Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Miles Cassie - Klucz

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :750.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Miles Cassie - Klucz.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

1 Cassie Miles KLUCZ ROZDZIAŁ 1 - Woodrow Locke, wielki amerykański poeta i prozaik, był niezrównanym draniem. John Marscel pochylił się nad mównicą. Gdy tak mierzył wzrokiem słuchaczy w wieczorowych strojach, przypominał wielką modliszkę. Tłum, zgromadzony w sali bankietowej hotelu Hyatt Regency w Chicago, w ciszy słuchał słów osiemdziesiędosiedmioletniego mówcy. - Woody był rozrabiaką, który nie miał sobie równych w walce, w piciu czy w pisaniu. Choć nie Ŝyje od trzynastu lat, jego talent przetrwał. Panie i panowie, Woodrow Locke jest legendą. Mollie Locke zacisnęła pieści pod osłoną lnianego obrusa. JuŜ dość trudno było być jedynym dzieckiem sławnego człowieka. Być córką legendy jest jeszcze trudniej. Po co John Marscel, jej chrzestny ojciec, wygaduje takie rzeczy? Mollie pochyliła się w lewo, ku Claudine Marscel. - Co ten twój mąŜ knuje? - szepnęła. - Niespodziankę - odszepnęła Claudine. - Cudownie. - Mollie nienawidziła niespodzianek.

2 - Musisz się nauczyć rozluźniać. - W melodyjnym głosie Claudine wciąŜ było słychać paryski akcent. - Nie powinnaś być ciągle taka spięta. Masz tylko dwadzieścia dziewięć lat. Czasami Mollie Ŝałowała, Ŝe nie potrafi się odpręŜyć i zachowywać jak Claudine, która mimo bliskiej siedemdziesiątki wciąŜ była elegancka i niezmiernie kobieca. Tym razem jednak wiedziała, Ŝe powinna mieć się na baczności. - Potrzebujesz męŜczyzny - stwierdziła Claudine. - Wolałabym coś na uspokojenie. Mollie przechyliła głowę, udając, Ŝe słucha przemówienia Marscela. Jej gęste, brązowe włosy opadały na nagie ramiona. Miała nadzieję, Ŝe czerwony kolor sukni podziała jak ostrzeŜenie: zakaz wstępu! Niestety, wcale tak się nie stało. Przez cały obiad paradowali przed nią coraz to nowi krytycy, pytający, czy jej obecność oznacza nareszcie zgodę na rozmowę o ojcu. Nie oznaczała. Mollie absolutnie odmawiała wspominania swego Ŝycia z ojcem. Prędzej jej kaktus na dłoni wyrośnie, a trampkarze chicagowscy wygrają mistrzostwa świata, niŜ udzieli na jego temat wywiadu. - Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u - mówił dalej Marscel - w jego imieniu przyjmuję Nagrodę Literacką Tiltona. - Podniósł wysoko cienką ksiąŜeczkę. - Ta niedawno opublikowana ksiąŜka, zatytułowana „Przejście", to zbiór wierszy miłosnych napisanych przez Woody'ego do jego trzeciej Ŝony, Ramony. To były listy, nie przeznaczone do publikacji. Na pewno nie są jego najlepszymi dziełami. Dlaczego zatem „Przejście" otrzymuje nagrodę? Czy dlatego, Ŝe wy, panowie, wybitni uczeni, nie macie gustu? A moŜe w ten sposób chcecie przeprosić za czasy, gdy kręgi akademickich zdechlaków darły nosa wobec człowieka, który zachowywał się jak męŜczyzna z krwi i kości? Marscel rzucił te słowa jak rękawicę. Ale nikt jej nie podjął. Nikt nawet nie pisnął, nie walnął w stół, by zaprotestować przeciwko tym insynuacjom. Mollie ścisnęło się serce. Wiedziała, Ŝe cisza rozzłości Marscela. Nienawidził, gdy mu

3 pobłaŜano. Wiele razy mówił, Ŝe pełne szacunku milczenie jest dobre dopiero na pogrzebie. - Do diabła, brak mi cię, Woody. - Marscel uniósł kieliszek i upił odrobinę czerwonego wina. Wskazał ręką na puste krzesło po prawej stronie Mollie. - Miałem zamiar przedstawić wam doktora nauk humanistycznych Flynna Carlsona. - Jestem tutaj! - rozległo się z końca sali. Wysoki blondyn przeciskał się miedzy stolikami. Mollie przyjrzała mu się z ciekawością. W czasie bankietu Claudine mówiła tylko o nim, wymawiając jego imię ,,Fliin". Fliin był zabawny, inteligentny, przystojny. W półmroku sali Mollie doszła do wniosku, Ŝe Claudine chyba popsuł się wzrok. Przystojny? Był wysoki, wysportowany i zdrowo opalony, ale rysy jego twarzy nie były regularne. Miał zbyt gęste brwi i skrzywiony nos. Zapewne był męski, ale niczym nie przypominał Adonisa. - W takim razie przedstawię go teraz – oświadczył Marscel. - Doktor Flynn Carlson uczy na wydziale anglistyki w Bowdoin College. Jest autorem trzech powieści detektywistycznych, a ostatnio właśnie zajął się badaniami nad biografią Woodrowa Locke'a. Biograf? Mollie wzdrygnęła się i odwróciła wzrok. PowyŜej uszu miała ludzi pragnących uzyskać informacje o jej ojcu-legendzie. - Podoba ci się? - Claudine szturchnęła ją łokciem. - Nie jest w moim typie. Flynn dotarł juŜ do głównego stołu. Nie zamierzał się spóźniać, ale tak wyszło, i nie Ŝałował, Ŝe ominął go nudny bankiet. Przyszedł tu tylko dlatego, Ŝe Marscel nalegał. I Ŝeby poznać Mollie Locke. Zajął puste krzesło po prawej stronie Mollie, kiwnął głową Claudine i skupił uwagę na dziewczynie. Odwróciła od niego głowę, uprzejmie słuchając Marscela. Flynn przyjrzał się piegowatemu ramieniu i błyszczącym włosom.

4 Oglądał jej zdjęcia, ale z dzieciństwa, a teraz niewątpliwie była dojrzałą kobietą. Pochylił się do przodu, by lepiej widzieć delikatne piegi. Jej włosy pachniały świeŜo, jak słońce wczesnym rankiem. Gdy dotknął jej ręki, odsunęła się i spojrzała z niechęcią. Ma niezwykłe oczy, pomyślał. - Mollie Locke? - Tak - przytaknęła i dodała szybko: - A pan jest pisarzem? Powinnam pana ostrzec, Ŝe nigdy nie rozmawiam o moim ojcu. - Pisał o tobie „Zielonooka". Teraz wiem, dlaczego. Zacisnęła zęby i zmruŜyła oczy. Pełnym godności gestem uniosła głowę i odwróciła się. - Mam dla was niespodziankę, panie i panowie - oznajmił Marscel z mównicy. -Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u postanowiłem, Ŝe Flynn napisze jego pierwszą oficjalnie autoryzowaną biografię. To oświadczenie wywołało szum wśród zgromadzonych. Mollie dostrzegła chytry uśmieszek na twarzy Marscela. Miała rację, obawiając się „niespodzianki". Marscel wsadzał kij w mrowisko, wyznaczając do tego zaszczytnego zadania kogoś o wątpliwym dorobku. - Flynnowi będzie potrzebna zręczność pogromcy lwów, by dać sobie radę z byłymi Ŝonami Woody'ego. Nie mówiąc juŜ o tej tu zielonookiej małej tygrysicy - jego córce. Mollie zamrugała. Małej? Miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu! - Wykorzystajmy okazję - ciągnął Marscel – by formalnie przedstawić sobie tych dwoje młodych ludzi. Mollie i Flynn, chodźcie tutaj i podajcie sobie ręce, Mollie przez chwilę chciała zignorować słowa Marscela. Dlaczego miałaby wstawać? Nie jest wielką pisarką. Nie jest legendą. Nie mogła jednak grzecznie odmówić, gdy Flynn odsunął jej krzesło i poprowadził w stronę mikrofonu.

5 Wszystkie oczy były zwrócone na Mollie. Niemal czuła, jak: zgromadzeni chłodno się jej przyglądają, i miała koszmarne wraŜenie, Ŝe zapomniała włoŜyć suknię. Wyraźnie widoczne w oczach Flynna zainteresowanie wywołało gęsią skórkę na jej ramionach i pogłębiło poczucie bezbronności. Gdy ujął jej dłoń w swoje, chłód ustąpił gorącemu gniewowi. Flynn chyba z niej kpił. Na domiar złego puścił do niej oko. Ten człowiek był niemoŜliwy. Zachowywał się, jakby była pierwszą z brzegu cizią gotową paść mu w ramiona. - Z prawdziwą przyjemnością przeprowadzę z tobą wywiad - powiedział. - Naprawdę? Obawiam się, doktorze Carlson, Ŝe będzie pan długo na to czekał. Chyba będzie panu potrzebny teleskop, by zajrzeć w tak daleką przyszłość. - Nie dalej niŜ do Wenus. Czy moŜemy się jutro spotkać? - Prędzej zobaczę pana w rakiecie kosmicznej. - To się da zrobić. Więc jutro? W NASA? Ich rozmowę głośniki przekazały całemu audytorium, które wybuchnęło śmiechem. Flynn wcale się nie zmieszał. Uniósł ich złączone ręce w geście zwycięstwa. Mając w nosie dobre maniery, Mollie wyrwała dłoń i wróciła na miejsce. Co za arogant! - Przystojna młoda para - powiedział Marscel, wracając do mikrofonu. Jego śmiech zmienił się w kaszel i Mollie zauwaŜyła, Ŝe sięgająca po kieliszek ręka drŜy lekko. Zapomniała o gniewie, zaniepokojona stanem chrzestnego. Marscel był zbyt podniecony. Czy powinna mu przerwać? Namówić, by usiadł? To jej wina. Nie powinna była dopuścić do publikacji „Przejścia". Kilka ostatnich miesięcy wycisnęło na Marscelu swoje piętno. Odnowione zainteresowanie Woodrowem Locke'em spowodowało, Ŝe wszyscy, od wybitnych krytyków-intelektualistów po pismaków z tanich szmatławców, dopominali się o wgląd w Ŝyciową epopeję jej ojca. A Marscel byl wykonawcą ostatniej woli Locke'a, kuratorem jego literackiej spuścizny.

6 Marscel wyprostował się. - Panie i panowie, ciekaw jestem, jak przyjmiecie następną wiadomość. - Przerwał dla lepszego efektu. Czy dobrze się czuje? Chyba tak, pomyślała Mollie. Na tyle dobrze, by prowokować wymianę zdań. -Postanowiłem - kontynuował Marscel - po dłuŜszym namyśle postanowiłem udostępnić doktorowi Flynnowi Carlsonowi prywatne papiery Woodrowa Locke'a. Tłum zaszumiał. Prywatne papiery Locke'a! Dotychczas Marscel stanowczo odmawiał dostępu do jego korespondencji, dzienników i notatek. Wyjątek stanowiły listy do Ramony, które teraz zebrała jako „Przejście". Mollie poczuła coś w rodzaju współczucia dla Flynna Carlsona. Perspektywa literackiego odkrycia powodowała, Ŝe intelektualiści opuszczali swoje wieŜe z kości słoniowej. Od lat atakowali ją pytaniami: W co się bawiłaś z ojcem? Czy wiedziałaś, Ŝe nie jest wierny twojej matce? Czy nauczył cię pływać? Czy nauczył cię polować? Teraz wszyscy ruszą do ataku na Flynna Carlsona. Pewnie sobie na to zasłuŜył. Ostatecznie był taki sam jak oni -jeszcze jeden profesorek usiłujący zbudować swoją karierę na legendzie Woodrowa Locke'a. - Nie, jeszcze nie mam starczej sklerozy - oświadczył do mikrofonu Marscel. - Wiem, Ŝe Flynn zrobił dokorat na nie najlepszej uczelni, a jego publikacje to nie prace naukowe, lecz powieści. Ale ma inne kwalifikacje. Wspina się po górach. Sam zbudował Ŝaglówkę. Widziałem, jak na Florydzie pływał okrakiem na delfinie. Choć Flynn nigdy nie spotkał Woodrowa Locke'a, wiem, Ŝe Woody by go zaakceptował. Oczywiście zastanawiacie się, jak Flynn Carlson śmie podejmować się takiego zadania. Flynn śmiał. Spodziewał się protestów ze strony kolegów-akademików, zwłaszcza Ŝe nie zamierzał tworzyć naukowo poprawnego, literackiego portretu. Flynna interesował Woodrow Locke - człowiek. Nie legenda. Początkowo wcale nie chciał zostać biografem Locke'a. Pragnął jedynie zaspokoić ciekawość w jednej, zastanawiającej go kwestii. Locke był natchnionym pisarzem, który potrafił napisać znakomitą powieść w mniej niŜ

7 pół roku. A jednak podczas trzydziestoletniej kariery wydał tylko siedem powieści i dziesięć cienkich tomików poezji. Czy napisał jakieś inne ksiąŜki? Ponad rok temu poznał Marscelów i zaczął nalegać, by dopuścili go do papierów Locke'a. Marscel, jak zawsze, odmówił, ale Flynn był uparty. A potem, o dziwo, nawiązała się między nimi nić prawdziwego porozumienia. Razem Ŝeglowali, łowili ryby i spędzili kilka nocy dyskutując i kłócąc się. Podczas jednej z tych nocy Marscel podjął decyzję, Ŝe to Flynn napisze prawdziwą historię Ŝycia Woodrowa Locke'a. - To postanowione - oświadczył Marscel, opierając się o mównicę. - A teraz opowiem wam historię o Woodym, którą pewnie wszyscy juŜ słyszeli, ale jestem starym człowiekiem i mam prawo zanudzić was na śmierć. Opowiedział znaną anegdotę o tym, jak raz Locke wyruszył na polowanie i zagubił się w Górach Skalistych. Gdy wrócił po pięciu dniach, wyczerpany i wygłodniały, usiadł i zaŜądał nie jedzenia, lecz papieru. I napisał pięć doskonałych wierszy. W połowię opowiadania Claudine przechyliła się za plecami Mollie i dotknęła ramienia Flynna. - Niepokoję się o Johna - szepnęła. - Jest zbyt podekscytowany. Marscel opierał się całym cięŜarem o mównicę. Najwyraźniej był wyczerpany. JednakŜe Flynn wiedział, Ŝe ten stary lew jest dumny i uparty. Nie odejdzie, póki nie będzie gotowy. - To jego wieczór, Claudine. - Ale on się zabija! Nie widzisz? - Woody był prawdziwym męŜczyzną - ciągnął Marscel. - I najlepszym wędkarzem, jakiego kiedykolwiek znałem. Pamiętam, jak raz... Szkarłatne policzki Marscela nagle pobladły, podkreślając sińce pod oczami. Spojrzenie starego człowieka stało się nieobecne, jakby patrzył juŜ na drogę, którą wyruszy na spotkanie ze starymi przyjaciółmi. - Flynn, przerwij mu - prosiła Claudine.

8 Flynn wstał i podszedł do mównicy. - Dziękujemy ci - powiedział i zaczął bić brawo, dając znak sali. - Jeszcze nie skończyłem - warknął Marscel. Barczysty profesor, takŜe siedzący przy głównym stole, podszedł bliŜej. - Wracaj na miejsce, Flynn. - Miło cię widzieć- przywitał go Marscel. -Flynn, to jest profesor Edleman. Napisał ksiąŜkę, dotychczas uwaŜaną za najlepszą biografię Locke'a. Flynn wyciągnął rękę, ale Edleman zignorował ten gest. - Kim ty niby jesteś? - warknął. - Nie zasługujesz na dostęp do tych papierów. - No właśnie! - rozległ się przenikliwy głos. Sławna poetka szturmowała główny stół w łopocie spowijających ją kolorowych jedwabi. - To mnie powinno się powierzyć prywatne papiery Locke'a. Tylko ktoś taki jak ja jest w stanie zrozumieć udrękę jego geniuszu! - Ty? Nie rozśmieszaj mnie. - Wyfraczony facet z brytyjskim akcentem zerwał się na równe nogi. – Ty nie potrafiłabyś zrozumieć nawet kołysanki! Claudine podeszła do mikrofonu i ujęła ramię męŜa. - Marscel, proszę cię, nie powinieneś się przemęczać. - Wszystko w porządku. Był rozpromieniony i najwyraźniej cieszył się ze sprowokowanej kłótni. Nigdy nie zaleŜało mu na szacunku. Mollie wiedziała, Ŝe najbardziej cenił sobie walkę. Podeszła bliŜej. - No dobrze, Marscel, Dosyć juŜ. Zabawiłeś się. - Twemu ojcu by się to podobało - zachichotał. - Panie i panowie - powiedział do mikrofonu. - Czy uwaŜacie, Ŝe postępuję nierozsądnie? - Tak! - rozległo się w sali. - Czy powinienem przekazać papiery Locke'a jakiejś bibliotece? Na to pytanie padły róŜne odpowiedzi. Nie było zgody.

9 - UwaŜacie zapewne, Ŝe prywatna korespondencja powinna być ogólnie dostępna. Ale tak nie będzie. Nie pozwolę, Ŝeby ktokolwiek robił z Woody'ego świętego geniusza. Ani tragicznego grzesznika. W sali rozległy się głosy sprzeciwu, zagłuszając ostatnie słowa Marscela: - Jako kurator spuścizny po Woodrowie Locke'u, z przyjemnością przyjmuję Nagrodę Tiltona za „Przejście", pośmiertny zbiór jego dotychczas nie publikowanych wierszy. Dziękuję państwu. - Podniósł wysoko kieliszek wina. - Piję do ciebie, Woody! - wykrzyknął, wypił i cisnął kieliszkiem o ścianę. Okruszki szkła nie zdąŜyły jeszcze opaść na ziemię, gdy Edleman minął Flynna i złapał Marscela za ramię. - Nie zrobisz mi tego. - ZjeŜdŜaj - ostrzegł go Flynn. Niedźwiedziowaty profesor odwrócił się i spojrzał na niego. Choć byli tego samego wzrostu, Edleman waŜył dwadzieścia parę kilo więcej. - Idź do diabła. Pięść Edlemana wyskoczyła do przodu i niemal dosięgła szczęki Flynna, ale instynkt kazał Carlsonowi uchylić się. Przy następnym ciosie złapał Edlemana za nadgarstek, szarpnął i puścił, pozwalając, by siła zamachu pozbawiła atakującego równowagi. Edleman zachwiał się, ale zaraz wyprostował i wrzasnął: - Chodź no tu, Carlson! Flynn ściągnął frakową marynarkę i rzucił na krzesło. - Jest poŜyczona - wyjaśnił Mollie. - Nie chcę jej zniszczyć. Mollie złapała Flynna za ramię. - Słuchaj, jeśli nie wdasz się w tę burdę, udzielę ci wywiadu. Obiecuję, Ŝe udzielę ci wywiadu. - Naprawdę? - Oczy mu błysnęły. - Tak. - Słyszała, Ŝe tłum zaczyna się uspokajać. - Tak, jeśli teraz dasz spokój i usiądziesz.

10 - Nie chowaj się za Mollie! - wrzasnął Edleman. - No, chodź, Carlson. Woodrow Locke nigdy w Ŝyciu nie unikał walki. - On ma rację - powiedział Flynn smutno. - Ale ty nie jesteś moim ojcem. - No, chodź tu, szczeniaku! - wyzywał go Edleman. - Musisz mi udowodnić, Ŝe zasługujesz, by mieć wgląd w te papiery. - On nie odpuści - powiedział Flynn. - Bardzo mi przykro, Mollie. Muszę to załatwić. Przeraźliwy krzyk przeciął powietrze. Claudine Marscel klęczała przy leŜącym na podłodze męŜu. - PomóŜcie mu, proszę - szlochała. Mollie rzuciła się w jej stronę. Mogła przewidzieć, Ŝe bankiet na cześć ojca tak się skończy. Nie powinna była pozwolić Marscelowi przemawiać. Flynn klęczał juŜ koło Claudine, sprawnie zdejmując Marscelowi muszkę, rozpinając kołnierzyk i przygotowując go do badania lekarskiego. Marscel słabo odepchnął jego ręce. - Zostawcie mnie. Chcę odejść. Mój czas juŜ nadszedł. - Nie! - Mollie opadła obok na kolana. - Wszystko będzie dobrze. Nie zostawiaj nas! - Jesteś dorosłą kobietą, Mollie -westchnął Marscel. - Wiec przestań bajdurzyć. - Spojrzał na Flynna. - Dobra walka? - Gdybym wiedział, co planujesz, nigdy bym... -przerwał i popatrzył w wypełnione bólem oczy starca. - Bardzo dobra walka, Marscel. - A Edleman? - Obolały - oświadczył Flynn. Uśmiech Marscela był słaby, ale wyraźny. Jego oddech wydawał się spokojniejszy. Spojrzał na Mollie. - Miałem rację co do Flynna - powiedział. -1 co do ciebie teŜ.

11 - Oczywiście. - Nie miała pojęcia, o czym on mówi, ale nie chciała się sprzeciwiać. - Nic teraz nie mów. Musisz oszczędzać siły. - Tak. Jeszcze chwilę tu pobędę. - Jego głos był coraz cichszy. - Nie chciałbym stracić następnej dobrej walki. ROZDZIAŁ 2 Odchylając się na obrotowym fotelu, Mollie powoli i wyraźnie cedziła słowa w słuchawkę telefoniczną: - Wcale nie walczę. Po prostu przedstawiam fakty. - Dobra. Kiedy moŜemy się spotkać? Jestem w Chicago - zabrzmiało w odpowiedzi. Mollie utkwiła wzrok w podwieszony sufit swego pokoju w firmie „Wszystko dla biura". Czy Flynn Carlson nie rozumie słowa „nie” ? - Nie spotkamy się. Nie mam zamiaru udzielać więcej wywiadów. Nigdy. - Tamte były bardzo powierzchowne, Mollie. Tego samego moŜna się dowiedzieć z biografii Edlemana. - Proszę więcej do mnie nie dzwonić. - Mollie zdecydowanie odłoŜyła słuchawkę. Od sławnego bankietu, gdy Marscel doznał lekkiego zawału serca, minęły dwa miesiące. Dwa ponure miesiące. Usiłując chronić Claudine i zapewnić Marscelowi minimum spokoju, Mollie niechętnie wzięła na siebie kontakty z prasą i uczonymi. Odpowiedziała na kilka pytań i miliony razy odmówiła odpowiedzi. W końcu dali jej spokój. Wszyscy oprócz Flynna. Ten atakował ją coraz uparciej i coraz bardziej nachalnie. Teraz przyjechał do Chicago. Był ostatnim człowiekiem na świecie, którego miałaby ochotę oglądać. Oficjalny biograf Woodrowa Locke'a na pewno wyciągnie sprawy, o których Mollie wolała nawet nie myśleć.

12 Wrzuciła stos podpisanych rachunków na tacę „sprawy załatwione" i jeszcze raz przejrzała wypisaną na maszynie trasę zaplanowanej na następny tydzień podróŜy. Czekał ją wyjazd do południowego Illinois na spotkania z klientami, dzięki czemu z łatwością umknie Flynnowi. Czemu zresztą on tak ją prześladuje? - To przez Marscelów - mruknęła do siebie w odpowiedzi. Claudine i jej kapryśny małŜonek pchali Flynna ku Mollie z subtelnością hipopotama. Czemu Claudine uwaŜała, Ŝe dziewczynie jest potrzebny męŜczyzna? Mollie nigdy nie była typem słodkiego kociaka, który nie jest w stanie obejść się bez męskiego ramienia. Pracowała, przyzwoicie zarabiała, miała do dyspozycji słuŜbowy samochód i spłacała raty hipoteczne za dom w stylu Tudorów, połoŜony na przedmieściach Chicago. Pracowała społecznie z zaniedbanymi dziećmi. Ludzie na niej polegali. Tak znakomicie potrafiła zorganizować sobie Ŝycie, Ŝe była w stanie -rozwiązywać problemy jeszcze kilku innych osób. Połączyła się z recepcjonistką. - Gretchen? Ten ostatni telefon to był znowu doktor Carlson. - Naprawdę? Och, Mollie, tak mi przykro. - W głosie recepcjonistki zabrzmiała fałszywa nuta. Najwyraźniej Flynnowi udało się oczarować słodką, ale głupiutką Gretchen. - Jeśli znowu zadzwoni - ostrzegła Mollie - to pod Ŝadnym pozorem nie wolno ci go ze mną łączyć. - Ale co ja mu powiem? - śe nie Ŝyczę sobie z nim rozmawiać. Naprawdę, Gretchen, to chyba jasne. - Dobrze, jak chcesz. - Sądząc z tonu, Gretchen poczuła się uraŜona. - Nawiasem mówiąc, Mollie, przypominam, Ŝe za pięć minut masz spotkanie. Pokój konferencyjny B, -Wiem. Mollie wyłączyła interkom. Spotkanie? Spojrzała w kalendarz: strona była czysta. Nie zanotowała Ŝadnego spotkania. Do diabła, coś niedobrego się z nią dzieje. Zawsze była taka zorganizowana, odpowiedzialna, nigdy nie gubiła

13 zamówień, rachunki zgadzały się co do centa - i od trzech lat nie opuściła ani jednego dnia pracy. A teraz nagle nie pamięta o jakimś cholernym spotkaniu. Co się z nią dzieje? Przez ostatnie dwa miesiące oganiała się od natrętów, domagających się prawdziwej historii Woodrowa Locke'a. Reporterzy czaili się za kaŜdą rośliną doniczkową. Fotograficy z teleobiektywami czekali za kaŜdym rogiem. Jeden zdesperowany literaturoznawca złoŜył jej nawet propozycję małŜeństwa, Ŝeby uzyskać wyłączne prawo do jej pamiętników. Niech diabli wezmą „Przejście" i Ramonę, której wpadło do głowy opublikować te wiersze. Ale to wszystko właściwie juŜ wygasało, więc dlaczego jej napięcie nie słabło? W gruncie rzeczy Mollie czuła się coraz gorzej i coraz trudniej dawała sobie radę z codziennym Ŝyciem. Jej opanowanie wisiało na włosku. Wymyślała kierowcom, którzy zapomnieli włączyć kierunkowskaz na skrzyŜowaniu. W sklepie wyłajała kasjerkę, która pomyliła się o cztery centy. A wczoraj o mało nie rozpłynęła się we łzach w pralni chemicznej, gdy odbierała suknię, w której była na przyjęciu. Zdecydowanie zbyt często płakała, złościła się i denerwowała. Wzięła się w garść po śmierci obojga rodziców, a teraz rozpadała się na kawałeczki. Wzruszyła ramionami i pomyślała, Ŝe chyba po prostu traci rozum. Jej ojciec, ostatecznie, nie był wzorem zdrowego rozsądku. Chyba genetyka ją w końcu dopadła. Jaki ojciec, taka córka? O nie, nic z tego. Naciągnęła biały lniany Ŝakiet od kostiumu, zgarnęła z biurka stos teczek i ruszyła do drzwi. Nie miała pojęcia, z kim ma spotkanie i w jakiej sprawie, ale da sobie radę. Zdecydowanym krokiem minęła biurko recepcjonistki. - Powodzenia! - zawołała za nią Gretchen. Mollie weszła energicznie do sali konferencyjnej B. Wydawała się pusta, ale ktoś siedział tyłem do wejścia w krześle z wysokim oparciem, przy końcu stołu. Ale kto? Z kim ma to spotkanie? Z głośnym plaśnięciem połoŜyła teczki na stole. - Jestem - oświadczyła.

14 Obrotowe krzesło z wysokim oparciem zawirowało. - Cześć, Mollie. Na widok Flynna Carlsona znieruchomiała w pół kroku. Flynn otworzył leŜącą na stole teczkę, wyjął kartkę papieru i ruszył w jej stronę. Instynktownie cofnęła się. - Co tu robisz? - Wpadłem wczoraj, ale cię nie było, więc zanotowałem to spotkanie na kalendarzu Gretchen. - Ach, Gretchen - mruknęła. - Nie miej jej za złe -poprosił. -Kiedy to robiłem, nie było jej przy biurku. - Kilka minut temu rozmawiałam z tobą przez telefon. Jak ci się udało tak szybko tu dotrzeć? - Dzwoniłem z holu na dole - przyznał, uśmiechając się, i zanim zdąŜyła cokolwiek powiedzieć, podsunął jej kartkę papieru. -Przeczytaj to. - Nie chcę. - Proszę, Mollie. Wiem, Ŝe akurat teraz nie jesteś zajęta. Przeczytanie tego zajmie ci tylko minutkę. Jeśli potem w dalszym ciągu nie będziesz chciała mnie wysłuchać, obiecuję, Ŝe zniknę z twego Ŝycia. Niebieskie oczy Flynna nie opuszczały jej twarzy. Zabawa w chowanego z Mollie Locke nieszczególnie go bawiła. Mollie była piękna, ale podejrzewał, Ŝe i okropnie rozpuszczona -jedna z tych atrakcyjnych damulek, które uwielbiają wodzić męŜczyzn za nos i zawsze dostają to, czego chcą. Wskazał na kartkę. - Oryginał znalazłem wśród prywatnych papierów twego ojca. Wbrew sobie Mollie poczuła odrobinę zainteresowania. - W tych dokumentach, które Marscel od trzynastu lat trzymał pod kluczem? Potwierdził.

15 - Razem z Marscelem przeglądaliśmy te papiery. Strasznie ich duŜo. Kiedy twój ojciec nie pisał powieści czy wierszy, pisał notatki albo listy. No, ale tobie nie muszę o tym mówić. Mollie podniosła ze stołu kartkę papieru. Był to list do Marscela na temat warunków narciarskich w Kolorado w styczniu 1968 roku. Mollie miała wówczas siedem lat. Ostatni akapit brzmiał: No, stary druhu, skończyłem. Wyszła dłuŜsza, niŜ planowałem. 346 stron mojej najlepszej pracy. Ta jest wyłącznie dla mojej najsłodszej Mollie, dla mojej zielonookiej dziewczynki. Pewnego dnia, gdy odwaŜy się pójść śladem wytyczonych rytmów swego serca, odnajdzie ją - mój skarb. - Skarb? - Mollie podniosła wzrok. - Maszynopis. Są jeszcze inne wzmianki o jego „skarbie" i o ksiąŜce dla Mollie. A kilka dokumentów świadczy o tym, moim zdaniem, Ŝe nie chodzi tu o Ŝadną z później opublikowanych powieści. Flynn przyglądał się uwaŜnie, czy coś w wyrazie twarzy dziewczyny nie zdradzi, Ŝe wiedziała o zaginionej powieści Woodrowa Locke'a. - Nie gap się tak - powiedziała. - To niegrzeczne. - Jesteś bardzo podobna do ojca. - Nie, nie jestem. Mam szerzej rozstawione oczy i mój podbródek nie jest kwadratowy. W ogóle go nie przypominam. Podniósł w górę dłonie w geście poddania. Jej wrogość była bolesna. - Jak sobie Ŝyczysz. Powiedz mi tylko coś o tej notatce. Czy twój ojciec kiedykolwiek wspominał ci o ksiąŜce, którą napisał wyłącznie dla ciebie? - Nie mam nic do powiedzenia. - Mollie, nie próbuję naciągnąć cię na wywiad. Treść tego listu jest znacznie bardziej podniecająca. Pomyśl tylko - moŜliwe, Ŝe istnieje zaginiony maszynopis Woodrowa Locke'a. Skończona powieść. - Tak o tym mówisz, jakby to było coś niezwykle waŜnego.

16 - Bo to jest waŜne. - Nie, Flynn. WaŜne jest lekarstwo na raka. WaŜna jest walka z głodem. WaŜna jest ochrona środowiska. A jeszcze jedna powieść Woodrowa Locke'a jest zaledwie interesująca. Wymaszerowała z pokoju konferencyjnego i zanim doszła do biurka Gretchen, zdąŜyła się naładować. Zatrzymała się i czekała, zaciskając zęby, aŜ Gretchen połączy trzy rozmowy telefoniczne. Zaraz usłyszy kilka niezbyt przyjemnych słów. - Ach, Mollie - podskoczyła Gretchen - jest do ciebie rozmowa z Nowego Jorku. Pani Claudine Marscel. - Wspaniale. - Tylko tego jej jeszcze brakowało. Mollie powoli wypuściła powietrze. - Przełącz do gabinetu. Odwracając się, niemal wpadła na Flynna. Zanim zdąŜyła mu powiedzieć, Ŝeby się wynosił do diabła, oświadczył uspokajająco: - Nie martw się. Zaczekam tutaj. W samotności swego pokoju złapała słuchawkę jak śmiercionośne narzędzie. - O co chodzi, Claudine? - Mollie, jesteś zdenerwowana? Słuchaj, czy Flynn się z tobą kontaktował? - Owszem. - Ach, to chyba jesteś zadowolona, nie? Pomyśl tylko, Mollie. Twój papa napisał ksiąŜkę tylko dla ciebie. Czy to nie wspaniałe? - Tak uwaŜasz? A jednak słuchając opowieści o tym, jak Marscel i Flynn znaleźli list i potem szukali innych informacji, potwierdzających istnienie nieznanego maszynopisu, Mollie cieszyła się z entuzjazmu w głosie Claudine! Choroba Marscela i jego późniejsza powolna rekonwalescencja były dla Claudine bardzo cięŜkim okresem. Teraz więc Mollie z radością słuchała, jak jej chrzestna matka z dawną werwą wykrzykuje do słuchawki, uŜywając francuskich i angielskich słów: - No i, certamemenł, ty i Flynn znajdziecie ten skarb, to dzieło.

17 - Czekaj, czekaj, Claudine. O czym ty mówisz? - No, o szukaniu, oczywiście. - Claudine roześmiała się wesoło. - Ten Flynn, to przystojny poszukiwacz skarbów, n'est-ce pas? Ja myślę, Ŝe moŜe go bardzo polubisz. Mollie wzdrygnęła się. Jakiekolwiek kontakty z Flynnem nie były dobrym pomysłem. Włączanie się do poszukiwań maszynopisu, który moŜe w ogóle nie istniał, wyglądało na kompletny idiotyzm. - Mam pytanie. Dlaczego Marscel nigdy przedtem nie wspominał mi o istnieniu tego zaginionego dzieła? - Sama go spytaj. Mollie jęknęła, słysząc, jak od podnieconej Claudine słuchawkę przejmuje jej kostyczny mąŜ. - Mollie - powiedział Marscel burkliwie, nie znoszącym sprzeciwu tonem - masz jechać z Flynnem i pomóc mu. - Jak się czujesz? - Jestem znudzony. Ten cholerny lekarz nie pozwala mi się ruszać z Manhattanu. śadnych podróŜy. Inaczej sam bym z wami pojechał. - Nigdzie razem nie jedziemy. - Pewnie, Ŝe jedziecie. NajwyŜszy czas, Ŝebyś znalazła tę ksiąŜkę. Moim zdaniem Woody ją schował. Wiesz, jak pod koniec Ŝycia stał się podejrzliwy wobec ludzi. - Chodzi ci o to, Ŝe był paranoikiem. - Napisał tę ksiąŜkę tylko dla ciebie i nie obchodziło go, czy zostanie wydrukowana. Chciał, Ŝebyś ją miała, gdy dorośniesz na tyle, by zrozumieć. Mollie z łatwością mogła uwierzyć, Ŝe w ataku paranoi jej ojciec schował gdzieś maszynopis powieści, ale była przekonana, Ŝe z nią ta ksiąŜka nie ma nic wspólnego. - Jeśli ten maszynopis w ogóle istnieje, to dlaczego dotychczas go nie szukałeś?

18 - Szukałem, Nie pamiętasz naszej wyprawy na Florida Keys? - Pamiętam. - Jakiś rok po śmierci ojca pojechała z Marscelem do hacjendy Woody'ego. Dokładnie ją wtedy przeszukali. Przypisywała tę wyprawę skrupulatności starego prawnika, szukającego papierów. - Nigdy nic nie mówiłeś o zaginionym maszynopisie. - Pewnie Ŝe nie, miałaś przecieŜ tylko szesnaście lat. Bałem się, Ŝe moŜesz komuś wypaplać. WyobraŜasz sobie, co by się działo wśród naszych dystyngowanych akademickich kumpli? Rozebraliby dom na kawałki. Tak, to miało sens. Tylko - skoro wówczas nie znaleźli Ŝadnej skrytki, jak mają ją odszukać teraz? - Czy ta ksiąŜka jest na Florydzie? - A kto to wie! Ja myślę ,Ŝe Woody zostawił ci jakąś wskazówkę, coś na kształt tej uwagi o wytyczonych rytmach serca. - Nic takiego nie pamiętam. - Więc musisz sobie przypomnieć. - Jego głos był powaŜny. - Słuchaj, mówię teraz jako twój opiekun. Musisz pogodzić się z przeszłością. Inaczej te zapomniane sprawy zjedzą ci nerwy. Mollie pomyślała o napięciu ostatnich miesięcy, o nagłych atakach płaczu i wściekłości. Bardzo prawdopodobne, Ŝe ma to coś wspólnego z ojcem. Ale po co odgrzebywać stare dzieje? Lepiej zostawić wszystko tak, jak było. Jeśli jej się uda. - Nigdy nie chciałaś rozmawiać o swoim ojcu - mówił dalej Marscel. - Nie odpisywałaś na moje listy dotyczące jego majątku. Nie podjęłaś teŜ ani centa z funduszu powierniczego, - Nie potrzebowałam pieniędzy. - Spadek po ojcu był jedyną nie załatwioną sprawą w Ŝyciu Mollie. Za kaŜdym razem, gdy Marscel przysyłał jej jakieś dokumenty, wrzucała je, bez otwierania, do osobnej teczki. - I dlaczego teraz? Dlaczego akurat teraz miałabym zaczynać poszukiwania?

19 - To przez Flynna - wyjaśnił. - UwaŜam, ze jest okazja, by dzięki twoim wspomnieniom i jego uporowi dotrzeć w końcu to tego zaginionego dzieła. Flynn. Mollie uświadomiła sobie, Ŝe ten człowiek właśnie czeka pod jej drzwiami. - Daj mu szansę - nalegał Marscel. - Polubisz go. To niemoŜliwe. Uosabiał wszystko, czego nienawidziła. Był poszukiwaczem przygód, wykładowcą i pisarzem. Sama myśl o nim sprawiła, Ŝe przebiegł ją dreszcz. - Przykro mi, Marscel, ale muszę ci odmówić. - Przemyśl to jeszcze, Mollie. To dla mnie bardzo waŜne. W jego głosie brzmiała wyraźna prośba. Mollie była zdumiona. Znała Marscela od urodzenia i nigdy jej o nic nie prosił. - Dlaczego? - Bo nienawidzę „Przejścia" - wyjaśnił. -I nie mogę znieść myśli, Ŝe ma to być ostatnia opublikowana praca Woody'ego. ZasłuŜył sobie, by pamiętać go za coś lepszego. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla swego ojca ani dla siebie samej, zrób to dla mnie. - Pomyślę o tym, Ale niczego nie obiecuję. - No, jeśli się nie zgodzi, do końca Ŝycia będzie się czuła winna. - PoŜegnaj ode mnie Claudine. OdłoŜyła słuchawkę i zamyśliła się. Tak, musi porozmawiać z Flynnem i uczciwie postawić sprawę. Wyjaśnić, Ŝe potrzebuje czasu do namysłu. Powiedzieć, Ŝe skontaktuje się z nim później. Złapała torebkę i wyszła z pokoju. Na widok Flynna, opartego o biurko Gretchen, roześmianego i flirtującego, jej postanowienie osłabło. Niebieskie spojrzenie Flynna spoczęło na Mollie. - Marscel poinformował mnie, Ŝe zamierzasz szukać tego hipotetycznego zaginionego maszynopisu i potrzebujesz mojej pomocy. - To prawda.

20 - Zastanowię się, Flynn, i poinformuję cię później o mojej decyzji. - Skinęła mu głową i zwróciła się do Gretchen. - Wychodzę na obiad. Flynn wyprostował się. To okropne, Ŝe był od niej o tyle wyŜszy. - Czy mogę ci towarzyszyć? - Jak sobie Ŝyczysz. Mollie ruszyła przed siebie. Nie było powodu, Ŝeby szli razem na obiad. Nie zachęcała go. Nie była dla niego uprzejma. Chyba juŜ doszedł do wniosku, Ŝe nie nadają na tej samej fali. Mollie to odpowiadało. Jeśli Flynn się teraz wycofa, nie będzie musiała zawracać sobie głowy poszukiwaniem skarbu. Weszła do windy, odwróciła się i ujrzała Flynna stojącego obok. - Jak tam Ciaudine? - zapytał. - Fantastique. Winda zjeŜdŜała na dół. - Słuchaj, Mollie, nawet jeśli nie obchodzi cię wartość literacka tej ksiąŜki, pamiętaj, Ŝe moŜe być warta miliony. Patrz, jaki sukces odniosło „Przejście" a to przecieŜ tylko zbiorek przeciętnych wierszy. - Nie potrzebuję pieniędzy - oznajmiła. Wyszli do bólu. - Poza tym honoraria za ksiąŜki mego ojca to prawniczy koszmar. Trzeba uwzględniać wszystkie byłe Ŝony i rozmaitych „przyjaciół", którym pozostawiał to i owo. - Ale ta byłaby wyłącznie twoja. Istnieją pisane ręką twego ojca papiery, które świadczą wyraźnie, Ŝe ta ksiąŜka, zatytułowana „Klucz", jest całkowicie twoja. W stu procentach. Marscel juŜ się zajął prawna stroną tej sprawy. - „Klucz"- mruknęła, zamyślona. Brzmiało to jakoś znajomo, wywoływało odzew gdzieś w zakamarkach pamięci. - Pamiętasz ten tytuł? - zapytał Flynn. - Właściwie nie. Wyszli z budynku w gęstą wilgoć chicagowskiego lata. Była pora obiadu i chodniki wypełniał tłum Wszyscy się śpieszyli, a ograniczone wieŜowcami wąwozy ulic rozbrzmiewały tysiącami głosów i kroków -W niektórych

21 notatkach - powiedział Flynn - twój ojciec sugeruje, Ŝe powinnaś mieć jakieś pojecie o miejscu schowania skarbu. Pod koniec Ŝycia sugerował takŜe, Ŝe odkrył skarby Sinobrodego. W połowie lat siedemdziesiątych przez dwa miesiące chował się w górskim szałasie, bo uwaŜał, Ŝe Hitler jest na jego tropie. Twierdził równieŜ, Ŝe siłował się z aligatorem. - MoŜe pamiętasz jakieś specjalne miejsce? - nalegał Flynn. - Nie. - MoŜe przypadkiem schowałaś maszynopis z innymi pamiątkami? - Nie mam pamiątek po ojcu. - Nigdy nie miała ochoty zatrzymywać jego starych wędkarskich kapeluszy, wypchanych trofeów myśliwskich czy pustych butelek po alkoholu. - Nie jestem sentymentalna. Wszystko, co mi dał, przekazałam Marscelowi, a on chyba zauwaŜyłby maszynopis. Szli w kierunku wschodnim. Koło jeziora Michigan błękit nieba rozlewał się w gorącą, białą mgiełkę. Nie było dość chmur na deszcz, ale słońca nie było widać. Mollie szła szybko. Kropelka potu spłynęła jej po obojczyku między piersi. - Przypominam ci, Flynn, Ŝe nie zgodziłam się jeszcze brać udziału w twoich poszukiwaniach. - Zastanów się. - Stali na chodniku, czekając na zielone światło. - Tam, w biurze, mówiłaś, jakie sprawy uwaŜasz za waŜne. Nieznana ksiąŜka Locke'a przyniesie mnóstwo pieniędzy. Pomyśl, ile wielorybów mogłabyś dzięki nim uratować. - Nie mówmy o tym. Ale wiedziała, Ŝe Flynn ma rację. Zaginione dzieło jej ojca na pewno jest warte fortunę. Choć sama jej nie potrzebowała, wiedziała, jak dzięki wsparciu finansowemu rozwinęłaby się działalność „Pomocnej Dłoni", organizacji charytatywnej dla dzieci, której poświęcała swój wolny czas.

22 Przed Instytutem Sztuki było mniej ludzi i Mollie skręciła na szerokie schody. Zatrzymała się przy kamiennym lwie, szczerzącym zęby na postumencie. - Wiesz Ŝe Marscel i ja przeszukaliśmy hacjendę na Keys i nic nie znaleźliśmy? - Mówił mi o tym - przytaknął Flynn. - Dlaczego uwaŜasz, Ŝe tym razem będzie inaczej? - Z dwóch powodów. Po pierwsze, Marscel nie mówił ci nic o ksiąŜce, więc nie wiedziałaś, czego właściwie szukacie. A po drugie, Marscel miał tysiące innych spraw na głowie - kancelarię, klientów, Claudine i tak dalej. A ja nie. Zajmuję się tylko i wyłącznie poszukiwaniem maszynopisu. Wszystkie moje fizyczne i psychiczne moŜliwości poświęcam szukaniu „Klucza". - A jeśli został zniszczony? Albo nigdy nie istniał? - Nie będziemy wiedzieć, jeśli nie poszukamy. MoŜe dziś wieczór siądziemy w jakimś spokojnym miejscu, gdzie będziesz mogła odpręŜyć się i powspominać? Idąc szlakiem wytyczonych rytmów twego serca? - A co to właściwie ma znaczyć? - roześmiała się krótko. - To brzmi jak EKG. - To znaczy, Ŝe twój ojciec bardzo się o ciebie troszczył. - CzyŜby? Gdy spotkała wzrok Flynna, jej serce zaczęło jakby bić innym rytmem, nieprzyjemnym, przyspieszonym rytmem pulsującym od czubków palców aŜ po splot słoneczny. Albo powinna pójść do kardiologa, albo zaczyna poddawać się magnetyzmowi tego męŜczyzny. - Mollie? Spotkamy się wieczorem? - Niestety, jestem juŜ umówiona. Flynn parsknął zniecierpliwiony. Ciągle wznosiła nowe bariery. Jak dziewczyna wyglądająca tak pogodnie moŜe być tak uparta? Rozpieszczona smarkula, pomyślał. Splotła ramiona na piersi i zdecydowanie uniosła głowę. A jednak, o dziwo, wyczuwał w jej postawie równieŜ kobiece zaproszenie.

23 Nie wymyślił sobie tego. Flynn miał dość doświadczeń z kobietami, by wiedzieć, kiedy naprawdę mówią „nie". A ciało Mollie mówiło „tak". Było to bardzo subtelne - coś w sposobie poruszania biodrami, jakaś bezbronność, gdy wiatr znad jeziora plątał jej włosy. No i te oczy, w których moŜna było utonąć. - Odwołaj swoje spotkanie. - Nie mogę. MoŜe jutro. - Słuchaj, Mollie, nie mam zbyt wiele czasu, by cię obłaskawiać. Przyjąłem zaliczkę na biografię od wydawcy, napomknąłem, Ŝe być moŜe istnieje zagubiony tekst. Mój wydawca chciałby zobaczyć coś konkretnego. - To twój problem. - CzyŜby? Mollie, on to napisał dla ciebie. Unikała jego wzroku, ale i tak dostrzegł, Ŝe za maską spokoju kłębią się gwałtowne uczucia. Wyczuł, Ŝe nie gra z nim w ciuciubabkę, Ŝe chodzi o coś innego. Jakiś sekret? - Jesteś córką Woodrowa Locke'a. Jego jedynym dzieckiem. MoŜesz bardzo pomóc w naszym zrozumieniu tego człowieka, jego geniuszu. A jednak zawsze milczałaś. Dlaczego? - Nie wiem. - Co cię tak przeraŜa? - Nie jestem przeraŜona. - Więc czemu nie chcesz o nim mówić? - Ja nie wiedziałam, Ŝe jest geniuszem. Byłam dzieckiem. - Jej oczy płonęły, całe ciało napięło się. - Dla mnie mój ojciec był tylko paranoikiem, pijakiem, dziwkarzem i draniem. ROZDZIAŁ 3

24 Mollie gwałtownie zakryła ręką usta, ale było za późno - nie mogła juŜ cofnąć tego, co powiedziała. Jej słowa zaczynały Ŝyć własnym Ŝyciem, rosnąc i nabierając mocy, jak smok. Dwanaście lat powtarzania „nie mam nic do powiedzenia" poszło na marne. Tak długo zachowywała milczenie, by w końcu wyrazić swoje uczucia wobec najmniej odpowiedniej osoby - wobec oficjalnego biografa ojca, którego zadaniem jest wyszukiwanie róŜnych wstydliwych historii i opisywanie ich. Jej potrzeba prywatności nic dla Flynna nie znaczyła. Chciał tylko wykorzystać wspomnienia Mollie. Rzuciła się po schodach w dół, ale przytrzymał jej ramię. - Nie uciekaj ode mnie, Mollie. Czuła napięcie w jego dotyku, nieznośnie gorącym dotyku w gorący lipcowy dzień. - Nie uciekam. - MoŜe będę w stanie ci pomóc. Stojąc dwa stopnie niŜej niŜ on, musiała zadzierać głowę, by spojrzeć mu w twarz. Jego blond czupryna lśniła w słońcu jak lwia grzywa. Dalej, z tyłu, lew szczerzył zęby na swym kamiennym postumencie. - Przynajmniej bądź uczciwy, Flynn. Chcesz znaleźć maszynopis i chcesz dowiedzieć się jak najwięcej o moim ojcu. Bardzo wątpię, czy pomaganie mi leŜy w sferze twoich zainteresowań. - PrzecieŜ szukamy tego samego. - Nie. - śałowała, Ŝe nie potrafi zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu. Wymazać wypowiedziane słowa. Nie myślała o ojcu w taki sposób. Starała się w ogóle o nim nie myśleć. - Oboje szukamy prawdy, Mollie. - Daj mi spokój. Dopadła krawęŜnika, jakimś cudem złapała przejeŜdŜającą właśnie taksówkę i wskoczyła na tylne siedzenie.

25 - Niech pan jedzie prosto - rzuciła kierowcy. – Po Michigan Avenue. Szybko, niech pan jedzie. Przez tylne okno widziała Flynna. Nie ruszył za nią w pościg. Zatrzymał się przy krawęŜniku i stał tak, z rękoma w kieszeniach. Mogłaby przysiąc, Ŝe w oczach miał smutek, ale z odległości kilkudziesięciu metrów nie mogła przecieŜ tego widzieć. Nawet jego magnetyzm nie mógł zadziałać na taki dystans. Mollie rozparła się na tylnym siedzeniu taksówki. Okna były zamknięte, ale klimatyzacja działała chyba tylko w wyobraźni kierowcy. Ściągnęła z siebie biały Ŝakiet. Na ramieniu, tam, gdzie oparła się o cokół lwa, widniała smuga brudu. CóŜ z niej za idiotka, Ŝeby wkładać białe ubranie w mieście! Idiotka. Kretynka. Tępak. Dlaczego w ogóle słuchała Flynna? Najlepiej powtarzać „nie mam nic do powiedzenia". JuŜ dosyć ryzykowania. Dosyć wysłuchiwania poronionych pomysłów. Pochyliła się w stronę kierowcy. - Dworzec Union, proszę. W podmiejskim pociągu, wiozącym ją do domu w Naperville, Mollie ćwiczyła regularny oddech. Gdy juŜ wysiadła, odnalazła samochód i wyruszyła w znajomą drogę do domu, jej puls bił równo jak metronom. Automatyczna sekretarka sygnalizowała, ze ktoś dzwonił, ale Mollie nie włączyła odtwarzania. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie ani próśb Flynna, ani szczebiotu Caudine, ani nalegań Marscela. Zadzwoniła do biura i powiedziała Gretchen, ze juŜ nie wróci dziś do pracy. Mollie poszła do sypialni. Zazwyczaj była przeciwna popołudniowym drzemkom, ale dzisiejszy dzień nie był normalny. Ściągnęła ubranie i wśliznęła się pod koc. Szybko zapadła w błogosławiony sen bez snów. Obudziła się kilka godzin później, dostrzegając przez okno, Ŝe zmierzcha. Budzik wskazywał za dwadzieścia siódmą. Była spóźniona. W pośpiechu wzięła prysznic, ubrała się i dopadła samochodu. Planowała pójście do kina z dwunastoletnią dziewczynką imieniem Liana, która była objęta programem Pomocnej Dłoni, ale zawaliła sprawę. Znowu. Kiedy przestanie