Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 115 177
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 134

Neels Betty - W poszukiwaniu blasku księżyca

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :611.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Neels Betty - W poszukiwaniu blasku księżyca.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse N
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

BETTY NEELS W poszukiwaniu blasku księżyca Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Był ponury, wrześniowy dzień. Zmierzch zapadł bardzo wcześnie. Prawie w każdym oknie w Royal Hospital paliły się światła, rozjaśniając nieco smutną ulicę, pełną małych domków i przygarbionych wiązów. Na ostatnim piętrze szpitala panowała całkowita ciemność. Wyjątek stanowił pokój narożny. Wewnątrz pomieszczenie to przypominało biuro; pod ścianami stały regały pełne książek, a na środku duże biurko z drukarką i komputerem. Przy klawiaturze siedziała drobna dziewczyna o gładko za­ czesanych w kok włosach i intrygującej twarzy. Miała mały, od­ robinę haczykowaty nos, szerokie usta i wielkie, żywe oczy ko­ loru orzechowego, ozdobione firanką długich, lekko podkręco­ nych rzęs. Teraz pochyliła się nad stertą kartek i zmarszczyła brwi, próbując odcyfrować nieczytelny rękopis. Potem, ze swo­ bodą doświadczonej maszynistki, wystukała kolejne zdanie. Na­ gle znieruchomiała i zamyśliła się, wpatrzona w przestrzeń pu­ stego pokoju. - Endometrioma czy endometriosis? Dlaczego używa tak długich słów? - mruknęła do siebie. - Czy nie uczono go pisać wyraźnie? Była zdenerwowana. Miała zresztą powód. Dawno minęła piąta, a na jej piętrze, zajmowanym przez maszynistki, urzędni­ ków i personel administracyjny, nie było już nikogo. Była sama, głodna i wszystko zaczynało ją drażnić. - Takiemu to dobrze - powiedziała na cały głos, żeby wy­ rzucić z siebie gniew. - Siedzi teraz w domu z założonymi ręka­ mi i czeka, aż żona przygotuje mu kolację!

6 - A naprawdę - rozległ się głęboki, powolny bas za jej ple­ cami - on jest tutaj, chociaż sielski obrazek domowego szczę­ ścia, o którym pani mówi, wydaje się bardzo kuszący. Dziewczyna odwróciła się natychmiast, lecz zanim zdążyła wykrztusić jakiekolwiek słowo, mężczyzna, stojący przy we­ jściu, dodał: - Chyba powinienem przeprosić za moje pismo, choć pewnie za późno już na poprawki... a jeśli chodzi o długie słowa, to nie da się ich uniknąć w naszym zawodzie. - Podszedł bliżej, nie przestając na nią patrzeć. - Dlaczego nie widziałem pani wcześ­ niej? Gdzie jest panna Payne? Podniosła szybko oczy, ogarnięta tym samym strachem, który jej rozmówca wzbudzał powszechnie wśród personelu szpitala. - Panna Payne jest chora na grypę. - Spuściła wzrok na stertę kartek, czekających na przepisanie. - A z kim mam przyjemność? - spytał mężczyzna z chłodną uprzejmością. - Serena Proudfoot. - Jej podniesione wymownie brwi zada­ ły mu to samo pytanie. - Doktor ter Feulen. - A tak, słyszałam o panu. Jest pan też holenderskim baro­ nem. .. - uśmiechnęła się pobłażliwie, okazując gotowość wyba­ czenia mu tego faktu. Był przystojnym, wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną o szpakowatych włosach i zimnych, bladoniebieskich oczach. Serena nigdy nie dowierzała pielęgniarkom, zachwyconym jego urodą, i gdy one plotkowały na temat doktora, wolała zajmować się szpitalną korespondencją. Teraz w myślach przyznała im ra­ cję, ale ponieważ on zignorował jej uśmiech, uznała to za aro­ gancję. - Czy pani jest z agencji? - Tak, zatrudniono mnie tu czasowo, dopóki panna Payne nie powróci do zdrowia. -, Dlaczego pani jeszcze pracuje? Jest już przecież późno.

7 Było to głupie pytanie, ale udzieliła na nie grzecznej odpo­ wiedzi: - Leżało tu mnóstwo pańskich listów, czekających na prze­ pisanie. Poinstruowano mnie, że muszą być gotowe do podpisu, zanim opuści pan szpital. - A czy są już gotowe? - Nie, ale jeżeli zostawi mnie pan samą, mogę dostarczyć je za pół godziny. Doktor ter Feulen uśmiechnął się znacząco. - Jak długo pracuje pani jako maszynistka? - Kilka lat, ale nigdy wcześniej w szpitalu. - Proszę być tak dobrą i przynieść listy do autoryzacji, kiedy tylko pani skończy. Prawdopodobnie nikt dotąd nie powiedział pani, że w naszym szpitalu nie patrzymy na zegarek podczas pracy. Miejmy nadzieję, że panna Payne niedługo wróci - dodał, cofając się do drzwi. Wyszedł, zanim Serena zdążyła zareagować. Włożyła papier w drukarkę i zapytała znowu na głos: - Dlaczego musiał przyjść właśnie tu? - Żeby zobaczyć, co dzieje się z moimi listami - odpowie­ dział ter Feulen. - Przyszedłem ponownie, by panią ostrzec, że rano czekają mnie badania ambulatoryjne i w związku z tym pani również będzie miała sporo pracy. Proszę nie narzekać, jeśli pojawi się konieczność zostania po godzinach. Panna Payne nig­ dy nie mówiła ani słowa... - Tym gorzej dla niej - odparła szorstko Serena. Minęła prawie godzina, zanim zgasiła światło w pokoju. Gabinet, do którego miała dostarczyć listy, znajdował się na parterze. Zapukała do drzwi, ale ponieważ nikt nie odpowiadał, nacisnęła na klamkę i weszła do środka. W pokoju było ciemno, tylko na jednym ze stołów paliła się nocna lampka. Serena po­ łożyła na nim listy i ruszyła do wyjścia. Zatrzymał ją cichy odgłos chrapania. Doktor ter Feulen, we własnej osobie, leżał bezwładnie w skórzanym fotelu, a jego duże stopy w eleganc-

8 kich butach spoczywały na blacie stolika do kawy. Stanęła na moment. Teraz miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Był naprawdę niezwykle przystojny, nawet w chwili, gdy na jego twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie. Ona też była zmęczona. Z ulgą opuściła szpital i udała się na najbliższy przystanek autobusowy. Wysiadła na East Sheen, skąd pieszo doszła do domu, znajdują­ cego się w dobrze utrzymanej dzielnicy willowej. Otworzyła drzwi, powiesiła płaszcz i weszła do salonu, gdzie zastała czytającą matkę. - Spóźniłaś się - powiedziała pani Proudfoot, spoglądając wymownie na zegar wiszący nad kominkiem. - Nie chciało mi się gotować kolacji - dodała, zmieniając ton i uśmiechając się czarująco. - Wiem, jestem leniwą i niedobrą matką, ale pomy­ ślałam, że może ty zrobiłabyś dzisiaj nasz ulubiony placek zie­ mniaczany. Przygotowałam już wszystko. Wystarczy tylko wy­ mieszać i włączyć piekarnik... Serena podeszła do matki i pocałowała ją w policzek. - Pójdę do kuchni i zrobię ten placek. Przepraszam, jeżeli zepsułam ci wieczór. - Wiesz, jaka jestem nerwowa - rzekła pani Proudfoot. - Te nasze problemy. Ach, gdyby ojciec się dowiedział... - Przecież powodzi się nam nieźle - odpowiedziała natych­ miast Serena. - Twoja renta nie jest wcale mała. Mamy też moje pieniądze. - Wiem, kochanie, ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak cierpi moje matczyne serce, gdy pomyślę o rzeczach, które przez to tracisz... Tańce, teatr, wycieczki za granicę. Mogłabyś już być mężatką, masz dwadzieścia pięć lat. Pani Proudfoot popatrzyła na córkę z rezygnacją. Doprawdy nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że tak wspaniała i piękna dziewczyna nie ułożyła sobie dotąd życia. Sama też była atrakcyjną kobietą. Nawet teraz, przekroczy­ wszy pięćdziesiątkę, sporą część skromnych dochodów przezna­ czała na kosmetyki, fryzjera i dobre gatunkowo stroje.

9 Serena wydawała znacznie mniej; w jej wieku nie musiała jeszcze tracić kroci na dobre kremy i maseczki. Odkąd zaś za­ częła pracować w tych ponurych biurach, nie potrzebowała też zbyt wielu ciuchów. Czasami pani Proudfoot próbowała namó­ wić ją na coś, na przykład teraz: - Widziałam dzisiaj piękną bluzkę, szytą jakby na ciebie i pasującą do wszystkich twoich spódnic - powiedziała, ale, jak zwykle, nie otrzymawszy odpowiedzi, ponownie wzięła do ręki książkę i dodała: - Zatem nie przeszkadzam ci już dłużej, bo nigdy nie zjemy kolacji. Serena poszła do kuchni i zabrała się do roboty. Była naprawdę bardzo zmęczona. Nie chciała mówić malce, że w pracy miała straszny dzień, a na dodatek autobus wlókł się niemiłosiernie i przez całą drogę powrotną stała. Przygotowując ciasto, myślała o doktorze. Rozumiała, że był przemęczony, może nawet zły, ale nie musiał przecież traktować jej w tak niegrzeczny sposób. Ciekawe, jaki był prywatnie? Pra­ wdopodobnie nie miał żony, zajmował służbowe mieszkanie, gotował i jadał samotnie. I chyba dlatego był taki oschły. Wstawiła ciasto do piekarnika i poszła przygotować stół. Staranne dobieranie obrusa, serwetek, sztućców i szkła uwa­ żała za zbyteczną procedurę, ale ponieważ matka przywiązywała do tych czynności wielką wagę, Serena starała się ją usatysfa­ kcjonować zawsze, gdy było to możliwe. Samotne śniadania jadała zawsze w biegu, w małej kuchence, tuż przed wyjściem do pracy i wolałaby, gdyby obie jadły tam każdy posiłek. - Pamiętasz starą, dobrą Sadie? - Podczas kolacji pani Proudfoot zebrało się na wspomnienia. - Szkoda, że odeszła. Całkiem nieźle dawała sobie radę - westchnęła ciężko. - Mamo, czy miałaś dzisiaj zły dzień? - zapytała zaniepoko­ jona Serena. - Rzadko ostatnio miewam dobre, moje dziecko. Już samo robienie zakupów czy inne najprostsze czynności po prostu mnie

10 wyczerpują... Wezmę jeszcze kawałek placka, kochanie. Nie jadłam dziś prawie nic. Naprawdę trudno było uwierzyć, że ta kobieta tylko udaje i że zawsze zwycięsko wychodzi z potyczek z własnym życiem i zdrowiem. Wyglądała bardzo dobrze. Większość czasu spędza­ ła w salonach piękności, ubierała się bardzo gustownie, a kiedy żył jeszcze jej mąż, miała w domu służącą i nianię do dziecka. Nigdy więc nie przemęczała się pracą. Serena rzadko myślała o sobie. Zaraz po liceum ukończyła kurs stenotypii i szybko podjęła pracę, zarabiając pieniądze na to, by matka mogła żyć tak jak zawsze. - Jutro też przyjdę później. Tak powiedział lekarz, dla które­ go pracuję. - Niezbyt to miłe z jego strony. Trzeba mu było wyjaśnić, że masz w domu chorą matkę, która cię potrzebuje, zwłaszcza wie­ czorami. - Gdybym tak powiedziała, on poprosiłby w agencji o in­ ną sekretarkę, a moja następna praca mogłaby być jeszcze gorsza. Pani Proudfoot westchnęła. - W takim razie muszę się poddać. Zjem coś lekkiego na Albert Street. A ty jak wrócisz, sama zrobisz sobie omlet. - To dobry pomysł, mamo - odpowiedziała smutno Serena i wyszła po kawę. Ranek w pracy upłynął całkiem zwyczajnie. Listy, raporty, rachunki... Doktor ter Feulen dostawał ich mnóstwo. Miał zapewne ciężkie życie; krótkie noce, przerywane posiłki, nieznośni pacjenci... Ale było też chyba ciekawe, a już na pewno urozmaicone, czego Serena nie mogła powiedzieć o swoim. O dziesiątej wyszła na chwilę do bufetu. Szybko jednak wró­ ciła za biurko, świadoma nawału pracy, która czekała ją tego dnia. Siedziała właśnie nad pierwszym raportem, kiedy w drugim końcu pokoju zadzwonił nagle telefon. Odebrała go pani Dunn,

11 najstarsza i najmniej pracowita ze wszystkich współpracownic Sereny. - Panno Proudfoot, potrzebują pani w ambulatorium. Proszę zabrać ze sobą notatnik i się pośpieszyć. Doktor ter Feulen bar­ dzo nie lubi, gdy każe mu się czekać. Serena spokojnie dokończyła raport, wzięła notatnik i wol­ nym krokiem skierowała się do wyjścia. - Proszę się pośpieszyć, panno Proudfoot, mówiłam pani przecież, że on nie lubi czekać. - Tak, proszę pani - odpowiedziała Serena i, nadal się nie śpiesząc, zaczęła wędrówkę po krętych szpitalnych korytarzach. Myślała o tym, że doktor ter Feulen miał wystarczająco dużo czasu, żeby poinformować ją o tym, iż może mu być potrzebna. Jeżeli sądził, że teraz przybiegnie natychmiast na jego pierwsze zawołanie, to po prostu grubo się mylił. Był w gabinecie wraz ze swoją asystentką. Przeglądali zdjęcia rentgenowskie. Serena stanęła w progu. - Pan mnie wzywał, doktorze? Ter Feulen obejrzał się przez ramię. - Ach, panna Proudfoot. Czy byłaby pani uprzejma notować nasze diagnozy, zestawiając je z nazwiskami i numerami kart pacjentów, a potem przepisać to wszystko na maszynie i dostar­ czyć mi jeszcze dzisiaj? - Tak, jeżeli uda mi się skończyć przed wieczorem - zauwa­ żyła wściekła Serena. - Wszystko zależy od tego, jak wiele bę­ dzie tych diagnoz. - Niestety, będzie musiała pani zostać, dopóki nie skończy­ my badać wszystkich pacjentów. Ostrzegałem panią wczoraj, że zanosi się na ciężki dzień. - Tak, rzeczywiście zrobił to pan - odpowiedziała przez zę­ by. - Czy mam pracować na stojąco? Uniesione brwi doktora pozostawały nieruchome. Sądząc po minie asystentki, Serena nie zachowała się tak, jak zrobiłaby to panna Payne.

12 - Nie, proszę usiąść. Tam jest krzesło, jeżeli pojawią się jakieś wątpliwości, proszę o wszystko pytać. Jestem pewien, że nie zna pani pewnych spraw tak dobrze, jak pani poprzedniczka. Serena bez słowa usiadła pod ścianą. Wyglądała na zaintere­ sowaną tym, co do niej mówią, ale w rzeczywistości jej myśli błądziły gdzie indziej. Uznała, że doktor ter Feulen jest zgryźliwym starym kawale­ rem, któremu potrzebny jest ktoś, kto odkryłby przed światem lepszą część jego osobowości. Mogłaby to być na przykład żona i dzieci... Podczas porannych przyjęć był przecież całkiem innym czło­ wiekiem. Cierpliwie słuchał narzekań pacjentów, przywracał im wiarę w to, że na pewno nie cierpią na raka i tłumaczył, co mają robić, by tego w przyszłości uniknąć. Serena skrzętnie notowała obserwacje, podkreślając słowa, których pisowni nie znała. O ich uzupełnienie postanowiła po­ prosić później asystentkę. Była prawie druga, kiedy wyszedł ostatni pacjent i pielęgniar­ ki mogły zacząć porządkowanie gabinetu. Gdy doktor ter Feulen i jego asystentka przygotowali się do wyjścia, Serena modliła się w duchu, żeby on wyszedł pierwszy, co umożliwiłoby jej wykonanie natychmiastowej korekty tekstu. Niestety, doktor zamiast opuścić gabinet, podszedł do Sereny i rzekł spokojnie: - Proszę pokazać, czego nie udało się pani zapisać. Zirytowała ją pewność, z jaką zadał to pytanie. - Zrobiłam wszystko, co mogłam, ale proszę nie zapominać, doktorze, że nie jestem panną Payne. Kątem oka dostrzegła przerażoną minę obserwującej ich asy­ stentki. Spostrzegła też, jak jedna z pielęgniarek zamarła z wra­ żenia. Teraz dotarło do niej, że nie była wcale przydatna jako pomoc lekarza prowadzącego najsłynniejszą w kraju klinikę. Zapragnę­ ła, by panna Payne wróciła jak najszybciej, a ona sama otrzymała

13 pracę w jakimś domu handlowym czy fabryce, gdzie mogłaby wystawiać faktury lub robić coś równie nudnego. - Brakuje pani kilku słów. Proszę to jeszcze raz przejrzeć - powiedział doktor i natychmiast wyszedł. Serena uporządkowała notatki i udała się do stołówki. Ponie­ waż pora lunchu dawno minęła, szybko zjadła zupę, wypiła herbatę i wróciła do biura. Tak jak poprzedniego dnia, nie udało się jej skończyć pracy razem z innymi. Znowu została zupełnie sama, a kiedy zegar na pobliskim kościele wybił osiemnastą, zadzwonił ter Feulen: - Proszę przynieść notatki do gabinetu, gdy tylko skończy pani ich przeglądanie. Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła wyrazić zgodę. Pół godziny potem, już w płaszczu, zapukała do jego drzwi. Gdy weszła, natychmiast wstał od stołu. - Bardzo dziękuję za pomoc, panno Proudfoot. Wierzę, że nie zepsułem pani wieczoru - powiedział, zerkając na zegarek. - Oczywiście, że pan nie zepsuł. Rzadko wychodzę z domu wieczorami. Widzę, że dzisiaj już nie jest pan tak zmęczony, jak wczoraj - zauważyła przyjaźnie. - Czy pan wie, że kiedy tu weszłam, spał pan w fotelu? Miał pan pewnie ciężki dzień... - Tak, rzeczywiście miałem dużo pracy. Popatrzył na nią zaskoczony i gniewnie zmarszczył brwi. - Panno Proudfoot, czy każdej napotkanej osobie poświęca pani aż tyle uwagi? - zapytał. - Raczej tak, prawie każdej. - Teraz ona była zmieszana. - Myśli pan, że jestem wścibska... Wiem, wiem, powinnam traktować pana z szacunkiem, jest pan przecież moim szefem. Muszę o tym pamiętać, dopóki tu pracuję. - Prawdę mówiąc, wcale by to nie zaszkodziło. Dobranoc, panno Proudfoot i naprawdę bardzo pani dziękuję. Cicho zamknęła za sobą drzwi i natychmiast zapomniała o doktorze, bo w głowie miała już kolację, którą zamierzała przygotować, kiedy tylko znajdzie się w domu. Myślała o czymś

14 szybkim i smacznym. O czymś, na co skusiłaby się również jej nie grzesząca apetytem matka. Tymczasem doktor zajął z powrotem swoje miejsce, choć nie zamierzał już kontynuować pracy. Siedział zapatrzony w sufit i słodko się uśmiechał. - Doprawdy, kochanie - zaczęła narzekać pani Proudfoot, gdy tylko Serena przekroczyła próg. - Tak dłużej być nie może. Byłam sama przez cały dzień' Córka pocałowała ją w policzek. - Nie wychodziłaś, żeby coś zjeść? - Oczywiście, że wychodziłam, ale przecież nie w tym rzecz. - Jej piękna, dojrzała twarz przybrała wyraz buzi rozkapryszo­ nego dziecka, więc Serena odpowiedziała szybko: - O ile mi wiadomo, jutro wrócę normalnie, a pojutrze jest sobota... Pani Proudfoot poweselała. - Ach, zapomniałabym! Zaprosiłam na sobotni wieczór kilka osób. Na partyjkę brydża. Gdybyś upiekła te pyszne ciasteczka, byłoby co podać do kawy. - Pewnie, że upiekę, ale co z naszym omletem? Możemy go zjeść w kuchni? Jest już trochę późno. - Dobrze, ale tylko dzisiaj - westchnęła matka. Sobotnie przedpołudnie było jak zwykle zarezerwowane na zakupy. Pani Proudfoot lubiła wtedy napić się kawy w „Richmond" albo innej przytulnej kawiarni, przejść się po okolicznych buti­ kach i domach mody, po czym odwiedzić galerię sztuki lub spot­ kać się ze znajomymi. Tak też zrobiła i tym razem. Tymczasem Serena przemierzała wzdłuż i wszerz pobliski supermarket. W jednej ręce trzymała wypełniony po brzegi ko­ szyk, drugą właśnie przebierała kalafiory, kiedy główną ulicą wspaniałym bentleyem turbo przejechał doktor ter Feulen. Sere­ na nie zauważyła go, ale on ją dostrzegł.

15 Wieczorem przyszli zapowiedziani goście. Byli to mało inte­ resujący emeryci - były dyplomata, właścicielka butiku i anty- kwariusz. Serena zajęła się przygotowywaniem drinków, podała kanap­ ki, ciastka i kawę. Nikt nie proponował jej wspólnej gry, bo nigdy tego nie robiła. Nie grała dobrze w brydża, więc unikała tego nawet wtedy, gdy się nudziła. Usiadła w fotelu pod oknem i zajęła się dzierganiem swetra dla matki, w każdej chwili gotowa spełniać ewentualne życzenia gości. Ponieważ jednak na razie nikt jej nie wzywał, zaczęła błądzić myślami gdzieś w odległej przeszłości i wspominać cza­ sy, gdy była nastolatką... Nie potrafiła rozmawiać z rówieśnikami, w kontaktach z ni­ mi była nieśmiała. Nie umiała, tak jak jej koleżanki, plotkować o byle czym i śmiać się z niczego. Miała co prawda kilku przy­ jaciół, ale żyła inaczej niż oni. W dużej mierze za sprawą matki musiała rezygnować ze spotkań towarzyskich i zwariowanych pomysłów. Pani Proudfoot niczego jej nie zabraniała, lecz ilekroć Serena próbowała gdzieś wyjść, migreny matki wyraźnie się nasilały, a jej twarz przybierała cierpiący wyraz. Stan zdrowia pani Proudfoot poprawiał się dopiero wtedy, gdy córka informowała ją o zamiarze spędzenia samotnego wieczoru. Wówczas zostawały w domu lub, jeśli matka miała ochotę na kino albo teatr, wychodziły razem. To wszystko jednak nie prze­ szkadzało Serenie marzyć. Chciała spotkać przystojnego męż­ czyznę, który zakochałby się w niej od pierwszego wejrzenia i zaproponował małżeństwo. Marzyła o człowieku, który miałby przytulny dom i na tyle dużo pieniędzy, by ona mogła ubierać się w drogich butikach, a także mieć kogoś do pomocy w domu i przy dzieciach. - Kochanie, chcielibyśmy prosić o kawę i jeszcze trochę tych wspaniałych kanapek - głos matki sprowadził Serenę na ziemię. Po przyjęciu uprzątnęła naczynia, pożegnała matkę i poszła do swojego pokoju.

16 Była piękna, jasna noc. Serena zawinęła się w szlafrok, otworzyła szeroko okno i po- natrzyła w gwiaździste niebo. Wielki, okrągły księżyc toczył się leniwie nad dachami domów. - To śmieszne, że świecisz dla wszystkich - wyszeptała. - Bardzo chciałabym wiedzieć, kto jeszcze patrzy teraz na ciebie. Doktor ter Feulen był jedną z tych osób. Patrzył w niebo, idąc powoli przez dziedziniec szpitala. Był wyczerpany nagłą opera­ cją, ale mimo nawału wydarzeń wciąż miał przed oczami natu­ ralną i wdzięczną dziewczynę, która zainteresowała się jego sa­ motnością i znużeniem. - Na pewno od dawna jest już w łóżku - mruknął do siebie. - Nietrudno sobie wyobrazić, jak spokojne i zorganizowane wie- dzie życie. Mały promień księżycowego światła z pewnością dobrze by jej zrobił... Ter Feulen uśmiechnął się do własnych myśli, wsiadł do samochodu i odjechał do domu. Pod koniec tygodnia doktor ter Feulen odwiedził Serenę po­ nownie, gdy jak zwykle została po godzinach. Przyszedł bez uprzedzenia. Wspaniała i niezastąpiona panna Payne miała wrócić już nie­ długo. Ku własnemu zdziwieniu Serena drżała na samą myśl o powrocie poprzedniczki. Praca w szpitalu nie była wcale łatwa, a ter Feulen nie był najlepszym szefem - raczej tyranem, nie­ cierpliwym i zgryźliwym pedantem, który od każdego wymagał perfekcji. Stężała, kiedy pojawił się w jej pokoju. Patrzyła nieruchomo, jak zbliżał się ku niej i zastanawiała się, za co tym razem zostanie zrugana. Nie czuła się niczemu winna, bo w końcu to pani Dunn odpowiadała za personel i całą administrację. - Dobry wieczór - przywitał ją tym samym co zawsze, urzę­ dowym tonem i przystawił swoje krzesło do biurka Sereny. - Dobry wieczór - odpowiedziała i zaraz dodała poważnie:

17 - Nie skończyłam pańskich listów. Potrzebuję jeszcze piętnastu minut, ale proszę mi nie przeszkadzać. - Przepraszam, panno Proudfoot, ale jest powód, dla którego muszę pani na chwilę przerwać. Widziałem się z panną Payne. Zdecydowała się przejść na emeryturę, przychodzę więc, żeby zaproponować pani jej miejsce. Spojrzała na niego zaskoczona. - Ja na miejsce panny Payne? Jak mogłabym ją zastąpić? Ja... Przecież mówił pan, że ona nigdy nie narzekała... - Tutaj zabrakło jej tchu, a twarz oblała się purpurą. - Naprawdę by pan chciał? Dokładnie przyjrzał się jej twarzy, jednocześnie zaskoczonej i zagubionej. - Coś pani powiem, panno Proudfoot. Pani poprzedniczka faktycznie nigdy nie narzekała, ale najważniejsze było to, że ona się mnie nie bała. Pani również się mnie nie boi, prawda? Serena pomyślała chwilę. - To prawda - przyznała. - A więc załatwione. Nie musi pani nic robić w tej sprawie. Sam wszystkiego dopilnuję. I, naturalnie, dostanie pani wyższą pensję. - Szybko wstał z krzesła. - Aha, za dwa tygodnie wyjeż­ dżam do Holandii. Mam tam kilka wykładów, konsultacje, piszę także książkę. Chcę, żeby pani też pojechała. Serena zaniemówiła, oszołomiona tysiącem myśli. Podróżo­ wać... Zobaczyć kawałek świata, spotkać nowych ludzi... Bę­ dzie musiała kupić sobie nowe ciuchy... - Czy nie wraca pan już do Anglii? - zapytała słabym gło­ sem. - Oczywiście, że wracam. Tutaj mam znacznie więcej pracy. - Z pewnością nie może pan robić wszystkiego naraz. Praca, książka, wykłady... - Owszem, mogę i dlatego potrzebuję pani. Chciałbym, żeby robiła pani notatki, odbierała telefony, pilnowała terminów mo­ ich spotkań, a w międzyczasie przepisywała rękopis. Panna Pay-

18 nę to robiła, dlaczego pani nie miałaby podołać. Jest pani od niej młodsza. Serena zmarszczyła brwi ze zdumienia. Panna Payne była już w wieku emerytalnym, więc porównanie nie było najtrafniejsze. Doktor szybko dostrzegł swój błąd. - Pani ma dwadzieścia pięć lat. Jest pani dwa razy młodsza od Muriel. - Muriel? Ach, panny Payne... Ale czy mogę o tym pomy­ śleć? To znaczy, ja muszę... Przerażenie widoczne na jej twarzy spowodowało, że doktor ter Feulen znowu usiadł obok. - Nie, naprawdę nie mogę, doktorze. Widzi pan, ja mam matkę. - Wdowa? Serena przytaknęła. - Czy pani matka jest chora? - Nie, to znaczy trochę... - Co to jest? Wada serca, cukrzyca, artretyzm? - Nie, nic z tych rzeczy. Ma chyba coś z nerwami. Nie po­ winna się przemęczać. - Dom, zakupy i tak dalej? - Tak. Ter Feulen westchnął cicho. Historie samolubnych wdów i ich kochających córek nie były dla niego nowością. Ale ta mała urocza dziewczyna zasługiwała na coś więcej. - W takim razie zrobimy inaczej - zdecydował. - Nie ma przecież powodów, dla których pani matka nie mogłaby jechać z nami. Będziecie mieszkać razem. Większość czasu spędzę w Amsterdamie, a tam jest sporo do obejrzenia. - Ale matka nie mówi po holendersku, zresztą ja również nie. - Moje drogie dziecko, prawie każdy mieszkaniec Holandii świetnie radzi sobie z angielskim! Wyraz twarzy Sereny wyraźnie się zmienił. - Czy mówi pan poważnie?

19 - Zawsze mówię to, co myślę. A teraz proszę już iść do domu i porozmawiać o tym z matką. Jutro rano chciałbym znać pani odpowiedź. - Wstał i pożegnał ją skinieniem głowy. Niebawem Serena skończyła pracę, uprzątnęła biurko i zaczę­ ła się zastanawiać, co zrobić ze stertą przepisanych listów. Z kłopotu wybawił ją portier, który zadzwonił w tym momen­ cie i poprosił ją o zostawienie listów u niego. Pośpiesznie opuściła budynek, żeby złapać ostatni autobus. Nie wiedziała, co powiedzieć matce, bo w miarę zbliżania się do domu była coraz mniej pewna, czy pani Proudfoot zgodzi się na pomysł, który rujnował codzienny porządek ich życia. Osta­ tecznie postanowiła jednak wytłumaczyć matce, że niewielka zmiana otoczenia zrobiłaby dobrze im obu. Pani Proudfoot siedziała w salonie, pisząc coś przy stoliku. - Już jesteś, kochanie? To dobrze. Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość. Dzwonił doktor ter Feulen. Poplotkowaliśmy trochę. On jest naprawdę wspaniałym mężczyzną. Przeprosił, że zawsze trzyma cię tak długo i wyjaśnił mi, jak wiele zależy od twojej pomocy. Powiedział też o propozycji, jaką ci dzisiaj złożył, o wyjeździe do Holandii, którego nie mogę się już doczekać. Doktor uważa, że ten wyjazd jest czymś, czego w moim stanie najbardziej potrzebuję. - Tu przerwała na chwilę, więc Serena natychmiast skorzystała z okazji. - Zadzwonił tutaj? - spytała, udając opanowanie i spokój. - Więc już wszystko wiesz... i chciałabyś pojechać? Czy nie będzie to dla ciebie zbyt męczące? - Oczywiście, że nie, kochanie. Minie zapewne kilka dni, zanim pozbieram się po podróży, ale przecierpię to dla ciebie. Zaczęłam już robić listę rzeczy, które ze sobą wezmę. Czy jadłaś kolację? Byłam taka zajęta. Może ty przyrządziłabyś coś szyb­ ko... Ja muszę się oszczędzać, żeby zachować siły na później. - Mamo, ależ ja jeszcze nie powiedziałam, że zdecydowałam przyjąć tę pracę. Pani Proudfoot spojrzała na nią gniewnie.

20 - Kochanie, dlaczego by nie? Jesteś śmieszną, małą istotką. Dlaczego nie? - Nie byłam pewna, czy spodoba ci się ten pomysł. Pani Proudfoot roześmiała się szczerze. - Moja droga, ten pomysł szalenie mi się podoba. Powiedz mi, w jakim wieku jest ten doktor? - Nie wiem. Wygląda na trzydzieści pięć lat. - Żonaty? - Nie mam pojęcia. Skłamała i nie wiedziała dlaczego. - Nieważne. Na pewno poznamy tam wielu ludzi... Nalej mi szklaneczkę sherry, Sereno. To mnie postawi na nogi. - Mamo, ale my nie jedziemy na wakacje - zaprotestowała nieśmiało. - Ja będę ciężko pracować i przez większość czasu będziesz sama. - Codziennie jestem sama i piekielnie się nudzę. Zdążyłam się przyzwyczaić. Kiedy rozeszły się do swych sypialni, Serena długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, godząc się na to wszystko. Nie była też całkiem pewna, czy powinna się cieszyć z interwencji doktora, który spowodował, że nie miała już od­ wrotu. Postanowiła powiedzieć mu rano, że nie miał prawa wtrą­ cać się w jej życie i z tym postanowieniem zasnęła.

ROZDZIAŁ DRUGI Kiedy rano pojawiła się w pracy, wciąż była zdecydowana powiedzieć doktorowi, co leży jej na sercu. Niestety szansa spot­ kania go trafiła się jej dopiero pod koniec dnia. Zmierzała właśnie w kierunku bocznego wyjścia, z którego korzystała zazwyczaj, gdy on niespodziewanie pojawił się naprzeciwko niej. Zatrzyma­ ła się i oznajmiła ożywionym tonem: - Dobrze, że pana widzę, doktorze. - Ach, panna Proudfoot. Czy powinienem być dumny z tej chęci ponownego spotkania? - Przerwał, dostrzegłszy poważny wyraz jej twarzy. - Wyobrażam sobie chyba zbyt wiele. Rozgnie­ wałem panią? Słysząc te słowa, Serena pomyślała, że ter Feulen zwyczajnie sobie żartuje. - Myślę, że było to nie fair z pańskiej strony dzwonić do mojej matki, nie dając mi nawet szansy porozmawiania z nią wcześniej. Nie powiedziałam jeszcze przecież, że przyjmuję pań­ ską propozycję. Jakie więc miał pan prawo, żeby... - ...się wtrącać - dokończył za nią. - Mieszać się w pani sprawy. Nie miałem do tego prawa. Moje intencje podyktowane były czystym egoizmem. Po kilku latach bezkonfliktowej współ­ pracy z Muriel, znoszącej bez słowa moje złe humory, brak cier­ pliwości i nieczytelny charakter pisma, wprost przerażała mnie myśl o zatrudnieniu jej następczyni. Nie mogłem przecież prze­ widzieć, jakie mogłaby mieć słabości - uśmiechnął się do niej z sympatią. Serena ze zdumieniem przyłapała się na tym, że odwzajemniła ten uśmiech.

22 - Jest pani najwierniejszą kopią panny Payne, jaką dotąd poznałem. Serena uznała to za komplement. Po tych słowach uśmiech­ nęła się szeroko. - Pani jest skromna i spokojna - kontynuował ter Feulen. - Nic w pani zachowaniu nie powoduje, że muszę odrywać się od pracy. - Dokładnie taka, jak panna Payne? - wycedziła Serena przez zęby. - Właśnie. A poza tym chciałbym zauważyć, że taka zmiana otoczenia może pomóc pani matce przezwyciężyć kłopoty ze zdrowiem. Wydawała się zachwycona moim pomysłem. Z udawaną uprzejmością przyznała mu rację. Doktor uśmie­ chnął się ponownie i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Serena zapragnęła natychmiast zrezygnować z pracy, ale myśl o matce powstrzymała ją od wybuchu. - Dobrze, doktorze ter Feulen - powiedziała niechętnie. - Będę dla pana pracować. - Wspaniale - odpowiedział, zerkając na zegarek. - A teraz, ponieważ rozmawialiśmy tak długo, odwiozę panią do domu i przy okazji poznam pani matkę. Otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz natychmiast za­ mknęła je z powrotem, pojmując, że stawianie mu oporu nie ma najmniejszego sensu. Jej złość nieco złagodniała podczas podróży wspaniałym bentleyem. Jednak nie na tyle, by mogła zdobyć się na więcej niż krótkie i zwięzłe odpowiedzi na pytania doktora. Otworzyła wejściowe drzwi domu i zaprosiła go do środka. - Serena? - usłyszeli cichy głos matki, dobiegający z salonu. - Znowu się spóźniłaś, kochanie. Mam nadzieję, że pomyślałaś już o czymś smacznym na kolację. Jestem zbyt wyczerpana, żeby zajmować się czymkolwiek, chyba że szklaneczką sherry. Doktor spojrzał na twarz Sereny, bladą i zmęczoną po całym dniu pracy. Jego przypuszczenia sprawdziły się. Pani Proudfoot

23 była samolubną egocentryczką, zapatrzoną tylko w siebie. Poło­ żył dużą dłoń na ramieniu Sereny i uśmiechnął się życzliwie. Dziewczyna z wysiłkiem opanowała pragnienie rzucenia mu się na szyję i wypłakania na jego szerokiej piersi. - Proszę wejść i poznać moją matkę - poprosiła cichym, opa­ nowanym głosem. Doktor posiadał nieodparty urok i był na tyle sprytny, żeby dobrze radzić sobie w trudnych sytuacjach. Tylko pół godziny wystarczyło mu na to, by przy kieliszku sherry ułożyć sprawy po swojej myśli. Pani Proudfoot zgadzała się z każdym jego słowem. Serenie natomiast nie dał szansy powiedzenia czego­ kolwiek istotnego. Zanim wyszedł, sprawy związane z wyjaz­ dem zostały omówione do ostatnich szczegółów. Gdy za dokto­ rem zamknęły się drzwi, pani Proudfoot zajęła miejsce przy biurku. - Moja droga! - wykrzyknęła rozentuzjazmowana. - To wszystko jest takie ekscytujące i mamy tak mało czasu! Potrzeba mi kilku nowych sukienek. Bądź tak dobra i zacznij robić kola­ cję, a ja w tym czasie jeszcze raz przejrzę listę rzeczy. Przy kolacji matka bez przerwy mówiła o wyjeździe. Wyob­ rażała sobie dni pełne spacerów, wyjść do teatrów i małych przy­ jęć, pomijając zupełnie fakt, że nie miała to być wycieczka towarzyska. W jej planach zabrakło też miejsca dla Sereny. - Mamo - odezwała się rzeczowo dziewczyna - nie przypu­ szczam, żeby ten wyjazd mógł być tak fascynujący, jak sądzisz. Nie znamy nikogo w Holandii. - Jak to, a doktor ter Feulen? Serena zignorowała replikę matki i dodała: - Ja będę zajęta przez całe dnie, a poza tym podejrzewam, że w pensjonacie, o którym mówił doktor, będzie bardzo spokoj­ nie. Pani Proudfoot zrobiła kwaśną minę. - Kochanie, jesteś taka prozaiczna. To życiowa szansa, z któ­ rej powinnaś skorzystać. A jeśli nie możesz się na to zdobyć,

24 przynajmniej nie psuj mi przyjemności tym wiecznym nudze­ niem o twojej pracy. - Pogłaskała rękę Sereny i uśmiechnęła się czarująco. - Nie miej mi za złe tego, co mówię, ale jestem matką i chcę dla ciebie jak najlepiej. Czasami jesteś zbyt doskonała - roześmiała się. - Nie chcesz chyba spędzić życia, siedząc w ja­ kimś nudnym biurze. - Przygładziła starannie ułożone loki córki. - Poza tym mogę ponownie wyjść za mąż. Ta ostatnia uwaga dotknęła Serenę, która nadal z żalem wspo­ minała niedawną śmierć ojca. Nalewając kawę do filiżanek, dziewczyna zapytała ponuro: - Czy to ktoś, kogo znam? - Och nie, ale wiesz, kochanie, pokrzepiam się myślą, że wciąż jestem wystarczająco młoda i na tyle interesująca, że może spotkam tam kogoś, kto mi się spodoba. Przez kilka następnych dni Serena zadręczała się myślą, że źle zrobiła, przyjmując propozycję doktora. Postanowiła popro­ sić go o rozmowę. - Nie sądzę, żeby wyjazd do Holandii mógł pomóc matce w jakikolwiek sposób - powiedziała, gdy skończyli pracę. - Pro­ wadzi bardzo spokojne życie, a na podróże jest zbyt delikatna. - Panno Proudfoot, zapewniam, iż z pani matką nie dzieje się nic szczególnego. Ujęty troską, z jaką mówiła pani o jej zdrowiu, postanowiłem przekonać się na własne oczy, jak to naprawdę wygląda. Teraz, bogatszy o to doświadczenie, mo­ gę powiedzieć całkiem szczerze, że stan jej zdrowia poprawi się natychmiast, gdy tylko znajdzie sobie zajęcie. Jestem pe­ wien, że podczas pobytu w Amsterdamie pani matka znaj­ dzie przyjaciół, a być może zajmie się nawet czymś konkret­ nym.. . Teraz proszę wybaczyć, wypadła mi niespodziewana ope­ racja. Rozmowa ta nie usatysfakcjonowała Sereny. Przygnębiona wróciła do domu, gdzie czekało na nią mnóstwo pracy. Jak najszybciej musiała załatwić sprawy związane z wyjazdem. Do­ pilnowała transferu renty w banku i przedłużyła ważność pasz-

25 portów. Wszystko to sprawiło, że na własne zakupy zostało jej niewiele czasu. Był październik i od czasu do czasu chwytały przymrozki. Nie było jednak na tyle zimno, by chodzić w zimowym płaszczu. Za uzbierane oszczędności kupiła sobie krótkie wełniane paltko o przyjemnej pastelowej barwie, do którego dobrała plisowaną spódnicę w szkocką kratę, wielki kremowy sweter i kilka ele­ ganckich bluzek. Postanowiła, że zabierze też ciemnozieloną, dżersejową sukienkę, która od dawna bezużytecznie wisiała w jej szafie. Na koniec wzięła dwie pary wygodnych butów, mających się przydać do chodzenia po mieście. Garderoba jej matki była o wiele bogatsza i z całą pewnością wystarczyłaby na całą zimę. Serena powstrzymała się jednak od uwag, gdyż w odpowiedzi na pewno usłyszałaby, że matka wcale nie musi jechać, jeżeli nikomu nie zależy na jej obecności, a po­ zostanie w domu w ogóle nie zrobi jej różnicy, jako że zawsze przebywa w nim sama. Serena była dobrą, kochającą córką, ale często marzyła o wolności i samodzielności. Chciała zająć się własnym ży­ ciem i mieć przyjaciół. Wszyscy jej dawni znajomi pozakładali już rodziny i prowadzili życie ludzi zadowolonych z własnej pracy. Kilka dni po rozmowie z doktorem na biurku Sereny pojawił się list informujący o dacie ich wyjazdu. Była w nim również wzmianka o tym, że polecą samolotem i że ktoś odbierze je z lotniska oraz odwiezie do pensjonatu. Autorem był oczywiście ter Feulen. Zaraz po powrocie do domu dziewczyna pokazała list matce. - Nie rozumiem, dlaczego nie mogłybyśmy pojechać jego samochodem. Wyjeżdża przecież w tym samym czasie. Bez wąt­ pienia całe to zamieszanie z dojazdem na Heathrow i lot do Amsterdamu nadwerężą moje słabe zdrowie - powiedziała pani Proudfoot z oburzeniem. - Być może on wyjedzie wcześniej od nas - zasugerowała

26 Serena, próbując załagodzić sytuację. W głębi duszy podejrze­ wała, że działanie doktora było celowe. Jednak na dwa dni przed planowanym wyjazdem dowiedziała się przypadkiem, że doktor ter Feulen faktycznie opuścił już szpital. - Nieźle się pani trafiło z tą schedą po pannie Payne - przy­ gadała jej pani Dunn. - Pojeździ sobie pani po świecie. Tylko proszę pamiętać, że on wiele oczekuje od sekretarki. Panna Payne długo dla niego pracowała. Trudno ją będzie zastąpić. Perspektywa nie była krzepiąca, ale Serena zignorowała tę uwagę. Niezależnie od tego jak ciężka czekała ją praca, miała zamieszkać w innym kraju i właśnie fakt zmiany otoczenia za­ mierzała wykorzystać do końca. Poza tym wyjazd łączył się z większymi zarobkami. Gdyby wróciły na święta Bożego Na­ rodzenia, mogłyby wybrać się na świąteczne zakupy do ulubio­ nego domu towarowego matki... - Zrobię wszystko, co w mojej mocy - zapewniła wesoło panią Dunn. Na lotnisko dojechały taksówką, na co nalegała pani Proud- foot, chociaż bez tego wydatku Serena z powodzeniem mogłaby się obejść. Mimo to matka i tak była niezadowolona. Narzekała na zbyt długi czas oczekiwania i brak wygodnych miejsc w po­ czekalni. Serena, zajęta pilnowaniem bagaży i biletów oraz od­ prawą paszportową, odpowiadała na te pretensje zdawkowo, za­ pewniając, że wszystkie niedogodności miną, gdy zajmą miejsca w samolocie. I tak się faktycznie stało. Lot trwał bardzo krótko. Kawa i ciastka umiliły czas spędzony na pokładzie i obie panie nawet się nie spostrzegły, kiedy dotarły do Schiphol. - Pani i panna Proudfoot? - zapytał po angielsku starszy mężczyzna, który zjawił się koło nich, gdy czekały na bagaże. - Doktor Dijkstra ter Feulen przysłał mnie po panie. Nazywam się Cor. Bardzo proszę za mną. Szedł przed nimi zdecydowanym krokiem, niosąc walizki

27 w kierunku ciemnoniebieskiego jaguara, stojącego przed wy­ jściem z lotniska. Otworzył drzwi samochodu i zaprosił obie panie do środka. - Podróż zajmie nam pół godziny - oznajmił, po czym włą­ czył silnik. Pani Proudfoot przestała wreszcie narzekać. Ożywiła się na­ wet, gdy wjechali do Amsterdamu. Bez przerwy zachwycała się zabytkami i przecinającymi miasto kanałami. Nagle skręcili w wąską ulicę, wzdłuż której wznosiły się solidne domy, zbudo­ wane z czerwonej cegły, w stylu z końca ubiegłego wieku. Za­ trzymali się przed jednym z nich. Drzwi samochodu otworzyła kobieta w średnim wieku o mi­ łym wyrazie twarzy i małych, okrągłych oczach. - Ach, panie z Anglii! - radośnie przywitała gości. - Proszę wejść, zapraszamy. Mówiła po angielsku równie dobrze jak Cor, miała jednak znacznie gorszy akcent. Mężczyzna tymczasem przeniósł bagaże do holu. - Życzę paniom miłego pobytu - powiedział na odchodne. Pani Proudfoot uśmiechnęła się łaskawie. - Bardzo nam było miło, że odebrał nas pan z lotniska, je­ steśmy naprawdę wdzięczne - rzekła Serena, podając mu rękę. Potem sięgnęła po portmonetkę, ale on powstrzymał ją natych­ miast, kładąc na jej dłoni swoją wielką, muskularną rękę. - Nie, panienko. To niepotrzebne. Doktor już wszystko zała­ twił. Uśmiechnął się życzliwie, wymienił pozdrowienia z właści­ cielką pensjonatu i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. - Chodźmy obejrzeć pokoje - odezwała się gospodyni. - Na­ zywam się Mevrouw Blom i bardzo się cieszę, że panie pozna­ łam. Proszę za mną. Serena wzięła jedną z walizek, a pani Blom dwie pozostałe. Matka zajęła się parasolką. Strome schody wiodły na półpiętro. Pani Blom otworzyła drzwi znajdujących się tam pokoi i zapro-

28 siła gości do środka. Oba urządzone były identycznie: w każdym stało łóżko z małą nocną lampką, pod oknem stół i proste krzes­ ło. Na ścianie wisiało lustro, a obok niego stała wielka, staro­ modna szafa. Na podłodze leżały skromne dywaniki. - Niech się panie rozpakują i rozgoszczą, a potem proszę zejść na kawę - powiedziała pogodnie pani Blom. - A gdzie jest łazienka? - Serena nie pozwoliła jej odejść. - Jest jeszcze prysznic - odrzekła gospodyni, wskazując trzecie ze znajdujących się na półpiętrze drzwi, po czym zeszła na dół. - Myślałam, że to będzie hotel - odezwała się zirytowana pani Proudfoot. - Ten dom to tylko tani podrzędny pensjonat! - Mamo, jest czysty, ciepły i nieźle urządzony. Nie możesz zapominać, że doktor płaci za nas obie. Wiem, że powinien zapłacić za mnie, ale nie miał obowiązku robić tego za ciebie. - Pocałowała matkę na pojednanie. - Odświeżmy się teraz po podróży i zejdźmy na dół skorzystać z zaproszenia. Pani Blom czekała w salonie. Stało tu kilka stołów nakrytych do podwieczorku. W jednym z rogów pokoju znajdował się te­ lewizor, a w drugim wielki, kaflowy piec. Pani Proudfoot usiadła na krześle. Gospodyni tymczasem rozlała kawę do filiżanek i za­ oferowała ją gościom. Była przepyszna, więc matka Sereny są­ czyła ją małymi łykami. Powoli zaczęła przekonywać się do tego miejsca. - Mam dla pani list - zwróciła się gospodyni do dziewczyny. - Doktor ter Feulen prosił, by go przekazać. Mówił, że jutro o ósmej idzie pani do pracy. Śniadanie podam pół godziny wcześniej. Szpital jest pięć minut drogi stąd, pokażę pani rano. Kolacje będzie pani jeść tutaj, ale jeżeli się pani spóźni, będę czekać. - Pani Blom cmoknęła. - Panna Payne, kiedy tu była, czasami się spóźniała, ale to nie problem. Dolała Serenie kawy, jednak dziewczyna usiadła przy oknie, by w spokoju przeczytać otrzymany list. Było to zimne, oficjalne pismo, ale nie spodziewała się niczego innego. Doktor napisał,