Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Medeiros Teresa - Propozycja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Medeiros Teresa - Propozycja.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 161 osób, 101 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 262 stron)

PPRROOPPOOZZYYCCJJAA TTEERREESSAA MMEEDDEEIIRROOSS

Propozycja - 2 - RROOLLOOGG Londyn, 1878 W całej rezydencji słychać było gniewne krzyki księcia Wyndham. Służba wpadła w panikę. Dwaj lokaje, którzy w tym samym momencie wybiegli z przeciwległych pokoi, zderzyli się w korytarzu. W kuchni, na parterze, wystraszona kucharka upuściła tacę, rozsypując na podłogę herbatniki. Jedna z pokojówek, sprzątając salon, potrąciła bezcenną wazę z czasów dynastii Ming, stara Brigit zaś, która służyła w domu lorda Wyndham dłużej, niż ktokolwiek inny, przeżegnała się nabożnie, jak gdyby zobaczyła ducha. Nikt w tym domu nie słyszał, by książę kiedykolwiek podniósł głos. Mieszkańcy, przyzwyczajeni do ciętych uwag i pogardliwych pomruków, osłupieli, słysząc jego wybuch. Służba porzuciła swe zajęcia i w pośpiechu zgromadziła się w marmurowym foyer, przed salonem. Wszyscy nerwowo nasłuchiwali okrzyków dobiegających zza masywnych drzwi, bo nikt nie odważył się przekroczyć progu prywatnego gabinetu Jego Wysokości. Jeszcze większym zaskoczeniem był widok Anny, siostry księcia. Ta zazwyczaj opanowana i powściągliwa kobieta biegła po schodach i drżącymi rękoma próbowała doprowadzić do ładu swą nocną koszulę. Jej włosy, zawsze spięte w gustowny kok, opadały na ramiona niczym srebrnoszara kaskada. - Na Boga, Potter - szepnęła, gorączkowo przepasując się szarfą od koszuli. - Co się stało? Kamerdyner pociągnął nosem, jak gdyby obawiał się, że lady Anna właśnie jego obwinia za całe to zamieszanie. - Trudno powiedzieć, proszę jaśnie pani. Jak zwykle podałem panu świeże bułeczki z masłem i „Morning Post", który wcześniej wyprasowałem. Wiem, że jaśnie pan lubi, gdy gazeta wygląda elegancko. Złożyłem serwetkę, posoliłem owsiankę, a następnie... - Znam upodobania mojego brata - przerwała mu Anna. - Nie zmieniły się od czasów, gdy Wiktoria objęła tron. PP

Propozycja - 3 - - Był też list - dodał Potter, krzywiąc się z niesmakiem. - Z Ameryki. Anna pobladła. Cisza, jaka nagle zapanowała w pokoju, była jeszcze trudniejsza do zniesienia niż wcześniejszy hałas. Anna podeszła do drzwi i zdecydowanym ruchem otworzyła je na oścież. Za jej plecami tłoczyła się służba. Wszyscy spodziewali się ujrzeć księcia leżącego na perskim dywanie w ataku apopleksji. Anna próbowała dojrzeć brata przez gęstwinę palm doniczkowych. Jeśli Reginald nie żyje, jej pierwszą decyzją, jako nowej pani domu, będzie zmiana wystroju tej nory, udającej styl orientalny, w słoneczny pokój do haftowania. Powietrze było aż ciężkie od dymu z fajki. Anna poczuła w oczach łzy. Potter pospiesznie rozsunął ciężkie aksamitne zasłony i otworzył okna. Kiedy promienie porannego słońca rozświetliły ponury półmrok, oczom zebranych ukazał się szokujący widok. Wprawdzie książę Wyndham nie leżał bez sił na dywanie, ale wyglądało na to, że po raz pierwszy w życiu stracił nad sobą panowanie. Ten pełen godności mężczyzna, który przez siedemdziesiąt pięć lat ani razu nie okazał choćby najmniejszego zniecierpliwienia, wpadł w szał. I nie był to zwyczajny napad złości, jaki mógłby zakończyć się udzieleniem służbie nagany czy rzuceniem kilku uszczypliwych uwag, ale prawdziwa furia. Jego kwadratowa twarz posiniała, kasłał, nie mógł złapać tchu, zdawało się, że udusi się własnym gniewem. Anna zasłoniła usta, by ukryć nerwowy śmiech. Jeszcze nigdy nie widziała brata w takim stanie. Kiedy był dzieckiem, wystarczyło, by tylko zasugerował, że czegoś chce, a w mig spełniano jego najdziwniejsze nawet zachcianki. Rodzice uważali, że łatwiej dawać synowi drogie prezenty niż uczucia. Anna nie dostawała od nich niczego. Ciekawskie spojrzenia służby pogorszyły nastrój księcia. Siedział w swoim wózku i złowrogo wymachiwał laską, a jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona. Anna przestała się uśmiechać. Na myśl o tym, że brat lada chwila może mieć zawał, ogarnął ją paniczny strach. Zawstydził ją własny brak chrześcijańskiego współczucia. - Nie sterczcie tu jak stado baranów - powiedziała surowo do służby. - Proszę wrócić do swoich obowiązków. Jeśli ktoś piśnie choć

Propozycja - 4 - jednym słowem o tym, co się tu dziś wydarzyło, może od razu spakować swoje rzeczy i opuścić posiadłość. - Tak jest, proszę pani. - Jak pani sobie życzy. Wszyscy wycofali się posłusznie. Odchodząc, zerkali ukradkiem w stronę gabinetu księcia. - Potter, brandy - rozkazała Anna, zamykając za nimi drzwi. Pospiesznie podeszła do wózka i uklęknęła przed bratem. Kiedy kamerdyner nalewał brandy, Anna łagodnie wyjęła laskę z dłoni Reginalda i położyła na podłodze. Natychmiast zacisnął pięści na kocu, którym był otulony. - Co się stało, Reggie? - zapytała z niepokojem. Ostatni raz zwróciła się do niego tym imieniem, kiedy byli dziećmi. - Cóż cię tak wzburzyło? Nim zdążył odpowiedzieć, Potter przystawił do jego pobladłych ust kieliszek z alkoholem. Książę Zakrztusił się, bo zamiast powoli sączyć, połknął brandy jednym haustem. Potter energicznie klepnął go po plecach. - Do diabła, człowieku - syknął książę, rzucając kamerdynerowi jadowite spojrzenie. - Chcesz mnie zabić? Potter przezornie wycofał się w najodleglejszy kąt pokoju. Anna usiadła na piętach i uśmiechnęła się drwiąco. Wiedziała już, że brat z tego wyjdzie. - A ty, kobieto, czemu mi się tak przyglądasz, do stu piorunów? Nigdy nie widziałaś starca, który postradał zmysły? - Nie takiego, który by je postradał zupełnie bez powodu - odcięła się, niezrażona jego złośliwością. - Może w końcu zdradzisz, co się stało? Reginald wskazał palcem w stronę kominka, gdzie leżała pomięta kartka papieru. Najwyraźniej chciał wrzucić list do ognia, ale chybił, co jeszcze pogorszyło jego samopoczucie. Anna zauważyła u jego stóp pudełko z drzewa różanego, a na dywanie porozrzucane żółknące listy. W dłoni trzymał medalion na srebrnym łańcuszku. - To od tej mojej szalonej wnuczki -wykrztusił. – Któryś z jej listów kiedyś mnie zabije. Jest taka sama jak jej przeklęta matka. Anna westchnęła. Wiedziała, że to najcięższa obelga, na jaką mógł zdobyć się jej brat. Reginald tylko raz stracił panowanie nad

Propozycja - 5 - sobą. Stało się to za sprawą jego ukochanej córki Lisbeth, która uciekła sprzed ołtarza, porzucając księcia St. Cyr dla - o zgrozo! - Amerykanina. Co gorsza, nie był to żaden bogaty Amerykanin. Jej wybrankiem okazał się pisarz, który marzył o karierze jako reporter lokalnej gazety. Bartholomew Fine skradł serce nie tylko Lisbeth, wyrwał je także z piersi samego Reginalda Lisbeth zawsze lubiła muzykę. Kiedy uciekła, w domu, w którym niegdyś słychać było śmiech i dźwięki fortepianu, zapanowała głucha cisza. Choć regularnie pisała do ojca o tym, jaka jest szczęśliwa, i błagała o przebaczenie, Reginald nigdy nie zdobył się na to, by wybaczyć jej zdradę. Nie odpowiadał na listy, choć wszystkie z czułością owijał w satynową chustkę i wkładał do pudełka z drzewa różanego. Trzynaście lat temu, kiedy w chłodny jesienny wieczór przyszła kolejna wiadomość, Reginald od razu rozpoznał, że nie napisała jej Lisbeth. Charakter pisma wskazywał, że autorką jest mała dziewczynka, która starała się pisać jak dorosła. Reginald przeczytał list i nie mrugnąwszy nawet powieką, podał go Annie. Dwunastoletnia córka Lisbeth informowała w nim, że jej mama i ukochany Bartholomew zmarli na cholerę. Choć w liście nie było słów rozpaczy, ślady łez i rozmazany atrament tłumaczyły wszystko. Dziewczynka nie użalała się nad własnym losem, nie prosiła o litość dla siebie i sześcioletniego braciszka, tylko oznajmiała, iż zamierza dochować przyrzeczenia złożonego umierającej matce, której wolą było, by jej ojciec nadał co miesiąc otrzymywał list z wiadomościami o ich położeniu. Nigdy nie mogłam pojąć, jak mama mogła kochać kogoś tak oschłego i niewyrozumiałego. Nie mnie jednak osądzać jej ostatnią wolę, moim zadaniem jest ją spełnić. Zwięzła, ale słuszna uwaga dziecka wywołała łagodny uśmiech na smutnej twarzy Anny. Dziewczynka podpisała się jako panna Esmeralda Fine. Do listu dołączyła srebrny medalion, który książę podarował Lisbeth na jej szesnaste urodziny. Reginald nigdy nie pogodził się ze śmiercią córki. Choć nie przyjął tego faktu do wiadomości, od tamtej pory przestał wstawać z wózka.

Propozycja - 6 - Listy od Esmeraldy przychodziły systematycznie i bez opóźnień. Reginald za każdym razem pogardliwie prychał, a kiedy myślał, że nikt nie patrzy, nerwowo rozrywał kopertę i zachłannie czytał. Anna nieraz przyłapała go na tym, jak chichocze nad zgrabnymi anegdotkami i zachwyca się dowcipem i ciętym stylem wnuczki. Choć wypierał się tego w żywe oczy, coraz bardziej podziwiał dorastającą dziewczynę. W duszy cieszył się jej sukcesami i martwił porażkami. Niestety, wnuk nie zyskał takiego szacunku ze strony dziadka. - Marny z niego pisarz. Taki sam jak ojciec - mruczał, natrafiwszy na przydługie akapity, w których mały Bartholomew opisywał swoje osiągnięcia. - Ten chłopak do niczego w życiu nie dojdzie. Reginald kilka razy dokładnie czytał każdy list, po czym z czułością wkładał go do pudełka z drzewa różanego, w którym przechowywał pamiątki po córce. Anna, wiedziona dziwnym przeczuciem, spojrzała na zmiętą kartkę, leżącą przy kominku. - O Boże! Czy Esmeralda...? - Żyje, żyje, ale jeśli nie zmieni swego postępowania, nie ręczę za siebie. Anna drżącymi dłońmi podniosła list bratanicy, wyprostowała go i poruszając bezgłośnie ustami, szybko przeczytała. Kiedy skończyła, czuła, że uginają się pod nią kolana. Usiadła na otomanie przy kominku i przez chwilę w zadumie patrzyła na ogień. - Dobry Boże. Co też jej przyszło do głowy? Żeby samotnie podróżować przez kontynent w poszukiwaniu tego... tego... -jeszcze raz przeczytała ostatni akapit listu - straceńca. Reginald tupnął gniewnie. - Co za bezmyślna dziewczyna! Zupełnie jak jej matka! Uparta i bez charakteru! Ma pusto w głowie, stąd te jej feministyczne kaprysy. Anna czuła, że powinna bronić bratanicy, której nigdy nie widziała na oczy. - Zawsze uważałam Esmeraldę za praktyczną osóbkę. Po śmierci rodziców tak dobrze sobie radziła. Opiekowała się młodszym bratem, choć sama była jeszcze dzieckiem. Założyła w domu szkołę muzyczną. Reginald pogroził jej palcem.

Propozycja - 7 - - Wszystko to wina tego małego łobuza. Jego ojciec odebrał mi Lisbeth, a teraz on naraża na niebezpieczeństwo Esmeraldę. - Jego głos załamał się. W tym momencie oboje uświadomili sobie, że Reginald po raz pierwszy głośno wymówił imię wnuczki. - Ten list napisano dwa miesiące temu – zauważyła Anna. - Ona prawdopodobnie już... Ich oczy się spotkały. Tym razem nikt nie zdobył się na odwagę, by dokończyć ponurą myśl. Reginald opuścił wzrok. Z niezwykłą dla siebie delikatnością otworzył srebrny medalion. Anna wiedziała, że w środku znajduje się wyblakły dagerotyp przedstawiający dziewczynkę z pulchnym maleństwem na ręku. Ciemnowłosy chłopczyk z uroczymi dołeczkami w policzkach uśmiecha się do fotografa, poważna dziewczynka w warkoczach i wykrochmalonym fartuszku patrzy smutno przed siebie. Książę przez kilka minut wpatrywał się w zdjęcie, po czym zamknął medalion. - Potter, moja laska. - Tak jest, proszę pana - powiedział kamerdyner, który nagle pojawił się u jego boku. Anna spodziewała się, że brat zacznie wymachiwać laską niczym rapierem, tymczasem on wbił mosiężny czubek w dywan i ku jej zaskoczeniu podparł się i podniósł z wózka. Przerażony Potter rzucił się w stronę pana, ale Reginald odprawił go niedbałym gestem. Anna odsunęła się razem z kamerdynerem. - Na miłość boską, co ty wyprawiasz? Wstrzymując oddech, obserwowała, jak brat, który od trzynastu lat nie ruszał się z wózka, prostuje zgarbione plecy. W jego ciemnych oczach dostrzegła determinację. - Moja droga siostro, jadę do Ameryki ratować wnuczkę przed tym... tym... - Reginald, dla podkreślenia wagi swoich słów stukał laską w podłogę. - Renegatem? - podpowiedziała Anna. - Banitą? Reginald zacisnął wargi, szukając odpowiednio obrzydliwego określenia. - Kowbojem.

Propozycja - 8 - CCZZĘĘŚŚĆĆ 11

Propozycja - 9 - Calamity, Nowy Meksyk Znudzona Esmeralda Fine wpatrywała się w list gończy, który wisiał na słupie ogłoszeniowym w miejscu postoju dyliżansów. Pod rysunkiem, przedstawiającym brodatego mężczyznę, widniał napis: Poszukiwany. - Billy Darling. Cóż, nazwisko chyba nie pasuje do bandyty - mruknęła do siebie. - Pani szanowna wybaczy, ale Billy nie jest żadnym bandytą. Ten facet po prostu robi to, co do niego należy. Jeśli trzeba kogoś sprzątnąć, Billy to załatwia. – Przysadzisty pastuch, który przypadkiem usłyszał jej uwagę, splunął przeżutym tytoniem tuż pod jej nogi. - Nie można go winić za to, że lubi swoją robotę. No, nie ma co, Billy to pierwszy uczciwy Darling. Esmeralda, poprawiając sukienkę, rzuciła mężczyźnie złowrogie spojrzenie. - To znaczy, że zabija dla pieniędzy, a nie dla rozrywki, tak? Jeszcze raz przyjrzała się ponuremu mordercy na zniszczonym plakacie. Obrazek wydał jej się zadziwiająco podobny do tego, który od wyjazdu z Bostonu przechowywała w jedwabnej torebce. Widząc tę niegodziwą twarz wystawioną na widok publiczny, poczuła ulgę. A więc ten mężczyzna nie był przerażającym wytworem jej wyobraźni! Gęsty zarost zasłaniał rysy twarzy przestępcy z rysunku, ale w jego oczach wyraźnie widać było postrach. Niejeden mężczyzna, patrząc w te stalowe oczy przez celownik pistoletu, wiedział, że jest to ostatni widok, jaki przyszło mu oglądać na tej ziemi. Niewielka chmura przesłoniła słońce, gdy Esmeralda uświadomiła sobie, że taki właśnie los spotkał jej brata. Spojrzała na pastucha. - A dlaczego wyznaczono nagrodę za głowę tego wzoru uczciwości? - zapytała rozgoryczona. - Wszystko przez to, że nasi sędziowie się wściekli, kiedy Billy przyprowadził im jednego nieboszczyka, co to miał być pojmany 11

Propozycja - 10 - żywcem. Zdaje się, że facet miał zeznawać przeciwko bandzie przemytników, tym, co sprzedają Komanczom whisky. - Pan Darling uznał, że będzie lepiej, gdy sam wymierzy sprawiedliwość. To bardzo szlachetne z jego strony. Starszy mężczyzna wyczuł jej sarkazm. - Ludzie mówią, że Billy miał prawo się wściec. Facet strzelił mu w plecy. Gdyby miał lepsze oko, Billy nie odstrzeliłby mu tej jego zakutej pały. Esmeralda czuła, że zaraz upadnie. Widząc, że blednie, pastuch zerwał jej z głowy kapelusz i zaczął ją wachlować. - Panienko, chyba panienka nie chce mi tu zemdleć? - Sięgnął po jej torebkę. - Ma tu panienka jakieś sole trzeźwiące? Zaskoczona bezpośredniością nieznajomego mężczyzny, Esmeralda przycisnęła torebkę do piersi. - Niczego takiego nie posiadam, proszę pana. To przez ten upał. Nie przywykłam do tak uciążliwego klimatu. Tak było w istocie. Uroczy mały kapelusik, do którego tak wzdychała, kiedy leżał na wystawie w sklepie kapeluszniczym, nie spełnił swojej roli i nie chronił jej przed ostrym słońcem, a kolorowe piórka przypięte do ronda oklapły jeszcze w St. Louis. Uwolniwszy się od ciasnego nakrycia głowy, Esmeralda westchnęła z ulgą. We włosach poczuła suchy, ciepły wiatr. Prawdziwa dama nigdy nie stanęłaby do walki z przeciwnościami losu z gołą głową. Esmeralda wyrwała swój kapelusz z rąk pastucha, pospiesznie założyła z powrotem na głowę i mocno zawiązała wstążkę. - Czy byłby pan tak uprzejmy i wskazał mi drogę do stajni? Potrzebny mi koń i zaufany przewodnik. Jeśli mam znaleźć tego bandytę, zanim przekroczy granicę z Meksykiem... - Do diabła, panienko, nie będzie z tym problemu - przerwał jej pastuch. - Billy chętnie się z panienką spotka. Jeszcze się taki Darling nie urodził, co by odmówił przysługi tak eleganckiej kobitce. Esmeralda spojrzała na nieznajomego, zszokowana jego poufałością i obcesowością. Jej doświadczenia w kontaktach z mężczyznami ograniczały się do zdawkowych rozmów z bogatymi kupcami z Bostonu, których córki brały u niej lekcje muzyki. Z

Propozycja - 11 - niepokojem wyobraziła sobie, w jaki sposób ten zbir, Billy Darling, wyświadcza kobietom przysługi. Otarła pot ze skroni, podniosła futerał ze skrzypcami i masywną skórzaną walizkę, w której przechowywała to, czego jeszcze nie sprzedała, by opłacić podróż. - Zapewniam pana, że szlachetny pan Darling nie będzie się tak cieszył ze spotkania ze mną. - A może pani sama go o to zapyta? Walizka wyśliznęła się jej z dłoni i z hukiem upadła na chodnik. W ostatniej chwili chwyciła futerał z ukochanym instrumentem. - Widział go pan? Gdzie? Kiedy? Czy był sam? Miał broń? Dokąd zmierzał? Pastuch kiwnął głową, wskazując drugą stronę ulicy. Esmeralda zasłoniła oczy od słońca i spojrzała w tamtym kierunku. - Na zachód? Na południe? Kiedy wyjechał? Na jakim koniu? - Nie jechał na żadnym koniu, panienko. Zwyczajnie, wyszedł z burdelu panny Mellie. Po południu. Wszedł o tu, obok, do saloonu. Esmeralda miała wrażenie, że chodnik usuwa się jej spod nóg. Znów pożałowała, że nie wzięła ze sobą soli trzeźwiących. Błędnym wzrokiem patrzyła na wejście do saloonu po drugiej stronie ulicy. Mimo szumu w uszach, słyszała brzdąkanie rozstrojonego pianina, dobiegające zza wahadłowych drzwi. Był tam. Teraz, kiedy o tym wiedziała, nieomal czuła jego obecność. Czekał na nią. Przełknęła ślinę, próbując opanować podniecenie. Nie myślała, że tak szybko znajdzie sprawiedliwość. - Sir, czy mógłby pan przyprowadzić tu szeryfa? Nalegam, by wszedł do saloonu, pojmał tego bandytę i odprowadził go do więzienia. Pastuch wzruszył ramionami. - Ale panienko, szeryf od rana siedzi w saloonie. - A cóż on tam robi, jeśli można wiedzieć? — zapytała zdziwiona. - Niechybnie rżnie w pokerka. Od trzech miesięcy rozgrywają z Billym turniej. Tak, zaczęli chyba wtedy, jak Billy po postrzale przeprowadził się do burdelu. Esmeralda mrugała z niedowierzaniem. Tłumiąc złość, rozglądała się wokół siebie, ale przechodzący obok nich mężczyzna, zamiast zainteresować się jej kłopotami, uchylił jedynie kapelusza.

Propozycja - 12 - - Dziwne zwyczaje panują w Calamity! Czy mieszkańcy nie protestują, gdy szeryf gra z mordercami w karty? - Proszę tak surowo nie oceniać szeryfa McGuire'a. Nawet gdyby zamknął Billy'ego, nic by to nie dało. Nie w naszym więzieniu. Zanim przyjedzie po niego sędzia z Santa Fe, bracia Darling wpadną tu z pęczkiem dynamitu i wysadzą wszystko w powietrze. Panienko, w tej rodzinie nie ma jednego chłopaka, który nie byłby wyjęty spod prawa. Pochodzą z Missoura. Sprowadzili się tu po wojnie. Ludzie mówią, że kiedyś należeli do bandy Ouantrilla i trzymali z Krwawym Billem Andersonem. Tak samo jak chłopaki Jamesów i Youngerów. Esmeralda drżała z gniewu. Desperaci, którzy nie pogodzili się z przegraną Konfederacji, terroryzowali także Boston. Zbuntowani chłopcy i ich bezwzględni przywódcy siali postrach w całym zniszczonym wojną kraju. Pastuch potrząsał głową. - Z Darlingami lepiej nie zaczynać, panienko, a Billy to pupilek całej rodziny. Esmeralda zacisnęła zęby. Jak taki zimny morderca jak Billy Darling może być czyimś pupilkiem? Przed oczami stanęła jej twarz brata. Odkąd zniknął, często o nim myślała. Widziała jego zapadnięte, blade policzki, sklejone krwią blond włosy, a w oczach, zamiast radosnych błysków, chłód śmierci. Ogarnął ją dziwny spokój. Delikatnie położyła futerał na walizce i sięgnęła do torebki, by sprawdzić, czy nie znikła jej zawartość, po czym ruszyła na drugą stronę ulicy. - Panienko! Panienko! A skrzypki? A walizka? – zawołał za nią pastuch. - Zechce pan tego przypilnować, dobrze? - odparła, nie odrywając wzroku od drzwi do saloonu. - Zaraz wracam. Esmeralda Fine, przybywając w pewne spokojne środowe popołudnie do Calamity, wzbudziła większe zainteresowanie, niż się spodziewała. Mieszkańcy przywykli do dyliżansów przejeżdżających od czasu do czasu przez ich miasteczko, ale nigdy nie widzieli, by ktoś z nich wysiadał. A już na pewno nie szykowna dama w modnym kapelusiku, który ludziom z prowincji wydawał się szczytem wielkomiejskiej elegancji.

Propozycja - 13 - Kiedy Esmeralda, w skórzanych bucikach na wysokich obcasach, stanęła na piaszczystej drodze, w oknach poruszyły się firanki, a z bocznych alejek wyjrzały ciekawskie dzieciaki. Gdy okazało się, że obca dama zamierza wejść do saloonu, wszyscy kupcy, jak na zawołanie, zajęli się zamiataniem chodników przed swoimi sklepikami. Przed samym wejściem do saloonu Esmeralda zatrzymała się, jak gdyby uświadomiła sobie swoją pomyłkę. Prawdziwa dama pod żadnym pozorem nie przekroczyłaby progu takiego lokalu. Mieszkańcy miasteczka odetchnęli z ulgą i pokiwali z uśmiechem głowami, widząc, że dama uratowała swój honor. W tym momencie młoda kobieta wyprostowała ramiona, zdecydowanym ruchem popchnęła drzwi i weszła do środka. Po oślepiającym słońcu nagle znalazła się w zupełnej ciemności. Dopiero po chwili, gdy jej oczy przywykły do mroku, Esmeralda dostrzegła kurz unoszący się w powietrzu. Przez przydymione szyby sączyło się łagodne światło. Mocno umalowana kobieta wygrywała na rozklekotanym pianinie skoczną melodię. Za długim barem, na tle brązowych butelek, stał barman i czyścił szklanki. Przy stolikach tłoczyli się goście, ale odgłos rozmów i śmiechu dobiegał gdzieś z góry, tak jakby z balkonu. Dwaj kowboje o czerwonych oczach stali za plecami potężnie zbudowanego, wąsatego mężczyzny. Siwe włosy opadały mu na szerokie ramiona. Na piersi, na satynowej kamizelce, lśniła metalowa gwiazda. Esmeralda od razu domyśliła się, że to szanowny szeryf McGuire. Za stołem, na którym piętrzył się stos banknotów i srebrnych monet, zauważyła czwartego mężczyznę. Twarz zasłaniał mu szeroki kapelusz, w ustach trzymał grube cygaro. Na jego kolanie siedziała uśmiechnięta prostytutka. Esmeralda z trudem opanowała drżenie, uświadomiwszy sobie, że mężczyzna ją obserwuje. Choć spojrzał tak, jak gdyby nie była niczym więcej niż cieniem, jego uwaga ściągnęła na nią wzrok wszystkich gości. Nagle poczuła na sobie oczy tłumu. Pianino ucichło, a barman przestał wycierać blat. W jednej chwili wszelki ruch zamarł. W oknach saloonu pojawiły się twarze ciekawskich mieszkańców miasteczka.

Propozycja - 14 - Głowa do góry. Mo, dalej, dziewczyno, zrób krok do przodu, usłyszała w głowie czyjeś słowa. I jeszcze jeden. Wprawdzie nigdy nie słyszała głosu dziadka, ale rozpoznawszy brytyjski akcent, od razu domyśliła się, że to on. Nienawidziła go za to, jak potraktował jej matkę, a jednak to jego obojętność sprawiła, że po śmierci rodziców, zamiast się nad sobą użalać, zebrała siły, wstała z łóżka i zajęła się małym Bartholomew. Mimo nienawiści, jaką żywiła do dziadka, a może dzięki niej, jego szorstki, rzeczowy głos zawsze pomagał jej pokonać strach. Aż do tej chwili. Podeszła do stołu i zatrzymała się dokładnie na wprost mężczyzny, dla którego przemierzyła ponad dwa tysiące mil. Kobieta, siedząca na jego kolanach, objęła go za szyję i z rozbawieniem przyglądała się obcej damie. - Pan William Darling? - zapytała zdenerwowana Esmeralda. Poruszył szczęką. Dym z jego cygara skradał się w jej kierunku. - Zgadza się - odparł w końcu. Wyjął z ust cygaro i jednym palcem dotknął ronda kapelusza. Esmeralda z trudem opanowała drżenie, stojąc twarzą w twarz z wąsatym potworem. Omal nie upuściła torebki, gdy podniósł głowę i spojrzał na nią szarozielonymi oczyma, w których nie było nawet śladu przebiegłości. Mierzył ją pewnym siebie wzrokiem. Przez sekundę żałowała, że nie przećwiczyła tego przed lustrem. Wyjmując z jedwabnej torebki mały pistolet martwiła się, czy nie przestrzeli sobie stopy. - Jest pan aresztowany, panie Darling - powiedziała, mierząc w jego serce.

Propozycja - 15 - Billy Darling był na lekkim rauszu. Ze zdziwieniem obserwował wyniosłą młodą damę, która odważyła się przerwać mu partyjkę pokera. Na stole stała nietknięta whisky. Dzień zaczął się pomyślnie i z pewnością nie będzie to jego dzień ostatni. Najwyraźniej kobieta była innego zdania. - Niech pan dokończy swoją whisky, bo przez jakiś czas może pan nie mieć takiej okazji - powiedziała, wskazując na połyskującą szklankę. Billy ledwo powstrzymał wybuch śmiechu. Podniósł szklankę do ust i wypił za jej zuchwałość. Zamieszanie, jakie wywołała swoim wystąpieniem, powinno było jej pochlebić. Doreen, odziana jedynie w cienką czerwoną haleczkę, zeskoczyła z jego kolan. Dauber i Seal zgarnęli wszystkie pieniądze i pospiesznie schowali się pod stołem. Tylko Drew zachował zimną krew, choć i on nastroszył wąsy, odsunął się od stołu i podniósł w górę ręce. Billy od razu domyślił się, że szeryf chętnie dołączyłby do chłopców pod stołem, gdyby nie bał się, że zniszczy swój nowiutki płaszcz, sprowadzony na specjalne zamówienie z samej Filadelfii. Wszyscy wiedzieli, że Drew jest tchórzem, ale jeszcze większym fircykiem. Billy nie pierwszy raz patrzył w oczy kobiecie, mierzącej do niego z pistoletu. I pewnie nie ostatni. Kiedyś o mały włos nie zginął z ręki jednej zazdrosnej dziwki z Abilene. Tak słodko potem płakała. Zajęła się nim i jego raną z taką czułością, że przebaczył jej, jeszcze zanim przestał krwawić. Nie miał nic przeciwko temu, by zastrzeliła go jakaś, piękna kobieta, ale dobrze byłoby dowiedzieć się, dlaczego chce to zrobić. Pociągał whisky i przyglądał się jej przez szklankę. Rękę trzymała pewnie, ale nabrała nienaturalnych rumieńców. Kobieta z pistoletem jest zawsze groźna, a ta wydała mu się wyjątkowo niebezpieczna. Jej nozdrza poruszały się jak u spętanej dzikiej klaczy. Próbował sobie przypomnieć, czym mógł ją urazić. Nie wyglądała na osobę, która chciałaby mu wmówić, że jest ojcem jej 22

Propozycja - 16 - dzieciaka. Z niesmakiem pomyślał, że sprawa może dotyczyć jakiegoś innego Darlinga z dalszego Zachodu. Zmierzył ją od stóp do głów. Była delikatna jak trzcina. Niedożywiona, jak na jego gust. Z pewnością w niczym nie przypominała pulchnych prostytutek, za którymi tak przepadał. Billy zmarszczył czoło. Owszem, już nieraz budził się u boku kobiet, których imion nie pamiętał, ale spotkania z nią z pewnością by nie zapomniał. Dokładnie przyjrzał się zaciśniętym ustom nieznajomej, zastanawiając się nad kolorem włosów, ukrytych pod tym idiotycznym ptasim gniazdem na jej głowie. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że widzi ją po raz pierwszy w życiu. Gdyby te słodkie usteczka rozchyliły się kiedyś dla niego, a blade policzki zarumieniły z rozkoszy, a nie oburzenia, na pewno by to pamiętał! Dopił whisky i rąbnął pustą szklanką w stół. Spłoszona Esmeralda aż podskoczyła. - Proszę odłożyć pistolet. Chyba nie chce pani pobrudzić sobie tych ślicznych białych rękawiczek, panno....? - Fine. Panna Esmeralda Fine - przedstawiła się i patrząc mu wyzywająco w oczy, czekała na jego reakcję. Zdaje się jednak, że jej nazwisko było mu obce. - Esmeralda? Imię ciężkiego kalibru, jak na taką drobną osóbkę. Może po prostu będę nazywał panią Esme? Choć wydawało się to niemożliwe, jeszcze mocniej zacisnęła usta. - Nie sądzę. Tylko mój brat miał prawo tak się do mnie zwracać - powiedziała, a po chwili dodała z szyderczym uśmiechem - Chyba że ja będę się do pana zwracać: Kochanie. Billy skrzywił się. - Niedawno jeden facet, który żartował sobie z naszego nazwiska, skończył z ołowiem w brzuchu - odparł groźnie. Tak naprawdę Billy rozwalił mu tylko nos, ale czemu nie miałby nastraszyć tej młodej damy? - Czy nie był to przypadkiem mój brat? To dlatego strzela pan do bezbronnych chłopców? Bo ranią pańskie uczucia? - Ach, tak? - Billy czuł, że wraca jego dobry nastrój. Założył ręce na piersiach i zaczął się kiwać na krześle. - Już rozumiem. Panno

Propozycja - 17 - Fine, proszę odświeżyć moją pamięć. Chyba nie myśli pani, że pamiętam każdego, kogo zabiłem? Widząc, że zbladła, przez moment poczuł wyrzuty sumienia. Jej dłoń zaciśnięta na pistolecie zadrżała. Dauber i Seal objęli się i jeszcze niżej pochylili głowy. - Panie Darling, po zimnym draniu, takim jak pan, nie spodziewałam się niczego więcej niż zniewag. Jest pan mordercą, udającym zawodowego łowcę nagród – powiedziała i spojrzała na Drew. - Szeryfie, żądam, by aresztował pan tego mężczyznę za zabicie Bartholomew Fine'a III. - A co się stało z pierwszym i drugim Bartholomew? To też sprawka Billy'ego? - szepnął Dauber, za co dostał od Seala kuksańca w bok. Drew podkręcił wąsa. Robił to tylko w chwilach największego skupienia. - Już dobrze, szanowna pani - powiedział cicho z lekkim szkockim akcentem. - Nie ma się co tak denerwować. Jestem przekonany, że uda się wam rozwiązać ten prywatny spór w bardziej cywilizowany sposób, bez użycia broni. - Prywatny spór? - zapytała podniesionym głosem. – Na ulicy wisi list gończy! Wyznaczono cenę za głowę tego człowieka. Żądam, by go pan natychmiast zamknął! Drew miał na końcu języka ciętą ripostę, ale pierwszy odezwał się Billy. - A gdzie pani proponuje mnie zamknąć? – zapytał słodkim głosem. Panna Fine zamrugała nerwowo. - No... chyba w areszcie - odpowiedziała po chwili namysłu. Billy spojrzał żałośnie na Drew. Próbując uniknąć wzroku panny Fine, szeryf polerował swoją srebrną odznakę rękawem koszuli. - Pani wybaczy, ale nasze wiezienie nie jest odpowiednie dla kogoś takiego jak pan Darling. Musi pani zwrócić się z tą sprawą do sędziego z Santa Fe. Billy oparł się wygodnie i patrzył na nią z rozbawieniem. Powinna uznać swoją klęskę i odejść, pozwalając im w spokoju dokończyć partię pokera. I tak ktoś, kto nosił imię Bartholomew, na pewno cieszy się, że nie żyje.

Propozycja - 18 - Rozwiała jego nadzieję. - Jeśli ta marna imitacja obrońcy prawa nie... – powiedziała buntowniczo, wskazując głową szeryfa. - Chwila, droga pani! - przerwał jej Drew. Musiał być zdenerwowany, bo zaczął mówić z silnym akcentem. - Proszę nie obrażać mojej... Zamilkł, widząc, że dziewczyna mierzy do niego z pistoletu. Po chwili wróciła do Billy'ego i skierowała lufę w jego serce. - Skoro ten stróż prawa od siedmiu boleści nie chce pana zamknąć, sama to zrobię - oznajmiła. - Zabieram pana do Santa Fe. Jeśli zajdzie taka potrzeba, przywiążę pana do dyliżansu i siłą zaciągnę do samego Bostonu, panie Darling. Billy z westchnieniem podrapał się po głowie. Nie pozostawiła mu wyboru. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Barman nagle gdzieś się zapodział, Drew zrobił krok w tył, a Dauber i Seal zasłonili uszy. Billy bębnił palcami po stole. - Czyżby? Kto tak twierdzi? - zapytał ze spokojem. Blada panna Fine odbezpieczyła pistolet. - Kulka z magazynku. Pójdzie pan ze mną. Jakby za sprawą czarów, w jego dłoni nagle pojawił się colt 45. - Sześć kulek z mojego colta mówi mi, że tu zostanę. Zaskoczona Esmeralda wpatrywała się w rewolwer Darlinga. Jego dłoń nawet nie drgnęła. W jednej chwili pukał palcami po blacie, sekundę później trzymał wielki rewolwer. Mierzył w jej maleńki damski pistolecik, który teraz wyglądał jak dziecinna zabawka. Darling uśmiechał się, jego zielone oczy stały się nagłe zimne i szare. Esmeralda głośno westchnęła, próbując uspokoić oddech. W ciągu ostatnich kilku miesięcy spędziła wiele bezsennych nocy, wyobrażając sobie ten moment i spotkanie z człowiekiem, który zabił jej brata. Takiego obrotu spraw nie przewidziała nawet w najgorszym scenariuszu. Billy Darling był jednym z najlepszych strzelców. Trafiał z trzydziestu metrów, a co dopiero kilku kroków. Co się robi w takiej sytuacji? Czy powinna zaproponować, by wezwali sekundantów? Wyjdą przed saloon, odmierzą dwadzieścia kroków.... Poruszyła zdrętwiałymi palcami, powstrzymując wybuch histerycznego śmiechu.

Propozycja - 19 - - Coś mi się wydaje, że to będzie pani pierwszy pojedynek. Oboje odbezpieczyliśmy broń, pozostaje sprawdzić, kto z nas odważy się pierwszy nacisnąć spust. Jeśli nie jest pani ciekawa, proponuję, by położyła pani pistolet na stole i grzecznie opuściła lokal - powiedział, jak gdyby czytając w jej myślach. - William, nigdy dotąd nie zabiłeś kobiety – jęknął szeryf. - Bo do tej pory żadna mnie do tego nie zmusiła – odparł spokojnie Darling. - Niech pan rzuci broń, sir - rozkazała Esmeralda, modląc się w duchu, by pistolet nie wypadł jej ze spoconej dłoni. - Proszę - dodała cicho po chwili. - Ja poprosiłem pierwszy. Czuła, że nie może opanować drżenia rąk. Przeraził ją ten widok. Sprzedała wszystko, co miała, a na co tak ciężko pracowała od dwunastego roku życia, ukochaną szkołę muzyczną, przytulny domek z okiennicami i gardeniami na każdym parapecie, książki i nuty, które kupowała za pieniądze przeznaczone na jedzenie. Zrezygnowała z tego, co było jej tak drogie, by przyjechać do tego zapomnianego przez Boga miasteczka i doprowadzić mordercę brata przed sąd. I oto siedział teraz przed nią z chłodnym uśmieszkiem na opanowanej twarzy. Zabił jej brata i tyle go to obchodziło, co niedopałek cygara, tlący się w popielniczce. Zabrał jej wszystko, co nadawało sens jej życiu, co więcej, groził, że i życie jej odbierze. Esmeralda nagle uświadomiła sobie, że nie zależy jej już na odnalezieniu sprawiedliwości. Pragnęła zemsty. Zacisnęła palce na spuście. Po policzku spłynęła jej łza, po niej jeszcze jedna. Wytarła je, ale zaraz do oczu napłynęły nowe. Nie widziała, jak szeryf z westchnieniem ulgi opada na krzesło. Billy Darling nieraz stawiał czoło najgroźniejszym bandytom z okolicznych stanów, bez mrugnięcia okiem strzelał do uciekających przestępców, ale nie radził sobie z płaczącymi kobietami. - Do diabła... No już, maleńka, przestań płakać. Nie chciałem cię wystraszyć... Kiedy Billy podniósł się z krzesła i wyciągnął do niej rękę, Esmeralda Fine, która nigdy w życiu nie skrzywdziła nawet muchy, zamknęła oczy i nacisnęła spust.

Propozycja - 20 - Kiedy późnym popołudniem z pensjonatu panny Mellie wyszedł samotny mężczyzna, tłum zebrany przed biurem szeryfa zamilkł. Nikt nie odważył się zaprotestować. Nikt nie odezwał się nawet słowem, gdy ów osobnik minął grupę i wszedł do biura, choć szeryf odgrażał się, że rozwali głowę każdemu, kto przekroczy ten próg. Mężczyzna zastał szeryfa Andrew McGuire'a trzymającego nogi na stole i kiwającego się na krześle. Jego buty i odznaka wypolerowane były na wysoki połysk. Szeryf, zatopiony w lekturze, nie zwracał uwagi na mruczenie rudej kotki, drzemiącej na jego kolanach, ani na naładowaną strzelbę, która stała obok krzesła. Kotka był prezentem od Billy'ego Darlinga, strzelbę dostał od gubernatora Teksasu na pamiątkę dwudziestej piątej rocznicy objęcia stanowiska strażnika Teksasu. Przetrwał tu tak długo tylko dlatego, że systematycznie unikał wszelkich niebezpieczeństw. - Witaj, Drew - powiedział przybyły. - Witaj - szeryf podniósł głowę znad książki. - Zebrał się tu cały tłum - zauważył gość, wskazując kciukiem drzwi. - Będziecie kogoś linczować? - Nie, tańczyć kadryla. - Drew przewrócił oczami. Mężczyzna oparł się o stół. - Skoro to nie twoja panna Kitty, to kto tu tak wyje? - zapytał, przyglądając się rudej kotce. Choć Drew bardzo się starał, nie był w stanie zignorować hałasu. Dźwięki dobiegały z korytarza, na końcu którego znajdowała się cela. Ktoś śpiewał tak piskliwym głosem, że mężczyzn przechodziły ciarki. Zawodzenie nieco ucichło. - To ona. Odkąd się ocknęła, modli się i śpiewa psalmy. - Drew się skrzywił. - Twierdzi, że jest nauczycielką muzyki. - Mężczyzna z niedowierzaniem uniósł brwi. – Zdaje się, że najbardziej lubi The Battle Hymn of the Republic. 33

Propozycja - 21 - Gość zacisnął szczęki. Drew dobrze wiedział, że każdy, kto walczył lub stracił kogoś w wojnie secesyjnej, serdecznie nienawidzi tej pieśni. - Poprosiła nawet, żebym jej pożyczył Biblię! Zaproponowałem jej to, ale nie chciała. Mężczyzna wziął książkę z rąk szeryfa i spojrzał na tytuł. - Romantyczne przygody Buxom Belle? - zapytał ze zdziwieniem. Drew wyrwał mu powieść. - No co, to też całkiem niezła książka. Mężczyzna zamyślił się. - Czy okazała skruchę? Szeryf głaskał pomrukującą kotkę. Choć miał surową minę, widać było, że jest całkiem zadowolony. - Wie, że musi zapłacić za odebranie życia człowiekowi, ale jej zdaniem Bóg w swym miłosierdziu wybaczy jej ten czyn, bo uwolniła świat od szkodnika, Billy'ego Darlinga. - Miłosierny Bóg pewnie jej wybaczy, ale ja nie – powiedział surowo gość. Z korytarza znowu dobiegała nieznośna melodia, tym razem pieśni religijnej. Drew sięgnął po strzelbę, krzywiąc się, jak gdyby bolały go zęby. - Jeszcze chwila, a będę musiał ją zastrzelić. Albo siebie. Mężczyzna zdjął ze ściany pęk kluczy. - Pozwól, że zaoszczędzę ci kłopotu. Drew zerwał się na równe nogi, budząc kotkę z błogiej drzemki. Już wcześniej dostrzegł groźny błysk w oczach przyjaciela. Wiedział, że nie wróży to niczego dobrego. - Spokojnie, chłopie. Ona może i jest przygotowana na spotkanie ze Stwórcą, ale nie na spotkanie z tobą. Mężczyzna, dzwoniąc kluczami, ruszył w stronę ciemnego korytarza. - Powinna była o tym pomyśleć, zanim przyjechała do Calamity. Dowiem się, dlaczego ta cudaczna damulką strzelała do kogoś takiego jak Billy Darling. - Jeśli zacznie krzyczeć, przybiegnę z pomocą! –zawołał za nim Drew. Mężczyzna spojrzał na niego przez ramię.

Propozycja - 22 - - A jeśli to ja zacznę krzyczeć? Drew usiadł, położył nogi na stole i wziął do ręki książkę. - Ty, mój przyjacielu, idziesz tam na własną odpowiedzialność. Esmeralda wyśpiewała ostatnie takty pieśni, złożyła ręce do modlitwy i uniosła oczy ku niebu. Liczyła na to, że Bóg da jej jakiś znak, że zobaczy słup światła albo usłyszy chór anielski, ale brudny gipsowy sufit nawet nie drgnął. Zastanawiała się, czy inni mordercy, jakich tu więziono, także siedzieli na tej ławie i z nadzieją wpatrywali się w niebo, do którego pewnie nigdy nie trafią. Rozbolały ją kolana. Podniosła się z klęczek i opadła na ławę. Choć dzień był ciepły, tu, w celi bez okna, panował przenikliwy chłód. Przebudzenie było tym gorsze, że wyrwało ją z pięknego snu. Śniła, że silny, pachnący tabaką i skórą mężczyzna trzyma ją w ramionach, a ona tuli się do niego, zarzuciwszy mu ręce na szyję. Po raz pierwszy od śmierci rodziców czuła, że jest bezpieczna. Przełknęła ślinę i ze ściśniętym gardłem zaczęła śpiewać Amazing Grace, jednak po kilku taktach urwała. Stało się to, czego tak bardzo się obawiała. Nie śpiewała z pobożności, tylko po to, by zagłuszyć sumienie, które coraz głośniej krzyczało, że popełniła czyn straszliwy. Prześladowały ją jego oczy. Co gorsza, nie mogła sobie przypomnieć, czy były szare, czy zielone. Skoro odbierała człowiekowi życie, powinna mieć na tyle odwagi, by spojrzeć mu w twarz. Okazała się najgorszym tchórzem. Zamknęła oczy, by nie widzieć tego, co robi! To równie nieuczciwe, jak strzelanie w plecy. Nie mogła sobie przypomnieć koloru oczu, ale ku własnemu zdziwieniu dokładnie pamiętała złote rzęsy, które dziwnie łagodziły groźny wyraz jego twarzy. Łagodność Billy'ego Darlinga nie mogła być złudzeniem. Każdy mężczyzna, stojąc naprzeciw kobiety z pistoletem, byłby łagodny jak baranek. Teraz jego piękne rzęsy na zawsze zacieniły blade zimne policzki. Esmeralda zasłoniła dłonią usta, próbując ukryć zawstydzenie. Wstała i zaczęła krążyć po celi. Perspektywa zawiśnięcia na szubienicy nie przerażała jej nawet w połowie tak jak to, że za zamordowanie człowieka będzie się smażyć w piekle. Na ścianach tańczyły cienie, rzucane przez lampę naftową, wiszącą na korytarzu.

Propozycja - 23 - Przez chwilę wydawało jej się, że to języki ognia piekielnego sięgają już krat jej celi. Pewnie i sam diabeł cieszył się z jej położenia. Po śmierci rodziców Esmeralda starała się być dla młodszego brata wzorem cnót chrześcijańskich. Poza drobnymi wyjątkami, kiedy to źle wyrażała się o dziadku, jej postawa zawsze była godna naśladowania. Nauczyła się panować nad impulsywnością i tłumić egoistyczne pragnienia. Wszystkie poświęcenia poszły na marne. Na nic się zdało trzymanie na wodzy języka, kiedy na usta cisnęły się przekleństwa i złorzeczenia. Ileż to razy zrezygnowała z perłowych grzebyków i romantycznych czepków, kuszących na sklepowych wystawach. Ileż razy oddała bratu ostatni kawałek mięsa, choć jej samej głód ściskał żołądek. Przez tyle lat odmawiała sobie wszystkiego, a teraz i tak wpadnie w łapy szatana. Wszystko przez tego grzesznika, który prawdopodobnie przez całe życie zajmował się jedynie zaspokajaniem swoich egoistycznych potrzeb. Ogarnęło ją rozgoryczenie. A jednak szkoda, że nie popełniła tych wszystkich słodkich grzechów, nie zaznała zakazanych przyjemności. - A niech cię... - szepnęła gniewnie, zaciskając dłonie na zimnych kratach. - Idź do diabła, Billy Darlingu. - Bardzo pani surowa, madame. Zwłaszcza po tym, jak pani sama o mały włos mnie tam nie wysłała.

Propozycja - 24 - Ciemności rozdarł nagle krzyk. Esmeralda gwałtownie odsunęła się od krat, kiedy z mroku wyłonił się sam Lucyper, odziany w beżową koszulę, czarną kamizelkę, kowbojskie buty i obcisłe lewisy. Nie było widać śladu draśnięcia, a więc to diabeł! Belzebub nie mógł się pewnie na nią doczekać i wysłał jednego ze swoich najgorliwszych poddanych, by ją sprowadził do podziemnego królestwa. Złośliwy błysk w oczach nie pasował do jego współczującego oblicza. - Niech pani lepiej usiądzie, panno Fine. Wygląda pani jak ktoś, kto zobaczył ducha. Esmeralda posłusznie zrobiła, co kazał. Wycofała się i czując, że ma nogi z waty, opadła na ławkę. - Zastrzeliłam pana. Powinien pan nie żyć – wymamrotała w końcu. - Doprawdy? - Zdjął kapelusz i uśmiechnął się. – Moja mama zawsze narzekała, że nie robię tego, co powinienem. Jego włosy błyszczały w czerwonym świetle latarni. Nie przypominał demona, lecz anioła zemsty, który przybył po jej duszę. Przyglądała mu się, ale nie mogła dojrzeć koloru jego oczu ani włosów. Esmeralda wstała i wiedziona dziwną fascynacją połączoną ze strachem, podeszła do niego. Trzymał ręce na kratach, między pręty wepchnął kolano, jak gdyby zachęcając ją, by się zbliżyła. Wyciągnęła dłoń, by dotknąć jego klatki piersiowej. Gdyby teraz złapał ją za rękę lub odezwał się choć jednym słowem, wpadłaby w histerię. Przyglądał się jej ostrożnie, nie mrugając nawet oczyma. Delikatnie położyła palce na jego piersi. Pod wypłowiałą koszulą poczuła twarde mięśnie i bicie serca. A więc to nie był duch, tylko żywy William Darling. Z westchnieniem odsunęła się od krat. Sama nie wiedziała, czy czuje ulgę, czy jeszcze większy niepokój. Darling przygładził zmierzwione włosy. 44

Propozycja - 25 - - Przykro mi, że panią zawiodłem i żyję. Coś mi się zdaje, że ci w piekle zmienili plany. Będą musieli na mnie jeszcze poczekać. Esmeralda zastanawiała się, jak długo stał w ciemności i czy widział, jak nerwowo przemierza celę. Wyglądał tak niewinnie, że trudno było powiedzieć, czy z niej kpi. - Jakim cudem? - wykrztusiła w końcu. Wzruszył ramionami. Widząc jego smutny uśmiech, odniosła dziwne wrażenie, że czyta w jej myślach. - Miałem piekielne szczęście. Celowała pani bezbłędnie. Przestrzeliła pani dziurę w krześle, a mogła pani trafić mnie prosto w serce. - Gdyby je pan miał - mruknęła, próbując się opanować. Spojrzał na nią z wyrzutem. - Gdybym dalej tam siedział. Kiedy pani strzeliła, byłem już pod stołem. Powinna pani potrenować strzelanie bez zamykania oczu. To niebezpieczne hobby. Ktoś inny, zamiast panią łapać, gdy pani zemdlała, mógłby panią zastrzelić. - To pan? - wyszeptała przerażona. - To pan mnie złapał? Kiwnął głową. - Nie mogłem pozwolić, żeby sobie pani roztrzaskała tę piękną główkę. Nie miała powodów, by mu nie wierzyć. Pamiętała jedynie tyle, że jakimś cudem jej pistolet nagle znalazł się w jego dłoni. Ten mężczyzna miał refleks i ruchy jaguara. Ale jeśli Darling ją złapał, to znaczy, że to właśnie on wsadził ją do więzienia. Jakże on oszałamiająco pachniał! Skórą i tytoniem. Przylgnęła wtedy do niego, jak gdyby była małą, wystraszoną dziewczynką, a on jej wybawicielem. - Nie musi mi pani dziękować. To była dla mnie przyjemność, madame - powiedział, widząc jej zmieszanie. Tym razem wyczuła w jego głosie kpinę i zaczerwieniła się po koniuszki włosów. Dobry Boże, ciekawe, na jakie niegodziwości pozwolił sobie ten łajdak, kiedy trzymał ją nieprzytomną w ramionach. Gdy się ocknęła, nie miała rękawiczek, kapelusza ani torebki. Dotknęła rozsznurowanego dekoltu sukienki, a następnie szyi. Na szczęście skromny, koronkowy kołnierzyk nadal był zapięty. Oblizała usta i odetchnęła z ulgą, gdy nie wyczuła na nich posmaku