Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Neels Betty - Jeśli przestaniemy się kłócić

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :623.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Neels Betty - Jeśli przestaniemy się kłócić.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse N
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 136 osób, 96 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

BETTY NEELS Jeśli przestaniemy się kłócić

ROZDZIAŁ PIERWSZY Dom był stary, ze stylowymi oknami z niewielkich, ujętych w metalowe ramki kwadratowych szybek. Jasne promienie majowego słońca wpadały przez nie do środka i odbijały się w lśniących, ciemnych włosach młodej osoby pochylonej nad walizką. Pakowała ją z gwałtownością, nad którą z trudem usiłowała zapanować. Dziewczyna była wysoka, miała wspaniałą figurę, śliczną buzię i ciemne oczy okolone gęstymi, czarnymi rzęsami. W tej chwili malowało się w nich wyraźne niezadowolenie. - Nie mam pojęcia, co też babci przyszło do głowy - odezwała się do siedzącej obok kobiety w średnim wieku, która była jakby starszą i lekko wyblakłą wersją jej samej. - Mamo, ona ma przecież osiem­ dziesiąt lat! Skąd, na miłość boską, ten pomysł, żeby w jej wieku wędrować po górach...? - Ona nie ma zamiaru wędrować, Rosie. Nie będzie musiała wysiadać z pociągu, jeśli sama nie zechce. - Pani Macdonald wydała z siebie sentymentalne westchnienie. - To nawet dosyć wzruszające, że chciałaby znów zobaczyć miejsca, które pamięta z dzieciństwa. - No cóż, z pociągu wiele nie zobaczy - odparła Rosie. - Ale jeśli ma ją to uszczęśliwić... - dodała, widząc zmartwioną minę matki. - Tylko dlaczego ja? Jest przecież ciocia Carrie... - Twoja babcia i ciocia Carrie nie najlepiej się ze sobą zgadzają, kochanie. Poza tym chodzi przecież

6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ tylko o tydzień. - Przerwała na chwilę. - Nie weźmiesz tego kremowego swetra? Bardzo ci w nim ładnie, na pewno się jeszcze zmieści... Tak. czy owak, nigdy nic nie wiadomo - kontynuowała, nie precyzując bliżej, o co jej chodzi, lecz Rosie szybko się domyśliła i odparła bez ogródek: - Mamo, w tym pociągu będą głównie sami Amerykanie i trochę Niemców, wszyscy po pięć­ dziesiątce i z żonami. - Och, może nie będzie tak źle - powiedziała pani Macdonald. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Rosie, mając dwadzieścia pięć lat, nie wyszła jeszcze za mąż. Była przecież śliczna jak obrazek, miała mnóstwo przyjaciół, a mimo to odrzuciła kilka całkiem poważnych propozycji małżeństwa. Zrobiła to oczywiś­ cie najgrzeczniej i najdelikatniej, jak umiała, tak by nikogo nie urazić. - Czy ty w ogóle masz zamiar znaleźć sobie kiedyś męża? - Głośno wyraziła swoje wątpliwości. - Ależ tak, kochana mamo. Tylko jeszcze go nie spotkałam... - Był przecież ten miły Percy Walls - przypomniała matka. - Phi! - Rosie tylko prychnęła. - On umiał mówić wyłącznie o jedzeniu i o tym, jaki jest mądry. Gdybym za niego wyszła, ugrzęzłabym w kuchni na wieki. - Rzeczywiście, lubił jedzenie - przyznała pani Macdonald - ale przepadał za tobą, kochanie. - Chyba tylko dlatego, że umiem gotować. - Rosie bezlitośnie zwinęła układaną spódnicę i wepchnęła ją do walizki. - Nie wystarczy za kimś przepadać, mamo. Mężczyzna, którego poślubię, musi mnie uwielbiać, okazywać mi uczucie, być dla mnie dobry i wyrozumiały nawet wtedy, gdy się wściekam lub mam straszny katar. - Zamknęła walizkę i dodała lekkim tonem: -Ktoś taki chyba w ogóle nie istnieje...

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 7 - Może warto na niego poczekać - westchnęła pani Macdonald. - To rzeczywiście prawda, że gdy mężczyzna kocha, nie zniechęci go nawet najgorszy katar. Choć muszę przyznać, że twój ojciec jest wyjątkiem. Rosie parsknęła śmiechem i cmoknęła matkę w policzek: - Mamusiu, tato jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Jak myślisz, ile powinnam wziąć ze sobą pieniędzy? - Twoja babcia mówiła, że nie będziesz ich po­ trzebować, ale sądzę, że musisz trochę zabrać. Ona czasem zapomina o różnych rzeczach. Nie cieszysz się wcale z tego wyjazdu, kochanie? - Czy ja wiem... Miło będzie znów zobaczyć Szkocję, tylko że tydzień to o wiele za krótko. Byłoby cudownie zostać tam trochę dłużej, spacerować czy pojeździć tu i ówdzie. Ale mam tylko dwa tygodnie urlopu, a panna Porter wyjeżdża w czerwcu, więc będę musiała ją zastępować. Rosie paplała wesoło, ale tak naprawdę to nie znosiła swojej pracy. Była stenotypistką w kancelarii prawniczej „Crabbe i Twitchett". Firma mieściła się w małym miasteczku w hrabstwie Wiltshire, gdzie Rosie mieszkała z matką i ojcem. Praca była śmiertelnie nudna, lecz dziewczyna nigdy się do tego nie przyznawała. Rodzice parę lat temu stracili prawie wszystko, gdy akcje, które posiadali, znacznie spadły na wartości. Ich dom w Szkocji przejął stryj, oni zaś przenieśli się do Wiltshire, gdzie ojciec zaczął pracować jako zarządca dużego majątku ziemskiego. Ani on, ani matka nigdy się nie skarżyli, lecz Rosie wiedziała, że tęsknią za dawnym domem równie mocno, jak ona sama. Wiedziała, że nie może być dla nich ciężarem, nauczyła się więc stenografować i pisać na maszynie.

8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ Jedyną pociechą była myśl, że dom mimo wszystko pozostał w rodzinie, Babcia mieszkała w Edynburgu razem z niezamężną córką, starszą siostrą ojca Rosie. Ciocia Carrie była szczupłą, potulną kobietą. Matka nigdy nie dawała jej dojść do słowa i skutecznie tłumiła w niej wszelkie przejawy samodzielności. Mimo to, córka przez całe życie troskliwie się nią opiekowała. Podróż do Szkocji była droga i czasochłonna, więc Rosie bywała u nich bardzo rzadko. Podejrzewała też, że rodzice nie mieli ochoty odwiedzać starych stron, gdy dom, który kiedyś należał do nich, zajmował ktoś inny. Teraz miała odbyć ze starszą panią podróż po Szkocji. „Żeby odświeżyć wspomnienia", jak powiedziała babcia. Wyjaśniła dokładniej, o co chodzi: „Słyszałam, że ów pociąg jest znakomicie wyposa­ żony i ma dobrą obsługę. Nie mam zamiaru się męczyć i naturalnie potrzebuję kogoś do towarzystwa. Pojedziesz ze mną, Rosie." - Oczywiście powinnaś pojechać - stwierdził ojciec. - Spędzisz przyjemnie urlop, a Carrie może zdoła nieco odsapnąć w ciszy i spokoju. - Minęło sporo czasu, od kiedy widział siostrę po raz ostatni, ale dobrze pamiętał, że matka trzymała ją zawsze żelazną ręką. Tydzień wolności na pewno dobrze jej zrobi. Ustalono wszystkie szczegóły. Rosie miała pojechać pociągiem do Edynburga, spędzić noc w domu babci i następnego dnia zabrać ją na stację. Przeczytała reklamowy folder i dowiedziała się, że podróż powinna być naprawdę ciekawa. Obejmowała zwiedzanie wielu miejsc, gdzie Rosie bywała jako dziecko i które dobrze pamiętała. Nie będzie jednak mieć zbyt wiele czasu, by na własną rękę podziwiać górski krajobraz. Babcia nie ukrywała, że życzy sobie ze strony Rosie bezustannej uwagi i troski o własną osobę. Pakowanie było prawie skończone i matka z córką

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9 zeszły do kuchni, aby zająć się przygotowaniem kolacji. Obie zastanawiały się, czy Rosie powinna zabrać dżersejowy komplet, czy też raczej sztruksową spódnicę, sportową bluzkę i żakiet. - O tej porze roku może być jeszcze całkiem chłodno - twierdziła pani Macdonald. - Natomiast dżersej jest bardziej praktyczny. Szkoda, że nie masz nic nowego... - Wystarczy to, co zabieram. Mam kilka letnich bluzek, wezmę też spódnicę z żakietem. Jest jeszcze kamizelka, gdyby zrobiło się ciepło. Wkrótce wrócił ojciec, a Rosie nakryła stół w małej jadalni. Rzadko z niej korzystali, ale dzisiejszy wieczór był szczególny. Następnego dnia rano ojciec odwiózł ją na stację zdezelowanym landroverem. Nie mówił wiele. Był spokojnym, wiecznie zapracowanym człowiekiem. O posiadłość, w której był zatrudniony, troszczył się tak samo, jak o własną ziemię i dom w Szkocji, gdy jeszcze tam mieszkali. Rosie ogromnie żałowała, że rodzice nie mogą z nią jechać, lecz jeszcze bardziej pragnęła, by wszyscy mogli kiedyś wrócić do ich dawnego domu. Nie ma się co zżymać, pomyślała teraz. Miło będzie znów zobaczyć babcię, nawet jeśli jest nieznośna jak zawsze. Ojciec pożegnał się z nią serdecznie, udzielając ostatnich wskazówek. Ucałowała go i wsiadła do pociągu. - Wracam za tydzień, tatusiu. Zadzwonię i powiem wam, o której godzinie przyjadę. Babcia przysłała kwotę wystarczającą w zupełności na przejazd koleją oraz na taksówkę do dworca King's Cross. Rosie rzadko przyjeżdżała do Londynu i nie przepadała za nim. Była zadowolona, gdy w końcu dotarła na stację, mając w zapasie trochę czasu. Mogła pozwolić sobie na wypicie kawy, nim wsiądzie do pociągu. Minęło ponad sześć łat od dnia, gdy była tu po raz ostatni. Wtedy właśnie opuścili Szkocję.

10 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ Rosie dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wówczas nieszczęśliwa. Teraz cieszyła się, że tam jedzie. Trochę szkoda, że będzie to tylko tygodniowa wycieczka. Wsiadła do wagonu, znalazła miejsce przy oknie i wyjęła książkę, pociąg zaś rozpoczął swój długi bieg na północ. Stacja Waverley zupełnie się nie zmieniła. Centrum Edynburga też nie. Rosie bezwiednie westchnęła z przyjemności, że znów się tu znalazła. Skierowała się do postoju taksówek. Dzielnica, w której mieszkała babcia, była bardzo cicha i spokojna. Dochodził tu jedynie słaby szum ruchu ulicznego od strony śródmieścia. Rosie wysiadła z taksówki i przez chwilę stała, przyglądając się domowi. Był taki, jak go zapamiętała - te same masywne drzwi i ciemnozielone zasłony w wąskich oknach. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Szybko pokonała kilka schodów i zastukała do drzwi ozdobną kołatką. Otworzyła Elspeth, starsza kobieta, która była u babci pokojówką od niepamiętnych czasów. Musi mieć dobrze po siedemdziesiątce, pomyślała Rosie, obejmując ją serdecznie. Pokojówka nie wy­ glądała na swoje lata. Trochę koścista, z siwiejącymi włosami ściągniętymi w ciasny kok, wciąż trzymała się prosto, ubrana jak zwykle w czarną suknię. Elspeth wprowadziła ją do wąskiego holu. - Babcia czeka na ciebie. Idź do niej, a ja podam za chwilę herbatę. - Popchnęła lekko Rosie w stronę drzwi i zamknęła je za nią. Starsza pani Macdonald siedziała wyprostowana w fotelu z wysokim oparciem. Robiła imponujące wrażenie - wysoka i postawna, z ciemnymi włosami nieco przyprószonymi siwizną. Wciąż byk przystojna, miała ciemne oczy i ładny prosty nos oraz usta o kształcie znamionującym duży upór. Wcale się sie postarzała, pomyślała Rosie i podeszła, aby ją ucałować.

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 11 - Miałaś dobrą podróż? - spytała babcia tonem, który sugerował, że nie oczekuje odpowiedzi. - Matka i ojciec dobrze się czują? - Bardzo dobrze, babciu. Przesyłają ci serdeczne pozdrowienia. - Usiądź, dziecko i niech no ci się przyjrzę. Ciągle niezamężna? A może jest już jakiś młody człowiek? - Nie, nikt za kogo chciałabym wyjść. Gdzie jest ciocia Carrie, babciu? - Wbiła sobie do głowy, że upiecze ciasto z okazji twojego przyjazdu. Powinna być w kuchni. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła ciocia Carrie. Rosie pamiętała ją jako niebrzydką, nieco wyblakłą kobietę, która uwielbiała swego brata i bratową. Wciąż jeszcze była ładna, ale robiła wrażenie przygnębionej i zmęczonej. Nic dziwnego, skoro przez całe życie mieszka z babcią, stwierdziła w myśli Rosie, witając się z nią. Biedna ciocia, przynajmniej będzie miała cały tydzień dla siebie. - Upiekłam właśnie ciasto, chyba się... Świetnie wyglądasz, kochanie, ani trochę... Wciąż nie jesteś...? - Nie, ciociu Carrie. Czekam na milionera, przy­ stojnego i szczodrego, który nie pożałuje mi niczego, co najlepsze. - Coś takiego! - prychnęła pani Macdonald. - Powinnaś raczej nad tym ubolewać, Rosie - dodała kwaśno. - Tak, babciu - odparła potulnie Rosie i mrugnęła porozumiewawczo do cioci Carrie. Zasiadły do podwieczorku. Rosie szczerze chwaliła ciasto, słuchając jednocześnie planów babci związanych z podróżą, którą miały rozpocząć następnego dnia. Babcia była bardzo egoistyczną damą, więc owe piany dotyczyły wyłącznie jej samej i komfortu jazdy. Rosie zastanawiała się, czy nie będą one przypadkiem kolido­ wać z dokładnie określoną marszrutą całej wycieczki.

Z folderu wynikało, że podróż miała obfitować w liczne atrakcje. Wszystko było przygotowane starannie i w najdrobniejszych szczegółach, tak, że tylko wiecznie niezadowolone i najbardziej samolubne osoby mogłyby mieć coś do zarzucenia, Niestety babci trudno było na ogół sprawić przyjemność. - To będzie dla ciebie wspaniała rozrywka, Rosie. Mam nadzieję, że to doceniasz - zauważyła teraz babcia, bardzo zadowolona ze swojej dobroci. Rosie odpowiedziała coś, stosownie do okoliczności. Po cichu zaczynała już wątpić, czy w ogóle będzie to jakaś rozrywka. Następnego ranka udało się jej zamienić z ciocią Carrie kilka słów na osobności: - Postaraj się spędzić ten czas naprawdę przyjemnie, ciociu - nalegała. - Będziesz mieć cały tydzień, pomyśl o wszystkim, co możesz w tym czasie zrobić. Masz chyba jakichś przyjaciół? - No cóż, prawdę mówiąc twoja babcia nie przepada za gośćmi, moja droga, ale widuję się z nimi od czasu do czasu, kiedy robię zakupy. Zarumieniła się wyraźnie i Rosie spytała z uśmie­ chem: - Czy on jest miły, ciociu? - To adwokat na emeryturze, kochanie - odparła, rumieniąc się jeszcze bardziej - ale oczywiście muszę przecież troszczyć się o twoją babcię. - Bzdura! - zaprotestowała gwałtownie Rosie. -Jest przecież Elspeth, a poza tym babcię stać na to, żeby nająć kogoś do towarzystwa. Czy ona wie? - Nie. Zresztą to nie ma sensu... To znaczy, jesteśmy tylko przyjaciółmi... - Postaraj się, żeby coś z tego wynikło. - Dotarł do nich właśnie głos babci wydającej raźno polecenia: - Powinnyśmy już jechać, mamy być na peronie przed dziewiątą!

Na stacji powitane zostały przez dwóch sympatycz­ nych młodych ludzi. Szybko zajęli się bagażem i zaprowadzili obie panie do poczekalni. Zebrało się tam już sporo podróżnych, którzy z zainteresowaniem zwrócili się w ich stronę. Dokonano stosownych prezentacji, aby wszyscy pasażerowie, którzy mieli spędzić wspólnie najbliższy tydzień, nie byli sobie całkiem obcy. Znalazł się wygodny fotel dla pani Macdonald, po czym przyniesiono kawę. Rosie usiadła nieco dalej i szybko została wciągnięta do rozmowy. Zgodnie z przewidywaniami większość turystów stanowili Amerykanie, było kilkoro Niemców oraz nieco arogancka kobieta, której towarzyszył potulny małżonek - oboje z Londynu. Same ważne persony, pomyślała Rosie, odpowiadając na okolicznościowe, przyjacielskie pytania. Miała rację - nie było tu nikogo poniżej pięćdziesiątki. Wszyscy robili wrażenie osób zamożnych, byli dobrze ubrani i zadowoleni z siebie. Od razu zaczęli mówić do niej po imieniu, czym babcia była wyraźnie zdegustowana. Aż nadto dobrze świadczyła o tym jej mina. Wsiedli do pociągu z fasonem - prowadził ich autentyczny szkocki kobziarz grający stylowe melodie. Dobry nastrój poprawił się jeszcze, gdy obsługa podała szampana. Podróż zapowiadała się naprawdę przyjem­ nie. Rosie delektowała się szampanem, usiłując nie widzieć karcącego spojrzenia babci. Kiedy pociąg ruszył w drogę, zaprowadziła ją do przedziałów,, które miały zajmować. Starsza pani długo nie mogła się zdecydować, jak będzie lepiej: mieć dwa oddzielne przedziały, czy też jeden wspólny. W końcu postanowiła przyjąć pierwszy wariant. Rosie była z tego zadowo­ lona, choć oznaczało to, że będzie musiała sporo się nabiegać, wypełniając różne polecenia. Usadowiła babcię w pięknie urządzonym przedziale, rozpakowała walizki i wezwała stewardesę, aby wydać polecenia

14 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ dotyczące porannej herbaty. Poprosiła też o przynie­ sienie dla babci puszki kruchych ciasteczek oraz o coś ciepłego do picia przed spaniem. Stewardesa miała sympatyczną twarz i mówiła z miękkim, szkockim akcentem. Obiecała, że wszystko będzie tak, jak sobie tego życzy pani Macdonald. - Rosie, możesz później rozpakować swoje rzeczy - stwierdziła starsza pani. - Wrócę teraz do wagonu z platformą widokową, a ty pójdziesz ze mną. Trudno się poruszać po tych korytarzach. Muszę porozmawiać z kimś na temat oddzielnego stolika. - Słyszałam, że do posiłków możemy siadać tam, gdzie chcemy - zauważyła Rosie. - Niepotrzebnie zmarnowałyśmy za dużo czasu, siedząc tu bezczynnie. Rosie co prawda nie miała jeszcze czasu, aby przysiąść choćby na chwilę, lecz nic nie odpowiedziała. Zaprowadziła panią Macdonald dc specjalnego wago­ nu, z którego można było podziwiać krajobraz za oknem. Zebrało się tam już sporo pasażerów. Znalazła mały fotel ustawiony w taki sposób, że babcia nie musiała z nikim rozmawiać, jeśli sobie tego nie życzyła. Przyjęła kieliszek sherry, który szybko wypiła i popędzi­ ła do swojego przedziału, aby rozpakować walizkę, poukładać drobiazgi, poprawić nieco fryzurę i makijaż. Piętnaście minut później, uzbrojona w turystyczny przewodnik, wróciła do babci. Akurat podawano lunch. Starsza pani oczywiście postawiła na swoim. Przez całą podróż miały siadać do posiłków przy oddzielnym, dwuosobowym stoliku. Babcia czyniła przykre uwagi na temat braku odpowiedniego towarzystwa i Rosie wiedziała, że będzie musiała znosić to narzekanie. Gorąco żałowała, że nie wolno jej przyłączyć się do wesołej rozmowy, jaka toczyła się przy większym stole. Usiłowała łagodnie uspokoić babcię, obiecując

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 15 bezustanną opiekę przez całą podróż. Była rozsądną dziewczyną, doceniła więc także walory doskonałego jedzenia. - Teraz odpocznę nieco - oświadczyła pani Mac- donald, gdy skończyły kawę. - Zdaje się, że później zatrzymujemy się w Spean Bridge. Po południu będzie jakieś zwiedzanie, ale ja nie pojadę. Znam to miejsce i z pewnością byłoby miło spotkać starych przyjaciół, muszę jednak dbać o swoje zdrowie. Zostaniesz ze mną, Rosie. Lubię, gdy ktoś mi czyta na głos, kiedy odpoczywam. Rosie zdusiła w sobie rozczarowanie. - Tak, babciu - to było wszystko, co powiedziała głosem pozbawionym emocji. Pociąg skręcił teraz na północ. Okolica była wyjątkowo piękna. Pokryte śniegiem góry piętrzyły się na horyzoncie. Wkrótce mieli przejeżdżać przez Rannoch Moor. Dawno temu przewędrowała te tereny razem z ojcem i teraz bardzo chciała znów je zobaczyć. - Nie miałabyś ochoty popatrzeć na te wrzosowiska? - spytała. - Jest parę osób na pomoście spacerowym... - Moje zdrowie jest ważniejsze, niż jakieś tam sentymentalne wspominki. Rozejrzę się jutro, jak już zdołam wypocząć. Wróciły więc do przedziału pani Macdonald. Rosie pomogła jej się położyć i posłusznie otworzyła książkę, którą miała czytać. Było to straszne nudziarstwo, z mnóstwem tasiemcowej długości wyrazów. Czytało się jej źle, ponieważ jednym uchem słuchała, jak wszyscy pozostali pasażerowie, rozprawiając wesoło, wybierają się na zwiedzanie. Ośmieliła się zerknąć przez okno. Wsiadali właśnie do autobusu, który miał ich zawieźć do miejsc godnych obejrzenia. Ogromnie żałowała, że nie jedzie, ale zaraz napomniała się surowo, że powinna przecież opiekować się babcią. Z westchnieniem powróciła do książki.

16 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ Dziesięć minut po odjeździe autobusu pani Mac- donald zasnęła. Rosie odłożyła książkę i cichutko wymknęła się na korytarz. Dobrze było przynajmniej móc podziwiać krajobraz. Pociąg miał wkrótce odjechać do Fort William, a tam zaczekać na powrót grupy wycieczkowej. Upewniła babcia smacznie śpi i wyszła na platformę widokową. Dzień był rześki, więc została tam, dopóki pociąg nie ruszył w dalszą drogę. Wkrótce wezwała ją babcia, która życzyła sobie, by Rosie nalała herbatę i pomogła jej odświeżyć się nieco po drzemce. Niedługo później wrócili pozostali pasażerowie. Zebrali się wokół Rosie i jej babci, wszyscy bardzo zadowoleni z wycieczki, o której żywo rozprawiali. Rosie słuchała z przyjemnością, ciesząc się, że ma okazję z nimi porozmawiać. Zaskoczyła ją również jedna z Amerykanek, sympatyczna matrona z Chicago, gdy wyraziła swoje ubolewanie z powodu złego samopoczucia babci i zaproponowała miejsce przy wspólnym stole w czasie kolacji. Babcia wyjaśniła jednak starannie modulowanym głosem, że od rozmowy zaczyna ją na ogół boleć głowa i jest niesłychanie ważne, by jadała posiłki w zupełnym spokoju. Amerykanie zareagowali bardzo miło - wyra­ zili współczucie i zapewnili o własnej życzliwości. Rosie szczerze żałowała, że nie może jej odwzajemnić. Wkrótce zasiadły do kolacji. Pani Macdonald w czarnej sukni z krepy i naszyjniku z pereł, Rosie zaś w twarzowej sukience z jedwabnego dżerseju. Jadły niemal w zupełnym milczeniu. Starsza pani zdecydo­ wanie ignorowała wesoły nastrój, jaki panował wokół nich. Rosie ucieszyła się więc, gdy babcia stwierdziła, że zaraz po kolacji ma zamiar iść do łóżka. Minęła oczywiście cała godzina, nim w końcu się położyła i jeszcze dodatkowe trzydzieści minut, nim pozwoliła Rosie pójść do jej własnego przedziału.

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 17 - To był przyjemny dzień - podsumowała. - Mam nadzieję, że dopilnujesz, aby o pół do ósmej podano mi chińską herbatę? - Tak, babciu - przytaknęła Rosie i czym prędzej popędziła na platformę widokową, gdzie przez następną godzinę wymieniała beztroskie uwagi ze wszystkimi, którzy się tam zebrali. Następnego dnia dojechali do Mallaig. Pani Macdo- nałd nie miała zamiaru opuszczać pociągu, lecz wysłała Rosie po znaczki i pocztówki. Była to świetna okazja, żeby się trochę ruszyć z miejsca i Rosie żwawo pomaszerowała do pobliskiej miejscowości. W porcie, gdzie cumował właśnie prom ze Skye, spotkała grupkę zaprzyjaźnionych współpasażerów. Porozmawiała z ni­ mi przez chwilę i w weselszym już nastroju wróciła do babci, która miała akurat ochotę na wspomnienia. Rosie słuchała jej, patrząc z przyjemnością na tak dobrze znany krajobraz. Wieczorem mieli wrócić do Bridge of Orchy, niedużego miasteczka, gdzie pociąg zatrzymywał się na noc. Tak, dobrze znała tę okolicę... Dawny dom był całkiem blisko - kochany, stary dom u podnóża gór. Marzyła, by móc go znów zobaczyć. Babcia jednak kategorycznie stwierdziła, że nie ma zamiaru go oglądać. Starsza pani nigdy nie pogodziła się z faktem, że ojciec Rosie dopuścił do tego, aby posiadłość przeszła w ręce kuzyna. Wieczorem wszyscy pojechali zwiedzać wiejską rezy­ dencję. Pani Macdonald uznała jednak, że jest zbyt zmęczona, żeby się tam wybrać. Były jedynymi osoba­ mi, które pozostały w pociągu. Mimo to babcia zażyczyła sobie, aby kolację podano o zwykłej porze. Rosie domyślała się, że obsługa nie jest tym zbyt zachwycona, choć oczywiście nikt nie dał tego po sobie poznać. Reszta pasażerów odjechała autobusem, a posi­ łek zaplanowany był w rezydencji, którą mieli zwiedzać. Po kolacji Rosie pomogła babci przygotować się

18 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ do snu. po czym wróciła na platformę widokową, żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Doczekała się powrotu współpasażerów, którzy szczegółowo opo­ wiedzieli jej o wycieczce. Wszystkim było naprawdę przykro, że musiała zostać i nie skorzystała z rozrywki. - Jutro mamy w planie wyjazd do rezerwatu przyrody - odezwała się jedna z pań. -Twoja babcia, Rosie, mogłaby wybrać się z nami autobusem i zostać w Aviemore w hotelu. Jest naprawdę cichy i spokojny. Dlaczego nie miałabyś pojechać na tę wycieczkę? Rosie zgodziła się, że to wspaniały pomysł, -- Muszę tylko spytać, co babcia o tym sądzi. Czekało ją, niestety, kolejne rozczarowanie. Pani Macdonald stwierdziła rano, że ma zamiar odwiedzić hotel niedaleko dworca. Zatrzymała sie w nim kiedyś, wiele lat temu. - Byłam tam z twoim dziadkiem, moja droga. To taka sentymentalna wizyta, na którą długo czekałam. Rosie nieśmiało wyraziła nadzieję, że nie będzie potrzebna. Wciąż liczyła na zwiedzanie rezerwatu. Jednak babcia była nieugięta. Miłe wspomnienia z młodości mogą ją nieco rozstroić, stwierdziła. W tej sytuacji obecność wnuczki jest absolutnie konieczna. Wszyscy zbierali się do wyjazdu. Jamie, przewodnik grupy, przypomniał Rosie, że obie z babcią nie mają wiele czasu. Zgodnie z rozkładem pociąg za godzinę odjeżdżał do Perth i Stirling. Na szczęście do hotelu było tylko parę kroków. Oczywiście po tylu latach zarządzał nim już ktoś inny, babcia nalegała jednak, by móc wszystko dokładnie obejrzeć. Zaglądała wszędzie, gdzie było można, zatrzymując się od czasu do czasu i czyniąc niemiłe uwagi na temat zmian, które zauważyła. Nowy właściciel był cierpliwy i bardzo grzeczny, ale zirytował się nieco, gdy pani Macdonald ostro skrytykowała nowy wystrój sali jadalnej.

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ K Ł Ó C I Ć 19 Chyba najwyższy czas, żeby temu zaradzić, zdecy­ dowała Rosie i poprosiła o kawę. Wypiły ją w przyjem­ nie urządzonym saloniku. - Musimy już wracać, babciu - odezwała się Rosie. - Pociąg odjeżdża dokładnie za dziesięć minut... - Nie powinnaś mnie popędzać, moja droga. Mam zamiar jeszcze rzucić okiem na ogród z tyłu hotelu. Obiecuję ci, że to zajmie najwyżej pięć minut. Życzę sobie być sama, więc zaczekaj tutaj. Rosie zapłaciła rachunek i wyszła przed hotel. Widać stąd było pociąg, a pięć minut powinno wystarczyć, żeby obie z babcią zdołały wrócić na stację i wsiąść do wagonu. Zdawała sobie sprawę, że rozkład jazdy musi być ściśle przestrzegany. Jamie uprzedził, że każdy, kto nie zdąży, będzie musiał na własną rękę dojechać do miejscowości, gdzie przewi­ dziany był następny postój. Spojrzała na zegarek. Minęło już pięć minut, a babci ani śladu. Ogród za hotelem pełen był rozmaitych, starannie przystrzyżonych krzewów i pięknych, zadbanych klombów z kolorowymi kwiatami. Rosły tutaj również dorodne paprocie, a pod koniec lata rozkwitały wrzosy. Tam właśnie znalazła babcię. Leżała skulona na ziemi, jedną nogę miała dziwnie wygiętą. Starsza pani była blada jak kreda, lecz nie straciła wiele ze swej żywotności. - Moja noga - wyjaśniła. - Potknęłam się. Kostka... - Zaraz kogoś sprowadzę. - W trudnych sytuacjach Rosie potrafiła być równie energiczna jak babcia. Pobiegła do hotelu. Właściciel i jeden z kelnerów mieli pomóc pani Macdonald, ona zaś pognała na stację. Na peronie czekał już zaniepokojony steward, a po chwili zjawił się kierownik pociągu. - Mamy już tylko parę minut do odjazdu, panno Macdonald.

20 . JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ - Niestety, jesteśmy zmuszone zostać - stwierdziła Rosie i w skrócie opowiedziała, co się stało. - Nie zdążymy przetransportować babci na czas, a poza tym koniecznie powinien zbadać ją lekarz. Wiem, że musicie odjechać punktualnie. Gzy ktoś mógłby spakować nasze rzeczy i odesłać tutaj którymś z lokalnych pociągów? To chyba wszystko, co da się zrobić... - Pójdę z panią do hotelu. - Kierownik spojrzał na zegarek. - Bardzo mi przykro, niestety nie mogę opóźnić wyjazdu ani zmienić trasy... - Ależ oczywiście, rozumiem. Damy sobie jakoś radę, lecz jeśli to jest zwichnięcie lub złamanie, to będziemy musiały zatrzymać się tu na jakiś czas. Gdy dotarli do hotelu, pani Macdonald leżała wygodnie na dużej kanapie. Kostka u nogi była potężnie spuchnięta. - Mam zamiar tutaj pozostać, dopóki nie zbada mnie lekarz - odezwała się dość opryskliwym tonem. - Rosie wszystko załatwi. To dobrze, że pan przyszedł. Kierownik pociągu, miły, młody człowiek, powiedział to, co należało powiedzieć w takich okolicznościach. Czasu miał niewiele, życzył więc szybkiego powrotu do zdrowia i obiecał, że pozostanie z nimi w kontakcie. - Zatelefonuję do pań ze Stirling i prześlę bagaż. Czy ktoś już wezwał lekarza? Jest chyba jakiś w Crianlarich i na pewno kilku w Oban. - Och, to żaden problem, właściciel hotelu będzie wiedział - uspokoiła go Rosie. - Nie chciałabym, żeby spóźnił się pan na pociąg. - Bardzo żałuję, że muszę panie tutaj zostawić. - Uścisnął jej rękę na pożegnanie. - Ale nic na to nie mogę poradzić. W tej chwili dobiegł ich gwizd lokomotywy, więc mężczyzna odwrócił się i popędził w stronę stacji. Wokół babci zebrało się tymczasem parę osób, niepewnych co w tej sytuacji należy zrobić.

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 21 - Poproszę o nożyczki - zadysponowała Rosie - miskę zimnej wody i serwetkę. Kiedy możemy spodziewać się przyjazdu lekarza? Wzięła babcię za rękę i uścisnęła ją serdecznie. - Tak mi przykro, babciu. Postaram się jakoś ci ulżyć. - Delikatnie rozcięła czarną pończochę i zsunęła ją powoli z opuchniętej stopy. - Nie bardzo się na tym znam, ale noga chyba nie jest złamana. Uważaj, zrobię teraz zimny kompres... O, tak. Jeszcze tylko podłożymy pod plecy te poduszki i na pewno będzie ci wygodniej. Kelnerka przyniosła herbatę, a po chwili przy­ biegł właściciel z dobrą wiadomością. Udało mu się dodzwonić do Crianlarich. Doktor wybrał się co prawda rano na ryby, ale właśnie wrócił i po­ winien już być w drodze do hotelu. Polecił ułożyć pacjentkę wygodnie, lecz nakazał, aby jej nie prze­ nosić. Rosie z niepokojem spojrzała na bladą twarz babci. - To niecałe dwadzieścia kilometrów, ale droga jest dobra - pocieszył ją właściciel hotelu. - Doktor Finlay z pewnością niedługo się zjawi. Pani też powinna w końcu wypić filiżankę herbaty. Posłuchała jego rady, zmieniła też kompres i zaczęła cicho rozmawiać z właścicielem, lecz pani Macdonald natychmiast przerwała tę towarzyską konwersację: - Jesteśmy tak blisko domu... - Chciałabyś, żebym zatelefonowała do stryja Donalda, babciu? Chyba mogłybyśmy... - Absolutnie nie - ucięła babcia. - Kiedy twój ojciec uznał za stosowne oddać mu swój rodzinny dom, postanowiłam nie mieć z nim więcej do czynie­ nia. Rosie nic nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, że babcia zawsze miała ojcu za złe fakt, że opuścił Szkocję. On sam nigdy jej nie powiedział, że do

22 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ przekazania domu zamożnemu kuzynowi zmusiła go trudna sytuacja materialna, w jakiej nagle się znalazł, gdy w niezawiniony sposób utraci! większość majątku. Rosie co prawda nie bardzo rozumiała, dlaczego stryj po prostu nie pożyczył ojcu pieniędzy, by pomóc mu wyjść z kłopotów. Był on niewątpliwie skąpym człowiekiem. Cecha ta jeszcze się pogłębiła, gdy stryj ożenił się z bardzo bogatą panną. Rosie nie cierpiała tego człowieka. Parę lat temu, gdy była u niego z wizytą, zauważyła, jak znęcał się nad psem. Złapała go wówczas za rękę, parę razy kopnęła z całej siły w goleń i nawyzywała od brutali. Wrzeszczała tak głośno, aż zbiegli się ludzie, by zobaczyć, co się dzieje. Stryj nigdy nie wybaczył jej tego incydentu. W tej chwili Rosie poważnie martwiła się wyglądem babci. Jej bladość była naprawdę alarmująca. Po raz kolejny zmieniła jej kompres i skłoniła ją do wypicia łyka brandy. Boże, niech ten lekarz wreszcie przyjdzie, powtarzała sobie w myśli raz za razem. Jej ciche prośby zostały wysłuchane, o czym świadczyło małe zamieszanie przy wejściu do hotelu. Zjawił się lekarz. Wszedł nieśpiesznym krokiem i skierował się w ich stronę. Był bardzo wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o szerokich ramionach, z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami. Miał miłą twarz o regularnych rysach, w której zwracał uwagę prosty, dość długi nos i usta o kształcie znamionującym silny charakter. Nie tracił czasu. - Jestem doktor Cameron - zakomunikował. - Dok­ tor Finlay został niespodziewanie wezwany do porodu i prosił mnie o zastępstwo. Co się stało? - Babcia się przewróciła. Kostka jest spuchnięta i bardzo boli... Wziął panią Macdonald za rękę. - Rozumiem, że to naprawdę duży szok dla pani...?

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 23 - Macdonald - wtrąciła Rosie. - Babcia ma osiemdziesiąt łat, no i... Spojrzenie, jakie jej posłał, osadziło Rosie na miejscu. - Niech no popatrzę na tę kostkę. Był bardzo delikatny, a sposób, w jaki zadawał kolejne pytania, badając opuchnięty staw, działał na pacjentkę wyraźnie uspokajająco. - To skręcenie, rzeczywiście dosyć poważne, ale sądzę, że kość nie jest złamana. Najlepiej będzie, jeśli przez kilka dni poleży pani z zabandażowaną kostką w łóżku. Gdy poczuje się pani lepiej, trzeba będzie pojechać do Oban zrobić prześwietlenie. Mieszka pani w Szkocji? - W Edynburgu. Razem z wnuczką odbywałyśmy akurat kolejową wycieczkę. - Pani Macdonald z uwagą przyglądała się jego twarzy. - A skąd pan pochodzi, jeśli wolno spytać? - Jestem gościem doktora Finlaya - odpowiedział wymijająco. - Razem jeździmy tutaj na ryby. - Zupeł­ nie niespodziewanie uśmiechną) się do niej z wdziękiem. - Proszę, aby zechciała pani poleżeć i odpocząć, dopóki opuchlizna nie ustąpi. Wypiszę receptę na środek przeciwbólowy, a za parę dni z pewnością będzie już można pojechać na prześwietlenie. Jeśli to jest, jak sądzę, tylko skręcenie, to nie widzę przeszkód, aby reszta rekonwalescencji odbyła się już w domu. Teraz zabandażuję wszystko dość mocno, a kiedy będzie już pani mogła wstawać, proszę zakładać specjalną elastyczną pończochę. Pani Macdonald może i była kapryśną, samolub­ ną osobą, lecz była również dosyć dzielna. Nawet nie jęknęła, gdy lekarz zaczął bandażować jej kost­ kę. Rosie zwróciła mu uwagę, że babcia chyba zemdlała. - To dobrze - odparł krótko. - Proszę mi podać ten bandaż i skończymy z tym, zanim dojdzie do

24 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ siebie. Załatwiła już pani wszystko w recepcji? - spytał, obrzucając Rosie szybkim spojrzeniem. - Jeszcze nie - odparła ostrym tonem. - Nie miałam czasu. - Proszę to teraz zrobić, dobrze? Niech pani wynajmie pokoje, a ja zaniosę panią Macdonald. Trzeba położyć ją do łóżka, a potem jeszcze raz rzucę okiem na wszystko. Rosie dowiedziała się, że na pierwszym piętrze są wolne pokoje, połączone wspólnymi drzwiami. Za dodatkową opłatą można też było zamówić podawanie posiłków do pokoju. - Świetnie - zgodziła się. - Czy ktoś mógłby teraz przygotować pościel? Lekarz zaniesie babcię na górę... Nie brakowało chętnych do pomocy i pani Mac­ donald szybko znalazła się w łóżku. Pokojówka przyniosła nocną koszulę oraz dodatkowe poduszki, a Rosie przesunęła krzesło, na którym położyła starannie złożoną kapę. Lekarz wszedł do pokoju i z uznaniem pokiwał głową. - Pani babci powinno tu być wygodnie - zauważył. - Widzę, że jest pani naprawdę rozsądną dziewczyną. Pochodzi pani stąd? - Tak. - Zawahała się. - Właściwie to urodziłam się niedaleko stąd, ale obecnie mieszkamy w Wiltshire - wyjaśniła. Sposób w jaki patrzył na nią doktor Cameron zdecydowanie ją denerwował. - Mężatka? - Nie. - Cóż za uroczo małomówna kobieta - zauważył z uśmiechem. - Ma pani wystarczającą sumę pieniędzy na te wszystkie wydatki? - Ależ tak, dziękuję - odpowiedziała, zdziwiona troską w jego głosie. - Czy zjawi się pan jeszcze, żeby zobaczyć babcię?

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 25 - Przyjadę jutro rano. Chyba, że wolałaby pani, aby zamiast mnie zgłosił się doktor Finlay? - Dlaczego pan to mówi? Babcia na pewno jest zadowolona z pana opieki... - Świetnie. - Mówił teraz lekkim tonem. - Być może jutro pani i ja przypadniemy sobie bardziej do gustu. Życzę miłego dnia, panno Macdonald. Patrzyła za nim zmieszana i dosyć poirytowana.

ROZDZIAŁ DRUGI Przez kilka następnych godzin Rosie była bardzo zajęta. Powiadomiła przez telefon Elspeth i obiecała odezwać się znów wieczorem, po czym zadzwoniła do domu. - Masz zamiar skontaktować się ze stryjem Donal­ dem? - spytała matka. - Z Inverard jest najwyżej piętnaście kilometrów do waszego hotelu. Mogłabyś tam pojechać... - Babcia nie chce nawet o tym słyszeć. Och, mamo, byłoby cudownie znów zobaczyć nasz dom, ale bez stryja Donalda. Babcia chyba czuje to samo, co ja. Tak naprawdę, to nigdy go nie lubiła... - Czy dasz sobie ze wszystkim radę? Moglibyśmy ci jakoś pomóc, Rosie? - Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Zadzwonię jutro, po wizycie lekarza. Resztę dnia spędziła z babcią. Zeszła na dół tylko po to, żeby zjeść obiad i porozmawiać chwilę przez telefon z bardzo zaniepokojonym kierownikiem po­ ciągu. Poinformował on Rosie, że ich bagaż został już odesłany i pytał, czy mógłby jeszcze w czymś pomóc. Zarówno obsługa pociągu, jak i pasażerowie przesyłali pani Macdonald najlepsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. - Będziemy przejeżdżać tą samą trasą w przyszłym tygodniu - przypomniał. - Jeśli panie pozostaną jeszcze w hotelu, to moglibyśmy wpaść na chwilę. Może zechce pani zostawić dla nas wiadomość, gdyby wyjechała pani z babcią wcześniej?

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 27 Rosie serdecznie podziękowała. Kierownik rzeczy­ wiście na to zasługiwał. Troszczył się o ich wygodę, choć w tym, co się stało, nie było żadnej winy ze strony obsługi pociągu. Jej wdzięczność jeszcze wzrosła, gdy przybyły bagaże oraz wspaniały kosz z owocami. Przypięta do niego karteczka zawierała sympatyczne pozdrowienia. Pastylki nasenne, które zostawił doktor Cameron sprawiły, że babcia przespała smacznie większą część nocy. Niestety, nad ranem obudziła się i wezwała Rosie. Należało oczywiście poprawić poduszki i za­ parzyć herbatę. W pokoju znajdował się elektryczny czajnik, przy­ gotowała wiec herbatę i wypiła ją razem z babcią, która wkrótce znów się zdrzemnęła. Rosie cicho wymknęła się do swojego pokoju. Wzięła prysznic, ubrała się i lekkim makijażem zatuszowała ślady, jakie źle przespana noc pozostawiła na jej twarzy. Doktor Cameron pojawił się tuż po śniadaniu. Pani Macdonald, chociaż odświeżona i przebrana we własną koszulę, była w cierpkim nastroju. - Cóż zamierza pan tu dziś robić, młody człowieku? - Tylko rzucić okiem na pani kostkę - odparł najspokojniej, jak potrafił. - Jak się dzisiaj spało? - Spojrzał na Rosie stojącą z drugiej strony łóżka. - Chyba dosyć czujnie? - Dość mocno mnie bolało - odezwała się pani Macdonald rozzłoszczonym tonem. - Rosie podała mi herbatę, chyba około czwartej rano i jedną z pańskich pigułek. W końcu udało mi się jakoś zasnąć. O której wyszłaś, Rosie? - spytała wnuczkę. - Za dziesięć szósta, babciu. Doktor Cameron spojrzał uważniej na dziewczynę. A więc dlatego była taka blada i miała skwaszoną minę. Nikt nie lubi wstawać o czwartej rano. - Czy mógłbym obejrzeć tę kostkę? - zapytał.

28 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ Po badaniu stwierdzi!, że stopa nie wygląda naj­ gorzej. - Nie ma powodów do zmartwienia - dodał - lecz jest bardzo ważne, aby pani dobrze spala. Przepiszę inne, bardziej skuteczne tabletki. -Mówiąc to usiłował nie patrzeć na Rosie. - Będę dzisiaj przez cały dzień bardzo zajęty, więc może pani wnuczka pojechałaby ze mną do gabinetu i wzięła proszki. Mam wezwanie do dzierżawcy w Rannoch Moor, przywiozę ją tutaj w drodze do niego. Nie czekał, aż pani Macdonald zdoła zaprotestować. - Może pani teraz pojechać? -- zwrócił się do Rosie. - Mam jeszcze pacjentów doktora Finlaya... - Dasz sobie jakoś radę, prawda, babciu? - spytała. Byłoby cudownie odetchnąć wreszcie świeżym powiet­ rzem, dodała w myślach. - Wygląda na to, że będę musiała. Przekaż komuś, że zostaję tu sama. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie będziesz mi akurat potrzebna. - Spróbuj się nieco zdrzemnąć. Niedługo wrócę. Wzięła blezer i pomaszerowała za panem doktorem. Przed hotelem stał zaparkowany podniszczony samo­ chód, zdecydowanie za mały jak na dwie dobrze zbudowane osoby. Wcisnęła się jakoś do wnętrza i ruszyli w drogę. Ranek był piękny, a powietrze świeże i przejrzyste. Okolica, przez którą jechali, robiła niezwykłe wraże­ nie. Teren był prawie nie zamieszkany, a na horyzon­ cie rysowały się ośnieżone szczyty gór. Ostatnie już w tym roku pierwiosnki porastały całe połacie trawy. Zostawili za sobą samotne wrzosowisko, a mały samochodzik wspinał się teraz szosą coraz wyżej w stronę Tyndrum Upper i dalej wiaduktem w kie­ runku Crianlarich. W pewnej chwili Rosie aż westchnęła, czując rozpierającą ją radość.