2
PROLOG
Lucian Sinclair nie wierzył w miłość od pierwszego wej-
rzenia.
Sympatia od pierwszego wejrzenia - owszem.
Pożądanie od pierwszego wejrzenia - bez wątpienia.
Ale miłość? Zdecydowanie nie.
Z miłością -jeśli w ogóle istnieje coś takiego, jak miłość -
kojarzyły mu się słowa takie jak „związek", „na zawsze" i
„małżeństwo". To jakby coś w rodzaju garnituru. Garnituru,
który na jego braciach leżał jak ulał, ale jego zawsze uwierał
pod pachami i zupełnie do niego nie pasował.
Był zadowolony ze swojego życia. Przychodził i odcho-
dził, kiedy chciał. Niczego nie zamierzał zmieniać.
Zaśmiał się cicho. Rozbawił go niezwykły kierunek, w
jakim podążyły jego myśli. Ześlizgnął się cicho z łóżka. Starał
się nie obudzić śpiącej u jego boku kobiety. Za niecałe cztery
godziny musi się stawić na lotnisku. Tej nocy niewiele dał jej
pospać, więc niech teraz trochę odpocznie.
Znowu się uśmiechnął. On też przecież mało spał tej no-
cy.
Raina Sarbanes. Stanął koło łóżka i spojrzał na nią. To
chyba najpiękniejsza kobieta pod słońcem.
Wczoraj wieczorem, na weselu Gabe'a i Melanie, udało
mu się dowiedzieć co nieco o Rainie. Jego nowa bratowa
R
S
3
wspomniała, że zdjęcia jej druhny znalazły się na okład-
kach kilku magazynów mody. Usłyszał też, że sześć lat te-
mu, gdy miała dwadzieścia dwa lata, była krótko żoną
greckiego potentata okrętowego. Studiowała wzornictwo w
Nowym Jorku, zajmowała się projektowaniem mody, a na-
stępnego dnia po weselu wylatywała do Włoch.
Większość informacji miał z drugiej ręki, od Melanie,
bo sama Raina nie chciała o sobie mówić. W ciągu nocy
poruszyli wiele tematów. Rozmawiali o Gabie i Melanie, o
Kevinie, synu Melanie z poprzedniego małżeństwa, o fir-
mie budowlanej Luciana, o studiach Rainy. Oraz o tym, że
w tej chwili żadne z nich nie jest zainteresowane stałym
związkiem.
Spojrzał na nią. Fascynował go sposób, w jaki światło
poranka przesiane przez koronkowe firanki oświetlało jej
zachwycającą twarz. Nie mógł się powstrzymać i dotknął
pasma jej włosów w kolorze ciemnej czekolady. Długie,
gęste, lśniące. Opadały na skórę jak rzeka płynnego jedwa-
biu - rzeka, w której chciało się zanurzyć.
Twarz okolona przez te wspaniałe włosy miała kształt
serca, gładką jak, porcelana jasną cerę, wysokie kości po-
liczkowe i prosty nos. Choć oczy były teraz zamknięte, do-
brze zapamiętał ich niezwykły błękit. To przez te oczy za-
brakło mu tchu w piersiach, gdy zobaczył ją po raz pier-
wszy. Było to na próbie ślubu brata, dwa dni temu.
Natychmiast jej zapragnął z taką siłą, że zrobiło mu się
miękko w kolanach. I, szczerze mówiąc, śmiertelnie go to
przeraziło.
Właśnie dlatego przez ostatnie dwa dni trzymał się od
niej z daleka. Ona też go nie zachęcała. Nawet bracia dro-
R
S
4
czyli się z nim, powtarzając, że najbliższa przyjaciółka Melanie
najwyraźniej, poza urodą, ma też głowę na karku, bo pozosta-
ła odporna na wdzięk Luciana.
A potem zaproponował, że po weselu odwiezie ją do
domu Melanie i Gabe'a, I w mgnieniu oka wszystko się zmie-
niło.
Nadal nie miał pewności, które z nich wykonało pierwszy
krok. Wiedział tylko, że gdy weszli do domu, znalazła się w
jego ramionach. Ledwie zdążyli dotrzeć do łóżka. Oboje z
trudem łapali oddech. Zżerała ich silna żądza. Gdy w końcu
zdołali pozbyć się ubrań, pożądanie nie osłabło.
I nadal takie było.
Wiedział, co to pożądanie. Do licha, miał trzydzieści trzy
lata i nie był mnichem. Lecz ostatnia noc była inna. To było
coś nieokreślonego. Coś, co przekraczało normalne, wzajem-
ne zauroczenie.
Zastanawiał się, czy Raina nie dałaby się uprosić, żeby
zostać jeszcze kilka dni. Gabe i Melanie pojechali w podróż po-
ślubną. Mieliby dom tylko dla siebie. Nie, nie oczekiwał cze-
goś więcej. Oczywiście, że nie.
Ale kilka dni... Chętnie pokazałby jej różne zakątki Pen-
sylwanii, może zabrał na pięcioakrową działkę pod miastem,
gdzie zamierzał postawić dom.
Po prostu nie był gotów pozwolić jej tak od razu odejść.
Kupi kwiaty i poprosi ją o to, by nie wyjeżdżała. Nie
miał pewności, gdzie zdobyć bukiet o wpół do siódmej rano, ale
wiedział, że Sydney, ukochana jego brata, zawsze miała w
swojej restauracji róże. Był zły, że będzie musiał obudzić Syd-
ney tak wcześnie, ale czuł, że nie ma wyjścia.
Ubrał się po cichu, znalazł skrawek papieru w szafce
R
S
5
nocnej i zostawił liścik na poduszce. „Wrócę. Poczekaj, Lu-
cian".
Chwycił kurtkę i na palcach wyszedł z sypialni. Na ze-
wnątrz wciągnął w nozdrza ostre, zimowe powietrze. W
nocy zrobiły się sople. Na ziemi leżał świeży śnieg.
Idealny poranek, pomyślał, po czym ruszył do swojej
półciężarówki. Już się nie mógł doczekać chwili, gdy wró-
ci.
Kilka minut później śpiąca kobieta uśmiechnęła się i
poruszyła. Niespokojnie pomacała poduszkę obok.
Liścik od Luciana zsunął się pomiędzy materac a za-
bytkowy zagłówek.
Dokładnie w tej samej chwili samochód Luciana
wpadł w poślizg na oblodzonej drodze. Wszystko pogrąży-
ło się w ciemności.
R
S
6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na wiosnę miasto Bloomfield wracało do życia. Ogo-
łocone drzewa wypuszczały młode ustki. Zbrązowiałe, ja-
łowe pastwiska robiły się soczyście zielone. Zapach kwit-
nących wiśni przesycał wciąż jeszcze rześkie powietrze.
Ziemia przeciągała i budziła w ciepłych promieniach słoń-
ca. Nadszedł czas początków.
Czas dzieci.
Tego popołudnia, w drodze do Gabe'a, Lucian zauwa-
żył na farmie Johnsona z tuzin nowo narodzonych cieląt i
przynajmniej piątkę źrebiąt na ranczo Bainbridge'a. A nie
dalej niż wczoraj pod werandą domu, który budował sobie
kilka mil za miastem, znalazł gniazdo pełne młodziutkich
kociąt. Sześć kuleczek sierści, które jeszcze nie otworzyły
oczu, miauczało za mamą - urodziwą rudą, pręgowaną ko-
cicą, która przyglądała im się z brzegu pobliskiego lasu.
Lucian pogadał chwilę do kociaków, ale ich matka nie
chciała podejść. Wcześniej czy później będzie musiał ją
złapać i znaleźć jej i małym jakieś bezpieczniejsze schro-
nienie. Miał nadzieję, że wcześniej zdoła ją do siebie prze-
konać. Może to i kot, pomyślał z uśmiechem, ale w końcu
płci żeńskiej. Niedługo będzie mu siedziała na kolanach,
mrucząc z zadowolenia.
A skoro o kobietach mowa... Lucian stał w drzwiach
R
S
7
jadalni w domu Gabe'a i Melanie i patrzył na czwórkę pań
zajętych dekorowaniem pokoju na jutrzejsze przyjęcie z
okazji rychłych narodzin dziecka Melanie. Jego siostra, Ca-
ra, ze swoim czternastomiesięcznym synkiem, Mateuszem
i bratowe, Abby, Sydney i Melanie grzebały w stosie ró-
żowych i niebieskich bibułek i wstążek. Ładny widok, po-
myślał. Z przyjemnością słuchał ich śmiechu. Nie chciało
mu się stąd wychodzić.
A poza tym wyczuł zapach ciastek.
- Lucianie, bądź tak miły i przynieś składane krzesełka.
- Uśmiechnięta Abby spojrzała na niego sponad kwiatka z
różowej bibułki i wsunęła sobie za ucho pasmo jasnych
włosów. - Callan by to zrobił, ale wybrał się dziś rano na
spotkanie z architektem.
- A Gabe zabrał Kevina na mecz - powiedziała Mela-
nie, która uparła się, że pomoże w strojeniu pokoju. - Wró-
cą najwcześniej za dwie godziny.
- Reese ma kelnerkę na macierzyńskim i brakuje mu
rąk do pracy. - Sydney była zajęta zawieszaniem transpa-
rentu z napisem „Witamy nowe dziecko w rodzinie!!!".
- Nie ma sprawy. - Lucian podszedł bliżej. Dookoła
pełno było różowych i niebieskicft balonów i serpentyn. Nic
dziwnego, że wszyscy mężczyźni wzięli nogi za pas. - I tak
nie ruszymy dalej z robotą, aż Callan uzyska aprobatę pro-
jektu. Mam mnóstwo czasu.
Trafiony, zatopiony! Lucian dostrzegł kątem oka stoją-
cy na stole talerz z ciastkami. Jeśli się nie mylił - a w przy-
padku kobiet i jedzenia rzadko się mylił - były to słynne
czekoladowe ciasteczka jego bratowej.
Sydney zauważyła jego nieprzytomne spojrzenie.
R
S
8
- Masz ochotę na coś słodkiego?
- Już myślałem, że nigdy mnie nie poczęstujesz -jęknął
Lucian i zatopił zęby w ciastku. - Rany, dlaczego mój brat
się z tobą ożenił, zanim ja to zrobiłem?
- To samo pytanie zadał w zeszłym tygodniu mnie, gdy
przyszedł do nas na kolację - mruknęła Abby do Sydney.
- Mnie również - dodała Melanie. - Gdy trzy dni temu
upiekłam dla niego szarlotkę.
- To prawda, przysięgam. - Lucian uniósł dłoń. - Moi
bracia ożenili się z trzema ostatnimi kobietami na ziemi, z
którymi ja mógłbym się związać. Jestem skazany na życie
w samotności.
Wszystkie kobiety wzniosły oczy do góry i jęknęły gło-
śno.
- Całe życie musiałam wysłuchiwać od czwórki braci
takiego gadania. - Cara przełożyła sobie Mateusza z jed-
nego biodra na drugie. - Z tego, co mi wiadomo, drogi bra-
ciszku, nie bardzo łakniesz kobiecego towarzystwa.
- Żeniąc się, moi bracia pozostawili w tym mieście
mnóstwo zdruzgotanych kobiet. - Lucian podał ciastko sio-
strzeńcowi. Dziecko zaczęło gaworzyć ze szczęścia. - Jako
ostatniemu wolnemu Sinclairowi nie pozostaje mi nic in-
nego, jak nieść im ukojenie w bólu.
- Z tego, co słyszałam u kosmetyczki, bardzo poważnie
traktuje ten obowiązek. - Melanie położyła dłonie na okrą-
głym brzuchu, po czym nachyliła się i wyszeptała: - Sally
Lynn Wetters mówiła Annie Edmonds, że jest pewna, iż
Lucian zamierza poprosić ją o rękę.
Lucianowi ciastko stanęło w gardle.
Niebieskie oczy Abby zrobiły się okrągłe jak spodki.
-Lucian i Sally Lynn?
R
S
9
- Byłaby z niej całkiem miła szwagierka. Trochę narwana,
ale urocza - powiedziała Sydney. - Ale Marsha Brenner mówiła
mi, że Laura Greenley liczy na oświadczyny Luciana. Nie da-
lej niż w zeszłym tygodniu...
- Hej! Jestem tu! Nie zauważyłyście? I nikogo nie za-
mierzam prosić o rękę. Chyba że, oczywiście... - Lucian wy-
szczerzył zęby do Sydney, Abby i Melanie - ... któraś z was,
moje śliczne, postanowi rzucić któregoś z moich braci i uciec
ze mną.
- Uwaga, drogie panie, uwaga! Oto słynny urok Sin-
clairów - ostrzegła Abby. - Żadna żywa kobieta się temu nie
oprze.
- A czy my tego nie wiemy? - Sydney uniosła brew i
uśmiechnęła się.
- Ejże, a Raina, druhna Melanie? - Cara wytarła Ma-
teuszowi czekoladę z buzi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, była
dość odporna na magnetyzm Luciana. Melanie musiała ją
prawie błagać, by zgodziła się z nim zatańczyć na weselu.
Lucian się skrzywił. Jego męska duma cierpiała.
-Ejże. To nie w porządku. Jak mam się bronić, skoro na-
wet nie pamiętam tamtego wieczoru?
Następnego dnia rano uległ wypadkowi. Uderzył się w
głowę i stracił pamięć. Nie-
pamiętał nawet spotkania z przy-
jaciółką Melanie, nie wspominając o tańcu z nią.
To było bardzo osobliwe przeżycie. Obudził się w szpitalu
i nie pamiętał nic z ostatnich dwóch dób. To było dziwne i...
niepokojące. Nawet teraz, po tylu miesiącach, wciąż nie przy-
pominał sobie niczego poza toastem, jaki wzniósł tamtego
wieczora za Gabe'a i Melanie.
R
S
10
- E, tam, grała nieprzystępną. - Lucian wziął od Cary
siostrzeńca i zaczął go podrzucać na rękach. Mateusz pi-
snął z radości. - Jestem pewien, że gdyby miała więcej cza-
su i zdążyła mnie lepiej poznać, to bym ją zauroczył.
- Cieszę się, że tak to widzisz. - Melanie spojrzała na
zegarek. - Bo ona właśnie tu leci z Nowego Jorku. Jeśli nie
jesteś zajęty, to może zacząłbyś rzucanie na nią uroku od
odebrania jej z lotniska?
- Dla ciebie, Mel, nigdy nie jestem zbyt zajęty. - Zrobił
minę do bratowej, po czym znowu podrzucił Mateusza,
czym wywołał kolejną falę radości. - Zdawało mi się, że
ona mieszka we Włoszech.
- Dwa miesiące terhu przeniosła swoją firmę do Nowe-
go Jorku. Mam nadzieję, że uda mi się ją przekonać, by zo-
stała tu na dobre. - Melanie uśmiechnęła się do roześmia-
nego dziecka w ramionach Luciana. - Na pewno możesz po
nią pojechać?
- Mówiłaś, że jest niezamężna, prawda? - Lucian za-
pytał.
Sydney, Cara i Abby pokręciły zgodnie głowami, du-
sząc się ze śmiechu. Melanie zapisała na kartce godzinę i
numer lotu Rainy.
-Wiem, że jej nie pamiętasz, więc masz tu zdjęcie z
wesela. - Melanie przerzuciła szybko stertę fotografii leżą-
cych na stole, po czym podała jedną z nich Lucianowi. - To
powinno pomóc ci załatać dziurę w pamięci.
Cara wstała i wzięła syna od Luciana.
-Do tego trzeba więcej niż zdjęcia, Mel.
Lucian zmarszczył czoło. Wziął zdjęcie. Widział wcześ-
niej Rainę na zbiorowych fotografiach ślubnych, ale to było
R
S
11
ponad rok temu. Na tym roześmiana Raina stała obok Melanie.
Miała czarną sukienkę bez rękawów. Ciemne włosy odrzuciła
do tyłu. Była piękna.
Olśniewająca.
Poczuł coś dziwnego. Jakby łaskotanie na plecach.
- Coś się stało? - Melanie zmarszczyła brwi. - Jeśli wo-
lałbyś...
- Oczywiście, że nic się nie stało.
Stłumił to dziwne uczucie, sięgnął po swoją skórzaną
kurtkę i wsunął zdjęcie do kieszeni.
- Dostarczę ci ją całą i zdrową, o pani.
- Dziękuję. - Melanie uśmiechnęła się do niego. - Aha,
Lucianie?
Już ruszył w stronę drzwi.
- Tak?
- Może byś wziął mój samochód? Uniósł brew.
-A co, dziewczyna z miasta nie przepada za półciężarów-
kami?
Pokręciła głową.
-Rzecz w tym, że u mnie łatwiej będzie zamontować fote-
lik dla dziecka.
Odwrócił się wolno.
- Fotelik dla dziecka?
- Nie powiedziałam ci? - zapytała. - Raina przyjeżdża z
dzieckiem.
Dobrze znów postawić stopy na ziemi, pomyślała z ulgą
Raina. W czasie lotu porządnie trzęsło, a Emma, zwykle naj-
spokojniejsza pod słońcem, trochę marudziła. Raina przy-
R
S
12
tuliła pogrążone teraz we śnie dziecko. Drugą ręką ciągnęła wa-
lizkę na kółkach.
Wyszła z samolotu. Przez ostatni miesiąc pracowała po
szesnaście godzin na dobę, żeby przygotować wszystko do
zbliżającego się pokazu nowej, jesiennej kolekcji bielizny. Te-
raz szczegółami zajmie się jej asystentka, Annelise. Raina wie-
działa, że o nic nie musi się martwić.
Ale nawet gdyby było inaczej, za nic nie opuściłaby przy-
jęcia Melanie. Nie widziały się od ślubu przyjaciółki. Raina na
czternaście miesięcy przeniosła się do Włoch, po czym wró-
ciła do Nowego Jorku. Różnica czasu i nawał zajęć sprawiły,
że rozmawiały ze sobą zaledwie parę razy.
Lecz ani czas, ani odległość nie były w stanie rozluźnić
ich więzi. Melanie była dla Rainy jak siostra, której nigdy nie
miała. Dorastały razem, razem się śmiały, razem płakały. Dzie-
liły swoje najskrytsze sekrety.
Większość sekretów, pomyślała Raina i pocałowała czule
córeczkę w czubek głowy.
Przed nią szedł jakiś mężczyzna, który rozmawiał przez te-
lefon komórkowy. Zatrzymał się nagle, a ona się potknęła.
Pewnie by się przewróciła, gdyby ktoś z lewej nie złapał jej
za łokieć.
Odwróciła się i uśmiechnęła z zakłopotaniem.
- Dziękuję. Nic mi...
Zamarła.
Lucian? Lucian Sinclair!
Nie! jęknęła w duchu. Nie jestem gotowa. Jeszcze nie te-
raz.
A może nigdy nie będę.
R
S
13
Wbił w nią te swoje niesamowite, zielone oczy i zmar-
szczył brwi.
-Wszystko w porządku
Oczywiście, że wszystko w porządku, do licha! Co ty
tu, do diabła, robisz?
-Tak - wydusiła z siebie, po czym odchrząknęła i do
dała: - Oczywiście.
Wiedziała, że wcześniej czy później się z nim spotka.
W końcu to brat Gabe'a. Ale nie spodziewała się go tutaj,
na lotnisku.
- Miała po mnie przyjechać Melanie - powiedziała sła-
bym głosem, wciąż walcząc o zachowanie spokoju, choć
kolana uginały się pod nią, jakby były z waty.
- Odbywają właśnie naradę plemienną przed przyję-
ciem, więc poprosiła, żebym ją zastąpił. - Nie puszczając
jej łokcia, schylił się po walizkę. - Wezmę to.
Nie przestała ściskać uchwytu, więc podniósł na nią
wzrok. Uniósł brew.
Nie chcę, byś cokolwiek ode mnie brał. Nigdy, pomy-
ślała.
- Och, przepraszam. - Puściła uchwyt. - Dziękuję.
- Może byłoby dobrze... - mruknął i wskazał na wy-
chodzących z samolotu pasażerów, którzy musieli ich omi-
jać - ... gdybyśmy się stąd ruszyli.
- Oczywiście.
Usiłowała wyrwać mu łokieć, ale z Emmą na rękach i
tłumem pasażerów dookoła, nie miała miejsca na taki ma-
newr. Więc trzymał ją dalej i prowadził przez tę ludzką
rzekę.
Tak doskonale pamiętała jego dłonie. Duże, twarde dło-
nie, silne, a jednocześnie zadziwiająco delikatne. Wiele
R
S
14
razy śniła o tych dłoniach, o ich dotyku. A potem budziła
się - była sama i aż się zwijała z frustracji. Ze złości. Z bó-
lu…
Zapamiętała każde muśnięcie tych długich, szorstkich
palców, każdy zapierający dech w piersiach pocałunek tych
silnych ust, każde westchnienie i jęk rozkoszy. Dotykał jej
w miejscach, których nie poznał żaden mężczyzna, i spra-
wił, że zapragnęła rzeczy, o których nigdy nie myślała.
I nie zapamiętał nawet jej imienia.
„Lucian, mówi Raina..."
„Raina? Jaka Raina?"
Wspomnienie tego telefonu, tego cierpienia i poniże-
nia, dało jej siłę. Wywrócił jej świat do góry nogami, a ona
znaczyła dla niego tyle, co nic. Była kimś, o kim można za-
pomnieć. Za nic nie da po sobie poznać, że ta ich wspólna
noc znaczyła dla niej więcej niż każda inna noc w życiu.
Dużo, dużo więcej, pomyślała, tuląc do siebie dziecko.
- Nadałaś coś na bagaż? - zapytał Lucian. Skorzystała z
okazji i oswobodziła ramię. Pokręciła głową.
- Przyjechałam tylko na kilka dni.
-Większość kobiet przyjechałaby z pięcioma walizka
mi - odparł na to z uśmiechem.
Jak on może zachowywać się tak swobodnie? Jakby
nic się nigdy nie wydarzyło?
Uśmiechnęła się do niego zimno.
-No, to wychodzi na to, że nie jestem taka jak wię-
kszość kobiet.
Uniósł brew w reakcji na wyraźnie chłodny ton. Do li-
cha, do licha, klęła w duchu. Co innego zachowywać się
obojętnie, a co innego niegrzecznie. Jeśli nie chce, by za-
czaj jej zadawać pytania, to nie może zachowywać się jak
jędza.
R
S
15
-Przepraszam. - Uśmiechnęła się cieplej. - Mam za so-
bą ciężki dzień. Emma wkrótce się obudzi. Jeśli nie masz
nic przeciwko temu, chciałabym się jak najszybciej znaleźć
w domu.
Lucian wskazał wyjście z lotniska.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Tak? To czołgaj się po ziemi i...
Położył jej dłoń na plecach i wyrwał w ten sposób z
zamyślenia. Jak on śmie tak po prostu jej dotykać? Jakby to
było naturalne? Zesztywniała i udawała, że w ogóle nic nie
zauważyła.
Dziękować Bogu w terminalu panował taki hałas, że
nie było mowy o normalnej rozmowie. Szli obok siebie,
jakby byli parą, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało
Rainę. Nie chciała, by ktokolwiek tak ich widział. Kilka
mijanych kobiet uśmiechnęło się do Emmy. Kilka innych
kobiet uśmiechnęło się do Luciana.
A co w tym dziwnego? pomyślała. Ją bez wątpienia
zwalił z nóg przy pierwszym spotkaniu. Ponad metr osiem-
dziesiąt wzrostu, muskularny, szeroki w ramionach, smagły.
I te jego oczy. Boże, wystarczyło jedno spojrzenie tych
ciemnozielonych oczu i pod kobietą uginały się nogi. Przy-
stojniak, w dodatku zmysłowy i obdarzony niezwykłym uro-
kiem. Która kobieta potrafiłaby się oprzeć takiej kombina-
cji?
Dobrze znała ten typ mężczyzn. Za jednego wyszła na-
wet za mąż. Właśnie dlatego na weselu Gabe'a i Melanie
trzymała się od niego na dystans. Instynktownie wiedziała,
że ten mężczyzna będzie miał nad nią wielką władzę.
A potem odwiózł ją do domu Melanie. I zostali sami.
Sami w tym wielkim domu, za oknem padał śnieg. Dotknął
R
S
16
jej, czy też ona jego dotknęła. Wciąż nie była pewna. Dość,
że gdy jej dotknął, gdy ona dotknęła jego, nie było już od-
wrotu. I wcale nie chciała się cofnąć. A następnego dnia
rano zniknął.
-Czy coś się stało?
Zamrugała powiekami. Dotarło do niej, że wyszli już z
budynku lotniska i stali na parkingu. Lucian otworzył tylne
drzwi samochodu. Jęknęła cicho. Ciekawe jak długo tak
stoi.
-Nie, oczywiście, że nie.
Podeszła do auta, nachyliła się i ułożyła śpiącą córecz-
kę w foteliku. Założyła jej specjalne szelki. Ręce tak jej
drżały, że nie była w stanie zapiąć sprzączki.
-Pomóc ci? - zapytał Lucian.
Zanim zdążyła powiedzieć „nie", już się nachylił do
środka. Aż jej zaparło dech, gdy poczuła muśnięcie jego
muskularnego ramienia i dotknięcie palców na swojej dło-
ni.
Ogarnęły ją wspomnienia: długa, powolna droga do
łóżka, naglące szepty, dotyk nagiej skóry. Nie zmienił się
nawet jego zapach, męski i ostry. Ogarnęła ją fala gorąca.
A wszystko to w czasie, którego potrzebował do zapię-
cia sprzączki.
Lucian, oczywiście, wiedział, że powinien się odsunąć.
Już dawno zapiął tę sprzączkę. Dziecko było bezpieczne. A
jednak z jakiegoś powodu nie ruszył się.
Nigdy w życiu chyba nie był tak świadomy obecności
kobiety. Gdy tylko zobaczył ją, jak wychodziła z samolotu,
przyśpieszyło mu tętno. Łatwo było ją wypatrzyć, nie tylko
dlatego, że każdy mężczyzna w promieniu dziesięciu me-
trów nie mógł oderwać od niej oczu. Górowała wzrostem
R
S
17
nad każdą z obecnych w pobliżu kobiet. A nie miała na no-
gach szpilek. Była wysoka i szczupła, miała ha sobie czarne
spodnie i bezrękawnik w kolorze wina. Pachniała czymś
lekkim, lecz egzotycznym. Ciemne, lśniące włosy zaplotła
w warkocz.
Może i wygląda ponętnie, pomyślał, ale jest zimna jak
arktyczna noc. Nigdy dotąd nie pociągały go snobki ani
kobiety przemądrzałe. Jeśli było coś, co skutecznie mogło
go odstraszyć, to właśnie taka postawa Królowej Śniegu. A
jednak, nie wiedzieć czemu, w przypadku tej kobiety to nie
miało znaczenia. No, bo proszę - znajdował się teraz w zu-
pełnie niewinnej sytuacji, ledwie dotykali się ramionami, a
on był pobudzony.
Coś w niej było. Coś tak niesamowicie... znajomego.
Nie pamiętał tego, ale wiedział, że poznali się na weselu.
Lecz to nie to. Chodzi o coś dużo ważniejszego, niż zwykłe
spotkanie.
Ale miał absolutną pewność, że nie było nic więcej. Z
tego, co słyszał, on i Raina ledwie zamienili wtedy słowo.
Ani na chwilę nie zostali sami.
Uznał, że coś będzie trzeba z tym zrobić, ale nie teraz.
Melanie by go zabiła, gdyby zaczął się przystawiać do jej
przyjaciółki jeszcze przed przywiezieniem jej do domu.
Lecz później... Nie znał sytuacji Rainy, nie wiedział,
czy w jej życiu ktoś jest - ojciec dziecka lub ktoś inny. Ale
nie była mężatką i to mu wystarczało. Czysta sytuacja.
Nie chcąc przestraszyć kobiety zbyt wyraźnymi awan-
sami, Lucian skupił się na dziecku, ciemnowłosej ślicznotce
z rumianymi policzkami i zadartym noskiem. Pod różowym
sweterkiem miała białą sukieneczkę haftowaną w różowe
R
S
18
kwiatki. Maluteńkie buciki były wykonane z różowej saty-
ny. Była taka delikatna.
Uśmiechnął się do dziewczynki.
- Jak ma imię?
- Emma. - Głos Rainy był ciepły i czuły. Wygładziła
sweterek córeczki. - Emma Rose.
Lucian przyglądał się, jak Raina poprawia sweterek
Emmy. Miała długie palce. Ich ruchy przypominały swoją
lekkością muskanie motylich skrzydeł. Na ten widok za-
parto mu dech w piersiach.
Zmusił się do skupienia uwagi na dziecku.
-Oj, coś mi się zdaje, że ta ślicznotka złamie kilka serc.
Raina się uśmiechnęła.
-Teresa, niania Emmy, w kółko mi to powtarza. Twier-
dzi, że już teraz powinnam ją oddać do klasztoru.
Po raz pierwszy uśmiechnęła się naprawdę, zauważył
Lucian. Nieważne, że nie do niego. I tak go to urzekło.
-Gdyby była moją córką - droczył się Lucian – na
pewno też by mi to przyszło do głowy.
W jednej chwili światło w oczach Rainy zgasło. Znik-
nął też uśmiech.
Co on takiego powiedział?
- Niedługo się obudzi - Raina odsunęła się i stanęła ko-
ło auta. - Będzie głodna. Lepiej jedźmy, jeśli nie chcesz, by
popękały ci bębenki w uszach.
- To w drogę.
Lucian miał przeczucie, że wizyta Rainy Sarbanes w
Bloomfield sprawi, że jego życie zrobi się bardzo inte-
resujące.
R
S
19
ROZDZIAŁ DRUGI
Dom Gabe'a i Melanie był piękny. Jednopiętrowy bu-
dynek z początku wieku stał na wspaniałej, dużej działce.
Gabe własnymi rękami doprowadził go do stanu dawnej
świetności. Był świeżo pomalowany na jasnoniebiesko, z
białą werandą. Okna lśniły w popołudniowym słońcu. Z
doniczek na froncie wylewały się żonkile, niczym małe
żółte słoneczka. Raina wiedziała, że w środku jest równie
pięknie. Wysokie sufity, błyszczące, drewniane podłogi,
ogromne kominki i jasna, przestronna kuchnia. Dom był
wyjątkowy - z charakterem i historią. I romantyczny, po-
myślała z uśmiechem. To w tym domu spotkali się i zako-
chali w sobie Melanie i Gabe.
To w tym domu ona i Lucian się kochali. W pięknym,
starym, rzeźbionym łożu z baldachimem, pod śnieżnobiałą
kołdrą, na błękitnych, flanelowych prześcieradłach.
Jakiś wybój na drodze wyrwał ją z zamyślenia. Odwró-
ciła się i spojrzała na córeczkę. Emma obudziła się kilka
minut temu i wciąż była lekko zaspana. Raina wiedziała, że
za parę chwil dziewczynka będzie się domagała butelki.
Półgodzinna droga z lotniska minęła w ciszy. Lucian
był uprzejmy, pokazywał jej różne ciekawe miejsca. Raina
czuła ulgę oraz wdzięczność, że nie próbował zmusić jej do
niczego poza zwykłą, powierzchowną pogawędką.
R
S
20
Przebywanie w samochodzie tylko z nim i Emmą i tak
stanowiło próbę dla jej nerwów. Reagowała na niego wszy-
stkimi zmysłami. Na jego głos, zapach, temperaturę ciała.
Nieraz złapała się na tym, że się w niego wpatruje. W jego
silne ręce na kierownicy, kwadratowy podbródek, orli nos.
Za każdym razem odwracała spojrzenie i strofowała się w
duchu.
Dzięki Bogu, w końcu dotarli na miejsce. Lucian za-
parkował przed domem i zgasił silnik. Przed przyjazdem
do Bloomfield miała w głowie jakiś plan. Lecz bała się, że
jeśli zostanie z Lucianem choćby pięć minut dłużej, nawet
pięć sekund, to cały plan weźmie w łeb.
Oficjalnie przyjechała na przyjęcie Melanie, ale miała
tu coś jeszcze do załatwienia. Coś ważniejszego i bardziej
przerażającego niż wszystko, z czym się kiedykolwiek w
życiu mierzyła.
-Raina!
Melanie wypadła frontowymi drzwiami i zbiegała po
schodach z werandy. Raina wysiadła z samochodu i ruszyła
w kierunku przyjaciółki. Rzuciły się sobie w ramiona.
-Och, niech cię obejrzę. - Raina przełknęła gulę w
gardle, która pojawiła się, gdy położyła dłoń na brzuchu
Melanie. - To po prostu cudowne.
Łzy płynęły po zarumienionych policzkach Melanie.
- Gdzie ona jest?
- Tutaj. - Raina odwróciła się w stronę auta. - Właśnie
się obudziła, więc może być trochę marudna...
Zamarła na widok Luciana z Emmą w ramionach. Po-
czuła się tak, jakby ktoś zatamował jej oddech.
-Chciała już wysiąść - powiedział Lucian, uśmiechając
R
S
21
się do dziecka. - Wy dwie byłyście bardzo zajęte, więc ja o
to zadbałem.
Emma uśmiechnęła się do Luciana i pacnęła go dłonią
w policzek. Jej rączki były takie drobne, takie białe i gład-
kie na tle smagłej skóry mężczyzny.
Nie! Nie dotykaj jej! chciała krzyknąć Raina, ale tylko
zacisnęła wargi.
-Och, Ra... - zachwycała się Melanie. - O, mój Boże.
Mimo całej sytuacji Raina nie potrafiła powstrzymać fali
dumy i miłości. Ruszyła do Luciana, żeby wziąć od
niego córkę, ale Melanie ją uprzedziła.
-Chodź do cioci.
Wyciągnęła ręce do dziewczynki. Emma powiedziała
coś po swojemu i uśmiechnęła się, ale chyba nie miała
ochoty opuszczać objęć Luciana.
-Ona mnie lubi - oznajmił Lucian i podrzucił dziecko.
Emma zachichotała rozkosznie.
-Sama nie wie, co robi - powiedziała Melanie, po czym
klasnęła w dłonie i wzięła Emmę od Luciana.
Teraz, gdy Emma była na rękach u Melanie, Raina
znowu mogła zebrać myśli. Wolno wypuściła długo
wstrzymywany oddech.
- Czyż to nie jest najcudowniejsza istota pod słońcem?
- zapytała Melanie, pochylając się nad dziewczynką.
- Owszem - powiedział Lucian.
Raina spojrzała na niego ukradkiem. Aż się zarumieni-
ła, gdy zrozumiała, że wcale nie patrzy na dziecko, lecz na
nią. A potem zrobiło się jeszcze goręcej od gniewu. Jak on
może tak na nią patrzeć? Czy, w swojej arogancji, wydaje
R
S
22
mu się, że wystarczy posłać jej to spojrzenie z gatunku „pra-
gnę cię" i ona od razu rzuci mu się w ramiona?
Skoro nie pamiętał nawet jej imienia?
Postanowiła, że nie będzie reagować na jego spojrze-
nia i komentarze. Nie żałowała spędzonej z nim nocy, ale
nic już do niego nie czuła. Teraz liczyła się dla niej tylko
Emma.
Na werandzie zaroiło się od kobiet. Przed dom wyszła
Cara z synkiem na rękach. Abby i Sydney biegły jak na
skrzydłach. Poprzednim razem Raina zdążyła się z nimi za-
przyjaźnić. Cieszyła się, że spędzą teraz ze sobą trochę
czasu.
Lucian przestępował niezręcznie z nogi na nogę, gdy
witały się wylewnie i prawiły sobie komplementy. Może i
nie rozumiał kobiet, ale mógł patrzeć na nie bez końca. A
ta piątka naprawdę przedstawiała sobą wspaniały widok.
Jego uwagę przykuwała jednak zwłaszcza ta, która nie na-
leżała do rodziny.
Jej twarz promieniała, a oczy aż się skrzyły. Przyszło
mu do głowy, że może, w takim razie, w jej żyłach wcale
nie płynie lód. Od chwili, gdy spotkali się na lotnisku, była
sztywna jak kłoda, a jednak teraz jej ruchy odznaczały się
wdziękiem tancerki. Intrygował go jej śmiech. Już go kiedyś
słyszał. Na taśmie wideo z wesela? A może to coś, co drze-
mie w zakamarkach jego pamięci? Czasami był bliski przy-
pomnienia sobie, co zaszło w ciągu tych dwóch dni, które
utracił. Jakiegoś zapachu, dźwięku, obrazu. Lecz nigdy nie
miało to takiej siły jak teraz.
I wtedy to uczucie zniknęło równie szybko, jak się po-
jawiło. Znowu była tylko chwila obecna. Śmiech pięknej
kobiety.
R
S
23
Kobiety przerzucały się uwagami.
- Ma twój nos.
- Mateusz to wykapany ojciec.
- Sydney, pobraliście się z Reesem! Tak się cieszę.
- Jak było we Włoszech?
- Abby, po prostu uwielbiam twoją nową fryzurę.
I tak dalej. Było ich pięć, więc Lucian wiedział, że to
może potrwać jakiś czas. Sydney trzymała teraz na rękach
małą Emmę, która prowadziła własną konwersację z Ma-
teuszem. Wszystkie kobiety się śmiały i zachwycały malu-
chami. Lucian odwrócił się i wyjął z samochodu bagaże.
- Nie kłopocz się. Sama sobie poradzę. Spojrzał przez
ramię. Stała za nim Raina.
- To żaden kłopot.
-Nie, naprawdę. - Sięgnęła po torbę, którą właśnie wy
jął z auta. - Dam sobie radę sama.
Przez chwilę Luciana rozproszył dotyk jej dłoni. Miała
zadziwiająco delikatne palce.
-Nie wątpię. - Nie puścił torby. - Ale mama nauczyła
mnie dobrych manier. Nie mogę pozwolić, by kobieta sama
taszczyła swoje torby.
Lucian zdawał sobie sprawę, że ta uwaga była nieco
arogancka, ale za to skuteczna. Raina zacisnęła wargi i
cofnęła rękę.
-Dziękuję - powiedziała wbrew sobie.
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Przez chwilę miał wra-
żenie, że chciała coś powiedzieć.
-Ja...
Emma zaczęła cicho popłakiwać. Raina odwróciła się
w jej stronę.
R
S
24
-Musi być głodna. Już dawno minęła pora karmienia
- powiedziała zakłopotana, po czym znów popatrzyła na
Luciana. - Chcę... chciałabym ci podziękować za odebranie
mnie z lotniska.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Lucian patrzył za nią
ze zmarszczonymi brwiami. W tej kobiecie było coś dziw-
nego. Od chwili, gdy się spotkali na lotnisku, traktowała go
tak, jakby coś ją męczyło, jakby chciała coś powiedzieć.
Nie traciła opanowania, ale odnosił wrażenie, że w jej du-
szy wrze gniew. Jakby była na niego zła.
W ciągu ostatniej godziny nie zrobił nic, czym mógłby
wytrącić ją z równowagi. Co znaczy, że chodzi jej o coś, co
zrobił wcześniej.
Oczywiście. Na pewno powiedział jej podczas ślubu
albo wesela coś, co ją zdenerwowało. Ale z tego, co mówili
inni, on i Raina prawie nie rozmawiali.
Rany, nie mógł przecież przepraszać za coś, czego nie
pamiętał. Skoro Raina jest na niego zła, to czemu tego nie
powie?
Teraz nie mógł jej o to zapytać, nie w obecności tych
wszystkich ludzi. Będzie musiał poczekać na odpowiedniej-
szy moment. To raczej nie nastąpi szybko. Kobiety szły do
domu gadając jedna przez drugą. Zamknął samochód i po-
szedł za nimi.
- Och, Lucianie - Melanie zatrzymała się na werandzie
i poczekała na niego. - Niedługo kolacja. Zostaniesz, pra-
wda? Abby przygotowała pieczeń, a Sydney pierogi z jabł-
kami.
- Mnie nie trzeba dwa razy prosić. - Wyszczerzył zęby
w uśmiechu. - Gdzie mam zanieść torbę Rainy?
R
S
25
-Do pokoju gościnnego na piętrze. - Uśmiechnęła się
i cmoknęła go w policzek. - Dzięki za odebranie jej i Em-
my z lotniska.
Może przy okazji kolacji uda mu się spokojnie z nią
porozmawiać.
- Strzeliłem gola, mamusiu. Tatuś mi pomagał, ale zro-
biłem to prawie sam. Prawda, tatusiu?
- Pewnie! Twardy z ciebie zawodnik. - Twarz Gabe'a
pojaśniała od dumy.
Kevin uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego niebieskie
oczy zamigotały.
- To było naprawdę coś, wujku Lucianie. Szkoda, że
nie mogłeś mnie zobaczyć.
- Ja też żałuję, że mnie tam nie było, stary. Następnym
razem będę na sto procent.
Lucian uśmiechnął się do bratanka i puścił do niego
oko. Serce Rainy zatrzepotało w piersiach. Lucian słuchał
Kevina cierpliwie od chwili, gdy usiedli do kolacji, mimo
że chłopiec gadał bez przerwy jak najęty. Jak na mężczy-
znę, który otwarcie oświadczył, że nie chce mieć dzieci,
świetnie sobie z nimi radził.
Gabe, Melanie, Kevin, Lucian i ona siedzieli przy stole
nad ogromną pieczenia, wielką michą ziemniaków i mar-
chewką. Jedzenie było przepyszne, ale Raina prawie nic nie
przełknęła. Emma siedziała obok na wysokim krzesełku i
piszczała za każdym razem, gdy chłopiec przerywał swoją
opowieść, żeby włożyć kęs do ust.
-Coś mi się zdaje, że Emma cię lubi, Kevinie - Melanie
droczyła się z synem.
R
S
1 Barbara McCauley Zapomniana noc
2 PROLOG Lucian Sinclair nie wierzył w miłość od pierwszego wej- rzenia. Sympatia od pierwszego wejrzenia - owszem. Pożądanie od pierwszego wejrzenia - bez wątpienia. Ale miłość? Zdecydowanie nie. Z miłością -jeśli w ogóle istnieje coś takiego, jak miłość - kojarzyły mu się słowa takie jak „związek", „na zawsze" i „małżeństwo". To jakby coś w rodzaju garnituru. Garnituru, który na jego braciach leżał jak ulał, ale jego zawsze uwierał pod pachami i zupełnie do niego nie pasował. Był zadowolony ze swojego życia. Przychodził i odcho- dził, kiedy chciał. Niczego nie zamierzał zmieniać. Zaśmiał się cicho. Rozbawił go niezwykły kierunek, w jakim podążyły jego myśli. Ześlizgnął się cicho z łóżka. Starał się nie obudzić śpiącej u jego boku kobiety. Za niecałe cztery godziny musi się stawić na lotnisku. Tej nocy niewiele dał jej pospać, więc niech teraz trochę odpocznie. Znowu się uśmiechnął. On też przecież mało spał tej no- cy. Raina Sarbanes. Stanął koło łóżka i spojrzał na nią. To chyba najpiękniejsza kobieta pod słońcem. Wczoraj wieczorem, na weselu Gabe'a i Melanie, udało mu się dowiedzieć co nieco o Rainie. Jego nowa bratowa R S
3 wspomniała, że zdjęcia jej druhny znalazły się na okład- kach kilku magazynów mody. Usłyszał też, że sześć lat te- mu, gdy miała dwadzieścia dwa lata, była krótko żoną greckiego potentata okrętowego. Studiowała wzornictwo w Nowym Jorku, zajmowała się projektowaniem mody, a na- stępnego dnia po weselu wylatywała do Włoch. Większość informacji miał z drugiej ręki, od Melanie, bo sama Raina nie chciała o sobie mówić. W ciągu nocy poruszyli wiele tematów. Rozmawiali o Gabie i Melanie, o Kevinie, synu Melanie z poprzedniego małżeństwa, o fir- mie budowlanej Luciana, o studiach Rainy. Oraz o tym, że w tej chwili żadne z nich nie jest zainteresowane stałym związkiem. Spojrzał na nią. Fascynował go sposób, w jaki światło poranka przesiane przez koronkowe firanki oświetlało jej zachwycającą twarz. Nie mógł się powstrzymać i dotknął pasma jej włosów w kolorze ciemnej czekolady. Długie, gęste, lśniące. Opadały na skórę jak rzeka płynnego jedwa- biu - rzeka, w której chciało się zanurzyć. Twarz okolona przez te wspaniałe włosy miała kształt serca, gładką jak, porcelana jasną cerę, wysokie kości po- liczkowe i prosty nos. Choć oczy były teraz zamknięte, do- brze zapamiętał ich niezwykły błękit. To przez te oczy za- brakło mu tchu w piersiach, gdy zobaczył ją po raz pier- wszy. Było to na próbie ślubu brata, dwa dni temu. Natychmiast jej zapragnął z taką siłą, że zrobiło mu się miękko w kolanach. I, szczerze mówiąc, śmiertelnie go to przeraziło. Właśnie dlatego przez ostatnie dwa dni trzymał się od niej z daleka. Ona też go nie zachęcała. Nawet bracia dro- R S
4 czyli się z nim, powtarzając, że najbliższa przyjaciółka Melanie najwyraźniej, poza urodą, ma też głowę na karku, bo pozosta- ła odporna na wdzięk Luciana. A potem zaproponował, że po weselu odwiezie ją do domu Melanie i Gabe'a, I w mgnieniu oka wszystko się zmie- niło. Nadal nie miał pewności, które z nich wykonało pierwszy krok. Wiedział tylko, że gdy weszli do domu, znalazła się w jego ramionach. Ledwie zdążyli dotrzeć do łóżka. Oboje z trudem łapali oddech. Zżerała ich silna żądza. Gdy w końcu zdołali pozbyć się ubrań, pożądanie nie osłabło. I nadal takie było. Wiedział, co to pożądanie. Do licha, miał trzydzieści trzy lata i nie był mnichem. Lecz ostatnia noc była inna. To było coś nieokreślonego. Coś, co przekraczało normalne, wzajem- ne zauroczenie. Zastanawiał się, czy Raina nie dałaby się uprosić, żeby zostać jeszcze kilka dni. Gabe i Melanie pojechali w podróż po- ślubną. Mieliby dom tylko dla siebie. Nie, nie oczekiwał cze- goś więcej. Oczywiście, że nie. Ale kilka dni... Chętnie pokazałby jej różne zakątki Pen- sylwanii, może zabrał na pięcioakrową działkę pod miastem, gdzie zamierzał postawić dom. Po prostu nie był gotów pozwolić jej tak od razu odejść. Kupi kwiaty i poprosi ją o to, by nie wyjeżdżała. Nie miał pewności, gdzie zdobyć bukiet o wpół do siódmej rano, ale wiedział, że Sydney, ukochana jego brata, zawsze miała w swojej restauracji róże. Był zły, że będzie musiał obudzić Syd- ney tak wcześnie, ale czuł, że nie ma wyjścia. Ubrał się po cichu, znalazł skrawek papieru w szafce R S
5 nocnej i zostawił liścik na poduszce. „Wrócę. Poczekaj, Lu- cian". Chwycił kurtkę i na palcach wyszedł z sypialni. Na ze- wnątrz wciągnął w nozdrza ostre, zimowe powietrze. W nocy zrobiły się sople. Na ziemi leżał świeży śnieg. Idealny poranek, pomyślał, po czym ruszył do swojej półciężarówki. Już się nie mógł doczekać chwili, gdy wró- ci. Kilka minut później śpiąca kobieta uśmiechnęła się i poruszyła. Niespokojnie pomacała poduszkę obok. Liścik od Luciana zsunął się pomiędzy materac a za- bytkowy zagłówek. Dokładnie w tej samej chwili samochód Luciana wpadł w poślizg na oblodzonej drodze. Wszystko pogrąży- ło się w ciemności. R S
6 ROZDZIAŁ PIERWSZY Na wiosnę miasto Bloomfield wracało do życia. Ogo- łocone drzewa wypuszczały młode ustki. Zbrązowiałe, ja- łowe pastwiska robiły się soczyście zielone. Zapach kwit- nących wiśni przesycał wciąż jeszcze rześkie powietrze. Ziemia przeciągała i budziła w ciepłych promieniach słoń- ca. Nadszedł czas początków. Czas dzieci. Tego popołudnia, w drodze do Gabe'a, Lucian zauwa- żył na farmie Johnsona z tuzin nowo narodzonych cieląt i przynajmniej piątkę źrebiąt na ranczo Bainbridge'a. A nie dalej niż wczoraj pod werandą domu, który budował sobie kilka mil za miastem, znalazł gniazdo pełne młodziutkich kociąt. Sześć kuleczek sierści, które jeszcze nie otworzyły oczu, miauczało za mamą - urodziwą rudą, pręgowaną ko- cicą, która przyglądała im się z brzegu pobliskiego lasu. Lucian pogadał chwilę do kociaków, ale ich matka nie chciała podejść. Wcześniej czy później będzie musiał ją złapać i znaleźć jej i małym jakieś bezpieczniejsze schro- nienie. Miał nadzieję, że wcześniej zdoła ją do siebie prze- konać. Może to i kot, pomyślał z uśmiechem, ale w końcu płci żeńskiej. Niedługo będzie mu siedziała na kolanach, mrucząc z zadowolenia. A skoro o kobietach mowa... Lucian stał w drzwiach R S
7 jadalni w domu Gabe'a i Melanie i patrzył na czwórkę pań zajętych dekorowaniem pokoju na jutrzejsze przyjęcie z okazji rychłych narodzin dziecka Melanie. Jego siostra, Ca- ra, ze swoim czternastomiesięcznym synkiem, Mateuszem i bratowe, Abby, Sydney i Melanie grzebały w stosie ró- żowych i niebieskich bibułek i wstążek. Ładny widok, po- myślał. Z przyjemnością słuchał ich śmiechu. Nie chciało mu się stąd wychodzić. A poza tym wyczuł zapach ciastek. - Lucianie, bądź tak miły i przynieś składane krzesełka. - Uśmiechnięta Abby spojrzała na niego sponad kwiatka z różowej bibułki i wsunęła sobie za ucho pasmo jasnych włosów. - Callan by to zrobił, ale wybrał się dziś rano na spotkanie z architektem. - A Gabe zabrał Kevina na mecz - powiedziała Mela- nie, która uparła się, że pomoże w strojeniu pokoju. - Wró- cą najwcześniej za dwie godziny. - Reese ma kelnerkę na macierzyńskim i brakuje mu rąk do pracy. - Sydney była zajęta zawieszaniem transpa- rentu z napisem „Witamy nowe dziecko w rodzinie!!!". - Nie ma sprawy. - Lucian podszedł bliżej. Dookoła pełno było różowych i niebieskicft balonów i serpentyn. Nic dziwnego, że wszyscy mężczyźni wzięli nogi za pas. - I tak nie ruszymy dalej z robotą, aż Callan uzyska aprobatę pro- jektu. Mam mnóstwo czasu. Trafiony, zatopiony! Lucian dostrzegł kątem oka stoją- cy na stole talerz z ciastkami. Jeśli się nie mylił - a w przy- padku kobiet i jedzenia rzadko się mylił - były to słynne czekoladowe ciasteczka jego bratowej. Sydney zauważyła jego nieprzytomne spojrzenie. R S
8 - Masz ochotę na coś słodkiego? - Już myślałem, że nigdy mnie nie poczęstujesz -jęknął Lucian i zatopił zęby w ciastku. - Rany, dlaczego mój brat się z tobą ożenił, zanim ja to zrobiłem? - To samo pytanie zadał w zeszłym tygodniu mnie, gdy przyszedł do nas na kolację - mruknęła Abby do Sydney. - Mnie również - dodała Melanie. - Gdy trzy dni temu upiekłam dla niego szarlotkę. - To prawda, przysięgam. - Lucian uniósł dłoń. - Moi bracia ożenili się z trzema ostatnimi kobietami na ziemi, z którymi ja mógłbym się związać. Jestem skazany na życie w samotności. Wszystkie kobiety wzniosły oczy do góry i jęknęły gło- śno. - Całe życie musiałam wysłuchiwać od czwórki braci takiego gadania. - Cara przełożyła sobie Mateusza z jed- nego biodra na drugie. - Z tego, co mi wiadomo, drogi bra- ciszku, nie bardzo łakniesz kobiecego towarzystwa. - Żeniąc się, moi bracia pozostawili w tym mieście mnóstwo zdruzgotanych kobiet. - Lucian podał ciastko sio- strzeńcowi. Dziecko zaczęło gaworzyć ze szczęścia. - Jako ostatniemu wolnemu Sinclairowi nie pozostaje mi nic in- nego, jak nieść im ukojenie w bólu. - Z tego, co słyszałam u kosmetyczki, bardzo poważnie traktuje ten obowiązek. - Melanie położyła dłonie na okrą- głym brzuchu, po czym nachyliła się i wyszeptała: - Sally Lynn Wetters mówiła Annie Edmonds, że jest pewna, iż Lucian zamierza poprosić ją o rękę. Lucianowi ciastko stanęło w gardle. Niebieskie oczy Abby zrobiły się okrągłe jak spodki. -Lucian i Sally Lynn? R S
9 - Byłaby z niej całkiem miła szwagierka. Trochę narwana, ale urocza - powiedziała Sydney. - Ale Marsha Brenner mówiła mi, że Laura Greenley liczy na oświadczyny Luciana. Nie da- lej niż w zeszłym tygodniu... - Hej! Jestem tu! Nie zauważyłyście? I nikogo nie za- mierzam prosić o rękę. Chyba że, oczywiście... - Lucian wy- szczerzył zęby do Sydney, Abby i Melanie - ... któraś z was, moje śliczne, postanowi rzucić któregoś z moich braci i uciec ze mną. - Uwaga, drogie panie, uwaga! Oto słynny urok Sin- clairów - ostrzegła Abby. - Żadna żywa kobieta się temu nie oprze. - A czy my tego nie wiemy? - Sydney uniosła brew i uśmiechnęła się. - Ejże, a Raina, druhna Melanie? - Cara wytarła Ma- teuszowi czekoladę z buzi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, była dość odporna na magnetyzm Luciana. Melanie musiała ją prawie błagać, by zgodziła się z nim zatańczyć na weselu. Lucian się skrzywił. Jego męska duma cierpiała. -Ejże. To nie w porządku. Jak mam się bronić, skoro na- wet nie pamiętam tamtego wieczoru? Następnego dnia rano uległ wypadkowi. Uderzył się w głowę i stracił pamięć. Nie- pamiętał nawet spotkania z przy- jaciółką Melanie, nie wspominając o tańcu z nią. To było bardzo osobliwe przeżycie. Obudził się w szpitalu i nie pamiętał nic z ostatnich dwóch dób. To było dziwne i... niepokojące. Nawet teraz, po tylu miesiącach, wciąż nie przy- pominał sobie niczego poza toastem, jaki wzniósł tamtego wieczora za Gabe'a i Melanie. R S
10 - E, tam, grała nieprzystępną. - Lucian wziął od Cary siostrzeńca i zaczął go podrzucać na rękach. Mateusz pi- snął z radości. - Jestem pewien, że gdyby miała więcej cza- su i zdążyła mnie lepiej poznać, to bym ją zauroczył. - Cieszę się, że tak to widzisz. - Melanie spojrzała na zegarek. - Bo ona właśnie tu leci z Nowego Jorku. Jeśli nie jesteś zajęty, to może zacząłbyś rzucanie na nią uroku od odebrania jej z lotniska? - Dla ciebie, Mel, nigdy nie jestem zbyt zajęty. - Zrobił minę do bratowej, po czym znowu podrzucił Mateusza, czym wywołał kolejną falę radości. - Zdawało mi się, że ona mieszka we Włoszech. - Dwa miesiące terhu przeniosła swoją firmę do Nowe- go Jorku. Mam nadzieję, że uda mi się ją przekonać, by zo- stała tu na dobre. - Melanie uśmiechnęła się do roześmia- nego dziecka w ramionach Luciana. - Na pewno możesz po nią pojechać? - Mówiłaś, że jest niezamężna, prawda? - Lucian za- pytał. Sydney, Cara i Abby pokręciły zgodnie głowami, du- sząc się ze śmiechu. Melanie zapisała na kartce godzinę i numer lotu Rainy. -Wiem, że jej nie pamiętasz, więc masz tu zdjęcie z wesela. - Melanie przerzuciła szybko stertę fotografii leżą- cych na stole, po czym podała jedną z nich Lucianowi. - To powinno pomóc ci załatać dziurę w pamięci. Cara wstała i wzięła syna od Luciana. -Do tego trzeba więcej niż zdjęcia, Mel. Lucian zmarszczył czoło. Wziął zdjęcie. Widział wcześ- niej Rainę na zbiorowych fotografiach ślubnych, ale to było R S
11 ponad rok temu. Na tym roześmiana Raina stała obok Melanie. Miała czarną sukienkę bez rękawów. Ciemne włosy odrzuciła do tyłu. Była piękna. Olśniewająca. Poczuł coś dziwnego. Jakby łaskotanie na plecach. - Coś się stało? - Melanie zmarszczyła brwi. - Jeśli wo- lałbyś... - Oczywiście, że nic się nie stało. Stłumił to dziwne uczucie, sięgnął po swoją skórzaną kurtkę i wsunął zdjęcie do kieszeni. - Dostarczę ci ją całą i zdrową, o pani. - Dziękuję. - Melanie uśmiechnęła się do niego. - Aha, Lucianie? Już ruszył w stronę drzwi. - Tak? - Może byś wziął mój samochód? Uniósł brew. -A co, dziewczyna z miasta nie przepada za półciężarów- kami? Pokręciła głową. -Rzecz w tym, że u mnie łatwiej będzie zamontować fote- lik dla dziecka. Odwrócił się wolno. - Fotelik dla dziecka? - Nie powiedziałam ci? - zapytała. - Raina przyjeżdża z dzieckiem. Dobrze znów postawić stopy na ziemi, pomyślała z ulgą Raina. W czasie lotu porządnie trzęsło, a Emma, zwykle naj- spokojniejsza pod słońcem, trochę marudziła. Raina przy- R S
12 tuliła pogrążone teraz we śnie dziecko. Drugą ręką ciągnęła wa- lizkę na kółkach. Wyszła z samolotu. Przez ostatni miesiąc pracowała po szesnaście godzin na dobę, żeby przygotować wszystko do zbliżającego się pokazu nowej, jesiennej kolekcji bielizny. Te- raz szczegółami zajmie się jej asystentka, Annelise. Raina wie- działa, że o nic nie musi się martwić. Ale nawet gdyby było inaczej, za nic nie opuściłaby przy- jęcia Melanie. Nie widziały się od ślubu przyjaciółki. Raina na czternaście miesięcy przeniosła się do Włoch, po czym wró- ciła do Nowego Jorku. Różnica czasu i nawał zajęć sprawiły, że rozmawiały ze sobą zaledwie parę razy. Lecz ani czas, ani odległość nie były w stanie rozluźnić ich więzi. Melanie była dla Rainy jak siostra, której nigdy nie miała. Dorastały razem, razem się śmiały, razem płakały. Dzie- liły swoje najskrytsze sekrety. Większość sekretów, pomyślała Raina i pocałowała czule córeczkę w czubek głowy. Przed nią szedł jakiś mężczyzna, który rozmawiał przez te- lefon komórkowy. Zatrzymał się nagle, a ona się potknęła. Pewnie by się przewróciła, gdyby ktoś z lewej nie złapał jej za łokieć. Odwróciła się i uśmiechnęła z zakłopotaniem. - Dziękuję. Nic mi... Zamarła. Lucian? Lucian Sinclair! Nie! jęknęła w duchu. Nie jestem gotowa. Jeszcze nie te- raz. A może nigdy nie będę. R S
13 Wbił w nią te swoje niesamowite, zielone oczy i zmar- szczył brwi. -Wszystko w porządku Oczywiście, że wszystko w porządku, do licha! Co ty tu, do diabła, robisz? -Tak - wydusiła z siebie, po czym odchrząknęła i do dała: - Oczywiście. Wiedziała, że wcześniej czy później się z nim spotka. W końcu to brat Gabe'a. Ale nie spodziewała się go tutaj, na lotnisku. - Miała po mnie przyjechać Melanie - powiedziała sła- bym głosem, wciąż walcząc o zachowanie spokoju, choć kolana uginały się pod nią, jakby były z waty. - Odbywają właśnie naradę plemienną przed przyję- ciem, więc poprosiła, żebym ją zastąpił. - Nie puszczając jej łokcia, schylił się po walizkę. - Wezmę to. Nie przestała ściskać uchwytu, więc podniósł na nią wzrok. Uniósł brew. Nie chcę, byś cokolwiek ode mnie brał. Nigdy, pomy- ślała. - Och, przepraszam. - Puściła uchwyt. - Dziękuję. - Może byłoby dobrze... - mruknął i wskazał na wy- chodzących z samolotu pasażerów, którzy musieli ich omi- jać - ... gdybyśmy się stąd ruszyli. - Oczywiście. Usiłowała wyrwać mu łokieć, ale z Emmą na rękach i tłumem pasażerów dookoła, nie miała miejsca na taki ma- newr. Więc trzymał ją dalej i prowadził przez tę ludzką rzekę. Tak doskonale pamiętała jego dłonie. Duże, twarde dło- nie, silne, a jednocześnie zadziwiająco delikatne. Wiele R S
14 razy śniła o tych dłoniach, o ich dotyku. A potem budziła się - była sama i aż się zwijała z frustracji. Ze złości. Z bó- lu… Zapamiętała każde muśnięcie tych długich, szorstkich palców, każdy zapierający dech w piersiach pocałunek tych silnych ust, każde westchnienie i jęk rozkoszy. Dotykał jej w miejscach, których nie poznał żaden mężczyzna, i spra- wił, że zapragnęła rzeczy, o których nigdy nie myślała. I nie zapamiętał nawet jej imienia. „Lucian, mówi Raina..." „Raina? Jaka Raina?" Wspomnienie tego telefonu, tego cierpienia i poniże- nia, dało jej siłę. Wywrócił jej świat do góry nogami, a ona znaczyła dla niego tyle, co nic. Była kimś, o kim można za- pomnieć. Za nic nie da po sobie poznać, że ta ich wspólna noc znaczyła dla niej więcej niż każda inna noc w życiu. Dużo, dużo więcej, pomyślała, tuląc do siebie dziecko. - Nadałaś coś na bagaż? - zapytał Lucian. Skorzystała z okazji i oswobodziła ramię. Pokręciła głową. - Przyjechałam tylko na kilka dni. -Większość kobiet przyjechałaby z pięcioma walizka mi - odparł na to z uśmiechem. Jak on może zachowywać się tak swobodnie? Jakby nic się nigdy nie wydarzyło? Uśmiechnęła się do niego zimno. -No, to wychodzi na to, że nie jestem taka jak wię- kszość kobiet. Uniósł brew w reakcji na wyraźnie chłodny ton. Do li- cha, do licha, klęła w duchu. Co innego zachowywać się obojętnie, a co innego niegrzecznie. Jeśli nie chce, by za- czaj jej zadawać pytania, to nie może zachowywać się jak jędza. R S
15 -Przepraszam. - Uśmiechnęła się cieplej. - Mam za so- bą ciężki dzień. Emma wkrótce się obudzi. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się jak najszybciej znaleźć w domu. Lucian wskazał wyjście z lotniska. -Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Tak? To czołgaj się po ziemi i... Położył jej dłoń na plecach i wyrwał w ten sposób z zamyślenia. Jak on śmie tak po prostu jej dotykać? Jakby to było naturalne? Zesztywniała i udawała, że w ogóle nic nie zauważyła. Dziękować Bogu w terminalu panował taki hałas, że nie było mowy o normalnej rozmowie. Szli obok siebie, jakby byli parą, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało Rainę. Nie chciała, by ktokolwiek tak ich widział. Kilka mijanych kobiet uśmiechnęło się do Emmy. Kilka innych kobiet uśmiechnęło się do Luciana. A co w tym dziwnego? pomyślała. Ją bez wątpienia zwalił z nóg przy pierwszym spotkaniu. Ponad metr osiem- dziesiąt wzrostu, muskularny, szeroki w ramionach, smagły. I te jego oczy. Boże, wystarczyło jedno spojrzenie tych ciemnozielonych oczu i pod kobietą uginały się nogi. Przy- stojniak, w dodatku zmysłowy i obdarzony niezwykłym uro- kiem. Która kobieta potrafiłaby się oprzeć takiej kombina- cji? Dobrze znała ten typ mężczyzn. Za jednego wyszła na- wet za mąż. Właśnie dlatego na weselu Gabe'a i Melanie trzymała się od niego na dystans. Instynktownie wiedziała, że ten mężczyzna będzie miał nad nią wielką władzę. A potem odwiózł ją do domu Melanie. I zostali sami. Sami w tym wielkim domu, za oknem padał śnieg. Dotknął R S
16 jej, czy też ona jego dotknęła. Wciąż nie była pewna. Dość, że gdy jej dotknął, gdy ona dotknęła jego, nie było już od- wrotu. I wcale nie chciała się cofnąć. A następnego dnia rano zniknął. -Czy coś się stało? Zamrugała powiekami. Dotarło do niej, że wyszli już z budynku lotniska i stali na parkingu. Lucian otworzył tylne drzwi samochodu. Jęknęła cicho. Ciekawe jak długo tak stoi. -Nie, oczywiście, że nie. Podeszła do auta, nachyliła się i ułożyła śpiącą córecz- kę w foteliku. Założyła jej specjalne szelki. Ręce tak jej drżały, że nie była w stanie zapiąć sprzączki. -Pomóc ci? - zapytał Lucian. Zanim zdążyła powiedzieć „nie", już się nachylił do środka. Aż jej zaparło dech, gdy poczuła muśnięcie jego muskularnego ramienia i dotknięcie palców na swojej dło- ni. Ogarnęły ją wspomnienia: długa, powolna droga do łóżka, naglące szepty, dotyk nagiej skóry. Nie zmienił się nawet jego zapach, męski i ostry. Ogarnęła ją fala gorąca. A wszystko to w czasie, którego potrzebował do zapię- cia sprzączki. Lucian, oczywiście, wiedział, że powinien się odsunąć. Już dawno zapiął tę sprzączkę. Dziecko było bezpieczne. A jednak z jakiegoś powodu nie ruszył się. Nigdy w życiu chyba nie był tak świadomy obecności kobiety. Gdy tylko zobaczył ją, jak wychodziła z samolotu, przyśpieszyło mu tętno. Łatwo było ją wypatrzyć, nie tylko dlatego, że każdy mężczyzna w promieniu dziesięciu me- trów nie mógł oderwać od niej oczu. Górowała wzrostem R S
17 nad każdą z obecnych w pobliżu kobiet. A nie miała na no- gach szpilek. Była wysoka i szczupła, miała ha sobie czarne spodnie i bezrękawnik w kolorze wina. Pachniała czymś lekkim, lecz egzotycznym. Ciemne, lśniące włosy zaplotła w warkocz. Może i wygląda ponętnie, pomyślał, ale jest zimna jak arktyczna noc. Nigdy dotąd nie pociągały go snobki ani kobiety przemądrzałe. Jeśli było coś, co skutecznie mogło go odstraszyć, to właśnie taka postawa Królowej Śniegu. A jednak, nie wiedzieć czemu, w przypadku tej kobiety to nie miało znaczenia. No, bo proszę - znajdował się teraz w zu- pełnie niewinnej sytuacji, ledwie dotykali się ramionami, a on był pobudzony. Coś w niej było. Coś tak niesamowicie... znajomego. Nie pamiętał tego, ale wiedział, że poznali się na weselu. Lecz to nie to. Chodzi o coś dużo ważniejszego, niż zwykłe spotkanie. Ale miał absolutną pewność, że nie było nic więcej. Z tego, co słyszał, on i Raina ledwie zamienili wtedy słowo. Ani na chwilę nie zostali sami. Uznał, że coś będzie trzeba z tym zrobić, ale nie teraz. Melanie by go zabiła, gdyby zaczął się przystawiać do jej przyjaciółki jeszcze przed przywiezieniem jej do domu. Lecz później... Nie znał sytuacji Rainy, nie wiedział, czy w jej życiu ktoś jest - ojciec dziecka lub ktoś inny. Ale nie była mężatką i to mu wystarczało. Czysta sytuacja. Nie chcąc przestraszyć kobiety zbyt wyraźnymi awan- sami, Lucian skupił się na dziecku, ciemnowłosej ślicznotce z rumianymi policzkami i zadartym noskiem. Pod różowym sweterkiem miała białą sukieneczkę haftowaną w różowe R S
18 kwiatki. Maluteńkie buciki były wykonane z różowej saty- ny. Była taka delikatna. Uśmiechnął się do dziewczynki. - Jak ma imię? - Emma. - Głos Rainy był ciepły i czuły. Wygładziła sweterek córeczki. - Emma Rose. Lucian przyglądał się, jak Raina poprawia sweterek Emmy. Miała długie palce. Ich ruchy przypominały swoją lekkością muskanie motylich skrzydeł. Na ten widok za- parto mu dech w piersiach. Zmusił się do skupienia uwagi na dziecku. -Oj, coś mi się zdaje, że ta ślicznotka złamie kilka serc. Raina się uśmiechnęła. -Teresa, niania Emmy, w kółko mi to powtarza. Twier- dzi, że już teraz powinnam ją oddać do klasztoru. Po raz pierwszy uśmiechnęła się naprawdę, zauważył Lucian. Nieważne, że nie do niego. I tak go to urzekło. -Gdyby była moją córką - droczył się Lucian – na pewno też by mi to przyszło do głowy. W jednej chwili światło w oczach Rainy zgasło. Znik- nął też uśmiech. Co on takiego powiedział? - Niedługo się obudzi - Raina odsunęła się i stanęła ko- ło auta. - Będzie głodna. Lepiej jedźmy, jeśli nie chcesz, by popękały ci bębenki w uszach. - To w drogę. Lucian miał przeczucie, że wizyta Rainy Sarbanes w Bloomfield sprawi, że jego życie zrobi się bardzo inte- resujące. R S
19 ROZDZIAŁ DRUGI Dom Gabe'a i Melanie był piękny. Jednopiętrowy bu- dynek z początku wieku stał na wspaniałej, dużej działce. Gabe własnymi rękami doprowadził go do stanu dawnej świetności. Był świeżo pomalowany na jasnoniebiesko, z białą werandą. Okna lśniły w popołudniowym słońcu. Z doniczek na froncie wylewały się żonkile, niczym małe żółte słoneczka. Raina wiedziała, że w środku jest równie pięknie. Wysokie sufity, błyszczące, drewniane podłogi, ogromne kominki i jasna, przestronna kuchnia. Dom był wyjątkowy - z charakterem i historią. I romantyczny, po- myślała z uśmiechem. To w tym domu spotkali się i zako- chali w sobie Melanie i Gabe. To w tym domu ona i Lucian się kochali. W pięknym, starym, rzeźbionym łożu z baldachimem, pod śnieżnobiałą kołdrą, na błękitnych, flanelowych prześcieradłach. Jakiś wybój na drodze wyrwał ją z zamyślenia. Odwró- ciła się i spojrzała na córeczkę. Emma obudziła się kilka minut temu i wciąż była lekko zaspana. Raina wiedziała, że za parę chwil dziewczynka będzie się domagała butelki. Półgodzinna droga z lotniska minęła w ciszy. Lucian był uprzejmy, pokazywał jej różne ciekawe miejsca. Raina czuła ulgę oraz wdzięczność, że nie próbował zmusić jej do niczego poza zwykłą, powierzchowną pogawędką. R S
20 Przebywanie w samochodzie tylko z nim i Emmą i tak stanowiło próbę dla jej nerwów. Reagowała na niego wszy- stkimi zmysłami. Na jego głos, zapach, temperaturę ciała. Nieraz złapała się na tym, że się w niego wpatruje. W jego silne ręce na kierownicy, kwadratowy podbródek, orli nos. Za każdym razem odwracała spojrzenie i strofowała się w duchu. Dzięki Bogu, w końcu dotarli na miejsce. Lucian za- parkował przed domem i zgasił silnik. Przed przyjazdem do Bloomfield miała w głowie jakiś plan. Lecz bała się, że jeśli zostanie z Lucianem choćby pięć minut dłużej, nawet pięć sekund, to cały plan weźmie w łeb. Oficjalnie przyjechała na przyjęcie Melanie, ale miała tu coś jeszcze do załatwienia. Coś ważniejszego i bardziej przerażającego niż wszystko, z czym się kiedykolwiek w życiu mierzyła. -Raina! Melanie wypadła frontowymi drzwiami i zbiegała po schodach z werandy. Raina wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku przyjaciółki. Rzuciły się sobie w ramiona. -Och, niech cię obejrzę. - Raina przełknęła gulę w gardle, która pojawiła się, gdy położyła dłoń na brzuchu Melanie. - To po prostu cudowne. Łzy płynęły po zarumienionych policzkach Melanie. - Gdzie ona jest? - Tutaj. - Raina odwróciła się w stronę auta. - Właśnie się obudziła, więc może być trochę marudna... Zamarła na widok Luciana z Emmą w ramionach. Po- czuła się tak, jakby ktoś zatamował jej oddech. -Chciała już wysiąść - powiedział Lucian, uśmiechając R S
21 się do dziecka. - Wy dwie byłyście bardzo zajęte, więc ja o to zadbałem. Emma uśmiechnęła się do Luciana i pacnęła go dłonią w policzek. Jej rączki były takie drobne, takie białe i gład- kie na tle smagłej skóry mężczyzny. Nie! Nie dotykaj jej! chciała krzyknąć Raina, ale tylko zacisnęła wargi. -Och, Ra... - zachwycała się Melanie. - O, mój Boże. Mimo całej sytuacji Raina nie potrafiła powstrzymać fali dumy i miłości. Ruszyła do Luciana, żeby wziąć od niego córkę, ale Melanie ją uprzedziła. -Chodź do cioci. Wyciągnęła ręce do dziewczynki. Emma powiedziała coś po swojemu i uśmiechnęła się, ale chyba nie miała ochoty opuszczać objęć Luciana. -Ona mnie lubi - oznajmił Lucian i podrzucił dziecko. Emma zachichotała rozkosznie. -Sama nie wie, co robi - powiedziała Melanie, po czym klasnęła w dłonie i wzięła Emmę od Luciana. Teraz, gdy Emma była na rękach u Melanie, Raina znowu mogła zebrać myśli. Wolno wypuściła długo wstrzymywany oddech. - Czyż to nie jest najcudowniejsza istota pod słońcem? - zapytała Melanie, pochylając się nad dziewczynką. - Owszem - powiedział Lucian. Raina spojrzała na niego ukradkiem. Aż się zarumieni- ła, gdy zrozumiała, że wcale nie patrzy na dziecko, lecz na nią. A potem zrobiło się jeszcze goręcej od gniewu. Jak on może tak na nią patrzeć? Czy, w swojej arogancji, wydaje R S
22 mu się, że wystarczy posłać jej to spojrzenie z gatunku „pra- gnę cię" i ona od razu rzuci mu się w ramiona? Skoro nie pamiętał nawet jej imienia? Postanowiła, że nie będzie reagować na jego spojrze- nia i komentarze. Nie żałowała spędzonej z nim nocy, ale nic już do niego nie czuła. Teraz liczyła się dla niej tylko Emma. Na werandzie zaroiło się od kobiet. Przed dom wyszła Cara z synkiem na rękach. Abby i Sydney biegły jak na skrzydłach. Poprzednim razem Raina zdążyła się z nimi za- przyjaźnić. Cieszyła się, że spędzą teraz ze sobą trochę czasu. Lucian przestępował niezręcznie z nogi na nogę, gdy witały się wylewnie i prawiły sobie komplementy. Może i nie rozumiał kobiet, ale mógł patrzeć na nie bez końca. A ta piątka naprawdę przedstawiała sobą wspaniały widok. Jego uwagę przykuwała jednak zwłaszcza ta, która nie na- leżała do rodziny. Jej twarz promieniała, a oczy aż się skrzyły. Przyszło mu do głowy, że może, w takim razie, w jej żyłach wcale nie płynie lód. Od chwili, gdy spotkali się na lotnisku, była sztywna jak kłoda, a jednak teraz jej ruchy odznaczały się wdziękiem tancerki. Intrygował go jej śmiech. Już go kiedyś słyszał. Na taśmie wideo z wesela? A może to coś, co drze- mie w zakamarkach jego pamięci? Czasami był bliski przy- pomnienia sobie, co zaszło w ciągu tych dwóch dni, które utracił. Jakiegoś zapachu, dźwięku, obrazu. Lecz nigdy nie miało to takiej siły jak teraz. I wtedy to uczucie zniknęło równie szybko, jak się po- jawiło. Znowu była tylko chwila obecna. Śmiech pięknej kobiety. R S
23 Kobiety przerzucały się uwagami. - Ma twój nos. - Mateusz to wykapany ojciec. - Sydney, pobraliście się z Reesem! Tak się cieszę. - Jak było we Włoszech? - Abby, po prostu uwielbiam twoją nową fryzurę. I tak dalej. Było ich pięć, więc Lucian wiedział, że to może potrwać jakiś czas. Sydney trzymała teraz na rękach małą Emmę, która prowadziła własną konwersację z Ma- teuszem. Wszystkie kobiety się śmiały i zachwycały malu- chami. Lucian odwrócił się i wyjął z samochodu bagaże. - Nie kłopocz się. Sama sobie poradzę. Spojrzał przez ramię. Stała za nim Raina. - To żaden kłopot. -Nie, naprawdę. - Sięgnęła po torbę, którą właśnie wy jął z auta. - Dam sobie radę sama. Przez chwilę Luciana rozproszył dotyk jej dłoni. Miała zadziwiająco delikatne palce. -Nie wątpię. - Nie puścił torby. - Ale mama nauczyła mnie dobrych manier. Nie mogę pozwolić, by kobieta sama taszczyła swoje torby. Lucian zdawał sobie sprawę, że ta uwaga była nieco arogancka, ale za to skuteczna. Raina zacisnęła wargi i cofnęła rękę. -Dziękuję - powiedziała wbrew sobie. Spojrzeli sobie prosto w oczy. Przez chwilę miał wra- żenie, że chciała coś powiedzieć. -Ja... Emma zaczęła cicho popłakiwać. Raina odwróciła się w jej stronę. R S
24 -Musi być głodna. Już dawno minęła pora karmienia - powiedziała zakłopotana, po czym znów popatrzyła na Luciana. - Chcę... chciałabym ci podziękować za odebranie mnie z lotniska. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Lucian patrzył za nią ze zmarszczonymi brwiami. W tej kobiecie było coś dziw- nego. Od chwili, gdy się spotkali na lotnisku, traktowała go tak, jakby coś ją męczyło, jakby chciała coś powiedzieć. Nie traciła opanowania, ale odnosił wrażenie, że w jej du- szy wrze gniew. Jakby była na niego zła. W ciągu ostatniej godziny nie zrobił nic, czym mógłby wytrącić ją z równowagi. Co znaczy, że chodzi jej o coś, co zrobił wcześniej. Oczywiście. Na pewno powiedział jej podczas ślubu albo wesela coś, co ją zdenerwowało. Ale z tego, co mówili inni, on i Raina prawie nie rozmawiali. Rany, nie mógł przecież przepraszać za coś, czego nie pamiętał. Skoro Raina jest na niego zła, to czemu tego nie powie? Teraz nie mógł jej o to zapytać, nie w obecności tych wszystkich ludzi. Będzie musiał poczekać na odpowiedniej- szy moment. To raczej nie nastąpi szybko. Kobiety szły do domu gadając jedna przez drugą. Zamknął samochód i po- szedł za nimi. - Och, Lucianie - Melanie zatrzymała się na werandzie i poczekała na niego. - Niedługo kolacja. Zostaniesz, pra- wda? Abby przygotowała pieczeń, a Sydney pierogi z jabł- kami. - Mnie nie trzeba dwa razy prosić. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Gdzie mam zanieść torbę Rainy? R S
25 -Do pokoju gościnnego na piętrze. - Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek. - Dzięki za odebranie jej i Em- my z lotniska. Może przy okazji kolacji uda mu się spokojnie z nią porozmawiać. - Strzeliłem gola, mamusiu. Tatuś mi pomagał, ale zro- biłem to prawie sam. Prawda, tatusiu? - Pewnie! Twardy z ciebie zawodnik. - Twarz Gabe'a pojaśniała od dumy. Kevin uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego niebieskie oczy zamigotały. - To było naprawdę coś, wujku Lucianie. Szkoda, że nie mogłeś mnie zobaczyć. - Ja też żałuję, że mnie tam nie było, stary. Następnym razem będę na sto procent. Lucian uśmiechnął się do bratanka i puścił do niego oko. Serce Rainy zatrzepotało w piersiach. Lucian słuchał Kevina cierpliwie od chwili, gdy usiedli do kolacji, mimo że chłopiec gadał bez przerwy jak najęty. Jak na mężczy- znę, który otwarcie oświadczył, że nie chce mieć dzieci, świetnie sobie z nimi radził. Gabe, Melanie, Kevin, Lucian i ona siedzieli przy stole nad ogromną pieczenia, wielką michą ziemniaków i mar- chewką. Jedzenie było przepyszne, ale Raina prawie nic nie przełknęła. Emma siedziała obok na wysokim krzesełku i piszczała za każdym razem, gdy chłopiec przerywał swoją opowieść, żeby włożyć kęs do ust. -Coś mi się zdaje, że Emma cię lubi, Kevinie - Melanie droczyła się z synem. R S