0
Barbara McCauley
Noce z Hanną
Tytuł oryginału :In Blackhawk’s Bed
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WITAJCIE W RIDGEWATER, W TEKSASIE. LICZBA
MIESZKAŃCÓW: 3546. MIASTO ZNANE Z NAJWIĘKSZEGO W
ŚWIECIE PLACKA OWOCOWEGO!
Seth Granger już z daleka zobaczył tę tablicę reklamową. Pod
napisem ustawiła się rodzinka złożona z czterech osób. Za nimi w tle
widniał placek owocowy rozmiarów Godzilli, z połyskliwymi wiśniami na
wierzchu.
Placek?
Po ośmiu latach pracy w roli tajnego wywiadowcy policji w
Albuquerque Seth był przekonany, że widział w życiu chyba wszystko.
No, ale czegoś takiego na pewno jeszcze nie.
Potrząsnął głową i zredukował gaz, zwalniając harleyem do
dozwolonych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mandat za
przekroczenie prędkości byłby ostatnią rzeczą, której mógł sobie życzyć w
mieścinie Wielkiego Placka. Po sześciu godzinach spędzonych na
autostradzie Zachodniego Teksasu, w upale, chciałby teraz dużą szklankę
wody z lodem, możliwie największego, soczystego cheeseburgera, no i
jeszcze warto uzupełnić paliwo w najbliższej stacji benzynowej.
Wieczorem powinien być w Sweetwater, gdzie znajdzie motel, a potem
pójdzie do jakiegoś baru. I od razu ujrzał w myślach duży kufel dobrze
schłodzonej corony, czując prawie jej miłe szczypanie w wyschniętym
gardle.
Dodajmy do tego pizzę pepperoni, ładną kelnerkę i w ten sposób
będziemy blisko owej doskonałej pełni, którą niekiedy oferuje życie.
RS
2
Zauważył, że przygląda mu się kobieta w średnim wieku,
prowadząca małego czarnego terriera brzegiem szosy. Kiedy ją mijał,
piesek zaczął się miotać, dwa razy obiegł swoją panią i omal jej nie
powalił na ziemię, skrępowawszy długą smyczą.
Seth obejrzał się i doszedł do wniosku, że ta mieścina wita go
średnio gościnnie.
Zreflektował się jednak, że to jego wygląd może nie budzić zaufania.
Od paru dni się nie golił, włosy miał prawie do ramion, na głowie typowy
kask harleyowca, do tego wypukłe gogle. Owa maskarada została
wymuszona przez akcję, w której brał ostatnio udział; zadaniem jego było
przeniknięcie do siatki nielegalnych wytwórców alkoholu. Razem ze swą
maszyną byłby niezłą ilustracją na okładkę jakiegoś pisma.
Skręcił ku stacji benzynowej. Zatrzymał się przy wolnym
dystrybutorze i ściągnął hełm. Napełniając bak, zwrócił uwagę, że
pozostali klienci starają się odwracać od niego wzrok.
Zastanowił się, co by ci poczciwcy z Ridgewater zrobili, gdyby nagle
wrzasnął w ich stronę „Buu!" i zakręcił młynka rękami. Powskakiwaliby
pewnie do samochodów i czmychnęli, jak na widok diabła. Uśmiechnął się
do tych przypuszczeń.
Oczywiście nie zamierzał tak figlować. Miał na głowie poważne
problemy. Przypomniał sobie list z kancelarii prawniczej...
Kiedy Seth wrócił po nieudanej ostatecznie akcji na wytwórców
whisky, zastał w domu spory stos korespondencji - jak zwykle głównie
rachunków i ofert reklamowych. Wcale nie zamierzał się do tego zabierać.
Tym, czego w pierwszej kolejności potrzebował, były raczej zimne
kompresy na stłuczoną rękę i butelka „Jose Cuervo".
RS
3
Jednak ten list z kancelarii prawniczej leżał na wierzchu i zaciekawił
Setha. Ktoś go chce pewnie oskarżyć o nadużycia policyjne - może ten
sprytny dealer od amfy, a może ów łobuz, co bezkarnie tłukł żonę, aż Seth
przymknął go któregoś dnia? Listę taką można by długo ciągnąć,
pomyślał, i odłożył kopertę.
Ale gdy już zrobił sobie opatrunek i nalał szklaneczkę tequili, wrócił
do listu. Tym, co przyciągnęło jego uwagę, był teksański stempel hrabstwa
Wolf River na kopercie.
Znieruchomiał.
Wolf River?
Nagłym ruchem odstawił tequile i rozerwał kopertę. A teraz w
Ridgewater, już w Teksasie, na stacji benzynowej, przypominał sobie
słowa owego listu. Najlepiej pamiętał drugi akapit, trzecią linijkę...
„...Rand Blackhawk i Elizabeth Marie Blackhawk, syn i córka
Jonathana i Nory Blackhawk z Wolf River w Teksasie, nie zginęli w
wypadku samochodowym, w którym stracili życie ich rodzice..."
Pismo zawierało telefony kontaktowe, również pewne uwagi co do
pozostawionego majątku, choć, jak pamiętał Seth, małe ranczo jego
rodziców nie było wiele warte.
No cóż, mniejsza z tym. Naprawdę ważne jest to, że Rand i Lizzie
przeżyli. Nie zginęli w wypadku.
Jego pierwszą myślą było to, że chodzi pewnie o jakieś
nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. Albo jeszcze gorzej, bo może
to smutny żart? Ostatecznie jednak, dlaczego ktoś miałby sobie żartować z
tych spraw? Komu jest znana przeszłość Setha Grangera? Mało kto wie, że
przez pierwsze siedem lat życia, zanim został adoptowany przez Bena i
RS
4
Susan Grangerów, nosił nazwisko Blackhawk. Sam Seth ledwie to
pamiętał.
Wpatrywał się w cyfry migające na liczniku dystrybutora. .. A więc
wtedy miał siedem lat. Rand, jego starszy brat, miał dziewięć. Elizabeth -
którą zwano Lizzie - skończyła ledwie drugi roczek.
Odczuł ten list niby dwudziestkę czwórkę przyłożoną do piersi.
Powietrze uszło z jego płuc. Musiały więc minąć dwadzieścia trzy lata,
nim się dowiedział, że jego brat i siostra są wciąż na tym świecie! Czuł się
do głębi poruszony, wstrząśnięty.
Nie pamiętał, jak długo siedział na skraju sofy w swoim mieszkaniu,
w zapadającym zmierzchu, wpatrując się w list. Nie rozebrał się do spania,
a rankiem natychmiast zatelefonował do prawnika, nagrywając się na
automatyczną sekretarkę. W napięciu, z aparatem na kolanach czekał, aż
do niego oddzwonią.
No i wszystko się potwierdziło. Powiedziano mu, że Rand i Lizzie
rzeczywiście żyją. Miejsce pobytu Randa jest znane; co do Lizzie prawnik
wiedział jedynie, że przebywa ona gdzieś na wschodzie Stanów. Czy na
południu?
- Czy mógłby pan przyjechać do Wolf River? - zapytano go przez
telefon. Czy mógłby?
Do diabła, jasne, odpowiedział prawnikowi.
Serce waliło mu jak szalone, a ręka drżała, gdy odkładał słuchawkę.
Potem jeszcze przez dobry kwadrans wpatrywał się w aparat.
Wyjazd ułatwiał fakt, że Setha zawieszono właśnie na sześć tygodni
w czynnościach tajnego wywiadowcy, po ostatniej akcji. Mógł się od razu
RS
5
pakować i ruszać. Nic nie trzymało go w Albuquerque... Ani żadna żona.
Ani dzieci. Ani jakiekolwiek zobowiązania.
Owa szczególna wolność była tym, co Seth w życiu bardzo cenił.
Owszem, miał niedawno przyjaciółkę, Julie, ale trudno jej było z nim
wytrzymać. Nieuregulowany tryb egzystencji tajnego policjanta zniechęca
kobiety. Nigdy nie wiadomo, kiedy mężczyzna będzie w domu i czy w
ogóle będzie.
Julie twierdziła zrazu, że wszystko zniesie. No i urządziła mu
przytulne gniazdko, z kwiatami w dzbankach, ręcznie dzierganą narzutą na
sofę, korkowymi podkładkami pod talerze w kuchni, pachnącymi
świeczkami do kąpieli w łazience. Wszędzie pojawiły się w ramkach ich
wspólne fotografie.
Po sześciu miesiącach, z których więcej niż połowę spędziła sama,
dała za wygraną. Uznała, że musi odejść, i uczyniła to w dramatyczny
sposób. Odbyła się wielka awantura, z oskarżeniami o brak miłości i
paleniem fotografii w kominku, ba, cisnęła nawet w ogień misternie
dzierganą narzutę na sofę! Tak zadymiło się w mieszkaniu, że sąsiedzi
musieli wezwać straż pożarną.
Potem przez kilka tygodni Seth był przedmiotem niezliczonych
docinków w swym komisariacie. Podrzucano mu do biurka a to kask
strażaka, a to jakiś fragment gaśnicy pianowej lub aromatyzowaną
świeczkę.
Przysiągł sobie na przyszłość większą ostrożność w zawieraniu
znajomości. W istocie, kiedy kobieta wprowadza się do mieszkania, z
czasem zaczną się rozmowy o obrączkach, o ślubie i o dzieciach. Lecz są
to rzeczy dobre dla faceta, który wykonuje bezpieczną pracę od dziewiątej
RS
6
do piątej, a nie dla agenta policji o nienormowanym trybie zajęć, i to zajęć
śmiertelnie niebezpiecznych.
Zapamiętał na zawsze wyraz udręki na twarzy swej przybranej matki
tamtego wieczoru, gdy najlepsi przyjaciele ojca z posterunku, gdzie miał
służbę, zapukali do drzwi ze spuszczonymi głowami. Tak, Ben Granger
zginął, a Al Mott i Bob Davies stali się na następne dziesięć lat wujkami
dla Setha.
Po pogrzebie kładli do głowy chłopcu, żeby broń Boże nie myślał o
pójściu w ślady ojca. Niech studiuje, zostanie menedżerem czy
architektem: tak radzili. On ich nie posłuchał i matka Setha płakała owego
dnia, gdy jednak postanowił dołączyć do policji w Albuquerque. Uściskała
go mimo wszystko i pobłogosławiła.
To było dziesięć lat temu. Przez dwa sezony pracował jako
posterunkowy, potem awansował na tajnego wywiadowcę. I wkrótce
zrozumiał, że wpadł jak śliwka w kompot. Poniewczasie ocenił, że Al i
Bob mieli jednak rację. Mądrzej by zrobił, poszukawszy sobie spokojnej
pracy. Życie tajnego policjanta obfituje w przygody, ale wiele z nich
kończy się niestety klęską, i bywa, że ostateczną.
Tak jak choćby ta ostatnia misja, pomyślał, wzdychając.
Dystrybutor kliknął; bak był napełniony. Seth dosiadł swego harleya.
Kiedy wkładał hełm i gogle, zauważył, że wpatruje się weń pewna siwa
dama, właścicielka białego taurusa. Pomachał jej ręką, lecz ona się szybko
odwróciła.
Uśmiechając się krzywo do siebie, Seth ruszył ostro,cały czas
świadomy, że wszyscy tu obecni przypatrują mu się bacznie, choć
ukradkiem.
RS
7
Za kwadrans minie to miasteczko, może nawet prędzej.
Wjechał w aleję wysokich wiązów, główną ulicę Ridgewater.
Znajdowały się tu stare, wiktoriańskie domostwa. Niektóre miały na sobie
staromodne szyldy, a to antykwariatu, a to biura prawniczego, a to
gabinetu lekarskiego. Na każdym z tych szyldów, w lewym dolnym rogu,
dodano jednak mały placek z owocami. To znaczy mały „wielki" placek.
Seth pokręcił głową. Cóż to za dziwne miejsce. Jakie to szczęście, że on tu
nie musi mieszkać.
Był już prawie u końca alei, gdy zauważył dziecko, gwałtownie
machające rączkami za schludnym, białym płotkiem, otaczającym spore
domostwo.
Odruchowo zwolnił i wtedy zauważył drugie dziecko, drugą
dziewczynkę, w nader przykrej sytuacji. Paroletni aniołek o złotych
włoskach wisiał bezradnie na drzewie, cztery metry nad ziemią. Gałąź
zaczepiła o niebieską sukieneczkę i rozdarła ją. Na buzi dziecka widać
było przerażenie. Bezgłośnie poruszało ustami.
Seth nie namyślał się; zeskoczył ze swej maszyny, rzucając ją na
pobocze. W następnej sekundzie przesadził płot i już wspinał się na
drzewo, równocześnie pozbywając się kasku i okularów.
- Trzymaj się, maleńka! - zawołał do dziewczynki.
Ona wyciągnęła w jego stronę rączki. Ten ruch sprawił, że sukienka
naddarła się jeszcze o kawałek i wyglądało na to, że dziecko spadnie.
- Nie ruszaj się! Nawet nie oddychaj... - Seth pełzł ku niej po coraz
cieńszej gałęzi.
- Maddie! - zawołano rozpaczliwie z dołu.
RS
8
Seth zignorował ów głos i dalej robił swoje. Był już blisko
dziewczynki. Schwycił ją za nadgarstek. - No! Mam cię!
Tymczasem kobiecie udało się wejść na któryś z niższych konarów.
Seth spojrzał w dół i ujrzał twarz ładnej blondynki, w tej chwili
wykrzywioną strachem. Nachylił się i podał jej ostrożnie dziecko.
- Mamusiu! - rozpłakała się dziewczynka, kurczowo chwytając
rączkami szyję kobiety.
Seth zaczął schodzić z gałęzi. Ale co za pech! Konar mocno
zatrzeszczał, a w następnej chwili odłamał się od starego wiązu i Seth
poleciał w dół. Uderzył o ziemię i stracił przytomność.
Hanna Michaels wpatrywała się w mężczyznę z osłupieniem.
Spróbowała zejść z dzieckiem z gałęzi. Kiedy postawiła córeczkę na
trawie, podbiegła, przyklękła i przyłożyła ucho do piersi Setha. Na
szczęście jego serce biło. Bogu dzięki. Hanna podniosła się i odetchnęła.
- Madeline Nicole - zwróciła się poważnie do swej córki. - Stań obok
siostrzyczki i nie ruszaj się nawet na krok. Rozumiesz mnie?
Ciągle jeszcze zapłakana, Maddie pokiwała główką i podbiegła do
Missy. Obie bliźniaczki objęły się mocno.
- Droga sąsiadko, cóż tam się u was dzieje? - dał się słyszeć nagłe
głos z ganku domu obok. To pani Peterson badała spojrzeniem zaistniałą
sytuację. - Tam na trawie widzę przewrócony motocykl...
- Pani Peterson, jak dobrze, że pani jest! - ucieszyła się Hanna. -
Proszę szybko zadzwonić po doktora Iansky'ego... Zdarzył się wypadek.
- Wypadek? - W spojrzeniu pani Peterson zabłysła ciekawość.
- Nie mamy chwili do stracenia! Ten pan - Hanna pokazała głową -
stracił przytomność.
RS
9
- Stracił przytomność? No dobrze, dobrze, zaraz zadzwonię...
Chociaż dziś mamy wtorek... - starsza dama zawiesiła głos - i nie wiem,
czy doktor będzie w klinice. On zwykle we wtorki jeździ z wnukiem na
ryby, nad Brightman Lake i...
- Pani Peterson, ja bardzo proszę!
- Rozumiem, rozumiem, już lecę. - Pani Peterson obróciła się w
swych ortopedycznych butach i pokuśtykała w głąb domu.
Hanna znów pochyliła się nad Sethem, dotykając jego policzka.
Twarz była ciepła i nawet nie blada. Głowę okalały rozrzucone w nieładzie
długie, czarne włosy. Mocno wyrzeźbione męskie rysy przywodziły na
myśl rdzennych mieszkańców tej ziemi. Na czole podchodził krwią
potężny siniec. Seth zajęczał.
- Leż spokojnie - szepnęła. - Za chwilę będzie tu lekarz.
Odpowiedział jej kolejnym jękiem. Jego powieki poruszyły się, lecz
nie uchyliły. Hanna postarała się uspokoić mężczyznę łagodnym gestem.
Kładąc ręce na jego ramionach, poczuła, jaki jest muskularny. Zauważyła,
że czarna koszulka z krótkimi rękawami jest z boku rozdarta. Przez
rozdarcie widać było zadrapanie, ale chyba niezbyt groźne. Rozchyliła
tkaninę, a potem rozejrzała się, czy nie ma jakichś innych obrażeń.
Przesunęła ręką po klatce piersiowej Setha, po jego brzuchu i udach.
Wszystko wydawało się zdrowe i takie kształtne, że poczuła dreszcz.
Z jego skroni zaczęła spływać krew. Hanna sięgnęła do kieszeni
dżinsów po chusteczkę, przypominając sobie zarazem, że jest brudna, bo
została wcześniej użyta do otarcia buzi Maddie z galaretki winogronowej.
Wobec tego wyciągnęła ze spodni brzeg swej różowej koszuli i tym
rąbkiem spróbowała tamować krew na skroni leżącego.
RS
10
Któż to mógł być, zaczęła się zastanawiać? Nikt z miejscowych.
Hanna urodziła się w tym miasteczku przed dwudziestu sześciu laty i
wszystkich tu znała. Rzuciła okiem na przewrócony motocykl. No tak, jest
to po prostu ktoś przejezdny.
Hanna nie była pewna, co się tu właściwie wydarzyło... Jeszcze
przed kwadransem Missy i Maddie bawiły się lalkami w domu, ona zaś
rozmawiała przez telefon z ciotką Marthą, wymieniając z nią odwieczne
argumenty przeciw dalszemu pozostawaniu w Ridgewater.
- To nie ma sensu, moje dziecko - upierała się jak zwykle ciotka. -
Samotna matka, jak ty, wychowująca dwie dziewczynki gdzieś w
zapadłym teksańskim miasteczku... Im potrzeba kultury i rodziny, i
porządnego wychowania. - Potem padł wniosek, też nienowy. -
Koniecznie musisz zerwać z tym bezsensownym pomysłem prowadzenia
pensjonatu. Sprzedamy dom, a ty z dziewczynkami przeprowadzisz się do
mnie, do Bostonu.
Na próżno Hanna tyle razy tłumaczyła, że w Ridgewater jest jej
najlepiej i że wcale nie ma ochoty wyzbywać się posiadłości,
odziedziczonej jeszcze po dziadkach.
Właśnie w trakcie tej rozmowy Hanna usłyszała harmider na
podwórku, rzuciła słuchawkę i... ciotka Martha jest teraz pewnie mocno
obrażona.
Trudno, ciocią zajmiemy się później. Hanna spojrzała na leżącego
motocyklistę. Nim trzeba się zająć. Oceniła, że mężczyzna jest, hm, raczej
wysoki i waży pewnie ze sto kilogramów.
Tymczasem Seth poruszył głową i jęknął. Hanna położyła dłoń na
jego ramieniu i przysunęła się.
RS
11
- Postaraj się nie ruszać - powiedziała łagodnie. Nagle otworzył oczy.
Patrzył niby przed siebie, lecz niezbyt przytomnie. Potem usiadł i mocno
chwycił ją za rękę.
- Gdzie jest Vinnie? - zapytał.
- Vinnie?
- Był przecież ze mną, do licha... Gdzie się podział?
- Ja... Ja nie wiem, kto...
- Strzelano do nas! - krzyknął Seth. - Trzeba zawiadomić Jarrisa.
Usiłowała go nakłonić do ponownego ułożenia się, ale bez skutku.
- Dobrze, zawiadomię Jarrisa - powiedziała. - Tylko połóż się. Zaraz
będzie lekarz.
On nadal siedział. Po dłuższej chwili westchnął, potrząsnął głową,
uniósł rękę do rozbitego czoła, potem przyjrzał się plamie krwi na swej
dłoni. Przeniósł wzrok na Hannę.
- Kim... pani... jest? - spytał powoli.
- Nazywam się Hanna Michaels. - Starała się być opanowana, serce
jednak mocno waliło jej w piersi. -Bardzo proszę, żeby pan... Lekarz zaraz
tu będzie.
Zamrugał. Znów przyłożył dłoń do czoła.
- A... to dziecko, dziewczynka, na drzewie...
- Wszystko jest dobrze - uśmiechnęła się. - I zawdzięczam to panu.
Uratował pan Maddie. Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się znowu.
- Uhm... A mój harley? - Rozejrzał się.
- Leży tam, przy krawężniku.
- O żeż... - Tu Seth bardzo brzydko zaklął.
RS
12
- Maddie, Missy. - Hanna spojrzała ku dziewczynkom. Obie stały
nieruchomo, trzymając się za rączki. -Idźcie do domu. Szybciutko!
Kiedy pobiegły, Hanna zwróciła się do Setha.
- Zapłacę za naprawę, jeśli motor się popsuł. Również za lekarza,
który powinien tu już być.
Nie zastanawiała się w tym momencie, z czego zapłaci. Jednak miała
najlepszą wolę.
- E, nie ma o czym mówić... - Seth spróbował się podnieść. Zakręciło
mu się w głowie, w dodatku poczuł silny ból w lewej nodze. Usiadł z
powrotem.
- No widzi pan!
Popatrzył na nią. Miał przed sobą szczupłą kobietę z mnóstwem
niesfornych loków wokół twarzy w kształcie serca, błękitnooką, o długich
rzęsach.
Mówiła coś jeszcze. Zawisł spojrzeniem na jej ustach. Były pełne, z
uniesionymi nieco kącikami. Zapraszające.
Opuścił oczy niżej i dostrzegł zakrwawiony rąbek jej koszuli.
Zmarszczył się.
- To przeze mnie? Podążyła za jego wzrokiem.
- Starałam się zetrzeć krew... - Westchnęła. Potem spojrzała w stronę
ulicy. - Dziwne, że nie ma jeszcze doktora Lansky'ego.
- Nie potrzebuję lekarza. - Znów spróbował się podnieść. Ból w
nodze sprawił jednak, że o mało nie upadł.
Hanna przywarła do niego, usiłując go podtrzymać.
- Niechże pan da spokój! - krzyknęła. - Bo posadzę pana siłą.
RS
13
Omal się nie roześmiał. Ale mocno go bolało, więc chęć do śmiechu
minęła. Hm, ta dziewczyna jest o połowę lżejsza od niego i... No, mniejsza
z tym.
Odchrząknął i odstąpił od swej siostry miłosierdzia. Uśmiechnął się
przepraszająco.
- Muszę zobaczyć, co z motorem. - Ruszył ku furtce, kuśtykając.
Zbliżył się do harleya, leżącego na poboczu. Do licha, niedobrze.
Obręcz przedniego koła była zwichrowana. No tak, to przez ten wysoki
krawężnik.
Usłyszawszy za sobą gardłowe warczenie, odruchowo odwrócił
głowę. I złapał się za kark. Jezu, co za ból! I w dodatku ta bestia...
O krok od niego szczerzył zęby wielki owczarek niemiecki.
RS
14
ROZDZIAŁ DRUGI
- Beau! Waruj!
Na komendę Hanny potężne psisko umilkło i posłusznie przysiadło.
Seth odetchnął.
Dobry Boże, pomyślał, co mnie tu jeszcze czeka? Może nadleci jakiś
rój morderczych szerszeni? Albo meteor z nieba, przeznaczony właśnie dla
mnie?
- Grzeczny piesek. - Hanna podeszła i poklepała psa po łbie.
- Rozkosznie w tym Ridgewater... - próbował się uśmiechnąć Seth.
- To jest owczarek państwa Petersonów. Ale prawdopodobnie przyjął
do swego stada również mnie i moje dziewczynki... No... - zwróciła się
łagodnie do psa. - To jest przecież dobry pan... - Uniosła głowę. - Pan...
- Granger - przedstawił się. - Seth Granger.
- Miło mi, panie Granger - wyciągnęła do niego rękę. Ścisnęli sobie
dłonie i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Ale skoro pan się jednak porusza - Hanna cofnęła rękę - to może
chodźmy do domu. Doprowadzimy tam pana do porządku... Co z tym
doktorem Lanskym?
- Nie, nie, po co mi lekarz? - protestował. - Zabiorę motor do
najbliższego warsztatu, wycentrują mi tam koło i pojadę dalej. Mam pilne
sprawy. - Schylił się ku swej maszynie.
W następnej chwili zachwiał się. Hanna schwyciła go, ale nie była w
stanie powstrzymać upadku. Oboje runęli na ziemię.
I leżeli na trawie. Całe szczęście, że nie on na tej dziewczynie, tylko
odwrotnie, boby jej zrobił krzywdę swym ciężarem.
RS
15
Seth zaśmiał się. Całe to popołudnie go śmieszyło. A teraz było mu
właściwie bardzo przyjemnie, pod tą śliczną blondynką.
Oho, znowu pies. Owczarek warczał nad nimi, gotów do obrony pani
Michaels.
- No dobrze... - Kątem oka Seth obserwował groźną bestię. - Na
wszystko się zgadzam. Pani i ten morderca jesteście górą. Róbcie ze mną,
co chcecie.
- Miał pan wiele szczęścia. - Doktor Lansky zsuwał okulary w dół
nosa. - To wygląda na poważne skręcenie, choć jednak nie na złamanie.
Od momentu kiedy doktorowi wraz z panią Michaels udało się
przetransportować poszkodowanego do domu, ułożyć go na sofie, uwolnić
od podartej koszulki i nad-pruć dżinsy dla zbadania skręconej kostki,
dokoła Setha, tak jak to odczuwał, rozpętał się chaos. Co chwila dzwonił
telefon, do drzwi pukali sąsiedzi, technik z warsztatu samochodowego
ustalał warunki odholowania motocykla. Sethowi tętniło w mózgu,
wirowało przed oczami. A noga puchła i bolała jak diabli.
Zacisnął zęby i starał się nie kląć. Dobrze przynajmniej, że
niepotrzebne będą szwy, jak orzekł lekarz, a także skaleczenie pod
rozdartą koszulką jest tylko powierzchowne.
Seth zerknął na Hannę, obserwującą w skupieniu zabiegi medyczne
doktora. Jej boków czepiały się obie bliźniaczki. Gdzie jest ojciec tych
dziewczynek?
Spojrzał na rękę pani Michaels. Żadnej obrączki.
- Właściwie przydałby się rentgen - doktor Lansky kontynuował
oględziny skręconej kostki Setha. - Nigdy dosyć ostrożności... Na wszelki
wypadek zostawię skierowanie. - Sięgnął do swego receptariusza.
RS
16
Seth pokręcił głową. - Jutro powinienem być w drodze...
- Co pan powie?! - Doktor Lansky poprawił okulary. Potem spojrzał
w stronę Hanny i kontynuował ironicznie: - Wstrząsu mózgu u pacjenta
nie stwierdzam, ale z jego słów wynika, że coś mu się jednak w głowie po-
przesuwało...
Maddie i Missy zachichotały. Doktor Lansky zreflektował się i
zwrócił się do dziewczynek:
- A wy, dzierlatki, najlepiej zrobicie, jeśli pobiegniecie na
podwórko... Zresztą ja też wychodzę, nie mam tu nic więcej do roboty.
Hanna i Seth zostali sami.
On przymknął oczy, a ona przyglądała mu się z nowym
zaciekawieniem.
Długimi nogami i szerokimi ramionami wypełnił całą jej małą, obitą
kwiecistym materiałem kanapę. Czarne włosy do ramion leżały na oparciu
sofy. Szczęki miał pan Granger silne, nieco kwadratowe, nieogolone.
Wyraz ust - poważny. Poniżej dolnej wargi widniała blizna o nierównych
brzegach.
Zauważyła też inną bliznę, przebiegającą małym wężykiem przez
biceps prawego ramienia. Obnażona w trakcie badania klatka piersiowa
wydawała się wprost jak wyrzeźbiona. A dalej...
Powróciła ku twarzy leżącego. Jej serce zabiło żywiej, bo Seth uniósł
powieki i spod skrzydlatych, czarnych brwi spojrzały na nią ciemne oczy,
o tęczówkach jak z polerowanego obsydianu.
Zaczerwieniła się.
- Panie Granger...
- Proszę mi mówić Seth - zaproponował.
RS
17
- Dobrze... - Złożyła przed sobą dłonie. - A więc, Seth... Chcę, żebyś
wiedział... - Nabrała powietrza. -Raz jeszcze chcę ci podziękować za to, co
zrobiłeś.
Ponieważ nic nie odrzekł, kontynuowała:
- Właściwie wciąż nie jestem pewna, co się stało... Jak się ta Maddie
znalazła na drzewie? Dziewczynki wiedzą, że nie wolno im się wspinać
bez dozoru dorosłych...
- Na szczęście przejeżdżałem tamtędy i wszystko się dobrze
skończyło - uśmiechnął się Seth. - W każdym razie dobrze dla Maddie.
- No właśnie - kiwnęła głową Hanna. - Ale twój motor jest
uszkodzony i twoje ciało też...
- Posłuchaj - przerwał jej. - Co się stało, to się nie odstanie. A jeśli
chodzi o mnie, nie przesadzajmy. Jutro mój harley będzie gotowy i ja też
odzyskam formę. -Poruszył się na kanapie, próbując usiąść.
Powstrzymywała go, ale on już prawie wstawał. Niestety, ledwie
wsparł się na skręconej nodze, opadł z powrotem na kanapę, zaciskając
szczęki.
Ach, ci mężczyźni, pomyślała Hanna. Bywają czasami tacy
dziecinni.
- Seth... - Przeniosła się na kanapę obok niego. -Chyba będziesz
musiał skorygować plany wyjazdowe. Ja mam pewną propozycję.
- Propozycję... - Odchylił głowę na oparcie kanapy.
- No tak. Otóż mógłbyś...
W tym momencie poczuła, że prawa ręka mężczyzny wślizguje się
gdzieś za jej plecy. Wstrzymała oddech, potem zerknęła w lewo. Seth nie
patrzył na nią. Spoglądał w sufit.
RS
18
Siedzieli przez chwilę nieruchomo, udając, że nic się nie stało.
Następnie kciuk Setha bezczelnie zaczął głaskać jej przedramię.
- Otóż mógłbyś... - powtórzyła.
Seth obrócił głowę i spojrzeniem zawisł na jej ustach. Czas przestał
płynąć. W ogóle cały świat zniknął, byli tylko oni dwoje... Hanna miała
pustkę w głowie. Gdyby nie ten dziwny stan, który ją nagle ogarnął, z
pewnością zerwałaby się z kanapy, może nawet zawołałaby „pomocy!".
Ale nie zrywała się i nie wołała.
Co się ze mną dzieje? Znała siebie i wiedziała, że jej reakcja nie jest
normalna.
- A więc co proponujesz? - odezwał się Seth.
- Ja? - uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Miałaś jakąś propozycję. - Wysunął ramię spod jej pleców.
- Ach tak... - Poczuła, że zaczyna ją palić rumieniec.
- Myślałam - odsunęła się nieco - że mógłbyś przez parę dni
wypoczywać tutaj.
- Tutaj? - Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie. - Nie bałabyś się
obcego mężczyzny pod dachem?
- Wiem, że to może naiwne - wzruszyła ramionami - ale po tym, co
zrobiłeś dla Maddie, nie wydajesz mi się obcy... Zresztą miałam na myśli
to, że będziesz gościem pensjonatu, który tu właśnie otwieram...
Pierwszym gościem.
- O! - Rozejrzał się. - A więc to jest pensjonat.
- Tak. Chcę go nazwać „Pod Dziką Różą". Trafiłeś przypadkiem na
ostatnie prace wykończeniowe... Dwa pokoje z łazienkami mam już
gotowe. W tym jeden tu na dole.
RS
19
- Hanno... - Seth potrząsnął głową. - A jednak ty wcale mnie nie
znasz.
- Nie znam? - Obróciła się ku niemu. - No więc muszę ci coś
powiedzieć. Pani Peterson znalazła pod drzewem twój portfel. Twierdziła,
że się otworzył, i przypadkiem zauważyła odznakę policjanta z
Albuquerque.
- Przypadkiem otworzył się... - Seth uniósł brwi. -Hm...
- Jest tutaj. - Hanna schyliła się do koszyka na robótki, stojącego
przy sofie. - Pani Peterson wyczytała z rozpędu, że jesteś stanu wolnego,
że masz sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, trzydzieści lat,
czarne oczy i czarne włosy.
- „Z rozpędu wyczytała", powiadasz... No, ale tak czy owak, dziękuję
za zwrot zguby.
- Proszę bardzo. - Hanna uśmiechnęła się, czując równocześnie, że
znów się rumieni. - Obawiam się, że nie jesteś już anonimowy w
Ridgewater - dodała. - Tym bardziej że jak znam życie, nasz Billy Bishop
z „Ridgewater Gazette" zechce coś o tobie napisać, i to na pierwszą stronę.
A niech to. Seth po raz kolejny poczuł chęć powiedzenia paru
brzydkich słów. Jarris będzie wniebowzięty, słysząc, że jeden z jego
tajnych wywiadowców został opisany w jakiejś prowincjonalnej gazetce.
Bezpośrednio po tej awanturze w Albuquerque, połączonej z koleżeńskim
rękoczynem, bo tak było, no i zawieszeniem Setha w czynnościach na
sześć tygodni...
- Nie, nie!" - zaprotestował. - Gazeta odpada. Powiedz temu
Bayleyowi...
- ...Bishopowi.
RS
20
- Jak go zwał, tak zwał. Żadnych artykułów! Ja się nie zgadzam.
- Mogę spróbować - przyrzekła. - Ale ty nie znasz Billy'ego.
Westchnął. Potem spojrzał na swoją puchnącą nogę. Okład z torebki
zamrożonego groszku - co za pomysł! - zdawał się niewiele pomagać.
Skręcona kostka bolała coraz mocniej.
No tak. Nie wyruszy nigdzie ani dziś, ani jutro, ani zapewne
pojutrze. Znowu westchnął.
- Czy ten technik nie tkwi tam gdzieś jeszcze przy moim harleyu? -
zapytał. - Mogłabyś sprawdzić? Miałbym dla niego pewne sugestie.
- Technik? Dobrze. - Podniosła się z kanapy. - Może wdał się w
jakieś plotki z sąsiadami.
Kiedy szła w stronę drzwi, Sethowi przyszło do głowy, że zapyta ją,
co się dzieje z ojcem jej dziewczynek. „Odruch wywiadowcy",
usprawiedliwił swą ciekawość.
- A twój mąż... Co on powie na takiego gościa jak ja?
Odwróciła się, z ręką na klamce.
- Nie mam męża. Rozwiedliśmy się.
- Ach tak. Przepraszam. - Zmarszczył czoło.
To, że Hanna jest wolna, ulżyło mu. I zaraz się zdziwił, dlaczego?
Wśród kilku prostych reguł życiowych, którym hołdował, była zasada
niezadawania się z mężatkami. Muszę mieć na nią jakąś wyjątkową chęć,
doszedł do wniosku.
- A więc otwierasz ten pensjonat sama...
- Niezupełnie - pokręciła głową. - Dwa albo trzy razy w tygodniu
będzie mi pomagała Lori, przyjaciółka. Chęć pomocy zgłasza też pani
RS
21
Peterson... Wiem, że nie od razu rozkręcimy interes, ale w Ridgewater jest
jak dotąd tylko jeden motel, a przyjezdnych bywa wielu.
- Tak? A co ich tu sprowadza? „Największy placek owocowy na
świecie"?
- Nie ma się z czego śmiać! - Hanna sama się zaśmiała. - Od kiedy
„Piekarnia Wilhelma" wytwarza raz w roku ten placek, zapisany już
zresztą w Księdze Guinnessa, mamy tu rodzaj festiwalu. Zjeżdżają do nas
całe pielgrzymki. Naprawdę będę mogła zarobić i na siebie, i na córki,
prowadząc pensjonat.
Zapukano do drzwi, przy których stała. Raz i drugi.
- Widzisz? Nasi sąsiedzi nie mogą się doczekać. Panie Granger,
Ridgewater w stanie Teksas chce pana powitać jak bohatera... Trudno,
muszę otworzyć drzwi.
RS
22
ROZDZIAŁ TRZECI
Hanna aż do wieczora trzymała się na dystans. Zresztą żadne sam na
sam nie wchodziło w rachubę z powodu licznych gości.
Przedmiotem zainteresowania były też Maddie i Missy. Głaskano je
po główkach, nazywano „dzielnymi dziewczynkami" i kazano
przedstawiać własną wersję wydarzeń. Zrazu nieśmiało, potem coraz
odważniej kolo-ryzowały, aż w końcu w ich bajce pan Granger wyrósł na
człowieka ze stali.
Właściwie dziwne, że nie przybył na pomoc w czerwonej pelerynie z
wielką literą „S" na piersiach.
Największy kłopot miał Seth z Billym Bishopem z „Ridgewater
Gazette", bezczelnym blondynem z włosami na jeża. Dociekliwość
młodego redaktora nie miała granic. Seth czuł, że ma chęć dać mu w zęby.
Aby jednak wykonać ten zamiar, musiałby wstać z kanapy, a to było
niemożliwe.
Sąsiedzi Hanny okazali się na tyle sympatyczni, że poprzynosili ze
sobą różne rzeczy do zjedzenia, chroniąc spiżarnię pensjonatu. Pojawiły
się więc sałatki, pieczywo,kartony z sokiem; ktoś przydźwigał
półzamrożoną miejscową specjalność - kawałek „największego na świecie
placka owocowego". Gospodyni rozdawała talerze i sztućce, krzątała się
przy kuchence mikrofalowej i, na ile mogła, osłaniała też Setha przed
ludzką natarczywością.
- Należałoby się panu jakieś trofeum - wystąpiła ni stąd, ni zowąd z
inicjatywą pani Hinkle, miejscowa bibliotekarka.
RS
23
- Na miłość boską, Mildred - powściągała ją pani Peterson. - Ten
młody człowiek nie jest zwycięzcą w zawodach. On uratował dziecko.
- To może dalibyśmy mu przynajmniej medal? - Bibliotekarka
sięgnęła po kolejny kawałek placka. - Albo odznaczenie?
- Ja wiem, co ja bym mu dała.
Głos, który wypowiedział te słowa, należał do Lori Simpson, kobiety
o płomienistych włosach.
- Lori! - Hanna obejrzała się. - Witaj. Dziwiłam się, że jeszcze cię nie
ma. - Potem ściszyła głos. - Ale co ty wygadujesz... Wstydziłabyś się.
Jesteś przecież mężatką i matką trójki dzieci.
- Eee - uśmiechnęła się Lori. - Dałabym mu... torcik z kremem.
- Torcik!
Lori puściła do swej przyjaciółki oko.
- Ale krem bym rozsmarowała po nim całym i pomału zlizywała,
aż...
- Przestań! - Hanna ujrzała w wyobraźni detektywa Grangera
posmarowanego tortem i westchnęła. - Lori, przecież ty masz męża, który
cię uwielbia. Jak możesz...?
- Och, skarbie. Ja cały czas tylko żartuję. - Lori obejrzała się na
Setha. - ... W pewnym sensie. Bo nie mówię, że nic takiego nigdy nie
robiłam. Właśnie z moim Johnem to robiłam.
- Przestań! - powtórzyła z naciskiem Hanna.
W istocie nie lubiła żadnych łóżkowych historyjek. Jej własne życie
intymne nie układało się jak dotąd. Dlatego w ogóle wolała omijać tego
rodzaju tematy.
- A gdzie jest teraz John? - zapytała.
RS
24
- Został w domu z dziećmi. Naszemu Patrickowi wyrzynają się
właśnie trzonowce, a Nickie miała wypalanie kurzajki na paluszku i też
uważa się za chorą. - Lori zauważyła Elmę Thumple przechodzącą z
talerzem pierniczków; wychyliła się i sięgnęła po jeden. - Dobry ten mój
John, poświęca się, i dzięki temu mogłam przyjść zobaczyć człowieka,
który uratował moją chrzestną córeczkę.
Lori Simpson ma swoje wady, pomyślała Hanna, ale gdyby nie ona,
nie wiadomo, jak przeżyłaby te trzy lata po rozwodzie. Przyjaciółka
podtrzymywała ją na duchu z wielkim oddaniem; była dla niej jak siostra.
Hanna obejrzała się. Poczuła na karku czyjeś spojrzenie i było to
spojrzenie Setha. Załomotało jej serce. Wolałaby, żeby tak nie patrzył.
Spuściła oczy, lecz zaraz znów podniosła wzrok.
Przystojny ten detektyw! Choć jest coś... jakby nadmiernie twardego
w jego rysach. Ale to tylko dodaje mu seksapilu. No i ten zarost
ocieniający policzki... I włosy do ramion. I mocne uda, opięte nogawkami
spłowiałych dżinsów. I koszulka, znów czarna... Bandaż na czole, niby
jakaś opaska wojenna...
Wszystko to było dla niej dziwnie kuszące. Dla niej, która już prawie
zapomniała, co znaczy kuszenie. Co znaczy pieszczota, ciche szepty w
mroku...
A Seth, jakby czytał w jej myślach, przymrużył właśnie oczy i
wpatrywał się w nią intensywnie.
Dobry Boże, i to właśnie jego zaprosiła pod swój dach? Mają tu
przebywać sami, przed południem, gdy obie dziewczynki będą w szkole...?
- Skarbie - usłyszała szept Lori. - Wpatrujesz się w tego
przystojniaka tak, jakbyś mi chciała ukraść mój pomysł z torcikiem.
RS
0 Barbara McCauley Noce z Hanną Tytuł oryginału :In Blackhawk’s Bed
1 ROZDZIAŁ PIERWSZY WITAJCIE W RIDGEWATER, W TEKSASIE. LICZBA MIESZKAŃCÓW: 3546. MIASTO ZNANE Z NAJWIĘKSZEGO W ŚWIECIE PLACKA OWOCOWEGO! Seth Granger już z daleka zobaczył tę tablicę reklamową. Pod napisem ustawiła się rodzinka złożona z czterech osób. Za nimi w tle widniał placek owocowy rozmiarów Godzilli, z połyskliwymi wiśniami na wierzchu. Placek? Po ośmiu latach pracy w roli tajnego wywiadowcy policji w Albuquerque Seth był przekonany, że widział w życiu chyba wszystko. No, ale czegoś takiego na pewno jeszcze nie. Potrząsnął głową i zredukował gaz, zwalniając harleyem do dozwolonych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mandat za przekroczenie prędkości byłby ostatnią rzeczą, której mógł sobie życzyć w mieścinie Wielkiego Placka. Po sześciu godzinach spędzonych na autostradzie Zachodniego Teksasu, w upale, chciałby teraz dużą szklankę wody z lodem, możliwie największego, soczystego cheeseburgera, no i jeszcze warto uzupełnić paliwo w najbliższej stacji benzynowej. Wieczorem powinien być w Sweetwater, gdzie znajdzie motel, a potem pójdzie do jakiegoś baru. I od razu ujrzał w myślach duży kufel dobrze schłodzonej corony, czując prawie jej miłe szczypanie w wyschniętym gardle. Dodajmy do tego pizzę pepperoni, ładną kelnerkę i w ten sposób będziemy blisko owej doskonałej pełni, którą niekiedy oferuje życie. RS
2 Zauważył, że przygląda mu się kobieta w średnim wieku, prowadząca małego czarnego terriera brzegiem szosy. Kiedy ją mijał, piesek zaczął się miotać, dwa razy obiegł swoją panią i omal jej nie powalił na ziemię, skrępowawszy długą smyczą. Seth obejrzał się i doszedł do wniosku, że ta mieścina wita go średnio gościnnie. Zreflektował się jednak, że to jego wygląd może nie budzić zaufania. Od paru dni się nie golił, włosy miał prawie do ramion, na głowie typowy kask harleyowca, do tego wypukłe gogle. Owa maskarada została wymuszona przez akcję, w której brał ostatnio udział; zadaniem jego było przeniknięcie do siatki nielegalnych wytwórców alkoholu. Razem ze swą maszyną byłby niezłą ilustracją na okładkę jakiegoś pisma. Skręcił ku stacji benzynowej. Zatrzymał się przy wolnym dystrybutorze i ściągnął hełm. Napełniając bak, zwrócił uwagę, że pozostali klienci starają się odwracać od niego wzrok. Zastanowił się, co by ci poczciwcy z Ridgewater zrobili, gdyby nagle wrzasnął w ich stronę „Buu!" i zakręcił młynka rękami. Powskakiwaliby pewnie do samochodów i czmychnęli, jak na widok diabła. Uśmiechnął się do tych przypuszczeń. Oczywiście nie zamierzał tak figlować. Miał na głowie poważne problemy. Przypomniał sobie list z kancelarii prawniczej... Kiedy Seth wrócił po nieudanej ostatecznie akcji na wytwórców whisky, zastał w domu spory stos korespondencji - jak zwykle głównie rachunków i ofert reklamowych. Wcale nie zamierzał się do tego zabierać. Tym, czego w pierwszej kolejności potrzebował, były raczej zimne kompresy na stłuczoną rękę i butelka „Jose Cuervo". RS
3 Jednak ten list z kancelarii prawniczej leżał na wierzchu i zaciekawił Setha. Ktoś go chce pewnie oskarżyć o nadużycia policyjne - może ten sprytny dealer od amfy, a może ów łobuz, co bezkarnie tłukł żonę, aż Seth przymknął go któregoś dnia? Listę taką można by długo ciągnąć, pomyślał, i odłożył kopertę. Ale gdy już zrobił sobie opatrunek i nalał szklaneczkę tequili, wrócił do listu. Tym, co przyciągnęło jego uwagę, był teksański stempel hrabstwa Wolf River na kopercie. Znieruchomiał. Wolf River? Nagłym ruchem odstawił tequile i rozerwał kopertę. A teraz w Ridgewater, już w Teksasie, na stacji benzynowej, przypominał sobie słowa owego listu. Najlepiej pamiętał drugi akapit, trzecią linijkę... „...Rand Blackhawk i Elizabeth Marie Blackhawk, syn i córka Jonathana i Nory Blackhawk z Wolf River w Teksasie, nie zginęli w wypadku samochodowym, w którym stracili życie ich rodzice..." Pismo zawierało telefony kontaktowe, również pewne uwagi co do pozostawionego majątku, choć, jak pamiętał Seth, małe ranczo jego rodziców nie było wiele warte. No cóż, mniejsza z tym. Naprawdę ważne jest to, że Rand i Lizzie przeżyli. Nie zginęli w wypadku. Jego pierwszą myślą było to, że chodzi pewnie o jakieś nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. Albo jeszcze gorzej, bo może to smutny żart? Ostatecznie jednak, dlaczego ktoś miałby sobie żartować z tych spraw? Komu jest znana przeszłość Setha Grangera? Mało kto wie, że przez pierwsze siedem lat życia, zanim został adoptowany przez Bena i RS
4 Susan Grangerów, nosił nazwisko Blackhawk. Sam Seth ledwie to pamiętał. Wpatrywał się w cyfry migające na liczniku dystrybutora. .. A więc wtedy miał siedem lat. Rand, jego starszy brat, miał dziewięć. Elizabeth - którą zwano Lizzie - skończyła ledwie drugi roczek. Odczuł ten list niby dwudziestkę czwórkę przyłożoną do piersi. Powietrze uszło z jego płuc. Musiały więc minąć dwadzieścia trzy lata, nim się dowiedział, że jego brat i siostra są wciąż na tym świecie! Czuł się do głębi poruszony, wstrząśnięty. Nie pamiętał, jak długo siedział na skraju sofy w swoim mieszkaniu, w zapadającym zmierzchu, wpatrując się w list. Nie rozebrał się do spania, a rankiem natychmiast zatelefonował do prawnika, nagrywając się na automatyczną sekretarkę. W napięciu, z aparatem na kolanach czekał, aż do niego oddzwonią. No i wszystko się potwierdziło. Powiedziano mu, że Rand i Lizzie rzeczywiście żyją. Miejsce pobytu Randa jest znane; co do Lizzie prawnik wiedział jedynie, że przebywa ona gdzieś na wschodzie Stanów. Czy na południu? - Czy mógłby pan przyjechać do Wolf River? - zapytano go przez telefon. Czy mógłby? Do diabła, jasne, odpowiedział prawnikowi. Serce waliło mu jak szalone, a ręka drżała, gdy odkładał słuchawkę. Potem jeszcze przez dobry kwadrans wpatrywał się w aparat. Wyjazd ułatwiał fakt, że Setha zawieszono właśnie na sześć tygodni w czynnościach tajnego wywiadowcy, po ostatniej akcji. Mógł się od razu RS
5 pakować i ruszać. Nic nie trzymało go w Albuquerque... Ani żadna żona. Ani dzieci. Ani jakiekolwiek zobowiązania. Owa szczególna wolność była tym, co Seth w życiu bardzo cenił. Owszem, miał niedawno przyjaciółkę, Julie, ale trudno jej było z nim wytrzymać. Nieuregulowany tryb egzystencji tajnego policjanta zniechęca kobiety. Nigdy nie wiadomo, kiedy mężczyzna będzie w domu i czy w ogóle będzie. Julie twierdziła zrazu, że wszystko zniesie. No i urządziła mu przytulne gniazdko, z kwiatami w dzbankach, ręcznie dzierganą narzutą na sofę, korkowymi podkładkami pod talerze w kuchni, pachnącymi świeczkami do kąpieli w łazience. Wszędzie pojawiły się w ramkach ich wspólne fotografie. Po sześciu miesiącach, z których więcej niż połowę spędziła sama, dała za wygraną. Uznała, że musi odejść, i uczyniła to w dramatyczny sposób. Odbyła się wielka awantura, z oskarżeniami o brak miłości i paleniem fotografii w kominku, ba, cisnęła nawet w ogień misternie dzierganą narzutę na sofę! Tak zadymiło się w mieszkaniu, że sąsiedzi musieli wezwać straż pożarną. Potem przez kilka tygodni Seth był przedmiotem niezliczonych docinków w swym komisariacie. Podrzucano mu do biurka a to kask strażaka, a to jakiś fragment gaśnicy pianowej lub aromatyzowaną świeczkę. Przysiągł sobie na przyszłość większą ostrożność w zawieraniu znajomości. W istocie, kiedy kobieta wprowadza się do mieszkania, z czasem zaczną się rozmowy o obrączkach, o ślubie i o dzieciach. Lecz są to rzeczy dobre dla faceta, który wykonuje bezpieczną pracę od dziewiątej RS
6 do piątej, a nie dla agenta policji o nienormowanym trybie zajęć, i to zajęć śmiertelnie niebezpiecznych. Zapamiętał na zawsze wyraz udręki na twarzy swej przybranej matki tamtego wieczoru, gdy najlepsi przyjaciele ojca z posterunku, gdzie miał służbę, zapukali do drzwi ze spuszczonymi głowami. Tak, Ben Granger zginął, a Al Mott i Bob Davies stali się na następne dziesięć lat wujkami dla Setha. Po pogrzebie kładli do głowy chłopcu, żeby broń Boże nie myślał o pójściu w ślady ojca. Niech studiuje, zostanie menedżerem czy architektem: tak radzili. On ich nie posłuchał i matka Setha płakała owego dnia, gdy jednak postanowił dołączyć do policji w Albuquerque. Uściskała go mimo wszystko i pobłogosławiła. To było dziesięć lat temu. Przez dwa sezony pracował jako posterunkowy, potem awansował na tajnego wywiadowcę. I wkrótce zrozumiał, że wpadł jak śliwka w kompot. Poniewczasie ocenił, że Al i Bob mieli jednak rację. Mądrzej by zrobił, poszukawszy sobie spokojnej pracy. Życie tajnego policjanta obfituje w przygody, ale wiele z nich kończy się niestety klęską, i bywa, że ostateczną. Tak jak choćby ta ostatnia misja, pomyślał, wzdychając. Dystrybutor kliknął; bak był napełniony. Seth dosiadł swego harleya. Kiedy wkładał hełm i gogle, zauważył, że wpatruje się weń pewna siwa dama, właścicielka białego taurusa. Pomachał jej ręką, lecz ona się szybko odwróciła. Uśmiechając się krzywo do siebie, Seth ruszył ostro,cały czas świadomy, że wszyscy tu obecni przypatrują mu się bacznie, choć ukradkiem. RS
7 Za kwadrans minie to miasteczko, może nawet prędzej. Wjechał w aleję wysokich wiązów, główną ulicę Ridgewater. Znajdowały się tu stare, wiktoriańskie domostwa. Niektóre miały na sobie staromodne szyldy, a to antykwariatu, a to biura prawniczego, a to gabinetu lekarskiego. Na każdym z tych szyldów, w lewym dolnym rogu, dodano jednak mały placek z owocami. To znaczy mały „wielki" placek. Seth pokręcił głową. Cóż to za dziwne miejsce. Jakie to szczęście, że on tu nie musi mieszkać. Był już prawie u końca alei, gdy zauważył dziecko, gwałtownie machające rączkami za schludnym, białym płotkiem, otaczającym spore domostwo. Odruchowo zwolnił i wtedy zauważył drugie dziecko, drugą dziewczynkę, w nader przykrej sytuacji. Paroletni aniołek o złotych włoskach wisiał bezradnie na drzewie, cztery metry nad ziemią. Gałąź zaczepiła o niebieską sukieneczkę i rozdarła ją. Na buzi dziecka widać było przerażenie. Bezgłośnie poruszało ustami. Seth nie namyślał się; zeskoczył ze swej maszyny, rzucając ją na pobocze. W następnej sekundzie przesadził płot i już wspinał się na drzewo, równocześnie pozbywając się kasku i okularów. - Trzymaj się, maleńka! - zawołał do dziewczynki. Ona wyciągnęła w jego stronę rączki. Ten ruch sprawił, że sukienka naddarła się jeszcze o kawałek i wyglądało na to, że dziecko spadnie. - Nie ruszaj się! Nawet nie oddychaj... - Seth pełzł ku niej po coraz cieńszej gałęzi. - Maddie! - zawołano rozpaczliwie z dołu. RS
8 Seth zignorował ów głos i dalej robił swoje. Był już blisko dziewczynki. Schwycił ją za nadgarstek. - No! Mam cię! Tymczasem kobiecie udało się wejść na któryś z niższych konarów. Seth spojrzał w dół i ujrzał twarz ładnej blondynki, w tej chwili wykrzywioną strachem. Nachylił się i podał jej ostrożnie dziecko. - Mamusiu! - rozpłakała się dziewczynka, kurczowo chwytając rączkami szyję kobiety. Seth zaczął schodzić z gałęzi. Ale co za pech! Konar mocno zatrzeszczał, a w następnej chwili odłamał się od starego wiązu i Seth poleciał w dół. Uderzył o ziemię i stracił przytomność. Hanna Michaels wpatrywała się w mężczyznę z osłupieniem. Spróbowała zejść z dzieckiem z gałęzi. Kiedy postawiła córeczkę na trawie, podbiegła, przyklękła i przyłożyła ucho do piersi Setha. Na szczęście jego serce biło. Bogu dzięki. Hanna podniosła się i odetchnęła. - Madeline Nicole - zwróciła się poważnie do swej córki. - Stań obok siostrzyczki i nie ruszaj się nawet na krok. Rozumiesz mnie? Ciągle jeszcze zapłakana, Maddie pokiwała główką i podbiegła do Missy. Obie bliźniaczki objęły się mocno. - Droga sąsiadko, cóż tam się u was dzieje? - dał się słyszeć nagłe głos z ganku domu obok. To pani Peterson badała spojrzeniem zaistniałą sytuację. - Tam na trawie widzę przewrócony motocykl... - Pani Peterson, jak dobrze, że pani jest! - ucieszyła się Hanna. - Proszę szybko zadzwonić po doktora Iansky'ego... Zdarzył się wypadek. - Wypadek? - W spojrzeniu pani Peterson zabłysła ciekawość. - Nie mamy chwili do stracenia! Ten pan - Hanna pokazała głową - stracił przytomność. RS
9 - Stracił przytomność? No dobrze, dobrze, zaraz zadzwonię... Chociaż dziś mamy wtorek... - starsza dama zawiesiła głos - i nie wiem, czy doktor będzie w klinice. On zwykle we wtorki jeździ z wnukiem na ryby, nad Brightman Lake i... - Pani Peterson, ja bardzo proszę! - Rozumiem, rozumiem, już lecę. - Pani Peterson obróciła się w swych ortopedycznych butach i pokuśtykała w głąb domu. Hanna znów pochyliła się nad Sethem, dotykając jego policzka. Twarz była ciepła i nawet nie blada. Głowę okalały rozrzucone w nieładzie długie, czarne włosy. Mocno wyrzeźbione męskie rysy przywodziły na myśl rdzennych mieszkańców tej ziemi. Na czole podchodził krwią potężny siniec. Seth zajęczał. - Leż spokojnie - szepnęła. - Za chwilę będzie tu lekarz. Odpowiedział jej kolejnym jękiem. Jego powieki poruszyły się, lecz nie uchyliły. Hanna postarała się uspokoić mężczyznę łagodnym gestem. Kładąc ręce na jego ramionach, poczuła, jaki jest muskularny. Zauważyła, że czarna koszulka z krótkimi rękawami jest z boku rozdarta. Przez rozdarcie widać było zadrapanie, ale chyba niezbyt groźne. Rozchyliła tkaninę, a potem rozejrzała się, czy nie ma jakichś innych obrażeń. Przesunęła ręką po klatce piersiowej Setha, po jego brzuchu i udach. Wszystko wydawało się zdrowe i takie kształtne, że poczuła dreszcz. Z jego skroni zaczęła spływać krew. Hanna sięgnęła do kieszeni dżinsów po chusteczkę, przypominając sobie zarazem, że jest brudna, bo została wcześniej użyta do otarcia buzi Maddie z galaretki winogronowej. Wobec tego wyciągnęła ze spodni brzeg swej różowej koszuli i tym rąbkiem spróbowała tamować krew na skroni leżącego. RS
10 Któż to mógł być, zaczęła się zastanawiać? Nikt z miejscowych. Hanna urodziła się w tym miasteczku przed dwudziestu sześciu laty i wszystkich tu znała. Rzuciła okiem na przewrócony motocykl. No tak, jest to po prostu ktoś przejezdny. Hanna nie była pewna, co się tu właściwie wydarzyło... Jeszcze przed kwadransem Missy i Maddie bawiły się lalkami w domu, ona zaś rozmawiała przez telefon z ciotką Marthą, wymieniając z nią odwieczne argumenty przeciw dalszemu pozostawaniu w Ridgewater. - To nie ma sensu, moje dziecko - upierała się jak zwykle ciotka. - Samotna matka, jak ty, wychowująca dwie dziewczynki gdzieś w zapadłym teksańskim miasteczku... Im potrzeba kultury i rodziny, i porządnego wychowania. - Potem padł wniosek, też nienowy. - Koniecznie musisz zerwać z tym bezsensownym pomysłem prowadzenia pensjonatu. Sprzedamy dom, a ty z dziewczynkami przeprowadzisz się do mnie, do Bostonu. Na próżno Hanna tyle razy tłumaczyła, że w Ridgewater jest jej najlepiej i że wcale nie ma ochoty wyzbywać się posiadłości, odziedziczonej jeszcze po dziadkach. Właśnie w trakcie tej rozmowy Hanna usłyszała harmider na podwórku, rzuciła słuchawkę i... ciotka Martha jest teraz pewnie mocno obrażona. Trudno, ciocią zajmiemy się później. Hanna spojrzała na leżącego motocyklistę. Nim trzeba się zająć. Oceniła, że mężczyzna jest, hm, raczej wysoki i waży pewnie ze sto kilogramów. Tymczasem Seth poruszył głową i jęknął. Hanna położyła dłoń na jego ramieniu i przysunęła się. RS
11 - Postaraj się nie ruszać - powiedziała łagodnie. Nagle otworzył oczy. Patrzył niby przed siebie, lecz niezbyt przytomnie. Potem usiadł i mocno chwycił ją za rękę. - Gdzie jest Vinnie? - zapytał. - Vinnie? - Był przecież ze mną, do licha... Gdzie się podział? - Ja... Ja nie wiem, kto... - Strzelano do nas! - krzyknął Seth. - Trzeba zawiadomić Jarrisa. Usiłowała go nakłonić do ponownego ułożenia się, ale bez skutku. - Dobrze, zawiadomię Jarrisa - powiedziała. - Tylko połóż się. Zaraz będzie lekarz. On nadal siedział. Po dłuższej chwili westchnął, potrząsnął głową, uniósł rękę do rozbitego czoła, potem przyjrzał się plamie krwi na swej dłoni. Przeniósł wzrok na Hannę. - Kim... pani... jest? - spytał powoli. - Nazywam się Hanna Michaels. - Starała się być opanowana, serce jednak mocno waliło jej w piersi. -Bardzo proszę, żeby pan... Lekarz zaraz tu będzie. Zamrugał. Znów przyłożył dłoń do czoła. - A... to dziecko, dziewczynka, na drzewie... - Wszystko jest dobrze - uśmiechnęła się. - I zawdzięczam to panu. Uratował pan Maddie. Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się znowu. - Uhm... A mój harley? - Rozejrzał się. - Leży tam, przy krawężniku. - O żeż... - Tu Seth bardzo brzydko zaklął. RS
12 - Maddie, Missy. - Hanna spojrzała ku dziewczynkom. Obie stały nieruchomo, trzymając się za rączki. -Idźcie do domu. Szybciutko! Kiedy pobiegły, Hanna zwróciła się do Setha. - Zapłacę za naprawę, jeśli motor się popsuł. Również za lekarza, który powinien tu już być. Nie zastanawiała się w tym momencie, z czego zapłaci. Jednak miała najlepszą wolę. - E, nie ma o czym mówić... - Seth spróbował się podnieść. Zakręciło mu się w głowie, w dodatku poczuł silny ból w lewej nodze. Usiadł z powrotem. - No widzi pan! Popatrzył na nią. Miał przed sobą szczupłą kobietę z mnóstwem niesfornych loków wokół twarzy w kształcie serca, błękitnooką, o długich rzęsach. Mówiła coś jeszcze. Zawisł spojrzeniem na jej ustach. Były pełne, z uniesionymi nieco kącikami. Zapraszające. Opuścił oczy niżej i dostrzegł zakrwawiony rąbek jej koszuli. Zmarszczył się. - To przeze mnie? Podążyła za jego wzrokiem. - Starałam się zetrzeć krew... - Westchnęła. Potem spojrzała w stronę ulicy. - Dziwne, że nie ma jeszcze doktora Lansky'ego. - Nie potrzebuję lekarza. - Znów spróbował się podnieść. Ból w nodze sprawił jednak, że o mało nie upadł. Hanna przywarła do niego, usiłując go podtrzymać. - Niechże pan da spokój! - krzyknęła. - Bo posadzę pana siłą. RS
13 Omal się nie roześmiał. Ale mocno go bolało, więc chęć do śmiechu minęła. Hm, ta dziewczyna jest o połowę lżejsza od niego i... No, mniejsza z tym. Odchrząknął i odstąpił od swej siostry miłosierdzia. Uśmiechnął się przepraszająco. - Muszę zobaczyć, co z motorem. - Ruszył ku furtce, kuśtykając. Zbliżył się do harleya, leżącego na poboczu. Do licha, niedobrze. Obręcz przedniego koła była zwichrowana. No tak, to przez ten wysoki krawężnik. Usłyszawszy za sobą gardłowe warczenie, odruchowo odwrócił głowę. I złapał się za kark. Jezu, co za ból! I w dodatku ta bestia... O krok od niego szczerzył zęby wielki owczarek niemiecki. RS
14 ROZDZIAŁ DRUGI - Beau! Waruj! Na komendę Hanny potężne psisko umilkło i posłusznie przysiadło. Seth odetchnął. Dobry Boże, pomyślał, co mnie tu jeszcze czeka? Może nadleci jakiś rój morderczych szerszeni? Albo meteor z nieba, przeznaczony właśnie dla mnie? - Grzeczny piesek. - Hanna podeszła i poklepała psa po łbie. - Rozkosznie w tym Ridgewater... - próbował się uśmiechnąć Seth. - To jest owczarek państwa Petersonów. Ale prawdopodobnie przyjął do swego stada również mnie i moje dziewczynki... No... - zwróciła się łagodnie do psa. - To jest przecież dobry pan... - Uniosła głowę. - Pan... - Granger - przedstawił się. - Seth Granger. - Miło mi, panie Granger - wyciągnęła do niego rękę. Ścisnęli sobie dłonie i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - Ale skoro pan się jednak porusza - Hanna cofnęła rękę - to może chodźmy do domu. Doprowadzimy tam pana do porządku... Co z tym doktorem Lanskym? - Nie, nie, po co mi lekarz? - protestował. - Zabiorę motor do najbliższego warsztatu, wycentrują mi tam koło i pojadę dalej. Mam pilne sprawy. - Schylił się ku swej maszynie. W następnej chwili zachwiał się. Hanna schwyciła go, ale nie była w stanie powstrzymać upadku. Oboje runęli na ziemię. I leżeli na trawie. Całe szczęście, że nie on na tej dziewczynie, tylko odwrotnie, boby jej zrobił krzywdę swym ciężarem. RS
15 Seth zaśmiał się. Całe to popołudnie go śmieszyło. A teraz było mu właściwie bardzo przyjemnie, pod tą śliczną blondynką. Oho, znowu pies. Owczarek warczał nad nimi, gotów do obrony pani Michaels. - No dobrze... - Kątem oka Seth obserwował groźną bestię. - Na wszystko się zgadzam. Pani i ten morderca jesteście górą. Róbcie ze mną, co chcecie. - Miał pan wiele szczęścia. - Doktor Lansky zsuwał okulary w dół nosa. - To wygląda na poważne skręcenie, choć jednak nie na złamanie. Od momentu kiedy doktorowi wraz z panią Michaels udało się przetransportować poszkodowanego do domu, ułożyć go na sofie, uwolnić od podartej koszulki i nad-pruć dżinsy dla zbadania skręconej kostki, dokoła Setha, tak jak to odczuwał, rozpętał się chaos. Co chwila dzwonił telefon, do drzwi pukali sąsiedzi, technik z warsztatu samochodowego ustalał warunki odholowania motocykla. Sethowi tętniło w mózgu, wirowało przed oczami. A noga puchła i bolała jak diabli. Zacisnął zęby i starał się nie kląć. Dobrze przynajmniej, że niepotrzebne będą szwy, jak orzekł lekarz, a także skaleczenie pod rozdartą koszulką jest tylko powierzchowne. Seth zerknął na Hannę, obserwującą w skupieniu zabiegi medyczne doktora. Jej boków czepiały się obie bliźniaczki. Gdzie jest ojciec tych dziewczynek? Spojrzał na rękę pani Michaels. Żadnej obrączki. - Właściwie przydałby się rentgen - doktor Lansky kontynuował oględziny skręconej kostki Setha. - Nigdy dosyć ostrożności... Na wszelki wypadek zostawię skierowanie. - Sięgnął do swego receptariusza. RS
16 Seth pokręcił głową. - Jutro powinienem być w drodze... - Co pan powie?! - Doktor Lansky poprawił okulary. Potem spojrzał w stronę Hanny i kontynuował ironicznie: - Wstrząsu mózgu u pacjenta nie stwierdzam, ale z jego słów wynika, że coś mu się jednak w głowie po- przesuwało... Maddie i Missy zachichotały. Doktor Lansky zreflektował się i zwrócił się do dziewczynek: - A wy, dzierlatki, najlepiej zrobicie, jeśli pobiegniecie na podwórko... Zresztą ja też wychodzę, nie mam tu nic więcej do roboty. Hanna i Seth zostali sami. On przymknął oczy, a ona przyglądała mu się z nowym zaciekawieniem. Długimi nogami i szerokimi ramionami wypełnił całą jej małą, obitą kwiecistym materiałem kanapę. Czarne włosy do ramion leżały na oparciu sofy. Szczęki miał pan Granger silne, nieco kwadratowe, nieogolone. Wyraz ust - poważny. Poniżej dolnej wargi widniała blizna o nierównych brzegach. Zauważyła też inną bliznę, przebiegającą małym wężykiem przez biceps prawego ramienia. Obnażona w trakcie badania klatka piersiowa wydawała się wprost jak wyrzeźbiona. A dalej... Powróciła ku twarzy leżącego. Jej serce zabiło żywiej, bo Seth uniósł powieki i spod skrzydlatych, czarnych brwi spojrzały na nią ciemne oczy, o tęczówkach jak z polerowanego obsydianu. Zaczerwieniła się. - Panie Granger... - Proszę mi mówić Seth - zaproponował. RS
17 - Dobrze... - Złożyła przed sobą dłonie. - A więc, Seth... Chcę, żebyś wiedział... - Nabrała powietrza. -Raz jeszcze chcę ci podziękować za to, co zrobiłeś. Ponieważ nic nie odrzekł, kontynuowała: - Właściwie wciąż nie jestem pewna, co się stało... Jak się ta Maddie znalazła na drzewie? Dziewczynki wiedzą, że nie wolno im się wspinać bez dozoru dorosłych... - Na szczęście przejeżdżałem tamtędy i wszystko się dobrze skończyło - uśmiechnął się Seth. - W każdym razie dobrze dla Maddie. - No właśnie - kiwnęła głową Hanna. - Ale twój motor jest uszkodzony i twoje ciało też... - Posłuchaj - przerwał jej. - Co się stało, to się nie odstanie. A jeśli chodzi o mnie, nie przesadzajmy. Jutro mój harley będzie gotowy i ja też odzyskam formę. -Poruszył się na kanapie, próbując usiąść. Powstrzymywała go, ale on już prawie wstawał. Niestety, ledwie wsparł się na skręconej nodze, opadł z powrotem na kanapę, zaciskając szczęki. Ach, ci mężczyźni, pomyślała Hanna. Bywają czasami tacy dziecinni. - Seth... - Przeniosła się na kanapę obok niego. -Chyba będziesz musiał skorygować plany wyjazdowe. Ja mam pewną propozycję. - Propozycję... - Odchylił głowę na oparcie kanapy. - No tak. Otóż mógłbyś... W tym momencie poczuła, że prawa ręka mężczyzny wślizguje się gdzieś za jej plecy. Wstrzymała oddech, potem zerknęła w lewo. Seth nie patrzył na nią. Spoglądał w sufit. RS
18 Siedzieli przez chwilę nieruchomo, udając, że nic się nie stało. Następnie kciuk Setha bezczelnie zaczął głaskać jej przedramię. - Otóż mógłbyś... - powtórzyła. Seth obrócił głowę i spojrzeniem zawisł na jej ustach. Czas przestał płynąć. W ogóle cały świat zniknął, byli tylko oni dwoje... Hanna miała pustkę w głowie. Gdyby nie ten dziwny stan, który ją nagle ogarnął, z pewnością zerwałaby się z kanapy, może nawet zawołałaby „pomocy!". Ale nie zrywała się i nie wołała. Co się ze mną dzieje? Znała siebie i wiedziała, że jej reakcja nie jest normalna. - A więc co proponujesz? - odezwał się Seth. - Ja? - uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Miałaś jakąś propozycję. - Wysunął ramię spod jej pleców. - Ach tak... - Poczuła, że zaczyna ją palić rumieniec. - Myślałam - odsunęła się nieco - że mógłbyś przez parę dni wypoczywać tutaj. - Tutaj? - Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie. - Nie bałabyś się obcego mężczyzny pod dachem? - Wiem, że to może naiwne - wzruszyła ramionami - ale po tym, co zrobiłeś dla Maddie, nie wydajesz mi się obcy... Zresztą miałam na myśli to, że będziesz gościem pensjonatu, który tu właśnie otwieram... Pierwszym gościem. - O! - Rozejrzał się. - A więc to jest pensjonat. - Tak. Chcę go nazwać „Pod Dziką Różą". Trafiłeś przypadkiem na ostatnie prace wykończeniowe... Dwa pokoje z łazienkami mam już gotowe. W tym jeden tu na dole. RS
19 - Hanno... - Seth potrząsnął głową. - A jednak ty wcale mnie nie znasz. - Nie znam? - Obróciła się ku niemu. - No więc muszę ci coś powiedzieć. Pani Peterson znalazła pod drzewem twój portfel. Twierdziła, że się otworzył, i przypadkiem zauważyła odznakę policjanta z Albuquerque. - Przypadkiem otworzył się... - Seth uniósł brwi. -Hm... - Jest tutaj. - Hanna schyliła się do koszyka na robótki, stojącego przy sofie. - Pani Peterson wyczytała z rozpędu, że jesteś stanu wolnego, że masz sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, trzydzieści lat, czarne oczy i czarne włosy. - „Z rozpędu wyczytała", powiadasz... No, ale tak czy owak, dziękuję za zwrot zguby. - Proszę bardzo. - Hanna uśmiechnęła się, czując równocześnie, że znów się rumieni. - Obawiam się, że nie jesteś już anonimowy w Ridgewater - dodała. - Tym bardziej że jak znam życie, nasz Billy Bishop z „Ridgewater Gazette" zechce coś o tobie napisać, i to na pierwszą stronę. A niech to. Seth po raz kolejny poczuł chęć powiedzenia paru brzydkich słów. Jarris będzie wniebowzięty, słysząc, że jeden z jego tajnych wywiadowców został opisany w jakiejś prowincjonalnej gazetce. Bezpośrednio po tej awanturze w Albuquerque, połączonej z koleżeńskim rękoczynem, bo tak było, no i zawieszeniem Setha w czynnościach na sześć tygodni... - Nie, nie!" - zaprotestował. - Gazeta odpada. Powiedz temu Bayleyowi... - ...Bishopowi. RS
20 - Jak go zwał, tak zwał. Żadnych artykułów! Ja się nie zgadzam. - Mogę spróbować - przyrzekła. - Ale ty nie znasz Billy'ego. Westchnął. Potem spojrzał na swoją puchnącą nogę. Okład z torebki zamrożonego groszku - co za pomysł! - zdawał się niewiele pomagać. Skręcona kostka bolała coraz mocniej. No tak. Nie wyruszy nigdzie ani dziś, ani jutro, ani zapewne pojutrze. Znowu westchnął. - Czy ten technik nie tkwi tam gdzieś jeszcze przy moim harleyu? - zapytał. - Mogłabyś sprawdzić? Miałbym dla niego pewne sugestie. - Technik? Dobrze. - Podniosła się z kanapy. - Może wdał się w jakieś plotki z sąsiadami. Kiedy szła w stronę drzwi, Sethowi przyszło do głowy, że zapyta ją, co się dzieje z ojcem jej dziewczynek. „Odruch wywiadowcy", usprawiedliwił swą ciekawość. - A twój mąż... Co on powie na takiego gościa jak ja? Odwróciła się, z ręką na klamce. - Nie mam męża. Rozwiedliśmy się. - Ach tak. Przepraszam. - Zmarszczył czoło. To, że Hanna jest wolna, ulżyło mu. I zaraz się zdziwił, dlaczego? Wśród kilku prostych reguł życiowych, którym hołdował, była zasada niezadawania się z mężatkami. Muszę mieć na nią jakąś wyjątkową chęć, doszedł do wniosku. - A więc otwierasz ten pensjonat sama... - Niezupełnie - pokręciła głową. - Dwa albo trzy razy w tygodniu będzie mi pomagała Lori, przyjaciółka. Chęć pomocy zgłasza też pani RS
21 Peterson... Wiem, że nie od razu rozkręcimy interes, ale w Ridgewater jest jak dotąd tylko jeden motel, a przyjezdnych bywa wielu. - Tak? A co ich tu sprowadza? „Największy placek owocowy na świecie"? - Nie ma się z czego śmiać! - Hanna sama się zaśmiała. - Od kiedy „Piekarnia Wilhelma" wytwarza raz w roku ten placek, zapisany już zresztą w Księdze Guinnessa, mamy tu rodzaj festiwalu. Zjeżdżają do nas całe pielgrzymki. Naprawdę będę mogła zarobić i na siebie, i na córki, prowadząc pensjonat. Zapukano do drzwi, przy których stała. Raz i drugi. - Widzisz? Nasi sąsiedzi nie mogą się doczekać. Panie Granger, Ridgewater w stanie Teksas chce pana powitać jak bohatera... Trudno, muszę otworzyć drzwi. RS
22 ROZDZIAŁ TRZECI Hanna aż do wieczora trzymała się na dystans. Zresztą żadne sam na sam nie wchodziło w rachubę z powodu licznych gości. Przedmiotem zainteresowania były też Maddie i Missy. Głaskano je po główkach, nazywano „dzielnymi dziewczynkami" i kazano przedstawiać własną wersję wydarzeń. Zrazu nieśmiało, potem coraz odważniej kolo-ryzowały, aż w końcu w ich bajce pan Granger wyrósł na człowieka ze stali. Właściwie dziwne, że nie przybył na pomoc w czerwonej pelerynie z wielką literą „S" na piersiach. Największy kłopot miał Seth z Billym Bishopem z „Ridgewater Gazette", bezczelnym blondynem z włosami na jeża. Dociekliwość młodego redaktora nie miała granic. Seth czuł, że ma chęć dać mu w zęby. Aby jednak wykonać ten zamiar, musiałby wstać z kanapy, a to było niemożliwe. Sąsiedzi Hanny okazali się na tyle sympatyczni, że poprzynosili ze sobą różne rzeczy do zjedzenia, chroniąc spiżarnię pensjonatu. Pojawiły się więc sałatki, pieczywo,kartony z sokiem; ktoś przydźwigał półzamrożoną miejscową specjalność - kawałek „największego na świecie placka owocowego". Gospodyni rozdawała talerze i sztućce, krzątała się przy kuchence mikrofalowej i, na ile mogła, osłaniała też Setha przed ludzką natarczywością. - Należałoby się panu jakieś trofeum - wystąpiła ni stąd, ni zowąd z inicjatywą pani Hinkle, miejscowa bibliotekarka. RS
23 - Na miłość boską, Mildred - powściągała ją pani Peterson. - Ten młody człowiek nie jest zwycięzcą w zawodach. On uratował dziecko. - To może dalibyśmy mu przynajmniej medal? - Bibliotekarka sięgnęła po kolejny kawałek placka. - Albo odznaczenie? - Ja wiem, co ja bym mu dała. Głos, który wypowiedział te słowa, należał do Lori Simpson, kobiety o płomienistych włosach. - Lori! - Hanna obejrzała się. - Witaj. Dziwiłam się, że jeszcze cię nie ma. - Potem ściszyła głos. - Ale co ty wygadujesz... Wstydziłabyś się. Jesteś przecież mężatką i matką trójki dzieci. - Eee - uśmiechnęła się Lori. - Dałabym mu... torcik z kremem. - Torcik! Lori puściła do swej przyjaciółki oko. - Ale krem bym rozsmarowała po nim całym i pomału zlizywała, aż... - Przestań! - Hanna ujrzała w wyobraźni detektywa Grangera posmarowanego tortem i westchnęła. - Lori, przecież ty masz męża, który cię uwielbia. Jak możesz...? - Och, skarbie. Ja cały czas tylko żartuję. - Lori obejrzała się na Setha. - ... W pewnym sensie. Bo nie mówię, że nic takiego nigdy nie robiłam. Właśnie z moim Johnem to robiłam. - Przestań! - powtórzyła z naciskiem Hanna. W istocie nie lubiła żadnych łóżkowych historyjek. Jej własne życie intymne nie układało się jak dotąd. Dlatego w ogóle wolała omijać tego rodzaju tematy. - A gdzie jest teraz John? - zapytała. RS
24 - Został w domu z dziećmi. Naszemu Patrickowi wyrzynają się właśnie trzonowce, a Nickie miała wypalanie kurzajki na paluszku i też uważa się za chorą. - Lori zauważyła Elmę Thumple przechodzącą z talerzem pierniczków; wychyliła się i sięgnęła po jeden. - Dobry ten mój John, poświęca się, i dzięki temu mogłam przyjść zobaczyć człowieka, który uratował moją chrzestną córeczkę. Lori Simpson ma swoje wady, pomyślała Hanna, ale gdyby nie ona, nie wiadomo, jak przeżyłaby te trzy lata po rozwodzie. Przyjaciółka podtrzymywała ją na duchu z wielkim oddaniem; była dla niej jak siostra. Hanna obejrzała się. Poczuła na karku czyjeś spojrzenie i było to spojrzenie Setha. Załomotało jej serce. Wolałaby, żeby tak nie patrzył. Spuściła oczy, lecz zaraz znów podniosła wzrok. Przystojny ten detektyw! Choć jest coś... jakby nadmiernie twardego w jego rysach. Ale to tylko dodaje mu seksapilu. No i ten zarost ocieniający policzki... I włosy do ramion. I mocne uda, opięte nogawkami spłowiałych dżinsów. I koszulka, znów czarna... Bandaż na czole, niby jakaś opaska wojenna... Wszystko to było dla niej dziwnie kuszące. Dla niej, która już prawie zapomniała, co znaczy kuszenie. Co znaczy pieszczota, ciche szepty w mroku... A Seth, jakby czytał w jej myślach, przymrużył właśnie oczy i wpatrywał się w nią intensywnie. Dobry Boże, i to właśnie jego zaprosiła pod swój dach? Mają tu przebywać sami, przed południem, gdy obie dziewczynki będą w szkole...? - Skarbie - usłyszała szept Lori. - Wpatrujesz się w tego przystojniaka tak, jakbyś mi chciała ukraść mój pomysł z torcikiem. RS