Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Michaels Leigh - Idealne rozwiązanie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :736.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Michaels Leigh - Idealne rozwiązanie.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 90 stron)

LEIGH MICHAELS Idealne rozwiązanie (The Only Solution) Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Na pierwszy delikatny jęk dziecka, Wendy zerwała się z łóżka i sięgnęła po szlafrok. Nie spała. Po tak wyczerpującym dniu było to niemożliwe. Czuła ogromny ciężar w nogach, a słabe światło lampki nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać. Ciche pojękiwania Rory szybko przerodziły się w głośny płacz, lecz na widok Wendy dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć. – Myślałam, że będziesz już przesypiała całe noce – powiedziała, biorąc małą na ręce. Delikatnie pogładziła ją po policzku. – Czy nie mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie? Rory uśmiechnęła się i włożyła piąstkę do buzi. Wendy roześmiała się i przytuliwszy dziecko, zaniosła je do kuchni, by przygotować butelkę. Umieszczona w leżaczku Rory rozglądała się z zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki nie zadowoliło jej na długo i po chwili zaczęła znów płakać. – Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod nosem Wendy. Wsunęła dziecku smoczek do ust i usiadła na bujanym fotelu. Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła się wygodnie i wpatrywała w stojącą w rogu niewielką choinkę. Mimo że nie zapaliła lampek, bombki poruszały się lekko i migotały w słabym świetle dochodzącym z kuchni. Ile to już nocy spędziła, darząc to dziecko ciepłem, troską i nadzieją? Rory miała już prawie pięć miesięcy. Kiedy Marissa powierzyła jej opiekę nad córką, niemowlę miało niespełna sześć tygodni. – Wydaje się, że jesteśmy razem od zawsze – powiedziała do siebie Wendy. Usłyszawszy nutę skargi we własnym głosie, nagle zapragnęła wytłumaczyć małej, że mówiąc „zawsze” nie miała nic złego na myśli. Po prostu Rory stała się częścią jej życia i myśl o rozstaniu rozdzierała jej serce. Wendy już prawie nie pamiętała, jak wyglądało jej życie przed pojawieniem się Rory. Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę, miała wielu przyjaciół i dużo zainteresowań – ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko. Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała się bardziej znacząca. Oddać to dziecko, to utracić sens życia. Ale czy miała jakiś inny wybór? Przeanalizowała wszystkie możliwości; przez ostatnie dwa dni o niczym innym nie myślała. Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – coś, co złamie jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze. Na stoliczku obok leżał list, który otrzymała dwa dni temu w pracy. Zawierał lakoniczną informację, że za dwa tygodnie jej usługi nie będą już firmie potrzebne. Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a szef nie miał cywilnej odwagi, by poinformować ją osobiście... Rory przerwała jedzenie i zaczęła się wiercić, najwyraźniej niezadowolona z opasującego ją silnego uścisku. Wendy westchnęła głęboko i starała się odprężyć. Nie powinna mieć żalu. W tym, co zrobił, nie było nic osobistego, niemal wszyscy pracownicy zostali potraktowani w ten sam sposób. Nie było żadnych znaków ostrzegawczych, jedynie ciche głosy, że ostatnie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

parę miesięcy nie były dla firmy najkorzystniejsze. Aż do dzisiaj, gdy poinformowano personel o oficjalnym ogłoszeniu upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników. Na dwa tygodnie przed gwiazdką. Cudowny prezent, pomyślała gorzko Wendy. Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to znaczy udana gwiazdka. Jednak dla wielu innych mieszkańców Phoenix, którzy także zostali zwolnieni, będą to bardzo smutne święta. Świadomość, że inni są w jeszcze gorszej sytuacji jakoś nie przynosiła jej ulgi. Miała trochę oszczędności na koncie, ale znacznie je nadwerężyła, gdy Rory wyrosła z kołyski i potrzebne było nowe łóżeczko oraz mnóstwo innych akcesoriów. Nigdy nie podejrzewała, że utrzymanie dziecka jest tak drogie. Samo mleko i pieluszki kosztowały krocie, nie mówiąc już o opiekunce, którą musiała wynająć, by móc poświęcić czas na szukanie nowej pracy. Tak więc na koncie pozostało jej niewiele, a proponowana przez firmę odprawa była po prostu żałosna. Rory ssała spokojnie, zacisnąwszy ufnie rączkę na palcu Wendy. Miała niebieskie przejrzyste oczy Marissy, z tęczówkami otoczonymi czarną obwódką. Marissa zawsze uważała, że to oznaka ogromnej intuicji. A jednak zabrakło jej tej intuicji w chwili, gdy zrezygnowała z ucieczki przed nadjeżdżającym samochodem. W przeciwnym wypadku sporządziłaby przecież testament. Rory opróżniła butelkę. Wendy podniosła ją, aby małej odbiło się, zmieniła pieluszkę i ułożyła w łóżeczku. Pochyliła się nad dzieckiem i przyglądając się śpiącej twarzyczce, przypomniała sobie dzień, w którym stała przy innym łóżku... Piękna twarz Marissy wyszła z wypadku bez szwanku, łatwiej więc było łudzić się nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Jednak ogromne poruszenie personelu i liczba otaczających ranną urządzeń podtrzymujących życie, przywoływały do tragicznej rzeczywistości. Właściwie nie oczekiwali, że Marissa w ogóle odzyska przytomność. Tymczasem w pewnym momencie ocknęła się i chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do niej słabym szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację. – Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją moi rodzice. Zniszczą ją tak jak mnie. Obiecaj mi! Wendy zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego uścisku umierającej. – Obiecuję – powiedziała. Usłyszawszy odpowiedź, Marissa puściła jej dłoń. Po chwili już nie żyła. Drżącymi rękoma Wendy poprawiła kołderkę w łóżeczku i próbowała wziąć się w garść przed tym, co czekało ją jutro. Nie mogła dłużej opiekować się Rory w sposób, jakiego życzyłaby sobie Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce. Jednak nie ma innego wyboru. Wendy nie przyznała się jeszcze opiekunce dziecka, że straciła pracę. Rana była zbyt świeża i głęboka, by o niej mówić. Jednak, gdy przyszła do niej następnego ranka, stało się jasne, że Carrie słyszała już o wszystkim. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Mąż kazał mi powiedzieć, że nie mogę pracować na kredyt – powiedziała miękko, unikając wzroku Wendy. – Czy nadal będzie ją pani przynosiła? – Jeszcze nie wiem. Wkrótce dam pani odpowiedź. Pocałowała małą i szybko wyszła, by uniknąć dalszych pytań. Siedząc w samochodzie, oparła głowę o kierownicę. Czemu nie powiedziała prawdy? Nie będzie już przynosiła Rory, bo wkrótce mała będzie setki kilometrów stąd. Łudziła się, że to, co nie wypowiedziane, nie jest faktem. Odruchowo odwlekała czekającą ją rozmowę telefoniczną i rozstanie z Rory. Pocieszała się, że Marissa na pewno by ją zrozumiała. Co więcej, na pewno sama by ją do tego namawiała. Wendy nie mogła zajmować się Rory, gdyż nie było jej na to stać. Żadna matka nie chciałaby, aby jej dziecko żyło w ubóstwie, zwłaszcza wtedy, gdy dostępne są inne możliwości. Jeśli zaś chodzi o tę drugą stronę, o to, że rodzice Marissy mieliby zniszczyć Rory... Wendy z trudem przełknęła ślinę. Nigdy nie miała okazji poznać Burgessów. Nie pojawili się nawet po rzeczy Marissy, zlecili to adwokatowi. Wszystko, co wiedziała o rodzinie przyjaciółki, wiedziała od samej Marissy, która zawsze mówiła o tym w złości i, już na samym końcu, w cierpieniu. Marissa była młoda i trochę egocentryczna. Być może nieco przesadzała. Tak czy inaczej, Wendy musi zaryzykować. Spóźniła się do pracy o parę minut. Nie sądziła, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Prace, które do niedawna wydawały się takie ważne, w obliczu najnowszych wydarzeń zupełnie straciły sens. Ostatnio pracowała nad katalogiem na następny sezon, ale czy jest sens reklamować zawory i liczniki, których się nigdy nie wyprodukuje? Sądziła, że zastanie kolegów skupionych wokół stolika z kawą, deliberujących nad zaistniałą sytuacją. Tymczasem wszyscy siedzieli na swoich miejscach i zdawali się pracować intensywniej niż zwykle. Prawdopodobnie cyzelowali swe nowe podania o pracę. Zjawił się szef i zwrócił jej uwagę na spóźnienie. Złość, stres i przemęczenie sprawiły, że bez namysłu odparła: – Więc zwolnij mnie. – Po co ten sarkazm? Ugryzła się w język. W zaistniałej sytuacji potrzebowała od Jeda Landersa jak najlepszych referencji. – Przepraszam cię, Jed. Po prostu jestem w szoku. Co się dzieje? – Musimy zaplanować kampanię sprzedaży wszystkiego, co nam pozostało. Wieszając płaszcz, doszła do wniosku, że lepsze takie zadanie niż bezczynność. Spytała Jeda: – Czy możemy liczyć na jakąś pomoc firmy w szukaniu pracy, nawiązaniu nowych kontaktów? – Nic o tym nie słyszałem. W razie czego dam ci znać. Zabrała się do pracy. Okazało się tego więcej, niż myślała, i lunch zjadła dopiero wczesnym popołudniem. Nie miała apetytu. Całe szczęście, że nikt nie dostrzega, jak okropnie wyglądam, pomyślała. Mają na to gotowe Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

wyjaśnienie albo są zbyt pochłonięci swoimi sprawami, by cokolwiek zauważyć. Gdy skończyła pracę i oddała ją Jedowi, wiedziała, że teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by odbyć czekającą ją rozmowę. Wcześniej znalazła w książce telefonicznej numer biura Burgessów. Pomyślała, że może być za późno. W Chicago jest przecież o godzinę później niż w Phoenk. Jeśli Samuel Burgess przestrzega bankierskich godzin pracy, może już być poza biurem. Zdaje się, że nie był tak po prostu bankierem. Wendy nie była pewna, kim jest naprawdę. Zdała sobie sprawę, że choć mieszkała z Marissą przez parę miesięcy, to o jej rodzinie nie wie prawie nic. Do tej pory nie miało to żadnego znaczenia. W kręgach, w których się obracały, nikt nie pytał o pochodzenie ani koneksje. Raz w miesiącu Marissa otrzymywała korespondencję, której nadawcą była, jak wynikało z błyszczącej inskrypcji, firma Burgess Group. Zawartość tych listów często doprowadzała Marissę do szału. Kiedyś Wendy nie wytrzymała i spytała, czy to jakaś rodzina. – To mój cholerny ojciec – odparta Marissa. – Lubi się zabawiać życiem ludzi, tak jak zabawia się ich pieniędzmi. Nie dodała nic więcej. W okresie ich znajomości, Marissa nie opowiadała o swojej rodzinie. Jednak po wypadku, kiedy szpital zaczął wypytywać o dane, mogła przynajmniej wskazać właściwy kierunek poszukiwań. Dzięki temu czuła się nieco mniej bezradna. Teraz zaś przynajmniej wie, gdzie szukać dziadka Rory. Stwierdziła, że lepiej będzie skontaktować się z ojcem niż z matką Marissy. Wiadomość, że ich zmarła kilka miesięcy temu córka miała dziecko, będzie dla nich strasznym szokiem. Samuel Burgess był biznesmenem i Wendy zakładała, że przyjmie tę wiadomość spokojniej niż matka. Nawet sygnał telefonu w Burgess Group wydawał się bardzo ekskluzywny, a głos recepcjonistki nasuwał podejrzenie specjalnego treningu wokalnego. – Z kim mogłabym panią połączyć? – Chciałabym rozmawiać z Samuelem Burgessem – powiedziała Wendy, zaczerpnąwszy głębokiego oddechu. Po chwili w słuchawce odezwał się męski głos. Wendy ledwo usłyszała, co mówił, zaskoczona jego brzmieniem. Było głębokie, a przy tym ciepłe. – Burgess – powtórzył z nutą zniecierpliwienia w głosie. Musiała przełożyć słuchawkę do drugiej ręki, tak bardzo spociły się jej dłonie. – Dzień dobry, panie Burgess, nazywam się Wendy Miller. Dzwonię w sprawie... – Czy może pani mówić głośniej? – Dzwonię w sprawie... – Zwilżyła usta. – Muszę porozmawiać z panem o pańskiej wnuczce. Spodziewała się długiej przejmującej ciszy, a tymczasem zaskoczył ją głęboki i dobroduszny śmiech. – Moja wnuczka? Tak się składa, że nie mam wnuczki. Wendy przełknęła ślinę. – Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć. Chodzi o córeczkę Marissy. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Sądzę, że źle panią poinformowano. – Całe ciepło i wdzięk jego głosu ulotniły się w ułamku sekundy. Stał się lodowaty. – Wiem, że Marissa nie żyje – powiedziała – ale.... – A pani stara się na tym zarobić, tak? – Oczywiście, że nie. Ja... – Przerwała. Zrozumiała, że nie ma żadnych szans na porozumienie. Przypomniała sobie błagalny szept Marissy. „Nie pozwól, aby moi rodzice zagarnęli małą. Zniszczą ją, tak jak mnie”. Wendy uważała zawsze, że Marissa przesadza. Teraz zaczynała rozumieć jej niepokój. Mała Rory była taka rozkoszna i szczęśliwa. Jak długo pozostanie taka pod opieką tego szorstkiego mężczyzny? Przecież w ogóle go nie znam, próbowała się uspokoić. Przeżył właśnie duży szok. Jeszcze minutę temu był czarujący. Pewnie dlatego, że oczekiwał telefonu klienta, nie zaś nieznanej osoby, mieszającej się do jego rodzinnych spraw. Ogarnęła ją panika. Co ja robię? Uświadomiła sobie, że chce oddać coś najcenniejszego. Dziecko Marissy znaczyło dla niej więcej niż życie. Uświadomiła sobie także, że łamie własne zasady moralne. Przysięga pozostaje przysięgą. Nie należało działać aż tak pochopnie. Zakładała, iż Marissa nie miała racji i że dziadkowie byliby dla słodkiej Rory kochającymi opiekunami. Teraz rozumiała ostatni szept Maiissy. – Proszę pani? – Głos w słuchawce stał się znowu szorstki. – Proszę powtórzyć swoje nazwisko. Istniały na świecie gorsze rzeczy niż brak pieniędzy. Ponadto ma jeszcze trochę czasu, nim sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. Znajdzie się inny sposób, znajdzie się inna praca. Jakoś sobie poradzą. – Skąd pani dzwoni? Wendy udała, że nie słyszy tego pytania. – Już nic – powiedziała zdecydowanie. – Musiałam się pomylić. Przepraszam, że zawracałam panu głowę. Kiedy odkładała słuchawkę, wciąż słyszała jego głos. Nie obchodziło ją już, co miał do powiedzenia. W następnym tygodniu wysłała całe mnóstwo podań o pracę i wzięła dzień wolny, by osobiście objechać wszystkie znajdujące się w Phoenk firmy, które mogłyby potrzebować kierownika działu marketingu. Na razie jednak nic z tego nie wynikało. Jej konkurentami byli przecież nie tylko przypadkowi ludzie, ale także koledzy z jej działu. Nikt nie chciał zatrudnić pracownika, zanim nie pozna wszystkich kandydatów. Usiłowała przekonać samą siebie, że wszystko się uda. Była starannie wykształconą, sumienną pracownicą. Gdyby tylko miała nieco większe oszczędności... Łatwiej byłoby jej znieść ten trudny przejściowy okres. Jej nastrój poprawiał się codziennie wieczorem, gdy odbierała Rory od opiekunki. Na jej widok dziecko stawało się energiczne i radosne. Śmiało się w głos i wyciągało rączki, nie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

mogąc się doczekać czułego uścisku Wendy. Rory zapowiadała się na cudowną dziewczynkę. Jednak podczas długich nocy, kiedy mała spała, a Wendy nie potrafiła się odprężyć nawet na chwilę, sprawy nie wydawały się takie proste i łatwe. Czekało ją zaledwie parę dni pracy, a jej ostatnia wypłata miała być skromniejsza niż zwykle, gdyż zleciła odprowadzenie z niej kwoty ubezpieczenia zdrowotnego. Oszczędności powinny starczyć im na miesiąc, najwyżej dwa. Gdyby do tego czasu nie znalazła satysfakcjonującej pracy, będzie musiała podjąć się jakiejkolwiek. I jeśli nieraz, podczas tych bezsennych nocy, zdarzało jej się wracać pamięcią do urzekającego głosu Samuela Burgessa, nie pozwalała sobie na to zbyt długo. O mały włos nie popełniła jednego błędu, i na pewno nie zamierzała popełnić kolejnego. W czwartek po południu miała wyznaczoną rozmowę w jednej z firm i Jed Landers pozwolił jej wcześniej wyjść z biura. Teraz, kiedy praca została już wykonana i czekała ich ostateczna likwidacja, obecność w firmie nie miała większego znaczenia. Z myślą o czekającej ją rozmowie, włożyła swój najlepszy kostium. Jego miedziany kolor doskonale harmonizował z mahoniowymi pasemkami jej włosów. Wyglądała ładnie i profesjonalnie, ale nie nazbyt wystrzałowo. Robienie z siebie modelki nie było dobrze widziane przez pracodawców. Kiedy sprawdzała teczkę z korespondencją, dostrzegła, że obok biurka sekretarki stoi nieznany mężczyzna. Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat, był całkiem przystojny, choć raczej z gatunku tych aroganckich. Takie wrażenie robiły przynajmniej jego ciemne i gęste, lekko zmarszczone brwi. Przy tak ciemnej oprawie oczu jego włosy były nadspodziewanie jasne. Połyskiwały w nich słoneczne pasma, prawdopodobnie efekt długich godzin spędzanych na plaży. Dobrze zbudowany, szczupły i wysoki, ubrany był w ciemnoszary garnitur, który z pewnością nie pochodził ze zwykłego sklepu z odzieżą. Miał nieskazitelnie białą koszulę i Wendy była gotowa się założyć, że jego krawat jest z prawdziwego jedwabiu, a trzymana przezeń walizka – z najdelikatniejszej skóry. Nie rozpoznała w nim przedstawiciela żadnej ze współpracujących fum. Uznała, że jak na przedstawiciela agencji rządowej jest zbyt dobrze ubrany. Pomyślała więc, że to pewnie jeden z adwokatów zaangażowanych w proces likwidacji firmy. W każdym razie na pewno nie przyszedł do niej. Zdziwiła się więc, gdy sekretarka ruchem dłoni wskazała mu jej biurko. Poczuła gorąco. Pospiesznie wytłumaczyła to sobie lękiem przed spóźnieniem na umówione spotkanie. Mężczyzna niespiesznym krokiem przemierzył salę i podszedł do jej biurka. Wendy spakowała swoje papiery i nie patrząc na niego, powiedziała: – Przepraszam, ale właśnie wychodziłam. Z pewnością ktoś inny będzie mógł się panem zająć... – Obawiam się, że nie, panno Miller. Zamarła. Nie. To niemożliwe. Powoli uniosła głowę, upewniając się, że to przecież nie może być Samuel Burgess. Musiało jej się tylko zdawać. Była zdumiona, jak inaczej brzmiał jego głos teraz, bez dzielących ich kilometrów kabla telefonicznego. Położył dłoń na oparciu jej krzesła i powiedział: Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Nasza rozmowa została przerwana. Przebyłem długą drogę, aby ją dokończyć. – Pan nie jest ojcem Marissy – powiedziała zdecydowanie, zauważając jednocześnie, że kolor jego oczu jest tylko trochę ciemniejszy od koloru oczu przyjaciółki. – Nie, jestem jej bratem. – Ale ja rozmawiałam... – Poprosiła pani Samuela Burgessa – wyjaśnił. – Od czasu przejścia ojca na emeryturę, tylko ja w firmie tak samo się nazywam, więc automatycznie przełączyli do mnie. O co chodzi, panno Miller? Wolałaby pani mieć do czynienia ze staruszkiem? Najlepiej takim, który już ciężko myśli i na którego łatwiej można wpływać? – Nie zamierzałam... – A tak przy okazji, to czego pani od niego chciała, co? Wtedy nie dałem pani możliwości przedstawienia swoich żądań, ale teraz cały zamieniam się w słuch. Wendy znów pochyliła się nad biurkiem. Jej ręce drżały. Pomyślała, ze woli umrzeć z głodu, niż oddać słodką niewinną Rory w ręce tego brutalnego, sarkastycznego mężczyzny. – Niczego. Nie mam żadnych żądań. Żadnych próśb ani pytań. Powiedziałam już panu, zaszła pomyłka. Przez chwilę milczał. Siląc się na obojętność, spytał: – A więc nie ma żadnego dziecka? – Nie ma. Wzięła teczkę do ręki i wyszła zza biurka. Nie mogła go jednak ominąć. – To dziwne, bo pani sąsiedzi powiedzieli mi, że dziecko istnieje. Nie przeszło jej przez myśl, że, zanim tu przyszedł, zebrał na jej temat tyle informacji. Po chwili namysłu odparła: – To nie jest dziecko Marissy. Jest moje. Zapadło milczenie. Po chwili odezwał się: – A więc Burgessów cała ta sprawa nie dotyczy. Wendy spojrzała mu prosto w oczy. – Nic a nic. Miała wrażenie, że stwierdzenie to nieco go uspokoiło. Nie dziwiła się. Musiał poczuć ulgę, że siostra nie zostawiła po sobie nie załatwionych spraw. Nic dziwnego, że Marissa nie chciała, by wychowywali jej dziecko! Wendy ucieszyła się, że nareszcie da jej spokój. Jednocześnie jednak łatwość, z jaką przyjął jej słowa, trochę bolała. Nieco zduszonym głosem powiedziała: – A teraz, jeśli mi pan wybaczy... Nie ruszył się z miejsca. – A tak z ciekawości, panno Miller. Zamierzała pani sprzedać dziecko mojemu ojcu, czy też po prostu chciała go pani szantażować? – Ani jedno, ani drugie – odrzekła ze złością. – Już panu powiedziałam. Dziecko jest moje. I doskonale daję sobie radę. Nie potrzebuję od nikogo pieniędzy. Uśmiechnął się lekko. W wyrazie jego ust nie było jednak łagodności, lecz raczej rodzaj groźby. – Dlaczego więc pani zadzwoniła? Miała uczucie, że na jej szyi zaciska się pętla. Odwróciła się od niego i przymknęła oczy. Musi znaleźć jakieś wyjaśnienie, by wreszcie się od niej odczepił. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Skoro to naprawdę pani dziecko... – To co? – spytała zduszonym głosem. – To nie miałaby pani nic przeciwko temu, abym je zobaczył. Uwielbiam dzieci. Uważam się za ich znawcę. Wendy nie mogła do tego dopuścić. Miała świadomość, że z uwagi na zupełny brak podobieństwa trudno byłoby ją uznać za matkę Rory. Sama różnica w kolorze oczu – błękitnych dziecka i jej ciemno-piwnych – nasuwała wątpliwości. Ciągnął dalej: – O ósmej w pani domu, dobrze? Przełknęła ślinę. – Mała będzie już w łóżku. – Ale chyba może ją pani obudzić, prawda? I proszę nie próbować uciec. Podniosła głowę. – Nawet mi się nie śni. Nie mam nic do ukrycia. W kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek. – Po pierwsze, dowodziłoby to pani winy. A po drugie, skoro już raz panią odnalazłem, bez problemu zrobię to po raz drugi. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

ROZDZIAŁ DRUGI Dopóki nie znikł jej z oczu, stała przy swoim biurku jak sparaliżowana. Następnie opadła na krzesło. Jak ją odnalazł? Przez telefon podała mu swoje nazwisko, ale zdawał się go nie słyszeć. Poza tym nie mógł wiedzieć, skąd dzwoni, choć rozpoczęcie poszukiwań w Phoenut było z pewnością krokiem logicznym. Zresztą jakie miało to teraz znaczenie. Pozostaje faktem, że ją odnalazł, a ona musi sobie z tym jakoś poradzić. Przez chwilę pomyślała o tym, by odwołać planowane spotkanie; czuła, iż nie jest w odpowiednim nastroju. Jej sytuacja finansowa była jednak tak dramatyczna, że nie należało lekceważyć najmniejszej nawet szansy na uzyskanie pracy. Poza tym nie miała nic lepszego do roboty przed godziną ósmą. Na pewno nie uda się jej upodobnić Rory do siebie. Siedzenie i zastanawianie się, co pomyśli lub zrobi brat Marissy, nie miało najmniejszego sensu i doprowadziłoby ją tylko do szaleństwa. Lepiej więc zrobić przez ten czas coś pożytecznego i iść na rozmowę w sprawie pracy. Brat Marissy. Ciekawe, czemu przyjaciółka nigdy o nim nawet nie wspomniała? Mogłaby przynajmniej uprzedzić o jego niezwykłej pewności siebie i upartym dążeniu do celu. Gdyby Wendy wiedziała wcześniej, z kim będzie miała do czynienia... No cóż, Marissa nie mogła niczego przewidzieć. Nie spodziewała się przecież śmierci. Zresztą nic chyba nie było w stanie przygotować Wendy na przemożną siłę oddziaływania tego mężczyzny. Kiedy znajdował się w pokoju, zdawał się wypełniać swoją osobą całą jego przestrzeń i podnosić temperaturę o dobrych kilka stopni. Wendy nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. Wciąż o tym myślała, czekając, aż zostanie wywołana na rozmowę. Kiedy nagle usłyszała swoje nazwisko, zerwała się na równe nogi i wchodząc do gabinetu, potknęła się. Z miejsca przekreśliło to jej szanse, i gdy rozmowa dobiegła końca, czuła jedynie wdzięczność, że nareszcie może pójść po Rory i dać jej codzienną dawkę ciepła i miłości. Mała była jednak wyraźnie rozdrażniona i nie miała najmniejszej ochoty się uśmiechnąć. – O co chodzi, kochanie? – spytała Wendy, przytulając ją. – Cały dzień była dziś nieswoja – odparła Carrie. – Wydaje mi się, że zaczyna ząbkować. – Tak wcześnie? – Owszem, jest jeszcze mała, ale jej dziąsła wydają się obrzęknięte. Wendy wsunęła palec do ust dziecka. Natychmiast zapłakało. – Powinna pani kupić gryzaczek – poradziła opiekunka. W drodze powrotnej Wendy wstąpiła do apteki i gdy tylko znalazły się w domu, włożyła gryzaczek do lodówki. Gdy się przebierała, mała zaczęła płakać, wyraźnie zaniepokojona spóźniającą się kolacją. Jeszcze na bosaka Wendy zaniosła ją do pokoju dziecięcego z postanowieniem, że przed karmieniem przebierze małą w czyste ubranko, a brudne wrzuci do pralki, by jeszcze przed północą je rozwiesić. Jedno spojrzenie na twarzyczkę dziecka wystarczyło jej jednak, by zrezygnować z prania Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

przed karmieniem. Szybko przygotowała butelkę i usiadła z Rory na bujanym fotelu. Po zaspokojeniu pierwszego głodu mała poczuła się wyraźnie zadowolona i gotowa do zabawy. Wendy też odzyskała dobry humor. Nie będzie martwiła się na zapas. Może ten Burgess wcale się nie pojawi? Usadowiła Rory w leżaczku i próbowała nakarmić ją łyżką. Dziecko zrobiło sobie jednak z jedzenia zabawę – pluło papką – i już po chwili było tak umazane, że koniecznością stała się natychmiastowa kąpiel. Właśnie suszyła małej włosy, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Wzięła ją na ręce i poszła otworzyć. Stojący w progu gość obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę, od rozsypującego się końskiego ogona po bose nogi. Uniósł brew. Wendy miała ochotę go uderzyć. To co, że wyglądała tak okropnie? Dziecko było czyste, suche i szczęśliwe, opiekowała się nim bez zarzutu! Kiedy w końcu spuścił z niej wzrok, zaczął przyglądać się Rory. Odwzajemniła mu spojrzenie szeroko otwartych, zaciekawionych oczu, po czym ukryła twarz w ramionach Wendy. – Trochę nieśmiała, co? – spytał. – Och, lubi ludzi, których ja lubię. – Natychmiast pożałowała tych słów. Przygryzła wargi i dodała: – Chyba wyrzyna jej się ząb, więc nie jest dziś w najlepszej formie. Bezpieczna w swym schronieniu, Rory przypatrywała mu się nadal. Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął pęk plastikowych, jaskrawych kluczy. Pomachał nimi przed oczyma małej i powiedział: – Cześć, berbeciu. Coś mi się zdaje, że jestem twoim wujkiem Maćkiem. Choć Wendy i tak podejrzewała, że dziś w biurze nie uwierzył w jej słowa, to jednak teraz była całkiem pewna. – Mack? – zdziwiła się. – Zdawało mi się, że przedstawił się pan inaczej? – Samuel Mackenzie Burgess – powiedział spokojnie. – Tradycja rodzinna nakazuje nazwać najstarszego syna imieniem ojca. – No pewnie – mruknęła pod nosem Wendy. Uśmiechnął się lekko. Rory próbowała uchwycić klucze, lecz nie trafiła. Mack Burgess przysunął je bliżej, ale cały czas przyglądał się Wendy. – Jednak dwóch Samuelów w jednym domu musiałoby wywoływać spore zamieszanie. Dlatego matka postanowiła dać mi na drugie imię swe panieńskie nazwisko i nazywać mnie jego skrótem. Rory odepchnęła się od ramion Wendy i sięgnęła po klucze. Gdy wreszcie zacisnęła na nich piąstkę, Mack wypuścił zabawkę i wsunął ręce pod ramiona małej. Wendy pozwoliła mu ją wziąć. Nie będzie się przecież z nim szarpać. Nagie jednak poczuła niezwykłą pustkę, samotność i chłód. Pomyślała z goryczą, że miał rację, nazywając siebie znawcą dzieci. Manewr, który przed chwilą wykonał, był jednym ze zręczniejszych, jakie widziała. Zaabsorbowana swą zdobyczą Rory nawet nie zauważyła, że przeniesiono ją z rąk do rąk. Równie skutecznie odwrócił uwagę Wendy, zagadując ją na temat imion. Po chwili dodał: – Teraz, kiedy już wiesz o mnie tyle, czy ja mógłbym spytać o dziecko? Jak ma na imię? Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Rory. Skrzywił się. – No cóż, lepsze to niż na przykład Płatek Śniegu lub coś w tym rodzaju. – Tak naprawdę jej pełne imię brzmi Aurora Dawn. – To w stylu Marissy. Przegadane, ale właściwie śliczne. Usiądziemy i porozmawiamy o całej sprawie? Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że nadal stoją w progu. – Może pan wejdzie? – zaproponowała niewinnie. Usłyszawszy to, przygryzł wargi, by się nie roześmiać. Poszedł za nią do małego pokoju dziennego. Wendy widziała pełen aprobaty wzrok, którym wodził po mieszkaniu, na dłużej zatrzymując go na małej choince. Usiadł na brzegu sofy. Jednak Rory nie chciała siedzieć. Opierała stopki o jego biodra i usiłowała wstawać. – Zdaje się, że jej rozwój fizyczny nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, prawda? – A sądził pan, że jest inaczej? – Sarkazm donikąd nas nie zaprowadzi, Wendy. Mów mi Mack. Miał rację, była małostkowa. Spuściła głowę i przyglądała się swoim palcom. Ciągnął dalej: – Jest oczywiste, że to dziecko Marissy. Nie miałbym najmniejszych wątpliwości, nawet gdybym nie spędził dziś godziny w urzędzie i nie wydostał stamtąd jej aktu urodzenia. Teraz musimy zdecydować, co należałoby zrobić. – Nie ma nic do zrobienia. Marissa powierzyła dziecko mojej opiece. Była to szczera prawda, ale Wendy miała świadomość, że bez pisemnego oświadczenia woli Marissy nie będzie w stanie niczego udowodnić. Nie sądziła, by Mack Burgess zechciał uwierzyć w jej słowa. – A co z ojcem? Nazwisko widniejące w akcie urodzenia nic mi nie mówi. Wendy potrząsnęła głową. – Wiem, kto to jest, ale nic poza tym. Spotykali się z Marissa przez jakiś czas. Rozstali się jeszcze przed narodzinami Rory. Nigdy nie zainteresował się dzieckiem. Kiedy Marissa była... – Musiała przełknąć ślinę. Do tej pory nie oswoiła się z myślą o tragicznie przerwanym młodym życiu. – Kiedy umarła, zadzwoniłam do mego, a on podziękował mi tylko za wiadomość i odłożył słuchawkę. – Więc zatrzymałaś dziecko. – Mówiłam już, Marissa powierzyła ją mojej opiece. – Ale nie masz oczywiście żadnych prawnych dokumentów potwierdzających jej wolę. Nie zostawiła przecież testamentu. – Nie, ale powiedziała mi, czego chce. Jego głos stał się nagle szorstki. – Masz na to jakichś świadków? Powoli potrząsnęła głową. – Byłyśmy same na oddziale intensywnej terapii... Nie wierzysz mi, prawda? – Nie widzę powodu, dla którego miałbym ci wierzyć. W ciągu dzisiejszego przedpołudnia przyłapałem cię na czterech kłamstwach. Wendy poczuła, że się czerwieni. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Kobieta uczyni wszystko, aby ochronić swe potomstwo. – Tak, kiedy istnieje prawdziwe zagrożenie. Ale w tym przypadku, kiedy nie masz nawet prawa do tego dziecka... Rory zaczynała się niepokoić. Upuściła klucze i wyraźnie przestała się nimi interesować. Zaczynała popłakiwać. Wendy powiedziała: – Już czas na ostatnią butelkę i sen. Zdziwiła się nieco, gdy Mack bez słowa komentarza podał jej dziecko. Być może należał do tych, którzy lubią dzieci tylko wtedy, gdy są czyste, uśmiechnięte i grzeczne. Przygasiła lampy, owinęła Rory w kocyk i usiadła z nią na bujanym fotelu. Mała, ssąc, obserwowała kolorowe ozdoby na choince. – Dlaczego zadzwoniłaś, Wendy? Westchnęła i postarała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale przekonywająco: – Pomyślałam sobie, że to nie w porządku, iż rodzina Marissy nawet nie wie o Rory. Ale nie zamierzałam o nic prosić. – A więc już pięć – odparł, krzyżując nogi. – Kłamstw – dodał, jakby Wendy nie wiedziała, o co mu chodzi. Nie prowadziła własnych obliczeń, ale liczba ta wydała się jej mocno zaniżona. Dla Rory była w stanie zrobić znacznie więcej, niż tylko kłamać, zwłaszcza że to jej własna głupota i panika doprowadziły do tej sytuacji. Mała nie powinna przez to cierpieć. – Niezależnie od tego, co sobie myślisz – powiedziała stanowczo – Marissa naprawdę żądała, by Rory znalazła się pod moją opieką. Zapadło długie milczenie. Wreszcie powiedział: – Tak w ogóle, znając Marissę, jestem w stanie to przyjąć. Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – A więc wierzysz mi? – Powiedzmy, że mogę sobie to wyobrazić. Po pierwsze, bardzo pasuje do Marissy, że żądała, a nie prosiła. Zaś zważywszy na sytuację... Wzięłaś dziecko w nagłych i tragicznych okolicznościach, czując, że Marissa nie pozostawiła ci wyboru, a potem... – Nie rozkazywała mi – sprzeciwiła się Wendy. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. – Potem, kiedy zaczęłaś się nad tym zastanawiać, doszłaś do całkiem słusznego wniosku, że spadła na ciebie zbyt wielka odpowiedzialność. Zadzwoniłaś więc po pomoc, ale rozmawiając ze mną, stchórzyłaś i postanowiłaś ją zatrzymać. Wendy zdobyła się na odwagę: – Doszłam do wniosku, że nie jesteś typem osoby, której chciałabym powierzyć dziecko! – A może uznałaś, iż haczyk został połknięty i lepiej będzie teraz udawać, że nie chcesz się z nią rozstać? – Że co proszę... ? – Tak więc dochodzimy do decydującego momentu. Czego chcesz, Wendy? – Chcę opiekować się Rory. Zapomnijmy, że do ciebie dzwoniłam, dobrze? – Właśnie tego nie możesz chcieć. – Tego chciała Marissa Błagała mnie, bym zatrzymała małą. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Ale na to mamy tylko twoje słowo, tak? Mierzyli się wzrokiem. Powiedział, że jej wierzy, a teraz odbierał jej nawet tę odrobinę nadziei. – Do cholery, mówię prawdę! – Być może, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Jak sądzisz, jaki byłby wyrok sądu w tej sprawie? Wendy nie musiała się nawet specjalnie zastanawiać. Gdyby Marissa zostawiła testament, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Nawet gdyby wynajęła adwokata, nie miała szans wobec tego, czym dysponowali Burgessowie. Żaden prawnik nie zmieni faktu, że była tylko przyjaciółką Marissy; oni zaś są jej rodziną. Najwyraźniej czytał w jej myślach. Odezwał się, nadając swemu głosowi łagodne brzmienie: – Chyba nie sądzisz, że zostawię tę sprawę, prawda? Czuję się odpowiedzialny za tę małą. W końcu to córeczka mojej siostry. – Nie możesz ode mnie oczekiwać, że tak od razu i po prostu ci ją oddam! – A czemu by nie? Powinnaś to była uczynić już przed paroma miesiącami, kiedy umarła matka Rory. – Twoja rodzina tak mało dbała o Marissę, że nikt nawet nie przyjechał po jej śmierci do Phoenk! W jego spojrzeniu coś się zmieniło. – Oczywiście powinniśmy byli przyjechać. Ale wówczas decyzja wydawała się oczywista. Jej nie było, a drobiazgi nie miały żadnego znaczenia. Wendy przygryzła wargę. Nie zgadzała się z tym, co mówił, ale była w stanie to zrozumieć. – Jednak nie możesz jej tak po prostu zabrać. Co zrobisz? Wprowadzisz się do hotelu i zażądasz kołyski, niańki i całego wyposażenia? – Sadzisz, że hotel „Kendrick” nie sprosta tym wymaganiom? Nie odpowiedziała. Spojrzała na uśmiechnięte przez sen dziecko i wyciągnęła rękę, by dotknąć jej policzka. – Jestem dla niej dobra – powiedziała drżącym głosem. – Widzę to i wcale nie umniejszam twych zasług. Ale ona ma rodzinę. Sama przyznałaś, że nie powinna być od niej odcięta. Wendy nie śmiała na niego spojrzeć. – Czy mogę dostać szklankę wody? – poprosił. – Jest w kuchni. Jeśli wolisz mineralną, jest w lodówce. – Wystarczy zwykła. Usłyszała, jak otwiera drzwiczki szafki i odkręca kran. Po chwili zdała sobie sprawę, że przedłuża swój pobyt w kuchni, by mogła się pozbierać. Jeśli naprawdę tak było, musiała przyznać, że dobrze to o nim świadczyło. Właściwie nie miało to już żadnego znaczenia. Te parę minut nie robiło żadnej różnicy. Wszystko skończone. Nie miała siły walczyć dalej. Jedyne, co mogła uczynić, to jeszcze Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

przez chwilę potrzymać dziecko. Wrócił do pokoju i powiedział: – Na blacie leży kawałek wyschniętej grzanki z masłem orzechowym. – Nie martw się. Nie karmiłam Rory masłem orzechowym. – Nawet przez chwilę tak nie sądziłem. Czy to była twoja kolacja? – Na nic innego nie miałam czasu – przyznała Wendy. Bez słowa sięgnął po książkę telefoniczną i znalazł wykaz restauracji z dostawą do domu. – Wolisz chińszczyznę czy pizzę? Wendy wolałaby grzankę z masłem orzechowym, gdyby tylko zechciał ją zostawić i pozwolił zjeść w spokoju. Ale przecież oznaczałoby to, że Rory zniknie także. – Chińszczyznę – odparła. Gdy złożył zamówienie, odłożyła butelkę i oświadczyła: – Położę ją do łóżka. Powiedziane to było tonem tak kategorycznym, jakby właśnie zapowiadała mu, że nie zabierze dzisiaj dziecka, przynajmniej nie bez walki. – Czemu nie miałoby jej być wygodnie, gdy będziemy jedli – przyznał Mack. Nie dodał, co nastąpi po kolacji, ale dla Wendy stało się oczywiste, co miał na myśli. Pomrukując przez sen, Rory zwinęła się w swój ulubiony kłębek. Wendy postała przy niej chwilę, bojąc się, że zaraz wybuchnie płaczem. Następnie wzięła do ręki koszyk pełen śpioszków, koszulek i skarpeteczek. Zajmie czymś ręce, a przy okazji spakuje już wszystko i skróci ból rozstania. Niech sam zajmie się praniem, pomyślała, zdając sobie jednocześnie sprawę, że z pewnością przekazałby ten obowiązek hotelowej służbie. A może nie. Może miał doświadczenie z dziećmi. Mówił, że jest ich znawcą, a sposób, w jaki zaprzyjaźnił się z Rory, nie sprawiał wrażenia amatorszczyzny. Kto wie, może ma tuzin własnych dzieci. Rory byłaby cudownym uzupełnieniem – chyba że zginęłaby w ich tłumie... Przecież nie nosił obrączki... Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zwróciła na to uwagę. Siedział na krześle z łokciami opartymi na kolanach i palcami dłoni podtrzymywał sobie skronie, jak przy bólu głowy. Wendy podeszła do niego z koszem brudnych śpioszków opartym na biodrach i przyjrzała się mu. Wyglądał na zmęczonego. Do cholery! Wcale nie miała zamiaru czuć sympatii do mężczyzny, który właśnie zamierzał zniszczyć jej życie! – Schodzę do pralni – powiedziała. – Jeśli się obudzi... Skiną! tylko. Zanim wywabiła wszystkie plamy i włączyła pralkę, dostawca z restauracji był już na górze. W czasie gdy Mack regulował należność, wypakowała jedzenie i nakryła do stołu. Mack ugryzł pierwszy kęs kaczki po pekińsku. – Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem. Spojrzała na niego. – To znaczy... – Sądziłem, że przyjaciółki Marissy są takie same jak ona... lekkomyślne, krótkowzroczne i pozbawione środków do życia. Cyniczny ton tej wypowiedzi zmartwił ją. Jeśli naprawdę miał takie zdanie o Marissie... Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Już poprzednio mówił o niej niezbyt dobrze. Z drugiej zaś strony, Wendy wcale nie była pewna, czy tak naprawdę odbiega od tego opisu. Już sam telefon do Burgessów był przecież dowodem jej lekkomyślności i krótkowzroczności. – Marissa nie sprawiała wrażenia osoby, która nie może związać końca z końcem. W każdym razie ode mnie nigdy nie pożyczała pieniędzy. – A czy pracowała? – No, nie. – Otóż to. Z całą pewnością skarżyła się na mamę i ojca, że są pasożytami społecznymi, a jednocześnie beztrosko przepuszczała pieniądze z założonego przez nich konta bankowego. Kiedy adwokat je zamykał, było niemal puste. Wendy poruszyła się niespokojnie na krześle. – Musiała przecież wydawać na dziecko – zaczęła, ale po chwili stwierdziła, że sposób dysponowania pieniędzmi przez Marissę nie miał już teraz najmniejszego znaczenia. Mack także nie miał ochoty kontynuować tego tematu, zapadło więc milczenie. Jedzenie było dobre; już od tak dawna Wendy nie jadła gorącej kolacji. Jednocześnie każdy kęs zdawał się jednak przyprawiony goryczą, gdyż nieuchronnie zbliżał ją do chwili, w której siedzący naprzeciwko niej mężczyzna zabierze Rory. Nałożył sobie ostatnią porcję kaczki i odłożył pojemnik. – Jutro wracam do Chicago. Choćby nie wiadomo jak długo Wendy przygotowywała się na tę wiadomość, nie osłabiłoby to uczucia rozpaczy, jakiego doznała. Patrzył prosto w jej oczy. W jego spojrzeniu było współczucie, za które niemal go nienawidziła. Jeśli było mu przykro, dlaczego jej to robił? – Innym razem nie chcę zabierać ze sobą dziecka. Musiałam się przesłyszeć, pomyślała Wendy. – Masz rację, że dla moich rodziców będzie to duży szok – ciągnął Mack. – Nie są już młodzi i nawet dobre wiadomości mogą być dla nich zbyt silnym przeżyciem. Zamiast pojawić się od razu z dzieckiem, lepiej będzie, kiedy najpierw im to powiem. Wendy przełknęła ślinę. – To znaczy, że ufasz mi na tyle, by jeszcze na jakiś czas ją tu zostawić? Skinął głową. Wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale nie mogła się powstrzymać. – Dlaczego? Po tym, jak ci skłamałam i... – Chyba dlatego, że odnalazłem cię bez najmniejszego problemu. – Nie rozumiem. – Przyjechałem tu przygotowany na to, że będę musiał cię długo szukać. A tymczasem wystarczyło odnaleźć stary adres Melissy w książce telefonicznej, i okazało się, że tu jesteś. Z uśmiechem dodał: – Gdybyś chciała ukryć Rory, na pewno zmieniłabyś miejsce zamieszkania. Potrząsnęła głową, nadal nie do końca go rozumiejąc. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Ale przecież nie znałeś nawet mojego nazwiska. Skąd wiedziałeś, kogo szukać? – Rzeczywiście, gdy zadzwoniłaś, nie dosłyszałem go. Ale adwokat, który zajął się sprawami Marissy, powiedział nam, że mieszkała z dziewczyną o nazwisku Miller. – Dziwię się, że to zapamiętał. Wydawało mi się, że interesuje się wyłącznie wykreśleniem zmarłej z umowy najmu. Nie zatroszczył się nawet o jej rzeczy... oddałam je na cele dobroczynne. – Nawet tu nie przyszedł? – Oczywiście, że nie. Nigdy go nie widziałam. – Nic dziwnego, że nie wiedział o dziecku. No, to już ja z nim porozmawiam. – Wstał. – Jeszcze jedno, Wendy. Nie rób więcej błędów. Radzę ci, żeby mała wciąż tu była, gdy wrócę. Wendy zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu łudzić się nadzieją, ale nie mogła się przed tym powstrzymać. Przez weekend, kiedy wychodziła z Rory na spacery i bawiła się z nią, narastał w niej nieuzasadniony optymizm. Z każdą kolejną godziną, podczas której nikt nie dzwonił ani nie pukał do drzwi, była coraz lepszej myśli. Może w ogóle się nie pojawi, ponieważ rodzina nie okazała zainteresowania dzieckiem Marissy? A może chcieli zatuszować całą sprawę? Mack powiedział, że rodzice są starzy i wszystko to będzie dla nich szokiem. Może odbyli właśnie rodzinną naradę i zdecydowali zostawić jej dziecko, gdyż Mack powiedział im, jak bardzo mała jest tu szczęśliwa? Wiedziała, że to głupie, ale kiedy również w poniedziałek nikt się do niej nie odezwał, jej nadzieje wzrosły. Po co zamartwiać się na zapas? Być może wszystko się jeszcze ułoży. Wyszła z biura nieco wcześniej, odebrała Rory i wzięła ją do centrum handlowego, aby pokazać jej Świętego Mikołaja. Być może nie był to najmądrzejszy pomysł, mała była bardziej zaciekawiona niż zachwycona i przecież nie będzie pamiętała tej wyprawy. Ale przynajmniej obrazek zdziwionej Rory, dotykającej brody Mikołaja, pozostanie wspomnieniem dla Wendy. Wieczorem w domu, kiedy już nakarmiła i uśpiła małą, u drzwi odezwał się dzwonek. Serce w niej zamarło. Niecierpliwy dźwięk gongu nie pozostawiał wątpliwości, kto stoi za drzwiami. Powiedziała sama do siebie: – Przecież wiedziałaś, że wróci. To, co sobie wmawiałaś, było tylko głupim marzeniem. Chwilę odczekała, próbując wziąć się w garść i ćwicząc powitalny uśmiech. Postara się być miła i może uda jej się nie płakać, gdy nadejdzie moment ostatecznego rozstania. Jedyne, co jej zostało, to godność i powinna próbować ją ocalić. Otworzyła drzwi. Zdążyła już zapomnieć smukłą sylwetkę Macka i przedziwne prądy, które zdawały się przeszywać powietrze w jego obecności. Dopiero po chwili dostrzegła jego rozgniewany wzrok. Wymuszony uśmiech znikł z jej twarzy. – Gdzie ty się do diabła podziewałaś? Wendy cofnęła się, a on przekroczył próg. – O co ci chodzi? Byłam tutaj. – Sąsiedzi mówili, że nie widzieli cię od wczoraj. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Widocznie mnie nie szukali! – Do cholery, mówiłem ci, żebyś się nigdzie nie ruszała! Przez chwilę stała zaskoczona, lecz tuż potem wybuchła histerycznym niemal śmiechem. – Na miłość boską, chyba nie rozumiałeś tego dosłownie! Naprawdę sądziłeś, że ja i Rory będziemy czekały tu na ciebie zamknięte w czterech ścianach? Musiałam chodzić do pracy, mogłeś mnie tam znaleźć przez cały dzień. Zmarszczył brwi i milczał. Wendy ciągnęła dalej. – Miałam siedzieć tu i czekać cały czas na ciebie, tak? Ale ty masz o sobie mniemanie! A może dręczyło cię co innego? Myślałeś, że ucieknę, tak? – Oparła ręce na biodrach i brnęła dalej: – Podobno miałeś do mnie zaufanie. Co się z nim stało? – Tak było, zanim się przekonałem, że wciąż kłamiesz! – Co takiego? Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni płaszcza gazetę. – Przeczytaj to – rozkazał. – Zobacz, w jakim świetle stawia to twoją prawdomówność! Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

ROZDZIAŁ TRZECI Wendy nie widziała jeszcze tego dnia gazet. Zwykle udawało jej się przynajmniej prześlizgnąć po nagłówkach, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio przeczytała całe wydanie. Na pewno nie w ciągu ostatnich paru miesięcy. Wzięła od niego gazetę i zamarła, ujrzawszy dół pierwszej strony – w całości poświęcony dogłębnej analizie przyczyn i konsekwencji bankructwa fumy, w której pracowała. – Och jęknęła. – Mówiłaś, iż świetnie sobie radzisz i że nie potrzebujesz od nikogo pieniędzy. – I to prawda. Nigdy nie zamierzałam brać od nikogo pieniędzy. Jak straciłam pracę, zadzwoniłam do ciebie, bo chciałam wam oddać Rory, bez żadnych zobowiązań. Sądziłam, że tak będzie dla niej najlepiej. A kiedy ty od razu zacząłeś mnie podejrzewać o jakieś podłe zamiary, zmieniłam zdanie. Pomyślałam sobie, że choćbyśmy miały być bardzo biedne, najbardziej potrzeba jej miłości. Mack mruknął pod nosem coś, czego Wendy nie usłyszała. Ciągnęła dalej: – Kiedy się pojawiłeś i postanowiłeś ją zabrać bez względu na okoliczności, moja sytuacja materialna przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nic ci nie powiedziałam. Spojrzała na ubranka Rory i głos jej zadrżał: – To, czy mam pracę, czy też nie, nie jest twoim zmartwieniem. Zapadło długie milczenie. Mack zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło. – Przepraszam – powiedział. – Spanikowałem. Myślałem, że coś się wam przytrafiło. – To znaczy sądziłeś, że ją porwałam. Potrząsnął głową. – Nie. Patrzyła na niego, nie dowierzając. – Mogę do niej zajrzeć? – Nie martw się, nie podrzuciłam zamiast niej szmacianej lalki. – Powiedziałem już, że przepraszam, Wendy. Wyszedł do przedpokoju i skierował się do pokoju dziecięcego. Kiedy wrócił, Wendy była już nieco spokojniejsza, ale nadal unikała jego wzroku. – Poszłam z nią do sklepu, chciałam, żeby zobaczyła Świętego Mikołaja. Gdybym mogła przypuszczać, że to spowoduje tyle zamieszania... – Zawahała się, po czym dodała stanowczo: – I tak bym to zrobiła, bo nie było w tym nic złego. Usiadła na brzegu krzesła. – W porządku, powinienem do ciebie zadzwonić, jak tylko znalazłem się w mieście, ale byłem na spotkaniu w interesach. Czy możemy już to zostawić? Była zła, choć nie dziwiło ją specjalnie, że sprawy Burgess Group okazały się ważniejsze niż Rory. Czego innego mogła oczekiwać? Zimnym tonem powiedziała: – Dobrze wiedzieć, że jesteś tak świetnie zorganizowany i potrafisz połączyć interesy z... chciałam powiedzieć: przyjemnościami, ale przecież Rory to bardziej ciężar niż przyjemność, Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

prawda? Do cholery, czemu nie posłuchałam Marissy i wplątałam cię w całą tę historię? W bezsilnym geście zacisnęła pięść i uderzyła nią w poskładane ubranka małej. Poczekał, aż się uspokoi i powiedział: – W czasie weekendu rozmawiałem z rodzicami. Chcą wychowywać Rory. Wendy przygryzła wargi. To dziwne, ale teraz, kiedy jej najgorsze obawy zyskały potwierdzenie, nie czuła aż takiego bólu, jakiego się spodziewała. Albo była już na tyle dobrze przygotowana, albo był to szok, po którym dopiero nadejdzie cierpienie. – Sami? – spytała. – Masz jakąś lepszą propozycję? – Myślałam, że może ty... Że może ty masz rodzinę? Potrząsnął głową. – Ciekawe, dlaczego tak sądziłaś? – Jakie to ma znaczenie? Kiedy chcesz ją zabrać? Wydawał się teraz mniej spięty, jej spokojna reakcja wyraźnie sprawiła mu ulgę. – Interesy zatrzymają mnie tu do środy. Chciałbym lecieć popołudniowym samolotem. – To na dzień przed Wigilią... – Powinno być dla niej oczywiste, że Burgessowie będą chcieli spędzić święta z małą. Jednak nie pomyślała o tym wcześniej i teraz poczuła silne ukłucie w sercu. – Ale to już tak niedługo – szepnęła. – I to jej pierwsza gwiazdka! Skinął głową. – To samo powiedzieli rodzice. Nie mogła winić Burgessów. Pierwsze święta po śmierci córki będą dla nich bardzo trudne. Nagła wiadomość, że Marissa miała dziecko, musi być dla nich najpiękniejszym prezentem. To oczywiste, że chcą je zabrać natychmiast. Ale przecież będą mieli Rory przez wszystkie inne święta Bożego Narodzenia. Czy prosząc o te jedne, żądałaby zbyt wiele? Wiedziała, że to nierealne. Zresztą kalendarz nie miał tu żadnego znaczenia. Rory nie odróżniała jednego dnia od drugiego, wystarczy więc, że Wendy urządzi jej gwiazdkę nazajutrz. Oczywiście, jeśli Mack pozwoli zatrzymać ją przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Przełknęła ślinę: – Czy dopóki nie wyjedziesz, mała mogłaby zostać u mnie? Przez chwilę przyglądał się, jakby starając się odgadnąć jej intencje, po czym skinął głową. – Dziękuję ci. Pozbieranie wszystkich jej rzeczy zajmie trochę czasu. – Nie zajmuj się rzeczami, których nie można przenieść. Łatwiej jest kupić nowe na miejscu. Widocznie takie było podejście Burgessów do wielu spraw, pomyślała Wendy, pamiętając, jak niefrasobliwie adwokat pozbywał się rzeczy Marissy. Nie mogła jednak odmówić Maćkowi racji, zwłaszcza jeśli chodziło o meble. Koszt wysyłki łóżeczka Rory przewyższałby z pewnością jego wartość. – Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby się okazało, że w domu nadal jest kołyska Marissy. Ciekawe, czy matka o tym pomyślała. – Jest na pewno ładniejsza niż ta. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Wendy starała się ukryć nutę goryczy w głosie, ale wiedziała, że chyba jej się to nie udało. Mack wyciągnął do niej rękę w geście sympatii, ale po chwili ją cofnął. – To będzie bardzo trudne dla Rory. Tak nagle zostawić wszystko co znajome. Łzy napłynęły do oczy Wendy. – Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Mała jest bardzo do mnie przywiązana. Od kiedy skończyła sześć tygodni, stanowiłam centrum jej świata... Nie mogła mówić dalej. – Moi rodzice zapraszają cię na święta, żebyś pomogła jej się dostosować. – Jak to szlachetnie z ich strony. To jakby wziąć ze sobą jej ulubiony kocyk. Zacisnął usta. – Szczerze mówiąc uważam, że to jest szlachetne. Przez kilka miesięcy ukrywałaś przed nimi ich własną wnuczkę. Nie mają szczególnego powodu, by za tobą przepadać. Wendy poczuła się jak spoliczkowana. – Nie, dziękuję – odrzekła krótko. Szybko wstała. Natychmiast zrobił to samo. – Wendy, przepraszam. Nie chciałem być nieprzyjemny. Wiem, jak bardzo przeżywasz rozstanie z małą. – Nie masz pojęcia o moich przeżyciach! Wątpię, czy w ogóle potrafisz zrozumieć, że można kochać kogoś tak bardzo, by być gotowym za niego umrzeć! Zacisnęła pięści. – No więc tym bardziej powinnaś pojechać, dla dobra dziecka. Czy była aż taką egoistką, że więcej myślała o skróceniu własnego cierpienia, niż o ułatwieniu Kory nowego życia? Nie miała złudzeń co do czekającego ją przyjęcia. Burgessowie będą pewnie udawali, że traktują ją jak oczekiwanego gościa, a tak naprawdę atmosfera będzie sztywna i nieprzyjemna. Ale jakie to miało znaczenie? Nawet jeśli będzie musiała przecierpieć parę dni pełnych goryczy, kilka zawoalowanych upokorzeń, wytrzyma to ze względu na małą. Czy było jakieś inne wyjście? A może kilkudniowy pobyt Wendy w Chicago tylko zwiększy napięcie dziecka i uczyni je później jeszcze bardziej nieszczęśliwym? Usiadła i bezradnie potrząsnęła głową. Mack odebrał to jako odmowę. – Czy masz jakieś inne zobowiązania w święta? Czy chciałaś je spędzić z rodziną? – Nie. Nie miała już nikogo z rodziny, ale to Macka nie powinno obchodzić. – Może chodzi o chłopaka? Jego głos stał się nagle twardy, jakby oskarżał ją o niemoralne prowadzenie się w obecności dziecka. Wendy zdobyła się na mały uśmieszek. Sama myśl o jakimś romansie była śmieszna. Od kiedy Rory pojawiła się w jej życiu, zapomniała, co to znaczy randka. Nawet nie zauważała mężczyzn, co dopiero mówić o zainteresowaniu którymś z nich. Mack był jedynym mężczyzną, z którym w ciągu ostatnich miesięcy spędzała czas poza pracą. Może to dlatego miała takie dziwne, obezwładniające uczucie, gdy tak niedawno otworzyła mu drzwi. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Oczywiście nie rozumiesz, że gdy dziecko jest na pierwszym miejscu, kobieta zapomina o mężczyznach. Nie, miałyśmy być tylko we dwie, Rory i ja. – Więc dlaczego miałabyś nie pojechać? Dla jej dobra. – Ukląkł przy krześle Wendy. – Spędzisz z nią jeszcze parę dni. Może przy okazji przekonasz się, że moi rodzice nie są tak straszni, jak opisywała to Marissa. Uniosła brwi w wyrazie powątpiewania. – A może właśnie tego się obawiasz? Wolałabyś pielęgnować swe uprzedzenia, zamiast je przełamać? – Ton jego głosu stał się chłodny. – Może bardziej przypominasz Marissę, niż sądziłem. Popatrzyła mu prosto w oczy. – Jeśli to ma być wyzwanie, to podejmuję je. – Dobrze – powiedział, wstając. – Jutro wstąpię zobaczyć małą i powiem ci, o której lecimy. Jak wszystkie dzieci, Rory wyczuwała napięcie, które Wendy rozpaczliwie próbowała przed nią ukryć. W środowe popołudnie, kiedy krzątała się wokół pakowania, mała zaczęła płakać. Ani butelka, ani smoczek, ani kołysanki nie były w stanie jej uspokoić – krzyczała tak głośno, że zrobiła się czerwona i zaczęła drżeć. Kiedy pojawił się Mack, Wendy szczerze się ucieszyła. Zaskoczyło ją to – nie powinna być szczęśliwa na widok mężczyzny, który właśnie rujnuje jej życie. Nie zastanawiając się nad tym głębiej, wręczyła mu dziecko. – Proszę bardzo. Zajmij się nią, bo ja mam teraz co innego do roboty. Zmiana opiekuna nie uszczęśliwiła Rory. Mack poszedł za Wendy do przedpokoju, pytając: – Co się z nią dzieje? – Jest chyba wyposażona w specjalny czujnik stresu. – Aha. Za chwilę odetchniemy wszyscy. Taksówka czeka na dole. – Mów za siebie – burknęła Wendy. Przeniosła wzrok z Macka na stertę ubrań leżących koło walizki. Nie miała nawet czasu pomyśleć, co będzie jej potrzebne w Chicago. Przygotowała swetry, spodnie oraz swój nowy miedziany kostium, ale na tym jej inwencja się wyczerpała. Zerknęła na Macka. Był teraz ubrany mniej formalnie niż przedtem, w luźne spodnie i sweter na rozchylonej koszuli. Ramię swetra było już mokre od łez Rory, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wendy zatrzasnęła walizkę. To, co spakowała, będzie musiało jej wystarczyć. Nie oczekiwała składania wizyt w wielkim towarzystwie. Burgessowie na pewno nie zechcą przedstawiać jej swoim przyjaciołom. Wyjęła z szafy trencz. – Powinnaś wziąć coś cieplejszego – ostrzegł ją Mack. – Na Środkowym Zachodzie jest teraz zima. – Całe życie spędziłam w Arizonie, Mack. Nie mam nic cieplejszego. – Rory pewnie też nie? – Szukałam wczoraj – powiedziała pospiesznie. – Nic nie znalazłam. Sklepy w Phoenix nie oferują zimowych kombinezonów. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– To po prostu owiniemy ją w kocyk. Masz jakiś w bagażu podręcznym? Wendy potwierdziła skinieniem głowy. W ramionach Macka Rory nieco się uspokoiła, ale od czasu do czasu pociągała noskiem, przypominając światu o swoim nieszczęściu. Kiedy Wendy zaczęła ubierać ją do wyjścia, znów rozpłakała się na dobre. Mack pochylił się i pogładził jej policzek. – Jeśli tak bardzo nie lubisz swetrów, brzdącu, poczekaj tylko, aż znajdziesz się w Chicago. Zobaczysz, co to znaczy dobrze się opatulić. Wendy westchnęła. – Zwykle się tak nie zachowuje. To naprawdę bardzo dobre dziecko. Lubi spacery i przygody... – Zaskakujesz mnie, Wendy. – Czemu? – Sądziłem, ze będziesz mi ją przedstawiała jako nieznośnego bachora, z nadzieją, że zacznę się poważnie zastanawiać nad całą tą podróżą. – Czy to by cokolwiek zmieniło? – Oczywiście, że nie. – Więc po co miałam sobie zdzierać gardło. Umieściwszy dziecko w nosidełku, raz jeszcze spojrzała na pokój. Mimo nadal stojącego tu łóżeczka, nie przypominał już pokoju dziecięcego. Bez rzeczy Rory wydawał się pusty i bez charakteru. Nie posłuchała rad Macka, by zostawić część rzeczy małej. Znajome zabawki pomogą jej zaakceptować nowy dom. Nie zachowała sobie na pamiątkę nawet jednego pluszowego zwierzaka. Wszystko, co było pełne wspomnień dla Wendy, było równie ważne dla Rory. Czułaby się winna, że zabiera coś dziecku. Westchnęła głęboko i skierowała się w stronę drzwi. Były już spakowane. Mała walizka z jej rzeczami, dwie duże oraz bagaż podręczny Rory. Całe życie dziecka spakowane w trzech kufrach. Wendy spodziewała się niezadowolenia ze strony Macka, ale on tylko spokojnie przyglądał się kierowcy, cierpliwie pakującemu wszystko do bagażnika. – Jak to dobrze, że ja mam tylko torbę z garniturem i walizkę. Czy to jakaś ogólnie przyjęta zasada, że im mniejszy człowiek, tym więcej ma bagażu? Wendy nie patrzyła mu prosto w oczy: – Pomyślałam sobie, że jeśli będzie miała własne zabawki... Przez chwilę zdawało się jej, że w kącikach jego ust pojawił się delikatny uśmieszek, ale nie upewniając się, wzięła walizkę do ręki. Na lotnisku panował ogromny tłok. Trudno było się spodziewać pustego samolotu tuż przed świętami. Jeśli Rory postanowi przez całą drogę płakać, pasażerowie będą naprawdę biedni. Nie panikuj, skarciła się w myślach. Na razie zachowywała się grzecznie, choć oczywiście wyczuwała ogólne zamieszanie. Mack zarezerwował miejsca w pierwszej klasie, i kiedy pasażerowie zostali rozlokowani, Rory wydawała się już całkiem spokojna. Jednak, mimo iż po starcie zaczęła ssać butelkę, zmiany w ciśnieniu powietrza zdawały się jej przeszkadzać. Zasłaniała uszy i popłakiwała. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Mack zdołał ją uspokoić dopiero w połowie drogi do Chicago. Maksymalnie odchylił siedzenie i położył sobie dziecko na piersi. Widocznie ciepło jego ciała i spokojny rytm serca działały na nią kojąco, bo zasnęła. Po chwili Mack także zasnął i Wendy została sam na sam ze swoimi myślami. Obserwując zachmurzone niebo, zastanawiała się, jakie przyjęcie spotka ją w Chicago. Dla Rory będą pewnie pocałunki, łzy wzruszenia i uściski. A dla niej... Nie oczekiwała ciepłego powitania. Burgessowie nie mieli żadnego powodu, by okazywać jej coś więcej niż zwykłą uprzejmość. Mack w gruncie rzeczy też się do tego ograniczył. Wendy rozumiała to. Gdyby była siostrą Marissy i ktoś przez tyle miesięcy ukrywałby przed nią istnienie siostrzenicy, z pewnością potraktowałaby tę osobę z chłodną grzecznością. A jednak, choćby czekały ją trudne chwile, nie żałowała, że podjęła wyzwanie Macka. W ten sposób zobaczy na własne oczy, jak będzie wyglądało teraz życie Rory. A jeśli w nowym domu małej zobaczy coś niepokojącego? No cóż, spróbuje coś z tym zrobić. Nie wiedziała jeszcze co, ale na pewno przynajmniej spróbuje. Przechodząca stewardesa zatrzymała się przy nich. – Jakie piękne macie państwo dziecko! I jakie podobne do tatusia! – powiedziała, zniżając głos, by nie obudzić Macka i Rory. Wendy uśmiechnęła się lekko. Stewardesa, widząc mężczyznę, kobietę i dziecko, wyciągnęła oczywiste wnioski, nie było sensu niczego prostować. Znaleźli się teraz w tak gęstej chmurze, że nic nie było widać. Wendy pomyślała, że zaczynają podchodzić do lądowania. Nie poczuła jednak zmiany wysokości, a Rory nadal grzecznie spała. Kapitan zakomunikował, że w Chicago pada śnieg i wieje silny wiatr, więc przez jakiś czas będą musieli pokołować. Mack otworzył oczy. – No, to pięknie. A już miałem nadzieję, że nie wpadniemy w śnieżycę. – Nawet nie wiedziałam, że ma być śnieżyca. Czy myślisz, że będą jakieś problemy? – Trudno powiedzieć. Śnieżyce w Chicago są legendarne. Kiedyś wracałem z Detroit i po trzech godzinach kołowania znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Równie dobrze możemy spóźnić się o pół godziny lub wylądować gdzie indziej. Na pewno jednak nie wrócimy do Phoenbo, bo nie mamy tyle paliwa. – To fatalnie dla kogoś, kto ma nas odebrać. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. – A co, nikt po nas nie wyjdzie? – Jestem już duży, Wendy. Sam umiem dojechać z lotniska do domu. No pewnie, pomyślała z ironią, czemu dziadkowie Rory mieliby śpieszyć się, by ją zobaczyć? A może postanowili przywitać małą w spokojniejszej atmosferze? Skarciła samą siebie za zbyt pochopną wrogość. Po godzinie kołowania kapitan oznajmił, iż widoczność spadła poniżej wymaganego minimum i że wylądują na lotnisku oddalonym od Chicago o dwieście kilometrów. W tym momencie Rory zbudziła się z płaczem, jakby oświadczenie kapitana było dla niej osobistym afrontem. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

– Daj mi ją – poprosiła Wendy, a Mack posłusznie wręczył jej dziecko. – Co się z nią dzieje? – spytał poirytowany. Jego irytacja, nie wiedzieć czemu, przyniosła Wendy pewną ulgę. Już myślała, że ma przed sobą kandydata na świętego. – Pewnie bolą ją uszy – wyjaśniła. – Nie poczułeś zmiany ciśnienia? – Jestem już tak przyzwyczajony, że nie zwracam na to najmniejszej uwagi. – A dla Rory to przecież pierwszy lot. Poproś stewardesę, żeby podgrzała butelkę, dobrze? Dopiero czując w ustach smoczek, Rory uspokoiła się. – Słodka cisza – powiedział Mack, biorąc małą za rączkę. Zacisnęła piąstkę na jego palcu i wpatrywała się w niego. Mack położył ramię na oparciu i choć nie dotykał Wendy, czuła ciepło jego ciała. Zerknęła na niego kątem oka. Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego. Być może był rozczarowany, że Rory nie jest idealnym bobasem, jakie widuje się na reklamówkach. Mimo że deklarował się jako znawca dzieci, Wendy miała wrażenie, że należy raczej do mało odpornych na ich kaprysy. Jednak przecież to on tak skutecznie wcześniej ją uspokoił, a teraz wcale nie musiał trzymać jej za rączkę. A może wcale nie rozmyślał teraz o dziecku, lecz o swych sprawach zawodowych? Już kiedy po nie przyjechał, był wyraźnie zmęczony. W kącikach jego oczu dostrzegła zmarszczki, których dotąd nie zauważała. Miała nieprzepartą ochotę dodać mu otuchy, wygładzić jego zmęczone rysy, sprawić, by znów się uśmiechał. Ależ byłoby to głupie! To normalne, iż przebiegają jej po głowie takie myśli. Przez ostatnie miesiące była bardzo samotna, nic więc dziwnego, że bliskość tego mężczyzny rodziła w niej mieszane uczucia. Czując na sobie wzrok dziewczyny, Mack odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Był bardzo atrakcyjny. Kto wie, w innych okolicznościach, być może... Nie bądź idiotką, skarciła samą siebie. Nigdy nie należała do kobiet zakochujących się w mężczyznach z powodu przystojnej twarzy, bez wnikania w ich charakter. – Jakie interesy prowadzisz w Phoenk? – spytała, natychmiast zdając sobie sprawę z niestosowności pytania. – Przepraszam. To nie moja sprawa. Uniósł brwi. – Dlaczego miałabyś nie pytać? Inna sprawa, czy naprawdę cię to interesuje. Burgess Group zainwestowała w rozwój jednej z tamtejszych firm. Wiąże się to z wprowadzeniem nowego produktu i dlatego jest bardziej ryzykowne niż inne nasze przedsięwzięcia. Co pewien czas sprawdzam, jak się sprawy mają. Tym razem nie było najlepiej. Ustawiła Rory w pionie. W tym czasie Mack, wycofując swój palec z rączki małej, niechcący musnął policzek Wendy. Sam chyba tego nie zauważył, ale dla Wendy było to jak oparzenie. Przechylił się ponad nią, by wyjrzeć przez okno. Odgłos silników zmienił się teraz, podchodzili do lądowania. Na szyby samolotu zaczął padać śnieg. Wendy z trudem dostrzegała widniejące w dole światła. Jeśli to miały być dopuszczalne warunki lądowania, z przerażeniem myślała, co musiało się dziać na lotnisku O’Hare w Chicago. Rory zapłakała, pogłaskała ją więc po plecach, mrucząc: Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)