Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

McMahon Barbara - Zaczęło się od pocałunku

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :715.9 KB
Rozszerzenie:pdf

McMahon Barbara - Zaczęło się od pocałunku.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 61 osób, 40 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 190 stron)

ROZDZIAŁ 1 To będzie totalna klęska! - Abigail Trent z marsową miną przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, a następnie wzięła głęboki oddech, aby zapanować nad tremą. - Sama chciałaś, eby John skonał z zazdrości - ze stoickim spokojem przypomniała Kim, lakierując kunsztowną fryzurę przyjaciółki. Abby zacisnęła powieki. Có , musiała przyznać, e Kim miała rację. Na wieść o romansie Johna Stuarta poczuła się boleśnie zraniona i rozczarowana, od dawna bowiem była przekonana, e kiedyś pójdą do ołtarza. A tymczasem John po uszy zakochał się w innej kobiecie. - Uwa asz, e to podziała? - Odsunęła się od lustra i znów spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. - W tym stroju rzeczywiście nie przypominam szarej myszki, ale... ale i tak nie jestem oszałamiającą blondynką o figurze modelki. - Abby Westchnęła. - Chocia tak naprawdę martwię się czymś innym. To nie ja powinnam odbierać dotację na rzecz szpitala. Byłoby du o lepiej, gdyby czek przyjął dyrektor administracyjny lub ordynator oddziału wewnętrznego, a nie jakiś tam szeregowy pediatra. - Rodzina Carol wyraźnie prosiła o ciebie. Abby poczuła napływające do oczu łzy. Jak bardzo brakowało jej utraconej przyjaciółki! Zmarła tak młodo... Miała przed sobą cafe ycie, lecz pijany kierowca staranował jej samochód. - Tylko mi tu nie pochlipuj, bo rozma e ci się makija . - Kim współczująco pogładziła ją po ramieniu. - Masz rację! - Abby uniosła głowę i szybko zamrugała. - Doktor Hastings zjawi się lada chwila. Za adne skarby nie mogę kazać mu czekać.

- Niewiarygodne, e pracujecie razem od sześciu miesięcy, a nadal jesteś z nim na pan - stwierdziła Kim, pakując przyniesione kosmetyki. - Wszyscy w tym szpitalu są takimi formalistami? - Nie, ale doktor Hastings traktuje ludzi z dystansem. - Abby jeszcze raz zbli yła się do lustra. Specjalny stanik wypychał jej biust do góry, a elegancka kreacja z du ym dekoltem ujawniała całemu światu kuszące kształty. Abby spróbowała nieco ją podciągnąć, aby zasłonić nagie ciało, lecz Kim trzepnęła ją w rękę. - Przestań. Ma być właśnie tak. - Kim, przecie ja po prostu wylewam się z tej sukienki. Powinnam wło yć coś innego. Wyglądam jak... - Daj spokój! Zamierzałaś pokazać się Johnowi w nowym wcieleniu, i to jest właśnie to. adnych szpitalnych drelichów, lekarskich kitli ani d insów, tylko dotąd nieznana, ale za to wreszcie prawdziwa Abby. - Prawdziwa?! Ale ja wyglądam jak... no, po prostu nieprzyzwoicie! - Mo e i tak - ze śmiechem przyznała Kim. - Ale za to tajemniczo, zmysłowo i seksownie. John padnie z wra enia. - Oby. - Abby westchnęła z rozmarzeniem i raptownie się odwróciła, bo ktoś zadzwonił do drzwi. - Oto i Nemezis we własnej osobie. - Skoro tak bardzo nie lubisz Hastingsa, dlaczego zgodziłaś się z nim iść? - Musiałam. Gdy dyrektor usłyszał, e nie mam partnera, przydzielił mi Hastingsa i nie było dyskusji. Pracuję od niedawna i jestem na samym dole słu bowej hierarchii, więc przyda mi się ka dy ustosunkowany sprzymierzeniec. Rozległ się kolejny dzwonek, więc wybiegła z pokoju. W pantoflach na wysokich szpilkach czuła się dziwnie, turkusowa suknia była jakieś dwa rozmiary za mała, a wymyślnie uło one i mocno polakierowane włosy przetrwałyby nawet tornado. Abby najchętniej przebrałaby się w mięciutki, luźny dres i została w domu.

Dlaczego, na Boga, strzeliło jej do głowy, aby stawać w szranki z nową miłością Johna? Wzięła kolejny głęboki oddech i otworzyła drzwi, przygotowując się na atak tych wszystkich uczuć, których zawsze doświadczała na widok Grega Hastingsa. A przecie znała go ju od sześciu miesięcy. Chodziła wraz z nim na zebrania personelu i przynajmniej parę razy dziennie spotykała na korytarzach Merrimac General Hospital. Gregowi Hastingsowi zazwyczaj towarzyszyła jakaś pielęgniarka, zalotnie gruchająca i wpatrzona w niego jak w obraz. Có , ten mę czyzna rzeczywiście mógł się podobać. Był imponująco wysoki, miał szerokie bary i przystojną, ogorzałą od słońca twarz. Dzięki złocistej opaleniźnie oraz sylwetce sportowca wyglądał jak okaz zdrowia i symbol witalności. Teraz, w ciemnoszarym garniturze i białej koszuli z wiśniowym krawatem, mógłby z powodzeniem uchodzić za modela, lecz w lekarskim fartuchu lub zielonym stroju chirurga, pogniecionym po kilkugodzinnej operacji, równie prezentował się fantastycznie. - Dzień dobry. - Abby usiłowała zignorować atakującą ją falę ciepła. - Zaraz będę gotowa. Wejdzie pan? - Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i chwyciła ze stolika wieczorową torebkę, a z wieszaka płaszcz, który o tej porze roku w San Francisco bywał przydatny. - Baw się dobrze. - Z sypialni wyłoniła się Kim i z wyraźnym zainteresowaniem spojrzała na Grega Hastingsa. On zaś wszedł do środka i ciekawie rozglądał się wokoło. Abby podejrzewała, e gość w duchu podśmiewa się z typowo babskiego umeblowania, ale w tej chwili miała inne zmartwienia na głowie. Przede wszystkim to, jak zdoła przetrwać dzisiejszą galę. Pragnęła wierzyć, e da sobie radę. Z rąk prawnika Walkerów przyjmie czek, w imieniu kierownictwa szpitala zwięźle podziękuje za darowiznę i spokojnie zejdzie z podium. Z uwagi na

pamięć o zmarłej przyjaciółce weźmie się w garść i zrobi wszystko jak nale y. Na pewno. Kim znacząco zakasłała i Abby pośpiesznie dokonała prezentacji. - Kim, oto doktor Hastings. Panie doktorze, moja sąsiadka, Kim Sanders. - Miło mi pana poznać, doktorze. - Kim uśmiechnęła się zalotnie, przeszła przez pokój i uścisnęła podaną dłoń. Abby z zazdrością odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem. Nawet gdyby ćwiczyła przez całe lata, nie nauczyłaby się tak seksownie kołysać biodrami. Czy właśnie tego pragną mę czyźni? - Cała przyjemność po mojej stronie, Kim. Mów mi Greg. - Jego niski, dźwięczny głos zabrzmiał tak, jakby doktor Hastings cieszył się z zawarcia tej znajomości. Szkoda, e mnie nigdy nie wita nawet w połowie tak przyjaźnie, pomyślała Abby. - Opiekuj się Abby, Greg - uwodzicielskim tonem powiedziała Kim. - Mo emy iść - oznajmiła Abby. ałowała, e w przeciwieństwie do przyjaciółki nie umie zachowywać się przy mę czyznach z taką swobodą. Zwłaszcza w towarzystwie Grega Hastingsa zawsze traciła rezon, a w ołądku zaczynały harcować chmary motylków. Greg odwrócił się i powoli obejrzał ją od stóp do głów. Na widok ledwie dostrzegalnego błysku rozbawienia w ciemnych oczach, Abby poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. Czy by coś nie tak? Mo e Kim przegapiła jakiś szczegół? - Wygląda pani inaczej ni w szpitalu - stwierdził. - Lekarski kitel nie nadaje się na dzisiejszą uroczystość - odparła cierpko, lecz spojrzenie Hastingsa utwierdziło ją w przekonaniu, e zanadto się wyfiokowała. Rzeczywiście nie miała wielkiego wyczucia w tych sprawach. Po latach studiowania medycyny i zaliczania praktyk, w sferze ycia towarzyskiego była kompletną nowicjuszką. Najwy szy czas to zmienić, zaczynając od dziś!

Buntowniczo wysunęła brodę i spiorunowała doktora wzrokiem, a po jego kształtnych wargach przemknął uśmiech. - Mój samochód stoi przed domem. - Hastings przepuścił ją przed sobą, a Kim zgrabnie wyślizgnęła się za nimi i pomachała na po egnanie. - Jutro wszystko mi opowiesz, Abby! - zawołała, idąc korytarzem do swojego mieszkania. Abby usiadła na przednim siedzeniu luksusowego srebrzystego mercedesa. Greg Hastings przekręcił kluczyk w stacyjce, potę ny silnik cicho zamruczał i auto płynnie ruszyło w kierunku śródmieścia. W myśli powtarzała krótką mowę, którą zamierzała wygłosić po przyjęciu czeku. Na wspomnienie zmarłej przyjaciółki znów poczuła, e jej serce ściska się boleśnie. Carol Walker zawsze była dla niej kimś wyjątkowym. Ona i John. Razem studiowali przez cztery lata w college'u, a później na medycynie, razem odbywali szpitalne praktyki, razem spędzali wolny czas. Abby, Carol i John, czyli „trzej muszkieterowie". Właśnie tak ich nazywano. Trójka najlepszych przyjaciół. A teraz Carol nie yła, John zaś chyba ju na zawsze zniknął... Abby uświadomiła sobie, e milczenie się przeciąga, i popatrzyła na doktora Hastingsa. - Dzięki za podwiezienie. - I tak jadę na ten bankiet - odparł, wzruszając ramionami. - Po uroczystości sama trafię do domu. Nie musi pan się fatygować. - Odwiozę panią. - Greg Hastings obdarzył ją przelotnym spojrzeniem. Mógłby zachowywać się bardziej sympatycznie, stwierdziła w duchu. Zakłopotanie, które ją ogarnęło, gdy szef personelu oznajmił, e przyjedzie po nią doktor Hastings, jeszcze nie wyparowało. Szkoda, e zabrakło jej czasu, aby znaleźć sobie inne towarzystwo. Przecie ktoś by z nią pojechał... Czy aby na pewno? Jedyny mę czyzna, który przychodził jej do głowy, to był John. Ale on kompletnie oszalał na punkcie tej seksbomby Sary.

- Proszę mi opowiedzieć o Carol Walker - poprosił Greg Hastings. - Dlaczego jej rodzina postanowiła obdarować nasz szpital? - Carol podjęła u nas pracę i wkrótce potem zginęła - powoli powiedziała Abby, znów czując znajomy ból w sercu. - Była bardzo podekscytowana, gdy została lekarką, a fakt, e zatrudniono ją w Merrimac General, potraktowała jako szczególne wyró nienie i wielkie wyzwanie. Chyba wszyscy tak to prze ywamy tu po zrobieniu dyplomu. - Ciekawe, czy po para latach stanę się równie cyniczna jak ty, pomyślała, zerkając na swego rozmówcę. Oby nie! - Nie musi pan nic mówić - dodała obronnym tonem. - Wiem, co pan teraz myśli. - Co? - e młodzieńczy idealizm szybko przemija. Ale to nieprawda. Nadal wykonuję swój zawód z tym samym entuzjazmem co na początku i nie obawiam się do tego przyznać! Carol miała przed sobą całe ycie, wreszcie mogła rozpocząć karierę, do której przygotowywała się przez tyle lat. Zaręczyła się, planowała ślub, pragnęła mieć dzieci. - Głos Abby zadr ał, więc odwróciła się do okna, aby ukryć przed Hastingsem swoje głębokie wzruszenie. - I nic z tego. - To nie jest w porządku. - Samo ycie. - Cynik z pana. - Tak pani sądzi? - Czy bym się myliła? Raczej nie, biorąc pod uwagę treść pańskich wystąpień na zebraniach personelu. Nie chcę stać się taka jak pan. - Miejmy nadzieję, e na zawsze pozostanie pani w swoim przytulnym kokonie. - Nie siedzę w adnym kokonie! - zawołała gniewnie. - Jestem lekarką i uwielbiam swój zawód. Oczywiście zdarzają się trudne chwile, kiedy w aden sposób nie mogę choremu pomóc, lecz na ogół moja praca daje mi wiele satysfakcji. Robię to, co zawsze pragnęłam robić.

Mercedes zatrzymał się przed wejściem do restauracji i odźwierny otworzył drzwiczki. Abby pośpiesznie wysiadła, dyskretnie obciągając kusą sukienkę, przystanęła na chodniku i niechętnie poczekała na doktora Hastingsa. Wolałaby wejść do sali bankietowej sama, lecz musiała pamiętać o dobrych manierach. Nie była jednak zachwycona perspektywą spędzenia całego wieczoru z towarzyszącym jej mę czyzną. Zerknęła na przegub i zaklęła w duchu. Zapomniała zegarka. Ciekawe, kiedy bankiet się skończy i będzie mo na wrócić do domu. Trochę ałowała swojego wybuchu. Nie zgadzała się z Gregiem Hastingsem, ale nie było sensu rozpoczynać wieczoru od okazywania wrogości. Oczywiście nie zamierzała przepraszać. Miała prawo wyrazić swoje zdanie. Nazwała Grega Hastingsa cynikiem, bo tak uwa ała, a on nawet nie próbował zaprzeczać. Gdy weszli do środka, sala bankietowa była niemal pełna. Idąc w kierunku stołu na podwy szeniu, Abby skinieniem głowy pozdrowiła kilkoro znajomych i wzrokiem poszukała Johna. On równie , jako bliski przyjaciel Carol, został zaproszony. Natomiast państwo Walkerowie uprzedzili, e nie przyjdą, bo nadal byli w ałobie po śmierci córki. Nagle Abby dostrzegła Johna. Siedział przy stoliku w towarzystwie swojej wystrzałowej blondynki. Sara rzeczywiście była dziewczyną nadzwyczajnej urody. Abby z nieco zasępioną miną przyśpieszyła kroku, dodatkowo sfrustrowana spojrzeniami mijanych współpracowników. Wszyscy musieli zauwa yć, jak dalece zmieniła swój wizerunek. Jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy kilka osób odwróciło się i dokładnie jej się przyjrzało. Czy by istotnie przesadziła z dekoltem i makija em? A mo e ludzi zdumiało to, e przyszła z Gregiem Hastingsem? Czy jutro cały Merrimac General Hospital będzie wiedział, e doktor Abigail Trent nie potrafiła znaleźć frajera, który zechciałby jej towarzyszyć, i Hastings musiał się poświęcić?

Kiedy ostatnio była na randce? Na takiej prawdziwej, a nie na przyjacielskim spotkaniu z Carol i Johnem? Nie, lepiej nie przypominać sobie tamtych wspaniałych wieczorów, które spędzali we troje. Nie mogła dopuścić, aby ze wzruszenia znów dławiło ją w gardle. Zajęła swoje miejsce i odetchnęła z ulgą, wreszcie bowiem nieco się skryła przed obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Niestety Greg Hastings usiadł obok niej, i to o wiele za blisko. Popatrzyła na niego spod rzęs i szybko umknęła wzrokiem w bok. Zaczęła się zastanawiać, pod jakim pretekstem mogłaby stąd zwiać, ale szybko porzuciła ten pomysł. Musiała zostać i przyjąć dotację. Była to winna pamięci Carol. Rozejrzała się po sali i zauwa yła kilka znajomych osób z administracji, lekarzy, z którymi współpracowała, oraz dwie siostry oddziałowe. Poszukała wzrokiem prawnika Walkerów. Subtelny zapach płynu po goleniu, dolatujący od strony Grega, wywołał zdumiewającą reakcję. Abby stwierdziła, e jej serce zaczęło bid w szybszym tempie, a zmysły się wyostrzyły. Postanowiła jednak zbagatelizować te doznania i nie przejmować się faktem, e czuje się skrępowana. Przecie to tylko zwykły bankiet w gronie kolegów z pracy. - Spory tłum - mruknęła. ałowała, e nie ma talentu do prowadzenia banalnej rozmowy o niczym. By nabrać pewności siebie, usiłowała sobie wmówić, e Greg Hastings to jej pacjent. Przecie ze swoimi podopiecznymi zawsze porozumiewała się bez problemów... Tyle tylko, e była pediatrą, a siedzący obok niej facet wcale nie przypominał przedszkolaka. Zresztą czy kiedykolwiek nim był? Chyba od razu urodził się jako znany chirurg, z chmurną godnością kroczący korytarzami szpitala. Omal nie zachichotała na myśl o pięcioletnim Gregu odzianym w biały lekarski kitel. Zerknęła na swego sąsiada i stwierdziła, e właśnie się w nią

wpatruje. Spojrzenie ciemnych oczu przyprawiło ją o utratę tchu. Chyba nie czułaby się gorzej, wyskakując z lecącego samolotu! Doktor Hastings sięgnął po szklankę z wodą i Abby popatrzyła na jego dłonie. Czy będąc utalentowanym chirurgiem, uwa ał swoje manualne zdolności za coś oczywistego? Miał kształtne ręce z długimi, smukłymi palcami, odpowiednio du e w stosunku do całej sylwetki. Ciekawe, jak by to było, gdyby ujął moje dłonie, przemknęło Abby przez głowę. Nigdy, nawet przelotnie, się niedotknęli, ale przez chwilę zastanawiała się, czy sprawiłby jej przyjemność ciepły uścisk jego rąk. Podniosła wzrok, a Greg uniósł brwi, jakby milcząco zadawał pytanie. Abby gwałtownie się zarumieniła. Bo e, zachowywała się nie lepiej ni te wszystkie głupiutkie pielęgniarki, które przy ka dej okazji mizdrzyły się do doktora Hastingsa. On zaś właśnie wstał i serdecznie przywitał się z Benem Taylorem, szefem personelu Merrimac General. Na prawym policzku uśmiechniętego Grega pojawił się uroczy dołeczek, a serce Abby zabiło szybciej. Dawniej czasami marzyła o śmiałym rycerzu, który pragnie ją zdobyć, i zawsze wyobra ała go sobie jako przystojnego hultaja z dołeczkami. Skąd kobietom przychodzą do głowy takie durne pomysły? Greg Hastings był świetnym chirurgiem o ugruntowanej reputacji, szanowanym członkiem zespołu miejscowych lekarzy, a nie jakimś przystojniaczkiem, który zakrada się do babskich snów. Abby bezwiednie westchnęła. Greg to tylko kolega, którego niezbyt lubiła. I wszystko wskazywało, e z wzajemnością. Siedząc obok, wyczuwała jego bezgraniczną pewność siebie. Stwierdziła te , e jego bliskość działa na nią dziwnie ekscytująco. No có , nie dało się ukryć, e Greg Hastings był nieprawdopodobnie seksownym facetem. Wprost emanował męską witalnością i samczą energią. Rozglądając się wokoło, Abby przypadkiem napotkała wzrok lekarza z izby przyjęć i drgnęła na widok jego wymownego uśmieszku. Co u licha? Znów

zerknęła na Grega. Czy by ów znajomy uznał ją i doktora Hastingsa za parę? Có za nonsens. Greg Hastings, najbardziej po ądany kawaler w Merrimac General, nawet nie spojrzałby ywszym okiem na taką szarą myszkę jak Abigail Trent! - Poczekamy do deseru - oznajmił Ben. - Wtedy zaczniemy nasze przemowy. Skinęła głową i wbrew sobie znów popatrzyła na atrakcyjną blondynkę towarzyszącą Johnowi. Właśnie takie kobiety podobały się prawie wszystkim mę czyznom: piękne, słodko zapatrzone w swych facetów i rozkosznie paplające o byle czym. - Kolację podadzą dopiero za parę minut. Mo e ma pani ochotę z kimś pogawędzić? - cicho spytał Greg, gdy Ben odszedł, aby z kimś się przywitać. - Skąd ten pomysł? - Wcią wraca pani spojrzeniem do tamtego stolika. - Och, to nic nie znaczy - odparła, siląc się na lekki ton. Greg Hastings okazał się zanadto spostrzegawczy. Nie powinna więcej zerkać w stronę Johna i jego partnerki. Greg przez chwilę uwa nie przyglądał się doktor Trent. Wczoraj, gdy Ben poprosił go, by towarzyszył jej podczas bankietu, najpierw się zdziwił, a potem skrzywił z niesmakiem. No có , był prawie pewien, e w marzeniach młodej lekarki ta kolacja miała stać się pierwszym aktem szeroko zakrojonej kampanii. Dobrze wiedział, do czego są zdolne samotne kobiety, byle tylko schwytać niezaobrączkowanego faceta. Jednak z drugiej strony Abigail była dla niego niezłą łamigłówką. Wprost oniemiał z wra enia, gdy dzisiaj otworzyła mu drzwi. Spodziewał się irytująco przeciętnej, niegustownie przystrojonej szarej myszki, a ujrzał... no właśnie, kogo? Och, nie miał nic przeciwko temu, aby dziewczyna odstawiła się na bankiet, ale panna Trent nieco przesadziła. Oczywiście nie skomentował tego. Uchowaj Bo e, nie był przecie samobójcą. Kochane siostrzyczki brutalnie

wyszkoliły go pod tym względem i Greg dobrze wiedział, e jeśli kobieta chce wyglądać jak gwiazda, nale y stłumić wszelkie szczere reakcje i wzdychać z zachwytu. Dyskretne milczenie wywoływało burzę, natomiast jakakolwiek krytyka - tornado. W tym jednak przypadku nie chodziło o to, e Abigail ubrała się dziwacznie lub brzydko. Wręcz przeciwnie, wyglądała rewelacyjnie, lecz zarazem seksownie... zbyt seksownie... niesłychanie seksownie! Do tej pory widywał doktor Trent w workowatych lekarskich kitlach, które skutecznie ukrywały przed światem jej fantastyczne i pełne pokus kształty. Dopiero teraz, w skąpej wieczorowej kreacji, owe skarby rozbłysły pełnym blaskiem i... No właśnie, co Greg miał zrobić z owym „i"? Tym bardziej e Abigail właśnie głęboko westchnęła. Czy zdawała sobie sprawę, co takie oddechy wyczyniają z jej sukienką? Tak więc panna Trent wło yła na siebie kobiecy bojowy rynsztunek, w oczywisty sposób słu ący uwodzeniu, lecz jej zachowanie absolutnie temu przeczyło. Nie próbowała adnych sztuczek, nie flirtowała, nie wabiła oczkiem, nie kusiła gestem. Przeciwnie, miała Grega za piąte koło u wozu, a nie za obiekt swoich marzeń. Czy by jego sekretarka miała rację? Twierdziła mianowicie, i wcale nie jest tak, e ka da napotkana kobieta z miejsca musi się w nim zakochać, bo zdarzają się takie, na które jego wybitna uroda i zniewalający urok po prostu nie działają. Był gotów się z tym zgodzić, e zdarzają się podobne wyjątki, czego panna Trent była ywym przykładem. A mówiąc całkiem serio, Greg, nauczony smutnym doświadczeniem, nabytym podczas kompletnie nieudanego związku z pewną kobietą, wcale nie marzył o wielkiej miłości i stabilnym, rodzinnym stadle. Wręcz przeciwnie, od wszelkich takich pomysłów uciekał jak diabeł od święconej wody. Nie przywykł jednak do tego, by kobieta, z którą przybył na bankiet, skupiała całą swą uwagę na innym mę czyźnie!

A zresztą... co tam. Ani myślał tym się przejmować. Przecie jedynie wyświadczał grzeczność szefowi. Po dzisiejszej uroczystości wszystko wróci do normy, to znaczy czasami spotka Abigail Trent na zebraniach personelu, minie ją na korytarzu lub weźmie udział w konsylium, jeśli jej pacjenta trzeba będzie operować. I to wszystko. Pod koniec kolacji Abigail stała się jeszcze bardziej spięta, co Greg rozpoznał po oczywistych symptomach: wstrzymywany oddech, splatanie palców, skubanie rąbka obrusa. Niewiarygodne, e jako lekarka, czyli pani ycia i śmierci, tak bardzo przejmowała się swoim publicznym wystąpieniem, które niebawem miało nastąpić. Greg du o spokojniej prze ywał swoją pierwszą diagnozę, gdy debiutował w zawodzie medyka. Ciekawe, jak panna Trent poradzi sobie na podium. I dlaczego bezustannie zerka na tamten stolik. Greg przesunął spojrzeniem po mę czyznach siedzących w towarzystwie ładnej blondynki. Chętnie by się dowiedział, który z nich tak fascynuje Abigail. Gdy wieczór zbli ał się do końca, Greg prawie zaczął jej współczuć. Naprawdę wyglądała na udręczoną, chocia wygłosiła udane przemówienie, a fakt, e jej głos raz się załamał, jedynie dodał uroczystości dramatyzmu. Później kilku kolegów Carol Walker mówiło o zmarłej w ciepłych słowach, wyra ając autentyczny al, e odszedł ktoś tak młody i utalentowany. Wszystkie te mowy coraz bardziej rozstrajały Abigail. Gdy po uroczystości wstawali od stołu, miała ulgę wypisaną na twarzy, natomiast Greg w duchu dał sobie słowo, e znajdzie stosowną wymówkę, gdyby Ben Taylor znów poprosił go o przysługę. Nagle podszedł do nich młody mę czyzna, do tej pory siedzący przy stoliku, który Abigail stale obserwowała. Greg wyczuł, e jej napięcie wzrosło. - Abby, ledwie cię poznałem - palnął nowo przybyły. - Coś ty ze sobą zrobiła?

- Cześć, John. - Abby, mimo e zachował się tak obcesowo, spojrzała na niego z radością. -Nie zawsze chodzę w białym fartuchu. Z jej uśmiechu i błysku w oczach Greg wydedukował, e właśnie tym palantem przez cały wieczór się interesowała. - Tak, ale nigdy nie nosiłaś takich ciuchów. - John obrzucił Abigail pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Wyglądasz jak panienka z rogu. Na policzki Abby wypłynął ciemny rumieniec, a w Gregu nagle wszystko się zagotowało. Owszem, dziewczyna była w śmiałej kreacji, lecz eby z tego powodu ją obra ać?! To wprost nie mieściło się w głowie. - Nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni - wycedził, przysuwając się o krok. - Jestem Greg Hastings. - Z groźną miną stanął między Abigail a młodym chamem. - John Stuart, długoletni przyjaciel Abby. I Carol. Greg miał wielką ochotę zmia d yć podaną mu dłoń. Poczuł się jak hiszpański caballero, stający w obronie czci damy swego serca. Co się z nim działo? Był pewien, e młodzieńcza, czupurna rywalizacja znika zaraz po zdaniu matury. No có , widocznie jest inaczej. - Musimy iść - powiedział do Abby, stwarzając szansę na szybki odwrót. - Tak, oczywiście - zgodziła się ochoczo. - Bywaj, John. Przeciskając się przez tłum, Greg nie spuszczał z niej oka. Wysoko trzymała głowę i szła prosto do wyjścia, Ot, spieszyła się do domu. Tylko jej niebieskie oczy dziwnie błyszczały. Podziwiał ją za to, e zachowała spokój mimo obraźliwego zachowania Johna Stuarta. Doktor Trent chyba była bardziej fascynująca, ni Gregowi dotąd się wydawało, lecz zupełnie się nim nie interesowała. A nadto dała temu wyraz dzisiejszego wieczoru.

A to jedynie pobudziło ciekawość Grega. Chętnie dowiedziałby się, co takiego łączy Abigail i prostackiego Johna. Czy by byli skłóconymi kochankami? Ta myśl wcale nie przypadła Gregowi do gustu. Musieli parę minut poczekać, a parkingowy przyprowadzi samochód. Powiał chłodny wiatr, niosąc znad oceanu wilgotną mgłę. Abby skuliła się w zapiętym pod samą szyję płaszczu i wlepiła wzrok w czubki swoich pantofli. - Wygłosiła pani ładną mowę- stwierdził Greg, aby przerwać milczenie. - Dzięki. Z restauracji wyszła kolejna para i pomachała im na po egnanie, a do krawę nika podjechała taksówka. Zanim Greg zdą ył zareagować, Abby podbiegła do niej i szybko wsiadła. - Dziękuję za towarzystwo, doktorze Hastings - powiedziała z uprzejmym, lecz niewątpliwie wymuszonym uśmiechem. - Sama wrócę do domu. A ja sądziłem, e wystroiła się dla mnie, przemknęło mu przez myśl, gdy patrzył za odje d ającym autem. Dwie sekundy później tu obok niego zatrzymał się mercedes. - Nie ma, jak koordynacja w czasie - mruknął Greg, wręczając chłopakowi napiwek. Usiadł za kierownicą i przez moment miał ochotę pojechać za panną Trent, aby się upewnić, czy bezpiecznie dotarła do domu. Zaraz jednak porzucił ten pomysł. Abigail dokonała wyboru. Lecz dałby wiele, by się dowiedzieć, o czym myślała przed, a o czym po spotkaniu z Johnem Stuartem. Kim naprawdę jest Abigail Trent? Cichą, nieśmiałą lekarką, a mo e debiutującą femme fatale? ROZDZIAŁ 2 Do licha! - mruknęła Abby, szybko idąc szpitalnym korytarzem. Najchętniej ruszyłaby pędem, wołała jednak nie zwracać na siebie uwagi. Tutaj

biegano tylko wtedy, gdy wymagało tego ratowanie ycia. Lecz ona ju była spóźniona, i to kolejny raz. Poprzednio doktor Taylor powitał ją sarkastycznym artem i śmiał się z niej cały zespół! A przecie wszyscy byli lekarzami i dobrze wiedzieli, e nie zawsze mo na wszystko rzucić, aby udać się na zebranie. Skręciła za róg i trochę zwolniła kroku, aby nie wpaść do sali zadyszana. Frustrowała się nie tylko swoim spóźnieniem. Jej współpracownicy byli na bankiecie i musieli mieć niezły ubaw, gdy zrobiła z siebie idiotkę, usiłując konkurować w dziedzinie, od której powinna trzymać się z daleka. Jesteś lekarką, i to dobrą, więc daj sobie spokój z Johnem i skup się na pracy, pomyślała chyba tysięczny raz. Jak się spodziewała, wszystkie oczy natychmiast spoczęły na niej, gdy otworzyła drzwi sali konferencyjnej i weszła do wnętrza. Niestety, jedyne wolne miejsce znajdowało się po przeciwnej stronie wielkiego pokoju. Mrucząc pod nosem stosowne przeprosiny, pomknęła w stronę krzesła i dopiero w ostatniej chwili stwierdziła, e stoi ono obok Grega Hastingsa. Czy ycie mogło spłatać jej gorszego figla? - Miło, e postanowiła pani do nas dołączyć, doktor Trent - powitał ją Ben Taylor. A więc słowa skruchy nie zdały się na nic. Abby skinęła głową i usiadła, ałując, e w ogóle przyszła. Przecie mogłaby wypytać o przebieg zebrania jedną z kole anek. Susan Shattner spojrzała na nią z uśmiechem i wywróciła oczami. Kiedyś jej tak e zdarzyło się spóźnić i stała się obiektem drwiącego komentarza doktora Taylora. Natomiast Greg Hastings zawsze zjawiał się punktualnie. No tak, ale on był chodzącym ideałem. Abby próbowała nie myśleć o tym, e była tak blisko tego faceta, i całą uwagę skupiła na doktorze Taylorze. Na szczęście przestał ją dręczyć i spokojnie podjął przerwany wątek.

- Jak wiecie, Greg i Steve Johnston byli odpowiedzialni za przygotowanie konferencji, jednak w związku ze śmiercią ojca i koniecznością opieki nad matką Steve musi pod koniec miesiąca wrócić do Baltimore. W tej sytuacji zwolniłem go z obowiązku dokończenia prac organizacyjnych i dlatego... - Doktor Taylor na moment zawiesił głos, przesunął wzrokiem po twarzach współpracowników i zatrzymał go na Abby. - Dlatego muszę wyznaczyć jego następcę. Większość prac została ju wykonana, lecz trzeba podjąć kilka decyzji oraz zapiąć wszystko na ostatni guzik, aby nic nas nie zaskoczyło. Zajmie się tym doktor Trent. Abby nie wierzyła własnym uszom. Kompletnie zaskoczona odwróciła się i popatrzyła na Grega Hastingsa. Miałaby wraz z nim współprzewodniczyć komitetowi organizacyjnemu? Pracować z człowiekiem, który był świadkiem największego upokorzenia, jakie kiedykolwiek prze yła? Wykluczone! Napotkała jego chłodne spojrzenie. Była pewna, e w ten sposób chce ją skłonić, by nie przyjęła proponowanej funkcji. Świetnie go rozumiała. - Nie nadaję się do tej roli - odparła, podnosząc oczy na doktora Taylora. - Brak mi doświadczenia. - Nie proszę o stworzenie całego programu od podstaw, tylko o asystowanie Gregowi przy pracach koordynacyjnych. Sally Chapel i Bob Montgomery tak e są członkami komitetu, więc mo ecie liczyć na ich pomoc, ale wszelkie decyzje pozostawiam w waszych rękach. Pani i Grega. A teraz zajmijmy się... - doktor Taylor wziął z blatu kartkę papieru - ...sprawą zmian, których ąda Stowarzyszenie Pielęgniarek. Chodzi głównie o... Abby zrozumiała, e sprawa jej udziału w komitecie organizacyjnym konferencji została definitywnie zamknięta. Na myśl o tym, e zostanie asystentką Grega Hastingsa, bezgłośnie jęknęła. Dlaczego właśnie on?! Przecie stał tu obok niej, gdy John obraźliwie skomentował jej bankietowe wcielenie. Przypomniała sobie ową scenę i zaczerwieniła się ze wstydu. Du o by dała, aby wymazać to wspomnienie. Niestety miała znakomitą pamięć.

Podobnie jak doktor Hastings. Była tego pewna. I oto rzeczony doktor właśnie przysunął jej karteczkę z pytaniem: „Spotkamy się po zebraniu w moim gabinecie?". Abby stwierdziła, e wyrazisty charakter pisma Grega doskonale odzwierciedla jego bezkompromisowy charakter, z którego słynął. Podobno zawsze mówił prawdę w oczy, nie zwa ając na to, komu przy okazji nadepnie na odcisk. Zero emocji, zero zmarnowanej energii. Tak brzmiało jego motto. Abby sięgnęła po pióro i odpisała: „Nie mogę. Mam pacjentów". „Więc kiedy?", przeczytała dwie minuty później. Przez chwilę zastanawiała się, czy po zebraniu nie zaatakować doktora Taylora, aby skłonić go do zmiany decyzji, jednak uznała, e w ten sposób wykazałaby się nieprofesjonalnym podejściem do swoich obowiązków. Poza tym przyda się jej trochę nowych doświadczeń zawodowych... gdyby tylko nie musiała mieć do czynienia z doktorem Hastingsem! Pośpiesznie napisała: „O czwartej", i nadstawiła uszu. Zajęta korespondencją, straciła wątek dyskusji. Gdy szef poprosił Hastingsa o zreferowanie stanu przygotowań do konferencji, spróbowała skupić uwagę na słowach Grega. Ale zaraz o tym zapomniała, wpatrzona w jego dłonie i wsłuchana w jego dźwięczny, niski głos. Greg Hastings mówił spokojnie, był jak zawsze opanowany i pewny siebie. Czy ten mę czyzna kiedykolwiek daje się ponieść emocjom? Mo e tylko w towarzystwie bliskich przyjaciół. Albo bliskiej przyjaciółki? Na tę myśl Abby nieco się zasępiła... i natychmiast wróciła do rzeczywistości. Nie zamierzała spekulować na temat ycia prywatnego doktora Hastingsa. To absolutnie nie jej sprawa! - A teraz chciałbym omówić sprawę balu w sobotę dwudziestego drugiego - kontynuował Greg. - Swoje wsparcie zadeklarowało kilka organizacji społecznych, powinniśmy więc zrealizować nasz cel. Wraz z panią

współprzewodniczącą - Greg spojrzał z ukosa na Abigail - w tym tygodniu sprawdzimy salę balową, by upewnić się, e wszystko przebiega zgodnie z planem. Niestety Steve nie zdą ył się tym zająć, więc doktor Trent i ja nadrobimy zaległości. Bal! Abby dopiero teraz przypomniała sobie o największej imprezie charytatywnej, słu ącej zbieraniu funduszy na rzecz szpitala. Hojni sponsorzy - zarówno wielkie korporacje, jak i osoby prywatne - co roku bawili się w eleganckim „St. Francis Hotel" w San Francisco. Abby jeszcze nigdy nie była na tym balu, lecz słyszała, e jest wspaniały. Có , powinna stanąć na głowie, aby znaleźć odpowiedniego partnera. Musiała iść z kimś, nawet gdyby miała zgarnąć jakiegoś przystojniaka z ulicy! - Dobra robota, Greg - pochwalił doktor Taylor. - Mamy jeszcze coś do omówienia? Nie? Wobec tego dziękuję i egnam państwa. - Susan, mogę cię prosić na słówko? - Abby zerwała się z krzesła, by Greg Hastings nie zdą ył jej zatrzymać, chwyciła swoje notatki i pośpieszyła za przyjaciółką. - Umieram z ciekawości, Abby. - Susan spojrzała na nią przez ramię. - Więc mów... czy ty i Greg to coś powa nego? Najpierw bankiet, teraz współpraca. No to ju , opowiadaj. - Chętnie. Ten komitet wcale mi nie le y, a doktor Hastings jako mój partner na bankiecie, to sprawka Bena Taylora. Po prostu mnie wrobił. - W kuluarach mówi się co innego. Podobno pewna pielęgniarka na chirurgii zzieleniała z zazdrości. - Na litość boską, chyba nie słuchasz takich bzdur! Dlaczego ludzie zawsze muszą plotkować? - Wiesz, jak to jest, szczególnie gdy chodzi o takiego seksownego przystojniaka jak doktor Hastings. - Skoro gadają tylko o nim... - Nie tylko.

- Nie? - Có , twoja kreacja te wzbudziła sensację. - O Jezu! Wiem, e ubrałam się zbyt wyzywająco. - Z pewnością nie w twoim stylu - łagodnie stwierdziła przyjaciółka. - Namówiła mnie na to moja sąsiadka. Ma bardziej ekstrawagancki gust ni ja. - Moim zdaniem wyglądałaś fantastycznie. - Niektórzy stwierdzili, e jak panienka z rogu. - Niby kto? Greg? - Nawet jeśli tak pomyślał, to uprzejmie zachował to dla siebie. - Więc kto? - Och, stary przyjaciel, który najwyraźniej nie miał skrupułów. - A jaki był cel tej sukienki? - No có ... - Abby upewniła się, e w pobli u nie ma nikogo. - Usiłowałam zwrócić czyjąś uwagę. - Kochanie, zauwa yła cię cała męska połowa szpitalnego personelu. Superlekarka za dnia, a wieczorem istny wamp! - Nie chciałam a tak przesadzić. - Abby skrzywiła się pociesznie. - Zawsze istnieje złoty środek. Potrzebujesz tylko paru wskazówek. - Zgłaszasz się na ochotnika? - Abby chętnie wysłuchałaby dobrych rad. W ubiegłym tygodniu szalała z radości, całkiem pewna, e jej nowe wcielenie rzuci Johna na kolana. Niestety skutek był wręcz odwrotny. John wcale nie uznał jej za atrakcyjną, tylko ją obraził. - Nie, ale znam kogoś, kto idealnie by się nadawał. - Zgoda, o ile znajdę czas. - Swawolny uśmieszek Susan dał Abby do myślenia. Wolała mieć się na baczności. - Ale tak naprawdę mam do ciebie inną sprawę. Interesuje mnie ta procedura, o której niedawno wspomniałaś. Mam na oddziale dziecko, które nie reaguje na rutynowe leczenie.

Rozmowa zeszła na tematy zawodowe i Abby przestała się zadręczać wspomnieniami o wieczorze, podczas którego najadła się wstydu. Przypomniała sobie o nim tu przed czwartą, gdy przystanęła przed drzwiami gabinetu doktora Hastingsa. Były lekko uchylone, a przy biurku sekretarki nikt nie siedział. Abby zawahała się, niepewna, co powinna uczynić - poczekać czy po prostu wejść? Nagle usłyszała szmer pogawędki. U Gręga ktoś był, postanowiła więc nie wchodzić. - Mam nie zamykać drzwi, gdy o czwartej przyjdzie ta pani? Głos nale ał do Rose, sekretarki Grega. Abby kiedyś z nią rozmawiała. - Dlaczego? - Z wnętrza dobiegł szelest papierów. - Dla dobra twojej reputacji, rzecz jasna - cierpkim tonem wyjaśniła Rose. - Chyba wyciągnąłeś stosowne wnioski z tego, jak doktor Trent wystroiła się na bankiet. Ona próbuje miazmatami kobiecego magnetyzmu zdobyć twoją duszę, serce i ciało. - Miazmaty? Magnetyzm? Skąd wytrzasnęłaś te cudaczne określenia, Rose? - Uwielbiam styl retro. I troszczę się o ciebie. - Jasne, o faceta, który ka dą kobietę ścina z nóg. - Wystarczy ten twój zabójczy dołeczek, eby adna... no, prawie adna ci się nie oparła. Greg skwitował to stwierdzenie wesołym śmiechem, a oczarowana Abby przysunęła się bli ej. Gdyby tylko nie mówiono o niej! Psiakość, dlaczego uległa Kim i wystroiła się jak królowa nocy? - Rose, jesteś bezcenna. Wprowadź doktor Trent, gdy się zjawi, i zamknij drzwi. - Co się z nią stało w zeszłym tygodniu? - Niech mnie licho, jeśli wiem. Myślałem, e ujrzę cichą, szarą myszkę, więc oniemiałem z wra enia na widok tego, co z siebie zrobiła.

W gabinecie przez chwilę panowała cisza, a Abby czuła, e uszy jej płoną. Szara myszka? Właśnie tak postrzegał ją doktor Hastings? Inni te ? Odwróciła się, eby odejść na paluszkach, ale Rose znów się odezwała. - Mo e ona usiłuje zmienić swój wizerunek, chce inaczej yć. Trzeba przyznać, e jest naprawdę atrakcyjna, tylko na bankiecie trochę przesadziła. Potrzebuje dobrej rady. Mógłbyś jej pomóc. - Ja? - Greg znów parsknął śmiechem. - Wątpię. - Zastanów się. Pam dobrałaby jej ubrania, a Elise pokazałaby jej, jak nale y się poruszać, zadbać o seksowny wygląd, wykonać dyskretny makija . Mówię powa nie, Greg. - To nie moja sprawa, Rose. Masz naprawdę dobre serce, ale doktor Trent umie o siebie zadbać. - Hmmm... nie byłabym tego taka pewna. Abby odwróciła się na pięcie i ruszyła do holu. Wolała się spóźnić, ni dać się przyłapać na podsłuchiwaniu. I to na dodatek wówczas, gdy rozmawiano właśnie o niej. Najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, i ju nigdy nie spotkała Grega Hastingsa. Ani jego elokwentnej sekretarki. Podeszła do ujęcia wodnego przy ścianie, eby się napić i poczekać, a zbledną jej rumieńce. Było gorzej, ni się spodziewała. Idąc tutaj, miała nadzieję, e Greg Hastings wręczy jej folder z informacjami na temat przygotowań do konferencji i będzie mogła zwiać, lecz teraz zastanawiała się, co jemu naprawdę chodzi po głowie. Odchrząknęła, zbli ając się do biurka sekretarki. Rose właśnie wychodziła z gabinetu Grega. Była młoda i stylowa, szaleńczo lojalna wobec swojego szefa oraz całego szpitala i zasłu enie cieszyła się doskonałą opinią. - Witam, doktor Trent. Co za punktualność - powiedziała z pogodnym uśmiechem. - Doktor Hastings mo e mnie przyjąć? - Abby starannie unikała jej wzroku.

W drzwiach stanął Greg i od razu zdominował niewielkie pomieszczenie. Był naprawdę potę nym mę czyzną. Abby nerwowo się wyprostowała, usiłując zbagatelizować znajome mrowienie, a tak e odpędzić wspomnienie podsłuchanej rozmowy. - Skoro mamy tak blisko współpracować, mo e przejdziemy na ty ? - Greg oparł się o framugę i skrzy ował ramiona na piersi, przyglądając się swojemu gościowi. A więc zauwa ył, e uparcie trzymała się sztywnych form. Czy inni te spostrzegli, e właśnie do niego nigdy nie mówiła po imieniu? Podeszła bli ej, on zaś ani drgnął. Ciekawe, czy się ruszy, eby mnie przepuścić, pomyślała. Greg cofnął się w ostatniej chwili, a w jego oczach zatańczyły błyski rozbawienia, które podziałały na Abby deprymująco. Weszła do gabinetu, zdecydowana oprzeć się urokowi doktora Hastingsa. Nie zaliczała się do kobiet, które ścina z nóg widok jego dołeczka. Znalazła się tutaj w wbrew swojej woli. Jako członkini komitetu organizacyjnego miała zamiar zrobić, co do niej nale y, i to wszystko. - Usiądź. - Greg zamknął drzwi i wskazał jej krzesło, a następnie wprowadził ją w sprawy związane z konferencją. Okazało się, e Rose ju się zajęła szczegółami, harmonogram został ustalony, mówcy zgłosili swój udział, a wzór programu był gotowy do druku. - Pozostaje kwestia balu. - Greg podniósł wzrok. - Orkiestra jest zarezerwowana, menu wybrane, a poprzedni sponsorzy otrzymali zaproszenia. Zapoznaj się z ustaleniami Steve'a i dopilnuj, eby obyło się bez adnych zgrzytów. Daj znać mnie lub Rose, gdybyś coś było nie tak. Skinęła głową, zastanawiając się, czy ju mo e iść. Wiedziała, e poradzi sobie z zadaniem bez pomocy Grega i jego przemądrzałej sekretarki. - To by było na tyle. - Przysunął w jej kierunku plastikowy folder, wygodniej rozsiadł się w fotelu i zaczął się jej przyglądać. - Będziesz miała z kim iść na ten bal?

- Tak. - Wzięła z biurka materiały i wstała. Czy ludzie nigdy nie zapomną o tym, e trzeba było załatwiać jej partnera na tamten nieszczęsny bankiet? - Wolałem na wszelki wypadek spytać. Lepiej wiedzieć wcześniej ni w ostatniej chwili. - Poprzednio to nie był mój pomysł. Zapewniam, e tym razem znajdę kogoś, kto będzie mi towarzyszył. A nawet jeśli nie, to na pewno nie wspomnę o tym doktorowi Taylorowi. - Mówisz, e kogoś znajdziesz? Więc w twoim yciu nie ma adnego mę czyzny? - Nie, ale to nie pańska sprawa, doktorze Hastings. - Przycisnęła teczkę do piersi i zaczęła wycofywać się w stronę drzwi. - Mów mi Greg - odparł, wstając zza biurka. - Jeśli skończyłeś, to chciałabym wrócić do pracy. - Na razie to wszystko. Przejrzyj informacje i odezwij się, gdybyś miała jakieś pytania. Jesteś wolna jutro o drugiej? - A bo co? - Powinniśmy obejrzeć salę balową w hotelu. Jeśli pora ci nie odpowiada, zawiadom Rose, kiedy mo esz iść. Pojedziemy moim samochodem. - O drugiej będę zajęta. Przez cały dzień zajmuję się pacjentami. - Jasne. - Greg ze zrozumieniem pokiwał głową. - Ja z samego rana mam operację woreczka ółciowego, ale potem dostosuję się do ciebie. Co powiesz na siódmą? Chciała zaprotestować, ale nie miało to sensu. Najchętniej wcale by się z nim nie umawiała, lecz na taki uśmiech losu nie mogła liczyć. Musieli się spotkać, bo tego wymagała praca. - Dobrze. Niech będzie jutro o siódmej. - Odwróciła się i prawie biegiem opuściła gabinet. - Ju ? - Rose spojrzała na nią zdumiona.

Abby skinęła głową i wyszła na korytarz. Miała ponad dwadzieścia cztery godziny, aby psychicznie przygotować się do spotkania z Gregiem Hastingsem. Postanowiła wziąć się w garść i mu zaimponować, zachowując się jak wcielenie profesjonalizmu. A w takim du ym skupisku pracowników, jak szpital, z pewnością nie zabraknie ró nych powodów do ploteczek. Z czasem ludzie zapomną o niefortunnej wpadce doktor Trent. Natomiast ona dostała nauczkę. Nie mogła konkurować z Sarą. Utraciła Johna i powinna się z tym pogodzić. Zresztą gdyby nawet z dnia na dzień zmieniła się w oszałamiający symbol seksu, to i tak nie chciałaby mę czyzny, który na widok nowej buzi zapomina o długoletniej przyjaźni. A swoją drogą ciekawe, czego szuka w kobiecie Greg Hastings... Dzwoniąc do drzwi Abby, Greg nie wiedział, czego się spodziewać. Ich dotychczasowe kontakty uwa ał za mało produktywne. Doktor Trent zawsze sprawiała takie wra enie, jakby za chwilę miała uciec. Zresztą raz to zrobiła, po tamtym bankiecie, gdy wskoczyła do taksówki jak spłoszony Kopciuszek. Dlatego dzisiaj wieczorem Greg z niecierpliwością czekał na spotkanie z Abigail. Liczył na to, e będąc z nią sam na sam, zdoła choć trochę ją zrozumieć. Gdy stanęła w progu, Grega na ułamek sekundy ogarnęło rozczarowanie, poniewa Abby nie upięła włosów w artystyczny kok. Nie miała te na sobie sukni, w której wyglądałaby jak ucieleśnienie marzeń ka dego mę czyzny. Przeciwnie, jej zgrabną figurę skutecznie osłaniał dwuczęściowy kostium o konserwatywnym kroju, jasne włosy były ściągnięte w koński ogon, a twarz nieumalowana. Z jednej skrajności w drugą, przemknęło Gregowi przez głowę. - Dobry wieczór. Jestem gotowa. - Abby wyszła na korytarz i starannie zaniknęła za sobą drzwi. - Wbrew temu, co mówią plotkarze, nie sądzę, ebyś usiłowała mnie uwieść - mruknął Greg.