Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

McArthur Fiona - Zagadkowa pielegniarka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :693.0 KB
Rozszerzenie:pdf

McArthur Fiona - Zagadkowa pielegniarka.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 80 stron)

Fiona McArthur Zagadkowa pielęgniarka

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Czy siostra źle się czuje? – zaniepokoił się Jack Dancer, kierownik szpitala w Bellbrook oraz praktycznie jedyny lekarz w tej placówce. Przechyliwszy na bok głowę, usilnie starał się dopasować rozległe kwalifikacje siedzącej przed nim kobiety do jej drobnej sylwetki oraz młodego wieku. Trzeba co najmniej dziesięciu lat, by dorobić się tylu dyplomów, pomyślał. Ona tymczasem wygląda jak leśna nimfa, która z kamiennym spokojem taksuje go wzrokiem spod przymkniętych powiek. Teraz, kiedy Mary odchodzi, szpital rozpaczliwie potrzebuje talentów tej kobiety. Z niekłamanym podziwem przyglądał się kandydatce skierowanej do Bellbrook przez agencję prowadzoną przez jego kuzynkę. Co tknęło Julie, by przysłać tu tę Elizę May? – Czuję się doskonale – odparła. Mówiła cicho, ale w jej głosie dźwięczała nuta stanowczości. Eliza wyprostowała się, przez co nareszcie zobaczył jej oczy. Ten widok go poraził. O rany, takie zielone i kuszące. Ze złotą obwódką. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Wziął głęboki oddech i odważnie powiódł spojrzeniem po pełnych wargach, lekko zadartej brodzie i dekolcie. Co się z nim dzieje?! – Proszę mówić, doktorze – ponaglała go rzeczowym tonem. Ona nie należy do krainy elfów, przeszło mu przez głowę. Poskromił swoją wyobraźnię... oraz libido. Ta kobieta tryska energią, więc byłby idiotą, gdyby jakimś niestosownym gestem pozbawił szpital tak fachowej siły. Precz z głupimi myślami. Drugi raz nie wolno mu tak zareagować. Tylko Eliza May zgłosiła się na miejsce Mary. Jest dynamiczna i wysoko wykwalifikowana, mimo że trochę przypomina kameleona. No, nieco urozmaicenia się przyda, zwłaszcza gdy od czasu do czasu szpital pogrąża się w chaosie. Teraz czekają na niego pacjenci w przychodni, a Mary, jego szwagierka, już miesiąc temu powinna była pójść na urlop macierzyński. Co więcej, kuzynka Julie twierdzi stanowczo, że na Elizie można polegać. Odchrząknął. – W takim razie – powiedział, nie patrząc na nią – jak tylko znajdziemy naszą siostrę przełożoną, przekażę panią pod jej opiekę. Ona wszystko pani pokaże, a my zobaczymy się dopiero przed wieczornym obchodem. – Dobrze – odrzekła półgłosem, a on aż zamrugał. Dobrze, że nie będzie go oglądała aż do wieczora, czy że przełożona oprowadzi ją po szpitalu? Nie podobało mu się żadne z tych wyjaśnień. Gdy szli do wyjścia ze szpitala, z zaciekawieniem spoglądał z góry na tę nową pielęgniarkę, która sięgała mu ledwie do ramienia. Mimo to dzielnie dotrzymywała mu kroku, wręcz frunęła na niewidzialnych skrzydłach. – Gdzieś się pali? – zapytała, unosząc jedną brew. Nie mógł się nie uśmiechnąć. – Zrozumiałem. – Zwolnił. – Zapomniałem, że siostra ma krótsze nogi niż ja.

– Tak mi się wydawało – ucięła, a on pojął, że ją irytuje oraz że ona ani trochę nie jest speszona jego obecnością. To chyba dobrze? Ucieszył się na widok Mary. Siostra Mary McGuiness miała pyzatą twarz i bardzo obfite kształty, ale zawdzięczała je głównie zaawansowanej ciąży. Mary była częścią tego szpitala. Nikt z personelu nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł ją zastąpić. Jack miał nadzieję, że Eliza May choć w połowie będzie taka dobra jak jego szwagierka. Przedstawił sobie obie panie, po czym oddalił się z uczuciem ulgi. Przede wszystkim spieszył się do pacjentów w przychodni, ale też postanowił jak najprędzej zadzwonić do kuzynki, by dowiedzieć się czegoś więcej o Elizie May. Od lat żadna kobieta tak go nie zaintrygowała. – Mary, zostawiam siostrę Elizę pod twoją opieką. Jak już ją oprowadzisz po szpitalu, masz natychmiast iść do domu i się położyć. Mary, to są zalecenia pana doktora! – Skinął Elizie głową. – Powodzenia. Proszę dzwonić do przychodni, jak będzie siostra miała jakieś wątpliwości. Eliza uśmiechnęła się blado. Po moim trupie, pomyślała. Postanowiła trzymać się z daleka od mężczyzn takich jak doktor Dancer, a już na pewno nie zamierza być od niego zależna. Czuła, że doktorowi Dancerowi już teraz pozwoliłaby złamać sobie serce. Wystarczy, że facet ma problemy emocjonalne, a taką wariatkę jak ona już do niego ciągnie. Tymczasem on po dwóch miesiącach spędzonych z nią oświadczy się... innej. – To jest twoje biuro – mówiła Mary, najwyraźniej obojętna na urok Jacka Dancera. – Po co mi biuro? – Eliza odwzajemniła ciepły uśmiech Mary, bo w tej dziewczynie było coś, co rozgrzało jej zimne od lat serce. Mary nikogo nie zawiedzie. – Układanie planów dyżurów – wyliczała cierpliwie Mary – szukanie zastępstwa, gdy zachoruje któraś pielęgniarka, zamawianie leków, przyjmowanie przedstawicieli firm farmaceutycznych, wywiady dla prasy i, nie daj Boże, konieczność zapanowania nad sytuacjami kryzysowymi... – O matko! – roześmiała się Eliza. Zaskoczył ją ten śmiech, ponieważ od jakiegoś czasu w ogóle się nie śmiała. Tutaj, w tym prowincjonalnym szpitalu, jest zupełnie inaczej. Panuje tu atmosfera ciepła i otwartości, czego przykładem może być ta ciężarna. – Jestem przekonana, że to wszystko poczeka do twojego powrotu, ale faktycznie, osobny pokój się przyda. – Wyjrzała na korytarz prowadzący do części szpitalnej. – Idziemy dalej – oznajmiła Mary, wychodząc z biura. – Mamy dwa oddziały, w każdym po dwa pokoje oraz cztery pokoje jednoosobowe z łazienką. Wybudowaliśmy to skrzydło dzięki darowiźnie przekazanej przez wdzięcznego pacjenta. Pokoje były jasne i lśniące czystością. Tylko w dwóch leżeli pacjenci. W pierwszym Mary przedstawiła Elizę dwóm mężczyznom. Młodszy miał ręce zabandażowane od palców aż po pachy.

– Joe rozpalał ognisko benzyną. – Mary potrząsnęła głową, poruszona jego głupotą. – Teraz wymaga szczególnej opieki, bo ma unieruchomione ręce. Powinien zostać w szpitalu w Armidale, ale doktor Dancer ma duże doświadczenie w dziedzinie oparzeń, więc pozwolono mu wrócić do nas. Za kilka dni go wypiszemy. – Jak miałam sześć lat – odezwała się Eliza – spadłam z konia i złamałam sobie ręce. Przez sześć tygodni nic nie mogłam nimi zrobić. Bardzo panu współczuję. Mężczyzna westchnął. – Siostra to chyba naprawdę rozumie. – Nasz drugi pacjent to Keith. – Mary uśmiechnęła się do ogorzałego i pomarszczonego siedemdziesięciolatka. – Keith jest oborowym. Miał perforację wyrostka, ale nikomu się nie przyznał. O mało nie przypłacił tego życiem. Zatrzymaliśmy go trochę dłużej, żeby nie wracał od razu do ciężkiej pracy. – Mary przyjrzała mu się uważniej. – I chyba jeszcze nie najlepiej się czuje. – Niech siostra nie przesadza. – Jego chropowaty glos przypomniał Elizie o ojcu. Uścisnął jej dłoń. – Witam siostrę w Joego i swoim imieniu. Kontakt z chłodną i spracowaną ręką tego człowieka skierował jej myśli na zalety życia na prowincji. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej tego brakowało. O nie, nigdy nie porzuci miasta na stałe, bo niektóre aspekty wiejskiej egzystencji napawają ją przerażeniem. Małe miasteczko, plotki, wszyscy są ze sobą spokrewnieni. Dorastała w takiej miejscowości i z niechęcią myślała o czasach, kiedy matka ich porzuciła. Ojciec zamknął się wówczas w domu przed ludzkimi językami, a zarazem przed jej koleżankami. Była wtedy strasznie samotna. Lepiej o tym nie myśleć. I nie pozwolić się wciągnąć w małomiasteczkowe klimaty. Powiedziała to nawet Julie, szefowej agencji zatrudniającej pielęgniarki. – Obawiam się, że w Bellbrook będzie strasznie duszno. Julie jednak wskazała na istotną zaletę tej pracy. – Zauważ, że będziesz tam miała do czynienia tylko z jednym lekarzem – stwierdziła. Dopiero teraz Eliza przypomniała sobie, że Julie nie patrzyła jej wtedy w oczy. – Mam nadzieję, że spodoba się tu siostrze – powiedział staruszek. W drugim pokoju leżała kobieta po porodzie. – Elizo, poznaj Janice oraz jej synka Newmana. Janice urodziła przez cesarskie cięcie w Armidale. U nas wraca do siebie. – Gratuluję ci, Janice, takiego ślicznego synka. – Eliza pogładziła rączkę noworodka. Musi zajrzeć do karty tej pacjentki, bo położnictwo bardzo ją interesuje. Jej wyjątkowo nieudany narzeczony Alex nawet nie chciał słuchać o niemowlętach, więc jakiś czas temu postanowiła zamiast na położnictwie skoncentrować się na internie, by przeczekać, aż jej luby dojrzeje do rozmawiania o dzieciach. Mimo to tęskniła do pracy z ciężarnymi i noworodkami. Jeśli nie jest jej pisane wyjść za mąż, mogłaby, gdyby zdecydowała się na położnictwo, poświęcić się opiece nad dziećmi innych kobiet.

– Newman jest bardzo grzeczny. – Młoda matka nie ukrywała zachwytu. Eliza zauważyła, że Mary kładzie dłoń na swoim brzuchu. Na pewno nie może się doczekać, kiedy i ona będzie miała dziecko. Kątem oka szacowała, czy daleko jej do rozwiązania. Nie wolno spuścić jej z oka, bo w opinii Elizy Mary może urodzić w każdej chwili. Może dlatego Julie tak ją namawiała na to zastępstwo? – Dużo macie takich pacjentek? – zapytała, gdy minęły dwa kolejne puste pokoje. – Trzy, cztery w miesiącu. Są u nas przez dwa, trzy dni, czasami dłużej. – Czy zdarzają się wam nieprzewidziane porody? Mary uśmiechnęła się. – Zdarzają się nam takie podbramkowe sytuacje – odrzekła – ale Jack ma tyle roboty, że ciężarne tuż przez rozwiązaniem woli kierować do miasta. – Znalazły się teraz w przestronnej jadalni. – W tym skrzydle przebywają nasi pacjenci w podeszłym wieku. Jak mają siły, jedzą posiłki w tej sali razem z innymi. Zatrzymały się przy stanowisku pielęgniarek, gdzie czekały na nie dwie identyczne ciemnowłose kobiety. Po chwili dołączyła do nich trzecia, nieco młodsza. Witając się z Elizą, patrzyły na nią uważnie, bez wątpienia porównując ją z Mary. – Mamy cztery wspaniałe dochodzące pielęgniarki – wyjaśniła Mary. – Stanowią nasze wsparcie na poszczególnych zmianach. To jest Vivian – Mary wskazała na tę młodszą – która dzisiaj pracuje z tobą. Eliza uśmiechnęła się do pielęgniarki, ale w tej samej chwili rozdzwonił się dzwonek któregoś z pacjentów. – Witaj, Elizo. Muszę pędzić – powiedziała Vivian i czym prędzej oddaliła się do swoich podopiecznych. – Rhonda i Donna to nasz dynamiczny tandem. Jedna pracuje w nocy, druga wtedy, kiedy mamy wolny dzień. Kobiety przytaknęły i się uśmiechnęły, z czego Eliza wywnioskowała, że zdała test. Przynajmniej tego dnia. – Miło cię poznać – powiedziała Donna. – Już wychodzę. Pora się zdrzemnąć. – Ja też się zmywam – odezwała się Rhonda. – Będzie mi brakowało tego oddziału – westchnęła Mary, tęsknie spoglądając za odchodzącymi. – Tam jest administracja oraz archiwum medyczne, a tutaj mamy oddział pomocy doraźnej. – Weszły do schludnej sali operacyjnej, obok której znajdowało się ambulatorium. – Od czasu do czasu mamy do czynienia z poważniejszymi wypadkami. – Mary wskazała na skrupulatnie oznakowane półki. – Głęboko wierzę, że takie naklejki są bardzo praktyczne, zwłaszcza w miejscu, gdzie liczy się każda minuta – tłumaczyła. – To doskonałe rozwiązanie. – Eliza przygarnęła Mary do siebie krzepiącym gestem. – Jestem pewna, że mi się tu spodoba. Nie martw się, będę dobrze opiekowała się twoim szpitalem. Nad ich głowami rozległ się dzwonek alarmowy. – Co to znaczy? – zapytała Eliza. Ściągnęła brwi, ponieważ Mary przyłożyła dłoń do podbrzusza. – Nagły wypadek. Przy okazji zapoznam cię z naszą kartoteką.

– Sama to zrobię. A jeśli zaczniesz rodzić, tobie też założę kartę. – To przejdzie. – Mary uśmiechnęła się z przymusem i powoli ruszyła w stronę rejestracji, gdzie młoda kobieta ciężko opierała się o biurko. Obok niej stała przestraszona dziewczynka. – Astma – poinformowała Mary rejestratorka, przekazując jej sfatygowaną kartę pacjentki. Eliza rzuciła okiem na nazwisko. Mia Summers. W ambulatorium Eliza posadziła pacjentkę na leżance. Dobrze, że mogła stać o własnych siłach oraz że nie straciła przytomności za kierownicą. Całkiem niedawno Eliza była świadkiem zgonu młodego człowieka z powodu astmy. W dużym stołecznym szpitalu, gdzie jest wielu lekarzy, ale i to na nic się nie zdało. Astma może zabić, jeśli zignoruje się sygnały ostrzegawcze, więc od tej pory Eliza prowadziła prywatną kampanię edukacyjną obejmującą wszystkich cierpiących na tę chorobę. – Czy ma pani przy sobie ventolin? – Mama go ma, ale nie ma siły go użyć – odezwała się dziewczynka, wyjmując inhalator z zaciśniętej dłoni pani Summers. Eliza zerknęła na etykietę, przytaknęła, po czym zmierzyła pacjentce nasycenie krwi tlenem, ponieważ czuła, że kobieta lada chwila straci przytomność. – Jak masz na imię? – zwróciła się do dziewczynki, sięgając po sprzęt do inhalacji. – Kirsty. Mam już osiem lat. – A ja mam na imię Eliza. Jestem pewna, że wyrośniesz na świetnego lekarza. Bardzo ładnie zajmujesz się mamą. Gdzie jest tata? – Był w stajni, jak mama powiedziała, że jedziemy do szpitala. Zostawiłam tacie kartkę. – Bardzo mądrze zrobiłaś, a mama podjęła słuszną decyzję. To jest maska tlenowa. Razem z tlenem mama dostanie silniejsze lekarstwo i będzie jej łatwiej oddychać. Przełamała ampułkę z lekiem, wprowadziła go do komory nebulizatora i nałożyła pacjentce maskę. Przez cały czas rozmawiała z dziewczynką, w głównej mierze po to, by podnieść na duchu przerażoną pacjentkę. – W płucach twojej mamy są maleńkie rurki do oddychania i one są teraz zatkane gęstą wydzieliną. To lekarstwo ją rozrzedzi, żeby mama mogła ją wykasłać i normalnie oddychać. – Kirsty przytaknęła, a Eliza zwróciła się do matki. – Proszę zamknąć oczy i czekać, aż lek zadziała. – Eliza spojrzała na Mary. – Sądzę, że należy podać hydrokortyzon i, prawdopodobnie, salbutamol. Zadzwoń po doktora Dancera, a ja założę wenflon, żeby nie tracić czasu. Mary sięgnęła do telefonu. – Teraz wbiję twojej mamie malutką igiełkę – podjęła Eliza. – To nie będzie bolało. Poczuje jakby ukłucie komara. Przez tę igłę podamy mamie lekarstwo, które działa jeszcze szybciej. Nie chcesz na to patrzeć? – Potrzymam mamę za drugą rękę. – Mia, ma pani wspaniałą córę.

Pacjentka przytaknęła, po czym zaczęła kasłać, co oznaczało, że poziom tlenu w jej krwi już się podnosił. Eliza spojrzała na dziewczynkę, by zobaczyć jej reakcję na kaszel matki. – Czy to znaczy, że ta wydzielina już jest bardziej rzadka? – Tak. – Eliza przygotowywała zestaw do kroplówki. – Następnym razem, kiedy mama będzie miała takie sine palce albo nie będzie mogła mówić, powinna wezwać karetkę, to już w drodze do szpitala dostanie tę maseczkę. Znasz numer pogotowia? – Trzy zera albo dziewięć jeden jeden w Ameryce, albo trzy dziewiątki w Anglii. – Ojej, nawet ja nie znam tylu numerów! – zawołała Eliza, nie kryjąc podziwu. – Trzeba wtedy powiedzieć dyspozytorce, że mama nie może oddychać, a potem odpowiedzieć na zadawane pytania. Jack od progu się zorientował, że Eliza panuje nad sytuacją. Pacjentka już była w stanie udzielić odpowiedzi na jego pytania, a gdy podano jej dożylnie leki, które zasugerowała Eliza, można było ją przewieźć na obserwację do szpitala w Armidale. – Pojedzie z panią siostra Rhonda. – Jack lekko uścisnął ramię pani Summers. – Jeśli nic się nie wydarzy, wróci pani do nas jutro albo pojutrze. Gdy zjawił się mąż pacjentki, Jack wytłumaczył mu, dlaczego małżonce będzie lepiej w szpitalu w Armidale, po czym pan Summers i Kirsty wrócili do domu. Jack obserwował Elizę, która w błyskawicznym tempie porządkowała gabinet. Potrząsnął głową. Niezła. Nie był co prawda pewny, czy lubi, gdy ktoś mówi mu, co ma podać pacjentowi, ale jakoś z tym się pogodzi. Stanowczość Elizy niewątpliwie zapobiegła pogorszeniu stanu pacjentki, a to jest najważniejsze. – Świetnie się spisałaś, Elizo – powiedział przez nie wiadomo dlaczego lekko ściśnięte gardło. – Pani Summers jeszcze nigdy nie miała tak silnego ataku. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się , a on poczuł, że rozbłysło słońce. – Dziękuję – odrzekła obojętnym tonem. – Już wiem, jak wygląda praca lekarza w sennym miasteczku. Uśmiechnął się szerzej, jednocześnie czując, że brakuje mu tchu. Bezwiednie postąpił krok do przodu, jakby chęć znalezienia się bliżej niej była czymś zupełnie naturalnym. Ale jej twarz nagle się zmieniła. Kąciki warg opadły, a wzrok pociemniał. Odwróciła głowę. – Dowiedziałam się od pani Summers, że ona nie ma planu samodzielnego działania ani spejsera – mówiła zasadniczym tonem, odstawiając pudełko z ampułkami do szafki. – Nie opracowujecie indywidualnych planów dla astmatyków? – Raczej nie. – W pierwszej chwili nie przykładał dużej wagi do jej słów, ponieważ zastanawiał się, dlaczego tak nagle zamknęła się w sobie. – Jeśli stwierdzę u pacjenta umiarkowaną astmę, od razu kieruję go do specjalisty w Armidale albo do kliniki chorób dróg oddechowych w Newcastle. To ich specjalność. Przeniosła na niego wzrok. – Zamówię ulotki Fundacji do Walki z Astmą. Przyślą nam jeszcze instrukcję oraz wzory indywidualnych planów samodzielnego działania w przypadku ataku astmy. Pomagałam przy

opracowywaniu takich planów i jestem przekonana, że dzięki nim pacjenci o wiele lepiej radzą sobie z tą chorobą. Spejsery z kolei bardzo ułatwiają inhalowanie ventolinu, zwłaszcza w trakcie ataku. Zmroził go jej chłodny, rzeczowy ton. Odniósł wrażenie, że jego obecność jej nie odpowiada. O co chodzi? Niestety, powinien wracać do przychodni. – Dziękuję, siostro. Wiem, czym jest plan samodzielnego działania oraz jak wygląda spejser – odparł z godnością. – Oczywiście rozważę pani sugestię. – Zerknął w stronę drzwi, w których stała Mary. – Jeszcze nie w domu? – Muszę pomóc Elizie. Niedługo skończę. – Ja już wychodzę. Żegnam panie – rzucił z teatralną wyniosłością. Patrzyła za nim. Co jej strzeliło do głowy? Jak mogła mieć czelność pouczać Jacka?! Już pierwszego dnia podpadła człowiekowi, z którym ma pracować przez najbliższe osiem tygodni. I jakim prawem, myśląc o nim, używa jego imienia? To jest doktor Dancer. Problem w tym, że ten facet jest za wysoki, za przystojny i zbyt pewny siebie, przez co ona czuje się słaba, kobieca i ma ochotę na coś, czego już nigdy miała nie zrobić. Może, przyjeżdżając tutaj, popełniła kolejny życiowy błąd? – Zdaje się, że go uraziłam – powiedziała. – Nie przejmuj się. Dobrze mu zrobi świadomość, że nie wszyscy padają przed nim na kolana. – Mary podjęła przerwany wątek. – Widzę, że bez trudu znalazłaś wszystko, co było ci potrzebne dla pani Summers. Eliza rozejrzała się po pokoju. – To dlatego, że poukładałaś leki i cały sprzęt w najporęczniejszych miejscach. Twój system naklejek jest fantastyczny. Bardzo ułatwia pracę, zwłaszcza takim osobom jak ja, które często zmieniają szpitale. – To zrozumiałe. – Mary przechyliła głowę. – Powiedz mi, dlaczego zgłosiłaś się do agencji? Przecież z twoimi kwalifikacjami mogłabyś mieć etat w niejednym szpitalu. Eliza spojrzała jej w oczy. – W agencji pracuję od niedawna. Lubię czuć się wolna i móc w każdej chwili zmienić miejsce pobytu. – Można i tak... Chodźmy stąd, bo Jack będzie zły, jak jeszcze raz mnie zobaczy. – Mary ciężkim krokiem wyszła na korytarz. – O czym to ja mówiłam? Aha, pracujesz pięć dni w tygodniu po osiem godzin, a w nocy dyżurujesz pod telefonem. Oprócz weekendów. Dasz radę? – Jasne. – Eliza potrząsnęła głową. – Kiedy miałaś czas zajść w ciążę? – Mój mąż jest, między innymi, szefem tutejszej straży pożarnej, więc doskonale wie, jak gospodarować czasem – odparła ze śmiechem Mary. – Ja też nie lubię bezczynności. Dzisiaj Mick pojechał na jakąś konferencję. Kiedy nie ma go w domu, wiele godzin spędzam tutaj. Odpowiada nam taki styl życia. Mick wraca za parę dni, a po porodzie będzie z nami przez dłuższy czas. – A jeśli urodzisz wcześniej? – Będzie zmuszony przylecieć tu pierwszym samolotem!

Eliza pokręciła głową, zdumiona spokojem koleżanki. – Mary, ty chyba jesteś Wonder Woman. – Niedługo przez kilka tygodni będę bardzo znudzoną Wonder Woman. Proponuję, żebyś jutro, pojutrze do mnie wpadła. Na pewno będziesz miała jakieś pytania, a ja chciałabym się dowiedzieć, jak ci się pracuje. Małe miasteczko. Eliza dobrze znała tę atmosferę i nie o to jej chodziło, gdy postanowiła uciec z wielkiego miasta. Tutaj wszyscy się znają i wtrącają w nie swoje sprawy. Nie chciała jednak urazić Mary, ponieważ wydała się jej osobą bardzo bezpośrednią. Po pracy, gdy wróci do hotelu, czeka ją pogwarka z żoną właściciela baru, rano wymiana poglądów ze sklepikarką, a gdy później uda się jeszcze na pocztę, to do wieczora cała dolina będzie wiedziała ojej przyjeździe, o tym, jaki ma samochód i jak wygląda. Lepiej się nie wychylać, pomyślała, bo Jack, który zapewne jest ze wszystkimi spokrewniony, dowie się o tym pierwszy.

ROZDZIAŁ DRUGI Mary pojechała do domu jeszcze przed lunchem. Eliza pomogła przy posiłku ośmiorgu leciwym pacjentom, którzy zasiedli do stołu, rozdała im leki i wraz z Vivian posprzątała oddział. Do wpół do siódmej znała układ całego szpitala, przeprowadziła wyczerpujące rozmowy ze wszystkimi hospitalizowanymi pacjentami, zapoznała się z historią ich chorób i pomogła w przygotowywaniu kolacji. Potem zajrzała do rozkładu dyżurów i przez dziesięć minut rozmawiała przez telefon z Julie z agencji pośrednictwa pracy pielęgniarek. Jeszcze tylko wieczorny obchód z niepokojącym doktorem Dancerem i będzie wolna. Siedziała przy stanowisku pielęgniarek i bębniła palcami w blat biurka. Jack Dancer się spóźniał. Z każdą minutą była coraz bardziej zdenerwowana. Jak w poczekalni u dentysty. Przecież doktor Dancer nie jest taki nadzwyczajny, żeby przez niego zmieniać się w kłębek nerwów! A jednak było w nim coś wyjątkowego. Gdy znalazł się w jej polu widzenia, znieruchomiała na widok jego czarnych kędzierzawych włosów, tak potarganych, jakby przez cały dzień nic tylko je przegarniał palcami. Z rozpędu odsunął je za uszy. Dopiero wtedy dostrzegła dyskretny brylancik w prawym uchu. Jak to możliwe, że rano przegapiła tak istotny szczegół? – Gotowa? – Jego rzeczowy ton sprawił, że nieco się rozluźniła. Rzeczowość jest bardzo pożądana. On też chce jechać do domu. Im bardziej będzie opryskliwy, tym lepiej. – Chodźmy. – Sięgnęła po notatnik. Gdy na nią spojrzał, zorientowała się, że jego oczy są brązowe, a nie czarne, jak jej się wcześniej wydawało. Zauważyła to? Dziwne. Podobno jest odporna na takie drobiazgi. – Jak minął dzień? – zapytał. – W porządku. – Przyspieszyła kroku, by jak najprędzej mieć obchód za sobą. I nie widzieć doktora Dancera. – Znowu się ścigamy? Poczuła, jak w odpowiedzi na jego rozbawienie tężeją jej rysy twarzy. Boże, spraw, żeby on nie był taki sympatyczny, ani żeby ze mną nie flirtował. Nie chcę go polubić. Po raz kolejny powtórzyła sobie, że ona już nie zawraca sobie głowy mężczyznami. – Wiedziałam, że ma pan problemy emocjonalne i nie jest zdolny do prawdziwego związku – wymamrotała. Jack przystanął, a ona dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos. O Boże! Przechylił głowę. – Słucham? Co pani mówiła? Wbiła wzrok w podłogę, po czym rezolutnym gestem wysoko uniosła głowę. – Przepraszam. Niech pan o tym zapomni. – Ponieważ milczał, poczuła potrzebę dalszych wyjaśnień.

– Może zachowuję się jak wariatka, ale nie mam szczęścia do facetów. Po ostatnim jeszcze się nie pozbierałam. Tak się złożyło, że lgną do mnie męskie wraki, ofiary bezwzględnych bab. Wynajdują mnie, leczą swoje biedne złamane serduszka, po czym żenią się z innymi. Może to dziwne, ale nie mam ochoty dalej się w to bawić. – Była pewna, że wzrok mu posępnieje, ale postanowiła dokończyć tę kwestię. – Musiałam to powiedzieć, żeby się wytłumaczyć z tej idiotycznej uwagi. – Jack milczał. – Niech pan o tym zapomni. Idziemy na obchód. Jack kompletnie stracił rezon. Już wcześniej przeczuwał, że ta kobieta jest dziwna. Kobieta kameleon jest szalona, a Mary wyszła. Co robić?! Ma za sobą bardzo męczący dzień. Po pacjentce z atakiem astmy uprzytomnił sobie, że tego dnia przypada rocznica najgorszego dnia w jego życiu. Nie mógł wręcz uwierzyć, że na kilka godzin o tym zapomniał. Gdy zapanował nad przygnębieniem, dowiedział się, że zaprzyjaźniona młoda para po raz drugi straciła dziecko poczęte metodą in vitro. Potem jeden z jego wujów zgłosił się po wyniki badania cytologicznego znamienia usuniętego tydzień wcześniej. Okazało się, że jest to najbardziej złośliwa postać czerniaka. A teraz to! Jego nowa pielęgniarka to nienawidzący mężczyzn elf z problemami. – Nic się nie stało. Niech pan o tym zapomni – usłyszał jej głos z oddali. Zamrugał i czym prędzej odsunął od siebie myśli o Elizie May. Jack, weź się w garść. Eliza nie przestawała mówić: – Powinien pan obejrzeć ranę pooperacyjną tego pacjenta – powiedziała przy łóżku Keitha. – Słyszałam, że jutro ma wyjść, ale wydaje mi się, że wdała się infekcja. – Jak temperatura? – Rośnie. Trzydzieści dziewięć po południu, potem lekko spadła. Popatrzył na kartę, którą ta wariatka wyjęła z ramki w nogach łóżka. Cholera, znowu miała rację. Trzeba mu podać drugą serię antybiotyku. Ma bardzo niską odporność po tym, jak o włos wywinął się od zapalenia otrzewnej. Gdy Eliza zdjęła opatrunek z brzucha pacjenta, oczom Jacka ukazały się znamienne czerwone pręgi. Popatrzył na twarz Keitha. Tak, wygląda znacznie gorzej niż rano. – Niestety, Keith. Nie wypuszczę cię, dopóki się z tym nie uporamy. – Założyć wenflon? – zapytała. Zdążyła już przysunąć stolik z zestawem do kroplówek. I pewnie wybrała i przygotowała antybiotyk. Kto tu jest lekarzem? – Ma pani odmierzony antybiotyk? – rzucił jadowitym tonem. Powinien wiedzieć, że to nie zrobi na niej wrażenia. – Prawie. Co to będzie? Wskazała na dwie ampułki. Wybrałby to samo. Więc o co mu chodzi? Przecież szukał doświadczonej pielęgniarki. – Ceftriaxon. Najpierw jednak proszę pobrać wymaz na posiew.

Stała do niego tyłem, więc nie widział, czy się uśmiecha. – Już to zrobiłam. Przy porannej zmianie opatrunku. Założyć wenflon? Już miał powiedzieć: „Dziękuję, sam to zrobię”, ale zmienił zdanie. Wiedział z doświadczenia, że żyły tego pacjenta są cienkie i kruche. Siostra Eliza dostanie nauczkę. Ona jednak z łatwością wbiła się w prawie niewidoczną żyłę. Podziwiał jej wprawne ruchy, w pewnej chwili nawet wydawało mu się, że ona ma trzy ręce. – Hodowle z krwi? – rzuciła, mocując wenflon plastrem. – A mogę? – warknął. Normalnie tak się nie zachowuje, więc musi się opamiętać. Już miał ją przeprosić, ale zauważył jej rozbawienie. To wcale nie jest zabawny dzień. Nie odezwał się. Wpisał zalecenia do karty, po czym poklepał staruszka po ręce. – Przykro mi, stary. Musisz tu jeszcze zostać. Keith pokiwał głową. Gdy przeszli do łóżka Joego, okazało się, że śpi. Jack rzucił Elizie pytające spojrzenie, na co ona odciągnęła go na bok. – Zauważyłam rano, że on nie bierze środków przeciwbólowych – mówiła półgłosem. – Bał się, że Keith weźmie go za mięczaka. – Wzruszyła ramionami. – Pogadałam z nim, kiedy Keith wyszedł z pokoju. Doszliśmy do porozumienia. Już po pierwszej dawce zasnął, a wiem od Keitha, że wcześniej nie zmrużył oka. Jack ściągnął brwi. – No dobrze. Idziemy dalej. Pod koniec obchodu, dziesięć minut później, zaszli do Janice i jej noworodka. Nie rozmawiali ze sobą. Na odchodnym Jack nagle się zatrzymał. – Siostro. Podniosła wzrok znad papierów. – Słucham, doktorze. – Bardzo ładnie założyła pani wenflon. I słusznie postąpiła pani w przypadku Joego. Jeśli byłem niemiły, to na usprawiedliwienie powiem tyle, że miałem trudny dzień. – Nie ma sprawy. Patrzy gdzieś ponad twoim ramieniem, stwierdził, i nie ma ochoty rozmawiać, więc lepiej już wyjdź. Pierwszy krok kosztował go sporo wysiłku. Zupełnie nie wiedział, co o niej myśleć, i to go gnębiło. Do tego dnia jego życie było przyjemnie uporządkowane. Odsunął od siebie koszmar sprzed trzech lat. Nawet uznał, że może drugi raz się ożenić. Przecz w tym, że od tamtej pory nie spotkał się z żadną kobietą. Z tą też nie miał zamiaru się umawiać. Mimo że myśl o niej nie dawała mu spokoju. Wróciła do hotelu. Przechodząc przez hol, zauważyła dziewczynę siedzącą w barze. Oprócz niej nie było tam nikogo. – O, idzie nasza nowa pielęgniarka – powiedziała nieznajoma. Eliza przystanęła. – Dobry wieczór.

– W piątkowe wieczory jest tu bardzo głośno. – Mnie to nie przeszkadza. – Eliza podała jej dłoń. – Eliza May. – Mów mi Carla. – Było coś pociągającego w tej chudej dziewczynie. Nie tylko jej oszroniona szklanka. Eliza oblizała wargi, kładąc torebkę na barowym stołku. – Strasznie gorąco – sapnęła. – O tej porze roku zawsze tu tak jest. – Carla wstała, przeszła za bar, napełniła szklankę kostkami lodu, po czym wyjęła z lodówki butelkę soku owocowego. – Ale ze mnie gapa! Napijesz się, prawda? – Konam z pragnienia. Pracujesz tutaj? – Nie. Rob wyszedł do klopa, więc pilnuję baru. – Zerknęła w stronę drzwi. – Jak to wypiję, idę popływać. Jeśli chcesz, to ci pokażę supermiejsce. Mój tajemniczy zakątek. – Tylko dla wtajemniczonych? – Eliza z uśmiechem położyła na barze dwa dolary. W dzieciństwie nieraz miała kłopoty z powodu takich sekretów. – Coś w tym stylu. Skwapliwie przyjęła to zaproszenie. Czuła potrzebę relaksu po dniu spędzonym w ciągłym napięciu z powodu Jacka Dancera. Dopiła sok i odstawiła szklankę. – Skoczę do pokoju po ręcznik. Aby dotrzeć do kąpieliska Carli, należało przejść przez dwie furtki na tyłach hotelu i zejść w dół po stromym zboczu. Było to zakole rzeki z trzech stron otoczone skałami. Na samym brzegu stały dwie płaczące wierzby oraz obdrapana tablica z napisem „Teren prywatny”, ozdobiona dawno uschniętym wieńcem z trawy. Carla zignorowała to ostrzeżenie i od razu wbiegła do wody. Stojąc niepewnie na brzegu, Eliza poprawiła kostium. Miała wrażenie, że jest za bardzo wycięty. Kostiumy kąpielowe nieodmiennie, od najmłodszych lat, wprawiały ją w zakłopotanie. Pierwszy krok nie był najgorszy, lecz w miarę jak oddalała się od brzegu, woda stawała się coraz bardziej zimna. – Brr, lodowata! – zapiszczała, mimo to odważnie zanurzyła się po samą szyję. Przerażenie malujące się na jej twarzy rozbawiło Carlę, która leniwie przepłynęła obok. Eliza rzuciła jej zawistnie spojrzenie, po czym położyła się na plecach. Zimna woda sprawiła ulgę jej rozgrzanej skórze. To był kapitalny pomysł. – Natychmiast wyjdźcie na brzeg! Eliza rozpoznała od razu ten głos. Cała przyjemność prysła. – Carla! Jak mogłaś?! Jack Dancer jest zły, pomyślała Eliza. Serce łomotało jej tak mocno jak dziecku przyłapanemu w sadzie sąsiada. – Nie bądź taki drętwy, doktorku – powiedziała Carla, podpływając do brzegu. – Żałuję, że nie nadziałaś się na kroki. Wczoraj taka przygoda spotkała Smithy’ego. Szkoda, że nie widziałaś, jak płakał, kiedy faszerowałem go morfiną. Jakim prawem narażasz

Elizę na takie ryzyko? Ona jest z miasta i nawet nie wie o istnieniu tych potworów! – Wiem, co to są kroki – odezwała się Eliza. Ta ryba przypomina brudnoszary kamień, za to w płetwie grzbietowej ma gruczoły jadowe, a jej ukłucie jest piekielnie bolesne. Wychodząc na brzeg, Eliza podejrzliwie spoglądała na przybrzeżne trzciny. Dekoracyjne, ale i zdradliwe. Chwilę później obydwie owinięte ręcznikami stały na brzegu, ciskając wzrokiem gromy pod adresem mężczyzny na przeciwnym brzegu. Carla wściekłym gestem potrząsnęła głową i odwróciła się do niego plecami. – Możesz już spokojnie wracać do domu, ponuraku! – prychnęła. – Wyciągnąłeś nas z wody, więc już się możesz zrelaksować. Jack nie odpowiedział, a Eliza nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Uprzytomniła sobie, że przyłapano ją na czymś, co było zakazane. Co gorsza, Jack widział ją w kostiumie kąpielowym. Machnęła mu ręką na pożegnanie i ruszyła pod górę za Carla. Kiedy wdrapały się na zbocze, była tak samo spocona jak wówczas, gdy z niego schodziła. Powinna była posłuchać instynktu i nie dać się skusić na wypad do tego „tajemniczego zakątka”. – Głupio wyszło – mruknęła Carla. – Przez ostatnie dwa lata nikt tu nie natrafił na kroki. Nie wiedziałam o Smithym. To jest supermiejsce, nie wolno tylko dać się przyłapać Jackowi. – On rządzi tu tak samo jak w szpitalu? – Jack jest właścicielem ziemi na obu brzegach rzeki – wyjaśniła Carla w drodze do baru. – Ale rzeka nie jest własnością prywatną. Następnego dnia każda napotkana w szpitalu osoba przypominała jej o tym żenującym incydencie. Oj, nie należało wyjeżdżać z miasta! Okazało się, że Rob, kolega Carli, uznał to wydarzenie za niezmiernie zabawne i opowiedział o nim wszystkim bywalcom baru. Oni z kolei swoim znajomym, tak że w ciągu dwunastu godzin, jeszcze zanim Eliza przyszła do pracy, opowieść stała się wyjątkowo barwna i w efekcie wyszło na to, że Eliza i Carla kąpały się półnagie w rzece na oczach facetów z baru. – Przestań! – jęknęła Eliza ku rozbawieniu Janice, która tłumiła śmiech, by nie obudzić synka. – O tym, że byłyście bez biustonoszy, opowiadał stary Pat, więc nikt w to nie uwierzył. Ale dzięki temu już dałaś się poznać jako dobry kumpel. – Mam nadzieję, że nikt nie da wiary temu Patowi. A jak się do mnie zgłosi na szczepienie przeciwko tężcowi, to wybiorę dla niego najgrubszą igłę. Janice niemal popłakała się ze śmiechu, więc i Eliza się rozpogodziła, ale natychmiast spoważniała, gdy do pokoju wszedł Jack. – Co słychać? – zapytał z kamienną twarzą, lecz Eliza dostrzegła błysk w jego oczach. – Eliza żaliła mi się na wczorajszy upał – palnęła Janice, lecz Jack nie wypadł z roli. – Owszem, było gorąco. Jak się ma twój maluch? – Świetnie. Oboje czujemy się doskonale. Dzisiaj przyjeżdża moja mama, więc Newman pozna swoją babcię.

– Przekaż mamie pozdrowienia ode mnie, bo nie wiem, czyją zobaczę. Mam dzisiaj kupę roboty, więc będziesz pod opieką siostry Elizy. Eliza wyszła za nim na korytarz. Nie chciała, by pomyślał, że to ona rozpowiada o wydarzeniach poprzedniego dnia. – Ona usłyszała o tym nie ode mnie – tłumaczyła się. – Zdaje się, że już cała okolica wie, że nas pan wygonił z rzeki. Podniósł wzrok znad notatek. – Bellbrook to bardzo małe miasteczko. Ubarwianie każdego wydarzenia to ulubione zajęcie jego mieszkańców. – Spojrzał na nią z błyskiem rozbawienia w oczach. – Mnie najbardziej podoba się wersja, w której pani wybiega z wody na golasa, a ja rzucam pani ręcznik. Przerażona podniosła dłoń do warg, lecz sekundę później, gdy uprzytomniła sobie komizm tej sytuacji, nie mogła się nie roześmiać. Taka reakcja była dla niego zaskoczeniem, bo już mu się wydawało, że dała się nabrać na jego żarcik. Większa część nocy upłynęła mu na odpędzaniu od siebie wspomnienia jej kształtnego ciała w kostiumie kąpielowym. Nawet teraz zrobiło mu się gorąco z tego powodu. Kiedy poprzedniego dnia rano przyjmował do pracy nową siłę, nawet nie zauważył, że ona ma biust. Idiotyczne myśli i jeszcze bardziej idiotyczne palpitacje serca! Co się z nim dzieje? – Większość przybyszów z miasta zazwyczaj nie akceptuje małomiasteczkowego plotkarstwa – zauważył, patrząc gdzieś w bok. – Nie jestem większością przybyszów z miasta – odparła, po czym przeszła do tematu infekcji jednego z pacjentów, lecz Jack nie dał się zwieść. Utwierdzał go w jego przekonaniu rumieniec na jej policzkach. W trakcie obchodu miał po raz kolejny okazję podziwiać jej kwalifikacje, gdy wbrew^protestom Keitha przekonała go, że powinien zostać jeszcze przez tydzień w szpitalu, gdy bez najmniejszych oznak bólu ze strony Joego zmieniła mu opatrunek, gdy na twarzach seniorów ujrzał radość na jej widok. – Siostra ma wielki talent. Można by pomyśleć, że pracuje tu siostra znacznie dłużej niż półtora dnia. – Ja też odnoszę takie wrażenie – powiedziała bez mrugnięcia powieką. Obchodząc szpital w drodze do przychodni, zastanawiał się nad interpretacją tej wypowiedzi. Czuł, że ta kobieta za bardzo go interesuje oraz że i on nie jest jej obojętny.

ROZDZIAŁ TRZECI Następnego dnia zaraz po obchodzie wyjechał na spotkanie do Armidale. Miał wrócić dopiero wieczorem. W szpitalu nic się nie działo, więc po dyżurze Eliza czuła się wytrącona z równowagi. Do tego stopnia, że postanowiła wybrać się na przejażdżkę po okolicy. Zerknęła na kartkę z planem, który narysowała jej Mary, i stwierdziła, że jest już niedaleko. Jej wielkie auto majestatycznie sunęło po nierównej polnej drodze. Był to czterdziestoletni mustang, kiedyś chluba jej ojca. Przeprowadzając się do Sydney, zabrała ze sobą też ten samochód. Postanowiła nie myśleć o Jacku, tym bardziej że wcześniej przez całą godzinę zastanawiała się, czy uda mu się wrócić na wieczorny obchód. Zdążył. Nie była pewna, czy wizyta u Mary jest dobrym pomysłem, skoro ona, Eliza, nie chce angażować się w sprawy Bellbrook. Ale zaletą Mary może być to, że nie jest spokrewniona z doktorem Dancerem. Poza tym Eliza obiecała jej zdać sprawozdanie ze swoich pierwszych dni zastępstwa. Ledwie mustang zatrzymał się przed domem McGuinessów, drzwi się otworzyły i stanęła w nich rozpromieniona Mary. – Co słychać? Wszystko gra? Jak ci się układa z Jackiem? – zasypała ją pytaniami, lecz widząc, jak rysy Elizy tężeją, przestała się uśmiechać. – Przepraszam. Proszę, wejdź. Obiecuję, że już o nic więcej nie będę cię pytała. To z radości, że ktoś mnie odwiedza. – Od półtorej doby jesteś na urlopie macierzyńskim i już się nudzisz? – Żałosne, prawda? – Mary poprowadziła ją do skąpanego w słońcu pokoju. Z okna roztaczał się widok na łańcuch górski w promieniach zachodu z potężną zaporą wodną na pierwszym planie. Jeszcze bliżej rozciągał się ogród kipiący zielenią, a w nim krzyczały ptaki. – Jak tu pięknie! – westchnęła Eliza. – Przyznaję, ale teraz, kiedy będę miała dziecko, wolałabym mieszkać bliżej miasteczka. Przeszły do salonu w różowej tonacji. Eliza opadła na miękkie poduszki, czując, jak powoli znika napięcie wywołane obchodem z Jackiem. Mary przysiadła na krześle. Wyraźnie posmutniała. – Czy twój mąż nie może przyjechać wcześniej? – Mógłby, ale wtedy musiałby znowu wyjechać niedługo po tym, jak mały się urodzi, a obiecaliśmy sobie, że przez kilka pierwszych miesięcy będziemy jak najwięcej razem. – No tak, to chyba bardzo rozsądne. Co zrobisz ze swoim skarbem, jak wrócisz do pracy? Mary uśmiechnęła się. – Bellbrook to wyjątkowe miejsce. Będę go zabierać ze sobą. Ludzie w szpitalu tworzą jedną wielką rodzinę i zawsze mi pomogą. – Obydwie się roześmiały. – Chodźmy do ogrodu, zanim zajdzie słońce. Szkoda takiego pięknego wieczoru. Na patio owiał je intensywny zapach róż. Z rozłożystego drzewa zerwały się trzy czarne

papugi, by odlecieć z wrzaskiem, który prawie zagłuszył słowa Mary. – Zanosi się na trzy dni deszczu – powiedziały w tej samej chwili i obydwie wybuchnęły śmiechem. – Ty też jesteś przesądna? – zapytała Eliza. – A kto nie jest? – Wydawało mi się, że mieszkańcy prowincji mają większą skłonność do zabobonów niż ludzie z miasta. – Naprawdę wychowałaś się na wsi? – zainteresowała się Mary. – Tata kochał wieś, a mnie to nie przeszkadzało. – A mama? – Odeszła od nas. – Eliza wzruszyła ramionami. – Z tego powodu. Oraz z powodu plotek. – O tak, tutaj aż od nich huczy. – Domyślam się, że już wiesz, że Jack wygonił Carlę i mnie z rzeki. – Nie mogłam się doczekać, kiedy to powiesz. Eliza uniosła ręce w geście rozpaczy. – Jestem niewinna, przysięgam. Wymyślili, że byłam na golasa, a Jack rzucił mi ręcznik. – To znaczy, że to nieprawda? – Mary zrobiła rozczarowaną minę, ale długo nie wytrzymała. – Plotki biorą się stąd, że w małym miasteczku wszyscy są spokrewnieni albo skoligaceni przez małżeństwo... – Ilu krewnych ma tu nasz doktor Jack? – zapytała bezwiednie, ale było już za późno, by te słowa wycofać. Należało mieć nadzieję, że Mary nie pomyśli, że Jack ją interesuje, tym bardziej że podejrzewała ją o skłonność do swatania. – Mieszkają tu prawie sami jego krewniacy. – Zauważyłam. Ty też należysz do tego kręgu? Mary westchnęła. – Nie. Przyjechałam tu z Sydney. Wszystko zaczęło się od pradziadków Jacka, którzy mieli dziesięcioro dzieci. Większość z nich tu została. Jack ma więcej kuzynów niż pies pcheł. – To dlaczego nie ma żony i dziesięciorga dzieci? – Na tym polega problem. Miał żonę. Ożenił się z moją siostrą. Umarła trzy lata temu. – Mary umilkła, po czym otrząsnęła się z melancholii. – Lydia nie chciała mieszkać w Bellbrook, więc wróciła do Sydney. Miesiąc później zginęła w wypadku. Była w ciąży. Spodziewała się synka. Biedny Jack. – To okropne. Musiało być wam bardzo ciężko. Mary patrzyła przez okno. – Jack mnie wspierał. Mick, mój mąż, jej nie lubił, więc gdy rzuciła Jacka, odetchnął z ulgą. Jack zawsze był opiekuńczy, zawsze brał na siebie odpowiedzialność. Chyba o to chodziło mojej siostrze, gdy za niego wychodziła. Lydia była inna niż ja – ciągnęła. – Piękna, rozpieszczana przez rodziców, artystycznie utalentowana. Nie znosiła Bellbrook. Nie chciała być w ciąży, a na koniec znienawidziła Jacka. – Popatrzyła z uśmiechem na swój duży brzuch. – A ja uwielbiam być w ciąży, kocham Bellbrook i... kocham Jacka jak brata. Dzięki niemu poznałam Micka. Był drużbą na ich ślubie. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia i natychmiast się pobraliśmy. I od tej pory czuję się tu jak w domu. Nigdy nie

wiadomo, co komu los zgotuje. Sporo tu sercowych happy endów. Eliza westchnęła. Mary jest taka zadowolona z życia. Szczęściara. Ale ona już nie chce bawić się w miłość. Intrygowała ją żona Jacka. Za co można go znienawidzić? – Czym twoja siostra się zajmowała? – Niczym. Próbowaliśmy wciągnąć ją do jakichś wspólnych działań, ale jej to nie interesowało. Nudziła się jak mops, miała za złe całemu światu, że życie przecieka jej przez palce. Zanim zginęła, pomyślałam nawet, że to dobrze, że wyjechała z Bellbrook, bo przez nią Jack był bardzo nieszczęśliwy. Podejrzewam, że i on tak na to patrzył. Do czasu tego wypadku. Pokręciła głową. – Załamałam się – ciągnęła. – Jack i ja mieliśmy straszliwe poczucie winy, bo wydawało się nam, że za mało się staraliśmy. Jack głęboko przeżył śmierć dziecka. Winą za chimeryczność Lydii obarczał siebie oraz ciążę. Nie wiem, czy by go nie rzuciła, a ich synek by żył, gdyby Jack poświęcał jej więcej uwagi. – Westchnęła. – Przez kilka miesięcy po wypadku Jack sprawdzał w literaturze fachowej, czy szpital, do którego ją przewieziono, zrobił wszystko, co należało w takiej sytuacji. Podniosła wzrok na Elizę. – Podejrzewam, że to ciągle w nim siedzi. I dlatego nie spieszy mu się do zakładania nowej rodziny. – Pogładziła brzuch. – Powiedział, że robienie dzieci zostawia mnie, a sam zostanie dobrym wujkiem. Myślę, że to wielka szkoda. I uważaj, całe Bellbrook jest o tym przekonane. – Nie patrz na mnie. – Eliza na serio się przestraszyła. – Nie interesują mnie mężczyźni. – To nie ma nic do rzeczy. Bądź przygotowana na przeróżne aluzje przychylnych ciotek i stryjów, którzy o niczym innym nie marzą jak o tym, żeby Jack założył rodzinę. Już miały wejść z ogrodu do domu, gdy dobiegł je chrzęst opon na podjeździe od frontu oraz jazgot telefonu w salonie. – Otworzę drzwi, a ty odbierz telefon – powiedziała Eliza, widząc rozterkę Mary. Chwilę później pożałowała takiej decyzji, bo gościem okazał się Jack. – Co pani tu robi? – To spotkanie zaskoczyło oboje w równej mierze. Eliza tylko westchnęła: jak banalne jest jej życie! – Proszę wejść. – Wzruszyła ramionami. – Mary rozmawia przez telefon. Zaraz tu przyjdzie. – Pod warunkiem, że to nie jest jej mąż. Ich rekord to trzy godziny i dziesięć minut – mruknął Jack. Eliza aż zagwizdała. Nie potrzebuje trzech godzin i dziesięciu minut z Jackiem Dancerem. Drażnił ją sam jego widok, a teraz, kiedy Mary sporo jej o nim opowiedziała, nie miała pojęcia, jak sobie z tym facetem radzić. – Niech pan powie Mary, że przyjadę jutro. Padam ze zmęczenia – oznajmiła chłodnym tonem. Jack z niesmakiem popatrzył na podjazd.

– To pani mustang? Przeniosła wzrok na swojego czerwonego gruchota. – To moje ukochane autko. – Ile pali? Popatrzyła w głąb domu w nadziei, że Mary wybawi ją z sytuacji. Nic z tego. – Zależy od tego, jak jeżdżę. – A jak pani jeździ? – Co to pana obchodzi? – Potrząsnęła głową, nie spodziewając się odpowiedzi, ale się przeliczyła. – Żal mi każdego życia, a taki zabytek jest zdecydowanie mniej bezpieczny od nowoczesnych samochodów. – Będę jutro w pracy, proszę się nie martwić. – Sięgnęła do kieszeni po kluczyki. – Proszę, niech pan przekaże Mary, że do niej zadzwonię. Dobranoc. Huknęła pięścią w kierownicę. Jack Dancer, osobnik po przejściach! Przeczuwała to. Ktoś, tam wysoko, uwziął się na nią! Z drugiej strony trzeba przyznać, że życie wcale Jacka nie rozpieszczało. Patrzył za autem oddalającym się w obłoku kurzu, tak samo jak patrzył za samochodem żony, kiedy rzuciwszy go, wyjechała do Sydney. Odwrócił się, słysząc kroki Mary. – Mam wrażenie, że ona dobrze zrobi tej społeczności. – Mogłaby i tobie zrobić dobrze – zauważyła Mary. – Nie przyjechałem do ciebie rozmawiać o Elizie May. – Nadal miał mieszane odczucia na jej temat. – Dlaczego? My rozmawiałyśmy o tobie. – Uniósł wysoko brwi, ale nie podjął tematu, więc zapytała: – To po co przyjechałeś? – W odwiedziny. – Więc dlaczego ona się zmyła? – Powiedziała, że przyjedzie kiedy indziej. – Popatrzył na Mary. – W pracy jest bardzo dobra. Jeśli u nas zostanie, nie musisz spieszyć się z powrotem. – Jack, jesteś dla niej miły? – zapytała podejrzliwie. – Nie za bardzo. Podejrzewam, że jest po przejściach. – A ty nie? Wzruszył ramionami i zmienił temat. – Muszę jechać. Chciałem tylko zobaczyć, jak się czujesz na urlopie macierzyńskim. – Bardzo przyjemnie leży się brzuchem do góry, ale podejrzewam, że zwariuję z bezczynności. Zostań na kolację. Chciałam podjąć Elizę, ale ją wypłoszyłeś. – Wcale jej nie płoszyłem – obruszył się. Nie był o tym przekonany. Na razie nie pokazał się jej z najlepszej strony. Chyba dlatego, że budziła w nim strach. Nie fizyczny, skądże, takie chucherko, ale gdzieś na poziomie bodźców bardzo prymitywnych, nad którymi wolał się nie zastanawiać. – Dobrze, chętnie zjem z tobą kolację. Ganiam od samego rana, więc jeśli nie będę musiał

stać w kuchni, moja radość będzie bezgraniczna. – Tyle razy ci mówiłam, żebyś zatrudnił gosposię. – Pamiętam o tym, ale cenię sobie prywatność. Chyba wiesz, jakie jest to nasze miasteczko. – Ruszył za nią do kuchni. – Zadzwoniłem dzisiaj do Julie. – Bardzo się starał, by zabrzmiało to obojętnie. – Okazało się, że Julie i Eliza się przyjaźnią. Julie twierdzi, że Eliza jest bardzo odpowiedzialna. Mary przechyliła głowę, a on już wiedział, co ona powie. – Po co do niej dzwoniłeś? Podobno jesteś z niej zadowolony. Ależ ta Mary jest dociekliwa. – Instynkt mi to podpowiedział. – Mój instynkt podpowiada mi, że Eliza May jest wspaniałą kobietą. Już ją zaliczyłam do grona najbliższych przyjaciół. – Spojrzała na niego wyzywająco, lecz on powstrzymał się od komentarza. – Myślę, że zjemy na dworze, bo szkoda tak pięknego wieczoru. – Witam siostrę. Jaki serdeczny od samego rana, pomyślała niezadowolona. Była cała obolała i połamana po trzeciej nieprzespanej nocy na najbardziej nierównym materacu na południowej półkuli. Ale nie to było przyczyną bezsenności. – Dzień dobry. – Wygląda pani na niewyspaną. – Chyba sprawię hotelowi prezent w postaci nowego materaca. – Aż tak źle? – Bardzo się starał być miły. Czuła, że mięknie. Bez wątpienia dlatego, że nie dały jej spać rewelacje Mary na jego temat. – Uhm – mruknęła, po czym podjęła bezpieczny wątek. – Keith wygląda dzisiaj znacznie lepiej, czyli antybiotyk działa. Gdy ramię w ramię szli przez hol, Eliza wszystkimi zmysłami odbierała jego bliskość: wzrost, uśmiech, a nawet odgłos kroków. Działo się to wbrew jej woli, więc trochę się odsunęła, czego on nie zauważył. – Bardzo dobrze. A Joe spał lepiej niż pani? Skąd ta troskliwość? Zdaje się, że gdy poprzedniego dnia zostawiła go u Mary, szwagierka ostro go poinstruowała. Mary, błagam, nie zachęcaj go! – Czy to Mary kazała panu być dla mnie miłym? Zaczerwienił się i przemilczał tę złośliwość. Odetchnęła z ulgą. Weszli do pokoju Janice, która właśnie kąpała małego Newmana. Trzymała go fachowo i nie wykazywała żadnych oznak zdenerwowania. – Janice, wyglądacie tak spokojnie, jakbyście robili to już sto razy – ucieszył się Jack. Malec leżał na wodzie i niebieskimi oczkami wpatrywał się w matkę. Śliczny, pomyślał Jack. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że jego ból z powodu straty synka jakby zelżał. – On bardzo lubi się kąpać. – Janice się uśmiechnęła. – Jak szwy? Bolą? – Nie bardzo. Eliza dała mi środek przeciwbólowy, żebym mogła sama go wykąpać. Ale

po kąpieli oboje się zdrzemniemy. – Ssie? W odpowiedzi Newman donośnie czknął, czym wszystkich rozbawił. – Prosiak – ofuknęła go matka. – Ssie jak smok, jakby miał nic już nie dostać. A ja jutro chciałabym pojechać do domu. Możemy? Jack spojrzał na Elizę, która przytaknęła. – Musisz się oszczędzać. – Matka Janice będzie z nią przez tydzień – wyjaśniła Eliza. – Radziłam jej, żeby wróciła do domu chociaż jeden dzień po przyjeździe matki. Janice cicho się roześmiała. – Peter jest genialnym farmerem, ale nie nadaje się na gospodynię. Eliza uważa, że powinniśmy się tam zjawić, dopiero jak mama doprowadzi dom do ładu. – Zgadzam się. Rano zbadam małego i obejrzę twoje szwy. Jeżeli wszystko będzie w porządku, po lunchu się pożegnamy – oznajmił. – Dziękuję. – Janice wyjęła synka z wanienki i ułożyła go na ręczniku rozłożonym przez Elizę. Dziecko zakwiliło z zimna, ale ucichło, gdy Janice owinęła go ręcznikiem i przytuliła. Jack dostrzegł błysk smutku w oczach Elizy. Postanowił dowiedzieć się więcej o nowej pielęgniarce. Wcześniej nie przyszło mu do głowy, że elfy potrafią się rozczulać. Nie miał czasu na rozmyślanie, bo Eliza już przeszła do pokoju Keitha i Joego. Stwierdził, że czerwone pręgi na brzuchu starszego pacjenta nieco zbladły, za to na policzki wypełzły mu podejrzane wypieki. – Boli? – zapytał, dostrzegając, że pacjent jest spocony i ma przyspieszony oddech. – Trochę. Nie oczekiwał innej odpowiedzi, ale nie uśpiło to jego czujności. – Zdaje się, że w samą porę złapaliśmy tę nową infekcję. Keith, do wieczora twoje samopoczucie powinno się poprawić. Szwy wyglądają już zdecydowanie lepiej. Zostawiam cię na łasce siostry Elizy. – To znaczy, że jestem w dobrych rękach, doktorze. Ona jest bardzo bystra. Jack położył mu rękę na ramieniu. – Ja też to zauważyłem. – Szkoda, że taka dobra kobieta nie ma męża. – Keith mrugnął do Jacka, który odskoczył od łóżka, jakby zobaczył tam żmiję. – Dziadku, nie zaczynaj – uśmiechnął się z przymusem. – Zajrzę do ciebie jutro. Znaleźli się przy łóżku Joego. – Widzę, że już nie masz podkrążonych oczu – powiedział. – Cieszę się, że ból słabnie. – Czułem się trochę jak mięczak – wyznał Joe. – Siostra mnie złamała, ale sen dobrze mi zrobił. – Środki przeciwbólowe w rozsądnych dawkach przyspieszają proces gojenia – zapewnił go Jack. – Ból jest sygnałem, że dzieje się coś złego, ale kiedy już wiadomo, o co chodzi, jest niepotrzebny. – Siostra Eliza powiedziała to samo. To dobra dziewczyna. – Gdy Joe powiódł wzrokiem

od Jacka do Elizy, Jack odniósł wrażenie, że jego asystentka hamuje śmiech. Był pełen podziwu dla jej samokontroli. Prawdę mówiąc, ten podziw burzył jego spokój. To tylko pociąg fizyczny, tłumaczył sobie, nie zamierzając mu ulec. Ani sugestiom pacjentów. – Jutro do domu? – zapytał, spoglądając na rzeczy pacjenta ustawione przy łóżku. Joe nie miał już bandaży, a tylko opatrunki tuż nad łokciami, gdzie chlapnęła benzyna i poparzenia były najgłębsze. – Palce goją się prawidłowo, mimo że są takie różowe. To jest nowa skóra. Nie wolno ci tego zabrudzić ani wychodzić na słońce. Pamiętaj o tym. A jak już musisz wyjść, co parę godzin smaruj się kremem z filtrem, jasne? – Tak jest, doktorze. Przyjedzie po mnie siostra. Powiedziała, że wypożyczy mi jednego ze swoich synów, żeby ze mną mieszkał i przez kilka tygodni robił za mnie brudną robotę. – Bardzo dobrze. I trzymaj się z daleka od pożaru buszu. Zapowiadają, że czekają nas trudne tygodnie. Jeśli pożar dotrze do twojego gospodarstwa, pakuj manatki i przyjeżdżaj do nas. Nie baw się w strażaka, zrozumiano? – Tak, panie doktorze. Jack podniósł ramię w pożegnalnym geście, po czym spojrzał na Elizę. Wydawało mu się, że zbladła. – Co pani jest? – Nic, nic. Mam złe wspomnienia z pożaru buszu, ale to było bardzo dawno temu. Wyszedł za nią z pokoju. – Co się wtedy stało? – zainteresował się. – Nie lubię o tym mówić. Co doktor sądzi o szwach Keitha? W odpowiedzi wzruszył ramionami. – Wyglądają lepiej, ale on mi się nie podoba. Jeśli pani albo nocna zmiana będziecie miały wątpliwości, dzwońcie do mnie. Gdyby jego stan się pogorszył, odstawcie jedzenie oraz picie i obserwujcie, czy nie ma objawów niedrożności porażennej jelit. Infekcja mogła spowolnić ich pracę. – Zasępił się. – Gdyby jego jelita nie pracowały, trzeba go będzie przewieźć do Armidale, a on nie lubi być tak daleko od swoich. Przytaknęła. – On się niepokoi o Bena, o swojego psa pasterskiego. Zajmuje się nim sąsiad, ale on i tak się martwi. – Będzie musiał poczekać jeszcze parę dni. Zastanawiając się w milczeniu nad problemem oborowego, przeszli do skrzydła zajmowanego przez seniorów. – Widzę, że już trzyma pani rękę na pulsie wszystkich spraw w Bellbrook. Eliza podniosła wzrok do nieba. – To ma być gra słów? – Owszem. – Niech pan sobie daruje! – jęknęła. – Mój ojciec całe życie mówił szaradami, aż... – Zawahała się. – Nieważne. Niech pan się bawi słowami, ile pan chce, to pana szpital. Zadzwonię, jak coś się będzie działo.

Gdy odchodził, upominała siebie, że nie wolno jej za bardzo go lubić. Wytrącają z równowagi i sprawia, że mówi nie to, co trzeba, a wcześniej jej się to nie przytrafiało. Należy przecież do tych, którzy cierpliwie wysłuchują innych, a tu nagle zaczęła traktować Jacka jak spowiednika, który z przerażającą łatwością rozdrapuje jej od lat zabliźnione rany. Popełniła błąd, decydując się na zastępstwo w Bellbrook. Zrobiło się jej jednak głupio, gdy pomyślała o Mary, która mimo zaawansowanej ciąży dzielnie tkwiła na posterunku. Najwyraźniej Bellbrook było jej pisane, a ona musi dociec przyczyny. Oby nie sprowadziło się to do wyciągania Jacka Dancera z zapaści emocjonalnej jej kosztem. – Doktorze, te hemoroidy znowu bardzo mi dokuczają. Wielkim wysiłkiem woli oderwał myśli od Elizy, by skoncentrować się na leciwej pacjentce. – Współczuję. A nie zażywała pani znowu tych tabletek z paracetamolem i kodeiną? Staruszka unikała jego wzroku. – Parę wzięłam. To one wywołują ból? – Pośrednio. Kodeina powoduje zaparcia, a wysiłek bardzo źle robi żylakom. Podejrzewam inną przyczynę. Co panią boli? – To tylko hemoroidy. Jack zajrzał jej głęboko w oczy. – Więc proszę mi powiedzieć, dlaczego zażywa pani środki przeciwbólowe? – Prawdę mówiąc, doktorze, to przez męża. Chrapie tak głośno, że nie mogę spać, a po dwóch proszkach śpię jak kamień. Pokręcił głową. – Przepiszę pani słaby środek nasenny. I proszę do mnie przysłać małżonka. Zajrzę mu do gardła, a potem, jeśli to będzie wskazane, skieruję go do kliniki snu. Bardzo możliwe, że małżonek cierpi na bezdech. Kobieta wyprostowała ramiona. – Mój Jem jest chory? – zdumiała się. – On nigdy nie choruje. Kto by pomyślał? – Ściągnęła brwi. – Czy przez ten bezdech można być zmęczonym? Bo Jem narzeka, że ciągle jest zmęczony. – To niewykluczone. – Wstał i podał jej receptę. – Proszę brać jedną pastylkę przed snem, dopóki się nie dowiemy, co dolega pani mężowi. Otwierając drzwi, stłumił ziewnięcie. Nie tylko Jem Rowe ma problemy ze spaniem. Od przyjazdu Elizy on sam sypia marnie. Ledwie wysiedział do osiemnastej. Z radością pojedzie do domu.

ROZDZIAŁ CZWARTY O świcie Keith dostał wysokiej gorączki. Pełniąca nocny dyżur Rhonda po namyśle zadzwoniła do Elizy z prośbą, by przyjechała do szpitala i zajęła się pacjentem, ponieważ Jack wyjechał do dziecka chorego na krup. Kiedy Eliza dotarła do łóżka Keitha, pacjent był rozpalony, mamrotał coś bez sensu i rzucał się niespokojnie. Poprawiła mu poduszkę i szczelniej okryła. Wyglądał okropnie. – Keith, jak się pan czuje? Staruszek otworzył oczy i blado się uśmiechnął. – Jak groch przy drodze. Śniło mi się, że pochyla się nade mną Kuba Rozpruwacz. – Nie brzmiało to jak żart. – Chyba siostra przyszła przed czasem. Już jest rano? – Jeszcze nie. Proszę spać dalej. Posiedzę przy panu, aż przyjedzie doktor Dancer i pana zbada. Keith przeniósł na nią wzrok. Z kącików oczu pociekły mu łzy. – Niech siostra nie pozwoli, żeby odwieźli mnie do Sydney. Nie chcę umierać daleko od swoich... – wyszeptał. – Keith, pan nie umrze. Nie pozwolimy panu. – Położyła mu dłoń na kościstym ramieniu. – Dobrze pan wie, że doktor Dancer wysyła pacjentów do innych szpitali tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia. – Jak coś się ze mną stanie, zaopiekuje się siostra moim psem? – Mocno ścisnął jej dłoń. – Nic złego się panu nie przytrafi, a ja i tak zaopiekuję się Benem. Proszę się uspokoić. Zaczekajmy, aż zadziała antybiotyk. – Otarła mu pot z czoła. – Proszę zamknąć oczy i spróbować zasnąć, a ja będę w tle coś opowiadać. Półgłosem zaczęła relacjonować swoje dzieciństwo na farmie ojca. Kiedy pacjent zasnął niespokojnym snem, umilkła. Obserwowała go bacznie, od czasu do czasu ocierając mu czoło i poprawiając pościel. Następna godzina okazała się najtrudniejsza, ponieważ jego stan zdecydowanie się pogorszył. Widok jego rozgorączkowanych policzków boleśnie przypomniał jej o ojcu. Miała osiemnaście lat, kiedy pewnego dnia ojciec pobiegł na pastwisko gasić pożar spowodowany uderzeniem pioruna. Pogoda była wtedy taka jak teraz, a ona do tej pory miała w pamięci swąd eukaliptusowego dymu oraz trzask ognia w poszyciu. Podlewała właśnie rabatki wokół domu, gdy nagle zerwał się wiatr, a za nim ruszyła ściana ognia wysokości drzew, zasłaniając jej ojca. Nim oprzytomniała i wbiegła na werandę, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak płomienie ogarniają warzywnik i sławojkę. Była pewna, że zginie, gdy nagle chlusnęła na nią kaskada wody. Serce waliło jej tak głośno, że zagłuszyło huk silnika helikoptera cysterny używanego do gaszenia pożarów z powietrza. Maszyna zawróciła po nowy ładunek wody, a ona stała struchlała, wpatrując się w miejsce, gdzie widziała ojca po raz ostatni. Potem rzuciła się biegiem w tę stronę.

Znalazła go w wodopoju. Na pierwszy rzut oka nie odniósł żadnych obrażeń, lecz wysoka temperatura poparzyła mu płuca. Trzymała go za rękę i patrzyła razem z nim, jak helikopter zrzuca kolejny ładunek wody, by dogasić żar, po czym ląduje tuż przy nich. Przewieziono go do szpitala w mieście, skąd już nie wrócił. Umierał dwa dni, a ona do tej pory nie wybaczyła sobie tego, że przeżyła, a on nie. Nie lubiła tych wspomnień, bo przypominały o jej bezradności. Nieznajomość zasad pierwszej pomocy należała do ważniejszych powodów, dla których wybrała studia pielęgniarskie. Na pogrzebie ojca po raz ostatni widziała matkę. Było to bardzo nieprzyjemne spotkanie. Padło w jego trakcie dużo gorzkich słów, zwłaszcza z jej strony. Na dzisiaj wystarczy wspomnień, pomyślała, prostując się w fotelu. Gdy podniosła wzrok, ujrzała Jacka. Wydał jej się silny, dobry i godny zaufania. Jego widok dodał jej otuchy. – Już pan wrócił, doktorze? Przytaknął. – Jak on się czuje? – Wskazał na staruszka. – Chyba lepiej. Śpi spokojniej niż pół godziny temu. Jack popatrzył na pacjenta, który stale zmieniał pozycję. – Domyślam się, że było ciekawie. – Nie lubię takich atrakcji – odparła chłodno. Nie ukrywała niepokoju z powodu stanu pacjenta. Czuła, że podniósłby ją na duchu kontakt fizyczny z Jackiem. Gdyby mogła, na przykład, oprzeć głowę na jego piersi albo gdyby ją objął. Na szczęście nie zrobił żadnego takiego gestu. Gdy przedstawiała mu stan pacjenta, stał z rękami w kieszeniach. Potem ponownie zbadał Keitha i zlecił dodać do kroplówki antybiotyk. Godzinę później stan pacjenta zaczął się nieznacznie poprawiać. Wówczas Rhonda zaproponowała, by poszli na kawę. – Zostanę jeszcze pół godziny – powiedziała Eliza. – Myślę, że najgorsze już za nami. Pan, doktorze, niech jedzie do domu. Jak będzie trzeba, zadzwonię. Tłumiąc ziewnięcie, popatrzył na zegarek. – Zostaniemy oboje. Będziemy się nawzajem pilnowali, żeby nie zasnąć. Ruszyli do pokoju śniadaniowego. – Od północy jest pan na nogach – zauważyła Eliza. – Musi pan być zmęczony. Wzruszył ramionami. – Nie bardziej niż normalnie. Nie potrzebuję dużo snu. – Przysiadł na brzegu stołu i zaczął machać nogą, a ona, napełniając imbryk, starała się na niego nie spoglądać. Uśmiechał się czarująco. Nie wolno ci się angażować, powtarzała w duchu. – Proszę opowiedzieć mi coś o sobie – zaczął łagodnym tonem. – Jak siostra się czuje w Bellbrook? – Wolałabym, żeby nie zwracał się pan do mnie per „siostro”. Mam wtedy wrażenie, że pan ze mnie kpi. – To nie są kpiny – zapewnił ją, po czym dodał: