Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 115 490
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 287

Merritt Jackie - Ostatnia szansa

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :607.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Merritt Jackie - Ostatnia szansa.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

JACKIE MERRITT Ostatnia* • szansa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Christy Allen cała się trzęsła. Odczuwała wewnętrzne napięcie, a poza tym było jej po prostu zimno, gdyż w drodze z biura Morrison Logging Company do szpitala całkiem przemokła. Mżyło, niebo przygnębiało szarością, a temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni. Po telefonie od matki Christy rzuciła wszystko i jak nieprzytomna pobiegła do samochodu, nie zabierając nawet żakietu. Miała na sobie tylko bawełnianą bluzkę w czerwono- -białą kratę i dżinsy. O wiele za mało, by ogrzać jej ogarnięte lękiem serce. Strach swój skrywała jednak starannie i doskonale panowała nad emocjami. - Mamo, Joe z tego wyjdzie. Musimy w to wierzyć - pocieszała siedzącą obok matkę, trzymając ją za rękę. - Christy, modlę się, żeby tak było. - Z oczu Laury popłynęły łzy. Do małej poczekalni wszedł doktor Martin. Za­ chowywał się jak zwykle, ale pomimo to Christy wyczuła, że niepokoi się o swego pacjenta. Joe doznał poważnych obrażeń, więc ich zaufany lekarz nie mógł niczego upiększać ani ukrywać. - Dzień dobry, Christy. Cieszę się, że jesteś. - Dzień dobry, doktorze. Doktor Martin usiadł obok Laury i ujął jej dłoń. - Lauro, zabieramy Joego na operację. Stwier­ dziliśmy wewnętrzny krwotok i musimy zlokalizować jego źródło. Christy zdawała sobie sprawę, ile wysiłku kosztowało jej matkę zachowanie spokoju. Hart ducha nie należał

6 OSTATNIA SZANSA do zalet charakteru Laury Morrison. Była kobietą z natury nieśmiałą, cichą, łagodną, całkowicie zado­ woloną ze swej roli gospodyni domowej i żony Dużego Joego Morrisona. Laura i Christy wiedziały już, że miał złamaną prawą nogę, rękę i trzy żebra, dlatego ostatnia informacja sprawiła, że Laurze znowu łzy napłynęły do oczu. Uwolniła ręce, aby zakryć twarz. Christy napotkała pełne troski spojrzenie doktora, ale nie chciała zadawać mu pytań przy matce. Joe był w dobrych rękach. Zrobiono dla niego wszystko, co w ludzkiej mocy, ona zaś musiała myśleć o Laurze i pomóc jej przetrwać ten trudny okres. - Proszę nas o wszystkim informować - powiedziała cicho. - Ależ oczywiście. Przyjdę zaraz po operacji. - Dziękuję, doktorze. Kiedy znów zostały same, Christy objęła matkę. - Mamo, bądź dobrej myśli - odezwała się łagodnie. - Joe będzie zdrowy. Powtarzaj to sobie. Laura zaszlochała gwałtownie i opuściła ręce. - Potrzebna mi nowa chusteczka - powiedziała przez łzy, a kiedy Christy podała jej swoją, dodała: - Niepokoiło mnie to wchodzenie na dach, ale dziura nad kuchnią była coraz większa i przecież sama go znasz. On po prostu musi zawsze sam wszystko naprawiać. Christy uważała, że Joe powinien był wziąć kogoś do reperacji dachu. Dawno przekroczył sześćdziesiątkę i nie był już tak zręczny jak kiedyś. Pośliznął się na mokrym dachu i runął w dół. Przebiegła w myślach wydarzenia poranka. Sobotnie przedpołudnia spędzała zwykle w biurze, natomiast Joe udawał się na miejsce wyrębu. Ale tego ranka postanowił naprawić dach. Joe Morrison był ojczymem Christy. Kochała go

OSTATNIA SZANSA 7 równie mocno, jak wspomnienie ojca, który umarł, kiedy miała dziewięć lat. Laura zaczęła pracować jako kelnerka w Mabel's Cafe i tam spotkała Joego. Christy miała czternaście lat, gdy matka i Joe pobrali się. Mimo całej swej szorstkości Joe okazywał pasier­ bicy wyłącznie dobroć i miłość. Ód pięciu lat Christy pracowała u niego, prowadząc biuro i księgowość. Po studiach mieszkała przez jakiś czas w Seattle, ale w okresie wakacji dowiedziała się, że parę miesięcy wcześniej wyjechała sekretarka i księgowa Joego. W rachunkach przedsiębiorstwa panował okropny bałagan, więc Christy zdecydowała się wrócić do Oregonu. Nigdy nie żałowała swej decyzji. To Joe opłacał jej studia i przez te wszystkie lata był dla niej bardzo szczodry. Zabrała się do pracy i szybko przywróciła porządek w dokumentach. Wiedziała, że Joe był z niej zadowolony. Jednak jej praca miała czysto urzędniczy charakter i siedząc z matką w szpitalnej poczekalni, Christy w pewnym momencie uświadomiła sobie niepewną przyszłość przedsiębiorstwa. Jeśli, w najlepszym razie, Joego czeka długa rekonwalescencja, kto poprowadzi firmę? Kto zajmie się pracownikami? Kto nimi pokieruje? Oto następny powód do niepokoju, następne zmartwienie, z którym musiała poradzić sobie sama. Laura niezbyt przejmowała się interesami i nie miała o nich bladego pojęcia. - Mamo, może napiłabyś się kawy? - Kawy? - Laura wydawała się zbyt oszołomiona, by podjąć nawet tak prostą decyzję, więc Christy zrobiła to za nią. - Wpadnę do baru na dole i za parę minut będę tu z kawą - powiedziała wstając i całując matkę w policzek. Kiedy zmierzała do wyjścia, dobiegł ją odgłos

8 OSTATNIA SZANSA zbliżających się kroków. Ciężkich kroków. Zanim dotarła do drzwi, pojawił się w nich mężczyzna. Vincent Bonnell! Co on tu robił? Cóż za przedziwny zbieg okoliczności przywiódł tutaj największego konkurenta Joego, i to właśnie w takiej chwili? - Dzień dobry - powiedział, mierząc ją wzrokiem. Christy nigdy dotąd z nim nie rozmawiała, ale widziała go wiele razy. W Rock Falls nie można było skutecznie kogoś unikać, lecz Vincent Bonnell i Joe Morrison nie utrzymywali ze sobą żadnych stosunków, gdyż prowadzili dwa największe w okolicy przedsiębiorstwa wyrębu lasu i obaj ubiegali się o zlecenia drzewne, których miejscowy tartak wyjątkowo skąpił. Ich ludzie to osobny temat. Pracownicy Bonnella i Morrisona bardzo często bili się w lokalnych barach, ponoć w imię lojalności wobec swoich szefów. Ta wojna irytowała Christy, ale próbowała ją ignorować. Bezpośrednie spotkanie z Vincentem Bonnellem wprawiło ją w duże zakłopotanie. Zdawał się należeć do tego rodzaju mężczyzn, jakich bezwzględnie unikała. Wystarczyło jej jedno doświadczenie z takim nazbyt pewnym siebie, zadufanym w swej męskości typem. Ów bolesny epizod miał miejsce, zanim wróciła do Rock Falls. Postanowiła wówczas wybrać samotność i nie wiązać się już z nikim, komu nie mogłaby ufać. A Vincent Bonnell wyglądał na takiego człowieka. Zresztą nie tylko jego pewność siebie nakazywała Christy zachować ostrożność. W tym zaskakującym spotkaniu coś ją zastanowiło - co, u diabła, Vincent Bonnell tu robi? Nie mogła oderwać od niego oczu. Był młodszy niż Joe, raczej w jej wieku. Wysoki, przystojny, o wyrazis­ tych rysach twarzy i przenikliwych szarych oczach, z czupryną Clemnych, prawie czarnych włosów. Vince, jak go niekiedy nazywano, był drwalem w drugim pokoleniu. Jego ojciec założył Bonnell Logging

OSTATNIA SZANSA 9 Company prawie w tym samym czasie, gdy Joe otworzył swoje przedsiębiorstwo. Ponieważ Christy nie odpowiedziała na powitanie, Vince przeniósł wzrok na Laurę. - Dzień dobry, pani Morrison. A to dopiero! Przyszedł tu z powodu Joego! Oszołomiona Christy usunęła się z przejścia. Minął ją, pozostawiając smugę zapachu, mieszaninę przyjem­ nej woni deszczu, wilgotnego ubrania i męskiego ciała. Zupełnie zdezorientowana patrzyła, jak rozsiadł się w fotelu obok matki. - Właśnie się dowiedziałem, że Joe miał wypadek. Co z nim? - Operują go - wyszeptała Laura. - To ty jesteś jego córką? - zapytał odwracając się do Christy. - Pasierbicą - odpowiedziała. Nie pojmowała, o co chodzi. Odkąd to Bonnell troszczył się o Morrisona? A jednak jego oczy były pełne współczucia. Za­ chowywał się doprawdy bardzo zagadkowo. - Pani Morrison, jestem pewien, że wszystko będzie dobrze - powiedział głaszcząc dłoń Laury. Wstał i zwrócił się do Christy: - Czy możesz mi poświęcić parę minut? - Ależ... chyba tak. - Porozmawiajmy na korytarzu - zaproponował. Przez chwilę patrzył na Laurę, po czym ruszył w kierunku drzwi. Wyszedł z poczekalni, a za nim Christy. Szli w milczeniu. Christy nie mogła za nim nadążyć. Sięgała mu ledwie do ramienia, choć nosiła buty na pięciocenty- metrowych obcasach. Był bardzo wysoki, szeroki w ramionach; miał chyba z metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Christy spostrzegła, że obwód jego uda odpowiada mniej więcej obwodowi jej talii. Vincent zatrzymał się i spojrzał na nią z góry.

10 OSTATNIA SZANSA Widział ją wiele razy, ale nigdy z bliska. Właśnie uświadomił sobie, jaka jest mała. Jakie ma oczy - szare czy zielone? Uznał, że szarozielone, po czym jego uwagę przyciągnął połyskliwy gąszcz długich, kasztanowych włosów. - Co jest z Joem? Twoja matka nie jest w stanie rozmawiać, ale ty wydajesz się być dość spokojna. - Spokojna? - zdziwiła się Christy. - Panie Bonnell, w tej sytuacji raczej trudno zachować spokój, ale gdybym się rozkleiła, nie byłabym oparClem dla matki. - Bardzo rozsądnie. Czy Joe jest poważnie ranny? Christy odkaszlnęła. Rozmowa z Bonnellem przy­ bierała zaskakujący obrót. - Ma kilka złamań, ale myślę, że doktora Martina bardziej niepokoi wewnętrzny krwotok. Dlatego go operują. - Słyszałem, że spadł z dachu. - Tak. Vince odwrócił wzrok, ze wzburzeniem potrząsając głową. - Po cóż, u diabła, będąc w tym wieku właził na dach w taką pogodę? Christy zesztywniała. Była tego samego zdania, ale Vincent Bonnell po prostu nie miał prawa krytykować Joego. - Panie Bonnell, właściwie dlaczego mnie pan o to pyta? - Mów do mnie Vince. A w moim pytaniu nie ma niczego złego, Christy - zwrócił się do niej po imieniu. Znał ją ze słyszenia, ale nie była w jego typie. Lubił kobiety długonogie i bezpośrednie, a Christy Allen była drobna, prawdopodobnie zamknięta w sobie i o wiele za poważna. W dodatku wcale mu się nie podobała. Rysy twarzy miała raczej ostre i takiż głos. Mignęła mu czasem w restauracji, na poczcie, w skle­ pie.

r OSTATNIA SZANSA 11 - Szłam właśnie po kawę dla mamy i naprawdę muszę już wracać. Dziękuję za pamięć - powiedziała, unosząc głowę, gdyż poczuła się skrępowana bez- ceremonialnością Bonnella. Odeszła, ale nie minęła sekunda, gdy Vince znalazł się obok niej. - A co będzie z firmą Joego? - zapytał. Christy stanęła jak wryta. Czyż można ją winić, że ciekawość Bonnella wydała jej się podejrzana? Dobrze wiedział, że Joe nie wywiąże się z umowy z tartakiem, jeśli nie dotrzyma terminu. I Vincent Bonnell mógłby przejąć ów kontrakt! - O co panu chodzi? - spytała wyzywająco i poczuła ucisk w żołądku. - Słuchaj, wiem, jak pracuje Joe, bo sam to robię - powiedział po chwili wahania. - Głowę dam, że więcej niż połowę sprzętu Joe wziął na kredyt. Naprawy i utrzymanie maszyn to studnia bez dna. Płace i koszty ubezpieczenia ciągle rosną. Joe miliony dolarów unieruchomił w sprzęcie, a w banku pewnie nie ma nawet dwudziestu tysięcy. Nie ma płacy bez pracy i jeśli nie dostarczycie drewna do tartaku, nie będziecie mogli wywiązać się ze zobowiązań finansowych Joego. Joe mógłby stracić wszystko - podsumował. Zaparło jej dech w piersiach. Bonnell tak trafnie opisał obawy, które sama miała, że przez moment zaniemówiła. Nie mogła kwestionować jego argumen­ tów. Jednak rozmawiać z Bonnellem o interesach Joego Christy po prostu nie miała ochoty. - Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji - powiedziała w końcu spokojnie. - Ale nie wpadam w panikę i naprawdę to nie jest pańska sprawa, panie Bonnell. A teraz - do widzenia. Odeszła, lecz nogi się pod nią uginały. Nie zdołała ochłonąć, gdy Bonnell znów ją dopadł. - Joe sam kieruje załogą, co oznacza, że teraz nie

12 OSTATNIA SZANSA macie kierownika. Tak postępował mój ojciec. Pewnie uważał, że nikt inny nie miał dość rozumu, by nadzorować robotę. Joe jest ulepiony z tej samej gliny, uparty jak stary muł. Christy, bez szefa jesteście załatwieni. I te kreatury, które Joe wziął do roboty... - Są nie gorsze niż „kreatury", które u pana pracują! - zawołała, odwracając się nagle. - Joe ma paru dobrych ludzi, Stubb Brannigan, Clem Molinski, Len... - Stubb jest pijakiem. Clem ma swoje lata. Len ma ptasi móżdżek. - Coś wymyślę - powiedziała gniewnie. - Rozmowa skończona, panie Bonnell! Vince ściągnął brwi. i patrzył, jak odchodziła. Rzeczywiście ją zdenerwował, a przecież chciał tylko pomóc. Wiedział, że długo pracowała u Joego, ale nie był pewien, czy zdaje sobie sprawę, w jakim kłopocie mogli się znaleźć przez ten wypadek. Potarł w zamyś­ leniu szczękę. Może jej nie doceniał, może rozumiała więcej, niż sądził. Robiła wrażenie bystrej i inteligentnej, nawet trochę ciętej. Może stary Joe był cholernym szczęściarzem, mając ją u siebie. W pewnym sensie zaskoczyła go. To znaczy jej uroda. W ciągu tych kilku minut wysokie, wydatne kości policzkowe i spiczasta bródka Christy wydały mu się pełne wdzięku. Miała naprawdę wspaniałe włosy i niezgłębione, zielone oczy. A jak uroczo kołysze tyłeczkiem! Śmieszne, że też nigdy przedtem nie zauważył, jak wspaniale się porusza. Znużona Christy otworzyła frontowe drzwi swego domku o dziesiątej wieczorem. Muffin, podpalany terierek, powitał ją głośno szczekając i skacząc. - Chyba jesteś głodny? - zapytała, pochylając się i drapiąc go za uszami. - Chodź, Muffin. Wyna­ grodzimy ci spóźnienie i znajdziemy coś specjalnego - dodała, prostując się.

OSTATMA SZANSA 13 Po długim i wyczerpującym dniu miło było wrócić do domu, choć zamknięcie się we własnych czterech kątach nie mogło niczego rozwiązać. Stan Joego był poważny. - Ze względu na wiek zostawimy go przez kilka dni na obserwacji na oddziale intensywnej terapii. Jego organizm doznał poważnego szoku - oświadczył doktor Martin, ale zaraz dodał, że Joe z tego wyjdzie. Laura była zmęczona, więc dała się zawieźć do domu, ale na pożegnanie poprosiła córkę, by z samego rana przywiozła ją z powrotem. Christy wiedziała, że niewiele brakowało, by jej matka zamieszkała w szpi­ talu. Na niej samej spoczywała teraz odpowiedzialność za interesy Joego, więc nie mogła spędzać każdej chwili przy jego łóżku. Odwiozła matkę i zatrzymała się na krótko w biurze, żeby wyłączyć komputer. Wróci jutro rano, skończy pracę i dopiero potem pojedzie do szpitala. Nie obawiała się już, że Joe się nie wyliże. Był silnym mężczyzną, o żelaznej woli, co dawało pewność, że wyzdrowieje, jeśli nie zdarzy się coś nieprzewidzia­ nego. Natomiast nie chciała go martwić sprawami przedsiębiorstwa. Nie chciała też, by wracał do zdrowia ze świadomością, iż wszystko poszło na marne z powodu wypadku. Sama musiała dopilnować, aby nie zdarzyło się najgorsze. Dlatego przez cały dzień czuła ucisk w żołądku. Christy nakarmiła Muffina, zrobiła sobie filiżankę herbaty, zaniosła ją do łazienki i odkręciła kurki w wannie. Kiedy wanna wypełniała się wodą, umyła twarz i przejrzała się w lustrze nad umywalką. W drobnej twarzy dominowały bardzo duże oczy. Nikt nie uznałby jej za klasyczną piękność, choć niektórzy mężczyźni uważali, że jest atrakcyjna. Na nieszczęście jej jedyny wielki romans pozostawił nie

14 OSTATNIA SZANSA zagojone rany i odtąd z wyboru pędziła samotne, spokojne życie. Christy nie zrezygnowała z miłości, lecz nie spotkała mężczyzny dostatecznie solidnego, inteligentnego i mającego cel w życiu. Mężczyźni, którzy wydawali się zbyt pewni siebie, wzbudzali jej nieufność. Bonnell w jakiś sposób pasował do tej kategorii. Christy zastanawiała się, jak można by szybko i trafnie ocenić mężczyznę. Prawdę mówiąc, myślała o wizycie Vincenta Bon- nella przez cały dzień z kilku powodów. Dlaczego troszczył się o Joego? Dotąd zawsze się unikali. Czy Bonnell sądzi, że zdoła odebrać Joemu korzystny kontrakt? Niezależnie od tego, kto by tego spróbował, taka możliwość wydała się Christy odrażająca i trudna do zaakceptowania. A jednak nie mogła znaleźć innej przyczyny zainteresowania Bonnella Joem. Podejrzenia nie opuściły jej, nawet kiedy zadumała się nad dziwnym wrażeniem, jakie na niej wywarł ten mężczyzna. Nie był w jej typie, ściślej - w jej ulubionym typie. Ale jakaż kobieta nie zauważyłaby jego wspaniałej postury. On też na nią patrzył, nie próbując ukryć zainteresowania. Jak wypadła? Christy widziała w lustrze, jak zwęziły się jej oczy. Uświadomiła sobie, o czym myśli. Skrzywiła się ze złości i odwróciła od lustra. Położyła się z przekonaniem, że nie będzie mogła zasnąć, ale straciła świadomość, gdy tylko jej głowa opadła na poduszkę. Następnego ranka o siódmej obudziło ją bębnienie deszczu o dach. - Witaj, stary - powiedziała do terierka, który stał przy łóżku i machał przyciętym ogonem. Muffin natychmiast wskoczył na posłanie, gotowy do zwykłych porannych igraszek. - Nie dzisiaj - ziewnęła i zepchnęła go na podłogę. Po wczorajszych wydarzeniach deszcz jeszcze bardziej

OSTATNIA SZANSA 15 ją przygnębił. Christy tęskniła za odrobiną słońca. Tak czy owak, szare niebo wydawało się podkreślać ponurą sytuację jej, Joego i matki. Zasmucona wstała, zadzwoniła do szpitala, gdzie dowiedziała się, że wszystko jest w porządku, a potem do matki. - Jak spałaś, mamo? - Lepiej, niż myślałam. - Nic dziwnego. Wczorajszy dzień był taki wyczer­ pujący. Będę w szpitalu koło południa. Możemy zjeść razem lunch. - Świetnie, skarbie. Będę czekała. Kiedy Christy ubierała się i jadła śniadanie, za­ stanawiała się, czy porozmawiać z matką o interesach. Postanowiła tego nie robić. Laura miała teraz dość zmartwień. Rock Falls tonęło w deszczu. Christy jechała powoli, omijając największe kałuże. W niedzielny ranek ruch był niewielki i bez kłopotów dotarła do południowego krańca miasta, gdzie znajdowało się biuro Morrison Logging Company. Otworzyła drzwi frontowe, weszła do budynku i zatrzęsła się z zimna. Włączyła ogrzewanie i nastawiła kawę. Potem usiadła przy biurku i utkwiła wzrok w ekranie komputera. Ciężko się napracowała, żeby oprogramować proces wyrębu. Teraz każdą fazę można było wywołać, naciskając kilka klawiszy. Ale cóż po sprawnym rejestrze bez dochodów? Bała się, była chora ze strachu. Nadszedł czas, by stawić czoło faktowi, że Joe nie wejdzie do biura ani dzisiaj, ani jutro. Ani przez najbliższe tygodnie, może nawet miesiące. Zadzwonił telefon. Przestraszona Christy podniosła słuchawkę. - Halo? - Christy? Tu Clem. Co to za historia z Joem? - Jest w szpitalu, Clem - odparła. Opowiedziała

16 OSTATNIA SZANSA mu o wypadku, podając szczegóły, i cierpliwie wy­ słuchała wszystkich komentarzy Cierna. - Christy, kto będzie kierował robotą? - nastąpiło pytanie, na które nie znała jeszcze odpowiedzi. - Właśnie... zastanawiałam się nad tym, Clem - odpowiedziała odkasłując. - Czy mamy przyjść jutro do pracy? - Ależ tak! Proszę, powiedz wszystkim, żeby się rano zjawili. Coś wymyślę, Clem. - No chyba. Chociaż, sam nie wiem. Ktoś musi popychać tę robotę. - Clem, czy myślisz, że mógłbyś to robić? - spytała cicho. - Ja? - odpowiedział pytaniem, po czym zapadło milczenie. - No dobrze, chyba mogę spróbować - wymamrotał w końcu. - Och, dziękuję, Clem. Zbierz jutro wszystkich, powiedz im o wypadku i... - Christy, zrobię jutro, co będę mógł, ale musisz znaleźć kogoś innego - przerwał jej Clem. Christy rozumiała obawy starzejącego się człowieka. Jego zwykłe zajęcie to ładowanie pni na ciężarówki za pomocą ogromnego dźwigu. Clem nie miał ochoty brać na siebie odpowiedzialności za innych. - W porządku, Clem. Porozmawiamy jutro rano - powiedziała stłumionym głosem. - Czy można odwiedzić Joego? - Dzisiaj wpuszczają tylko rodzinę. Wolno odłożyła słuchawkę. Clem nie chciał tej pracy i nie mogła go za to winić. Tyle spraw należało zgrać. Trudne zadanie. Na pewno ktoś z szesnastu ludzi z załogi Joego mógł pokierować całym procesem. Christy przejrzała listę pracowników, sprawdzając w komputerze ich dane. Od razu wyeliminowała połowę z nich, gdyż nie mieli doświadczenia. Kiedy zabrała się do kilku ostatnich, stało się jasne, że

OSTATNIA SZANSA 17 Joego mógł zastąpić jedynie Stubb Brannigan. Był w odpowiednim wieku i miał doświadczenie, ale -jak to wytknął Bonnell - Stubb za dużo pił. Czy Joe powierzyłby-mu kierownictwo? Boże, czy mogła wybierać? Siedziała zatopiona w myślach, kiedy nagle ot­ worzyły się drzwi wejściowe. Spojrzała przestraszona. - Dzień dobry - zawołał Bonnell niskim, donośnym głosem. Christy wstała powoli. O ile wiedziała, nigdy dotąd noga Bonnella nie stanęła w tym biurze. - Dzień dobry. - Zdołała odpowiedzieć dość normalnie, mimo że natychmiast opadły ją podejrzenia. Vince znów taksował ją wzrokiem. Miała na sobie pulower i spodnie. Biały kołnierzyk bluzki w szerokim rozcięciu swetra. Gęste, lśniące włosy okalające twarz. Dyskretny makijaż. Ubrana starannie, prosto i w dob­ rym guście. Może Christy Allen rzeczywiście była ładna? - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - rzucił podchodząc do biurka. Wczoraj był w starym ubraniu roboczym, a dzisiaj nosił obcisłe dżinsy, białą koszulę i czarną skórzaną kurtkę. Miał niezwykłe oczy, zauważyła Christy, głęboko osadzone i Clemnoszare. Inteligentne. To spostrzeżenie w jakiś sposób ją podnieciło, co uznała za rzecz zupełnie absurdalną. Nie zamierzała zajmować się tym mężczyzną. - Właśnie kończyłam wczorajszą pracę - powie­ działa, mijając się nieco z prawdą. Vince przemierzał biuro, czując na sobie jej wzrok. Stanął przy oknie, przed stołem uginającym się pod ciężarem okazałych roślin. - Miły akcent - rzekł półgłosem i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Założę się, że to twój pomysł. Patrzyła nic nie mówiąc, więc podszedł do jej biurka.

18 OSTATNIA SZANSA - Rozmawiałem rano z pielęgniarką. Wydaje się, że Joe wraca do siebie. - Tak - odchrząknęła. - Panie Bonnell, ja naprawdę mam mnóstwo pracy. - Więcej, niż myślisz - powiedział, mrużąc oczy. - Jestem świadoma sytuacji - odparła dotknięta. - A czy jesteś świadoma, jak z niej wybrnąć? O czym on mówił? Jeśli przyszedł tu z propozycją przejęcia kontraktu Joego, to źle trafił. - Czyżbym czuł świeżą kawę? - Co? Ach, rzeczywiście. - Czy mógłbym się napić? - zapytał uśmiechając się. Miał mocne, białe zęby i jego szeroki uśmiech zrobił na niej wrażenie. Zdziwiła się. Dlaczego reagowała na mężczyznę, z którym nie chciała mieć nic wspólnego? Przypomniała sobie, co o nim słyszała. Na przykład przezwisko - Byk. Dlaczego go tak nazywano? Wrodzone dobre maniery nakazały Christy poczęs­ tować go kawą. Szybko napełniła dwa kubki i wróciła do biurka, podając jeden nieproszonemu gościowi. Po chwili dotarło do niej, że nie zamierzał wypić kawy jednym haustem i wyjść. Christy opadła na swój fotel. Bonnell wyszczerzył zęby w uśmiechu i również usiadł. - A teraz utnijmy sobie pogawędkę - powiedział takim tonem, jakby byli starymi przyjaciółmi. - Nie wiem, o czym pan i ja mielibyśmy rozmawiać - zawołała z rozdrażnieniem. - Otóż mamy sobie sporo do powiedzenia. Wiem już, co musisz zrobić, żeby utrzymać interes w czasie choroby Joego, i myślę, że powinnaś mnie wysłuchać.

ROZDZIAŁ DRUGI Christy poczuła, jak zdumienie przygważdża ją do fotela. - Ty to wymyśliłeś? A czy ktoś cię prosił, żebyś się tym zajmował? - Odstawiła swój kubek tak gwałtow­ nie, że kawa chlusnęła na papiery. Vince pociągnął łyk z kubka i odstawił go. - Podejrzewasz, że coś knuję? - zapytał, a potem pochylił się do przodu i uśmiechnął od ucha do ucha. - Dlaczego jesteś taka podejrzliwa, skarbie? Oburzona jego poufałością, wyprostowała się rap­ townie i posłała mu wściekłe spojrzenie. Jak śmiał przypuszczać, że mogła zaakceptować coś takiego? Ależ był zadufany w sobie! - Jeżeli chcesz dalej rozmawiać, to nie mów do mnie „skarbie"! - zawołała. - Prrr, mała damo! - odpowiedział, unosząc obie ręce. - Przestań się pieklić. Nie chciałem cię rozgniewać. Christy ciężko westchnęła i poczuła, jak jej złość opada. Był nieznośny i niezmiernie pociągający. Gdyby miała choć trochę rozsądku, pokazałaby panu Bon- nellowi drzwi. A jeśli rzeczywiście miał jakieś roz­ wiązanie? Ostatecznie w jej położeniu nie można było ryzykować przeoczenia żadnej ewentualności. - Proszę mówić dalej - powiedziała, ukrywając zniecierpliwienie. Vince Bonnell oddziaływał na nią w przedziwny sposób, ale sam fakt, że na nią oddziaływał, był najbardziej irytującym aspektem całej tej niepokojącej sytuacji. - Jasne. Nie przyszedłem, żeby cię denerwować.

20 OSTATNIA SZANSA Myślałem o tobie, o Joem i o waszej sytuacji. Według mnie jest tylko jedno logiczne rozwiązanie. Ty. - Ja? - zapytała bezbarwnie. - Nie rozumiem. - Mam wrażenie, że znasz firmę na wylot i wiem, że nie macie ani jednego pracownika nada­ jącego się do kierowania jej pracą. Więc kto może zastąpić Joego? - Chyba nie uważasz, że pójdę do lasu! - Nie bądź taka zgorszona. Kobiety też zajmują się wyrębem. - Raczej nieliczne. - Słuchaj, przecież nie mówię, że masz się złapać za piłę albo obsługiwać maszyny. Ale mogłabyś wszystkim kierować. To właśnie robi Joe, a u mnie nadzorca. Christy wpatrywała się w niego, jakby mu nagle wyrosła druga głowa. - Nie mogę uwierzyć. Jeśli to jest to twoje genialne rozwiązanie... - Kpij sobie, jeśli chcesz, ale to jest genialne rozwiązanie. - Vince zmarszczył brwi i wstał. - Poży­ czyłbym wam swojego człowieka, ale go potrzebuję. Poza tym oboje wiemy, że nie zdałoby to egzaminu. - Rzeczywiście - odparła cierpko Christy i również wstała. - Nie zapominajmy o tej idiotycznej wojnie między naszymi pracownikami. Całe miasto jest podzielone! Albo popierasz Bonnella, albo Morrisona, a ci dwaj nigdy nie powinni się spotkać! - Myślę, że lekko przesadzasz - odparł łagodnie Vince. - Współzawodnictwo nie jest niczym złym. Drwale ciężko pracują i jeśli od czasu do czasu trochę upuszczą pary, próbując się w zawodach... - O, chwileczkę. Trudno nazywać walkę na pięści „próbowaniem się" w zawodach! Przyglądając się jej badawczo, Vince dopił kawę. - Dlaczego zaczęliśmy o tym mówić? Wiesz, co

OSTATNIA SZANSA 21 myślę? Ty również bierzesz udział w tej wojnie, jak wszyscy. Nie podoba ci się mój pomysł, bo pochodzi od Bonnella. - To absurd. Tak samo jak twój pomysł. Po pierw­ sze, ci nieokrzesani, uparci drwale nie będą słuchali kobiety. Wszyscy jesteście tacy sami, gdy w grę wchodzi męska ambicja! Vincent poczuł się urażony. Koniec z pomaganiem tej zwariowanej damulce. Bystra? Inteligentna? Ha! Serdeczną radę uznała za afront! Nie potrzebował ani jej, ani jej cholernych problemów! - I dlatego że wszyscy jesteśmy tacy obrzydliwi, z nikim się tu nie spotykasz? - Bez osobistych wycieczek, Bonnell! - zawołała. - Nie będziemy tu roztrząsać mojego prywatnego życia. - Ani mojego, damo. To ty zaczęłaś! - odparł, odwrócił się i ruszył do drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce. - Jesteś nieprzejednana i to cię ogranicza. Kiedy ochłoniesz, zastanów się nad moim pomysłem. Bez kierownika ci ludzie spartaczą całą robotę - rzucił gniewnie. - Dlaczego ci na tym zależy? - krzyknęła, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim. Ciężko opadła na fotel, potem zerwała się na równe nogi i podbiegła do okna. Zobaczyła zabłoconą furgonetkę odjeżdżającą spod jej biura. - Ty draniu! - mamrotała patrząc, jak wóz znika za rogiem. Ciągle padało i była tak zmęczona, że chciało się jej wyć. Była też przestraszona, zmartwiona i pełna złości. Z tego wszystkiego w końcu rozbolał ją brzuch. - O Boże - jęknęła, siadając znów do komputera. Ta awantura wydała jej się wprost niewiarygodna. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz podniosła na kogoś głos. Christy nerwowo przesunęła palcami po włosach,

22 OSTATNIA SZANSA odgarniając je do tyłu. Serce waliło jej mocno. Musiała przyznać, że bez względu na motywy Bonnella, zachowała się jak ostatnia jędza. Przestała nad sobą panować i choć miała mnóstwo powodów, żeby wystrzegać się Vincenta Bonnella, uniosła się zupełnie bez sensu. Zbliżało się południe, więc Christy drżącymi rękami wyłączyła komputer i ekspres do kawy, a potem zamknęła biuro. Laura uśmiechnęła się, kiedy Christy weszła do pokoju Joego. - Obudził się na kilka minut - opowiadała córce. - Wyzdrowieje, po prostu wiem, że tak będzie. - Oczywiście, że wyzdrowieje, mamo - odpowie­ działa, patrząc na Joego, całego w bandażach i gipsie. Zostawiły pielęgniarce wiadomość, że będą w barze, i ruszyły przez szpitalne korytarze. - Myślałam o wczorajszej wizycie Vincenta Bon­ nella. Nie sądzisz, że to bardzo ładnie z jego strony? Nie wiedziałam, że on i Joe się przyjaźnią - powiedziała Laura. Christy gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie chciała rozmawiać o Bonnellu, ani nawet o nim myśleć. Po pierwsze, czuła się głęboko upokorzona tą głupią sprzeczką. Po drugie, nie ufała mu. W rzeczy samej lista powodów, dla których powinna unikać tego człowieka, rozrastała się w zawrotnym tempie. - Mamo, oni nie są przyjaciółmi. - Dlaczegóż więc przychodziłby i pytał o Joego? Christy nie mogła się zmusić do roztrząsania z matką niepokojących domysłów. Za pozorną wspaniałomyśl­ nością Bonnella mógł się kryć zwykły egoizm. - Clem Molinski zadzwonił dziś rano do biura. Usłyszał o wypadku i pytał, czy może odwiedzić Joego - rozmyślnie zmieniła temat.

OSTATNIA SZANSA 23 - Joe chętnie zobaczy ich wszystkich, kiedy będzie mógł. W barze wybrały dania, zapłaciły i znalazły stolik. - Christy, czy poradzisz sobie ze wszystkim w czasie nieobecności Joego? - spytała Laura, zaskakując tym córkę. Christy przenosiła talerze z tacy na stół, a jej zdrowy rozsądek toczył walkę z pragnieniem całkowitej uczciwości. Ale czy w tej sytuacji mogła zmartwić matkę? Gdyby Laura zdała sobie sprawę ze skali problemu, prawdopodobnie załamałaby się. - Mamo, poradzę sobie. Proszę, nie kłopocz się o przedsiębiorstwo. Masz teraz dość zmartwień. - Christy, jesteś taką mądrą kobietą. Jestem z ciebie dumna. I Joe też, sama wiesz. On nie może się ciebie nachwalić - powiedziała Laura ze swoim przemiłym uśmiechem i sięgnęła przez stół, by pogłaskać dłoń córki. - Wiem - powiedziała cicho Christy. Nie mogła pozbyć się myśli o pomyśle Vincenta Bonnella. To przecież śmieszne. Jakim cudem zdołałaby pokierować robotnikami? Przecież to szesnastu drabów! Zawracanie głowy. Jedząc lunch Christy postanowiła porozmawiać ze Stubbem Branniganem. Skoro Clem właściwie od­ mówił, to Stubb pozostał jedynym kandydatem. Powiedziała matce, że musi nakarmić Muffina i wymknęła się ze szpitala. Pojechała prosto do Stubba. Brannigan był kawalerem, zatem gdy Christy nie znalazła przed domem jego niebieskiej furgonetki, od razu zawróciła i pojechała w kierunku głównej ulicy miasteczka. W końcu spostrzegła samochód Stubba zapar­ kowany w pobliżu Way Inn, knajpy o podejrzanej reputacji. Znalazła miejsce na parkingu i zmusiła się do

24 OSTATNIA SZANSA przekroczenia progu gospody. Woń piwa i dym z papierosów o mało nie zwaliły jej z nóg. Muzyka dudniąca z niewidocznych głośników, głosy i śmiech niemal ją ogłuszyły. W okolicy było kilka przyjemnych barów, ale Way Inn stanowczo do nich nie należał. Stojąc w drzwiach Christy przyglądała się tłumowi byle jak odzianych, krzepkich mężczyzn. Kiedy zobaczyła Vincenta Bonnella, przepychającego się przez grupę ludzi, była oszołomiona. Czy w ten sposób spędzał swoje niedzielne popołudnia? Dlaczego los znowu doprowadził do ich spotkania? Nie była przygotowana na to, że zobaczy Vinee'a tak szybko po tej awanturze w biurze. - Zupełnie się nie spodziewałem, że cię tu zobaczę - powiedział chłodno. Wstąpił porozmawiać tylko z paroma swoimi ludźmi i wejście Christy Allen było dlań niespodzianką stulecia. Ten mężczyzna irytował ją. Cholera, on na nią działał! Nie znajdowała żadnego innego wytłumaczenia zmiany swojego zachowania w jego obecności. - Mogłabym powiedzieć to samo - odparowała, przenosząc spojrzenie z Vincenta na tłum. Przynajmniej nie wydawał się oczekiwać przeprosin! - Szukam Stubba. Czy jest tutaj? - Jeśli nawet jest, ja go nie widziałem. - Jego samochód stoi na zewnątrz. - Sądzę, że mógł odjechać czyimś autem - od­ powiedział Vince wzruszając ramionami. - Właśnie wychodziłem: Przez dłuższą chwilę patrzył na Christy, zastana­ wiając się, czym, do diabła, tak go pociągała. Dobrze pamiętał, jak potraktowała go w biurze, ale mimo to czuł bezsensowną potrzebę troszczenia się o nią. Way Inn nie było miejscem dla niej. Wziął ją za rękę. - Chodź, odprowadzę cię do samochodu. Jego obcesowość nie zostawiała miejsca na dyskusję.

OSTATNIA SZANSA 25 Pozwoliła mu wyprowadzić się na zewnątrz. Padał deszcz. Strząsnęła jego wielką dłoń i skoczyła do samochodu. Zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi, Vince uchwycił je i pochylił się, żeby zajrzeć do środka. - Rozumiem, że masz zamiar dać tę robotę Stub- bowi? - Nie mam wyboru - rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Zupełnie wbrew temu, co sugerowałeś. Vince popatrzył na nią w zamyśleniu. Może miała rację. Prawdopodobnie świetnie radziła sobie z licz­ bami, ale kierowanie ludźmi to zupełnie inna sprawa. Może nie pasowała do tego zespołu. Drwale za­ chowywali się czasami dość ordynarnie, chociaż w stosunku do przyzwoitych kobiet przeważnie byli uprzejmi i pełni szacunku. Nie miał żadnej wątpliwości, że Christy Allen była przyzwoitą kobietą. Na pewno była też atrakcyjna. Różniła się od dziewcząt, które zwykle budziły jego zachwyt, ale jednak go pociągała. Co robiła po pracy, dla przyjemności? Musiała mieć przyjaciół. Kim byli? - Zrobisz, co zechcesz - powiedział w końcu. - Jestem pewien, że wkrótce odkryjesz, o co w tym wszystkim chodzi. Ale pamiętaj o czymś, dobrze? Jeśli wpadniesz w tarapaty, nie wahaj się zadzwonić. Mój numer jest w książce - dodał i odszedł, zostawiając Christy patrzącą za nim szeroko otwartymi ze zdzi­ wienia oczami. Był zaskakującym mężczyzną i naprawdę nie wiedziała, co o nim myśleć. W jednej minucie ogarniała ją nieufność, a w następnej była przekonana o jego szczerości. No, dobrze. Jeden Bóg wiedział, gdzie szukać Stubba. Z wysiłkiem skoncentrowała się na myśleniu o nim. Sądziła, że Stubb pokaże się jutro w pracy, więc może pojechałaby rano na teren wyrębu, żeby

26 OSTATNIA SZANSA go złapać. To dobry pomysł. Mogłaby wtedy poroz- mawiać ze wszystkimi i opowiedzieć o wypadku Joego. Uruchomiła samochód i pojechała do domu nakar­ mić Muffina, a potem wróciła do szpitala i spędziła wieczór z matką. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła po przebudzeniu następnego ranka, była cisza. Przestało padać. Wy­ skoczyła z łóżka, podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Słońce! W znacznie lepszym nastroju Christy zaczęła przygo­ towywać się do pracowitego dnia. Miała tuzin spraw do załatwienia w biurze, ale postanowiła zatrzymać się tam tylko na krótko i zaraz pojechać na teren wyrębu. Głównym jej zadaniem była rozmowa ze Stubbem. Znowu poczuła ból brzucha i uznała, że to z napie- cia. Wczorajszej nocy też jej dokuczał i nie spała zbyt dobrze. Wiedziała, iż nie pozbędzie się go, dopóki nie załatwi czegoś konkretnego z ekipą drwali. Na miejsce wyrębu jechało się ponad godzinę. Zanim wyruszyła, przesiadła się do terenowego samochodu Joego z napędem na cztery koła. Po kilku deszczowych dniach górskie drogi były błotniste, a nie chciała ryzykować utknięcia na trasie. Dojechała do ostatniego zakrętu, z którego wjeż­ dżało się w półkilometrowy odcinek drogi, wiodącej wprost do poręby. Christy zatrzymała samochód i uważnie obejrzała drogę. Pełna kolein i szlamowatego błota, wyglądała złowieszczo. Ale widać było, że niedawno ktoś tędy jechał, a więc brygada zdołała dotrzeć rano do pracy. Wahała się, czy ruszać dalej. Perspektywa rozmowy z załogą nie budziła w niej entuzjazmu. Pod wieloma względami była samotnikiem. Nie poszukiwała tłumów ani nie potrzebowała innych ludzi, żeby przyjemnie spędzić czas. Nie umiała wygłaszać przemówień i taka

OSTATNIA SZANSA 27 konieczność budziła jej przerażenie. Ale trzeba było to zrobić, a nie było nikogo, kto mógłby ją zastąpić. Wciągnęła głęboko powietrze, przycisnęła nogą pedał gazu i pojechała dalej. Dojeżdżała już prawie do celu, gdy pokonując ostry, pnący się w górę zakręt, zobaczyła leżące w poprzek drogi drzewa. Jak garść upuszczonych ogromnych zapałek pnie leżały skrzy­ żowane jedne na drugich i zupełnie blokowały przejazd. Serce podskoczyło jej do gardła. Odruchowo zahamowała. Samochodem zarzuciło na bok. Christy zwolniła trochę hamulec, odzyskała kontrolę nad autem, potem hamowała z większą ostrożnością. Serce jej waliło jak młotem, gdyż niewiele brakowało do zderzenia, ale też dlatego, że równie niepokojąca była scena, którą zobaczyła zza szyby samochodu. Mężczyźni gramolili się po pniach w jej kierunku, a na brzegu, po lewej stronie drogi stał pokiereszowany wrak ciężarówki. Ktoś nagle otworzył drzwi jej samochodu. - Czy nic ci nie jest? - zapytał Clem z troską w głosie. - Wszystko w porządku. Kto prowadził wóz? Czy został ranny? Jeden z mężczyzn wystąpił do przodu. - Ja jestem kierowcą, Christy. Ta zakichana droga jest śliska jak szkło. Nie zauważyła, aby Moe Griffin miał na sobie choćby ślady zadrapań. Odetchnęła z ulgą. - Najwyraźniej ten wypadek zdarzył się przed chwilą. - Jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut temu - od­ powiedział Moe. - Paru ludzi poszło na górę, przyprowadzą spychacz, żeby zepchnąć drzewa z drogi. Christy wspięła się na pień, żeby lepiej obejrzeć ciężarówkę. - Co z nią? Mocno uszkodzona?

28 OSTATNIA SZANSA - Zapala, już próbowałem, ale przez kilka dni nie będzie się nadawała do użytku - powiedział ponuro Moe. - Podwozie jest diabelnie pokrzywione. Firma Morrison Logging Company posiadała pięć wielkich ciężarówek. Jeśli któraś musiała iść do naprawy na dłużej, powodowało to duże straty z powodu zaległości w transporcie drewna. Moe był przybity. Samochód był przydzielony jemu i gdy nie był na chodzie, Moe niewiele mógł zarobić. Szkoda, że Moe nie nadawał się na kierownika, pomyślała Christy. Był dobrym, godnym zaufania kierowcą, ale jedynie to potrafił robić. Spojrzała wokół z troską. Sytuacja na drodze wydawała się raczej beznadziejna. - Ile wozów wyjechało od rana? - zapytała. Spostrzegła, jak niektórzy z nich wymienili spojrzenia. - To był pierwszy transport, Christy - przemówił wreszcie Clem. - Dzisiaj wszystko idzie fatalnie. Zauważyła, że w grupie mężczyzn, na których patrzyła, nie było Stubba. - Gdzie jest Stubb? - Nie pokazał się - potrząsnął głową Clem. - Właś­ nie o tym rozmawialiśmy. Nikt go nie widział od soboty. - Ale jego wóz stał przy Way Inn wczoraj po południu - powiedziała Christy. - Tam właśnie był w sobotę wieczorem - od­ powiedział jeden z mężczyzn. - Kiedy wychodziłem, on jeszcze tam siedział. - No, to dziwne - powiedziała Christy zatroskanym głosem. - To chyba niepodobne do Stubba, prawda? Według moich codziennych zestawień Stubb rzadko opuszcza pracę. - Zawsze jakoś docierał, nawet jak miał potwornego kaca - odpowiedział któryś ze śmiechem. - Hmm - mruknęła Christy. Może stary samochód