie zapomniałam o tym głupim zakładzie. Ale uspokój się, nie może być aż tak źle. Księżna i lady Garland są tylko wzburzone. - Nie, Tess. Jest gorzej, niż sobie wyobrażasz. Wszystkie matki zabrały już swoje córki do domu. Zanim cię znalazłam, musiałam się trzy razy kryć przed ciotką. Boję się, co się stanie, kiedy mnie znajdzie, bo wszystkie dziewczęta płaczą i rozpowiadają, że to ty, ja i Lea wpadłyśmy na pomysł zakładu. Deland Godwin pęka z radości! Brenn zbliżył się do nich o krok. - Może mógłbym pomóc? W końcu panna Hamlin była ze mną przez cały czas. Ale zanim Tess zdążyła odpowiedzieć, na tarasie pojawił się jej brat. - Tess! - odezwał się głosem, który nie wróżył nic dobrego. - Tym razem posunęłaś się za daleko!

Neil jeszcze nigdy nie był tak wściekły na siostrę. Na Sali balowej wszystkie troskliwe matki, wielkie damy i debiutantki narobiły wściekłego zamieszania, a winę za nie zrzuciły na Tess. Teraz już nigdy nie wyda jej za mąż. Nie po tym skandalu. Był zrujnowany! Humor mu się nie poprawił, kiedy siostra oznajmiła beztrosko: - Phi! To była tylko zabawa. Głupi zakład. - Zakład? - powtórzył i zamilkł, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa więcej. Rozsądna Anne wydała cichy jęk zaniepokojenia, ale jego niepoprawna siostra nie dała za wygraną. - Chciałyśmy się trochę rozerwać. - Neil ryknął jak zraniony zwierz: - Za długo się obracasz w świecie, żeby nie wiedzieć, jakie konsekwencje ma ten twój figiel! To straszne, że młoda dama może być tak bezczelna! Zakładać się o to, która otrzyma pierwsza propozycję małżeństwa na balu! Oczy Tess stały się lodowato zimne. - Mężczyźni ciągle się o to zakładają! - To, co robią mężczyźni i co wolno kobietom, to dwie różne sprawy! - Tak, w pewnych kwestiach - zaryzykowała. - Ale to coś innego. Przyznaję, że mogłyśmy okazać pewien brak rozsądku, ale w końcu nie stało się nic wielkiego. - Nic wielkiego? - Machnął ręką w stronę sali balowej. - Już teraz niejaki Breedlove narobił hałasu, ponieważ zawarł tajną umowę z księciem Westley, który obiecał mu rękę swojej najstarszej córki. Odchodzi od zmysłów na wieść, że ta panna uwodziła innych mężczyzn! - Kokietowała ich, nie uwodziła. - Powiedz to panu Breedlove. Najwyraźniej ma co do tego ogromne wątpliwości. W dodatku córka księcia dowiedziała się o układzie i powiedziała Breedlove’owi prosto w twarz, że jest brzydki, a w tańcu depcze jej po palcach. W oczach Tess błysnęło rozbawienie. - Naprawdę? Zuch dziewczyna! - Przestań się zachowywać jak ulicznik! - Chciał odejść, ale po chwili zawrócił. Musiał wyładować wściekłość, żeby nie eksplodować. - Małżeństwo to układ finansowy! Kontrakt zobowiązujący obie strony. Nieważne, czy Breedlove depcze tej pannie po palcach, córka musi być posłuszna rozkazom ojca. Oczywiście teraz nie będzie, a Westley wini o to mnie. Wszyscy mają pretensje do mnie! Stella miała rację. Jesteś zbyt dumna. Już dawno powinienem cię wydać za mąż. Gdybym to zrobił, nic podobnego nie miałoby miejsca! A teraz nigdy nie znajdziesz męża! Odrzuciłaś wszystkich konkurentów! Mają dość flirtowania z tobą, dość wszystkiego. A po tym...! Boże, to już koniec. - Urwał, słysząc w swoim głosie desperację. O tak, siostra zadała mu druzgoczący cios. Teraz wszyscy dowiedzą się o jego niepowodzeniu. Tess położyła mu rękę na ramieniu. Oczy lśniły jej od łez. - Neil, wybacz mi. Nie spodziewałam się takiego obrotu rzeczy. Przeproszę, kogo trzeba. Porozmawiam z lady Garland. Deland Godwin nie przestanie plotkować, ale ja będę tak miła i czarująca, że wszyscy mi przebaczą. Anne, nie martw się o ciotkę. Powiem jej, że to przeze mnie. Nie pozwolę, by Lea i inne zapłaciły za mój błąd. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Spojrzał w jej lśniące oczy i pożałował, że nie mogą cofnąć czasu. Ujął rękę siostry. - Za późno - szepnął ochryple. - Za późno... dla ciebie, dla mnie, dla Stelli... - Nie mów tak - zaprotestowała. - Poradzimy sobie. Nie pamiętasz? Razem. Razem. Od pokoleń było to motto ich rodziny. Teraz wydało mu się szyderstwem. - Czy mogę zaofiarować moją pomoc? - rozległ się jakiś głęboki głos. Neil odwrócił się, zaskoczony. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności innego mężczyzny. Wpadł na taras tak wściekły, że nie zauważał nikogo oprócz siostry. Nieznajomy skłonił się uprzejmie. - Brenn Owen, hrabia Merton. Tytuł wydał się Neilowi znajomy. Po chwili odnalazł go w pamięci. - Słyszałem o panu w klubie. Niedawno odziedziczył pan tytuł, prawda? - Rzeczywiście. Neil przyjrzał się mężczyźnie. Powiadano, że hrabia Merton jest kulawy. Dżentelmen, który przed nim stał, nie wydawał się kaleką. Przeciwnie, był tak rosły,

że Neil zastanowił się, dlaczego dotąd go nie zauważył. Przestąpił z nogi na nogę, obawiając się, że jego wybuch skompromitował go w oczach nieznajomego. - Sądziłem, że hrabstwo Merton leży w Walii - powiedział ostrożnie. - W rzeczy samej. - Jest pan dość wysoki jak na Walijczyka. - Hrabia błysnął w uśmiechu białymi zębami. - W moich żyłach płynie krew wikingów. Hrabiowie Merton są znani z wysokiego wzrostu. I z zamiłowania do ryzyka. - Proszę? - Mam zaszczyt prosić o rękę pańskiej siostry. - Co?! - wybuchnęła Tess. Jej brat był nie mniej zaskoczony. - Hrabia raczy żartować. Czy nie słyszał pan, co mówiłem? Moja siostra jest skompromitowana, a wraz z nią cała rodzina. - To tylko kolejny powód, by ją wydać za mąż - oznajmił niezrażony hrabia. - Oszczędzi pan rodzinie dalszego skandalu. Ożenię się z panną Hamlin, wywiozę ją do Walii i po paru miesiącach nikt nie będzie pamiętać o tym wieczorze. Z wyjątkiem pani ciotki - dodał ze współczuciem, zwracając się do Anne. Neil zaczął pojmować, że nadarza mu się okazja. Być może opatrzność wreszcie się nad nim zlitowała. - To najbardziej niesły... - zaczęła Tess, ale brat przerwał ją w pół słowa i niemal odepchnął ją na bok. - Tak, istnieje taka możliwość. Walia leży daleko od Londynu, prawda? - Dość daleko - przyznał sucho hrabia. - Zaraz! - Tess stanęła między nimi. - Za nikogo nie wyjdę! Ani teraz, ani nigdy. Neil zagotował się z wściekłości. Jak śmiała mu się sprzeciwiać w obecności hrabiego! Czyżby zapomniała, że jest coś winna rodzinie? Spojrzał Mertonowi w oczy. - Moja siostra przyjmuje pańską propozycję, hrabio. Proszę mnie jutro odwiedzić, a przedyskutujemy szczegóły umowy. - Neil! Nie! - Tess tupnęła nogą. - Nie wyjdę za niego! I nagle Neil doszedł do wniosku, że ma tego dość. Nie miał już ochoty nieustannie brać pod uwagę potrzeb siostry, żony i własnych. Oto nadarzyła się okazja ucieczki z opałów. Niedługo miał zostać ojcem. Kaprysy Tess przestały się liczyć. - Moja siostra wyjdzie za pana w ciągu tygodnia, hrabio. Dopilnuję tego. Teraz ogłoszę zaręczyny. - Odwrócił się, nie patrząc na Tess, i wrócił do sali balowej. Tess odprowadziła go osłupiałym wzrokiem. Nie wierzyła własnym uszom. Anne położyła rękę na jej ramieniu. - Jest rozgniewany. Zmieni zdanie. - Jest pijany - odparła Tess zimno i natychmiast poczuła się winna. Neil rzeczywiście ostatnio pił zbyt wiele, ale przecież był jej bratem. Odwróciła się do sprawcy całego tego zamieszania. - Jak pan mógł? - Podsunąłem jedynie rozwiązanie problemu - odparł Brenn z fałszywą skromnością. - Wolałabym zostać niewolnicą! - Śmiem zauważyć, że małżeństwo jest jednak korzystniejsze. - Niewiele. Po ślubie kobieta nie ma już niczego na własność. Traci nawet nazwisko. - Zakładam, że to także nauki pani oświeconej guwernantki. Uśmiechnęła się gorzko. - Owszem. Czy odwoła pan zaręczyny? - Przeciwnie. Zamierzam udowodnić, że się pani myli. - Nie dam panu okazji - oznajmiła dumnie. Odwróciła się zamaszyście i pobiegła do sali balowej, by zaprzeczyć wszystkiemu, co powie jej brat. Anne pospieszyła za przyjaciółką. Chaos, o którym mówiła wcześniej Anne, nieco się już uspokoił, lecz wiele uczestniczek zakładu zniknęło z sali. Tess uniosła głowę. Powoli goście zdali sobie sprawę z jej obecności. W sali zapadła cisza.

Neil stał przed muzykami. - Właśnie ogłosiłem twoje zaręczyny, ukochana siostrzyczko - oznajmił, unosząc szklankę ponczu. - Za szczęście mojej siostry! Do toastu dołączyli inni goście. Z wyjątkiem lady Garland, która siedziała bezwładnie na krześle przy drzwiach, chłodząc twarz wachlarzem. - I za hrabiego Merton! - dodał Neil. Brenn powróciwszy z tarasu, nie stanął u boku Tess, lecz podszedł do Neila i przyjął szklankę ponczu. - Za najpiękniejszą kobietę w tej sali - powiedział, unosząc szklankę w jej stronę. Goście spełnili toast z pewnym ociąganiem. Deland Godwin przepchnął się w stronę Tess. - A więc olśniewająca panna Hamlin musiała się poddać! Czyżby padła ofiarą własnego sprytu? - szepnął jej do ucha. - Któżby pomyślał, że szczęśliwym wybrankiem zostanie dzielny, acz kulawy dżentelmen? Tess zesztywniała. Nagle zapomniała o dobrym wychowaniu. - Bez obaw. Mój narzeczony nawet kulawy jest bardziej mężczyzną niż pan. Godwin wzdrygnął się, jakby go uderzyła. Jego sąsiedzi usłyszeli słowa Tess. Roześmiali się i powtórzyli je innym. - Proszę uważać, kogo sobie pani zraża - wycedził. - Okres pani świetności dobiega końca. Mężatka potrzebuje wielu przyjaciół, w przeciwnym razie zostanie zapomniana. - Odwrócił się i odszedł. Anne wzięła przyjaciółkę pod rękę. - Co teraz zrobisz? Tess zmierzyła wyzywającym spojrzeniem wysokiego ciemnowłosego Walijczyka, który ubzdurał sobie, że zostanie jej mężem. - Będę walczyć. Wyszła w poszukiwaniu powozu, którym mogłaby wrócić do domu. - Jesteś durniem! - wybuchnął sir Charles w chwili, kiedy został z Brennem sam na sam. Siedzieli w ciasnym powozie. Prawie świtało; o tej porze ulice były całkowicie opustoszałe. Rozmowę zakłócał tylko stukot końskich kopyt i zgrzyt kół na bruku. - Bogatym durniem - skorygował Brenn, ziewając. Wypił zbyt wiele toastów za swoje zdrowie. Teraz, na świeżym powietrzu, rausz po dobrym winie zaczął się ulatniać. Na horyzoncie zamajaczyła brzydka rzeczywistość. - Możesz się ożenić dla pieniędzy, chłopcze, ale nie możesz dla nich żyć. - Co to znaczy? Przyjechałem do Londynu, żeby się bogato ożenić. - Brenn potarł dłonią twarz, szorstką od zarostu. Musiał się wyspać. Na którą to zapowiedział wizytę u Hamlina? Zapomniał. - Widziałem wyraz twarzy Tess Hamlin. Ona nie chce za ciebie wyjść. - Ale jej brat życzy sobie tego małżeństwa. I, szczerze mówiąc, powinna mi być wdzięczna. Ratuję ją przed skandalem. Sądząc po zachowaniu lady Garland, wiele najlepszych domów zamknęłoby swoje drzwi przed panną Hamlin. Lepiej będzie jej w Walii. - To nie ma sensu - mruknął sir Charles pod nosem. - Ona odrzuciła dziesiątki kandydatów, a ledwie się pojawiłeś, padła ci w ramiona. Nie twierdzę, że nie jesteś dobrą partią, ale sam to przyznaj: nie jesteś. Nie dla takiego brylantu pierwszej wody jak Tess Hamlin. Ta historia z zakładem to bzdura. Plotki ucichłyby bardzo szybko. A Hamlin postanowił wydać ją za mąż w ciągu tygodnia! Coś tu się nie zgadza... coś mi się tu nie podoba. Brenn oparł głowę o twardy skórzany zagłówek. - Czy to ważne? Jego plany zgadzają się z moimi. Im wcześniej wrócę do Walii, tym szybciej zacznę przebudowywać posiadłość. Pięćdziesiąt tysięcy funtów! Z takimi pieniędzmi mogę osiągnąć wszystko. - Za dużo tu pośpiechu - dodał sir Charles w zamyśleniu. - To przez skandal - odparł lekceważąco Brenn. Splótł ręce na piersi i zamknął oczy. - Hamlin jest dumny. Chciał wyjść z tego z twarzą. A jego siostra nie jest już pierwszej młodości. Gdyby nie była taka piękna, z pewnością poszłaby w odstawkę? - Uśmiechnął się. Znowu zobaczył te lśniące życiem błękitne oczy, zapał, z jakim broniła swoich racji, nie uciekając się do pomocy kobiecych sztuczek. - Dla mnie jest

idealna. realna - powtórzył sennie. - Uwierzyłby pan, że Hamlin przekaże mi fortunę swojej siostry już po podpisaniu kontraktu? - Sir Charles parsknął pogardliwie. - Absolutnie nie. Byłby głupcem, gdyby nie zachował pieniędzy aż do waszej nocy poślubnej. Ty także powinieneś na to nalegać. Chyba nie chcesz anulować tego małżeństwa, skoro tyle w nie zainwestowałeś. Podobno Hamlin nie ma głowy do interesów. Ani do pieniędzy. Wydaje je garściami, jakby na nich sypiał. - Pewnie tak jest. - Hmmm... nie wiadomo. - Brenn otworzył jedno oko. - Dlaczego zawsze jest pan taki podejrzliwy? Nie wierzy pan w szczęście? Zjawiłem się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Sir Charles postukał się palcem w wydatny zakrzywiony nos. - Kiedy coś jest nie tak, swędzi mnie nos z lewej strony. Ten objaw za często ratował mi skórę, bym miał go teraz lekceważyć. - Podrapał się w lewą chrapkę nosa. - Sama fortuna panny Hamlin wystarczyłaby, żeby towarzystwo zapomniało o skandalu. Nie, tu chodzi o coś innego. Jej brat coś ukrywa. Brenn wzruszył ramionami. - I cóż z tego? Mam to, po co przyjechałem do Londynu. Bogatą żonę, w dodatku niebrzydką. - Mhm. Ale nos nigdy mnie nie zawiódł. W tej chwili swędzi mnie jak sto diabłów. Uważaj, chłopcze, nie szalej. Brenn ziewnął i wzruszył ramionami. Ale później, kiedy wreszcie trafił do łóżka, słowa sir Charlesa nie dały mu spać spokojnie. Tess nie zamierzała poślubić obcego człowieka, choćby był nawet najprzystojniejszy na świecie. Odczekała do południa, po czym ruszyła na poszukiwanie brata. Znalazła go w sypialni. Ciągle leżał w łóżku, cierpiąc straszliwie z powodu bólu głowy po wczorajszym przepiciu. Tess trzasnęła drzwiami. Neil zaklął soczyście i chwycił się za głowę. - Cóż to, za dobrze się wczoraj bawiłeś, braciszku? Na mój koszt? - Proszę cię, nie tup tak głośno! - Głowa mi pęka. Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i z hukiem strzeliły o ścianę. Neil zawył z bólu. Do pokoju wpłynęła jego żona, wiotka blondynka, w swojej ulubionej różowej sukni i krótkim spencerku z kremowego kaszmiru. Wiśniowe wstążki u słomkowego kapelusza budki zafurkotały za nią tryumfalnie. - Neil! Tess! Właśnie usłyszałam cudowną opowieść o tym, co się wczoraj wydarzyło u Garlandów! Dlaczego mi nie powiedzieliście? Neil zakwilił boleśnie. - Kochanie, nie tak głośno, błagam... - Nie zwróciła na niego uwagi. - Wracam z herbatki u lady Ottley - powiedziała Stella, ściągając rękawiczki. - Gratulowała mi zaręczyn Tess. Doprawdy, nie wiedziałam, co powiedzieć. Oczywiście udałam, że wiem o wszystkim, choć naturalnie o niczym nie miałam pojęcia. Powinnam z wami iść do Garlandów zamiast na karty do Watkinsów. Ale skąd miałam wiedzieć? Powiedzcie mi, proszę, czy to prawda? Wreszcie znalazłeś kandydata do ręki twojej upartej siostry? - Uśmiechnęła się słodko do Tess. - Już go lubię. Tess miała ochotę pokazać bratowej język. Neil jęknął. - Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Zaręczyłaś się! - I możesz dalej o tym nie pamiętać. Nie mam najmniejszego zamiaru poślubić hrabiego Merton. Nie znam go. Stella pisnęła z zachwytu, doprowadzając męża na skraj omdlenia. Podbiegła do niego, chwyciła w objęcia i przytuliła do piersi. - Wiedziałam, że to zrobisz! Wiedziałam, że kiedy się dowiesz o dziecku, nie zawiedziesz mnie! Och! To najszczęśliwszy dzień mojego życia. Pomyśleć tylko, moja szwagierka wreszcie się wyprowadzi! Dom będzie należeć do mnie! Tylko do mnie! Neil, jesteś skarbem! - Pocałowała go, hałasując przy tym bezlitośnie. Neil omal nie rozpłakał się z bólu. - Stello, Stello... nie krzycz - jęknął. - Bądź tak dobra i podaj mi filiżankę herbaty.

- Herbaty? Nigdy nie pijasz herbaty. - Posłusznie przyniosła filiżankę, podała mu ją i usadowiła się na brzegu łóżka, wydając irytująco infantylne szczebioty:- Cio to, mężusia boli główeczka? Neil mruknął coś pod nosem. Stella szczebiotała dalej. Tess przewróciła oczami, choć nie mogła zaprzeczyć, że poczuła dźgnięcie zazdrości. Tych dwoje siedziało tak blisko siebie... Musiała zdać sobie sprawę, że sytuacja w ich domu się zmieniła. I w głębi serca zapragnęła mieć dziecko. Być może wtedy życie nie wydawałoby się takie puste. Jak by to było - mieć dziecko, które można kochać i uczyć różnych rzeczy, tak jak Minnie uczyła ją? Otrząsnęła się z tej wizji. - Stello, Neil i ja rozmawiamy. Proszę, idź do swego pokoju. - Słyszałeś, jak mnie traktuje? Wydaje mi rozkazy, jakby się miała za królowę Saby! - Chcę porozmawiać z bratem bez twojego udziału. - Neil nie ma przede mną sekretów. - Co ty tam wiesz! - warknęła Tess. Neil miał tysiące sekretów, w tym także kochankę w Chelsea, co Tess ukrywała z lojalności wobec niego. Ukrywała, ale nie mogła sobie odmówić jadowitego przytyku. Stella wstała i wzięła się pod boki. - Coś podobnego. Jak śmiesz się do mnie tak odzywać! - Stello, Tess... boli mnie głowa... - Jestem jego żoną. To ja jestem panią w tym pokoju. Poza tym nie masz mu nic do powiedzenia, zwłaszcza jeśli zamierzasz zerwać zaręczyny. - Muszę! Nie zgadzam się na to małżeństwo. Nikt nie spytał mnie o zdanie. - Nikt nie musiał cię pytać - odparła Stella, zanim jej mąż zdołał otworzyć usta. - Neil jest twoim opiekunem. Może cię wydać, za kogo zechce. - To barbarzyństwo! - Stella uśmiechnęła się miło. - Nie, nie barbarzyństwo. Tak się to robi, zwłaszcza w przypadku kobiety o posagu takim jak twój. - Tess zwróciła się do brata: - Nie chcę wychodzić za tego człowieka. Nawet go nie znam. - Nie musisz go znać - wpadła jej w słowo Stella. - To brat decyduje, co jest dla ciebie najlepsze. - On także go nie zna. Prawda? - Neil otworzył usta. - Ja... - Żona przerwała mu bezceremonialnie. - Lady Ottley powiedziała, że twój narzeczony jest walijskim hrabią, bohaterem wojennym, na swój sposób bardzo przystojnym. Jego protektorem jest sir Charles. Co jeszcze chcesz wiedzieć? - Co jeszcze? - powtórzyła Tess, nie wierząc własnym uszom. - Żartujesz? Zanim się wyjdzie za mężczyznę, trzeba go poznać o wiele lepiej! - Jesteś niemożliwa. I zbyt wybredna. Nic dziwnego, że ciągle nie masz męża. - Przyznaj się, Stello. Chcesz mieć dom dla siebie, żebyś mogła bezkarnie prześladować służących. - Nie robię nic podobnego! - W zeszłym tygodniu służąca z górnego piętra płakała przez ciebie. - Zbiła butelkę z moimi solami kąpielowymi! - Sole można odkupić... - Dość! - rzucił Neil. - Stello, zabierz filiżankę. Tess, zaraz porozmawiamy, ale ciszej! Gestem nakazał żonie, by nalała mu nową filiżankę herbaty. - Nie pozwolę ci odwołać zaręczyn. Być może nie znam Mertona. Możliwe, że nieco się pospieszyłem, ale już się stało. Nie cofnę słowa, choćbym je dał po pijanemu. Masz sześć dni, żeby się z nim lepiej poznać, a potem całe życie. - Neil! - krzyknęła oburzona Tess. Jej brat powoli opuścił nogi na podłogę. - Stella zajmie się ślubem. Wszystko będzie, jak należy. - Ślub! Wreszcie! - Stella klasnęła w dłonie i, widząc minę męża, szybko dodała: - Wybacz, zapomniałam. Tess przestała się przejmować dolegliwościami brata.

- Nie poślubię go - oznajmiła dobitnie. - Sama zerwę zaręczyny, jeśli ty się tym nie zajmiesz. - O nie, nie zrobisz tego, moja droga - odparła natychmiast Stella, zaciskając pięści. - Nie po tym zakładzie, który zrobiłaś z Leą Carrollton. Ha! Myślałaś, że o nim nie wiem? Całe miasto o tym mówi. Wszyscy plotkują o twoim skandalicznym zachowaniu. Winą za wszystko obarczają ciebie. I twierdzą, że dobrze się stało, iż wychodzisz za hrabiego. Tess spiorunowała ją wzrokiem. - To nie ma znaczenia. Nie wyjdę za niego. Stella odwróciła się do męża. - Twoja siostra doprowadza mnie do szaleństwa. Zrób coś, bardzo cię proszę! - Jako mój brat powinieneś spełniać moje życzenia! Neil przejechał palcami po potarganych włosach i wstał z łóżka. Wielkimi krokami przemierzył cały pokój. Obie kobiety milczały. Rękawica była rzucona. Decyzja należała do niego. Odwrócił się, spojrzał na nie przekrwionymi oczami. - Stello, zechciej nas zostawić. Serce Tess zatrzepotało. Spuściła wzrok, żeby bratowa nie dostrzegła błysku tryumfu w jej oczach. Przy kolejnym wybuchu Neil mógłby zmienić zdanie. Oczywiście Stella nie dała za wygraną. - Dlaczego? Chcesz jej wbić trochę rozumu do głowy? - Parę minut, Stello. Proszę. Tess wstrzymała oddech. - Zaczekam za drzwiami - oznajmiła Stella urażonym tonem. Prawdopodobnie będzie podsłuchiwać, pomyślała Tess bez szacunku, ale tym razem zachowała to dla siebie. - Dziękuję - powiedział Neil z prawdziwą wdzięcznością zaczekał, aż żona zamknęła za sobą drzwi. - Usiądź, Tess. - Nie posłuchała. Zawsze kazał jej siadać, kiedy zamierzał wygłosić kazanie. Zanim się ożenił ze Stellą, zdarzało się to bardzo często. Neil westchnął ciężko i osunął się na krzesło za stojącym przy oknie biurkiem. - Usiądź. Nie miała wyboru. Zajęła miejsce obok biurka i złożyła ręce na kolanach. - Nie jesteś dziś sobą - powiedziała. - Nie czuję się sobą. Głowa mi pęka. I nie chcę odbyć z tobą tej rozmowy, ale to nieuniknione. Za długo zwlekałem. - Pochylił się ku niej. - Tess, pora żebyś wyszła za mąż. Ten Merton nie wygląda na złego człowieka. Może nawet będzie dla ciebie dobry. - Kiedyś wyjdę za mąż, ale nie teraz. Proszę, zerwij te zaręczyny. Powiedz mu, że jestem chora czy cokolwiek, bylebym tylko nie musiała za niego wychodzić. - Czego się boisz? - Niczego. Czuję tylko, żew życiu jest coś więcej. - Niż małżeństwo? - Tak. Parsknął lekceważąco. - Nie dla kobiety. Tess, już użyłaś swobody. Pora na obowiązki. Poza tym dałem mu słowo. - A ja nie. Nikt mnie nie spytał o zdanie. Proszę, nie zmuszaj mnie do małżeństwa z człowiekiem, o którym nic nie wiem. Ojciec by tego nie zrobił. - Ach, Tess... - Przesunął dłonią po twarzy i wyjrzał przez okno. Kiedy odwrócił się do siostry, w jego oczach lśniły łzy. - Neil... - Wyciągnęła do niego dłoń, ale cofnął się przed nią. - Czy coś się stało? Skinął głową. Znowu go dotknęła; tym razem pozwolił się wziąć za rękę. - Powiedz mi o tym. Razem damy sobie radę. Razem! Pokręcił głową, a po chwili opanował się. - Pamiętam śmierć mamy. Miałaś ledwie pięć lat. Ja dziewięć. Oboje bardzo się baliśmy, ale usiłowałem udawać silnego. Ojciec powiedział, że muszę się tobą opiekować. A ja się bałem, że się rozpłaczę. On byłby bardzo rozczarowany. - Ale zachowałeś się dzielnie. Ojciec powiedział, że jesteś bardzo silny. Pamiętam to.

- Trzymałaś mnie za rękę, tak jak teraz. I spytałaś, czy mama wyzdrowieje? A ja odparłem, że tak. - Przesunął kciukiem po dłoni siostry. - To wspomnienie nie daje mi spokoju. Oszukałem cię. Oszukałem. Kiedy podniósł wzrok, Tess ujrzała w jego oczach cierpienie. - Neil, o co chodzi? - spytała z niepokojem. - Muszę ci o czymś powiedzieć. O czymś, czego żałuję. - Nabrał głęboko powietrza. - Straciłem twój posag. Straciłem wszystko. Roześmiała się niepewnie, ale on patrzył na nią ze smutkiem i nagle poczuła chłód w sercu. Zrozumiała, że brat mówi prawdę. Cofnęła rękę. - Nie rozumiem. Jak mogłeś stracić mój posag? Neil wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. - Poczyniłem pewne nierozsądne inwestycje. Nie zrobiłem tego celowo. Wydawało mi się, że tak będzie dobrze. - Jakie inwestycje? - Przyszedł do mnie człowiek, który wynalazł pewien przyrząd. - Neil usiadł na łóżku. - Baterię. To miedziane i cynkowe płytki. Dzięki niej otrzymujemy prąd elektryczny. Teraz Tess miała już pewność, że brat nie żartuje. Zawsze fascynował się nowymi urządzeniami. - To najbardziej zadziwiający eksperyment, jaki kiedykolwiek widziałem. Może nawet rewolucyjny. Podłączona do tej baterii martwa kura poruszyła się, widziałem to na własne oczy! Wyobraź sobie, jakie możliwości stwarza ten wynalazek! Martwa tkanka się poruszyła! Ale ten człowiek potrzebował funduszy na dalsze eksperymenty. Sama wiesz, że mam ograniczony dostęp do własnych pieniędzy. Ojciec zostawił w testamencie rozporządzenie i za każdym razem muszę się zwracać do pana Christophera o pozwolenie. A to duże utrudnienie, bo on jest zupełnie obojętny na moje prośby. Stella ma swoje wydatki, a mieszkanie w Londynie także jest drogie. - Urwał i spojrzał na siostrą żałośnie. - Nie spodziewałem się, że stracę wszystko. Myślałem, że robię to, co jest dla ciebie najlepsze. Tess podeszła do brata. - Gdzie jest ten człowiek? Może powinniśmy z nim porozmawiać. - Wyjechał. Szukam go od wielu miesięcy. Zniknął z pieniędzmi, prawdopodobnie jest gdzieś we Włoszech. Powoli dotarło do niej, co się stało. - Nie mam posagu? - Nie. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Bo chciałem jakoś temu zaradzić. Wierzyłem, że zdołam zdobyć te pieniądze. - Ale ci się nie udało. - Poprosiłbym Christophera, gdyby mógłby mi dać taką sumę, ale straciłem zbyt wiele pieniędzy. On mi odmówi, Tess. Wiem, że tak będzie. Powoli obeszła biurko, wodząc palcami po jego wypolerowanej powierzchni. W ciszy pokoju rozbrzmiewało tylko tykanie zegara. - Czy Stella wie? - Pokręcił głową. - Nie mogę jej powiedzieć, zwłaszcza teraz, kiedy jest przy nadziei. - Och, Neil... - Do oczu Tess napłynęły gorące, piekące łzy. Przełknęła je. - Jaka jest na to rada? Neil dotknął jej włosów. - Jesteś taka ładna... jak matka, nawet jeszcze ładniejsza. Nikt nie może się dowiedzieć, co się stało. Mam reputację, koneksje.... Jeśli to się rozniesie, będę zrujnowany. - Więc co mam zrobić? - Dobrze znała odpowiedź na to pytanie. - Wyjdź za tego Walijczyka. Wyjedź z Londynu. Ułóż sobie z nim życie, a nikt się nie dowie o moim... błędzie. - Ale co będzie z pieniędzmi? - On jest bogaty. W klubie usłyszałem, że jego posiadłość jest bardzo stara i wspaniała.

- Czy nie ma innego sposobu? - Nie. - A jeśli odmówię? - Wzruszył ramionami. - Wtedy stracimy dobre imię. I nie będziesz już mogła za nikogo wyjść. Przez jedną straszną chwilę wyobraziła sobie szyderstwa i kpiny tych, którzy ucieszyliby się, widząc jej upadek. Nie wiedziała, czy zdoła żyć w takim upokorzeniu. Strach ścisnął jej gardło. Opanowała się, ale lęk pozostał. - Powiesz mu prawdę? - wyszeptała z trudem. - Nie możesz go okłamać. - Nie okłamię go, ale nie muszę mówić mu wszystkiego - odparł szybko brat. - Mógłby zerwać zaręczyny. I zaczęłyby się plotki. To się jej nie spodobało. - Ale wcześniej czy później musi się dowiedzieć. - Dlatego musisz sprawić, żeby ci wybaczył. - Jak? - Ty mnie o to pytasz? Kobiety umieją opętać mężczyzn. Niech się w tobie zakocha, zakochany mężczyzna jest zdolny do wszystkiego. Nagle ktoś zapukał do drzwi. - Przybył hrabia Merton - oznajmił kamerdyner Nestor. - Czy jaśnie pan jest w domu? Neil spojrzał na siostrę. - Czy jestem w domu? Stała jak zaklęta. W głowie się jej kręciło, miała dreszcze. - Tak - szepnęła z trudem. - Tak, jesteś. - Wyjdziesz za niego? Otworzyła usta, ale minęła długa chwila, zanim zdołała wydobyć z siebie głos. - Tak. Tak, wyjdę za niego. W co ja się wpakowałem? Ta myśl zaświtała Brennowi, dopiero gdy przejechał brzytwą po zaroście na szyi. Poranne filozoficzne uwagi nie wydawały mu się już tak trafne. A kiedy znalazł się we wspaniałym salonie Hamlinów, zrozumiał wreszcie, co dawał mu do zrozumienia sir Charles. Hamlin naprawdę był niewyobrażalnie bogaty. Nie tylko posiadał dom w najmodniejszej dzielnicy Londynu, ale w dodatku urządził go najkosztowniejszymi meblami. Po raz pierwszy od rozpoczęcia tego polowania na posażną pannę Brenn zdał sobie sprawę, jakie będą konsekwencje jego postępowania. Bukiet małych różyczek i niezapominajek, kupiony na ulicznym straganie, wydał mu się żałośnie skromny. Przyjrzał się kolekcji zielonych waz, zdobiących gzyms kominka. Jako człowiek bywały w świecie znał ich cenę i mógłby się założyć, że cena tylko jednej z nich przekracza wysokość jego zeszłorocznego żołdu. Wczoraj dostrzegł w oczach panny Hamlin iskry temperamentu i dał się jej zwabić prosto w pułapkę. Dziś ujrzał jej bogactwo. Kobieta wychowana w takim zbytku będzie się spodziewać życia na podobnym poziomie. Pomyślał o zamku Erwynn Keep w jego obecnym stanie - niegdyś wspaniałego budynku. Ziejące dziury w miejscu drzwi i okien. Wyrwane połacie dachu. W takim miejscu nie można mieszkać. Brenn ulokował się, podobnie jak jego wuj, w małej chacie u stóp budowli. Czy kobieta wychowana w takim bogactwie, w takim pałacu, zrozumie jego pragnienie odbudowania Erwynn Keep? Czy będzie chciała zamieszkać w chacie? Rozejrzał się po salonie. Odpowiedź brzmiała: nie. Ale skoro miał zrealizować swoje marzenia, musiał wykorzystać jej pieniądze. Nie potrafił zapomnieć o ostrzeżeniach sir Charlesa. Dlaczego Hamlin tak się spieszył z wydaniem siostry za mąż? Może rzeczywiście coś ukrywał. Za niedomkniętymi drzwiami rozległy się szepty pokojówek. Brenn zrobił parę kroków w tamtą stronę, sądząc, iż pojawienie się służących poprzedza nadejście panny Hamlin. - Kto tam jest? - spytała jedna z dziewcząt. - Zalotnik panny Tess - odpowiedziała inna. - Tylko jeden? Zwykle o tej porze już się tłoczą jak na jarmarku. Jedna z pokojówek zachichotała.

- Nic nie wiesz? - O czym? - O tym, że panna Tess oddała już rękę. Temu dżentelmenowi. - O Jezuniu, nic nie wiedziałam! I co? Mów! Głosy stały się jeszcze cichsze. Brenn przestąpił z nogi na nogę. Dałby sobie odciąć palec, żeby tylko móc usłyszeć resztę rozmowy. Któraś pokojówka znów zachichotała. Do diabła z dobrym wychowaniem. Zakradł się na palcach do drzwi, lecz w tym samym momencie pokojówka ucięła rozmowę. - Muszę już lecieć na górę. Dziś rano znowu miała mdłości. - Oooo, to już trzy razy z rzędu. Podobno wczoraj wzywali doktora. - Aha, właśnie. Ja to od razu wiedziałam, bez żadnego lekarza... ale o niczym ani słowa! Urwałaby mi głowę, gdyby się dowiedziała, że ci powiedziałam. To tajemnica. Wiesz, jacy są ci państwo. Oczywiście ja znam jej tajemnicę. A kiedy brzuch już będzie duży, wszyscy się dowiedzą, że latała po mieście jakby nigdy nic. Będzie skandal! Przynajmniej tak mi powiedział służący pana. - Ostatnio w ogóle często rozmawiacie - zauważyła domyślnie druga pokojówka. Rozległo się parsknięcie i cichy śmiech, po czym dziewczęta zniknęły. A Brenn wiedział już, co ukrywają Hamlinowie. Wbił spojrzenie w płatki różyczek w bukiecie. Po co podsłuchiwał? Przez długą chwilę walczył ze sobą. Więc jednak go wykorzystali. Panna Hamlin była przy nadziei i musiała znaleźć męża. A czy on nie chciał jej wykorzystać? Ale jak mógłby uznać za swoje dziecko innego mężczyzny? Za drzwiami salonu rozległy się energiczne kroki. Brenn zdążył się cofnąć; po chwili Neil Hamlin wszedł do pokoju. Już za nim podążał kamerdyner. - Hrabio, jakże się cieszę! Brenn uścisnął dłoń gospodarza. Hamlin zachowywał się przyjaźnie, ale zdradzały go nerwowo zaciśnięte usta i nieco rozbiegane spojrzenie. - Moja siostra wkrótce do nas zejdzie. Czy Nestor ma włożyć pańskie kwiaty do wody? - Nie czekając na odpowiedź, skinął na kamerdynera. Brenn cofnął się o krok. - Nie, dziękuję. Chcę je dać pannie Hamlin. - Miał nadzieję, że przy okazji sprawdzi, czy i jej spojrzenie ucieknie w bok. Kamerdyner zniknął, zostawiając jedynie milczącego służącego, który czekał na rozkazy. - Cóż... - Hamlin klasnął w ręce, by przerwać chwilę niezręcznej ciszy. - To wyjątkowa okazja. Powinniśmy ją uczcić. Skinął ku karafce wina i kieliszkom stojącym na stoliku nieopodal. Brenn przyglądał się mu w milczeniu. Miał ochotę spytać wprost: czy pańska siostra nosi dziecko innego mężczyzny? Zawsze lubił czyste sytuacje. Ale wtedy nie był jeszcze hrabią... i nie pragnął niczego tak jak Erwynn Keep. Wykrochmalony, starannie upięty fontaź zaczął go dusić. Potem dobiegł go szelest spódnic i zapach lilii. Odwrócił się... i zapomniał o wszystkim. W drzwiach stała panna Hamlin. Tess. Piękna Tess. W dzień wydawała się nawet jeszcze piękniejsza niż wtedy, w ogrodzie. Teraz już wiedział, dlaczego zdecydował się na to szaleństwo. Gęste złotorude włosy upięła wysoko, lecz już bez misternych loczków i klejnotów. Wydawało się, że wystarczy wyjąć z nich parę szpilek, a runą w dół obfitą kaskadą. Niebieska sukienka podkreślała intensywny błękit migdałowych oczu, które patrzyły wprost na niego. - Jakże się pan dziś miewa, hrabio? Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. - To dla pani. Podał jej bukiet, żałośnie skromny w porównaniu z jej promieniejącą urodą. Podeszła do niego wdzięcznym krokiem, jakby płynęła nad podłogą. Przyjmując kwiaty, musnęła dłoń Brenna czubkami długich, smukłych palców. Nie nosiła rękawiczek; ciepło jej ciała przejęło go do szpiku kości. Co za diabeł siedzi w tej dziewczynie?! Gdy uniosła kwiaty ku twarzy, zauważył, że ręce jej lekko drżą.